Teraz jest 06 wrz 2025, 09:55



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 591 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 31, 32, 33, 34, 35, 36, 37 ... 43  Następna strona
Historia 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Historia
Wałęsa oficjalnie kazał filmować, bo chciał mieć na wszystkich haka

- Smutno, bo gdy myślę o 4 czerwca, to mam w pamięci obalenie rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. (...) Z historycznego punktu widzenia pewnie ważniejsza jest data 4 czerwca 1989 r. i pierwsze wolne, choć nie w pełni, wybory w Polsce, ale trzy lata później Polska straciła szansę na normalność - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Jacek Kurski zapytany o to, czy 4 czerwca jest dla niego smutnym, czy wesołym dniem. Polityk wspomina też o "nocnej zmianie" i relacjonuje, że "Wałęsa oficjalnie kazał filmować, bo chciał mieć na wszystkich haka".


Z Jackiem Kurskim- posłem do Parlamentu Europejskiego, wiceprezesem Solidarnej Polski, autorem filmu "Nocna Zmiana" - rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Jacek Nizinkiewicz: Data 4 czerwca kojarzy się panu smutno, czy radośnie?

Jacek Kurski: Smutno, bo gdy myślę o 4 czerwca, to mam w pamięci obalenie rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. . Z historycznego punktu widzenia pewnie ważniejsza jest data 4 czerwca 1989 r. i pierwsze wolne, choć nie w pełni, wybory w Polsce, ale trzy lata później Polska straciła szansę na normalność. Obalenie gabinetu Olszewskiego przekreśliło szansę Polski wolnej od zobowiązań z przeszłości. Rząd Olszewskiego był pierwszym i jedynym rządem do czasu gabinetu PiS, który odcinał się od komunizmu. Niestety rząd Olszewskiego został zdmuchnięty przez konglomerację SLD- PSL- UD- KLD- KPN -PPG.

- Potrafi pan wymienić jakieś zasługi rządu Jana Olszewskiego?

- To był pierwszy rząd, który jasno zarysował potrzebę wstąpienia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego, odchodził od złodziejskiej prywatyzacji…

- Olszewskiemu udało się odejście od złodziejskiej prywatyzacji?

- Rząd Olszewskiego również miał swoje wpadki na tym polu, bo nie ustrzegł się błędów przy prywatyzacji Fiata w Tychach. Ale udało się odejść od polityki Leszka Balcerowicza, zdewaluować złotówkę, a poprzez wzrost eksportu napędzić wzrost gospodarczy.

- Wzrost gospodarczy w 1992 r. jest zasługą pięciomiesięcznych rządów Jana Olszewskiego?

- Po raz pierwszy wolna Polska zanotowała wtedy wzrost gospodarczy. A przede wszystkim był to rząd, który sprzeciwił się montowaniu Sowietów, wraz z ich agenturą, w Polsce w bazach sowieckich, za zgodą samego Lecha Wałęsy. To również rząd Olszewskiego, jako pierwszy, przestał traktować wieś, jako strefę zaprogramowanego zaniedbania i amortyzatora reform.

- A nie jest tak, że na intencjach się skończyło?

- Przynajmniej tamten rząd miał takie intencje, w przeciwieństwie do poprzednich i przyszłych.

- To Jarosław Kaczyński zrobił Olszewskiego premierem, ale szybko się z nim pokłócił i nawet chciał zmienić premiera na Jerzego Eysymontta. Obecny prezes PiS, pośrednio nie wzmacniając rządu Olszewskiego, nie przyczynił się do jego obalenia?

- Kaczyński miał w rządzie trzech ministrów, ale był niezwykle krytyczny względem rządu Olszewskiego.

- Dlaczego Kaczyński, który dzisiaj chwali rząd Olszewskiego, był wtedy względem niego tak krytyczny?

- Kaczyński krytykował polityczną niekonsekwencję i brak pewnego realizmu rządu Olszewskiego. Pamiętam, że kiedy robiłem wywiad wraz z Piotrem Semką z Jarosławem Kaczyńskim do książki "Lewy Czerwcowy", to obecny prezes PiS był bardzo krytyczny względem ówczesnego gabinetu, mimo że ładnie i lojalnie bronił go 4 czerwca.

- Jaki problem Kaczyński miał z Olszewskim?

- Olszewski wybił się Kaczyńskiemu na niepodległość i to był problem.

- Dlaczego to był problem?

- Ponieważ Olszewski podjął się walki o przywództwo na prawicy kosztem Kaczyńskiego. Mimo, że Kaczyński ostatecznie bronił rządu Olszewskiego, to później nie rozpaczał po jego upadku.

- Dlaczego rząd Olszewskiego nie ustrzegł się przed upadkiem?

- Błędem rządu Olszewskiego było nie zapewnienie sobie bazy większościowej, kiedy było czym płacić politycznie. Z jednej strony premier Olszewski tolerował w rządzie nie swoich ludzi jak np. Andrzeja Olechowskiego - ministra finansów, czy Krzysztofa Skubiszewskiego -ministra spraw zagranicznych, Andrzeja Zaorskiego, jako szefa Radiokomitetu, a z drugiej strony nie był w stanie poszerzyć koalicji o posłów tzw. małej koalicji KLD, UD, czy PPG. Zaskakujące było, że rząd mniejszościowy rzucając wyzwanie potężnym siłom, układom politycznym, gospodarczym, służbom, agenturze sowieckiej - nie zapewnił sobie większości w rządzie. Ten oczywisty błąd Olszewskiego krytykował wtedy, zresztą słusznie, Kaczyński.

- Jan Olszewski jest dla pana najlepszym premierem Polski po 1989 r.?

- Polska nie miała jeszcze najlepszego premiera.

- Chce pan powiedzieć, że czekamy na Zbigniewa Ziobro czy Jacka Kurskiego?

- (śmiech). Spośród tych premierów, którzy byli, w sensie intencji, Jan Olszewski jest postacią czystą i świetlaną. Nie ukrywam, że pamięć o legendzie tego rządu została zachowana w niemałym stopniu dzięki mnie.

- Filmem "Nocna Zmiana"?

- "Nocną Zmianą" uratowałem pozytywną prawdę o rządzie Jana Olszewskiego, która była zakrzyczana przez medialny lincz większości ówczesnych dziennikarzy.

- Jak narodził się pomysł zrealizowania tego "dzieła"?

- W marcu 1994 r. byłem na prywatnym spotkaniu u Adama Glapińskiego, byłego ministra rządu Jana Olszewskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, który pokazał mi na taśmie VHS fragment dziwnej narady u Lecha Wałęsy, w której nie było wiadomo o co chodzi. Zorientowałem się, że to narada tuż sprzed obalenia rządu Olszewskiego skopiowana przez montażystę, programu "Prosto z Belwederu", dworskiej kroniki prezydenta pokazującej co prezydent Wałęsa zrobił w ostatnim tygodniu.

- Scena zrobiła na panu wrażenie od razu?

- Nie, na początku ta scena sprawiała, że nie było wiadomo, o co chodzi. Ale po oczyszczaniu materiału, przefiltrowaniu fatalnego efektownego dźwięku i odczytaniu dialogów okazało się, że w pełnym kontekście odwołania rządu Olszewskiego, scena ma kluczowe znaczenie. Wiedziałem, że jeśli przedstawi się całość zdarzeń, zrekonstruuje poprzedzającą uchwałę lustracyjną Sejmu historię to narada u Wałęsy m.in. z Tuskiem, Pawlakiem, Mazowieckim, Moczulskim, Niesiołowskim będzie piorunującą kulminacją. W maju 1994 r. przystąpiłem do montażu.

- Był pan jeszcze dziennikarzem, czy już politykiem?

- Oczywiście, że dziennikarzem. Przecież 4 czerwca '92 byłem asystentem dyrektora TAI i prowadziłem z Piotrem Semką program w TVP1 "Reflex". Mało tego, byliśmy wtedy ze swoją kamerą w Sejmie. Siłą dokumentu "Nocnej Zmiany" jest, to, że od pewnego momentu ogląda się go jak film fabularny, dzięki ujęciu z kilku kamer. Klasyczny dokument niskobudżetowy pokazuje głównego bohatera jedną kamerą. Mi udało się zgromadzić dużo własnych dokumentów, dokumenty TAI-owskie, dokumenty z Sejmu z dnia obalania rządu oraz materiał Wojciecha Ostapowicza, który filmował to, co się działo w kuluarach, plus tajne sceny filmowane przez kamerę prezydencką. Miałem dzięki temu w scenach z 4 i 5 czerwca obraz i tempo jak w filmie fabularnym. Dobrze to widać we fragmencie, w którym oczekuje się na przyjazd kolumny samochodów z Lechem Wałęsą 5 czerwca pod Sejm. Wałęsa wysiada, przejmuje go inna kamera, która pokazuje Wałęsę wbiegającego po schodach Sejmu i doprowadza go do drzwi w sejmie z tabliczką "Prezydent RP".  Ale trzecia kamera kręci już rozmowę Wałęsy za tymi zamkniętymi drzwiami. Udało mi się zgromadzić prawie wszystkie ujęcia filmowe z 4 i 5 czerwca. Dzięki temu "Nocna Zmiana" jest dokumentem unikatowym, abstrahując od historycznego kontentu zapisu.

- A jak się panu udało dotrzeć do obrazów z narad  rozmów prezydenta Wałęsy?

- Stefan Niesiołowski, który był na chwilę doproszony do tamtej narady, który wczoraj w Siódmym Dniu Tygodnia mówił o ukrytej kamerze, zdziwi się, jak przeczyta w tym wywiadzie, że nie było ukrytej kamery, ale zdjęcia rozmowy były filmowane na polecenia samego Lecha Wałęsy.

- Po co prezydent filmował swoje narady?

- Z bardzo prostego powodu. Wałęsa obalając rząd Olszewskiego, wiedział, że spadnie na niego odium zdrady obozu, który wybrał go na prezydenta RP, jako człowieka, który miał zdekomunizować Polskę, przewietrzyć Warszawę i zlikwidować postkomunistyczne układy. Wałęsa chciał mieć na widelcu Tuska, Mazowieckiego, Moczulskiego i innych. Nie chciał, żeby wina spadła tylko na niego. Dlatego ta tajna narada była filmowana kamerą OTV Gdańsk oddelegowaną na stałe do Belwederu przez operatora, któremu obiecałem, że na 25-lecie "Nocnej Zmiany" jak będzie już na emeryturze (bo dziś się jeszcze zwyczajnie boi o robotę, takie czasy!) zrobimy mu uroczysty event i pokażemy, kto sfilmował kultowe sceny kluczowe dla fragmentu losów Polski.

- A już myślałem, że wprowadzicie na 25-lecie "Nocną Zmianę" do kin w 3D.

- (śmiech). W 3D "Nocnej Zmiany" nie będzie. Wałęsa oficjalnie kazał filmować, bo chciał mieć na wszystkich haka.

- Antoni Macierewicz nie chciał inwigilować prezydenta? Podległe Macierewiczowi, jako szefowi MSWiA, jednostki wojskowe rozpoczęły przygotowania do wyprowadzenia wojsk na ulicę? W Nadwiślańskich Jednostkach Wojskowych był podwyższony stan gotowości bojowej, które miały obstawiać Belweder, Sejm i TVP…

- To niechlujne brednie przeciwników obozu Olszewskiego i prawicy. Macierewicz jako minister spraw wewnętrznych 4 czerwca mógł już mniej niż niż drużynowy zastępu harcerskiego. 5 czerwca jakiś strażnik na bramie go nie wpuścił do ministerstwa i Macierewicz się poddał. To czarna legenda tworzona przez środowisko "michnikowego szmatławca".

- Jako dziennikarz, tworzył pan film pod tezę i dał upust swoim poglądom politycznym?

- W filmie nie ma ani słowa mojego komentarza. Nie robiłem "Nocnej Zmiany" pod tezę. "Nocna zmiana" to dowód dziennikarskiej pasji, ale i rzetelności. Gdybym był złośliwy to dysponując tamtym materiałem mógłbym ośmieszyć i pokazać służalczość pewnego dziennikarskiego celebryty. Raz na rok, dwa lat  napaleni ludzie gdzieś w Polsce puszczają mi uroczyście ten film na prywatnym, sąsiedzkim czy środowiskowym pokazie i rzeczywiście wciąż wbija w fotel.

- Jaki był główny powód obalenia rządu Olszewskiego?

- Kasa i władza. Olszewski zapowiadał ucięcie dzikiej prywatyzacji i nie zgadzał się na agenturę rosyjską w Polsce, czyli podpisanie klauzuli protokołu finansowego  polsko-rosyjskiego traktatu, który przekazywał bazy, opuszczane przez wojska rosyjskie wycofujące się z Polski, w ręce polsko-rosyjskich spółek joint-venture czyli ordynarnych aktywów wywiadowczych KGB.

- Kto obalił rząd Olszewskiego?

- Część obozu solidarnościowego, która bała się lustracji i przewartościowania na scenie politycznej. Elity lewicy obozu solidarności plus Wałęsa, Mazowiecki i Tusk na czele obaliły rząd Olszewskiego. W obawie przed agenturalną przeszłością.

- Donald Tusk bał się agenturalnej przeszłości?

- Akurat Donald Tusk nie miał się czego obawiać, bo nie miał agenturalnej przeszłości. Prawie nikt, z wyjątkiem trzech osób, z jego otoczenia nie miał agenturalnej przeszłości. Ale chętnie korzystał z owoców obalenia tego rządu, przez co również zapisał się haniebnie w polskiej historii najnowszej.

- Ale pamięta pan, że rząd Olszewskiego miał zostać odwołany wcześniej, przed "Nocą Teczek"?

- Tak, Wałęsa chciał obalić rząd Olszewskiego po szyfrogramie jaki premier wysłał mu sprzeciwiając się przekazywaniu baz w Polsce sowietom.

- A prawda nie jest dużo prostsza? Rząd Olszewskiego nie był po prostu słabym rządem?

- Rząd Tuska trwa dwanaście razy dłużej od rządu Olszewskiego i jakoś nikt go nie obala, mimo że to żenujący rząd dla Polski. Błędem Olszewskiego był brak większości w Sejmie i nie szukanie tej większości. A poza tym naruszył interesy agentury i nomenklatury. Ustawa lustracyjna wyskoczyła na zasadzie czystej donkiszoterii, kiedy los rządu był już przesądzony. don Kichotem okazał się Janusz Korwin- Mikke.

- A ujawnienie przez Antoniego Macierewicza 66 nazwisk, posłów, senatorów, ministrów, którzy byli agentami SB, było słuszne i uczciwe?

- Ja realizując uchwałę lustracyjną starałbym się działać w sposób, który scementowałby prawicę solidarnościową, a nie ja rozwalił. Na pewno można było zrobić to lepiej. Polityka ocenia się po skutkach działań a nie po intencjach. Dotyczy to wszystkich, zarówno przywódców Powstania Warszawskiego, jak i wykonawców uchwały lustracyjnej z ‘92 roku. Przerażenie Wałęsy, widoczne choćby w pokazanych w filmie jego pierwszym oświadczeniu dla PAP i wycofanym zeń z 4 czerwca, w którym przyznawał się do jakiejś formy współpracy, wskazywało na możliwość manewru i gry w obrębie obozu solidarnościowego. Zabrakło na to czasu, ale i kwalifikacji politycznych i psychologiczno-emocjonalnych. Jeśli na listę wpisuje się osobę numer  jeden w państwie, osobę numer dwa w państwie oraz lidera dużej partii potencjalnie koalicyjnej a nie ma się większości, to znaczy że samemu przesadza się o upadku rządu. Na liście nie powinien nigdy znaleźć się marszałek Wiesław Chrzanowski, który był zarejestrowany, ale nie współpracował.

- Macierewicz nie użył lustracji do walki o przywództwo z marszałkiem Chrzanowskim?

- Nie wiem, ale wiem, że marszałek Chrzanowski nigdy nie powinien znaleźć się na tamtej liście. Macierewicz nie powinien do jednego worka wrzucać agentury i tych, którzy mimo, że formalnie zarejestrowani, byli czyści. Powinien dokonać autorskiej selekcji mimo, że uchwała mówiła o zarejestrowanych TW. Ale przecież to uchwały są dla Polski, a nie Polska dla uchwał. Na obronę Macierewicza można zapisać brak czasu i lincz ze strony mediów, ale to mimo wszystko mało.

- Pojawi się pan w Sejmie na obchodach upamiętania obalenia rządu Olszewskiego?

- Nie zostałem zaproszony. Trudno, nie jestem tak małostkowy jak niektórzy polscy politycy.

- To PiS-owskie święto?

- Nie, ale nie mam zwyczaju chodzić gdzieś, gdzie nie zostałem zaproszony.

- Nie ma pan wrażenia, że mitologizuje się rząd Olszewskiego i jego obalenie?

- Rozmawia pan z człowiekiem, który ma duże zasługi dla legendy tego rządu. Nie będę się tłumaczył z czegoś dobrego co zrobiłem. Do trzech razy sztuka. Olszewski 5 miesięcy i utrata władzy nie bez własnego udziału. Kaczyński 2 lata i utrata władzy na własne życzenie. W końcu uda się wprowadzić premiera prawicowego, który sprawi że Polska będzie państwem prawym i uczciwym rządzonym przez kompetentnych ludzi. To będzie wkrótce dzięki pokoleniu Solidarnej Polski.

- A Polska nie jest państwem prawym i uczciwym?

- Oczywiście, że nie jest. Polska nie jest krajem prawym, uczciwym i równych szans. Ale to się zmieni, kiedy Solidarna Polska dojdzie do władzy.

Koniec części pierwszej.

Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz.




sharif do stan37(3):
Na filmie "Nocna Zmiana" przewija się od początku do końca (właściwie to nie przewija a uwija jak w ukropie, postać nie będąca ani posłem ani członkiem rządu ani doradcą kogokolwiek z obecnych. Mówi po rosyjsku i jest dobrze znany kapciowemu Mietkowi (ten po podaniu ręki wypowiada "zdrastwujtie", wiedząc kim jest gość) Widzimy jego przerażone oczy wpatrzone z nadzieją w uczestników Nocnej Zmiany. Potem widzimy go w kilku miejscach sali sejmowej a w finale łamaną polszczyzną dziękuje za udany pucz. Musi to być ważna osoba wydelegowana przez Moskwę, skoro jest zaproszona na tajną naradę u Wałęsy a potem swobodnie zmienia miejsca w Sejmie, przysiadając się kolejno do kluczowych bohaterów przewrotu.
Ten fakt zadaje kłam wszelkim o tyle bezczelnym co skazanym na niepowodzenie próbom przeistoczenia tej bezprecedensowej antypolskiej krucjaty w legalny, demokratyczny (tu podziw dla perfidii i odwagi kłamcy) proces odwołania rządu. Przytoczę jeszcze jeden znamienny fragment, który powinien wybić kłamcom argument o demokratycznych działaniach Nocnej Zmiany. To reakcja Wałęsy na propozycję jednego z uczestników puczu, aby przełożyć głosowanie na następny dzień. Powiedział mniej więcej tak: Panowie, ich jutro absolutnie nie wolno już wpuścić do biur. Pośpiech wskazuje na panikę i nie ma nic wspólnego z procedurami demokratycznymi. Nocnej Zmiany już nie da się zakłamać, szkoda waszych wysiłków, ale rozumiem. Zdrada to wstydliwy temat i dyshonor na cale życie.

~to tyle do ~kazik:
stalinowski prokurator odpowiedzialny za 111 wyroków śmierci na ak-owców do śmierci w 2009 roku dostawał 9800 emerytury, z naszych składek zus, a pospólstwo za tysiaka ma rodzinę utrzymać. "otake polskie walczył" twój kryształowy wałęsa "co nie miał nic do ukrycia" i " take polskie wywalczył" - ubekistan na całego tworzony przez całą klase polityczną od blisko ćwierć wieku - ale wałęsa odegrał w tym wybitną rolę (w uwłaszczeniu się komuchów na nową klasę feudalną jaśnie panstwa) . ubekiem jesteś? lub innym uprzywilejowanym?, czy bezinteresownym głupcem - takich ci u nas jeszcze na kopy.


http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-oneci ... haka/80tp5

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


06 cze 2016, 08:05
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Historia
Dwa podpisy

Załącznik:
Podpis Bolka - u góry autentyczny, u dołu prawdziwy.jpg


Jakaś różnica?  :unsure:


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


08 cze 2016, 08:33
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Non possumus Prymasa Tysiąclecia

Obrazek

21 maja 1953 roku Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński wysłał do Bolesława Bieruta memoriał, w którym zawarte były słynne słowa „Non possumus", będące sprzeciwem Kościoła w Polsce na próby podporządkowania go komunistycznemu zwierzchnictwu.


9 lutego ogłoszony został dekret Rady Państwa o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”. Dawał on przedstawicielom komunistycznej władzy prawo kontrolowania oraz unieważnienia każdej nominacji i aktu jurysdykcyjnego Kościoła.
Stwarzał również możliwość zastępowania wiernych Kościołowi duchownych posłusznymi reżimowi „księżmi–patriotami”.
Choć Kościół po wojnie bronił chrześcijańskiej tożsamości narodu, to jednocześnie był inicjatorem politycznego ułożenia kontaktów z władzami. Zaowocowało to podpisaniem w 1950 roku ustawy regulującej stosunki państwo–Kościół, choć ze strony tego ostatniego była ona daleko idącym kompromisem. Jednak to nie wystarczyło komunistom, czego przykładem był właśnie lutowy dekret. W odpowiedzi Episkopat przekazał na ręce Bolesława Bieruta memoriał, w którym biskupi m.in. stwierdzali:
Pójdziemy za głosem apostolskiego naszego powołania i kapłańskiego sumienia, idąc z wewnętrznym spokojem i świadomością, że do prześladowania nie daliśmy najmniejszego powodu, że cierpienie staje się naszym udziałem, nie za co innego, tylko za sprawę Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno. Non possumus! (Nie możemy).

We wrześniu Wyszyńskiego aresztowano. Do 1956 roku był internowany w Rywałdzie, Stoczku, Prudniku i Komańczy.
Gdy będę w więzieniu, a powiedzą Wam, że Prymas zdradził sprawy Boże – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył – nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej" – napisał do wiernych po uwięzieniu.

http://niezalezna.pl/80746-non-possumus ... ysiaclecia

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Piotr Jegliński o filmie dotyczącym zamachu na Jana Pawła II i roli Turowskiego:
„Poczułem, jakby ktoś napluł mi w twarz”


Obrazek

Skandalem jest to, że telewizja publiczna nie ma żadnej kontroli nad tym, jakie filmy kupuje i emituje

— mówi portalowi wPolityce.pl Piotr Jegliński.
wPolityce.pl: 16 maja 2016 r. TVP 2 wyemitowała film dokumentalny nakręcony przez ARTE niemiecko-francuską telewizję o zamachu na Jana Pawła II „Operacja „Operacja Pontifex. Tajne akta Watykanu”.  Jak Pan świadek tamtych wydarzeń, osoba, która znała Jana Pawła II ocenia ten film?
Piotr Jegliński, działacz opozycyjny w PRL, wydawca (Editions Spotkania): Podczas studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim otrzymywałem ufundowane przez Niego stypendium, o czym dowiedziałem się kiedy został papieżem. Kilka dni po zamachu byłem w Rzymie, a kilka tygodni później odwiedziłem papieża w klinice Gemelli z delegacją Solidarności Wiejskiej i pamiętam tę atmosferę. Kilka tygodni po zamachu stan papieża był krytyczny, gorączka dochodziła do 42 stopni, lekarze walczyli z tajemniczą bakterią, która dostała się do Jego organizmu wraz z kulą. Dzięki niemu zostałem wydawcą, zmienił moje życie. Jeszcze jako kardynał przekazał mi przez prof. Rylską maszynopis wspomnień ks. Władysława Bukowińskiego, polskiego kapłana w Kazachstanie, skazanego na kilkanaście lat łagru. Ks. Bukowiński mógł wrócić do Polski, ale odmówił, nie chciał zostawić swoich wiernych. Dla Jana Pawła II był wzorem duszpasterza. 11 września 2016 r. zostanie w Karagandzie wyniesiony na ołtarze. Ale wróćmy do filmu, kiedy zobaczyłem ten dokument poczułem się, jakby media publiczne napluły mi, jako świadkowi historii, w twarz. To zakłamany obraz propagandowy. Ten film jest godny emisji w telewizji PRL, gdyby powstałych w tamtych czasach na pewno byłby puszczony. Skandalem jest to, że telewizja publiczna nie ma żadnej kontroli nad tym, jakie filmy kupuje i emituje. Nie ma pieniędzy na filmy o żołnierzach wyklętych, a są środki na ordynarną sowiecką propagandę. Nie wystarczy, że TVP po tygodniu zrobi program do którego zaprosi ludzi, żeby pokazali polski punkt widzenia. Ciekaw jestem czy w telewizji publicznej ktoś ten film obejrzał przed emisją. Jeżeli nikt tego nie obejrzał i puścił to bardzo źle to świadczy o telewizji, natomiast jeżeli to obejrzał i puścił to jest to bardzo podejrzana sprawa. Można dywagować kto i dlaczego przeprowadził zamach na Jana Pawła II, ale telewizja publiczna nie ma prawa wyświetlać filmów propagandowych. Film jest szczególnie szkodliwy dla młodych ludzi, którzy nie znają tamtych czasów, a dzięki temu dokumentowi został im przedstawiony fałszywy obraz.

Na czym polega ten fałszywy obraz?
Na przedstawieniu sowieckiej tezy, która pojawiła się już kiedy istniał Związek Sowiecki, próbowano wić, że zamachu dokonali muzułmanie. Nieprzypadkowo wybrano na zamachowca muzułmanina, chodziło bowiem o skłócenie chrześcijan z muzułmanami.
Z filmu dowiadujemy się, że Watykan to ogromna organizacja szpiegowska, a papież jest jej szefem.
Najpotężniejsza na świecie, lepsza od CIA, Mossadu czy KGB na rzecz której pracują księża na całym świecie. Oprócz szpiegowania Watykan zajmuje się również praniem brudnych pieniędzy, a za zamachem stała włoska mafia, która nie chciała zabić papieża, ale go ostrzec. To podłe i nieprawdziwe insynuacje, ale proszę zobaczyć kto w filmie o tym mówi, Tomasz Turowski, eks jezuita i były agent XIV Wydziału SB, czyli tzw. nielegał.
Ojcem ideowym nielegałów był Feliks Dzierżyński. Na pomysł takiej formacji wpadł zaraz po rewolucji bolszewickiej, w Polsce Sowieci wprowadzili instytucje nielegałów już w 1944 r. To była najtajniejsza jednostka, na początku była kierowana przez Rosjan. Wydział nielegalny przygotowywał matrioszki, podstawiał szpiegów pod tożsamości żyjących ludzi. Zadaje sobie pytanie, czy Tomasz Turowski jest rzeczywiście tą osobą, czy nie jest inną osobą, np. dzieckiem z sierocińca. Takie praktyki były często stosowane przez Sowietów i podległe im służby. W tym filmie pokazano rzekomego analityka CIA, takich osób Amerykanie miało wielu. Rodzi się jednak pytanie, kim on jest. Ten analityk mówił językiem KGB. Jego i Turowskiego wypowiedzi współgrały ze sobą i uzupełniały się.

Zwraca Pan uwagę, że Turowski w filmie kłamie.
Trudno mu się dziwić, był szkolony przez komunistyczne służby. Nie można wykluczyć, że był szkolony w Sowietach, znał perfekcyjnie język rosyjski, chwalił się, że miał bliskie związki z córką ambasadora sowieckiego Aristowa. Kłamie nawet wtedy, kiedy mówi, że rozpoczął pracę w komunistycznym wywiadzie w 1975 r. Widziałem dokument, według którego trafił do SB w 1973 r. Jednak jego związki z komunistycznymi służbami były wcześniejsze, już w szkole donosił na kolegów. W 1974 r. zgłosił się do jezuitów w Warszawie. Nie jest to przypadkowe, bo wtedy prowincjałem był o. Koczwara, współpracownik SB, w czasie wojny pracował w wywiadzie rządu londyńskiego, później został zwerbowany przez wywiad komunistyczny. Koczwara zrobił rzecz niespotykaną, wysłał Turowskiego, który nie był wybijającym się zakonnikiem, po kilku miesiącach do odbycia nowicjatu w Rzymie.
Nie wiadomo co Turowski robił 13 maja 1981 r.
Nie wiemy też, co robił 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Mówi, że 13 maja 1981 r. nie było go w Rzymie, rzekomo tego dnia był w seminarium pod Rzymem, ale nic nie stało na przeszkodzie, że był tego dnia również w Watykanie. Uważam, że przekazywał informacje, które mogły być wykorzystane w zamachu na papieża. Turowski prowadził zapewne bardzo cennych agentów w Rzymie, jednym z nich był umieszczony przez niego na Via Cassia w Domu Polskim był późniejszy minister III RP. Dwukrotnie ten człowiek odwiedzał Turowskiego na Kubie, kiedy pełnił tam funkcję ambasadora.

Poznał Pan Turowskiego w 1982 r. w Paryżu.
Kiedy został wysłany z Rzymu przez SB do Paryża. Prawdopodobnie we Włoszech palił mu się grunt pod nogami. Pamiętam pierwszy telefon od niego, przedstawił się, że jezuitą sugerował, że jest bliskim przyjacielem Jana Pawła II i powołał się na dwie osoby, pisarkę katolicką i współpracownicę prymasa Stefana Wyszyńskiego Marię Winowską oraz Aleksandra Smolara. Były to osoby z całkiem obcych sobie środowisk, więc konfiguracja tych nazwisk sprawiła, że pamiętam tę rozmowę do dziś. Był świadkiem na moim ślubie cywilnym, a później na kościelnym. Tuż przed jego ucieczką w 1985 r. z Paryża miałem już pewność, że jest komunistycznym szpiegiem. Po ucieczce napisał do mnie list, w którym stwierdził, że chciał, aby nasza przyjaźń trwała. Kiedy przyjechałem do post PRL w 1990 r., gdzie byłem inwigilowany, Turowski skontaktował się ze mną, byłem u jego w mieszkaniu, ale potem kontakt z nim się urwał. Był zadaniowany, zerwał kontakt ze mną, bo uznano, że jestem już niepotrzebny w grze wywiadu.

Jak Pan go ocenia?
Widać schizofrenię w postaci Turowskiego, który chociaż nienawidził Kościoła katolickiego wszedł w jego struktury i to do zakonu jezuitów, gdzie ćwiczenia duchowe ignacjańskie są trudną rzeczą. Przeszedł całą formację jezuicką, cały czas przebywał w zakonie, nie miał możliwości rozładować stresu. Codziennie przystępował do komunii świętej, potem mówił, że było to dla niego jak jedzenie potrawy. Znany jest przypadek wyspowiadania przez niego żony dyplomaty, mimo że nie miał święceń. Z tego powodu automatycznie popadł ekskomunikę i wszystko co robił, było nieważne. Postać Turowskiego jest dla mnie uosobieniem działania sił szatańskich, pod postacią jezuity służył zbrodniczemu systemowi komunistycznemu, w imię którego zamordowano miliony ludzi. W filmie swoją pracę dla komunistycznego wywiadu traktuje jako rzecz normalną.
Turowski został pozytywnie zweryfikowany i pracował w służbach III RP.
Należałoby ustalić, kto był jego protektorem w tych służbach, szefem jego był generał Hunia. Turowski skłamał w oświadczeniu lustracyjnym, popełnił kłamstwa lustracyjne, a sąd w pokrętnym wyroku uznał, że Turowski „działał w stanie wyższej konieczności”.
Rozmawiał TP.
Nazwisko Tomasza Turowskiego pojawia się w trwającym aktualnie śledztwie, dotyczącym zbrodni komunistycznej, polegającej na usiłowaniu zabójstwa Piotra Jeglińskiego poprzez otrucie go za pomocą nieustalonej substancji chemicznej. Piotr Jegliński trzy lata temu przeszedł ciężką operację transplantacji wątroby.

http://wpolityce.pl/polityka/293844-nas ... mi-w-twarz

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Rocznica lustracji, do której nie doszło

28 maja 1992 roku Sejm zobowiązał Ministerstwo Spraw Wewnętrznych do ujawnienia parlamentarzystów i wysokich urzędników współpracujących z UB i SB. Za rządów premiera Jana Olszewskiego projekt uchwały lustracyjnej nieoczekiwanie zgłosił w Sejmie Janusz Korwin-Mikke i została ona przyjęta w tym samym dniu. Głosowało za nią 186 posłów (KPN, ZChN, PC, NSZZ „Solidarność”, PSL-PL, PChD, UPR), przeciw było 15, a 32 (głównie z SLD) wstrzymało się od głosu. Posłowie UD bezskutecznie usiłowali nie dopuścić do podjęcia uchwały przez zerwanie kworum.


Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 28 maja 1992 roku brzmiała:
Niniejszym zobowiązuje się Ministra Spraw Wewnętrznych do podania do dnia 6 czerwca 1992 r. pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów i posłów; do 2 miesięcy – sędziów, prokuratorów i adwokatów oraz do 6 miesięcy – radnych gmin i członków zarządów gmin – będących współpracownikami UB i SB w latach 1945–1990.
4 czerwca 1992 roku ówczesny szef MSW Antoni Macierewicz przesłał m.in. Sejmowi wykaz 64 osób, które figurowały w archiwach Urzędu Ochrony Państwa (byli na nim m.in. prezydent Lech Wałęsa i marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski). Przyczyniło się to do zaostrzenia kryzysu politycznego. Jeszcze tego samego dnia Sejm odwołał rząd Olszewskiego.

http://niezalezna.pl/81051-rocznica-lus ... nie-doszlo

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Żaryn: Prymas Wyszyński ochronił nas przed komunizmem

- W sierpniu 1980 r. na Jasnej Górze prymas Stefan Wyszyński mówił w imieniu narodu - mówi w wywiadzie z PAP prof. Jan Żaryn z UKSW.
W pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej w polskim Episkopacie pojawia się pokolenie młodych biskupów, które zakłada, że komunizm w Europie Środkowej będzie trwał jeszcze wiele lat. Czy młodzi hierarchowie, na czele z przyszłym prymasem Stefanem Wyszyńskim, zakładali, że jest jakakolwiek szansa na trwałe porozumienie z komunistami?

Prof. Jan Żaryn
: To bardzo dobre pytanie, ponieważ w dyskusjach o historii bardzo często popełniamy grzech prezentyzmu zakładający, że wszystko powinno być wiadome w momencie trwania wydarzeń. Tak jednak nie było. Rzeczywistość tuż powojenna nie była do końca rozszyfrowana z punktu widzenia politycznego. Polscy hierarchowie, niezależnie od różnic pokoleniowych, zdawali sobie sprawę z tego, czym jest bolszewizm i jak wielkie stwarza zagrożenia. Wiedzieli, co działo się w ZSRS przed wojną, gdy chodzi o relacje wyznaniowe i nie skłaniało to do żadnych innych wniosków niż pesymistyczne.
Z drugiej strony komunizm wkraczał na tereny zupełnie dla niego nowe. Europa Środkowa miała swoją własną, wyjątkową kulturę, zróżnicowaną również pod względem wyznaniowym. W związku z tym to bolesne spotkanie nie mogło być tożsame z tym, jakie znano z okresu po 1917 r. w ZSRS. Również inność Kościoła katolickiego od prawosławnego, który od setek lat miał pewien kompleks podległości wobec państwa, skłaniał do takich wniosków.
Powstawało też pytanie, czy komunizm naprawdę zostanie w Polsce zainstalowany. Prymas August Hlond wracając do Polski został obdarowany olbrzymimi pełnomocnictwami papieskimi, które świadczyły, że Watykan zakłada możliwość zerwania łączności pomiędzy Stolicą Apostolską a polskim Kościołem. Hlond był więc przygotowany na długie trwanie komunizmu w Polsce.
Jednocześnie wielokrotnie dawał do zrozumienia, że ta tragedia nie może trwać zbyt długo i Europa musi otrząsnąć się z wyboru podjętego przez Anglosasów zakładających, że jeden totalitaryzm może zostać zniszczony za pomocą drugiego. Stolica Apostolska od początku istnienia sojuszu Zachodu z ZSRS podkreślała, że nie ma lepszego i gorszego totalitaryzmu, ponieważ oba są pogańskie i na równi gwałcą prawa boskie i naturalne. Oznaczało to, że dialog z nimi jest co najmniej trudny, jeśli w ogóle możliwy. Świadczyły o tym nieudane próby podtrzymania przez Stolicę Apostolską struktury Kościoła w ZSRS, legalne i nielegalne, po 1917 r. Polscy biskupi zgadzali się z tą doktryną Watykanu i tą diagnozą rzeczywistości. Kard. August Hlond, do pewnego stopnia wbrew tym założeniom, „zainstalował” w opuszczonych przez niemieckich biskupów diecezjach polskich administratorów apostolskich.
Na pozostałych terenach powołał biskupów należących do młodszego pokolenia, urodzonego na przełomie XIX i XX wieku. Zostali oni predestynowani do udźwignięcia długich, trwających dziesięciolecia rządów komunistycznych. Można powiedzieć, że Kościół polski został przygotowany personalnie na oba warianty. Sam August Hlond uważał, że komunizm zostanie wypchnięty z Europy, ale czynił wszystko, co niezbędne dla sytuacji, w której komunizm miał trwać długo.

Jak przygotowany był przyszły prymas do kontaktów z totalitaryzmem komunistycznym?

Przyszły prymas miał tę zaletę, że był najmłodszy spośród biskupów i dawało mu to szansę na długie trwanie na swoim stanowisku. Warto bowiem zauważyć, że będzie to ważne także w kontekście wytrzymałościowym, jak np. w sytuacji trwającej 11 godzin rozmowy z Władysławem Gomułką. Również w czasach stalinowskich rozmowy z funkcjonariuszami bywały bardzo długie, ponieważ wstępem do nich bywał trwający dwie godziny wykład prymasa, którego interlokutorzy nie śmieli przerywać.
Intelektualnie miał tę przewagę nad innymi hierarchami polskimi, że studiując na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i pracując w diecezji włocławskiej, w której bardzo silne były poglądy lewicowe lub wręcz komunistyczne, bardzo dobrze rozpoznał marksizm i jego praktyki. Dawał temu wyraz w swoich publikacjach w „Ateneum Kapłańskim”, które przed wojną było pismem tej diecezji. Ważne było również jego przygotowanie w sferze znajomości katolickiej nauki społecznej, mogącej być odpowiedzią na ideologię i praktykę komunistyczną.
Jego „Duch pracy ludzkiej” opublikowany w 1946 r. był odpowiedzią na zagrożenia komunizmu już obecnego w Polsce oraz prezentował doktrynę szacunku dla ludzkiej pracy i osoby ludzkiej oraz państwa stwarzającego warunki do rozwoju rodziny. To była jego kontrargumentacja dla deterministycznej ideologii komunistycznej, w której nie było miejsca dla rozwoju społeczno-gospodarczego w oparciu o wartość szacunku dla rodziny, jednostki czy własności.

W roku 1950 prymas Wyszyński podpisuje kontrowersyjne porozumienie z komunistami.

Biskupi na czele z prymasem Wyszyńskim zakładali, że komuniści polscy mogą dokonywać retuszu praktyki i ideologii komunistycznej. Uważali, że mimo moskiewskiego nadania im władzy w Polsce, trzeba dać drugiej stronie szansę na zbliżenie się do systemu wartości dominującego w podległym im narodzie. Mimo obciążenia doświadczeniem sięgającym lat 1917, 1920 i 1939 oraz obciążenia doktrynalnego, młode pokolenie polskich biskupów nie zakładało, że komunizm w praktyce nie musi być bezalternatywny. W ich opinii należało dać szansę i założyć, że druga strona jest w stanie udźwignąć państwo polskie. Do czasu uwięzienia, Wyszyński daje szanse komunistom wielokrotnie, choć oni stale z tej szansy nie chcieli korzystać, niszcząc struktury Kościoła, gwałcąc prawa katolików, czyli de facto Polaków.
Ta wizja cierpliwego dawania szansy jest szczególnie widoczna w zapiskach „Pro memoria”, ale również w jego kazaniach i korespondencji do Bieruta. W jakimś sensie prymas Wyszyński szanuje Bolesława Bieruta, ponieważ jest człowiekiem, więc należy mu się szacunek i winien być chroniony przed nienawiścią. Z drugiej strony szacunek ten wynikał z tego, że Bierut od 1945 r. do swojej śmierci, mimo różnych tytułów stał na czele państwa i urząd ten wymagał według prymasa szacunku, ale jednocześnie zobowiązywał noszącego go człowieka do odpowiedzialności.
Korespondencja dotycząca prawa narodu do obecności katolicyzmu w przestrzeni publicznej jest pisana właśnie w tym duchu. Pisze w nich, że straszne jest, że wiele lat po wojnie władze zachowują się tak, jakby kontynuowały politykę okupantów niemieckich. Taki język powodował wprawdzie, że druga strona czuła się obrażona, ale z punktu widzenia prymasa skłaniać ją mogła do rewizji swego postępowania. Był to więc dialog suwerena, a nie niewolnika podporządkowującego się regułom gry drugiej strony.

Z drugiej strony to działanie biskupów i prymasa wywołuje wielkie zdziwienie w Watykanie.

Dyskusja na ten temat trwa wśród historyków. Sprawa nie jest łatwa do analizy. Faktem jest, że komuniści po przejęciu pełni władzy w 1948 r. dokonują wyraźnego zwrotu w dotychczasowej polityce, stwierdzając, że ich ostatnim silnym przeciwnikiem jest Kościół katolicki. Z tej przyczyny cała rozpędzona machina państwa totalitarnego z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego na czele zostaje od 1948 r. przekierowana na walkę z Kościołem i jego ludźmi.
Celem było „wypłukanie” katolicyzmu z życia publicznego oraz zwalczanie Kościoła w jego wnętrzu. Jak doradził Stalin Bierutowi sztuką nie jest zabicie lub aresztowanie prymasa, ale zrobienie z niego komunisty. Ta wizja Moskwy od 1948 r. jest dla prymasa dość czytelna, ale wciąż nie jest przekonany, czy Warszawa jest wyłącznie wykonawcą poleceń Kremla. Ta furtka pozostawiona przez prymasa jest jednak coraz bardziej domykana przez samych komunistów.
Elementem tego procesu jest porozumienie z 1950 r., które z jednej strony ma być namiastką dialogu, ale pod niesłychanie brutalną presją wywieraną na Kościół przez reżim. Rozmowy są prowadzone od sierpnia 1949 r. do kwietnia 1950 r., a w tym samym czasie władze tworzą setki lub tysiące przepisów blokujących istnienie Kościoła - od ustaw gwałcących wolność sumienia, poprzez zabraniające tworzenia stowarzyszeń i wszelkich zgromadzeń religijnych poza procesją Bożego Ciała, likwidujące szkoły katolickie i zmuszające do zdejmowania krzyży w miejscach publicznych. W 1949 r. rozpoczynają się również aresztowania wybranych kapłanów, np. szkolnych prefektów, mające być przestrogą dla innych.
Największym ciosem w tym okresie jest wejście funkcjonariuszy bezpieki i NIK do wrocławskiego Caritasu i jego magazynów. Później, tzn. w styczniu 1950 r., wywołano propagandową burzę przykrywającą faktyczną kradzież tej organizacji w skali całego już kraju. Po raz pierwszy aresztowano biskupa chełmińskiego Kazimierza Kowalskiego oraz zagrożono aresztowaniem biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego. Pieczęcią mającą potwierdzić zniewolenie Kościoła i zapewnić podpisanie deklaracji w wersji wygodniejszej dla władz był zabór mienia, czyli powtórka dekretów nacjonalizacyjnych z lat 1944-1946 r. w formie przejęcia tzw. dóbr „martwej ręki”.
Są to ciosy, które mają skłonić Episkopat do porozumienia, czyli złożenia swoistego hołdu władzy. Komuniści pokazywali, że mają w ręku broń i sugerowali, że druga strona nie ma żadnych argumentów. Powstawało więc w łonie Kościoła pytanie, jak tę sprawę rozwiązać. Kardynał Adam Stefan Sapieha wychodził z założenia, że z komunistami należy rozmawiać i niczego nie podpisywać. Jego zdaniem ta taktyka miała amortyzować ciosy. Praktyka pokazała, że to założenie jest nieprawdziwe i tylko rozpędza machinę komunistycznego państwa. Prymas Wyszyński był zwolennikiem tezy, że należy doprowadzić do niekompromitującego dla Kościoła porozumienia i zyskać czas na oddech w tej walce oraz sprawdzić na ile będzie to możliwe, by wspólna deklaracja stała się bazą odwoławczą, gdyby władza podejmowała wrogie działania.
Ta koncepcja autorstwa prymasa zwyciężyła, mimo że kardynał Sapieha i starsza część episkopatu nie była do niej przekonana. Nie wyobrażali sobie, że najeźdźcy z 1920 r. mogą być partnerem do porozumienia. Kontrowersyjne było również porozumiewanie się ze stroną, która ma zapisaną w swojej doktrynie walkę z Kościołem. Można się zastanawiać również dzisiaj, która droga do ratowania polskiego katolicyzmu była skuteczniejsza. Prymas w swoich zapiskach więziennych zapisał, że musiał cały swój autorytet położyć na stole podczas obrad Episkopatu i Komisji Stałej Episkopatu i przeważyć głosy niechętne.
Stolica Apostolska bardzo źle przyjęła ten dokument, który otrzymała nie tylko w formie właściwej, ale głównie w formie burzy propagandowej, którą on spowodował. Zaistniała w niej wyłącznie interpretacja komunistów.
Możemy zastanawiać się, czy sukcesem Episkopatu było przyjęcie gwarancji dla Kościoła w takich sprawach jak nauczanie religii w szkołach i dalsze istnienie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, czy swobodnego kontaktowania się ze Stolicą Apostolską. Można powiedzieć, że dla podstawowego celu Kościoła jakim dla polskich katolików było trwanie we wspólnocie Kościoła powszechnego, te gwarancje były bardzo istotne. Nie były one spotykane wcześniej w warunkach kontaktów pomiędzy państwem komunistycznym a jakimkolwiek Kościołem. Z tej perspektywy był to sukces.
Z drugiej strony, czyli sprawy niepodległości Polski zapisy, według których Kościół miał zaprzestać działalności wspierającej podziemie antykomunistyczne były kontrowersyjne. Wprawdzie zapis ten stworzony był tak, aby każda strona mogła go interpretować po swojemu, to jednak w odczuciu społecznym było to odejście od wpierania ludzi marzących o niepodległości. Był to szczególnie trudny moment dla emigracji niepodległościowej.
W porozumieniu był również zapis, że Kościół nie sprzeciwia się spółdzielczej formie własności pod warunkiem jej dobrowolności. Strona komunistyczna interpretowała to jako przyzwolenie na kolektywizację. Chłopi skonfrontowani nie z zapisem porozumienia, ale z propagandową interpretacją komunistów, odczytali to jako zgodę hierarchów na wygonienie ich z gospodarstw. To były zapisy, które wciąż można interpretować jako wyraz pewnej konieczności dziejowej lub jako wyraz nadmiernej uległości.

Jak zareagował na to Watykan?

Prof. Jan Żaryn: Stolica Apostolska w pierwszej chwili ewidentnie odczytała ten dokument poprzez pryzmat tej drugiej interpretacji. Uważano również, że Episkopat Polski w stanie niewolnym podpisał tę deklarację, a z tej przyczyny jest to dokument niewiążący.
Prymas bardzo mocno przeciwstawił się takiej interpretacji. Wiosną 1951 r. doszło do pierwszego spotkania prymasa z Ojcem Świętym Piusem XII. Dopiero wówczas komuniści naciskani przez Wyszyńskiego zgodzili się na jego wyjazd do Watykanu. Wcześniej nie był w stanie wytłumaczyć swoich racji, gdy podpisywał ten dokument. Była to celowa taktyka komunistów, którzy chcieli, aby opinia watykańska była o nim jak najgorsza.
Wyjazd ten zmienił o 180 stopni widzenie prymasa w Stolicy Apostolskiej. Nawet jeśli niektórzy wyżsi urzędnicy Sekretariatu Stanu tacy jak późniejszy kardynał Domenico Tardini wyrażali (z wzajemnością) dystans wobec prymasa, to jednak inni urzędnicy tacy jak Giovanni Montini, czyli przyszły papież Paweł VI, byli zauroczeni kardynałem Wyszyńskim.
Co jednak najważniejsze, prymasowi udaje się dotrzeć do papieża. Ta audiencja i rozmowa wedle relacji ambasadora rządu RP na uchodźstwie Kazimierza Pap,e została odebrana przez Watykan jako wyraz wierności Kościoła polskiego wobec Stolicy Apostolskiej. Papież miał powiedzieć po spotkaniu: „Polonia fara da se”, czyli Polska w osobie prymasa da sobie sama radę i Watykan nie będzie wtrącał się, ponieważ taka interwencja bez pełnej wiedzy na temat sytuacji w Polsce mogłaby tylko zaszkodzić. Prymas został obdarzony wyjątkowymi pełnomocnictwami.
Był to wielki sukces Wyszyńskiego również w sprawie Ziem Odzyskanych. Papież wbrew Episkopatowi Niemieckiemu zgodził się, aby administratorzy apostolscy, zarządzający na Ziemiach Zachodnich z nadania prymasa Hlonda opuszczonymi diecezjami, zostali nominowani tytularnymi biskupami. Podnosiło to ich rangę i stanowiło dla komunistów bardzo niewygodną sytuację. Z tej przyczyny nie pozwolili na powrót administratorów do ich diecezji. Oznaczało to również, że celem komunistów żądających od prymasa ustanowienia wbrew Stolicy Apostolskiej stałych diecezji na Ziemiach Zachodnich, nie było dojście do kompromisu, ale stałe korzystanie z istnienia niewykonalnego zadania.

Dokonajmy skoku do okresu narodzin Solidarności. 25 sierpnia 1980 r. schorowany prymas Wyszyński spotyka się z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem. Przywódca PRL jest roztrzęsiony i błaga kardynała Wyszyńskiego o pomoc w rozwiązaniu kryzysu spowodowanego strajkami na Wybrzeżu. Jakie wnioski wyciągnął prymas z tej rozmowy i jaki wpływ miała na jego homilię na Jasnej Górze wygłoszoną następnego dnia?

Prymas Wyszyński z powodu swojej niezłomności w okresie stalinowskim i wielkiego sukcesu, jakim były program Wielkiej Nowenny i Milenium był traktowany bardzo indywidualnie przez Kościół powszechny i uważany za człowieka chroniącego polskość i katolików przed komunistami. Jego autorytet rósł szczególnie w czasie długiego pontyfikatu Pawła VI. W tej atmosferze doszło do wyboru Karola Wojtyły na papieża. Ojciec Święty od samego początku będzie podkreślał, że nie byłoby jego pontyfikatu bez drogi Prymasa Tysiąclecia. Pobyt i sukces papieża w Polsce w 1979 r. zmusił do refleksji także niektórych przedstawicieli władzy.
Gdy prymas spotkał się po pielgrzymce Jana Pawła II do Polski z jednym ze światlejszych komunistów prof. Janem Szczepańskim, zasiadającym w Radzie Państwa, to od niego dowiedział się wprost, że marksizm się skompromitował i nie ma żadnej siły oddziaływania na społeczeństwo. Co więcej przyznał, iż nie ma żadnej władzy komunistów w Polsce i że to prymas jest jedynym interrexem. Tego nie mówił katolik, lecz człowiek obozu władzy. To jest symbol drogi prymasa od czasów rządów Bolesława Bieruta do ostatnich lat jego posługi za czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Słowa Szczepańskiego są jednoznacznym przyznaniem się komunistów do totalnej porażki.
Jeśli spojrzymy z tej perspektywy, to wybuch strajków sierpniowych w 1980 r. jest dowodem na to, że państwa nie ma i jedyną władzę ma interrex. Komuniści wiedzą, że tylko do niego mogą się odwołać, aby uratować to, co można uratować.
Prymas zdaje sobie jednak sprawę z obowiązywania doktryny Breżniewa, równoznacznej z ryzykiem interwencji sowieckiej w Polsce. Jest to zarazem powód, dla którego Wyszyński zgadza się na rozmowę z Gierkiem, po tym gdy prosi go o to Stanisław Kania. Dochodzi wówczas w Klarysewie do dramatycznej rozmowy, w trakcie której prymas może zobaczyć, że władzy w Polsce rzeczywiście nie ma. Partia i jej I sekretarz ma pełnię władzy, a jednocześnie sytuacja go przerosła. Edward Gierek jest w depresji i nie ma żadnego pomysłu na wyjście z kryzysu, w który wprowadził za sprawą swoich decyzji społeczeństwo i PRL.
Prymas jest od niego człowiekiem starszym, schorowanym, ale jednocześnie ma natychmiast wiele pomysłów. Wie, że istnieje realne ryzyko wejścia wojsk sowieckich do Polski, a zatem mówi Gierkowi, że musi pojechać na Wybrzeże, spotkać się z robotnikami i przyznać im prawo do samorządnych związków zawodowych, ponieważ ludzi mają prawo do tej formy zrzeszania się. To jest plan prymasa mający zabezpieczyć Polskę przed niebezpieczeństwem biologicznej eliminacji narodu w momencie agresji sowieckiej. Gierek nie potrafi podjąć takiej decyzji.
To wyjaśnia, dlaczego następnego dnia na Jasnej Górze Prymas wygłasza homilię de facto występując w roli interrexa. Jest jedyną osobą wypełniającą lukę, wynikającą z nieobecności totalnej władzy. Gdy prymas w swoich zapiskach będzie oceniał swoją homilię na Jasnej Górze i negatywną reakcję strajkujących na swoje słowa, to napisze, iż nie mówił do robotników czy władzy, ale w imieniu narodu, który nie jest bytem chwilowym lecz ma prawo do trwania na mapie, bo ma za sobą 1000 lat historii. Nie można go narazić na fizyczną likwidację. Z jednej strony więc tonował słuszne aspiracje robotników, co było przez nich interpretowane jako wezwanie do powrotu do pracy, ale z drugiej strony bardzo głęboko analizował przyczyny strajków i uważał, że są one skutkiem działań władz.
Kazanie to zostało poćwiartowane w medialnym przekazie peerelowskiej propagandy i wydobyto z niego te akcenty, które były wygodne dla władzy. Wyszyński w zapiskach „Pro memoria” z poczuciem humoru zauważył jednak, że pomimo „poszatkowania” jego wystąpienia, stał się kolejny cud nad Wisłą, że prymas mógł zaistnieć w mediach państwowych. Poprzednio zdarzyło się to tylko raz, w 1956 r.

Ciężko w jednej rozmowie omówić wszystkie wątki kontaktów kardynała Wyszyńskiego z władzami.

Jest to ogromny, wielowątkowy temat. Mówimy bowiem o człowieku niezwykłym, niesamowicie pracowitym, podejmującym codziennie ogromną ilość działań i wyzwań. O każdym szczególe jego służby można mówić wiele godzin.
[fot. wikimediacommons.org]
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)/tp

http://www.stefczyk.info/publicystyka/o ... 7058246120

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


12 cze 2016, 14:21
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Historia
Dla Panów paszport wydany w 1968 jest tragedią,
bo w 1956 to strzelano do chamów


Obrazek

Zupełnie przypadkowo trafiłem na oryginalne nagranie Józefa Cyrankiewicza z 29 czerwca 1956 roku. W tej mowie bandyty, padły sławetne, czy raczej niesławne słowa: Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie!

Dziś przywołany cytat bardzo często jest wykorzystywany przy rozmaitych okazjach, stał się wręcz nieodłącznym elementem politycznego kabaretu, ale okoliczności w jakich zostały te w ogóle nie śmieszne i realne groźby wypowiedziane, zasługują na szczególną uwagę. Przez całe lata jeden z wyjątkowo prymitywnych bandziorów, był przedstawiany jako dowcipny i postawny mąż Niny Andrycz. Panisko Cyrankiewicz całkowitym przeciwieństwem chama Władysława Gomułki, podobnie jak czerwiec 1956 był i jest przeciwieństwem marca 1968 roku. Wartościowanie historycznych wydarzeń nie ma większego sensu, ale z całą pewnością należy wykluczyć przypadki, jeśli chodzi o budowanie legend i fałszywych mitów wokół tych dwóch wydarzeń.

28 czerwca 1956 roku w Poznaniu według różnych danych zginęło od 57 do 70 ludzi, zdecydowana większość to strajkujący robotnicy, wśród ofiar były też dzieci. Historycy podają raz 4 raz 8 żołnierzy i ubeków, którzy w wyniku walk ponieśli śmierć. Na drugi dzień, czyli zupełnie na świeżo, gdy matki nie odebrały jeszcze ciał swoich dzieci, Józef Cyrankiewicz wygłosił mowę, w której zapowiedział ni mniej, nie więcej tylko to, że komuna nadal będzie zabijać. Dokładnie tego dotyczyła metafora władzy odrąbującej rękę prowokatorom. Wysłuchałem całe przemówienie Cyrankiewicza i szczególnie mnie uderzyła seria zdań odnosząca się do utrwalania demokracji, postępu i dalszej walki z reakcyjnym podziemiem.

Nie dawał mi ten bełkot spokoju, aż się przyłapałem na banalnym skojarzeniu.

Jeśli zamienić reakcjonistów faszystami, władzę Trybunałem Konstytucyjnym, a demokrację ludową demokracją liberalną mamy gotowy artykuł michnikowego szmatławca albo wiecowe wystąpienie liderów opozycji.

Jak uczciwie napisałem nie jest to skojarzenie oryginalne i można mi zrzucić stosowanie zgranych chwytów, ale naprawdę polecam ten eksperyment i w tym celu zamieszczam odpowiedni materiał na końcu felietonu. Nic na siłę nie trzeba robić, analogie do uszu pakują się same.
Wczasach PRL obowiązywał wymyślony i całkowicie kłamliwy życiorys bandziora Cyrankiewicza. Jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku w Auschwitz wisiało zdjęcie Cyrankiewicza, jak jednego z liderów ruchu oporu. Prawda była dokładnie przeciwna, Cyrankiewicz był szpiclem gestapo, co ujawnił prawdziwy przywódca ruchu oporu Rotmistrz Witold Pilecki. Do Pileckiego już w czerwcu 1946 r. dotarło ostrzeżenie, że ma się wraz z żoną i dziećmi spakować i wyjechać do Londynu. W odpowiedzi Pilecki wysłał list Cyrankiewiczowi i zarzucił mu kłamstwa, przede wszystkim odnośnie jego rzekomych zasług dla ruchu oporu w Auschwitz. Według historyka Tadeusza Płużańskiego miało to przesądzić o późniejszym losie Rotmistrza Pileckiego. Komunistyczny bandzior z bardzo dużym prawdopodobieństwem stał za śmiercią świadka jego hańby i podłości, jakich się dopuścił w Auschwitz. W bardzo dużym skrócie, takie były okoliczności związane z samymi wydarzeniami w Poznaniu i z Cyrankiewiczem.

W 1968 roku praktycznie nic nie zaszło, jeśli za punkt odniesienia brać Poznań 1956 roku. Owszem ORMO pałowało, ale nie było żadnej strzelaniny, nie zginęła ani jedna osoba i nikt nie był torturowany w kazamatach MBP. Polakom żydowskiego pochodzenia wręczono paszporty i pozwolono wyjechać, a w tamtym czasie to niejeden Polak chciałby być na miejscu Żydów. Nie należę do tych, którzy twierdzą, że zupełnie nic się nie stało, komunistyczna nagonka na Żydów była faktem, masowe zwolnienia na uczelniach również, stąd zresztą pochodzi termin „docent marcowy”, czyli taki dzisiejszy „profesor” Stępień. Zachodzę natomiast w głowę co sprawiło, że nie Poznań 1956 stał się najkrwawszym i najbardziej dobitnym symbolem reżimu PRL, ale właśnie marzec 1968? Wytłumaczenie jest jedno i nie pozostawia żadnych złudzeń. „Ofiarami” marca 1968 roku padli ci, którzy w Poznaniu 1956 strzelali do robotników, siedzieli w komitetach MBP i Informacji Wojskowej albo w „najlepszym” razie bili brawo Cyrankiewiczowi, gdy ten obiecał rąbać ręce reakcjonistów i utrwalać demokrację liberalną.

Przed i w 1956 roku Geremek, Mazowiecki, Kuroń, Kołakowski, Bratkowski, wraz ojcami i matkami wielu redaktorów GW stanowili „elitę” Polski Ludowej w wersji stalinowskiej. Strzelanie do „chamów” nie robiło na nich większego wrażenia. Wielkie „aj waj” podniosło się dopiero wówczas, gdy „chamy” wzięły „panów” za wszarz, wyrzuciły z kierowniczych stanowisk i pokazały drzwi z napisem – „Poszli do swoich!”.

I to jest ostatnia analogia do współczesności.
Dokładnie taki sam dramat przezywają dziś, chociaż wylecieli ze stołków za swoją butę, pazerność i w wyniku demokratycznych wyborów, nie prześladowań „faszystowskiej” reakcji. Dlatego przedrukowują i recytują przerobione mowy Cyrankiewicza, poszukują wsparcia internacjonalistycznego i donoszą obcym. Wprawdzie nie współpracują z gestapo, ale w niemieckich mediach i w brukselskich sprzedają kraj i ludzi, którzy przez lata chronili im ***, pomimo ich wiecznego poczucia wyższości i zdrady wpisanej w karierę.

MatkaKurka

http://kontrowersje.net/dla_pan_w_paszp ... _do_cham_w

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


28 cze 2016, 17:53
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Historia

Zwolennicy NATO-BIS i przeciwnicy odbierania władzy PZPR pchają się na afisz!


Obrazek

Powiadają propagandyści, że mamy do czynienia z gumkowaniem historii. Pretekstem do tego wzmożenia miała być wystawa zorganizowana w trakcie szczytu NATO. Według sanhedrynu RP III zabrakło na niej wielu bóstw i cudotwórców, którzy sprawili, że Polska znalazła się po przeciwnej stronie żelaznej kurtyny. Jednym cięgiem wymieniano zasłużonych: Kwaśniewskiego, Geremka, Nowaka-Jeziorańskiego i Wałęsę, by za chwile drwić z; Kaczyńskiego, Macierewicza, Olszewskiego. Mam ten komfort, że nie muszę sięgać do żadnych źródeł, ponieważ jestem naocznym świadkiem historii i doskonale pamiętam, jak to z NATO i z wieloma sprawami było. Nikogo nie wygumkowano, ale po raz pierwszy nie doklejono zbędnych twarzy i te fakty w końcu powinny trafić do podręczników.

Na początku lat 90-tych zwolenników wejścia do NATO nazywano oszołomami i to był tylko jeden z licznych przykładów na „brak odpowiedzialności”. Pierwszy słynny dylemat z tamtego okresu to podział władzy. 3 lipca 1989 w michnikowemu szmatławcowi pojawił się artykuł Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz premier”. Przeczytać w nim można było główny postulat: „sojusz demokratycznej opozycji z reformatorskim skrzydłem obozu władzy”. Michnik nie wymyślił tego hasła, autorami byli Juliusz Rawicz i Helena Łuczywo, to taka informacja na wypadek, gdyby ktoś chciał organizować uczciwą wystawę. Proszę sobie wyobrazić, że publikacja michnikowego szmatławca wywołała ostry sprzeciw nie sekretarzy PZPR, ale kolegów i koleżanek Adama Michnika. Głównym powodem protestu było to, że postulat naruszał sztamę zawartą przy Okrągłym Stole, przyznając opozycji większą władzę, niż zatwierdzono przy obalaniu Żytniej Exportowej. Obawy wzbudzała też konieczność wzięcia odpowiedzialności za Polskę, którą komuna pozostawiła w stanie bankructwa.

Pierwsze „głosy zdrowego rozsądku” popłynęły ze strony Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Karola Modzelewskiego, Ryszarda Bugaja, Andrzej Stelmachowskiego i Janusza Onyszkiewicza. Wszyscy uznali, że propozycja jest falstartem i może doprowadzić do katastrofy politycznej. 6 lipca michnikowy szmatławiec opublikowała replikę Karola Modzelewskiego: „Nie róbmy rządu, nie idźmy stąd”. 14 lipca 1989 roku od góry do dołu zjechał Michnika przyszły premier Tadeusz Mazowiecki w charakterystycznym dla siebie artykule: „Spiesz się powoli”, wydrukowanym przez Tygodnik Solidarność.

Kto w 40 milionowej Polsce zna te detale?
Jaki odsetek obywateli – 1%? Podejrzewam, że nie więcej. Jestem też pewien, że najmniej 60% ryknie śmiechem, gdy napiszę, że gorącym zwolennikiem postulatu Michnika i głównym twórcą rządu Mazowieckiego był… Jarosław Kaczyński. Jaki zbiór fotografii należałoby pokazać Polsce i światu z okazji historycznego: „Wasz prezydent, nasz premier”? W realiach TVN za fałszywego autora uznano by Adama Michnika, za głównych zwolenników i twórców „solidarnościowego” rządu Mazowieckiego pozostałych udeków. Zbudowania takiej samej blagi domagała się propaganda RP III przez ostatnie trzy dni, bo histeria podniosła się jeszcze przed szczytem NATO.

Geremek, Kwaśniewski, Nowak-Jeziorański i Wałęsa mają tyle wspólnego z twardym dążeniem Polski do udziału w strukturach NATO, ile Jerzy Urban ma wspólnego z organizowaniem pielgrzymek do Częstochowy. Wszyscy byli przeciwnikami i panikowali bardziej niż Mazowiecki przed powołaniem własnego rządu. Kwaśniewski i cała SdRP, czyli dawna PZPR, która później weszła w skład SLD, zaciągała pożyczki od KGB i krzyczała wniebogłosy, że imperialny sojusz to groźba wojny atomowej. Wałęsa w swoim stylu bredził coś o NATO-BIS, Geremek i obóz skupiony wokół Michnika stał w rozkroku pomiędzy Układem Warszawskim i NATO-BIS.

Z obecnych na dzisiejszej scenie politycznej od początku do końca, za wstąpieniem Polski do NATO był Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński i Jan Olszewski. Oni zgłaszali tę konieczność wówczas, gdy płaciło się za to olbrzymią cenę, a perspektywa członkostwa w NATO nie mieściła się nawet a kategoriach mrzonki. Dokładnie tyle należało się Geremkowi i Kwaśniewskiemu ile dostali – dwie główki w dalszym planie. Obaj załapali się na historyczny moment podpisania kwitów z NATO, a odbyło się to w konwencji ślepej kury, której trafiło się ziarnko.

Spadkobiercy PRL byli sygnatariuszami czegoś, co nie było ich pomysłem i dążeniem, ale konformistycznym ustawieniem zadka do sprzyjających wiatrów historii.


Autor MatkaKurka
http://www.kontrowersje.net/zwolennicy_ ... i_na_afisz

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


Ostatnio edytowano 12 lip 2016, 19:00 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz



12 lip 2016, 18:56
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Historia
11 LIPCA 1943


11 lipca przypada 73. rocznica kulminacyjnej akcji ukraińskich nacjonalistów, którzy dokonali skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości pod hasłem Śmierć Lachom. Tego dnia zginęło ponad półtora tysiąca Polaków.


Wołyń – kłamstwo katyńskie III RP

Obrazek

Zbrodnia wołyńska była okrutnym i zaplanowanym ludobójstwem, ale polskim politykom do dziś brakuje odwagi, by nazwać ją po imieniu. Ta poprawność ośmiela neobanderowców do coraz bardziej bezczelnych zachowań.

Potomkowie Kresowian od ćwierć wieku bezskutecznie dobijają się o godne uczczenie pamięci pomordowanych przodków. Słyszą od kolejnych rządzących wolną Polską sił, że żyją nienawiścią, szukają zemsty, marzy im się rewidowanie granic, szkodzą naszym sojuszom i destabilizują politykę. Także i ta, kolejna rocznica zbrodni na Wołyniakach nie przyniesie im oczekiwanej od lat satysfakcji. Goryczy, którą czują środowiska kresowe, nie widać końca.

Co jest tak strasznego w prawdzie o Wołyniu, że nie może się ona zmieścić w oficjalnych wypowiedziach rządu i parlamentu wolnej Polski? Że wciąż usiłuje się ją wymazać, przemilczeć, zrelatywizować i pomniejszyć?

Mimo że nie da się nie przyznać, iż według różnych szacunków, od kilkudziesięciu do być może nawet bez mała 200 tys. naszych rodaków padło w latach II wojny ofiarą bestialskich mordów tylko dlatego, że byli Polakami – III RP wydaje z siebie taki sam propagandowy bełkot o „wypadkach” czy „tragicznych wydarzeniach”, jakim posługiwała się dla zakłamywania historii PRL?

Powodem jest fakt, że zbrodnia miała konkretnych sprawców i sprawcy ci mają swoich spadkobierców, zachowujących ciągłość ideową oraz organizacyjną, aktywnych w polityce swego kraju i mających w niej, a tym samym pośrednio i w grze międzynarodowej, swoje znaczenie. Zbrodnię wołyńską zaplanowali jeszcze w okresie międzywojennym ideolodzy ukraińskiego (czy, jak chce część badaczy, „galicyjskiego”) nacjonalizmu z Dmytro Doncowem na czele. Ich pisma mówiły zupełnie otwarcie o dziejowej konieczności fizycznego usunięcia z terytorium Ukrainy obcego elementu narodowościowego – Polaków, Żydów, Czechów, a także „schłopiałych” (czyli nieprzyjmujących nacjonalistycznej idei) Ukraińców i otwarcie wzywały do eksterminacji. (...)

Autor: Rafał A. Ziemkiewicz
Cały artykuł dostępny w tygodniku "Do Rzeczy"
Źródło: http://ziemkiewicz.dorzeczy.pl/id,9153/ ... II-RP.html

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


13 lip 2016, 16:03
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Historia
Uroczystości w 71. rocznicę obławy augustowskiej w Gibach

Według historyków, obława augustowska to największa po II wojnie światowej, niewyjaśniona zbrodnia dokonana na Polakach. O pamięć i prawdę o ofiarach obławy augustowskiej apelowali uczestnicy uroczystości w 71. rocznicę tej zbrodni, którzy dzisiaj spotkali się przy symbolicznym krzyżu-pomniku w Gibach.


Obrazek
Foto: Artur Reszko / PAP

Obława augustowska nazywana jest małym lub podlaskim Katyniem. Bez wieści, w lipcu 1945 r., na Suwalszczyźnie zaginęło około 600 osób. Zginęły z rąk sowietów, pomagali im funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i milicji. Wiadomo, że nie żyją, ale nie wiadomo, gdzie są ich groby. Ustalenie miejsc pochówku to najważniejsze zadanie w prowadzonym przez Instytut Pamięci Narodowej śledztwie.

W niedzielnych uroczystościach przy krzyżu-pomniku, nazywanym też "gibiańską golgotą" uczestniczyły m.in. rodziny ofiar, a także ich przedstawiciel ks. Stanisław Wysocki, przedstawiciele Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, wicepremiera Piotra Glińskiego, wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński, przedstawiciele IPN, poczty sztandarowe, kombatanci, a także mieszkańcy pobliskich miejscowości.

Podczas uroczystości został odczytany list prezydenta oraz wicepremiera Glińskiego.

Duda w swoim liście podkreślił, że obława augustowska jest "jednym z najtragiczniejszych momentów naszej historii", a także największą powojenną zbrodnią komunistyczną na ziemiach polskich. Pisał też, że ofiary tej zbrodni skazane zostały na śmierć "w niesławie" oraz na drugą śmierć - zapomnienie. Ale - jak podkreślił prezydent Duda w swoim liście - dzięki wspólnocie narodu pamięć o nich została zachowana.

O pamięci i prawdzie jako dwóch najważniejszych słowach napisał też w swoim liście wicepremier Gliński. W jego ocenie pamięć o ofiarach "została zachowana i przekazana", natomiast wciąż nie znamy całej prawdy o tych zdarzeniach. Wyraził też nadzieję, że tak jak wróciła pamięć o żołnierzach wyklętych i ich groby są wciąż odkrywane, tak samo odnalezione zostanie miejsce pochówku ofiar obławy augustowskiej.

"Jednakże, żeby cała prawda wyszła na jaw, niezbędne jest silne państwo. Takie państwo, które wykorzysta wszystkie narzędzia, także polityki zagranicznej, do tego, żeby prawda o obławie augustowskiej została poznana, żeby sowieckie kłamstwa i niedomówienia zostały wyjaśnione" - napisał Gliński.

Dyrektor białostockiego oddziału IPN Barbara Bojaryn-Kazberuk zaapelowała o wspólny apel do władz Białorusi - o to, by pozwolili sprawdzić, czy to na terenie tego państwa znajdują się groby ofiar. W czerwcu strona białoruska odmówiła pomocy prawnej w śledztwie w sprawie obławy. IPN chciałby przeprowadzić na Białorusi prace archeologiczne we wskazanym miejscu. Mówiła, że jest to miejsce "prawdopodobne, hipotetyczne", ale - jak dodała - "to miejsce daje nadzieję". "Musimy zrobić wszystko, żeby do tego miejsca dotrzeć i sprawdzić, czy szczątki ofiar rzeczywiście tam są" - powiedziała Bojaryn-Kazberuk.

"Kilka dni temu apelowałam w Białymstoku (podczas uroczystości Dnia Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej - PAP) do władz Białorusi z wielką prośbą, żeby pozwolili nam tam wejść. Ale mój głos nie będzie ani ważny, ani istotny, ani nie będzie słyszany, jeżeli będzie głosem pojedynczym. Żeby ten głos był słyszany, on musi być silny, żeby był silny, musimy to zrobić razem" - podkreśliła.

Śledztwo w sprawie obławy prowadzi od lat białostocki oddział IPN. Dotyczy ono zbrodni komunistycznej przeciwko ludzkości. Przyjęto w nim, że w lipcu 1945 r., w nieustalonym dotychczas miejscu, zginęło ok. 600 osób zatrzymanych w powiatach: augustowskim, suwalskim i sokólskim. Zatrzymali ich żołnierze sowieckiego Kontrwywiadu Wojskowego "Smiersz" III Frontu Białoruskiego Armii Czerwonej, przy współudziale funkcjonariuszy polskich organów Bezpieczeństwa Publicznego, MO oraz żołnierzy I Armii Wojska Polskiego.

Od kilkudziesięciu lat o wyjaśnienie zbrodni zabiegają również Obywatelski Komitet Poszukiwań Ofiar Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w lipcu 1945 r. oraz Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej, wielu historyków.

W lutym 2016 r. IPN odnalazł na internetowym portalu z materiałami z archiwów ministerstwa obrony Rosji kilka tysięcy stron sowieckich dokumentów o przebiegu obławy. To najnowszy materiał, który może posłużyć do wyjaśnienia zbrodni. Trwa tłumaczenie tych dokumentów. IPN zapowiadał wcześniej, że gdy tłumaczenie będzie gotowe, będzie skierowana do Rosji prośba o nadesłanie oryginałów tych dokumentów. W poprzednich latach strona rosyjska konsekwentnie odmawiała pomocy prawnej w śledztwie dotyczącym obławy. W śledztwie jest mowa obecnie o 592 ofiarach, ale w świetle najnowszych dokumentów można przypuszczać, że zamordowanych może być więcej. Główny cel śledztwa to ustalenie liczby ofiar i odnalezienie miejsca lub miejsc ich pochówku.

http://wiadomosci.onet.pl/bialystok/uro ... ach/41bpnh

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


17 lip 2016, 21:52
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Nielegalne archiwa Jaruzelskiego ujawnione.
IPN udostępnił akta komunistycznego generała


Dokumenty przetrzymywane przez Wojciecha Jaruzelskiego do momentu śmierci to kolejne dowody na to, że komunistyczny generał wybielał swoja biografię. Ukrywał m.in. swoje odznaczenia otrzymane za walkę z Żołnierzami Wyklętymi.


Wśród dokumentów udostępnionych dziś przez IPN znalazły się m.in. fragmenty wojskowych akt personalnych Wojciecha Jaruzelskiego, kopie stenogramów spotkań w Magdalence z lat 1988-1989, notatki służbowe MSW ws. niszczenia "tajnej makulatury" w 1990 r. zawierającej stenogramy posiedzeń Biura Politycznego oraz materiały Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej PZPR dotyczące afery "Żelazo".
- Jaruzelski robił wszystko, żeby robić swoją „białą legendę”. Te dokumenty bardzo dobrze potwierdzają, jak był w tym konsekwentnym. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że właśnie udostępnione przez IPN dokumenty to m.in. akta osobowe, które Jaruzelski wyjął ze swoich teczki żołnierza LWP. Dotyczą lat 40. i 50. Zawierają informacje, które mocno go kompromitują. W udostępnianych właśnie archiwach mamy też notatki opisujące niszczenie protokołów posiedzeń Biura Politycznego. Skądinąd wiadomo, że zniszczono je właśnie na rozkaz Jaruzelskiego
– mówi Grzegorz Wołk, historyk z IPN.

Jak wskazał, Jaruzelski zgromadził w swoim archiwum dokumenty mające potwierdzać fałszywą tezę mówiącą o słuszności wprowadzenia stanu wojennego. - Dobierał materiały, by przedstawiać Solidarność jako ruch konfrontacyjny, który chciał rozprawić się siłowo z aparatem władzy i doprowadzić do krwawej rewolucji. A stan wojenny miał być tym, co zapobiegnie rozlewowi krwi – mówi nam Grzegorz Wołk.
- Odnalezione dokumenty potwierdzają informacje historyków dr. Piotra Gontarczyka i dr Lecha Kowalskiego dotyczące manipulacji biografii, która jest przedstawiana w oficjalnych źródłach. Legendę generała PRL miały budować nieprawdziwe dane: wydłużenie szlaku bojowego II wojny światowej, dopisywanie sobie kombatanctwa czy fałszowanie prawdy co do odznaczeń otrzymanych za walkę z „bandami”, czyli Żołnierzami Wyklętymi, a nie - jak utrzymywał po latach - za zasługi z II wojny światowej
– dodaje historyk, wskazując, że z innych źródeł wiadomo o udziale Jaruzelskiego w akcji przeciwko podziemiu niepodległościowemu w Hrubieszowie. Istnieją też nagrania archiwalne TVP z okresu PRL, na których Jaruzelski wspomina noc sylwestrową, którą spędził na "walkach z bandami".

Udostępniane dokumenty zostały zabezpieczone w lutym br. po przeszukaniu w domu wdowy po zmarłym w 2014 r. Jaruzelskim. Instytut Pamięci Narodowej udostępnił dziś 47 jednostek archiwalnych.

Wśród odnalezionych i udostępnionych dokumentów z domu gen. Jaruzelskiego nie ma jego teczki jako współpracownika Informacji Wojskowej z lat stalinowskich o pseudonimie "Wolski”.

http://niezalezna.pl/82532-nielegalne-a ... o-generala

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


23 lip 2016, 10:25
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Historia
14 sierpnia 1980 roku rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej.

Strajk rozpoczęli trzej robotnicy stoczni: Jerzy Borowczak, Ludwik Prądzyński i Bogdan Felski.  
Pierwszych dwóch znałem osobiście - pracowaliśmy na tym samym wydziale, z Ludwikiem Prądzyńskim przy sąsiednich stanowiskach pracy.
Załącznik:
Prądzyński i Wałęsa.jpg
Ludwik Prądzyński z Lechem Wałęsą
Załącznik:
Stocznia Gdańska 14 sierpnia 1980.jpeg
Ludwik Prądzyński po prawej stronie Wałęsy.
Załącznik:
Walentynowycz_Prądzyński_Wałęsa.jpg
Ludwik Prądzyński między Anną Walentynowicz a Lechem Wałęsą.


Więcej:
Strajk w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r.

Obrazek

http://www.wszechnica.solidarnosc.org.pl/?page_id=162


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


14 sie 2016, 12:45
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Historia
Ale to Polska jest radykalna


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


25 sie 2016, 21:33
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Historia
Uroczystości pogrzebowe "Inki" i "Zagończyka".

Obrazek

Dzisiaj w Gdańsku odbyły się uroczystości pogrzebowe Danuty Siedzikówny i "Inki" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka".
W ceremonii uczestniczyli przedstawiciele najwyższych władz państwowych i tysiące osób z całej Polski.

Obrazek

Trumny ze szczątkami żołnierzy antykomunistycznego podziemia zostały złożone do grobów na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym dokładnie 70 lat po rozstrzelaniu ich przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.

Uroczystościom towarzyszyły okrzyki "Cześć i chwała bohaterom!". Bezpośrednio przed złożeniem trumien do grobów przemawiali między innymi premier Beata Szydło, szef MON Antoni Macierewicz, wiceprezes IPN profesor Krzysztof Szwagrzyk oraz przedstawiciele rodzin "Inki" i "Zagończyka".
Prezydent Andrzej Duda przekazał rodzinom Danuty Siedzikówny i Feliksa Selmanowicza flagi państwowe.

http://wiadomosci.wp.pl/gid,18483298,ka ... &_ticrsn=5



Pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" przywraca godność państwu.

- Pogrzeb Danuty Siedzikówny "Inki" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka" przywraca godność nie im, bo oni nigdy jej nie utracili, lecz państwu polskiemu, które przez lata, nawet po 1989 r. nie potrafiło uhonorować swoich bohaterów – powiedział dzisiaj prezydent Andrzej Duda.

Prezydent mówił w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, że pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" to ważny dzień. - To nie jest smutny dzień. (…) Jeżeli smucić się to tylko z tego powodu, że aż 70 lat czekać trzeba było na ten pogrzeb i aż 27 lat po 1989 roku – powiedział Andrzej Duda.
- O ile do 89. roku można powiedzieć, że rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali "Inkę" i "Zagończyka", to przecież po 89. roku teoretycznie nie – dodał.

Prezydent pytał, jak to się stało, że aż 27 lat trzeba było czekać, by Polska mogła pochować swoich bohaterów.
Wskazywał, że zakopanie zwłok pod chodnikiem, tak by nie znaleziono grobu, to "największa kara dla pamięci i największe podeptanie dla rodziny".
- To niezwykle okrutne, tak się obejść. Oni to umieli. (…) Dzisiaj za wszelką cenę walczą żeby nie były wymieniane nazwiska tych, którzy zamordowali Żołnierzy Niezłomnych; żeby nikt nie pytał gdzie są pochowani – powiedział prezydent.
- Jest coś takiego jak chluba bohatera, chluba bohatera, która spływa na następne pokolenia, ale jest i piętno zdrajcy i ono też jest bardzo trwałe – dodał.

Prezydent wskazywał, że Polska odprowadza dziś swoich bohaterów w ostatnią drogę w obecności najwyższych władz.
- To nie będzie tylko pogrzeb. To będzie przede wszystkim patriotyczna manifestacja zadośćuczynienia, jakie państwo polskie dzisiaj czyni wobec swoich bohaterów – powiedział Andrzej Duda.
- Nie mam przekonania, że my, poprzez ten pogrzeb, przywracamy im godność. Oni nigdy godności nie stracili. My przywracamy przez ten pogrzeb godność państwu polskiemu – podkreślił.

W niedzielę mija 70 lat od wykonania przez komunistyczne władze wyroku śmierci na niespełna 18-letniej Danucie Siedzikównie, sanitariuszce 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej oraz na ppor. Feliksie Selmanowiczu, dowódcy plutonu 5. Wileńskiej Brygady AK.

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/andrzej- ... twu/enl7x7



Długo czekałaś „Inko” na ten dzień! Długo czekałeś nań „Zagończyku”!
      
Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?

Homilia Księdza Arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, Metropolity Gdańskiego, wygłoszona 28 sierpnia 2016 w Bazylice Mariackiej w Gdańsku z okazji Uroczystości pogrzebowych śp. Danuty Siedzikówny ps. „Inka” i śp. Feliksa Selmanowicza ps. „Zagończyk” w 70. rocznicę wykonania na nich wyroku śmierci przez oprawców komunistycznych.
(...)
http://niezalezna.pl/85270-abp-glodz-dl ... zagonczyku

Długa ta homilia, ale warto przeczytać...

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


28 sie 2016, 21:20
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Historia
Niezwykła historia Postulatów Solidarności

Obrazek
Obrazek

Stoczniowe strajki w 1980 roku rozpoczęły zmiany, które odmieniły oblicze całej Europy. Jednym z najważniejszych elementów tamtych wydarzeń, zwanych Festiwalem Solidarności oraz niezaprzeczalnym symbolem strajków są Tablice z 21 Postulatami. Być może ta bezcenna dziś pamiątka nie przetrwałaby ciemnej nocy stanu wojennego, gdyby nie zapobiegliwość i odwaga pracowników Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku.

17 sierpnia 1980 roku Andrzej i Joanna Gwiazdowie oraz Bogdan Lis sformułowali postulaty Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (ostatecznie zredagował je Bogdan Borusewicz).
18 sierpnia kierownictwo MKS zdecydowało o podaniu treści postulatów do publicznej wiadomości. Wobec braku możliwości przedstawienia ich za pośrednictwem środków masowego przekazu, postanowiono zapisać je na sklejkach używanych w stoczni przez traserów i umieścić nad bramą główną Stoczni Gdańskiej. Pierwszą tablicę zapisał Arkadiusz Rybicki, drugą Maciej Grzywaczewski.

Po zakończeniu strajku Tablice przeniesiono do siedziby Solidarności w Gdańsku, a w roku 1981 Zarząd Solidarności przekazał je Centralnemu Muzeum Morskiemu, które urządzało wystawę poświęconą Sierpniowi ‘80. W tym czasie Tablice były często wypożyczane i aby w czasie ich nieobecności wystawa była pełna – za zgodą Solidarności – wykonano kopie. Solidarność przekazała Muzeum dokładnie takie same tablice jak te, na których Grzywaczewski i Rybicki zapisali solidarnościowe żądania.

Sporządzenia kopii podjął się Mirosław Brucki, konserwator CMM – zajęło mu to niespełna dwa dni (pracował w jednym z magazynów należących do CMM; jego współpracownicy o niczym nie wiedzieli). "Dziś nie sposób opowiedzieć słowami atmosfery tamtych dni. To było połączenie wielkiej euforii i jednocześnie obawy." – mówi Brucki, konserwator CMM. Po wykonaniu kilku próbnych kresek, odręcznie rozpoczął kopiowanie tablic, naśladując charakter i styl pisma autorów. "Oryginały przyjechały do Muzeum w złym stanie. Przede wszystkim dlatego, że były zapisane na zwykłej sklejce, a teksty zapisano węglem rysunkowym. Tytuły i kolejne numery postulatów zapisano natomiast czerwoną farbą olejną. Przecież, zanim Tablice trafiły do nas, wisiały na bramie Stoczni – słońce, wiatr i deszcz zrobiły swoje." – wspomina Brucki, który dokonał wstępnego zabezpieczenia Tablic za pomocą fiksatywy, czyli środka chroniącego przed światłem i uszkodzeniami wewnętrznymi.

Konserwacji tablic podjął się Wiesław Urbański, konserwator CMM i jednocześnie przewodniczący Solidarności w CMM. To on odegrał w historii Tablic największą rolę, wiele ryzykując. Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego Dyrektor CMM – Przemysław Smolarek - podjął decyzję o wywieszeniu na wystawie kopii Tablic, oryginały zaś schowano w muzealnych magazynach. Okazało się to być bardzo dobrym posunięciem, bo już w pierwszych dniach stanu wojennego SB zabrała z CMM najważniejsze eksponaty dotyczące wystawy Sierpień ’80, a wśród nich Tablice z 21 Postulatami - a w rzeczywistości ich kopie.

Kiedy w Spichlerzach na Ołowiance pojawili się funkcjonariusze SB, oryginalnych Tablic już tam nie było. Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego Wiesław Urbański wywiózł je z Muzeum i ukrył na strychu swego domu. Z nikim o tym nie rozmawiał – w myśl najważniejszej konspiracyjnej zasady – im mniej osób wie, tym lepiej. Całą sprawę znał jeszcze tylko muzealny kierowca – Dariusz Chełkowski. Dyrektorowi CMM Urbański powiedział jedynie, że tablice zostały ewakuowane. "Wiedziałem, że te Tablice trzeba ratować – czułem, że z biegiem czasu nabiorą wartości symbolicznej i historycznej. Zresztą już wtedy miały one dla nas ogromne znaczenie" – mówi Urbański.

Kopie zabranych przez SB Tablic zaginęły i do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Tymczasem oryginalne Tablice różniły się od kopii (o czym na szczęście nie mieli pojęcia esbecy): na tych prawdziwych na odwrocie znajduje się zapisany przez pomyłkę fragmentu ósmego postulatu (zarówno cyfra, jak i treść zapisane są czerwoną farbą). Kopia zabrana przez SB tej wady nie miała.

Schowane przez Urbańskiego Tablice bezpiecznie przetrwały okres stanu wojennego i przemian ustrojowych i ponownie wróciły do Muzeum, już w wolnej Polsce. "Dziś Tablice można zobaczyć na wystawie w Spichlerzach na Ołowiance. Pod koniec przyszłego roku chcielibyśmy zorganizować w Ośrodku Kultury Morskiej wystawę czasową, na której pragniemy zaprezentować Tablice, ale także opowiedzieć historię poszczególnych osób, które z tymi Tablicami były związane." – mówi Jerzy Litwin, Dyrektor CMM. Muzeum stara się właśnie o pozyskanie środków umożliwiających zorganizowanie takiej wystawy.

Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu UNESCO "Pamięć Świata", podczas konferencji programowej w Gdańsku w dniach 28-30 sierpnia 2003 r., uznał tablice za jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku, świadectwo wydarzeń mających przełomowy wpływ na zmiany polityczne, ustrojowe i gospodarcze państw bloku socjalistycznego, których kolebką była Stocznia Gdańska. Na tej podstawie decyzją Sekretarza Generalnego UNESCO z dn. 16.10.2003 r. zostały one wpisane wraz z solidarnościowym zbiorem archiwalnym przechowywanym w warszawskim "Ośrodku Karta" na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO "Pamięć Świata".

Źródło: http://www.nmm.pl/aktualnosci/niezwykla ... lidarnosci

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


31 sie 2016, 19:17
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
„To byli Niemcy!"
Wstrząsające, nowe zeznania świadków z Jedwabnego.


Obrazek

"Małe dzieci wrzucali do stodoły – na górę, przez głowę, żeby prędzej. Główny oddział Niemców stał przed stodołą. Wrzask był niesamowity. Okropny."
„Polacy słusznie byli dumni z oporu, jaki stawiali nazistowskim okupantom, ale faktycznie podczas wojny zabili więcej Żydów niż Niemców.”


To napisał Żyd judzący przeciw Polsce po całym świecie, również nad Wisłą. Napisał to niecały rok temu w niemieckiej gazecie „Die Welt”, ku uciesze jej czytelników, potomków wpychających do komór gazowych i wrzucających do pieców przodków autora tej ohydnej tezy. Autor ten nazywa się Jan Tomasz Gross – a któż by inny. Przedstawia się jako wybitny historyk amerykański, choć w Ameryce prawie nikt go nie zna. Głos tego człowieka za to jest niezwykle uważnie słuchany w Polsce i co dziwniejsze jego tezy są podejmowane i upowszechniane nie tylko przez nierzetelnych publicystów lub marnych wydawców, ale także przez naukowców, historyków z tytułami.

Jak choćby przez pana Andrzeja Friszke, profesora historii najnowszej, któremu nie od dziś niebywałą trudność sprawia dostrzeżenie jakichś pozytywnych cech w narodzie polskim. Te negatywne opinie wypowiada oczywiście z potrzeby naukowej, broń Boże z jakiej niechęci do Polaków. Z tej samej naukowej potrzeby porównuje w żywiącej się minioną sławą gazecie „Rzeczpospolita” PiS do PRL-u oraz wyraża pogardę dla polskiego ludu, jak też optuje za proniemiecką polską polityką historyczną – wyraźnie za nią tęskni. Tylko tak dalej, panie profesorze! Ordery czekają – tym razem w Berlinie. Przede wszystkim w Berlinie, ponieważ pan Friszke posługując się autorytetem pana Grossa wziął w solidną obronę Niemców usiłując łagodzić ich obraz jako morderców Żydów, przerzucając winę rzecz jasna na Polaków. Przy okazji skopał nieżyjącego już prezesa IPN prof. Janusza Kurtykę i jeszcze mocniej dopiero co mianowanego dr. Jarosława Szarka, który ośmielił się mieć wątpliwości w kwestii mordu w Jedwabnem i jak wiemy zaproponował dokładne przebadanie tej sprawy. Nowy prezes oczywiście popełnił błąd, bo nie zaakceptował autorytetu Grossa, który raz na zawsze obwieścił, że Polacy to mordercy. Panie Jarosławie, panie doktorze, czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

Chcąc pomóc nowemu prezesowi IPN i oczywiście Czytelnikom pozwolę sobie zacytować zeznania świadków mordu w Jedwabne, ludzi dziś oczywiście starszych, mieszkających obecnie na drugim kontynencie. Odnalazł ich Wacław Kujbida i nagrał oraz spisał opowieści naocznych świadków tragicznych wydarzeń. Opublikowano je w miesięczniku „Wpis” (nr styczniowy z 2015 r.). Oto główne fragmenty:

Niemieckie media znów plują na Polskę! Niemieckie media znów plują na Polskę!
„Hieronima Wilczewska nie wygląda na swoje 80 lat. Szczupła sylwetka, elegancka sukienka, siwe włosy upięte wysoko w kok z tyłu głowy. Zawsze w ręce albo gdzieś obok nieodłączny różaniec.

- Urodziłam się i mieszkałam obok Jedwabnego, we wsi Kucze Wielkie – zaczyna opowieść pani Hieronima.
Stamtąd chodziłam w niedziele i na nauki przedkomunijne do kościoła; wtedy, w ten czwartek też przyszłam z Kucz do Jedwabnego. Kiedy wchodziliśmy do kościoła, nic specjalnego nie spostrzegliśmy. Dopiero kiedy wyszliśmy z niego, zobaczyliśmy, że pędzą tłum ludzi do stodoły. Był wielki krzyk i zamieszanie. Podbiegliśmy wszyscy za nimi. Jak to dzieci. Ciągle ich widzę. Ciągle słyszę ten ich krzyk w mojej głowie. Co dnia i na nowo. I codziennie się za nich modlę. (…)

- Stłoczonych pędzili ich tam krzykami, do tej stodoły. Do środka. Starszych popychano jednych na drugich, a dzieci, które zostawały na końcu, wrzucali na samą górę. Ot tak, brali za kark, za ramię i wrzucali na sam wierzch.

- Kto? Cywile czy umundurowani? – pytam.

- Niemcy – pewnie i bez chwili namysłu odpowiada pani Hieronima.
– To byli Niemcy. Mieli mundury Gestapo. Czarne mundury.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to, co powiedziała pani Wilczewska, potwierdzało trop prowadzący do prawdziwych sprawców zbrodni. Wbrew powszechnemu mniemaniu w czasie II wojny czarne mundury nie były tylko w powszechnym użyciu SS, nosili je oficerowie i żołnierze tylko niektórych, specjalnych oddziałów, w tym Allgemeine SS, w tym Einsatzkommando SS Zichenau-Schröttersburg operujące na tych terenach pod dowództwem Hauptsturmführera SS Hermanna Schapera. O tym jednak ośmioletnie dziecko nie mogło wiedzieć. (…) Upewniam się, co do tych Niemców, pytając:

- I po jakiemu mówili?

- Po niemiecku. To byli Niemcy. Nawet twarzy nie mieli jak nasi ludzie. Jak Polacy. Wtedy, jak chciałam podać tym Żydom wody, to Niemiec szarpnął mnie, wrzeszcząc: „Raus, du verfluchte Scheisse!”, po niemiecku. Ale inny oficer podszedł do mnie i powiedział, ale nie po niemiecku, tylko po rosyjsku: „Przypatrzcie się teraz uważnie, co robimy. Bo jak skończymy to robić z Żydami, to to samo będziemy robić z wami, Polakami”.  

Dlaczego mówił po rosyjsku? Skąd się tam wziął Rosjanin w niemieckim mundurze? Trudno powiedzieć, ale wiadomo, że w latach 1939-1941 Gestapo ściśle współpracowało z NKWD w likwidacji podziemia i politycznej opozycji na terenach okupowanych przez Sowietów i przez Niemców.  (…)

- Jak już ich tam zagonili – wspomina dalej pani Hieronima -  to z takich długich karabinów zaczęli psikać na tę stodołę wodą. Jak to podpalili, to domyśliłam się potem, jak byłam starsza, że to musiała być benzyna, nie woda. Od razu się wszystko zajęło. Wkoło ten ogień tak poszedł… I ten krzyk tych ludzi w środku... Ten straszny krzyk! Ciągle to mam w uszach…

Starsza pani zaciska dłoń w dłoni. W jej opowieści wielokrotnie powraca tych kilka utrwalonych na zawsze w pamięci dziecka obrazów. I krzyk umierających, palonych żywcem ludzi. Wcześniej ośmioletnia dziewczynka chciała koniecznie podać wodę do picia ofiarom. Nie mogła, bo Niemcy ją odgonili - ta woda wraca również w opowieściach pani Wilczewskiej. Jako dziecko zapamiętała, że następnego dnia, po wygaśnięciu ognia i zawaleniu się resztek stodoły, niektóre z nadpalonych, nieludzko poparzonych ofiar jakimś cudem żyły jeszcze w tych popiołach, i że niemieckie oddziały otaczały kordonem to drgające w agonii ludzkie pogorzelisko, nie pozwalając do samego końca zbliżyć się tam nikomu.  

Pytam, czy ktoś przed nami nie próbował przeprowadzić z nią wywiadu.
Było paru dziennikarzy. Zapisywali rozmowy, ale potem nigdy nic się nie ukazało.
Dlaczego?
Rozmawiamy o kamiennym pomniku, postawionym po wojnie przez mieszkańców w miejscu zbrodni. O tym, na którym napisano, że zbrodni dokonali Niemcy, a który - zniknął. Mówimy jeszcze o oszczerstwach zarzucających Polakom udział sprawczy, o absurdach tych kłamstw. Polacy w czasie szalejącego terroru niemieckiej okupacji nie mogli po prostu fizycznie poza kontrolą Niemców przeprowadzić na własną rękę tego typu akcji. (…)

Tak imigranci podziękowali Niemcom za gościnność (WIDEO) Imigranci "dziękują" Niemcom za gościnność (WIDEO)
Na zakończenie mówię pani Hieronimie o innej, napisanej po angielsku książce, przedstawiającej Polaków światu z podobnej perspektywy. To „Inferno of Choices” (Piekło wyborów), antypolska publikacja sponsorowana przez polskie MSZ i promowana oficjalnie latem 2012 r. przez polskie placówki dyplomatyczne za granicą. Również w kanadyjskiej Ottawie. Pani Wilczewska milczy zaszokowana. Ja po chwili też. Właściwie nie ma na to żadnych słów. Gdyby tylko te nieszczęsne ofiary mogły przemówić... Może kiedyś przemówią. Również i do oszczerców. Pani Hieronima apeluje do dziennikarzy o przekazywanie prawdy o Jedwabnem. (…)”

Jest również zeznanie drugiego świadka, umieszczone w tej samej relacji Wacława Kujbidy, zasłużonego działacza polonijnego walczącego jak może o dobre imię swego narodu, także na uchodźctwie. Oto obszerne fragmenty, również pochodzącego z miesięcznika „Wpis”:

„Dom państwa Boczkowskich znajdował się jakiś kilometr, półtora na południowy-wschód od miasteczka, pomiędzy Jedwabnem a wioską Grądy Małe. W ten czwartek, 10 lipca, 12-letni chłopiec, jak prawie codziennie, poszedł wraz z kolegą do Jedwabnego. Znaleźli się tam około drugiej po południu. Kiedy dochodzili do centrum, większość ludności żydowskiej już zgromadzono na rynku. Ale spędzanie ludzi trwało dalej.

           - Minęło zaledwie dziewiętnaście dni od wkroczenia na te tereny armii niemieckiej – przypomina Stefan Boczkowski. - Jak doszliśmy do okolic rynku zorientowaliśmy się, że pędzą na rynek ludność polską pochodzenia żydowskiego. Z okolicznych domów. Musieli to robić już wcześniej, od rana, bo jak przyszliśmy do Jedwabnego, to już było tam całkiem sporo ludzi zapędzonych. Do niektórych domów wracali po kilka razy, bo widocznie nikogo tam nie zastali za pierwszym razem.

- Kto? - pytam.

           - Niemcy. Wojsko niemieckie. To nie był tylko czysty Wehrmacht tylko Einsatzkommando. Takie specjalne oddziały do czystek etnicznych. Do Cyganów, Żydów, komunistów. Einsatzkommando, po prostu siły bezpieczeństwa. To Einsatzkommando szło zresztą po kolei, od Grajewa w stronę Jedwabnego. Byli w Wąsoszu, później w Łapach, w samym Białymstoku. Po kolei. Tak jak Niemcy wchodzili. Trzeba też wymienić Stawiski. Tam ich nie spalono w stodole, jak gdzie indziej, tylko rozstrzelano - to było dzień wcześniej albo dzień później niż w Radziejowie. A Radziejów był 7 lipca.

Znowu pytam o mundury, o kolor uniformów.

           - Te były różne. Były zielonkawe zwykłego feldgrau (oficjalna nazwa szarego i zielonego koloru mundurów Wehrmachtu – przyp. red. „Wpis”), czarne sił bezpieczeństwa i Gestapo. Jedni byli w butach, inni w kamaszach. Ale najwięcej było tego takiego zielonkawego feldgrau.

Mały Stefan biegał tam z kolegami, chodzili niespokojnie dookoła przez kilka godzin.

- Były wakacje. Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu, spotkałem też innych naszych kolegów ze szkoły. Piotrek Dąbrowski, Henryk Mankiewicz. I nie tylko oni. Zresztą, wśród tych, których pędzili środkiem ulicy też widzieliśmy znajome osoby. Przecież wszyscy się tam znaliśmy. Widziałem jak prowadzili Bromsztejnów, Grądowskich. Bromsztejn bo do naszej klasy chodził, do piątej; to i rodzinę znałem.

Rodziny żydowskie prowadzili na rynek Niemcy. Ale mały Stefan Boczkowski zauważył też idącego z niemieckimi żołnierzami Polaka, właściciela małego warsztatu mechanicznego, do którego czasem chodził naprawiać rowery.

- Co pan z tymi Niemcami tu robi? – zapytał Stefan.

           -  Weszli do mojego domu i kazali iść ze sobą i pokazywać gdzie mieszkają Żydzi. Powiedzieli, że jak tego nie zrobię to zostanę natychmiast rozstrzelany. Pójdziesz teraz z nami i pokażesz, gdzie mieszkają Żydzi, których znasz. Jak nie, to kula w łeb! Mają ich prowadzić na jakieś roboty czy coś takiego.

Niemcy wybrali sobie z każdej większej ulicy po kilku mieszkańców i kazali im, pod groźbą śmierci, pokazać gdzie mieszkają ich sąsiedzi pochodzenia żydowskiego. Ten podły przymus stosowany był zresztą przez okupanta nie tylko w Jedwabnem. Cała diabelska machina tej wojny, morderstw i okupacji zarówno z niemieckiej, jak i sowieckiej strony, siała nienawiść również i w ten sposób, że szczuła na siebie różne, żyjące dotychczas przez stulecia obok siebie w symbiozie i spokoju grupy etniczne. Zresztą, czy tylko wtedy i tylko tam stosowano taką metodę?

Pod lufami niemieckich karabinów prowadzono więc Niemców do drzwi domów żydowskich, chociaż niektóre z tych domostw były już puste. Rodziny zdążyły albo uciec przed chwilą albo opuściły Jedwabne 19 dni wcześniej; ci zabrali się z uciekającymi Sowietami jako bardziej znaczni urzędnicy NKWD.

Chociaż nie dobrowolnie, to jednak ludzie szli nie próbując właściwie żadnych rozpaczliwych ucieczek, oczywistych jak by się wydawało, prób ratowania w takiej sytuacji swojego życia. Nie próbowali, bo oni po prostu nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy z tego, że idą na śmierć. Niemcy okłamali ich i w tej, ostatecznej sprawie. Tak zresztą jak mieli już kłamać wszędzie i zawsze, w takich i podobnych sytuacjach, do końca wojny.

           - Nie  – potwierdza pan Stefan – nie wiedzieli. Niemcy mówili im, że będą ich przydzielać do jakichś prac, albo do porządkowych na rynku, albo do jakichś gałęzi przemysłu niemieckiego, zależnie od wieku. Tak samo mówili tym Polakom, którym kazali wskazywać te domy.

Wracam jeszcze pytaniem do tych oddziałów, prowadzących ofiary i do mieszkańców Jedwabnego.

           - Ilu było tych mieszkańców, których Niemcy zmusili do wskazywania domostw z rodzinami pochodzenia żydowskiego?

           - Na każdej głównej ulicy, w stronę rynku, prowadzono tych ludzi. Na Łomżyńskiej, Przytulskiej, Wiskiej, Przestrzelskiej. Tak się podzielili. Cztery, pięć głównych ulic. Było po trzech, czterech niemieckich funkcjonariuszy z bronią i po dwóch, trzech mieszkańców Jedwabnego. No, to łatwo policzyć. Ale Niemcy im nie pozwolili odejść, jak już doszli do rynku. Powiedzieli, żeby teraz zostali i z nimi pilnowali, żeby nikt się z tego rynku nie oddalił. I niektórym dali nawet kije do rąk. W każdym razie nie pozwalali tym mieszkańcom odejść.

- Ile osób pilnowano na rynku – pytam.

           - Może trzysta? Trzysta kilkadziesiąt? Ja nie liczyłem. Nikt wtedy nie liczył. Ale coś koło tego. Proszę zauważyć, że rok wcześniej, w 1940 roku, w czasie okupacji sowieckiej, kiedy przeprowadzono spis ludności w sowieckiej Republice Białoruskiej, do której zostaliśmy przyłączeni, wykazano około 500 osób pochodzenia żydowskiego w Jedwabnem. No to wtedy nie mogło być więcej na tym rynku niż około trzysta kilkadziesiąt osób.

Niemcy trzymali tych wszystkich ludzi na rynku bez jedzenia i picia przez kilka godzin. Dzieci zaczęły płakać. Okoliczni mieszkańcy zaczęli gromadzić się dookoła, ukradkiem, podawać wodę czy jakieś pożywienie. Niektóre z kobiet brały na rękę dziecko, żeby dać mu wody i uciekały z tym dzieckiem jak żołnierze nie widzieli.

           - Ratowali, jak tylko było można – mówi pan Stefan – mówienie, że mieszkańcy brali w tym wszystkim udział to jest nieprawda! Perfidne kłamstwo!

Tak było do godziny osiemnastej. W międzyczasie na rynku i obok zatrzymują się na krótki postój przejeżdżające ciężarówki i pojazdy oddziałów niemieckich, udających się na wschód, na front. Jedwabne znajduje się na ważnych w tych dniach szlakach frontowych: Grajewo – Radziłów – Przytuły – Jedwabne – Wizna -  Białystok. (…)

           - Wtedy to zrobiło się nagle na rynku gęsto od Niemców. Zielono od mundurów. Bo samo Einsatzkomando nie było wcale liczne. Może maksymalnie jakieś sto osób, razem z tym głównodowodzącym – rozważa pan Stefan.

Niemcy postanowili „zabawić się”, dodatkowo poniżając tych biednych ludzi. Najpierw kazali im śpiewać rosyjskie piosenki. Potem, na komendę, kazali wszystkim głośno krzyczeć: „..przez nas wojna...”

- … to wszystko było okropne, jeszcze te wrzaski, te krzyki na komendę, „...przez nas wojna! Przez nas wojna!...” – przypomina sobie, kręcąc głową mój rozmówca. – Potem kazali im rozbić pomnik Lenina. No więc rozbili go na kawałki, tylko popiersie i głowa zostały całe. Ale przy tym rozbijaniu to sami Polacy im pomagali. Dobrowolnie. Dopiero potem rozpoczął się ten marsz. Marsz śmierci jak ja to nazywam. Niemcy kazali im nieść po kawałku z tego rozbitego pomnika Lenina. Popiersie, bo było ciężkie, to niosło dwóch. Młodszych.

W ten sposób, poganiany przekleństwami, ruszył ten pochód śmierci w kierunku stodoły. Ledwie żywi ludzie, z tobołkami, kobiety z dziećmi na ręku.

           - Wszystko otoczone było przez Einsatzkomando. Uzbrojeni w karabiny, automaty, pistolety za pasem. Nawet tych dwudziestu kilku Polaków, co ich zabrali do pilnowania, to oni też byli otoczeni przez tych Niemców.

           - Mieli broń?

           - Polacy? Skądże! Jak mogli mieć broń? Gdyby choć wtedy zorientowali się, co ich czeka. Pewnie tłum rzuciłby się, ławą, do ucieczki, bez względu na konsekwencje. Pewnie ktoś by się uratował. Ale szli przecież „do pracy”. Dopiero gdy doszli do stodoły, może zaczęli sobie zdawać sprawę z grozy sytuacji. Ale pewnie też nie do końca. Niemcy zaczęli ich kolbami, uderzeniami wpychać do środka. Rozległ się jeszcze większy krzyk, lament, płacz. Starsi inaczej, młodsi trochę inaczej. Kobiety z tobołkami krzyczały, ciągnąc za sobą dzieci. Płakały przeraźliwie. Mężczyźni chyba zresztą też – przerywa na chwilę pan Stefan – mniejsze dzieci to Niemcy nawet wrzucali do środka. Na górę, przez głowę, żeby prędzej.

           - Myśmy stali z jednej strony stodoły oglądając to wszystko – zaczyna znowu swoją opowieść pan Boczkowski. – Jak już chyba wszystkich wepchnęli, to słuchać było takie trzaski. Takie jakby metal uderzał o metal. Nie wiedziałem co się z drugiej strony działo ani w środku, ale to pewnie musiały być strzały. Teraz, po latach, przy ekshumacji, odkryto te łuski po pociskach, około dwieście. To Niemcy wtedy musieli strzelać. Przecież ani Żydzi ani Polacy nie mogli mieć przy sobie żadnej broni! Potem zamknęli te wierzeje i podparli je jeszcze od zewnątrz takimi słupami. Żeby się nie otwarły pod naporem. Potem, do tyłu, z boku stodoły, podjechała taka furgonetka, samochód dostawczy z żołnierzami. Kilku ich tam było i zaczęli wynosić jakieś naczynia i chodzić z nimi. Nie wiedziałem co tam było. Nikt nie wiedział, bo daleko staliśmy. Ale trudno się nie domyślić. Potem pojawił się ogień. I to nie w jednym czy drugim miejscu, ale od razu dookoła. Taki wieniec ognia. I krzyk okropny: „pali się!!!”...

- Gdzie byli wtedy Niemcy – upewniam się – dalej otaczali stodołę?

           - Główny oddział to stał tutaj, z przodu, a tam z tyłu pewnie też byli. Nie wiem, bo nie mogliśmy tam podejść. Krzyk, wrzask był niesamowity. Okropny. Jak te bierwiona, dachy zaczęły się walić w ogniu na dół, to myj już odeszliśmy. Akurat słońce wtedy zaszło. Ten słup dymu. Ogień. I ten swąd palonego, ludzkiego tłuszczu, tych warstw ludzkich…

W dalszej rozmowie przypominam panu Stefanowi „książki” i „opracowania historyczne” na temat Jedwabnego. Denerwuje się:

           - Leszek Dziedzic z Przestrzela? Jaki świadek?  Przecież on nawet jeszcze nie urodził się wtedy. Jeszcze go na świecie nie było. Urodził się w 58-ym albo 59-ym. Nawet się znamy. Jemu babcia opowiadała jak to mieszkańcy palili?! Kobiety, mieszkańcy z siekierami, nożami?! To nieprawdopodobne! Niemożliwe! Nie do pomyślenia! To jest okropny fałsz historyczny!

Rozmawiamy jeszcze o podobnych „świadkach zbrodni w Jedwabnem”, którzy nic nie widzieli na własne oczy, bo albo jeszcze się nie urodzili, albo nie było ich na miejscu. Pan Stefan opowiada ilu Żydom udało się uciec przed zapędzeniem na rynek Jedwabnego i którym z nich pomagano potem się ukryć - w okolicznych lasach, czy nawet wsiach i zagrodach.

           - Uciekli też do naszej stodoły, do naszej wsi. U nas było czterech. Z Bromsztejnów i jacyś drudzy. Paru znalazło schronienie w Zanklewie u naszych kuzynów, niejakich Dobkowskich. Oni ukrywali na przykład cała rodzinę Lewinów. Z kolei w Przestrzelu, u Biedrzyckich, ukrywano też parę osób a i krewni Dobkowskich, też Dobkowscy, ale z Przestrzela, przechowywali jakąś rodzinę.

Ryzykowaliśmy wiele, życie nas wszystkich, ale przecież nie mogliśmy odmówić. Przechowywaliśmy ich parę dni. Oni potem poszli, po nocach, w stronę Biebrzy. Do znajomych i rodzin.

Ale na przykład Dobkowscy z Zanklewa to przechowali całą rodzinę Lewinów aż do połowy 1944 roku. Prawie przez trzy lata. Zrobili im taki bunkier, koło chaty. I tam zanosili im żywność, wodę.

Cała wieś, całe Zanklewo wiedziało, że ci Janina i Bolesław Dobkowscy ukrywają Żydów, ale nikt nic nie powiedział i nie doniósł do Niemców. Inaczej Niemcy zabiliby wszystkich, spalili chałupy i jeszcze ubili ziemie łopatami. Dobkowscy mieli taką stara babcię, to jak Niemcy pojawiali się w pobliżu, to ona zaraz zaczynała tkać na wrzecionach i głośno śpiewać różne pieśni kościelne. Pewnie, żeby dać znać tamtym, żeby się nie ruszali i żeby odwrócić uwagę Niemców… Po 44 roku oni uciekli za Biebrzę, potem Rosjanie im ułatwili i oni wyjechali do Izraela. Tamci, starzy Lewinowie już nie żyją, ale ten ich syn, Jasiu Lewin, to przyjeżdżał do Jedwabnego z Izraela zawsze, jak mógł. W odwiedziny i z prezentami dla kogo mógł. Janina i Bolesław już też nie żyją, ale ich syn, Wicek Dobkowski pojechał do Izraela i posadził tam to drzewko. Bo cała ich rodzina dostała medal.

           Żegnamy się panem Stefanem Boczkowskim. Odchodzi w mrok warszawskiej ulicy. Jakie to ważne – myślę – jakie to ważne, że spotkaliśmy tego człowieka i możemy zapisać jego świadectwo. Na przekór szafarzom, handlującym cudzymi nieszczęściami i śmiercią.”

Takie właśnie dramatyczne wspomnienia dawnych mieszkańców gminy Jadwabne spisał Wacław Kujbida. Opublikowaliśmy je kilkanaście miesięcy temu, pan Wacław prezentował też film z rozmów ze świadkami z Jedwabnego, prawdziwymi świadkami, nie tymi od Grossa. Kto się nimi zainteresował? Może wybitny historyk współczesności prof. Friszke? Nie, to są tzw. niewygodni świadkowie, bo podkopują uświęconą przez poprzedni układ polityczny wersję historii zamieniającej ofiary w katów. Jest to działanie w dalszym ciągu niekaralne. Tak jak w ogóle zdrada w Polsce.

Leszek Sosnowski

Do artykułu wykorzystano fragmenty artykułu Wacława Kujbidy z miesięcznika „Wpis” (nr 1/2015).

http://www.fronda.pl/a/miesiecznik-wpis ... 76654.html

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Operacja Polska 1937-1938. "Tak jak Holokaust, powinna być pamiętana przez całą ludzkość"

Obrazek

O Katyniu słyszeliśmy wszyscy. O przeprowadzonej 3 lata wcześniej „Operacji Polskiej” w wyniku, której z rąk NKWD zginęło 5 razy więcej naszych Rodaków, wiemy tak mało, że wciąż pozostaje ona białą plamą w świadomości historycznej współczesnego Polaka. A mówimy przecież o pierwszym w XX wieku zaplanowanym i z zimną krwią przeprowadzonym ludobójstwie.

Dokładnie 79 lat temu (11 sierpnia 1937), ówczesny szef NKWD Nikołaj Jeżow podpisał rozkaz nr 00485, który zapoczątkował rzeź lub w najlepszym wypadku – wywózkę Polaków z terenów sowieckiej Ukrainy i Białorusi w głąb ZSRS, głównie do Kazachstanu i na Syberię. Operacja Polska miała trwać trzy miesiące, trwała ponad rok (1937-1938). Jej bilans jest przerażający. Zamordowano ponad 111 tys. naszych rodaków. Tylko dlatego, że byli Polakami.
Bijcie, mordujcie bez rozgraniczania. Lepiej zbyt wielu niż za mało
– instruował czekistów Jeżow, a oni strzałami w tył głowy, a czasem salwami w spędzony tłum dokonywali rzezi.
Ich ofiarami byli głównie mężczyźni w sile wieku, bo zgodnie z rozkazem Jeżowa byli oni „dywersyjno-powstańczym zapleczem Polskiej Organizacji Wojskowej i podstawowymi ludzkimi rezerwami wywiadu polskiego”. Na Syberię i do Kazachstanu wywieziono ponad 100 tys. osób – przede wszystkim kobiet, dzieci i starców. O tej najkrwawszej z operacji narodowościowych przeprowadzonych przez NKWD niestety cały czas nie przeczytamy, lub znajdziemy jedynie marginalne informacje, w podręcznikach szkolnych do historii. Do tej pory o tej tragedii niemal wcale nie mówiły główne media.
Ofiary tego ludobójstwa nie mają nawet pomnika w wolnej Polsce, w której wciąż stoją, a do niedawana remontowane były za publiczne pieniądze pomniki armii sowieckiej. Nie mają też swego dnia pamięci w kalendarzu polskich martyrologii ani innego święta, w trakcie którego wspominamy tamte dramatyczne wydarzenia. W przeciwieństwie do innych ofiar – np. ludobójstwa wołyńskiego – pomordowani w latach 1937 - 1938 nie mają rodzin, które mogą upomnieć się o pamięć swoich bliskich. Dlatego też zbadanie i podtrzymywanie pamięci o tamtych dramatycznych wydarzeniach jest zadaniem dla Państwa Polskiego. I tak jak kilka tygodni temu upamiętniliśmy ofiary nacjonalistów ukraińskich tworząc nowe święto – Narodowy Dzień Pamięci Ofiar ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP, tak obecnie jesteśmy zobowiązani do podjęcia działań na rzecz przywracania pamięci o naszych rodakach pomordowanych w czasie Operacji Polskiej w Związku Sowieckim. Będzie to kolejny, ważny krok w kierunku przywracania pamięci o historii Kresów, Polaków na Kresach i historii Narodu Polskiego. Do refleksji, ale również i do działania powinno nas skłonić to, co o wydarzeniach z lat 1937-38 powiedział prof. Hiroaki Kuromiya z Indiana University:
Operacja Polska była zapewne najbardziej niszczącą spośród masowych mordów wymierzonych przeciw konkretnym narodowościom za Stalina. I, tak jak Holokaust, operacja polska powinna być pamiętana przez całą ludzkość.

http://wpolityce.pl/historia/304069-ope ... a-ludzkosc

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Biorą się za Stefana Michnika. Będzie ekstradycja komunistycznego zbrodniarza?

Obrazek

Nowy prezes IPN dr Jarosław Szarek nie wykluczył ekstradycji ze Szwecji krwawego stalinowskiego sędziego wojskowego Stefana Michnika. Gdy w 2013 r. gościłem w Szwecji, dotarłem pod jego dom. Dzwonek do drzwi – przez dwie godziny nikt nie otworzył. Może był wtedy w Polsce? Podobno od czasu do czasu odwiedza swojego przyrodniego brata Adama.


Oczywiście odwiedza brata w wielkiej tajemnicy, żeby nie natknąć się na „antysemickie spojrzenie” jakiegoś nienawistnika, który rozpoznałby w nim mordercę sądowego. Więcej szczęścia niż ja miała ekipa Jana Pospieszalskiego. Michnik drzwi otworzył, a na pytanie o przeszłość odpowiedział tylko, że to jego prywatna sprawa. I zniknął we wnętrzu domu.

Przypomnijmy karierę tego „nękanego” dziś oprawcy. Ale najpierw zadajmy pytanie: Czy można ścigać sympatyka Solidarności, współpracownika Radia Wolna Europa i paryskiej „Kultury”, a do tego wielbiciela książek i muzyki poważnej? Możliwe jest to chyba tylko w „faszystowskiej” i „antysemickiej” Polsce.

Michnik przez lata był ścigany przez Instytut Pamięci Narodowej. Już sam ten fakt powinien dać do myślenia wszelkim obrońcom praw człowieka, organizacjom gejów i lesbijek, walczącym z rasizmem, ksenofobią i nietolerancją, ze szczególnym uwzględnieniem Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, i wszystkim w ogóle „postępowcom”. Obowiązkiem „postępowców” było potępienie tego bezprawnego zamysłu. I nie przekonuje ich to, że Stefan Michnik ma na koncie co najmniej dziewięć wyroków śmierci na niewinnych ludzi (część została wykonana). – Przecież te „incydenty” miały miejsce w latach 50., a poza tym tego wymagała (socjalistyczna) racja stanu. Dlaczego nie ma przedawnienia? – pyta „postępowiec”. I nie jest dla niego istotne, że III RP zakwalifikowała czyny byłego sędziego jako zbrodnie sądowe, a po 1956 r. wszyscy skazani przez niego zostali zrehabilitowani (w tym również pośmiertnie). Ściganie Michnika „postępowiec” uważa za zemstę polityczną. Jeśli ktoś tego nie rozumie, jest rewanżystą, oszołomem i… antysemitą.

Ścigany od 17 lat

Procedura ścigania kpt. Stefana Michnika sięga 1999 r., kiedy na biurku Hanny Suchockiej (ówczesnej minister sprawiedliwości) znalazły się dwa wnioski – o wszczęcie śledztwa wobec stalinowca (autorstwa Ligi Republikańskiej) oraz o jego ekstradycję ze Szwecji. Zarzuty były konkretne – wydawanie wyroków śmierci w sfingowanych procesach politycznych, co w myśl polskiego kodeksu karnego stanowi przestępstwo. Oba wnioski nie doczekały się jednak rozstrzygnięcia. W jednym z wywiadów Suchocka stwierdziła, że nie będzie zajmować się ewentualną ekstradycją Michnika do Polski, gdyż sprawa nie leży w kompetencjach prokuratury powszechnej, lecz IPN (który jeszcze nie istniał i w którego powołanie mało kto wówczas wierzył).

W 2000 r. IPN jednak powstał i zapowiedź wystąpienia o ekstradycję Michnika – jako winnego zbrodni sądowych – była pierwszą publiczną deklaracją, jaką złożył prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego Instytutu – Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Zapowiedź przeżyła nawet swojego autora – prof. Kulesza został odwołany.

Dopiero w 2010 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie, na wniosek pionu śledczego IPN, wydał nakaz aresztowania Michnika, na podstawie którego został następnie wydany Europejski Nakaz Aresztowania. 18 listopada 2010 r. sąd w Uppsali odmówił wydania zbrodniarza, tłumacząc, że czyny, które mają mu być zarzucone w Polsce, w świetle szwedzkiego prawa uległy przedawnieniu.

Aleja Przyjaciół (komunistów)

Stefan Michnik urodził się 28 września 1929 r. w Drohobyczu. Jego miastem, jak deklaruje, do dziś pozostał Lwów – tu do 1939 r. uczęszczał do szkoły powszechnej. Ważniejszy od Lwowa był dla niego jednak komunizm, który wyssał z mlekiem matki. Helena Michnik, aktywistka Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Życie”, działaczka Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i Komunistycznej Partii Polski, następnie Związku Patriotów Polskich, po 1945 r. była nauczycielką w Korpusie Kadetów KBW i autorką stalinowskich podręczników do historii. Ojciec, Samuel Rosenbusch ps. Emil, Miłek, prawnik komunista, zginął w stalinowskich czystkach w 1937 r. Przyrodni ojciec – Ozjasz Szechter – został przed wojną skazany za antypolską działalność w nielegalnej KPZU. Po „wyzwoleniu” był kierownikiem Wydziału Prasowego Centralnej Rady Związków Zawodowych i zastępcą redaktora naczelnego „Głosu Pracy”.

Wszystko to sprawiło, że Stefan Michnik też zapragnął służyć komunistycznej ojczyźnie. Nie bez znaczenia był zapewne również fakt, że razem z braćmi: Jerzym (późniejszy elektryk i emigrant do Stanów Zjednoczonych) i Adamem (późniejszy naczelny „michnikowego szmatławca”) mieszkał przy alei Przyjaciół 9/13, w sąsiedztwie dygnitarzy PZPR i MBP.

Komunistyczną karierę rozpoczął w Związku Walki Młodych, potem był Związek Młodzieży Polskiej, Polska Partia Robotnicza i w końcu Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Partia umożliwiła mu również karierę zawodową: laborant-elektryk elektrowni warszawskiej został przyjęty do Oficerskiej Szkoły Prawniczej w Jeleniej Górze. Bo elektrykiem, tak jak brat Jerzy, pozostawać nie zamierzał.

Dużo więcej na ten temat w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”.

http://niezalezna.pl/84675-biora-sie-za ... brodniarza

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Rocznica Sierpnia to z pewnością najbardziej gorzka z naszych rocznic. Zwycięstwo podszyte zdradą elit

Patrząc na beneficjentów Sierpnia’80, trudno oprzeć się wrażeniu, że to największe oszustwo współczesnego świata.

Należę do pokolenia dla, którego dzień podpasania Porozumień Gdańskich i uznania przez komunistyczną władzę 21 postulatów „Solidarności”, to był jeden z najbardziej podniosłych dni w życiu. Nie interesowałem się wtedy za bardzo polityką, ale moc tej chwili sprawiała, że trudno było nie czuć drapania w gardle i nie mieć wilgotniejących oczu. Nagle zapanowała niczym nieskrępowana, nieznana dotąd euforia. Wszechmocna, choć znienawidzona władza musiała ugiąć się przed mądrze zorganizowanym społeczeństwem, które nie wyszło na ulicę, tylko świadomie upominało się o swoje prawa okupując w zakłady pracy. Musiała się cofnąć i usiąść do stołu negocjacyjnego. Atmosfera strajków była napięta i towarzyszyła im niepewność, jak ostatecznie zareagują krajowi, a przede wszystkim i radzieccy pierwsi sekretarze, a ton na Kremlu nadawało szaleństwo schorowanego Breżniewa. Świeżo w pamięci był rok 1970, kiedy zbrodniarze z KC wydali rozkaz strzelania do robotników i 1976, kiedy za protesty przeciwko podwyżkom cen żywności urządzano „ścieżki zdrowia” i wsadzano ludzi do wiezienia.
Gdy 31 sierpnia 1980 r okazało się, że można pokojowo pokonać komunistów, bo tak to traktowaliśmy, a podpisanie porozumień z komitetami strajkowymi, uważaliśmy za spektakularną rejteradę PZPR, a w tle Moskwy, trudno było nie mieć poczucie zwycięstwa. Wiedzieliśmy wtedy, że jest to moment dziejowy. Cały wrzesień był jakiś taki świąteczny. Nie bez powodu mówi się o karnawale Solidarności. Trudno oddać tę atmosferę, gdy obcy ludzie na ulicy, do tej pory stłamszeni i nieufni, teraz się uśmiechali i bez słów jednym spojrzeniem przekazywali rozpierająca ich radość. To był czas prawdziwej, codziennej solidarności. Pojawiła się więź społeczna, jakiej nigdy przed tym, ani nigdy później nie doznałem.
Potem, wiadomo, komuna nigdy nie dotrzymywała tego, co podpisała i wreszcie wyciągnęła z koszar czołgi i SKOT - y na ulicę. Jednak ducha w narodzie nie złamała. Związek Sowiecki się rozsypał, my przetrwaliśmy i w 1989 roku rzekomo odzyskaliśmy wolność.
Ta piękna historia, przeanalizowana po latach, okazuje się być teatrzykiem dla naiwnych.
Otwarte pozostaje pytanie czy już Sierpień ‘ 80 był przygotowaniem do uniknięcia przez komunistów jakiekolwiek odpowiedzialności, a nawet zapewnienia sobie Eldorado w rzekomo wolnej Polsce?
Biorąc pod uwagę, że w Szczecinie i Gdańsku, a prawdopodobnie w  Jastrzębiu też, porozumienia w imieniu robotników podpisali agenci bezpieki, można mówić albo zwykłej zapobiegliwości służb peerelowskich, albo o przygotowanej z premedytacją operacji uniknięcia odpowiedzialności za PRL, a nawet przejęcia władzy lub mocnego jej kontrolowania.
Kto jak kto, ale nasze służby, wiedziały dokładnie, co się dzieje na Kremlu i nie trzeba było być przenikliwym analitykiem, żeby przewidzieć, że Związek Radziecki może upaść. A co wtedy? Gniew ludu?
Trudno zakładać, że wszystko zostało precyzyjnie przygotowane, ale też nie można wykluczyć, że mieliśmy do czynienia z zaprogramowaną przez socjologów i specjalistów od psychologii tłumu operacją o kryptonimie III RP.
Wiem, że to zabrzmi niedorzecznie, ale nawet dziś zgadałem się na ten temat ze znajomym spotkanym przypadkowo w parku i nie wyszło to ode mnie. Jaka była rola Kaszpirowskiego ? Nagle w połowie lat osiemdziesiątych do telewizji został wpuszczony hipnotyzer. Do tej pory takich cudów nie pokazywano na antenie. Rzekomo miał leczyć, ale jaki był prawdziwy przekaz tego nie wiemy. Do dziś patrząc, na niektórych rodaków, trudno się oprzeć wrażeniu, że ktoś im nieźle namieszał w rozumie.
Teraz kiedy znamy filmy z Magdalenki, gdzie nasi bohaterowie Sierpnia ’80, przy wódce i zakąsce miło się układali z mordercami księży, trudno nie mieć słynnych mieszanych uczuć. Tym bardziej, kiedy wiemy, że ci nieprominentni działacze „Solidarności”, żyją dziś w niedostatku, a ubecy opływają w dobrobyt, niektórzy dorobili się fortun i do nie dawna mieli honorowe pogrzeby na Powązkach.
Oczywiście niezwykłym smutkiem, ale i niestety coraz większą odrazą napawa postać Lecha Wałęsy. Do nikogo chyba lepiej nie pasuje cytat: „miałeś chamie złoty róg”. Teraz ten podnóżek Kiszczaka teraz ośmiela się straszyć wojną domową.
Po 36 latach zamiast „Solidarności” mamy podzielone społeczeństwo. A po ostatnich prowokacjach podczas uroczystości państwowych czy w warszawskiej Filharmonii, widać, że komuś usilnie zależy żeby takie status quo koniecznie utrzymać.
Można się zadumać, że innej drogi nie było, a ten pokojowy przewrót jest ogromnym sukcesem. Ciężko jednak mieć poczucie zwycięstwa, gdy drążą myśli słowa angielskiego dziennikarza: „Dziękuję ci Polsko, za pożyczenie nam swego młodego pokolenia”
To że zamiast szczęśliwym, zasobnym, rozwijającym się krajem, po 27 latach tego czegoś, zwanego III RP, jesteśmy wypożyczalnią młodej siły roboczej jest zwyczajnie przygnębiające.
Tutaj muszę wyraźnie zaznaczyć, że nie należę do ludzi sfrustrowanych, wprost przeciwnie, ale zwyczajnie mi żal tej roztrwonionej energii Sierpnia, a w rocznicę ćmi to dotkliwiej. Poza tym przykro patrzeć jak zdrajcy w samozadufaniu i poczuciu bezkarności jeszcze nas pouczają i wygrażają.
Jedno jest pewne rewolucja Solidarności czeka na dokończenie. Od nas, już mniej naiwnych i posiadających wiedzę, zależy jak się potoczą losy Polski. Czy nadal będziemy pod niewidzialną okupacją, czy wybijemy się wreszcie na prawdziwą niepodległość.

http://wpolityce.pl/polityka/306746-roc ... drada-elit

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


03 wrz 2016, 09:39
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Historia
Prezydent RP Andrzej Duda upamiętnił ofiary sowieckiej agresji na Polskę

Obrazek
Uroczystość złożenia wieńca i zapalenia znicza przez prezydenta Andrzeja Dudę przed pomnikiem Poległym i Pomordowanym na Wschodzie przy ul. Muranowskiej.
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski


Prezydent Andrzej Duda złożył wieniec i zapalił znicz przed warszawskim Pomnikiem Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. W sobotę mija 77. rocznica sowieckiej agresji na Polskę.

Wieczorem przed Pomnikiem Poległym i Pomordowanym na Wschodzie odbędą się obchody rocznicy z udziałem ministra obrony Antoniego Macierewicza i prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, stojący u zbiegu ulic Muranowskiej i gen. Władysława Andersa w Warszawie, to otwarty, umieszczony na torach wagon kolejowy wiozący krzyże łacińskie i prawosławne, nagrobki żydowskie i muzułmańskie, symbolizujące wielonarodowość ofiar.

17 września 1939 roku, łamiąc polsko-sowiecki pakt o nieagresji, Armia Czerwona wkroczyła na teren Rzeczypospolitej Polskiej, realizując ustalenia zawarte w tajnym protokole paktu Ribbentrop-Mołotow. Konsekwencją sojuszu dwóch totalitaryzmów był rozbiór osamotnionej Polski.

W wyniku dokonanego rozbioru Polski Związek Sowiecki zagarnął obszar o powierzchni ponad 190 tys. km kw. z ludnością liczącą ok. 13 mln. Okrojona Wileńszczyzna została przez władze sowieckie w październiku 1939 r. uroczyście przekazana Litwie. Nie na długo jednak, bowiem już w czerwcu 1940 r. Litwa razem z Łotwą i Estonią weszła w skład ZSRS. Liczba ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939-1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana.

Źródło: http://wawalove.pl/Prezydent-upamietnil ... ske-a24018

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


17 wrz 2016, 15:51
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 591 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 31, 32, 33, 34, 35, 36, 37 ... 43  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: