Teraz jest 06 wrz 2025, 18:29



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1058 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17 ... 76  Następna strona
Kącik Kulturalno-Patriotyczny 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post 
<!--coloro:#FF0000--><span style="color:#FF0000"><!--/coloro-->13 GRUDNIA 2008 ROKU
27 ROCZNICA WPROWADZENIA STANU WOJENNEGO W POLSCE<!--colorc--></span><!--/colorc-->


[attachmentid=503]

Moment przejechania Jarosława Hyka przez ciężarówkę ZOMO.
fot. Wojciech Wójcik  
<a href="http://swiadkowiehistorii.pl/relacje.php?a=swiadectwo&id=17" target="_blank">http://swiadkowiehistorii.pl/relacje.php?a...ectwo&id=17</a>

<!--sizeo:3--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Jarosław Hyk - wrocławski gawrosz <!--sizec--></span><!--/sizec-->
Rocznik 1962
[attachmentid=504]
Opowiada o demonstracji w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych 31.08.1982 roku, podczas której został przejechany przez samochód ZOMO.

Urodził się 20 marca 1962 roku we Wrocławiu. Od 1981 roku zaangażowany w działalność opozycyjną, członek Solidarności Walczącej, redagował i drukował podziemną prasę. W 1982 roku poszedł na demonstrację, podczas której został przejechany przez samochód ZOMO. Wypadek został przypadkowo sfilmowany, a zdjęcia obiegły wkrótce cały świat.
Francuski „Paris Match” opublikował zdjęcia podpisując je „Śmierć polskiego gawrosza”.
Po 1989 roku zaprzestał działalności politycznej. Rozpoczął pracę w prywatnej firmie inżynieryjnej we Wrocławiu. Następnie przez kilka lat prowadził własną działalność gospodarczą, świadcząc usługi w zakresie opracowań technicznych i ekonomicznych dla budownictwa.
Obecnie pracuję w przedsiębiorstwie inżynieryjnym we Wrocławiu na stanowisku Menedżera Kontraktu. Od 2005 roku studiuję ekonomię na Uczelni Warszawskiej im. Marii Skłodowskiej- Curie.
Żonaty, ma córkę Katarzynę.

Wrocławski gawrosz
W 1980 zdałem maturę i zacząłem studia na Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Rok później, jesienią, rozpoczęły się strajki studenckie, a wraz z nimi moja przygoda z NZS-em. Wszystkie wrocławskie uczelnie strajkowały. My oczywiście też. Zajmowałem się redagowaniem i drukowaniem publikacji, ulotek. 12 grudnia 1981 roku odbieraliśmy teleks z Komisji Krajowej NSZZ Solidarność, który nagle zatrzymał się. Zadzwoniliśmy więc do centrali odblokowywania teleksów, a tam dowiedzieliśmy się, że centrala jest zajęta przez wojsko, że jest stan wojenny. Potem rozmowa została przerwana. To było dokładnie pół godziny przed wprowadzeniem stanu wojennego o godz. 23.30. Postanowiliśmy ostrzec liderów Solidarności z Wrocławia. Odnajdywaliśmy ich adresy i chodziliśmy do nich. To właśnie stan wojenny przesądził o moich dalszych losach, o wieloletniej działalności opozycyjnej. Moje środowisko znajdowało się wówczas pod silnym wpływem tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w kopalni Wujek oraz w czasie pacyfikacji Politechniki Wrocławskiej.

Trudno było wówczas postrzegać stan wojenny inaczej niż przez pryzmat mordu dokonanego przez funkcjonariuszy ZOMO na bezbronnych górnikach. Sądzę, że większość z nas po prostu nie chciała ulegać poczuciu bezsilności wobec brutalnych ścieżek zdrowia, przez które na mrozie i bez odzienia musieli przechodzić wyrwani ze snu strajkujący studenci Politechniki. Na wielu moich kolegów wieść o tym, że zginęli górnicy Wujka, a w czasie pacyfikacji Politechniki zginął jej pracownik Tadeusz Kostecki - nie zadziałała odstraszająco, ale stała się jednym z głównych motywów do kontynuacji oporu przeciwko juncie generała Jaruzelskiego. Odpowiadając na apel liderów uczelnianej Solidarności, zakończyliśmy strajk na Akademii Rolniczej i postanowiliśmy jednogłośnie przyłączyć się do strajku wrocławskich robotników. Do strajkujących załóg Mostostalu i Pafawagu oprócz studentów Akademii Rolniczej dołączyli również studenci innych uczelni Wrocławia, w tym również ci, którym udało się uniknąć aresztowania w trakcie pacyfikacji Politechniki. W Mostostalu zainstalowaliśmy jedną z pierwszych drukarni stanu wojennego - tutaj po raz pierwszy użyliśmy terminu „konspiracja”. Tuż przed pacyfikacją zakładów pojawiło się wojsko i postawiło ultimatum strajkującej załodze: jeśli w ciągu najbliższej doby nie zakończy strajku, milicja i wojsko użyją siły. Rozsądek nakazywał nam opuścić zakład, aby kontynuować naszą ledwie rozpoczętą, konspiracyjną działalność wydawniczą. Opuściliśmy więc Mostostal i znaleźliśmy lokal, w którym znowu mogliśmy drukować bibułę. Od tego dnia zapach drukarskiej farby, wielkie torby i plecaki wypełnione bibułą, trwale przyczernione dłonie, amok nieprzespanych nocy, konspiracyjne spotkania, adrenalina, przygoda i dyskusje po świt stały się dla nas codziennością i niepostrzeżenie wprowadziły nas w zupełnie inny świat. Świat, który choć istniał w PRL-u, to jednak sprawiał, że dla nas PRL istnieć przestał, tak jakby nas już nie dotyczył, tak jakby stracił nad nami panowanie. Po prostu czuliśmy się wolni i mocno związani ze sobą, byliśmy jak ze starego porzekadła o Polakach i Węgrach – „... i do szabli, i do szklanki”.

Zamach
Na 31 sierpnia 1982 roku w rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych szykowaliśmy manifestację, która miała być największą w historii PRL-u. Byłem wyczerpany przygotowaniami do niej - drukowanie ulotek wzywających do manifestacji kosztowało nas wiele nieprzespanych nocy. Zmęczenie i zasady konspiracji nakazujące nam unikać bezpośrednich starć z siłami bezpieczeństwa podpowiadały mi, abym 31 sierpnia pozostał w domu. Jednak poczucie lojalności wobec potencjalnych manifestantów nakazywało mi pójść na tę manifestację. Uznałem, że skoro innych do tego nakłaniam, będąc w pełni świadomym zagrożeń, jakie się z tym wiążą, to nieobecność byłaby z mojej strony przejawem tchórzostwa, hipokryzji i zwykłej dezercji. Kpiarska drwina z czasów Powstania Warszawskiego: „Ja bym za ojczyznę życie oddał, tylko mi zdrówko nie pozwala” - pasowałaby wówczas do mnie jak ulał. Poszedłem więc, mimo że miałem złe przeczucia i najzwyczajniej w świecie bałem się. To, co zobaczyłem tamtego dnia na ulicach Wrocławia, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Ogromne tłumy na ulicach, mnóstwo ZOMO, wojska, milicji. Gdy zgromadzony na placu 1-go Maja tłum zignorował wezwanie oficera milicji do rozejścia się, wyraźnie zniecierpliwieni funkcjonariusze ZOMO bez wahania rozpoczęli swój brutalny atak na manifestantów. Poszły w ruch milicyjne pały, armatki wodne i gazy łzawiące. Ale zgromadzeni tam ludzie jakoś nie bardzo przejęli się agresją rozwścieczonych zomowców, bezzwłocznie gotując im odpowiednią replikę.

W pierwszym odruchu podzielony na mniejsze grupy tłum poczęstował napastników gradem kamieni. Później do kamieni dołączyły petardy zbierane skrupulatnie przez manifestantów, aby zawadiacko odrzucić je zomowcom. Na ulicach poczęły wyrastać barykady budowane naprędce z wszelkich napotkanych w pobliżu przedmiotów - ławek, kubłów na śmieci itp. Pojawiły się pojedyncze przypadki nowych, nieco bardziej wyszukanych rodzajów broni: proce na kulki od łożysk, butelki z benzyną, stalowe kolce do przebijania opon. Opancerzony transporter, który butnie wjechał na pl. 1-go Maja, szybko tę butę stracił. Wkręcona w koła płachta nasączona benzyną sprawiła, że ten groźnie wyglądający pojazd zginął nagle w kłębach czarnego dymu i w językach ognia. Widok ten manifestanci przyjęli z aplauzem. Do walczących tłumów dołączyli też mieszkańcy okolicznych budynków, zrzucając z okien na zomowców różne domowe wiktuały: słoiki z powidłami, części mebli, doniczki z kwiatami. To musiało mocno rozwścieczyć zomowców, bo zaczęli na oślep strzelać petardami w okna, nie oszczędzając nawet pobliskiego szpitala, wzniecając tam pożar. Gdy zmierzałem w kierunku pl. 1-Maja, widok niezliczonych tłumów wrocławian przeplatanych kordonami różnorodnych formacji militarnych utwierdził mnie w przekonaniu, że mam nikłą szansę na odnalezienie kolegów. Osamotnienie, brak snu i upał początkowo wprawiały mnie w zły nastrój i brak pewności siebie. Jednak gdy dołączyłem do grupy demonstrantów rzucających kamieniami w kierunku zomowców strzelających petardami spod sklepu mięsnego z naprzeciwka, dość szybko odzyskałem wigor. Zaś komentarz młodej manifestantki: - Chyba do mięsnego rzucili żeberka, dlatego tak się zaciekle bronią, *** - wprawił mnie w dobry humor i przywrócił mi pewność siebie. Niestety byliśmy za daleko i kamienie nie dolatywały, dlatego podszedłem bliżej, coraz głębiej wchodząc na jezdnię.

Po chwili zobaczyłem nadjeżdżającą kolumnę pojazdów ZOMO, więc postanowiłem wykorzystać okazję i obrzucić ją kamieniami. Kiedy rzuciłem kilka kamieni w kierunku pierwszej, prowadzącej kolumnę ciężarówki, postanowiłem wycofać się, aby znowu nazbierać kamieni. Gdy wykonywałem obrót w prawo, widok, jaki napotkał mój wzrok, poraziłby każdego. Tuż przed sobą zobaczyłem maskę kolejnej milicyjnej ciężarówki, bez cienia skrupułów jadącej wprost na mnie. Sparaliżowało mnie. Byłem przekonany, że nieuchronnie nadchodzi mój koniec, że nie mam żadnych szans. Szok sprawił, że uderzenie zderzaka w brzuch nie przysporzyło mi bólu ani nawet cienia strachu. Trzaśnięcie głową o bruk przyjąłem z równą obojętnością, jakby na potwierdzenie faktu, że swoje ciało mogę już spokojnie spisać na straty. Byłem już pod samochodem, gdy poczułem gwałtowne szarpnięcie za rękę. Zaczepiłem chyba o rurę wydechową i ten bezlitosny pojazd ciągnął moje ciało po bruku. Pamiętam, jak obraz podwozia stawał się coraz mniej wyraźny i coraz ciemniejszy - jakby zapadał zmierzch. Nie potrafię ocenić, jak długo pozostawałem nieprzytomny. Pierwsze, co pamiętam, to rozpościerający się jakby zza mgły widok przerażonych ludzi pochylonych nade mną.

- Lepiej go nie ruszać, on może mieć uszkodzony kręgosłup - usłyszałem zatrwożony głos demonstranta. Chyba ideologiczny - pomyślałem, dodając sobie otuchy. W tym właśnie momencie dotarła do mnie groza sytuacji, w jakiej się znalazłem. Uświadomiłem sobie, że leżę tutaj obolały i unieruchomiony na jezdni w samym centrum zamieszek, a ta na pozór przyjemna chłodna wilgoć na moim ciele to nie woda, lecz krew. Poczułem przeraźliwy strach i ogromną chęć życia. Przerażała mnie bezradność tych ludzi. Obawiałem się, że wśród nich nie znajdzie się nikt, kto będzie w stanie zachować zimną krew i zabrać mnie stąd. Wszak w każdej chwili teren ten mogli zająć zomowcy i nadzieja na przeżycie okazałaby się płonna. Poczułem, jak mocno drży moje ciało, a serce wdziera mi się do gardła. Postanowiłem spróbować się podnieść, aby pokazać tym ludziom, że wcale nie myślę umierać, więc warto mi pomóc. Na reakcję nie musiałem długo czekać. Dwaj mężczyźni chwycili mnie mocno za bary i zdecydowanym ruchem unieśli w górę.
- Na ulicy Ziemowita jest przychodnia, tam mnie zanieście - prosiłem ich drżącym głosem. Niestety, drogę do przychodni zagradzał gęsty kordon milicjantów.
- K..., wszędzie zomowcy! Połóżmy go w tych krzakach, później po niego wrócimy - ryknął jeden z moich wybawców.
- Nie! Jak mnie tutaj znajdą, to mnie dobiją, a jak nie znajdą, to i tak się wykrwawię na amen - odparłem błagalnym głosem. Wlekli mnie więc z coraz większym trudem dalej, w kierunku ul. Podwale. Tam usiłowali zatrzymać przejeżdżające w panice pojazdy. Długo nie było chętnych do pomocy, a niektórzy na nasz widok wręcz dodawali gazu. Wreszcie zatrzymał się jakiś samochód ciężarowy. Gdy znalazłem się w jego kabinie, poczułem wielką ulgę i wręcz pewność, że z tych tarapatów wyjdę jednak cało. Ożywiłem się wyraźnie, a wiozących mnie robotników poprosiłem o papierosa - wmawiając sobie, że właściwie nic takiego się nie stało. Po chwili jednak poczułem przenikliwy chłód i ciemność w oczach. Panicznie wówczas bałem się utraty przytomności - z obawy, że mógłbym się już nie ocknąć. Wychyliłem więc głowę za okno, łapczywie wdychając każdy powiew powietrza, choćby zmieszanego z gazem. Do szpitala trafiłem na wpół przytomny. Chyba nie wyglądałem dobrze. Pielęgniarka nie wiedziała, czy w ogóle ma mnie wpisywać do książki, a jeśli tak, to co ma napisać.
- No jak to co? - ryknął lekarz i zaklął siarczyście. Pisz: „przejechany przez ZOMO!”.
Ku zdumieniu wszystkich obrażenia jakich doznałem, nie okazały się zbyt groźne. Stłuczone nerki, krwiomocz, wstrząs mózgu oraz ogólne potłuczenia i zranienia ciała to doprawdy drobne rany w przypadku potrącenia przez samochód ciężarowy. Śmiało mogę mówić o wielkim szczęściu. Po dwóch tygodniach hospitalizacji i kilku miesiącach rekonwalescencji byłem gotowy do dalszej walki z reżimem.

Poznałem świat bezpieki
W kwietniu 1983 roku, do drzwi mojego mieszkania zastukali funkcjonariusze SB. Wypytywali mnie o demonstrację z 31 sierpnia, czy w niej uczestniczyłem i czy odniosłem jakieś obrażenia. Zasłaniałem się niepamięcią. Rodzice też zapewniali, że o niczym nie wiedzą. Esbecy oświadczyli więc, że zabierają mnie na komendę. Wówczas rodzice oznajmili stanowczo, że chcą jechać razem ze mną. Funkcjonariusz, z wystającym zza marynarki rewolwerem oświadczył, że to absolutnie nie możliwe i że oni nie mogą udzielać żadnych informacji, bo to jest ''sprawa wagi państwowej". Byłem święcie przekonany, że zostałem zdekonspirowany przez SB i być może nie jestem jedynym aresztowanym tego dnia. Nachodziły mnie różne myśli: ''a może będą chcieli zmusić mnie do podpisania współpracy z SB, szantażując więzieniem za udział w zamieszkach". W siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych pokazano mi fotografie, na których bez trudu rozpoznałem siebie, rzucającego kamieniami w samochód ZOMO.
Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że w istocie chodzi tu o szantaż mający zmusić mnie do zdrady. Fotografie, dokumenty ze szpitala i ewentualne zeznania funkcjonariuszy byłyby dla komunistycznego sądu wystarczającym dowodem, pozwalającym skazać mnie za tzw. ''czynną napaść na funkcjonariuszy MO". W odpowiedzi na natarczywe pytania SB-ków, czy rozpoznaję siebie na zdjęciu i czy byłem ranny w czasie zamieszek, odpowiadałem uparcie, że nic nie pamiętam, a fotografia jest zbyt niewyraźna. Po dwóch może trzech godzinach takich przekomarzań, ku memu zdumieniu funkcjonariusze, jakby czytając w moich myślach zaczęli przekonywać, że owszem zależy im bardzo na tym abym potwierdził, że 31 sierpnia zostałem przejechany przez samochód ZOMO, ale wcale nie po to abym został pociągnięty do odpowiedzialności za udział w zamieszkach. Natomiast jaki mają w tym cel - na razie nie mogą mi tego ujawnić, a sprawa jest bardzo nietypowa i wręcz ''wagi państwowej".
Moja ciekawość i niepokój sięgały zenitu, a moje poprzednie przypuszczenia były zupełnie pozbawione logiki. Wszak gdyby faktycznie zamierzali wytoczyć mi sprawę o udział w demonstracji, to moje zeznania lub ich brak nie miałyby dla nich żadnego znaczenia. A gdyby chcieli nakłonić mnie do współpracy z SB, to raczej chwaliliby się jakimi to niezbitymi dowodami dysponują przeciwko mnie i dawno by mi przedstawili alternatywę: albo więzienie, albo współpraca. Poza tym, wypytywaliby mnie o działalność w podziemiu, a oni zachowywali się tak, jakby w ogóle nie przypuszczali, że prowadzę taką działalność. Byłem totalnie zdezorientowany, zagubiony i zaskoczony tą niejasną, dziwną i nieznaną mi dotąd sytuacją. Byłem przygotowany na zupełnie inne okoliczności i nie wiedziałem jak się zachować. Postanowiłem więc rozwikłać tę tajemniczą zagadkę i rozładować napięcie wytworzone przez przebiegłych funkcjonariuszy SB. Przyznałem w końcu, że owszem to ja jestem na zaprezentowanych mi fotografiach.
Jakże później żałowałem, że uległem chęci rozładowania atmosfery niepewności, że z taką łatwością dałem się zmanipulować SB-kom. Dalsze wydarzenia potoczyły się szybko i sprawnie, bez chwili na zastanowienie. Zażądano, abym swoje przeżycia z demonstracji poświadczył na piśmie, a wszystkiego się dowiem i przekonam, że nic mi nie grozi. Oświadczyli, że stałem się ''ofiarą paskudnego paszkwilu na Zachodzie", rzucając mi przed oczy gazetę Paris Match z olbrzymim tytułem na pierwszej stronie ''La Morte Pologne Gawroche" i kadrami z filmu rejestrującego jak rzucam kamieniami w pojazd ZOMO i jak padam pod kołami kolejnej milicyjnej ciężarówki. Wprowadzono mnie pośpiesznie do innego pokoju, nie uprzedzając o niczym i nie pytając mnie o zdanie. Tam już czekali: wyraźnie znudzona i popijająca ''z gwinta" PRL-owskie tanie wino ekipa dziennika telewizyjnego, z redaktorem Markiem Barańskim na czele, rzecznik prasowy KG MO płk Lipiński, dwóch umundurowanych funkcjonariuszy MO i przywieziony przez SB-ków podobnie jak ja, lekarz pogotowia ratunkowego. Operator kamery z cynicznym uśmieszkiem wyciągnął do mnie rękę z butelką cuchnącego wina. Odwróciłem głowę z niesmakiem i chwilę potem komunistyczna machina propagandy poszła w ruch. Na początek, zgrywający ''inteligenta" red. Barański wydukał parę zdań tytułem wprowadzenia.

Przedstawił najpierw mnie, później lekarza, a na końcu milicjantów - jadących podobno 31 sierpnia ową nieszczęsną ciężarówką. Potem zadał kilka pytań mnie, kilka lekarzowi i wreszcie seria pytań naprowadzających na jedynie słuszne odpowiedzi, do milicjantów. Opowiedziałem w kilku zdaniach o moich przeżyciach z manifestacji. Lekarz zrelacjonował diagnozę medyczną i przebieg leczenia. Milicjanci natomiast, nieporadnie wyrazili swoje zaskoczenie informacją, że kogoś przejechali. Potem długo zapewniali z jaką to wnikliwą ostrożnością, w czasie demonstracji 31 sierpnia 1982, jeździli po ulicach Wrocławia. Jak to się starali nikogo nie przejechać, a lecący na nich grad kamieni uniemożliwiał im widoczność. Nakręcony materiał po ''obróbce" ukazał się w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego. Spektakl na ten temat dla dziennikarzy zachodnich, zaprezentował także rzecznik rządu Jerzy Urban, na konferencji prasowej. Komuniści triumfowali, a mnie nie pozostało nic innego, jak powiedzieć sobie: ''jeden zero dla SB" i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Doświadczenie to nauczyło mnie, że w kontaktach z funkcjonariuszami SB i MO, jedyną racjonalną postawą jest milczenie, opór i cierpliwość, bez względu na okoliczności.
Historia ta uświadomiła mi też, że na działania SB muszę być przygotowany każdego dnia, że ich atak pojawia się zazwyczaj znienacka i w nieodpowiedniej chwili. Po paru dniach spotkałem się z kolegami z opozycji i zrelacjonowałem im w szczegółach tę moją pierwszą potyczkę z SB. Zgadzali się oni ze mną, że ''dałem się wpuścić w maliny". Ale też usłyszałem słowa otuchy: ''teraz możesz spokojnie drukować bibułę, chodzić na zadymy, a oni ci nic nie zrobią - z obawy przed opinią publiczną na Zachodzie". ''Ta historia, na parę lat może być dla ciebie parasolem ochronnym" - dywagowali koledzy. Po kilku latach, słowa moich kolegów okazały się prorocze. Zdobyte zaś przeze mnie doświadczenie, pozwoliło mi stanąć na wysokości zadania w kolejnym starciu z komunistyczną bezpieką.
W 1987 r aresztowano mnie pod zarzutem przynależności do Solidarności Walczącej, druku i kolportażu nielegalnych wydawnictw oraz współdziałania z Bogdanem Makarskim, wobec którego SB usiłowała sfingować proces o podłożenie ładunku wybuchowego w budynku KW PZPR w Gdyni. W czasie aresztowania funkcjonariusze SB przeprowadzili rewizję w moim miejscu zamieszkania i zarekwirowali kilkadziesiąt książek drugiego obiegu i kolekcję prasy podziemnej. Zatrzymano również mojego brata - Mirosława Hyka. Zatrzymano nas wówczas bez nakazu prokuratorskiego, ani żadnego protokołu z rewizji i przesłuchania.

Wszystkie działania SB były nieformalne i bezpodstawne, nawet z punktu widzenia ówczesnego PRL-owskiego prawa. Przesłuchanie w WUSW przy pl. Muzealnym we Wrocławiu trwało około 10 godz. W czasie przesłuchania grożono mi kilkunastoletnim więzieniem, biciem i ''zmiękczaniem" poprzez przykucie do kaloryfera na 7 dni bez jedzenia i picia. Stosowano wobec mnie terror psychiczny poprzez nagłe markowanie ciosów pięścią w twarz oraz kopanie krzesła na którym siedziałem, tak abym uderzał klatką piersiową o kant stołu. Czynności te powtarzano wielokrotnie, za każdym razem gdy w odpowiedzi na pytania SB-ków milczałem lub gdy oznajmiałem, że odmawiam zeznań. Na stole, na wprost mnie ustawiono fotografię Bogdana Makarskiego, na którą funkcjonariusze wskazywali palcem wykrzykując: cyt. ''chyba cię pojebało, za tego chuja pójdziesz siedzieć aż do emerytury. Ty popierdolony fanatyku, jak wyjdziesz to już nikt nie będzie pamiętał o twoim bohaterstwie. Jeśli w ogóle przeżyjesz więzienie, bo nie myśl że będziesz robił za politycznego. Kryminalni zajebią cię na śmierć, oni lubią takich jak ty". Bez przerwy przekonywali mnie, że jestem jedynym ''upartym", bo pozostali od razu zaczęli śpiewać, gdy się dowiedzieli o jaką poważną sprawę tutaj chodzi. Gdy na chwilę zostawiali mnie w pokoju samego, dochodziły do mnie ledwo słyszalne odgłosy bitego człowieka zza ściany. Byłem wówczas przekonany, że słyszę krzyki Bogdana Makarskiego. Doprawdy nie wiem, czy tak mi się tylko wydawało pod wpływem ogromnego stresu, czy też odgłosy te sfingowano, aby mnie złamać. Po paru godzinach takiego przesłuchania byłem w kiepskim stanie psychicznym i fizycznym. Nie pozwolili mi skorzystać z toalety, wołali: ''lej w majtki, będziesz ścierał podłogę". Miałem pełny pęcherz i czułem silny ból podbrzusza, ale zawziąłem się na nich i postanowiłem, że nie pozwolę się upokorzyć, choćby mi miał pęknąć pęcherz. Makarskiego nie bito w czasie przesłuchania, jak to zrelacjonował po wyjściu z więzienia. W przesłuchaniu brało udział kilkunastu funkcjonariuszy, po kilku na zmianę, którym dowodził SB-ek przedstawiający się jako kpt. Jankowski.
Po wielu godzinach przesłuchania, SB-cy wyszli nagle z pokoju, a po pół godzinie wrócili, wyrażając swoje zaskoczenie, że złapali ''taką gwiazdę, tego słynnego wrocławskiego gawrosza, który rzuca się pod samochody ZOMO", a kpt. Jankowski nakazał mnie wyprowadzić. Byłem pewny, że prowadzą mnie ''na dołek". Ku memu zaskoczeniu, jakimś bocznym wyjściem wypuścili mnie na wolność. Po wyjściu z siedziby WUSW spotkałem mojego brata. Okazało się, że SB-cy prawdopodobnie nie skojarzyli mnie z ''wrocławskim gawroszem" przejechanym na manifestacji 31 sierpnia 1982 roku. Dowiedzieli się o tym od mojego brata. Albo też udawali tylko swoje zaskoczenie. Aresztowano wówczas, albo zatrzymano na przesłuchanie, chyba kilkadziesiąt, w większości nieznanych mi osób. Wszystkich wypuszczono poza Bogdanem Makarskim. Jego zwolniono po miesiącu, na skutek amnestii. SB-kom nie udało się nikogo zmusić do składania zeznań przeciwko Makarskiemu, więc postawiono mu zarzut przestępstwa skarbowego, polegającego na ''nielegalnym handlu pamiątkami po byłej Solidarności". Pomysłodawcą takiego zarzutu był, wg relacji pani adw. dr Aranki Kiszyny, prok. Andrzej Kaucz. Ładunek wybuchowy faktycznie eksplodował w budynku KW PZPR w Gdyni, nie wyrządzając przy tym istotnych szkód. Nie trudno się domyśleć, że prawdopodobnie podłożyli go funkcjonariusze SB.

Byłem też wielokrotnie zatrzymywany w czasie happeningów Pomarańczowej Alternatywy i manifestacji ulicznych. W tym, w czasie wizyty Papieża we Wrocławiu, kiedy SB-cy zrobili mi ''sesję zdjęciową" z transparentem SW, który nieśliśmy już wychodząc z kościoła przy ul. Bujwida. Transparent trafił na spotkanie z Papieżem, a ja do aresztu w Komendzie MO przy ul. Jaworowej i przed Kolegium ds. Wykroczeń. Zatrzymano mnie również w Gdańsku w 1987 r., nazajutrz po kolejnej wizycie Papieża. Na prośbę ks. Stanisława Orzechowskiego miałem wówczas czuwać nad bezpieczeństwem Krystyny Frasyniuk, która była wtedy w mocno zaawansowanej ciąży. Po mszy na Zaspie wzięliśmy udział w manifestacji, odwiedziliśmy Lecha Wałęsę i nocowaliśmy u Mariusza Wilka. To oczywiście musiało wzbudzić w miejscowych SB-kach zainteresowanie moją osobą.
Nazajutrz, gdy spacerowałem z kolegami po Gdańskiej Starówce, zatrzymano nas i zamknięto w areszcie KMMO Stare Miasto. Gdy odmówiłem podania miejsca mojego noclegu, funkcjonariusz SB uderzył mnie pięścią w twarz. Oddzielono mnie od kolegów i zamknięto w osobnej celi. Po kilku godzinach przyjechał młody i elegancki oficer SB z WUSW w Gdańsku, który rozkazał oddać nam dokumenty i natychmiast nas wypuścić. Wyjaśnił nam, że bardzo zależy im teraz na tym, aby nie wywoływać zatargów z Kościołem i dlatego zwraca się szczególnie do mnie, abym przyjął jego przeprosiny w imieniu WUSW w Gdańsku i puścił w niepamięć ten przykry incydent i abym, jak się wyraził: ''nie robił afery z czegoś co dla zawodowca takiego jak Pan to drobiazg, a dla nas teraz to każde takie głupstwo może przeszkadzać w tym co waży o losach kraju".
Od czasu sprawy Makarskiego nie doznałem jakiś szczególnych represji ze strony SB i MO, poza podobnymi ''drobiazgami", a większość moich krótkich pobytów w aresztach wspominam mile (w ''dołku" zazwyczaj była świetna atmosfera, a ze złodziejami zamknęli mnie tylko raz i też nie było najgorzej). Poddawano mnie jedynie inwigilacji. Pod moim domem od czasu do czasu ''dyżurowali" SB-cy, którzy śledzili mnie nie kryjąc się z tym specjalnie. Raz zaczepili mojego kolegę Witolda Terendę, którego zaraz po spotkaniu ze mną, wciągnęli siłą do bramy i wypytywali o czym rozmawialiśmy i co takiego ode mnie dostał i gdzie ''to coś" schował.
Działalność opozycyjną kontynuowałem nieprzerwanie do 1989 roku. Czynny udział w wydarzeniach tamtych lat pozwolił mi zawiązać wiele autentycznych przyjaźni, które przetrwały do dzisiaj. Zdobyłem również cenny zakres wiedzy historycznej, politycznej i społeczno-gospodarczej, której nie można było wtedy znaleźć w szkołach, bibliotekach i oficjalnych publikacjach. Ukształtowały się wówczas moje poglądy, charakter i stosunek do otaczającej nas rzeczywistości. Szeroki dostęp do publikacji drugiego obiegu, pozwolił mi poznać różnorodne nurty polityczne i dokonać świadomego wyboru swoich przekonań politycznych. Poglądów tych nie zmieniłem do dzisiaj. Wiążą się one z nurtem konserwatywno-liberalnym, zakładającym umiarkowany konserwatyzm światopoglądowy i jak najdalej posunięty liberalizm gospodarczy.

Rycerze Okrągłego Stołu
Symptomy przyszłego kompromisu Solidarności z komunistycznym reżimem docierały do nas już pod koniec 1986 roku. Rozpoczął się wtedy okres pogłębiających się różnic i ostrych polemik wewnątrz wyraźnie już podzielonej, skłóconej i infiltrowanej przez Służbę Bezpieczeństwa opozycji. Solidarność Walcząca artykułowała swój sprzeciw wobec jakichkolwiek rozmów opozycji z komunistami chyba najwyraźniej i z największą konsekwencją. Ale jednocześnie było to ugrupowanie przejawiające największą otwartość względem innych organizacji opozycyjnych i niepodległościowych, w tym również wobec Solidarności pod wodzą Lecha Wałęsy. Otwartość ta, szczególnie w przypadku ówczesnych liderów NSZZ Solidarność, nie znalazła bynajmniej odwzajemnienia. Pod koniec lat osiemdziesiątych nasza organizacja stała się obiektem coraz ostrzejszych ataków, zarówno ze strony władz komunistycznych, jak i socjalistycznych liderów Solidarności. Służba Bezpieczeństwa wyraźnie uaktywniła swoją działalność operacyjną skierowaną przeciwko Solidarności Walczącej. Liczne aresztowania członków naszej organizacji oraz propagandowe akcje SB zwieńczone zostały najpoważniejszym ciosem wymierzonym w Solidarność Walczącą, jakim było aresztowanie, a następnie podstępne wydalenie z kraju naszego przywódcy Kornela Morawieckiego. Równolegle postępowały działania niektórych liderów Solidarności, coraz skuteczniej umniejszające rolę Solidarności Walczącej w środowiskach opozycyjnych i jej siłę oddziaływania na opinię publiczną zarówno w kraju, jak i zagranicą. Prezentowano nas fałszywie jako fanatycznych i mało postępowych antykomunistów, ślepo zmierzających do konfrontacji, a nawet do wojny domowej. We Wrocławiu - kolebce Solidarności Walczącej - chyba największą aktywnością w tej materii wykazała się długoletnia „doradca” Władysława Frasyniuka Barbara Labuda. Znamienne jest, że Barbara Labuda nadal z uporem maniaka przedstawia Solidarność Walczącą jako organizację zwolenników walki zbrojnej. W tej atmosferze nagonki na ludzi zdecydowanie odrzucających PRL przyszło nam borykać się z wdrażaną właśnie w życie koncepcją Okrągłego Stołu.

Nasze pierwsze reakcje były różne: od oskarżeń o zdradę, po chęć aktywnego poparcia. Przeważały jednak opinie zdroworozsądkowe, że tej machiny już nie zatrzymamy, ale nasz radykalizm będzie wzmacniał pozycję negocjacyjną strony solidarnościowej. Osobiście na rozmowy Okrągłego Stołu patrzyłem wówczas z wielkim dystansem i niepewnością. Pomimo uzasadnionych powodów do frustracji nie kierowały mną jednak uprzedzenia.
Poczynania liderów Solidarności: Wałęsy, Frasyniuka, Geremka, Michnika względem Solidarności Walczącej oceniałem surowo, ale też nie odrzucałem pochopnie ich koncepcji „małych kroków”, której ukoronowaniem był Okrągły Stół. Uważałem wówczas, że żadna jednoznaczna ocena tego wydarzenia nie może być obiektywna. Okrągły Stół nosił wszak w sobie zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. Skutkiem pozytywnym było niewątpliwie odzyskanie przez Polskę niepodległości i uruchomienie lawiny, która zmiotła komunizm z mapy Europy. Trudno też pominąć rolę Okrągłego Stołu w przystąpieniu Polski do NATO i Unii Europejskiej.
Źródłem negatywnych aspektów Okrągłego Stołu były m.in.: nadmierna skłonność Solidarności do ustępstw, infiltracja struktur opozycji przez SB, uprzedzenia i osobiste animozje przedstawicieli Solidarności względem działaczy innych organizacji opozycyjnych, niska reprezentatywność polityczna strony solidarnościowej - przeważająca większość przedstawicieli była lewicowymi działaczami opozycji.
Negatywne skutki porozumienia Okrągłego Stołu ujawniły się dość szybko w wolnej Polsce.

Wolna Polska
Ogromnie mnie ucieszyła, ale byłem też zawiedziony.
Widziałem ochronę ludzi dawnego systemu i kontynuację wielu tamtejszych praktyk. Nie akceptowałem tego. Obawiałem się, że Polska w pełni nie przekształci się w kraj należący do świata zachodniego, że będzie ciągnąć za sobą PRL. Obawy te pogłębiały przede wszystkim wyraźnie już ukształtowane i dominujące trendy polityczne. Ludzie opowiadający się za zmianami szybkimi i radykalnymi zepchnięci zostali na margines życia społecznego. Wciąż dominowała koncepcja „długiego marszu” oraz nader powściągliwych reform gospodarczych i społecznych. Wszelkie, nieliczne wówczas, wołania o zdecydowane zerwanie z dziedzictwem PRL-u były nie tylko głosem rzuconym w próżnię, ale stawały się też obiektem skutecznych ataków podporządkowanych już nowej doktrynie politycznej postkomunistycznych mediów. Wizja Polski zawarta w dwóch słowach - demokracja i kapitalizm, ustąpić musiała nowej doktrynie politycznej zwanej transformacją ustrojową. Koncepcja ta w pewnym sensie nawiązywała do dawnej strategii Solidarności polegającej na rezygnacji z celów dalekosiężnych na rzecz osiągania celów minimalistycznych, ale realnych w danej rzeczywistości.
Strategia ta, słuszna poniekąd w okresie niewoli, okazała się zgubna w warunkach odzyskanej niepodległości. Na skutek tego ówcześni kreatorzy przemian nie nakreślili jasnej wizji przyszłości Polski, licząc na długotrwały kredyt zaufania społecznego zdobyty dzięki zasługom na rzecz wolności i niepodległości oraz na podtrzymanie tego zaufania poprzez propagandę medialną. Przeprowadzane wówczas reformy okazały się powierzchowne, chaotyczne lub wybiórczo traktujące odziedziczone po komunizmie dziedziny życia społecznego i gospodarczego. Sytuacja ta dzięki niezadowoleniu społecznemu wytworzyła podatny grunt dla rozwoju nowych, często destrukcyjnych lub irracjonalnych sił politycznych, wyrosłych zarówno z dawnych środowisk komunistycznego establishmentu, jak i dawnej, radykalnej opozycji antykomunistycznej. Po stronie postkomunistycznej rosły w siłę dwa zasadnicze nurty antyreformatorskie - szybko rozwijający się nurt socliberalny i raczkujący jeszcze nurt populistyczny. Po stronie postsolidarnościowej zaś, obok dotychczasowego obozu okrągłostołowego, powstawać zaczęły różnorodne nurty quasi-prawicowe, eksponujące patriotyzm, chrześcijańskie wartości, interesy narodowe i ludową retorykę, przy jednoczesnej woli zachowania etatystycznych i socjalistycznych rozwiązań systemowych w gospodarce, a niekiedy opowiadające się wręcz za autorytaryzmem.

Tym sposobem ukształtowała się w Polsce niezwykle chwiejna i jałowa scena polityczna, sprzeczna z demokratycznymi i wolnorynkowymi aspiracjami Polaków. Procesom tym towarzyszyło utrwalenie wielu negatywnych zjawisk w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym, takich jak: rozmycie odpowiedzialności za komunizm, nadmierna redystrybucja dochodu narodowego, bezrobocie, biurokracja, korupcja, nepotyzm, przestępczość zorganizowana oraz osłabienie zasad etycznych w rywalizacji gospodarczej i politycznej. Ujawniły się słabość i miałkość nadmiernie rozbudowanych i skostniałych, często odziedziczonych po PRL, struktur państwa. Kompromitacją okazała się również znaczna część kompozycji prawnej naszego kraju, z konstytucją na czele.
Destrukcyjna ordynacja wyborcza doprowadziła z kolei do niebotycznego upartyjnienia państwa, osłabiając morale służby publicznej i demokratyczne instrumenty sprawowania władzy. W efekcie tego Polska, która rozpoczęła dekompozycję systemu komunistycznego w Europie, dość szybko spadła z pozycji lidera państw wychodzących z komunizmu. Ustąpiła ona miejsca takim krajom, jak: Estonia, Słowacja i Czechy. Państwom, które po odzyskaniu niepodległości zdecydowały się na znacznie odważniejsze, szersze i szybsze reformy społeczno-gospodarcze, niż miało to, i ma do tej pory, miejsce w Polsce. Najpoważniejszym natomiast skutkiem negatywnym nakreślonej przeze mnie w uproszczeniu drogi przyjętej przez III Rzeczpospolitą jest długotrwałe zdyskredytowanie w oczach wielu wyborców i polityków liberalnych reform gospodarczych. Reform, których brak może na długo przesądzić o spowolnionym tempie rozwoju naszego kraju również i w IV Rzeczypospolitej. Rzeczypospolitej, o której nie chcielibyśmy znowu mówić: „A mogło być tak pięknie!”.


<!--coloro:#6633FF--><span style="color:#6633FF"><!--/coloro-->Zamiast przypominać i opisywać to co większość wie, postanowiłem przytoczyć historię życia jednego człowieka, stan wojenny i jego konsekwencje widziane jego oczami. <!--colorc--></span><!--/colorc-->

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


Ostatnio edytowano 13 gru 2008, 08:36 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz



13 gru 2008, 08:33
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post 
<!--coloro:#CC0000--><span style="color:#CC0000"><!--/coloro--><!--sizeo:4--><span style="font-size:14pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Jerzy Urban łże jak bura suka<!--sizec--></span><!--/sizec--><!--colorc--></span><!--/colorc-->

[attachmentid=506]

- Łże pan, jak bura suka.
Nikt nie chciał walczyć zbrojnie, wy za wszystko groziliście nam śmiercią - tak działacz opozycji z czasów PRL Zbigniew Janas zareagował na słowa Jerzego Urbana. Były rzecznik PRL-owskiego rządu stwierdził, że to "brak chętnych do walki zbrojnej sprawił, że nie doszło do narodowej rzezi".

Zbigniew Janas i Jerzy Urban - goście "Magazynu 24 Godziny" - ostro starli się w dyskusji dotyczącej oceny stanu wojennego. Dawny działacz opozycji podkreślał, że wówczas nie wiadomo było, czym skończą się wydarzenia z grudnia 1981 r. Pałowanie na Placu Zamkowym

- Pojawiły się plakaty, że za opór wobec władzy będą kary, do kary śmierci włącznie. Te władze nie żartowały. Ale my wiedzieliśmy, że będziemy walczyć o wolność. Wielu z nas uwierzyło, że oni kopią sobie grób, dlatego trwaliśmy w tym podziemiu - powiedział Janas.

Urban ripostował:
- Oczywiście nie wiadomo było, czym to wszystko się skończy. Ale na szczęście poza panem Janasem nie było zbyt wielu pragnących przyłączyć się do walki zbrojnej, za którą groziła kara śmierci. I dzięki temu nie odbyła się kolejna rzeź narodowa, po powstaniach.

Janas nie pozostał dłużny.
- Pan Urban łże, jak bura suka. Nikt z nas nie chciał walczyć zbrojnie, a wy za wszystko groziliście nam karą śmierci.

- Jest różnica, czy się stało, czy nie stało I pomijając całe zacietrzewienie i słowa "bura suka" - ja jestem raczej psem koloru Króla I... - usiłował ripostować były rzecznik PRL-owskiego rządu.

- Chyba wyleniałego! - przerwał Urbanowi Janas.

- Niech pan mi nie przerywa, dosyć tego - dopominał się Urban i dowodził, że cała przedstawiana dziś teza na temat stanu wojennego jest fałszywa.

- Wiadomo dwie rzeczy: że Rosjanie nie weszli, i nie chcieli wejść. Gdybyśmy dziś zrobili seans spirytystyczny i zapytali ducha Breżniewa i zapytali: Leonidzie, towarzyszu drogi, czy byście weszli, odpowiedziałby: nie wiem. To by zależało od sytuacji w Polsce, czy byłaby rzeź. Co na to Stany Zjednoczone, Chiny? Ale na to nie ma odpowiedzi i można jej szukać do śmierci - powiedział Urban.
I dodał: - Postawiłem wtedy ważne pytanie, dlaczego USA, które wiedziały od Kuklińskiego [pułkownik Wojska Polskiego, który przekazał do USA dokumenty Układu Warszawskiego - red.], jak będzie wyglądał stan wojenny, nie ostrzegli przyjaciół z „Solidarności” i społeczeństwa - mówił rzecznik PRL-owskiego rządu z czasów stanu wojennego.

Janas odparł, że nie wie dlaczego Amerykanie nie ostrzegli opozycji. - Być może uważali, że walka będzie ostrzejsza. Może wiedzieli, że nie jesteśmy uzbrojeni, a mamy tylko gorące serca. Nie zastanawiam się jednak nad tym. Ci, którzy uniknęli aresztowania, wiedzieli, że mimo aresztowań, opór będzie trwał i tak było przez cały stan wojenny - podkreślał Janas.

- Nieprawda "Solidarność" słabła i dlatego było możliwe zorganizowanie "Okrągłego Stołu". Siła rewolucyjna była taka, że "Solidarność" nie mogła przejąć władzy, ani jej obalić, i to był klincz - przekonywał Urban.
- PZPR też słabła. Stąd "Okrągły Stół" - ripostował Janas

<!--coloro:#6600CC--><span style="color:#6600CC"><!--/coloro-->Cała władza PZPRu opierała się na łgarstwie, to i nic dziwnego, że i rzecznik tamtej władzy łgał.
Co za różnica czy jak bura suka czy jak Król I (wyleniały) pies.
Prawda?<!--colorc--></span><!--/colorc-->

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


14 gru 2008, 10:40
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA20 paź 2006, 19:00

 POSTY        2176
Post 
O innym rocznicowym wydarzeniu z najnowszej historii, z pewnością napisze dziś Nadir.
Ja zatem sięgnę do starszego kalendarza. 16 grudnia 1922 r. zamordowano pierwszego Prezydenta Niepodległej Rzeczpospolitej - Gabriela Narutowicza.
<!--quoteo--><div class='quotetop'></div><div class='quotemain'><!--quotec--> Sytuacja polityczna przed wyborami prezydenckimi

Najpierw, 5 listopada 1922 roku odbyły się wybory do Sejmu i Senatu. Scena polityczna była bardzo charakterystyczna dla II Rzeczpospolitej: chwiejna, skłócona i podzielona. Sejm po wyborach podzielił się na 17 kół. Żadne z ugrupowań nie było w stanie rządzić samodzielnie. Nastała konieczność na szukanie sojuszników i tworzenie koalicji.

Wybory prezydenckie 9 grudnia 1922 roku

Według konstytucji marcowej prezydenta Rzeczpospolitej wybierało Zgromadzenie Narodowe, czyli Sejm i Senat. Po trzech turach głosowania pozostali trzej kandydaci: Stanisław Wojciechowski wspierany przez część lewicy, Gabriel Narutowicz - kandydat części lewicy i mniejszości narodowych oraz wystawiony przez prawicę Maurycy Zamoyski. W ostatecznej rozgrywce walka toczyła się między Narutowiczem a Zamoyskim. Na Narutowicza swoje głosy przerzucili posłowie z PSL "Piast" i Narodowej Partii Robotniczej. Narutowicz wygrał stosunkiem 289 do 227 głosów. Trzeba tu także podkreślić, że ponad jedna trzecia głosów oddanych na Narutowicza pochodziła od mniejszości narodowych, które były od lat już zaciekłym wrogiem endeków.

Krótka kadencja Narutowicza

Po wyborze na prezydenta, Narutowicz był ostro krytykowany przez grupę narodowców. Zarzucano mu ateizm, nieznajomość realiów polskich, ponieważ długo przebywał za granicą (był profesorem na uczelni w Zurychu, a w latach 1920-22 sprawował funkcję ministra robót publicznych i ministra spraw zagranicznych). Do agresywnej kampanii przeciwko prezydentowi przyczyniła się także znaczna część prasy. Już 10 grudnia media nazwały go "żydowskim elektem", a "Gazeta Poranna 2 grosze" w jednym z artykułów "Warszawa nie zawiedzie" jawnie wzywała mieszkańców stolicy, aby za wszelką cenę nie dopuścili do zaprzysiężenia nowego prezydenta.

W dzień zaprzysiężenia, 11 grudnia, Narutowicz wyruszył powozem z Białego Domu w Łazienkach do sejmu. Asystował mu szwadron szwoleżerów. Przejeżdżając przez miasto był nie raz obrzucany kulami z śniegu i wyzwiskami. Młodzież prawicowa ustawiła nawet barykadę ze szkolnych ławek, a gdy rozbrajali ją żołnierze z eskorty prezydenckiej, ktoś próbował zaatakować powóz kijem.

Prawicowi działacze napuścili także atak na posłów, którzy sprzyjali Narutowiczowi. Próbowano uniemożliwić im wejście do gmachu sejmu. Część posłów faktycznie nie zdołała przedrzeć się przez tłum prawicowców. Przeciwko nim wystosowano m.in. bojówki PPS-u. W trakcie zamieszek Ignacy Daszyński i Bolesław Limanowski ukryli się w jednej z bram, gdzie byli usilnie blokowani przez działaczy prawicy. Na pomoc ruszyli im z sejmu posłowie w robotniczej obstawie. Robotnicy i działacze PPS-u przybywali także z innych części miasta. Zaczęły padać strzały. Jeden z robotników zmarł, a kilkunastu zostało poważnie rannych. Mimo wszystko udało się dokonać zaprzysiężenia głowy państwa mimo iż na sali sejmowej nie było prawie połowy z wszystkich posłów.

Następnie 14 grudnia władzę w kraju powierzył Narutowiczowi sam Józef Piłsudski, pełniąc do tej pory funkcję Naczelnika Państwa.

Dzień później nastąpiła dymisja ministra spraw wewnętrznych, Antoniego Kamieńskiego, który został oskarżony o zbytnią bierność w zamieszkach z 11 grudnia. Na jego urząd powołano Ludwika Darowskiego.

Zabójstwo Narutowicza

Swój jeden z pierwszych dni w pracy, Narutowicz, 16 grudnia, rozpoczął od podpisania aktu łaski dla więźnia skazanego na karę śmierci. Później miał otworzyć pamiętną wystawę w gmachu Warszawskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Kiedy około południa przechadzał się na pierwszym piętrze padły trzy strzały. Jedna z kul ugodziła Narutowicza w kręgosłup, a dwie pozostałe trafiły w klatkę piersiową, w tym jedna przebiła serce. Na ratunek życia nie było już szans. Prezydent zmarł natychmiast.

Śmiertelne strzały skierował na niego Eligiusz Niewiadomski, malarz artysta, historyk sztuki, a prywatnie fanatyczny endek, niegdyś działacz Ligi Narodowej. Kiedy go schwytano powiedział tylko tyle, że Narutowicz przyjmując posadę prezydenta zgodził się przyjąć wybór dokonany głosami "wrogów państwa polskiego".

Proces zamachowca i sytuacja w kraju po 16 grudnia

Funkcję głowy państwa objął ówczesny marszałek sejmu, Maciej Rataj. 20 grudnia 1922 roku Zgromadzenie Narodowe musiało po raz kolejny stanąć przed wyborem nowego prezydenta. Drugim prezydentem w II Rzeczpospolitej został Stanisław Wojciechowski, który pełnił ten urząd nieprzerwanie aż do 1926 roku, do zamachu majowego Piłsudskiego.

Proces Eligiusz Niewiadomskiego odbył się dwa tygodnie po śmierci prezydenta, 30 grudnia 1922 roku. Po trwającym dwa dni procesie zamachowca skazano na karę śmierci. Podczas procesu nie wyraził skruchy. Nie przyznał się także otwarcie do popełnienia zbrodni. Przyznawał, że złamał prawo. Wyznał także, że początkowo celem miał być Józef Piłsudski, ale po zrezygnowaniu z kandydatury na prezydenta (według konstytucji marcowej prezydent miał pełnić funkcję czysto reprezentacyjną, a Piłsudski chciał mieć władzę jak najszerszą), porzucił swoje plany. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Kiedym strzelał, miałem to przekonanie, że za jego życie daję moje. Wystawiłem weksel. Chcę ten weksel spłacić uczciwie. To jest moje ostatnie słowo". W czasie procesu dowiedziono także, że za zamachem Niewiadomskiego nie krył się żaden spisek, a zabójstwo potępiły wszystkie ugrupowania polityczne. (...)<!--QuoteEnd--></div><!--QuoteEEnd-->
<a href="http://historia.pgi.pl/narutowicz.php" target="_blank">http://historia.pgi.pl/narutowicz.php</a>


16 gru 2008, 15:39
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 paź 2006, 03:51

 POSTY        2661

 LOKALIZACJAmordor
Post 
helvet                    



O innym rocznicowym wydarzeniu z najnowszej historii, z pewnością napisze dziś Nadir.[...]


A jeśli nawet Nadir nie napisze, to mam nadzieję, że większość pamięta o rocznicy mordu dokonanego na górnikach z KWK Wujek...

____________________________________
always look on the bright side of life


16 gru 2008, 16:47
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post 
elsinore                    



<!--quoteo(post=39464:date=16. 12. 2008 g. 15:39:name=helvet)--><div class='quotetop'>(helvet @ 16. 12. 2008 g. 15:39) [snapback]39464[/snapback]</div><div class='quotemain'><!--quotec-->
O innym rocznicowym wydarzeniu z najnowszej historii, z pewnością napisze dziś Nadir.[...]


A jeśli nawet Nadir nie napisze, to mam nadzieję, że większość pamięta o rocznicy mordu dokonanego na górnikach z KWK Wujek...
<!--QuoteEnd--></div><!--QuoteEEnd-->

Otworzyłem temat z myślą o jego współtworzeniu. A tymczasem nawet w tak kontrowersyjnej sprawie jak stan wojenny  i postać Jaruzelskiego nie widzę głosów ani "za" ani "przeciw"...

Co do pamięci.
Fakty TVN 13 stycznia 2008 roku. Uczniowie szkół średnich pytani "z czym wam się kojarzy dzień 13 grudnia" udzielali bardzo różnych odpowiedzi. "Z niczym". Albo "chyba jakieś powstanie było...".
Maturzysta na pytanie "kim był pułkownik Kukliński" odpowiedział: "był bahaterem dla komunistów, a zdrajcą dla....". Po chwili zaczął się poprawiać, w końcu już sam nie wiedział co powiedzieć.

Nic dziwnego: za pół roku minie 20 lat od pierwszych wolnych i demokratycznych wyborów parlamentarnych, za półtora roku minie 30 lat od strajków sierpniowych, a w podręcznikach historii dwa zdania na ten temat.
W czasach kiedy chodziłem do szkoły średniej prawdziwej historii uczyli nas rodzice, albo niektórzy odważni nauczyciele historii. Dzisiaj rodzice nie mają czasu, nauczycielom chyba nie bardzo się "opłaci".
A młodzież? Większości ludzi młodych, to nie obchodzi. Ubi bene ibi patria...
A czy w publicznej telewizji była chociaż jedna godzina poświęcona stanowi wojennemu w minioną sobotę?! Nie zauważyłem...

<!--coloro:#CC0000--><span style="color:#CC0000"><!--/coloro-->16 grudnia  - dwie tragedie narodowe,<!--colorc--></span><!--/colorc-->

16 grudnia 1970 roku, gdy demonstranci Stoczni Gdańskiej wyszli za bramę, otwarto do nich ogień, padły pierwsze ofiary śmiertelne: zabito trzech stoczniowców. Dzisięć lat później stanęły w tym miejscu słynne na cały świat gdańskie Trzy Krzyże.
Następnego dnia (17 grudnia 1970r.) w Gdyni padły kolejne strzały i kolejne ofiary śmiertelne.
Tych ofiar było juz dużo więcej: "Władza Ludowa" dokonała ludobójstwa - ostrzelała spokojnie idących do pracy robotników. Tego dnia - według oficjalnych danych - w Gdyni zmarło z powodu ran 18 rannych, przyjęto do szpitali 233 rannych, pomocy udzielano 347 osobom.
Ta sama "władza ludowa" popełniła jeszcze straszniejszą zbrodnię: nie pozwoliła rodzinom pochować zabitych zgodnie z chrześcijańskim zwyczajem; zrobiła to sama pod osłoną nocy.
Dlaczego? Bo ta "wladza ludowa" bała się Ludu.

<!--coloro:#CC0000--><span style="color:#CC0000"><!--/coloro-->Minęło 11 lat. <!--colorc--></span><!--/colorc-->
I znowu "władza ludowa" strzela do robotników. Tym razem do górników.

<!--coloro:#993300--><span style="color:#993300"><!--/coloro-->13 grudnia /niedziela/
Po raz drugi w przeciągu dwóch kwadransów pod drzwi mieszkania przewodniczącego zakładowej komisji „Solidarności” przybyli funkcjonariusze aparatu przymusu, lecz tym razem już nie pukali – siłą wtargnęli do mieszkania i wywlekli w środku nocy do milicyjnego wozu: [...] ręce do tyłu, skuli i nie miałem żadnych możliwości zabrania okularów, ubrania się, zasznurowania butów. Wzięli mnie tak jak stałem.

14-15 grudnia /poniedziałek-wtorek/
Wieść o brutalnym zatrzymaniu przewodniczącego stała się katalizatorem tamtego strajku; po niedzielnym wyczekiwaniu, następnego dnia poranna zmiana postanowiła przystąpić do strajku – kolejne zmiany również potwierdziły gotowość podjęcia akcji protestacyjnej.
Spontanicznie zawiązał się Komitet Strajkowy.
Przystąpiono do zabezpieczenia zakładu; zabezpieczono teren poprzez rotacyjne patrole, wystawiono straże na głównej bramie, ustanowiono punkty obserwacyjne.
Kiedy tylko rozniosły się wieści o tym, że „Wujek strajkuje!” – już od poniedziałkowego popołudnia pod kopalnią zaczęli gromadzić się ludzie: rodziny, krewni, znajomi, a także obcy ludzie. Ofiarnie dzielili się ze strajkującymi swoimi domowymi zapasami – przynosili pieczywo, wędliny, papierosy, herbatę.
Już od pierwszego dnia, to jest od wprowadzenia stanu wojennego był z górnikami „ich” kapelan - ksiądz Henryk Bolczyk, kiedy to odprawił mszę świętą. Był i w kolejnych dniach; modlili się wspólnie, dzielili obawami, krzepili serca Słowem Bożym.
Do strajkujących zaczęły dochodzić niepokojące informacje z innych spacyfikowanych już przez oddziały milicji i wojska śląskich zakładów, a zwłaszcza z sąsiedniej kopalni „Staszic”. Wśród załogi zawrzało.
Prowizoryczne dotąd barykady zrobione głównie z lutni górniczych i z pojedynczych wozów do urobku węgla, zostały wzmocnione przez dowiezienie dużych ilości śrub, nakrętek, gruzu z kamieni i cegieł, części z maszyn górniczych i dużych fragmentów złomu maszynowego.
Trzeba jednak zaznaczyć, że nie cała załoga kopalni miała odwagę pozostać z kolegami, trwać na posterunkach i czekać na konfrontację - niektórzy chowali się w „kanałach”, inni dezerterowali.
Około godziny 16.00 ulicami Kochłowicką, Mikołowską i Piękną przejechała kolumna czołgów i wozów bojowych piechoty, by zatrzymać się w Parku Kościuszki – czekając rozkazów następnego dnia.

16 grudnia /środa/
Hałas i widok pojazdów pancernych musiał paraliżować: Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze czołgi, ludzie autentycznie się bali, ten przerażający warkot silników budził najgorsze wyobrażenia. Dzieci płakały, nie mieściło nam się w głowie, że taka ilość sprzętu, w takich małych uliczkach – wyglądało to naprawdę przerażająco. Gdy czołgi jechały, to ludzie w nie ciskali czymkolwiek, czym się tylko dało.
Do godziny 11.00 całość przewidzianych sił pacyfikacyjnych zajęła swoje pozycje pod kopalnią; cały zakład został opasany pierścieniem sił milicyjno-wojskowych.
Milicja i ZOMO po rozpędzeniu tłumu przystąpiły do pierwszej fazy akcji pacyfikacji: w kierunku kopalni wstrzeliwano gazy łzawiące i świece dymne, a strajkujących polewano wodą z hydronetek.
Następnie atak na strajkujących rozpoczął się jednocześnie z dwóch stron: od strony bramy kolejowej i od strony bramy głównej (równolegle trwały „walki” ZOMO z cywilami na wysokości ulic Wincentego Pola i Gallusa oraz na tyłach kopalnianego parku).
Kolejowy wjazd na kopalnię był zastawiony przez wykolejone pod kładką wagony typu WWY i oddziały ZOMO musiały sforsować ceglany mur by dostać się na teren kopalni.
Na tym odcinku górnicy przechwycili trzech funkcjonariuszy MO, unieruchomili także jeden z pojazdów pancernych – siły pacyfikujące zaprzestały działań na tym odcinku.
Przy bramie głównej kilkakrotnie oddziały pacyfikujące próbowały zdobyć kopalnię – bezskutecznie.
Widziałem wówczas jak górnik, który stał obok mnie [...] gdzieś ok. 3m nagle przewrócił się i upadł na ziemię. Widziałem na jego ciele ślady krwi [...] w momencie kiedy przewracał się ten górnik [...] słyszałem strzały i jego głos, trzymając się za klatkę piersiową krzyknął: Jezu dostałem!
Zabitych i rannych koledzy znosili do Stacji Ratownictwa Górniczego. Nie mieściło się w głowach, że to się dzieje naprawdę, że strzelają ostrą amunicją!
Wówczas działania obu stron zostały przerwane, a po pertraktacjach z władzami w budynku dyrekcji kopalni i wreszcie decyzji samych górników podczas głosowania podjęto decyzję o zakończeniu protestu.
Funkcjonariusze komunistycznego reżimu zabili 6 górników, 3 kolejnych zmarło w wyniku odniesionych ran, kilkudziesięciu innych zostało rannych. Ale i tego jakby było mało – podczas jak i po pacyfikacji zatrzymywane były karetki pogotowia; „pałowano” i personel medyczny i rannych górników.
(Więcej na ten temat: ) - fragment rozprawy doktorskiej
Tomasza Nowara: ,,Wydarzenia w Kopalni Wujek na tle sytuacji strajkowej na Górnym Śląsku w grudniu 1981 roku", Kraków 2006 r.
<!--colorc--></span><!--/colorc-->

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


Ostatnio edytowano 16 gru 2008, 20:48 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz



16 gru 2008, 20:43
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post 
<!--coloro:#FF0000--><span style="color:#FF0000"><!--/coloro--><!--sizeo:4--><span style="font-size:14pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Masakra robotników w Gdyni <!--sizec--></span><!--/sizec--><!--colorc--></span><!--/colorc-->

Wczesnym rankiem 17 grudnia 1970 r. na peronie stacji PKP Gdynia–Stocznia gromadził się coraz liczniejszy tłum przywożonych przez kolejne pociągi pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Wprawdzie rozmieszczone na wszystkich przystankach megafony już wcześniej informowały ich, że Stocznia jest zamknięta, ale chyba nikt spośród nich nie wysiadł na którejś z poprzednich stacji.
Wszyscy oni jechali do pracy. Do tego przecież wezwał ich w swym wieczornym, telewizyjno – radiowym wystąpieniu wicepremier, członek Biura Politycznego i I Sekretarz KW PZPR w Gdańsku Stanisław Kociołek. Czy dla partyjno–rządowego kierownictwa Polski mogło być coś ważniejszego, niż to, by w ogarniętych od trzech dni gwałtownymi rozruchami miastach wybrzeża nareszcie zapanował spokój?

Wiedział, nie powiedział
Stanisław Kociołek - wicepremier i I Sekretarz gdańskiego KW PZPR,  członek tzw. „Sztabu Lokalnego” kierującego na miejscu działaniami wojska i milicji, które tłumiły bunt przeciwko ogłoszonej przez rząd podwyżce cen – musiał wiedzieć coś, o czym nie wiedzieli podążający do pracy robotnicy. Otóż w pobliżu przystanku kolejowego Gdynia – Stocznia stały czołgi i transportery opancerzone. Droga do stoczni była zablokowana przez wojsko. W wypadku zbliżenia się tłumu do blokady żołnierze mieli rozkaz strzelać.

„Jeżeli zginie trzystu robotników, to zginie”
Taką właśnie decyzję podjął uzurpujący sobie prawo do wydawania rozkazów na wybrzeżu członek Biura Politycznego KC PZPR, Zenon Kliszko. Ten twardogłowy komunista w sposób wyraźny zmierzał do bezwzględnego stłumienia wystąpień zrewoltowanej ludności Gdańska i Gdyni. To, na co był gotów, dobrze wyrażają wypowiedziane przez niego na posiedzeniu egzekutywy KW PZPR w Gdańsku słowa: „Mamy do czynienia z kontrrewolucją, a z kontrrewolucją trzeba walczyć za pomocą siły. Jeżeli zginie nawet trzystu robotników, to zginie, ale bunt zostanie zdławiony”.

Wprost na wojsko
Tymczasem przystanek Gdynia–Stocznia wypełnił się do granic możliwości. Pomimo, iż megafony stacyjne, a od godz. 5.15 także ustawiony na rondzie przy zbiegu ulic Polskiej, Czechosłowackiej i Marchlewskiego potężny, wojskowy gigantofon informowały robotników o zamknięciu stoczni, zdezorientowani stoczniowcy ruszyli w kierunku swego zakładu pracy – wprost w stronę tyraliery czołgów, żołnierzy i funkcjonariuszy MO.

„Bo będziemy strzelać”
W pewnym momencie, przed wojskową zaporę wyszli dowódca 32 pułku zmechanizowanego ppłk Władysław Łomot i dowódca 3 batalionu tego pułku kpt. Zdzisław Wardak. Padło ostrzeżenie: „Nie zbliżać się, bo wojsko będzie strzelać!”. Jednak naciskany przez zgromadzoną w rejonie przystanku PKP Gdynia – Stocznia masę ludzką tłum dalej napierał na wojsko. Zgromadzeni na jego czele młodzi ludzie, widząc absurd wytworzonej sytuacji, zaczęli obrażać żołnierzy, a nawet rzucać w ich kierunku kamieniami.

Trafieni rykoszetem
O godz. 5.50. rozległ się potężny huk. To ppłk Łomot wydał rozkaz oddania strzału z armaty czołgowej w powietrze, by w ten sposób odstraszyć stoczniowców od zbliżania się do zapory. Przerażony wystrzałem tłum cofnął się o jakieś 20 metrów, lecz po chwili ponownie ruszył naprzód. Nie powstrzymał go widok wystrzeliwanych w powietrze z karabinów maszynowych czołgów i broni strzeleckiej pocisków świetlnych. Gdy naciskani od tyłu ludzi zbliżyli się jeszcze bardziej, strzały zostały skierowane nie w powietrze, a w bruk. Odbite od kocich łbów pociski trafiły w tłum. Zginęło 10 osób, a 23 osoby zostały ranne – w tym 5 ciężko.

Wydarzenia grudniowe
Był to najbardziej chyba tragiczny epizod wydarzeń, do jakich doszło w dniach 14 – 18 grudnia 1970 r. w miastach polskiego wybrzeża. Przebieg tych wydarzeń był zbyt złożony, by opisywać je tu w szczegółach, wystarczyć więc musi przypomnienie najważniejszych faktów.

Kup pan sobie lokomotywę
13 grudnia 1970 r. rząd ogłosił podwyżkę cen żywności. Podano, że ceny mięsa zwiększą się średnio o 17,6%. Jednocześnie, ogłoszono obniżkę cen niektórych artykułów przemysłowych. Stanieć miały m.in. …lokomotywy.

Bunt
Przeciwko podwyżce zbuntowali się robotnicy Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Zgromadzili się oni pod budyniem dyrekcji, a następnie uformowali pochód i – śpiewając m.in. dawny hymn państwowy, „Boże, coś Polskę”, „Rotę” i „Międzynarodówkę” ruszyli pod budynek gdańskiego KW PZPR. Przeciwko manifestantom skierowano oddziały ZOMO, a później również wojska. Demonstracje przybierały coraz bardziej gwałtowny charakter. Następnego dnia podpalono budynek KW PZPR w Gdańsku, z którego żołnierze strzelali do tłumu. Przebywający w gmachu KW pracownicy aparatu partyjnego PZPR uratowali się z najwyższym trudem.

Skutki zajść
Do strajków, demonstracji i rozruchów doszło też w Gdyni, Szczecinie i Elblągu. Bilans wydarzeń był tragiczny. Według oficjalnych danych, jakie 18 stycznia 1971 r. przedstawiło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, w czasie zajść grudniowych śmierć poniosło 45 osób (10 osób w Gdańsku, 18 w Gdyni, 16 w Szczecinie i jedna w Elblągu) a 1164 osoby zostały ranne (w tym 154 - z czego 5 funkcjonariuszy MO - w wyniku ran postrzałowych). Niektóre ze źródeł nieoficjalnych mówią o setkach zabitych, ale najprawdopodobniej są one mocno przesadzone.
Spośród ofiar śmiertelnych tylko dwie były funkcjonariuszami MO, zaś jeden z zabitych był żołnierzem. Świadczy to o tym, że siły demonstrantów były absolutnie niewspółmierne w stosunku do skierowanych przeciwko nim sił wojska i milicji.
Większość zabitych (40 osób) zginęła wskutek ran postrzałowych. Przebieg wydarzeń był na ogół taki, jak w Gdyni - wojsko strzelało w bruk przed tłumem, a odbite od ulicy kule trafiały w demonstrujących.

Wiedzą szeregowcy. Nie wiedzieli generałowie?
Komuś nie znającemu się na działaniu broni palnej mogłoby się wydawać, że fakt, iż wojsko strzelało w bruk na 3 – 4 metry przed tłumem, świadczyć może o tym, że armia nie chciała zabijać. W ten sposób może wypowiadać się jednak tylko ignorant. Trafienie rykoszetem – o czym wojskowi doskonale wiedzą – powoduje o wiele groźniejsze obrażenia, niż strzał oddany do człowieka bezpośrednio.
Ponadto, broń maszynowa – a zwłaszcza pistolet AK47 Kałasznikowa  – ma taką cechę, że tylko pierwszy z wystrzelonych pocisków leci tam, gdzie chce strzelec. Następne w serii układają się coraz wyżej, w miarę unoszenia się lufy, zaś strzelający z wolnej ręki raczej tego nie kontroluje. Są to podstawowe wiadomości, które zna każdy szeregowiec. Czyżby nie wiedzieli o tym pułkownicy i generałowie?

Celowa masakra?
Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Gdyńskich robotników zwabiono w pułapkę bez wyjścia. Wojskowa blokada ustawiona była w takim miejscu, że ostrzelani ludzie nie mieli gdzie uciekać. Wydający rozkaz strzelania w bruk ppłk Łomot musiał wiedzieć, jakie będą skutki oddanych w ten sposób strzałów. Wicepremier Kociołek, który niewątpliwie wiedział, że droga ze stacji kolejowej do stoczni jest zablokowana przez wojsko, musiał zdawać sobie sprawę z tego, co stanie się, gdy nie mający się gdzie wycofać tłum zacznie napierać na zaporę złożoną z uzbrojonych żołnierzy i milicjantów.

Na ławie oskarżonych
Były wicepremier Stanisław Kociołek i były dowódca 32 pułku zmechanizowanego (obecnie pułkownik w stanie spoczynku) Władysław Łomot odpowiadają, wraz z 10 innymi osobami, wśród których znajduje się m.in. gen. Wojciech Jaruzelski, w toczącym się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku procesie osób odpowiedzialnych za skutki wydarzeń grudniowych 1970 r. Prokuratura zarzuca im kierowanie morderstwem (art. 16 w związku art. 148 §1 k.k. z 1969 r.). Podobnie, jak wszystkim pozostałym oskarżonym, grozi im (teoretycznie przynajmniej rzecz biorąc) kara od 8 lat pozbawienia wolności, do dożywotniego więzienia włącznie.
Bartłomiej Kozłowski.
<a href="http://wiadomosci.polska.pl/kalendarz/kalendarium/article.htm?id=35301" target="_blank">http://wiadomosci.polska.pl/kalendarz/kale...le.htm?id=35301</a>

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


Ostatnio edytowano 17 gru 2008, 20:13 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz



17 gru 2008, 20:11
Zobacz profil
Amator
Własny awatar

 REJESTRACJA08 gru 2008, 15:56

 POSTY        17
Post 
Nadir, dzięki że przypominasz o tych wszystkich wydarzeniach (widać że ten kącik jest dla Ciebie ważny), ale czy nie mógłbyś od czasu do czasu wywołać jakieś patriotyczne wydarzenie z przeszłości (mogą być bardzo stare) o nieco bardziej radosnym charakterze? Do licha, czy w grudniu były tylko masakry, stany wojenne itp.?


18 gru 2008, 08:56
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 paź 2006, 03:51

 POSTY        2661

 LOKALIZACJAmordor
Post 
Mleczny ząb                    



Nadir, dzięki że przypominasz o tych wszystkich wydarzeniach (widać że ten kącik jest dla Ciebie ważny), ale czy nie mógłbyś od czasu do czasu wywołać jakieś patriotyczne wydarzenie z przeszłości (mogą być bardzo stare) o nieco bardziej radosnym charakterze? Do licha, czy w grudniu były tylko masakry, stany wojenne itp.?


A czy to Nadir pisał naszą historię... ?
Może sam zaproponuj coś "o nieco bardziej radosnym charakterze" o czym można by w tym topicu pogadać ...

____________________________________
always look on the bright side of life


Ostatnio edytowano 18 gru 2008, 09:50 przez elsinore, łącznie edytowano 1 raz



18 gru 2008, 09:49
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 maja 2006, 11:23

 POSTY        3506

 LOKALIZACJAWielkopolska
Post 
Mleczny ząb                    



Nadir, dzięki że przypominasz o tych wszystkich wydarzeniach ...

Sprawdziłem, masz pełne uprawnienia do pisania postów w tym wątku. Jak się postarasz będzie radośniej.

____________________________________
Inde datae leges, ne fortior omnia posset - Po to zostały dane prawa, aby silniejszy nie mógł wszystkiego.


18 gru 2008, 20:39
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post 
<!--coloro:#33CC00--><span style="color:#33CC00"><!--/coloro-->Wigilijny polski opłatek - chleb anielski - chleb święty<!--colorc--></span><!--/colorc-->

Każdego roku, w domach polskich, wieczerzę wigilijną poprzedza wzruszający i uroczysty rytuał łamania opłatka. Zatem pierwszym i najważniejszym wigilijnym pokarmem jest w Polsce kęs mistycznego chleba - anielskiego chleba miłości.
Opłatki bowiem, którymi łamiemy się w wieczór wigilijny - i które zrobione są z tej samej materii co opłatki używane w misteriach kościelnych - są chlebem osobliwego rodzaju, upieczonym bardzo cienko z najbielszej, starannie przesianej mąki pszennej i czystej wody. Chlebem zaś od najdawniejszych czasów dzielili się ludzie na znak braterstwa i jedności.
Nazwa opłatek pochodząca z łacińskiego oblatum - czyli to co ofiarowane, oznaczała początkowo chleb ofiarny, łamany i pożywany przez pierwszych chrześcijan podczas ich spotkań, wspólnego czuwania i modlitw, odbywających się na pamiątkę obrzędów chleba i wina odprawionych przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy i zgodnie z testamentem, który wówczas pozostawił swoim uczniom: <!--fonto:Times New Roman--><span style="font-family:Times New Roman"><!--/fonto-->To czyńcie na moją pamiątkę <!--fontc--></span><!--/fontc--> /Łk.22,19/. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w obrzędach tych używano albo prażma, czyli ziaren poświęconych, wykruszonych z wybranych, najdorodniejszych, świeżych kłosów pszenicznych, uprażonych w ogniu, albo zwyczajnych, formowanych ręcznie, okrągłych, spłaszczonych chlebów przaśnych, nie solonych i nie kwaszonych, upieczonych na gorących kamieniach. Z czasem w chrześcijańskich misteriach religijnych pojawiły się cienkie płytki chlebowe, również z przaśnego ciasta, ale zaopatrzone we wręby ułatwiające ich łamanie i dzielenie.

Chleb przaśny stosowany był w ofiarnych obrzędach chrześcijańskich jeszcze w czasach panowania Karola Wielkiego, cesarza rzymskiego i króla Franków (742 – 814). Dopiero około X – XI w. do misteriów religijnych wprowadzono pieczywo specjalne, surogaty chlebów o nazwie łacińskiej nebula czyli mgiełka podobne do znanych nam, dzisiejszych opłatków. Nebule przyjęły się przede wszystkim w Kościele obrządku rzymskiego, łacińskiego (po rozłamie w Kościele, w 1054 r.) i dotychczas mają zastosowanie w rzymsko– katolickich obrzędach Eucharystii.
W średniowieczu, w Europie, wyrobem opłatków mszalnych zajmowały się klasztory. Słynął z nich szczególnie zakon benedyktynów z Cluny. Pieczono tam opłatki z zachowaniem uroczystego rytuału, mającego podkreślać sakralny charakter pieczywa. Na opłatki brano najlepsze ziarna i mielono je w specjalnych, tylko do tego celu używanych młynkach. Mąki w nich zmielonej nie wolno było używać do wypieku innego chleba. Formy żelazne do opłatków - ferramenta oblatoria poświęcano i modlono się nad nimi. Podczas pracy zakonnicy przywdziewali szaty kościelne (alby) i śpiewali pieśni pobożne. Oprócz osób stanu zakonnego, przywilej pieczenia małej ilości opłatków posiadali także niektórzy, szczególnie pobożni katoliccy królowie europejscy.

Również i w Polsce pieczeniem opłatków początkowo zajmowali się zakonnicy, wikariusze i inne „osoby kościelne”; ale już w XV w. piekli je także ludzie związani wprawdzie z Kościołem i gospodarstwem plebańskim ale niekoniecznie stanu duchownego: organiści, kantorzy, kościelni i ich przypadkowi pomocnicy. Podobnie jak w innych krajach chrześcijańskiej Europy, pieczono opłatki w prostokątnych szczypcach żelaznych z imadłem, zwanych żelazami lub żelazkami. Na wewnętrznej stronie płytek żelaznej formy, kowale żelazorytnicy wybijali puncą różne znaki, według wzoru wyrysowanego wcześniej na papierze. Były to przede wszystkim symbole religijne: najczęściej znak krzyża, wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego, litery IHS (skrót sentencji Jesus Habemus Socium - Jezusa mamy za towarzysza lub w innej interpretacji „Jesus Hominum Salvator” — Jezus ludzi Zbawiciel), Baranek Boży — Agnus Dei, winne grona i kłosy pszeniczne. Wzory te umieszczano we wklęsłych kołach - medalionach. Był to kształt późniejszych wycinanych z opłatka hostii i komunikantów.
Na szczypcach rytowano także różne sceny związane z Bożym Narodzeniem: Dzieciątko Jezus w żłobku, adorujących je Matkę Boską, Świętego Józefa, aniołów, a także wołu i osiołka, które według legendy obecne były w szopie betlejemskiej, przy narodzeniu Chrystusa. W niektórych matrycach wybijano także inicjały plebanów i mistrzów kowalskich wykonujących matrycę, sylwetki kościołów parafialnych lub znanych polskich sanktuariów (najczęściej sanktuarium na Jasnej Górze i w Kalwarii Zebrzydowskiej), oraz datę jej powstania.
Najstarsze w Polsce okazy opłatków i szczypce do ich pieczenia pochodzą z XVI i XVII wieku. Umieszczone na nich wzory o prostym ale pełnym wyrazu, szlachetnym rysunku, uchodzą dotychczas za arcydzieła żelazorytu ludowego.
Technologia pieczenia opłatków, od wieków ta sama i dość prosta wymagała jednak zawsze doświadczenia i zręczności. W przeszłości, klecha - nauczyciel kościelny lub organista wlewał do formy niewielką ilość rzadkiego rozczynu mąki pszennej i wody, zamykał szczypce wkładał je do żaru i po kilku minutach wyjmował z nich gotowy opłatek, odcinając nożem lub nożycami jego grube i niekształtne brzegi, powstałe z wypływającej i zapieczonej na krawędziach matrycy masy mącznej. Był to wielki przysmak dzieci, które zawsze ciekawie przyglądały się pieczeniu opłatków i z niecierpliwością czekały na ich resztki wyglądem i smakiem przypominające kluski pszenne.

Najsilniej i najtrwalej związały się opłatki z polskim obyczajem świątecznym, z obchodami domowymi Bożego Narodzenia. Starochrześcijańska tradycja łamania chleba i „uczty miłości”, na gruncie polskim stały się rodzimym, niepowtarzalnym, uroczystym obrzędem dzielenia się opłatkiem w wieczór wigilijny.
Piękny ten i niezwykły obrzęd domowy, znany od końca XVIII w. najpierw przyjął się wśród szlachty. Bardzo szybko rozprzestrzenił się i w innych stanach, w miastach i na wsi, na obszarze prawie całej Polski, z wyjątkiem części Pomorza oraz Warmii i Mazur; tam jeszcze w początkach XX w. nie znano obyczaju łamania opłatka. W innych rejonach Polski, przed Bożym Narodzeniem opłatki białe i barwne, księża lub organiści roznosili do domów parafian i składali im życzenia świąteczne.
Proboszcz i z pobliskich miejsc duchowni - pisał o zwyczaju tym Łukasz Gołębiowski, w 1830 r - roznoszą po domach pęk opłatków białych, żółtych i czerwonych, jak przedtem i inne kolory przydają. Na tacy przykrytej je ofiarowują i dostają za to nagrodę, a za perorę i życzenia podziękowania (Gołębiowski 1930, s. 318).
Niecierpliwie czekano pierwszej gwiazdy, gdy ta zajaśniała zbierali się goście i dzieci ...rodzice wychodzili z opłatkiem na talerzu - wspomina Boże Narodzenie w swym rodzinnym domu Ursym Niemcewicz - a każdy z obecnych biorąc opłatek obchodził wszystkich zebranych, a nawet służących i łamiąc go powtarzał: bodaj byśmy na przyszły rok łamali go ze sobą (Bystroń, Warszawa 1976, s. 40).
Podobnie rozpoczynały się „Gody” — Boże Narodzenie chłopskie, w drugiej połowie XIX w., we wsi podłowickiej, tak oto opisywane przez Reymonta: Boryna się przeżegnał podzielił opłatek, pojedni go ze czcią, kieby ten chleb pański (Reymont, Kraków, Zielona Sowa, brw, s. 185).

Niegdyś opłatkom wigilijnym przypisywano wiele różnych, niezwykłych, dobroczynnych właściwości. Sama ich obecność w domu miała zapewniać dostatek, spokój i błogosławieństwo boże, chronić dom przed piorunem, pożarem i innymi nieszczęściami. Wierzono, że ten kto opłatkiem się łamie nie zazna przez cały rok głodu i co więcej będzie mógł dzielić się chlebem z innymi. Wierzono, także, że jeśli ktoś zabłąkany w lesie przypomni sobie z kim opłatek łamał to szybko odnajdzie drogę i szczęśliwie powróci do domu. Okruch opłatka wrzucony do studni miał oczyszczać wodę, a pijącym ją ludziom i zwierzętom zapewnić zdrowie i siłę.
Opłatki używane były w różnych wróżbach wigilijnych, a przede wszystkim we wróżbach dotyczących urodzaju. Na Podhalu i Pogórzu połamane na cząstki opłatki, podczas wieczerzy podkładano pod miski z jedzeniem; jeśli opłatek przywarł do dna miski, wróżył urodzaj na roślinę (zboże, warzywo, owoc), z której przyrządzona została podana w niej potrawa; jako, że na wilię zwaną też pośnikiem spożywano tradycyjnie potrawy postne, głównie roślinne, z tego co w polu, w lesie, sadzie i ogrodzie.
Na wsi powszechny był zwyczaj (w wielu regionach Polski zachowywany jeszcze dotąd przez ludzi starszych, przywiązanych do tradycji) obdzielanie opłatkiem i resztkami potraw wigilijnych zwierząt gospodarskich, przede wszystkim krów i koni , a niekiedy wszystkich zwierząt hodowlanych i domowych. Uważano bowiem, że tak wielkiego święta jakim jest Boże Narodzenie dostąpić winien także świat zwierzęcy. Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym - tłumaczy zwyczaj ten gospodarz z Lipiec pod Łowiczem, w interpretacji literackiej Władysława Reymonta.
Wierzono powszechnie, że opłatkiem–mistycznym chlebem dzielić się można z duszami zmarłych, które w wieczór i noc wigilijną, z łaski bożej, mogą odwiedzać swe rodzinne domy. Pozostałością tego wierzenia jest stary zwyczaj polski, zachowywany jeszcze w wielu domach, stawiania na stole wigilijnym dodatkowego talerza i składania na nim cząstki opłatka.

Delikatny i kruchy, półprzezroczysty opłatek dawał się łatwo barwić, a przy pewnej wprawie można było wycinać z niego detale różnego kształtu i następnie sklejać je śliną (która ma właściwości organicznego kleju), w lekkie wymyślne kompozycje, w pełnej palecie kolorów. Z opłatków wycinano krzyżyki, słońca i półksiężyce, wyklejano z nich kołyski (dla Dzieciątka Jezus) oraz różne małe i duże ażurowe gwiazdy. Misterne barwne gwiazdy wykonywano głównie w Polsce półn.–wschodniej, na Podlasiu. Wśród opłatkowych ozdób wyróżniały się formy przestrzenne, przypominające kulę, lub będące kombinacją kunsztownie posklejanych i połączonych ze sobą kul i półkul. Formy te zwane światami lub wilijkami występowały najczęściej w Polsce południowej, ale znano je i stosowano również i w innych regionach
Ozdoby z opłatka będące już dziś rzadkością, są niezwykłym zjawiskiem w polskiej plastyce obrzędowej i tradycyjnym zdobnictwie świątecznym. Są to oryginalne, wyłącznie polskie ozdoby nieznane poza naszym krajem, odznaczające się wielką różnorodnością form i ciekawym wyrazem plastycznym, zasługujące na uwagę ze względu na swą symbolikę i treść obrzędową. We wnętrzach mieszkalnych umieszczano je bowiem nie tylko dla dekoracji, ale przede wszystkim po to aby opłatek, chleb boży i święty zsyłał na dom pokój i różnorodne dobrodziejstwa. Starano się zatem aby ozdoby te wisiały w izbie jak najdłużej, przynajmniej do Matki Boskiej Gromnicznej. O zwyczaju wieszania w izbach opłatkowych ozdób pamiętają już tylko nieliczne osoby. Prawie nikt nie potrafi ozdób takich wykonać.
Ale opłatki, w czas świąteczny Bożego Narodzenia są obecne w naszych domach i muszą znaleźć się na wigilijnym stole, położone z szacunkiem na talerzu, na bochenku chleba, na pasemku słomy lub siana, na ziarnach zbóż rozsypanych na obrusie, albo zawiązanych w serwetkę, w zależności od tradycji regionalnej i rodzinnej.
Po dzień dzisiejszy świąteczny opłatek wigilijny jest dla nas symbolem pokoju i dobra. Dlatego zgodnie z przechodzącym z pokolenia na pokolenie obyczajem, w niezwykły i najpiękniejszy w roku wieczór wigilijny łamiemy i ze czcią pożywamy opłatek — znak pokoju, pojednanie, przebaczenie, miłości, przeżywanej wspólnie radości Bożego Narodzenia i wierności najcenniejszym naszym i najlepszym tradycjom.
Barbara Ogrodowska

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


24 gru 2008, 20:55
Zobacz profil
Amator
Własny awatar

 REJESTRACJA08 gru 2008, 15:56

 POSTY        17
Post 
Powstanie wielkopolskie – zbrojne wystąpienie polskich mieszkańców Wielkopolski przeciwko państwu niemieckiemu. Polacy domagali się powrotu ziem zaboru pruskiego do Polski, która w tym czasie umacniała swą niepodległość.

Wybuchło 27 grudnia 1918 roku, w reakcji na demonstracje Niemców sprzeciwiających się wizycie w Poznaniu polskiego pianisty i działacza niepodległościowego Ignacego J. Paderewskiego. Powstańcy w krótkim czasie opanowali całą Wielkopolskę z wyjątkiem północnych i południowo-wschodnich jej obrzeży. Powstanie zakończyło się 16 lutego 1919 roku rozejmem w Trewirze, który rozszerzał na front powstańczy zasady rozejmu kończącego I wojnę światową z 11 listopada 1918. Było to jedno z dwóch, obok powstania wielkopolskiego 1806 roku, zwycięskich powstań w dziejach Polski. Było ono też ostatnim etapem tak zwanej najdłuższej wojny nowoczesnej Europy.

Jednak coś optymistycznego się znalazło. To nauka, że jak powstanie to raczej róbmy je w w Wielkopolsce.


29 gru 2008, 08:48
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 paź 2006, 03:51

 POSTY        2661

 LOKALIZACJAmordor
Post 
Mleczny ząb                    



[...]
Jednak coś optymistycznego się znalazło. [...]

I o to chodzi :)  :piwo:

____________________________________
always look on the bright side of life


29 gru 2008, 09:21
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA20 paź 2006, 19:00

 POSTY        2176
Post 
Mleczny ząb                    



Nadir, dzięki że przypominasz o tych wszystkich wydarzeniach (widać że ten kącik jest dla Ciebie ważny), ale czy nie mógłbyś od czasu do czasu wywołać jakieś patriotyczne wydarzenie z przeszłości (mogą być bardzo stare) o nieco bardziej radosnym charakterze? Do licha, czy w grudniu były tylko masakry, stany wojenne itp.?

Postaram się trochę wyręczyć Nadira...
Wczoraj znów ( jak corocznie od siedemnastu lat ), byliśmy świadkami wielkiego zrywu społeczeństwa.
Nie państwa, prezydenta, premiera, polityków ale setek tysięcy ( albo więcej ) zwykłych ludzi, których porwał za sobą charyzmatyczny "dyrygent" - Jerzy Owsiak.
Na chwilę obecną wpływy na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy wyniosły 32 679 758 zł.  :brawa:


12 sty 2009, 08:41
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 paź 2006, 03:51

 POSTY        2661

 LOKALIZACJAmordor
Post 
helvet                    



<!--quoteo(post=39548:date=18. 12. 2008 g. 08:56:name=Mleczny ząb)--><div class='quotetop'>(Mleczny ząb @ 18. 12. 2008 g. 08:56) [snapback]39548[/snapback]</div><div class='quotemain'><!--quotec-->
Nadir, dzięki że przypominasz o tych wszystkich wydarzeniach (widać że ten kącik jest dla Ciebie ważny), ale czy nie mógłbyś od czasu do czasu wywołać jakieś patriotyczne wydarzenie z przeszłości (mogą być bardzo stare) o nieco bardziej radosnym charakterze? Do licha, czy w grudniu były tylko masakry, stany wojenne itp.?

Postaram się trochę wyręczyć Nadira...
Wczoraj znów ( jak corocznie od siedemnastu lat ), byliśmy świadkami wielkiego zrywu społeczeństwa.
Nie państwa, prezydenta, premiera, polityków ale setek tysięcy ( albo więcej ) zwykłych ludzi, których porwał za sobą charyzmatyczny "dyrygent" - Jerzy Owsiak.
Na chwilę obecną wpływy na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy wyniosły 32 679 758 zł.  :brawa:
<!--QuoteEnd--></div><!--QuoteEEnd-->

Letnia zadyma w środku zimy, po prostu :D i dobrze że co roku jest taki jeden mroźny dzień, kiedy można być uczestnikiem tak przepięknego, zwariowanego zamieszania :)

____________________________________
always look on the bright side of life


12 sty 2009, 09:54
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 1058 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17 ... 76  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: