Teraz jest 10 wrz 2025, 17:57



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 42, 43, 44, 45, 46, 47, 48 ... 149  Następna strona
Katastrofa smoleńska 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
1/ Ciało prezydenta było nagie.

Osiem godzin - tyle czasu zabrała identyfikacja ciała  Lecha Kaczyńskiego. A, jak zeznają oficerowie Biura Ochrony Rządu, ciało prezydenta było nagie. Funkcjonariusze zdradzają też, że robili wszystko, by Rosjanie nie zabrali zwłok z lotniska

Ciało znaleziono dopiero po ośmiu godzinach - wynika z zeznań oficerów BOR, do których dotarli reporterzy RMF FM. Funkcjonariusze odmawiali jednak ostatecznego potwierdzenia tożsamości zwłok. Nie chcieli bowiem, by rosyjscy agenci zabrali ciała jako "w pełni zidentyfikowanego" - wynika z informacji rozgłośni.ę jednak sfotografować ciało.

To był dopiero początek starcia z ochroną lotniska. BOR-owcy dostali bowiem polecenie od ministra obrony, by bronili czarnych skrzynek do czasu, gdy na lotnisku pokażą się polscy specjaliści. Jednak rosyjski dowódca odrzucił polskie protesty, twierdząc, że na lotnisku obowiązują ich procedury.

Zeznania, do których dotarł RMF FM, zaprzeczają także słowom dowódcy Biura Ochrony Rząd że na lotnisku czuwali polscy agenci.  Funkcjonariusze służby ochrony prezydenta twierdzą, że w Smoleńsku pojawili się dopiero po katastrofie. Teren był już obstawiony przez Specnaz.

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzeni ... komentarze
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

2/ Minister posłuchał czarnych skrzynek. Nielegalnie?

Pośród kamer i mikrofonów dziennikarzy minister sprawiedliwości ze słuchawkami na głowie słuchał odszumionych nagrań z czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa. Jednak jak podaje tvn24.pl, minister, choć jest członkiem władz państwowych, nie miał do tego prawa, bo nie wystąpił do prokuratury o zgodę.

Minister słuchał nagrań w czasie wizyty w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Właśnie tam trwają badania fonoskopijne zapisów nagrań, których stenogramy zostały opublikowane 2 czerwca. Są to zapisy rozmów w kokpicie pilota w Tu-154M, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem.

W obecności mediów Kwiatkowski odsłuchał fragmentów rozmów załogi z wieżą kontroli lotów. Przekazał także dodatkowe 200 tysięcy złotych na ekspertyzy dotyczące katastrofy.

"Osobiście będę przyglądał się kosztom tych badań, nie wykluczam, że to nie jest ostatnia decyzja w tym roku. Specjaliści, którzy tu pracują, muszą mieć pełne poczucie, że państwo robi wszystko, aby oni mieli stworzone warunki do skupienia się wyłącznie na ekspertyzach i badaniach" - mówił minister.

http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/ ... alnie.html

komentarz:
- Ja też bym chętnie posłuchał, ale mnie to nie dadzą  :(


15 paź 2010, 14:53
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
BOR nie planował obecności na lotnisku Siewiernyj

Biuro Ochrony Rządu od początku nie planowało obecności swoich funkcjonariuszy na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia. Co więcej, szef tej służby generał Marian Janicki otrzymał precyzyjny raport od swoich podwładnych, że w dniu katastrofy na lotnisku Siewiernyj nie było żadnego BOR-owca.

To ustalenia reporterów śledczych RMF FM Romana Osicy i Marka Balawajdra, którzy dotarli do zeznań dwóch funkcjonariuszy BOR-u, zabezpieczających wizytę Lecha Kaczyńskiego.

Zeznania te zadają kłam publicznym wypowiedziom generała Janickiego. Od kilku miesięcy uparcie powtarza on, że jego ludzie oczekiwali na prezydencką delegację na lotnisku w Smoleńsku.
Dowódca zespołu, który miał zabezpieczać wizytę prezydenta Kaczyńskiego - a trzy dni wcześniej premiera Tuska - zeznał wprost, że teren lotniska w Smoleńsku zabezpieczały tylko i wyłącznie służby rosyjskie, czyli milicja, Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony. Na lotnisku Siewiernyj nie było nikogo z Polaków.

Już po wyjeździe premiera Tuska, dzień później do Smoleńska przyjechała grupa kolejnych trzech funkcjonariuszy BOR-u - łącznie było ich już sześciu. Dzień przed planowym przylotem Lecha Kaczyńskiego BOR-owcy sprawdzili obiekty w Katyniu, między innymi Memoriał, hotel i filharmonię, czyli miejsca, gdzie miał przebywać Lech Kaczyński. Nikt nie pojechał jednak na lotnisko, ponieważ - jak zeznał - Cezary K. - na lotnisku nie planowano uczestnictwa żadnego funkcjonariusza BOR.

10 kwietnia wszyscy oficerowie BOR-u byli w Katyniu - w Smoleńsku na lotnisku nie było nikogo.

Kiedy BOR-owcy dowiedzieli się o katastrofie?

Około 8:45 przedstawiciel Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji poinformował dowódcę funkcjonariuszy BOR-u znajdujących się w Katyniu, że coś złego stało się z samolotem. Równocześnie inny funkcjonariusz otrzymał podobną informację. O 8:55 szef zabezpieczenia BOR połączył się z Centrum Kierowania BOR i zapytał oficera operacyjnego, czy wie coś o awarii lub katastrofie. Ten powiedział, że nic takiego nie wie i od dzwoniącego dowiaduje się, że coś jest nie tak. Dowódca próbował następnie dodzwonić się do Jarosława Florczaka - oficera BOR-u, który był na pokładzie samolotu. Okazuje się, że w telefonie funkcjonariusza pojawił się sygnał, jednak ten nie podjął rozmowy. Cezary K. - dowódca - zeznał, że próbował połączyć się jeszcze dwukrotnie. O 9:00 znów zadzwonił natomiast do Centrum w Polsce i powiedział, że jedzie sprawdzić te informacje na lotnisko w Smoleńsku.

20 minut później funkcjonariusze dotarli na Siewiernyj, lecz dopiero o 9:30 zobaczyli szczątki samolotu. Wtedy trwało już dogaszanie wraku, a dookoła były rozciągnięte taśmy.

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kac ... ku,1545204


15 paź 2010, 18:24
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
1/ Ten dokument wyjaśni katastrofę?

Projekt raportu końcowego MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej zostanie przekazany stronie polskiej we wtorek lub najpóźniej w środę. W poniedziałek w celu odebrania raportu do Moskwy leci akredytowany przy tej instytucji polski przedstawiciel Edmund Klich. - Ja go nie dotykam tylko podpisuję odebranie i przesyłam pocztą dyplomatyczną do kraju - powiedział Klich, który jest pewien, że w dokumencie będzie zawarta przyczyna bądź przyczyny katastrofy.

Raport trafi do rąk ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera, który stoi na czele polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy. Od tego momentu strona polska ma 60 dni na przesłanie swojego komentarza do raportu. Pułkownik Edmund Klich wyjaśnił, że projekt raportu będzie tajny aż do momentu opublikowania końcowej wersji, po poprawkach wprowadzonych przez Rosjan.

Pułkownik Edmund Klich powiedział, że podczas przekazania raportu być może odbędzie się jego prezentacja w celu lepszego zrozumienia rosyjskiego stanowiska. Może zostać także przeprowadzona wizualizacja komputerowa katastrofy. Strona polska nie będzie wówczas miała prawa odnoszenia się do raportu i do dyskusji.

Edmund Klich powiedział, że w projekcie raportu muszą znaleźć się konkretne dane, m.in. informacje faktyczne związane z przebiegiem lotu, sytuacja na lotnisku, autopsje, system ratownictwa, ocena wyszkolenia załogi. Kolejny punkt to wnioski dotyczące przyczyn i ewentualnych okoliczności sprzyjających oraz jako punkt ostatni - zalecenia profilaktyczne.

Pułkownik Edmund Klich jest pewien, że w dokumencie będzie zawarta przyczyna, bądź przyczyny katastrofy. Jednak zdaniem polskiego akredytowanego przy MAK opinia publiczna pozna je dopiero na przełomie stycznia i lutego lub nawet później.

http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katas ... omosc.html
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I trochę z innej beczki ...

2/ Tajemnica ostatnich 14 sekund lotu CASY

Dziennikarze "Superwizjera" dotarli do dokumentów na temat wypadku samolotu CASA w Mirosławcu, które zostały sporządzone zarówno przez wojskowych, jak i pracującego dla prokuratury zespołu cywilnych biegłych. Jednym z nich jest wykres pracy silników i sterów. Wynika z niego, że tzw. czarna skrzynka samolotu zakończyła swój zapis w momencie, gdy samolot znajdował się 329 stóp (czyli ok. 100 metrów) nad ziemią.

Na 14 sekund przed rozbiciem samolotu załoga wyłączyła autopilota i przeszła na sterowanie ręczne. W tym czasie żaden z pilotów i nawigator nie nawiązali kontaktu z wieżą kontrolną we Mirosławcu. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Rozmówcy "Superwizjera" ? wojskowi piloci ? przypuszczają, że w kabinie musiało dojść do nagłej awarii, tak niespodziewanej, że załoga nie miała czasu poinformować o tym kontrolerów.

Dokumenty, do których dotarli dziennikarze to tzw. załączniki do upublicznionego przez armię raportu na temat katastrofy. Jeden z dokumentów oczyszcza z winy kontrolerów lotów z bazy w Mirosławcu. Inne ujawniają usterki i niesprawności techniczne samolotu ? chociażby szwankującą instalację przeciwoblodzeniową czy rozłączające się elementy instalacji elektrycznej.

Z analizy zapisu rejestratora przygotowanej dla prokuratury wynika, że czarna skrzynka nie zapisywała "ruchów kolumny sterowej i wolantu samolotu". To jedno, kluczowe zdanie, nie znalazło się ani w wojskowym, ani w cywilnym raporcie.

Biegli cywilni odkryli także, że samolot zatankowano paliwem o bardzo złej jakości, które mogło poważnie uszkodzić silniki. Nazwali to krótko - skandalem.

Samolot transportowy CASA C-295, który rozbił się 23 stycznia 2008 roku podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Mirosławcu, należał do 13. eskadry lotnictwa transportowego w Krakowie. W wypadku zginęło 20 żołnierzy ? 16 pasażerów i czterech członków załogi.

http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katas ... omosc.html


16 paź 2010, 06:42
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Jak Prezydent Kwaśniewski był w Katyniu BOR-owców było 12. Widać potem poszli w oszczędności.

Tak naprawdę nieważne ilu ich było, tylko GDZIE byli. Powinni być na lotnisku, bo jak pokazał przykład różne rzeczy mogą się wydarzyć i niekoniecznie samolot szczęśliwie wyląduje.
Oficerowie BOR, którzy byli w samolocie, na lotnisku już raczej w niczym nie mogli pomóc (bardziej duchowo). Potrzebni tam byli BOR-owcy z krwi i kości, choćby w celu jak podano, zabezpieczenia ciała, zabezpieczenia czarnych skrzynek, oraz, co najważniejsze, zabezpieczenia różnych nośników informacji (w tym tajemnic NATO)
Ale u nas wychodzi zawsze JAK ZWYKLE  :angry2:


16 paź 2010, 11:17
Zobacz profil
Znawca
Własny awatar

 REJESTRACJA19 maja 2009, 06:14

 POSTY        103
Post Katastrofa smoleńska
"Potrzebni tam byli BOR-owcy z krwi i kości, choćby w celu jak podano, zabezpieczenia ciała, zabezpieczenia czarnych skrzynek, oraz, co najważniejsze, zabezpieczenia różnych nośników informacji (w tym tajemnic NATO" -  i co?, borowcy mieli bronić szczątków samolotu porozrzucanych na ogromnym, podmokłym i trudno dostępnym terenie (rosyjscy strażacy musieli używać pił spalinowych aby przedostać się przez gęstwiny). Bronić przed kim? Przed różnymi rosyjskimi siłami działającymi na ternie własnego kraju. Zabezpieczać czarne skrzynki? Co to znaczy? Mieli je znaleźć przed rosyjskimi służbami i je im nie oddać, może je jakoś przemycić do Polski. Oczywiście można pofantazjować i stwierdzić że na smoleńskim lotnisku powinno czekać kilkadziesiąt borowców, ale na co by się zdali w sytuacji gdyby ich służby rosyjskie po prostu wyprosiły z terenu katastrofy. Przecie teren ten nie nabrał charakteru eksterytorialnego. Można jeszcze mnożyć pytania.


16 paź 2010, 16:50
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Ciało prezydenta było nagie.

Osiem godzin - tyle czasu zabrała identyfikacja ciała Lecha Kaczyńskiego. A, jak zeznają oficerowie Biura Ochrony Rządu, ciało prezydenta było nagie. Funkcjonariusze zdradzają też, że robili wszystko, by Rosjanie nie zabrali zwłok z lotniska

Ciało znaleziono dopiero po ośmiu godzinach - wynika z zeznań oficerów BOR, do których dotarli reporterzy RMF FM. Funkcjonariusze odmawiali jednak ostatecznego potwierdzenia tożsamości zwłok. Nie chcieli bowiem, by rosyjscy agenci zabrali ciała jako "w pełni zidentyfikowanego" - wynika z informacji rozgłośni.ę jednak sfotografować ciało.

To był dopiero początek starcia z ochroną lotniska. BOR-owcy dostali bowiem polecenie od ministra obrony, by bronili czarnych skrzynek do czasu, gdy na lotnisku pokażą się polscy specjaliści. Jednak rosyjski dowódca odrzucił polskie protesty, twierdząc, że na lotnisku obowiązują ich procedury.

Zeznania, do których dotarł RMF FM, zaprzeczają także słowom dowódcy Biura Ochrony Rząd że na lotnisku czuwali polscy agenci. Funkcjonariusze służby ochrony prezydenta twierdzą, że w Smoleńsku pojawili się dopiero po katastrofie. Teren był już obstawiony przez Specnaz.

serwant
- ten artykuł jest na stronie wcześniej, ale zaznaczyłem tłustym drukiem odpowiedzi na Twoje pytania
Zapytaj BOR-owców, czemu pilnowali, ciała, a ministra dlaczego kazał im pilnować czarnych skrzynek (tak najszybciej uzyskasz informacje) Zapytaj też dlaczego zaraz po katastrofie wszyscy pytali (a rząd odpowiadał) o zabezpieczenie przez nasze służby telefonów, laptopów itp itd. i o ewentualne tajemnice NATO
- prokuratura też wyjaśnia, czy oficerowie BOR byli na lotnisku. Mają widać takie widzi mi się
- wiesz co to jest Specnaz (jak nie wiesz to sprawdź)
- napisałem też wcześniej, jak Kwaśniewski był w Katyniu BOR-owców było 12. Z czegoś ta liczba musi wynikać, nie z widzi mi się Kwaśniewskiego

Mam pytanie serwant, czy Ty rzeczywiście jesteś takim ignorantem, czy tylko udajesz?


16 paź 2010, 17:07
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Zeznania oficerów, którzy identyfikowali ciało prezydenta

(...)
Oficer BOR-u zeznał, że około godz. 17.30 (czasu polskiego) jeden z funkcjonariuszy i polski konsul przekazali informację o znalezieniu ciała Lecha Kaczyńskiego.
(...)
Rmf24.pl podaje, że ten sam oficer odebrał telefon od konsula, który przekazał mu polecenie od ministra obrony, Bogdana Klicha. Minister domagał się, aby przekonać Rosjan, by nie zaczynali analizy czarnych skrzynek bez udziału polskich służb. Wtedy jednak rosyjski dowódca miał mu odpowiedzieć, że Rosjanie mają własne procedury. Jak podaje rmf24.pl, mogło to świadczyć o odmowie, dlatego funkcjonariusz zasugerował konsulowi załatwienie sprawy "na wyższym szczeblu".

Więcej informacji na stronach rmf24.pl.

http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katas ... omosc.html


17 paź 2010, 07:33
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
palikot
Samolot był wojskowy, lot cywilny (ale VIP-owski), i leciał na wojskowe lotnisko nie spełniające standardów i wymogów międzynarodowych. Z tego co wiem, CYWILÓW nie wysyła się na takie lotniska.
Takie rzeczy TO CHYBA TYLKO W ERZE !!!! Może ktoś mądrzejszy coś z tego rozumie JA NIC

Byłoby bardziej zrozumiałe, gdyby ten samolot leciał na lotnisko cywilne do Mińska czy Witebska. Ale poleciał własnie do Smoleńska. I ciągle zadaję pytanie. Kto go tam wysłał?!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Klich: Kontrolerzy wiedzieli, że to był VIP

W procedurach rosyjskich jest coś takiego jak "lot kategorii A" - jak u nas VIP. Kontrolerzy z wieży w Smoleńsku wiedzieli, że to był VIP. A co przyjął MAK - tego nie wiem - mówi w wywiadzie dla PAP akredytowany przy MAK przedstawiciel Polski Edmund Klich. Jak podkreśla, nie zna całości materiałów, na podstawie których MAK sporządza właśnie raport ze swych prac.

PAP: Jaki był status lotu z 10 kwietnia polskiego samolotu Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim i ponad 90-osobową delegacją na pokładzie. Czy Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), który zakończył już badanie sprawy i rozpoczął pisanie raportu, doszedł w tej sprawie do konkretnych wniosków?

Edmund Klich: - Na ostatnich spotkaniach w MAK przekazano nam, że cały lot był wykonywany według procedur cywilnych. Dlatego że był to lot międzynarodowy, nieregularny, wykonany przez samolot lotnictwa państwowego.

Państwowego?

- Tak, to przyznają, że był to lot nietypowy. Dodatkowo - według nich - załoga nie mogła znać rosyjskich procedur wojskowych.

Skąd wiadomo, że nie mogła?

- Bo uznano, że nie mogła mieć takich danych, dotyczących szczegółowych przepisów wykonywania lotów według zasad lotnictwa państwowego.

I co do tego nie ma Pan wątpliwości? Uprawniony jest taki wniosek?

- Tak, ale w sprawie tej katastrofy jest wiele różnych nietypowych sytuacji. Gdyby bowiem uznać, że był to samolot cywilny, lotnisko cywilne - są jasne regulacje prawne. A tutaj mamy kwestie do rozwiązania przez prawników.

Może trzeba byłoby przyjąć jakąś osobną kategorię lotów - nie wojskowy, nie cywilny, ale lot specjalny, jak np. Air Force One prezydenta USA (który jest wprawdzie samolotem wojskowym, ale niewykonującym zadań wojskowych) albo cywilny samolot, którym leci papież?

- W procedurach rosyjskich jest coś takiego jak "lot kategorii A" - jak u nas VIP. A tu był VIP.

I tak przyjął MAK?

- Odpowiem w ten sposób: kontrolerzy z wieży w Smoleńsku wiedzieli, że to był VIP. A co przyjął MAK - tego ja nie wiem. To się okaże w projekcie raportu, na który czekam.

Pan prezentował taki pogląd na ocenę kwestii lotu - że od początku był to lot cywilny, a w ostatniej fazie - wojskowy.

- Takie jest moje stanowisko, podobnie uważają moi wojskowi doradcy. Uważam, że ostatnia faza lotu miała charakter wojskowy, bo lądowano na wojskowym lotnisku, na wieży w Smoleńsku też byli wojskowi. Nie znając dokładnie przepisów wykonywania lotów lotnictwa państwowego, nie mogę jednak sprecyzować, jaki byłyby konsekwencje z tym związane.

A jak się to przekłada na kwestię odpowiedzialności określonych osób?

- W tej sprawie nie zabieram głosu, bo mnie interesują przyczyny katastrofy, a nie odpowiedzialność za nią określonych osób.

Kolejną ważną sprawą jest ustalenie, jaki status miało lotnisko...
- Status lotniska jest ewidentnie wojskowy, bo nie ma go w systemie AIP - cywilne lotnisko na pewno by w nim było.

I jeszcze ustalenie, czy lotnisko było otwarte czy zamknięte. 10 kwietnia - tak jak i 7 kwietnia, kiedy lądowała na nim delegacja z premierem Donaldem Tuskiem, było na pewno otwarte?

- W tych dniach na pewno tak. Ale czy powinno było być zamknięte - musielibyśmy znać dokładnie rosyjskie przepisy dotyczące procedur na lotnisku wojskowym przy warunkach atmosferycznych poniżej minimum tego lotniska, a tak było. Ale jesteśmy w kropce, bo nie udostępniono mi całości przepisów.

Ale MAK je chyba zna?

- Na pewno zna. Chociaż do końca nie mogę być pewny, czy wojsko udostępniło MAK takie dane.

Czy w trakcie badania sprawy przez MAK pojawiły się jakieś poszlaki lub dowody, że kontrolerzy na wieży w Smoleńsku mogli podawać polskiej załodze gorsze prognozy pogody i zaniżali dane atmosferyczne np. co do widoczności?

- Słyszałem o tym. Ale przypominam - pogoda w Smoleńsku 10 kwietnia była zmienna. Nie chcę spekulować na ten temat, trzeba to dokładnie sprawdzić, co kto kiedy mówił, jakich informacji udzielał.

I w tym kontekście: do kogo należała decyzja o lądowaniu w takich warunkach? Do załogi? Do wieży?

- To jest właśnie ten problem proceduralny. Jeśli mówimy o lotnictwie cywilnym, to pamiętajmy, że lotnisko cywilne nieraz może być zamknięte np. z powodu remontu albo pogody takiej, jaka się kilka razy w roku zdarza na Okęciu - nie ma startów ani lądowań. Natomiast jeśli chodzi o lotnictwo wojskowe - aby się do tego odnieść, trzeba znać przepisy.

Media piszą ostatnio o osobie z wieży w Smoleńsku, która w związku z lądowaniem Tupolewa kontaktowała się z osobą lub instytucją o kryptonimie "Logika". Mówi się, że był to operacyjny dyżurny sztabu Kierowania Lotnictwem Wojskowo-Transportowym Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej w Moskwie...

- Trudno to precyzyjnie określić, bo kryptonim należy do centrali telefonicznej.

A czy Panu - w ramach pracy MAK - udostępniono wiedzę, o kogo chodziło?

- Zadałem pytanie, ale nie dostałem odpowiedzi. Zapewniono mnie, że będzie to wyjaśnione w projekcie raportu końcowego i będę się mógł wtedy do tego odnieść.

Niedawno Prokurator Generalny Andrzej Seremet w wywiadzie dla PAP zaproponował rozmowę na temat unowocześnienia Konwencji Chicagowskiej i powołania stałego, międzynarodowego zespołu ekspertów, który badałby katastrofy lotnicze w państwach-sygnatariuszach konwencji. Miałoby to na celu ucięcie spekulacji o niechęci w wyjaśnianiu sprawy przez niektóre państwa. Jak się Pan ustosunkuje do tej idei, by Polska zainicjowała rozmowy nad takim aktem międzynarodowym?
- Już ICAO (powołana konwencją chicagowską Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego - red.) idzie w tym kierunku. Np. w rejonie Karaibów tworzą się międzypaństwowe komisje takie jak MAK (obejmujący państwa b. ZSRR z wyjątkiem republik bałtyckich - red.). Ale to wynika z możliwości zgromadzenia odpowiedniej liczby ekspertów lotniczych, bo jest ich mało. Zresztą nasze komisje są też bardzo nieliczne - bo co to jest kilkanaście osób? Ale to są kwestie techniczne dotyczące badania. Natomiast jeśli chodzi o obiektywność badania przez wprowadzenie międzynarodowych instytucji - myślę, że to jest dobry kierunek, ale to będzie długoletni proces. Jednak zacząć go trzeba.

Jest Pan optymistą co do tego, czy w warstwie przez Pana badanej uda się poznać przyczyny katastrofy w Smoleńsku?
- Co do uzyskanej wiedzy - jestem przekonany, że tak. Ale gdy chodzi o przeprowadzenie procesu dowodowego, czy uda się określone sprawy wykazać - tego już nie wiem. Te błędy, problemy jakie tam zaistniały, zwykle wynikają z określonych przyczyn. Ale żeby to udokumentować - trzeba poznać przepis i odchylenia od przepisu. Myślę, że do tego ustosunkuje się komisja ministra Millera.

Jak Pan uważa, czy w celu całościowego zbadania sprawy na MAK trzeba wywierać nacisk ze strony szefów państw lub opinii publicznej?

- Publikowanie informacji o sprawie z różnych źródeł, to pośrednio jest jakiś nacisk. Ja cały czas podkreślałem, że to nie był zwyczajny wypadek i że tutaj trzeba specjalnego podejścia - bo zginął prezydent i najważniejsi obywatele w państwie. Takiej katastrofy w historii świata nie było. W związku z tym cały czas wnioskowałem, aby jakość badań była celem nadrzędnym nad czasem badania. A jakość raportu pokaże, czy się udało.

A gdzie upatrywałby Pan zasadniczych przyczyn katastrofy? W przygotowaniu lotu, samym locie, jego ostatniej fazie, sytuacji w kokpicie, kontakcie z wieżą?

- Chodzi o cały system. O tym piszę zresztą w swojej książce. W teorii sformułowanej przez Jamesa Reasona wskazuje się, że bezpieczeństwo lotów zaczyna się w przepisach prawa lotniczego i międzynarodowych rozwiązaniach. Może zabrzmi to nieładnie, ale produktem systemu są piloci, przepisy, procedury... I to jest główna sprawa. Społeczeństwo żąda prostych rozwiązań - pilot, samolot, lotnisko, pogoda... A to nie jest takie proste.

http://fakty.interia.pl/polska/news/new ... ,1536450,3


17 paź 2010, 16:25
Zobacz profil
Znawca
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA03 kwi 2010, 12:55

 POSTY        294
Post Katastrofa smoleńska
Palikot                    



Smoleńskie domino

Cały artykuł na http://gwno.pl/1,76842,8485740,Smol ... omino.html
..........................


Dziurawe domino "Wyborczej"

W artykule "Smoleńskie domino", który ukazał się w sobotnio-niedzielnej "michnikowemu szmatławcowi", zaserwowano tezy, które - jak podkreślają pytani przez "Nasz Dziennik" piloci i eksperci od lotnictwa - zawierają szereg dezinformacji, godzących w dobre imię załogi rządowego tupolewa.

1) Autorzy książek o bezpieczeństwie w lotnictwie piszą, że w ten sposób dziś samoloty rozbijają się najczęściej. Katastrofom tego typu nadali nawet specjalną nazwę: CFIT, czyli "zderzenie z ziemią w locie kontrolowanym" - to znaczy takim, w którym wszystko na pokładzie działa prawidłowo, załoga jest sprawna, a samolot rozbija się, i to najczęściej tak jak było właśnie w Smoleńsku - przy podchodzeniu do pasa startowego.
- Kontrastuje to z wypowiedzią rzecznika producenta TAWS - koncernu Universal Avionics Johna Coxa, który stwierdził, że w wyniku zdarzeń CFIT od ponad 20 lat nie rozbił się żaden samolot pasażerski z zainstalowanym TAWS. - Ponieważ obecnie każdy samolot pasażerski system ten posiada, stwierdzenie pana Radziwinowicza kompletnie dyskredytuje cały raport "michnikowego szmatławca" - podkreślają współpracujący z "Naszym Dziennikiem" eksperci od lotnictwa.

2) "michnikowy szmatławiec" opisuje lipcowe doświadczenie na symulatorze w podmoskiewskim Szeremietiewie. Autor powołuje się na Edmunda Klicha, który relacjonuje, jak to nie było już możliwości poderwania Tu-154 z 20 m, kiedy samolot nieoczekiwanie "przysiadł" i rozbił się.
- Prawdziwy Tu-154M o numerze bocznym 102 niedawno wykonał odejście w procedurze "touch-and-go" (ang. "dotknij i odejdź"). Musnął kołami pas startowy i poderwał się z 0 metra. - O nietrafności relacji pana płk. pil. dr. Edmunda Klicha świadczy natomiast oficjalna instrukcja obsługi samolotu, gdzie czytamy, iż w czasie podejścia do lądowania można go bezpiecznie poderwać z wysokości nie mniejszej niż 10 m - dodaje w rozmowie z naszą redakcją dr Tadeusz Augustynowicz, koordynator lotnisk wojskowych i wieloletni pracownik PLL LOT, menedżer Cargo Terminal London Heathrow Airport.

3) Autor "Smoleńskiego domina" w swoim artykule cytuje także rzekomego pilota 36. pułku - pana "Michała", który bezpodstawnie oskarża kpt. Arkadiusza Protasiuka i pozostałych pilotów 36. pułku o brak szkolenia symulatorowego w sytuacjach awaryjnych.
- Autor całkowicie zapomina, że kpt. Protasiuk uczestniczył w szkoleniach w powietrzu, a także w treningach sytuacji kryzysowych. I to nie w przestarzałym moskiewskim trenażerze, lecz realnie - w prawdziwym samolocie. Na marginesie można zaznaczyć, że właśnie w tym, który uległ później katastrofie.

4) Arek nie uczestniczył nigdy w testach na symulatorach jako dowódca załogi Tu-154. Był jedynie na tych treningach jako drugi pilot i nawigator - utrzymuje "informator" "GW".
- Nie jest prawdą, jakoby kpt. Protasiuk nie przechodził szkolenia symulatorowego jako dowódca załogi. - Przeszedł je w roku 2010 na symulatorze lotu w Szwajcarii, gdzie miał okazję sprawdzić swoje umiejętności właśnie w lewym fotelu, przećwiczyć współpracę z drugim pilotem - ppłk. dypl. Robertem Grzywną, tym samym, który zginął, wykonując lot do Smoleńska - podkreślają nasi eksperci. Dodają, że w czasie tego szkolenia przećwiczona została także problematyka odejścia na drugi krąg i reakcji na komendy systemu TAWS (praktycznie takiego samego, jaki znajdował się na wyposażeniu rządowych maszyn Tu-154).

5) Autor "Smoleńskiego domina" sugeruje ponadto, że płyta w Smoleńsku bardziej przypomina lądowisko niż tradycyjne lotnisko.
- Doktor Tadeusz Augustynowicz zauważa jednak, że przykład ten ewidentnie pokazuje, iż redaktor Radziwinowicz nie jest specjalistą ds. lotnictwa, a podjęte przez niego próby ujęcia tych zagadnień we własne schematy mogą co najwyżej wywołać uśmiech u znawców tematu. - Pas startowy w Smoleńsku ma długość 2,5 km i szerokość 50 metrów. Takich wymiarów nie powstydziłby się niejeden międzynarodowy port lotniczy - mówi.

6) Siewiernyj jest wyposażony w przestarzały system naprowadzania - radar nieprecyzyjnego podejścia do lądowania oraz dwie mało precyzyjne radiolatarnie wskazujące załogom zbliżających się maszyn kurs w kierunku pasa startowego.
- Dziennikarze "GW" to prawdziwi prekursorzy lotnictwa! Liczba nowych pojęć, o jakich nie śniło się żadnemu pilotowi na świecie, jest wprost zniewalająca. Czytamy chociażby o "radarze nieprecyzyjnego podejścia", urządzeniu, które istnieć może co najwyżej na dachu redakcji "michnikowego szmatławca" ( :D  ), bo z pewnością nie na żadnym lotnisku.

7) W dalszej części artykułu - nie zdejmując oczywiście ciężaru oskarżeń - redaktor Radziwinowicz stwierdza, że przyjmowanie oficjalnych delegacji było na lotnisku Siewiernym niemożliwe.
- Bezpośrednie zaprzeczenie tego stwierdzenia znajduje się zaledwie kilkanaście wierszy niżej, w wypowiedzi pracownika lotniska - Aleksandra Koronczyka, który mówi, iż "czasem przylatywały oficjalne delegacje z Moskwy". Przy czym Koronczyk, który - zanim napotkał na swej drodze niezastąpionych reporterów "michnikowego szmatławca" - twierdził, iż "mówić o błędzie pilota to obelga", w wywiadzie z Wacławem Radziwinowiczem nagle swoje zdanie zmienił o 180 stopni.

8) "Lider mógł przekonać załogę, by w gęstej mgle nie podchodziła do lądowania - mówił 'Gazecie' płk Stefan Gruszczyk, były pilot 36. pułku" - czytamy.
- W taki oto sposób kolejne twierdzenia dziennikarzy gazety Michnika coraz bardziej przypominają już słynne perełki z filmu Stanisława Barei. Sugerują oni bowiem, że rosyjski nawigator miałby pełnić w załodze funkcję... "lidera!". Czy więc wydawał on polecenia kapitanowi - dowódcy NATO-wskiego, wojskowego statku powietrznego? Przecież w tym samym artykule dziennikarze "GW", usiłując udowodnić, iż to prezydent wraz z gen. Błasikiem odpowiadają za katastrofę, twierdzą, że niedopuszczalne jest, by ktoś wywierał wpływy na kapitana. Ale widocznie do każdego przypadku można dobrać odpowiedni przepis.

Dalsza część omawianego artykułu to jedynie powielenie wcześniejszych teorii, które były wielokrotnie podważane jako niemające nic wspólnego z rzeczywistością.

9) Wbrew bowiem temu, co insynuuje pan red. Radziwinowicz, załoga na wysokości 100 m podjęła próbę odejścia na drugi krąg. Świadczą o tym utrzymywany przez 6-8 sekund lot poziomy i - co najważniejsze - zmiana poziomu alertu TAWS z najwyższego zagrożenia (stopień 3.): "Pull up! Pull up!" (komenda "Ciągnij w górę! Ciągnij w górę!"), do niższego, drugiego stopnia: "Terrain Ahead! Terrain Ahead!" ("Ziemia na wprost! Ziemia na wprost!"). - Jakiekolwiek insynuacje odnośnie do tego, jakoby kapitan usiłował lądować, są więc śmieszne dla każdego, kto chociaż przestudiował instrukcję TAWS - podkreślają eksperci.

10) Nie jest też prawdą, jakoby załoga - w myśl teorii płk. Edmunda Klicha, została zmylona przez wąwóz, bo nawigator czytał wartości wysokości z radiowysokościomierza. A to dlatego, że:
po pierwsze - w momencie, kiedy odczytywał wartość 60 m, pojawił się sygnał dźwiękowy radiowysokościomierza ustawiony na 100 metrów. - Innymi słowy, załoga nie posługiwała się radiowysokościomierzem, bo wskazywał on inną wartość niż wysokościomierz czytany przez nawigatora. A to może mieć miejsce wtedy i tylko wtedy, gdy czyta on wartości z "wysotomietra" barycznego - zauważają eksperci.
Po drugie - urządzenie radiowe w kokpicie Tu-154 jest znacznie przesunięte na lewo i oddane do dyspozycji kapitana. To z kolei oznacza, że wykorzystanie go przez nawigatora jest mocno utrudnione.
Po trzecie - nie ma możliwości, aby autopilot korzystał z wysokościomierza radiowego, ponieważ nie przewidział takiej ewentualności jego producent.
Po czwarte - tor lotu samolotu, jeśliby podstawić za wartość wysokości wysokość radiową lotu nad terenem (bo jak wiemy, ukształtowanie terenu i prędkość samolotu w poszczególnych etapach są bajecznie proste do zestawienia), wówczas uzyskamy dziwaczną linię oscylującą nienaturalnie w płaszczyźnie góra-dół. Jeśli natomiast uznamy, że nawigator - wbrew teorii "michnikowego szmatławca" i pana Klicha - czytał wysokość barometryczną nad poziomem pasa, uzyskujemy praktycznie linię prostą, dopiero w ostatnich 16 s przechodzącą w parabolę. - Oczywiste jest więc, że w użyciu był wysokościomierz barometryczny, a nie radiowysokościomierz - mówią piloci.
Po piąte - żaden pilot nie zejdzie poniżej zera na wysokościomierzu barometrycznym.
Po szóste wreszcie - istnieją wskaźniki lotu poziomego, jak wariometr i sztuczny horyzont. Teoria o "zanurkowaniu w wąwóz" jest więc sprzeczna z okolicznościami katastrofy i zdrowym rozsądkiem. - Kapitan, wbrew temu, co twierdzi płk pil. dr Edmund Klich, nie mógłby myśleć, że wykonuje lot poziomy, ponieważ dysponował szeregiem urządzeń, które dawały mu w tej sprawie pełne rozeznanie - podkreślają piloci (...)


http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=po41.txt


18 paź 2010, 15:23
Zobacz profil
Znawca
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA03 kwi 2010, 12:55

 POSTY        294
Post Katastrofa smoleńska
Palikot                    



Katastrofa typowa, niestety
Władimir Gierasimow, wybitny rosyjski ekspert od katastrof lotniczych
..........................


(...) Pod tekstem na temat przyczyn katastrofy z 10 kwietnia, znajduje się także felieton mający najpewniej uwiarygodniać istną parodię raportu końcowego "Smoleńskiego domina", w którym aż roi się od zręcznych manipulacji (?)

Felieton dr. Gierasimowa utrzymany jest w stylistyce "Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica".
Rosyjski kapitan podkreśla jedność rosyjskiego i polskiego lotnictwa, podporządkowując je swojej teorii, iż: "Przewozy bardzo ważnych osób, które nazywamy u nas VIP-awiacją, już dawno straciły jedną ze swych głównych zalet - bezpieczeństwo".
Wymienia on także liczne incydenty maszyn rosyjskich oligarchów oraz dygnitarzy (co ciekawe, wszyscy z gen. Lebiediem na czele byli wrogami Kremla), by wykazać, że katastrofa polskiego samolotu rządowego jest czymś normalnym. Można więc z jego felietonu wyciągnąć tylko jeden wniosek, a mianowicie, że "VIP-awia" stała się najwyraźniej niebezpieczna, odkąd zaczęli z niej korzystać ludzie niewygodni dla Kremla.
Nie to jednak chciał przekazać Gierasimow, który nie pierwszy raz wypowiada się dla "michnikowego szmatławca" (ostatnim razem nie był jednak określony mianem "wybitnego eksperta", a jedynie pilota, który miał rzekomo oblatywać przed laty smoleńskie lotnisko). Chodziło mu bowiem głównie o przedstawienie swojej wersji katastrofy.

I tak dr Gierasimow udowadnia, że:

1. Była to typowa katastrofa.
- Katastrofy, w której ginie prezydent i 7 generałów NATO, nie można w żadnym sensie nazwać typową!

2. Dochodzenie w sprawie katastrofy w Smoleńsku musi się skoncentrować na dwóch aspektach: kto, kiedy i jak podjął decyzję o lądowaniu na okrytym gęstą mgłą lotnisku oraz jak tę decyzję wykonywano.
- Tymczasem nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że podjęto decyzję o lądowaniu. Wręcz przeciwnie, odbyła się zamiennik odejścia na drugi krąg, co zostało odnotowane w stenogramie.

3. Jednak dowódca samolotu miał w świeżej pamięci wydarzenia z sierpnia 2008 r., kiedy był drugim pilotem w załodze wiozącej Lecha Kaczyńskiego. Wtedy kapitan popadł w spore tarapaty za odmowę wylądowania w Tbilisi, czego domagał się prezydent. A więc i dowódca załogi w locie do Smoleńska mógł się obawiać represji, co mu odbierało pełną swobodę podejmowania decyzji.
- Jest to wypowiedź niezgodna z rzeczywistością (być może zawiniło błędne tłumaczenie), ponieważ nie chodziło wtedy o decyzję o lądowaniu, lecz o zmianie lotniska docelowego. Cała zaś wymiana zdań miała miejsce nie w strugach powietrza, ale na płycie lotniska w krymskim Symferopolu. "Tarapaty" natomiast to nie - jak mogłoby się wydawać - problemy, lecz uścisk dłoni ministra obrony narodowej lek. med. Bogdana Klicha i... odznaczenie resortowe.

4. Było mu trudno również dlatego, że za jego plecami siedział jego bezpośredni przełożony, dowódca sił powietrznych.
- Wypowiedź ta zakrawa na manipulację, ponieważ gen. Andrzej Błasik nie siedział wcale w kokpicie. Jego głos słyszalny był zaledwie 0,5 s i dużo wcześniej przed katastrofą. Ponadto oczywiście gen. Błasik nie był bezpośrednim przełożonym majora Arkadiusza Protasiuka, gdyż struktura Sił Powietrznych RP jest wielostopniowa.
- W czasie lotu kapitan nie ma - poza Bogiem - żadnych przełożonych, natomiast na ziemi bezpośrednim przełożonym majora Protasiuka był ppłk pil. Bartosz Stroiński, nie generał Błasik - podkreślają piloci.


5. W rezultacie, kiedy samolot zszedł na krytyczną wysokość 100 m, decyzji o lądowaniu nie wydali ani prezydent, ani dyrektor protokołu, ani dowódca sił powietrznych, ani kapitan statku powietrznego, a samolot nadal zniżał się z niedopuszczalnie wysoką prędkością. Bo pilot czekał, aż ktoś ważny na pokładzie powie, co ma robić dalej.
- Pan Gierasimow zapomina, że kapitan samolotu rządowego nie jest dzieckiem i nikt nie musi mu wydawać poleceń. Jeśli załogę obecność generała Błasika i przelotne wizyty (lub nawet rozmowy przez interkom - nie wiadomo, który kanał rejestratora nagrał głos Mariusza Kazany) dyrektora protokołu dyplomatycznego miały paraliżować, skąd w takim razie odwaga drugiego pilota ppłk. dypl. pil. Roberta Grzywny, aby powiedzieć "odchodzimy". Dlaczego samolot na wysokości 100 m przeszedł na krótko do lotu poziomego, skoro na tej wysokości kapitan miał nie przerywać zniżania?

6. Jednak Tu-154 bardzo czule reaguje na zmniejszenie obrotów silników. Ono momentalnie doprowadza do zwiększenia szybkości opadania maszyny, a w chwili, gdy pilot próbuje poderwać maszynę, sprawia, że samolot najpierw "przysiada", czyli na moment jeszcze traci wysokość. A jeśli reakcje załogi są spóźnione, to nawet wysokość 50 m nad ziemią może stać się krytyczna.
- Wypowiedź ta nie jest pilotażowo poprawna i może być tylko wyjaśniona błędnym tłumaczeniem. - Metodologia odejścia na drugi krąg (bez względu na to, jaki ma w nim udział autopilot) jest na Tu-154M prosta. Dokłada się silnikom moc startową, zadziera się nos maszyny nieznacznie do góry i stopniowo (w miarę wzrostu prędkości) należy dokonać zmian w konfiguracji samolotu na konfigurację do odejścia - wpuścić podwozie, podnieść klapy do 15 stopni, schować klapy. W tych warunkach dla określonej prędkości zniżania głębokość krzywej opadania jest bardzo konkretna - podkreślają eksperci. Jak dodają, w odejściu z lotu po ścieżce należy spodziewać się, że samolot przepadać będzie 10 metrów. Ponieważ jest to opisane przez specyficzną funkcję kwadratową, dla 8 m/s będzie to właśnie 50 m, a dla 12 m/s znacznie ponad 100 metrów. Dlatego decydując się na zniżanie 20 m/s, kapitan świetnie zdawałby sobie sprawę, że niemożliwe byłoby odejście na drugi krąg i że najprawdopodobniej zginie. Dlatego też wskazuje to na usterkę maszyny.

7. Czy załoga wiedziała o tych właściwościach samolotu? Myślę, że nie, bo nie ma o nich mowy w instrukcjach eksploatacji maszyny.
- Parametry opadania samolotu, bo o nich właśnie mówi pan dr Władimir Gierasimow, są opisane w instrukcji obsługi w locie, a także w licznych podręcznikach tego samolotu. Były one polskiej załodze świetnie znane.

8. Do tego samo odejście na drugi krąg wymaga nie tylko wiedzy teoretycznej, ale i nawyków, które można nabyć wyłącznie w czasie ćwiczeń na symulatorach lotów. Odejście na drugi krąg w praktyce lotniczej zdarza się bardzo rzadko. Ja sam przez 40 lat pracy w powietrzu robiłem to tylko dwa razy, a w pułku obsługującym polskie VIP-loty nie ma nie tylko symulatorów, lecz nawet programu zajęć na nich. O jakim nawyku moglibyśmy więc tutaj mówić?
- Tak jak wspomniano wyżej, odejście na drugi krąg nie jest wielką filozofią. Jak bowiem zauważają piloci, polega na przerwaniu zniżania i ponownym rozpoczęciu wznoszenia. Wystarczy do tego wcisnąć odpowiedni przycisk. Polscy piloci, jako że ćwiczyli ten manewr regularnie w powietrzu, mieli wykształcone wszelkie potrzebne do tego nawyki.

9. Zapisy czarnej skrzynki i nagrania rozmów załogi Tu-154 potwierdzają jednoznacznie, że nawigator maszyny dane o położeniu samolotu odczytywał z wysokościomierza radiowego, czego w tym przypadku nie wolno mu było robić. Można przypuszczać, że właśnie dlatego maszyna po minięciu pierwszej radiolatarni zaczęła gwałtownie schodzić w dół.
- Pan Gierasimow mija się z prawdą dość znacznie. Z jego stwierdzenia wynika bowiem, że zna zapis czarnej skrzynki typu FDR, który jest tajny. Oznacza to, że albo mówi nieprawdę, albo jest uczestnikiem śledztwa MAK - a jeśli tak, to nie ma mowy o obiektywizmie jego artykułu. Natomiast wbrew jego wypowiedzi nagranie z kokpitu przeczy teorii o rzekomym użyciu radiowysokościomierza.

10. Co gorsza, automat ciągu pracuje tak, że może radykalnie zmieniać reżim pracy silników - od małego gazu do pełnych obrotów - takich jak przy wzlocie samolotu. A takie skoki mogą spowodować, że maszyna zacznie raptem pikować. I o tym załoga najpewniej też nie wiedziała.
- Automat ciągu pracuje stosunkowo stabilnie, a jego użycie jest zakazane w podejściu nieprecyzyjnym, ponieważ przy zwiększeniu prędkości opadania rośnie prędkość maszyny i automatycznie redukowane są obroty silników. Pilot może nie zauważyć, że obroty silników opadły do zera i zbytnio zadrzeć nos maszyny do góry. Wtedy występuje ryzyko przeciągnięcia. - Gdyby było tak, jak twierdzi Gierasimow, niechybnie automat ciągu zachowywałby się tak samo na podejściu precyzyjnym i też powstawałby, jak to pięknie nazywają Rosjanie, "moment pikujący w dół" albo samolot mógłby odejść sam z siebie na drugi krąg, zadając maksymalny ciąg - mówią eksperci. Doświadczony pilot może pozwolić sobie na skorzystanie z automatu ciągu. Gdyby iść błędnym tokiem myślenia dr. Gierasimowa, niska prędkość maszyny (według stenogramu 183 km/h) poskutkowałaby mocą startową silników.
- Jeśli została ona zadana dopiero 10 s później, to dochodzimy do absurdu, bo kapitan Protasiuk musiałby fizycznie zadać moc większą od maksymalnej i najpewniej wyrwać wszystkie trzy lewarki przepustnic z obudowy
, a to wymagałoby od niego użycia siły godnej uznanego sportowca pana Mariusza Pudzianowskiego, uważanego za najsilniejszego Polaka - dodają.

11. Natomiast przyczyną bezpośrednią była klasyczna, niestety, pomyłka pilotów, którzy odwrócili swą uwagę od przyrządów i przez okna zaczęli szukać kontaktu wizualnego z ziemią.
- Nie ma na to żadnych dowodów. Stwierdzenie to jest absurdalne o tyle, że nawigator zachowywał ciągłość odczytów wysokości, więc z pewnością piloci nie mogliby zatracić poczucia tego parametru, co za chwilę (poprzez porównanie) insynuuje ekspert "michnikowego szmatławca".

12. 17 marca 2007 r. mieliśmy w Samarze wypadek niemal identyczny jak w Smoleńsku. (...) I wtedy kapitan popełnił fatalny błąd - którego, jak myślę, dopuścił się i dowódca polskiego Tu-154. Najpierw ostro dodał gazu, a dopiero potem, po trzech sekundach, wziął na siebie drążek steru, by podnieść maszynę. W efekcie przez te trzy sekundy tylko coraz szybciej zbliżał się do ziemi, przechylił samolot na lewe skrzydło, które uderzyło w grunt, samolot przekręcił się w powietrzu i upadł kołami do góry.
- Jest to całkowicie sprzeczne z instrukcją samolotu Tu-154M i podstawowymi zasadami pilotażu. Co ciekawe, inni rosyjscy eksperci zarzucali mjr. Protasiukowi, że najpierw pociągnął za stery, a dopiero potem dodał gazu. Wynika z tego, że bez względu na reakcję pilota Tu-154M musi rozbić się zawsze, bo każdy ruch pilota będzie błędem.
[b]- Oczywiście tak nie jest.
Zawsze na niskiej prędkości (a taką ma każdy samolot na podejściu do lądowania) przekraczające kilka stopni pociągnięcie za stery musi być poprzedzone wzrostem mocy silników. Inaczej dojdzie do przeciągnięcia i samolot rozbije się z nosem zadartym do góry albo wpadnie w zabójczy korkociąg. Nie ma możliwości odejścia na drugi krąg na zerowej mocy silników - zauważają piloci. Najprawdopodobniej więc błąd popełnił tu nie autor, lecz tłumacz, który przekręcił słowa Gierasimowa.
- Nie jest bowiem możliwe, aby Gierasimow dopuścił się takiego błędu - dodają.[/b]

Podsumowując:
"michnikowy szmatławiec" (ale także rządy Polski i Rosji), prowadząc kampanię indoktrynacji, starają się - począwszy od pierwszej godziny po katastrofie - wmówić społeczeństwom obydwu państw "jedyną słuszną" wersję katastrofy, czyli samobójczy błąd pilotów, który spowodowany miał być ich fatalnym wyszkoleniem.
Dziwi tylko, że znakomicie wyszkoleni i doświadczeni piloci rosyjscy doprowadzili do tego, że - według statystyk ICAO - ten nigdy przecież niepsujący się samolot spada prawie trzykrotnie częściej niż odpowiadający mu wiekiem i wielkością B-737.

Najciekawsze jest jednak wydanie internetowe "michnikowego szmatławca", w którym "Raport Specjalny" opatrzony jest całkowicie nieaktualnymi animacjami. W pierwszej z nich widzimy nieaktualny już od 10 lat układ wnętrza rządowego tupolewa.
Druga animacja pokazuje, jakoby kontrolerzy białoruscy rekomendowali (co jest nieprawdą) polskiej załodze lądowanie na Białorusi, jakoby piloci (co jest nieprawdą) wykonali kilka okrążeń nad lotniskiem oraz jakoby samolot ściął maszt jakiejś anteny, co także jest nieprawdą. Jednak najważniejsze jest to, że na znajdującej się tam animacji widać, jak polski samolot krąży, po czym zniża się gwałtownie i nagle wybucha. Lotniczy eksperci gazety Adama Michnika nie wiedzieli najwyraźniej, że podejście do lądowania wykonuje się po prostej, a nie po kręgu.(...)?

http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=po41.txt


Ostatnio edytowano 18 paź 2010, 16:00 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz

dodałem niektóre wyróżnienia tekstu



18 paź 2010, 15:36
Zobacz profil
Znawca
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA03 kwi 2010, 12:55

 POSTY        294
Post Katastrofa smoleńska
Znów ze wskazaniem na załogę

Pół roku po tragedii smoleńskiej "michnikowy szmatławiec" opisała 13 elementów, które doprowadziły lot rządowego Tu-154M do tragicznego końca. W ocenie komentatorów, katastrofa była "typowym wypadkiem lotniczym". Gazeta wprawdzie przyznała, że na wypadek "pracowało" wielu ludzi, ale ponownie "wyróżnieni" zostali polscy piloci, którzy - jak wynika z publikacji - nie tylko byli kompletnie nieprzygotowani do latania z VIP-ami, ale też nie posiadali podstawowej wiedzy na temat lotnictwa.

Od kwietnia br. "GW" podchwyciła narrację Rosjan w sprawie przyczyn katastrofy i udowadnia, że winnymi tragedii są polscy piloci. Po pół roku trudno było jednak przemilczeć ogrom błędów i zaniedbań, do jakich doszło po stronie polskiej i rosyjskiej zarówno na etapie przygotowania wizyty prezydenta RP w Katyniu, jak i w czasie realizacji lotu. W efekcie w przedstawionej trzynastoelementowej układance znaleźli się też "inni" winni katastrofy, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że kluczowym jej elementem ponownie stała się załoga Tu-154M.
Jak czytamy, pilotom w specpułku brakuje szkoleń, nie mają okazji, by ćwiczyć lądowania na tak słabo przygotowanych lotniskach jak Siewiernyj, a do tego nagminnie łamią obowiązujące procedury. Załoga tupolewa miała działać pod presją, ryzykancko, a do tego bez znajomości rosyjskich procedur. Jak się dowiadujemy, zahipnotyzowana załoga miała lądować na podstawie wskazań radiowysokościomierza, wyglądając ziemi we mgle. Kolorów dodaje ocena Władimira Gierasimowa, eksperta od katastrof lotniczych, który m.in. stwierdził, iż polscy lotnicy nie znali szczegółów pracy autopilota, że mogli nie wiedzieć, iż kiedy próbuje się poderwać Tu-154M, to maszyna najpierw "przysiada". Niewiedza miała wynikać z faktu, że nie ma tej informacji w instrukcji samolotu, z braku ćwiczeń na symulatorach oraz braku doświadczenia lotniczego. Błędem miało być też to, że pilot najpierw "dodał gazu", a dopiero po 3 sekundach zaczął podciągać samolot. To - jak zauważył ekspert - spowodowało, że maszyna przez chwilę jeszcze szybciej leciała w stronę ziemi.


"Przysiadanie" jest zjawiskiem charakterystycznym nie tylko dla Tu-154M

- Teorie mówiące o tym, że załoga była skoncentrowana tylko na jednym urządzeniu - radiowysokościomierzu - oraz rozpaczliwie wypatrywała przez okna ziemi, wpisuje się w narrację Rosjan, którzy od chwili katastrofy obwiniali za nią pilotów. Teraz do tej tezy szuka się dowodów. Lądowanie na radiowysokościomierzu miałoby swoją logikę, ale tylko w przypadku, gdyby nie działały inne urządzenia - ocenił gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, b. zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej. Jak zaznaczył, skoro rozważany jest błąd pilota, to jeśli tylko on wystąpił, to w zapisach czarnych skrzynek będzie to widoczne. Jednak na obecnym etapie może okazać się, że reakcja załogi była właściwa do sytuacji, ale maszyna zawiodła. - To wszystko jest w skrzynkach: parametry lotu, praca silników, przyrządów. Rejestrator zapisuje ponad 200 parametrów. Ich odczyt wiele potwierdzi, ale do badań potrzebne są oryginalne rejestratory - dodał.
Baraniecki pytany o ocenę Gierasimowa mówiącą o niewiedzy i niedoświadczeniu pilotów zauważył, że każdy pilot, nawet początkujący, wie o tym, że kiedy samolot ciągnie się do góry, to maszyna najpierw kilka metrów leci do ziemi i nie jest to zjawisko charakterystyczne tylko dla Tu-154M. Jak ocenił, jeśli pilot - tak jak sugeruje ekspert - "dodał gazu" i po trzech sekundach wziął ster na siebie - to jego reakcja była właściwa. Potwierdził to w rozmowie z nami dr mjr rez. pil. Michał Fiszer, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika "Lotnictwo", który uznał wręcz, że opinia Władimira Gierasimowa mogła zostać źle przetłumaczona. - To prawidłowe działanie, gdyby pilot zrobił odwrotnie, to wówczas popełniłby błąd. Trzeba najpierw rozpędzić samolot, by potem przejść na wznoszenie. Inaczej przeciągnie się samolot i wpadnie w korkociąg - zauważył.


Lotnictwo wojskowe nie ma nic wspólnego z ryzykanctwem

W ocenie Baranieckiego, także opinie o nadmiernym ryzykanctwie pilotów są mocno przesadzone. Jak zaznaczył, o ile w lotnictwie cywilnym lata się według ścisłych procedur, z automatu, o tyle w wojsku, nawet na najnowocześniejszych maszynach, wyposażonych w sprzęt komputerowy, udział ludzki jest i musi być większy. Wynika to z faktu, że lotnictwo wojskowe musi być przygotowane do latania w różnych warunkach, by nie zawieść w czasie wojny. - Tak było i tak będzie. Do wojska trafiają piloci z zamiłowania. To ludzie, którzy chcą latać, a nie tylko się wozić. Nie ma to jednak nic wspólnego z ryzykanctwem - podkreślił Baraniecki. Jak zauważył, w lotnictwie transportowym służą piloci, którzy już nabrali doświadczenia i nie są skłonni do podejmowania nadmiernego ryzyka. - Nie wierzę w to, że załoga podjęła nadmierne ryzyko. Moim zdaniem, samolot mógł zostać nieprawidłowo naprowadzony lub był niesprawny - ocenił.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=po61.txt


18 paź 2010, 15:55
Zobacz profil
Znawca
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA03 kwi 2010, 12:55

 POSTY        294
Post Katastrofa smoleńska
serwant                    



Eksperci Naszego Dziennika biją o głowę ekspertów michnikowego szmatławca, a eksperci polscy są o niebo lepsi od rosyjskich. Tak trzymać Bracia i Siostry Rodacy

Racja Serwant, któż lepiej niż rosyjscy eksperci zadbałby o "właściwe zabezpieczenie" najważniejszego dowodu w śledztwie:

Załącznik:
knyfclg.jpg


Załącznik:
tu154m-1.jpg


http://www.youtube.com/watch?v=HYrcy7GnIOs


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.


18 paź 2010, 17:44
Zobacz profil
Specjalista
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 gru 2009, 22:16

 POSTY        317
Post Katastrofa smoleńska
Nowe obrządki katastroficzne

Komentarz  ?  tygodnik ?Goniec? (Toronto)  ?  17 października 2010

10 października 2009 roku prezydent Lech Kaczyński ratyfikował traktat lizboński. Nie od razu, bo najpierw zbuntowało mu się wieczne pióro i prezydent złożył podpis piórem podsuniętym mu przez asystującego urzędnika Kancelarii. W innych okolicznościach rocznica tego wydarzenia byłaby z pewnością hucznie obchodzona, jako spełnienie marzeń zwolenników Anschlussu ? ale teraz prawie nikt o tym nie pamiętał, bo uwaga opinii publicznej została skierowana na równoległe obrządki żałobne, improwizowane, konkurencyjne l i t u r g i e, jakie powoli zaczynają ustalać się w ramach kultu ofiar katastrofy smoleńskiej. Promieniuje on zresztą na kult ofiar innych katastrof, których ostatnio nie brakowało ? i katastrofy autobusu pod Berlinem i mikrobusu pod Drzewicą, gdzie zginęło 18 osób. Mam oczywiście na myśli wyjazd, a właściwie wylot do Smoleńska grupy rodzin ofiar kwietniowej katastrofy pod przewodnictwem pani prezydentowej Anny Komorowskiej. Wprawdzie każda rodzina ma osobiste powody do uczestnictwa albo w jednym, albo w drugim żałobnym obchodzie, ale niepodobna nie zauważyć, że niezależnie od motywacji osobistych, podstawowym kryterium podziału rodzin ofiar katastrofy z 10 kwietnia jest wiara lub brak wiary w oficjalną, to znaczy ? rządowo-salonową wersję przyczyny smoleńskiej katastrofy. Uczestnicy obrządku pod dyrekcją pani prezydentowej z reguły albo wierzą w wersję oficjalną, albo przynajmniej nie podają jej w wątpliwość, podczas gdy uczestnicy obrządku konkurencyjnego, manifestujący pod Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie, co i rusz podnoszą jakieś wątpliwości. Nawiasem mówiąc, trudno im się dziwić, że nie wierzą w wersję oficjalną, bo tak naprawdę opiera się ona w y ł ą c z n i e na deklaracji Rosjan, którzy w kilka godzin po katastrofie, to znaczy ? zanim jeszcze ktokolwiek przystąpił do zbierania szczątków samolotu ? już wiedzieli, że na pewno nie było żadnej awarii, a winę za katastrofę ponosi ?błąd pilota?. Usłużni eksperci tubylczy dodawali do tego własnymi słowami, że pilot musiał znajdować się ?pod presją? ? wiadomo czyją. Ale z nagrań ?czarnych skrzynek?, które nadal znajdują się w posiadaniu strony rosyjskiej, takiego wniosku wyciągnąć nie można, a w każdym razie ? z tych kopii, jakie Rosjanie przygotowali na użytek niezależnej prokuratury prywiślińskiej. W tej sytuacji niezawodny ?Głos Cadyka? musi podpierać się opowieściami o locie do Tbilisi, snując rozmaite analogie, ale widocznie i w środowiskach odrzucających teorie spiskowe muszą pojawiać się wątpliwości, bo ostatnio występujący w charakterze eksperta płk rezerwy Piotr Łukaszewicz zaprezentował wersję całkiem świeżą, (ale wersja całkiem świeża ? gołą d...łonią siąść na jeża), że musiało być tak, iż albo za sterami zasiadł sam generał Błasik i podchodząc do lądowania rozwalił samolot, albo kazał zrobić to kapitanowi Protasiukowi. Skąd takie myśli przychodzą mu do głowy ? nie wiadomo, natomiast nietrudno się domyślić, że wychodzą one naprzeciw czemuś, co za komuny nazywało się ?społecznym zapotrzebowaniem?. Przypomina to nawet do złudzenia wyjaśnienia ekspertów, którzy pod koniec lat 70-tych tłumaczyli narodowi, że kartki na cukier i mięso są efektem ?trudności wzrostu?, jakie zazwyczaj przeżywa każda z 10 potęg gospodarczych świata, do których wtedy, przynajmniej w telewizji, zaliczała się Polska, więc nie da się ukryć, że nawet dla ?młodych, wykształconych, z wielkich miast?, co to, zdawałoby się, łykną każde głupstwo, byle z telewizji - zaczyna to być cokolwiek ambarasujące. Na domiar złego również złowrogi poseł Macierewicz zadaje rozmaite pytania, które pan prokurator Seremet pomija wzgardliwym milczeniem, bo ? powiedzmy sobie szczerze ? cóż ma powiedzieć, skoro ruscy szachiści nie dają mu nawet niczego powąchać, a nawet gdyby dali, to przecież i on jest ? jak przypomina Ewangelia w przypowieści o rzymskim setniku - ?człowiekiem pod władzą postawionym?? Ten brak pewności sprzyja oczywiście różnym rewelacjom, które pojawiają się i nikną niczym meteory, nie mówiąc już o faktach prasowych, wynalezionych, jak wiadomo, przez ?drogiego Bronisława?, czyli nieboszczyka profesora Geremka. Jeden z takich ?faktów prasowych? wyprodukowała TVN ? jakoby Jarosław Kaczyński przemawiając podczas manifestacji przed Pałacem Namiestnikowskim wyraził nadzieję, iż kiedyś do władzy dojdą w Polsce ?prawdziwi Polacy?. Wywołało to olbrzymi klangor w środowisku autorytetów moralnych i intelektualistów. Profesorowi Michałowi Głowińskiemu natychmiast skojarzyło się to z rokiem 1933, chociaż urodził się dopiero rok później, więc z roku 1933 jako żywo niczego pamiętać przecież nie może, zaś profesor Marcin Król zażądał postawienia Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu. Najwyraźniej musi być przekonany, że Polską powinni rządzić Polacy fałszywi, a może nawet w ogóle nie Polacy, tylko na przykład Niemcy lub Żydzi, natomiast prawdziwi Polacy ? w żadnym wypadku. ?Lecz tymczasem na mieście inne były już treście?, bo okazało się, że prezes Kaczyński wcale tak nie powiedział, tylko pani Katarzynie Kolendzie - Zaleskiej tak się przywidziało. Szkoda, że nie wyjaśniło się to dopiero po kilku dniach, bo w przeciwnym razie na pewno doczekalibyśmy się w tej kwestii jakiegoś zbawiennego pouczenia również od JE abpa Życińskiego, który na dźwięk znajomej trąbki natychmiast dołącza do karnych szeregów - ale trudno ? to nie czas na grymasy. Za to podczas pielgrzymki do Smoleńska nie obyło się bez przygód. Jeden samolot się zepsuł, a potem jeszcze drugi, wskutek czego pielgrzymi, pod przewodnictwem pani prezydentowej Komorowskiej zostali zmuszeni do przedłużenia obrządków na lotnisku w Witebsku. Czy to przypadek, czy też chodziło o to, by pokazać nawet najmniej spostrzegawczemu obywatelowi, że samoloty latające do Smoleńska, a nawet do Witebska jednak się psują same z siebie, bez żadnej złej intencji ani ze strony prezydenta Komorowskiego, ani ze strony premiera Tuska ? tego już pewnie nigdy się nie dowiemy zwłaszcza, że wszystko zakończyło się na szczęście wesołym oberkiem.

Podobnie w stronę wesołego oberka zmierza wojna z dopalaczami. Najwyraźniej dopalacze ochłonęli z pierwszego zaskoczenia i nacisnęli odpowiednie sprężyny, bo ? co zresztą przewidywałem w poprzednim komentarzu ? premieru Tusku właśnie postawiły się niezawisłe sądy. To znaczy ? na razie jeden, odmawiając aresztowania ?króla dopalaczy? w Łodzi Dawida B. ? ale to zapowiada, co będzie dalej, zwłaszcza, że w tym pośpiechu, no i oczywiście - z gorliwości inspektor sanitarny zapomniał, że decyzja administracyjna powinna być kierowana do konkretnego adresata, a nie w o g ó l e , w związku z czym okazała się n i e w a ż n a! A to ci dopiero siurpryza, a to ci obciach dla demokratycznego państwa prawnego! Teraz dopiero posypią się piękne wyroki! I nie przeszkodzi temu nawet ustawa, jaką uchwaliła zasiadająca w Sejmie banda idiotów ? tym razem niemal jednomyślna. W ustawie tej zakazany został obrót w s z y s t k i m i substancjami jakie m o g ą być używane w charakterze środka odurzającego ? a to znaczy, że trzeba by pozamykać np. stacje benzynowe handlujące etyliną, drogerie z ?Butaprenem? i innymi klejami, a nawet sklepy spożywcze. Ale czegóż innego można spodziewać się po zgromadzeniu, pod przewodem między innymi pacjenta o ewidentnie zszarpanych nerwach, wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, któremu wszystko kojarzy się z Jarosławem Kaczyńskim, niczym erotomanowi ? z kobiecymi organami? Poza tym ta pokazucha to może być początek ostatnich podrygów premiera Tuska, bo jak się posypia piękne wyroki z odszkodowaniami dla dopalaczy, a Trybunał Konstytucyjny zmasakruje mu ustawę, to nawet najgłupszy spośród ?młodych, wykształconych, z wielkich miast? zrozumie, że Siły Wyższe przygotowały już polityczną alternatywę.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1798


18 paź 2010, 21:43
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Komorowski bezprawnie przejął obowiązki Kaczyńskiego?

Przejmowanie władzy odbywało się w wielkim pośpiechu.

Bronisław Komorowski znany jest już z tego, że nie spieszy się w obsadzie stanowisk i w pracy prezydenta. Okazuje się jednak, że był moment, w którym pośpiech wykazał. I to pośpiech na granicy prawa. Tak przynajmniej twierdzi portal "wPolityce".

Pośpiech dotyczył objęcia przez marszałka Sejmu obowiązków prezydenta. Portal sprawdził jak to się odbywało. Dla porządku przypomnijmy więc, że katastrofa nastąpiła o 8:41 czasu polskiego, a pierwsze informacje o niej były około 9 rano. Okazuje się, że już o 11 do Andrzeja Dudy, wówczas ministra w Kancelarii Prezydenta zadzwonił z Kancelarii Sejmu minister Leszek Czapla.
Poinformował on Dudę, że marszałek Sejmu ma zamiar wygłosić orędzie i przejąć obowiązki prezydenta. Na co prezydencki minister zareagował zdziwieniem, bo do przejęcia obowiązków na podstawie śmierci prezydenta potrzebne jest jej potwierdzenie.

Zapytałem, to w takim razie na jakiej podstawie miałoby to nastąpić i skąd takie twierdzenie, że prezydent nie żyje. Na co pan minister Czapla powiedział: no jak to, panie ministrze, przecież to jest oczywiste, więc ja powiedziałem, że absolutnie dla mnie nie jest to oczywiste i zapytałem czy w takim pan marszałek zamierza przejąć władzę na podstawie informacji, która znajduje się na pasku w telewizji?
Andrzej Duda zaproponował więc, aby o przejęciu obowiązków przez marszałka Sejmu zadecydował Trybunał Konstytucyjny. Co nie spotkało się ze zbytnim zrozumieniem ministra Czapli. Który już około 14 poinformował Dudę, że prezydent Rosji potwierdził telegramem śmierć Lecha Kaczyńskiego. I tu zaczynają się schody?

Tak się bowiem składa, że wedle zeznań oficerów BOR zwłok prezydenta Kaczyńskiego na pewno nie znaleziono przed godziną 15. A jeden z nich zeznał, że ciało Lecha Kaczyńskiego znaleziono dopiero około 17:30. Portal "wPolityce" dziwi się więc, skąd Miedwiediew miał informację o śmierci Kaczyńskiego. A raczej skąd miał taką pewność.

Oczywiście, nikt tej katastrofy przeżyć nie mógł, więc co do tego czy wszyscy zginęli pewność raczej była. Ale na gruncie prawa liczą się dokumenty. Bronisław Komorowski powinien był więc poczekać z przejmowaniem obowiązków. Chyba, że bardzo mu się do czegoś spieszyło. Tylko do czego?

http://www.pardon.pl/artykul/12737/komo ... czynskiego

komentarz:
- zbędny


19 paź 2010, 16:05
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 42, 43, 44, 45, 46, 47, 48 ... 149  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: