Ewa Błasik: Mąż latał z obrazkiem Maryi w kieszeni kombinezonu lotniczego
Mąż zawierzał swoje życie Matce Boskiej Częstochowskiej, gdy wykonywał powietrzne walki, choć w czasie pokoju. Latał z obrazkiem Maryi w kieszeni kombinezonu lotniczego. Na Jasnej Górze są jego mundury. Tutaj też przekazałam wiele pamiątek po nim i ten obrazek Maryi z jego kombinezonu. Paulini wiedzą, że on często przybywał modlić się na Jasną Górę, bywał w święto 3-go maja - mówi portalowi niezalezna.pl Ewa Błasik w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim.
Czym była dla Pani dzisiejsza uroczystość na Jasnej Górze? Oddana została należna cześć i honor mojemu mężowi przez Ojców Paulinów i przedstawicieli Sił Powietrznych naszego kraju. To było zrobione w sposób bardzo godny i wzruszający. To nie był jego drugi pogrzeb, ale uroczystość przekazania i umieszczenia urny z prochami męża w Kaplicy Pamięci Narodu Żołnierza Polskiego. Jestem zaszczycona, że w sercu duchowej stolicy Polski, u tronu niezwyciężonej Pani Jasnogórskiej spocznie urna z prochami męża. On najpiękniejsze lata poświęcił dbaniu o bezpieczeństwo przestrzeni powietrznej Polski. Po tych wszystkich cierpieniach, po jego śmierci, doznanych przez moją rodzinę od złych ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli zniszczyć jego pamięć – nastąpił dziś taki dzień przełomu. Prawda o nim będzie wychodziła na światło dzienne.
Na uroczystość przybyli koledzy Pani męża? Tak. Przybyli generałowie w służbie czynnej i stanie spoczynku, jego przyjaciele i koledzy z wojska. Oddali honor mojemu mężowi. Był ceremoniał wojskowy, asysta honorowa i poczty sztandarowe. Były różne delegacje i również lotnicy ze Szkoły Orląt w Dęblinie.
O czym Pani do nich mówiła? Moje przemówienie było jedyne. Dominował spokój i cisza. Dziękowałam uczestnikom tej uroczystości, również motocyklistom z Rajdu Katyńskiego, którzy wydobyli i pochylili się nad szczątkami mojego męża i podnieśli je z błota w Smoleńsku i niezwykle godnie - owinięte w biało-czerwoną flagę - przywieźli je do naszej Ojczyzny.
Kim była Matka Jasnogórska dla gen. Andrzeja Błasika? Mąż zawierzał życie Matce Boskiej Częstochowskiej, gdy wykonywał powietrzne walki, choć w czasie pokoju. Latał z obrazkiem Maryi w kieszeni kombinezonu lotniczego. Na Jasnej Górze są jego mundury. Tutaj też przekazałam wiele pamiątek po nim i ten obrazek Maryi z jego kombinezonu. Paulini wiedzą, że on często przybywał się modlić na Jasną Górę, bywał w święto 3-go maja. Paulini doceniają moją walkę o prawdę o mężu i jestem im wdzięczna, że z wielką godnością przyjęli tutaj jego prochy w urnie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Dziś na Jasnej Górze zostaną złożone prochy gen. Andrzeja Błasika
Dziś w Częstochowie niezwykła uroczystość. Pięć lat po katastrofie smoleńskiej w Kaplicy Pamięci Narodu na Jasnej Górze spoczną szczątki gen. Andrzeja Błasika - Dówódcy Sił Powietrznych, który zginął 10 kwietnia 2010 r.
Szczątki generała znaleźli 2 września 2010 r. polscy motocykliści z Rajdu Katyńskiego. Leżały one w błocie, na nieogrodzonym terenie, choć wcześniej ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz zapewniała o "przekopaniu" terenu na jeden metr w głąb.
Motocykliści złożyli szczątki w pudełku, które owinęli biało-czerwoną flagę, i po przyjeździe do Polski przekazali je Prokuraturze Garnizonowej w Gdyni. Tam zostały zidentyfikowane jako należące do gen. Błasika.
Dziś urna z prochami generała Błasika zostanie złożona na Jasnej Górze w Kaplicy Pamięci Narodu. Uroczystości rozpoczną się o godzinie 16.
Jurgen Roth o decyzji niemieckich śledczych: Teraz czas na reakcję polskiej prokuratury wojskowej
Niemiecka prokuratura wszczęła wstępne dochodzenie wyjaśniające w sprawie katastrofy smoleńskiej. Przyczynkiem do takich działań były informacje zawarte w książce niemieckiego dziennikarza Jürgena Rotha. – Teraz do sprawy powinna się odnieść polska prokuratura wojskowa, czekam na jej reakcję – mówi Jürgen Roth.
Niemiecka prokuratura w oficjalnym piśmie powiadomiła o wszczęciu wstępnego dochodzenia mec. Stefana Hamburę, pełnomocnika kilku rodzin smoleńskich.
Jak dziś pisaliśmy - polscy śledczy fakty zawarte w publikacji Rotha zlekceważyli i nie zwrócili się nawet do strony niemieckiej o dostęp do akt wywiadowczych.
Zdaniem samego Jürgena Rotha fakt, że niemiecka prokuratura postanowiła przyjrzeć się teraz katastrofie Smoleńskiej jest sygnałem, że Niemcy podchodzą do tej sprawy bardzo poważnie. – Teraz powinna zareagować polska prokuratura wojskowa – stwierdził Roth w rozmowie z dziennikarzami "Gazety Polskiej Codziennie". Zapytany o to, czy reakcja prokuratury niemieckiej może mieć podtekst polityczny i została wywołana wyborem Andrzeja Dudy na prezydenta Rzeczpospolitej, Roth powiedział: – Nie sadzę. Prokuratura w Niemczech działa niezależnie. Jej reakcja to raczej odpowiedź na zaangażowanie w sprawę mecenasa Stefana Hambury, który zwrócił się do niemieckich instytucji ws. wyjaśnienia sprawy notki BND, na która powoływałem się w książce. Źródłem wszystkiego były informacje z „Tajnych akta S.” – kwituje Roth.
Roth w „Dzień Dobry TVN”: "Są wskazówki, które przemawiają, że w Smoleńsku był zamach". Dziennikarze zniesmaczeni...
Gościem programu „Dzień Dobry TVN” był niemiecki dziennikarz śledczy Juergen Roth, autor książki „Tajne akta S.” dotyczącej przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Bartosz Węglarczyk już na początku zaznaczył, że Roth postawił tezę, która „rozbija nasze pojęcie o europejskiej i polskiej polityce, gdyby była prawdziwą tezą”. Przez całą rozmowę prowadzący nie ukrywali swojej negatywnej oceny publikacji Rotha. To nie jest prawda, że stawiam tezę, iż to był zamach. Są różne wskazówki, które rzeczywiście przemawiają za tym, że to był zamach. W książce nie chodzi tylko o Smoleńsk, ale Smoleńsk odgrywa tu decydująca rolę. To jest czerwona linia, która odgranicza kłamliwą politykę Putina, szczególnie na wschodzie Ukrainy. To, co wydarzyło się w Smoleńsku wiąże się z tymi wydarzeniami. Tak samo dziś jest wiele kwestii, które nie zostały wyjaśnione. Rosjanie chcą wszystko zatuszować. Z jednej strony chcę pokazać to, co jest oficjalnym stanowiskiem, a z drugiej strony to, co mówią krytycy na ten temat. Krytycy mają swoje stanowisko, które jest określane jako teoria spiskowa, to zbyt prosty podział. Wiele spraw nie zostało wyjaśnionych — powiedział autor książki „Tajne akta S.”.
Roth odniósł się również do zawartości akt niemieckiego wywiadu BND. Tam jest taka teza, że z dużym prawdopodobieństwem znajdował się materiał wybuchowy na pokładzie. Każdemu wywiadowi można wierzyć lub nie. Jest to jednak wskazówka na wiele innych domniemań, że było takie prawdopodobieństwo, że znajdowały się materiały wybuchowe na pokładzie — podkreślił dziennikarz. Juergen Roth podkreślił, że nie stawia w swojej książce tezy o zamachu, ale jednocześnie nie wyklucza tej wersji. Na przykład parlamentarna komisja Macierewicza starał się udowodnić, że błąd pilota jest zbyt prostym rozwiązaniem. W związku z tym robię to, co powinni robić dziennikarze — zaznaczył Roth.
Na pytanie Kingi Rusin: „Po co mamy to jeszcze raz przerabiać?”, dziennikarz odpowiedział: Ta książka jest przeznaczona przede wszystkim dla niemieckiego czytelnika. (…) Instytut w Krakowie stwierdził, że Błasik nie był obecny w kokpicie, a jest to bardzo znaną i wiarygodną instytucja. Teraz nagle pojawiły się wiadomości na ten temat, że generał Błasik jednak był w kokpicie. Roth podkreślił, że wiele kwestii zostaje niewyjaśnionych, jak choćby informacja zniszczenia samolotu tuż po katastrofie przez służby rosyjskie. Jest też wielka kwestia, jaką rolę odgrywała rosyjska wieża kontrolna w Smoleńsku. Okazało się, że jeśli chodzi o materiały z tej wieży, nie są do końca dostępne. Jeśli są jakieś kwestie otwarte, to trzeba zadawać pytania. Wydaje mi się, że przejrzystość tych wydarzeń powinna być zapewniona. Z jednej strony. (…) Można wierzyć lub nie polskiemu rządowi, ale to są wszystko kwestie, w jaki sposób mamy żyć z tymi zaprzeczeniami. Te kwestie staram się podnosić w mojej książce — mówił autor książki „Tajne akta S.”.
Juergen Roth podał konkretny przykład: Są osoby, które twierdzą, że słyszały wybuchy zanim spadł samolot. Druga strona zaprzecza, jakoby były jakiekolwiek eksplozje. (…) Ukazuję czytelnikowi dwa stanowiska, aby mógł wybrać swoje. Moim zadaniem jest pokazać stanowisko obu stron. Nie chcę tu żadnej strony faworyzować.
Na pytanie Kingi Rusin, dlaczego Roth zajął się „kwestią polską”, dziennikarz odpowiedział: Zajmuję się kwestią polską, ponieważ zajmuje się korupcją i zorganizowaną przestępczością. Zajmuję się Smoleńskiem, ponieważ jest to znak jak wątpliwa jest polityka Władimira Putina i tutaj Smoleńsk odgrywa ważną rolę. Proszę zwrócić uwagę, spadł samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie – gdyby to się wydarzyło dzisiaj, kiedy jest tak napięta sytuacja polityczna, mielibyśmy zupełnie inną sytuację. Prawdopodobnie byłaby to iskra, która wywołałaby wielki wybuch, ponieważ jest to niezwykła sytuacja, kiedy na pokładzie NATO znajdują się osoby najwyższej rangi i to odgrywa bardzo ważną rolę. Kiedy w 2010 roku spadł samolot, to stosunki między Zachodem a Rosją były w miarę dobre. To co było solą w oku, to był właśnie prezydent Lech Kaczyński i dlatego mogła być to przyczyna, na którą planowano zamach. Dzisiaj mamy inną sytuację – gdyby taki wypadek nie był wyjaśniony. Scena polityczna jest podzielona w Polsce do tej pory. Nie ma ochoty do dialogu między frakcjami i to jest coś, czego nie rozumiem do dzisiaj. Roth zauważył, że choć eksperci mają wiele wątpliwości ws. Smoleńska, wojskowa prokuratura uważa sprawę za wyjaśnioną. Nie ma dialogu, jest: albo-albo. Uważam, że w demokratycznej kulturze to dosyć ciężki przypadek — podkreślił autor książki „Tajne akta S.”.
W demokracji można napisać każdą książkę. (…) Teorii jest dużo i chyba każdy przy swojej zostanie — skwitował z ironicznym uśmiechem Bartosz Węglarczyk.
Niemiecka prokuratura generalna wszczęła wstępne dochodzenie wyjaśniające, czy w Smoleńsku doszło do zamachu!
Niemiecka prokuratura wszczęła procedurę sprawdzającą czy w Smoleńsku nie doszło do zamachu 10/04! - dowiedział się portal wPolityce.pl. To efekt pojawienia się informacji, że BND jest w posiadaniu notatki mówiącej o eksplozji na pokładzie tupolewa. W oficjalnym piśmie prokuratura powiadomiła o tym mec. Stefana Hamburę, pełnomocnika kilku rodzin smoleńskich.
Prokuratura rozpoczęła procedurę tzw. Beobachtungsvorgang. To nieznane w prawie polskim działanie polega na wszczęciu wstępnego dochodzenia. Procedurę tę ostatnio niemieckie organa śledcze zastosowały w sprawie afery podsłuchowej, gdy uciekinier z NSA (amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego) Edward Snowden wyjawił, że na podsłuchu był m.in. telefon kanclerz Angeli Merkel. Beobachtungsvorgang ma za zadanie sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne, a prokuratura może korzystać z wszystkich narzędzi jakie posiada: przesłuchiwanie świadków, żądania wydania dokumentów, występowanie o pomoc prawną do innych państw. W odniesieniu do katastrofy smoleńskiej niemieccy śledczy przyjrzą się, czy nie doszło do aktu terroru. Niemieckie prawo, konkretnie artykuły 89a i 89b kodeksu karnego, zezwala państwu niemieckiemu na badanie wszystkich zdarzeń, w których jest podejrzenie ataku terrorystycznego (np. dokonanego przez służby specjalne innego państwa), nawet jeśli jedynymi ofiarami są cudzoziemcy. Niemieckie tryby prawne w sprawie smoleńska ruszyły po tym, gdy 2 maja mec. Stefan Hambura wysłał do kanclerz Angeli Merkel pismo z prośbą o odtajnienie i wydanie wszystkich dokumentów BND dotyczących katastrofy smoleńskiej. Pismo to prawnik wysłał do wiadomości kilku innych urzędów niemieckich, w tym do prokuratora generalnego RFN Haralda Range. O tym, że informacje BND na temat Smoleńska istnieją, wspomniał w swojej książce „Tajne Akta S.” dziennikarz śledczy Jürgen Roth. Powołał się przy tym na notatkę agenta BND, który dowiedział się od swoich dwóch niezależnych, nieznających się wzajemnie rosyjskich i polskich źródeł, że na tupolewa z delegacją polską zamachu dokonała specjalna grupa rosyjskich służb specjalnych. Na dodatek dokonano tego w kooperacji z kimś z kręgu władzy w Polsce. Niedługo po wysłaniu pisma do kanclerz Merkel, do Hambury zatelefonował wysoki rangą prokurator Zöller z prokuratury generalnej RFN. Zapytał mnie czy oczekuję dostępu do dokumentów, o które prosiłem kanclerz Merkel, i czy jeszcze mam jakieś prośby. Odpowiedziałem, że nie oczekuję dokumentów (bo dokumenty BND może wydać jedynie urząd kanclerski), ale proszę o zajęcie się sprawą katastrofy smoleńskiej przez pryzmat niemieckiego prawa karnego. Mec. Hambura kilka dni temu spotkał się z federalnym ministrem sprawiedliwości, któremu wręczył książkę Rotha i napomknął przy tym, że nowo wybrany prezydent Polski był ministrem w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Powiedziałem to, bo mam nadzieję, że państwo niemieckie zwróci uwagę, że w Polsce zmienia się klimat polityczny. Świadczą o tym m.in. życzenia przesłane prezydentowi Dudzie przez kanclerz Merkel.
Działania niemieckich organów śledczych mocno kontrastują z działaniami polskiej prokuratury wojskowej, która niedługo po ukazaniu się książki Rotha (wyszła w Niemczech 8 kwietnia - przyp. red.) zapowiedziała wystąpienie o pomoc prawną do strony niemieckiej. Gdy zapytaliśmy, czy to zrobiła, otrzymaliśmy taką odpowiedź: Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie skierowała dotychczas wniosku rekwizycyjnego do Strony niemieckiej dotyczącego treści ostatniej książki autorstwa niemieckiego dziennikarza Jürgena Rotha — napisał rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej mjr Marcin Maksjan.
Gen. Płoski, czyli „ksiądz zamordowany w Smoleńsku”... Czy aferalne taśmy skrywają smoleńską bombę?
Powszechnym jest przekonanie, że afera taśmowa i jej siła rażenia można być znacznie większa niż do tej pory można sądzić. Równie często można spotkać opinie, że materiały z tej sprawy mogą służyć, a może już służą, do szantażu. Im bardziej elektryzujące wątki są poruszane, im bardziej szokujące dla opinii publicznej rzeczy rejestrowały taśmy, tym krótsza jest „smycz” na tych, którzy zostali nagrani. Pytaniem otwartym pozostaje czyja smycz jest najkrótsza. Być może tego nigdy się nie dowiemy. Można sądzić, że tych najbardziej kompromitujących nagrań nie znamy, być może nigdy ich nie poznamy. Dziennik „Fakt” publikował w niedawnym numerze, kogo jeszcze mógł nagrać „gang kelnerów”. Wśród wymienianych tam osób znalazł się człowiek cienia, już skompromitowany, którego rozmowy mogą być prawdziwym hitem. Chodzi o Tomasza Arabskiego, którego aktywność w sprawie smoleńskiej doprowadziła – niestety za sprawą prywatnego aktu oskarżenia rodzin ofiar tragedii – na ławę oskarżonych. To Arabski był odpowiedzialny za przygotowania wylotu delegacji z śp. Lechem Kaczyńskim na czele, to on prowadził tajne narady z ludźmi Putina przed 10/04, to on brał udział w grze wymierzonej przeciwko Prezydentowi RP. Widząc jego nazwisko na liście osób nagranych, nie sposób nie zadać pytania, czy afera taśmowa ma swój wątek smoleński. Być może byłby to jeden z najważniejszych i najgłośniejszych wątków tej sprawy. Przedsmak sensacji widać już w pierwszych fragmentach ujawnionego przez Zbigniewa Stonogę materiału. Ja… y… ja zawsze tego y Pu… Płoskiego/Pułoskiego wspominam, księdza kapelana generała ZAMORDOWANEGO w Smoleńsku. Ten był, ku..a, gigant. No i do dziś pamiętam spotkanie z tym… na jego imieninach z tym posłem Zielińskim (?). Bo przyjechałem do niego — mówił w czasie podsłuchanej rozmowy płk Dariusz Zawadka, były szef GROM, a ostatnio wiceprezes Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN) „Przyjaźń”. Czy płk Zawadka, człowiek sił specjalnych zajmujący się strategicznym dla państwa sektorem, ma jakąś wiedzę o Smoleńsku? Czy za jego słowami stały informacje o tym, co działo się w Rosji? Czy też mamy do czynienia jedynie z jego przekonaniem, że w Smoleńsku doszło do morderstwa? Być może mamy do czynienia z Freudowskim przejęzyczeniem. Jeśli jednak takie opinie są w elicie władzy częstsze, taśmy dowodziłyby, jak cyniczna, umoczona w postsmoleńską (a może i smoleńską) zbrodnie jest władza PO-PSL. Jeśli okazałoby się, że większa liczba nagranych ludzi władzy uważa, że w Smoleńsku doszło do morderstwa, podważyłoby to pięć lat polityki rządu PO-PSL, opartej na wyszydzaniu wszelkich podejrzeń, że 10/04 mieliśmy do czynienia z czymś innym niż tragiczny wypadek. A to otworzyłoby serię bardzo poważnych pytań również o to, kto stał za wybuchami w Smoleńsku i jakie siły miały z tymi wydarzeniami związek. Krótki cytat z materiałów dotyczących afery taśmowej wskazuje, jak groźne dla rządzących mogą być wątki smoleńskie nagranych przez kelnerów rozmów. Jeśli rzeczywiście takie wątki się pojawiały w nagranych spotkaniach, rząd musi mieć świadomość, że tyka pod nim smoleńska bomba. Jej siła rażenia może być ogromna…
Informacja o zatrzymaniu oficera 36. specpułku, współpracującego z rosyjskim wywiadem, stanowi istotne uzupełnienie dotychczasowej wiedzy na temat tragedii smoleńskiej. Zespół parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy od dawna wskazywał, że nad całym procesem przygotowania i przebiegu wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu czuwały rosyjskie służby specjalne.
