Michał Mazowiecki rezygnuje ze startu w wyborach z list Platformy Obywatelskiej - poinformowała "Polityka". Jak tłumaczył Informacyjnej Agencji Radowej, nie będzie on kandydował ze względu na sprawy osobiste. Zapewnił jednocześnie, że nadal będzie popierał PO.
Mazowiecki miał być jedną z trzech postaci, które zasilą PO tuż przed wyborami. Na początku września syn byłego premiera, Tadeusza Mazowieckiego, wystąpił na Radzie Krajowej Platformy wraz z Ludwikiem Dornem i Grzegorzem Napieralskim.
W trakcie swojego wystąpienia Mazowiecki mówił, że tylko z Platformą można nadal budować Polskę, bo każda inna formacja, "w szczególności jedna, o której wszyscy doskonale wiemy, może tylko zniszczyć ten kraj". – Wszystkie ręce na pokład, bądźmy razem i wtedy zwyciężymy – przekonywał.
Przedstawiając Dorna (b. bliskiego współpracownika J. Kaczyńskiego, byłego wiceprezesa PiS, b. wicepremiera i szefa MSWiA w rządzie PiS), Napieralskiego (b. polityka SLD i b. szefa tej partii) i Mazowieckiego, Ewa Kopacz mówiła, że są to osoby, "które rozumieją, jakim zagrożeniem dla naszego kraju są rządy Jarosława Kaczyńskiego i które ilustrują, że Platforma Obywatelska jest formacją otwartą". Dorn stwierdził, że "przyszedł tu z daleka". – Bo to ja byłem wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych w tej straszliwej ekipie, o której mówił pan Michał Mazowiecki – dodał. Mówił, że przez ostatnie 8 lat był w opozycji wobec PO.
Pajac. Straszył PiSem a sam się przestraszył. Zapomniał o staropolskim przysłowiu: nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz. Miały być ręce na pokład, a wyszły ręce do góry
– Bo to ja byłem wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych w tej straszliwej ekipie, o której mówił pan Michał Mazowiecki Ekipa była be, ale KAŻDY z tej ekipy jest cacy. Marcinkiwicz, Kluzik-Rostkowska, Dorn, Kamiński. Jacka Kurskiego, gdyby tylko chciał, też by przyjęli z otwartymi rękami. Śmieszni ludzie.
Śmieszny facet
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
14 wrz 2015, 20:22
Re: Kto głosował na PO
Chamski żart minister nauki
Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego postanowiła najwyraźniej postanowiła sobie zażartować na Twitterze. „Wstyd dla Polski za takich ministrów ” - komentują „żart” internauci.
Chodzi o wpis Leny Kolarskiej-Bobińskiej, w którym ironizuje ona na temat Jarosława Kaczyńskiego i problemu fali imigrantów napływających do Europy. Nowe hasło PiS: Jarosław, Polskę od uchodźców zbaw – napisała na Twitterze szefowa resortu Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Na reakcję internautów nie trzeba było długo czekać. Pod wpisem Kolarskiej-Bobińskiej pojawiła się fala krytyki:
- Pani tak serio? Widać miałem dla Pani więcej szacunku, niż Pani dla siebie. Smutne – napisał jeden z internautów.
- Czy to Pani jest Ministrem Nauki i Szkolnictwa Wyższego, czy to konto to fake? Trudno uwierzyć w taką porażającą lotność myśli – czytamy na Twitterze
- Jak na profesora to poziom tragiczny. Kompromitacja – podsumowuje inny internauta.
- wstyd dla Polski za takich ministrów - czytamy.
- Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego... Boże! - napisał kolejny internauta.
- Też SMSem przyszło, czy Pani tak, sama z siebie? - pyta jeden z użytkowników Twittera.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
04 paź 2015, 09:38
Re: Kto głosował na PO
Oni z nas drwią. I to bezczelnie
Właściwie można by uznać, że zabranie, o przepraszam - wypożyczenie, z Pałacu Prezydenckiego ponad setki przedmiotów, by wyposażyć własny instytut, to taki sam przejaw arogancji Bronisława Komorowskiego, jak wydanie kilkudziesięciu milionów złotych z publicznej kasy na referendum, mające zatrzymać spadki poparcia. Były prezydent przyzwyczaił nas przecież do tego, że jego postępowanie to mieszanka rubaszności z bezczelnością - pisze Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Zniknięcie mebli, obrazów, żyrandola i niszczarki dokumentów to wcale nie jest kolejna głupia wpadka byłego prezydenta. To kwintesencja sposobu myślenia jego i ludzi w jego środowiska. Według nich państwo należy do nich i im się należy.
Właściwie można by uznać, że zabranie, o przepraszam - wypożyczenie, z Pałacu Prezydenckiego ponad setki przedmiotów, by wyposażyć własny instytut, to taki sam przejaw arogancji Bronisława Komorowskiego, jak wydanie kilkudziesięciu milionów złotych z publicznej kasy na referendum, mające zatrzymać spadki poparcia. Były prezydent przyzwyczaił nas przecież do tego, że jego postępowanie to mieszanka rubaszności z bezczelnością. Tak było, gdy namawiał prezydenta Obamę do pilnowania żony, czy kiedy w japońskim parlamencie właził na krzesło, by minister nazwany "Szogunem" cyknął mu "słitfocię". Można by więc skwitować to gorszące wydarzenie kwaśnym uśmiechem i wzruszając ramionami nad brakiem wychowania byłej głowy państwa pomyśleć sobie - no znowu Bronek nawywijał.
Ale zastanówcie się Państwo, co byście powiedzieli o lokatorze, który wyprowadzając się z wynajętego od Was mieszkania, wypożyczył sobie za darmo znaczną część wyposażenia? Czy wzruszylibyście ramionami? Czy poprzestalibyście tylko na uśmiechu i poczuciu niesmaku? Może jednak choć na chwilę zastanowilibyście się nad własną naiwnością, bo powierzyliście własny majątek osobie, która drwi z Was patrząc prosto w oczy? Może szerzej otworzylibyście oczy i dostrzegli, że lokatorzy w wynajętym od Was lokalu już wcześniej zachowywali się w sposób wątpliwy, ale Wy bardzo nie chcieliście tego zauważyć?
Przecież były prezydent i całe jego środowisko nigdy nawet nie udawali, że władza oznacza dla nich głównie takie korzystanie z państwa, by służyło ono interesom wąskiej grupy ludzi. Zwróćmy uwagę na to co się działo w polskiej polityce, zanim Donald Tusk zajął fotel przewodniczącego Rady Europejskiej. Nasz kraj de facto zaniechał budowy elektrowni atomowej. Zbiegiem okoliczności zbiegło się to w czasie z protestami niemieckich samorządów przeciwko tej inwestycji. Zrezygnowaliśmy z aktywnej polityki wschodniej i oddaliśmy to pole niemal zupełnie niemieckiej dyplomacji. Skutecznie odstraszyliśmy firmy poszukujące w Polsce gazu łupkowego, ponieważ technologia wydobywania tego paliwa bardzo kłuła w oczy niemieckich i francuskich zielonych. Radosław Sikorski namawiał Berlin do większej aktywności, którą my mieliśmy w ciemno popierać.
Podobne przykłady można mnożyć jeszcze długo. Ich wspólnym mianownikiem było takie dostosowanie działań państwa do interesów elity PO, by jej elita była ciepło przyjmowana na europejskich salonach. To prędzej czy później zawsze wiąże się z intratnymi posadami w Brukseli. To, że strategia ta była często sprzeczna z interesami naszego kraju, nie miało znaczenia. Liczyło się zawsze tu i teraz. Ciepła woda w kranie i trochę igrzysk.
To właśnie dlatego - w imię wygrania kolejnych wyborów - niegdysiejsi liberałowie wywłaszczyli obywateli z ich pieniędzy zgromadzonych w OFE. Dzięki tej operacji nie musieli oszczędzać - odchudzając administrację, likwidując niepotrzebne agencje czy ograniczając przywileje socjalne silnych grup społecznych - ale mogli uprawiać gierkowską politykę dobrobytu na kredyt. Kondycja państwa nie miała tu najmniejszego znaczenia, ważniejsze było utrzymanie przywilejów władzy. W ten sposób osiągnęli dla siebie stan niemal idealny - władza bez odpowiedzialności. A gdy trzeba tę odpowiedzialność ponieść, niszczy się wszystkie dokumenty, by nie było śladu po pięciu latach urzędowania.
To właśnie z perspektywy wywiezionych z pałacu mebli trzeba patrzeć na rozmowy w restauracji Sowa i Przyjaciele, gdy prezes Narodowego Banku Polskiego, w sprzeczności z konstytucją, ustala z ministrem spraw wewnętrznych dymisję ministra finansów. Nie chodzi przecież o żadne zasady, tylko o to, by nadal być wożonym służbowymi limuzynami i pić wino za kilkaset złotych na koszt podatników.
Ci ludzie uważali i uważają nadal, że władza, a zwłaszcza płynące z niej profity, naturalnie im się należą. Czy w innym przypadku Bronisław Komorowski wynająłby swoje prywatne mieszkanie od razu na dziesięć lat? Był pewny, że w Pałacu Prezydenckim spędzi dwie kadencje. Dlaczego? Bo to tak powinna biec historia! Bo jest członkiem środowiska, dla którego wybór obywateli ma być tylko potwierdzeniem stanu posiadania. Według tej logiki wyrażenie wobec nich wotum nieufności musi być objawem zbiorowego szaleństwa lub wielką nienawistną manipulacją. Nawet nie chcą próbować zrozumieć, że gabinety, zaszczyty, limuzyny, meble i obrazy nie będą już do ich dyspozycji.
Polska w ruinie! Obejrzałem dzisiaj w TVP Info spot wyborczy PO z 2007 roku pt. "By żyło się lepiej. Wszystkim".
Tusk: Dzisiaj szpitale są w upadłości, lekarze i pielęgniarki aby związać koniec z końcem muszą pracować na kilku etatach (tutaj twarz przerażonej kobiety budzącej się w nocy ), z kraju wyjechały 2 miliony Polaków, Polacy giną w wypadkach drogowych... Jeśli nas wybierzecie to będą nas leczyć dobrze zarabiający lekarze i pielęgniarki, będą nas uczyć dobrze zarabiający lekarze, nasze dzieci będą uczyć dobrze zarabiający nauczyciele, naszego bezpieczeństwa będą strzec dobrze zarabiający policjanci. Sprawimy, że Polacy zaczną wracać zza granicy i tutaj inwestować. Polacy zasługują na cud. Tak z grubsza, bo tam była jeszcze mowa o basenach wzdłuż obwodnic. Cały spot to jeden wielki głos: Polska w ruinie! Mało w ruinie. Z tego spotu wynikało, że Polska przeszła armagedon. Ale za to w perspektywie Druga Irlandia. Pod warunkiem niedopuszczenia do władzy PISu.
Pani premier Kłamacz - niech pani zdejmie tę klątwę nienawiści w Tymkraju! I niech pani przestanie kłamać. I nadal straszyć PISem
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 10 paź 2015, 21:58 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
10 paź 2015, 21:54
Re: Kto głosował na PO
Niezłego Kopacz ma rzecznika. Tomczyk namawia do głosowania... na PiS!
Wybierając nowego rzecznika swojego rządu, Ewa Kopacz raczej nie spodziewała się, że na ostatniej prostej przed wyborami, występując w programach publicystycznych będzie on... namawiał do głosowania na Prawo i Sprawiedliwość.
Pod koniec programu „Kawa na Ławę” na antenie TVN24 prowadzący Bogdan Rymanowski poprosił zaproszonych polityków o to, by zareklamowali widzom, na który numer listy mają głosować.
Podczas, gdy większość gości pokazywała numery list swoich partii, rzecznik rządu Ewy Kopacz, ku zaskoczeniu widzów oraz internautów nie pokazał przyporządkowanego Platformie Obywatelskiej numeru 2. On wskazywał numer 1, który w losowaniu PKW przypadł Prawu i Sprawiedliwości.
(fot. facebook.com/katarzynapawlak)
Internauci przypominają, że Tomczyk w jednym z programów na antenie Polsat News został nawet kiedyś podpisany jako „rzecznik rządu PiS”.
(fot. facebook.com/katarzynapawlak)
Przed objęciem funkcji rzecznika rządu poseł PO Cezary Tomczyk był raczej mało znanym politykiem. Swoją karierę rozpoczął on u boku Cezarego Grabarczyka, którego był asystentem.
Jak już informowaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl w październikowych wyborach do Parlamentu z listy nr 1 wystartują kandydaci komitetu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości, a z nr 2 - Platformy Obywatelskiej. Z trzecie miejsce na liście ma komitet wyborczy Partii Razem.
W wyborach we wszystkich okręgach wyborczych listy zarejestrowało osiem komitetów wyborczych - te komitety wzięły udział w pierwszym losowaniu przeprowadzonym przez Państwową Komisję Wyborczą.
Numery list: 1. Prawo i Sprawiedliwość 2. PO 3. Partia Razem 4. KORWIN 5. PSL 6. Zjednoczona Lewica 7. Kukiz'15 8. Nowoczesna - Ryszarda Petru
Przywództwo PO jak ślepcy z obrazu Petera Bruegla. Ciszej nad tą trumną!
Postępowanie przywództwa Platformy Obywatelskiej w sprawie obalania prezydenckiego weta do ustawy o uzgodnieniu płci pokazuje, że autodestrukcja tej formacji powoli osiąga najwyższy poziom.
Nie będą komentował treści owego aktu, bo szczerze powiedziawszy nie wiele ona mnie obchodzi, podobnie zresztą jak przytłaczającą większość Polaków. Skąd to wiem? Z Internetu, proszę Państwa. Na jednym z poczytnych lemingowych portali, zaraz po decyzji prezydenta Andrzeja Dudy, pojawiła się sonda z jasno postawionym pytaniem - „Czy jesteś za, czy przeciw prezydenckiemu wetu?” 76 procent poparło decyzję głowy państwa, a 24 sprzeciwiło się jej. Jak się dobrze poszuka, to jeszcze można będzie ten sondaż odnaleźć. Logicznie rozumując skoro na lemingowym portalu zaserwowano taki wynik, to w skali całego kraju poparcie społeczne dla forsowanej przez Platformę regulacji prawnej powinno być jeszcze mniejsze. Głosy „za” szacowałbym w granicach 85 albo i więcej procent. Co to znaczy w sytuacji kiedy dystans Platformy do lidera – Prawa i Sprawiedliwości nie jest mniejszy od 10 punktów i to na trzy tygodnie przed wyborami? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta.
Ciszej nad tą trumną! Skrytykować prezydenta za weto, bo nie chciał „ulżyć małej grupce cierpiących ludzi” i przejść do porządku dziennego, czyli do dalszego ciągu jazdy po PiS-ie, prezesie i Antonim Macierewiczu. Już nie po Ziobrze. Na nim się już sobie wybili przedni ząb. Tym bardziej, że okolicznościowe występu geja z Watykanu Krzyśka, zwanego jeszcze „księdzem”, nie poprawiły atmosfery dyskusji nad ustawami o różnych dewiantach i chorych, którzy mają większe bądź mniejsze kłopoty ze swoją seksualnością. Natomiast z nieukrywanym zdziwieniem, nie bez satysfakcji, obserwuję reakcję wręcz odwrotną. Najpierw stworzono narrację, że Andrzej Duda będzie złośliwie trzymał dokumenty ustawy w szufladzie, aby nie dopuścić broń Boże do głosowania w Sejmie, które przeforsuje weto. To pierwszy błąd. Niby dlaczego prezydent miałby tak postąpić? Żeby sprawić satysfakcję jazgoczącym mediom i ich akolitom z PO? Przecież i tak jak dojdzie co do czego, to w Sejmie nie uda się zgromadzić większości 3/5 głosów. Idę o zakład. Poza tym Duda, to nie Bronisław Komorowski, który znany był ze swoich drobnych złośliwości w stosunku do politycznych przeciwników. Wydanie na końcu kadencji pieniędzy kancelarii na odprawy dla „swoich” miało utrudnić start jego następcy. „A masz, a masz!” – zdawał się myśleć Bronisław, ex głowa państwa. O innych sprawach już nie wspomnę.
Tylko dureń nie uczy się na swoich błędach. Dureń i Platforma. Przecież jeszcze nie tak dawno sparzyli się, delikatnie mówiąc, na zbieraniu większości 3/5 głosów, żeby postawić Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. Skończyło się farsą, w której niedoszły oskarżony stwierdził wszem i wobec, że ci nieudacznicy nawet nie są w stanie doprowadzić go przed Trybunał. Ziobro kpił z nieudolności PO niczym pan Samuel Łaszcz ze szlacheckiego wymiaru sprawiedliwości. Znany awanturnik podbił sobie delię wyrokami sądowymi, obnosząc się z nią po krajowych szynkach. A że Platforma z Ewą Kopacz na czele i Misiem Kamińskim w tle są równie głupi przed jak i po szkodzie, obserwujemy na własne oczy w kontekście wspomnianej ustawy o zmianie płci. Pierwsza dała popis zrozumienia najprostszych zagadnień politycznych marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Prze na przegłosowanie weta jak ślepy koń na przeszkodę. To, że pomyliła w programie u Konrada Piaseckiego większość 2/3 z 3/5 potrzebnymi do obalenia decyzji obecnej głowy państwa to didaskalia. Chyba, że do tej pory ona i reszta tęgich, platformianych głów myślą, że rzeczywiście im już jest wszystko jedno i na tym budują swoja strategię. Naprawdę. Obserwując występy pani premier tańczącej twista na rurach dla emerytów i jej sarni skok przez rów z wodą, zastanawiałem się całkiem poważnie, że to jednak całkiem możliwe. Media, których celem jest przedstawienie kilku procent zwolenników Krzysia z Watykanu jako vox populi będą dęły w surmy przez najbliższe dni, by przygotować posłów i społeczeństwo na wiekopomne obalenie weta prezydenta w imię szeroko rozumianej tolerancji. Już widzę tych posłów PSL jak będą głosować za pomysłem Platformy. Zapowiadają, że nie będzie żadnej dyscypliny w klubie. Wyłamie się kilku deputowanych PO z prawej strony, a Sikorski et consortes znowu nie pojawią się w Sejmie, ponieważ są obrażeni. Nie przyszli na Ziobrę, tym bardziej nie pokażą się na jasełkach Anny Grodzkiej – współtwórczyni ustawy. Lepiej obalić dobre wino w Chobielinie z Giertychem i Kaziem niż obalać weto Dudy w Sejmie. Kto jak kto, ale Ewa Kopacz to nie jest postać z ich bajki, więc znowu szykuje się wstyd i poruta na kilka dni przed wyborami.
Po co kat? Sami wkładają sobie głowę w pętlę. A na inne, poważne dla państwa ustawy nie starczyło czasu. Wszystkim strategom z Platformy chciałbym polecić dokładne przyjrzenie się obrazowi Petera Bruegla – „Ślepcy”. Sześciu niewidomych trzyma się kija, żeby się nie zgubić. Omijają kościół, idąc przed siebie. Problem polega na tym, że prowadzący – ich kierownik, już leży w rowie, a drugi dzierżąc mocno drąg zaraz także się w nim znajdzie. Za nimi reszta. Co na to Pismo? Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną — Św. Mateusz 15:14
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
18 paź 2015, 14:42
Re: Kto głosował na PO
SUKCES...
GRATULACJE!
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 21 paź 2015, 21:24 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
21 paź 2015, 21:24
Re: Kto głosował na PO
Platforma coraz brzydziej się chwyta. Media, prokuratura, policja, nawet ochroniarze TVP mają gnębić opozycję
Od kilku tygodni pani premier, jej działacze i facet do zadań szujowatych o nazwisku Abgarowicz - straszą Polaków, jak straszną Polskę chce im zafundować PiS. Pogromy i Sadyzm, Przemoc i Strach, Paranoja i Strajki, Psychole i Socjopaci – to wszystko ma dziś oznaczać skrót PiS. Gorzej, że prąc ze swoją nienawiścią tak mocno „do przodu” członkowie Platformy, naturalną koleją rzeczy, gubią z oczu to, co z tyłu. A tam – niewesoło. Rozdarte spodnie i goła prawda o partii rządzącej. Bo jaką Polskę oferuje nam PO? Pomijając już nawet to, co znamy na pamięć, a o czym nasze dzieci i wnuki będą się uczyć w podręcznikach historii, w rozdziałach „Lata pustej propagandy i presstytucja mediów”, a więc - afery, złodziejstwa i hańby, wystarczy przyjrzeć się kilku ostatnim dniom kampanii, by zobaczyć, jakiej Polski chce dziś Platforma Obywatelska. Najpierw skok na SKOK-i, zakończony przeprosinami atakującego tygodnika. Potem ubeckie próby wplątania opozycji w aferę taśmową, połączone z żądaniami PO wysyłanymi do prokuratury, by ta… przesłuchała Beatę Szydło. Dlaczego? Bo Szydło stwierdziła to samo, co wszystkie media (poza żałosnym „Syfilisweekiem”) – że „żadne tropy afery taśmowej do PiS nie prowadzą”. Następnie „sprawa Zelnika” – ewidentna „ustawka” platformerskiego dziennikarzyny z flagą w kupie z platformerskimi wykidajłami. I to ustawka tak ordynarna, że nawet ci, którzy dali się nabrać, iż Zelnik chciał piętnować kolegów za poglądy, dziś gorąco go za to przepraszają. Owszem, nie wszyscy, ale nie wymagajmy od Hołdysa, by po obrzuceniu innego artysty epitetami tak cuchnącymi jak „szmalcownik” potrafił się teraz zachować się z klasą, skoro ten biedak już nawet nie wie, co to znaczy. Dziś ten sam senator PO, który żądał przesłuchania Szydło, czyli wspomniany Abgarowicz, hodowany do działań wyjątkowo ohydnych, stwierdził na konferencji prasowej, że „sprawa Zelnika” dowodzi strasznych, powyborczych planów PiS. Sprawa Zelnika! Nie manipulacja Wojewódzkiego i koszmarna nagonka, ale sprawa Zelnika. I jak takiego nazwać? Może mają Państwo jakieś cenzuralne propozycje? Bo ja nie widzę żadnej.
Niestety, takiej właśnie Polski chce dziś Platforma. A jeśli dodamy do tego absurdalną policyjną kontrolę w „Szydłobusie” – tuż po wygranej przez kandydatkę PiS debacie telewizyjnej? A jeśli dołożymy przepychanki i szarpanie działaczy PiS przez ochroniarzy platformerskiej Telewizji Polskiej? A jeśli dopiszemy dzisiejsze pompowanie tego skandalu - pod hasłem, że źle zachowało się… PiS? Niezawodny Andrzej Morozowski z TVN24 stwierdził dziś, że „Kaczyński chce skończyć z poprawnością polityczną i widać, jak to ma wyglądać”. Bo „poprawność polityczna to porozmawianie z ochroną, a potem jej szefami, dlaczego nie chce wpuścić”… Takiej Polski chce obecna Platforma Ewy Kopacz i Miśka Kamińskiego, i taką zafundowałaby nam, gdyby wygrała niedzielne wybory. Reżimową, bez standardów, z szykanami wobec opozycji i jej elektoratu. Z wojewódzkimi i wioskowymi głupkami pełniącymi obowiązki mainstreamowych dziennikarzy. Jaka to jednak wielka ulga i radość, że ta „PO-lska”, by nie rzec: „PO-Liska”, zgaśnie 25 października. Oczywiście, nie mam złudzeń - reżimowych zagrywek obejrzymy jeszcze w kampanii kilka, ale potem nareszcie zapanuje cisza. Po niej zaś będzie nowe PO - ale wyłącznie jako skrót od czegoś długo wyczekiwanego przez większość Polaków. Polska Odetchnie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Kurski o taśmach Kulczyka: Osobiście, przestaję wierzyć w jego naturalną śmierć. W głównych mediach panuje zmowa milczenia
- Gdyby nie było Telewizja Republika, to główne media pewnie w ogóle nie zauważyłyby nowych taśm. Do wyborów zostało trzy dni, więc może coś już tam jednak pęka – ocenił na naszej antenie Jacek Kurski. Polityk dodał, że po opublikowaniu nagrań przez "Zadanie Specjalne" powoli przestaje wierzyć w wersję o naturalnej śmierci Jana Kulczyka.
Kurski ocenił, że fakt, iż główne media potrzebowały 25 godzin, aby poinformować o nowych taśmach świadczy o głębokiej patologii. – Gdyby to były jakiekolwiek nagrania dyskredytujące Kaczyńskiego czy Macierewicza, byłyby od rana maglowane przez telewizję publiczną i stacje prywatne. Teraz mamy do czynienia ze zmową milczenia. To pokazuje, jak wiele jest w Polsce do zrobienia. Nasza demokracja jest zepsuta do szpiku kości – powiedział.
Polityk stwierdził, że o ile pierwsza kadencja premiera Tuska i PO była nacechowana pewną nieostrożnością i pozorami, o tyle po kolejnych wyborach "popuszczono wszelkie hamulce". – Uznali, że pomimo tego, iż chachmęcili, kradli, robili przekręty - tylko że dyskretnie, a potem i tak wygrali wybory, to oznacza - hulaj dusza piekła nie ma, można wszystko – oświadczył.
– O ile Tusk na początku był niezwykle ostrożny i chciał się trzymać z daleka od biznesu, to jednak przełom i siłą tego nagrania polega na tym, że w tle pojawia się jego bardzo silna autoryzacja dla tego dealu (sprzedaż spółki Ciech -red.), który polegał na zaniżonej wycenie i ordynarnym wykradzeniu ze skarbu państwa kilku milionów złotych – dodał Kurski.
"Jeden miał władzę, drugi pieniądze"
Pytany o to, jakie relacje mogły łączyć najbogatszego Polaka z byłem premierem, który na nagraniu nazywany jest "kierownikiem", Kurski powiedział, że z ostrożności procesowej nie może formować insynuacji. – Możemy domniemywać czym mogli się wymienić. Jeden miał władzę polityczną, drugi pieniądze. Tutaj jest jednak mowa o papierku lakmusowym. Kulczyk w latach 90' uczestniczył w wielkich prywatyzacjach, ale potem sparzyła go sprawa komisji orlenowskiej i wypadł z łask. Ciech miał być testem i sygnałem na to, czy może już wrócić – ocenił.
– To, że Kulczyk był najbogatszym Polakiem jest skandalem, bo nagrania pokazują, że wzbogacił się dzięki patologii. W posiadanie swojego majątku wszedł przy pomocy korumpowania polityków, papierka lakmusowego jakim był Ciech, przy pomocy "kierownika" i przy pomocy polityków, których do załatwiania swoich interesów biznesowych wysyłał niczym kelnerów. To pokazuje, jak polski majątek, który krwawicą naszych Rodaków został zdobyty, a potem przekazany w ręce wąskiej grupy oligarchów – mówił Kurski.
"Nagranie Tusk-Kulczyk może być bombą"
Polityk podkreślił, że po tym jak Telewizja Republika opublikowała nowe fragmenty rozmów, przestaje wierzyć w naturalną śmierć najbogatszego Polaka. – Bardzo wysoce prawdopodobne staje się, że wielu ludziom było na rękę ostateczne zamilknięcie Jana Kulczyka, który przycisnięty przez normalne organa wymiary sprawiedliwości wolnej Polski i uczciwego państwa, byłby być może za bardzo gadatliwy i wylewny na temat kto, u kogo i za ile prywatyzował i załatwiał – powiedział Kurski.
Dodał, że jeżeli istnieje nagranie Kulczyk-Tusk, to może być "mega bombą". – Ktoś może mieć haki na przewodniczącego Rady Europejskiej i to jest niedopuszczalne – stwierdził Kurski, dodając, że jego zdaniem Tusk jest "chłopcem na posyłki i sekretarką Angeli Merkel".
Anna Maria Anders: chcę udowodnić PO, że się myliła
Anna Maria Anders (PAP / Marcin Obara) - Co do moich negocjacji z PO, to były to raczej luźne rozmowy. Chcieli bym wystartowała z okręgu wyborczego, w którym nie ma Polonii. Na to nie mogłam się zgodzić, gdyż doszłoby do sytuacji, w której nie znam swoich wyborców. Uznali, że mają w tym okręgu lepszą kandydatkę. Postaram się im teraz udowodnić, że się mylili - mówi w rozmowie z WP kandydująca z list PiS do Senatu córka generała Władysława Andersa, Anna Maria Anders.
Startuje pani w wyborach do Senatu z listy PiS. Skąd ten wybór? - Wcześniej byłam zupełnie apolityczna. Spotkałam się z zarzutem, że przeszłam z PO do PiS, ale to jest kompletną bzdurą. To, że byłam w pierwszych rzędach na uroczystościach państwowych w otoczeniu polityków PO, wynikało z faktu, że jestem córką generała Władysława Andersa, a nie z moich sympatii partyjnych. Program PiS najbardziej mi pasuje. Na mojej ostateczne decyzji o kandydowaniu z poparciem tej partii zaważyło jednak przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy w Sejmie podczas inauguracji prezydentury. Pod jego programem mogę się podpisać na 100 procent.
Sama wspomniała pani, że wcześniej kojarzono ją z PO. 5 lat temu pani mama była w komitecie poparcia Bronisława Komorowskiego. Osoby związane z tą partią działają w Fundacji im. Generała Władysława Andersa. Nie jest tajemnicą, że pojawiła się również oferta z obozu największego rywala PiS. - Jeżeli chodzi o moją mamę, to ona miała 90. lat i moim zdaniem została wykorzystana. Poparła Bronisława Komorowskiego ze względu na to, że był Marszałkiem Sejmu Rzeczypospolitej, pełniącym obowiązki prezydenta Polski i jako pierwszy ją o to poprosił, a nie z powodu sympatii politycznych. Co do moich negocjacji z PO, to były to raczej luźne rozmowy. Chcieli bym wystartowała z okręgu wyborczego, w którym nie ma Polonii. Na to nie mogłam się zgodzić, gdyż doszłoby do sytuacji, w której nie znam swoich wyborców. Uznali, że mają w tym okręgu lepszą kandydatkę. Postaram się im teraz udowodnić, że się mylili.
Wybory do Senatu odbywają się w okręgach jednomandatowych, stąd bardziej niż partyjny szyld liczy się w nich mocne nazwisko. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest pani tajną bronią PiS w stolicy? - Myślę, że moją kandydaturę można tak nazwać. Sztab PiS z pewnością miał to na względzie. Mam nadzieję, że wynik wyborów pokaże, iż był to słuszny ruch. Ja jednak z mojej strony zawsze staram się reprezentować sobą coś więcej niż tylko historyczne nazwisko. Oczywiście jestem znana jako córka generała Andersa, ale mam również swoje własne poglądy i program, który chcę zrealizować. Jest on zbieżny z programem, który prezentuję PiS, choć pozostaję kandydatką bezpartyjną.
Jak już pani wspomniała, ma w Warszawie bardzo ciężkiego rywala. Barbara Damięcka od 8 lat jest wybierana na Senatora. Okręg wyborczy nr 44 można nazwać nawet bastionem PO. - Znam panią Barbarę Damięcką i bardzo ją szanuję. Jest znana w Warszawie, ale też poza granicami kraju. Rzeczywiście można użyć porównania, że uosabia ona bastion PO. Jednak kto zna się lepiej na zdobywaniu bastionów niż córka generała? (śmiech). Wiem, że Polonia bardzo cieszy się z mojej kandydatury. Oni liczą na to, że w końcu będą mieli swój głos w parlamencie. Dotychczas nie było im to dane. Jestem dzieckiem emigrantów i bardzo dobrze znam to środowisko oraz jego potrzeby. Czuję się z nim mocno związana. To jest mój atut. Byłabym jednak rozczarowana, gdybym w wyborach zdobyła jedynie głosy Polaków mieszkających za granicą. Chcę reprezentować także mój okręg i wszystkich wyborców z Żoliborza, Śródmieścia, Białołęki i Bielan.
Pani nazwisko z pewnością działa na wyobraźnię Polonii. To jej głosami PiS zamierza zdobyć Warszawę? - Jest w tym trochę prawdy. Z drugiej strony PiS zdał sobie też sprawę z tego, że należy współpracować z Polonią i Polakami poza granicami kraju, gdyż będzie to z korzyścią dla Polski i dla tych ludzi. Oni czują się bardzo związani z naszym krajem. Są jednak od niego odcięci. Dzięki mnie będą mogli mieć swojego reprezentanta w Senacie. Trzeba podkreślić, że politycy różnych partii o głosy Polonii zabiegali już wcześniej. Wśród nich był m.in. minister Adam Kwiatkowski, który często jeździł do Chicago. Tak więc nie jestem pierwszą osobą, która liczy na głosy Polaków z całego świata, ale może bardziej niż inni znam to środowisko, bo przecież się z niego wywodzę.
Pierwszy raz przyjechała pani do Polski w 1991 roku. Na stałe mieszka w Bostonie. Nie ma pani obaw, że długa nieobecność w kraju może być przeszkodą w skutecznym działaniu w polskiej polityce? Wyborcy mogą przecież zapytać: "co ona wie o naszych problemach?" - Tak, mam dom w Bostonie, ale od trzech lat głównie przebywam w Polsce. Troszczę się o pamięć o moim ojcu i jego żołnierzach, przejąwszy obowiązki, które do śmierci pełniła moja mama – generałowa Irena Andersowa. Wcześniej przed śmiercią zarówno mojej mamy, jak i mego męża – amerykańskiego pułkownika, bohatera wojny wietnamskiej, który był wojskowym dyplomatą i pracował w administracji sekretarza obrony u prezydenta Ronalda Reagana oraz przed usamodzielnieniem się naszego syna, obecnie młodego porucznika amerykańskiej armii, to było niemożliwe. Obowiązki żony i matki nie pozwalały mi na publiczne zaangażowanie w kraju. Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Mogę dopisać „ostatni rozdział” do dzieła generała Andersa. Chciałabym móc to zrobić. Dlatego startuje do Senatu. Myślę, że moje spojrzenie na Polskę, z innej niż krajowa perspektywy, jest właśnie moją zaletą, a nie wadą. Mam duże doświadczenie w pracy w międzynarodowych firmach i organizacjach, choćby w UNESCO, które zamierzam wykorzystać z pożytkiem dla kraju. Moim zdaniem problemy w naszym kraju są podobne do tych, z którymi zmagają się ludzie na całym świecie. Te, które nas wyróżniają, to np. ogromna emigracja, ale w tej kwestii mogę akurat sporo pomóc i podpowiedzieć. Przez to, że nie poznałam nigdy PRL-u, ani wojny, generalnie jest mi bliżej do młodzieży, która też nie ma takich doświadczeń. Pomimo tego, że jestem od młodego pokolenia o wiele starsza, to myślę, że podobnie patrzymy na świat.
Mówi pani w 6 językach, prowadzi Fundację im. Generała Władysława Andersa, jest zaangażowana w wiele akcji społecznych. Po co pani wchodzi jeszcze do polskiej polityki? - Kandydowanie do Senatu nie jest jakimś wielkim krokiem w polityce. Gdybym chciała robić karierę, to kandydowałabym do Sejmu. Uważam, że pozycja polskiego senatora może pomóc mi w upominaniu się o polskie interesy poza granicami kraju. Mówię tu m.in. o repatriantach ze Wschodu. Chciałabym też walczyć o zniesienie wiz dla Polaków wyjeżdżających do USA. Moje argumenty będą poważniej traktowane, gdy padną z ust senator Anny Anders, a nie tylko córki generała Andersa, którą przecież pozostanę na zawsze nawet, gdybym nie została wybrana senatorem.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 23 paź 2015, 21:13 przez kominiarz, łącznie edytowano 2 razy
23 paź 2015, 21:10
Re: Kto głosował na PO
Co się stanie z PO po wyborach?
Platforma czeka trzęsienie ziemi i polityczne wybuchy już od poniedziałku po wyborach. Opcje są dwie. Albo Donald albo Grzesiek.
Platforma czeka trzęsienie ziemi i polityczne wybuchy już od poniedziałku po wyborach. No może od wtorku, kiedy będzie już wiadomo jacy konkretnie posłowie (z czyich frakcji) dostali się do Sejmu. Oczywiście istnieją minimalne szanse na to, że pozostanie tak jak jest, ale szansa na to taka jak na szóstkę w totka. Opcje są dwie. Albo Donald albo Grzesiek.
Scenariusz numer jeden to ostatnia szansa by „Bruksela” miała gdzie wracać. Ewy Kopacz nie da się już uratować, ale można uratować siebie spod Grzesinego topora. Jedyna szansa to zrobić to, co reszta sceny politycznej za przykładem Jarosława Kaczyńskiego (zawsze mówiłem, że prezes to trendsetter) już zrobiła. Nowe otwarcie personalne. Pewnie ktoś w stylu Trzaskowskiego albo Tomasza Siemoniaka. Tu jest jeszcze tylko jeden haczyk. Trzeba wyrzucić z partii Grzegorza Schetynę. Tu „Bruksela” nie ma zaufania do Pani Ewy bo, jak mówią wiewiórki, raz się na to już umawiali i Pani Ewa zawiodła. Palec jej zadrżał na spuście. Nowe przywództwo plus wyrzucenie śmiertelnego wroga politycznego będzie bolało, ale poboli i przestanie a w innym wypadku to „kierownik” po karierze europejskiej może dostanie propozycję startu do Senatu z Elbląga. W wariancie optymistycznym. W pesymistycznym otworzy polskie przedstawicielstwo na Tuvalu.
Scenariusz drugi to władza w partii dla Grzegorza Schetyny. Może się dokonać jako ruch „odnowienia”, „powrotu do korzeni” PO. Łatwiej będzie to zrobić jeśli w parlamencie nie będzie liberalnej konkurencji, ale nie jest to warunek konieczny. Ten wariant może zacząć się od razu po wyborach albo w miarę pogłębiającego się chaosu i złych zachowań które są charakterystyczne dla partii przyzwyczajonej do długiej władzy. Łatwo nie będzie, ale tylko teraz władza będzie leżeć na ulicy. Następnej szansy dla G.S. nie będzie.
Który scenariusz się ziści? Nie da się przewidzieć, bo to jak z dwoma rewolwerowcami – któryś nie wytrzyma i strzeli pierwszy. Oczywiści ten drugi odpowie ogniem. Wcale nie musi być tak, że pierwszy strzelający trafi. Jedno jest pewne – nie da się nie zrobić nic. Tzn. da się i możliwe, że nie zrobią nic. Wtedy to będą ich ostatnie wybory w tej formule.
To że PO zajmie się sama sobą i będzie przez długi czas słaba nie jest wcale -co wydaje się oczywiste na pierwszy rzut oka- aż tak bardzo dobre dla Prawa i Sprawiedliwości. Nie ma silnej opozycji to nie ma lustra, przeciwnika który działa integrująco na obóz polityczny. Wtedy taki obóz zajmuje się sam sobą.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników