Rewolucja w czołowym portalu. "Każdy tytuł musi zapowiadać galerię z półnagimi kobietami"
Tytuły mają łączyć premium content z bardziej ludyczną zawartością.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Walka o lidera polskiego internetu się zaostrza.
Polski internet przeżyje wkrótce kolejną rewolucję. Po fali odświeżeń layoutów czołowych portali, przyszedł czas na trzęsienie ziemi w polityce sprzedania treści.
– Każdy tytuł musi nęcić galerią z półnagimi kobietami – czytamy w wewnętrznym dokumencie jakie dostały redakcje newsowe jednego z liderów Megapanelu.
Odezwę uzupełniają przykłady (jeden z nich prezentujemy wyżej), na przykład: "RPP nie zmieniła stóp procentowych. Zobacz maklerki ubrane tylko w banknoty" albo "Gorąco na granicy ukraińsko-rosyjskiej. Mieszkanki Kijowa szukają ochłody".
Jak przekonuje zarząd, ten ruch ma wysforować portal przed coraz bardziej agresywną konkurencję nie tylko w krótkim, ale i w długim okresie.
– Tylko łączenie premium contentu z bardziej masową zawartością nam to zapewni – kończy zarząd w dokumencie z poniższym zdjęciem zamiast sygnatury.
Fot. Alexander Tihonov / Shutterstock.com
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty zostały zmyślone.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
20 lis 2014, 23:11
Re: Etyka, moralność, obyczaje
która z tych na zdjęciu to kupacz, a która walec ?
22 lis 2014, 02:20
Re: Etyka, moralność, obyczaje
Tak indoktrynuje się dzieci! Już 3-latki muszą słuchać bajek o dwóch mamusiach i chłopcu, który chce być dziewczynką
Wdrażanie gender zaczyna się od żłobka, a przynajmniej już podejmuje się takie próby. Tylko czujność i protesty rodziców mogą zatrzymać ten groźny dla psychiki dzieci proceder.
W zeszłym tygodniu rodzice przyszli po dzieci do publicznego żłobka „Zaczarowany zamek” w rzymskiej dzielnicy Bufalotta, powitała ich wystawa ilustrowanych książeczek zalecanych do czytania dzieciom - informuje „Rzeczpospolita”.
Rodziców oburzyła książeczka „Historyjka pewnej rodziny” z dwoma paniami i czwórką dzieci na okładce.
Meri i Franci to dwie kobiety. Bardzo się kochały i chciały mieć dzieci. (…) W Holandii jest klinika, w której uprzejmi panowie przekazują w darze swoją spermę dla tych, którzy jej nie mają. Franci wzięła tę spermę i włożyła do brzuszka Meri. Dzięki temu w brzuszku zaczęła rosnąć Margherita. Dziś ma dwa lata i dwie mamy —można przeczytać w książeczce dla trzyletnich dzieci.
fot.Facebook/Gruppo InContrO Liceo Govone
Były też inne inne opowieści np. o dwóch tatusiach czy o chłopcu, który stwierdził, że jest dziewczynką, co bardzo go ucieszyło. Według wskazań dyrekcji żłobka rodzice powinni pogłębiać z dziećmi w domach tematy poruszane w książeczkach. Na szczęście rodzice rozpętali burzę i stwierdzili, że nie chcą by ich dzieci były w wieku trzech lat poddawane edukacji seksualnej. Rodzice zauważyli też, że wśród książek proponowanych rodzicom dla ich dzieci nie było żadnej o tradycyjnej rodzinie.
Okazało się, że pani dyrektor i opiekunki żłobka w ten właśnie sposób zinterpretowały wydany przez wydział edukacji władz Rzymu okólnik w którym zalecano m.in.: Aby walczyć z homofobią, mordowaniem, biciem i prześladowaniem kobiet przez mężczyzn, w procesie edukacji dzieci w wieku do sześciu lat należy zdecydowanie zwalczać nierówności płci i tradycyjny podział na role społeczne.
Walczyć z homofobią w żłobku! Na taki pomysł mogą wpaść tylko edukatorzy seksualni ze środowiska LGBT…. Taki właśnie postęp szykują lewackie środowiska i to czeka również nas, jeśli w porę nie będziemy reagować i bronić się przed na silę narzucana ideologią. A wszystko to w imię postępu i nowoczesności!
"Od pewnego czasu stałym elementem naszego życia politycznego, czy szerzej publicznego, jest nagonka. Dotyczy ona przede wszystkim polityków, rzadziej biznesmenów, sportowców, gwiazd filmowych" - pisze w swojej mini-analizie życia publicznego w Polsce Stefan Niesiołowski. Były wicemarszałek w swoich rozważaniach jest niesprawiedliwie jednostronny (podaje przykłady świadczące tylko na korzyść jego środowiska), ale jego teza trafia w punkt. Wpis Niesiołowskiego bierzemy na warsztat z politologiem Olgierdem Annusewiczem.
Wpis Stefana Niesiołowskiego, opublikowany na jego oficjalnej stronie internetowej, był w ostatnich dniach dość szeroko komentowany w serwisach społecznościowych. Polityk, słynący z ostrego języka, bezpardonowo atakujący inne środowiska polityczne - sam podejmuje się krytyki zjawiska, w którym mocno uczestniczy.
Politolog Olgierd Annusewicz, z którym rozmawiamy o mini-analizie obecnego stanu polityki i mediów dokonanej przez byłego wicemarszałka Sejmu, przyznaje, że jego teza jest słuszna - gorzej jednak z doborem argumentów.
Dziś nikt nie powinien mieć już wątpliwości, że radykalizujący się stan debaty publicznej ma wielu ojców. Winny jest Stefan Niesiołowski i jego środowisko, winny jest obóz Prawa i Sprawiedliwości, głowę popiołem powinny posypać też ruchy skrajnie prawicowe, ale również antyklerykalne czy skrajnie liberalne. Także - w olbrzymiej mierze - media. Dlatego - mimo że w swoim tekście pt. "Nagonka" Stefan Niesiołowski przywołuje przykłady tylko świadczące na swoją korzyść - to warto tej obserwacji przyjrzeć się bliżej. (...)
Polska świrów i zdrajców - Chodzi o to, by nie tyle w konstruktywny, co w jednoznacznie negatywny sposób "jechać" po jakiejś postaci. Żeby ktoś stał się ofiarą aktu zbiorowej nienawiści, nie musi zachować się nieetycznie, zrobić coś obiektywnie złego. Wystarczy, że ktoś za bardzo wpisze się w określony nurt, który akurat jest atakowany przez "grupę nagonkową". I to jest właśnie choroba naszego systemu, naszego społeczeństwa - tłumaczy Olgierd Annusewicz.
Sam jakiś czas temu zaobserwował, że po katastrofie smoleńskiej w Polsce wyraźnie wykształcił się podział polityczny na grupę "zdrajców", którzy swoją zbrodniczą działalnością doprowadzili do tej tragedii i grupę wierzących w to "świrów".
Miejsce zdrajcy jest przed plutonem egzekucyjnym; nie prowadzi się z nim żadnej debaty. A świr? Jest przywiązany do łóżka w szpitalu psychiatrycznym i też nie sposób z nim rozmawiać. - Używam tej metafory z pełną odpowiedzialnością - mówi Annusewicz. - W Polsce powoli zanika możliwość prowadzenia dialogu. (...) Niesiołowski, który z wyrachowaniem pomija winy własnego środowiska politycznego, słusznie za to punktuje grupę, którą uważa za największego winowajcę. Media. Jego zdaniem, dziennikarze w umiejętności budowania nagonek, dzielenia się i wyprowadzania ślepych ciosów także przeciwko sobie - prześcignęli polityków.
- Rzeczywiście, to, co się stało w ostatnim czasie, to fakt, że wyraźna, gruba linia, która dotąd oddzielała zwaśnione obozy polityczne, dziś istnieje także w mediach. Według prawicy, media mainstreamowe są "reżimowe"; w mainstreamie środowiska np. "Gazety Polskiej" są za to postrzegane jako niespełna rozumu. Wzajemne poszanowanie swojego zawodu? To już nie istnieje. Notorycznie obserwujemy wzajemne, zmasowane akty nienawiści - mówi Olgierd Annusewicz.
Przykładów mógłby wymieniać wiele. Pierwsze z brzegu - dziennikarz stacji TVN24 Jarosław Kuźniar już dawno stał się wrogiem numer jeden prawicy. Ale wcześniej ofiarą podobnej nagonki był Cezary Gmyz, dziś piszący w "Do Rzeczy". - Jeden został uznany za zbyt "antypisowskiego", a drugi - za zbyt "pisowskiego". Co ciekawe, w obu przypadkach autorami tych nagonek byli po prostu dziennikarze przeciwnych opcji, którzy dodatkowo korzystali z pomocy uczestniczących w tych sporach anonimowych internautów - opowiada Annusewicz. I słusznie puentuje, że dziś część środowisk - także redakcji - z dokonywania aktów nienawiści uczyniła "modus operandi" swojej działalności. (...)
"Pełzamy, zamiast fruwać" - Tak, oskarżam generała Jaruzelskiego o to, że trzykrotnie podniósł swoją zbrodniczą rękę na Najjaśniejszą Rzeczpospolitą - mówi w rozmowie z Onetem Kornel Morawiecki. Założyciel Solidarności Walczącej przekonuje, że 4 czerwca to rocznica "zmarnowanych nadziei i zmarnowanych szans". - Kilka milionów Polaków jest na bezrobociu. Jesteśmy zadłużeni na 3 biliony! To sukces? - pyta. - Rola ludzi Solidarności nie polegała na tym, by robić sobie dobrze - dodaje.
Casus Sowińskiej i Węgrzyna Z powodu nagonek w ostatnich latach swoje kariery polityczne musieli zakończyć poseł PO Robert Węgrzyn oraz rzeczniczka praw dziecka i posłanka LPR, Ewa Sowińska.
Oba przykłady według Olgierda Annusewicza są wręcz podręcznikowe. Sowińska znalazła się w sytuacji, z której obronną ręką wyjść się po prostu nie dało. Była posłanka popłynęła na dno po swoich dwóch rzekomych wypowiedziach: dot. orientacji seksualnej teletubisia i seksu przed 18-tym rokiem życia. Pierwsze chciała badać, drugiego - zakazać. Przynajmniej według mediów. Obie wypowiedzi dzieliła duża przestrzeń czasu, ale łączy je to, że w zasadzie pokrzyżowały polityczną karierę Sowińskiej. Za sprawę teletubisia - jak podawały gazety - amerykański "Washington Post" sklasyfikował ją w zestawieniu Idiotów Roku.
- Dokładnie przeanalizowałem obie te sprawy i... obie były nieprawdziwe. To nie "Washington Post" nazwał Sowińską "Idiotą Roku", a jeden z licznych blogerów tego pisma. Natomiast wypowiedź dot. inicjacji seksualnej była powtarzana w sposób zupełnie zniekształcony. Ona dementowała, ale inni powtarzali - tłumaczy Annusewicz. W końcu Ewa Sowińska podała się do dymisji.
Pecha miał też Robert Węgrzyn, były poseł PO. W jego przypadku też nie było tak, jak powszechnie się sądzi. Poszło o słowa Węgrzyna, które padły w trakcie wywiadu telewizyjnego: "Z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami... to chętnie bym popatrzył". W rzeczywistości Węgrzyn nie wypowiadał własnej myśli, lecz cytował żart, opowiedziany mu zresztą przez byłego ministra sprawiedliwości, Andrzeja Czumę. By się o tym dowiedzieć, wystarczyło cytować w mediach jego całą wypowiedź, trwającą zaledwie kilka sekund dłużej: "Coś mi kiedyś Andrzej Czuma wspomniał – już tak żartobliwie powiem – z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami… to chętnie bym popatrzył".
Węgrzyn później starał się tłumaczyć. - Ubolewam, że żart wyjęty z całości mojej rozmowy z panem redaktorem TVN24 nie został odebrany tylko jako żart. Przepraszam, jeśli kogokolwiek ten żart uraził, bo rzeczywiście mógł zabrzmieć seksistowsko, a nie było to moim zamiarem - mówił. To nie wystarczyło. - Nagonka na niego sprawiła, że musiał pożegnać się z polityką - przyznaje Annusewicz.
Kto był pierwszy?
W swojej analizie Stefan Niesiołowski nie wskazuje, kto rozpoczął polityczną wojnę na nagonki. Sądząc jednak po przykładach, jakie podaje, zaczęło PiS i szerzej - prawica. Jaka jest prawda? - Po akt dyskredytowania konkurencji sięgnęły obie strony jednocześnie - przyznaje Annusewicz.
- Wrażenie jest natomiast takie: strona prawicowa atakuje mało finezyjnie, wali prosto z mostu. Stąd bierze się - być może słuszne - spostrzeżenie, że to prawica jest w tym konflikcie bardziej agresywna. Ale mainstream nie pozostaje jej dłużny; jest jednak bardziej finezyjny. Nawet, gdy wbija gwóźdź, to stara się zachować choćby pozory obiektywizmu - tłumaczy politolog. Trudno mieć dziś złudzenia, że ten podział nie będzie się wciąż jeszcze pogłębiał.
tomek 1206 : Kto był pierwszy? Błękitny Marsz PO czyli kto pierwszy dzielił Polskę. Warto przypomnieć kto pierwszy podzielił Polskę, kto pierwszy kwestionował legalnie i demokratycznie wybrany rząd, kto wzywał do obywatelskiego nieposłuszeństwa, kto pierwszy wołał „tu jest Polska”. Tak, to Donald Tusk krzyczał : „Przyszliśmy, żeby powiedzieć głośno to, co czuje Polska, żeby powiedzieć dość!..... Żeby cała Polska zobaczyła, jak wygląda Polska!", "Spójrzcie na to miejsce - tu jest Polska!". To on łgał jak z nut : „PO chce władzy, aby rozwiązywać problemy zwykłych ludzi, a nie po to, by wszczynać wojny polityczne. Polskim rodzinom zależy najbardziej na tym, aby żyło im się lepiej i czuły się bezpieczniej. A władza ma rozwiązywać ich problemy.” Tłum działaczy partyjnych zaś odpowiadał : „Polska wolna, solidarna!", "Wolne media!", "Chcemy demokracji!" | ocena: 89%
~lol do ~oj tam oj tam: ciekawe, za jak PO (wtedy partia opozycyjna) organizowala blekitny marsz pod haslem wypowiedzenia posluszenstwa rzadowi i prezydentowi to nikt z rzadu nie nazywal ich podpalaczami Polski. Oni mogli cieszyc sie demokracja i taki marsz organizowac. Policja ich nie palowala. Jak obecna opozycja krytykuje nieprawidlowosci wyborcze i protestuje to sie ich nazywa podpalaczami Polski. Brak konsekwencji a inne poglady ksztaltuja sie jedynie z miejsca z ktorego sie patrzy (z miejsca, ktore sie zajmuje, po ktorej sie jest stronie) | ocena: 91%
~MAJA : PO szybko zapomina obiecanki cacanki a głupiemu narodowi radość namawianie do niepłacenia abonamentu radiowo telewizyjnego błękitny marsz który podzielił Polskę zieloną wyspę obrażanie ŚP Prezydenta Polski przez członka ich partii nijakiego Palikota itd, A teraz afera goni aferę, głodowe ...
~op : Nie ma debat , tacy ludzie jak Niesiołowski i inni z PO nie rozumieją demokracji i dialogu ? Niesiołowskiemu wszystko się pokręciło , w PRL była monopartia i reszta to wróg . A jeszcze to slownictwo od prezydenta począwszy na szeregowych członkach kończąc , nie przystoi ludziom na urzędach używać takich slów ,o pełnych zdań z rynsztokowego slangu. PO dla wielu ludzi znaczy zacietrzewienie , jątrzenie , kłamstwa , o aferach nie wspomnę Ale media też zeszły na ten poziom , strach czytać gazety i włączać telewizor. Czy ludziom nie przynależnym do żadnej partii , mającym własne zdanie i wartości wstyd za nich.
romek570 : Panie redaktorze,to że uważam media za główną przyczynę wojny Polsko Polskiej nie budzi żadnych wątpliwości ! Jest to przyczyna dosyć skomplikowana ale jedną z nich jest nadmiar tych wykształconych nierobów w życiu publicznym. Otóż z pobudek czysto ekonomicznych rywalizacja o sławę i kasę w tym środowisku pozbawiła to środowisko jakichkolwiek hamulców etycznych i moralnych! Powiązanie tego środowiska ze światem wątpliwej reputacji zamożnych polityków zaowocowało tym że można było kupić na zamówienie prawie każdego dziennikarza,kwestią była tylko cena! I tak to w zamian za intratne posady i stanowiska w mediach publicznych kupiono sobie przychylność! To z kolei zaowocowało tym że aby podnieść sobie czytelność prasy w prywatnych mediach i oglądalność zaczęto tworzyć szopki typu "kawa na ławę" reżyserować spotkania polityków różnych opcji doprowadzając do emocjonalnych ich wystąpień i kłótni na wizji jednocześnie wyświetlając u dołu ekranu wskaźnik poparcia SMS dla danego polityka angażując niejako w owe spory społeczeństwo! Zaś redakcje będąc niejako dłużnikiem danej opcji politycznej celowo zapraszają osoby takie jak towarzysz PO Stefan N. by tę atmosferę na wizji podkręcać ! Tak Tusk przykrywał wszystkie swoje afery partyjne, jak tylko jego pieski coś przeskrobały to w pierwszej linii zawsze! ALE TO ZAWSZE tow. STEFAN wszczynał awantury medialne by zatuszować sprawy istotne! Ludzie tego pokroju nie powinni być pokazywani publicznie a już na pewno nie jako autorytety pomimo że przed nazwiskiem mają tam coś dopisane! Naprawę Polski powinniśmy zacząć od odpartyjnienia przynajmniej mediów publicznych i ograniczenia i to bardzo radykalnego ograniczenia kształcenia armii dziennikarzy, kształtując w pozostałych poczucie misji,bezstronności politycznej,obiektywności,etyki zawodowej i szacunku do społeczeństwa! Powinno im się wpajać że to oni są ostoją demokracji a nie strażnikami interesów prywatnych fortun i koncernów!
~rkr do ~likwidator pisuarów: Do końca życia będę wam to wklejał. Możecie pluć wzorem swego rudego idola na kogo chcecie na PIS czy moherów ale i tak kiedyś młodzi Polacy na lekcjach historii będą się uczyć że nic gorszego nie mogło spotkać Polaków od PO = UW + UD + KLD/zbrodniarze na polskim przemyśle/ +PC/częściowo/+ AWS/głupki nad głupki/ + SLD +PSL /cwane mumie/ - zapamiętajcie to równanie. A III rp zwaną "zieloną wyspą" albo jak kto woli II Japonią lub II Irlandią życiem już przepłaciło kilkaset tysięcy Polaków a miliony je zmarnowało. I zapewne przy długu publicznym którego nikt nie zna (ponad 1 bilion dolarów ??) twórcy III rp nie dopuszczą do tego by wielu zwykłych spracowanych Polaków emerytury dożyło. Ma ktoś jakieś wątpliwości co do tego?
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
02 gru 2014, 21:04
Re: Etyka, moralność, obyczaje
Mikulski nad dołami śmierci
Dlaczego Sejm RP nie powinien żegnać minutą ciszy odtwórcy roli Hansa Klossa - Stanisława Mikulskiego? Odpowiedź jest prosta: w ten sposób żegnamy tylko największych rodaków, zasłużonych bohaterstwem lub ofiarną pracą dla Polski. A Mikulski - nawet jeśli na wyrost uznać go za najlepszego polskiego aktora - niczym takim wielkim się nie zasłużył.
Marszałek Sejmu - dodatkowo deklarujący się (przynamniej kiedyś) jako antykomunista - powinien o tym wiedzieć. Bo Mikulski komunistą był. Szczytem jego uwielbienia dla okupacyjnego sowieckiego systemu zwanego PRL-em było popieranie wojskowej junty Jaruzelskiego, którą nawet sąd III RP określił mianem związku przestępczego o charakterze zbrojnym. Przestępczego - żeby nie było wątpliwości - w stosunku do Polaków, w których ciemna noc stanu wojennego była wymierzona.
Mikulski komunistą był i komunistę grał. Bo pierwowzorem porucznika/kapitana Abwehry Hansa Klossa był nie rotmistrz Witold Pilecki czy słynni polscy wywiadowcy Armii Krajowej: mjr Bolesław Kontrym, ps. Żmudzin, czy żyjący do dziś w Warszawie gen. Janusz Brochwicz-Lewiński, ps. Gryf, lub najsłynniejsza kobieta szpieg - Krystyna Skarbek (pierwowzór dziewczyny Jamesa Bonda).
Prawdziwy Kloss to major sowieckich służb specjalnych Artur Ritter-Jastrzębski, przed wojną działacz sowieckiej agentury, napierw pod nazwą Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, potem Komunistycznej Partii Polski, w czasie wojny kadrowy pracownik sowieckiego wywiadu wojskowego GRU (razem z gestapo prowadził akcje przeciwko Polskiemu Państwu Podziemnemu i Armii Krajowej), a po wojnie - pozostając na etacie u Sowietów - wysoki funkcjonariusz "polskiej" bezpieki, walczący z Żołnierzami Niezłomnymi. A "kultowy" PRL-owski serial "Stawka większa niż życie" jest po prostu historycznym kłamstwem. Ale nawet nie o to w tym wszystkim chodzi. Aktor Stanisław Mikulski nie powinien spocząć na Powązkach Wojskowych w kwaterze F z innego powodu. Tam w okresie stalinizmu do dołów śmierci byli zrzucani polscy patrioci mordowani w katowni przy ul. Rakowieckiej. Tymczasem w III RP w kwaterze F i w przylegającej kwaterze E są cały czas chowani komunistyczni generałowie, często z przeszłością w aparacie represji, by wymienić kilku: Florian Siwicki, Jan Czapla, Czesław Dęga, Eugeniusz Molczyk, Tadeusz Pietrzak, Edward Poradko czy Włodzimierz Sawczuk. Tych czerwonych dygnitarzy - aby ekshumować naszych bohaterów - trzeba przenieść w inne miejsce, a nie chować tam nowych "zasłużonych".
Dlaczego 13 grudnia idziemy pod dom Czesława Kiszczaka przy ul. Oszczepników na warszawskim Mokotowie? Dlatego, że Kiszczak to drugi - po Jaruzelskim - przywódca komunistycznego państwa z jego schyłkowego, ale zbrodniczego okresu lat 80., przede wszystkim stanu wojennego. To szef MSW odpowiedzialny za popełnione wtedy zbrodnie. Bo Kiszczak kontrolował wszystkie resorty siłowe poza armią, co w dyktaturze dawało realną władzę ograniczoną tylko przez Jaruzelskiego.
Ten ostatni potrzebował kogoś, kto będzie bezwzględnym wykonawcą jego rozkazów. A Kiszczak - sam pozbawiony aspiracji politycznych - nadawał się do tego idealnie. Brał na siebie (i swoich ludzi) całą brudną robotę. Liczba represjonowanych, pozbawionych pracy, zmuszonych do emigracji czy wreszcie pobitych i zamordowanych świadczy o tym, że Kiszczak radził sobie z tym znakomicie. Dzięki jego tajnemu szyfrogramowi ZOMO raniło i zabiło robotników w kopalniach "Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu i "Wujek" w Katowicach 15 i 16 grudnia 1981 r.
Kiszczak w telewizorze groził: "jeżeli za mało było dotychczasowych lekcji, prowokatorzy odbiorą następne". 31 sierpnia 1982 r. w Lubinie, Wrocławiu, Kielcach i Gdańsku byli kolejni zabici. Ale na tym grupa przestępcza Jaruzelskiego i Kiszczaka też nie poprzestała. Ich znakiem rozpoznawczym stało się mordowanie opozycjonistów i księży przez "nieznanych sprawców". Większość nigdy nie została ukarana, a nawet ujawniona, do czego wydatnie przyczynił się Kiszczak jako minister w rządzie Mazowieckiego - w tzw. III RP pozostał szefem służb, tak jak Jaruzelski szefem państwa.
Pod dom Kiszczaka pójdziemy także dlatego, że ten "człowiek honoru" na straży przestępczej dyktatury stał do końca. A gdy system całkowicie bankrutował, w ostatniej chwili reanimował go i zapewnił swoim kumplom towarzyszom z czerwonej mafii jeszcze bardziej dostatnie życie. Wszystko dzięki genialnemu dealowi z koncesjonowaną opozycją - w dużej mierze resortowymi dziećmi, które na pewnym etapie PRL pogniewały się z rodzicami, stając się tzw. rewizjonistami. Kiszczak jako jeden z głównych architektów okrągłego stołu zafundował nam kontynuację sowieckiej okupacji. Złodziejskie skutki tej transformacji komunistycznych "elit" do demokracji odczuwamy do dziś.
Pod dom Kiszczaka pójdziemy także dlatego, że nie tylko zapewnił tamtemu systemowi trwanie w "nowych czasach", ale zaraz po wojnie budował go jako funkcjonariusz zbrodniczej Informacji Wojskowej (odpowiedzialny m.in. za czystki przedwojennych oficerów), a następnie Wojskowej Służby Wewnętrznej. Bo Kiszczak to zło PRL, którego nie spłonęlo razem z aktami bezpieki. I dlatego 13 grudnia pójdziemy pod jego dom.
PS Marszałek Sikorski zarządził wczoraj wspólną minutę ciszy dla zmarłych Kazimierza Świtonia, działacza opozycji w PRL, i Stanisława Mikulskiego, aktora, komunisty. To kwintesencja III RP, która jednocześnie honoruje tych, którzy walczyli z systemem, i tych, którzy mu służyli. Czekamy na minutę ciszy dla Kiszczaka i jakiegoś represjonowanego w PRL księdza.
Radosław Sikorski pobrał dziesiątki tysięcy złotych zwrotu kosztów za używanie prywatnego auta do celów służbowych - pisze "Wprost" na stronie internetowej.
Wzorzec Etyki, Moralności i Obyczajów z Sevres POd Paryżem. Ups. Z Chobielina.
Sprawa dotyczy okresu od 2007 r. do września 2014 r., gdy Sikorski pełnił funkcję szefa polskiej dyplomacji. Ta posada wiąże się z całodobową opieką Biura Ochrony Rządu i możliwością jeżdżenia rządową limuzyną. Mimo to co najmniej od 2009 r. (od tego czasu są ujawniane oświadczenia) Sikorski wykorzystuje publiczne środki na podróże prywatnym autem.
W 2009 r. z kasy sejmu pobrał 1245 zł, ale już rok później kwota urosła do ponad 21 tys. zł. W 2011 r. było już 26,5 tys. zł, w 2012 r. pobrał 19,1 tys. zł. W zeszłym roku wyszło skromniej, bo niecałe 10 tys. zł. Łatwo wyliczyć, że w owym 2011 r. Radosław Sikorski przejechał swoim samochodem w celach służbowych 32 tys. km. Wynik imponujący jak na osobę, która większość czasu spędza w Warszawie pod opieką BOR lub w delegacjach zagranicznych. "Wprost" wyliczył, że musiałby w każdy weekend przejeżdżać prawie 600 km i w każde święto 300 km.
Dziennikarze tygodnika poprosili marszałka o komentarz i wysłali szczegółowe pytania, m.in. o to, dokąd jeździł. Rzeczniczka Sikorskiego Małgorzata Ławrowska przysłała jedynie krótką odpowiedź: „Radosław Sikorski zawsze oddzielał działalność poselską od funkcji ministerialnej. Nigdy nie używał samochodów służbowych, będących w gestii MSZ, do celów poselskich”. Na pytanie, jak udało mu się wyjeździć dziesiątki tysięcy kilometrów, odpowiedzi nie było.
Bartosz Kownacki: zawiadomiłem prokuraturę
Bartosz Kownacki na antenie TVP Info już w listopadzie mówił, że w ciągu sześciu lat pełnienia funkcji ministra spraw zagranicznych Radosław Sikorski pobrał na przejazdy blisko 80 tys. złotych z pieniędzy swojego biura poselskiego. Przypomniał, że w zeszłym roku skierował w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, ta jednak odmówiła wszczęcia śledztwa.
– To jest pytanie do pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta: jak to jest, że w przypadku jednych parlamentarzystów prokuratura – słusznie – wszczyna postępowanie (...), a w przypadku najważniejszych osób w państwie, bo wówczas marszałek Sikorski był ministrem spraw zagranicznych, wiceprzewodniczącym PO, takie postępowania nie są wszczynane?" - pytał poseł PiS.
– W przypadku pana marszałka Sikorskiego, jak i innych polityków PO, bo ta sprawa nie dotyczyła tylko jego, rodzi się pytanie: skoro przez 24 godziny na dobę korzystają z ochrony BOR, skoro dysponują limuzyną służbową (...), to jak to jest możliwe, że jeszcze potrafią tak duże kwoty wykorzystać na swoje przejazdy służbowe? Gdzie pan marszałek Sikorski podróżował przez te wszystkie lata? - dociekał Kownacki.
Następny chciał się nachapać! Koniec kariery! A mało co byłby kandydatem na prezydenta, przekręt jeden! ~Czak Zgadzam się z opinią 252 Nie zgadzam się z opinią4
BAGNO! POWSKIE,SIKORKA NIE POWINNA BYC MARSZAŁKIEM SEJMU!!!!!ZŁODZIEJ ZA ZŁODZIEJEM,KOPACZ OGŁOSI SPRAWA ZAMKNIETA.CAŁA BANDA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ~Gość Zgadzam się z opinią 106 Nie zgadzam się z opinią5
Cytując naszego wspaniałego klasyka: to MURZYŃSKOŚĆ. Robi się za ostoję prawa, rozlicza hofmana i spółkę za delegację a sam jest tym samym typem. Błogosławieni cisi...bo Pan wskazał nam drogę i nie wyszliśmy jeszcze na ulicę. Ile jeszcze mamy wycierpieć od ludzi którzy podają się za nas a z nas nie wyszli? ~ Zgadzam się z opinią 24 Nie zgadzam się z opinią1
Zgadzam się z opinią 252 Nie zgadzam się z opinią4 Lemingi jeszcze śpią? Czy oglądają TVN?
Wymagacie etyki, moralności i przyzwoitości od kogoś kto rządzi drugą kadencje i zasadza sie na trzecią? Tak - zasadza się. Serwery w Moskwie, szkolenia PKW w Moskwie, Czurow "Czarodziej wyborczy" z Moskwy na konsultacjach w Warszawie, aplikacja komputerowa stworzona w firmie byłego SB-ka. Dziwicie się teraz, że półtora roku nie chcieli żadnych zmian proponowanych przez PIS w Kodeksie Wyborczym ? Dziwicie się, że i teraz ich nie chcą, bo boją się przezroczystych urn wyborczych i kamer w lokalach wyborczych? Dlaczego nie chcą? Bo się boją, że wybory będą uczciwe, a wynik wyborczy dla PO niekorzystny. Dla koalicjanta zresztą też. A już się przymierzyli: jak by nie dało się zwyciężyć nam - PO, to niech wygra PSL, a my staniemy się koalicjantem. Sprytne! Pal diabli wybory samorządowe. Niech sobie w Słupsku rządzi Biedroń, w Warszawie Hajka a w Gdańsku Budyń, a Grodzka w Krakowie, Poznani uczy Wrocławiu. Dobrze, że to wyszło teraz, a nie za 10 miesięcy. Wtedy walka będzie toczyła się o KRAJ.
Etyczni, moralni i przyzwoici to macie być WY - członkowie korpusu sc. Bo tak PO zapisało w ustawie. Ich żadne zasady etyczne ani moralne nie obowiązują. Naobiecują, nakłamią i wyjadą sobie bo Brukseli. A co! Nie mamy waszego płaszcza. I co nam zrobicie? A władzy raz zdobytej nie oddamy!
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 07 gru 2014, 15:10 przez kominiarz, łącznie edytowano 4 razy
07 gru 2014, 15:01
Re: Etyka, moralność, obyczaje
W końcu! Kiszczak zatrzymany! Policja siłą zawiozła go na badania
Miarka się przebrała! Czesław Kiszczak, w asyście policji, opuścił we wtorek swoje mieszkanie i został pod eskortą przewieziony do Gdańska. Tam zostanie poddany badaniom lekarskim, których unika od lat. Od nich zależy, czy stanie przed sądem za wprowadzenie stanu wojennego.
Sąd Apelacyjny w Warszawie, po tym jak Czesław Kiszczak nie stawił się na kolejny termin badań w klinice uniwersyteckiej w Gdańsku, orzekł na początku listopada, że były szef bezpieki na badania ma się stawić, inaczej zostanie doprowadzony siłą.
Tak też się stało. Mimo starań żony generała, policja zabrała dziś Kiszczaka z jego mieszkania i przetransportowała na badania do Gdańska. – Realizujemy decyzję Sądu Apelacyjnego w Warszawie – powiedział rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek.
Kiszczak nie stawił się na badanie w październiku, zasłaniając się... stanem zdrowia. To właśnie stan zdrowia, zdaniem generała, nie pozwala mu na to, by spędzić wiele godzin na ławie oskarżonych w procesie o wprowadzenie stanu wojennego. Sąd zlecił bardzo szczegółowe badania lekarskie, by rozwiać wątpliwości co do rzeczywistego stanu zdrowia byłego szefa SB.
Wygląda na to, że trwające latami kluczenie i wymykanie się Kiszczaka wreszcie dobiegło końca. Dziś jeszcze Sąd Apelacyjny rozstrzygnie zażalenie generała na decyzję o doprowadzeniu go siłą. Nie zmienia to faktu, że Kiszczak w asyście policji już jest w drodze do Gdańska.
Dla samego generała może to i lepiej, ponieważ prawicowe środowiska już zapowiedziały olbrzymią demonstracje i pikietę pod jego domem w Warszawie 13 grudnia – w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.
Czerwony zbrodniarz w końcu został aresztowany! Wczoraj w asyście lekarzy i policji Czesław Kiszczak został wyprowadzony ze swojej willi na Mokotowie, gdzie ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Czy były szef MSW odpowie za zbrodnie, których dopuścił się w czasach PRL?
Czesław Kiszczak przez wiele lat migał się od wymiaru sprawiedliwości tłumacząc się słabym stanem zdrowia. Przedstawiał dowody, z których miało wynikać, że cierpi na otepienie, spowolnienie psychiczne, zaburzenia pamięci i uwagi, co miało oznaczać, że jest bezterminowo niezdolny do udziału w procesie. "Super Express" w ostatnim czasie pokazywał jak naprawdę czuje się Generał Czesław Kiszczak. Można było zobaczyć m.in. jak hasa ze swoim psem na mazurach. Czy tak zachowuje się ciężko chory człowiek? Na pewno nie !
Wczoraj w końcu dorwano byłego szefa MSW. W asyście lekarzy i policji został wyprowadzony ze swojego mieszkania i przewieziony do Gdańska, gdzie mają zostać przeprowadzone badania, które maja wykazać, czy można go osądzić za zbrodnie, których dopuścił się w czasach PRL.
Zbrodnie komunistycznego dygnitarza Czesław Kiszczak wielokrotnie stawał przed sądem za zbrodnie, których się dopuścił. Pierwszy proces, który zakończył się uniewinnieniem odbył się w 1996. Oskarzony był o napisanie szyfrogramu, umożliwiającego Milicji Obywatelskiej uzycie broni wobec strajkujących.
W 2004 r. zakończył się kolejny proces przeciwko Kiszczakowi. Sąd uznał go za winnego przyczynienia się do śmierci górników z kopalni Wujek i manifest Lipcowy w 1981 r. Otrzymał karę czterech lat więzienia, jednak w wyniku amnestii ta została złagodzona do 2 lat i... sąd w końcu zawiesił jej wykonanie. Proces miał zostać powtórzony, lecz były szef MSW przedstawił orzeczenia lekarskie uniemożliwiające mu uczestnictwo.
Byłego zbrodniarza PRL ścigał nie tylko sąd! Dopaść go chcieli także działacze na rzecz LGTB - Szymon Niemiec i Jacek Adler. Obydwaj zlożyli do IPN wniosek o ściganie Kiszczaka za wydanie rozkazu dotyczącego akcji "Hiacynt". Była, to masowa akcja Milicji Obywatelskiej. Została przeprowadzona w PRL w latach 1985-1987 i polegała na zbieraniu kwitów na polskich gejów oraz całe środowisko. Zarejestrowano wówczas około 1 tys. akt osobowych. Oficjalnym powodem miało być przeciwdziałanie rozwojowi chorób, m.in. AIDS, czy walka z prostytucją. Akcję na rozkaz Kiszczaka, rozpoczęto 15 listopada 1985 r. Funkcjonariusze MO urządzali łapanki wszędzie, gdzie tylko mogli: w szkołach, na uczelniach, w fabrykach, czy miejscach spotkań homoseksualistów. Byli zatrzymywani, siedzieli w więzieniu i mieli zakładane teczki o nazwie "karta homoseksualisty".
Czy stanie przed sądem? W 2008 r. Instytut Pamięci Narodowej odmówił wszczęcia postępowania przeciwko czerwonemu zbrodniarzowi. Uznano, że akcja "Hiacynt" prowadzona przeciwko homoseksualistom była legalna, a ich prawa nie zostały naruszone. W kwietniu 2008 r. szczeciński oddział IPN wysłał do sądu akt oskarżenia o wyrzucenie z pracy w 1985 r. pracownika podlegającego MSW za posłanie córki do I komunii, natomiast w lipcu 2008 r. sąd uznał, że generał ponosi "winę nieumyślną" za przyczynienie się do śmierci górników z kopalni Wujek i sprawa została umorzona. Dwa lata temu Sąd Okręgowy w Warszawie w procesie dotyczącym stanu wojennego uznał winę Czesława Kiszczaka z tytułu członkostwa w związku przestępczym o charakterze zbrojnym. Ponownie wymierzono mu karę pozbawienia wolności, którą później złagodzono, a w końcu warunkowo zawieszono, ze względu na podobno zły stan zdrowia oskarżonego.
Zbrodniarz wojenny w czasach PRL obecnie przebywa w Gdańsku, gdzie mają zostać przeprowadzone badania. Od nich zależy, czy w końcu zostanie postawiony przed sądem i odpowie za zbrodnie, których dopuścił się.
Życie publiczne i całe społeczeństwo może być zatruwane, niszczone na wiele różnych sposobów. Jeden z najgorszych, najgroźniejszych to brak sprawiedliwości, to przyzwolenie na bezkarność zbrodniarzy.
Takiego przyzwolenia nie ma i nie będzie. "Super Express" nigdy nie zgodzi się na to, żeby zbrodniarze mogli spać spokojnie. Przestępcy tacy jak choćby generał Czesław Kiszczak, człowiek o sumieniu czerwonym od krwi Polaków, powinni być osądzeni już dawno. To on, jako faktyczny szef Służby Bezpieczeństwa w czasach PRL, odpowiadał za najhaniebniejsze i najbardziej obrzydliwe zbrodnie popełniane na zniewolonym polskim narodzie. W wyniku cudownego dla byłych komunistów aksamitnego przejęcia władzy przez opozycję ten zbrodniarz był nawet wicepremierem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Wydawało się, że oprawca Polaków w jakiś zakulisowy sposób zagwarantował sobie bezkarność. Niedoczekanie, zbrodniarzu. Powinieneś przed sądem odpowiedzieć za wszystkie swoje przestępstwa. Powinieneś zostać napiętnowany dla Polaków żyjących tu i teraz, i dla przyszłych pokoleń. Na tym polega fundament wolnych narodów, na sprawiedliwości.
Dlatego "Super Express" dzień po dniu udowadniał, publikował zdjęcia pokazujące, że rzekome słabe zdrowie Kiszczaka, które rzekomo nie pozwalało mu na udział w procesach, zalatuje kłamstwem i wykrętem. Pokazywaliśmy fotografie, jak niby chory zbrodniarz cieszył się wspaniałym zdrowiem, pijąc wódkę i bawiąc się żwawo z pieskiem. Wreszcie widzieliśmy go i pokazaliśmy, jak zdrowo i karnie brał udział w pogrzebie innego czerwonego zbrodniarza, Jaruzelskiego. To nasze zdjęcia, to publikacje "Super Expressu" spowodowały, że zbrodniarz został wczoraj przymusowo przewieziony na badania lekarskie, które mają ustalić, czy może stanąć przed sądem. Dodam tu rzecz znaną, przed sądami na świecie stawali, a niektórzy leżeli na łóżkach, zbrodniarze starsi i bardziej od Kiszczaka schorowani. Dlaczego? Żeby się znęcać nad starcami? Nie! W imię sprawiedliwości! Sprawiedliwości, którą jesteśmy winni wszystkim niszczonym, umęczonym i zamordowanym przez podwładnych Kiszczaka. Jesteśmy to winni cichym, wielkim, często bezimiennym polskim bohaterom. W imię sprawiedliwości.
Pogrzeb Świtonia nie miał charakteru państwowego. Odmówiono rodzinie
Rodzina Kazimierza Świtonia, a także stowarzyszenie więźniów politycznych "Niezłomni" zwrócili się do premier Ewy Kopacz i do ministra obrony narodowej z prośbą o nadanie pogrzebowi opozycyjnego działacza charakteru państwowego. Nie uzyskano jednak na to zgody.
Pogrzeb odbył się w poniedziałek. Kazimierz Świtoń został pochowany w poniedziałek na cmentarzu w Katowicach-Bogucicach. W uroczystościach wzięli udział przedstawiciele środowisk opozycyjnych z czasów PRL i członkowie NSZZ "Solidarność".
Jak informuje portal niezależna.pl rodzina Kazimierza Świtonia i członkowie stowarzyszenia "Niezłomni" poprosili Ewę Kopacz i szefa resortu obrony, by pogrzeb miał charakter państwowy i by przydzielono asystę kompanii honorową. Wniosek nie został jednak pozytywnie rozpatrzony i ostatecznie pożegnanie zasłużonego działacza opozycji miało charakter prywatny.
Portal przypomina przy okazji, że z państwowymi honorami był chowany m.in. generał Wojciech Jaruzelski, który wprowadził w Polsce stan wojenny. Nie żyje Kazimierz Świtoń
Kazimierz Świtoń w działalność opozycyjną zaangażował się w 1977 roku. Był współtwórcą Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela na Śląsku. 23 lutego 1978 wziął udział w powołaniu pierwszego w Polsce komitetu Wolnych Związków Zawodowych.
Działał w podziemnych strukturach WZZ, następnie w "Solidarności" był sekretarzem zarządu Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "S" i członkiem zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego.
W czasie stanu wojennego internowany na okres około trzech miesięcy, zwolniony z uwagi na stan zdrowia. W 1983 został na krótko aresztowany po podjęciu próby wstawienia tablicy upamiętniającej poległych w trakcie pacyfikacji kopalni Wujek.
Pod koniec lat 80. ponownie włączył się w działalność związkową, wchodząc w skład władz śląsko-dąbrowskiej "Solidarności".
Autorytet III RP w pełnej krasie! Czubaszek znów szokuje: „Brzydzę się ciąży”. Tyle że ta "gwiazda" świecąca blaskiem rynsztoka sama była kiedyś ciążą. Czego się więc brzydzi? Siebie? To akurat w pełni zrozumiałe...[Uwaga! Materiał na żenującym poziomie zdeterminowanym prymitywizmem "bohaterki"]
Ja się brzydzę ciąży. Jak byłam w początkach ciąży, to się siebie brzydziłam, coś tam zaczynało się robić w środku, coś jak nowotwór…
— opowiada Maria Czubaszek w tygodniku „Wprost”.
Cytowanie Czubaszek nie miałoby najmniejszego sensu, gdyby nie to, że jest to jedna z osób kreowanych przez media III RP na autorytet. Tzw. satyryczka bez pardonu wali we wszystko, co dla Polaków ważne: w Kościół, w rodzinę i w św. Jana Pawła II.
Mówię „naszego”, w sensie Polaka. Do niego to zupełnie serca nie miałam
— wyznaje Czubaszek, odnosząc się do Papieża Polaka.
Nie jestem wierząca, ale jeszcze ten Franciszek to jakiś wydaje się rozsądniejszy. A tamten to chciał, żeby kobiety tylko rodziły i rodziły. Strasznie był zacofany, no taki polski chłop. Ale wiedziałam, że jak Pazura usłyszy papież, to po prostu orgazmu dostanie. (…) A Pazura od tego wypadku samochodowego jest bardziej święty niż sam papież
— szydzi.
Atakuje również konserwatywnych publicystów.
Cejrowskiego to znam, głupka. Jego tatusia jeszcze znałam. Z redaktorem Terlikowskim się nie spotkam nigdy. Nie chce mi się z nim rozmawiać. Terlikowski o mnie powiedział, że jestem jak matka Madzi, która zamordowała swoje dziecko. Ta matka Madzi waliła się w brzuch, kiedy była w ciąży, ale nie mogła usunąć, bo pewnie była wierząca i chodziła do kościoła. Lepiej, jakby usunęła na początku niż mordowała
— twierdzi Czubaszek.
Odnosi się również do kampanii reklamowej Empiku, w której występuje razem z Nergalem.
Nergal jest artystą i jeśli nie lubi Kościoła, to ma prawo na ten temat się wypowiadać. Ja też nie lubię, tylko mnie o Kościół nikt nie pyta. (…) U nas na święta nawet stołu nie ma, więc nie ma przy czym usiąść. Kiedy ktoś jest głodny, to w lodówce są parówki i coś tam jeszcze. Mamy usiąść razem w Wigilię i co? Śpiewać kolędy? Niech pani nie żartuje, nigdy tego nie robiłam
— opowiada.
Nie byłaby sobą, gdyby w korzystnym świetle nie przedstawiła zabijania dzieci nienarodzonych.
Nawet teraz, gdybym miała 20 lat i bym zaszła w ciążę, to też bym to zrobiła. (…) Jestem za aborcją i wiem, ile kobiet przeprowadza aborcję. Wystarczy kliknąć w internet i pokazują się kliniki w Niemczech, tuż przy granicy, jedną nawet Polak prowadzi. Kobiety jeżdżą i nie ma problemu. A ja mam wrażenie, że żyję w kraju, w którym nikt nie robi aborcji, tylko Czubaszek. (…) Kobieta nie musi się tłumaczyć, dlaczego nie chce aborcji. Nie chce dziecka i koniec. To jest jej sprawa
— uważa Czubaszek.
I dodaje:
Ja się brzydzę ciąży. Jak byłam w początkach ciąży, to się siebie brzydziłam, coś tam zaczynało się robić w środku, coś jak nowotwór… Jak widzę kobietę z brzuchem, która teraz jest podobno najbardziej sexy, to się odsuwam.
Poglądy Czubaszek to kwintesencja cywilizacji śmierci, przed którą przestrzegał właśnie św. Jan Paweł II.
„W tymże numerze tego skompromitowanego tygodnika jest wywiad z Marią Czubaszek”.
Cezary Pazura w sposób jednoznaczny ocenił wywiad, jaki tygodnik „Wprost” przeprowadził z Marią Czubaszek, znaną ostatnio m.in. z promowania zabijania nienarodzonych dzieci. „Gazetowej kloaki ciąg dalszy” - tak aktor podsumował ostatnią rozmowę z Czubaszek.
„Wiedziałam, że jak Pazura usłyszy „papież”, to zaraz orgazmu dostanie” - szydziła Czubaszek w rozmowie z Magdaleną Rigamonti. Aktor nie ukrywa, że jest oburzony, że na okładce zostało zamieszczone jego zdjęcie z tym właśnie cytatem. „Nieduże. A jednak… Czymże zasłużyłem sobie na taką gościnę?” - zastanawia się.
„W tymże numerze tego skompromitowanego tygodnika (a czym, chyba nie muszę przypominać) jest wywiad z Marią Czubaszek. (…) Przeczytałem go uważnie. Niepotrzebnie. Jak wszystkie teksty pani Rigamonti (autorka rozmowy), wywiad nie penetruje tych rejonów życia Artystki, a skupia się wyłącznie na skandalu. Znając zamiłowanie pani Redaktor do manipulacji i jątrzenia, zastanawiam się ile jest w tekście „cukru w cukrze”? Pewnie nie dowiem się tego nigdy, chyba że sama pani Czubaszek zechce w tej kwestii zabrać głos” - pisze Pazura na Facebooku.
Według niego już sam fakt, że Czubaszek udzieliła wywiadu „takiej dziennikarce jak Rigamonti” świadczy o tym, że „pani Maria straciła kompletnie instynkt samozachowawczy”. „A o mnie w rozmowie praktycznie nic. Że miałem być , a nie byłem… Taka zemsta pani Rigamonti za to jak w ubiegłym roku obnażyłem jej zamiłowanie do krętactw, matactw i manipulacji. No cóż… Gratuluję poziomu!” - kończy swój wpis Cezary Pazura.
Mamy samych cudotwórców politycznych Ten powinien zostać taksówkarzem. Zero honoru.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
14 gru 2014, 15:05
Re: Etyka, moralność, obyczaje
Archiwa IPN o Komorowskim
"W latach 80., po wyjściu z ośrodka internowania w Jaworzu, Bronisław Komorowski prowadził rozmowy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa - wynika z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Obecny prezydent krytykował m.in. Jacka Kuronia oraz - jak napisał oficer SB - „wyraził ponadto chęć na podtrzymanie dialogu operacyjnego”. Było to przyczyną wniosku bezpieki o uchylenie internowania obecnego prezydenta" - tak o sprawie pisze "Gazeta Polska Codziennie".
"Z dokumentów IPN u wynika, że Bronisław Komorowski do momentu internowania w grudniu 1981 r. nie podejmował żadnych rozmów z SB, nawet po tym, jak trafił na miesiąc do aresztu pod koniec lat 70. Według dokumentów, na rozmowy z funkcjonariuszami SB zdecydował się dopiero po wyjściu z ośrodka internowania w Jaworzu. Bronisław Komorowski w nocy z 12 na 13 grudnia trafił najpierw do więzienia na Białołęce, a następnie do ośrodka w Jaworzu, gdzie internowani byli także m.in. Tadeusz Mazowiecki, Władysław Bartoszewski, Bronisław Geremek i Stefan Niesiołowski" - przypomina "GPC".
W połowie kwietnia 1982 r. Anna Komorowska skierowała prośbę o udzielenie przepustki jej mężowi ze względu na śmierć dziadka Juliusza Komorowskiego. Dzień później, 16 kwietnia 1982 r. Wydział III KSMO wyraził zgodę na wydanie internowanemu pięciodniowej przepustki, która została przedłużona i - już na prośbę Bronisława Komorowskiego - została wydana 21 kwietnia 1982 r. - w tym dniu odbył się pogrzeb jego dziadka.
"Podczas rozmowy ww. powiedział, że będąc w ośrodku odosobnienia w Białołęce otrzymał formularz o lojalności do podpisania. Komorowski powiedział, że nigdy nie podpisywał takich pism i nigdy nie podpisze. Zaraz po tym dodał, że jest w takiej sytuacji, z której nie bardzo może się wycofać i jest to sprawa honoru. Mając to na uwadze, zasugerowałem mu możliwość przedłużenia przepustki do poniedziałku tj. 26.04.1982 (sobota) godz. 12.00" - czytamy w tajnej notatce ppor. Ryszarda Gałęzowskiego, funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa z 22 kwietnia 1982 r. Na piśmie widnieje odręczny dopisek "[...] Okres pobytu B. Komorowskiego na wolności zostanie wykorzystany (przy zastosowaniu przedsięwzięć operacyjnych) pod kątem określenia celowości dalszego pobytu w/w w ośrodku internowania. Podtrzymać dialog nie naciskając na figuranta [...] W trakcie pobytu na przepustce przeprowadzono dwie rozmowy operacyjne z B. Komorowskim. Podczas tych rozmów stwierdził m.in., że jego dotychczasowa działalność nie miała sensu i w przyszłości nie zamierza angażować się w żadne przedsięwzięcia o charakterze politycznych. Po ewentualnym zwolnieniu z internowania pragnie poświęcić się życiu rodzinnemu. Wyraził ponadto chęć na podtrzymanie dialogu operacyjnego. W związku z powyższym wydział III-2 wnosi o uchylenie internowania wobec Bronisława Komorowskiego" - czytamy w dokumentach IPN-u.
Kolejna wizyta Komorowskiego w KSMO miała miejsce 24 kwietnia 1982 r. Był wtedy pytany o to, co sądzi o sytuacji w Polsce. Podczas rozmowy 8 maja 1982 r. Komorowski o możliwości odrodzenia się "Solidarności" mówił: "[...] już panu mówiłem, że to nie ma sensu. Tylko kościół może coś dla kraju zrobić. Kuroń chce zorganizować generalny strajk - to jest bardzo głupie i pozbawione wyobraźni. Ja osobiście chcę oddać się pracy dla kościoła, mam dość wszelkiej działalności w opozycji, jestem zdekonspirowany, wy wiecie o mnie wszystko. Jakakolwiek działalność opozycyjna moja czy innych jest po prostu zabawą w podchody".
Jaruzelskiego chowano z honorami, jego ofierze K. Świtoniowi honorów odmówiono
Kilkaset osób wzięło udział w uroczystościach pogrzebowych Kazimierza Świtonia, działacza opozycyjnego, twórcy pierwszych wolnych związków zawodowych i zasłużonego działacza „Solidarności”. Niestety – po odmowie Ewy Kopacz i szefa MON – pogrzebowi nie nadano charakteru państwowego oraz nie przydzielono asysty kompanii honorowej.
Kazimierz Świtoń, który zmarł 4 grudnia, został pochowany w poniedziałek na cmentarzu parafialnym w Katowicach-Bogucicach.
W uroczystościach uczestniczyli m.in. przedstawiciele środowisk opozycyjnych z czasów PRL i członkowie NSZZ „Solidarność”. Byli też przedstawiciele komisji zakładowych wraz z pocztami sztandarowymi i działacze „S” z lat 80-tych m.in. z Huty Katowice, kopalni Wujek, służby zdrowia i oświaty.
Msza św. żałobna odprawiona została w kościele pw. św. Szczepana w Katowicach-Bogucicach. Ze świątyni kondukt żałobny przeszedł na pobliski cmentarz, gdzie Kazimierza Świtonia żegnali działacze opozycyjni. Wspominali go jako osobę niezłomną, pełną determinacji, która miała odwagę, by upominać się o prawa robotników.
– Żegnam go w imieniu tych wszystkich, którzy z nim razem walczyli o związki zawodowe, o niepodległość Polski, o przyszłość naszego narodu. Żegnam go wiedząc, iż tak naprawdę powinny być tutaj delegacje urzędu prezydenta Rzeczpospolitej, marszałka Sejmu, premiera Rzeczpospolitej. I przyjdzie taki czas, że nad tym grobem staną i podziękują ci Kazimierzu, za wszystko, co dla Polski zrobiłeś, bo dobrze zasłużyłeś się Rzeczpospolitej – powiedział nad trumną Kazimierza Świtonia poseł Antoni Macierewicz.
Niestety, decyzjami premier Ewy Kopacz oraz szefa MON Tomasza Siemoniaka, pogrzebowi twórcy pierwszych wolnych związków zawodowych nie nadano charakteru państwowego, a także nie przydzielono asysty kompanii honorowej. Kopacz i Siemoniak nie uwzględnili wniosku w tej sprawie rodziny Kazimierza Świtonia i stowarzyszenia więźniów politycznych „Niezłomni” – podał portal prawy.pl. Najwidoczniej dla premier i wicepremiera Świtoń nie zasłużył sobie na honory, z którymi pochowano Wojciecha Jaruzelskiego.
Przypominamy, komunistycznemu aparatczykowi zorganizowano państwowy pogrzeb z honorami wojskowymi. W mszy świętej przed pochówkiem czerwonego generała uczestniczyli m.in.: Bronisław Komorowski, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski oraz minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak. Byli też szef BBN Stanisław Koziej i doradca prezydenta Tomasz Nałęcz.
Jednak to jeszcze nic. Podczas swojego wystąpienia, Komorowski zaczął rozpływać się nad dokonaniami Jaruzelskiego. – Jako zwierzchnik Sił Zbrojnych żegnam zasłużonego żołnierza frontowego, który na polu walki z hitlerowskim najeźdźcą dał dowody żołnierskiego męstwa i poświęcenia dla ojczyzny – mówił.
Wygląda więc na to, że twórca stanu wojennego zasłużył na większy szacunek niż Kazimierz Świtoń, który podczas tegoż stanu był internowany, a w 1983 roku został aresztowany za próbę wmurowania tablicy upamiętniającej poległych w trakcie pacyfikacji kopalni „Wujek”…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Międzynarodowy raport: Tomasz Lis i Jerzy Urban odpowiedzialni za ataki na Kościół
Katolicy w Polsce są coraz częściej prześladowani. Agresja i antyklerykalizm stały się właściwie akceptowalne społecznie – czytamy w najnowszym raporcie o wolności religijnej na świecie Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”. Winę za ten stan rzeczy ponoszą media – stwierdzają autorzy dokumentu.
„W ostatnich latach [w Polsce – red.] nasiliły się konflikty między wspólnotami religijnymi (przede wszystkim Kościołem Katolickim) a przedstawicielami środowisk świeckich” – przytacza fragment o Polsce z najnowszego raportu, przygotowanego przez międzynarodowych ekspertów, portal rp.pl. Dokument obejmuje okres od października 2012 r. do czerwca 2014 r.
Monitoringiem objęto w sumie 196 krajów świata. Zdaniem ekspertów w 81 krajach wolność religijna jest ograniczona w wysokim lub bardzo wysokim stopniu.
Zdaniem autorów raportu, w Polsce w ostatnich latach doszło do „wzrostu agresji i podniesienia antyklerykalizmu do rangi postawy, która może być akceptowana społecznie”. Winne są temu głównie środki masowego przekazu.
„Jednym z najlepszych przykładów w tej dziedzinie jest dziennikarz Tomasz Lis, od roku 2012 redaktor naczelny tygodnika „Syfilisweek Polska”, wydawanego przez niemiecki koncern Axel Springer Verlag. [...] „Syfilisweek Polska” zyskał wątpliwą sławę zwłaszcza dzięki swym gorszącym okładkom, przedstawiającym ulubione cele ataków gazety, do których należą przywódca opozycji Jarosław Kaczyński oraz religia katolicka” – czytamy w raporcie. Jego autorzy przypominają m.in., że redakcja została nominowana do tytułu „Hieny Roku” za okładkę sugerująca pedofilskie zachowania księdza wobec młodego chłopca. „Trudno mieć wątpliwości, że okładka ta jest elementem świadomej kampanii antyklerykalnej. Tematem innej okładki były nieślubne dzieci księży, kolejna przedstawiała całujących się rzekomych kapłanów o skłonnościach homoseksualnych” – wyliczają autorzy opracowania.
Innymi pismami, które dyskryminują katolików, są tygodniki „Nie” oraz „Fakty i Mity”. Autorzy raportu przypominają, że wydawcą „Nie” jest były rzecznik prasowy rządu PRL - Jerzy Urban. Z kolei o „Faktach i Mitach” piszą, iż są one postrzegane jako tuba ruchu antyreligijnego w Polsce.
Raportu stwierdza, że katolicy w Polsce mają ograniczony dostęp do mediów. Zwracają uwagę na to, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odmówiła Telewizji Trwam miejsca na multipleksie. Efektem były wielotysięczne manifestacje na ulicach Warszawy i zebranie ponad 2,5 mln podpisów pod protestem do KRRiT.
„Konsekwencją podsycanych przez media nastrojów antyreligijnych były również akty przemocy werbalnej i fizycznej oraz dewastacji” - czytamy w raporcie. Jako przykłady wymieniono m.in. próbę zniszczenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w grudniu 2012 r. 58-letni mężczyzna rzucił wówczas w kierunku obrazu pojemnik wypełniony farbą. Autorzy opracowania przypominają również, że Adam Darski, który podarł Biblię na scenie i został oskarżony o obrazę uczuć religijnych został przez polskie sądy dwukrotnie uniewinniony.
- To nie są nasze spostrzeżenia, tylko ekspertów międzynarodowych. Oddział w Polsce nie przygotowywał żadnego opracowania na temat naszego kraju, by nie być posądzonym o subiektywizm – tłumaczy w rozmowie z rp.pl ks. Waldemar Cisło, szef polskiego oddziału stowarzyszenia. - Jest to smutne, ale tak właśnie jesteśmy oceniani na zewnątrz. To znak, że wolność religijna w Polsce faktycznie jest zagrożona.
Papieskie Stowarzyszenie „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” raport o prześladowaniu chrześcijan wydaje co dwa lata. Redaguje go międzynarodowy zespół ekspertów.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Media czuwające nad „poprawnością charakterów” dopilnowały, by biskupi wycofali się z Marszu. Histeria mainstreamu trwa
Histeryczna presja, jaką polityczno-medialne czynniki wywierały w ostatnim tygodniu na Kościół, musiała się tak skończyć. Biskupi, którzy weszli w skład Komitetu Honorowego Marszu w o Obronie Demokracji i Wolności Mediów, zrezygnowali z członkowstwa. Jakże wymownie zbiega się to z publikacją raportu o prześladowaniu katolików w Polsce, w którym przodują Tomasz Lis i Jerzy Urban.
Wszelkie granice medialnej manipulacji przekroczono już dawno. Kłamstwa nie rozcieńcza się już nawet prawdą, jak zalecano w wysmakowanych sowieckich instruktażach. Aplikuje się nam pełną dawkę propagandy, licząc na całkowite zatrucie organizmu. Paniczne hasła o podpalaniu Polski przez PiS są krzykiem rozpaczy biznesowo-politycznej sitwy, która doskonale zdaje sobie sprawę co się stanie, gdy do władzy dojdą ludzie prawa, gotowi na wymierzenie sprawiedliwości. Struchlały układ na to pozwolić nie może. Za wszelką cenę próbuje więc ogłupić naród, a gdy to się nie udaje, zakneblować go siłą, skompromitować autorytety, zdeptać wartości, odrzeć z godności.
Sposobem gwarantującym utrzymywanie pozorów demokracji jest ciągłe rozbijanie jedności. Współczesna agentura dobrze wie, gdzie leży jej źródło – w patriotyczno-katolickiej zdrowej tkance narodu, która nieustannie się odradza. Nie potrafią pojąć fenomenu wspólnoty Kościoła, która jako żywe ciało Chrystusa, podlega ciągłemu rozwojowi w Prawdzie i Dobru. Bezsilni wobec tej mocy, robią co mogą, by wyniszczyć autorytet duchownych. Biją na oślep w Radio Maryja i Telewizję Trwam, które są nie tylko nośnikiem wolnej myśli, budzącej Polaków z letargu, ale i realną wspólnotą milionów ludzi w Polsce i na świecie. KRRiT co rusz uderza w toruńskie media karami finansowymi, a usłużni dziennikarze aparatu władzy z Czerskiej i Wiertniczej szkalują bez pamięci Ojca Tadeusza Rydzyka. Determinacja TVN-u, który dołoży wszelkich starań by ośmieszyć uroczystości rocznicowe Radia Maryja budzi już politowanie. Zbłąkani reporterzy nie są zdolni do odnalezienia paradygmatu, w który mogliby ubrać dyrektora rozgłośni. Wszystko przez to, że Kościół to dla nich siła polityczna, a Radio Maryja czytają w kategoriach partii. Tę kłamliwą interpretację narzucają masom w swoich zmanipulowanych produkcjach, siejąc podziały, nieufność i wątpliwości w tej mniej świadomej grupie odbiorców.
Nagonka na biskupów wspierających duchowo Marsz w Obronie Demokracji była tak histeryczna, że musiała doprowadzić do wycofania się hierarchów z Komitetu Honorowego. Nadinterpretacja jedności duchownych z narodem, poddana politykierskiej obróbce, miała zrodzić wrażenie rozbicia narodu. TVN wykorzystał do niej swoje ulubione autorytety w habitach i sutannach, które zawsze powiedzą to, czego życzą sobie redaktorzy. Dyżurny dominikanin zawsze znajdzie bat na hierarchów. Krytykował ich, gdy poparli marsz, a potem gdy się z niego wycofali. Jakże dobitnie oddaje tę postawę wczorajsza Ewangelia, w której Jezus jednoznacznie ocenia pokolenie krytykantów. Im też zawsze było źle. Poszczącego Jana posądzali o opętanie przez Złego ducha, a Jezusa zasiadającego za stołem ogłaszali żarłokiem i pijakiem. Zastanawiające jest tylko jedno, czy ci „postępowi” księża i katolewacy zdają sobie sprawę do czego przykładają rękę?
Z raportu Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie wynika, że część mediów bardzo realnie przyczyniła się do „nasilenia klimatu agresji i podniesienia antyklerykalizmu do rangi postawy, która może być akceptowana społecznie”. Filarami tej nagonki są – według autorów raportu – Tomasz Lis naczelny „Syfilisweeka” i Jerzy Urban – wydawca „Nie” i duchowy ojciec „Faktów i Mitów”. Największe pole oddziaływania na medialnym rynku ma jednak ten pierwszy.
O goebbelsowskiej propagandzie mainstreamu pisaliśmy przed rokiem obszernie w tygodniku wSieci. Nasza analiza antyklerykalnej nagonki, sączącej się z mediów Tomasza Lisa, znalazła swoje odzwierciedlenie w oficjalnym raporcie.
Skutki są widoczne gołym okiem. Rosnąca liczba ataków na księży, napady i pobicia duchownych, akty wandalizmu w świątyniach, profanacja obiektów sakralnych. Wszystko to błogosławione jest przez mainstream kontrolowanym przemilczeniem. O Kościele mówi się dużo jedynie w kontekście skandali obyczajowych i rzekomych nadużyć kompetencji, jak w przypadku obecności biskupów w Komitecie Honorowym Marszu. Sytuacja nabiera coraz większego tempa i do złudzenia przypomina działania bezpieki. Nie sposób tutaj nie przywołać fragmentu homilii ks. Prymasa Józefa Glempa, którą wygłosił niespełna 9 lat temu podczas pewnego ważnego ingresu:
Co to były Służby Bezpieczeństwa? To była organizacja, instytucja w Polsce Ludowej, która miała czuwać nad „poprawnością charakterów”. To znaczy: żeby nie było przerostu burżuazji, żeby nie było odchyleń ideologicznych, żeby nie było nadmiaru dewocji, żeby ludzie byli ukształtowani wedle modelu, jaki został narzucony z ideologii marksistowsko-leninowskiej. To była ogromna organizacja, która penetrowała wszystkie warstwy społeczne, może w szczególny sposób duchowieństwo, jako najbardziej niezależne, jako najbardziej pielęgnujące patriotyzm. Otóż ta ideologia jak walec szła przez sumienia i starała się je spłaszczać po to, żeby wyrównać wszystko do poziomu ówczesnego socjalizmu.
Walec nadal się toczy! Zaprzyjaźnione z rządem media nadal czuwają nad „poprawnością charakterów” i skutecznie eliminują odchylenia od pożądanego modelu. Właśnie dlatego, nie wolno dać się zniechęcić, zastraszyć i zbałamucić. Jest jeszcze czas na uratowanie Polski. Ale można to zrobić tylko w Jedności! Oby ten Marsz 13/12 był początkiem nowego początku.
„Nasz Elementarz” dokonał rzeczy niemalże niemożliwej. Autorkom rządowego podręcznika Marii Lorek oraz Lidii Wollman, w cz.2, zatytułowanej „Zima”, udaje się mówić o nadchodzących Świętach… nie nazywając ich po imieniu. Poprawność polityczna wspięła się w tej książce na wyżyny absurdu.
Mniej więcej wiemy, czyje święto obchodzimy w Dzień Matki, czy w Dzień Kobiet. Jednak „Nasz Elementarz” bardzo sprytnie przemilcza, co właściwie świętujemy w Boże Narodzenie.
Tematy związane ze Świętami Bożego Narodzenia zaczynają się na stronach 22-23. Widzimy dzieci robiące ozdoby na choinkę. Jedną z ozdób jest nawet Mikołaj, ale nie święty! Po prostu Mikołaj. Jest instrukcja jak wyciąć i poprzyklejać, żeby było ładnie. Po co stawiamy choinkę i z jakiej okazji? O tym ani słowa. Może więc zbliżające się Święta to Święta Choinki?
Na kolejnych stronach mamy śnieżynki i ich kształty, jest mowa o sklepiku z ozdobami. O Bożym Narodzeniu ani słówka. Wreszcie na stronach 26-27 jest nadzieja, że pojawi się coś o sensie zbliżających się Świąt. Jest bowiem czytanka o Wigilii.
Tata i Celina są na rynku. Kupują upominki. — Kupimy dla mamy te korale? Są takie piękne - mówi Celina.
— Kupmy korale i klipsy – proponuje tata.
— A co damy panu Cyrylowi? – pyta Celina.
— Panu Cyrylowi kupimy stroik.
— Tato, zaprosimy go do nas w Wigilię? Lubię, gdy jest z nami. I on nas lubi.
— Zaprosimy. Nie zostawimy go samego.
— Mama ulepi pierogi z kapustą, a ja upiekę makowiec. Babcia zagra na pianinie kolędy – odpowiada tata.
— A ja sama zrobię prezent dla pana Cyryla.
Mamy więc tego mitycznego „ducha świąt”. Jest jakaś tam wigilia, choć wciąż nie wiemy, czego to jest wigilia, mamy jakieś tam prezenty i kolację oraz naukę, że nikt nie może zostać sam. Ale o jakie chodzi Święta? Pewnie to Święta Kupowania Prezentów.
I wreszcie jest! W pytaniach pojawia się nazwa świąt Bożego Narodzenia. Niestety wyłącznie w pytaniu pod tekstem i w kontekście innych świąt:
Opowiedzcie o najważniejszych świętach, które są obchodzone w waszych rodzinach.
Czy wszyscy obchodzą święta Bożego Narodzenia?
Dowiedzcie się, jakie święta obchodzi się w innych krajach.
W jaki sposób możemy pomagać osobom starszym, samotnym?
Uff! Autorkom udało się wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Nazwa przemycona, ale rozmyta wśród „innych świąt”. Nie można? Można!
Wreszcie na stronach 30-31 mamy odpowiedź na pytanie: jakie Święta będziemy obchodzić. Autorkom udało się wybrnąć tak, żeby nikt nie czuł się urażony. Otóż to święto, to GWIAZDKA!
Zima
Pada śnieg, prószy śnieg,
wszędzie go nawiało.
Dachy są już białe.
Na ulicach biało.
Strojne w biel,
w srebrny puch,
latarnie się wdzięczą.
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń.
Dzwonki sanek brzęczą.
Pada śnieg, prószy śnieg,
bielutki jak mleko.
W sklepach gwar,
w sklepach ruch:
– Gwiazdka niedaleko!
Jeszcze dzień,
jeszcze dwa,
chłopcy i dziewczynki!
Będą stać niby las
na rynku choinki…
Pewnie do wykluczenia Boga z Bożego Narodzenia palec przyłożyła także recenzentka „Naszego Elementarza” dr Iwona Chmura-Rutkowska, znana z propagowania eksperymentów nad „płcią kulturową”, wykładowczyni Gender Studies na UAM, członkini Rady Programowej Interdyscyplinarnego Centrum Badań nad Płcią i Tożsamością Kulturową UAM. MEN tłumaczył, że doktor Chmura-Rutkowska zajmowała się polityką równościową w elementarzu. Miała dopilnować czy zachowano w podręczniku poszanowanie równych praw kobiet i mężczyzn oraz osób o różnych kolorach skóry, w różnym wieku i różnym stanie zdrowia. „Nasz Elementarz” w tej pogoni za równością i poprawnością tak się zapędził, że dopuścił się dyskryminacji wobec chrześcijan. To kolejny wielki sukces MEN.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Sędzia Trybunału Stanu o oświadczeniu prezesów sądów: „Zagłaskują rzeczywistość, prowadzą do znieprawienia systemu”.
wPolityce.pl: Prezesi najważniejszych sądów – TK, SN, NSA – wydali kolejne oświadczenie, odnoszące się do słów Jarosława Kaczyńskiego. Tym razem poczuli się urażeni stwierdzeniem, że wzięli udział w wywieraniu presji na sądy w związku z protestami wyborczymi. Prezes PiS mówił tak o ich deklaracji, że wybory samorządowe odbyły się zgodnie z prawem i nie ma mowy o fałszerstwach. Jak Pan ocenia ostatnią aktywność prezesów TK, SN, NSA?
Piotr Andrzejewski, był senator, sędzia Trybunału Stanu: Gdybym miał to najkrócej określić, powiedziałbym: „uderz w stół, nożyce się odezwą”. Skala nieprawidłowości w tych wyborach przekroczyła dopuszczalną miarę. Podważa wręcz zasadność uznania Polski za demokrację, którą chroni państwo prawa. Brak jednak reakcji wymiaru sprawiedliwości, widać jego ograniczenie się do tego, by wykazując błędy i nieprawidłowości wyborcze wskazywać, że nic się nie stało. To na gruncie prawa przyjmuje formułę orzeczenia, że błędy nie mają wpływu na wyniki wyborów. To wszystko skłania mnie do uznania, że potrzebny jest powrót do znanego z przeszłości Ruchu Egzekucji Praw.
Dlaczego widzi Pan taką potrzebę? Co miałby ten Ruch w Polsce zrobić?
W Polsce trzeba bić na alarm wobec oceny nieprawidłowości przez tych, którzy powinni szukać środków zaradczych. Oni dziś zagłaskują rzeczywistość, prowadząc do znieprawienia systemu. Sądzę, że takie ostre reakcje wywołuje to, że oni sami uważają się za beneficjentów systemu. W mojej ocenie narasta proces rozmijania się przepisów konstytucyjnych dotyczących państwa prawa, demokracji, ludowładztwa z funkcjonowaniem wszystkich trzech form władzy, zarówno władzy ustawodawczej, jak i wykonawczej i sądowniczej.
Kto miałby naprawić tę sytuację? Jak sprawić, by przepisy konstytucji stały się realne?
Przede wszystkim należałoby liczyć, że wszystkie formacje polityczne będą szukały wspólnie środków zaradczych dot. Patologii III RP, zamiast pokrywać je głosami oburzenia na krytyków tych patologii. Te głosy oburzenia słychać z ust również tych, którzy kiedyś walczyli o ten system. Oni obecnie kryją nieprawidłowości. A jeśli nie kryją, to na pewno zafałszowują rzeczywistość swoimi oświadczeniami.
Może jednak Jarosław Kaczyński przesadził? Może nie należało tak rugać szefów sądów?
W słowach Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedzianych w obecności niemal 100 tys. uczestników marszu, podzielających jego postulaty i opinie, znajdujemy to, co ogromna liczba Polaków uważa za pilne zadanie dla władz. Rządzący zamiast szukać środków zaradczych wyrażają jednak swoje zaniepokojenie tym, że ktoś upomina się o stosowanie demokracji i prawa zgodnie z deklarowanymi zasadami. Sytuacja coraz mocniej zaczyna przypominać postkomunistyczny model Orwellowski, gdzie słowa konstytucji zaczynają być pustymi hasłami.
Do czego to może prowadzić? Co będzie się działo, gdy konstytucja stanie się fikcją?
Konstytucja nie będzie fikcją. Nawet konstytucja stalinowska była pięknie napisana, ale rzeczywistość była inna. Dlatego właśnie uruchomiliśmy cały ruch opozycyjny. Obecnie znów utożsamiam się z ruchem opozycyjnym, wobec znieprawiania państwa, znieprawiania prawa, wypaczania klientelizmem i partyjniactwem systemu, nie dopuszczania opozycji do współdziałania w naprawie państwa. Należę dziś do tych, którzy patrzą i z troską i niepokojem na rozwój sytuacji. Trzeba manifestować solidarność w opozycji do władzy, która jak za czasów komunistycznych wyalienowała się od społeczeństwa.
Wciąż jednak widać, że władza może liczyć na poparcie dużej grupy społecznej, albo przynajmniej jej milczące przyzwolenie
Oczywiście władza będzie miała związek z grupami klientelistycznymi. Klientela władzy wciąż jest szeroko rozbudowana. Co więcej, przy pogłębiającym się upadku państwowości polskiej w tych grupach zaczyna dominować niepokój o swój stołek i przyszłość. Władza dziś natomiast jest coraz bardziej wyalienowana od narodu. Dziwi mnie, niepokoi i smuci, że ludzie, z którymi wspólnie walczyliśmy, dziś stanęli przeciwko tym, którzy chcą uzdrawiać system. Stosują oni sformułowania adekwatne w odniesieniu do władzy, która zagłaskuje rzeczywistość. Zamiast siąść razem z opozycją, odżegnuje się ją od czci i wiary. Przed wyborami warto próbować prostować ścieżki. Warto przyjrzeć się postulatom tych tysięcy ludzi, którzy wyszli na ulice. Ich aktywność to wyraz troski obywatelskiej. Nie należy tego traktować w kategoriach walki.
Prezesi sądów jednak uznają, że mamy do czynienia z walką. To błędne działanie?
Kolegom z najważniejszych stanowiskach władzy sądowniczej mówię: „uważamy, że żarty się skończyły. Czas na reakcję, ale z Waszej strony, bo jesteście już poza społeczeństwem, które doświadcza inaczej rzeczywistości”. Ja uważam, że nie ma państwa prawa dopóki się rozgrzesza przestępców w togach, którzy obecnie pełnią funkcje w państwie. Dziś w Polsce dekomunizacja jest fikcją. Wciąż obowiązuje ta sama doktryna zafałszowania rzeczywistości ze względów politycznych.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników