Nie chcę się odnosić do nikogo personalnie, ale zastanawia mnie skąd u ludzi taka pogarda... Dzielenie na lepszych i gorszych... Pracuję w skarbowości prawie 20 lat, przeszłam całą drogę, od "klepacza" i "okienkowca", w międzyczasie zmieniłam urząd i absolutnie nie pogardzam pracą sekretarek, klepaczy czy okienkowych. Każda praca jest na swój sposób trudna. Każdy ma swoją odpowiedzialność, swoje plusy i minusy. Od ludzi na sali obsługi podatnik oczekuje wszystkiego. Wszystkiego - dosłownie. Potrafi zwyzywać, zbluzgać i wdeptać w ziemię, a taki pracownik z okienka nie może nic. Dziś i tak jest lepiej, ale i tak przez salę przewija się masa osób.
Klepacz też swoje musi wklepać, a "góra" dba by tego do klepania nie zabrakło, co rusz dochodzą nowe deklaracje i informacje do składnia. I trzeba to obrobić, bo księgowość czeka, bo ktoś w czynnosciach czeka, bo zwrot, bo cośtam... Ile osób "klepie" na sali obsługi i musi na każde wezwanie podatnika pomóc mu wypełnić druki - czytaj - wypełnić za niego?
A teraz weźmy SPV czy szeroko pojęty "wymiar". Z iloma osobami - podatnikami styka się osoba z wymiaru? Ile ma tych postępowań, ile decyzji miesięcznie wydaje? Ja nie twierdzę, że praca jest łatwa. Ale wiele decyzji to kalki, nie czarujmy się, nie siedzimy nad każdą decyzją tygodniami. Owszem, trzeba czytać, dokształcać się, ale na litość boską, nie róbmy z siebie wyższej kasty "my wymiarowcy".
Dlaczego ktoś, kto pracuje 20 lat uczciwie ma zarabiać mało, a ktoś kto przyszedł niedawno, ale od razu do "wymiaru" dużo? To też rodzi rozgoryczenie.
Nie znam sytuacji w każdym urzędzie, ale są sytuacje, że osoby pracowały w mniej "eksponowanych" komórkach latami, bo nie były w gronie pupili, bo kierownik nie chciał puścic, bo cośtam. Ale czy to je dyskwalifikuje? Ja np. zmieniłam urząd, bo w swoim starym nie miałam szans na zmianę działu. Z prostej przyczyny - robiłam coś dobrze i nie chciano mnie przenieść, zawsze miałam obiecywane, że potem, że następnym razem, ale prawda była taka, że kierowniczka mnie blokowała. A ja nie walczyłam, bo wiadomo jak jest. Po zmianie naczelnika udało się przenieść.
I po tych doświadczeniach, jak czytam takie pogardliwe wypowiedzi to aż mnie trzęsie. Dlaczego ja po 18 latach pracy miałabym być pokrzywdzona i nic nie dostać gdybym dalej pracowała ta gdzie pracowałam?
Nie mówię, że każdemu trzeba dać po równo, nie mówię, że tylko staż ma się liczyć, ale zachowajmy rozsądek. Nie skaczmy sobie do gardeł, bo to nic nie da.
Idąc tym tropem największe pieniądze należą się ludziom z wyspecjalizowanych urzędów, bo tam są karuzele, JPKi jak słonie

i w ogóle cuda wianki. I nieważne, że ktos w tym wyspecjalizowanym pracuje chwilę, dajmy mu, bo on czy ona dopiero mają postępowania i pewnie pokończone milion podyplomówek...
Inna sprawa, osoby zdegradowane ze średnim wykształceniem i informatycy...
Popracujmy bez informatyków...
Osoby ze średnim, "panie po 50tce" to często kopalnia wiedzy, pamiętają jakie przepisy obowiązywały kiedyś tam, w lot potrafią pojąc o co chodzi podatnikowi, który przychodzi i mówi "bo sąsiadka mówiła, że w radiu mówili, że gdzieś tam ktoś coś". Wiedzą kto się zajmował jaką sprawą, gdzie to może być zarchiwizowane - a że przez ostatnie kilka lat było ileśtam "reform", zmian nazewnictwa komórek itd, to czasem odnalezienie czegokolwiek to masakra.
Nie jest to tak ważne jak wydanie decyzji, oczywiscie, ale wkurza mnie, że osoby z OB/SOB są traktowane przez "wymiar" jak służący, a to działy obsługi PODATNIKA a nie urzędu.
Rozpisałam się, ale w końcu musiałam, złą jestem, rzucili ochłapy i się o nie drzemy, nie potrafimy się zjednoczyć. Wstyd, że osoby pracujące w us zarabiają mniej niż w lidlu czy biedrze na kasie...