Analiza poszczególnych wydarzeń poprzedzających katastrofę smoleńską nie pozostawia też wątpliwości, że mieliśmy do czynienia z celową, spójną i logiczną sekwencją, w której działania służb rosyjskich odgrywały zasadniczą rolę. Pytaniem otwartym pozostaje, na ile działania te były skorelowane z decyzjami politycznymi grupy rządzącej w Polsce oraz z aktywnością służb specjalnych III RP.
Poszlaki
Można wskazać przynajmniej trzy wydarzenia o takim charakterze:
– 7 kwietnia 2009 r. podjęto decyzję o powierzeniu remontu Tu-154M konsorcjum firm MAW Telecom Intl. i Polit-Elektronik – ściśle powiązanych z przemysłem rosyjskim. Wbrew wcześniejszym praktykom remontu tupolewa dokonano w zakładach lotniczych Awiakor w Samarze należących do przyjaciela Władimira Putina Olega Deripaski. W raporcie zespołu parlamentarnego z roku 2013 stwierdzono, że to „służby rosyjskie decydowały o tym, jakie firmy i w jakim zakresie będą przeprowadzały remonty najważniejszych polskich samolotów”.
Okazało się także, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego nie nadzorowała remontu tupolewa, a cała modernizacja była kontrolowana przez wywiad rosyjski. Pytany o to były wiceszef MON Marcin Idzik twierdził: „Podczas pobytu w Samarze jedna osoba nie opuszczała tego samolotu”, ale nie potrafił wskazać, kim była ta osoba i czy należała do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.
– Od września 2009 r. rząd Donalda Tuska współdziałał z władzami Rosji w celu rozdzielenia rocznicowych uroczystości katyńskich. Przez wiele miesięcy toczyła się gra, w której uczestniczyli przedstawiciele polskiej dyplomacji, szefowie rządów Polski i Rosji oraz ambasada rosyjska w Warszawie.
– Organizację wizyty polskiego prezydenta powierzono komunistycznemu agentowi Tomaszowi Turowskiemu – byłemu oficerowi SB. Turowski został zatrudniony w MSZ 14 lutego 2010 r. i już następnego dnia udał się do Moskwy, gdzie jako kierownikowi wydziału politycznego ambasady RP powierzono mu zadanie zorganizowania uroczystości w Katyniu. Jeśli był w tym czasie funkcjonariuszem lub tajnym współpracownikiem Agencji Wywiadu (na co wskazuje wiele przesłanek), decyzja o skierowaniu go do Moskwy musiała być konsultowana z szefostwem tej służby, a rodzaj powierzonego mu zadania mógł dotyczyć funkcji łącznika ds. kontaktów ze służbami Federacji Rosyjskiej.
Czytaj więcej w najnowszym tygodniku "Gazeta Polska"
Słuszne parówki „Wyborczej” i niesłuszne parówki profesorów „od Macierewicza”
Słuszne:
Parówki i parostatki. Gotowane parówki pękają zawsze wzdłuż, a nie wszerz. Dlatego że mają kształt walca, a naprężenie działające w ściance wzdłuż osi walca jest dwukrotnie mniejsze od działającego stycznie do obwodu. Tak samo pękały kotły pierwszych parostatków na Missisipi. michnikowy szmatławiec, 4 VIII 2014, dr Piotr Cieśliński [fizyk matematyczny, szef Działu Nauka „Wyborczej”]: Jak fizycy radzą sobie z pękaniem.
Niesłuszne:
W postsmoleńskim thrillerze wodę z mózgu robili ludziom przecież naukowcy z tytułami. Pokazywano rozpadający się tupolew na wykresach, szokowano obliczeniami o „zgaśnięciu” samolotu, udowadniano zamach na przykładzie pękających parówek czy zgniatając puszkę po piwie. michnikowy szmatławiec, 4 VIII 2014, Rafał Romanowski: Co łączy zestrzelonego boeinga i Smoleńsk? Głupota puszczona w świat.
Katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem nie była zwykłą katastrofą. Mogła być tematem ostrego ale zrównoważonego sporu politycznego. Ale PiS zaprzepaścił szansę na to by, spór ten miał racjonalny wymiar i nie szkodził państwu. Dziś naprawić tego już się nie da. […] Oto najważniejsze sprawy (poruszaliśmy je w „Wyborczej”), które mogły stać się osią sporu, a które przykryli „zamachowcy” na czele [z] Macierewiczem i jego ekspertami od pękających parówek oraz wybuchów w szopie. michnikowy szmatławiec, 16 IV 2015, Wojciech Czuchnowski: I tak płynie Smoleńsk kanałem wykopanym przez PiS.
Wybrane uwagi o możliwej technice ataku terrorystycznego w Smoleńsku
Wstęp Niniejszy tekst stanowi rozwinięcie wątków zasygnalizowanych w referacie autora na III Konferencji Smoleńskiej(1). Przyjęto w nim, że najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy jest akt terroryzmu. Chociaż przy obecnym stanie wiedzy trudno wyobrazić sobie udowodnienie takiej hipotezy (dotyczy to jednak także innych hipotez, w tym oficjalnych), to jest już możliwa analiza tego, czy informacje, które posiadamy, uprawdopodabniają roboczą hipotezę zamachu. Niniejszy tekst jest próbą powiązania niektórych znanych danych, poszlak i zapisów parametrów lotu w jeden w ciąg zdarzeń. Autor stara się koncepcyjnie zrekonstruować dwuwariantowy, niezależny od pogody, elastyczny i jednocześnie prosty plan ataku terrorystycznego, w całości zgodny ze znanymi zapisami parametrów lotu, w ostateczności wymagający jedynie minimalnej ingerencji technicznej w zapis CVR. Niniejszy materiał powstał przy założeniu, że dane FDR/QAR/CVR są wiarygodne(2). Stwierdzenie ich niewiarygodności może wpłynąć na zmianę prezentowanych wniosków. Mimo to, wydawało się konieczne przeprowadzenie analizy możliwości ataku terrorystycznego przy założeniu, że wiarygodna jest przeważająca część informacji oficjalnych, a tylko nieliczne zostały celowo zafałszowane lub ukryte. Intencją autora jest wyłącznie sprawdzenie wykonalności aktu terroru przy przyjętych powyżej założeniach, a nie zamiennik udowodnienia, że miał on miejsce według przyjętego scenariusza. W niniejszym opracowaniu celowo pominięto rozwinięcie niektórych wątków pobocznych, szerzej zasygnalizowanych przez innych autorów (motywy, remont samolotu, zaniechania BOR, wątek organizacyjny wizyty, sprawa sekcji zwłok itp.).
Tło i możliwość wcześniejszych przygotowań
I Remont „101” w Samarze odbył się bez właściwego zabezpieczenia przez polskie służby specjalne. W związku z głęboko posuniętą ingerencją w strukturę płatowca, była zatem możliwość założenia materiałów wybuchowych, iskrowników itp., oraz ingerencji w inne wyposażenie w miejscach samolotu nieotwieranych i nieobsługiwanych w Polsce (np. kesony w skrzydłach); II Chociaż loty polskich VIP do Smoleńska miały już długą tradycję, to na ok. miesiąca przed katastrofą dowództwo wojskowego lotniska w Smoleńsku zostało zobowiązane do uwzględniania punktu przepisów AIP Rosja, zgodnie z którym „Dowódcy zagranicznych statków powietrznych, wykonujący loty do Rosji podejmują samodzielnie decyzję o możliwości startu z lotniska i lądowania na lotnisku docelowym, z przyjęciem na siebie pełnej odpowiedzialności za podjętą decyzję”(3). Tym samym formalnie zdjęto z GKL(4) na lotnisku Smoleńsk Północny jakąkolwiek prawną odpowiedzialność za ewentualne skutki jej przyszłych działań i zaniechań. Wprowadzenie tej regulacji wydaje się być jedną z najpoważniejszych poszlak, że odpowiednio wcześniej zaplanowano nie tylko katastrofę na wymienionym lotnisku, ale też zrzucenie całej winy za nią na stronę polską, pomimo że zdarzyła się ona w strefie odpowiedzialności wojskowej kontroli lotów.
Warianty scenariusza w zależności od warunków atmosferycznych i działań załogi
Efektywny scenariusz ataku to doprowadzenie do CFIT(5) w czasie odejścia na drugi krąg lub przy lądowaniu (w czasie przyziemienia ze zbyt dużą prędkością pionową). Następnie wybuch par paliwa i pożar na wrakowisku, zapewniający zatarcie śladów aktu terrorystycznego. Kluczowa jest możliwość przeprowadzenia ataku niezależnie od panujących warunków atmosferycznych. W tym scenariuszu niezbędne jest czasowe uszkodzenie układu sterowania samolotu w taki sposób, aby opóźnić możliwość odłączenia ABSU(6) w kanale podłużnym (odpowiedzialnym na prędkość pionową), a następnie: I W dobrych warunkach atmosferycznych: wydanie zgody na lądowanie, włączenie blokady układu sterowania i doprowadzenie do zderzenia samolotu z ziemią przy zbyt dużej prędkości pionowej (odblokowanie układu sterowania opóźnione wskutek blokady, tuż przed kontaktem z ziemią). Następnie wybuch par paliwa tuż po przyziemieniu, skoordynowany z jednoczesnym odpaleniem MW(7) we wszystkich miejscach płatowca, gdzie zostały podłożone(8), wreszcie pożar rozlanego paliwa (kerozyny), II Przy próbie odejścia na drugi krąg- uniemożliwienie odejścia przez czasową blokadę układu sterowania w kanale podłużnym, pozbawienie pilotów możliwości przejścia na wznoszenie i doprowadzenie do zderzenia z ziemią przy zbyt dużej prędkości pionowej lub w pozycji niekontrolowanej. Na małej wysokości odblokowanie układu sterowania tuż przed kontaktem z przeszkodami lub ziemią) i: — natychmiastowe uderzenie w ziemię, wybuch par paliwa i w konsekwencji pożar, lub — gdyby samolot od razu nie uderzył w ziemię- doprowadzenie do kolizji z przeszkodami terenowymi, uszkodzenie skrzydła kierunkowymi mikrowybuchami, skutkujące utratą sterowności w locie, później spowodowanie wybuchu par kerozyny w momencie kontaktu samolotu z ziemią i pożaru.
Kierunek podejścia
Na kierunku podejścia od wschodniej strony pasa znajdowały się teoretycznie lepsze pomoce nawigacyjne (2 radiolatarnie NDB), niż od zachodu. Nie ma zatem kłopotu z merytorycznym wytłumaczeniem sprowadzenia samolotu przez GKL akurat od wschodu, gdzie występuje urozmaicona rzeźba terenu. Dodatkowo, od wschodu obowiązywała niższa DH(9) (100 m) niż od strony zachodniej (300 m). Tym samym, podejście od zachodu czyniło praktycznie niemożliwym wiarygodne (czyli bez awarii sprzętu lub udziału osób trzecich) sprowadzenie samolotu o ok.290 metrów poniżej DH tak, aby zainicjować ciąg zderzeń z przeszkodami terenowymi. Pomimo niższej DH z tej strony, od wschodu praktycznie cała ścieżka podejścia przed pasem była w strefie dopuszczalnych bocznych odchyleń zarośnięta (por.rysunek poniżej) przez krzaki i drzewa. Niektóre z nich były wysokie- np. drzewa w okolicy TAWS#38 i szpaler na szerokości ścieżki podejścia za ul.Kutuzowa.
Rys.1 Strefy drzew i krzewów na podejściu do pasa od wschodu. Żółtymi ramkami zaznaczono wysokie drzewa, kolizją z którymi można po katastrofie tłumaczyć uszkodzenie samolotu w sposób skutkujący utratą sterowności. Szerokość pasów zieleni wysokiej jest większa niż szerokość strefy dopuszczalnych bocznych odchyleń samolotu od osi pasa. Opr.autora na schemacie z raportu KBWLLP. Oznacza to, że po znalezieniu się samolotu za nisko, przy odpowiednio długim czasie blokady układu sterowania, zderzenie z dużym drzewem, które można było wskazać za skutkujące zniszczeniem końcówki skrzydła, było w zasadzie przesądzone, chociaż wcześniej nie można było przewidzieć w którym dokładnie miejscu nastąpi kolizja. Uwaga ta w szczególny sposób dotyczy szpaleru za ul. Kutuzowa. Nawet gdyby maszyna uderzyła w drzewo, które nie byłoby zdolne odłamać skrzydła, można było tłumaczyć jego zniszczenie samoistnym wybuchem par paliwa lub „uderzeniem hydraulicznym” w zbiorniku w odejmowalnej części płata- a więc przyczyną quasi-naturalną, która wystąpiła wskutek „błędu pilota”.
Skuteczny scenariusz - szczegóły
W przedstawionym scenariuszu konieczny jest wybuch par kerozyny i pożar paliwa ze zbiorników centropłata już na wrakowisku, niszczący wrak oraz ciała ofiar i zacierający ślady. W celu jego zrealizowania niezbędne jest: I W przypadku kolizji samolotu z ziemią tuż po odblokowaniu układu sterowania- zainicjowanie wybuchu MW we wszystkich miejscach, gdzie został podłożony, i doprowadzenie do pożaru paliwa; II W przypadku uniknięcia przewidywanej kolizji z obiektami naziemnymi lub w celu wzmocnienia jej skutków, po odblokowaniu układu sterowania tuż nad ziemią - zniszczenie w jak najbardziej ukryty sposób niezbędnej dla prawidłowego sterowania części maszyny, której stan nie jest rejestrowany przez FDR (najmniej parametrów jest zapisywanych dla skrzydła lewego)(10); III Kluczowe dla późniejszego „wytłumaczenia przyczyn wypadku” jest czasowe, a nie permanentne zablokowanie układu sterowania tak, aby zapisy FDR wskazywały, że samolot był sterowny, ale np. akcję przejścia na wznoszenie lub redukcji prędkości opadania przed lądowaniem podjęto za późno i za nisko. Pozwoli to na wiarygodne obwinienie załogi o sprawstwo katastrofy; IV Jednym z działań koniecznych do zablokowania układu sterowania jest unieczynnienie przycisków ODŁĄCZENIE AP na wolantach(11); V Inny element mający bezpośredni wpływ na możliwość szybkiego przesilenia ABSU w kanale podłużnym to zaciążacz przelotowy(12), ręcznie włączany po starcie i odłączany przed podejściem do lądowania. Jego zdalne, niesygnalizowane wizualnie włączenie w czasie podejścia może spowodować zaskoczenie u pilota lecącego i utratę kilku newralgicznych sekund na przesilenie ABSU w niespodziewanej sytuacji, w której byłaby niezbędna dodatkowa analiza koniecznych do wykonania czynności(13). Powoduje także dodatkowy silny stres, co zwiększa ryzyko popełnienia błędu. Czynnikiem niezbędnym do realizacji tego planu musi być zdalna aktywacja zmniejszenia progu włączenia działania zaciążacza: — w razie próby odejścia na drugi krąg z położenia kolumny sterowej ściągniętej o 80 mm od pozycji wytrymowanej do tylko ok.45 mm(14), — w razie lądowania jak wyżej, lub tuż przed przyziemieniem - do położenia uniemożliwiającego redukcję prędkości pionowej do wymaganej przez IUL tuż przed kontaktem z pasem. Efektem ma być upadek lub bardzo twarde lądowanie z przekroczeniem dopuszczalnych warunków eksploatacji maszyny (konieczne odłamanie skrzydeł i rozpylenie paliwa i jego par, ich zapłon i pożar); VI Należy wyraźnie podkreślić, że żaden scenariusz zakładający użycie materiałów wybuchowych bez wcześniejszego uszkodzenia układu sterowania i znalezienia się samolotu tuż przy ziemi nie tłumaczyłby wiarygodnie katastrofy. Przeciwnie: do użycia MW i inicjacji pożaru powinno dojść w bezpośredniej bliskości gruntu, na wysokościach, gdzie kolizja z przeszkodami terenowymi byłaby nieunikniona. Tylko w takim przypadku można próbować przekonująco tłumaczyć zniszczenia wybuchowe zderzeniami z obiektami naziemnymi, skutecznie podpierając się zapisami FDR. Tym samym dopuszczenie przez terrorystów do tego, aby samolot znalazł się na „wysokiej” trajektorii odejścia, bez kontaktu z obiektami naziemnymi, należy uznać za wykluczone, również z powodu konieczności zaaranżowania wiarygodnych uszkodzeń całego toru przeszkód naziemnych na szerokości samolotu, a jednocześnie na dużym obszarze, którego obserwacji przez osoby postronne nie można zapobiec. Podobnie, przy trajektorii „wysokiej” konieczna byłaby powypadkowa ingerencja w zapisane przez FDR/QAR wartości wysokości radiowej lotu (należałoby się także liczyć z koniecznością ingerencji w logi TAWS, ponieważ nie można z góry przewidzieć, w którym punkcie trajektorii w tym urządzeniu włączy się alarm), oraz przestawienie czasów odczytów wysokości przez nawigatora w CVR, aby dopasować je do profilu terenu. Z powodu konieczności przygotowania się do sfałszowania zapisów tak wielu urządzeń (szczególnie w TAWS, FMS) wydaje się, że operacja taka byłaby nieuzasadniona z punktu widzenia terrorystów, jako że podobny końcowy efekt „wypadku” można było osiągnąć znacznie prostszymi środkami, nad którymi ma się pełną kontrolę (ingerencja w ABSU i układ sterowania samolotu, oraz ewentualnie zapis CVR); VII Skuteczny scenariusz jest niemożliwy do zrealizowania bez współpracy agentury po stronie polskiej.
Utrudnienia
I Brak jednolitej techniki podejść (różne możliwe prędkości pionowe) oznacza różne niezbędne czasy trwania blokady układu sterowania i różne trajektorie pionowe i poziome, a wraz z tym- możliwość znalezienia się samolotu w różnych miejscach w stosunku do wysokich drzew na ścieżce, II Niezbędne jest włączenie blokady kanału podłużnego układu sterowania powyżej DH. W złych warunkach atmosferycznych, bez możliwości oceny położenia przestrzennego samolotu za pomocą obserwacji wzrokowej, jest zatem konieczne ustalenie momentu włączenia blokady innymi metodami (np. nasłuch korespondencji radiowej, własne środki radiotechniczne itp.), III Czasowa blokada wszystkich możliwości odłączenia kanału podłużnego ABSU musiała nastąpi niezależnie od tego, czy podjęto by decyzję o odejściu, czy o lądowaniu. W razie decyzji o lądowaniu, przy podejściu po standardowej ścieżce i z niewielką prędkością pionową, dysponując dłuższym czasem na reakcję, w razie niezadziałania przycisków ODŁĄCZENIE AP pilot może awaryjnie próbować odłączyć ABSU alternatywną metodą. W zwykłych warunkach unieczynnienie wyłącznie przycisków ODŁĄCZENIE AP skutkowałoby jedynie późniejszym zgłoszeniem incydentu (awaria sprzętu) przez załogę(15). Dlatego właśnie należy liczyć się z czasową blokadą wszystkich możliwych sposobów odłączenia kanału podłużnego ABSU, IV Brak pewności, że samolot w ogóle podejdzie do lądowania w złych warunkach atmosferycznych na wybranym lotnisku- konieczne jest zachęcenie pilotów do podjęcia próby, lub wydanie zgody w razie prośby załogi, V Konieczność znalezienia się samolotu znacznie niżej niż DH, na wysokościach gwarantujących kolizje z obiektami naziemnymi (na dużej wysokości wybuch byłby niewytłumaczalny, a jego skutki trudniejsze do ukrycia). Im mniejsza wysokość, na której rozpoczął się rozpad konstrukcji maszyny, tym mniejszy obszar, na który mogą spaść szczątki, których obecności nie da się wytłumaczyć uderzeniem w przeszkody naziemne. W efekcie oznacza to mniejszy obszar do przeszukania przez terrorystów, przenoszących fragmenty wraku po katastrofie w celu uprawdopodobnienia CFIT, VI Scenariusz powinien być elastyczny i przewidywać możliwość znalezienia się samolotu na ścieżce podejścia z dużymi odchyleniami bocznymi od niej (tj. na północ i południe) w przypadku wykonywania podejścia bez widzialności ziemi. Tym samym wcześniejsze zaaranżowanie uszkodzeń terenu wyłącznie na jednym kierunku, wybranym jeszcze przed katastrofą, jest wykluczone(16), VII Duże prawdopodobieństwo konieczności ingerencji w zapis co najmniej CVR(17), a także znacznie mniejsze dla rejestratorów parametrycznych FDR/QAR (tylko, jeśli sposób niszczenia samolotu lub działania załogi wymknęłyby się całkowicie spod kontroli), VIII Konieczność uniemożliwienia dokładnego przebadania wraku przez osoby trzecie w razie zachowania się jego newralgicznych fragmentów w dobrym stanie, IX Z możliwych technik rozpoczęcia sekwencji niszczenia samolotu (np. automatycznie, zależnie tylko od osiągniętej wysokości, lub zdalnie)- ta druga wydaje się bardziej efektywna, ponieważ umożliwia elastyczne, inteligentne reagowanie przez człowieka, w zależności od rozwoju wydarzeń. Z drugiej jednak strony w złych warunkach atmosferycznych czas na podjęcie decyzji może być bardzo krótki, co zwiększa ryzyko popełnienia błędu w ocenie położenia samolotu i wyborze miejsca i środków koniecznych do zniszczenia go, X W trudnych warunkach atmosferycznych wskazane jest użycie dodatkowych obserwatorów(18) (np. operatorzy Specnazu(19)) do oceny odległości i wysokości samolotu względem progu pasa oraz aktywacji urządzeń niszczących płatowiec, XI Szybkie zabezpieczenie terenu i eliminacja ewentualnych ofiar, które przeżyły katastrofę, w sposób niepozostawiający nietypowych śladów (Specnaz), XII Logistyka - gotowość do szybkiego otoczenia dużego obszaru i przemieszczenia oraz uprzątnięcia zeń części samolotu, niepasujących do głównych założeń scenariusza, maskowanie prawdziwych i tworzenie sztucznych uszkodzeń terenu, np. dodatkowych pożarów trawy. Realizacja wszystkich elementów z zachowaniem pełnej dyskrecji, której nie można być pewnym w przypadku żołnierzy służby zasadniczej, MCzS, milicji lub straży pożarnej (również wskazany Specnaz).
Czynniki sprzyjające
I Wcześniejsze rutynowe poinformowanie strony rosyjskiej o składzie załogi. Należy przyjąć, że Rosjanie posiadali dość dokładny profil psychologiczny i analizę doświadczenia oraz nawyków pilotażowych i czasów reakcji dowódcy załogi, zebrane w czasie jego wcześniejszych pobytów służbowych w Rosji, w tym w czasie lotów w towarzystwie instruktorów rosyjskich na Tu-154M i w symulatorze. Dotyczy to także, jak można się spodziewać, wszystkich jego kolegów, z którymi Rosjanie mieli wcześniej kontakt. Posiadanie tych danych pozwalało na dość elastyczne przewidywanie, a nawet inspirowanie działań pilota w celu wciągnięcia w pułapkę(20), II Posiadając efektywny wywiad wojskowy i współpracując z agenturą wywodzącą się również z byłych polskich służb specjalnych oraz wojska, Rosjanie powinni mieć świadomość przeciążenia personelu 36.splt zadaniami operacyjnymi, luk w szkoleniu, bałaganu administracyjnego w pułku, zmian procedur i przepisów w Siłach Powietrznych itp. Były to wiadomości kluczowe dla późniejszego uwiarygodnienia CFIT i odwrócenia uwagi od rzeczywistego sprawcy tragedii. Należy podkreślić, że im większe były rzeczywiste niedociągnięcia po stronie polskiej, tym łatwiejsze byłoby późniejsze ukrycie samego ataku terrorystycznego. Tu należy szukać źródeł sukcesu rządowo-rosyjskiej akcji propagandowej w społeczeństwie, a szczególnie w środowiskach profesjonalistów lotniczych, III Fakt zejścia samolotu do DH, choć zgodnego z przepisami (RL-2006), można traktować jako czynnik obiektywnie obojętny lub sprzyjający przeprowadzeniu udanego ataku terrorystycznego w Smoleńsku. Nawet po przyjęciu, że mamy do czynienia z czynnikiem sprzyjającym, w ocenie działań i decyzji pilota należy jednak unikać uproszczeń i trzeba rozpatrywać je wyłącznie w kontekście współpracy z KSL i jakości informacji o prawidłowości realizowanego manewru podejścia (wg KSL nie wymagającego żadnych korekt), które pilot lecący traktował jako prawdziwe, pomimo że post factum okazały się błędne, IV Można przypuszczać, że brak terminowej decyzji o odejściu na DH(21) (którego nie wyegzekwował także KSL) nie miałby związku z przeprowadzeniem lub nieprzeprowadzeniem zamachu (wydaje się, że alternatywne scenariusze w najprostszym do przeprowadzenia wariancie były powiązane ze sobą planowanym wspólnym miejscem „wypadku”- lotniskiem Smoleńsk Północny, pozostającym pod kontrolą WWS FR i smoleńskiej jednostki Specnazu MWD „Merkurij”). Jednak przeprowadzenie ataku na lotnisku zapasowym byłoby także możliwe pod warunkiem skutecznego zdalnego zainicjowania uszkodzenia układu sterowania i doprowadzenia do pożaru, chociaż zamachowcy zachowaliby znacznie mniejszą kontrolę nad skutkami swoich działań np. w cywilnym porcie lotniczym. Z powodu trudności organizacyjnych taki wariant wydaje się mniej prawdopodobny, V W opisywanym scenariuszu występuje prosta zależność: im niżej zostanie podjęta decyzja o odejściu/lądowaniu, tym mniej czasu załoga będzie miała na próbę likwidacji lub „obejścia” skutków uszkodzenia układu sterowania (chociaż z powodów podanych powyżej należy przyjąć, że nie było to w ogóle możliwe). Tym samym, niektóre alternatywne, a zwykle nie używane w tej fazie lotu możliwości odłączenia ABSU(22) mogą nie zostać użyte z braku czasu; VI Brak kompetencji zawodowych KSL, N.Ryżenki, jego nieznajomość lotniska Smoleńsk Północny i praca w stresie i przy naciskach przełożonego, na sprzęcie o niewiadomej sprawności spowodowały nieprzekazanie załodze komendy do odejścia na drugi krąg w odpowiednim momencie, kiedy samolot znalazł się jeszcze powyżej DH, a był już poza strefą dopuszczalnych odchyleń stacji radiolokacyjnej. Pomimo tego, że przynajmniej do wysokości barometrycznej 200 m KSL powinien mieć świadomość, gdzie znajduje się maszyna (pilot kwitował wysokością lotu), nie odesłał on samolotu na drugi krąg, co miał obowiązek zrobić.
Postulowany przebieg zdarzeń
I Czasowa blokada układu sterowania w kanale podłużnym, uniemożliwiająca szybkie przejście na wznoszenie po podjęciu decyzji, w efekcie nadmierne zniżenie, II Punktowe wybuchy w skrzydle w okolicy BNDB, których odbiciem jest sekwencja wybrzmiewających dźwięków, słyszalna w zapisie CVR(23) na wysokości radiowej (nad terenem) ok.15,6-12,5 m (wg parametru WYSRADIO ATM QAR), w miejscu, gdzie nie ma obiektów naziemnych, z którymi mógłby kolidować samolot. Rozpoczyna się postępujące niszczenie lewego skrzydła. Zainicjowanie mikrowybuchów w tym miejscu może świadczyć np. o zbyt wczesnym rozpoczęciu niszczenia struktury samolotu w stosunku do znajdujących się na kursie przeszkód terenowych. Przyczyną tego mogła być np. błędna ocena przewidywanej trajektorii samolotu wyłaniającego się z dużą prędkością z chmur o niskich podstawach i przy niewielkiej widzialności, kilkanaście metrów nad ziemią, w pobliżu masztu radiolatarni i okolicznych drzew, III Wtórny wybuch mieszaniny par paliwa z powietrzem z przedniego kesonu lewego skrzydła doczepnego w okolicy brzozy Bodina, mający prawdopodobnie podłoże naturalne (iskrzenie uszkodzonej instalacji elektrycznej), utrata części siły nośnej z lewej strony, skutkująca szybkim obrotem maszyny w locie, IV Wybuch w okolicy TAWS#38(24), prawdopodobnie w tylnym kesonie, być może również wskutek mechanicznych uszkodzeń skrzydła (np.zderzeń z drzewami lub jego łamania od sił aerodynamicznych), V Wybuch mieszaniny paliwa z powietrzem inicjowany sztucznie tuż przed wrakowiskiem, jeszcze przed zetknięciem się samolotu z ziemią (punkt FMS Stop) lub w momencie uderzenia (punkt GPS1,GPS2,GPS3). Był on tak silny, że świadek A.Wosztyl, znajdujący się ponad 500 m dalej, odczuł falę uderzeniową powietrza(25), a w okolicy włączyły się alarmy samochodowe. Na realność powyższego scenariusza wskazuje stwierdzenie śladów MW na fragmentach foteli i rzeczy jednej z ofiar, a także niektórych odłamkach samolotu. Na próbę sztucznego zainicjowania wybuchu paliwa w prawym skrzydle może zaś wskazywać obecność śladów charakterystycznych dla MW na fragmencie przedniego dźwigara prawego skrzydła, VI Ogólny pożar, który miałby objąć cały wrak i zniszczyć dowody rzeczowe, ostatecznie nie nastąpił, a duża część paliwa została rozlana. Wystąpiły tylko pożary o niewielkim zasięgu.
Uwagi
I Kwestia ograniczeń w rejestracji wchodzących osób przez system kontroli dostępu na Okęciu tuż przed katastrofą może wskazywać na: — przeprowadzenie operacji dezinformacyjnej w Polsce w celu zmylenia śladów, lub — zainstalowanie dodatkowego, prawdopodobnie niewielkiego ładunku wybuchowego („polska” część planu realizowana np. przez agenturę przy współpracy z terrorystami rosyjskimi). Byłby to warunek być może zbędny technicznie, ale konieczny do przeprowadzenia rosyjskiej części operacji wyłącznie w celu związania ze sobą przestępców ze strony polskiej i zapewnienia sobie ich przyszłej dyskrecji. Informacje J.Rotha wskazują wręcz na zlecenie zamachu Rosjanom przez stronę polską, są jednak bardzo ogólne i niemożliwe do zweryfikowania bez wiedzy operacyjnej. Należy zauważyć, że zarówno fragmenty podłogi, bagażnika samolotu, jak i niektóre elementy z apteczki technicznej zachowały się w stanie, który nie wskazuje na wybuch tak dużego ładunku wniesionego w apteczce, aby cały dach samolotu został kompletnie zniszczony. Największe obrażenia odniosły jednak niektóre ofiary z salonki nr 3, siedzące nad przednim bagażnikiem, gdzie zwyczajowo wożono apteczkę. Rozczłonkowanie ciał pasażerów tej salonki jest jednak bardzo zróżnicowane- od jednego do kilkunastu fragmentów na ciało. Podobnie, rozrzut na wrakowisku fragmentów ciał i rzeczy należących do niektórych pasażerów salonki nr 3 sięga od kilkudziesięciu do aż około stu metrów; II Nie można wykluczyć, że część odczytów śladów MW, stwierdzonych w Rosji może mieć źródło w rosyjskiej próbie zmylenia śladów, przeprowadzonej już po katastrofie, a markery mogą np. wskazywać, że MW pochodzą wyłącznie z Polski; III Ślady DNT na granicy wykrywalności użytej metody analitycznej znaleziono w czasie niezależnych badań w USA na przedmiocie osoby, siedzącej najprawdopodobniej w ostatnich rzędach kabiny pasażerskiej, tuż przed tylną toaletą i grodzią ciśnieniową. W tym przypadku należy wykluczyć rosyjskie działania dezinformacyjne w związku z bardzo wczesnym przywiezieniem tego przedmiotu do Polski (został on wydany osobie fizycznej jeszcze w 2010 roku). IV Przy realizacji przedstawionego w tej pracy scenariusza są potrzebne jedynie niewielkie ilości MW, których podstawowym zadaniem byłoby punktowe zniszczenie elementów ważnych dla sterowania samolotem, a także inicjacja wtórnych wybuchów mieszanki paliwowo-powietrznej i wywołanie pożaru paliwa już na wrakowisku. To wskazuje jako optymalne miejsce wywołania wybuchów odejmowalne części skrzydeł, wypełnione w końcówce lotu parami kerozyny. Konieczna jest także perforacja zbiorników centropłata, wypełnionych paliwem, rozpylenie i rozlanie go na wrakowisku, skutkujące pożarem. V Należy pamiętać, że im większe ładunki lub większa ilość miejsc ich podłożenia, tym mniejsza szansa na zachowanie przez zamachowca kontroli nad wszystkimi śladami. W wojskowych operacjach specjalnych dodatkowo istnieje duży margines niepewności co do ich przebiegu oraz skutków. Dlatego niektóre wydarzenia (np.pierwszy wybuch par paliwa w locie w okolicy brzozy Bodina) nie musiały być zaplanowane. Mogły być one ze znacznie większym prawdopodobieństwem efektem postępującego niszczenia samolotu, niż jego przyczyną, VI Bez wiarygodnych badań wraku, przeprowadzonych tuż po katastrofie przez stronę polską, newralgiczne elementy wskazujące na atak terrorystyczny mogły zostać przez Rosjan zniszczone, co zmniejsza możliwości ustalenia przebiegu zdarzeń. Wnioski Przedstawiony powyżej scenariusz nie stoi w sprzeczności z żadnymi znanymi ze źródeł oficjalnych danymi z rejestratorów parametrów lotu (FDR,QAR,CVR), a także FMS i TAWS, śladami zniszczeń obiektów naziemnych oraz zeznaniami świadków, złożonymi wkrótce po katastrofie. Dane źródłowe IES - Zakład Kryminalistyki Nr Dz. E.2506/2010/K IES - Pracownia Analizy Mowy i Nagrań, Nr Dz. E.1286/2011/KF ATM, EKSPERTYZA TECHNICZNA DESZYFRACJA I ANALIZA DANYCH Z POKŁADOWYCH REJESTRATORÓW PARAMETRÓW, dane ATM QAR (wykresy)
Dodatkowa literatura
Air Accident Investigation Commission. Final Report, Interstate Aviation Committee, 2011 (także wersja rosyjska) KBWLLP, Załącznik nr 2. Opis i analiza pracy systemów pokładowych samolotu Tu-154M nr 101, Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu Tu-154M nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska Smoleńsk Północny, Warszawa 2011 Instrukcja użytkowania w locie samolotu Tu-154M”, PLL „LOT”, https://drive.google.com/file/d/0BwPwbhn BMeraZERIM2hzNUgxRkU/edit?usp=sharing ??????????? ?? ??????????? ???????????? ??-154?, http://aviadocs.net/RLE/Tu-154M/CD1_RTYE/RTE/ KBWLLP, Załącznik nr 8 do protokołu wojskowego nr 192/2010/11: Odpis korespondencji pokładowej ?. ?. ??????, ?. ?. ????????, ?. ?. ??????? ???????????? ???????????? ???????? ??-154?, ?????? “????????? ?????????” 1997 ?. ?. ????? ???????? ?????? ? ????????????? ???????? ??-154 ?????? «????????? ?????????» 1994
PRZYPISY
1) https://drive.google.com/file/d/0BwPwbh ... sp=sharing https://drive.google.com/file/d/0BwPwbh ... sp=sharing 2) Uwaga dotyczy danych wymienionych w zestawieniu danych źródłowych na końcu niniejszego opracowania. 3) Raport MAK, ang., str.144 4) GKL-grupa kierowania lotami 5) CFIT- zderzenie z ziemią w locie kontrolowanym 6) ABSU- pokładowy automatyczny system sterowania 7) MW- materiał wybuchowy 8) W razie lądowania niezbędna konfiskata przez służby osobom obecnym na lotnisku ewentualnych wykonanych w tym czasie nagrań, na których utrwalono przebieg zdarzenia 9) DH- wysokość decyzji 10) Zniszczenie elementu niezbędnego do sterowania samolotem powinno być przeprowadzone w na tyle, na ile to możliwe, skryty sposób. Dlatego należy wykluczyć próby spowodowania silnej eksplozji lub ich serii w locie, natomiast bardzo prawdopodobne są mikrowybuchy w wybranych miejscach konstrukcji, osłabiające od wewnątrz strukturę skrzydła i doprowadzające do jego stopniowego zniszczenia wskutek sił aerodynamicznych lub późniejszych zderzeń osłabionej konstrukcji z przeszkodami terenowymi. 11) Stan tego przycisku nie jest rejestrowany przez FDR, które zapisują jedynie udane odłączenie poszczególnych kanałów ABSU. 12) Stan zaciążacza przelotowego nie jest zapisywany przez FDR/QAR. Samo niesygnalizowane wcześniej włączenie zaciążacza to niespodziewany wzrost reakcji mechanizmu, a więc i siły niezbędnej do przesilenia ABSU o 14+/-3 kG, z ok.10 kG do 24 kG. 13) W razie braku zadziałania układu sterowania w znany i przetrenowany sposób konieczny jest dodatkowy czas na przeanalizowanie nietypowej sytuacji i skuteczne podjęcie środków zaradczych. Czas ten można po katastrofie interpretować jako nieumiejętność ściągnięcia wolantu w sprawnym samolocie wskutek złego wyszkolenia pilota. Tak właśnie zrobiły komisje państwowe. 14) Próg przesilenia kanału podłużnego ABSU to wychylenie kolumny sterowej o ponad 50 mm od położenia wytrymowanego. 15) Podobna sytuacja miała miejsce gdy w jednym z lotów ABSU sam wyłączył się w czasie podejścia wskutek zwarcia w pulpicie PU-46. 16) Jest to związane z brakiem możliwości wcześniejszego przewidzenia toru lotu po którym poruszać się będzie samolot- trajektoria pozioma może wyglądać inaczej w zależności od lokalizacji punktu zakończenia czwartego zakrętu, wykorzystania różnych punktów nawigacyjnych (inaczej dla DRL+XUBS, inaczej dla samego XUBS), jakości pracy KSL, sprawności radiolatarni NDB itp. Dodatkowo, zgodnie z IUL samolotu lądowanie można przeprowadzić, gdy samolot znajduje się w bocznej odległości od osi drogi startowej: mniejszej niż 100 m w odległości 1950 m od progu pasa oraz 30 m- w odległości 700 m od progu. Te liczby pokazują, jaka jest przybliżona szerokość strefy, w której można spodziewać się obecności samolotu w czasie podejścia. 17) Należy liczyć się z ingerencją w CVR, polegającą np. na zaszumieniu niektórych kluczowych wypowiedzi w końcowej fazie lotu. 18) Dla widzialności 500 m w poziomie do obserwacji ostatnich 2 km ścieżki podejścia o szerokości nie mniejszej niż strefa dopuszczalnych odchyleń od kursu, w związku ze zmiennym ukształtowaniem terenu potrzebne byłoby 3-5 osób, zaś dla widzialności 200 m- ok. 5-10 osób. Oprócz tego bezpieczna łączność i wyposażenie do zdalnego aktywowania urządzeń niezbędnych do przeprowadzenia poszczególnych części planu. 19) W Smoleńsku stacjonowała jednostka Specnazu MWD „Merkurij”, której operatorzy doskonale znali teren i lokalne uwarunkowania. 20) W opinii autora znane materiały źródłowe nie wskazują jednak w sposób bezsporny na to, aby działania GKL: P.Plusnina i N.Ryżenki oprócz niekompetencji i braku asertywności nosiły znamiona celowych. Świadczy o tym zamiennik, którą podjął Plusnin, aby odwieść załogę samolotu od wykonania podejścia (wypowiedź z godz.8:24:54: „warunków do lądowania nie ma”). Działania Plusnina spotkały się ze zdecydowaną reakcją wyższego stopniem N.Kraskonutskiego (8:26:19: „Paweł, doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez dyskusji, kurde, …”). Krasnokutski, utrzymujący kontakt z centrum LOGIKA w Moskwie, nie był uprawniony nie tylko do wydawania dyspozytorom rozkazów, ale też do przebywania na stanowisku kierowania lotami. 21) W związku z brakiem wiarygodnych danych przyczyna podjęcia decyzji o odejściu poniżej DH (o której jednak wiadomo tylko z zapisów CVR) pozostaje nieznana. Należy pamiętać, że podjęcie takiej decyzji poniżej DH (jeśli wcześniej nie było decyzji o lądowaniu) byłoby niezgodne ze znanymi informacjami dotyczącymi techniki pilotowania 1P i byłoby wydarzeniem bez precedensu w jego karierze zawodowej. Dlatego należy do tego tematu podchodzić z najwyższą ostrożnością, mając również na uwadze komendę ze stanowiska kontroli lotów, zezwalającą na zejście do 50 metrów, która była słyszana przez załogę samolotu Jak-40 (nie występuje ona jednak w oficjalnych stenogramach odsłuchu rejestratorów dźwięku). 22) Do alternatywnych sposobów odłączenia ABSU, możliwych do awaryjnego zastosowania, należy m.in. wciśnięcie przycisku SBROS PROGR.na PN-5 (oba kanały stabilizacji- stanu przycisku wg zdjęcia ZL nie da się ustalić), lub przełączenie przełącznika TANGAŻ na PU-46 (tylko kanał podłużny- ten przełącznik wg zdjęcia ZL zachował się w pozycji włączonej). Stan tak przycisku SBROS PROGR., jak i przełącznika TANGAŻ, nie jest zapisywany przez FDR. Dlatego nie ma możliwości obiektywnego zrekonstruowania działań załogi w końcówce podejścia i nie wiadomo, ile i jakie próby odłączenia ABSU zastosowała. 23) Por. A.Gruszczyńska-Ziółkowska, Jak brzmi uderzenie samolotu w brzozę, 2. Konferencja Smoleńska, 2013, O kłopotach z identyfikacją odgłosów odczytem wypowiedzi, 3. Konferencja Smoleńska, 2014. W zapisie CVR znajduje się sekwencja 6 niewyjaśnionych, pojedynczych dźwięków o niskiej częstotliwości. Pierwszy z nich miał miejsce, gdy samolot wleciał w stożek BNDB. Mogą one wskazywać na początek niszczenia skrzydła. 24) Nie można wykluczyć, że ten właśnie głośny wybuch „jak grzmot” słyszeli świadkowie znajdujący się za ul.Kutuzowa. 25) Por.A.Wosztyl w czasie spotkania z Polonią w Chicago 26.04.2015 tak opisał dźwięki, które słyszał w końcówce podejścia tupolewa: „Słychać było, jak silniki nabierają obrotów. (…) Słychać było, jak samolot jakiś czas leci i zaczęły dochodzić niepokojące dźwięki (…) trzaski w pierwszej kolejności, huki, takie dudnienie dochodziło, takie pojedyncze sekwencje, najpierw to było odseparowane od siebie, później zaczęło z większą częstotliwością się pojawiać. Później doszło do tak jakby dźwięku niszczonej konstrukcji (…) słychać było detonacje (…) Ten dźwięk detonacji wywołał falę uderzeniową, która niemalże przeszła przez nas”. M. Dąbrowski, 05.15 – 07.15
Brytyjski ekspert lotniczy podważa raporty Millera i MAK! "Aż roi się w nich od błędów. Należy wznowić śledztwo smoleńskie!"
Znany brytyjski ekspert lotniczy, wykładowca Cranfield University koło Cambridge, Frank Taylor przeprowadził przegląd raportów Millera i MAK. I znalazł w nich „szereg poważnych błędów i zaniechań – donosi brukselski dziennik „The Brussels Times”. Jak twierdzi Taylor celem badań nad katastrofami lotniczymi jest „ustalenie ich przyczyn oraz dokładne ustalenie obrażeń, które odnieśli pasażerowie, tak aby można było sformułować zalecenia w dziedzinie bezpieczeństwa, by zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości i tym samym zwiększyć szansę załogi i pasażerów na przeżycie”. Tych wymogów oba raporty zdecydowanie nie spełniają —utrzymuje ekspert lotniczy. Jego zdaniem „śledztwo zostało przeprowadzone tak nieprofesjonalnie, a raporty Millera i MAK zawierają tyle błędów, że nie sposób im wierzyć”. Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę pominięte przez śledczych elementy oraz podejmiemy się wyjaśnienia jak dotąd niewyjaśnionych faktów, to konkluzja co do przyczyn katastrofy smoleńskiej może być zupełnie inna —przekonuje Taylor. Oraz zaznacza, że jakość dotychczasowych badań znacznie odbiega od międzynarodowych standardów. Nie da się z nich wyciągnąć wniosków, które pozwoliłyby poprawić bezpieczeństwo pasażerów lotów, a o to przecież chodzi. Opis i analiza wraku nie są w stanie wyjaśnić pewne nietypowe uszkodzenia samolotu —dodaje. Według niego należy więc wznowić śledztwo smoleńskie. I tym razem przeprowadzić je porządnie, zgodnie ze standardami — apeluje.
Brytyjski ekspert lotniczy: "Wnioski przedstawione w raportach Millera i MAK są po prostu śmieszne. Śledztwo powinno zostać wznowione!"
Kostatacja, zawarta w obu raportach, że osoby znajdujące się w tylnej części TU-154M, zginęły w ten sam sposób, jak te znajdujące się z przodu, jest po prostu śmieszna. Niektórzy pasażerowie mogli przeżyć” - mówi znany brytyjski ekspert od katastrof lotniczych, inżynier lotnictwa Frank Taylor, w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Przeanalizował pan przebieg rosyjskiego i polskiego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, zapoznał się pan też z oficjalnymi raportami komisji Millera I MAK. Twierdzi pan, że w procesie wyjaśniania katastrofy „doszło do poważnych zaniedbań, co mogło wpłynąć na końcowe wnioski”. Może pan jakieś wymienić? Gdzie popełniono błędy?
Głównym błędem, jaki popełniono to fakt, że nie poświęcono żadnej uwagi kwestii wytrzymałości zderzeniowej samolotu i tym samym możliwości przeżycia co najmniej części pasażerów. Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO) jasno mówi w swych wytycznych, że w przypadku katastrof, do których doszło przy niskich prędkościach, czyli takich, które mają zazwyczaj miejsce podczas startów i podejść do lądowania, należy poświęcić co najmniej tyle samo uwagi ustaleniu przyczyn wypadku jak i ustaleniu dokładnych przyczyn zgonu pasażerów. Jest to szczególnie istotne, gdy siła uderzenia samolotu o ziemię była duża i na jego pokładzie wybuchł pożar. Ani raport Millera ani MAK nie poświęciły zbyt wiele miejsca opisowi obrażeń odniesionych przez pasażerów i członków załogi TU-154M. Sekcje zwłok nie zostały przeprowadzone prawidłowo, więc nie znamy tak naprawdę przyczyn ich zgonu. Nie jesteśmy więc w stanie sformułować na tej podstawie żadnych zaleceń odnośnie poprawy bezpieczeństwa lotów. A po to przeprowadza się takie śledztwa. By wyciągnąć z nich wnioski. Konstatacja, zawarta się w obu raportach, że osoby znajdujące się w tylnej części samolotu, zginęły w ten sam sposób, jak te znajdujące się z przodu, jest po prostu śmieszna. Zarówno opis jak i analiza wraku nie wydają się także tłumaczyć niektórych niezwykłych zniszczeń kadłuba. Kolejnym problemem jest nieodpowiedni odczyt czarnych skrzynek. W raportach czytamy: „Jakość dźwięku na pierwszej i drugiej ścieżce jest zadawalająca, na trzeciej (area mike) niezadawalająca ze względu na wysoki poziom zakłóceń”. No i co z tego? Istnieje sprzęt, który pozwala pozbyć się tego szumu i tych zakłóceń. Nie podjęto jednak żadnych wysiłków, by go zdobyć.
Czy to oznacza, że część pasażerów, tych siedzących z tyłu, powinna była przeżyć katastrofę?
Po przestudiowaniu zdjęć z miejsca katastrofy, opierając się na wiedzy i doświadczeniu czerpanego z innych wypadków, do których doszło podczas podejść do lądowania, oraz biorąc pod uwagę, że tył samolotu zazwyczaj jest poddany niższemu poziomowi wytrącenia prędkości niż przód, niektórzy pasażerowie TU-154M mogli przeżyć. Jeśli tak było, ogień dodatkowo obniżył ich szanse na dalsze przeżycie. To jest dla bliskich ofiar trudny temat, bolesny temat. Jednak, by poprawić bezpieczeństwo pasażerów lotów, należy dokładnie ustalić czy wszyscy zginęli na miejscu, czy ktoś przeżył i jakie były przyczyny zgonu pasażerów. Nawet jeśli wszyscy zginęli na miejscu, można wyciągnąć ważne wnioski z obrażeń, które odnieśli. By móc poprawić np. budowę siedzeń, pasów bezpieczeństwa etc., by następni pasażerowie mieli większe szanse na przeżycie.
To jak powinno było wyglądać poprawne śledztwo? Jakie są standardy w takich przypadkach?
Jeśli ktoś nie wie jak przeprowadzić poprawnie śledztwo po katastrofie lotniczej, może znaleźć wytyczne w dwóch publikacjach ICAO, w załączniku 13 oraz Instrukcji Badania Wypadków i Incydentów Lotniczych (Doc 9756). Są to dokumenty ogólnie dostępne. Także dla ekspertów komisji Millera i MAK. Nie ma tam nic o cięciu wraku samolotu piłami i wybijaniu w nim szyb. Ani traktowaniu ciał ofiar w taki sposób, w jaki zostały potraktowane.
Członek komisji Millera, Maciej Lasek, zareagował oburzeniem na pana krytyczne uwagi, opublikowane w belgijskim dzienniku „Brussels Times”. Odgrażał się na Twitterze, że się z panem skontaktuje, by „niektóre rzeczy wyjaśnić”. Zgłosił się?
Nie. Ale mogłem przeoczyć kilka maili, nie było mnie przez weekend. Zresztą nie rozumiem jego reakcji. Nic z tego co napisałem czy powiedziałem, nie jest nawet w najmniejszym stopniu kontrowersyjne. Byłbym więc wdzięczny, gdyby wyjaśnił mi, o co mu chodzi. Czytaj także: Buta weszła w krew… Lasek odpowiada brytyjskiemu ekspertowi: „Mam wrażenie, że nie przeczytał uważnie raportu”. I wysyła pytania…
No, choćby to, że wzywa pan do wznowienia śledztwa ws. katastrofy Smoleńskiej. I ustanowienia międzynarodowej komisji…
Bo śledztwo powinno zostać wznowione. Na poziomie międzynarodowym. Chętnie wziąłbym w nim udział, chociaż, ze względu na mój wiek, zapewne nie zgodziłbym się zostać stałym członkiem międzynarodowej komisji. Ta katastrofa po prostu nie daje mi spokoju. Nie wiem, czy błędy popełnione w oficjalnym śledztwie wynikają ze złej woli, czy braku kompetencji śledczych. Faktem jest, że śledztwo zostało przeprowadzone zbyt powierzchownie, a wnioski wyciągnięte z niego są zbyt pochopne. Tu należy drążyć głębiej. To jest dla mnie bezsporne i nie rozumiem jak ktokolwiek może twierdzić coś innego, w każdym razie z przekonaniem.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska
Kim jest Frank Taylor?
Frank Taylor, BSc, CEng, FRAeS, FEI, FISASI Frank Taylor w 1957 r, po studiach inżynierii lotniczej, dołączył do brytyjskiego konstruktora samolotów de Havilland. Pracował tam głównie nad systemami paliwowymi samolotów – Comet 4, Trident oraz Executive Jet 125. Od 1962 r. pracował nad systemami paliwowymi dla niemieckich konstruktorów, m.in. dla niemieckiego eksperymentalnego samolotu transportowego, pionowego startu i lądowania, VTOL Dornier Do31. W 1967 r. został wykładowcą College of Aeronautics w brytyjskim Cranfield. Wykładał systemy lotnicze. Zaczął się wówczas interesować wypadkami lotniczymi, bezpieczeństwem lotów oraz zarządzaniem kryzysowym. Do 2001 r. był dyrektorem Centrum Bezpieczeństwa Lotnictwa Cranfield College of Aeronautics. Od tego czasu pracuje jako konsultant ds. bezpieczeństwa lotniczego. Frank Taylor uczestniczył w licznych śledztwach przeprowadzonych przez brytyjską Komisję ds. Badań Wypadków Lotniczych (AAIB), m.in. dot. katastrofy lotu British Airtours 28M w 1985 r. w Manchesterze oraz katastrofy w Lockerbie. W latach 1990-1994 był członkiem komisji, która otrzymała zadanie ponownego zbadania przyczyn katastrofy lotu Aerolinee Itavia 870 w 1980 r. na Morzu Tyrreńskim. Sporządził także dokładną analizę wytrzymałości zderzeniowej Boeinga 747 China Airlines, który tuż po starcie w 2002 r., runął do morza.
Katastrofa w Smoleńsku. Federacja Rodzin Katyńskich złożyła skargę na Tuska u szefa Komisji Europejskiej
Federacja Rodzin Katyńskich złożyła skargę na Donalda Tuska u szefa Komisji Europejskiej Jean’a Claude’a Junckera. Jak twierdzi, Tusk, będąc premierem Polski, źle przeprowadził śledztwo ws. katastrofy Smoleńskiej, „odbierając rodzinom ofiar możliwość poznania całej prawdy o przyczynach śmierci ich bliskich” – donosi belgijski dziennik „Brussels Times”. W liście do Junckera Federacja Rodzin Katyńskich domaga się, by Komisja Europejska przeprowadziła śledztwo, w celu wyjaśnienia, czy decyzje podjęte przez Tuska, gdy był premierem Polski, odnoszące się do katastrofy TU-154M w Smoleńsku, „były zgodne ze standardami etycznymi, których przestrzegania można oczekiwać od najwyżej postawionych unijnych oficjeli”. Jako premier, Donald Tusk uporczywie bronił śledztwa przeprowadzonego przez komisję Millera i odrzucał żądania bliskich ofiar katastrofy w Smoleńsku, by przeprowadzono poprawne i –przede wszystkim – przejrzyste – śledztwo. Nie zezwolił też (za pośrednictwem Ewy Kopacz, wówczas minister zdrowia) na ekshumację ciał ofiar, czym uniemożliwił przeprowadzenie śledztwa zgodnie z ogólnie przyjętymi, międzynarodowymi standardami. W najbliższym czasie sprawa trafi zresztą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. W świetle przeglądu śledztwa Smoleńskiego, dokonanego przez brytyjskiego eksperta Franka Taylora, stało się jasne, że zachowanie Tuska powinno zostać starannie zbadane przez komisję dyscyplinarną Komisji Europejskiej, pod kątem przestrzegania przez niego zasad etycznych, obowiązujących czołowych unijnych oficjeli —czytamy w liście organizacji do Junckera. Zdaniem Federacji Rodzin Katyńskich szef KE „natychmiast powinien podjąć działania”, bowiem „Federacja jest w kontakcie z wszystkimi liczącymi się mediami na Zachodzie i zastrzega sobie prawo do publikacji całej komunikacji z KE na ten temat”.
Według „Brussels Times” presja jest ważna, ale nie gwarantuje, że komisja dyscyplinarna KE rzeczywiście zajmie się sprawą. W przeszłości Parlament Europejski potrafił blokować takie inicjatywy. Tak było w przypadku śledztwa ws. afery „Lux Leaks”, czyli ułatwień podatkowych dla zagranicznych firm w Luksemburgu, gdy Juncker był premierem kraju. Jedno jest pewne: Federacja Rodzin Katyńskich działa na kilku frontach ws. wznowienia śledztwa Smoleńskiego. Udało jej się już zainteresować tym tematem holenderski rząd, który po zestrzeleniu nad wschodnią Ukrainą malezyjskiego Boeinga jest „gotowy uwierzyć, że katastrofa Smoleńska także nie była wynikiem wypadku, a Rosjanie skutecznie zablokowali śledztwo”. Jak dowiedział się portal wPolityce.pl Haga potencjalnie byłaby gotowa pomóc w ustanowieniu międzynarodowej komisji śledczej. Krytyczne uwagi brytyjskiego eksperta Franka Taylora do raportów Millera i MAK zostały także przekazane rządom Malezji oraz Australii.
Przeciążenia 100G w tupolewie? „Nie jestem lekarzem”. Brak krateru? „Nie jestem fizykiem”. Zobacz jak Lasek i Jedynak uciekają przed Jorgensenem.
W Niemczech odbyła się konferencja ekspertów lotniczych, w której wzięli udział m.in. Maciej Lasek i Wiesław Jedynak. Referowali śledztwo smoleńskie, przekonując, że spełniało ono standardy badania przyczyny tragedii lotniczych. Na konferencji obecny był m.in. Glenn Jorgensen, duński ekspert lotniczy, który zajmuje się badaniem sprawy smoleńskiej. Duńczyk po zakończonych wykładach próbował zadać Maciejowi Laskowi i Wiesławowi Jedynakowi dwa bardzo podstawowe dla sprawy smoleńskiej pytania. Niestety zamiast odpowiedzi była niebywała buta i arogancja. Jedno proste pytanie. Słyszeliście Panowie o prawie Newtona, to podstawa fizyki – akcja jest równa reakcji. Proszę mi wytłumaczyć, jak to możliwe, że osoby na pokładzie były poddane tak ogromne sile oddziaływania: ponad 100 G. Samolot z siłą ponad 100 G uderza w błotniste podłoże i nie tworzy krateru. Jak to możliwe? — pyta Jedynaka i Laska Jorgensen. Nie, nie, nie. To nie jest takie proste pytanie. Jeśli ma Pan jakieś pytania, wątpliwości, czy analizy proszę przesłać je do odpowiednich organów — mówi Jedynak zamiast odpowiedzieć. Pracuje Pan nad tym tak długo, że musi Pan być w stanie odpowiedzieć na tak proste pytanie — nie poddaje się Duńczyk. Jestem byłym członkiem Komisji, jestem pilotem. Nie jestem lekarzem sądowym — odpiera pytanie Jedynak. Pan jest pilotem, inżynierem, tak? Ja pana nie pytam o stan medyczny ofiar. - Jestem pilotem, nie jestem lekarzem, nie jestem fizykiem — dodawał Jedynak, który był członkiem komisji Millera. Maciej Lasek milczący do tej pory również unika odpowiedzi na proste pytania. Ja też nie jestem fizykiem. Jestem doktorem, zajmuję się dynamiką lotnictwa. Może Pan nam przysłać pytania, zadać pytania, a my przygotujemy odpowiedzi — kręci Lasek.
Zadawaliście sobie Państwo w zespole, któremu Pan przewodniczy, jak to możliwe, że w tych okolicznościach nie ma wielkiego krateru? Jaka była odpowiedź Pana zespołu na to pytanie. To powinno być oczywiste pytanie dla Pana komisji. Co spowodowało taki rozpad samolotu na tak wielką liczbę szczątków? — pytał Jorgensen. Jednak zamiast odpowiedzi na zupełnie podstawowe pytania Maciej Lasek i Wiesław Jedynak salwowali się ucieczką. Jak widać pytania dotyczące sprawy smoleńskiej nie są godne uwagi.
Szczególnie bulwersują zachęty Laska i Jedynaka, by Glenn Jorgensen przesłał swoje pytania i wątpliwości. Pytanie o przeciążenia w tupolewie oraz tezę, że miały one wartość ponad 100 G Maciejowi Laskowi i jego zespołowi od lat zadaje dziennikarz polonijny Adrian Wachowiak. Pytania jednak pozostają bez odpowiedzi. I to pomimo wyroków sądowych. Zachęty, by Jorgensenem przysyłał nowe pytania są więc więcej niż kpiną. Ale czego się spodziewać po rządowym propagandyście?
Ślady trotylu uwiarygodnione przez sąd. Gmyz wygrał z Hajdarowiczem
Cezary Gmyz wygrał proces o publikację w „Rzeczpospolitej” sprostowania oświadczenia, w którym rada nadzorcza wydawcy gazety i właściciel Grzegorz Hajdarowicz zakwestionowali wiarygodność autora tekstu „Trotyl na wraku tupolewa”.
Do publikacji sprostowania oświadczenia wzywa wydawcę gazety wyrok prawomocny Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Po ukazaniu się w 2013 r. artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” wybuchła medialna burza. Gmyz ujawnił sensacyjne wówczas informacje, że polscy eksperci, którzy badali wrak samolotu w Rosji, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Wcześniej polscy prokuratorzy, mający badać przyczyny katastrofy, powoływali się na ekspertyzy rosyjskich specjalistów, wykluczające wybuch na pokładzie Tu-154 M. Od tekstu opublikowanego w „Rzeczpospolitej” odcięli się właściciel gazety Grzegorz Hajdarowicz i rada nadzorcza wydawcy, zamieszczając w „Rzeczpospolitej” oświadczenie uderzające w autora publikacji.
W oświadczeniu rady nadzorczej pada stwierdzenie, jakoby Cezary Gmyz zobowiązał się do przedstawienia organom spółki Presspublika wszystkich dokumentów oraz nagrań, które posłużyły mu do napisania tekstu. Jednocześnie stwierdzono, że dziennikarz nie wywiązał się ze swojego zobowiązania i materiałów nie dostarczył. Gmyz i ówczesny redaktor naczelny „Rz” Tomasz Wróblewski zostali wraz z dwiema innymi osobami wyrzuceni z pracy.
Wobec treści oświadczenia zaprotestował Cezary Gmyz, stwierdzając, że jest ono całkowicie nieprawdziwe. Podkreślił, że nie mógłby składać zobowiązania do złamania tajemnicy dziennikarskiej i narazić swoich informatorów. Zażądał sprostowania nieprawdziwych informacji o rzekomym swoim zobowiązaniu wobec organów spółki. Skierował do sądu sprawę o publikację sprostowania nieprawdziwych informacji rozpowszechnionych przez władze wydawcy dziennika i sprawę wygrał. Najpierw przed Sądem Okręgowym w Warszawie, który nakazał publikację sprostowania organom spółki. Od tego wyroku odwołali się adwokaci reprezentujący pozwanych. W odwołaniu się od wyroku sądu argumentowali, że oświadczenie było... ogłoszeniem płatnym. Próbowali wykazać, że ogłoszenie płatne w polskim prawie nie podlega sprostowaniu. Warszawski sąd apelacyjny zmienił wyrok sądu I instancji na korzyść spółki. Wtedy sprawa trafiła przed Sąd Najwyższy, a ten bez wątpliwości podzielił racje dziennikarza. Wyrok uchylił i nakazał SA ponowny proces. Ostateczne rozstrzygnięcie w sprawie zapadło wczoraj z orzeczeniem SA, które nakazuje publikację sprostowania informacji zawartych w oświadczeniu organów spółki wobec dziennikarza. Wyrok SA kończy sprawę.
Komisja Millera przesunęła kąty pochylenia samolotu. To manipulacja mającą uzasadnić tezę o „beczce” wykonanej przez samolot
Kilka dni temu odbyła się w Niemczech w Augsburgu doroczna konferencja międzynarodowej organizacji International Society of Air Safety Investigators (ISASI). Na konferencji konferencji wygłoszone zostały dwa referaty dotyczące katastrofy smoleńskiej.
Przypomnę słowa ministra Jerzego Millera, przewodniczącego komisji badającej katastrofę smoleńską, z września 2010: Celem tego lotu było przewiezienie konkretnych osób, w związku z tym miał on charakter lotu pasażerskiego. Wobec tego nie ma między nami sprzeczności. Wiceprzewodniczącym tej komisji był dr Lasek, wygłaszający referat „International accident investigation for military plane crash: Smolensk case”. Już z samego tytułu referatu możemy się dowiedzieć, że w Smoleńsku katastrofie uległ samolot wojskowy, i, co ciekawe, zapewnia nas o tym Maciej Lasek, członek komisji Millera, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (KBWL). Pięć lat po katastrofie, cztery lata po opublikowaniu raportu Millera.
Szczególnie zainteresował mnie drugi referat „Political dimension of the Smolensk accident investigation” Piotra Lipca, przepraszam, Wiesława Jedynaka i Macieja Laska, bo ostatecznie to ich nazwiska widnieją na stronie tytułowej. Prezentacji dokonał Wiesław Jedynak.
W tej prezentacji moją wyjątkową uwagę zwrócił slajd nr 12:
Przedstawione na nim zdjęcia z raportu Millera obrazują metodę wyznaczania trajektorii lotu TU-154M po utracie fragmentu lewego skrzydła. Wykorzystano w tym celu ściągnięte z Internetu kopie zdjęć S. Amielina o niskiej rozdzielczości. Naniesiono na nie linie mające obrazować kolejne etapy „beczki”, którą rzekomo wykonał samolot przed uderzeniem w ziemię. Jeden z rysunków zamieszczonych na tym slajdzie był już wielokrotnie przedmiotem szczegółowych pytań kierowanych przez Zespół Parlamentarny do członków komisji Millera i do Prokuratury Wojskowej. Na odpowiedź Zespół Parlamentarny czeka od roku 2013. Slajd jest zatytułowany „Main evidence” (należy się domyślać, że chodzi o „główny dowód” prowadzący do wniosków podanych w raporcie Millera). Po kilkuletnim oczekiwaniu na odpowiedź postaram się wykazać, że jest to rzeczywiście jeden z „main evidence”, ale manipulacji dokonanych w raporcie Millera. Jest to rzeczywiście dowód bardzo ważny, bo oparty wyłącznie na materiałach pochodzących z samego źródła, czyli rzeczonego raportu. Zdjęcie pierwsze (z lewej):
Obrazuje ono metodę wyznaczania kąta pochylenia i pozycję samolotu przy ulicy Gubienki, gdzie kąt pochylenia na lewe skrzydło wynosi -16°. Zdjęcie drugie (prawe górne):
Tu drobny błąd, niestety nie jedyny, w oficjalnym dokumencie państwowym. Według przyjętego układu współrzędnych powinno być -130° Zdjęcie trzecie (prawe u dołu), najważniejsze:
Nie przez przypadek umieściłem na zdjęciu biały kwadrat i jego przekątną. Wszyscy zapewne pamiętają ze szkoły, że przekątna kwadratu tworzy z jego podstawą kąt 45° (w przyjętym układzie - 45°). Zaskoczenie: na zdjęciu linia podpisana - 65° ma w rzeczywistości kąt - 45°! Mogą być dwa wytłumaczenia tego błędu: 1 Podane kąty -50° i -65° są nieprawidłowe 2 Linie narysowano pod złymi kątami Rozważmy zatem oba przypadki. 1 W załączniku do raportu Millera w tabeli nr 2 podano kąty pochylenia samolotu w zależności od odległości od początku pasa startowego. Warto je wszystkie pokazać na jednym wykresie:
Pominę tutaj kolejną „drobnostkę”, czyli zatrzymanie szybkiego obrotu 80-tonowego samolotu na około pół sekundy i przejdę do meritum. Podane w tej tabeli i przedstawione na wykresie kąty wynoszą odpowiednio -50° i -65°. Zatem nie zachodzi przypadek pierwszy, czyli nieprawidłowe wartości kątów. 2 Narysujmy zatem na zdjęciu Amielina, tym razem w pełnej rozdzielczości, (które jest dostępne w Internecie), linie pod prawidłowymi kątami -50° i -65°.
Narysowane tutaj linie ewidentnie nie pokrywają się ze ściętymi koronami drzew. Zatem na oryginalnym zdjęciu nr 3 linie poprowadzone są pod kątem bliższym temu, co widzimy na zdjęciu. Nie napisałem „w rzeczywistości” bo to temat na osobną i szczegółową dyskusję. Otrzymaliśmy negatywną odpowiedź na oba postawione pytania. Myli się ten, kto sądzi, że nie ma trzeciej alternatywy. Jest, i to trywialna, którą najlepiej ilustruje poniższy wykres:
Widać na nim wyraźnie, że kąty wyznaczone ze zdjęcia Amielina (czerwone punkty) znacznie odbiegają od pozostałych, ilustrujących „beczkę”. Komisja Millera zatem, bez żadnego wytłumaczenia i bez żenady przesunęła je o -20°, no i proszę, samolot posłusznie wykonał opisaną wcześniej w raporcie MAK figurę. Wniosek nasuwa mi się tylko jeden. Podane na zdjęciu Amielina nieprawidłowe kąty pochylenia nie są błędem, ale manipulacją mającą uzasadnić przyjętą za raportem MAK tezę o „beczce” wykonanej przez samolot po utracie końcówki lewego skrzydła. W swojej prezentacji Autorzy nie omieszkali wymienić różnych alternatywnych teorii, jak: teoria maskirowki znanego inżyniera, teoria o użyciu helu propagowana przez zdolnego prawnika, o sztucznej mgle, a nawet odważnie suflowana w ciągu 3 tygodni po katastrofie przez Rosjan bajeczka o czterokrotnym podejściu do lądowania.
Po tej samoweryfikacji prac komisji Millera proponuję dodanie dodatkowych dwóch punktów do jednego z ostatnich slajdów prezentacji: — The Polish crew was influenced by Polish Air Force Commander — The crew descended too low and collided with a tree at an altitude of around 5m, causing the plane to lose part of its left wing and rotate to the left, resulted in the aircraft colliding with the ground in an inverted position
Swoją prezentację Wiesław Jedynak zakończył apelem:
Nie jestem co prawda badaczem wypadków lotniczych tylko fizykiem, jednak moje starania są skromną próbą odpowiedzi na jego apel o międzynarodową współpracę. Prof. Kazimierz Nowaczyk
Prokuratura przyznaje, że nie wszystkie szczątki ofiar zostały pochowane
Po ponad pięciu latach od katastrofy smoleńskiej prokuratorzy wojskowi poinformowali rodziny o odnalezieniu kolejnych szczątków ofiar. Fragmenty kości należą do dwudziestu osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że chodzi m.in. do szczątki jednego z funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu.
Jak poinformowała nas prokuratura wojskowa rzecz dotyczy fragmentów kostnych, które zostały odnalezione na miejscu katastrofy lub zostały przywiezione do Polski przez różnego rodzaju osoby, przebywające w Smoleńsku - najczęściej turystycznie. Prokuratura nie chce informować o szczegółach całej sprawy.
Ostatnie fragmenty kostne przekazano prokuraturze w 2014 roku. Od tamtego czasu biegli medycy wykonali szczegółowe badania genetyczne każdego z nich. - Wszystkie fragmenty kostne zostały odnalezione w 2010 r. - odpowiedział na nasze pytania mjr Marcin Maksjan, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Sprawą zbulwersowany jest Antoni Macierewicz, wiceprezes PiS, przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku. Ta sprawa jest szokująca. Najbardziej bulwersujące jest utrzymywanie w tajemnicy przed rodzinami faktu posiadania fragmentów ciał osób poległych w Smoleńsku i informowanie o tym dopiero teraz. Musi też zastanawiać czas, w którym prokuratura uznała za stosowne poinformowanie, że część ciał dwudziestu osób zostały odnalezione po pochówkach - mówi przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Prokuratura tłumaczy, że dopiero w drugiej połowie maja br. do prokuratury wpłynęła ostateczna opinia genetyczna, przygotowana przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Następnie została ona poddana analizie oraz porównana ze wszystkimi opiniami wydanymi dotychczas w tym przedmiocie. - Brak tej opinii uniemożliwił wcześniejsze wydanie rodzinom wskazanych powyżej fragmentów kostnych - informują wojskowi.
Nie wiadomo jednak, dlaczego akurat teraz, a nie w maju, po otrzymaniu ekspertyz z krakowskiego instytutu, śledczy zdecydowali się zawiadomić rodziny o odnalezieniu szczątków ich bliskich.
Prokuratorzy nie będą podawać nazwisk osób, których ta sytuacja dotyczy. Jak podkreślają w żaden sposób nie należy wiązać obecnie realizowanych czynności (związanych z wydawaniem fragmentów kostnych) z ekshumacjami zwłok ofiar katastrofy.
Ewa Kopacz zamyka propagandowy zespół Macieja Laska
Premier Ewa Kopacz na koniec swojej kadencji postanowiła zrobić "porządki" w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i rozwiązać opłacany od 2,5 lat propagandowy zespół Macieja Laska. Szefowa rządu nie chce się tym jednak chwalić - informacja na ten temat pojawiła się jedynie na stronie Rządowego Centrum Legislacji. "Teraz będzie usuwanie śladów jego działalności?" - pyta na Twitterze dziennikarz, Stanisław Janecki.
Dzisiaj do RCL wpłynęło "Zarządzenie Prezesa Rady Ministrów w sprawie zniesienia Zespołu do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem".
Informację na ten temat na Twitterze podał jeden z internautów, @gd7171. Na stronie Biura Informacji Publicznej Rady Ministrów zespół został również "wykasowany".
Decyzja Ewy Kopacz oznacza, że propagandowa przybudówka KPRM - zajmująca się promocją tez raportu rosyjskiego MAK i tzw. raportu Jerzego Millera - powołana do życia w kwietniu 2013 r. kończy swoją działalność. – Członkowie zespołu Laska będą wynagradzani do końca jego prac – deklaruje Kancelaria Premiera. Jak ujawniła "Gazeta Polska Codziennie", do tej pory propaganda Macieja Laska i jego współpracowników kosztowała podatnika 1,35 mln zł. Kancelaria Premiera tłumaczy wydatki Macieja Laska.
Nie będzie żadnego prawa, ani sprawiedliwości jeśli Maciej Lasek nie stanie przed sądem
Przez ponad pięć lat widzieliśmy setki łgarstw, manipulacji, celowych zaniedbań i łamania wszelkich procedur, przy prowadzaniu „śledztwa” i „badania” przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nie wnikając w bezpośrednie przyczyny i pomijając dyscyplinujące pytanie: „czy to był zamach” ponad wszelką wątpliwość można stwierdzić, że osoby odpowiedzialne za śledztwo i badanie naruszyły podstawowe zasady i przepisy prawa. Takich ludzi można wskazać co najmniej kilku, w mojej ocenie kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu. Jednak moim szczególnym faworytem jest płatny propagandysta, który przez ostatnie lata najpierw udawał eksperta od katastrof samolotów odrzutowych, potem był opłaconą tubą smoleńską Tuska i Kopacz. Nazywa się ten najemnik propagandowy Maciej Lasek i nie wyobrażam sobie, aby w Polsce prawej i sprawiedliwej tak pohańbiona postać nie stanęła przed sądem. Dlaczego wyróżniam Laska, chociaż z pewnością usłyszę, że kandydatów numer jeden do rozliczenia jest znacznie więcej? Zgadza się, można przebierać jak w ulęgałkach, mimo wszystko w przypadku badacza katastrof balonów i szybowców mamy do czynienia ze szczególnym cynizmem, kabotyństwem i karierowiczostwem po trupach. Dosłownie po trupach, bo ciężko inaczej nazwać profanowanie pamięci ofiar katastrofy, czym Lasek popisywał się przez wiele lat, kpiąc z ludzi, którzy zwracali uwagę na amatorszczyznę, jaka miała miejsce zarówno w PKBWL, jak i w prokuraturze. Jest jeszcze jeden wyróżnik, otóż Lasek wcale nie musiał się sprzeniewierzyć logice, fizyce i przyzwoitości, on chciał i piął się po szczeblach kariery sprzedając po drodze własną godność, godność osób zmarłych i godność wszystkich, którzy opłakiwali swoich krewnych, przyjaciół, znajomych.
Moralny i intelektualny upadek Laska nie wiązał się z obawą, że straci pracę albo smutni panowie zajmą się rodziną pilota, który nigdy nie siedział za sterami TU-154. On był do pełnej dyspozycji, kłamał, ośmieszał się i za pieniądze przygarnął do siebie równie mikre postaci jak: Artymowiczów dwóch, Osiecki, Hypki, czy Setlak. Postawienie Laska przed sądem w państwie prawa nie powinno dostarczyć żadnych problemów i sensacji. Jeśli można zastosować paragrafy odnoszące się do zaniechania, celowego utrudniania śledztwa, bądź też wprowadzania w błąd organy wymiaru sprawiedliwości i instytucji państwowych, to mamy tutaj modelowy przykład wraz z kandydatem do odsiadki. W RPIII każda patologia urosła do wymiaru „niezależności” i „niezawisłości”, ale już w takiej Holandii Lasek byłby pośmiewiskiem, którego nikt by nie dopuścił do badania wraku, po deklaracji, że sekcje zwłok, oryginały czarnych skrzynek i rekonstrukcja wraku samolotu są zbędne. Te twierdzenia są tak odrealnione, że nie wolno ich pod żadnym pozorem traktować inaczej niż naruszenie prawa i obowiązków służbowych. Przypomnę, że postawienie przed sadem funkcjonariuszy publicznych dopuszczających się nadużyć i podobnych czynów, nawet w RPIII nie była niczym nadzwyczajnym. Skoro za ściganie złodziei przed sądem stanął i w dodatku w pierwszej instancji został skazany Mariusz Kamiński, to nie wyobrażam sobie, aby Maciejowi Laskowi nie postawić zarzutów z tego samego pakietu i kilku innych.
Problemem jest tylko i wyłącznie przełamanie pewnej niemożności wynikającej z szantażu emocjonalnego. Nikt nie pyta kierowcy, który zdecydował się jechać niesprawnym autobusem ze szkolną wycieczką, czy postawienie go przed sądem, jest demokratyczne, czy nie demokratyczne, zaściankowe, czy nowoczesne, polityczne, czy medialne. Jest naruszenie przepisów prawa i są odpowiednie działania powołanych do działań instytucji. Lasek ze swoją czeredą może sobie łkać w Internecie do zakichanej śmierci, że jest ofiarą prześladowań, może mieć i będzie miał wsparcie „mediów”, na jego poziomie, ale w żadnym razie nie powinno to blokować postawienie Laska przed sądem. Degrengolada życia społecznego, prawnego i politycznego w RPIII zaszła tak daleko, że warunki dyktują prześladowcy, a ofiary poddawane są nieustannej dyscyplinie. Przy całej stanowczości w postępowaniu z takimi jak Lasek zalecałbym całkowitą zmianę formy. Żadnych kamer, konferencji, rzutników podłączonych do komputera, prawo równe dla wszystkich. Zwykły dzielnicowy, czy dwóch patrolowców zwija delikwenta i później tylko komunikat dla prasy – po informacje proszę się udać do niezależnej prokuratury. Musi pójść jakiś solidny sygnał do Polaków, że czasy, w których nietykalni pozostają bezkarni i wręcz ogłaszani są męczennikami, mijają bezpowrotnie. Lasek świetnie się nadaje do pokazania takiej dziejowej przemiany i sprawiedliwości.
Holendrzy pokazali, że badanie tragedii 10.04 trzeba zacząć niemal od początku. Tym razem na poważnie
Czy Holendrów należy podziwiać? Nie. Ich rząd i wszystkie państwowe służby zrobiły po prostu, co do nich należało. Dając przy okazji polskim władzom okrutny pokaz niezależności i dbania o rację stanu. Z przygnębieniem ogląda się 15-minutowy film przygotowany przez Duńską Radę Bezpieczeństwa (OVV) we współpracy z przedstawicielami kilku innych państw. Każda chwila tej prezentacji, zmusza do porównań z badaniem katastrofy smoleńskiej. Okazuje się, że Holendrzy to dziwny naród - choć kilkakrotnie mniejszy od polskiego, nie przestraszył się i nie poddał Rosji. Powołali międzynarodową komisję. Ściągnęli przez całą Europę spore części wraku, wydobywając je z terenu ogarniętego wojną. Czarne skrzynki wysłali do niezależnych badań w Anglii. Ponad rok badali szczątki ofiar (PRZED pogrzebami), by żadnych nie złożyć w niewłaściwym grobie. Oszczędzili rodzinom oglądania zmasakrowanych ciał ich najbliższych, a przy identyfikacjach postawili na standardowe w XXI wieku badania genetyczne. W wojskowej bazie postawili trzy hangary, w których miesiącami, bez przerwy pracowały dziesiątki specjalistów. Zbudowali szkielet kadłuba, na którym zrekonstruowali kluczowe dla wyjaśnienia katastrofy elementy poszycia samolotu. Obejrzeli każdą śrubkę, najdrobniejszy element przywieziony ze wschodniej Ukrainy. Przeprowadzili wiele komputerowych symulacji, jak rozchodził się po poszyciu ładunek wypełniający pocisk z wyrzutni BUK. A mówimy o tych zupełnie podstawowych czynnościach. Rosjanie od początku mówią swoje. Tzn. zmieniają wersje, ale zawsze są w awangardzie. Najpierw trzymali się tezy o zestrzeleniu Boeinga przez ukraiński myśliwiec. Teraz już nie walczą z wiatrakiem o nazwie BUK, lecz przypisują jego własność państwu, które zbrojnie napadli. A Holendrzy z partnerami na to… gwiżdżą. Waszyngton natychmiast reaguje wsparciem dla Hagi. Świat nie ma wątpliwości – Rosja mataczy, ale jej kłamstwa odbijają się od holenderskiej odwagi. Warto zajrzeć na stronę holenderskiej komisji. Jest tu raport, jego wersja skrócona, załączniki, filmy, animacje (multimedia po angielsku, rosyjsku i ukraińsku). Przypomnijmy, że polskie uwagi do raportu MAK (formalnie najważniejszego na arenie międzynarodowej dokumentu opisującego tragedię smoleńską) oficjalnie nie zostały nawet przetłumaczone na język angielski… Trudno nawet porównywać te dwa postępowania. Z jednej strony mamy bowiem normalność, z drugiej – opartą na niczym rosyjską propagandę podpicowaną w warsztacie Jerzego Millera. Ileż razy można przypominać brak sekcji zwłok, pomylenie ciał przy pochówkach, „przekopywanie ziemi w Smoleńsku”, pozostawienie wszystkich sznurków do tej sprawy w dłoniach potencjalnych sprawców, niekorzystanie z przysługujących nam praw, prokuratora Rzepę wzrokowo uczestniczącego w odsłuchach rejestratora, bo nie było dla niego słuchawek, ministra Millera odbywającego pielgrzymki do Moskwy po kolejne wersje nagrań, udający pieczęć papierek na sejfie MAK ze zdeponowanymi czarnymi skrzynkami, zniszczony (w czasie badania!) oryginalny nośnik z rejestratora głosowego w jaku-40, brzozę o średnicy podanej z błędem pomiaru 30% (30-40 cm), przeciążenia 100 g (!), jakim mieli być poddani pasażerowie Tupolewa, wyznaczanie trajektorii lotu na podstawie zdjęć anonimowego rosyjskiego fotoamatora, skandaliczne błędy metodologiczne popełnione przy kluczowej ekspertyzie CLKP dotyczącej śladów materiałów wybuchowych, itp. I znów – to przecież niewielki fragment z listy największych – nazwijmy to – zaniedbań. I co najważniejsze – niemal wszystko robione tak, by nie zaszkodzić Rosji. Jeśli ktoś nie przespał ostatnich 66 miesięcy i choć pobieżnie orientuje się w przebiegu wyjaśniania dramatu 10/04, po zapoznaniu się ze standardami zaprezentowanymi w Hadze nie powinien mieć wątpliwości: po wyborach badanie katastrofy smoleńskiej trzeba zacząć niemal od początku. Tym razem na poważnie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Macierewicz: Media stanęły murem za dążeniem do prawdy o MH17. W Polsce szukających pomocy nazywano zdrajcami.
Pozyskanie z tamtego terenu wraku, dużej części ciał ofiar, materiału dowodowego, nagrań, zdjęć, materiału filmowego było możliwe jedynie dzięki determinacji, a także dzięki natychmiastowemu podjęciu działań w sferze międzynarodowej — mówi portalowi wPolityce.pl Antoni Macierewicz.
wPolityce.pl: Holendrzy opublikowali raport dotyczący tragedii lotu MH17. W sposób naturalny budzi to pytania o analogie ze sprawą smoleńską. Jak postępowanie strony holenderskiej wygląda na tle badania tragedii smoleńskiej?
Antoni Macierewicz: Raport holenderski, w tym zakresie w jakim go znamy, jest nieprawdopodobnie solidny, wnikliwy, szczegółowy. Za tym stoi wysiłek i determinacja autorów. Widać, że on by nie powstał, gdyby nie absolutnie jednoznaczne stanowisko najwyższych władz Holandii. Dano temu wyraz przy publikacji raportu, ale również po samej tragedii. Niezmiernie ważne było również jednoznaczne stanowisko opinii publicznej i mediów. W Holandii wszystkie te czynniki współgrały. Holandia jest niedużym państwem, ale jej działania były nakierowane na dojście do prawdy niezależnie od trudności i problemów. Trudności w tej sprawie były ogromne. Tragedia wydarzyła się na terytorium wojennym. Jednak mimo tego udało się choćby sprowadzić wrak… Sytuacja holenderska rzeczywiście była bardzo trudna. Do tragedii doszło nad terenem objętym wojną, nad terenem okupowanym przez siły wojskowe, do których formalnie nikt się nie przyznawał. To jest teren państwa ukraińskiego, które niestety nie kontrolowało tych obszarów. Wojska, które je kontrolowały, były faktycznie wojskami rosyjskimi, ale równocześnie publicznie się rosyjskiego podporządkowania wypierały. Rosja wypierała się odpowiedzialności za te wydarzenia. Pozyskanie z tamtego terenu wraku, dużej części ciał ofiar, materiału dowodowego, nagrań, zdjęć, materiału filmowego było możliwe jedynie dzięki determinacji, a także dzięki natychmiastowemu podjęciu działań w sferze międzynarodowej.
To było tak ważne w tej sprawie?
Bardzo ważne było jednoznaczne dążenie do umiędzynarodowienia tej sprawy. Komisja badająca tragedię miała wiele podmiotów, była międzynarodowa, włączono w te prace wszystkie państwa i siły, które wykazywały zainteresowanie tą sprawą, a także, które miały jakiekolwiek możliwości wsparcia dążenia do prawdy. Rząd Holandii włączył międzynarodowe podmioty w śledztwo, a jednocześnie odwoływał się do międzynarodowej opinii publicznej. To skutkowało możliwością przełamania olbrzymich trudności, jakie w tej sprawie występowały.
Widać, że Holendrzy działali zgodnie z najwyższymi standardami. Wiele mówi film pokazujący rekonstrukcję wraku. Jak Pan ocenia to działanie?
Działano w oparciu o standardy ICAO, które wskazują, jak badać wypadki lotnicze w sytuacji, gdy zachodzi podejrzenie, że możemy mieć do czynienia z działaniem osób trzecich. Holendrzy to zastosowali, wprowadzając pewną innowację, której w Polsce nie zrealizowała ani komisja Millera ani Anodiny. Udało się to jednak zrealizować Zespołowi Parlamentarnemu.
O czym Pan mówi?
O rekonstrukcji wraku. Zespół był skazany wprawdzie na rekonstrukcję wirtualną, ale stworzyliśmy obraz 3D rekonstruujący rządowego tupolewa. Nie mieliśmy dostępu fizycznego do materiału, mieliśmy jedynie zdjęcia. Jednak udało się zrekonstruować wrak, dzięki czemu mogliśmy formułować hipotezy dotyczące przyczyn tragedii, mogliśmy wskazać, które punkty samolotu zostały zniszczone na samym początku tragedii smoleńskiej. Holendrzy dokonali tej rekonstrukcji fizycznie, w hangarze, ale również właśnie wirtualnie, by mieć więcej materiału do analiz. Dzięki temu lepiej mogli identyfikować miejsce eksplozji i zniszczenia samolotu. To jest pewien element, który łączy badanie Zespołu Parlamentarnego z badaniem holenderskim. Podobieństw z badaniem MH17 i pracami oficjalnymi dotyczącymi Tu-154M nie widać w tym zakresie.
A w innym? Można porównywać oficjalne śledztwa ws. tragedii smoleńskiej oraz katastrofy MH17?
Niestety działań oficjalnego śledztwa ws. tragedii z 10/04 nie da się porównywać z działaniami dotyczącymi tragedii nad Ukrainą. Działanie aparatu państwowego za czasów Donalda Tuska i pani Ewy Kopacz, a także administracji rosyjskiej różnią się zasadniczo od działań holenderskich. Widać, że prace w Holandii był nastawione na dojście do prawdy, zaś prace dotyczące Smoleńska miały na celu ukrycie prawdy. Działania dotyczące Smoleńska nie zakończyły się jednak sukcesem Rosji ani administracji Tuska, dzięki pracy Zespołu Parlamentarnego, czy świadomości niektórych ekspertów rządowej komisji.
O kim Pan mówi?
Mówię o prof. Marku Żyliczu, który jest świadomy i dał temu publicznie wyraz, że prace komisji badającej sprawę smoleńską trzeba będzie wznowić, z udziałem dorobku i ekspertów Zespołu Parlamentarnego.
Po Smoleńsku, jak i po tragedii MH17 widać było rosyjską kampanię dezinformacyjną. Jednak jej efekty były zupełnie inne. W przypadku MH17 działania rosyjskie były mniej intensywne, czy też Holandia okazała się bardziej odporna?
Kampania rosyjska, medialna, dyplomatyczna itd., po tragedii malezyjskiego samolotu nie była mniej intensywna niż po tragedii smoleńskiej. Rzecz w tym, że nie tylko holenderskie władze i opinia publiczna, ale i media stanęły murem za dążeniem do prawdy o tragedii MH17. Było nie do pomyślenia, by jakieś poważne medium atakowało rząd Holandii za to, że walczy o prawdę, za to, że zwraca się do sojuszników o pomoc i współpracę. To było dla Holendrów poza dyskusją. Tam administracja rządowa, środowiska naukowe, środowiska opiniotwórcze stały murem za dochodzeniem do prawdy. Publicznie nie pokazywano żadnych sporów czy pęknięć. Wszyscy byli zjednoczeni wobec rosyjskiego naporu. Wszystkie narzędzia zostały wykorzystane do śledztwa. Zaangażowano NATO, ONZ, sojusznicy, wszystkie możliwe podmioty działały na rzecz prawdy. Stanowisko opinii publicznej też było jednoznaczne.
W Polsce było zupełnie inaczej. Rządzący nawet nie chcieli na poważnie rozmawiać o umiędzynarodowieniu śledztwa.
W Polsce niestety polskie elity, najważniejsze media, administracja rządowa skupiała się na atakach na tych, którzy dążą do prawdy oraz na rodziny ofiar. To bardzo dramatyczny obraz, szczególnie że ubrany w fałsz. Jedną z najgłośniejszych tez, jakie słyszymy w Polsce, jest teza o podziale Polaków ws. smoleńskiej. To jest skutek, to jest podział, który wynika z zaangażowania aparatu państwa w kłamstwo, w dążenie przeciwko prawdy. To jest coś niewyobrażalnego w Holandii. Holendrzy działają się systematycznie według najwyższych standardów, w oparciu o pomoc zewnętrzną. W Polsce rozmowa o takiej pomocy kończyła się olbrzymią nagonką i represjami. Przypominam choćby sprawę prokuratora Pasionka, który stanął przed sądem prokuratorskim za to, że próbował rozmawiać z Amerykanami o uzyskaniu od nich pomocy i informacji. Przez to miał problemy. Przypominam również słowa Pawła Grasia, ówczesnego rzecznika rządu, który zaatakował panią minister Annę Fotygę oraz mnie za to, że polecieliśmy do USA, by rozmawiać o pomocy i wsparciu dla Polski. Graś nazwał nas zdrajcami. To najlepiej odzwierciedla tę różnicę zachowań. To ma swoje konsekwencję w efektach badania tragedii Tu-154M i MH17. Holendrzy już mogli przedstawić raport definiujący co zdarzyło się nad Ukrainą, a także, kto jest winien tej tragedii. W Polsce dane potrzebne do badania tragedii smoleńskiej zebrał Zespół Parlamentarny. Jednak jesteśmy na razie dalej w drodze do prawdy o tragedii smoleńskiej. Materiał dowodowy jest duży, jest na czym pracować, mamy materiał do prowadzenia dalszych prac.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Tak się bada katastrofę! Holenderska lekcja obnaża smoleńskie kłamstwa Platformy. Czyżby stąd ten paniczny strach Ewy Kopacz?
Niespełna półtora roku po katastrofie malezyjskiego boeinga Holendrzy zaprezentowali swój raport. Lot MH17 został przerwany przez prorosyjskich rebeliantów, którzy zestrzelili samolot rakietą wyprodukowaną w Rosji. Pocisk eksplodował niecały metr od kokpitu. Co na to polski rząd? Do dziś nie zdołał nawet zlokalizować kokpitu tupolewa. Zestrzelenie samolotu linii Malaysia Airlines w lipcu ub.r. wstrząsnęło światem. Holendrzy od samego początku postawili sprawę jasno. Sprowadzili każdy najmniejszy fragment wraku, jaki udało się odnaleźć, złożyli go w całość, przeprowadzili analizy, eksperymenty i symulacje. Dziś ogłosili werdykt. Żądają ukarania winnych. Na pokładzie nie zginął żaden prominentny polityk, głowa państwa czy holenderska generalicja. Zginęło 298 osób, w tym 193 obywateli Holandii. To wystarczyło, by nadać sprawie najwyższy stopień ważności. Holendrzy spotykali się z rosyjskim oporem od samego początku. Im także robiono problemy z wydaniem wraku, z dostępem do ciał, z możliwością przeczesania miejsca katastrofy, które było jednocześnie miejscem działań wojennych. Z każdą z tych przeszkód Holendrzy poradzili sobie błyskawicznie. Z godnością zaprezentowali dzisiaj efekty swojego dochodzenia. Natychmiast pojawił się odzew ze strony Stanów Zjednoczonych. To kamień milowy w wysiłkach, by pociągnąć winnych do odpowiedzialności. (…) Stany Zjednoczone będą w pełni wspierać wszelkie wysiłki zmierzające do postawienia przed sądem osób odpowiedzialnych — zapewnił rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA. Co na to Maciej Lasek, którego rządowy zespół zakończył działalność kilka dni temu? Co mają do powiedzenia Polakom ludzie, którzy przez pięć lat podtrzymywali rosyjską propagandę, nie dążąc do realnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej? Co ma do powiedzenia Ewa Kopacz, która zapewniała o wyśmienitej współpracy z rosyjskimi służbami w Moskwie? Przekonywała przecież, że wszystkie ciała zostały poddane starannej sekcji. Niestety, prawdę ukryto w zalutowanych trumnach, których nie pozwolono otwierać rodzinom. Gdyby nie determinacja części z nich, nie mielibyśmy pojęcia, że ciała były zamienione, a może i zbezczeszczone. To wynik pracy nie tylko polskich patomorfologów, ale przede wszystkim rosyjskich. Pracujemy jak jedna wielka rodzina i powiem szczerze, że po raz pierwszy jestem świadkiem tak dobrej współpracy i uzupełniania się w tej pracy — mówiła Kopacz po katastrofie, próbując rozwiać wątpliwości rodzin. Kłamała tak w sprawie współpracy, jak i w kwestii przekopywania ziemi smoleńskiej na metr w głąb. Wrak rządowego tupolewa nadal przebywa w Rosji, nie wiadomo gdzie jest kokpit i wiele innych kluczowych fragmentów samolotu. Ciała nie zostały w pełni zidentyfikowane, rodziny ofiar nie mają pewności czy w grobach ich bliskich leżą właściwe osoby, a w Smoleńsku do tej pory znajdowane są szczątki. Gdyby nie Sejmowy Zespół ds. wyjaśniania katastrofy smoleńskiej, do którego poseł Antoni Macierewicz zaprosił wybitnych specjalistów z całego świata, nie wiedzielibyśmy o tej sprawie prawie nic. Rząd Donalda Tuska nakarmiłby nas rosyjską propagandą o pijanym generale, który na polecenie prezydenta kazał lądować we mgle niedouczonym lotnikom. Odarcie z godności polskiego prezydenta, generała i żołnierzy było ceną, jaką rząd Platformy chciał zapłacić za swój święty spokój. Dobre imię i godność Polski wystawił na żer rosyjskiej propagandy. Jakże to odmienne od postawy Holendrów. Przez ponad pięć lat Platforma usiłuje zabić pamięć o narodowej tragedii. Próbowano wszystkiego: ugody, kłamstw, drwin, szyderstw, zastraszenia. Bezskutecznie. Polacy pamiętają i żądają wyjaśnień. Premier Kopacz wie o tej sprawie znacznie więcej, niż większość z nas. Pewnie stąd ten strach przed zwycięstwem PiS w nadchodzących wyborach. W przeciwieństwie do swoich kolegów, jeszcze nie zdążyła uciec z kraju… Na jej miejscu trudno się nie bać prawa i sprawiedliwości…
– Za tą katastrofą także stoi Władimir Putin. Pogoda z całą pewnością nie była przyczyną tej katastrofy – te słowa Juvala Aviva, ważnego oficera Mosadu nt. 10 kwietnia 2010 roku ujawnił w programie „Wolne głosy” dziennikarz śledczy Witold Gadowski.
– W Waszyngtonie przebywa również Juval Aviv, to jest tytułowy Awner z filmu „Monachium” Stevena Spielberga, pracownik Mosadu, który ścigał bohaterów czarnego września – mówił Gadowski.
– W wywiadzie, którego udzielił mi Juval Aviv pytałem go, co było przyczyną katastrofy smoleńskiej. Juval odpowiedział: „Widziałem dokumenty służb izraelskich, amerykańskich, brytyjskich i Interpolu”. Powtórzyłem pytanie. Odpowiedź: „Pogoda z całą pewnością nie była przyczyną tej katastrofy” – ujawnił na antenie Telewizji Republika Witold Gadowski.
– Wobec tego za pytałem, kto stoi z tą katastrofą. Odpowiedział: Za tą katastrofą także stoi Władimir Putin – uzupełniał Gadowski.
Prowadzący program Michał Rachoń dopytał: – Dlaczego także?
– Tego nie chciał mi wytłumaczyć, ale to jest poważny oficer Mossadu – odparł dziennikarz śledczy.
Na pytanie, dlaczego ważni ludzie mogący mieć wiedzę o katastrofie tylko sugerują, a nie chcą postawić kropki nad i, Gadowski odparł, że robią tak dlatego, że postawa państwa polskiego krępuje im ręce. – Rząd polski nie zwrócił o informacje wywiadowcze ani do Mosadu, ani do służb amerykańskich, ani do służb brytyjskich. Te służby, jak się okazuje, dysponują dokumentami dotyczącymi 10 kwietnia 2010 roku – mówił Gadowski.
– Polski prezydent i rząd traktowani są jak wasale Moskwy, którym nie zależy na wyjaśnieniu katastrofy. Donald Tusk nie jest przestrzegany jako samodzielny polityk – podkreślał dziennikarz śledczy.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Smoleńska histeria, czyli kto się boi Macierewicza? "To emanacja obaw przed odpowiedzialnością karną"
Z pewnym rozbawieniem obserwuję niewybredne ataki na posła Antoniego Macierewicza, szefa smoleńskiego zespołu parlamentarnego, które w mojej opinii są nie tyle (choć w jakiejś mierze na pewno), jak sądzi wielu komentatorów, próbą sprowokowania samego ministra, czy Jarosława Kaczyńskiego, ile emanacją osobistych i grupowych obaw środowisk dotąd ochoczo, z pełnym oddaniem, wspierających rosyjską wersję wydarzeń w Smoleńsku. Myślę, że biegły psycholog potwierdziłby moje przypuszczenia, iż ci ludzie zaczynają popadać w histerię, spotęgowaną świadomością, że mogą wkrótce odpowiedzieć pod groźbą odpowiedzialności karnej za swoje zaniedbania, a być może niejednokrotnie świadome fałszerstwa. Postać niezłomnego szefa ZP, który mógłby w ramach rządu koordynować, czy przewodniczyć jakiejś nowej komisji sejmowej, spędza im sen z powiek. Dlaczego ludzie związani z obecnym obozem władzy oraz z komisją Millera tak się boją powrotu do sprawy Smoleńska, skoro w ich opinii wszystko jest wyjaśnione, a dowody na poprawność wywodu są dostępne ? Odpowiedź jest bardzo prosta: otóż doskonale wiedzą, że prowadzone przez nich dochodzenie było odległe o lata świetlne od standardów postępowania w tego typu przypadkach, a ostatnie wydarzenia, jak choćby opublikowanie przez Holendrów raportu z katastrofy MH17, tylko to potwierdzają. Oczywiście do wyjaśnienia pozostaje , na ile były to zaniedbania wynikające z trudności obiektywnych, a na ile świadome działanie, mające na celu zaciemnienie obrazu i uniemożliwienie dojścia do prawdy. We wczorajszym wywiadzie udzielonym michnikowemu szmatławcowi, profesor Marek Żylicz, ekspert komisji Millera straszył wizją nowego dochodzenia w sprawie Tragedii Smoleńskiej, które według niego będzie prowadzone przez ludzi podporządkowanych PiS, zaś punktem wyjścia będą wyniki badań pseudoekspertów Macierewicza, którzy z pewnością obalą tezy raportu Millera. Jeszcze nie powstała żadna komisja, ba, nawet nie zostało zakomunikowane przez kogokolwiek z PiS, czy w ogóle takowa powstanie, gdyż sam wiceprezes PiS stwierdził ostatnio, iż ze śledztwem smoleńskim bez problemu poradzi sobie prokuratura powszechna, a już tu i ówdzie daje się słyszeć jęk histerii. Profesor Żylicz nakreślił redaktorce Kublik swoją wizję mówiąc, że nowe upolitycznione przez rząd PiS śledztwo będzie złamaniem prawa, gdyż tylko bezstronni eksperci mogą tego typu postępowania prowadzić: Ale moim zdaniem to byłoby naruszenie nie tylko prawa polskiego, ale również prawa międzynarodowego. Bo komisja ma być złożona z ekspertów lotniczych o ściśle określonych kwalifikacjach lotniczo-technicznych i musi być niezależna od rządu. Ta będzie zależna od rządu, skoro ma się składać z osób dla niego wiarygodnych. I ta będzie analizować hipotezy zespołu parlamentarnego Macierewicza.(1) Te słowa wzbudzają zdziwienie i śmiech, bo jakby nie patrzeć na czele komisji, która badała katastrofę smoleńską stał nie kto inny, jak polityk i minister w rządzie Donalda Tuska, pan Jerzy Miller, zaś powstały w 2013 roku zespół do spraw wyjaśniania opinii publicznej wątków katastrofy smoleńskiej , na czele którego stał Maciej Lasek, stanowił organ doradczy szefa rządu, a więc również polityka. To właśnie decyzje polityczne ówczesnego rządu podjęte w pierwszych dniach i tygodniach po katastrofie smoleńskiej były i są do dzisiaj brzemienne w skutkach dla śledztwa. Mam tu na myśli między innymi zgodę na prowadzenie dochodzenia zgodnie z załącznikiem 13 do Konwencji Chicagowskiej, która to formuła prawna dotyczy wyłącznie samolotów cywilnych, a TU 154 M był ponad wszelką wątpliwość samolotem wojskowym, niezwrócenie się o pomoc do ekspertów z UE i NATO, czy wręcz jej odrzucenie, a wreszcie podpisanie 31 maja 2010 roku przez Jerzego Millera nieszczęsnego memorandum . Dokument ten pozbawił Polskę szans na odzyskanie w najbliższych latach, o ile w ogóle, kluczowego dowodu w sprawie, czyli czarnych skrzynek samolotu. W artykule trzecim memorandum czytamy bowiem: MAK, jako organ prowadzący badanie techniczne, zabezpiecza przechowanie opieczętowanych przez obie Strony oryginałów zapisów rejestratorów pokładowych w celu wykluczenia jednostronnego dostępu do nich. Przekazanie Rzeczypospolitej Polskiej oryginałów zapisów rejestratorów pokładowych może zostać dokonane na podstawie decyzji właściwego organu Federacji Rosyjskiej po zakończeniu śledztwa lub dochodzenia sądowego.(2) Użyte słowo „może” dowodzi, iż rząd Donalda Tuska pozostawił władzom rosyjskim całkowitą dowolność i uznaniowość przy podejmowaniu decyzji o oddaniu Polsce czarnych skrzynek. Mogą, ale nie muszą. Dlaczego powyższe decyzje polskiego rządu nie wzbudziły już w 2010 roku odruchu protestu ze strony ekspertów komisji i samego profesora prawa lotniczego Marka Żylicza? Czy ta decyzja skutkująca brakiem pełnego, nieskrępowanego nadzoru i dostępu do polskich rejestratorów, nie odbiła się na jakości dochodzenia, a przez to na formułowaniu końcowych wniosków? Przecież dzisiaj już wiemy, iż kolejne kopie przekazywane przez stronę rosyjską miały liczne wady, różniły się między sobą długością. Jakość nagrań też pozostawia wiele do życzenia. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż Holendrzy właśnie dzięki analizie ostatnich sekund dźwięków z kabiny ustalili z dokładnością do milisekund moment i miejsce wybuchu rakiety oraz czas rozchodzenia się fali uderzeniowej, co było pomocne w odtworzeniu przebiegu katastrofy boeinga. Na niekorzyść komisji Millera działa też inny fakt z ostatnich dni, a mianowicie w przeciwieństwie do propagandowych zaklęć jej członków oraz wspierających ich mediów, żarliwie dowodzących, iż rekonstrukcja, czy w ogóle wrak są absolutnie zbędne, Holendrzy przy mocy międzynarodowych ekspertów zrekonstruowali wrak, pieczołowicie badając każdą, nawet najmniejszą część. Efekty tych działań mogli wszyscy zobaczyć podczas konferencji Holenderskiej Rady Bezpieczeństwa. Tymczasem komisja Millera, której członkiem był również pan Żylicz, w jednym z załączników do raportu napisała: W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań. W przywołanym wywiadzie profesor Żylicz boleje też nad tym, że komisja Millera nie rozprawiła się z hipotezami Macierewicza, gdyż teraz to on rozprawi się z dowodami komisji. Otóż eksperci komisji rządowej nie rozprawili się i nie rozprawią z hipotezami Zespołu Parlamentarnego z prostego powodu: nie mają dowodów, gdyż jak sami stwierdzili w przywołanym wyżej dokumencie , nie zbadali szczegółowo wraku, nie mieli możliwości udokumentowania stanu i miejsca położenia poszczególnych części bezpośrednio po zaistnieniu katastrofy, co pozwoliłoby wstępnie ustalić mechanizm rozpadu samolotu, a jak wiadomo Rosjanie bardzo szybko zajęli się przenoszeniem i niszczeniem poszczególnych elementów tupolewa. Eksperci komisji Millera nie wykonali żadnych symulacji, które by w sposób naukowy udowodniły, że brzoza może przeciąć niczym piła skrzydło 100 tonowego samolotu, a samolot na wysokości 5 m, przy rozpiętości skrzydeł 37 m (niech będzie minus 6 m, które miało się urwać na brzozie) wykonał beczkę i wylądował na „plecach”, nie zostawiając przy tym większej bruzdy w grząskiej ziemi. Żaden z ekspertów rzeczonej komisji nie wyjaśnił, dlaczego zasilanie zostało gwałtownie przerwane na wysokości 15 m, zanim samolot uderzył w ziemię, ani dlaczego samolot spadając z kilku metrów wyglądał jak malezyjski boeing, trafiony pociskiem na 10 tysiącach metrów. Koledzy pana profesora nie dokonali również rekonstrukcji wraku, choćby ze zdjęć, jak to uczynili eksperci Zespołu Parlamentarnego, ani nie mieli dostępu dokumentacji sekcyjnej ofiar, gdyż wówczas zaniepokoiłby ich, a przynajmniej powinien, fakt, iż w ciele jednej z ekshumowanych ofiar znaleziono nit, czy znacznie podwyższony poziom hemoglobiny tlenkowęglowej u kilku innych (COHb)(3,4). Profesor Żylicz, Maciej Lasek oraz cała plejada wspierających ich ekspertów, mogą do końca świata opowiadać, że komisja rządowa Jerzego Millera wyjaśniła profesjonalnie i w całości katastrofę smoleńską, i w geście histerii ciskać bluzgi na Antoniego Macierewicza oraz współpracujących z nim naukowców, ale nie zatrzymają lawiny, która właśnie ruszyła i powoli zaczyna nabierać rozpędu. Kilka tygodni temu jeden z byłych oficerów wywiadu przedstawił na łamach tygodnika „wSieci” dość szokujący, a przy tym przygnębiający obraz pierwszych godzin i dni po 10 kwietnia 2010 r. w polskich służbach specjalnych, kiedy dało się odczuć pewną wyraźną presję ze strony zwierzchników, by nie dociekać i nie badać.(5) Również słowa byłego zastępcy ambasadora Jerzego Bahra, pana Piotra Marciniaka w wywiadzie dla Rzeczpospolitej mówiąc kolokwialnie „wciskają w fotel” i rodzą pytania, czy to na pewno była tylko amatorszczyzna, czy jednak coś więcej. Już mówiłem, że nie było żadnej struktury, sztabu, niczego.[…] My nawet oczekiwaliśmy, że skoro z Warszawy przyjadą urzędnicy najwyższego szczebla, to będą wydawali polecenia nam, a my będziemy robili to, o co proszą. Było zupełnie inaczej. […]Wszyscy improwizowali i wszystko było puszczone na żywioł, każdy sam sobie znajdował jakąś pracę. Wygląda tak, jakby decyzji politycznych, także tych o prowadzeniu śledztwa, nie podejmował nikt i podjęły się same. […]To, że najpierw była całkowita improwizacja, było do przewidzenia, ale byłem przekonany, że po pierwszych godzinach będzie ona ustępowała, że ktokolwiek zapanuje nad sytuacją. Było dokładnie odwrotnie – dochodziły nowe problemy i chaos trwał.”.(5) Czy były to działania celowe, czy tylko skutek gnicia struktur państwowych - to powinni wyjaśnić śledczy i miejmy nadzieję, że kiedyś zostanie to ustalone. Wobec tych faktów trudno się zatem dziwić, że niektóre gremia i osoby, jak ognia obawiają się powrotu do tamtych wydarzeń, wznowienia śledztwa, czy przyjrzenia się ich działaniom po 10 kwietnia. Ten strach potęguje również, a może przede wszystkim, świadomość, że wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej wziął na siebie Antoni Macierewicz. Martynka
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Są zarzuty dla rosyjskich kontrolerów. Ale Rosja nie reaguje na monity polskiej prokuratury
Śledczy postawili zarzuty dwóm rosyjskim kontrolerom lotów ze Smoleńska. Ale Polska nie może się doczekać jakiejkolwiek reakcji na wniosek o wezwanie ich do prokuratury - pisze „Nasz Dziennik”. Zgodnie z prawem Paweł Plusnin i Wiktor Ryżenko powinni zostać przesłuchani w charakterze podejrzanych, choć w tym wypadku nie jest to obowiązkowe. Prokurator ma przedstawić im zarzuty i wykonać wszystkie czynności przewidziane kodeksem postępowania karnego. Wniosek o pomoc prawną do Rosji w tej sprawie został wysłany 26 marca i zawierał wezwanie do prokuratury na 21 i 27 lipca. Ale Rosjanie nie odpowiedzieli w żaden sposób, choć konwencje nakazują niezwłoczne poinformowanie państwa wzywającego o realizacji wniosku – relacjonuje „NDz”. Pierwszy monit wysłaliśmy w czerwcu, potem już po terminie stawiennictwa w sierpniu i we wrześniu -– mówi mjr Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jak ocenia mec. Bartosz Kownacki, przedstawiciel grupy rodzin ofiar katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., ten wyraz bezsilności RP jest skutkiem pierwotnych zaniedbań. Polska w tej tak oczywistej sprawie nie ma żadnego wsparcia międzynarodowego. Potrzebujemy pomocy przynajmniej NATO -– mówi.
„Zniszczenia zostały dokonane w wyniku eksplozji w powietrzu”. Prof. Binienda nie zwalnia tempa. Nowe badania i nowe fakty.
Prof. Wiesław Binienda nie przerywa pracy związanej z tragedią smoleńską. Naukowiec przyjechał do Polski, by zaprezentować swoje najnowsze doświadczenia związane ze sprawą 10/04. Dzięki nim udało się potwierdzić wcześniejsze tezy, formułowane m.in. przez Glena Jorgensena. Wniosek jest jeden: nie było żadnego zderzenie z brzozą. Naukowiec mieszkający w USA wskazał również na kolejne fałszerstwa w dokumentacji dotyczącej 10/04. Wykład, jaki miał miejsce w Warszawie, to część organizowanej w listopadzie IV Konferencji Smoleńskiej. Wykład prof. Biniendy był, jak mówił prof. Piotr Witakowski, przedsmakiem Konferencji. Na wstępie Witakowski informował, że świat polskiej nauki nie jest zainteresowany sprawą smoleńską do dziś. Komitet organizacyjny Konferencji wciąż nie znalazł jednostek naukowych chętnych do organizowania szkoleń i badań poświęconych katastrofie z 10 kwietnia. Dlaczego? Naukowcy obecni na sali tłumaczyli, że kadra kierownicza nie jest dziś tym tematem zainteresowana. Jedna z jednostek naukowych wysłała pismo do prof. Witakowskiego tłumacząc, że nie zajmie się tematem Smoleńska bo… stara się o dotacje. Absurd polskiej nauki trwa, a podsycany jest przez mainstreamowe media. O tym, że smoleński beton wciąż leje się na Polaków świadczy historia, do której nawiązał prof. Binienda. Został zaatakowany przez Gazetę Michnika, gdy Politechnika w Poznaniu zaprosiła go do wygłoszenia swojego wykładu. „GW” przeprowadziła szturm na wyższą szkołę za to zaproszenie, a samego prof. Biniendę oskarżano o polityczne motywacje i nieprofesjonalizm. Jak widać odwilży w sprawie smoleńskiej nie ma. Prof. Binienda jednak nie przejął się atakami „Wyborczej” i korzysta ze swojej obecności, by przypomnieć wcześniejsze badania, podsumować prace również innych naukowców oraz zaprezentować nowe doświadczenia. Te nowe badania to seria doświadczeń aerodynamicznych, w których prof. Binienda i jego zespół wykorzystuje specjalnie przygotowany do tego model rządowego Tupolewa. Każdy został wydrukowany drukarką 3D. Każdy kosztował ok. 2 tys. dolarów. Naukowiec na początku wskazał na program komputerowy, który i tym razem wykorzystywany jest do badań. Przypomniał, że technikę symulacji komputerowych wykorzystywano m.in. przy badaniu tragedii promu Columbia. Na marginesie zaznaczył, że badania tej katastrofy odbywało się zgodnie z bardzo wysokimi standardami. Prom rozpadł się w powietrzu na ogromnej powierzchni – zebrano 100 tys. szczątków (dla porównania rządowy Tu-154M rozpaść się miał na 60 tys. kawałków), a dzięki ogromnej pracy na miejscu tragedii udało się złożyć wrak i dokonać szczegółowych badań. Przypominając sprawę badania promu prof. Binienda wskazał, na czym polega praca wykorzystywanego przez niego programu komputerowego. To właśnie on legł u podstaw badania, które było symulacją zderzenia tupolewa w brzozę. Badania, które obaliło rządową wersję tragedii smoleńskiej, dowodząc, że skrzydło samolotu nie mogło ulec zniszczeniu przy zderzeniu z drzewem. Innym kluczowym dla sprawy doświadczeniem było przywołane również przez prof. Biniendę badanie plastyczności duraluminium przy zderzeniach o wysokiej prędkości. Materiał, z którego zrobiony jest samolot jest bardzo elastyczny, a prof. Binienda wykazał, że nie kruszy się nawet po zderzeniu przy prędkości dźwięku. To wskazuje, że rządowy tupolew nie mógł się rozpaść w czasie lotu z prędkością ok. 300 km/h przy zderzeniach z drzewami i ziemią, bowiem materiał, z jakiego jest wykonany zachowuje plastyczność. Prof. Binienda wskazuje, że dziwne, iż przy tej prędkości samolot był w stanie rozpaść się na tak dużo kawałków. Kolejne znane już badanie potwierdza moc i wytrzymałość samolotu. Dr Grzegorz Szuladziński wykonał symulację opartą na zamachach na WTC z 11 września. Prace inżyniera pokazują, dlaczego lecący samolot był w stanie ściąć stalowe słupy, jakie stały w wieżach. Słupy, które były mocniejsze niż duraluminium, były przecinane. Dlaczego brzoza miałaby nie być? Naukowiec wskazał również na inne ciekawe materiały. Pokazał zdjęcie rekonstrukcji skrzydła tupolewa. Leżące szczątki zostały przypasowane, co pozwoliło pokazać, że krawędź natarcia jest cała, zaś zniszczeniu uległ głównie środek skrzydła. To nam dało wiele do myślenia, że to jednak nie uderzenie w brzozę, ale co innego — tłumaczył prof. Binienda. Prof. Binienda dodał, że cięcie widoczne w skrzydle zostało dokonane nie w tej linii, która powstałaby w naturalny sposób w czasie lotu tupolewa. Jest od niej odchylona o 20 stopni. Czy to przypadek? Prof. Binienda wskazał, że być może nie. Bowiem linia cięcia skrzydła, która spowodowała odrzucenie części lewego skrzydła, została wykonana w jedynym miejscu, które nie ma lotek ani slotów na tylnej krawędzi konstrukcji. To oznacza, na co wskazywał prof. Binienda, że tylko w tym miejscu można byłoby dokonać cięcia celowego tak, by nie zostawić śladów… Kolejne zdjęcie prowadzi naukowca do twardych wniosków. Prof. Binienda wskazał na znaną fotografię leżącego na wrakowisku ogromnego fragmentu samolotu, który w sposób widoczny ma wywinięte obie burty samolotu na zewnątrz. Prof. Binienda wskazał, że jego doświadczenia, a także prace dr. Szuladzińskiego wskazują jednoznacznie, że w momencie upadku samolotu na ziemię takie zniszczenia nie mogłyby powstać. Nic nie zostało pod podłogą. Jedynym tłumaczeniem tego jest to, że zniszczenia zostały dokonane w wyniku eksplozji w powietrzu — mówi prof. Binienda. Wskazuje, że samolot upadając plecami na ziemie nie może leżeć z wywiniętymi burtami. Naukowiec przytoczył w czasie swojego wykładu ciekawe obserwacje Glena Jorgensena, który na zdjęciach satelitarnych ze Smoleńska wskazał na dziwne zjawiska – w trzech punktach na badanym obszarze widać było zupełnie inną trawę i obraz ziemi. W związku z pokrywaniem się tych miejsc z lotem rządowego tupolewa może to być skutek zniszczeń, jakich na ziemi dokonało paliwo lotnicze, wylatujące z samolotu. Potwierdza to przebieg tragedii smoleńskiej – ziemia wygląda inaczej w miejscu pierwszego potencjalnego wybuchu na skrzydle, drugiego w dalszej części skrzydła, zaś największa plama jest tam, gdzie rozerwany miał zostać kadłub tupolewa. Prof. Binienda kolejny raz zaznaczył, że brzoza nie miała nic wspólnego z przyczyną tragedii smoleńskiej. Żadnego uderzenia w brzozę nie było — mówił naukowiec. Kolejny raz wnioski prowadzą do tezy, że mamy do czynienia z ogromnym oszustwem. Na kolejne wskazał Binienda przytaczając analizę Jorgensena. Okazuje się, że pomiary wysokości odczytywane z systemu TAWS oraz wysokości barycznej nie pokrywają się. Te z systemu TAWS wskazują, że samolot był znacznie powyżej brzozy, gdy ją mijał, ale one nie zostały wzięte przez MAK i komisję Millera pod uwagę. Oficjalne komisje pracowały na danych barometrycznych, choć one są nierzetelne i nie pasują do przebiegu tragedii. Co ciekawe, różnica w zapisach tych dwóch systemów widoczna jest dopiero w chwili zbliżania się samolotu do Smoleńska. Co może się kryć za tymi rozbieżnościami, może odpowiedzieć sobie każdy, kto ma świadomość, że najważniejsze dowody w tej sprawie są w Rosji… Tezom Glenna Jorgensena prof. Binienda postanowił się przyjrzeć bardziej. W tym celu rozpoczął nowe badania u siebie na uczelni. Korzystając z tunelu aerodynamicznego (za bagatela 300 tys. dolarów) przeprowadził serię symulacji pokazujących jak zachowuje się model tupolewa. Badania przeprowadzone przez Biniendę dotyczą samolotu w konfiguracji do lotu oraz takiego przygotowanego do lądowania. Seria badań pozwoliła prof. Biniendzie na opracowanie modelu zachowania samolotu i stanowiła bazę do badania, jak zachowywał się tupolew lecący do Smoleńska. Dzięki temu można zobaczyć, czy tezy Jogsensena, który mówi, że tupolew utracił dwa fragmenty skrzydła, są prawdziwe. Naukowiec wskazał, że wydrukowany model zachowywał się jak prawdziwy samolot, a badania pozwoliły zbudować odpowiednie modele numeryczne, które wskazały, że można pozytywnie zweryfikować tezy Glenna Jorgensena. Nie zrobił on błędów, mogę powiedzieć, że jego praca jest dobra — mówił Binienda. Dodawał, że po powrocie do USA ma już zaplanowane kolejne badania aerodynamiczne, w tym badania zachowania fragmentu skrzydła, który odpada od samolotu. Prof. Binienda chce zobaczyć, jak taka część się zachowuje i jakim podlega siłom. To badania może być szalenie ważne, choćby dlatego, że zgodnie z opinią biegłych dotyczących smoleńskiej brzozy została ona zniszczona w wyniku uderzenia w kierunku od góry na dół. To oznacza, że mogła zostać złamana np. przez spadający kawałek samolotu. Badania prowadzone przez prof. Biniendę mogą wnieść do sprawy sporo. Po wykładzie prof. Biniendy odbyła się krótka dyskusja. Obecni na sali naukowcy pytali o szczegóły obliczeń, wskazując, że model samoloty jest mniejszy niż prawdziwa maszyna i zrobiony z innego materiału, co należy brać pod uwagę w badaniach. Binienda wskazywał z kolei, że dzięki programom, których używa, nie jest to takie istotne, gdyż tu chodzi o opracowanie modelowego zachowania danej konstrukcji, a nie o dokładne badanie modelu samolotu. Kończąc ciekawy wykład prof. Piotr Witakowski zwrócił uwagę na kolejny szczegół. Przepisy lotnicze wymagają, by samolot zachował pełną sterowalność, jeśli różnica siły nośnej dochodzi do 20 procent. Odcięcie 6 metrów skrzydła to utrata około 8 procent siły nośnej. To nie mogło być przyczyną obrotu tego samolotu. Gdyby taki obrót nastąpił, a pilot nie mógłby kompensować tego skrzydłami, samolot nie mógłby zostać dopuszczony do lotów — mówił Witakowski. Kolejny sygnał wskazujący, że mamy do czynienia ze smoleńskim oszustwem o ogromnej skali. Dowodów, że ten samolot nie dotknął brzozy, jest cała masa. Ja już się tym nawet nie zajmuję — skwitował prof. Binienda. I zdaje się słusznie ocenił wiarygodność działań polskiej rządowej komisji…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * A więc jednak zamach?! Były oficer Mosadu informuje: „Widziałem dokumenty ws. Smoleńska. Za tym stoi Rosja!”
Wyniki Jorgensena są poprawne. W Smoleńsku doszło do trzech wybuchów — mówił TV Republika prof. Wiesław Binienda. Jego ostatnie badania potwierdzają wcześniejsze tezy naukowców zajmujących się Smoleńskiem. Wnioski zespołu parlamentarnego są jasne: brzoza nie miała nic wspólnego z przyczynami tragedii smoleńskiej, zaś rządowy tupolew został rozerwany przez eksplozje w powietrzu. Z tymi tezami, doniesieniami i wynikami badań prof. Biniendy dobrze koresponduje ciekawy wywiad z tygodnika „wSieci”. Witold Gadowski rozmawiał z byłym oficerem Mosadu Juval’em Aviv’em. Aviv informuje w rozmowie o szczegółach swojej pracy dla Mosadu i przyznaje, że zna sprawę smoleńską. Zapoznałem się ze szczegółami tej sprawy. Czytałem tajne dokumenty na temat katastrofy smoleńskiej — informuje Aviv. Pytany o jakiej dokumentacji mówi precyzuje: Dokumenty tajnych służb Izraela, USA, Wielkiej Brytanii i Interpolu. Wskazuje, że po tej lekturze nie ma wątpliwości: „za tą katastrofą stoi Rosja”. Jestem przekonany, że odpowiedzialność Rosji za katastrofę samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie niedługo wyjdzie na jaw — wskazuje Aviv. To szalenie ważne świadectwo. Oficer służb, działający w obszarze bezpieczeństwa do dziś, wskazuje, że zna dokumentację wytworzoną w służbach o dużej wiarygodności i mówi jednoznacznie, że w Moskwie trzeba szukać odpowiedzialnych za narodową tragedię Polski. Trudno o lepsze dopełnienie tez, wygłaszanych przez naukowców, którzy wskazują, że mamy do czynienia z wybuchami w powietrzu. Ta deklaracja człowieka związanego przez lata ze służbami oznacza, że racje mają ci, którzy od lat już walczą, by w sprawie smoleńskiej przede wszystkim zweryfikować, czy doszło do zamachu. Człowiek Mosadu sugeruje jednoznacznie, że właśnie z tym mogliśmy mieć do czynienia. To silne potwierdzenie, że to, o co w Polsce trzeba było walczyć ze środowiskiem rządzącym, jest oczywistością. Jednak i inny fragment wywiadu z Avivem jest zaskakujący. Okazuje się, że oficer Mosadu nie chce mówić, co wie o Smoleńsku, ponieważ się… boi. To sprawa bardzo polityczna i wrażliwa, nie mogę więcej komentować tego, co powiedziałem. Usłyszał pan jednak już wystarczająco dużo. Teraz, kiedy intencje Putina stały się jasne, kiedy mamy do czynienia z działaniami Rosji na Ukrainie, w innych miejscach Europy czy w Syrii,wiele rosyjskich ciemnych operacji („dark operations”) wychodzi na światło dzienne — mówi. I dodaje: Powiedziałem już i tak zbyt dużo. Strach przed zajmowaniem się Smoleńskiem i mówieniem o tej tragedii jest zaskakujący, biorąc pod uwagę karierę Aviva. Co działo się w Smoleńsku, jakie i czyje interesy za tym stoją, że mówić o tej sprawie boi się były oficer Mosadu, komandos, płatny zabójca Izraela, który przez lata ścigał i zabijał terrorystów z organizacji Czarny Wrzesień? Wnioski nasuwają się same…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Dochówki ofiar katastrofy smoleńskiej wciąż trwają. Gargas: Tylko za to Kopacz powinna odejść na śmietnik historii
Pięć i pół roku po katastrofie smoleńskiej cały czas odnajdywane są szczątki ofiar tej tragedii – pisze na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" Anita Gargas. Wiceszefowa TV Republika ujawnia, że w piątek 30 października odbył się powtórny pochówek admirała Andrzeja Karwety, byłego dowódcy Marynarki Wojennej.
Dziennikarka pisze również, że 5 października drugi pogrzeb przeżyli najbliżsi gen. Włodzimierza Potasińskiego, byłego dowódcy Wojsk Specjalnych. Wcześniej podobna sytuacja dotknęła rodziny gen. Andrzeja Błasika, byłego dowódcy Siły Powietrznych. Jego szczątki spoczęły w maju na Jasnej Górze.
Gargas podkreśla, że mimo, iż Ewa Kopacz zapewniała o "przesianiu ziemi w Smoleńsku na metr w głąb" to w wiele miesięcy po katastrofie rodziny ofiar wciąż przeżywają traumę i uczestniczą w kolejnych pogrzebach. Dziennikarka dodaje, że tylko w ostatnim czasie zidentyfikowano szczątki 20 osób.
Wiceszefowa Telewizji Republika przekonuje, że odpowiedzialność za taki stan rzeczy powinna ponieść Ewa Kopacz i "na zawsze odejść na śmietnik historii". "Smoleńsk był tematem niewygodnym w trakcie kampanii wyborczej. Należy mieć nadzieję, że za to, co zrobiła po katastrofie, nie uniknie jednak odpowiedzialności karnej" – podkreśla Gargas.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Po Smoleńsku to było nie do pomyślenia. Katastrofę rosyjskiego samolotu będą badali eksperci m.in. z Niemiec i Francji
Czarne skrzynki rosyjskiego samolotu airbus A321, który rozbił się w sobotę na egipskim półwyspie Synaj, mają tylko nieznaczne uszkodzenia techniczne - poinformował minister transportu Rosji Maksym Sokołow. **Są tam niewielkie uszkodzenia techniczne. Jednak, jak mówią przedstawiciele strony egipskiej, nie było wpływu (czynnika) termicznego — powiedział Sokołow, wypowiadający się w Kairze. Wyjaśnił, że czarne skrzynki zostały opieczętowane i jeszcze ich nie otwierano. Jak widać w sprawie katastrofy rosyjskiego samolotu procedury wyglądają inaczej niż po Smoleńsku, po którym Rosjanie dysponowali czarnymi skrzynkami wedle życzenia. Sokołow wraz z ministrem ds. sytuacji nadzwyczajnych Władimirem Puczkowem oraz szefem Rosawiacji (urzędu odpowiedzialnego za regulację lotnictwa cywilnego) Aleksandrem Nieradźką w niedzielę udali się z Kairu na miejsce katastrofy. Jak podał dziennik „Kommiersant” do Egiptu skierowano łącznie 83 rosyjskich ratowników. Będą oni prowadzili prace poszukiwawcze i likwidowali skutki katastrofy samolotu. Pierwsze samoloty z ciałami ofiar katastrofy, w której zginęły 224 osoby, przybędą do Petersburga najwcześniej w niedzielę wieczorem - poinformował wiceminister ds. sytuacji nadzwyczajnych Władimir Stiepanow. Władze Petersburga zapowiedziały, że żałoba w tym mieście będzie obowiązywać dłużej niż jeden dzień, podczas gdy w całej Rosji trwa w niedzielę jednodniowa żałoba narodowa. Samolot należący do rosyjskich linii czarterowych Kogalymavia, znanych też jako Metrojet, zniknął z radarów na wysokości blisko 9,5 km po ok. 23 minutach od startu. Spadł na pustynny półwysep Synaj i rozpadł się na dwie części. Zginęli wszyscy ludzie na pokładzie - załoga i pasażerowie, głównie turyści wracający z Egiptu z wakacji. Grupa Państwa Islamskiego w Egipcie ogłosiła, że to ona zestrzeliła samolot. Jednak w sobotę władze egipskie oświadczyły, że na tym etapie przyjmują wersję o usterce technicznej jako przyczynie katastrofy. Minister lotnictwa cywilnego Egiptu Mohammed Hosam Kamal abu el-Cheir powiedział, że załoga samolotu nie wysyłała sygnału SOS. Do samego momentu katastrofy nie informowano o jakichkolwiek problemach na pokładzie — powiedział minister, cytowany przez „Kommiersanta”. O ciekawych informacjach dotyczących tragedii mówił korespondent TVN Andrzej Zaucha. W swojej relacji wskazał m.in. na międzynarodowy charakter śledztwa. Rosyjskie władze robią wszystko, by na miejscu katastrofy odnaleźć wszystkie szczątki ciał i zebrać fragmenty samolotu, żeby to śledztwo przebiegało jak najszybciej. Rosjanie wysłali 3 samoloty, wysłano w sumie 160 specjalistów. Oni dojeżdżają na miejsce katastrofy. Będą tam pracować przez co najmniej tydzień, rozbiją tam obóz, będą pracować dzień i noc, by jak najszybciej przywieźć wszystkie ciała do Petersburga, by wyjaśnić jak doszło do tej tragedii. — mówił dziennikarz. I dodawał: Analizy czarnych skrzynek rozpoczną się jeszcze dzisiaj. Będą w nich brać udział rosyjscy specjaliści, przedstawiciele producenta samolotu, będą specjaliści z Niemiec i Francji. Rosjanie robią wszystko, by jak najszybciej przeprowadzić śledztwo. Jak widać dla Rosjan w tym przypadku prośba o pomoc do ekspertów niemieckich i francuskich nie jest niczym dziwnym. Ciekawe, że po 10 kwietnia to było zupełnie nie do pomyślenia…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Smoleńsk jest wielką metaforą, na gruzach kłamstwa zaczęły kwitnąć lilie
Wszystkie niewykonane badania odporności skrzydła w zderzeniu z krzakiem brzozowym, wszystkie nagrane od nowa czarne skrzynki i nieistniejące filmy z awantury na lotnisku, nie mają większego znaczenia. Tych wyreżyserowanych zaniedbań odrobić się nie da, można je co najwyżej zniwelować nowym, porządnym, śledztwem, ale i te działania nie przywrócą normalności. Ze Smoleńskiem na zawsze będzie się wiązała wielka tajemnica i legenda, nawet jeśli jakimś cudem uda się wyjaśnić okoliczności zbrodni, to metafory nie zastąpi nic. Cały czas zza grobu pojawiają się głosy i sygnały, a ofiary nie dają spokojnie zasnąć zbrodniarzom. Epatować nie lubię, bo patos kojarzę z brakiem argumentów, jednak w sprawie Smoleńska napisałem tak wiele ad rem, że pozostaje dopisać parę słów ad personam. Dziś jest szczególny dzień, w którym pochylamy się nad grobami bliskich, zapalamy znicze, składamy kwiaty, patrzymy na tysiące światełek i setki ludzi spacerujących po cmentarnych alejach. Udzieliło się i mnie. Zaczynam bardziej wierzyć w siłę uczuć niż rozumu. Nagrania i zdjęcia z satelity są ważne, ale siła symboliki przebije się znacznie wcześniej. W tych daniach na Synaju rozbił się radziecki samolot, co samo w sobie jest czymś niezwykłym. Pierwsze reakcje świata były całkowicie sprzeczne z uciszaniem Smoleńska. Nikt nie rechotał, że mogło dojść do zamachu, co więcej ta hipoteza, jak przy wszystkich badaniach katastrof, jest bardzo mocna. Tego samego dnia na miejscu katastrofy zjawili się radzieccy badacze, nie przeganiano fotoreporterów i zdjęcia nie mają jakości ukrytej kamery, czy telefonu komórkowego.
Jakaś grupa przyznała się do zamachu, radzieccy spece nie krzyczą o błędach pilotów i szympansach w „wieży”. Przedstawiciele Unii Europejskiej zapowiadają, że są gotowi wszcząć międzynarodowe śledztwo, Kreml dla odmiany chce skrzynki i szczątki samolotu odtransportować do Moskwy. Wszystko odwrotnie, niż widzieliśmy przez 5 lat. Nie poszły w ruch piły łańcuchowe, nie ma symulacji komputerowych z zabójczą palmą przy oazie. A mnie się przypomina czas szkolny i wykuwane na pamięć cytaty z romantyzmu: „Zbrodnia to niesłychana - Pani zabija Pana”. Z nieba i na ziemi płyną znaki, które krzyczą, że było zupełnie inaczej niż próbowano na chama kłamać. MAK i zhańbiona PKBWL prześcigając się w zalotach do Putina założyli sobie te same wianki z tych samych lilii i jeszcze nie wiedzą, że za chwilę zawali się kaplica, w której odprawiali czarne msze, drwiące z nauki, przyzwoitości i wszelkiej procedury. Jestem ateuszem i ciężko mnie przekonać do głosów zza światów, jednak w tej fundamentalnej sprawie nie lekceważę duchów.
Więcej mówi przerażenie w oczach płatnych kłamców niż 14 sprzecznych pomiarów wysokości drzewa. To się musi posypać i się posypie w romantycznych okolicznościach przyrody. Zdrajców zdemaskują muchy krążące nad gównem, które wyprodukowali albo jeszcze niższy będzie to upadek. Smoleńsk najczęściej porównywano do Katynia, co ma swoje uzasadnienie, jednak tamto ludobójstwo z czasów wojny wskazało zabójców w dniu zbrodni. Rodziny wiedziały, kto przetrzymywał i kto zabił polskich żołnierzy. Istnieją niezbite dowody, świadkowie i po latach międzynarodowa wersja wydarzeń. Wierzę, że dożyję czasów, w których za idiotów będzie się uważać wszystkich, którzy uznają Katyń za zbrodnię niemiecką, a Smoleńsk za błąd pilotów, mgłę i polski bałagan. Nie potrafię powiedzieć, co o tym zdecyduje, ale mam nadzieję, że będzie to coś naprawdę małego, taki niewielki drobiazg. Jeden niepozorny znak ukazujący całą marność uczestników i strażników kłamstwa. Tak będzie.
"Smoleńsk" jednak trafi do kin. Premiera w marcu 2016 roku.
Film "Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauzego trafi do kin w marcu 2016 roku. Ukończenie projektu przedłużało się z powodu problemów finansowych, ostatecznie jednak twórcom udało się zebrać potrzebny budżet. Jak informuje dziennik.pl, "tajemniczy inwestorzy" zaoferowali łącznie 5 mln złotych.
Zdjęcia do filmu "Smoleńsk" rozpoczęły się w 2013 roku, ale zostały przerwane już po kilku dniach z powodu problemów finansowych. Zwolennicy projektu mogli wesprzeć inicjatywę poprzez stronę fundacjasmolensk2010.pl, jednak po roku zebrano zaledwie 208 tys. złotych z potrzebnych 9,5 mln. Teraz, dzięki pomocy darczyńców, udało się domknąć budżet.
Producent Maciej Pawlicki nie ujawnia na razie, kto wsparł projekt. - Film finansowany jest zarówno przez tysiące darczyńców, jak i kilkudziesięciu inwestorów, zarówno osoby fizyczne, jak i firmy. Ci, którzy wyrażą taką wolę, zostaną wymienieni w tyłówce filmu - mówi Pawlicki w rozmowie z dziennikiem.pl
Przypomnijmy, że wniosek o dofinansowanie "Smoleńska" przez Polski Instytut Sztuki Filmowej został odrzucony stosunkiem głosów 5 do 1. W komisji oceniającej byli: Sylwester Chęciński, Sławomir Fabicki, Anna Kazejak, Grzegorz Łoszewski, Jerzy Skolimowski i Jerzy Stuhr. Eksperci nazwali film jednostronną "fabularyzowaną publicystyką smoleńską". Komisja uznała, że scenariusz "Smoleńska" ma wiele warsztatowych wad oraz "tonie w dialogach i monologach". W scenariuszu "przeciwstawne racje nie ścierają się, tylko są ilustrowane kolejnymi tezami, co nie pozwala na rozwój postaci, które pozostają jednowymiarowe". Jak oceniono, w filmie brakuje zwrotów akcji i dramaturgicznej kulminacji, a autorzy scenariusza zakładają swoistą "nadwiedzę" widzów, pozbawiając w ten sposób scenariusz prawdziwych konfliktów. "Rażą patetyczne dialogi i deklaratywne monologi wygłaszane ex cathedra" - napisano w sprawozdaniu.
Film "Smoleńsk" Antoniego Krauzego skupi się na rekonstrukcji katastrofy samolotu Tu-154, w którym zginęli między innymi Lech i Maria Kaczyńscy. Główną bohaterką będzie dziennikarka (w tej roli Beata Fido), która 10 kwietnia 2010 roku dowiaduje się o katastrofie samolotu. "michnikowy szmatławiec" miała okazję przyjrzeć się scenariuszowi filmu. "Ruskie zabili Kaczora" - krzyczy w jednej z pierwszych scen sprzedawca na bazarze. W dalszej części filmu bohaterka, pracująca w prywatnej telewizji i żyjąca w związku partnerskim, przejdzie przemianę. Podczas pracy nad relacją poświęconą wydarzeniom w Smoleńsku porzuci przekonanie, iż był to wypadek, dochodząc do jednego wniosku: zamach.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników