W praktyce to jest tak: spotkania grupy trenerskiej ze dwa razy w roku. W czasie spotkań omawiamy co nowego się pojawiło i co trzeba zmienić, a potem robimy to w czasie wolnym, bo w pracy nie ma na to czasu. Szkolenia można poprowadzić odpłatnie (umowa zlecenia z KSS) i wtedy trzeba wziąć urlop i opłacić sobie dojazd, nocleg i wyżywienie. Można też "ku chwale ojczyzny" i wtedy jest zwykłe oddelegowanie, bez żadnej dodatkowej kasy.
Co do współpracowników to różnie bywa. Część osób spotyka się z zawiścią i stwierdzeniami typu "trenerzy tylko wódkę piją w tych ośrodkach i jeszcze im za to płacą". Generalnie wpływ na współpracowników jest niewielki, bo dwa trzydniowe wyjazdy w roku nie robią większej różnicy, a same szkolenia z reguły robi się w trakcie urlopu, który i tak trzeba by było wykorzystać.
Mam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób które nie miały jakichś większych nieprzyjemności z racji bycia trenerem. Widocznie mam szczęście
