Teraz jest 10 wrz 2025, 14:15



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 39, 40, 41, 42, 43, 44, 45 ... 149  Następna strona
Katastrofa smoleńska 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
serwant
E. Klich podał wstępnie jakie mogą być przyczyny katastrofy, wina ZAŁOGI może być 1 z 13 przyczyn tej katastrofy.
Potwierdził to też MIller. Poywierdza to też MAK. Od kogo więc chcesz jeszcze potwierdzenia - od Pana Boga.
Na siłę próbujesz przeforsować teorię, że Protasiuk pod naciskiem Lecha Kaczyńskiego na siłę lądował w Smoleńsku (z zamkniętymi oczami zresztą).
Jak na razie nie ma żadnego potwierdzenia takiej teorii. Jak będzie, po opublikowaniu raportu komisji, to wtedy pogadamy, nie będę się uchylał. Teraz dyskusja na TEN temat nie ma sensu.

Krótka riposta - gdyby Protasiukowi odebrało rozum (z jakiegoś powodu) podnieść samolot mógł również II pilot.
II pilot uznał chyba, że Protasiukowi rozumu jednak nie odebrało, skoro sam nie podnosił samolotu i nie wszedł w kompetencje pierwszego pilota. Wydał komendę odchodzimy, i to dla Protasiuka był rozkaż (nie dobra wola).
Protasiuk nie zdołał podnieść samolotu, ale próbował go podnieść na tę komendę. I takie, mniej więcej, są fakty.


13 paź 2010, 14:58
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Rosjanie ograniczyli plany polskich archeologów

Polscy archeolodzy, którzy są na miejscu smoleńskiej katastrofy pracują dla Rosjan i pod ich kontrolą. Do Rosjan trafi w pierwszej kolejności raport z prac ekspertów

W środę polscy archeolodzy zaczęli pracę na miejscu katastrofy w Smoleńsku - podało RMF FM. Eksperci zaczęli od oględzin miejsca tragedii.

Jak udało się dowiedzieć radiu, rosyjska prokuratura znacznie ograniczyła plany polskich archeologów. Nasi eksperci pracują dla Rosjan i pod ich kontrolą.
- Nasi specjaliści wykonują prace na rzecz śledztwa rosyjskiego, które zleciło tą czynność na podstawie naszego wniosku o pomoc prawną z maja tego roku. Są więc de facto wynajętymi przez Rosjan ekspertami, a to wyklucza jakąkolwiek inicjatywę ze strony polskiej. Na wszystkie działania muszą zgodzić się rosyjscy prokuratorzy - powiedział prokurator Tomasz Mackiewicz.

Sami archeolodzy przyznają anonimowo, że nie należy oczekiwać po ich pracach zbyt wiele...

http://www.fakt.pl/Rosjanie-ograniczyli ... 004,1.html

komentarz:
- No ręce opadają, cholera mnie bierze jak czytam takie rzeczy. A potem się dziwią, że człowiek jest  RUSOFOBEM. Jak tu nie być, sami pchają w ręce argumenty, na każdym kroku? To już nawet śmieszne nie jest! :angry2:


13 paź 2010, 16:45
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA14 mar 2010, 18:03

 POSTY        333
Post Katastrofa smoleńska
O tym nie można milczeć :excl:

Jeśli choćby część z informacji, do jakich dotarła ?Gazeta Polska?, jest prawdziwa, to ten rząd nie powinien rządzić Polską ani jednego dnia dłużej. A premier prawdopodobnie powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.

Dziennikarze, od teraz, nie powinni już pytać premiera o nic innego, tylko właśnie o to, czy to prawda, że część zgonów nastąpiła kilkanaście minut po katastrofie? Szczególnie, że akurat ta informacja pochodzi od Edmunda Klicha, który powiedział o tym w wywiadzie dla jednej z rosyjskich gazet. I jak na razie nikt jej nie zdementował.

Ale nie jest to jedyne pytanie, które trzeba stawiać. Nie mniej istotne są inne.
Jeśli, to prawda, to dlaczego dowiadujemy się o tym przez przypadek?
A jeśli nie, to dlaczego minister Klich, który rozpowszechnia fałszywe informacje, wciąż pozostaje na swoim stanowisku?

Czy prawdą jest, że część z ofiar katastrofy miała włączone i zalogowane w sieci rosyjskiej telefony?

Czy prawdą jest, że którakolwiek z ofiar katastrofy dzwoniła do rodziny (ale tu dowodem powinny być nie słowa rodzin, które zawsze można zastraszyć, ale bilingi)?

Czy ktokolwiek sprawdzał bilingi ofiar katastrofy samolotowej w Smoleńsku?

Pytania można mnożyć. Ale te w zasadzie wystarczą. Wystarczą, bowiem nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Szczególnie mocno dotyczy to pierwszych trzech pytań. Cokolwiek odpowie na nie premier, pokaże, że coś jest nie tak, że ktoś (nie rozstrzygam w tej chwili, kto) okłamuje opinię publiczną i robi wszystko, byśmy nie poznali prawdy.

W takiej sytuacji dziennikarze powinni już na wyrywki odpytywać premiera, ministra Klicha czy ministra Millera. I dociskać ich do muru.
Tak by było, gdybyśmy mieli w Polsce niezależnych dziennikarzy. Tak jednak nie będzie. Zamiast tego będziemy rozmawiać o tym, czy za chodzenie z pochodniami należy się Trybunał Stanu i przeprowadzać egzegezę słów, które nigdy nie padły. Suwerenność i godność będą nam zaś przeciekać między palcami.


Tomasz P. Terlikowski


13 paź 2010, 17:58
Zobacz profil
Zaawansowany
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA31 sty 2008, 12:59

 POSTY        40
Post Katastrofa smoleńska
Czy ktoś przeżył upadek Tupolewa?
- Rząd i prokuratura pół roku ukrywają przed społeczeństwem informacje o pasażerach Tu-154, którzy przeżyli katastrofę - wynika z wywiadu Edmunda Klicha dla rosyjskiej gazety ?Młody Komsomolec?. Klich powiedział, że ?niektórzy pasażerowie prawdopodobnie skonali jakiś czas po katastrofie?- informuje "Gazeta Polska".
Tygodnik porusza również kwestię telefonu funkcjonariusza BOR do swojej żony tuż po katastrofie.
- Funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, Jacek Surówka ? dziś ujawniamy, że to o nim pisaliśmy ? dzwonił do żony zaraz po katastrofie, mówiąc, że jest ciężko ranny w nogi i że ?dzieją się tu rzeczy straszne?? Po tych jego słowach połączenie zostało przerwane. Taką relację przedstawił nam jeden z dziennikarzy, który 10 kwietnia był w Smoleńsku. Według naszych informacji, Surówka miał telefon w sieci Orange.
http://fronda.pl/news/czytaj/czy_ktos_p ... k_samolotu


13 paź 2010, 19:20
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Moje państwo mnie zawiodło

Byłem już nazywany bydłem i mężem dewiantki psychicznej.
Potem dowiedziałem się, że wspominając żonę, uprawiam nekrofilię.
I że łzy moich przyjaciół są tyle warte co opłakiwanie Bieruta.
Czy ten zalew podłości ma kres?
? pyta wdowiec po Aleksandrze Natalli-Świat

Minęło pół roku od katastrofy smoleńskiej. Dla mnie jest to tragedia osobista, która przesłania polski i narodowy charakter dramatu. I tak już będzie zawsze. To osobiste spojrzenie sprawia, że tym mocniej odbieram wszystko, co wiąże się z katastrofą i jej konsekwencjami. Półrocze to był czas wspomnień, uroczystości, a dla mnie także czas refleksji. Refleksji smutnych i złych.
Uczuciem, które mi towarzyszy od pierwszego dnia, jest poczucie ogromnego zawodu. Zawiodło mnie państwo, które nie potrafiło zapewnić bezpieczeństwa swojemu prezydentowi i setce przedstawicieli elity. Zawiodło, bo ta katastrofa nie miała prawa się zdarzyć.

Ola często latała samolotami
Moja żona latała samolotami bardzo często. Przez pięć lat to był jej zwykły środek lokomocji w podróżach między Warszawą a Wrocławiem. Latała też za granicę, kilka razy lecieliśmy razem na wakacje. Zawsze bez obaw, z pełnym zaufaniem do umiejętności pilotów, odpowiedzialności służb kontroli lotów, fachowości mechaników.
Premier Tusk oznajmia, że to środowisko PiS powinno się czuć odpowiedzialne za katastrofę. Czyli nie jest winny minister, który nie zapewnił bezpieczeństwa samolotowi. Winna jest moja żona, bo wsiadła do samolotu razem z prezydentem
Tak, wiem. Katastrofy zdarzają się mimo wszystko. Zdarzają się przecież niezwykłe zbiegi okoliczności, zdarzają się ludzkie omyłki. Ale nie zdarzają się katastrofy takie jak ta. Nigdzie w cywilizowanym świecie nie mieliśmy do czynienia z katastrofą o takich konsekwencjach.
To nie przypadek.
Wydawało nam się, że spośród tylu samolotów, w których Ola leciała, ten jest najbezpieczniejszy. Że procedury bezpieczeństwa, które bywają tak uciążliwe dla pasażerów, w tym przypadku doprowadzone będą do perfekcji. Jednak wiedza, którą uzyskaliśmy przez te pół roku ? choć szczątkowa ? poraża.

Lista zaniedbań, zaniechań, niedopatrzeń jest coraz dłuższa. Nie ma sensu jej przypominać. Można te fakty odnaleźć w mediach. Okazuje się, że temu lotowi towarzyszyły chaos i dezorganizacja. Nawet w tak elementarnej sprawie jak status lotu: cywilny czy wojskowy. A przecież to radykalnie zmienia procedury bezpieczeństwa. Jak to możliwe, żeby standardy bezpieczeństwa lotów najważniejszych osób w państwie były rażąco niższe niż w przypadku lotów cywilnych? Ja tego pojąć nie potrafię.


Od pół roku czekamy
Dziś to uczucie zawodu jest jeszcze głębsze. Pani Marta Kaczyńska po odwiedzinach grobu rodziców powiedziała, że narasta w niej gorycz. Rozumiem i podzielam to uczucie. Elementarny zdrowy rozsądek podpowiada, że po tak niebywałej katastrofie całe państwo powinno stanąć na głowie i zmobilizować wszystkie siły, by wyjaśnić jej przyczyny. Tymczasem mam najgłębsze przekonanie, że nasze państwo nie potrafi ? a może nie chce ? wystarczająco energicznie szukać prawdy.

Zaczynając od rezygnacji z umowy polsko-rosyjskiej sprzed 17 lat, która pozwoliłaby stronie polskiej uczestniczyć na pełnych prawach w badaniu przyczyn katastrofy. Rzecznik rządu argumentował, że porozumienie nie ma procedur, że trzeba czasu na uzgodnienia.
Czasu?
Blisko pół roku czekaliśmy na wylot do Smoleńska naszych archeologów.
Pół roku czekamy na memorandum dotyczące pomocy prawnej.
Pół roku czekaliśmy na zabezpieczenie wraku samolotu.
Doczekaliśmy się. Okazało się, że wystarczyły trzy dni.
Ale nie dlatego, że jest to ważny dowód rzeczowy. Nie dlatego, że nasz rząd wykazał się uporem. Ale dlatego, że w Smoleńsku miały się spotkać panie prezydentowe. Czego więc trzeba, czasu czy chęci? I znów przeżywam gorycz i wstyd, bo to moje państwo pozwala się traktować jak pętak.
Nie znam się na lotnictwie, a już tym bardziej na katastrofach lotniczych. Mam świadomość, że wyjaśnianie przyczyn jest sprawą trudną i pracochłonną. I że może zająć wiele miesięcy. Byłbym skłonny czekać cierpliwie, tak długo, jak to jest konieczne, gdybym miał zaufanie, że prace nad ustalaniem przyczyn przebiegają sprawnie i fachowo. A jednak nie sposób wykrzesać z siebie choćby odrobinę zaufania.
Nie sposób, widząc szczątki samolotu i ciał naszych bliskich walające się na miejscu katastrofy. Nie sposób, słysząc matactwa na temat identyfikacji i sekcji ofiar. "Nie sposób" mógłbym powtórzyć jeszcze wiele razy. Ileż razy wyszydzano "pisowski" zespół sejmowy. Ileż razy wyszydzano jej przewodniczącego Antoniego Macierewicza. Ale dziwnym trafem dopiero po powstaniu tego zespołu zaczęły się konferencje prasowe prokuratury, zaczęła się aktywność różnych służb państwowych.

Przekroczone wszystkie miary
Pytanie o przyczyny jest w oczywisty sposób pytaniem o odpowiedzialność. Używam wciąż słowa "państwo". Tak, ale to państwo ma konkretnych gospodarzy. Za państwo odpowiadają konkretni ludzie. Ministerstwo Obrony, które odpowiada za samolot, załogę, procedury lotu. Ministerstwo Spraw Zagranicznych odpowiadające za logistykę i formalności. Słowem ? rząd.
Przedstawiciele tego rządu najwyraźniej nie tracą dobrego samopoczucia. Nie ma dymisji, nie ma poczucia źle spełnionego obowiązku. Rzecznik rządu nieodmiennie zapewnia, że wszystko jest w porządku, odpowiada lekko i ze swadą, jakby chodziło o budowę Orlików.
Na pytanie, dlaczego nie zdymisjonowano ministra Klicha, skoro do dymisji podał się minister Ćwiąkalski po samobójstwach kilku przestępców, usłyszeliśmy, że przecież Klichowi nikt się nie powiesił.

Premier Tusk oznajmia, że to środowisko PiS powinno mieć wyrzuty sumienia, że powinno się czuć odpowiedzialne za to, co się stało. Czyli nie jest winny minister, który nie zapewnił bezpieczeństwa swojemu samolotowi. Winna jest moja żona, bo wsiadła do samolotu razem z prezydentem.
Nie mam słów na określenie cynizmu i podłości tych wypowiedzi. Przekroczone zostały wszelkie cywilizowane miary. I mam nadzieję, że Donald Tusk poniesie za nie stosowną odpowiedzialność prawną.


Nie wytrzymuję już jazgotu
Sam przez sporo lat uczestniczyłem w życiu politycznym. Potem ? towarzysząc żonie ? żyłem polityką na co dzień. Znam dobrze jej mechanizmy. Znam dobrze mechanizmy funkcjonowania mediów. Znam sztuczki manipulacji i propagandy. Jestem przyzwyczajony do brutalności życia politycznego. Jest mi więc w pewien sposób łatwiej. Ale co mają powiedzieć rodziny, które są apolityczne? Dla których mikrofony i kamery to nowość. Których nigdy wcześniej nie dotknęły brutalność, obelgi, manipulacje słowami.

Jakże współczuję rodzinom lotników, którzy nie mogą się bronić, a których wielokrotnie obwiniano za katastrofę. Czy popełnili błędy? Nie wiem. Ale ważniejsze pytanie, czy dostali do rąk wszystkie możliwe narzędzia, żeby bezpiecznie poprowadzić ten lot. Tego pytania na razie nikt nie postawił. Ale ci, którzy pilotów wysłali do Smoleńska, żyją i mają się świetnie. Sami piloci na to pytanie już nie odpowiedzą.
Ale i mnie jest coraz trudniej wytrzymać w jazgocie dobywającym się z mediów.
Byłem już nazywany bydłem i mężem dewiantki psychicznej. Potem dowiedziałem się, że wspominając tragicznie zmarłą żonę, uprawiam nekrofilię. I że łzy moich przyjaciół są tyle warte co opłakiwanie Bieruta. A cała ta nasza żałoba to cyrk.

Czy ten zalew podłości ma kres?
Nie ma.


Polityk partii rządzącej oznajmia, że cieszyłby się ze śmierci politycznego rywala. W całym cywilizowanym świecie takie słowa oznaczałyby dla autora tej wypowiedzi śmierć cywilną. Ale nie w Polsce. U nas kontynuuje on karierę polityczną, karierę gwiazdy mediów, a nawet awansuje do roli guru subtelnych artystów i intelektualistów.

Na swój sposób to półrocze uczciła "michnikowy szmatławiec". Opublikowała artykuł o przyczynach katastrofy. Artykuł, który powinien przejść do podręczników prasowej manipulacji.
Pisząc o ewidentnych zaniedbaniach służb rządowych, ani razu nie wymieniono nazwy rządzącej partii, ani razu nie wymieniono nazwisk ludzi, którzy za ten tragiczny lot odpowiadali ze strony rządowej. Natomiast wielokrotnie wymieniono nazwę PiS. W różnych przypadkach i kontekstach.
A do winnych katastrofy zaliczono nawet "pisowskich" dziennikarzy. Oczywiście po nazwisku. Na okrągłą rocznicę usłyszymy pewnie, że Lech Kaczyński sam się zabił, żeby zepsuć Tuskowi tradycyjny mecz piłkarski. To nie czarny humor. Przypomnicie sobie moje słowa za pół roku.[/size]

Rodziny lepsze i gorsze
Wielokrotnie w ciągu tego półrocza miałem okazję wypowiadać się publicznie, bezpośrednio lub za pośrednictwem mediów. Miałem tę możliwość kilkakrotnie również w ostatnich dniach. Jednego mogę być pewny. Nikt mi nie zarzuci agresji, ostrości, uchybienia kulturze. Przeciwnie, raczej zarzucano mi zbytnią łagodność i cierpliwość. Wiem najlepiej, jak łatwo urazić czyjeś uczucia. I chcę tego uniknąć nawet kosztem nadmiernej empatii.
Miałem też okazję kilka razy spotykać się z rodzinami ofiar. Zawsze były to spotkania ciepłe, mimo świadomości, że pochodzimy z różnych środowisk i zapewne różnimy się poglądami. I zawsze będę czuły na prawo innych ludzi do radzenia sobie z żałobą.
Część rodzin dzień 10 października spędziła w Smoleńsku. Wiele razy powtarzałem, że moja nieobecność nie miała kontekstu politycznego, ale wyłącznie osobisty, że nie chcę przeżywać żałoby w tłumie, pod okiem kamer i aparatów. Natomiast szanuję wolę tych, którzy chcieli tam być. Ja byłem na mszy świętej i pod tablicą pamiątkową mojej żony na wrocławskim placu Solnym. Marta Kaczyńska była przy grobie rodziców. Jarosław Kaczyński ? przed Pałacem Prezydenckim.
Czy to tak trudno zrozumieć?
Czy politycy nie mają prawa do własnej wrażliwości?

Są ludzie, którzy chcą, by krzyż postawiony przez harcerzy pozostał w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. Inni chcą jego przeniesienia. Jeszcze inni chcieli go zabrać do Smoleńska. Nikt jednak nie zadał pytania: dlaczego jednych się poniża, obrzuca obelgami i wręcz fizycznie atakuje, a innym daje się prawo głosowania o losach krzyża? Ten krzyż jest tak samo własnością moją, rodziny Kaczyńskich i uczestników pielgrzymki do Smoleńska.
Pamiętam dzień, gdy jechaliśmy długim konduktem przez Warszawę. I to wzruszenie na widok tłumów ludzi przy trasie, palących znicze, rzucających kwiaty. A przecież to było dwa tygodnie po katastrofie. Warszawiacy mogli się czuć znużeni tymi ceremoniami, zamykaniem ulic. I pamiętam kondukt jadący po nabożeństwie żałobnym na wrocławski cmentarz. Znów tłumy ludzi, kwiaty, znicze. Trudno było opanować wzruszenie.
10 października we Wrocławiu po mszy uformowaliśmy kilkusetosobowy pochód. Spokojny i milczący. Przeszliśmy pod tablicę upamiętniającą Władysława Stasiaka. Potem przez rynek pod tablicę upamiętniającą moją żonę. Szliśmy przez rynek jak zwykle tętniący życiem. I tam właśnie trafiliśmy na ludzi, którzy się z nas śmiali, szydzili, a nawet próbowali sprowokować fizyczną agresję. Nie było takich wielu, ale jednak byli. Dzień później media pełne były opisów wzruszenia i przeżyć uczestników pielgrzymki do Smoleńska. Tak, dla nich był to dzień wielkich i wzniosłych przeżyć. Dla mnie ten dzień skończył się gorzko.


Moralna degrengolada
Ci młodzi ludzie z rynku nie wymyślili tego sami.
Ich nauczono, że niektórych Polaków można bezkarnie wyzywać, a nawet trzeba to robić. Nauczono, że można drwić z cudzej żałoby, wykpiwać zmarłych. Nauczono ich, że to modne i że trendy.
Dla mnie to doświadczenie jest wielkim, krzyczącym oskarżeniem. Oskarżeniem polityków bijących rekordy cynizmu, oskarżeniem mediów goniących za newsem i sensacją i pilnie wypełniających polityczne zlecenia. Nade wszystko jest oskarżeniem polskich elit opiniotwórczych. Bo to one powinny stać na straży kultury, wrażliwości, jakości debaty publicznej i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Tymczasem to one wyznaczyły standard chamstwa, podłości, nienawiści, zakłamania.

To nie przypadek ? kiedy młodzi ludzie drwili z mojej żałoby, w Warszawie trójka tzw. intelektualistów debatowała na temat agresji słownej w życiu publicznym.
Ostrzegając, że za agresją słowną może pójść i agresja fizyczna. O jakąż to agresję im chodziło? Oczywiście: wobec Murzynów i gejów. Moim zdaniem trudno o bardziej jaskrawy dowód intelektualnej i moralnej degrengolady, ludzi zwanych z przyzwyczajenia elitą.


Tak, moje państwo mnie zawiodło. Polska mnie zawodzi. Ile jeszcze trzeba tragedii, żeby zawodzić przestała?

Autor w czasach PRL działał w opozycji demokratycznej, potem w "Solidarności", a po 1990 r. był wśród założycieli Porozumienia Centrum. W 1995 r. wycofał się z polityki. Był mężem Aleksandry Natalli-Świat, posłanki PiS, która zginęła w katastrofie smoleńskiej

http://www.rp.pl/artykul/548943-Swiat-- ... iodlo.html


13 paź 2010, 20:01
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
palikot
Napisałeś, przyjąłem do wiadomości (bez komentarza).
Artykuły mam, i będzie c.d. (raczyłeś nie zauważyć po drodze)


13 paź 2010, 21:37
Zobacz profil
Specjalista
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 gru 2009, 22:16

 POSTY        317
Post Katastrofa smoleńska
Wieża zadała Arkowi kurs na śmierć

Z państwem Lucyną i Władysławem Protasiukami, rodzicami mjr. pil. Arkadiusza Protasiuka, dowódcy Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, rozmawia Marta Ziarnik.

Od pierwszych chwil po katastrofie pod Smoleńskiem ruszyła kampania medialna, której celem jest obarczenie odpowiedzialnością za nią Państwa Syna - mjr. Arkadiusza Protasiuka, i całej załogi.Władysław Protasiuk: - Ależ o czym my mówimy?! Przecież nasz Syn miał żonę i dwoje małych dzieci, które kochał nad życie. Był młody, zdolny i przebojowy, i kochał życie. Był też ogromnie odpowiedzialnym człowiekiem.

"michnikowy szmatławiec" zarzuca Państwa Synowi, że nie odbył odpowiednich szkoleń, nie miał kwalifikacji, dlatego popełnił błędy.W.P.: - Syn miał najwyższe uprawnienia i na samoloty cywilne, i na Tu-154M. Latał też nie na jednym samolocie, ale na wielu różnych.
Lucyna Protasiuk: - Nieraz zarzucano w mediach, że piloci cywilni nie postąpiliby tak, jak postąpiła załoga maszyny z prezydentem na pokładzie, która 10 kwietnia leciała do Smoleńska. Tylko nikt nie mówi o tym, że Arek - choć nie pracował w liniach cywilnych - to miał już wszystkie potrzebne do tego uprawnienia. Nie można więc mówić, że nie wiedział, jak ma się zachować. On te wszystkie dodatkowe uprawnienia robił sam dla siebie i za własne pieniądze, gdyż chciał się ciągle doszkalać.
Pracownicy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego po przejściu na emeryturę (która następuje w młodym wieku, po zaledwie kilku latach pracy) nie mają żadnych problemów w znalezieniu pracy u prywatnych przewoźników. Wszyscy oni przyjmowani są z otwartymi ramionami, gdyż są świetnie - i to pod każdym względem - wyszkolonymi pilotami. Dla prywatnych linii lotniczych liczy się ich doświadczenie i wyszkolenie.
I tak jak już wspomniałam, Arek dla siebie samego, dla poszerzania własnych umiejętności i dla satysfakcji robił kursy na cywilne loty. On sam podnosił swoje kwalifikacje i nikomu się tym nie chwalił. Jego dowódcy dowiadywali się o tych kolejnych kursach dopiero później, gdy Arek już je ukończył. I nierzadko byli zaskoczeni jego postawą, jego pociągiem do nauki i chęcią pogłębiania swoich umiejętności, kwalifikacji.
W.P.: - Nawet miesiąc przed katastrofą Syn przeszedł dodatkowo kurs na ratownika medycznego. Gdy pytaliśmy go, po co mu kolejny kurs i czy nie lepiej, żeby poświęcił ten czas sobie i rodzinie, on nam odpowiadał, że ma małe dzieci i nigdy nie wiadomo, co może się jeszcze przydać. Tłumaczył nam też, że może te umiejętności wykorzysta kiedyś w pracy.

Za sumienną pracę Państwa Syn został nagrodzony.
L.P.: - Tak. W 2005 roku dostał Brązowy Medal "Za Zasługi dla Obronności Kraju". Pośmiertnie też przyznano mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Tuż po katastrofie pracownicy smoleńskiej wieży mówili, jakoby załoga polskiego samolotu źle znała język rosyjski...
W.P.: - Ależ bzdury totalne! Arek bardzo dobrze znał rosyjski, porozumiewał się w tym języku bez najmniejszego problemu. Świetnie znał też język angielski.
L.P.: - Tego typu oskarżenia są dla mnie niewyobrażalne. Arkadiusz znał przecież świetnie język rosyjski. Szkoła w Dęblinie przykłada do języków dużą wagę. I przecież to nasz Syn odprowadzał tupolewa na remont do Samary, a później go stamtąd odbierał, gdyż najlepiej mówił po rosyjsku. Świetna znajomość tego języka jest bowiem w przypadku mniejszych rosyjskich lotnisk niezbędna, gdyż na tych lotniskach wieża słabo porozumiewa się w języku angielskim, przez co cała komunikacja przebiega niemal wyłącznie w języku rosyjskim. Język angielski jest obowiązkowy jedynie na większych, międzynarodowych lotniskach, takich jak chociażby lotnisko w Moskwie.

Jak Państwo radzą sobie z konsekwentnym przypisywaniem winy Synowi? Przodują w tym Rosjanie i część dziennikarzy.
W.P.: - To, co jest powielane w mediach, to nic innego, jak tylko fałsz. To są jedynie domysły. A my przecież wiemy, kogo przez tyle lat wychowywaliśmy. Wiemy, jakim Arek naprawdę był człowiekiem. U niego nie mogło być żadnych pomyłek, żadnych niebezpiecznych ruchów. W mediach jednak będzie się mówić inaczej, bo tak chce Rosja.

Zaraz po katastrofie niektóre gazety zamieściły krótkie wywiady z Państwem. Te same tytuły później rozpisywały się o winie kapitana.
W.P.: - Pani redaktor, my żadnych wywiadów nie udzielaliśmy. Na samym początku dzwoniło mnóstwo dziennikarzy, a nawet przychodzili do domu. Oni sami - na podstawie jednego naszego zdania - nadbudowywali wokół tego całą historię. Wkładali w nasze usta słowa, których nie powiedzieliśmy. Robili też zdjęcia z ukrycia, chociaż nie wyrażaliśmy wcześniej na to zgody. Dlatego też stwierdziliśmy, że już nigdy nie będziemy z dziennikarzami rozmawiać. Postanowiliśmy zrobić wyjątek dla "Naszego Dziennika", bo jako jeden z nielicznych nie feruje wyroków bez dowodów i pisze prawdę.
L.P.: - Te tytuły, choć tak z nami postąpiły, miały jeszcze czelność dzwonić do nas po jakimś czasie po komentarz, wywiad, zdjęcia itp. Oni nie mają najmniejszych skrupułów.

Największa pasja - latanie
Państwa Syn urodził się w Siedlcach, ale gdy był małym chłopcem, przeprowadzili się Państwo do Olkusza. Jak to się stało, że po latach rozpoczął naukę w Dęblinie?
W.P.: - Tak, zarówno Arkadiusz, jak i jego młodszy brat podstawówkę kończyli w Olkuszu. Gdy ukończył ósmą klasę, jak gdyby nigdy nic oświadczył nam jednak, że chce iść do liceum w Dęblinie.

Skąd pomysł, by swoje życie wiązać właśnie z lataniem? Był w rodzinie jakiś pilot?
W.P.: - Nie, w naszej rodzinie nie mamy pilotów. Dla nas też było olbrzymim zaskoczeniem, gdy pewnego dnia Arek oświadczył nam ni z tego, ni z owego, że idzie do szkoły lotniczej. Zawsze bowiem wykazywał dużą smykałkę do elektroniki, spraw technicznych itp., więc sądziliśmy, że będzie chciał w tym kierunku kończyć szkoły. Nawet wychowawczyni ciągle namawiała Arka, by poszedł na matematykę, gdyż miał wybitne zdolności w tym kierunku.
L.P.: - W sumie to dowiedzieliśmy się o planach Arka w momencie, gdy Syn dostał nagle wezwanie na badania lekarskie, które są wymagane podczas przyjęcia do Liceum Lotniczego w Dęblinie. Tak więc dowiedzieliśmy się o jego planach pośrednio. Dopiero wówczas powiedział nam, że chce zostać pilotem.

Państwa Syn ukończył w Dęblinie nie tylko czteroletnie liceum, ale później także Wyższą Szkołę Oficerską Sił Powietrznych. Jak wspominał spędzone tam lata nauki? Nigdy nie żałował swojej odważnej decyzji?
W.P.: - Arek był bardzo zadowolony z decyzji o wyborze szkoły i zawodu. Latanie to była jego największa pasja.

Jego wychowawcy mówią, że był bardzo dobrym uczniem.
W.P.: - To nie jest tak, że staram się chwalić Syna, ale z nauką nigdy nie miał żadnego kłopotu. Już od pierwszej klasy podstawówki miał same piątki.
L.P.: - Arek zawsze mi ał same piątki i przynosił świadectwa z czerwonym paskiem.

Jaki miał kontakt z kolegami?
L.P.: - Arek był bardzo lubiany wśród kolegów i nauczycieli. Świadczy o tym także to, iż zawsze był liderem w swojej grupie, klasowym przewodniczącym oraz organizatorem wielu inicjatyw. Zawsze czynnie brał udział w życiu klasy i szkoły i nie miał problemów, by integrować się z kolegami. Był radosnym, pełnym wigoru chłopcem i za to wszyscy go kochali.

Po ukończeniu Wyższej Szkoły Oficerskiej Państwa Syn został skierowany do latania z najważniejszymi osobami w państwie.
L.P.: - To prawda. Po zakończeniu studiów w Dęblinie Arek od razu dostał przydział do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego w Warszawie i po wylataniu odpowiedniej liczby godzin, po licznych kursach, mógł zacząć przewozić ważne osoby. I choć trwało to jakiś czas, to i tak stosunkowo szybko udało się mu spełnić wszystkie wymagania.
W.P.: - Syn najpierw latał na jakach, by później przerzucić się na tupolewy. Tak więc miał praktykę na różnych maszynach.

Ten przydział to było olbrzymie wyróżnienie dla świeżo upieczonego absolwenta.
L.P.: - Oczywiście. Ale zasłużył na to, ponieważ był jednym z najlepszych studentów. Dzięki temu wszedł do nielicznego grona pilotów, którzy mogą przewozić m.in. głowy państw. Mówię głowy, ponieważ - jak pokazuje chociażby przykład Gruzji - czasami na pokładzie samolotu znajdowało się po kilku prezydentów.

Pamiętają Państwo, po jakim czasie od przyjęcia do 36. Pułku Państwa Syn po raz pierwszy samodzielnie wiózł jakąś ważną osobistość?
W.P.: - Arek nigdy się nie chwalił takimi rzeczami. Na temat swojej pracy, pracy w wojsku, nigdy nie chciał się wypowiadać. Można wręcz powiedzieć, że ten temat był dla niego tematem tabu.
L.P.: - Nigdy nie przynosił spraw związanych z pracą do domu. Po powrocie z pracy poświęcał się w stu procentach rodzinie.

I nigdy nie zadzwonił do Państwa, mówiąc np.: "Mamo, tato, jutro lecę z prezydentem do..."?
W.P.: - Nie. Absolutnie nigdy czegoś takiego nie powiedział. Czasami jak dzwonił, to mówił tylko, że ma następnego dnia wylot np. do Stanów Zjednoczonych. Ale z kim i po co, to nigdy nie mówił.
L.P.: - Jeśli dopytywaliśmy, z kim leci, to mówił jedynie: "Dowiecie się z telewizji". Arek chciał pewnie w ten sposób chronić nas, byśmy się nie martwili. Inna kwestia, że pewnie nie mógł zdradzać takich informacji.

Jednak o tym, że 10 kwietnia leci do Smoleńska m.in. z prezydentem Lechem Kaczyńskim, Państwo wiedzieli?
W.P.: - Tym razem wiedzieliśmy, bo dużo wcześniej o tym locie mówiły media.
L.P.: - Jednak gdy dzień przed tym - tragicznym, jak się później okazało - lotem Syn zadzwonił do nas, powiedział tylko, że jutro leci do Smoleńska. Nie powiedział jednak, z kim. Mówił też, że po powrocie leci za ocean i że wraca dopiero w przyszły piątek.

I to była Państwa ostatnia rozmowa z Synem?
W.P.: - Tak, ostatnia...
L.P.: - Na samym końcu powiedział jeszcze tylko: "Do zobaczenia, mamo"...

Arek promieniował radością
Wiele osób, z którymi rozmawialiśmy, wspomina Państwa Syna jako osobę niesłychanie zdyscyplinowaną.
L.P.: - Arek był nadzwyczaj sumiennym, zorganizowanym i dokładnym młodzieńcem, a przy tym bardzo otwartym na ludzi i nowe wyzwania. Od małego był bardzo odpowiedzialny, z troską zajmował się o rok młodszym bratem. To było wręcz niespotykane.
W.P.: - I ta dokładność była jego znakiem rozpoznawczym. Arek był sumienny do tego stopnia, że przed każdym lotem opracowywał dodatkowo w domu plan i trasę lotu, na bieżąco sprawdzał pogodę na trasie itp. A wszystko po to, by być jak najlepiej przygotowanym do pracy.

Interesował się jednak nie tylko lotnictwem.
L.P.: - To była jego największa pasja, ale nie jedyna. Arek kochał wodę i góry. Bardzo lubił sport. Już w szkole został ratownikiem WOPR i kochał jeździć z nami na żagle.
W.P.: - Poza tym interesował się wieloma innymi sprawami. Studiował przecież politologię na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także ukończył studia podyplomowe w zakresie integracji europejskiej i bezpieczeństwa narodowego na Wydziale Cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej.

Czego oczekiwał od pracy i swoich współpracowników?
W.P.: - Arek w ubiegłym roku mógł już iść na wojskową emeryturę i rozpocząć pracę w tzw. cywilu. Ostatecznie jednak zdecydował się zostać, by dalej służyć w wojsku. Kochał to, co robił.

Zrezygnował z możliwości lepiej płatnej pracy w cywilnych liniach lotniczych, by służyć Ojczyźnie. Państwo należycie podziękowało mu za jego oddanie?
L.P.: - Arkadiusz został - jak każdy wojskowy znajdujący się na pokładzie Tu-154M - odznaczony pośmiertnym awansem. Rodzina mogła w trudnych chwilach liczyć też na pomoc 36. Pułku, na opiekę w czasie pogrzebu itp. Nie określałabym tego jednak jako opieki ze strony państwa. Ta pomoc pochodziła od kolegów i przełożonych Arka z 36. Pułku. To oni organizowali się, by nam w miarę możliwości pomagać.
W.P.: - A ta pomoc była bardzo potrzebna zwłaszcza w momencie, gdy przyjechaliśmy do Warszawy na odbywające się na placu Piłsudskiego uroczystości żałobne. Dlatego też chcielibyśmy za tę pomoc i pamięć serdecznie podziękować przełożonym i kolegom Arka z pułku.

Byli Państwo w niedzielę w Smoleńsku, z prezydentową?
L.P.: - Pojechała tylko synowa, gdyż my z mężem nie byliśmy - fizycznie - w stanie odbyć takiej dalekiej podróży. Zresztą nie nadajemy się na tego typu spotkania twarzą w twarz z tym miejscem, które dla nas jest miejscem tragedii. Jest to dla nas zbyt bolesne. Ta tragedia jest jeszcze zbyt świeża.

W Smoleńsku Ewa Komorowska, wdowa po wiceministrze obrony Stanisławie Komorowskim, powiedziała, że choć "rozbitego na tysiące kawałków samolotu nie da się już złożyć", to jednak "serca rodzin to żywa tkanka, która się odnawia", "zależy tylko, czym będziemy ją karmić". Zaapelowała też, byśmy karmili się miłością i dobrą pamięcią o naszych bliskich. Słowa piękne, ale czy rzeczywiście media i rządzący pozwalają, by społeczeństwo karmiło się tą dobrą pamięcią o ofiarach tego tragicznego lotu, a zwłaszcza o jego bohaterskich pilotach?
L.P.: - Jest wręcz odwrotnie...
W.P.: - Jak mogą wprowadzać w życie ten apel, skoro od pierwszych chwil po katastrofie ciągle nam wmawiają - bez przedstawiania jakichkolwiek merytorycznych dowodów - że załoga i prezydent usiłowali popełnić zbiorowe samobójstwo?!
L.P.: - Raptem po katastrofie, w mediach i nie tylko, zaroiło się od samych specjalistów. Wszyscy są "ekspertami" od katastrof, którzy mogą ferować wyroki, choć nie mamy żadnych dowodów w postaci chociażby czarnych skrzynek czy raportu MAK. Każdy jest specjalistą technikiem, specjalistą mechanikiem, który może mówić o świetnie działającej maszynie i wreszcie każdy jest psychologiem mówiącym społeczeństwu, jak piloci się zachowywali, a jak powinni się zachować w takiej sytuacji. I dziwnym trafem ci wszyscy "eksperci" wiedzą bezapelacyjnie, że na pokładzie wszystko działało, jak należy, a wina za katastrofę spoczywa na pilotach...

Ekspertem może być każdy, co gorsza, ciężkie oskarżenia nie niosą żadnych konsekwencji.
L.P.: - Otóż to. A przecież żaden z ekspertów nie jest w stanie w 100 proc. powiedzieć, co tam rzeczywiście się wydarzyło. Bo nie było tam tylko jednego powodu, czynnika, który doprowadził do tej strasznej tragedii. Żadne też głosy ekspertów mówiących o tym, że np. piloci powinni się w tamtej sytuacji zachować tak i tak - bo tak zakładają standardy, nie może być traktowany jak wyrocznia. Nikt bowiem nie wie, jakie rzeczywiście warunki panowały na pokładzie - m.in., jakie urządzenia działały, a jakie nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że w ostatnich chwilach w kabinie panował olbrzymi stres, ale Arek potrafił sobie radzić w takich momentach, potrafił działać racjonalnie. Dlatego też jestem pewna, że gdyby miał tylko prawidłowe naprowadzenie ze strony wieży, wyszedłby z tego cało - pomimo mgły i złych warunków...
W.P.: - Jestem pewny, że w tych warunkach, jakie wówczas panowały, mój Syn robił wszystko, co w jego mocy, by uratować swoich pasażerów. Zagwarantowanie bezpieczeństwa pasażerów i współpracowników zawsze było jego priorytetem.

Wcześniej przyszło już Państwa Synowi latać w równie złych warunkach?
L.P.: - Oczywiście. Arek nieraz już latał, lądował i startował w ciężkich warunkach. Chociażby w czasie lotu z Haiti i z Chin, kiedy to awarie tupolewa (na marginesie tego samego, który rozbił się pod Smoleńskiem) zmuszały Syna do awaryjnych lądowań itp.
W.P.: - Jednak nie będzie innych przyczyn katastrofy. Nie można podawać innych, prawdziwych, ponieważ to doprowadziłoby do zapaści w stosunkach sąsiedzkich. Niewykluczone, że mogłoby to doprowadzić nawet do kolejnej katastrofy...

Nie obawiają się Państwo, że kampania oszczerstw doprowadzi do sytuacji zmęczenia tym tematem, by w końcu pod naporem kolejnych "sensacji" porzucono meritum tej sprawy.

L.P.: - Ma pani rację. Chodzi w tym o odwrócenie uwagi od istoty katastrofy smoleńskiej. O zrzucenie za wszelką cenę winy na pilotów i prezydenta. I bez względu na to, co wykaże jedna czy druga komisja, to i tak będzie wina pilotów, bo oni nie mogą się już obronić.

Może mogłyby ich bronić stenogramy, gdyby nie to, że od razu czarne skrzynki dostały się w ręce Rosjan.
W.P.: - Dobrze wiemy, że te rejestratory są już tak zmanipulowane, że prawdy się z nich nie dowiemy. Przy dzisiejszej technice można wszystko. I dlatego mamy to, co Rosja chce, żebyśmy mieli. Ale już takim ostatecznym gwoździem do trumny były słowa ministra mówiącego, że my tych ostatnich chwil nagrania nie poznamy, bo są one zbyt drastyczne. To już zakrawa o trybunał. Jakim też prawem nasz rząd pozwolił Rosjanom, a zwłaszcza MAK, zabrać należące do państwa polskiego czarne skrzynki z Tu-154M, bez zrobienia wcześniej (i to publicznie) zapasowych kopii? Czy coś takiego zdarzyło się w innym kraju? Dlaczego też premier Donald Tusk i prezydent Bronisław Komorowski nic nie mówią o wieży w Smoleńsku i jej zaniedbaniach, o jej celowym wprowadzaniu pilotów w błąd? Dlaczego udają, że nie ma problemu?

To konsekwencja strategii porzucenia przez rząd zdecydowanych działań na rzecz wyjaśnienia katastrofy.
W.P.: - Zgadza się.
L.P.: - My również uważamy, że to rząd powinien od razu wystąpić do Rosji o przekazanie nam czarnych skrzynek i wraku samolotu, gdyż jest to nasza własność. Tymczasem nie podjął nawet takiej próby.

Chcemy prawdy, nawet najtrudniejszej, ale prawdy

Jak dowiedzieli się Państwo o katastrofie?
W.P.: - W sobotę rano zadzwoniła do nas bratowa żony i zapytała, czy Arek poleciał do Smoleńska. Powiedziała wtedy, że doszło do katastrofy...
L.P.: - Nie mogliśmy w to uwierzyć. Cały czas mieliśmy nadzieję, że jednak w ostatniej chwili odwołali go, że poleciał ktoś inny. Od razu włączyliśmy telewizor i zadzwoniliśmy do synowej. Ale ona nie odbierała telefonu. Wówczas dotarło do nas, że Arek tam jednak poleciał...
W.P.: - Później zadzwonił nasz młodszy syn z tragiczną wiadomością. Świat się nam wówczas zawalił na głowę.

Kto poleciał do Moskwy na identyfikację?
W.P.: - Młodszy syn, gdyż my nie byliśmy w stanie. Ale gdy tam był, nie zidentyfikował ciała Arka.
L.P.: - Nie mógł, bo Rosjanie twierdzili, że nie ma jeszcze ciała kapitana. Dlatego pobrali od Krzysztofa jedynie materiał DNA, na podstawie którego mieli przeprowadzać badania genetyczne. Nic więcej nie wiemy, gdyż młodszy syn nie chce o tym w ogóle mówić. Nie jest w stanie.

Dużo czasu zajęła identyfikacja Państwa Syna?
L.P.: - Ciało Arkadiusza wróciło do Polski jako ostatnie - wraz z 20 pozostałymi trumnami. Było to w piątek, 23 kwietnia. Wraz z nim przylecieli pozostali członkowie załogi.

Jakie rzeczy osobiste Rosjanie zwrócili rodzinie?
L.P.: - Synowa dostała mundur, ale my go jeszcze nie widzieliśmy. Podobno jednak był czysty i cały, czyli nie brudzony błotem - jak w pozostałych przypadkach. Jedynie bardzo mocno pachniał paliwem.
W.P.: - Koledzy Syna dali nam jeszcze jego czapkę, która była na nabożeństwie. Teraz ma ją wnuczek.

Jeśli więc mundur był czysty, a sam kokpit nie uległ tak dużemu zniszczeniu jak pozostałe części samolotu, to dlaczego tak dużo czasu zajęło znalezienie ciała Państwa Syna?
W.P.: - Też chcielibyśmy to wiedzieć! Przecież co jak co, ale zlokalizować pilotów, to był najmniejszy problem - chociażby ze względu na miejsce. To wszystko jest bardzo dziwne. Nawet nie wiemy, czy w tej trumnie, którą dostaliśmy, jest chociaż kawałek naszego dziecka...
L.P.: - Otrzymaliśmy przecież jedynie akt zgonu. Żadnego dokumentu potwierdzającego badania DNA, potwierdzającego tożsamość naszego Syna, nie mamy. Nikt z rodzin nic takiego nie dostał. To skandal!

Będą Państwo domagać się ekshumacji i ponownej sekcji zwłok?
W.P.: - Pani redaktor, to jest jak walka mrówki ze słoniem. Ja niczego dobrego po Rosjanach się nie spodziewam. Służyłem kiedyś z nimi w wojsku i wiem, jaki to jest naród, jak przełożeni potrafią być bezwzględni.

Jak Państwo oceniają stan śledztwa?
W.P.: - To jest zwykła farsa!
L.P.: - Gdyby Rosja nie miała nic do ukrycia, to dawno już oddałaby nam dokumenty, oddałaby nam czarne skrzynki itp.

Państwa zastrzeżenia dotyczą strony rosyjskiej czy polskiej?
L.P.: - Obydwu. Wiadomo, że ze strony Rosji inaczej być nie może. Strona polska musi się zaś do tego dostosować. Tyle że w ten sposób nasz rząd nie jest w porządku wobec Narodu.
W.P.: - Wszyscy kręcą, jak tylko mogą. Jakie świadectwo wystawia sobie minister, kiedy mówi wprost, że nie poznamy ostatnich sekund nagrania. Jak można tak robić? Skąd w takim razie mamy dowiedzieć się prawdy?! Powinni ujawnić prawdę, nawet najgorszą. My - nie tylko rodzina, ale i obywatele - musimy przecież dowiedzieć się, jak i dlaczego doszło do tej tragedii! Dlaczego nasi ukochani zginęli? Nawet gdyby to oznaczało najgorsze...

Czyli winę Państwa Syna?
W.P.: - Nawet. Jeśliby to była faktycznie wina mojego Syna, to osobiście stanąłbym przed rodzinami pozostałych 95 ofiar, przed całym Narodem, by przeprosić. Przeprosiłbym w imieniu swoim i Syna - nawet przed kamerami. Ale powtarzam, proszę najpierw o pokazanie mi niezbitych dowodów, że to właśnie mój Syn jest winien! Jeśli zaś nie ma takich, które ewidentnie wskazują na winę Arka, na winę załogi, to błagam o zaprzestanie tej nagonki! Proszę o nieszarganie ich dobrego imienia. To zadaje kolejne ciosy ich rodzinom. W sądzie obowiązuje przecież zasada domniemania niewinności. Winę trzeba udowodnić.

Czego najbardziej brakuje Państwu w tym śledztwie?
W.P.: - Prawdy.

Jak odebrali Państwo informację, że to właśnie MAK będzie prowadził dochodzenie techniczne?
L.P.: - To jest już cios poniżej pasa. Przecież to MAK dopuścił samolot do użytku, to MAK nadzorował jego remont, a teraz ma opiniować przyczyny katastrofy. MAK ma ścisłe powiązania z najważniejszymi osobami w Rosji, w rządzie, w prokuraturze. Gdzie w takim razie ma tu być miejsce na obiektywizm?

Dopuszczają Państwo myśl, że kapitan mógł chcieć wylądować za wszelką cenę, nawet z narażeniem życia swojego i pasażerów, by tylko udowodnić, że doleci na czas?
L.P.: - Nie.
W.P.: - W żadnym wypadku. Tak nie mogło być, gdyż Syn był na to za rozważnym człowiekiem. Nigdy w takie rzeczy nie uwierzę! Przecież on chciał odejść na drugi krąg, o czym świadczą same stenogramy.

A zarzuty, że kapitan nie znał terenu i sprowadził samolot do wąwozu?
L.P.: - To już jest śmieszne. Przecież Arek był w Smoleńsku kilka razy i znał to lotnisko. Jak już mówiłam, zawsze przed lotem przygotowywał się do niego bardzo dokładnie. Przecież Arek w ten wąwóz nie uderzył. Pomimo awarii urządzeń udało się mu wyprowadzić samolot na właściwy kurs.

Co, Państwa zdaniem, mogło więc doprowadzić do katastrofy?
W.P.: - Nie mam najmniejszych wątpliwości, że załoga Tu-154M była źle naprowadzana. To był ewidentnie zamach.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=po01.txt


14 paź 2010, 06:31
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Ojciec pilota: To był ewidentnie zamach

Rodzice mjr. Arkadiusza Protasiuka, dowódcy prezydenckiego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem, nie mają wątpliwości, że załoga Tu-154M była źle naprowadzana. To był ewidentnie zamach, twierdzi w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" ojciec pilota Władysław Protasiuk.

Według niego rejestratory lotu "są już tak zmanipulowane, że prawdy się z nich nie dowiemy. Przy dzisiejszej technice można wszystko. I dlatego mamy to, co Rosja chce, żebyśmy mieli. Ale już takim ostatecznym gwoździem do trumny były słowa ministra mówiącego, że my tych ostatnich chwil nagrania nie poznamy, bo są one zbyt drastyczne. To już zakrawa o trybunał. Jakim też prawem nasz rząd pozwolił Rosjanom, a zwłaszcza MAK, zabrać należące do państwa polskiego czarne skrzynki z Tu-154M, bez zrobienia wcześniej (i to publicznie) zapasowych kopii? Czy coś takiego zdarzyło się w innym kraju? Dlaczego też premier Donald Tusk i prezydent Bronisław Komorowski nic nie mówią o wieży w Smoleńsku i jej zaniedbaniach, o jej celowym wprowadzaniu pilotów w błąd? Dlaczego udają, że nie ma problemu?" - pyta W. Protasiuk.

- "Jakie świadectwo wystawia sobie minister, kiedy mówi wprost, że nie poznamy ostatnich sekund nagrania. Jak można tak robić? Skąd w takim razie mamy dowiedzieć się prawdy?! Powinni ujawnić prawdę, nawet najgorszą. My - nie tylko rodzina, ale i obywatele - musimy przecież dowiedzieć się, jak i dlaczego doszło do tej tragedii! Dlaczego nasi ukochani zginęli? Nawet gdyby to oznaczało najgorsze...".

- "Jeśliby to była faktycznie wina mojego Syna, to osobiście stanąłbym przed rodzinami pozostałych 95 ofiar, przed całym Narodem, by przeprosić, mówi W. Protasiuk. - Przeprosiłbym w imieniu swoim i Syna - nawet przed kamerami. Ale powtarzam, proszę najpierw o pokazanie mi niezbitych dowodów, że to właśnie mój Syn jest winien! Jeśli zaś nie ma takich, które ewidentnie wskazują na winę Arka, na winę załogi, to błagam o zaprzestanie tej nagonki! Proszę o nie szarganie ich dobrego imienia. To zadaje kolejne ciosy ich rodzinom. W sądzie obowiązuje przecież zasada domniemania niewinności. Winę trzeba udowodnić".

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzeni ... amach.html

komentarz:
- SZCZEGÓLNIE w stosunku do osób, które zginęły OBOWIĄZUJE zasada domniemania niewinności, dopóki nie udowodni im się winy, bo TE osoby nie żyją, i nie mogą się bronić.
Przyłączam się więc do apelu Pana Władysława Protasiuka Proszę o nie szarganie ich dobrego imienia
Na tym etapie możemy, ewentualnie, "obrzucać błotem" tylko tych, którzy żyją, a są również odpowiedzialni za TĄ  katastrofę. Bo już wiemy kto co spieprzył, i kto za co odpowiadał. Zarówno komisje, jak i prokuratura mają już wiedzę:
- KTO wybrał to lotnisko do lądowania,
- KTO nie zapewnił rosyjskiego nawigatora,
- KTO dał pilotom nieaktualne mapy podejścia,
- KTO wstrzymał szkolenia na symulatorach tupolewa,
- KTO nie zabezpieczył lotnisk zapasowych do lądowania
- KTO był odpowiedzialny za ustalenie statusu lotu
(...)


14 paź 2010, 06:33
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Prokuratura chce BOR-owców, którzy mieli czekać w Smoleńsku

Wojskowa prokuratura poprosiła szefa Biura Ochrony Rządu o wskazanie oficerów, którzy 10 kwietnia mieli czekać na prezydenta na lotnisku w Smoleńsku

Śledczy poprosili szefa BOR, gen. Janickiego o wskazanie osób, które miały czekać na prezydenta. Szef BOR zapewniał, ze jego ludzie byli w Smoleńsku, a funkcjonariusze, którzy zeznali, że czekali na prezydencką delegację w Katyniu.

Prokuratorzy chcą dowiedzieć się, kto mówi prawdę, czy BOR-owcy czy ich szef.

Prokuratorzy zwrócili się do generała Janickiego o wskazanie osób, które jego zdaniem były na płycie lotniska. - Biuro Ochrony Rządu realizowało swoje zadania na lotnisku w Smoleńsku. Adekwatne do tego, co miało miejsce 10 kwietnia rano - mówił szef BOR.

Generał Janicki nigdy nie wskazał konkretnych osób, by potwierdzić swoją wersję. Teraz na prośbę prokuratury ma to zrobić.

http://www.fakt.pl/Prokuratura-chce-BOR ... 056,1.html



SONDA FAKTU
Czy śledztwo jest dobrze prowadzone?
TAK -   7%
NIE  - 93%
Liczba ankietowanych: 261


14 paź 2010, 07:54
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA29 wrz 2010, 07:52

 POSTY        75

 LOKALIZACJAwarszawskie podwórko
Post Katastrofa smoleńska
silniczek                    



Ojciec pilota: To był ewidentnie zamach
{...}
- "Jeśliby to była faktycznie wina mojego Syna, to osobiście stanąłbym przed rodzinami pozostałych 95 ofiar, przed całym Narodem, by przeprosić, mówi W. Protasiuk. - Przeprosiłbym w imieniu swoim i Syna - nawet przed kamerami. Ale powtarzam, proszę najpierw o pokazanie mi niezbitych dowodów, że to właśnie mój Syn jest winien! Jeśli zaś nie ma takich, które ewidentnie wskazują na winę Arka, na winę załogi, to błagam o zaprzestanie tej nagonki! Proszę o nie szarganie ich dobrego imienia. To zadaje kolejne ciosy ich rodzinom. W sądzie obowiązuje przecież zasada domniemania niewinności. Winę trzeba udowodnić".


Nie będzie niezbitych dowodów na winę załogi, ale też nie ma dowodów na niewinność załogi. Wystarczyłoby żeby nie spróbowali lądować i sądzę że do tej pory tłumaczyliby się dlaczego nie wylądowali.

Rozumiem rodziny pilotów i ich rozżalenie gdy słyszą oskarżenia w stosunku do swoich bliskich, bo sam bym zapewne tak zareagował. Żyjemy w czasach w których z jednej strony wciąż mamy wolność słowa ale odbywa się to najczęściej kosztem utraty prywatności a publiczne dyskusje w niektórych sprawach mogą sprawiać ból.

____________________________________
"Charakter człowieka najlepiej określa się przez to, co uznaje on za śmieszne."
Johann Wolfgang von Goethe


14 paź 2010, 08:29
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Ja tak sobie myślę, że najlepiej byłoby, gdyby załoga nie leciała akurat do SMOLEŃSKA, tylko do Mińska, Witebska lub Moskwy.
Wtedy wylądowali by na urządzeniach naprowadzających, lub lotnisko zostałoby zamknięte. Jak w przypadku powyżej.
Kto ich tam wysłał?! Od samego początku zadaję to pytanie.
TEN KTO ICH TAM wysłał jest pierwszym winnym tej katastrofy, bo już na starcie naraził wszystkich na BARDZO DUŻE RYZYKO.
A zdaje mi się, że spowodowanie sytuacji narażenia czyjegoś życia i zdrowia jest KARALNE. Zobaczymy, co na to prokuratura.
Oni zapewne sprawdzą, czy samo lotnisko spełniało wymogi do lądowania i czy stosowne papiery, dopuszczenia, plany nawigacyjne, itd, itp STWARZAŁY PILOTOM MOŻLIWOŚĆ bezpiecznego lądowania.


Ostatnio edytowano 14 paź 2010, 08:50 przez silniczek, łącznie edytowano 1 raz



14 paź 2010, 08:40
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Ja tak sobie myślę, że gdyby załoga była SYSTEMATYCZNIE szkolona na symulatorze tupolewa, tak jak to się dzieje chociażby w LOT (o innych jednostkach specjalnych np w Niemczech nie wspomnę), myślę, że zarówno przed i podczas tego lotu podejmowałaby zupełnie inne decyzje.
Bardzo prawdopodobne, że Protasiuk odmówił by wtedy lotu konkretnie do Smoleńska, wiedząc, że tam jest mgła, że nie ma aktualnych map lotniska, i ma kiepskiego nawigatora.  
Nie dalej jak wczoraj, jeden z pilotów mówił, że z symulatora po szkoleniu pilot wychodzi "mokry". Ćwiczone są bowiem na nim różne skrajne sytuacje lotu, a pilot musi na szybko podejmować decyzje. WSZYSCY SĄ ZGODNI, CO DO TEGO, ŻE SZKOLENIA ZAŁOGI NA SYMULATORACH SĄ NIEZBĘDNE.

Moim zdaniem - drugim winnym tej katastrofy jest TA OSOBA, który zrezygnowała ze szkoleń pilotów na symulatorach tupolewa w Rosji (zapewne z oszczędności), narażając tym samym, nie tylko ZAŁOGĘ, ale i PASAŻERÓW na potencjalnie DUŻE NIEBEZPIECZEŃSTWO. I to też jest karalne, zobaczymy, co na to prokuratura. Oni wiedzą, kto podpisał pismo w sprawie rezygnacji ze szkoleń. Był to 3 lata temu, piloci mieli więc spore zaległości w szkoleniach na symulatorach.


14 paź 2010, 10:16
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Katastrofa smoleńska
Ja tak sobie też myślę, że gdyby lotniska zapasowe w Mińsku, Witebsku i Moskwie zostały odpowiednio zabezpieczone i przygotowane, to zapewne załoga podjęłaby decyzję o lądowaniu na lotnisku zapasowym. Ale lotniska zapasowe przygotowane nie były, więc załoga została postawiona "pod ścianą". O tym, że lotniska nie są przygotowane załoga dowiedziała się pod koniec feralnego lotu, co z pewnością wpłynęło na ich decyzję o próbie podejścia do lądowania.

Uważam, że trzecim z kolei winnym tej katastrofy jest TA OSOBA, która nie zabezpieczyła i nie przygotowała lotnisk zapasowych, czym naraziła i załogę i pasażerów na DUŻE NIEBEZPIECZEŃSTWO. To też chyba jest karalne, i prokuratura też się tym zajmuje.


14 paź 2010, 10:46
Zobacz profil
Znawca
Własny awatar

 REJESTRACJA19 maja 2009, 06:14

 POSTY        103
Post Katastrofa smoleńska
"O tym, że lotniska nie są przygotowane załoga dowiedziała się pod koniec feralnego lotu, co z pewnością wpłynęło na ich decyzję o próbie podejścia do lądowania." - to załoga podejmowała decyzję kolektywnie? Może razem z gen. Błasikiem? Był to lot wojskowy czy nie? Chociaż w lotnictwie cywilnym również takich decyzji nie podejmuje się zbiorowo, CZYŻ NIE?


14 paź 2010, 10:57
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 39, 40, 41, 42, 43, 44, 45 ... 149  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: