1/ Solidarna Polska wysłała wniosek do prokuratury ws. prywatyzacji CIECH-u
Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przy prywatyzacji spółki CIECH trafiło do Prokuratury Generalnej - informuje reporter RMF FM Krzysztof Zasada. Autorem wniosku jest Solidarna Polska. Politycy wysłali wniosek po doniesieniach medialnych, że podczas prywatyzacji przedsiębiorstwa mogło dojść do korupcji. Dotyczy on też rzekomej bezczynności CBA w tej sprawie. Solidarna Polska chce także, by prokuratura sprawdziła polski wątek lewych kont w genewskiej filii banku HSBC. Jutro to zawiadomienie ma trafić do warszawskiej prokuratury okręgowej.
2/ Jest śledztwo ws. prywatyzacji Ciech S.A. Materiały z afery taśmowej dowodem
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie prywatyzacji Ciech S.A. Podstawą decyzji były materiały z afery taśmowej, dotyczące rozmowy wiceministra Skarbu Państwa Rafała Baniaka z lobbystą Piotrem Wawrzynowiczem. Śledztwo jest prowadzone w sprawie "niedopełnienia obowiązków i nadużycia udzielonych uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowej przez osoby zobowiązane do zajmowania się sprawami majątkowymi Skarbu Państwa w związku ze zbyciem akcji Ciech S.A." - ustaliło tvn24.pl. Potwierdzam, że wszczęliśmy takie śledztwo - potwierdził portalowi Waldemar Tyl, wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Podstawą do wszczęcia śledztwa były materiały z afery taśmowej, dotyczące rozmowy wiceministra Skarbu Państwa Rafała Baniaka z lobbystą Piotrem Wawrzynowiczem.
Pamiętam, z jakim przekonaniem zapewniali mnie kiedyś tzw. prości ludzie, że Balcerowicz ukradł 100 miliardów złotych. Sto miliardów! Ukradł! A na moje powątpiewanie, bożyli się: jak to, panie redaktorze, przecież w telewizji mówili! Na własne uszy słyszałem, wszyscy słyszeli! Takich rozmów było sporo, a powodem, dla którego wracam do sprawy sprzed czternastu lat, jest fakt, że moi rozmówcy wcale się tak bardzo nie mylili, jak się Czytelnikowi zdaje. Oni naprawdę usłyszeli to w telewizji. Choć telewizje, będące wówczas pod przemożną kontrolą SLD i z tej racji zaangażowane w kampanię wykańczania AWS równie gorliwie, jak dziś we wspieranie prezydentury Komorowskiego, nie postawiły oczywiście tak horrendalnego oskarżenia dosłownie. Wyprodukowały zgodnie z zasadami sztuki manipulowania emocjami widzów, wrzucając w "głuchy telefon" masowej komunikacji odpowiednie sugestie.
W mowie fachowców i żargonie służb nazywa się to "intoksykacją". Vladimir Volkoff, badający te sprawy (bardzo polecam jego "Dezinformacja, oręż wojny" - książka trudno dziś dostępna, ale bardzo rozjaśnia w głowie) użył poręczniejszego określenia "montaż". Otóż montaż ze stu miliardami ukradzionymi przez Balcerowicza był bardzo prosty. Suma sto miliardów to była tak zwana "dziura Bauca", czyli prognozowany przez ministra finansów deficyt budżetu na następny, 2002 rok. Wzięła się ona stąd, że rządząca AWS straciła wskutek rozłamu sejmową większość i lewicowa opozycja, wspólnie z populistami którzy Akcję opuścili, radośnie przegłosowywała kolejne ustawy, przyznające różnym grupom społecznym kolejne miliardy - co ważne, miliardy, których nie tylko nie było, ale nawet nie miało być. Suma 60, a w wersji hard 100 miliardów, to było właśnie tyle, ile wedle obliczeń ministra zabrakłoby ("-by"!) w budżecie, gdyby ustawy te weszły w życie.
Montaż zasadzał się na prostym myku, dla ludzi niewykształconych, a nawet i tych wykształconych, ale powolnych w myśleniu, bardzo przekonującym: skoro w budżecie państwa brakuje tak ogromnej sumy, 100 miliardów, to ktoś te pieniądze musiał ukraść. Zerknijcie Państwo, kto ciekaw, do stosownych roczników propagandowych szmatławców postkomuny, w rodzaju "Nie" czy "Angory", sprzedawanych wówczas w setkach tysięcy egzemplarzy - znajdziecie tam tę frazę powtarzaną na liczne sposoby. Ja pamiętam dobrze, bo się na to bezsilnie zżymałem, że tym "skrótem myślowym" posługiwali się nieustannie telewizyjni prezenterzy i zapraszane przez niech "autorytety".
Po pierwsze, z trybu warunkowego robił się czas teraźniejszy dokonany: nie "zabrakłoby" w budżecie, tylko "brakuje". No a po drugie, jak brakuje, to, znaczy się, ktoś ukradł. A kto? No, pewnie minister od finansów. A kto jest ministrem od finansów? Jako się rzekło, był nim Jarosław Bauc, ale mało kto go znał i o nim wiedział; dla milionów facetem kręcącym w Polsce finansami był nadal znienawidzony Leszek Balcerowicz. A że go mało kto lubił i darzony był powszechną nieufnością... Ot, montaż gotowy. Trudno ustalić, w jakim stopniu przyczynił się on do zdobycia wtedy przez SLD prawie 50 procent mandatów, ale na pewno miał w tym swój udział. Dodać można dla kronikarskiej rzetelności już tylko tyle, że po objęciu władzy lewica szybko wszystkie porozdawane poprzednio wirtualne miliony skasowała w imię stabilności budżetowej. Czemu akurat dziś? Bo obserwowałem, jak przez cały ubiegły tydzień rezonował w mediach bliźniaczo podobny montaż, pod tytułem "PiS ukradł trzy miliardy ze SKOK-ów". Pikanterii sprawie dodaje fakt, że tym razem to właśnie Leszek Balcerowicz jest tym "autorytetem", na cytowaniu którego pisemka rozdawane w dyskontach się opierają. Zgodnie z zasadą, że w polityce kto sam w dołki wpada, ten je pod kim kopie. "Aferę SKOK-ów", który złodziej stu miliardów nazwał "największą aferą 25-lecia" (celowo tak piszę, bo oba te określenia są równie uprawnione) montują media wedle tych samych zasad.
Gdyby chcieć opisać sprawę uczciwie, to mamy tu trzy zupełnie osobne historie i trzy osobne SKOK-i. Historią pierwszą jest wyprowadzenie przez Grzegorza Biereckiego, twórcę i patrona Kasy Krajowej SKOK około 70 milionów złotych w roku 2010 z Fundacji na Rzecz Polskich Związków Kredytowych do kilku spółek zarejestrowanych w Luksemburgu. Stara sprawa, wielokrotnie opisywana, ale jeśli już czegokolwiek wspólnego z aferą szukać, to tutaj właśnie. Aczkolwiek to, czy pieniądze te należały do SKOK, jest kwestią sporną - Bierecki twierdzi, że użył ich zgodnie z wolą światowej organizacji, z dotacji której pochodziły, jego krytycy zwracają uwagę, że dotacja została wielokrotnie pomnożona właśnie dzięki SKOK-om.
Zwolennicy senatora mogą go bronić argumentem, że wyprowadził te pieniądze spod władzy polskiego fiskusa w momencie, gdy PO przeforsowała swoje regulacje, by wróg nie położył na nich łapy, i by ich użyć "dla sprawy". To bowiem z tych właśnie milionów finansowane są poczynania medialne współpracowników Biereckiego, zresztą na pograniczu medialnego gangsterstwa, obliczone na przejęcie lub uzależnienie od jego sitwy wszystkich mediów "prawicowych" i stworzenie tam anty-agory i anty-michnikowszczyzny. Argument "dla sprawy" brzmiałby mocniej, gdyby Bierecki nie wypłacał sobie i swoim bliskim z tych spółek zupełnie nieprzyzwoitych, milionowych honorariów i dywidend - choć faktem jest i to, że takie nieprzyzwoite zarobki za nie wiadomo co są wśród prezesów banków normą i Bierecki i tak jest przy nich ubogim krewnym. No, ale cokolwiek by o tej sprawie sądzić, posłużyła tylko jako zapalnik "afery SKOK-ów" i nie o nią tu chodzi, rzecz jest znana od lat a suma 60-70 milionów nie robi aż takiego wrażenia, by mówić o "największej aferze 25-lecia".
Pojawiła się więc suma większa - trzy miliardy. Trzy miliardy złotych to już inna rozmowa, rzeczywiście sporo. Tyle że - wbrew "montującym" skojarzeniom - ani nie jest to kwota, którą ktoś ukradł, ani nie pochodzi z kieszeni podatników, ani nie przepadła bezpowrotnie. Te trzy miliardy to ogólny rozmiar interwencji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. BFG tworzony jest z rezerw odprowadzanych obowiązkowo przez banki, można więc rzec, że to pieniądze ich klientów; ale można też rzec, że gdyby nie musiały banki ich zamrozić jako obligatoryjnego wkładu w BFG, to by sobie prezesi kupili za nie parę nowych gulfstreamów, i tyle by je klienci widzieli. Co najważniejsze: interwencja BFG nie polega na rozdawaniu pieniędzy tym, którzy, powiedzmy, umoczyli w bankrutującym, a gwarantowanym przez państwo banku. BFG niejako te pieniądze zakłada, powierzając je podmiotowi, który przejmuje bank lub kasę popadającą w kłopoty. Taki podmiot zaś nie tylko wypłaca gwarantowane należności, ale też przejmuje portfel kredytów, które sobie potem z procentem ściągnie. Gdy w ten sposób, wtopiona w większą strukturę restrukturyzowana firma odzyska "płynność" (co się oczywiście nie zawsze udaje, ale przeważnie jednak tak) BFG wyłożone pieniądze dostanie z powrotem. Gdy gościłem w programie byłego szefa KNF, spytałem go, ile z tych trzech miliardów wyłożonych na upadłe SKOK-i wróci do BFG, ocenił, że minimum 80 procent, ale raczej więcej. Podobnie oceniło to, już w prywatnych rozmowach, kilku innych ekspertów, których zapytałem. Przyjmijmy ostrożnie owo minimum, 80 procent - z utraconych rzekomo 3 miliardów robi się 600 milionów. Ale o aferze mówić można tam, gdzie ktoś pieniądze ukradł. Owe - załóżmy - 600 milionów uznać można co najwyżej za straty poniesione wskutek złego zarządzania. To oczywiście poważna strata, ale na tle miliardów przepłaconych przy rozmaitych inwestycjach, autostradach, gazoportach, korwecie "Gawron" i innych "drogich słomianych inwestycjach III RP" - to pikuś.
Z owych 3 miliardów zaangażowanych przez BFG w ratowanie zagrożonych SKOK-ów (proszę zobaczyć, że u źródła, np. w wywiadach ministra Szczurka, tak właśnie jest to formułowane, ściśle i zgodnie z prawdą - "skróty myślowe" uruchamiające głuchy telefon pojawiają się dopiero w redakcyjnych leadach, zajawkach i komentarzach) lwią część, aż 2,2 miliarda wygenerowało ratowanie SKOK Wołomin. A dalszych kilkaset milionów - upadłego SKOK "Kopernik". I tu mamy kolejne piętro montażu, bo oba te podmioty działały osobno od SKOK-ów podległych Kasie Krajowej Biereckiego, "Kopernikiem" zarządzali lokalni działacze PO, a Wołomin był z Kasą Krajową ostro skłócony i już w 2012 ludzie Biereckiego pisali na Wołomin do KNF donosy. W Wołominie (wbrew nazwie będącego bankiem o zasięgu ogólnokrajowym), jeśli potwierdzą się prokuratorskie zarzuty, rzeczywiście doszło do grubej afery o gangsterskim charakterze - przez podstawione "słupy" mafia wyprowadziła zeń około 600 milionów.
Tylko że mafia, jak to mafia w Polsce, korzenie miała w służbach specjalnych, jak się wydaje - w tej najbardziej zdegenerowanej, WSI. O ile zdjęcie z premiery "Bitwy Warszawskiej" jest oczywistym kontr-montażem i niczego nie dowodzi, to związki prezydenta z WSI i trzymanie przezeń nad tą gangreną politycznego parasola są oczywiste, i nawet on sam otwarcie to podkreśla, twierdząc publicznie, że rozwiązanie WSI, owoc zgody PiS z PO, było "hańba i zbrodnią". (Fajnie wiedzieć od samego prezydenta, że jego partia, będąca dziś u władzy, to poza nim jednym partia zhańbionych zbrodniarzy). Swą karkołomną tezę o największej aferze III RP opierają - profesor Balcerowicz oraz inne zaangażowane do montażu autorytety - na tezie: do nieprawidłowości by nie doszło, gdyby w porę objęto sektor spółdzielczości finansowej nadzorem KNF, a nie objęto, bo śp. Lech Kaczyński zaskarżył ustawę wprowadzającą ten nadzór do Trybunału Konstytucyjnego, a jako prawnik pisał to zaskarżenie Andrzej Duda... Fakty są nieco inne i autorytety nie mogą o tym nie wiedzieć. Prezydent Kaczyński zaskarżył istotnie ustawę o objęciu spółdzielczości nadzorem, ale wcześniej sam taką ustawę przedstawił i w roku 2008 została ona odrzucona głosami PO. A ustawa z 2010 mogła wejść w życie dopiero w 2012, dlatego że wniosek Kaczyńskiego, ten rzekomo pisany przez Dudę na podstawie rzekomo stronniczych ekspertyz prawnych, podtrzymał kolejny prezydent - Bronisław Komorowski. Kto więc miota oskarżenia, że PiS "dał czas Biereckiemu" na wyprowadzanie pieniędzy wspierającej SKOK-i Fundacji do Luksemburga, powinien uczciwie podzielić tę winę między śp. Lecha Kaczyńskiego i jego następcę.
Tyle że teza, iż do strat w SKOK-ach doszło wskutek braku nadzoru, jest też karkołomna. W wypadku SKOK Wołomin, który wygenerował ponad dwie trzecie strat, cały przestępczy proceder zaczął się dopiero po objęciu nadzorem KNF. Powiem więcej - dopiero wtedy zaczął być możliwy, bo, przepraszam, że pominę już szczegóły, dopiero wraz z nadzorem kasy spółdzielcze uzyskały możliwość oferowania pewnych niedostępnych dla nich wcześniej produktów bankowych, których do przekrętu użyto. Stąd teza kontr-montażu, że PO, czytaj WSI, właśnie po to przepchnęła nadzór nad spółdzielczością finansową w swojej, a nie wcześniejszej, pisowskiej wersji, żeby obrobić kasę w Wołominie. Jest jeszcze jedno piętro montażu: dotychczasowe 3 miliardy to nie wszystko, bo SKOK-i nie mają dla swoich kredytów pełnego pokrycia i niedługo wpadną w kłopoty, i BFG będzie musiał "zapłacić" kolejne miliardy. Faktycznie, upadek SKOK-ów i przejęcie ich przez banki komercyjne z zaangażowaniem dużych sum z BFG jest w tej chwili bardzo prawdopodobny, a jeśli Bronisław Komorowski i PO wygrają wybory niemal pewny - ale nie ma to nic wspólnego ani z data objęcia ich nadzorem, ani z ich takimi czy innymi działaniami.
Żaden bank nie ma dziś takich rezerw, które by mu pozwoliły przetrwać potężną propagandową i wspieraną przez władzę kampanię odstraszania klientów. Także te uchodzące za bezpieczne banki zagraniczne o polskich nazwach, które gwarantują cokolwiek tylko do wysokości kapitału własnego, obecnego w Polsce, bo rejestrowane są tu jako osobne spółki akcyjne - a swe zyski transferują do formalnie nie odpowiadających za ich zobowiązania zachodnich spółek-matek. Jeśli do najpotężniejszego nawet banku zgłosi się w krótkim czasie jedna piąta klientów z żądaniem zwrotu powierzonych lokat, albo tylko przez długi czas przestaną się zgłaszać nowi - jego upadek i przejęcie będzie pewne, można rzec, jak w banku. Prawda, w świetle faktów, jest mało medialna. System jest taki, że partia musi mieć oparcie finansowe. Najskuteczniejszym sposobem zaszkodzenia jej jest uderzenie właśnie w to oparcie, tak jak dywizje pancerne najprościej wyeliminować niszcząc ich składy paliwa. Kto ciekaw, niech sobie przypomni, jak związany z AWS Grzegorz Wieczerzak o mało nie sprywatyzował na rzecz Deutsche Bank stanowiącego zaplecze SLD Banku Inicjatyw Gospodarczych. I jak wtedy Marek Belka na gwałt wracał z Davos by tę transakcję udaremnić, a jego pryncypał, Aleksander Kwaśniewski, z dnia na dzień stał się gospodarczym patriotą gromko przestrzegającym przed przejmowaniem polskiej własności przez Niemców.
Spór pomiędzy PiS a PO dotyczył nie tyle objęcia SKOK-ów nadzorem, bo wobec ich rozrostu to było oczywiste - ale w jaki sposób to zrobić. PO chce po prostu SKOK-i zniszczyć, PiS chciał je maksymalnie uprzywilejować, a senator Bierecki lobbował wewnątrz PiS i kupował sobie przychylność poszczególnych jego działaczy, bo przecież po to przecież łożył na prawicową partię i media, żeby sobie zbudować własne polityczne imperium. Z kolei na polityczne interesy PO nałożyły się oskoma powiązanych na różne sposoby z tą partią banków komercyjnych. Co prawda, cały sektor spółdzielczy wyceniany jest na ledwie 15 miliardów - jedną dziesiątą wartości rynku kredytów we franku - ale na ciasnym rynku to łakomy kąsek do przejęcia, i który bankster zdoła to przy życzliwości "waaadzy" zrobić, ten sobie kupi jeszcze jednego gulfstreama. Z kronikarskiego obowiązku trzeba dodać, że podobną kwotę, stale rosnącą - właśnie około 15 miliardów złotych - banki komercyjne wyprowadzają rocznie z Polski, głównie do Luksemburga; taką przynajmniej podaje badająca przepływy finansowe na świecie organizacja Global Finance Integrity. Cwaniakowanie Biereckiego to przy tym, raz jeszcze powtórzę to staropolskie słowo, pikuś.
I na te interesy nałożyła się kampania wyborcza i pijarowska potrzeba zneutralizowania afer PO, nie przez udawanie, że nie jest ona partią złodziei, bo tego żaden pijarowiec nie będzie tak głupi, żeby próbować, ale przez zmontowanie wrażenia, że opozycja nie lepsza. Wydaje się zresztą, że sięgając po SKOK władza przestrzeliła, bo przypomniała, via Wołomin, o niejasnych powiązaniach między urzędującym prezydentem a WSI. Popatrzcie Państwo - starałem się opisać sprawę jak najprościej, a ile potrzebowałem na to miejsca. A wrzucić w głuchy telefon "pisowcy zajumali trzy miliardy!" - proste jak w mordę dać. Tak to jest i może i nie warto walczyć z rzeczywistością - dlatego ludzie, którzy się na tych sprawach znają, a nie mają politycznego interesu się komuś podlizywać, względnie zadawnionych urazów do Kaczyńskich, unikają publicznego zabierania głosu. I tak debata publiczna oddana zostaje na pastwę prymitywnej demagogii, w której argumenty zastępuje wrzask i obrazek.
Pewnym pocieszeniem, które dedykuję czytelnikom, niech będzie fakt, że wspomniani demagodzy są wstanie nas... powiedzmy, narobić do głów, tylko tym, którzy sami z siebie mają w głowach pusto. Ale to marna pociecha, bo to tacy stanowią większość i o nich toczy się wyborcza walka.
Konstytucjonalista dr Piotrowski rozjechał propagandę PO ws. SKOK. Zobacz reakcję redaktora TVP
- Prezydent nie może podpisać ustawy niezgodnej z konstytucją - mówił w TVP Info konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, dr Ryszard Piotrowski. W ten sposób obalił najnowszą teorię PO o "aferze Dudy". Partia rządząca chce by kandydat opozycji zrezygnował z wyścigu prezydenckiego, ponieważ pomógł śp. Lechowi Kaczyńskiemu w skierowaniu ustawy PO o SKOK do Trybunału Konstytucyjnego.
Od początku kampanii wyborczej losy ustawy PO o SKOK z 2008 r. służy partii rządzącej do atakowania Andrzeja Dudy, który do 2010 r. był ministrem w kancelarii śp. prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego. Fakt skierowania przez Lecha Kaczyńskiego w 2009 r. platformerskiej ustawy do oceny Trybunału Konstytucyjnego (który w odpowiedzi przyznał mu rację i uznał jej niekonstytucyjność) w ustach polityków PO urasta do rangi "afery Dudy". Szef klubu PO, Rafał Grupiński poszedł najdalej i ogłosił, że Andrzej Duda powinien w ogóle wycofać się z kampanii prezydenckiej i stanąć przed komisją śledczą.
Dr Ryszard Piotrowski zaproszony do programu "Minęła Dwudziesta" TVP nie pozostawia na nowej akcji PO suchej nitki. Już na początku wypowiedzi konstytucjonalista zaapelował, by w ocenie ustawy o SKOK, którą wg PO, Lech Kaczyński nie powinien kierować do Trybunału Konstytucyjnego i jej losów - "kampania wyborcza nie przesłoniła nam konstytucji".
- Konstytucja daje prezydentowi umocowanie i można oczywiście powiedzieć, że prezydent może się pomylić, kiedy kieruje ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, ale tutaj nie było innego wyjścia, jak tylko skierować ustawę do TK, ponieważ sam Trybunał stwierdził, oceniając (okrojony przez prezydenta Komorowskiego wniosek pana prezydenta Kaczyńskiego), że ta ustawa zawierała normę pustą. W momencie uchwalenia przez ustawodawcę [Sejm] była już niezgodna z konstytucją - mówił dr Piotrowski. - Trybunał Konstytucyjny uznał, że przepisy dotyczące z rezygnacji z walnego zgromadzenia były także z konstytucją niezgodne - dodał.
Wypowiedź konstytucjonalisty bardzo zdenerwowała prowadzącego program w TVP. Gdy dr Piotrowski mówił: "tutaj jest klucz do sprawy: Prezydent nie może podpisać ustawy z konstytucją niezgodnej. Skoro w momencie uchwalenia..." - redaktor mu przerwał i oddał głos Ryszardowi Kaliszowi (szef kancelarii prezydenta za Aleksandra Kwaśniewskiego).
Przypominam o Drugiej Nocnej Zmianie - "tajnym" grudniowym nocnym posiedzeniu polskiego Sejmu na którym PO wespół zespól z PSL chcieli dokonać zmiany Konstytucji PRL umożliwiającej prywatyzację polskich lasów państwowych. Ciekawe kogo szykowali na prezesa spółki "Polskie lasy SA"? Tuska? Piechocińskiego? Komorowskiego? Kopacz? Komorowski jako stary doświadczony myśliwy byłby chyba najlepszy.
Ilu z Was wie o tym głosowaniu?
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 11 kwi 2015, 09:22 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
11 kwi 2015, 09:15
Re: Gospodarka
1/ Jak przegrywać w czasie pokoju
Podziwiam poziom ignorancji naszych urzędników dla podstawowych praw ekonomii. Każdy ekonomista powie, że jak już ogłasza się publiczne przetargi, to dobrze, żeby inwestowane w nie miliony, a nawet miliardy złotych były w miarę możliwości wydawane w Polsce. Państwo, jako największy inwestor na rynku, powinno promować jeśli już nie rodzimych przedsiębiorców, to chociaż rodzimych pracowników. Pieniądze w dużej mierze zostają bowiem w kraju, napędzają działające tu firmy i w jakiejś części wracają do budżetu w postaci podatków. Praktyka pokazuje jednak, że aż nazbyt często tak się nie dzieje.
Polska jest jednym z liderów produkcji samochodów w naszej części Europy. Co prawda nie posiadamy własnych marek samochodów, ale w naszym kraju wielu wiodących producentów ma swoje fabryki. I co robią państwowe instytucje? Kupują samochody produkowane w innych krajach. Celuje w tym nasza policja, w której przetargach wygrywają najczęściej modele samochodów produkowanych w Czechach, Słowacji, Turcji czy Rosji, a nie w Polsce.
Teraz okazuje się, że rząd wstępnie rozstrzygnął wart nawet 10-12 mld zł przetarg na śmigłowce dla polskiej armii na korzyść firmy, która nie prowadzi produkcji w Polsce. Przegrali natomiast producenci, których helikoptery powstają w zakładach w Świdniku i Mielcu. Nie przemawiają do mnie argumenty, że zwycięzca kiedyś tam ma rozpocząć produkcję i serwisowanie swoich maszyn w fabryce w Łodzi. To zwykłe mgliste zapowiedzi i na razie mówi się jedynie o kilkudziesięciu miejscach pracy. Korzyść więc raczej marna. Konkretem są za to fabryki na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu, które w razie wygranej miały zwiększyć zatrudnienie, a nawet nawiązać współpracę z Łódzkimi Zakładami Lotniczymi.
Rządzący tłumaczą, że powstające w Polsce śmigłowce nie spełniają kryteriów przetargów, ale te kryteria określa przecież zamawiający. Wszystkie kraje na świecie, które mają u siebie zakłady zbrojeniowe, właśnie w nich zamawiają sprzęt dla swojej armii, jeżeli dany sprzęt jest u nich produkowany. I nikt nie podziela zdania prezydenta Komorowskiego, że: "to nie czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz". Swoją drogą ciekaw jestem, z czego wynika przekonanie prezydenta, że sprzęt produkowany w "kraju bezprzykładnego sukcesu" - żeby zacytować polityków PO - jest na pewno "gorszy"? Nic nie powinno stać na przeszkodzie, żeby określić warunki przetargu tak, by promowały one istniejącą produkcję w Polsce. No chyba że przeszkodą jest ignorancja urzędników. A ta, jak się okazuje, nie zna gra
2/ Krystyna Skowrońska: Będę naciskała na odpowiedź MON
Krystyna Skowrońska: Zakłady lotnicze w Mielcu są dla mnie bardzo ważne i będę naciskała na uzyskanie odpowiedzi od MON. Gdyby przetarg wygrały polskie zakłady, byłabym bardzo zadowolona. "Super Express": - Reprezentuje pani wyborców m.in. z Mielca. A pani rząd i MON nie chcą kupić śmigłowców produkowanych w Polsce, za to wydają gigantyczne pieniądze za granicą... Krystyna Skowrońska: - Zainteresowałam się sprawą poprawności przeprowadzenia tego przetargu i poprawności złożenia ofert. Wysłałam interpelację do szefa MON Tomasza Siemoniaka. Wezmę też udział w posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony, która będzie poświęcona m.in. sprawie kontraktu na śmigłowce. - Złożyła pani interpelację, zatem ma pani wątpliwości, czy wszystko odbyło się jak należy? - Zapytałam o poprawność zgłoszenia oferty przetargowej, dopełnienia wszystkich istotnych elementów specyfikacji. W komunikacie MON podkreślano, że wszystkie oferty były niezgodne ze specyfikacją. - Mamy zakłady m.in. w Mielcu i Świdniku produkujące nowoczesny, dobrze oceniany sprzęt. Decyzja rządu wydaje się nielogiczna? - Nie mogę się opierać tylko na logice ani na domniemaniach. Przetarg jest przetargiem. Na etapie formułowania warunków zbierałam wszelkie wątpliwości z zakładów w Mielcu i przekazywałam je szefowi MON. Zakłady lotnicze w Mielcu są dla mnie bardzo ważne i będę naciskała na uzyskanie odpowiedzi od MON. Gdyby przetarg wygrały polskie zakłady, byłabym bardzo zadowolona. - Prezydent Bronisław Komorowski chyba by nie był. Komentując tę sprawę, stwierdził, że "to nie jest czas, by kupować sprzęt gorszy, ale nasz" oraz "jaka to firma, jeżeli jej istnienie zależy od jednego kontraktu". Jak pani to odebrała? - Staram się śledzić wypowiedzi pana prezydenta, ale tej nie znam... - Przytaczam, to było na spotkaniu w Lublinie... - Tak, ale to zbyt poważny temat, żebym mogła polegać tylko na przytoczonym fragmencie, a nie na wypowiedzi, którą musiałabym usłyszeć w całości.
Roman Jakim, szef Sekcji Przemysłu Lotniczego NSZZ "Solidarność", komentuje kontrowersje powstałe wokół przetargu na zakup wojskowych śmigłowców. "Super Express": - Na terenie Polski działają dwie fabryki śmigłowców, które stanęły do rządowego przetargu na dostawę maszyn dla wojska. Jednak do testów dopuszczono tylko śmigłowiec Caracal produkcji francuskiej. Jak ta sytuacja wygląda z pracowniczego punku widzenia? Roman Jakim: - To policzek wymierzony zakładom produkującym sprzęt w Polsce. To zagrożenie dla miejsc pracy w tych zakładach, choć nie potrafimy jeszcze dokładnie powiedzieć, jakiej liczby osób ono dotyczy. Na pewno tacy producenci jak AgustaWestland (PZL Świdnik) czy Sikorsky Aircraft (PZL Mielec) nie przewrócą się z powodu odsunięcia ich od tego przetargu. - Jak w tym kontekście odbiera pan deklarację francuskiego producenta, który przekonuje, że będzie produkował swój helikopter w zakładach w Łodzi? - Jak zobaczę, to uwierzę. Ten producent już raz wygrał w Polsce przetarg na dostawy do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Deklarował wtedy, że stworzy zakład pracy, który będzie serwisował i naprawiał te maszyny. I nie pamiętam nazwy zakładu, który powstał po wygraniu tamtego przetargu. Więc nie mam zaufania do producenta helikoptera Caracal. - Jakie były kryteria tego przetargu? - Jedziemy do ministra Tomasza Siemoniaka po to, żeby się dowiedzieć, jakie były kryteria stawiane przez MON, czy wszyscy oferenci je spełnili i w jakim stopniu to zrobili. Interesuje nas, czy cena maszyn była zbliżona, czy może któryś z oferentów zaproponował zdecydowanie droższe helikoptery. Chcielibyśmy też wiedzieć, czy to jest ten sam przetarg, ponieważ zasady przetargów ustala się na początku i one obowiązują przez cały czas. Dzisiaj wiemy, że zostały określone warunki taktyczno-techniczne, budżet państwa przeznaczył pieniądze na zakup śmigłowców i powiedziane było, że polska armia kupi 70 maszyn. Tymczasem kupujemy 50. I teraz nie wiadomo, czy to jest ten sam przetarg czy już inny. - Zdaniem prezydenta Komorowskiego nie można zmuszać armii do kupowania sprzętu tylko w Polsce. - Zadaję sobie pytanie, czy z prezydentem Komorowskim nie jest tak, że w dni parzyste popiera on polski przemysł, a w dni nieparzyste popiera inny przemysł. Dla mnie jest to decyzja niezrozumiała i irracjonalna.
Krzysztof Krystowski, prezes PZL Świdnik, komentuje kontrowersje powstałe wokół przetargu na zakup wojskowych śmigłowców. "Super Express": - Produkowane w Polsce śmigłowce nie zostaną kupione przez naszą armię. Jak pan, jako prezes jednego z wytwarzających je zakładów odbiera tę decyzję? Krzysztof Krystowski: - Było mi smutno z tego powodu, ponieważ uważam, że dla polskich firm jest to zła decyzja. I to nie tylko dla zakładów PZL Świdnik, które ja reprezentuję. Przecież naszym drugim konkurentem był PZL Mielec. W wytwarzanie tych śmigłowców zaangażowane są tysiące osób. Dla nas taka decyzja to trochę jak wyrok. - Czy miejsca pracy w polskich fabrykach śmigłowców są teraz w jakiś sposób zagrożone? - Na ten problem trzeba spojrzeć w nieco inny sposób. Na pewno bardzo liczyliśmy na to, że dzięki temu kontraktowi, dzięki zakupieniu przez Polskę wytwarzanych przez nas śmigłowców produkcja tych maszyn - nie tylko w ramach kontraktu z Polską, ale na cały świat - w ramach grupy AgustaWestland (właściciela PZL Świdnik) będzie odbywała się w naszym zakładzie. Oznaczałoby to dla nas ogromną szansę rozwoju, bo mielibyśmy bardzo nowoczesny wyrób, w którego produkcję, modernizację, a nawet projektowanie i konstruowanie zaangażowani by byli nasi inżynierowie, nasi pracownicy. Według naszych obliczeń dałoby to możliwość zatrudnienia do 2 tys. pracowników. I to był nasz główny cel i główny argument. I to zaproponowaliśmy w offsecie. Jeżeli nie dostaliśmy tego zamówienia, to właściwie ustają też te szanse. - Wiceminister Czesław Mroczek mówił, że propozycje zakładów zarówno w Świdniku, jak i w Mielcu nie spełniały wymogów polskiej armii. Jak ustosunkuje się pan do tych zarzutów? - Złożyliśmy oferty w dobrej wierze, oferując rozwiązanie, które uważaliśmy za najkorzystniejsze dla polskiej armii. Gdyby było inaczej, nie wystartowalibyśmy w tym przetargu. - Ale czy ta oferta była zgodna z zapisanymi w warunkach przetargu wymogami MON? - W naszym przekonaniu tak. Chcę zwrócić uwagę, że objętość naszej oferty to kilka tysięcy stron. Myślę, że oferty konkurencyjnych firm były równie obszerne. Dlatego nie chcę prowadzić dyskusji z MON za pomocą mediów, ponieważ to są za poważne sprawy - chodzi przecież o bezpieczeństwo państwa.
Polskie państwo zamierza rzucić ogromne pieniądze (34 mld zł) na rynek zbrojeniowy. Jak wielu ludzi, jestem ciekaw powodów, dlaczego te pieniądze nie mogą być przynajmniej w dużej części wydane w Polsce. Co słyszę od tych, którzy powinni nam to wytłumaczyć? Słyszę, że jeżeli ktoś wątpi w światłe poczynania władz albo stawia niewygodne pytania, to jest jak z PRL.
Coś takiego usłyszał we wczorajszej rozmowie z prezydentem Bronisławem Komorowskim m.in. nasz redaktor naczelny. Gdybym miał w sobie jakieś pokłady złej woli (a na szczęście nie są one aż tak wielkie), to uznałbym, że podobne odpowiedzi mogą wynikać z trzech rzeczy. Albo z buty i arogancji władzy, albo z braku sensownych argumentów i ukrywania czegoś przed opinią publiczną, albo z nieporadności intelektualnej.
Sytuacja, w której w ogniu kampanii pojawia się informacja, że w wyniku działania władz polskim pracownikom może przejść koło nosa kilka tysięcy miejsc pracy, wydaje się wręcz wymarzona dla opozycji. Najsmutniejsze w całej tej sytuacji jest jednak to, że opozycja zachowuje się w tych wyborach tak, jakby za wszelką cenę starała się je przegrać. O dziwo, najbardziej nieprzekonująco tłumaczy ten przetarg ten, któremu akurat w tym momencie na klarownych wytłumaczeniach powinno zależeć najbardziej. Prezydent Komorowski już na samym początku wypalił, że polska armia powinna kupować coś dlatego, że jest "dobre", a nie dlatego, że jest "nasze". Może jest w tym jakaś ludowa prawda, ale na miejscu zakładów lotniczych w Mielcu i Świdniku (wywiad z prezesem PZL na str. 5), mocno zaniepokoiłbym się tym, że prezydent RP publicznie sugeruje, że produkowane przez nich śmigłowce są słabe.
Niezbyt przekonująco zabrzmiały też argumenty prezydenta, które przedstawił we wczorajszej rozmowie z "Super Expressem". Sugerował, że sytuacja z helikopterami wygląda dokładnie tak, jak z zakupem samochodów. Prezydent uznał, że nie można przecież nakazać Polakom kupowania tylko tych samochodów, które są montowane lub produkowane w Polsce, bo to byłby PRL, a PRL źle skończył. Stwierdził, że z uzbrojeniem jest dokładnie tak samo wszędzie na świecie. Otóż nie jest. Ze słów prezydenta wynika, że w realiach PRL żyją np. Amerykanie, Brytyjczycy czy Francuzi. Tymczasem kiedy poczytamy ekspertów, to właśnie niemal wszystkie nacje co tylko mogą, to kupują dla swojej armii ze swoich fabryk. Od ekspertów słyszę też, że helikoptery produkowane przez polskich pracowników zdecydowanie by naszej armii wystarczyły. Słyszę wreszcie od ekspertów, że rakiety Patriot to dla nas drogie zabawki, a w najgorszym razie przepłacony szmelc.
I oczekując (nadaremnie) sensownej odpowiedzi, żałuję, że w przeciwieństwie do samochodów, polityków możemy wybierać sobie tylko takich, jakich zmontowano i wyprodukowano nam w Polsce.
"The Jerusalem Post" wzywa Polskę do zwrotu Żydom 170 tys. nieruchomości w Polsce.
Najwyższy czas, by Polska zmierzyła się ze swoją przeszłością" – napisał Daniel Schatz w dziale opinii izraelskiego dziennika "The Jerusalem Post". Chodzi o zwrot ok. 170 tys. nieruchomości wartych dziś "miliardy dolarów", które zostały zabrane Żydom w czasie II wojny światowej oraz pod rządami komunistów.
Głos izraelskiego politologa, wykładającego na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, a także uniwersytetach Harvarda i Stanforda, wpisuje się w coraz głośniejszy chór nawołujący do kompleksowego załatwienia przez Polskę kwestii zwrotu mienia żydowskiego.
Załącznik:
Wasze ulice!.JPG
Jaka może być skala finansowa pełnej restytucji mienia żydowskiego? Wszystko będzie zależeć od przyjętego mechanizmu rekompensat, ale warto przypomnieć, że z ogłoszonego równo przed dekadą raportu sporządzonego na zamówienie rządu Izraela wynika, że mienie żydowskie opuszczone po wybuchu II wojny światowej ma wartość ok. 30 mld dol. Jak wtedy informował w dziennik "Maariv", ówczesne propozycje polskiego rządu mówiły o rekompensatach na poziomie ok. 15 proc. obecnej wartości mienia.
Obietnicę zwrotu mienia złożył Donald Tusk podczas spotkania z przedstawicielami organizacji żydowskich w Nowym Jorku w 2008 r. Jak jednak zaznaczył wtedy ówczesny premier, rekompensaty byłyby tylko na takim poziomie, jaki byłby dla Polski do udźwignięcia finansowo. Podobne deklaracje składał też Bronisław Komorowski, jeszcze jako marszałek Sejmu.
Do dzisiaj sprawa restytucji mienia żydowskiego nie została jednak ustawowo załatwiona. Pojawiły się za to głosy, że możliwe rozwiązanie polegałoby na wykorzystaniu części majątku Lasów Państwowych.
Na początku 2014 r. wezwanie do polskich władz w tej sprawie wystosowała nawet brytyjska Izba Lordów, wskazując na Polskę jako na największe europejskie państwo, które nie uregulowało jeszcze ustawowo kwestii restytucji mienia ofiar Holokaustu. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, wszelkie roszczenia są załatwiane w drodze indywidualnych pozwów sądowych.
Wróćmy jednak do artykułu zamieszczonego w tym tygodniu w dziale opinii "The Jerusalem Post". Powołując się na wspomniany wcześniej raport napisany na zamówienie rządu Izraela przez ekspertów z sektora biznesowego oraz organizacji non-profit, Daniel Schatz pisze, że obecnie w Polsce jest 170 tys. takich nieruchomości, które mają wartość "miliardów dolarów"
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
25 kwi 2015, 17:49
Re: Gospodarka
Nadir
"The Jerusalem Post" wzywa Polskę do zwrotu Żydom 170 tys. nieruchomości w Polsce. Najwyższy czas, by Polska zmierzyła się ze swoją przeszłością" – napisał Daniel Schatz w dziale opinii izraelskiego dziennika "The Jerusalem Post".
Obietnicę zwrotu mienia złożył Donald Tusk podczas spotkania z przedstawicielami organizacji żydowskich w Nowym Jorku w 2008 r. Podobne deklaracje składał też Bronisław Komorowski, jeszcze jako marszałek Sejmu. Pojawiły się za to głosy, że możliwe rozwiązanie polegałoby na wykorzystaniu części majątku Lasów Państwowych.
Ciekawe czy pieniądze otrzymane ze sprzedaży polskich Lasów Państwowych wystarczą na rekompensatę za zwrot Żydom tych 170000 nieruchomości? Czy jeszcze trzeba będzie coś dorzucić? Może Belweder? Albo Łazienki?
No i ciekawe kto te lasy kupi. Bo jak na mój nos, to chyba nawet wiem kto: pewnie... ŻYDZI.
A jak to robią za granicą?
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 25 kwi 2015, 22:24 przez Badman, łącznie edytowano 3 razy
25 kwi 2015, 22:23
Re: Gospodarka
1/ Emerytura nie będzie chronić przed ubóstwem. Związkowcy zszokowani wyliczeniami
Jedna piąta ostatnich poborów. Tyle po 37 latach opłacania składek wyniesie emerytura osób, które wchodzą teraz na rynek pracy.
Tak wskazuje raport, który powstał w Kancelarii Prezydenta. Teraz pracownicy z 37-letnim stażem mogą się spodziewać świadczenia emerytalnego w wysokości przeciętnie połowy ostatnich zarobków.
Wyliczeniami są zszokowani przedstawiciele OPZZ, Forum Związków Zawodowych oraz NSZZ „Solidarność”. Wczoraj spotkali się z urzędnikami prezydenta, by porozmawiać o potrzebnych zmianach w systemie zabezpieczenia społecznego. Podstawą do dyskusji był raport „Wiek przejścia na emeryturę, staż składkowy i wysokość emerytur w zreformowanym systemie emerytalnym w Polsce” opracowany przez Biuro Polityki Społecznej Kancelarii Prezydenta.
Wynika z niego również, że tylko osoby, które rozpoczęły aktywność zawodową przed ukończeniem 20. roku życia, i opłacające składki przez co najmniej 45 lat powinny mieć prawo do emerytury bez względu na wiek. Związkowcy chcieliby, aby takie świadczenia były przyznawane kobietom z 35-letnim okresem składkowym oraz mężczyznom mającym 40 lat pracy (te propozycje uwzględnia obywatelski projekt ustawy, który jest w Sejmie).
Jednak nawet ci, którzy spełnią kryteria wskazane w raporcie, nie mogą mieć pewności, że uzbierają na swoim koncie emerytalnym kwotę pozwalającą na wypłatę emerytury minimalnej. A to oznacza, że budżet państwa może być zmuszony dopłacać do ich świadczeń. Stąd obawa, że aby znaleźć na to pieniądze, zaostrzone zostaną obecne zasady wypłaty emerytur minimalnych. – Coraz częściej się o tym mówi. Niepokojącym sygnałem była już wypowiedź premiera Tuska, która przeszła bez echa, a z której wynikało, że minimalny staż ubezpieczeniowy uprawniający do takiego świadczenia może być podniesiony z 25 do 30 lat – komentuje Wiesława Taranowska, wiceprzewodnicząca OPZZ.
Z kolei z emerytur częściowych zgodnie z raportem powinni korzystać tylko ci, którzy ukończyli 65 lat i mają co najmniej 40 lat stażu – bez względu na płeć. Związkowcom się to nie podoba (dzisiaj takie same kryteria obowiązują mężczyzn, kobiety mają prawo do świadczeń częściowych po ukończeniu 62. roku życia i przy 35 latach stażu).
2/ Posłowie bogacze kpią z emerytów. Seniorzy z Wiejskiej zarabiają krocie!
Nordic walking, nauka śpiewu, malarstwa czy rzeźby. A do tego bogate życie kulturalne i towarzyskie! Tak zdaniem posłów emerytów ma wyglądać życie przeciętnego polskiego seniora! Natomiast tym, których na to nie stać, bezczelni politycy proponują powrót... do pracy!
Zasiadający w Sejmie posłowie emeryci nie wiedzą, jak żyją i jakie mają problemy ich zwykli rówieśnicy. I trudno się im dziwić, skoro oprócz kilkutysięcznej emerytury mają jeszcze poselskie uposażenie i dietę do dyspozycji! Doskonałym przykładem jest wiceprzewodnicząca klubu Platformy Obywatelskiej Bożena Bukiewicz (63 l.). Jak bowiem twierdzi, ze swoich skromnych świadczeń zwykli emeryci powinni być w stanie prowadzić naprawdę ciekawe życie. - Uprawiają nordic walking (.). Śpiewają, malują, rzeźbią - opowiada posłanka, która sama pobiera emeryturę. Tylko, jak wynika z jej ostatniego oświadczenia majątkowego, może liczyć na około 2 tys. zł miesięcznie oraz dodatkowe prawie 14 tys. zł w postaci uposażenia i diety poselskiej!
Tymczasem z aktywności polscy seniorzy najczęściej uprawiają wystawanie w kolejkach do lekarzy lub długie wyprawy w poszukiwaniu tanich produktów. A jak wynika z danych GUS, przeciętny emeryt dysponuje miesięcznie około 1400 zł, z czego utrzymanie gospodarstwa domowego pochłania aż 85 proc. tej sumy!
Ale i dla takich staruszków posłanka ma radę. Jak bowiem przekonuje, senior, który po latach harówki przeszedł na zasłużony odpoczynek, powinien wrócić do pracy i ma do tego doskonałe predyspozycje. - Jemu się nie spieszy do domu, on może dłużej zostać w pracy. On nie jest rozkojarzony swoimi problemami (.). To, że starszy człowiek pracuje, znaczy się, że czuje się młody - tłumaczy. Wtóruje jej Józef Racki (73 l.) z PSL, jeden z najlepiej sytuowanych sejmowych emerytów. - Ja wspierałbym te działania, kiedy te osoby jednak wychodzą z domów, idą do ludzi - mówi. Twierdzi też, że to rodziny staruszków powinny wziąć na siebie ich utrzymanie.
Tomasz Walczak w rozmowie z profesorem Ruszardem Bugaj. "Super Express": - Biuro Polityki Społecznej Kancelarii Prezydenta RP przygotowało raport na temat systemu emerytalnego. Autorzy raportu przyznają, że kontrowersyjne podniesienie wieku emerytalnego nie ma wpływu na wysokość przyszłych świadczeń emerytalnych. Rządzący przyznają się do porażki tego projektu? Prof. Ryszard Bugaj: - Rzeczywiście, podniesienie wieku emerytalnego samo przez się nie musi prowadzić do wzrostu stopy zastąpienia, czyli relacji pierwszej emerytury do ostatniej pensji. Wszystko zależy bowiem głównie od tego, czy ludzie pracują. Owszem, można pracować dłużej, ale tylko wtedy, gdy ma się pracę! Jeżeli bezrobocie utrzymywałoby się na wysokim poziomie, a takiej ewentualności wykluczyć nie można, to samo wydłużenie wieku emerytalnego nie daje żadnych rezultatów. Ten związek zawsze był więc wątpliwy, ale zapomniano o tym powiedzieć w oficjalnej propagandzie. - Teraz powiedziano. Z raportu wynika też, że w przyszłości wysokość minimalnej emerytury będzie systematycznie spadać w porównaniu z przeciętnym wynagrodzeniem, a emerytura może wynieść zaledwie 20 proc. ostatniej pensji. Ostatnie zmiany w systemie emerytalnym, mimo szumnych zapowiedzi, nic nie dają? - W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia ze znacznie poważniejszą sprawą. Jedna sprawa to wysokość świadczenia zaraz po przejściu na emeryturę. Druga to jej waloryzacja ze względu na inflację i wzrost wynagrodzeń. To, jak ona jest dziś liczona, sprawia, że emeryci są wyłączeni z owoców wzrostu gospodarczego. A koszty życia emeryta wraz z wiekiem wzrastają. Najczęściej zaraz po przejściu mamy dwuosobowe gospodarstwo domowe, jako tako utrzymane i nie ma większych problemów ze zdrowiem. To z czasem się zmienia - emeryci zostają sami, trzeba zainwestować w utrzymanie domu i coraz więcej łożyć na leczenie. Mniej więc martwię się o nowych emerytów, a dużo bardziej o tych, którzy mają 75-80 lat. - Problemy starszych emerytów nie są, niestety, przedmiotem refleksji... - No właśnie, a ich sytuacja staje się dramatyczna. Pytanie, co z tym zrobić. - Właśnie. - Cudownych rozwiązań zapewne nie ma. Być może warto byłoby objąć ubezpieczeniem emerytalnym wszystkich, by poprawić bilans funduszy ubezpieczeniowych. - Dla niektórych wspomniany na początku raport może być pretekstem albo do dalszego zwiększania wieku emerytalnego, albo podwyższania składek ZUS. - Podwyższenie składki nie byłoby problemem. Problemem jest, by wszyscy składki płacili proporcjonalnie do zarobków. Dziś np. wojskowi czy sędziowie i prokuratorzy nie płacą składek, a dostają bardzo wysokie emerytury. Jest też problem składek osób samozatrudnionych. To grupa bardzo niejednolita, bo są w niej ludzie biedni, ale także prawdziwe rekiny. Wszyscy jednak płacą składkę - 60 proc. wysokości przeciętnego wynagrodzenia. Problem polega na tym, że te osoby są grupą targetową dla PO. - I nikt tego raczej nie ruszy. W myśleniu rządzących nie pojawia się też problem osób zatrudnionych na często nieoskładkowanych umowach śmieciowych. Rządzący pękają z dumy, że uelastycznili rynek pracy, ale zupełnie zapomnieli, jak to wpłynie na system emerytalny? - Oczywiście, w długim okresie to pułapka. Tym osobom będzie się należeć emerytura minimalna, która dziś wynosi 900 zł! Brutto! Co więcej, do tej emerytury trzeba dopłacać z budżetu, a będzie ogromna presja, żeby tym ludziom jakoś pomóc. Nie będzie wyjścia i trzeba będzie sięgnąć do głębokich kieszeni. Myślę, że to perspektywa 10-15 lat. - Naświetliliśmy tu mnóstwo problemów. A do tej pory receptą na nie było jedynie podniesienie wieku emerytalnego. Jeśli chcemy poważnie rozmawiać o emeryturach, to trzeba szerszej refleksji? - Absolutnie się z panem zgadzam. Zresztą reforma wieku emerytalnego jest sama w sobie niefortunna i wątpię, żeby się ostała. Nawet jeśli PiS nie dojdzie do władzy.
Chwalą się, że sprzedali Polskę. Sprywatyzowano 97 proc. naszego majątku
Już tylko 3 proc. majątku przeznaczonego do prywatyzacji pozostało w rękach państwa. Czy to powód, aby być dumnym z III RP? Bronisław Komorowski przekonuje, że tak, ale to raczej dowód, że Polacy nie mają już prawie nic własnego. – Dlatego dziś trzeba odbudować polski przemysł i powstrzymać wyprzedaż naszej ziemi – mówi Andrzej Duda, kandydat PiS-u na prezydenta.
Minister skarbu Włodzimierz Karpiński pochwalił się, że w ciągu ostatnich 25 lat z 8,5 tys. państwowych przedsiębiorstw przeznaczonych do prywatyzacji do sprzedania pozostało zaledwie 3 proc. Dodał, że dzięki temu do budżetu państwa trafiło 152 mld zł. Czy to powód do dumy? Raczej nie, zważywszy, że pieniądze te nie zostały zainwestowane w rozwój kraju, nie odłożono ich też na jakimś funduszu, by w przyszłości służyły emerytom. Po prostu zostały przejedzone, bo traktowano je jako dodatkowe źródło dochodów dla coraz bardziej dziurawego budżetu.
Wdrażana w Polsce pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego szokowa terapia finansowa i wyprzedaż państwowego majątku doprowadziły do upadku całych gałęzi przemysłu i likwidacji setek tysięcy miejsc pracy. Przed skutkami takiej polityki przestrzegał prof. Milton Friedman, laureat ekonomicznego Nobla. Apelował, byśmy nie prywatyzowali państwowych przedsiębiorstw, bo sprzedamy je cudzoziemcom za grosze i nic na tym nie zyskamy. – Cudzoziemcy nie będą inwestowali w Polsce po to, by pomóc Polsce, ale po to, by pomóc sobie – ostrzegał. Miał rację. Dziś zamiast tysięcy dobrze prosperujących zakładów mamy w kraju dwa miliony bezrobotnych i drugie tyle zmuszonych do szukania pracy za granicą.
– Trzeba bronić dorobku 25 lat naszej wolności, być z niego dumnym i czerpać inspirację na przyszłość – przekonuje ubiegający się o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski. Trudno się z nim zgodzić, skoro wskutek skandalicznie przeprowadzonej prywatyzacji nie mamy już ani majątku wypracowanego przez kilka pokoleń Polaków, ani pieniędzy, za które ten majątek sprzedano. Trudno być dumnym z tego, że po 25 latach III RP nie mamy już prawie nic.
Złudzeń co do prawdziwych skutków dokonanej w Polsce prywatyzacji nie ma kandydat PiS-u na prezydenta Andrzej Duda. Jego zdaniem dziś trzeba naprawić naszą gospodarkę, odtworzyć przemysł i zbudować jego nowe, innowacyjne gałęzie. Dlatego państwowe władze powinny w pierwszej kolejności realizować polskie interesy, dbać o rodzimych przedsiębiorców niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie. – To polskie firmy, dające zatrudnienie naszym rodakom, powinny wygrywać największe przetargi. Powinny mieć preferencje i wsparcie, nawet gdyby taka pomoc była kwestionowana przez Komisję Europejską – mówi Duda. Musimy też walczyć o interesy polskich rolników, o wyrównanie dopłat bezpośrednich, oraz odpowiednie rekompensaty. – Ale przede wszystkim należy powstrzymać wyprzedaż polskiej ziemi, bo bez niej Polska już nie będzie naszym państwem – ostrzega Duda.
Janusz Szewczak: „Projekty Andrzeja Dudy są łatwe do sfinansowania”.
Od 25 lat w Polsce jest prawdziwe eldorado dla kapitału lichwiarsko-bankowego. Fantastycznie się tu zarabia. Do tego jeszcze nas okradają. Polska znajduje się w niechlubnej światowej czołówce najbardziej drenowanych finansowo krajów świata - mówi Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, w rozmowie z Leszkiem Sosnowskim. Leszek Sosnowski: Prorządowi dziennikarze wpadli w straszny kłopot i zmartwienie: skąd Andrzej Duda weźmie finanse na to, co obiecał ludziom w kampanii wyborczej? Wszak nieomylna władza, rządząca teraz krajem mówi wprost, że na takie szalone pomysły pieniędzy w państwie nie ma. Spróbujemy udowodnić, że władza może się w tej kwestii mylić. Tak samo zresztą, jak w wielu innych sprawach. Zaczniemy może od rezerw.Gdzie ich szukać?
Janusz Szewczak: Myślę, że dzisiaj nie ma już żadnej alternatywy – albo przyjmujemy program uwzględniający elementy gospodarcze kandydata Andrzeja Dudy, miejmy nadzieję nowego prezydenta, albo dajemy zgodę na status półkolonii gospodarczej, głównie niemieckiej, ale nie tylko. Półkolonii, która jest doskonałym dostarczycielem dużej ilości kapitału za granicę, czyli jego transferu z Polski. Jesteśmy wielkim rynkiem zbytu, ale nie dla produktów polskich, tylko niemieckich i ogólnie europejskich, i oczywiście chińskich. Jesteśmy też w środku Europy bardzo dużym obozem taniej siły roboczej i rezerwuarem młodego pokolenia pracowników. Możemy dziś powiedzieć: „Panie Prezydencie Duda! W Polsce, mimo dwudziestu pięciu lat rabunku tego kraju, bardzo dobrze zorganizowanego, jeszcze jest dużo pieniędzy!”.
Ale chyba nie do zrabowania, mam nadzieję? Oczywiście, że nie do zrabowania. To są jednak pieniądze, które do tej pory były i są w dalszym ciągu dla obcych. Bo dla Polaków ich nie ma i nie było. Można pokazać, jaka jest skala marnotrawstwa publicznych pieniędzy, szastania bez ładu i składu dziesiątkami, setkami miliardów. Jaka jest skala patologii w spółkach skarbu państwa, z których uczyniono pewnego rodzaju folwarki władzy, Platformy i PSL-u w tym przypadku. Żeby z tego dzbana finansowego nalać i napoić Polaków, trzeba najpierw zatkać w nim wszystkie dziury powodujące, że wyciekają zeń bezpowrotnie miliardy złotych. Dziś jest to zadanie podstawowe.
Coś podobnego mówią również obecnie rządzący. Przy czym oni uważają, że Polacy sami są winni, bo unikają płacenia podatków i przez nich państwu zaczyna pieniędzy brakować – sugerując, że to jest główna przyczyna niedostatku. To nie jest oczywiście prawda. To znaczy spada efektywność ściągania podatków, owszem. Wielkość zaległości podatkowych wraz z odsetkami na dzień dzisiejszy to jest kwota – proszę sobie wyobrazić – 50 miliardów złotych. Jednak to nie są zaległości podatkowe od „Kowalskich”, od tych najdrobniejszych, najsłabszych, od małych i średnich przedsiębiorstw, bo te przecież ledwo dyszą.
I te łatwo zmusić do płacenia. Ależ oczywiście. W stosunku do nich represyjność fiskusa jest największa. Tymczasem łączna kwota tzw. ulg i zwolnień podatkowych w Polsce, dotycząca wszystkich firm i osób prywatnych, wynosi aż 81 miliardów złotych!
Na VAT też straty… Szacuje się – nie ekspert Szewczak, lecz Komisja Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy – że straty w Polsce na VAT-cie można ocenić na kwotę 50 miliardów złotych. Rokrocznie! To są tzw. VAT-owskie karuzele podatkowe, czyli wyłudzenia VAT-u przez firmy, które w ogóle nie istnieją. To jest zjawisko masowe, skala gigantyczna. Międzynarodowy Fundusz Walutowy oskarża rząd PO o to, że aparat skarbowo-fiskalny jest niewydolny, nieprofesjonalny i musi – jak oni to określili – nastąpić moralno-etyczna zmiana w tym aparacie. (…) Widzę tego zatroskanego o polską kasę sztukmistrza z Londynu, byłego ministra finansów – Jana Vincenta-Rostowskiego, martwiącego się, skąd ten niepoważny Duda weźmie 15 miliardów złotych na te 500 złotych dla biednego dziecka w biednej rodzinie. A jak zmartwił go problem obniżenia wieku emerytalnego z 67 lat na 65 i 60. Widzę to i powiem tak: albo Rostowski opowiada „bajki z mchu i paproci”, bo nie rozumie mechanizmów ekonomicznych, a jeśli rozumie – to znaczy, że wchodzi w rolę lobbysty i dba o cudze interesy, o zyski obcego kapitału w Polsce i nie chce odpowiedzieć uczciwie na pytanie, skąd te pieniądze wziąć. W czasie swoich rządów człowiek ten narobił nam nowego długu na ponad 400 miliardów złotych. To jest rzecz niespotykana - jeden minister narobił przez 8 lat prawie tyle długów, co kilkunastu ministrów finansów przez poprzednie niecałe 20 lat… I to jeszcze przy dopływie środków unijnych…
Dodajmy, że na tych długach ktoś jednak zarabia. Wielu żeruje. Od 25 lat jest prawdziwe eldorado dla kapitału lichwiarsko-bankowego. Fantastycznie się tu zarabia. Do tego jeszcze nas okradają. Proszę zauważyć, że według raportu znanej waszyngtońskiej fundacji, Global Financial Integrity (GFI) – Polska jest w niechlubnej światowej czołówce najbardziej drenowanych finansowo krajów świata. Kwota szacowana przez GFI to blisko 10 miliardów dolarów rocznie, czyli prawie 40 miliardów złotych.
Wytłumaczmy na czym polega ten drenaż, jak te 40 miliardów złotych wypływa z Polski? Wcześniej jeszcze chciałbym powiedzieć, że co roku transferowanych jest z Polski w postaci zysków, dywidend oraz manipulacji kosztami ok. 70 miliardów złotych przez koncerny zagraniczne i banki zagraniczne działające w Polsce. To jest legalne. Natomiast te 40 miliardów zł, które szacuje GFI powstaje w wyniku różnego rodzaju przestępstw, pralni pieniędzy, oszustw podatkowych i finansowych – to odrębna kategoria. Nie chodzi o to, żeby firmy czy osoby prywatne nie zarobiły tych 70 miliardów, tylko żeby te pieniądze pozostały w kraju i tutaj zostały zainwestowane czy nawet spoczywały w banku, ale w polskim i by na ten bank pracowały. Oczywiście. Ekonomia to nie tylko buchalteria, księgowość. Ekonomia i poszukiwanie źródeł finansowania to jest pewien łańcuch przyczynowo-skutkowy. Niechby ci zapłakani nad koncepcjami gospodarczymi Andrzeja Dudy pochylili się np. nad zasadą mnożnikową, nad mnożnikiem konsumpcji, który wykazuje, że z tych 15 miliardów, które trafiłyby do rodzin w postaci 500 złotych na dziecko w biednej rodzinie, zwróci się często dużo więcej.
Dzięki temu, że te pieniądze powrócą do obiegu gospodarczego, bo biedny człowiek nie będzie przecież ich chomikował. Ależ oczywiście. Prof. Jerzy Żyżyński, wybitny ekonomista, bardzo wszystko to dokładnie policzył i stwierdził, że z tych 15 miliardów ponad 12 trafiłoby od razu na rynek, co oznaczałoby bardzo dodatni wpływ na koniunkturę, wzrost dochodów, wpływy z podatku VAT na produkcję i inwestycje. Jeśli przedsiębiorca ma zbyt, czyli sprzedaje, to się rozwija, zaciąga kredyt, itd. Według profesora również podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. złotych dałoby na rynku dodatkowo 36 miliardów złotych. Trzeba zaznaczyć, że wpływy z podatku dochodowego nie są największym wpływem do budżetu państwa, są one nieporównywalnie mniejsze niż wpływy z VAT-u. Nawet dużo mniejsze niż wpływy z akcyzy. Wpływy akcyzowe z paliw silnikowych to ok. 27 miliardów złotych, wpływy z tytułu rynku tytoniowego to ok. 17 miliardów zł, z rynku alkoholowego ok. 7 miliardów. Piwo przynosi z akcyzy ok. 3 miliardy – w sumie olbrzymie kwoty. Ale jeśli dokonuje się ciągłych podwyżek tych akcyz, to wpływy podatkowe zaczynają maleć i rośnie szara strefa; szacowana jest ona obecnie na prawie 15-20 proc. PKB. Łatwo policzyć – jest to między 300 a 350 miliardów złotych. Oczywiście nie ma kraju bez szarej strefy, ale czy musi być ona aż tak wielka? To bardzo uszczupla dochody państwa.
Jakie elementy, jakie zjawiska sprzyjają szarej strefie? M.in. to, co powiedziałem: systematyczne podwyżki akcyzy przy niskich dochodach, płacach, wynagrodzeniach, rentach i emeryturach Polaków. Rząd podniósł akcyzę nie podnosząc kwoty wolnej od podatku i progów podatkowych czy zryczałtowanych kosztów uzyskania przychodu. Wracając do pytania, skąd ma brać pieniądze pan Andrzej Duda, chciałbym zapytać, jakim cudem rząd pani Kopacz, prezydent Komorowski, pan prezes Marek Belka, pan minister Szczurek znaleźli 8 miliardów euro czyli 32 miliardy złotych na dołożenie się do planu Junckera? My, Polacy, dokładamy 32 miliardy złotych, a więc tyle samo, co najbogatsze w Europie Niemcy i Francja, bo one też zadeklarowały po 8 miliardów euro.
Dodajmy, że z planu Junckera prawdopodobnie w żadnym stopniu nie skorzystamy, bo ma się on przyczynić do rozwoju przemysłu głównie w strefie euro, a nie złotówki. Tak! Ale te 32 miliardy jakoś się nagle znalazły. Nie ma 15 miliardów na polskie rodziny, żeby dostały po 500 złotych, a tu wydamy aż 32 miliardy. Na co? Na rozbudowę przemysłu w Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, Niemczech, Francji i we Włoszech. No przecież to jest jakiś absurd ekonomiczny, albo po prostu rabunek i oszustwo. A jak Andrzej Duda mówi, że trzeba i można skrócić wiek emerytalny, to środków nie ma. (…) Mówili o tym, że nie ma pieniędzy. No dobrze, ale skąd bierze się prawie 40 miliardów rocznie na obsługę kosztów zadłużenia? To jest praktycznie całość pieniędzy, jakie wpływają z podatku PIT, podatku dochodowego od osób fizycznych. Czyli wszyscy Polacy pracują na spłatę odsetek, a nie kapitału! Na to pieniądze muszą być. Inne pytanie: skąd ta władza bierze pieniądze – skoro ich nie ma – na utrzymanie aż 700 tysięcy urzędników? To przecież są gigantyczne koszty.
Do tego wlicza się też policję, nauczycieli itd.? Nie, tu mówimy tylko o urzędnikach państwowych i samorządowych. Idzie na nich corocznie ok. 20 miliardów złotoch, a łączna kwota zaległych składek zusowskich – blisko 55 miliardów. To są prawdopodobnie pieniądze nie do ściągnięcia. To nie są pieniądze, których nie zapłacił Kowalski czy jakaś mała firma, tylko pieniądze, których nie płacą giganci.
Andrzej Duda zaczął coraz śmielej mówić o opodatkowaniu w Polsce wielkich sieci handlowych, głównie zagranicznych. Mają obroty około 130-140 miliardów złotych. Przy tej kwocie płacą z tytułu podatku CIT około 1 miliarda złotych. Przecież to nie jest nawet 1 proc. Mało tego, są w Polsce wielkie sieci handlowe, którym podatek się zwraca. Dodajmy, że cały czas funkcjonuje ustawa wprowadzona na początku transformacji, zgodnie z którą wielka firma handlowa wchodząca do Polski jest przez 10 lat w ogóle zwolniona z podatku dochodowego.
To nie dotyczyło tylko firm handlowych, ale też produkcyjnych. Np. firma Fiat otrzymała na 20 lat zwolnienie z podatku i ceł! Pan Olechowski, założyciel Platformy Obywatelskiej, był bardzo szczodry jako minister finansów. Każdy polski przedsiębiorca chciałby płacić takie podatki, jakie płacą w praktyce wielkie sieci handlowe, czyli 1 proc. (…) Można by zadawać wiele pytań, np. jak to się dzieje, że kopalnie węgla, te rzekomo nierentowne, deficytowe, ta kula u nogi, płacą w Polsce więcej podatków niż wielkie dochodowe banki?! Jest 31 różnych elementów finansowych, które obciążają kopalnie. Tak jest. Łącznie daje to kwotę około 7 miliardów złotych za 2014 r., a wielkie banki zapłaciły – około 4 miliardów złotych mając 16,2 miliardów zysku netto! No więc są te pieniądze, czy ich nie ma? Skoro te rzekome kule u nogi potrafią zapłacić 7 miliardów, to dlaczego banki płacą prawie o połowę mniej? Tu widać jak wielkie są rezerwy finansowe w państwie, jak dużo pieniędzy można by mieć, gdyby był dobry gospodarz i ktoś, kto umie liczyć.
Niektórzy liczą bardzo dobrze, np. ci, którzy forsowali przed laty kredyty frankowe… Ano właśnie. Dzisiaj ich wysokość stanowi równowartość około 155 miliardów złotych. Problem dotyczy około 500-600 tysięcy kredytobiorców, także właścicieli polisolokat, licząc z rodzinami będzie to pewno ponad milion osób. Ja twierdzę, że banki ostrzygły Polaków na co najmniej 40 - 50 miliardów złotych. Gdyby był w Polsce gospodarz, gdyby był właściwy nadzór finansowy, gdyby Komisja Nadzoru Finansowego zajmowała się takimi sprawami, a nie głównie SKOK-ami, to byłoby dzisiaj w polskiej gospodarce te 50 miliardów złotych. Pan Andrzej Duda powinien powiedzieć wyraźnie, że jedną z jego inicjatyw ustawodawczych będzie projekt przewalutowania kredytów frankowych po kursie z dnia zawarcia umowy. Tak jak się to dzieje w wielu innych krajach; w Polsce na razie nie.
Nie tylko na Węgrzech? Nie, również w Chorwacji i Hiszpanii te próby zostały podjęte. Austriacy zastanawiają się nad tą kwestią, prawdopodobnie również we Francji będzie załatwione to w podobny sposób. Jak pytają pana Dudę, skąd ma wziąć pieniądze, wystarczy powiedzieć: jak będzie uczciwy, przyzwoity gospodarz, nie będziemy budować w Polsce najdroższych autostrad na świecie, najdroższego metra na świecie i nie będziemy robić najdroższych ekranów autostradowych, szczególnie w lesie czy szczerym polu. Na to wszystko idą ciężkie pieniądze. To wielki rezerwuar, ale trzeba byłoby gospodarsko, oszczędnie, uczciwie postępować, a nie działać na zasadzie kręcenia lodów na wszystkim na czym się da.
Gdzie jeszcze należy szukać pieniędzy? Olbrzymia góra pieniędzy jest do zagospodarowania przez pana Andrzeja Dudę i propolski profesjonalny rząd w konsekwencji ograniczenia przemytu towarów akcyzowych. Według różnych szacunków przemyt wódki, papierosów, paliw oraz tzw. hazard on-line, powoduje straty na poziomie 10-15 miliardów złotych rocznie. Czyli gdyby nieco ukrócić tę przestępczą działalność, bo to jest czarna, nie szara strefa, to trochę miliardów można by natychmiast przeznaczyć np. na dofinansowanie polskich rodzin. Ale kraj nasz wzbogaci się podobno dzięki prostytucji… To jest kwestia tzw. nowych zasad rachunkowości ESA 2010. Od września zeszłego roku wprowadzono nowy system liczenia Produktu Krajowego Brutto, który przewiduje, że do polskiego PKB można doliczać wpływy z prostytucji, obrotu narkotykami i przemytu towarów akcyzowych. Byłem specjalnie w GUS-ie, by dowiedzieć się czy to prawda, bo nie chciało mi się w to wierzyć. GUS oszacował to łącznie na ok. 15 miliardów złotych.
Ale jak takie rodzaje działalności przestępczej można w ogóle liczyć do PKB? Można, Unia Europejska wprowadza tę zasadę jako obowiązkową. W jakim celu to liczenie? Moim zdaniem w takim, żeby kraje, które są w Unii Europejskiej płaciły większą składkę do budżetu unijnego, ponieważ składki, które płacą poszczególne kraje, są uzależnione od wielkości PKB. Im wyższe PKB, tym wyższa składka. A więc popierajmy prostytucję, przemyt i narkotyki, to polski PKB urośnie w siłę. Absurd, ale fakt. Kolejna sprawa. Wyłączenia prądu kosztują nas co roku prawie 1,5 miliardów złotych. Mało tego, mam bardzo złą wiadomość dla rządu: po raz pierwszy od 25 lat w tym roku Polska zaimportowała energię elektryczną. Myśmy ją dotychczas eksportowali. Od kogo kupujemy? Od Niemców, ale to idzie przez Czechy. Dalej: podpisanie pakietu klimatycznego przez panią Kopacz będzie nas kosztować co najmniej 100 miliardów złotych. Nas, czyli firmy, zwłaszcza przemysł ciężki. Nie tylko górnictwo, bo i cementowy, chemiczny oraz hutniczy, który jest na skraju załamania. Kolejny przykład na to, gdzie są pieniądze – mamy jedne z najwyższych w Europie prowizji za korzystanie z kart płatniczych. Policzyłem, że przez około 10 lat straciliśmy na tym my, obywatele, między 12 a 15 mld zł. Nawet nasze sklepy niewiele na tym zarabiały. Zarabiały korporacje zagraniczne, kartowe. Dojono nas przy pomocy tych opłat prowizyjnych nieprawdopodobnie.
Bez sprzeciwu władzy. Przy pełnej jej akceptacji. Gigantyczne zyski notują w Polsce zagraniczne banki… Tu jest ich eldorado. Przez ostatnie 10 lat (2004-2014) banki, w 70 proc. zagraniczne, zarobiły netto100 mld zł, z czego co najmniej połowa została wytransferowała za granicę. Banki te zarabiają obecnie więcej na opłatach, którymi obciążają ludzi, niż na gospodarowaniu pieniądzem. Gdyby te banki były polskie i zarobiły 100 mld zł, to w coś by tutaj zainwestowały. A nawet gdyby zainwestowały na rynkach finansowych zagranicznych, to ciągle byłyby to polskie pieniądze. Ale jak się sprzedaje dojną krowę, to mleko też idzie do kupca. W krajach Unii Europejskiej, w których dba się o swoje interesy, nie w półkoloniach gospodarczych, tak jak w Polsce i w niektórych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, udział kapitału zagranicznego w sektorze bankowym waha się od 5 do maksymalnie 20 proc. Andrzej Duda mówi o naprawie państwa polskiego i ponownym uprzemysłowieniu Polski, jako o rzeczy nieodzownej. Kraj, który nie ma przemysłu, nie ma przyszłości. Niemcy już dawno się o tym przekonali, a Francuzi i Amerykanie ściągają z Chin swoje przedsiębiorstwa, żeby produkować u siebie. Żeby mieć zyski, trzeba mieć firmę. Żeby mieć firmę, trzeba ją zbudować. A my przez 25 lat tylko sprzedawaliśmy firmy. Proszę sobie wyobrazić, że z 8,5 tysiąca polskich firm, które mieliśmy w 1989 r., do ewentualnego sprzedania, pozostało tylko 250. Czyli majątku narodowego mamy jeszcze 2-3 proc. (…)
W naszej rozmowie powraca stale ten sam motyw: wielkie marnotrawstwo publicznego grosza, brak prawdziwego gospodarza. Żeby pokazać skalę marnotrawstwa publicznych pieniędzy, podam jeszcze jeden fakt: przez ostatnie 4 lata zniszczono w Polsce 300 tys. litrów krwi; za granicą kupujemy rocznie krwi za 150 milionów złotych. Dlaczego? Bo nie mamy fabryki osocza. W związku z tym tę polską krew, najbardziej cenną rzecz na świecie, w ilości 300 tys. litrów utylizowaliśmy przez ostatnie lata. To pokazuje skalę upadku tego państwa. Myślę, że z tych pieniędzy na dzieci, rodziny wielodzietne, na podniesienie kwoty wolnej od podatku, która jest w Polsce niższa niż w Kolumbii, Wietnamie i Kambodży, jest jeszcze dużo. Trzeba lepiej gospodarować groszem publicznym, lepiej zarządzać spółkami skarbu państwa, o których nieraz Pan mówił i pisał. Polska nie może być prywatnym folwarkiem jakiejś partii lub paru osób z władzy. Które na dodatek nie znają się na tym, co robią. No bo są ze służb, a nie z ekonomii. (…) Trzeba dokonać repolonizacji sektora bankowego i zacząć godziwie płacić Polakom, bo bez godziwej płacy, nie będzie godziwych emerytur.
I nie będzie godziwych dochodów podatkowych. Jak są nowe fabryki, to są nowe miejsca pracy; wtedy program Dudy nie będzie kosztował miliardów, tylko te miliardy da się Polakom zarobić. Tym samym te miliardy przeznaczy się na własny rozwój, dobrobyt, a nie na rozwój czy emerytury w Holandii, Belgii, we Francji, jak to ma miejsce obecnie. To wszystko są w olbrzymiej sferze obowiązki nowego rządu, a nie prezydenta. Ale niewątpliwie inicjatywa i pewien przykład powinien iść z góry. Prezydent ma prawo pilnować, ma obowiązek stać nie tylko na straży konstytucji, gdzie jest zapisane, że zwierzchnia władza należy do narodu oraz że mamy równość obywateli wobec prawa. Jest też równość podmiotów gospodarczych i prezydent ma stać również na straży bezpieczeństwa ekonomicznego Polaków. Bo jak nie ma bezpieczeństwa ekonomicznego, to państwo jest zagrożone. Są powiaty, zwłaszcza wzdłuż zachodnich granic Polski, w których 60 proc. ziemi rolnej znajduje się w rękach obcych spółek (przez podstawione osoby). To są nieprawdopodobne wielkości. Ale PSL nie widzi w tym oczywiście żadnego zagrożenia. Wybór Dudy oznacza dla Polaków być albo nie być, niezależnie od tego jak wypadają debaty telewizyjne; nie chodzi bowiem o wizerunki telewizyjne prezydenta, lecz o przyszłość Polski. Andrzej Duda musi powiedzieć Polakom wprost: nie będzie dalszej wyprzedaży i wygaszania Polski. Rozmawiał: Leszek Sosnowski
(B. Komorowski na zarzut młodego człowieka o konieczności emigracji z powodu trudności ze znalezieniem pracy w Polsce w czasie kampanii wyborczej 2015 na ulicach Warszawy)
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
25 maja 2015, 18:41
Re: Gospodarka
Czy to się da skomentować?
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
03 cze 2015, 13:44
Re: Gospodarka
Bez słów
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników