Poseł gnał 115 ekspresówką, pijany pies na OIOM-ie, królikowi odebrano dzieci
(czyli świat zwariował i stanął na głowie)
6 (sześcio) kolorowa tęcza na Placu Zbawiciela.
Czarna owca rodziny
Nie lubię tego stanu, w którym jestem zmuszony poszukiwać tematu i tak się dziś trochę męczyłem, ale niezastąpione media od rana mnie kusiły sensacyjnymi doniesieniami. Na czołówce byli posłowie PiS, którzy „gnali” 115 na godzinę… dwupasmową trasą szybkiego ruchu. Za „gnającymi” posłami PiS „ruszył pościg policyjny”. Jak oświadczył rzecznik policji pościg trwał kilkaset metrów i zakończył się po kilkunastu sekundach, zjazdem ściganego pojazdu na pobocze. Poseł kierujący zgodnie z prawem oświadczył, że jest posłem, policja wylegitymowała pasażerów, czego od 20 lat, jak jestem kierowcą nie doświadczyłem. Poseł Lipiec, napadnięty przez polujących na „setki” dziennikarzy, wyjaśnił, że zrzeknie się immunitetu i zapłaci mandat.
Żeby było wszystko jasne. Absolutnie mi wisi, czy drogą szybkiego ruchu 115 jechałby Kowalski, poseł Niesiołowski, Piotr Wielgucki, czy nawet Jerzy O. Nic na to nie poradzę, że tego rodzaju sensacja w moich oczach jest obrazem zeszmacenia mediów, nie kierujących. Jeśli zbrodnią jest „gnanie” 115 km/h w terenie niezabudowanym, dwupasmową drogą, to ja takich zbrodni popełniłem w życiu ze 120. Naturalnie, gdy cię złapią, bo po to kretyńskie ograniczenie, jak wiele innych ograniczeń, zostało postawione, płacisz i po sprawie.
Tak samo reaguję na fakt, że się poseł napił. A niech pije, byle za swoje i po robocie, a przy tym niech nie drze twarzy, że dla Ojczyzny się poświęca. To jest właśnie ta granica, gdzie ludziom myli się normalna ludzka słabość z „tymi złodziejami, tymi”. Normalne jest, i wie to każdy kierowca, że gdy o pierwszej w nocy chcesz dojechać do celu, to po prostu nie zwalniasz przy radarowej pułapce, na lewym pasie „ekspresówki”. Jeśli za takie rzeczy posłowie mieliby wylatywać z klubów sejmowych, to poza mnichami i zakonnicami nie byłoby kandydatów.
Normalne jest normalne, nienormalne jest, że stary Golf stoi w garażu i przejeżdża 40 tysięcy kilometrów rocznie. Nienormalne jest, żeby za głupie 2 tysiące przy zarobkach 10 tys. robić wiochę i lecieć tanimi liniami z własną wódką wniesioną na pokład. Ale i to są wszystko pierdoły w skali nienormalności, którą znamy z knajp, prokuratur, sądów i przetargów. Broń mnie Bóg przed relatywizowaniem, po prostu nie jestem hipokrytą, na 99% popełniłbym to samo wykroczenie drogowe na miejscu Niesiołowskiego, Lipca, Senyszyn i Jerzego O. Nie będę w związku z tym wyznaczał standardów niczym teściowa bigotka, bo takie pierdoły nikogo nie okradają, nikt przez nie płacze, nie traci pracy i nie zostaje upodlony.
No właśnie upodlony i sądy. Posłowie PiS przebili się na czołówki, prześcigając pijanego psa, który trafił na intensywną terapię (nie żartuję) i cierpiące szwajcarskie krowy „objuczone” legendarnymi dzwonkami, również piszę poważnie. W serwisie w ogóle nie pojawiła się informacja o trzech córkach, któremu zostały odebrane małżeństwu Bałutów z powodu… królika. Działo się to wszystko w dniu, gdy wybierano na Rzecznika Praw Obywatelskich nijakiego Bodnara, zwolennika adopcji dzieci przez „gejów”.
Gdy się zestawi wszystkie puzzle składające się na jedną paranoję, ciężko powstrzymać język, bardzo ciężko, a mamy jeszcze niedawną decyzję, że każdy sobie będzie wybierał płeć. I tak sobie teraz myślę, że w oparach ponowoczesnego pierdolca, „gnający” po osiedlu 170 km/h Murzyn „gej”, zatrzymany przez policję, z całą pewnością padłby ofiarą ksenofobii i „homofobii”. Nawalony jak meserszmit pies w życiu nie zostanie wylegitymowany jako pasażer, ale kierowca dostanie 800 zł mandatu plus szyba do wstawienia, o ile Azor pozostanie bez opieki prze 1,5 minuty w zamkniętym samochodzie.
Zastanawiam się też, czy skarga złożona do sądu w imieniu szwajcarskich krów przeszłaby już w I instancji, czy dopiero w Trybunale Europejskim. Jedno jest pewne, w przypadku córek Państwa Bałutów istnieje tylko jedna furtka prawna. Otóż rozsądny adwokat nawet nie usiłowałby przekonać sądu, tym bardziej tych wszystkich biegłych psycholożek w czarnej odzieży, że dzieciom dzieje się krzywda. Rozsądny papuga złożyłby apelację i w uzasadnieniu powołał się na ustawę o ochronie zwierząt. Skandaliczna jest decyzja sądu, który za bałagan w mieszkaniu obciążył królika zwłaszcza, że nie powołano biegłego w celu zbadania płci i preferencji seksualnych zwierzęcia. Sąd nie ustalił też, czy królik nie był pojony alkoholem i torturowany dzwoneczkiem.
Zważyć zatem należy, że sąd obarczając królika za nieporządki w domu wprost wywiódł, że oskarżony jest brudasem, a tę krzywdzącą opinię w odbiorze społecznym łatwo połączyć ze stereotypem brudas i pedał. Stąd już bardzo krótka droga do żyda, masona i cyklisty, a zatem do policyjnego państwa nazistowskiego. W zaistniałej sytuacji sąd apelacyjny winien przywrócić królikowi godność osobistą i w ramach zadośćuczynienia oddać dzieci wraz z rodzicami pod opiekę niesłusznie oskarżonego. Człowieku! Myślisz, że to ja na słońcu pisałem te bzdury? Poczekaj jeszcze trzy lata, a taki proces zobaczysz w telewizji.
posted by MatkaKurka on pt., 2015-07-24 18:02
Komentarze
W takim stanie są utrzymywani przez media są własni ci odbiorcy papki medialnej codziennej. Jest to robione z rozmysłem. Czasem jest to "mama małej Madzi z Sosnowca", czasem pijany pies. Poseł PiS jest oczywiście dobrym celem, bo wzmaga niechęć do PiS. A dodatkowo "zasłonił się immunitetem" - chociaż jak wynika z dzisiejszych informacji jest to jak najbardziej prawidłowa formalnie postawa. Tak stanowi prawo - poseł ma obowiązek poinformować zatrzymującego go funkcjonariusza kim jest i okazać legitymację poselską, a funkcjonariusz ma obowiazek odstapić od interwencji. Czyli nie żadne "zasłonił się immunitetem", tylko postapił zgodnie z obowiązującymi przepisami - to, że ja uważam taką interpretację takiego przepisu za obraźliwą dla przyzwoitości - jest w tym miejscu nieistotne. Znam to miejsce gdzie się to wydarzyło, o pierwszej w nocy, przy pustej drodze nie jechał bym tam niżej 130. Tak, tam jest ograniczenie do 70, bo jest przejście dla pieszych. Swoją droga, to, że gmina Tarczyn nie wybudowała tam od 100 lat kładki nad jezdnią to jednak dziwne. Pewnie przychód z mandatow z tego miejsca załatwia spory procent budżetu gminy. By Andrzej.A
Dobrze się składa że znasz to miejsce, powiedz czy w tym punkcie kontroli jest kieszeń do której zatrzymywany mógłby zjechać, czy też miałby się zatrzymać na lewym pasie? A skoro już się zatrzymał kilkaset metrów dalej, to chyba nikt tam nie przewidział dla niego specjalnej "kieszeni". Chodzi mi o to że taka kontrola na pasie ekspresówki, nawet 70 km/godz stwarza oczywiste zagrożenie dla ruchu. Wyobraźmy sobie że jedziemy za nie daj Boże ciężarówką, która w ostatniej chwili omija patrol kontrolujący unieruchomione auto. Moim zdaniem poseł rzeczywiście nie widział kontroli, bo byłby ostro wyhamował aby zredukować przekroczenie prędkości. O ucieczce nie może być mowy skoro jadąc "około" 45 km/godz za dużo zatrzymał się po kilkuset metrach. Taka "dzika" kontrola jest skandaliczna! By Karlik
Kawałek za przejściem po przejechaniu łuku jest stacja benzynowa Orlenu, musieli ich namierzyć za tym Orlenem, a przed tymi Grzędami. Nie ma bata, żeby ktoś tam jechał mniej niz 130 w nocy, gdy jest pusto. To znaczy ja tam do tej pory tak jeździłem. Od wprowadzenia tego przepisu o zabraniu prawa jazdy przy przekroczeniu o ponad 50 też pewnie bym jechał 115, a nawet bliżej 110 By Andrzej.A
Rano, na żywo oglądałem na własne oczy ten wstrząsający wywiad dziada z TVN z rzecznikiem policji. Wyglądało to tak, jakby chciał z gówna wycisnąć siódme poty. Przez kilka minut zadawał te same pytania, w dzikich kałmuckich oczach miał zgroze...poda pan nazwiska tych dwóch (zbrodniarzy) co z nim jechali? Nie może pan? Ale to byli posłowie? Z PiS! Mówi, że byli z PiS!!! Ja pierdolę, mało brakowało, a bym wypierdzielił swój nowiutki telewizor przez okno. Jedno jest pocieszające: jeżeli to są wszystkie zbrodnie PiS, to możemy spać spokojnie. Przy okazji dorzucę, że posłowie i działacze PiS powinni się do wyborów zachowywać jakby byli zającami na polowaniu. By g@llux
We mnie coś się zmieniło. Od pewnego czasu jak mijam przedrożne dziewczyny przy DK nr 5, stojące jak latarnia w lesie, mruczę: biedne dziewczyny, no ale przynajmniej nie pracują w wiodących mediach. By cannedheat
Cisną się na usta...inwektywy... Czy możemy coś zrobić dla tej rodziny? Wszytko stoi na głowie, płacimy za to wszystko z naszych podatków i na dodatek to k***stwo się nazywa "państwo prawa"! http://fraszki-ulotki.info/2015/07/na-p ... prawa.html By Wanda Kapica
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
25 lip 2015, 07:43
Re: Władcy Marionetek...
SZOK! Porównali Armię Krajową do Wehrmachtu i Sowietów. Na czyim bilbordzie taka ohyda?
Obrzydliwa manipulacja na bilbordzie firmy AMS, która z kolei należy do Agora SA, czyli wydawcy "michnikowego szmatławca". Znalazł się na nim tekst: „Żołnierze Wyklęci. Bohaterowie etycznie równi Armii Czerwonej i Wermachtowi”.
O skandalu z Poznania jako pierwszy poinformował portal telewizjarepublika.pl: "W tle napisu, który przyrównuje polskich bohaterów do czerwonoarmistów i niemieckiego Wermachtu, widoczne są bliżej niezidentyfikowane zwłoki. Podpis w prawym dolnym rogu bilbordu sugeruje, że fotografia pochodzi z czerwca 1945 roku. Na bilbordzie jest też napis: Patriotyzm. Gumka do mazania. Bilbord to najprawdopodobniej akcja bloga zolnierzeprzekleci.wordpress.com, którego celem jest szkalowanie pamięci bohaterów i opisywanie ich "zbrodni".
Pokazano również zdjęcia bilbordu z ohydną manipulację. Najpierw wyglądał tak:
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
06 sie 2015, 22:12
Re: Władcy Marionetek...
Czy prawdziwym celem nagonki na SKOK-i są media niezależne od władzy?! Szokujące wyznanie senatora Abgarowicza z PO
Kolejny dzień nagonki władzy na sektor polskiej spółdzielczości finansowej, ostatniego szańca większego narodowego kapitału, przynosi coraz bardziej szokujące wyznania polityków Platformy Obywatelskiej. Coraz mniej ukrywają oni prawdziwe cele swojej kampanii. Zresztą, po wypowiedzi ministra finansów próbującego wywołać panikę wśród klientów SKOK-ów, wiadomo iż władza nie cofnie się przed żadnym chwytem. O co naprawdę w tym chodzi? Jakie są rzeczywiste cele nagonki? Kilka odpowiedzi już znamy. Po pierwsze o rynek - banki spekulacyjne mają chrapkę na kawałek finansowego rynku. Ich przedstawiciel, minister Szczurek, dzielnie nad tym pracuje. Po drugie, o politykę. zamiennik wywołania kryzysu na rynku finansowym i wywołania wielkiego „bum” by w ten sposób odwrócić sondażowy trend, pomóc utrzymać władzę, jest widoczna gołym okiem. Po trzecie - o zamazanie w pamięci Polaków faktu, że to znajomi i kumple Bronisława Komorowskiego stali za aferą SKOK Wołomin. Słynne 3 miliardy wydane rzekomo na ratowanie SKOK-ów to właśnie koszty ich przestępczej działalności na szkodę spółdzielców.
Ale jest i czwarty powód. Zapytałem niedawno osobę dobrze znającą rynek mediów i mającą wielu znajomych w środowisku Michnika, dlaczego jego gazeta tak maniakalne atakuje SKOK-i. Dzień po dniu, po kilka tekstów w numerze. Mówiłem: „Przecież ta obsesja powoduje zmęczenie czytelników, wrażenie, że ta gazeta jest codziennie taka sama. Najbardziej zaciekły leming ma chyba dość tego tematu, tej obsesji…”. Odpowiedzią było zdziwione spojrzenie. I stwierdzenie, że chyba nie do końca rozumiemy jak bardzo tygodnik „w Sieci” i portal wPolityce.pl są tam znienawidzone - za to, co odkrywają przed Polakami, a co miało być ukryte.
„Panuje tam, w obozie władzy i w ich mediach, przekonanie, że bez tych niezależnych mediów Komorowski byłby prezydentem, a Michnik, jak dotychczas, wiceprezydentem. Za dużo prawdy pokazaliście…. Teraz, w zemście, przez zamordowanie SKOK-ów chcą zamordować i was” — usłyszałem. Nie do końca uwierzyłem, bo przecież świat mediów niezależnych od władzy jest dziś szeroki i wielonurtowy. Jest np. silna „Gazeta Polska”, jest ważna Telewizja Republika, jest słuchane Radio Wnet i wiele innych przedsięwzięć „archipelagu polskości”. Jednak coś jest najwyraźniej na rzeczy. Wcześniej grzech zaangażowania we wsparcie niewłaściwych mediów sugerował SKOK-om pan Święcicki, dawniej z PZPR, dziś z Platformy. A w środę słucham w radiowej Jedynce wynurzeń senatora Platformy Łukasza Abgarowicza**, który wyraźnie nie mogąc powstrzymać złości, narzeka, że SKOK-i nie są malutkie i biedne, ale „fantastycznie się rozrosły”, że „ogromnie zwiększono produkty i zasięg”, że weszły na teren na którym miały panować wyłącznie banki:
Zostało zbudowane imperium prasowe! (…). To są portale, to jest cały szereg gazet, doskonale o tym wiemy i panom dziennikarzom nie muszę tego tłumaczyć. Cóż, nazywanie naszych skromnych mediów, choć tworzonych z pasją i zapałem przez wielu wspaniałych ludzi, „imperium”, i to przez przedstawiciela formacji mającej pod kontrolą największe telewizje, gazety, portale, w sumie pewnie 90 procent rynku, można uznać za wyjątkowo cyniczny zabieg. Na dodatek mówi to człowiek doskonale zdający sobie sprawę ile setek milionów złotych, pieniędzy należących do polskich podatników, pompowane jest w formie różnych zleceń, rzekomych reklam, dotacji itp. do wszystkiego co wspiera PO! Jestem przekonany, że skala tego wsparcia ujrzy kiedyś światło dzienne. Podobnie jak polityczna akcja mająca na celu zniszczenie niezależnych mediów. Przecież to de facto wyznał nam Abgarowicz. I to naprawdę jest temat dla komisji śledczej. Pozostaje pytanie: gdzie oni się tego nauczyli? Wygląda to na scenariusze skopiowane z państwa Putina.Moskiewska szkoła „polittechnologii” czyli cynicznego manipulowania społeczeństwem jest zapewne ich wzorcem. PS. Nasze media są utrzymywane głównie przez Czytelników i są całkowicie niezależne. A za wszelkie wsparcie ze strony polskich instytucji finansowych, za niepomijanie nas przy zleceniach reklamowych, zawsze będziemy wdzięczni.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * O wolność i demokrację najzacieklej walczą upadli demiurdzy w typie Michnika i rozpieszczeni sybaryci z trzódki Żakowskiego
Dwa razy wymienił Adam Michnik nazwisko Władimira Putina w swoich krótkich, ale bardzo obficie obłudnych „życzeniach” dla prezydenta Andrzeja Dudy. I przestrzegł go przed metodami Putina. Ta bezczelność w stosunku do nowej głowy polskiego państwa jest o tyle groteskowa, że Putin stał się dla Michnika „złym” stosunkowo niedawno. Wcześniej Putin był wielką nadzieją i kontynuatorem dziewiętnastowiecznych zapadników w rodzaju Aleksandra Hercena czy Wissariona Bielińskiego. Michnik jest bezczelny także z tego powodu, że to on i jego gazeta, a nie Andrzej Duda budowały świat, gdzie istnieje grupa wybranych mocą swojej jedyniesłuszności, którzy pozostałych mogą strącać do różnego rodzaju kręgów piekielnych. Z powodu ich nieprawomyślności. Jeśli więc ktoś pod tym względem przypomina Putina, to na pewno nie Andrzej Duda. Michnik przyjął wybór Andrzeja Dudy „ze smutkiem i niepokojem”. Bo boi się Polski „prowokacji służb specjalnych”, Polski „poszukiwania w archiwach rodzinnych dziadków z Wehrmachtu czy z NKWD, czy z KPP”. Pewnie ma na myśli prowokacje służb specjalnych w rodzaju nagrań z dwóch warszawskich restauracji kompromitujących rząd Donalda Tuska. I słusznie. Tyle że to się działo za władzy jego ulubieńców: Tuska i Komorowskiego. Bo jeśli Adam Michnik ma na myśli ofiary w rodzaju Beaty Sawickiej, lekarzy biorących łapówki czy małżeństwo Kwaśniewskich w związku ze sprzedawaniem willi w Kazimierzu, to trudno będzie mu uzasadnić, dlaczego mielibyśmy się bać ujawniania takich bezczelnych, robionych „na rympał” szwindli. A co do archiwów rodzinnych z dziadkami z Wehrmachtu, NKWD czy KPP, to problem raczej mają ci, których „dziadkowie” w tych organizacjach byli. Przecież nikt tych „rodzinnych archiwów” nie preparuje, nie wstawia do nich ludzi, którzy by sami się w nich nie umieścili. Ale nie ma też żadnego powodu, żeby pozostały one tylko „rodzinne”, gdy chodzi o osoby publiczne, a owi „dziadkowie” całkiem przypadkowo okazali się stalinowskimi zbrodniarzami czy funkcjonariuszami systemu zniewolenia Polaków. Michnik i jego media przez lata walczyli z polskim faszyzmem, rasizmem, ksenofobią, nacjonalizmem czy talibanem. I walczyli tym zapalczywiej, im te zjawiska były w Polsce marginalniejsze. Można nawet powiedzieć, że bez ludzi opętanych krucjatami przeciwko tym wszystkim marginalnym zjawiskom, znacznie szybciej straciłyby one jakikolwiek szerszy oddźwięk. A wegetowały i wciąż czasem wegetują, bo były potrzebne szermierzom walki z nimi. Na takiej samej zasadzie Adam Michnik walczy teraz z urojonymi demonami rozpoczętej 6 sierpnia 2015 r. prezydentury Andrzeja Dudy. Nie on jeden zresztą, o czym świadczą kabaretowe „przemyślenia” trzódki zapraszanej co piątek przez Jacka Żakowskiego do zakładowego radiowęzła koncernu Michnika. Mający tytuł profesora „trzódkowiec” Żakowskiego z przejęciem opowiadał o „strachu przed reaktywacją IV RP”. który „jest rzeczywisty”. Istotnie jest on rzeczywisty w kręgach skorumpowanych urzędników i kanciarzy żerujących na majątku skarbu państwa. Ale martwienie się o nich i za nich to doprawdy wyjątkowa ekstrawagancja. I poświęcenie.
Inny „trzódkowiec” Żakowskiego, jeden z wzorców z Sevres dziennikarskiego oportunizmu, pytał 7 sierpnia 2015 r. Bronisława Komorowskiego w zakładowym radiowęźle, czy „uważa, że wolność obywatelska w najbliższych latach może być zagrożona?”. I bardzo się zawiódł, bo były już prezydent stwierdził, że „mówienie o strasznych wizjach zagrożeń dla wolności” jest przedwczesne. Już oczy wyobraźni widziały nową Berezę Kartuską, a tu taka niemiła niespodzianka. W tym wszystkim naprawdę zabawne jest to, że ludzie, którzy od wielu lat są pieszczochami władzy, mimo zmieniających się konfiguracji i rządów, z wielkim zapałem pozują na ofiary. To znaczy nigdy nie zaznali żadnych krzywd, a kasa lała się szerokim strumieniem, ale na zapas przestrzegali i ostrzegają przed zamordyzmem, który wtrąci ich w jakieś kazamaty, czyli odetnie od marmurowego koryta z bogatymi złoceniami. W godzinach pracy opowiadają i piszą o swoich urojonych cierpieniach i troskach, leją łzy i toczą żółć, a nawet ochotniczo się zapluwają, by potem wsiąść w swoje wypasione bryki, pojechać do wypasionych willi oraz apartamentów z ogrodzeniami i kamerami, popijać drogie trunki i odpoczywać przed kolejnymi potyczkami ze śmiertelnymi wrogami demokracji. I tacy ludzie mają czelność atakować prezydenta ledwie kilkanaście godzin po zaprzysiężeniu, a nawet tuż po wyborze, bo jako szermierze wolności i demokracji muszą ostrzegać zawczasu. To już nawet nie jest śmieszne. To jest po prostu żałosne. Z jednej strony mamy więc ludzi, którzy chcieliby wyprać przeszłość, przykryć swoje wcześniejsze błędy i usprawiedliwić fobie oraz szajby, a z drugiej - rozpieszczonych gogusiów władzy, dla których perspektywa normalnej konkurencji i braku ogromnych przywilejów jest zamachem na demokrację, zamordyzmem i zbrodnią przeciwko wolności. Cały ten rumor i bezpodstawne, bezsensowne, a często po prostu groteskowe oskarżenia są dziełem z jednej strony upadłych demiurgów w rodzaju Michnika, a z drugiej zdemoralizowanych sybarytów, którzy swoje lęki przed wyprowadzką z willi w Konstancinie czy rezygnacją z jeżdżenia wypasioną terenówką przedstawiają jako odpowiednik zsyłki na Sybir. Te dwie grupy wykreowały się na największych obrońców demokracji w Polsce i największych wolnościowców, co samo w sobie jest tak absurdalne, że aż budzi zdumienie, iż jest przez część społeczeństwa kupowane. „Cierpienia” tych dwóch grup oraz ich „demokratyczne” zaangażowanie zasługują wyłącznie na kpinę. Nie ma bowiem chyba w Polsce ludzi bardziej oderwanych od rzeczywistości i większych hipokrytów. I nie ma żadnego powodu, żeby ich cierpiętnicze pajacowanie traktować serio.
Upał taki, że świętemu nie staje, jak mówił jeden z bohaterów opowiadań Marka Hłaski, to i sensu nie ma katować się poważnymi treściami. Kabarety też wychodzą bokiem, bo co nie przełączysz na Telewizję Publiczną, to jakieś powtórki z 2011 roku i śmieszne dialogi z pamięci można odtwarzać. Pozostaje zachować się humanitarnie i zaserwować Czytelnikom chłodnik. Studzę rozpalone głowy przełamanymi lodami. Dajcie sobie ludzie spokój z ogłaszaniem „Przemysłu pogardy II”, zbyt parno i duszno na takie przegrzane tematy. Nie ma żadnego przemysłu, a i pogarda zamieniła się… no nie inaczej tylko w samą frustrację. Żadną miarą nie da się porównać traktowania przez media i Internet Lecha Kaczyńskiego, z bezradnymi głupotami wypisywanymi o Andrzeju Dudzie. Czuję się szczególnie upoważniony do tak radykalnego wniosku, ponieważ w przemyśle pogardy jako polityczny idiota uczestniczyłem. Lecha Kaczyńskiego odczłowieczano i każdego dnia wylewano cysterny pomyj na głowę, to było niemal identyczne zachowanie jak w przysłowiowym „ściganiu Żyda za okupacji”. Teraz nic podobnego się nie dzieje i zamiast „plucia jadem” przerażone małe ludziki siurają pod siebie. Owszem jakieś tam cechy wspólne i inne podobieństwa istnieją, w końcu szczytowym osiągnięciem paranoi było stwierdzenie: „Kaczyński nienawistnie milczy”, a w przypadku Andrzeja Dudy pojawiły się zarzuty, że mówi z niewidzialnego promptera. Jednak poważny problem w tej nowej fali głupoty polega na tym, że dawniej podłe idiotyzmy rozpalały skrajne emocje, w tym nienawiści, obecnie ludzie reagują pustym śmiechem i wzruszeniem ramion.
Z prawdziwą przyjemnością poczytałem sobie rozmaite brednie i chociaż wiem, że to taki stary greps, to naprawdę „szczerze się ubawiłem”. Kilka smakowitych kawałków zaprezentuję, żeby nie wyjść na egoistę, w końcu odbudowujemy wspólnotę. Zaraz po orędziu pierwszy do komentowania wyrwał się Lech Bolesław Wałęsa i w swoim stylu zauważył, że mówienie z głowy jest niepoważne. Nie wiem, czy redaktor lewackiego biuletynu, niejaki Wroński, zerżnął z Lecha Bolesława dowcip, czy wykazał się bliźniaczą błyskotliwością, w każdym razie pierwsza recenzja w GW odnosiła się dokładnie do tego samego „zarzutu”. Potem pojawiły się gwałty i alarmy choćby takie, że w trakcie orędzia padło słowo „niezłomny” i tutaj też głupota szła parami. Pierwsza wyrwała się redaktorka Kim, którą nie wiedzieć dlaczego dłuższy czas uznawałem za małżonkę rządowego psychologa Czapińskiego. Redaktorka ma tyle rozumku, żeby wiedzieć kiedy łapać oddechy, a co mówi nikogo, nie wyłączając jej samej, kompletnie nie interesuje. Kim stwierdziła, że użycie słowa „niezłomny” jest rażącym zgrzytem estetycznym. Za koleżanką redaktorką poszła pani pisarka Kofta, mamrocząc dokładnie to samo i jeszcze dorzuciła, że Andrzej Duda mówił o Andrzeju Dudzie. Kim się udało, ale Koftę w programie Mellera wyśmiali wszyscy goście, jeden nawet powiedział wprost, że to małostkowość, taka zamiana klimatu.
Od peletonu oderwał się goniący w piętką wyrobnik GW, którego nazwiska nie pamiętam i nie kojarzę. Tenże wysmarował rozprawkę pod tezę: „To będzie prezydentura między kropidłem i tabletem”. Yyyyy… znaczy redaktor GW ma pretensje do Andrzeja Dudy, że jest przedstawicielem nowoczesnego otwartego kościoła? Jak inaczej rozumieć opublikowaną symbolikę? Kropidło to wiadomo w kościele, czyli tam gdzie Komorowski chodzi i gdzie się za Komorowskiego księża na kolanach modlą. Tablet to nowoczesność i otwartość na świat, a konto @AndrzejDuda w przeciwieństwie do @Komorowski jest obsługiwane osobiście przez właściciela. I tak dalej i tak dalej. Gdzie i kto tu widzi „Przemysł pogardy II”, to ja nie mam i nie chce mieć pojęcia. Mnie cały ten ledwie słyszalny zbiorowy bąk przypomina ostanie dni premierostwa Mietka Rakowskiego. On już wiedział, że karty przy stole są rozdane, że sztandar będzie musiał wyprowadzić, ale do końca udawał, że o czymkolwiek jeszcze decyduje. Ostatnie niedobitki ośmieszają się w świetle kamer i produkują papier toaletowy nie do użytku. Jeśli w tym wszystkim jest jakiś przemysł i jakaś pogarda do twórców do tworzywa i tworzywa do twórców. Beka śmiechu, brak wiary, odruchowe popierdywanie nic więcej. Takie to wszystko słabe, że nie ma sensu pisać – olewajmy ich. ONI sami się olali, resztę zrobią naturalne procesy biologiczne i dziejowe.
Dlaczego "Wyborcza" nie awanturuje się? Przecież ksiądz chce wywalić dziennikarza!
Księdzu Kazimierzowi Sowie nie przypadł do gustu artykuł na jego temat opublikowany w „Rzeczpospolitej”. Postanowił więc poskarżyć się na autora właścicielowi gazety – Grzegorzowi Hajdarowiczowi. Ten natomiast odpisał, iż ma nadzieję, że dziennikarz „jak najszybciej sam zmieni pracę i wyniesie się z jego spółki”. Wszystko otwartym tekstem i bez zażenowania na facebookowym profilu księdza Sowy...
Duchownego rozsierdził tekst Tomasza Krzyżaka zatytułowany „Ksiądz Sowa i przyjaciele”. Autor napisał tam m.in., że Sowa – nazywany ojcem Rydzykiem dla lemingów – „działa na pograniczu Kościoła i Platformy Obywatelskiej" i nie ukrywa, że z wieloma politykami tej partii utrzymuje przyjazne stosunki, udziela im ślubów i chrzci dzieci”. Pojawiają się np. takie nazwiska: Aleksander Grad, Paweł Graś, Tomasz Arabski czy Sławomir Nowak.
Ks. Sowa postanowił zatem zrobić w redakcji „Rzeczpospolitej” porządek. Na Facebooku zwrócił się wprost do Grzegorza Hajdarowicza, właściciela dziennika (pisownia oryginalna). Grzegorz jeśli kiedyś będziesz się zastanawiał czy można napisać artykuł o kimś nie zamieniając z "bohaterem" tekstu ani jednego słowa (choć gość mieszka parę przecznic od autora) to podpowiem ci: genialni dziennikarze pracujący w Twojej gazecie potrafią jeszcze więcej. Wiedzą co kto myśli, nawet co powie i dlatego nie muszą tracić czasu na takie pierdoły jak sięganie do źródeł... – poskarżył się Sowa.
Hajdarowicz szybko mu odpowiedział. Jego słowa są szokujące i przy okazji pokazują, jak funkcjonuje mainstream (pisownia oryginalna). Kazi, przykro mi za mam takich ludzi w redakcji, pozostaje mi mieć nadzieje , ze jak najszybciej sami zmienią prace i wyniosą sie z mojej spolki do godniejszej, takiej która wydaje 2 "rzetelne" tygodniki ze stałe malejącym nakładem, im szybciej tym lepiej (!) pozdr z Machu Picchu – odpisał Hajdarowicz i zaraz dodał: Wracam 2.09 , moze w euforii do tego czasu wyniesie sie do Wróbla, on zbiera takie towarzystwo , właśnie leżę wycięty bo wlazłem i zlazłem ( ku rozpaczy zaczadzonych ) z Waynapicchu.
Facebookową pogawędkę Sowy z Hajdarowiczem skomentował m.in. Cezary Gmyz. Niesamowite. Kazek Sowa napisał na fb donos do Hajdara. A Hajdar z Peru już zasugerował, że dziennikarz wyleci – napisał na Twitterze Gmyz.
Cyngle z Czerskiej alarmują, że „Kościół nawołuje do nienawiści”. Co powiedzą na donosy ks. Sowy?
No to wiemy już jak ma wyglądać salonowa Polska, a w niej miłujący najsłabszych „kościół otwarty”. W duchu tolerancji nikt nie będzie nikogo przywoływał do działań moralnych. Duchowi przywódcy, na modłę ks. Sowy, będą za to skutecznie eliminować krytykę za pomocą donosu. Słowa arcybiskupa Depo tak wstrząsnęły salonem, że debata nad jednością narodu i Kościoła nie cichnie od kilku dni. Oczywiście już na samym początku została poddana manipulacji, a specjaliści od antykatolickiej nagonki ogłosili, że Kościół łamie konkordat i zagarnia przestrzeń państwa. Nie pojmują, że zdrowy naród, nieskażony moralną schizofrenią, mający głęboką świadomość historyczną, nie nabierze się na postkomunistyczne pseudoteorie o sztucznym rozdziale moralności publicznej od prywatnej. Kwestia zintegrowanej osobowości przekracza przecież ich wyobrażenia. Ewa Siedlecka z „michnikowego szmatławca” stwierdziła wręcz, że Kościół pozwala sobie na zbyt wiele, bo nie jest hamowany przez polityków. Kościół wielokrotnie nawołuje do nienawiści, nie ma żadnej reakcji państwa — mówiła, twierdząc że język duchownych jest zbyt nauczający i dyskryminujący. Kościół nie szanuje zasad równościowych. Kościół ustanawia sobie swoje własne reguły i tylko tych się trzyma, korzystając jednocześnie z finansowania państwa — utyskiwała Siedlecka, przypominając jak brutalnie został potraktowany przez biskupów były prezydent, gdy podpisał ustawę o in vitro. W przypadku prezydenta Bronisława Komorowskiego mieliśmy do czynienia jakby z dwoma kościołami. (…) Jeden, który wyklął prezydenta Komorowskiego za podpisanie ustawy o in vitro i drugi Kościół, który go za to w pewnym sensie przeprosił — mówiła, wskazując ten „drugi kościół” za wzór.
Jaki więc jest ten wzorcowy Kościół z takim uporem lansowanym przez cyngli z Czerskiej? Byli księża, którzy nie zdołali wytrwać w złożonych przyrzeczeniach i z rozpaczy biegają dziś po mediach, by jeszcze bardziej dołożyć wspólnocie, którą zdradzili. Ks. Wojciech Lemański, który skłócił wiernych w parafii i do dziś pisze donosy na swoich przełożonych do Watykanu. Wreszcie ks. Kazimierz Sowa – dyżurny komentator biznesowo-polityczny TVN24, który na facebooku składa właścicielowi „Rzeczpospolitej” skargę na dziennikarza, który ośmielił się go skrytykować. Grzegorz jeśli kiedyś będziesz się zastanawiał czy można napisać artykuł o kimś nie zamieniając z „bohaterem” tekstu ani jednego słowa (choć gość mieszka parę przecznic od autora) to podpowiem ci: genialni dziennikarze pracujący w Twojej gazecie potrafią jeszcze więcej. Wiedzą co kto myśli, nawet co powie i dlatego nie muszą tracić czasu na takie pierdoły jak sięganie do źródeł… — donosi ks. Kazimierz Sowa na Facebooku właścicielowi „Rzeczpospolitej” Grzegorzowi Hajdarowiczowi, na co ten błyskawicznie reaguje publiczną reprymendą dla autora tekstu, graniczącą z mobbingiem. No i jak z tą dyskryminacją? Biskupi przypominający o fundamentalnych zasadach życia społecznego „nawołują do nienawiści”, ale ks. Sowa drwiący publicznie z nauczania biskupów i żalący się biznesmenowi na dziennikarzy, to gołąb pokoju? Coś się wam nie klei, koledzy…
Ten ksionc Kazek to może nawet i Adasia ochrzci ?!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
24 sie 2015, 17:08
Re: Władcy Marionetek...
Rozwolnienie jaźni w mainstreamie. Jeszcze trochę i całkiem się odwodnią
Przy opisie bieżącej kondycji tzw. salonu padają określenie przeróżne. Jeden pisze o zapaści, inny o liczeniu na bokserskich deskach, a mnie się wydaje, że ktoś tym ludziom czegoś dosypał. Czegoś o bardzo określonym działaniu, sprowadzającemu się do konieczności biegania jak kot z pęcherzem, chociaż nie z pęcherzem. Wszystko bowiem lub niemal wszystko, co czynią dziś media mainstreamowe, wspólnie ze wspieranymi przez siebie politykami, nazwać można tylko dwoma słowa: rozwolnienie jaźni. Czyli coś na przecięciu czynności jelitowych i mózgowych, dające zawsze efekt tragikomiczny. Tragi – dla delikwenta, komiczny dla reszty. Jacek Pałasiński z TVN24 po latach blogowego spokoju znowu wraca do czystego hejterstwa, nieskażonego cieniem choćby klasy czy smaku. „michnikowy szmatławiec” codziennie przekonuje, że Duda jest „be” i „do d…”, choć jedyne, co zrobił „złego, fatalnego dla polskiej demokracji”, to poparcie społecznego wniosku o referendum w sprawach znacznie ważniejszych niż JOW-y. „Syfilisweek”, słabo niezainteresowany sprawami kilometrówek czy znacznie grubszych afer, w których Polska traciła miliardy złotych, dziś wygrzebuje z otchłani sejmowych świstków jakieś wyjazdy posła jeszcze wtedy Andrzeja Dudy i przy pomocy Frontu Jedności Przekazu próbuje skręcić z tego aferę większą niż taśmowa. Ja mogę się śmiać, Państwo możecie się śmiać, ale taki statystyczny leming łyknie i to bez zmrużenia oka. Taśmowa? Jaka taśmowa? A, to ta z taśmami, co je Kaczor nagrywał? Informatyczna? Jaka informatyczna? A, to ta, co Kaczor na tablecie Glińskiego pokazywał? Tak to leci - między lewym a prawym lemingowym uchem. Szanowni Państwo, czas powiedzieć jasno: ci ludzie mają mózgi wyprute, skasowane lub jako kto woli – zawirusowane. Stały przekaz ich ulubionych mediów: „Wyborczej”, TVN-u, „Syfilisweeka” zniszczył im szare komórki w stopniu niekiedy nieodwracalnym. Takie zresztą było założenie wyżej wspomnianego mainstreamu – troszkę Lisa, by żółć wylała się z ust, troszkę Wojewódzkiego, by i rechot się z nich wydobył, troszkę mutantów pokroju Stefana N. czy Janusza P – i leming staje się polityczną rośliną. Roślinki zaś wystarczy podlewać nową porcją informacji (czytaj: manipulacji, kłamstw i obelg wobec opozycji), a uschną dopiero po wyborach. Gdy nikomu już nie będą potrzebne. Nie do lemingów zatem piszę, ale do ludzi myślących – czy nie nasuwa się Państwa jedna, nieodparta myśl w związku z kolejną, rozpętaną dziś przez tygodnik Lisa nagonką na Andrzeja Dudę – że ten akurat redaktor naczelny nie powinien w najbliższym czasie zabierać głosu jako wyrocznia uczciwości? Pal sześć żenujące kłamstwa dotyczące Kingi Dudy czy wcześniejsze rzucane podczas przedwyborczego wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim.
Ale przecież ciągną się za tym człowiekiem historie jeszcze bardziej wstydliwe. Dość przypomnieć, jak kilka lat temu nawet zdaniem bojaźliwej zwykle Rady Etyki Mediów „dopuścił się niedopuszczalnej manipulacji i złamania zasad bezstronnego, obiektywnego dziennikarstwa”. I to – dodajmy – dla własnej korzyści, a pewnie i majątkowej. Chodziło o program „Tomasz Lis na żywo”, w którym na koszt TVP prowadził prywatną walkę z tabloidami, a do studia zaprosił… swojego adwokata. Oczywista oczywistość – Lis ani słowem nie wspomniał, że sam walczy o kilkusettysięczne odszkodowanie od wydawcy „Super Expressu”, a zaproszony do studia prawnik, występujący jako „niezależny ekspert”, jest tak naprawdę jego prawnikiem i reprezentuje go przed sądem w procesie o, bagatela, kilkaset tysięcy złotych… Dziś tygodnik Lisa zatroszczył się o 11 tys. złotych wydane z sejmowej kasy na przestrzeni kilku lat przez posła Andrzeja Dudę – na wyjazdy do Poznania. Ktoś zapyta – a co z kilometrówkami? Czy także o nie zatroszczy się „Syfilisweek”? Odpowiadam – przy rozwolnieniu jaźni cały organizm kieruje swe wysiłki w tylko jednym celu, podobnie zresztą, jak przy rozwolnieniu klasycznym. Różnica jest tylko jedna: przy klasycznym miejsce odgrywa rolę drugoplanową, przy rozwolnieniu jaźni zaś jest absolutnie kluczowe. Chodzi bowiem o to, by zafajdać konkretne osoby i środowiska, a nie ufajdać siebie samego. W przypadku Lisa, pardon, Wielkiego Etyka Lisa, to ostatnie nigdy się jeszcze nie udało.
e do lemingów zatem piszę, ale do ludzi myślących – czy nie nasuwa się Państwa jedna, nieodparta myśl w związku z kolejną, rozpętaną dziś przez tygodnik Lisa nagonką na Andrzeja Dudę – że ten akurat redaktor naczelny nie powinien w najbliższym czasie zabierać głosu jako wyrocznia uczciwości? Pal sześć żenujące kłamstwa dotyczące Kingi Dudy czy wcześniejsze rzucane podczas przedwyborczego wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim. Ale przecież ciągną się za tym człowiekiem historie jeszcze bardziej wstydliwe. Dość przypomnieć, jak kilka lat temu nawet zdaniem bojaźliwej zwykle Rady Etyki Mediów „dopuścił się niedopuszczalnej manipulacji i złamania zasad bezstronnego, obiektywnego dziennikarstwa”. I to – dodajmy – dla własnej korzyści, a pewnie i majątkowej. Chodziło o program „Tomasz Lis na żywo”, w którym na koszt TVP prowadził prywatną walkę z tabloidami, a do studia zaprosił… swojego adwokata. Oczywista oczywistość – Lis ani słowem nie wspomniał, że sam walczy o kilkusettysięczne odszkodowanie od wydawcy „Super Expressu”, a zaproszony do studia prawnik, występujący jako „niezależny ekspert”, jest tak naprawdę jego prawnikiem i reprezentuje go przed sądem w procesie o, bagatela, kilkaset tysięcy złotych… Dziś tygodnik Lisa zatroszczył się o 11 tys. złotych wydane z sejmowej kasy na przestrzeni kilku lat przez posła Andrzeja Dudę – na wyjazdy do Poznania. Ktoś zapyta – a co z kilometrówkami? Czy także o nie zatroszczy się „Syfilisweek”? Odpowiadam – przy rozwolnieniu jaźni cały organizm kieruje swe wysiłki w tylko jednym celu, podobnie zresztą, jak przy rozwolnieniu klasycznym. Różnica jest tylko jedna: przy klasycznym miejsce odgrywa rolę drugoplanową, przy rozwolnieniu jaźni zaś jest absolutnie kluczowe. Chodzi bowiem o to, by zafajdać konkretne osoby i środowiska, a nie ufajdać siebie samego. W przypadku Lisa, pardon, Wielkiego Etyka Lisa, to ostatnie nigdy się jeszcze nie udało.
Głupki z podstawówki, czyli „okularnik” Andrzej Duda
Z pełną premedytacją pomijam wszystkie internetowe synonimy nienawiści, nękania i powielania fałszywych świadectw, bo mamy do czynienia ze starą techniką nieudolnie zmodyfikowaną. Nowość nie polega na wynalezieniu prochu, ale na używaniu prochu w taki sposób, jakby się nim małpa prochem bawiła albo dzieci z pierwszych klas podstawówki? Lech Kaczyński nie był typem amanta, mężczyzna o wzroście Leszka Millera, przy największych chęciach i zmrużonych oczach, trudno było mówić o postawności i wszystkich pozostałych atawistycznych cechach męskich.
Jeszcze gorzej rysuje się wizerunek Jarosława Kaczyńskiego, który prócz lichej zewnętrzności nie ma żony, dzieci, konta w banku i pozostałych atrybutów współczesnego wojownika w „rurkach”. Dwa łatwe cele do wzięcia na języki, o czym się przekonują na wczesnym etapie życia dzieci trafiające do szkoły. W domu i w rodzinie wszyscy kochają każdego brzydala, czy jest niski, czy zezowaty, gruby albo chudy, nie ma znaczenia, mama zawsze przytuli i przygotuje coś pysznego. Prawdziwy szok następuje wówczas, gdy młode wylatuje z gniazda i wpada prosto w łapy stada. Tutaj zaczyna się pierwszy etap prawdziwego życia, w którym nieświadome dotąd jednostki dowiadują się o wszystkich swoich istniejących i nieistniejących wadach. Trudno mi zgadywać jak to dzisiaj wygląda, ale w moich czasach dwie kategorie wad były gwarancją upokorzenia odmieńca przez znormalizowane stado. Pierwsza to oczywiście okulary, a drugą była otyłość. Grubas i okularnik miał na przerwie gorzej niż kibic Lecha Poznań w sektorze Legii Warszawa. Naturalnie grubas w okularach to już w ogóle był Kunta Kinte na prywatce Ku Klux Klanu.
Podstawówka, jak polityka, jest bezlitosna, ale często zdarza się, że ścigający stają się ściganymi. Ile razy krzyczałem za kolegami „okularnik” nie pamiętam, natomiast wizyty i wyroku okulisty Wróbla do końca życia nie zapomnę. Z dnia na dzień mogłem spaść z klasowej drabinki na ostatni szczebel, udało mi się tylko dlatego, że miałem opinię podwórkowego herszta, który zarządzał sporą grupą żołnierzy. Dzięki temu przetrwałem w okularach i razem ze mną pozostali okularnicy poczuli ulgę, bo teraz byliśmy w jednej paczce. Identycznie swoje polityczne życie uratował Jarosław Kaczyński, jako lider innych wyszydzanych przyjął na klatę całą nawałnicę nienawiści i zahartowany wyprowadził cios, po którym przeciwnikom zrobiło się ciemno w oczach. Zamroczeni medialni i polityczni zagończycy nie zorientowali się w nowej sytuacji i nadal poniewierają swoje ofiary jak dzieci w podstawówce tylko, że jest to znacznie bardziej zabawne i głupie. Propagandowe siusiumajtki z podstawówki wyglądają nie lepiej, a bywa, że znacznie gorzej od „grubasów”, których przezywają. Dość wspomnieć Michnika czy Blumsztajna albo Paradowską. „Kto się tak przezywa, ten się sam nazywa”. Nie przeszkadza to jednak „mądrować” się na wszystkie nowoczesne i stylowe tematy. Naprawdę dużo bym dał, żeby zobaczyć Adama Michnika we fraku, jak instaluje partycje i Windowsa 8 albo wybiera najbardziej korzystne elektroniczne konto w banku. Czysta abstrakcja, ale nie koniec śmieszności, podłości i głupoty. Oni nie tylko nie widzą własnej małości, oni nie zauważyli, że przezywają okularnikiem i grubasem wyższego o głowę ulubieńca wszystkich koleżanek, ze starszych klas również.
Andrzej Duda godnie zastępuje Lecha Kaczyńskiego i świetnie się dogaduje z Jarosławem Kaczyńskim, co małym otyłym okularnikom nie pozwala żyć w dzień i zasnąć w nocy. Jak dotąd nawet rozgarnięte dziecko z podstawówki nie znajdzie powodu, żeby się na Andrzeju Dudzie wyżywać, medialni zagończycy pretekstów mieć nie muszą. I wszystko byłoby fajnie, w końcu co to za różnica gnoić tego, czy tamtego, ale role się odwracają i śmiech poleciał po całym szkolnym korytarzu. Jak tu się nie ubawić, gdy okularnik Michnik i grubas Blumsztajn robią „ciuś ciuś” Andrzejowi Dudzie. Ciężko nie parsknąć śmiechem, gdy Janka Paradowska, informatyczna noga, która zatrzymała się na elektrycznym kalkulatorze, prawi morały na temat nowoczesności „pisowskiego prezydenta”. Andrzej Duda wygląda jak 3/4 miliona dolarów, a gdy stanie obok żony i córki razem wyglądają jak 2 miliony. Nie nosi okularów, trzyma linię, szusuje na nartach, zna języki, ma konto w banku i na Twitterze, obsługuje komputer i aplikacje na poziomie zaawansowanego użytkownika.
Patrząc na nieudolne wysiłki uczniów Dzierżyńskiego, widzimy jak upada stara szkoła bolszewicka, którą przejęły lebiegi ponowoczesne. Jest człowiek do „zrobienia”, a tandeciarze nie potrafią znaleźć paragrafu, tak się przyzwyczaili do łatwej roboty, że nie dostrzegli z kim walczą i kogo ośmieszają. Andrzej Duda stoi za wysoko, by kundelki zdołały sięgnąć nogawek. Każde podniesienie nóżki i siknięcie kończy się returnem wiatru. Dlatego warczcie i sikajcie pieski ile wlezie, nim zrozumiecie, że za chwilę za tę robotę nie wpadnie żaden ochłap, ani kość do ogryzienia.
Kukiz zbojkotował program Tomasza Lisa? Czy to polityczny błąd? W żadnym razie! Ten patetyczny lizus winien być bojkotowany. Po co karmić trolla?
Kukiz zawiódł, także dzisiaj. To dziwne, że zrezygnował z rozmowy z tak dużą liczbą Polaków — stwierdził Aleksander Smolar, szef Fundacji Batorego w programie Tomasza Lisa. Mimo zapowiedz do show nie przyszedł Paweł Kukiz. Oczywiście prorządowe media od rana z lubością informują o fakcie „olania” szoł pluszowego „żurnalisty”, wykazując nieodpowiedzialność Kukiza przez ludem. Ten jednak zrobił coś bardzo rozsądnego, choć z puntu widzenia strategii politycznej mocno ryzykownego. Tomasz Lis wciąż, o zgrozo!, ma sporą oglądalność w TVP. Trudno mi zrozumieć dlaczego, ale przecież również koncerty disco polo cieszą się sporą frekwencją. Polacy lubią też najdurniejsze reality show, więc w zasadzie można zrozumieć ich przywiązanie do programu tego, pożal się Boże, żurnalisty. Kukiz mógł trafić ze swoim przekazem do kolejnej porcji zbuntowanych lemingów. A jednak z tej szansy zrezygnował, za co należy mu się „szacun”. Nie chodzi już nawet o samego Lisa i jego grzywkę komsomolca ( copyright Kukiz). Nie on jeden jest sztucznie napompowaną gwiazdą dziennikarstwa. Nie on jeden nazywany jest publicystą, choć pióro ma cięższe niż umysł Rain Mana. On jeden jest jednak symbolem stanu mediów III RP. Nie wiem, kto pierwszy użył określenia „presstytucja”. Idealnie ono określa ludzi, którzy przecież mają z zasady patrzeć władzy na ręce. Ostatnie 8 lat pokazało, jak dalecy od podstawowej zasady w naszym zawodzie są najsłynniejsi żurnaliści. Takie upartyjnienie mediów publicznych i jawna propaganda gwiazd dziennikarstwa jaką widzimy dziś, nie miała miejsca nawet za rządów SLD. Choć wówczas Tomasz Lis zrobił pamiętny reportaż z Leszkiem Millerem w głównej roli, to reszta jego kolegów zajęła się choćby aferą Rywina. Dziś widzimy jak są „nie relacjonowane” afery z udziałem polityków PO. Ten tydzień jest przecież kolejną czarną plamą w historii polskich mediów. W końcu nie istotne dla mainstreamu jest ujawnienie perfidnej prowokacji sztabu byłego prezydenta wobec swojego konkurenta z prawicy. Stawiam dolary przeciwko darmowej prenumeracie „Syfilisweeka”, że gdyby rzecz dotyczyła sztabu prawicowego polityka, temat nie schodziłby z pierwszych stron gazet. Tomasz Lis symbolizuje zgniliznę medialną III RP. Ba, on wprowadził „skundlenie mediów” na zupełnie nowy poziom, co zresztą swego czasu perfekcyjnie pokazał Donald Tusk, który broniąc go trzymał w rękach pluszowego liska. Jasne jest, że każdy dziennikarz i publicysta ma swoje poglądy polityczne i mniej, lub bardziej je eksponuje. Natomiast wiecznie napuszony, patetyczny i pozujący na twardziela facet, który sprowadził prestiżowy tytuł jakim jest „Syfilisweek” do poziomu taniej antyklerykalnej tuby, zupełnie jawnie zamienił się w rzecznika jednej partii.A przecież jest on nagradzany przez kolegów dziennikarzy i przestawia się go studentom dziennikarstwa jako autorytet. Choćby z tego powodu jego program powinien być bojkotowany przez każdego, komu zależy na przywróceniu normalności w mediach. Każdy, kto ma na sercu…a zresztą po co ten patos. Po prostu- nie warto karmić trolla!
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jak być sławnym czyli perpetuum mobile. "Przemysł nienawiści i pogardy wymierzony w PiS i prezydenta Dudę pracuje na pełnych obrotach"
Ponieważ przemysł nienawiści i pogardy wymierzony w PiS i prezydenta Dudę pracuje na pełnych obrotach, można więc uprawiać felietonistykę wyłącznie reagując na jego ekscesy. Moje zadanie jest jednak nieco ambitniejsze. Co jakiś czas próbował będę w kolejnych tekstach, niezobowiązująco naszkicować strukturę tego zjawiska i wskazać jego rozmaite przejawy. Ostatnio obserwować mogliśmy promocyjny aspekt owego przemysłu. Otóż kabotyn, który tytułowany jest aktorem chociaż nikt nie zna jego kreacji a jedynym jego osiągnięciem dotąd było ogłoszenie pederastycznych upodobań seksualnych, napluł na prezydenta i Jarosława Kaczyńskiego. Wystarczyło to, aby stać się gwiazdą chwili czyli uzyskać tak upragniony rozgłos. Każdy będzie miał swoje 15 minut sławy — ogłosił kiedyś Andy Warhol i rzesze biedaków usiłujących wydostać się z tak doskwierającej dzisiaj anonimowości robią wszystko, aby zapracować na ten kwadrans. Obserwując wysiłki celebrytów trzeba przyznać, że nie jest to łatwe zadanie. W tej sprawie przemysł pogardy dostarczyć może pomocy nie do przecenienia. Wystarczy bluznąć na Kaczyńskiego, albo prezydenta Dudę, a sukces murowany. Obrażającego trzeba jakoś podpisać i to wystarczy, aby halabardnik okazał się „aktorem”, domorosły grafoman „pisarzem”, a kawiarniany mędrek „filozofem”. Tu zaznaczyć chciałbym, że nie brakuje prawdziwych aktorów, reżyserów czy artystów, którzy w przemyśle pogardy odgrywają poczesne role. Ich zdolności w jakiejś dziedzinie w niczym nie usprawiedliwiają ich podłych zachowań, ale nie nimi się teraz zajmuję, ale zerami, które dzięki owym ekscesom wypromowane są na osobistości życia publicznego. Nie wyłącznie. Urąganie PiS-owi czyni z obrażającego eksperta w polityce, socjologii, historii oraz wszelkich dziedzinach w jakich raczy się on wypowiedzieć. Nie chodzi tylko o PiS. Partia ta występuje jako reprezentant porządku wartości tak wrogiego dominującej dzisiaj ideologii. Zamiast PiS-u zaatakować można więc Kościół, bez elementarnej wiedzy „rozliczyć” polską historię czy odsądzić od czci i wiary narodową tradycję. To wystarczy, aby stać się kimś w życiu publicznym III RP. Przypomnijmy niejakiego Dominika Tarasa – obecnie zdaje się w więzieniu – który stał się reprezentantem „walczących z obskurantyzmem młodych Polaków” atakując modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Podobno film o nim chciał kręcić sam Andrzej Wajda. Nie wiem czy to prawda, ale fakt, że jest to możliwe dużo mówi o naszych czasach i ich bohaterach. To dzięki zachwytom nad Tarasem Katarzyna Janowska została dyrektorem TVP Kultura, najpoważniejszego polskiego medium kulturze poświęconego. Może nie tylko dzięki temu, ja w każdym razie nie znajduję innych jej zasług w tej dziedzinie. Okazuje się więc, że istnieje prosta metoda wypromowania się dzięki próbie poniżenia określonych osób życia publicznego i kwestionowaniu tradycyjnego porządku wartości. Postacie w ten sposób awansowane na firmament życia publicznego mogą użyczać swojego prestiżu postaciom kolejnym. Perpetuum mobile.
Takie coś jak Lis w ''Syfilisweek Germany'' nie czyściłoby nawet kibli
O tym, że właściciele lokalnych struktur traktują Polskę jak Mozambik wiadomo nie od dziś. Przykładów i dowodów na tę tezę jest aż nadto, ale chciałbym zwrócić szczególną uwagę na jeden z nich. Obojętnie czy Syfilisweek Polska należy do Niemców, Anglików albo Amerykanów, pewne jest, że Syfilisweek Germany lub Syfilisweek Holland, po tym jak się zeszmacił naczelny Lis, miałby problemy w tej skali, którą zaliczył News of the Word. Przypomnę, że ten najstarszy tabloid, będący niedzielnym wydaniem „The Sun” był największy i najstarszy na brytyjskim rynku prasy. Po 168 latach w wyniku procesów sądowych związanych z aferą podsłuchową, gazetka się zwinęła i jej nie ma.
Takie standardy są normą w normalnych krajach, nie w koloniach medialnych. W Polsce Lis jeszcze żyje tylko dlatego, że to nie jest Polska, ale RPIII traktowana przez medialnych nadzorców jak trzeci świat. Nikt się nie zainteresuje tym, że jeden i ten sam naczelny tapla się w łajnie i wielokrotnie nurkuje, poczynając od kryptoreklamy, przez polityczne wyrobnictwo, a na bezpodstawnych atakach na Prezydenta i nie lubianych przez Lisa ludzi z życia publicznego kończąc. Nie ma sensu wymieniać wszystkich Lisich dyskwalifikacji, zresztą to chyba jest poza zasięgiem ludzkiej pamięci, a i Google by się pogubiło. Wystarczy przytoczyć akcję z fałszywym kontem córki Andrzeja Dudy, czy obecne wskrzeszenie teściowej Piotra Dudy. Każda z tych kompromitacji, nie wspominając o polowaniu na Żyda w rodzinie Prezydenta, w porządnym kraju wylałaby Lisa do rynsztoka i spławiła poza rogatki państwa i zawodu. W RP III Lis jeszcze się trzyma, ale to są już naprawdę ostanie chwile.
Niemcy muszą dostrzegać, że biegu politycznych zmian nie zawrócą i będą wcześniej niż później myśleć o korekcie. Prasa drukowana w ogóle przeżywa ciężkie chwile i walczy o przetrwanie i tym w jakiej części Lis, stojąc na baczność przed niemieckim wydawcą, może się tłumaczyć. Szmacę się Her wydawco, bo taka jest konieczność dla zachowania tytułu. Istnieje tylko jeden problem, o ile Syfilisweek w wersji światowej też zdziadział i dawno przestał być „opiniotwórczy”, to na takim dnie jakie spadł w RPIII prawdopodobnie w żadnym innym kraju nie żeruje. Wiadomym jest, że sensacja nabija reklamy i biznes się kreci, ale istnieje taka granicą, za którą umiera się z głodu, czego doświadczył brytyjski gigant wśród brukowej prasy. Syfilisweek Polska nie pożera jakiegoś wielkiego kawałka tortu, niemniej jednak kilkadziesiąt milionów ludzi zaczyna kojarzyć tytuł z kolejnymi degrengoladami, czyli Niemcy zwyczajnie świecą oczami za Lisa, któremu York Kacperek pogonił kitę. Tak biznesu prowadzić się nie da, tego i kolonia medialna nie kupi. Spory polityczne jeszcze jakoś uchodziły, bo to jednak spora cześć klientów nadal jest lemingami, ale sensacje z Yorkiem Kajtkiem, który zagryzł naczelnego Lisa, to już są historie, nie do odklejenia. Podobnie albo i jeszcze gorzej wygląda „news” ze wskrzeszoną teściową Piotra Dudy, co więcej pomagier Lisa w przypływie paniki chlapnął, że ma świadka, który potwierdzi zmartwychwstanie nieboszczki. Czytając takie michałki nie ma wątpliwości, że bądź co bądź znany tytuł schodzi na psy i lisy. Żaden właściciel nie może podobnego stanu tolerować dłużej niż się da, ponieważ w tym stanie koszty przerastają zyski.
Nie mam pojęcia, czy Lis wyleci na zakłamany pysk, boję się nawet, że jeszcze trochę pożyje, ale utrzymywanie stanowiska nie świadczy o jego wpływach, tylko o „dzikim kraju”. Dlatego też uważam, że ściganie jednego szmaciarza nie ma najmniejszego sensu, ponieważ problem jest globalny. Jako Polska i Polacy musimy wejść na taki poziom samostanowienia, że żaden wydawca, czy prezes korporacji nie odważy się nad Wisłą odstawiać numerów, o jakich nawet by nie pomyślał nad Tamizą, czy Loarą. Mamy znacznie większy problem i dużo więcej do zrobienia niż pogonienie jednej kity. Zadania na dziś i najbliższe lata, to przywrócenie szacunku do samych siebie, a to może się odbyć tylko i wyłącznie wówczas, gdy media w Polsce będą służyć Polsce.
Setny raz powtarzam, na starcie w całości wykosić TVP i obstawiać samymi Prawdziwymi Polakami, to samo z radiem publicznym i paroma tytułami jak choćby „Rzepa”. Nie zamierzam się tłumaczyć skąd ten radykalny pomysł, tak po prostu trzeba zrobić i to jak najszybciej. Do tego jest szansa dogadania się z amerykańskim TVN, no i jeszcze jeden podstawowy manewr. Zero reklam z Orlenu i KGHM dla wszelkich szmatławców, „fundacji” i organizacji srających na Polskę, tak zagranicznych jak miejscowych.
Lis to pryszcz, owszem nabrzmiały i wyjątkowo obrzydliwy, ale tylko pryszcz. Prawdziwa gangrena to ogólny stan państwa ściśle powiązany z medialną nomen omen norą.
"michnikowy szmatławiec" zablokowała możliwość komentowania swoich artykułów które dotyczą uchodźców. Reszta informacji posiada możliwość komentowania.
Wolność słowa i demokracja według pejsatych
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
13 wrz 2015, 22:15
Re: Władcy Marionetek...
Medialny lincz na prezydencie Andrzeju Dudzie
Zacznę nietypowo, bo zanim przejdę do zasadniczego tematu dzisiejszego wpisu, to muszę napisać kilka słów o pani prezydentowej Agacie Dudzie. Tego nie da się pominąć, bo Pierwsza Dama RP, która pod względem stylu zawsze prezentuje się nienagannie, podczas wizyty w Londynie wypadła wręcz zjawiskowo. Połączenie szyku i elegancji ze skromnością dało olśniewający efekt i to do tego stopnia, że kiedy Andrzej Duda z małżonką opuszczali katedrę św. Pawła, to miało się wrażenie, że po schodach schodzi nie para prezydencka, ale książęca. Ktoś powie, że to tylko kilka zdjęć i paręnaście sekund pozdrawiania tłumu – no big deal. To nieprawda – to ma ogromne znacznie w czasach, w których, jak nigdy przedtem, obowiązuje zasada – jak cię widzą, tak cię piszą. Trzeba docenić fakt, że za granicą reprezentują nas ludzie, którzy nie tylko bez kompleksów poruszają się w otoczeniu brytyjskich lordów, ale nie odstają od nich wizualnie (a jeżeli już – to na korzyść). Tym bardziej, że dotąd reprezentowali nasz kraj gajowy bez wąsa i przewodnicząca koła gospodyń wiejskich.
Teraz do rzeczy. Trzeba powiedzieć wprost, że to, z czym mieliśmy do czynienia wczoraj to mega hucpa i żenada. Mam oczywiście na myśli reakcję mejnstrimowych mediów na wypowiedz prezydenta Dudy, który w Londynie stwierdził, że nie ma sensu mówić teraz Polakom z Wysp: „Wracajcie”, bo Polska nie zmieniła się na tyle, by zapewnić tym ludziom warunki, jakie mają na Zachodzie. Te dość oczywiste słowa – bo w klechdy o „złotym okresie” i „Polsce w budowie” nie wierzą już chyba nawet najbardziej zaczadzone lemingi – stały się pretekstem do kolejnej nagonki na prezydenta Polski i to mimo, że to samo mówili wcześniej Tusk i Komorowski. Piszę „kolejnej nagonki”, bo nie tak dawno media rwały szaty nad wyssaną z palca „aferą”, polegającą na tym, że prezydent nie podał ręki Ewie Kopacz (najpierw musiałby się przedrzeć przez wianuszek jej akolitów, którzy szczelnie ją obstąpili), co było podobno gigantycznym skandalem, o którym słyszeli nawet zdobni w dredy rastafarianie z Jamajki i z wypiekami na twarzy rozprawiali o tym wydarzeniu, popalając jointy.
Nagonkę na A. Dudę urządził cały mejnstrimu, ale ja skupię się na tym, co wyprawiała utrzymywana z naszych pieniędzy telewizja publiczna. Rzadko oglądam „Wiadomości”, ale wczoraj, jak raz, włączyłem telewizor i akurat leciał program informacyjny TVP 1. Prowadziła jakaś nieznana mi z nazwiska, nawet dość sympatyczna brunetka, która wygadywała „takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd”. Właściwie całe wczorajsze „Wiadomości” to był medialny lincz na prezydencie Dudzie oraz Prawie i Sprawiedliwości. W przypadku partii opozycyjnej poszło o oświadczenie papieża Franciszka, który zaapelował, by każda parafia, wspólnota zakonna itd. przyjęły po jednej rodzinie uchodźców, do czego politycy polskiej prawicy odnieśli się z rezerwą. Wiadomości wyemitowały materiał, z którego wynikało, że papież chce, żebyśmy przyjmowali imigrantów, tylko ten paskudny PiS nic sobie z tego nie robi, bo naukę Kościoła traktuje instrumentalnie i wybiórczo. Ani słowa, że Polska nie ma ani pieniędzy, ani warunków, by przyjąć uchodźców, a musi się dodatkowo liczyć z napływem imigrantów ze Wschodu. Ale czego się podziewać, skoro autorką materiału była Karolina Lewicka, przy dziennikarskich dokonaniach której nawet sowiecka „Prawda” jawi się, jako sprawdzone źródło informacji.
Na temat prezydenta i jego słów do Polaków mieszkających na Wyspach materiał zrobił jakiś Kamil Dziubka. Jak można sądzić z materiału i z wyglądu jego autora, pan Kamil miał do szkoły pod górkę, albo może po prostu nie miał czasu i ochoty nauką „głowy sobie psować” – dość, że wiele wskazuje na to, iż nasz bohater edukację zakończył na gimnazjum, a nawet jak ją kontynuował to z marnym skutkiem. Ogólnie mieliśmy to samo nieznośne mejnstrimowe międlenie, że prezydent krytykuje swój kraj za granicą, jak tak można, i w ogóle – olaboga!
Myślałem, że już dadzą spokój, ale gdzie tam. Oto na koniec programu pojawił się, ni mniej, ni więcej, tylko pan Włodzimierz Cimoszewicz, który miał być gościem „Minęła dwudziesta” w TVP Info (jak ktoś czuje, że po obejrzeniu „Wiadomości” kołaczą mu się jeszcze w głowie jakiś własne myśli, to może kontynuować pranie mózgu i przenieść się do kanału – nomen omen – TVP Info). Koniec Wiadomości to zawsze jest zwiastun tego drugiego programu i krótka rozmowa z gościem. Cimoszewicz, indagowany przez prowadzącą na okoliczność wypowiedzi prezydenta, powiedział, że A. Duda bardzo źle zrobił mówiąc, to co powiedział. Ale najciekawsze było uzasadnienie. Teraz proszę się trzymać, czego tam kto może, bo będzie umysłowa jazda bez trzymanki – otóż Cimoszewicz naskoczył na prezydenta za to, że ten „nie pamięta”, iż dochód per capita w Polsce jest dużo niższy, niż na Zachodzie, bo… II wojna światowa zniszczyła nasz kraj, a potem Polska nie dostała pieniędzy z planu Marshalla.
To jest tak głupie, że aż woła o chwilę ciszy nad tą umysłową nędzą. Po pierwsze – Cimoszewicz potwierdza słowa Dudy (póki, co Polska nie może emigrantom zaoferować porównywalnego standardu życia, co Zachód); po drugie – pan Włodzimierz, jako wieloletni członek PZPR, wywodzi się z formacji politycznej, z winy której Polska nie mogła skorzystać z planu Marshalla, po trzecie – owszem, Polska w l. 1939 – 45 ogromnie ucierpiała, ale od tego czasu minęło już 70 lat. Podczas I wojny nasz kraj też został zdewastowany, ale zaraz potem rozpoczęło się wielkie dzieło jego odbudowy, prowadzone z sukcesem, mimo wrogości sąsiadów i konieczności scalania w jedną całość trzech zaborów, które pod wieloma względami bardzo się między sobą różniły. Sęk w tym, że Drugą Rzeczpospolitą rządziły elity polskie, a Trzecią postpolskie, które z naszego kraju uczyniły neokolonialny rezerwat, wydany na żer międzynarodowym korporacjom. I niech Cimoszewicz nie … Niech skorzysta z okazji by siedzieć cicho w puszczy, bo on również jest członkiem postkomunistycznej pseudo-elity i ponosi część odpowiedzialności za to, w jakim stanie znajduje się obecnie Polska.
A propos – czy ja przed chwilą krytykowałem Karolinę Lewicką? Okazuje się, że zawsze może być gorszej. To gorzej nazywa się Luiza Michalik i pracuje w „Superstacji”. Oto jak Michalik skomentowała na Twitterze słowa A. Dudy (podaję, jako ciekawostkę przyrodniczą): „Dla każdego prezydenta, który gardzi Polską i Polakami, którzy go wybrali, powinna być przewidziana procedura usuwania z urzędu.” Procedura? Jaka procedura?! To dobre dla mięczaków! Ja oczekuję, że niesiona komsomolskim zapałem Michalik, na czele uświadomionego politycznie aktywu robotniczo-chłopskiego wedrze się na do pałacu prezydenckiego (wcześniej powinna wypalić na wiwat z zacumowanej na Wiśle repliki Aurory) i wyeksmituje stamtąd Andrzeja Dudę. Tylko niech w tym pędzie do rewolucji nóg sobie nie połamie, bo w budynku pełno gruzów. Bronek na odchodne rozgrzebał pałac, bo pod koniec kadencji zachciało mu się remontów.
Moja ocena tego jest taka (ulubione zdanie Maksa Kolonko) – w miarę postępu kampanii walka medialna się zaostrza. Stąd dęte afery – a to prezydent Duda ręki nie podał, a to „naskarżył na swój kraj”. Stąd również atak na przewodniczącego Solidarności. Tak, bowiem moim zdaniem ci, którzy tym interesem kręcą liczą na to, że przeciętny wyborca nie odróżnia Piotra od Andrzeja i z czasem tak mu się pomiesza w głowie, że będzie święcie przekonany, że to prezydent jeździł na te luksusowe wywczasy i wyszywał tam ręcznik dla yorka. Osobiście wydaje mi się, że efekt takich hucpiarskich ataków będzie dość ograniczony, ale obrońcy obecnego porządku nie ustaną, bo za dużo mają do stracenia.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 16 wrz 2015, 20:48 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
16 wrz 2015, 20:41
Re: Władcy Marionetek...
Mainstreamowe cyngle otrzymały zlecenie na Andrzeja Dudę. Wszystko co on zrobi, będzie wykorzystane przeciwko niemu.
Mamy przykład wyjątkowo złej woli oraz rozpaczliwą próbę odwrócenia trendu społecznego, który wydaje się być nieuchronny - mówi o ataku Ewy Kopacz na prezydenta Andrzeja Dudę Marcin Wolski.
wPolityce.pl: Prezydent Andrzej Duda naraził się na krytykę, gdy w Wielkiej Brytanii mówił Polakom, że nie ma odwagi namawiać ich, by wracali do kraju. W ocenie Ewy Kopacz takie słowa są niedopuszczalne, ponieważ Prezydent RP powinien budować pozytywny obraz Polski za granicami. W Pana ocenie Andrzej Duda zachował się niestosownie?
Marcin Wolski: Mainstream, mainstreamowe cyngle otrzymały zlecenie na Andrzeja Dudę, więc nie ma się co dziwić takim atakom. Każdy źle postawiony przecinek będzie wykorzystywany przeciwko prezydentowi. Gdyby powiedział on: „Wracajcie, bo Polska pachnie miodem, mlekiem i socjalem!”, to mainstream krytykowałby go za co innego. Mówiono by, że oszukuje, że podlizuje się władzy itd. Obecnie słychać inne zarzuty.
Może jednak zasadne jest wskazanie, że prezydent powinien mówić dobrze o naszym kraju?
Zarzuty są idiotyczne. Prezydent przecież powiedział prawdę. Mówił prawdę o rzeczywistym stanie kraju. Trudno zachęcać ludzi, by rzucali wszystko i wracali tam, skąd uciekli, dopóki u nas nie zmienią się warunki. Gdy w Polsce zostanie posprzątane po Platformie, to tych ludzi nie trzeba będzie zachęcać do powrotu. Oni sami wrócą. To oczywista oczywistość.
Słowa prezydenta jednak nie brzmią dobrze, gdy czyta się, że zniechęca on do powrotu do ojczyzny.
To znów chybiony zarzut. Przecież prezydent Duda mówił swoje słowa Polakom. To nie było wystąpienie na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. On nie odmalował czarnego obrazu Polski, nie straszył inwestorów, by unikali naszego kraju. Mówimy o szczerej rozmowie Prezydenta RP z Polakami. On mówił prawdę. Gdyby powiedział co innego i tak zostałby zaatakowany. Na tym polega urok tej gry.
Mamy wojnę totalną w polityce? Tu nie ma miejsca na współpracę? To Pan sugeruje?
To jest wojna totalna wynikająca z zupełnej desperacji. Prezydent złośliwie nie robi niczego, za co można by się do niego przyczepić. Gdyby w ciągu okresu swojej prezydentury, wykonał choćby 1/100 tego, co wykonał w tym samym czasie prezydent Bronisław Komorowski, wszystkie gazety i portale mówiłyby tylko o tym. Może na prognozę pogody znalazłoby się jeszcze miejsce… Mamy więc rozpaczliwe poszukiwanie tematu, czegokolwiek, by przypiąć prezydentowi łatkę. Mamy przykład wyjątkowo złej woli oraz rozpaczliwą próbę odwrócenia trendu społecznego, który wydaje się być nieuchronny.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
26 wrz 2015, 20:23
Re: Władcy Marionetek...
Hejt blondynki z TVN24 - prymitywny atak Olejnik na prezydenta Dudę
Monika Olejnik dała popis dzisiaj rano - w obrzydliwy sposób zaatakowała prezydenta Andrzeja Dudę, a po kilku minutach wykasowała zdjęcie przyznając, że to był fotomontaż. Groteskowo brzmi zwłaszcza tłumaczenie blondynki z TVN24. Biedactwo rzekomo nie wiedziało, że to "fejk".
Od wczoraj prezydent Andrzej Duda przebywa w Wielkiej Brytanii, wieczorem odbyło się spotkanie z przedstawicielami Polonii. Temu poświęcony był wpis zamieszczony dzisiaj rano na Facebooku przez Monikę Olejnik. "Ja nie mam dzisiaj odwagi powiedzieć: wracajcie do kraju. Czy jest więcej miejsc pracy w ich miejscowościach, czy łatwiej prowadzić działalność gospodarczą, czy obciążenia są mniejsze? Ja tych zmian nie widzę. Polski rozwój jest głównie w statystykach - mówił w Londynie prezydent Andrzej Duda. To kolejne po Berlinie wspaniałe wystąpienie prezydenta. Bravissimo!"
Obecnie komentarz opatrzony jest zdjęciem prezydenta, który ma podniesioną dłoń, a dwa palce ułożone na kształt litery V. Wcześniej jednak była inna fotografia. Skandaliczny fotomontaż. U Olejnikowej już go nie ma, ale czujni internauci zrobili kopię.
Po kilku minutach Olejnik zamieściła "przeprosiny". "Przepraszam za pierwsze zdjęcie, które było fejkiem. Niestety to jedno z pierwszych zdjęć, które pojawia się, gdy wpisze się "Andrzej Duda" w wyszukiwarkę. Tylko w chorej głowie mógł powstać pomysł na taki fotomontaż ".
Kto chce wierzyć w pomyłkę - jego sprawa. Spora grupa ludzie wietrzy jednak prymitywną prowokację. Ten komentarz jest jednoznaczny.
Upupianie, przyprawienie gęby, dyscyplinowanie, czyli margines na margines
Masowe ośrodki propagandowe nie mają łatwego życia i kompletnie nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Macherzy od prymitywnej nagonki przywykli do sztampowych zaklęć, tak zwanych słów „kluczy”. Przez osiem lat żaden z płatnych utrzymanków władzy nie wysilał się, co najwyżej ścigał z innym wyrobnikiem o premię. Jeśli ktoś ma w sobie tyle samozaparcia i potrafi pokonać obrzydzenie może wziąć dowolny tekst dowolnego Żakowskiego albo innej Olejnik i zobaczy w nich mieszankę pracy domowej dla szkoły podstawowej z napisami w szalecie. Śledzę na bieżąco te wyścigi szczurów i dlatego w niczym nie przesadzam. Mamy do czynienia z gówniarzami pozbawionymi talentu, którzy piszą paszkwile językiem niedouczonych wyrostków. Skąd się wzięły te wszystkie: „nie ma prawa jazdy”, „mieszka z kotem”, „kurdupel bez zębów”? Przecież z nieba to łajno nie spadło, ale właśnie gwiazdy medialne produkowały niczym mały Kazio z VIC kolejne przezwiska i wyzwiska. Obiekt do szyderstwa był „wdzięczny” i szydzono nie zdając sobie większego intelektualnego trudu. Dziś zasady gry się zmieniły i nawet ślepy nie zobaczy w byłej parze prezydenckiej klasy, wdzięku, inteligencji, które widać gołym okiem u Andrzeja Dudy i małżonki. Głupio się krzyczy do wielkoluda ty kurduplu i żałośnie brzmią wyzwiska „okularnik piata szyja…”, gdy mamy przed sobą wysokiego faceta bez okularów. Dzieci w podstawówce to rozumieją i szukają innych możliwości, w końcu zawsze można rzucić „lalusiem”, „kujonem”, czy „maminsynkiem”. Prawdę mówiąc te określenia jakoś dałoby się uzasadnić w przypadku Andrzeja Dudy, na siłę, bo na siłę, ale przynajmniej nie brzmiałoby tak idiotycznie jak w przypadku „szczerbatego kurdupla bez prawa jazdy”.
Przyzwyczajenie i parszywy charakter są jednak silniejsze od jakiejkolwiek próby inwencji i dlatego żaden szyderca nie szuka kija, czy pałki, ale bierze ten sam cep i macha nim na oślep. W efekcie role się pozamieniały, dawne brytany, które gryzły do krwi mniejszego i słabszego, zamieniły się w kundelki, nie zdolne obsikać nogawki, większemu i silniejszemu. Wraz ze zmianą ról widać przeciwne do zamierzonych skutki. Żałosny próby obszczekania kompromitują kundle, a obszczekiwany zyskuje sympatię. Chcąc nie chcąc samo ciśnie się pytanie, czy naprawdę mamy do czynienia z aż tak głupimi i sztywnymi propagandzistami, którzy nie potrafią zastosować prostej korekty? Dokładnie tacy są i nie potrafią, chociaż się starają, bo „donoszenie na Polskę”, które teraz słychać wszędzie, to nic innego jak nieudolne zastępstwo dla: „cały świat się z nas śmieje”. Cały problem obszczekujących najemników polega na jednym. Oni wiedzą, że człowieka najszybciej niszczy się upupieniem, i przyprawianiem gęby, czyli dyscyplinowaniem, czym się zajmowali przez lata. Czasy się jednak zmieniły i ludzie już nie tacy sami, jedyne co pozostało na swoim miejscu to tępi propagandziści machający cepem. Stracili umiejętność dyscyplinowania przeciwników i stali się obiektem własnych szyderstw. Próby dyskredytowania Andrzeja Dudy to krzyk rozpaczy, nie żadna propaganda. Wszystkie plwociny ciskane pod wiatr lądują na twarzach opluwaczy. Chciałoby się jak kiedyś dominować i wdeptywać w glebę, idąc na propagandową łatwiznę, ale żniwa dla prymitywów dobiegły końca.
Nie mają jak i nie mają czym ugryźć, stąd te rozpaczliwe próby poszukiwania dawnych wrogów. Jakiej gazety nie otworzysz, do jakiej telewizji nie zajrzysz, wszędzie modlitwy o powrót Kaczyńskiego i Macierewicza. W zastępstwie wystawiono na szyderstwa Krystynę Pawłowicz, ale to nie to samo i szybko się znudziło. Jeszcze miesiąc trzeba wytrzymać, a potem zrobić dokładnie to, co pokazywali w pewnej reklamie. Po 25 października propagandziści mają być „pragnieniem”, nie ma innej metody na takich typów jak tylko i wyłącznie dyscyplinowanie. I to nie będzie strasznie trudne, wystarczy im wyrwać cep, do którego tak się przyzwyczaili i podobnie jak oni machać na oślep. Nie ma siły, żeby któregoś nie trafić. Prosta robota i w zasadzie sama się zrobi. Na koniec powtórzę swoją ulubioną receptę na normalność. Margines ma wrócić na margines, a nie udawać elitę i dyscyplinować większość. Żadnych polemik z patologią, nahaj i nahajem, dopóki z piskiem i podkulonym ogonem nie wylezie ze swojej skundlonej budy dla niepoznaki nazywanej gazetą albo telewizją.
Skrajny cynizm i skrajna manipulacja. Strach medialnych lizusów władzy przed czystką w TVP
Trzeba być niespełna rozumu, żeby pójść teraz do Telewizji Polskiej. (…) Ja tłumaczyłem, że Wiadomości są nie tylko złe. Tłumaczyłem, że praca w „Wiadomościach” jest czymś absolutnie kompromitującym, ponieważ nie jest to program informacyjny, tylko propagandowy i dezinformacyjny.
Kto tymi słowami scharakteryzował główne wydanie dziennika TVP? Nie był to prezes Jarosław Kaczyński, ani szef Klubu Parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak, ani nawet wietrzący ponoć wszędzie zmowy i spiski Antoni Macierewicz. Autorem tej charakterystyki jest Tomasz Lis, wówczas jeszcze w Polsacie, obecnie „gwiazdor” TVP. Czapka z głowy! Przyznaję, w czym Lis ma rację, w tym ma. Tu trafił w dziesiątkę. Od czasu, gdy zmienił pracodawcę nie zmieniło się w TVP nic, a jeśli już, to tylko na gorsze, choć mogłoby się wydawać, że gorzej być nie może. Weźmy za przykład wczorajsze „Wiadomości”, prowadzone przez nowy nabytek teamu Piotra Kraśki, Dianę Rudnik. Co ważnego zdarzyło się w kraju i na świecie? Wiadomości we „Wiadomościach” można wyliczyć na palcach jednej ręki: — 8 minut o wizycie Andrzeja Dudy w Londynie, z czego ponad połowa dotyczyła jego wypowiedzi do Polaków w Wielkiej Brytanii, w której jakoby miał zniechęcać ich do powrotu do kraju, z wieńczącym komentarzem premier Ewy Kopacz, że „pan prezydent posadę ma całkiem niezłą i na pewno wróci”… — 11 minut o uchodźcach, z wypowiedziami polityków PiS, którzy ostrzegali przed falą islamskich uchodźców oraz komentarzem Adama Szostkiewicza z „Polityki”, że PiS niby ma Boga na sztandarach, ale lekceważy nauki Kościoła i samego papieża Franciszka, co jest „przykładem skrajnego cynizmu i skrajnej manipulacji”… — kilka minut o tym, że Brytyjczycy nie mają pojęcia o naszym wkładzie w bitwie o Anglię, — oraz trochę kultury, o festiwalu filmowym w Gdyni.
Na tym jednak nie koniec. Nowa dyspozycyjna prezenterka Kraśki wróciła w rozmowie ze swym gościem, senatorem Włodzimierzem Cimoszewiczem na Wyspy Brytyjskie, zaczynając od pytania: Zazgrzytały w pana dyplomatycznym uchu słowa prezydenta Andrzeja Dudy, wypowiedziane w Londynie? Rzecz jasna, chodziło o jego spotkanie z Polonią. A ponieważ byłemu premierowi lewicy zazgrzytały, Rudnik kontynuowała: To jest tylko pewna nieudolność, niezgrabność wypowiedzi poza granicami kraju czy celowe działanie…? Cóż, „celowym działaniem” jest przede wszystkim - używając leksyki Szostkiewicza - skrajnie cyniczna manipulacja, której nadrzędnym celem jest dyskredytacja PiS i następcy odrzuconego przez wyborców w demokratycznych wyborach eksprezydenta Bronisława Komorowskiego.
Strach zajrzał w oczy medialnym, przepraszam, przydupasom władzy. Biorąc pod uwagę semiotykę kolegi redaktora Lisa, jest to relatywnie eleganckie określenie, że wspomnę jego monolog do grafika „Faktów”: To mają być k… blokady dróg. Co to k… jest?! Co to jest k…, zbuczyn? Skąd ci k… biedni ludzie mają to zrozumieć? Wypier… tą planszę! Fakt, ludzie muszą zrozumieć. Co maja zrozumieć? I to redaktor Lis wyłożył w sali Uniwersytetu Warszawskiego: Media postępują dokładnie tak samo jak postępują politycy. (…) O tym jak naprawdę wszystko funkcjonuje, o tym jakie realnie są nasze dylematy, o tym jakie są zagrożenia, o tym jakie stoją przed nami wyzwania, a w związku z tym jakie ewentualnie musimy ponieść ofiary, o tym na pewno się nie dowiecie”… Tomasz Lis zna swe rzemiosło, wie, do jakiego zadania został zatrudniony i za co mu płacą. Dowodzi tego w każdym wydaniu programu „na żywo”. Dość przypomnieć jego atak na wówczas jeszcze kandydata na prezydenta, poprzez… córkę Kingę Dudę, która miała rzekomo napisać na twitterze, że ojciec odda Oscara przyznanego twórcom filmu „Ida”, co było zwykłą fałszywką i za co musiał przepraszać, czy np. epitety jego autorstwa w rodzaju „żule prawicowego lumpeksu”, albo impertynencje wobec prezesa PiS, że „jego proszki przestają działać”. Lis działa na wielu frontach, do zwalczania przeciwników PO wprzągł także swój portal na:temat – cytaty sobie daruję, bo rzecz o telewizji.
Nie sądziłem, że po ćwierćwieczu od upadku reżimu komunistycznego będę pisał o politycznym podporządkowaniu telewizji organom władzy, jej zinstrumentalizowaniu, wybiórczym i skrzywionym przekazie rzeczywistości, oraz cenzurze, jak za najgorszych czasów PRL. Nie ma w tym cienia przesady, czego dowiodło zablokowanie emisji programu „Jan Pospieszalski: bliżej”, z powodu zaproszenia do studia redaktora naczelnego największego w Polsce, prawicowego tygodnika „W Sieci”, Jacka Karnowskiego. Nadzorcy TVP bez najmniejszej żenady oficjalnie zapowiedzieli kontrolowanie doboru tematów i gości. Telewizja publiczna nie istnieje. Jest montownia, zorganizowana zgodnie z zasadą, kto ma władzę ten ma media, i odwrotnie. Jest kombinat, którego główne zadanie stanowi kształtowanie i obrona autorytetu rządzących. Opozycja ma mieć skrzywione gęby, wrogie, jątrzące, irytujące, napastliwe, nieobliczalne, gotowe sprowadzić w epoce „sukcesu” na nasz kraj wszystkie nieszczęścia i plagi tego świata.
Szef „Wiadomości” Piotr Kraśko jest świadom swej roli, z miną żigolaka-bawidamka może wciskać widzom każdy kit. Jak dwa dni temu, gdy obwieścił, że „Polska ma więcej leopardów niż Niemcy” i że to my tymi czołgami „będziemy bronić Niemiec”… Propagandysta Kraśko wie, jak konstruować główne wydanie niby-dziennika TVP. Swego czasu pisałem jak to najważniejszą wiadomością „Wiadomości” był niecierpiący zwłoki „news” o losie Kubusia Puchatka - jak tuszyńscy radni wadzili się, czy patronem miejscowego placu zabaw miał być bohater Alana Milne’a, czy nasz Miś Uszatek. Sprawa była wielkiej wagi, co zespół Kraśki zilustrował zdjęciami zza oceanu, z „USA Today”, „Syfilisweeka” czy „Washington Post”. Próżno było oczekiwać na choćby napomknięcie o transporcie wraku malezyjskiego samolotu pasażerskiego, zestrzelonego nad Ukrainą. Szczątki Boeinga 777 przewożono pod nadzorem międzynarodowych wysłanników OBWE, mniejsze części wypełniły aż dwanaście wagonów, a większe wieziono ciężarówkami. Zdjęcia tego konwoju obiegły media na całym świecie, z wyjątkiem Kraśkowego dziennika, dla którego najważniejsza była rzekoma kompromitacja Polski z powodu dylematu z Puchatkiem. Jasne i jakże odpowiedzialne…, Polacy mogliby skojarzyć transport malezyjskiego wraku z naszą, posmoleńską anatomią upadku, a czego oczy nie widzą, sercu nie żal! TVP zatrudnia wybitnych fachowców od tak pojmowanej misyjności. Określenie telewizja „publiczna” można co najwyżej odnosić do jej sprostytuowanych twórców. Pomijam przy tym upadek profesjonalizmu ni to prezenterów, ni to komentatorów, ni to reporterów tzw. programów informacyjnych, z których większość nie powinna w ogóle pojawiać się na wizji. Wszystkoizm, powierzchowna wiedza przedmiotowa w podejmowanych przez nich tematach, sugestywna intonacja, akcentowanie wyrazów, gestykulacja, napastliwość, mędrkowanie, lekceważenie rozmówców, nieumiejętność prowadzenia dyskusji i zadawania pytań, że o wadach wymowy, czy o odwracającym uwagę wyglądzie zewnętrznym nie wspomnę - to ich główne grzechy, co wielu widać uważa za przymioty… W TVP można wszystko. Byle serwowana przez nią papka informacyjna i quasipublicystyka była, jak mawiano w czasach komunizmu, „po linii i na bazie”. Adepci dziennikarstwa wyrastają na takich koszmarnych wzorcach politycznych usługodawców, jak Kraśko czy Lis właśnie.
Baran polityk plecie bzdury, a baran dziennikarz je łyka** — prawił ten ostatni zanim zaangażowany został przez TVP, w debacie pt. „Dlaczego głupiejemy”,. Dziś tego już nie mówi, dziś to zdanie musiałoby brzmieć: baran polityk plecie bzdury, baran dziennikarz je łyka i baran dziennikarz publicznie je wydala na oczach zbaraniałych telewidzów. Nie wiem tylko, kto właściwie głupieje, jacy „my”? Redaktor Lis, aktywny na każdym polu propagandy, zaćwierkał również w pierwszej osobie liczby mnogiej na twitterze: Bardziej niż islamistów boję się naszej nienawiści. I w tym przypadku zgadzam się z nim całkowicie, co de facto pochwaliłem na tym samym portalu: Słuszne spostrzeżenie, Panie Tomaszu, wszyscy się boją waszej nienawiści. Pozostaje tylko pytanie, czy, kiedy i kto dokona niezbędnej czystki w TVP, wymusi na niej bezstronność i profesjonalizm, a sam nie ulegnie przy tym pokusie jej politycznego zawłaszczenia?
Kpili z Kaczyńskiego, teraz przyznają: „jest 55 stref 'no-go' w Szwecji”. Debata ws. imigrantów to dowód, że media mainstreamowe prowadzą wrogą wobec Polski działalność
Po wystąpieniu sejmowym Jarosława Kaczyńskiego media mainstreamowe wraz z rządzącymi przystąpiły do kpienia i wyszydzania słów prezesa PiS. Wiele miejsca poświęcono ostrzeżeniom, jakie Polacy mogli usłyszeć ws. przyjmowania imigrantów. Prezes PiS wskazał na doświadczenia krajów Europy, które już zdecydowały się przyjmować duże grupy imigrantów muzułmańskich u siebie. Szczególnie mocno Kaczyński akceptował sytuację w Szwecji. Media wzięły za cel słowa o strefach zakazanych, w których nie obowiązuje prawo szwedzkie. Analizowano oświadczenie ambasady, wypytywano polityków szwedzkich i tłumaczono, że prezes PiS znów się wygłupił. Media dały przy tym popis wybitnego cynizmu i kłamstwa, zapominając co same pisały o zachowaniu mniejszości muzułmańskiej w Szwecji, czy Francji. CZYTAJ TAKŻE: Media zarzucają kłamstwo Kaczyńskiemu w sprawie problemów z muzułmanami w Szwecji, choć… same o tym informowały! Internet jest czujny Na kolejny dysonans poznawczy swoich czytelników i widzów naraża właśnie stacja z Wiertniczej. Portal TVN24 postanowił oddać głos Polakom mieszkających w Szwecji i… wyszło na to, że prezes PiS miał rację. 55 stref „no-go” w Szwecji. Reporterzy 24 o życiu w kraju, którego co 10. obywatel jest cudzoziemcem… Szwedzka policja utraciła nad nimi kontrolę — w ten sposób na stronach TVN24 zapowiadany jest tekst dotyczący sytuacji w Szwecji. Jego wydźwięk jest zapowiedzią zaskakującego, jak na mainstreamowe polskie media, artykułu.
Tekst składający się m.in. z cytatów i relacji Polaków mieszkających w Szwecji zaczyna się od kpin i słów krytyki prezesa Kaczyńskiego. Jednak szybko czytelnicy trafiają na zaskakujące treści. Niektórzy Polacy mieszkający w Szwecji widzą problemy związane z pobytem i asymilacją dużej liczby imigrantów. Reporter 24 Janello6, mieszkający w Sztokholmie, po części zgadza się z prezesem PiS. „To prawda, że prawo szwedzkie obowiązuje wszędzie, ale tylko w teorii” - pisze. Zwraca uwagę, że np. w Sztokholmie są osiedla zamieszkiwane w większości przez imigrantów spoza Europy, gdzie „strzelaniny i rozruchy są na porządku dziennym”. Takie samo zdanie ma Piotr (mieszka w Singtunie, ok. 30 km od Sztokhomu). Zaprzecza, że w Szwecji istnieją strefy, w których obowiązuje prawo szariatu, ale - jak twierdzi - są „miejsca, w które lepiej się nie zapuszczać”. Na osiedla zamieszkane w dużej mierze przez imigrantów zwraca uwagę także Reporterka 24 Paulina, która osiedliła się w Malmoe. Stwierdza, że mieszkańcy Bliskiego Wschodu „wręcz opanowali” niektóre części miasta. „Najwięcej imigrantów mieszka w dzielnicach Rosengard oraz Moellevang, gdzie władze miasta zapewniają azylantom mieszkania socjalne” – wyjaśnia. Piotr dodaje: „Wracając pewnego wieczora z kina, jechałem wypchanym po brzegi autobusem. Byłem jedynym białym… też imigrantem… z Polski” – napisał — czytamy na stronie TVN24. W innym miejscu czytamy kolejną opinię Polki, która mieszka w Szwecji: „Muzułmanie siedzą na socjalu, żądając darmowych pieniędzy, choć stać ich na najnowsze samochody, a Szweda odsyłają do pracy” - pisze Anna. Paulina, mieszkanka Malmoe, idzie jeszcze dalej i stwierdza, że zasiłek rośnie proporcjonalnie do liczby posiadanych dzieci, dlatego muzułmanie chętnie mają ich co najmniej kilkoro. Portal następnie przytacza dane, które powinny być w tej sprawie rozstrzygające, dane policyjne. W nich czytamy o… 55 strefach, których policja nie kontroluje. Fakt istnienia enklaw potwierdza szwedzka policja. Pod koniec ubiegłego roku wydała raport, w którym przyznała, że w Szwecji jest 55 obszarów, nad którymi utraciła kontrolę. Wyjaśniono, że od dawna pracownicy poczty, straż pożarna i karetki pogotowia były atakowane, kiedy próbowały wjechać w te strefy, dlatego występowano o policyjną eskortę. Teraz jednak nie wpuszczana jest tam nawet policja, a funkcjonariusze - przy próbie wejścia - obrzucani są kamieniami — pisze portal z Wiertniczej.
I stawia kropkę nad i, wskazując, że nie ma mowy o przypadkowości tych miejsc. W raporcie, który dostępny jest w języku szwedzkim, policja nie mówi o społeczności muzułmańskiej, ani o obowiązującym tam prawie szariatu. Jednak strefy „no-go” (bez wstępu) - jak natychmiast określiły te obszary szwedzkie media - w dużej mierze pokrywają się z mapą tzw. 186 obszarów wykluczenia, czyli imigranckich gett zamieszkiwanych głównie przez muzułmanów. Cechy charakterystyczne tych obszarów to - jak podają szwedzkie portale - niski poziom edukacji, niższy niż w innych częściach poziom zatrudnienia oraz wysoka przestępczość — czytamy na stronach TVN-u. Jak pisaliśmy już na portalu wPolityce.pl podobne teksty i doniesienia znajdowały się w różnych tekstach w takich mediach jak TVN24, czy portal Tomasza Lisa. Również gazeta z Czerskiej pisała o napięciach i agresywnym zachowaniu mniejszości muzułmańskich. Jednak gdy sprawę poruszył Jarosław Kaczyński nagle media jak na zawołanie zapomniały co działo się w Europie. Zapomniały nawet, co same o tych wydarzeniach pisały. Bowiem ważniejsze było polityczne zaangażowanie i atak na PiS i jego lidera. Biorąc pod uwagę ostatnie lata działalności rynku mediów w Polsce trudno się temu dziwić. Jednak pewne jest jedno. Przy okazji debaty o imigrantach, prowadząc zaskakującą nagonkę na słowa prezesa PiS media mainstreamowe pokazały dobitnie i bezdyskusyjnie, że prowadzą działalność wrogą wobec Polski i Polaków. Trudno znaleźć miejsce na inną interpretację, jeśli atakują Kaczyńskiego za ostrzeganie przed zjawiskami, które same opisywały, oskarżając szefa PiS o kłamstwa. Skoro mają świadomość, z czym się wiąże budowanie społeczności muzułmańskiej w Polsce, cynicznie igrają z bezpieczeństwem i życiem Polaków wywołując presję, by rząd zgodził się na przyjmowanie migrantów oraz atakując polityków stawiających opór wobec tych decyzji. Widząc co dzieje się w mediach po sejmowej debacie dotyczącej imigrantów warto przywołać opinię prof. Nowaka, który od jakiegoś czasu zwraca uwagę na potrzebę uzdrowienia mediów w Polsce. Musimy odbudować rzetelne, zainteresowane rzeczywistością media. Nie potrzebujemy ośrodków budujących kampanie medialne atakujące opozycję, lub odwracających uwagę od korupcji rządzących. Odbudujmy rzetelne media, a będziemy wolni! — mówił prof. Nowak portalowi Stefczyk.info Debata o imigracji daje kolejne argumenty, by poprzeć apel prof. Nowaka…
Fabryka piany z Czerskiej zwiększa produkcję. Stachanowiec Wielowieyska przejmuje zmianę przy taśmociągu smoleńskim
Myliłby się ten, kto myślał, że „Wyborcza” o Smoleńsku zapomniała. To tylko chwilowe wyciszenie, by z większą mocą pluć pogardą w kluczowym momencie. To zapewne dopiero początek wprowadzania smoleńskiego hałasu do kampanii wyborczej przez Czerską. Im bliżej będzie wyborów, tym ohydniejszych zagrywek możemy się po nich spodziewać. Ludzie żyjący w strachu imają się najpodlejszych chwytów. Raz, dwa, lewa! - krok w krok maszerować z redaktorstwem będą więc prawnicy-zdrajcy w oficerskich mundurach, pseudobadacze, którzy moczą się na przerażającą myśl o starciu twarzą w twarz z nobliwymi profesorami i rozdygotani politycy coraz dobitniej przypominający sobie o zasadach, kodeksach, trybunałach. Obrzydliwe! Czerska w natarciu ws. 10/04. Wielowieyska sugeruje, że płk. Wosztyl jest winny tragedii smoleńskiej. A internetowa broszura pisze, że Wassermann to rozwódka, choć nawet nie miała męża…
I co tu takiej Wielowieyskiej odpowiedzieć? Podejmować dyskusję? Raz jeszcze przypominać fakty? Przecież ona jest na nie impregnowana. „Wyborcza” przy publikacjach o tragedii smoleńskiej konsekwentnie trzyma się zasady: cel uświęca środki, sięgajmy więc po pogardę, prowokacje, nie znajmy hamulców, kłammy ile wlezie. Gdy jest za cicho, wrzucają kolejne propagandowe granaty. Jak w ostatnich dniach. Przeszkadza Wielowieyskiej, że na listach do parlamentu znajdują się rodziny ofiar katastrofy i inne osoby, które mają odmienne od gazetki Michnika zdanie o przyczynach dramatu z 10 kwietnia.
Redaktorka syczy, że mec. Piotr Pszczółkowski kandyduje, by również w Sejmie zajmować się wyjaśnianiem tragedii. Skandaliczne, nieprawdaż? Pełnomocnik ludzi poniewieranych przez państwo, pogardzanych przez media, polityków i prokuraturę (właśnie w tym tygodniu śledczy przyznali, że przez lata walały im się po magazynach jakieś szczątki ofiar!), chce zostać parlamentarzystą, by naprawiać patologie w systemie sprawiedliwości, jak również skuteczniej wyjaśniać największą tragedię narodową od dziesięcioleci. Nie godzi się przecież! „Wyborcza” w swoim żenującym stylu próbuje podgryzać go, m.in. donosząc, że jest warszawiakiem, a startuje z Łodzi. Mecenas jest oczywiście łodzianinem, tam ma swoją kancelarię, tam jest kilka razy w tygodniu służbowo i prywatnie, tam też mieszkał od urodzenia do czasu, gdy musiał przebudować swoje życie i przeprowadzić się do Warszawy po katastrofie smoleńskiej, by lepiej prowadzić najbardziej czasochłonną i pracochłonną sprawę. Ale kto by się przejmował faktami… Zręczne palce Wielowieyskiey okładają też – wyjątkowo haniebnie – por. Artura Wosztyla, pilota samolotu JAK-40, który – jak pisze: 10 kwietnia 2010 r. wylądował w Smoleńsku, a potem zachęcał pilotów tupolewa do lądowania mimo mgły, co skończyło się tragedią. Dominiko, idź na wódkę z gen. Majewskim (jeśli jeszcze nie byłaś). Będzie wam się dobrze gaworzyło. Na tak proste tłumaczenie tragedii przez Wielowieyską odpowiedź powinna być jedna – ze strony adwokata pilota. Ja dodam tylko: Swoimi publikacjami funkcjonariusze z „michnikowego szmatławca” zachęcali polityków obozu rządowego do gry z pułkownikiem KGB przeciwko prezydentowi RP, co skończyło się tragedią.
Propagandystce z Czerskiej nie podobają się też kandydatury bliskich ofiar: Małgorzaty Wassermann, Magdaleny Merty, Małgorzaty Wypych, Jacka Świata czy Andrzeja Melaka. Ale nie podoba jej się tylko jedno – że śmią oni sądzić, iż w Smoleńsku mogło dojść do zamachu. Dyskwalifikuje ich tylko to. Na rozumki Wielowieyskiej i jej czytelników ma wystarczyć. Nic więcej o tych ludziach pisać nie trzeba. Trzeba za to po raz n-ty wrócić do swojej głównej tezy: Każda rzeczowa analiza pokazuje, że jeśli przyczyną był bałagan w siłach powietrznych, chroniczny brak przestrzegania procedur, to niestety oznacza, że politycznie odpowiada za to nie tylko PO, ale także Lech Kaczyński jako zwierzchnik sił zbrojnych, a także gen. Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, protegowany prezydenta Kaczyńskiego. To przecież on uchronił generała przed dymisją, którą planował ówczesny szef MON Bogdan Klich. Szanowna Dominiko, skończże ten czarny kabaret. Wszelka rzekoma „rzeczowa analiza” w Twoim wydaniu jest dziennikarską antymaterią. W sprawie smoleńskiej Ty i Twoja gazeta macie zasługi tak wielkie, że będziecie (zresztą już jesteście) przedmiotem badań naukowych. Przeszliście do historii zawodu. Załatwione. Będą pisać o Was w podręcznikach, leksykonach, encyklopediach. Seminaria Wam będą poświęcać. Naprawdę udało się Wam – historia o Was nie zapomni. Nawet gdy Wasz biuletyn upadnie, gdy okaże się, że już nikt nie zechce marnować czasu na Wasze wypociny, pozostaniecie na eksponowanych miejscach w dziejach żurnalistyki. To wielka zasługa, bo to na Waszych przykładach kolejne pokolenia będą się uczyć, czego w dziennikarskiej służbie robić nie wolno, co jest z nią fundamentalnie sprzeczne. A o Smoleńsk się nie martwcie. Będzie wyjaśniony. Tak, po wyborach. Nie trzeba będzie „dyspozycyjnych prokuratorów”, którymi straszy pani Dominika. Wystarczą samodzielni. Tacy, których wiążą kodeksy i prokuratorska przysięga.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 27 wrz 2015, 18:50 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
27 wrz 2015, 18:47
Re: Władcy Marionetek...
Kulisy „nocnego spotkania”, czyli jak mainstream poluje na prezydenta Dudę. „Zaczynamy grać w jakimś teatrze absurdu”
Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński odnieśli się do podawanych w sensacyjnym tonie doniesień o ich „nocnym spotkaniu”, wykorzystanych do ataku na prezydenta RP i lidera PiS.
Według „Faktu” do spotkania miało dojść w domu prezesa PiS, a sam tytuł publikacji – „Przyłapani” – sugerował niemalże spisek i nielegalne działania. Ten to został podchwycony m.in. przez Ewę Kopacz, a także aktywistów lewicy do ataku na Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego. Jak w rzeczywistości wyglądał przebieg rzekomo sensacyjnego spotkania?
Po premierze filmu ,,Pilecki” pojechałem do Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, z którym współpracowałem, a który wytyczył pewną drogę dla polskiej polityki międzynarodowej. W tym miejscu znajdują się pamiątki po prezydencie. Nie było w tym spotkaniu nic nadzwyczajnego — relacjonuje Andrzej Duda, który w USA udzielił wywiadu amerykańskiej redakcji „Super Expressu”.
Nie było więc nocnej wizyty w domu Jarosława Kaczyńskiego, choć i w tym trudno byłoby dopatrywać się czegokolwiek zdrożnego. Była wizyta w Instytucie im. Lecha Kaczyńskiego, gdzie prezydent rzeczywiście rozmawiał z prezesem PiS. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, również o pamiątkach, które są tam przechowywane. W instytucie znajduje się wiele bardzo cennych rzeczy. Między innymi cenne odznaczenia, które pan prezydent Lech Kaczyński swojego czasu otrzymał. Jest to bardzo specyficzne miejsce — opowiada Andrzej Duda. I dodaje: Nie widzę w tym spotkaniu nic dziwnego. Konkurenci polityczni próbują się dopatrywać różnych rzeczy. Oczywiście jestem krytykowany za wszystko, co zrobię. Być może ktoś jest zdumiony tym, że spotyka się dwóch ludzi, którzy znają się od lat. Jak ja z Jarosławem Kaczyńskim, poza tym jest on szefem ugrupowania, z którego tak niedawno startowałem w wyborach prezydenckich.
Jarosław Kaczyński zwraca uwagę na absurdalność zarzutów związanych ze spotkaniem. Zaczynamy grać w jakimś teatrze absurdu. To, że ja się spotykam z prezydentem, to rzecz zupełnie normalna. Czy Aleksander Kwaśniewski nie spotykał się z politykami SLD? O ile mi wiadomo, zapraszał ich nawet w celach towarzyskich do pałacu — powiedział w wywiadzie dla TVP Szczecin. Zaznaczył, że Bronisław Komorowski również spotykał się z działaczami Platformy. Prezydent może się spotykać z kim chce, ja też mam prawo – jako obywatel Polski – spotykać się, z kim chcę — podkreślił lider PiS. Kulisy zdarzenia pokazują, jak ze zwykłej sprawy mainstream robi polowanie z nagonką na Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego.
Dziennik Adama Michnika ma już odpowiedź na pytanie, dlaczego Andrzej Duda siedział obok Baracka Obamy. Trudno znaleźć głupszą...
Dlaczego prezydent Duda siedział przy jednym stole z Barackiem Obamą? Trudno znaleźć głupszą odpowiedź niż „GW ”: „po prostu ich posadzono”. A korespondencja „GW ” świadczy zaś, że dziennikarstwo zagraniczne sięgnęło dna
Jeśli zastanawiali się państwo, co oznacza fakt, że prezydent RP zajął honorowe miejsce przy Obamie podczas lunchu. jaki miał miejsce z okazji szczytu ONZ w Nowym Jorku, to już mogą się przestać zastanawiać. Cała prawda jest taka, że w czasie lunchu posadzono ich przy jednym stole. Siedział tam też Putin i grupa innych polityków — triumfalnie ujawnił korespondent „GW ” w tekście zatytułowanym tabloidowo „Jak Duda z Obamą, czyli wielka ściema ”.
Szkoda, że pominął szczegóły. To naprawdę fascynujące: „posadzono ich”. Kto właściwie posadził, kelner, a może aż maitre d’hotel? Powiedział: o właśnie jest przy tym stoliku wolne miejsce, siedzi tam już co prawda pan Putin i grupa innych paru panów, ale się posuną i jakoś się pan zmieści.
Każdy średnio przytomny czytelnik zdaje sobie sprawę, że fakt iż prezydent RP znalazł się przy prezydencie Obamie jest niezwykle ważny. Czytelnik nie musi jednak znać szczegółów — czyli tego, że to sekretarz generalny ONZ ustala, kto znajdzie się przy stoliku numer 1, ale o tym, kto będzie sąsiadem prezydenta Obamy decyduje sam Biały Dom. W sposób niezwykle przemyślany i staranny.
Takie szczegóły powinien jednak znać korespondent. Nie jest to szczególnie trudne — wystarczy zadać odpowiednim ludziom pytania. Na tym zresztą polega warsztat korespondenta: jest na miejscu, zna ekspertów, polityków, wie co dzieje się oficjalnie i nieoficjalnie, jakie są kulisy wydarzeń. Dobrzy korespondenci docierają do newsów, leniwi poruszają utartym torem, obdzwaniając rzeczników.
Ale nigdy — naprawdę nigdy — nie czytałam tak zdumiewających korespondencji, jak te, które zamieszczała „GW ” w czasie wizyty prezydenta Dudy na szczycie ONZ. Korespondentowi „GW ” Mariuszowi Zawadzkiemu udała się rzecz niebywała — napisał swoje teksty nie rozmawiając z nikim. Relacjonuje swoje odczucia i stany ducha A więc przemówienie prezydenta Dudy — tak, zgadliście państwo — mu się nie podobało, było słabe. I Mariusz Zawadzki „osobiście wołałby”, żeby prezydent mówił o czymś innym. Prawdę mówiąc, odczucia i wrażenia korespondenta „GW ” obchodzą mnie średnio. Chciałabym poznać opinię ekspertów, i analityków z amerykańskich think tanków. I sądzę, że tak samo myślą inni czytelnicy. Ale Mariusz Zawadzki wierzy tylko sobie, skarży się nawet gorzko. że był ufny jak dziecko wobec dorosłych i się zawiódł. Ja powiedziałabym więcej: jest jak pijane dziecko we mgle.
To paradoks - wypowiedzi amerykańskich ekspertów, z Pentagonu i think tanków znalazły się w tekście mego dawnego kolegi z „Rz “ Jędrzeja Bieleckiego. Po prostu sięgnął po telefon, by potem kompetentnie napisać, dlaczego prezydent Duda jest ważnym rozmówcą dla Obamy. A jednak amerykańskie korespondencje zamieszczone w „GW ” są w pewien sposób bezcenne. Pokazują szkołę dziennikarstwa według „GW”. Mogą posłużyć jako materiał dydaktyczny na uczelniach kształcących dziennikarzy — jak upada zawód korespondenta. To swoiste kuriozum — każdy z tych tekstów mógłby zostać napisany na Czerskiej, a dziennikarz nie musiałby się fatygować do Waszyngtonu czy Nowego Jorku. Byłoby taniej, a zupełnie bez różnicy.
Prezes TVP do dziennikarzy: kampanię wyborczą musimy relacjonować rzetelnie, bezstronnie i obiektywnie". Co robili do tej pory? Tego jeszcze było. Okazuje się, że o misji Telewizji Publicznej dziennikarzom trzeba przypominać na specjalnym szkoleniu.
Dziennikarze Telewizji Polskiej wzięli udział w specjalnie zorganizowanym seminarium zorganizowanym przez Akademię Telewizyjną. W spotkaniu uczestniczył też prezes TVP Janusz Daszczyński, który przypomniał dziennikarzom, że trwa kampania wyborcza. Musimy dochowywać najwyższej staranności, żeby jej relacjonowanie było rzetelne, bezstronne i obiektywne —mówił prezes TVP. Jak informuje portal wirtualnemedia.pl: Daszczyński podkreślał, że opinia dotycząca jakości relacjonowania przez TVP kampanii wyborczej powinna być jak najlepsza. W trakcie seminarium mówiono tez dziennikarzom, że to właśnie na telewizji publicznej spoczywa obowiązek „wypracowania standardów i ich przestrzegania”. Chodzi przede wszystkim o przedstawianie programów partii, a niekiedy - demaskowanie pustych obietnic -mówił Jacek Snopkiewicz. Aby seminarium było jak najpełniejsze zaproszono także wiceprzewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, który przypomniał dziennikarzom o obowiązujących ich regulacjach prawnych dotyczących relacjonowania kampanii wyborczej. Tak wyszkoleni dziennikarze mają być obiektywni, rzetelni i bezstronni. Co bez szkoleń robili do tej pory?
Nowe standardy TVP, czyli nagrywamy tylko tych ekspertów, którzy mówią to, co nam pasuje do linii propagandowej
Nowy (ale już nie tak bardzo nowy) prezes Telewizji Polskiej Janusz Daszczyński lubi apelować o wysokie standardy nadawcy publicznego. I dobrze, bo przecież TVP w ostatnich miesiącach, zwłaszcza w kampanii prezydenckiej, pobiła wszelkie, bardzo wyśrubowane przecież, rekordy zaangażowania politycznego. Ciekawe, czy po tym apelu ustanie oburzająca praktyka, o której - z kilku źródeł - dowiaduje się portal wPolityce.pl? Chodzi o nagrywanie wypowiedzi ekspertów i komentatorów do programów informacyjnych TVP - „Wiadomości” i „Panoramy”. Zawsze było tak: dzwonił reporter i umawiał się na nagranie z ekspertem. Podawał jedynie temat rozmowy. Np. polityka zagraniczna prezydenta Dudy. Albo ocena propozycji programowych opozycji. Ogólnie. Hasłowo. Po nagraniu reporter wybierał ten fragment, wypowiedzi eksperta, który uznał za stosowne (oczywiście powinien wybrać fragment oddający istotę poglądów rozmówcy).
Otóż od kilku tygodni praktyka jest inna. Relacjonuje nam osoba bardzo często występująca w mediach, kojarzona do niedawna raczej z władzą niż z opozycją: Reporterzy dzwonią, przedstawiają się, i pytają: co pan sądzi o wizycie prezydenta w stolicy X? Gdy mówię, że wypadła bardzo dobrze, że to dobry kierunek i że z mojej wiedzy wynika, że również partnerzy zagraniczni są zachwyceni nowym polskim przywódcą, zapada cisza, po czym reporter mówi: w takim razie bardzo dziękuję, ale niestety nie będziemy dziś pana nagrywali. Inna osoba opowiada nam: Zadzwonili z TVP z pytaniem co sądzę o pierwszych spięciach na linii rząd - prezydent. Powiedziałem, że to naturalne ucieranie się, że obie strony powinny zachowywać się powściągliwie, bo konflikt szkodzi Polsce. Powiedzieli, że dziękują, ale jednak nie wyślą do mnie kamery. A więc propaganda 3D - już nie tylko manipulacja na poziomie doboru „setek”, ale selekcja na poziomie wcześniejszym. Panie prezesie, przed panem dużo pracy w dziele przywracania elementarnych standardów w Dzienniku Telewizyjnym, nieprzypadkowo epatującym zegarem z Pałacu Kultury i Nauki im. Stalina.
Olejnik uciszona przez Ziobrę, jednym pytaniem. O fotkę z oskarżonym o pedofilię
Monika Olejnik rozpoczęła dzisiejszy program Radio Zet od akcji pijarowskiej Krzysztofa Charamsy, który pochwalił się nie tylko homoseksualizmem, ale również kochankiem. "Rzecz niezwykła" - stwierdziła, ale goście tego zachwytu jakoś nie podzielili. Więc zaczęła atakować Kościół. Riposta była tak celna, że dziennikarka straciła kontrolę nad wypowiadanymi bzdurami.
Tematem numer jeden dla Moniki Olejnik była najwyraźniej wczorajsza akcja Krzysztofa Charamsy, który ujawnił, że jest gejem. Ksiądz pokazał nawet Eduardo, z gestów, okazywanych czułości można było się domyślić, że to nie tylko jego przyjaciel. Od tego tematu rozpoczęła się niedzielna audycja "7 dzień tygodnia". "Wczoraj była rzecz niezwykła, niespotykana w Kościele" - zaczęła Olejnik (zresztą mogła się lepiej przygotować, bo kilka razy pomyliła nazwisko "bohatera") i poprosiła gości o komentarz. Zaczął Zbigniew Ziobro, który w mocnych słowach ocenił zachowanie (jeszcze) duchownego. Także inni goście (większość) nieprzychylnie wypowiadali się o tym "wydarzeniu". Reakcja gospodyni? Typowa. Ni z gruchy, ni z pietruchy przypomniała historię księdza, który niedawno został aresztowany, bo gwałcił dziewczynkę. Do tego wątku wracała. Co ciekawe, uznała, że skoro ma zarzuty i został tymczasowo aresztowany, to zapewne jest winny. A tyle razy w jej programach debatowano o "domniemaniu niewinności".
Po którymś wspomnieniu tej historii Ziobro zadał pytanie Olejnik. - Jak się pani czuła jak robiła „switfocie” z Romanem Polańskim? - Proszę, co? - "Switfocie" z Romanem Polański, media pokazywały takie zdjęcie. Prawdziwe? - No, ale co z tego? Jakie to jest porównanie?
Ziobro krótko wytłumaczył, że nie zrobiłby sobie zdjęcia z osobą podejrzaną o czyny pedofilskie. W odpowiedzi Olejnik zaczęła coś wygadywać, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to Polański zostanie wydany Stanom Zjednoczonym, ale ponowna kontra kompletnie ją ośmieszyła. - Ja uważam, że nie należy robić sobie zdjęcia z kimś kto jest pedofilem - stwierdził Ziobro. – Pani słusznie atakuje tych przedstawicieli Kościoła, nielicznych na tle dziesiątków tysięcy, którzy godnie i pięknie pełnią służbę, (…) ale chciałbym żeby wszystkich traktowano tak samo. Niezależnie czy są celebrytami, znanymi aktorami, reżyserami.
Olejnik szybko chciała zakończyć temat, ale Ziobro dobił ją: - Jeżeli gwałci się dzieci, to niezależnie kim się jest, prawo powinno być równe wobec wszystkich.
Olejnik została tak zaskoczona, że zaczęła coś mamrotać o Woody Alenie, który ożenił się z córką. A co ma piernik do wiatraka?!
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników