Palikot Zaś się czepiasz, właśnie przeczytałem Twój wywód o "jedynie słusznych" w temacie katastrofy. A Ty tutaj jesteś ten "jedynie słuszny" ?! Hm, jak Ci to uzasadnić, żebyś ZROZUMIAŁ - Miedwiediew zachował się KULTURALNIE odznaczając, a PATRIOTYCZNIE bo rosyjskich szpiegów
Ostatnio edytowano 18 paź 2010, 19:26 przez silniczek, łącznie edytowano 1 raz
18 paź 2010, 19:21
Kącik Kulturalno-Patriotyczny
To bardzo słusznie, że Mateczka Rossija nie zapomniała o tych, którzy jej służą poza granicami
Czyżby Kolega Palikot miał takie same zdanie o patriotyzmie jak komediant Kondrat?
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
18 paź 2010, 19:25
Etyka, moralność, obyczaje
Papież zdradza nieznany epizod z czasów wojny
Benedykt XVI opowiedział nieznany dotąd szerzej epizod z czasów jego służby wojskowej w hitlerowskich Niemczech w 1944 roku. Swą osobistą relację zawarł w opublikowanym w Watykanie liście do seminarzystów na zakończenie roku kapłańskiego.
"W grudniu 1944 roku, kiedy zostałem powołany do służby wojskowej, dowódca kompanii pytał każdego z nas, jaki zawód chciałby mieć w przyszłości. Odpowiedziałem, że chciałbym zostać kapłanem katolickim" - zaczyna się papieski list.
"Podporucznik odparł: A więc musi Pan poszukać sobie czegoś innego. W nowych Niemczech już nie potrzeba księży. Wiedziałem, że te "nowe Niemcy" były u schyłku i że wobec niezmiernych zniszczeń, jakie to szaleństwo spowodowało w kraju, bardziej niż kiedykolwiek potrzeba było kapłanów" - dodał Benedykt XVI.
Napisał dalej: "Dziś sytuacja jest całkowicie odmienna. Jednakże na różne sposoby również dziś wielu myśli, że kapłaństwo katolickie nie jest "zawodem" na przyszłość, lecz raczej należy do przeszłości".
Zwracając się do seminarzystów papież podkreślił: "Wy, drodzy przyjaciele, wbrew tym zastrzeżeniom i opiniom, zdecydowaliście się wstąpić do seminarium, to znaczy weszliście na drogę ku posłudze kapłańskiej w Kościele katolickim. I dobrze zrobiliście. Ludzie bowiem zawsze będą potrzebowali Boga, również w epoce dominacji techniki w świecie i globalizacji".
"Tam, gdzie człowiek nie dostrzega już Boga, życie staje się puste; wszystko jest niewystarczające. Człowiek szuka ucieczki w pijaństwie albo w przemocy, która coraz bardziej zagraża młodzieży. Bóg żyje" - stwierdził papież.
"Tak, zostać kapłanem ma sens: świat potrzebuje kapłanów, pasterzy, dziś, jutro i zawsze dopóki istnieje" - wskazał Benedykt XVI w liście.
Rada Etyki Mediów podjęła kolejną kontrowersyjną decyzję.
Tym razem zarzuciła "Naszemu Dziennikowi" i "Gazecie Polskiej" nierzetelne relacjonowanie wydarzeń związanych z katastrofą smoleńską z 10 kwietnia. REM oburzyły publikacje artykułów o telefonie śp. oficera BOR-u, Jacka Surówki, do swej żony zaraz po katastrofie. Oświadczenie wydano na osobistą prośbę Krystyny Mokrosińskiej, która... znajduje się w sporze prawnym z "Gazetą Polską".
Problem w tym, że dziennikarze "GP" podali informację o telefonie oficera BOR jako niesprawdzoną hipotezę jednego z informatorów, przeciwstawiając jej wypowiedź brata funkcjonariusza. Za to "Nasz Dziennik" pisze dzisiaj, że nigdy nie opublikował ani jednego artykułu dotyczącego oficera BOR Jacka Surówki. "Nasz Dziennik" dodaje, że takiej publikacji nigdy nie było, a szefowa Rady Magdalena Bajer sfabrykowała oskarżenie.
Według gazety zarzuty świadczą o skrajnej nierzetelności Rady Etyki Mediów.
Po wczorajszym ogłoszeniu Oświadczenia REM, wydanego zresztą na prośbę szefowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, red. Krystyny Mokrosińskiej, tego samego dnia dwóch członków Rady będących członkami Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (Teresa Bochwic i Tomasz Bieszczad) wystąpiło z REM. - Przy dziennikarskich hucpach takich jak wieloletnie opluwanie Lecha i Marii Kaczyńskich, czy przy faktycznej nierzetelności dziennikarskiej podczas relacjonowania katastrofy smoleńskiej Rada Etyki Mediów milczała. Głos zabrała teraz, i to w skrajnie nieprofesjonalny sposób, niejako oczekując na poklask medialnego salonu. Cieszę się, że członkowie KSD wystąpili z REM - powiedział Robert Wit Wyrostkiewicz, prezes Oddziału Warszawskiego KSD. - W Polsce brakuje niezależnych mediów i odważnych dziennikarzy. Ukształtował się krąg wzajemnej adoracji, który REM próbuje cementować swoimi oświadczeniami - dodał Wyrostkiewicz.
Poniżej zamieszczamy Oświadczenie Teresy Bochwic i Tomasza Bieszczada:
OŚWIADCZENIE
My, niżej podpisani (Teresa Bochwic, Tomasz Bieszczad), postanowiliśmy wystąpić z Rady Etyki Mediów i zakończyć nasz udział w jej pracach z dniem dzisiejszym.
Od wielu miesięcy niepokoi nas brak obiektywizmu i merytorycznej symetrii w opiniach Rady (wyrażanych poprzez kolejne oświadczenia, a także w czasie comiesięcznych spotkań i drogą mailowych konsultacji). Jeśli już Rada formułuje negatywne stanowisko pod adresem mediów z tzw. ?głównego nurtu?, chodzi zazwyczaj o drobne uchybienia, a krytyka jest oględna. Można odnieść wrażenie, że REM nie chce zadzierać z gigantami rynku, za to chętnie porywa się na media opozycyjne lub niszowe (bo to nic nie kosztuje). Część oświadczeń z minionego półrocza skupia się na ogólnych wezwaniach ? ?żeby było lepiej?.
Nie spotkaliśmy się natomiast z pozytywną reakcją na nasze próby wydania oświadczenia, w którym Rada odniosłaby się np. do roli, jaką duże media odegrały w atakach na byłego Prezydenta RP ? co naszym zdaniem przyczyniłoby się do poprawy medialnego klimatu w Polsce. Również w łonie samej Rady źle funkcjonuje system ustalania wspólnego stanowiska REM. Wyrażane w mailach lub na zebraniach stanowiska i opinie, niezgodne z linią obraną przez Zarząd, nie były brane pod uwagę i nie miały szans, by stać się elementem choćby wewnętrznej dyskusji.
Uznajemy zatem, że nie ma sensu dłużej uczestniczyć w pozorach pluralizmu i kończymy nasz udział w Radzie Etyki Mediów (której obecna kadencja kończy się w listopadzie br).
TERESA BOCHWIC TOMASZ BIESZCZAD
17 października 2010
P.S. POstkomuna w pełnej krasie. Temu czemuś wydaje się, że władze maja na wieki. NIC MYLNEGO KOLESIE. Udławicie się ta władzą. Już używacie czego tylko możecie. Na próżno. Gdy naród się obudzi, będzie (szkoda waszej antywyobraźni).
18 paź 2010, 22:51
Etyka, moralność, obyczaje
Pani Bajer ma 76 lat - w tym wieku to sie siedzi w domu i pilnuje wnuków
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
19 paź 2010, 06:21
Etyka, moralność, obyczaje
O jedno kłamstwo za daleko
Oświadczenie Rady Etyki Mediów krytykujące "Nasz Dziennik" za nieistniejący artykuł nasuwa pytanie, czy REM ulega konkretnym środowiskom, którym zależy na dyskredytowaniu "niewygodnych" mediów. Rada ogłosiła swoje stanowisko po tym, jak TVN 24 przez cały dzień, w piątek, 15 października, "maglowała" nieprawdziwą informację, jakoby "Nasz Dziennik" był "źródłem" artykułu dotyczącego telefonu tragicznie zmarłego oficera BOR ppor. Jacka Surówki do jego żony w dniu katastrofy.
Jarosław Kuźniar w programie "Rozmowa bardzo polityczna" zapytał swoich gości: Tomasza Nałęcza i Adama Hofmana, o komentarz do "faktu" publikacji m.in. w "Naszym Dzienniku" tekstu, w którym zawarte miały być takowe informacje. Czy Rada i media sprostują swoje sensacje i przeproszą za kłamliwe słowa uderzające w dobre imię i wiarygodność "Naszego Dziennika"? Mecenas Krystyna Kosińska zwraca uwagę na to, że REM nie powinna wypowiadać się, nie zapoznawszy się z rzekomymi artykułami, ponieważ działając w ten sposób, sprzeniewierza się podstawowej zasadzie rzetelności dziennikarskiej. - Być może Rada uległa manipulacji mediów, które podawały takowe informacje. To oświadczenie jest naruszeniem dóbr osobistych, czyli dobrego imienia "Naszego Dziennika", ponieważ może ono podważać wszelkie informacje, które ukazują się na łamach dziennika w sprawie katastrofy smoleńskiej, tak dalekosiężnie może ono zmierzać. Taki błąd powinien doczekać się jak najrychlejszego sprostowania - zauważyła mecenas Kosińska. Sprostowania, według Krystyny Kosińskiej, "Nasz Dziennik" może żądać od wszystkich portali, gazet i mediów, które powtarzały bez sprawdzenia stanu faktycznego takowe zarzuty. Oburzenia całym zdarzeniem nie kryje Jan Pospieszalski, którego działalność również w swoim czasie nie podobała się Radzie Etyki Mediów. - Żyjemy w kraju, w którym akt tzw. słusznego potępienia, czyli krytyki konkretnych zachowań, stał się rytuałem przypominającym czasy głęboko komunistyczne. Pamiętamy przecież, jak po brutalnie stłumionych robotniczych protestach w Radomiu i Ursusie przez wszystkie aktywa partyjne i publiczne instytucje przechodziła fala "jedynie słusznego" potępienia "potwornych warchołów", którzy "sieją niepokój, niszczą mienie i opóźniają marsz ku szczęściu socjalistycznemu". Wówczas najistotniejszy był akt potępienia, a nie prawda. Dzisiaj akt potępienia nieprawomyślnych postaw, które są inne niż narzucony dyktat, również staje się praktyką - uważa Jan Pospieszalski. Oświadczenie Rady Etyki Mediów ocenił właśnie jako taki "akt potępienia". - Sam byłem również obiektem potępienia REM po tym, jak ośmieliłem się razem z Ewą Stankiewicz udokumentować i pokazać rzeczywistość na Krakowskim Przedmieściu w tygodniu żałoby narodowej. Czymś nie do przyjęcia okazało się dopuszczenie do głosu ludzi, którzy stali przed Pałacem Prezydenckim. Najgłośniejsze wyrazy oburzenia padały ze strony tych, którzy filmu oczywiście nie widzieli, np. dr. Andrzeja Kunerta. Powiedział on, że film jest zbrodnią przeciwko polskiej racji stanu, po czym sam przyznał, iż filmu w ogóle nie widział. Premier rządu na pierwszej stronie "michnikowego szmatławca" nazwał mnie propagandzistą i w tym samym wywiadzie powiedział, że również filmu nie widział - wskazuje Jan Pospieszalski. Ten rodzaj napiętnowania - w ocenie naszego rozmówcy - jest próbą odebrania dziennikarzowi możliwości wykonywania swojego zawodu i aktem dyskredytacji. W podobny sposób, jak stwierdził Jan Pospieszalski, Rada Etyki Mediów potraktowała "Nasz Dziennik". - Te praktyki mają więcej wspólnego z totalitaryzmem niż z debatą publiczną. To przykre, ale wiele wskazuje na to, że żyjemy w kraju, w którym propaganda, kłamstwo i manipulacja stają się pałką na wszystkich, którzy mają inne poglądy - uważa redaktor. Nurt oceniania i wydawania oświadczeń Rady budził zastrzeżenia nawet jej członków. Z Rady Etyki Mediów odeszli wczoraj Teresa Bochwic i Tomasz Bieszczad. Teresa Bochwic postanowiła zrezygnować z dalszego uczestniczenia w pracach Rady po tym, jak Rada nie zgodziła się uchwalić oświadczenia po "ustawce" TVN dotyczącej tzw. prawdziwych Polaków. - Zwracałam się do kolegów, aby zająć się sprawą, ale się nie udało. To była niesłychanie ważna sprawa i można powiedzieć, że brak deklaracji Rady w tej materii był bezpośrednim powodem mojego odejścia, choć nosiłam się z tym zamiarem już od dawna, ponieważ to nie była pierwsza sytuacja, w której trudno było mi porozumieć się z kolegami, zarówno w zakresie wyznawanych wartości, jak i co do procedur uchwalania oświadczeń. Przede mną z tego powodu odszedł z REM Paweł Burdzy - powiedziała w rozmowie z nami Teresa Bochwic. Dodała, że zajmowanie się albo drobnymi zaniedbaniami, albo nieistniejącymi artykułami w momencie, kiedy aż roi się od poważnych naruszeń i bulwersujących spraw obchodzących całe środowisko dziennikarskie, i nie tylko, jest nieporozumieniem. Podobnie swoją rezygnację uzasadnił Tomasz Bieszczad. - Nie widziałem dalej sensu, aby pozostawać w Radzie, ponieważ nie widziałem możliwości mojego wpływu, jeśli w ogóle kiedykolwiek go miałem, na linię oceny, jaką przyjęła. Wydaje mi się, że była ona daleko niesymetryczna. Tak jak pani Teresa Bochwic postulowałem o większy pluralizm w oświadczeniach Rady. Wyraźną asymetrię można było zauważyć po katastrofie w ocenie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Próbowałem forsować w Radzie pomysł, aby podsumować wszystkie niesprawiedliwe oceny dotyczące prezydenta i napiętnować takie praktyki, ale do niczego takiego nie doszło - powiedział w rozmowie z nami Tomasz Bieszczad. Polska Agencja Prasowa, która umieściła 16 października depeszę z oświadczeniem Rady Etyki Mediów i powtórzyła nieprawdziwą informację, nie sprawdzając nawet, czy taki artykuł rzeczywiście ukazał się w "Naszym Dzienniku", wczoraj nie raczyła nawet zamieścić depeszy prostującej. Redakcja działu krajowego PAP nie znalazła czasu, aby wyjaśnić nam, dlaczego do takiego rażącego uchybienia w ogóle doszło. Wiceprzewodniczący Rady Etyki Mediów Maciej Iłowiecki o oświadczeniu dowiadywał się telefonicznie, ponieważ nie było go wówczas w Warszawie i - jak powiedział - bardzo zależało mu na tym, aby dokładnie sprawdzić, czy rzeczywiście takie artykuły były w "Naszym Dzienniku". - Obecną sytuację koniecznie trzeba wyjaśnić i jeśli takiego artykułu nie było, Rada powinna niezwłocznie przeprosić redakcję i wystosować sprostowanie - zadeklarował Maciej Iłowiecki. Ponadto wielu ekspertów jest zdania, że Magdalena Bajer, przewodnicząca REM, w związku z zaistniałą sytuacją powinna podać się do dymisji, bo inaczej nie uda się odbudować wiarygodności Rady. W tym miejscu można również zapytać: czy etyczne było proszenie wdowy po tragicznie zmarłym oficerze BOR o komentarz do artykułu, który nigdy na łamach "Naszego Dziennika" się nie pojawił? Rada Etyki Mediów powinna raczej zająć się tym poważnym wykroczeniem, ponieważ w wysokim stopniu świadczy ono o nieprofesjonalności, a przede wszystkim nie ma nic wspólnego z rzetelnym informowaniem. Maciej Iłowiecki powiedział, że nie było to zgodne z zasadami etyki dziennikarskiej, jeśli proszono o zdementowanie treści artykułu w "Naszym Dzienniku", którego nie zamieścił. - Mamy do czynienia tutaj z jakimś niepokojącym podpuszczaniem. Nie jest tajemnicą, że jedna z największych stacji komercyjnych, na której antenie miało dojść do takiej dezinformacji, jest w zdecydowanej opozycji do "Naszego Dziennika" - dodaje nasz rozmówca. Próbowaliśmy wczoraj skontaktować się z Krystyną Mokrosińską, prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, która skierowała do Rady Etyki Mediów prośbę o wydanie tego oświadczenia. W sekretariacie SDP poinformowano nas, że nie można się z nią skontaktować, gdyż pani prezes jest poza Warszawą, a jej telefon komórkowy jest wyłączony. Zostaliśmy poproszeni o zostawienie numeru telefonu kontaktowego do naszej redakcji, ale na próżno czekaliśmy przez cały dzień na telefon od prezes Mokrosińskiej. Paulina Jarosińska http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=po02.txt
19 paź 2010, 07:17
Etyka, moralność, obyczaje
"Nasz Dziennik" ma przeprosić TVN i wpłacić 40 tys. zł na cel społeczny za określenie stacji TVN24 jako "paszkwilanckiej" i "wrogiej polskiemu patriotyzmowi" - orzekł Sąd Okręgowy Warszawa-Praga. Wyrok jest nieprawomocny. Pozwani zapowiadają apelację.
We wtorek sąd uwzględnił zasadniczą część pozwu TVN wobec gazety związanej z koncernem medialnym o. Tadeusza Rydzyka (TVN żądał wpłaty 200 tys. zł na Fundację Opatrzności Bożej; sąd ocenił, że adekwatne będzie 40 tys.). Sąd uznał, że "NDz" naruszył dobra osobiste oraz zasady rzetelnej i rzeczowej krytyki, a celem publikacji było "jak najdotkliwsze napiętnowanie" i "poniżenie" TVN24.
Przyczyną procesu były artykuły "NDz" z 2007 r., gdy rządziła koalicja pod wodzą PiS. Pisano w nich m.in., że TVN to "telewizja paszkwilancka"; że dopuszcza się "grubiańskich ataków na rządzącą koalicję czy Radio Maryja": "kłamstw", "manipulacji", "oszczerstw", "ordynarnych zafałszowań", "antypatriotycznych wystąpień" oraz "jest wrogiem polskiego patriotyzmu".
W pozwie o ochronę dóbr osobistych TVN zażądała od wydawcy "NDz" i jej redaktor naczelnej Ewy Sołowiej przeprosin w kilku gazetach i wpłaty 200 tys. zł zadośćuczynienia na wskazany cel społeczny.
Pozwani wnosili o oddalenie pozwu, powołując się na wolność słowa. "Pojęcie patriotyzmu jest przez obie strony inaczej postrzegane" - mówiła mec. Krystyna Kosińska, pełnomocnik "NDz". Jej zdaniem, nawet ostre sformułowania są dopuszczalne, a "NDz" działał w interesie społecznym. Uznała, że zwroty "NDz", które należy oceniać w ich kontekście, nie są obraźliwe i pozostają w ścisłym związku z faktami; powołała się m.in. na "fałszywe oskarżenie" o. Rydzyka, jakoby nazwał prezydenta Lecha Kaczyńskiego oszustem (mówił tylko, że czuje się przezeń oszukany) czy program TVN, w którym ujawniono "taśmy Beger".
"Krytyka - tak; krytyka znieważająca - nie" - tak pozew podsumował w mowie końcowej pełnomocnik TVN mec. Jerzy Naumann. Za niedopuszczalne uznał wchodzenie w licytację, kto jest lepszym a kto gorszym patriotą. Zwroty "NDz" uznał nie za dopuszczalne oceny, ale za inwektywy. W trakcie procesu adwokat zmodyfikował pozew, cofając roszczenia za zwroty "NDz", by stacja dopuszczała się "kłamstw, oszczerstw, manipulacji, ordynarnych zafałszowań".
Sąd uznał, że doszło do oczywistego i zawinionego naruszenia dóbr osobistych TVN, za co pozwani mają przeprosić spółkę - ale tylko w swej gazecie. Mają tam wyrazić ubolewanie za "obraźliwe i nieprawdziwe" zarzuty i za uchybienie zasadom etyki dziennikarskiej. Ponadto sąd zakazał "NDz" rozpowszechniania tych zwrotów. Pozwani mają też zwrócić TVN 5,3 tys. zł kosztów procesu.
- Krytyka musi być rzetelna i rozważnie posługiwać się słowem; pozwany tego wymogu nie dochowali - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Marzena Konsek-Bitkowska. Dodała, że krytyki TVN nie można uznać ani za rzeczową (bo taka musi być usprawiedliwiona "skalą zjawiska"), ani za zgodną z zasadami współżycia społecznego (bo służyła tylko "poniżeniu przeciwnika").
Zdaniem sądu, przypisanie o. Rydzykowi zwrotu "oszust" wobec L.Kaczyńskiego także nie usprawiedliwia napiętnowania TVN24 zarzutem "paszkwilanctwa"; podobnie jak wmontowanie przez nią oklasków po wypowiedzi lekarza na spotkaniu ze stroną rządową podczas protestów służby zdrowia w 2007 r.
Sędzia podkreśliła, że na poparcie zarzutu wrogości wobec "polskiego patriotyzmu" pozwani nie przedstawili żadnych dowodów; nie odnieśli też tego zarzutu do żadnych konkretów. "Wolność słowa jest zasadą, ale trzeba jednocześnie szanować dobra innych" - dodała.
Zarazem sąd uznał, że dóbr powoda nie narusza zwrot, iż redaktorzy "Szkła kontaktowego" dopuszczają się "grubiańskich ataków", bo krytyki konkretnych osób nie można uznać za obrażającą całą stację.
- Wyrok jest słuszny i sprawiedliwy - powiedział mediom mec. Naumann. - Przykre jest, że zasad etyki dziennikarskiej trzeba nauczać w sądzie - dodał.
Mec. Kosińska zapowiedziała apelację, podkreślając iż nie może się zgodzić z wyrokiem w świetle dowodów przez nią złożonych. - Celem gazety była tylko ocena rzetelności działań TVN, a manipulacja np. przy oskarżeniu o. Rydzyka czy wmontowanych oklaskach była oczywista - dodała. Zwróciła uwagę, że powód sam ograniczył roszczenia co do swej wiarygodności. Zadośćuczynienie uznała za niesłuszne, bo "NDz" jest przy ITI niczym mrówka przy słoniu".
Już wcześniej "NDz" przegrał proces z TVN o ochronę dóbr osobistych za zwroty pod jej adresem typu: "medialne ZOMO", "goebbelsowska propaganda", "medialni terroryści".
"Nie mieliśmy do tej pory do czynienia w wolnej Polsce z zamachami politycznymi. Wszystko wskazuje na to, że motywacje była polityczna" powiedział premier Donald Tusk o mordzie w łódzkim biurze PiS. Premier zaapelował też, by powsciągnąć emocje.
Premier złożył wyrazy współczucia rodzinie Marka Rosiaka, który został zastrzelony w łódzkim biurze PiS. "To prawdziwy dramat. Jestem przygnębiony tą informację" - powiedział Donald Tusk.
Szef rządu wyraził także solidarność z rodziną rannej ofiary ataku, która walczy o życie w szpitalu. Tusk dodał, że służby są zobowiązane do informowania go o zabezpieczeniu różnych wrażliwych miejsc w kraju.
Premier dodał, że wieczorem ma dostać z MSWiA specjalny raport w tej sprawie.
"Nie mieliśmy do tej pory z zamachami politycznymi w Polsce. Wszystko wskazuje jednak na to, że motywacje była polityczna" - powiedział Donald Tusk. Wyraził on jednocześnie nadzieję, że było przypadek jednostkowy, że był to tragiczny wypadek. Wezwał on także do powsciągnięcia emocji przez wszystkich uczestników życia publicznego.
"Chciałbym prosić wszystkich bez wyjątku uczestników życia publicznego, aby poważną refleksję i taką determinację, aby tego typu sytuacje się więcej w Polsce nie zdarzały, przedłożyli nad polityczne emocje" - podkreślił Tusk.
Jak przekonywał, najważniejsze jest dzisiaj "wspólne działanie wszystkich Polaków i wszystkich środowisk politycznych na rzecz wygaszenia atmosfery konfliktu i zaciekłości". "To jest ostatni moment, aby temperaturę politycznych sporów doprowadzić do takiego stanu normalnego, a nie podwyższać ją do stanu wrzenia" - zaznaczył szef rządu.
Dodał, że wtorkowa niepotrzebna, tragiczna śmierć "nie może być dla nikogo pretekstem, aby polityka w Polsce stała się sceną już wyłącznie ziejących do siebie nienawiścią polityków". "Musi stać się dokładnie odwrotnie" - oświadczył premier.
"Będę się bezpośrednio zwracał do wszystkich zaangażowanych w politykę i wybory samorządowe, aby definitywnie zmienili język i odłożyli te najbardziej agresywne i twarde argumenty, bo ten dzień powinien być takim bardzo smutnym, ale donośnym napomnieniem dla tych, którzy z życia publicznego chcą uczynić piekło negatywnych emocji" - zapowiedział Tusk.
Zapewnił, że sam również "dołoży wszelkich starań, aby te słowa nie były kolejnym wezwaniem bez echa".
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Ostatnio edytowano 19 paź 2010, 16:13 przez silniczek, łącznie edytowano 1 raz
19 paź 2010, 16:11
Etyka, moralność, obyczaje
Farsa weryfikacji sędziów PRL jako rodzaj kłamstwa komunistycznego
Nie jest możliwe, by zaledwie 50 żyjących sędziów PRL dopuszczało się zbrodni sądowych i innych czynów godzących w sędziowską niezawisłość
Efekty weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości są zatrważające. Wbrew oczywistym faktom każe się nam wierzyć, że wszyscy sędziowie okresu komunistycznego działali etycznie, byli niezawiśli i niezależni. Nie pierwszy to i nie ostatni przypadek, w którym całe społeczeństwo wie doskonale o skandalicznym działaniu organów państwa, z wyjątkiem elit, które te działania miały rozpoznać i osądzić. Zaniedbania i zaniechania sądów dyscyplinarnych podczas prowadzenia takich spraw były karygodne.
Na łamach ?Naszego Dziennika? zabrałem już wraz z posłem Sławomirem Zawiślakiem głos na temat potrzeby penalizacji kłamstwa komunistycznego, wykazując, że jest dokładnie tak samo szkodzące jak kłamstwo oświęcimskie. Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy wraz z parlamentarzystą PiS z Zamościa, że ?pobłażliwość wobec zła, jego banalizacja, jest złem samym w sobie, wcale nie mniejszym od czynów, które taka postawa sankcjonuje?. Wskazaliśmy, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż w Polsce komunizm traktuje się jako coś w rodzaju mniejszego zła, o czym świadczy chociażby fakt, że o ile dość łatwo wskazać na przypadki wyroków sądowych, a zwłaszcza postępowań prokuratorskich w sprawie tzw. kłamstwa oświęcimskiego, o tyle na próżno szukać tego rodzaju postępowań w sprawach tzw. kłamstwa komunistycznego. A wszystko to przez ?grubą kreskę? Mazowieckiego i relatywizację rzeczywistości, uprawianą z powodzeniem przez salonowe elity III RP.
Wywód ten wymaga jednak rozwinięcia, do czego skłonił mnie artykuł Jerzego Szczęsnego pt. ?Koncesja na bezkarność?, zamieszczony na łamach ?Rzeczpospolitej? (30 września br.). Autor nawiązuje w nim do żenującej uchwały Sądu Najwyższego sankcjonującej stosowanie przez sądy ustawowego bezprawia, jakim były działające wstecz przepisy karne dekretu o stanie wojennym. ?Sąd Najwyższy ? pisze Szczęsny ? sięgnął tu do wypróbowanego już przy ustawie lustracyjnej sposobu. Zastępując ustawodawcę, nadał ustawowemu pojęciu zbrodni komunistycznej taki sens, który w istocie zanegował istnienie zbrodni sądowej w całej PRL-owskiej przeszłości. Ze stalinizmem włącznie. Tę krytykowaną nawet w kuluarach SN uchwałę wydano wobec wniosku IPN o uchylenie immunitetu byłemu sędziemu SN Zdzisławowi Bartnikowi, który niechlubnie zapisał się w stanie wojennym. Sąd Najwyższy uznał wniosek IPN za oczywiście bezzasadny i wpisał uchwałę do tzw. księgi zasad prawnych, instytucji będącej resztówką PRL-owskiego prawa, dyscyplinując inne sądy i przez to naruszając zasadę ich niezawisłości?.
Wspomniana uchwała położyła ostateczny kres weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości, co jednak nie dziwi, jeśli przeanalizuje się wszystkie skandaliczne działania PRL-owskich sędziów działających w dzisiejszym wymiarze sprawiedliwości, jeśli odsłoni się ?poświęcenie i determinację?, z jaką środowisko sędziowskie i prokuratorskie ? naturalnie mowa tu przede wszystkim o starszych kadrach ? przystąpiło do weryfikacji swoich szeregów i oczyszczenia ich z sędziów skompromitowanych swą dyspozycyjnością wobec reżimu komunistycznego. Zobaczymy wówczas, że wszystkie te działania to jedna wielka farsa.
Pierwsze próby weryfikacji Mając żywo w pamięci orzeczenia sądów z lat 80., a zwłaszcza z okresu stanu wojennego, zaraz po 1990 r., podnoszono postulaty usunięcia z zawodu sędziego wszystkich tych, którzy swą haniebną postawą sprzeniewierzyli się zasadzie niezawisłości sędziowskiej w tamtych latach. Obowiązujące po 1990 r. prawo w zakresie postępowania dyscyplinarnego nie mogło być jednak zastosowane wobec tzw. dyspozycyjnych sędziów, przewinienia dyscyplinarne przedawniają się bowiem zaledwie po upływie jednego roku. Stąd też konieczna była ingerencja ustawodawcy. Pierwszą próbę ustawowego uregulowania możliwości odwołania sędziego za zbrodnie sądowe lub służalstwo wobec władz komunistycznych podjęto w 1993 roku. 15 marca tego roku uchwalono nowelizację prawa o ustroju sądów powszechnych. Na jej podstawie prezydent, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa (KRS), mógł odwołać sędziego, co do którego sąd dyscyplinarny stwierdził sprzeniewierzenie się zasadzie niezawisłości. Przyjęto, że sędziowie niebędący w stanie oprzeć się naciskom z zewnątrz, mają mankamenty psychiczne uniemożliwiające im wykonywanie zawodu. Takie rozwiązanie zostało jednak uznane przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodne z Konstytucją.
Kolejną próbę podjęto dopiero po upływie czterech lat. 17 grudnia 1997 r. uchwalona została kolejna ustawa o zmianie ustawy ? prawo o ustroju sądów powszechnych oraz niektórych innych ustaw. Ale i tym razem, w związku z brakami formalnymi w procedurze uchwalania nowelizacji, TK uznał przepis art. 6 ustawy za niekonstytucyjny. Pomimo tego Trybunał wskazywał na zasadność ostatecznego, zgodnego z procedurami, uregulowania problemu: ?Ograniczając jednak rozważania tylko do okresu zamkniętego datą 1989 r. trzeba przypomnieć, że zachodziły wówczas tak drastyczne nadużycia niezawisłości, że obecnie nadal istnieje potrzeba ich ujawnienia i wyjaśnienia?, zaś ?ogólne zasady odpowiedzialności sędziego, dostosowane do warunków demokratycznego państwa prawnego, nie stanowią mechanizmu wystarczającego?.
Na konieczność ostatecznego uregulowania sprawy zwracał uwagę przede wszystkim sędzia Marian Zdyb, który w votum separatum do przywoływanego wyżej wyroku stwierdził, że ?obowiązek prawnego potraktowania sprawców naruszenia niezawisłości i bezstronności sądów, w tym szczególnie nieuczciwych sędziów, dotyczy także sytuacji, w której naruszenia te dokonywane były pod ochroną państwa w systemie totalitarnym, a często wręcz w majestacie prawa. Jest to niezbędne nie tylko ze względu na zaspokojenie społecznego poczucia sprawiedliwości, ale przede wszystkim z uwagi na potrzebę zapewnienia wiarygodności samego państwa i jego organów. Autorytet państwa budowany jest także przez jego stosunek do zachowań niegodziwych?.
Ostatecznie problem doczekał się swego ustawowego rozwiązania 3 grudnia 1998 r., kiedy uchwalono ustawę o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1944-1989 sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej. Mocą przepisów ustawy w stosunku do sędziego, który w latach 1944-1989, orzekając w procesach stanowiących formę represji za działalność niepodległościową, polityczną, obronę praw człowieka lub korzystanie z podstawowych praw człowieka, sprzeniewierzył się niezawisłości sędziowskiej, wyłączono stosowanie przepisów o przedawnieniu w postępowaniu dyscyplinarnym dotyczącym sędziów. Wyłączenie to nie było jednak bezterminowe ? jego koniec ustalono na 31 grudnia 2002 roku.
Jako że ustawa weszła w życie 26 stycznia 1999 r., organy uprawnione miały niecałe cztery lata na wystąpienie z żądaniem wszczęcia postępowania do sądu dyscyplinarnego. Organem uprawnionym do występowania z takim żądaniem była KRS, która mogła to czynić z urzędu lub na wniosek osoby skrzywdzonej orzeczeniem. Osoba taka mogła skierować taki wniosek również do ministra sprawiedliwości. Nadto, na mocy art. 88 § 1 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego mógł wystąpić rzecznik dyscyplinarny na żądanie ministra sprawiedliwości, prezesa sądu apelacyjnego lub okręgowego oraz kolegium sądu apelacyjnego lub okręgowego. Sąd Dyscyplinarny po przeprowadzeniu postępowania mógł orzec karę wydalenia ze służby sędziowskiej.
Oszustwo sądów dyscyplinarnych O ile na gruncie ustawowym warunki do weryfikacji wymiaru sprawiedliwości zostały stworzone, o tyle już praktyka w tym zakresie była skandalicznie żenująca. W okresie od wejścia w życie omawianej ustawy do października 2001 r. wpłynęło 30 spraw, z czego 28 zostało złożonych przez ministra sprawiedliwości, a tylko dwie były efektem wniosków rzecznika dyscyplinarnego. Krajowa Rada Sądownictwa nie złożyła żadnego wniosku. We wszystkich sprawach z wniosku ministra sprawiedliwości rzecznicy dyscyplinarni wyraźnie dystansowali się od nich, wskazując, że działają z polecenia ministra. Wszystkie sprawy dotyczyły zaledwie około 50 sędziów, w większości w stanie spoczynku, spośród których tylko jeden nie był sędzią karnym. W toku postępowania aż 41 sędziów już na samym początku zostało uwolnionych od stawianych im zarzutów. W stosunku do czterech sprawa została od razu zwrócona rzecznikowi dyscyplinarnemu, pozostałym zaś w wyniku przeprowadzonego postępowania nie udowodniono sprzeniewierzenia się niezawisłości sędziowskiej.
Efekty weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości są więc zatrważające. Wynika z niej ? wbrew oczywistym faktom ? że wszyscy sędziowie okresu komunistycznego działali na wskroś etycznie, byli niezawiśli i niezależni. Nie pierwszy to i nie ostatni przypadek, w którym całe społeczeństwo wie doskonale o skandalicznym działaniu organów państwa, z wyjątkiem elit, które te działania miały rozpoznać i osądzić. Zaniedbania i zaniechania sądów dyscyplinarnych podczas rozpatrywania wskazanych wyżej spraw były przy tym karygodne.
Duża wyrozumiałość Ogólnie rzecz ujmując, aż nadto widoczna była ?duża wyrozumiałość? sądów dyscyplinarnych dla osób obwinionych ? zresztą i tak symptomatycznie niewielu: nie jest przecież możliwe, by zaledwie 50 żyjących sędziów PRL dopuszczało się zbrodni sądowych i innych czynów godzących w sędziowską niezawisłość. I choć prawdą jest również, że nie wszyscy sędziowie orzekający w sprawach dyscyplinarnych byli tak liberalni w stosunku do swoich kolegów, to jednak ich zdania odrębne mają wyłącznie charakter ?świadectwa prawdy?. Jak podkreśla prof. Adam Strzembosz, ?oni sami wymagali od siebie więcej w trudnym okresie stanu wojennego, a wiedzieli dobrze, jakie pożytki przynosiło ?pryncypialne? orzecznictwo?. Cały proces weryfikacji pokazał haniebną w tym wypadku solidarność korporacyjną, która stała się bez wątpienia główną przyczyną jego fiaska. Profesor Strzembosz w swych publikacjach przedstawia najbardziej jaskrawe przypadki farsy.
W jednym z tych przykładów obwiniony sędzia w czasie orzekania był osławionym prezesem sądu wojewódzkiego. Sąd dyscyplinarny odmówił wszczęcia wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Ale oto inny skład rozpatruje sprawę kolejnego obwinionego ? sędziego wojewódzkiego z tego samego sądu. Warto dodać, że w tej sprawie oskarżonych (trzech) skazano na kary 3 lat pozbawienia wolności, w trybie doraźnym, za rozlepienie kilku ulotek na terenie głuchej wsi, które przed zdarciem ? według zeznań sołtysa ? przeczytał tylko jeden rolnik. W obronie tego sędziego składa pismo dziekan okręgowej rady adwokackiej (ORA), notabene w okresie stanu wojennego prezes sądu rejonowego w tym samym okręgu. W dalszej części pisma prezes ORA informował, że za fatalną atmosferę w sądzie wojewódzkim (a więc naciski polityczne, zastraszanie sędziów) odpowiada prezes sądu wojewódzkiego, wobec którego właśnie odmówiono wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w jego własnej sprawie! A oto inny przykład. W jednym z miast skazano trzy osoby za to, że w październiku 1985r. poczyniły przygotowania do kolportażu ulotek wzywających do powstrzymania się od głosowania w wyborach do Sejmu. Przewodniczący składu ławniczego, młody sędzia sądu rejonowego, skazał aresztowanego recydywistę na karę 2 lat i 6 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności (!), a pozostałych dwóch oskarżonych ? na 2 lata, przy czym wobec odpowiadających z wolnej stopy zastosował areszt tymczasowy. Sędzia ten prezesem sądu rejonowego został na samym początku stanu wojennego; w omawianej sprawie zarządził wydawanie kart wstępu (rzekomo ze względu na niewielką salę), nigdy nie sporządził uzasadnienia wydanego wyroku, aż do objęcia sprawy amnestią, ale początkowo nie umiał tego wytłumaczyć. Ten młody sędzia był delegatem na IX Zjazd PZPR, przewodniczącym Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Komitetu Wojewódzkiego, a do 1983 r. albo 1984 r. był członkiem egzekutywy KW PZPR. Stąd całkiem zasadne było przypuszczenie, że wymierzanie tak surowych kar za czynności przygotowawcze, a więc niekaralne, i to wobec jednego z oskarżonych ? ponad żądanie prokuratora ? nastąpiło z powodów innych niż merytoryczne. Sąd dyscyplinarny po ?merytorycznym? rozpoznaniu sprawy uniewinnił obwinionego! Podważył wszystkie zarzuty, powołując się stereotypowo na kolegialność przy surowym skazaniu. Największe wątpliwości co do bezstronności sędziego budziła jego działalność polityczna, ale uznano, że brak jest dostatecznych dowodów, aby surowy wyrok był związany z tą działalnością. Warto dodać w tym miejscu, że sędzia ten do dziś sądzi w jednym z sądów powszechnych, pełniąc w nim prominentną funkcję.
?To nie żadna wysoka sprawiedliwość, tylko sąd? Tak wyglądała farsa weryfikacji sędziów PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Farsa, którą ostatecznie podtrzymał Sąd Najwyższy we wspomnianej wcześniej uchwale. Farsa, do której doskonale pasuje komentarz Jerzego Szczęsnego z przywołanego na wstępie artykułu: ?Grubym kreskom towarzyszy zawsze chrzęst tłuczonych luster. Gruba kreska z 1989 r. była tak gruba, że w jej wyniku nastąpiło przekroczenie granicy, poza którą takie kwestie, jak: skrupuły, sumienie i odpowiedzialność, stały się iluzoryczne, a pojęcia takie, jak: hańba, wina, skrucha i przebaczenie, zyskały status staroświeckich anachronizmów?. W tym kontekście trudno dziwić się zwykłym obywatelom, gdy mówią, że nie wierzą w polski wymiar sprawiedliwości.
Na jednej z rozpraw strona postępowania zwróciła się do sędziego słowami: ?Proszę wysokiej sprawiedliwości?, na co sędzia, z wyraźnym rozbawieniem i niby żartobliwie, odparł: ?To nie żadna wysoka sprawiedliwość, tylko sąd?. Patrząc na to, ilu sędziów służalczo wiernych totalitaryzmowi komunistycznemu pełni dziś prominentne funkcje w wymiarze sprawiedliwości i sprawuje je w imieniu Rzeczypospolitej, odpowiedź sędziego wcale nie jawi się jako żart.
Dr Przemysław Czarnek Autor jest konstytucjonalistą, pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.
Ostatnio edytowano 19 paź 2010, 19:07 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
zmniejszyłem czcionkę
19 paź 2010, 16:12
Etyka, moralność, obyczaje
Quasimodo2000 Proszę Wklejaj krótsze artykuły, albo tylko wybrane fragmenty, albo tylko 1 myśl, albo co drugie zdanie. Oczy mnie już bolą --------------------------------------------------------------------------------
Są odpowiedzialni
Wszystko wskazuje na to, że napaść na biuro poselskie w Łodzi dokonana została przez człowieka niezrównoważonego psychicznie. Nie zmienia to faktu, że był to akt motywowany politycznie, tak w każdym razie mówił jego sprawca powtarzający, że ?chce zamordować Kaczyńskiego? i ?zabijać pisowców?. Ludzie o słabej psychice łatwiej ulegają presji społecznej, a w Polsce od kilku lat mamy do czynienia z kampanią nienawiści i pogardy wymierzoną w PiS.
Zabójca prezydenta Gabriela Narutowicza, Eligiusz Niewiadomski również był człowiekiem niezrównoważonym psychicznie. Za jego zbrodnię odpowiedzialność ponoszą jednak także organizatorzy kampanii nienawiści przeciw Narutowiczowi. Nie jest to odpowiedzialność prawna, ale polityczna i moralna.
W ostatnim tygodniu mieliśmy do czynienia z przeinaczeniem wypowiedzi prezesa PiS-u w TVN, co umożliwiało zestawanie jego formacji z hitlerowcami. Zdemaskowanie tej manipulacji nie zmieniło tonacji wypowiedzi zarówno dominujących mediów jak i wielu polityków. Wezwania do delegalizacji partii Kaczyńskiego stało się chlebem powszechnym. Za powód uznawane są najbardziej konwencjonalne zachowania opozycyjnej partii w demokratycznym systemie. Wspominam ostatnie dni, ale kampania ta trwa już od lat. Osobnicy typu Palikota czy Niesiołowskiego swoją karierę budowali na obrażaniu i poniżaniu liderów PiS, a działali pod batutą lidera rządzącej partii. Zarzut budowy policyjnego państwa przez PiS, pomimo braku jakichkolwiek podstaw, funkcjonuje w obiegu publicznym jako niekwestionowany fakt.
Kampania nienawiści wobec partii Kaczyńskiego nie miała nic wspólnego z rzeczową krytyką. Był to ?przemysł pogardy?, że posłużę się sformułowaniem Piotra Zaremby. Akty agresji wobec obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu miały również charakter fizycznej agresji, a działy się przy bierności sił porządkowych.
Obecnie widzimy znowu próbę budowy fałszywej symetrii. Za brutalizację języka i obyczaju odpowiadać mają jednakowo wszyscy politycy. Ba, pojawiają się stwierdzenia, że najbardziej odpowiedzialnym jest Jarosław Kaczyński. Innymi słowy PiS zasłużył sobie na to, co się mu przytrafiło.
W tej sprawie nie ma jednak żadnej symetrii. Prawda nie leży po środku, tak jak nie leży po środku między zabójcą, a zabitym. Słuchając wypowiedzi polityków PO i SLD, słuchając dziennikarzy już przeinaczających słowa Kaczyńskiego (powiedział, że od teraz język nienawiści będzie wezwaniem do mordu ? słyszymy, że tak określił każdą krytykę wymierzoną w PiS) wiem, że kampania nienawiści toczyć się będzie dalej. Zwłaszcza, że PO w ogromnej mierze kontroluje debatę publiczną.
A teraz nawołuję do eksperymentu myślowego. Jeden polityk PO zostaje zabity, inny raniony przez napastnika, który krzyczy, że chce zamordować Tuska i pozabijać wszystkich platformersów. Proszę wyobrazić sobie sposób pokazania takiego wydarzenia i komentarze tych samych, którzy dziś protestują przeciw politycznej instrumentalizacji tragedii ludzkiej. Pozostaje przypomnieć poetę: ?spisane będą czyny i rozmowy?.
komentarz: - po katastrofie smoleńskiej refleksja nad"szumem medialnym" trwała zaledwie do pogrzebu ostatniej ofiary tej tragedii
19 paź 2010, 16:23
Etyka, moralność, obyczaje
Tak jest w Polsce, bowiem ludzie nie chcą się przyznać, że komuna zrobiła im papkę z mózgu. Poprawiły ten szajs w głowie lata postkomuny i zmartwychwstałych komuchów. Patriotyzmu i społeczeństwa obywatelskiego u nas brak. Ludzie chcieli by płac zachodnich, dobrobytu zachodniego, a pracy i wyręczania ich jak za prl-u.
Wątpliwe autorytety moralne wmawiają, iż różowe jest liberalne, demokratyczne, a czerwone jest lewicowe. I niestety bezrefleksyjne istoty czwartorzędowe łapią się na to, a niektóre są nawet święcie oburzone jak ktoś inaczej uważa. I niestety te różowo-ryżo-czerwone gęby też się udzielają na forum pod płaszczykiem michnikowego obiektywizmu.
19 paź 2010, 17:24
Etyka, moralność, obyczaje
Załącznik:
568938.jpg
Szaleństwo, zbrodnia i atmosfera nagonki
To czyn szaleńca, zgoda. Ale czy to znaczy, że ten dzień nie stanowił przełomu? Że dokonane w biały dzień w biurze PiS w Łodzi morderstwo jest tylko przypadkowym wybrykiem wariata? W żadnej mierze. Obawiam się, że to po prostu rezultat. Smutny, acz konieczny efekt politycznej atmosfery.
Morderca z Łodzi nie działał w społecznej próżni; to, co zrobił, to, jak uzasadniał zbrodnię, wyraźnie pokazuje, że był tyleż sprawcą, co i ofiarą. Krótko: to potworny i wynaturzony, choć przewidywalny skutek trwającej od 2005 roku wojny polsko-polskiej, za której rozpętanie i przebieg ponosi odpowiedzialność cała klasa polityczna. Cała, choć nie w równym stopniu. Nie jest bowiem, uważam, przypadkiem, że śmiertelny strzał został wymierzony w pracownika posła PiS, który zginął niejako w zastępstwie Jarosława Kaczyńskiego. Z miesiąca na miesiąc można było zauważyć, jak wzrasta atmosfera wrogości i nienawiści skierowana przeciw liderowi opozycji. Zamiast rzeczowej krytyki i argumentów wyśmiewanie, szyderstwo, poniżanie i poniewieranie.
Najgorzej, że w przygotowywaniu tej atmosfery nagonki uczestniczyli nie tylko politycy, ale też intelektualiści, ci, od których szczególnie należy domagać się bezstronności i ważenia słów. Tymczasem to oni właśnie, można mieć wrażenie, byli głównymi podżegaczami. To oni stanęli w pierwszym szeregu, wzywając do rozprawy z PiS.
Jeszcze tydzień temu Andrzej Wajda mówił o Jarosławie Kaczyńskim: ?To jest polityczne szambo. Jacyś zgrani politycy, którzy niech sobie idą w cholerę, bo mamy ich dosyć, nagle wymyślili, że oni odgrywali w tym czasie jakąś rolę?. I jeszcze dosadniej: ?To jest głupol?.
Podobnie nie przebierał w słowach Adam Michnik, który kilka dni temu mówił, że PiS to ?formacja, która chce unicestwić państwo demokratyczne, ukształtowane po 1989 r. (?) To opozycja antysystemowa i antypaństwowa?.
W przygotowaniu i prowadzeniu tej nagonki szczególną rolę odegrał Janusz Palikot, do niedawna jeden z liderów PO, człowiek, który ostatecznie nigdy za swoje słowa nie poniósł konsekwencji. Ba, nie było sofizmatu, którego by nie wykorzystano w obronie Palikota. A to przecież on jako pierwszy polityk tej rangi w Polsce sugerował używanie wobec Kaczyńskiego przemocy.
I nie tylko chodzi tu o sławetne słowa po pierwszej turze kampanii prezydenckiej ?zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż w Europie?, ale o powtarzające się raz po raz spekulacje, które łatwo było odczytać jako wezwania do rozprawy z Kaczyńskim z użyciem przemocy. Choćby to: ?Uważam, że jeśli dojdzie do rozlewu krwi w najbliższych miesiącach, to odpowiedzialny za to będzie Jarosław Kaczyński. On robi co może, żeby jakiś szaleniec przez analogię do tego, co się wydarzyło przed wojną, przed 39 rokiem, doprowadził do tej samej sytuacji? ? te słowa Palikota brzmią dziś szczególnie złowieszczo.
Tyle że znowu ? Palikot nigdy nie zrobiłby takiej kariery, gdyby nie poparcie pozostałych polityków PO, ostatecznie tolerancja samego premiera. Czyż to nie Donald Tusk ? nie sposób oprzeć się wrażeniu ? wykorzystywał posła z Lublina jako poręczne narzędzie do zohydzania i gnębienia opozycji? Wielu odpowiada za tę atmosferę pogardy. I ci, którzy wyborców PiS nazywali bydłem, i ci, którzy mówili o dorzynaniu watahy. I nieprzeliczony tabun różnego rodzaju tak zwanych ludzi mediów, żartownisiów od siedmiu boleści, błaznów i trefnisiów, którzy zbudowali swoją karierę na wyszydzaniu ?strasznego PiS?.
Ten różnobarwny tłum zjednoczony chęcią poniżenia oponentów nie potrafił się opamiętać nawet po tragedii smoleńskiej. Nie padły ? z jednym chlubnym wyjątkiem ministra Bogdana Zdrojewskiego ? słowa przeprosin. Nie nastąpiła radykalna zmiana tonu. Nie nastąpiła refleksja nad tym, że taki język, takie słowa mogą przynieść tragiczne skutki. Wręcz przeciwnie. Od kilku tygodni ów chór antypisowskiej propagandy jakby jeszcze się nasilił. PiS i jego przywódca stali się partią, wobec której wszystko wolno. Która znajduje się na granicy legalności, z którą się nie rozmawia, ale eliminuje, usuwa, delegalizuje.
Ktoś może powiedzieć, że to połowa prawdy. Bo i druga strona potrafiła odpłacić pięknym za nadobne. Racja. Wiele wypowiedzi samego przywódcy PiS i ludzi z jego najbliższego otoczenia nigdy nie powinno się pojawić. Nie powinny paść zarzuty zdrady, sprzedawania Polski, nieustanne sugestie spisku i domniemania przygotowania przez rząd zamachu. Nie powinny się pojawić wypowiedzi podważające prawowitość wyboru Bronisława Komorowskiego.
Tylko że trzeba pamiętać o proporcjach. W tragedii smoleńskiej zginęli w największej liczbie posłowie PiS, a przede wszystkim brat Jarosława Kaczyńskiego. Bliskim zabitych, jak sądzę, można po prostu więcej wybaczyć. I druga rzecz. PO ponosi dodatkową odpowiedzialność za polityczną atmosferę, bo to ona ma w ręku wszystkie instrumenty władzy oraz ? być może to jeszcze ważniejsze ? ogromną przewagę w mediach.
Komentując wydarzenia w Łodzi, premier Tusk powiedział: ?To dramat, który wszyscy przeżywamy. Liczę na to, że wszyscy w Polsce otrzeźwiejemy?. To mądre słowa. O ile premier będzie je umiał najpierw zastosować do siebie i do swego obozu politycznego.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
19 paź 2010, 20:15
Etyka, moralność, obyczaje
silniczek
Szaleństwo, zbrodnia i atmosfera nagonki To czyn szaleńca, zgoda. Ale czy to znaczy, że ten dzień nie stanowił przełomu? Krótko: to potworny i wynaturzony, choć przewidywalny skutek trwającej od 2005 roku wojny polsko-polskiej, za której rozpętanie i przebieg ponosi odpowiedzialność cała klasa polityczna. Cała, choć nie w równym stopniu. Nie jest bowiem, uważam, przypadkiem, że śmiertelny strzał został wymierzony w pracownika posła PiS, który zginął niejako w zastępstwie Jarosława Kaczyńskiego. Z miesiąca na miesiąc można było zauważyć, jak wzrasta atmosfera wrogości i nienawiści skierowana przeciw liderowi opozycji. Zamiast rzeczowej krytyki i argumentów wyśmiewanie, szyderstwo, poniżanie i poniewieranie.
Tyle że znowu ? Palikot nigdy nie zrobiłby takiej kariery, gdyby nie poparcie pozostałych polityków PO, ostatecznie tolerancja samego premiera. Czyż to nie Donald Tusk ? nie sposób oprzeć się wrażeniu ? wykorzystywał posła z Lublina jako poręczne narzędzie do zohydzania i gnębienia opozycji? Wielu odpowiada za tę atmosferę pogardy. I ci, którzy wyborców PiS nazywali bydłem, i ci, którzy mówili o dorzynaniu watahy. I nieprzeliczony tabun różnego rodzaju tak zwanych ludzi mediów, żartownisiów od siedmiu boleści, błaznów i trefnisiów, którzy zbudowali swoją karierę na wyszydzaniu ?strasznego PiS?.
Komentując wydarzenia w Łodzi, premier Tusk powiedział: ?To dramat, który wszyscy przeżywamy. Liczę na to, że wszyscy w Polsce otrzeźwiejemy?. To mądre słowa. O ile premier będzie je umiał najpierw zastosować do siebie i do swego obozu politycznego.
Schetyna: Minister sprawiedliwości był niezręczny Nowe określenie na łamanie prawa? - Tak się po prostu stało. Niezręczność i tylko tyle. Natomiast nie widzę w tym żadnej złej woli ze strony ministra Kwiatkowskiego. Stwierdził rozbrajająco marszałek sejmu. Dodając, że nie widzi podstaw do usunięcia Kwiatkowskiego ze stanowiska. Ciekawe w takim razie co minister musiałby zrobić, by marszałek zobaczył jakąś podstawę do dymisji. Rozumiemy, że powinno to być świadome złamanie prawa? Widać jednak honor jest pojęciem nieznanym prawicowym politykom. Wolą wyjść na głupców niż ludzi potrafiących wziąć odpowiedzialność za własne błędy. komentarz: - nadmieniam, że Krzysztof Kwiatkowski jest MINISTREM SPRAWIEDLIWOŚCI
A Grzegorz Schetyna jest MARSZAŁKIEM SEJMU.
Silniczku - Ty oczekujesz etyki i moralności od tej formacji?Prędzej śniegu w maju możesz się spodziewać.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników