Pójście na żywioł nie jest wcale z góry skazane na niepowodzenie.
Powiem Ci, jak było u mnie.
Gdy do egzaminu zostało ok 2 tyg spytałem kolegi, który zdał go wcześniej ile się uczył.
Odpowiedział, że kilka miesięcy.
Hmm... pomyślałem zatem, że mam pozamiatane.
No ale kasa wpłacone, zwrotów nie ma.
Zatem wziąłem dwa tygodnie urlopu.
Wydrukowałem pół metra wszelkich przepisów.
I zacząłem się uczyć.
Efektywnej nauki każdego dnia było nie więcej, niż trzy godziny (mówię o przepisach).
Bo wyszukiwałem sobie sto różnych powodów, żeby tylko się nie uczyć.
Zatem tak mniej więcej po trzy godziny dziennie czytałem sobie te przepisy.
Plus czasem wieczorem poświęcałem trochę czasu na różne zadania z testu umiejętności.
Generalnie nie robiłem tego wszystkiego z wiarą w zdanie egzaminu, a raczej przez szacunek do własnych pieniędzy, które wpłaciłem.
Bo skoro kolega uczył się kilka miesięcy, to nie było szans, bym nauczył się w 2 tygodnie.
Ale próbowałem

Dzień egzaminu.
Piękna, słoneczna pogoda, hale Expo Na Prądzyńskiego.
Ludzi od groma, niczym przy egzaminach na popularne studia.
Wszyscy z notatkami, kartkami, opracowaniami etc.
Spacerowałem sobie wśród tych ludzi myśląc "Co ja tu robię".
Ale skoro zapłaciłem, to mam prawo być

Początek egzaminu.
Ławki jak na maturze.
Dyscyplina także.
Pierwszy był test wiedzy.
Rozwiązałem go w 45 minut.
Rozwiązałem i od razu oddałem.
Dlaczego?
Bo wiem, że gdybym zaczął czytać i zastanawiać sie powtórnie, to zapewne połowę odpowiedzi bym zmienił.
Oddałem i wyszedłem.
Nastepnie był test kwalifikacji/umiejętności (czy jakos tak on się nazywał) - w skrócie psychologiczny.
Tam czasu było na styk co do sekundy.
Chcesz rady?
Nie zastanawiaj się zbyt długo?
Bo zabraknie Ci czasu.
Być może ten test jest tak skonstruowany, by pokazać m in, umiejętność działania pod presją czasu.
W kazdym razie wiesz - zaznaczaj. Nie wiesz - strzelaj.
Nie odkładaj nic na zasadzie później wrócę.
Bo nie wrócisz.
Zabraknie czasu.
Tak wyglądał mój egzamin.
Podszedłem do niego na luzie.
Bo za krótko się uczyłem.
Podszedłem bardziej na zasadzie zobaczenia, jak to jest.
I ku mojemu zaskoczeniu zdałem.
I załapałem się na mianowanie.
Konkluzja?
Czasem warto podejść bez spinki.
Bez stresu, jakby od tego egzaminu zależało Twoje zycie.
Na spokojnie.
Jak ja.
Niekiedy się udaje
