Teraz jest 06 wrz 2025, 16:29



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 591 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 25, 26, 27, 28, 29, 30, 31 ... 43  Następna strona
Historia 
Autor Treść postu
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Pierwszy niekomunistyczny premier nie mówił o suwerenności, za to obiecał respektować umowy Układu Warszawskiego

Obrazek

Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy


— podkreślał w sejmowym wystąpieniu Mazowiecki.

Po wyborach 4 czerwca 1989 r. pierwszą próbę sformowania nowego rządu podjął gen. Czesław Kiszczak. Zadanie to powierzył mu gen. Wojciech Jaruzelski, wybrany przez Zgromadzenie Narodowe 19 lipca 1989 r. na urząd prezydenta PRL.

2 sierpnia 1989 r. Kiszczak został powołany przez Sejm na stanowisko premiera. Za jego kandydaturą głosowało 237 posłów, przeciw było 173.

Szybko okazało się, że gen. Kiszczak nie jest w stanie sformować gabinetu. Przeciwko niemu była nie tylko opozycja, która coraz poważniej myślała o podjęciu misji tworzenia rządu przez kogoś z jej szeregów, ale nawet część klubu poselskiego PZPR.

Wśród opozycji opinie na temat budowy przyszłego solidarnościowego rządu były podzielone.

Prof. Antoni Dudek tak przedstawiał dwie koncepcje, które ukształtowały się w jej obozie na przełomie lipca i sierpnia 1989 r.:

Pierwsza, za którą opowiadali się m.in. Geremek, Kuroń i Michnik, zakładała, że fundamentem gabinetu winien stać się sojusz Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego z tzw. reformatorskim skrzydłem PZPR, a ZSL i SD pełniłyby w nim jedynie rolę tła. Zwolennicy tej opcji sądzili, że tylko przy współpracy z dysponującą realną władzą partią komunistyczną uda się w Polsce dokonać dalszych zmian. Partie satelickie PZPR, pozbawione wpływu na wojsko, siły bezpieczeństwa, administrację i aparat gospodarczy, nie wyglądały zaś na poważnego partnera.

Odmiennego zdania byli senatorowie Jarosław i Lech Kaczyńscy, którzy latem 1989 r. zaczęli odgrywać u boku Wałęsy coraz większą rolę. W ich ocenie uzyskanie realnego wpływu na rząd przy równoczesnym utrzymaniu popularności społecznej wymagało podjęcia takich działań, które opinia publiczna mogłaby odczytać jako wymierzone w monopol PZPR. Bez wątpienia takim właśnie krokiem byłoby stworzenie koalicji OKP-ZSL-SD. (A. Dudek „Reglamentowana rewolucja”)

Ostatecznie Lech Wałęsa opowiedział się za tworzeniem koalicji z ZSL i SD. 7 sierpnia 1989 r. wydał oświadczenie, w którym uznając monopolistyczne rządy PZPR za główne źródło kryzysu państwa, zdecydowanie wystąpił przeciwko tworzeniu przez gen. Kiszczaka nowego rządu. W zakończeniu oświadczenia stwierdził:

Jedynym rozwiązaniem politycznym jest powołanie Rady Ministrów w oparciu o koalicję „Solidarności”, ZSL i SD, o co będę zabiegał.

W zaistniałej sytuacji 14 sierpnia gen. Kiszczak ogłosił, że rezygnuje z misji tworzenia rządu.

16 sierpnia klub poselski ZSL udzielił oficjalnego poparcia inicjatywie Lecha Wałęsy, popierając sojusz z Solidarnością. Tego samego dnia odbyło się posiedzenie OKP, w czasie którego Lech Wałęsa przekonał klub do zaakceptowania propozycji złożonej przez niego 7 sierpnia. Nie podając nazwiska swojego kandydata na premiera, oświadczył, iż on sam nie zamierza stawać na czele rządu.

Tuż przed tym posiedzeniem Wałęsa odbył rozmowę z Tadeuszem Mazowieckim, który tak ją wspominał:

Spotkałem się z Wałęsą w restauracji Hotelu Europejskiego. Przekonywałem go, żeby to on objął tę funkcję. (…) Wałęsa mówił, że nie chce, że musi zostać w „S”, a nawet napomknął coś o prezydenturze. Namawiał mnie, żebym to ja został premierem. Poprosiłem o dzień do namysłu. I następnego dnia wyraziłem zgodę. („Parada premierów”, „michnikowy szmatławiec”, 8-9 maja 1999 r.)

Mazowiecki kwestionował wcześniej koncepcję przedstawioną przez Adama Michnika w artykule „Wasz prezydent, nasz premier” („michnikowy szmatławiec” 3 lipca 1989 r.), odpowiadając na nią tekstem „Śpiesz się powoli” („Tygodnik Solidarność” 14 lipca 1989 r.). Pisał w nim m.in.:

Czy po naszej stronie istnieje program, który można przedstawić społeczeństwu jako zwartą koncepcję wyjścia z kryzysu gospodarczego, czy byłby on przez społeczeństwo zaakceptowany i czy jest to program możliwy do natychmiastowej realizacji? Pospieszne domaganie się udziału we władzy może zniszczyć właściwą opozycji odpowiedzialność za państwo, a wcale nie zbudować skutecznej i trwałej odpowiedzialności za rządy.

17 sierpnia podczas spotkania z Romanem Malinowskim (ZSL) Lech Wałęsa przedstawił mu swoje propozycje personalne dotyczące obsady stanowiska premiera. Przebieg tej rozmowy Malinowski relacjonował następująco:

Wałęsa powiedział: „mam trzech kandydatów: Geremek, Kuroń, Mazowiecki, kogo z nich widzi pan na tym stanowisku?” Odpowiedziałem, że z tych trzech kandydatur, nie umniejszając kwalifikacji żadnej, najlepsza jest Mazowieckiego. Zaproponowałem, aby do prezydenta Jaruzelskiego iść już tylko z jedną kandydaturą - właśnie Mazowieckiego. Wałęsa na to:

A, wiedziałem, że Mazowiecki spodoba się panu najbardziej, dobrze, pójdziemy z jego tylko kandydaturą do prezydenta. (R. Malinowski „Wielka koalicja. Kulisy”)

Jeszcze w tym samym dniu w warszawskich Łazienkach doszło do rozmów pomiędzy Lechem Wałęsą, Romanem Malinowskim i Jerzym Jóźwiakiem (SD).

Ich efektem było zawarcie porozumienia koalicyjnego. W komunikacie po spotkaniu stwierdzono:

W poczuciu odpowiedzialności za wyprowadzenie Polski z kryzysu gospodarczego wyrażono gotowość sformowania rządu koalicyjnego odpowiedzialności narodowej zgodnie z propozycją przewodniczącego Wałęsy.

19 sierpnia prezydent Wojciech Jaruzelski przyjął rezygnację gen. Kiszczaka i powierzył misję tworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Tego samego dnia nowemu premierowi poparcia udzieliła Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ „Solidarność”. 24 sierpnia 1989 r. Sejm powołał Tadeusza Mazowieckiego na stanowisko prezesa Rady Ministrów. Za głosowało 378 posłów, 4 było przeciw, a 41 wstrzymało się.

Zastanawiając się nad tym, dlaczego to właśnie Tadeusz Mazowiecki został pierwszym niekomunistycznym premierem w powojennych dziejach Polski, prof. Dudek stwierdzał:

Oczywiście nie dlatego, że wybrał go prezes ZSL Roman Malinowski. W rzeczywistości - jak wynika z relacji Jarosława Kaczyńskiego - wyboru dokonał wcześniej sam Wałęsa, a podanie kandydatur Geremka i Kuronia było z jego strony jedynie krokiem grzecznościowym oraz formą asekuracji wobec ewentualnych zarzutów w OKP i „Solidarności”, które istotnie miały później miejsce m.in. ze strony optujących zdecydowanie za Geremkiem Władysława Frasyniuka i Zbigniewa Bujaka. Jednak przewodniczący OKP wydawał się Wałęsie już i tak zbyt wpływowy oraz samodzielny, aby ryzykować dalsze umacnianie jego pozycji. Z kolei Kuroń nie miał szans na stanowisko premiera, ponieważ - zupełnie zresztą niesłusznie - uważany był w szeregach ZSL i SD za skrajnego radykała.

Natomiast za Mazowieckim przemawiało kilka argumentów: jako wieloletni działacz katolicki mógł liczyć na wyraźne poparcie Kościoła; pozostawał poza OKP, a od czasu wiosennego sporu wokół sposobu prowadzenia kampanii wyborczej znajdował się w opozycji do grupy Geremka, co pozwalało przypuszczać, że będzie z nią walczył zapewniając Wałęsie rolę arbitra; wreszcie wydawał się - w porównaniu z Geremkiem czy Kuroniem - człowiekiem bardziej podatnym na wpływy i Wałęsa liczył, że za jego pośrednictwem uzyska kontrolę nad rządem bez brania bezpośredniej odpowiedzialności za jego działalność. Szybko okazało się, że w dwóch ostatnich kwestiach przewodniczący „Solidarności” mocno się pomylił

— podkreślił Dudek. (A. Dudek „Historia Polityczna Polski 1989-2005”).

24 sierpnia 1989 r. Mazowiecki wystąpił przed Sejmem. Swoje przemówienie rozpoczął od słów:

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Chcę utworzyć Rząd zdolny do działania dla dobra społeczeństwa, narodu i państwa. Będzie to Rząd koalicji na rzecz gruntownej reformy państwa. Dziś takie zadanie może podjąć tylko Rząd otwarty na współdziałanie wszystkich sił reprezentowanych w parlamencie, uformowany na nowych zasadach politycznych. Historia naszego kraju nabrała przyśpieszenia. Stało się to za sprawą społeczeństwa, które nie godzi się dalej żyć tak jak dotychczas. Chcę być Premierem Rządu wszystkich Polaków, niezależnie od ich poglądów i przekonań, które nie mogą być kryterium podziału obywateli na kategorie.

Wyraził również przekonanie, że w realizacji stojących przed jego rządem wyzwań wsparciem będzie dla niego Kościół, który będąc siłą stabilizującą w Polsce, „zawsze stawał w obronie praw człowieka, a troski narodu odczuwał jako własne”. Stwierdzając, że najważniejszą sprawą dla społeczeństwa jest stan gospodarki narodowej, która obecnie znajduje się w stanie krytycznym, Mazowiecki zapowiedział powrót do gospodarki rynkowej, zdławienie inflacji, zrównoważenie bilansu płatniczego, poprawę zaopatrzenia oraz demonopolizację struktur obsługujących rynek żywnościowy.

Polskie problemy gospodarcze muszą rozwiązać sami Polacy. O powodzeniu zadecyduje nasza własna pomysłowość, praca, cierpliwość, nasz własny wysiłek

— mówił w Sejmie Mazowiecki. Obiecywał jednocześnie, że jego rząd będzie zabiegał o jak największe wsparcie ekonomiczne ze strony społeczności międzynarodowej dla polskich reform. Odnosząc się do kwestii praworządności, mówił:

W ciągu 45 lat prawo było w Polsce traktowane instrumentalnie, podporządkowane aktualnym celom politycznym, a obywatele nie mieli poczucia wolności ani świadomości, że prawo ich chroni i jest jednakowe dla wszystkich. Konieczne jest wprowadzenie rządów prawa, przyznanie każdemu obywatelowi praw zgodnych z międzynarodowymi paktami, umowami i konwencjami. Obywatele muszą mieć poczucie wolności, bezpieczeństwa i współuczestnictwa.

Deklarował również przejście do pluralizmu w dziedzinie „środków społecznej informacji”, zwłaszcza radia i telewizji.

Mówiąc o relacjach międzynarodowych, stwierdził:

Przemiany w Związku Radzieckim budzą naszą żywą sympatię. Rozumiemy dobrze ich znaczenie również dla otwarcia politycznego w naszym kraju. Pragniemy zachować dobrosąsiedzkie i przyjazne stosunki ze Związkiem Radzieckim. Po raz pierwszy pojawia się szansa, by stosunki między naszymi narodami były oparte na przyjaźni i współpracy społeczeństw, a nie były zastrzeżone dla jednej partii. Jest to wielka szansa, której zmarnować nie można. Rozumiemy znaczenie zobowiązań wynikających z Układu Warszawskiego. Wobec wszystkich jego uczestników oświadczam, że Rząd, który utworzę, będzie ten Układ respektował.

Pod koniec swojego wystąpienia oświadczył:

Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma jednak ona wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania.

Przeciwnicy rządu Mazowieckiego wykorzystali tę część jego przemówienia do przypisania mu, niezgodnie z wyrażoną przez niego myślą, sformułowania zasady tzw. grubej kreski, która miała chronić przedstawicieli komunistycznego reżimu i zapewniać im bezkarność.

Po przemówieniu Sejm 378 głosami, przy 4 przeciw i 41 wstrzymujących się powołał Tadeusza Mazowieckiego na premiera.

W oświadczeniu wydanym tego dnia Lech Wałęsa pisał:

Wraz z powołaniem gabinetu Tadeusza Mazowieckiego dochodzi dziś do głosu inna Polska, dotąd odsunięta od rządzenia krajem, pozbawiona wpływu na bieg spraw w naszej ojczyźnie. Wchodzimy w nowy okres z bagażem krzywd, sprawami, które muszą zostać załatwione. Demokratyczny kryzys państwa przejawia się jednak szczególnie na płaszczyźnie gospodarczej. Mamy poczucie szansy, jaka staje dziś przed Polską, ale także mamy świadomość wielu zagrożeń i musimy dać ludziom nadzieję, że kryzys nie będzie trwał wiecznie, że jeszcze w tym pokoleniu Polacy będą mogli żyć godnie”.

12 września 1989 r. Mazowiecki przedstawił Sejmowi skład rządu. Znalazło się w nim 24 ministrów: 12 z Solidarności, po czterech z PZPR i ZSL, trzech z SD i jeden niezależny. Rząd uzyskał poparcie 402 posłów, 13 wstrzymało się od głosu. Przeciwnych głosów nie było.

http://wpolityce.pl/historia/210563-pie ... szawskiego

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


24 sie 2014, 16:16
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Historia
Obrazek

                     Nie chciał ale musiał, nie musi ale chce.

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


24 sie 2014, 22:06
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA19 lut 2008, 14:23

 POSTY        429
Post Re: Historia
Za tygodnikiem wSieci cytuję proroczy, oddający rzetelnie i przewidujący aż do dnia dzisiejszego opis "przyjaciół" polskojęzycznych obywateli Naszego Kraju. Ta bolszewicka dzicz w niczym prawie się nie zmieniła, a polskojęzyczne raby i ojropejskie lewactwo jak w 39 roku rżnie głupa.
Napisał go Władysław Ludwik Anczyca w 1863 roku( w internecie nie go nie ma), zatytułowany "Do Moskwy".

Moskwo! ziemio niewoli, stolico ciemnoty,
Wyziewem trupiej woni za życia owiana,
Gdzie wszystko drży z przestrachu na imię despoty
I jak przed Bogiem klęska przed tronem tyrana-

MoskwoI kraino kłamstwa, fałszu ideale,
Bożku o nogach z gliny, pobielany grobie,
Co patrzącym z daleka jawisz się wspaniale,
Olśniewasz -a  zgniliznę, próchno kryjesz w sobie -

(...) Moskwo! ziemio kradzieży, pożerana trądem,
Jak robak, wciąż cię toczy podłych złodziejstw plaga,
Każde kółko machiny, co się zowie rządem,
Samo kradnie i z wszech sił drugim kraść pomaga -

Babilonie rozpusty, kapłanko Cythery,
Ziemio zielonych stołów i koszów szampana,
W której salonach zabójcy, oszuści, szulery,
A jednego wolności nie znajdziesz kapłana -

Całe dzieje twe, Moskwo, na fałszu oparte,
W fałszu poczętą chytre owładnęły hordy,
W historyi twej wskaż światu, aby jedną kartę,
Na której by nie były kłamstwa, podstęp, mordy.

(...) Długie lata Europie rzucałaś kłam w lica:
Naprzód strasznej twej siły dręczyła ją mara,
Potem, niby postępu swobód posłannica,
Wielkim reformatorem ogłosiłaś cara.

I Europa cała huknęła w oklaski:
Niech żyje reformator! liberał w koronie!
I gdy nas krnąbrnych słała do ojcowskiej łaski,
Tyś nam, Moskwo, jak Judasz, podawała dłonie;

Dłonie, w których podstępnie ukryłaś łańcuchy,
By, gdy podamy ręce, wtłoczyć w nie pęta.
Z tobą sojusz?! - śmierć raczej! - dwa w nas inne duchy,
Czart i anioł ... niewola i swoboda święta.

Genderowe i durne, poprawnie polityczne elyty w życiu takiego wiersza nie wprowadziłyby do dyskusji na lekcje historii.


31 sie 2014, 10:41
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Historia
Zamach, którego nie było. Celem prezydent Polski

5 września 1924 roku, we Lwowie niedaleko wylotu ulicy Kopernika i Legionów, nieznany sprawca rzucił bombę w stronę powozu prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Ładunek upadł za pojazdem, a szczęśliwie dla prezydenta, bomba nie wybuchła. Władze II RP tak skutecznie zatuszowały sprawę, że do teraz ciężko znaleźć jakiekolwiek materiały na ten temat.

Wysłanie tego wydarzenia w zapomnienie przez władze II RP było stosunkowo łatwe – bomba ostatecznie nie wybuchła, nikomu nic się nie stało, nie było ofiar. Skąd chęć zatuszowania tej sprawy? Prawdopodobnie polskie władze chciały zachować prestiż na arenie międzynarodowej. Nie chciały, by świat dowiedział się, że Rzeczpospolita ma problemy z Ukraińcami na Kresach Wschodnich. Bo jak się później okazało - zamachowcem był 19-letni Ukrainiec Teofil Olszewski.
(...)
http://www.wprost.pl/ar/467153/Zamach-ktorego-nie-bylo/


06 wrz 2014, 06:43
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego to bujda dla naiwnych

Obrazek

sejm.gov.pl


Medialni funkcjonariusze i niemoty, które opanowały media elektroniczne głównego nurtu powtarzają za politycznymi oszustami, jakoby rząd Tadeusza Mazowieckiego, powołany 12 września 1989 r., był niekomunistyczny.


To bezczelne kłamstwo jest o tyle zabawne, że ów niekomunistyczny rząd wyłoniła komunistyczna większość sejmowa. Bo przecież w wyborach 4 czerwca 1989 r. komuniści i ich kamerdynerzy z ZSL i SD dostali prawem kaduka aż 65 proc. mandatów w Sejmie. Rząd Mazowieckiego powołali więc przede wszystkim komuniści (poparło go 402 posłów, a Solidarność czy też Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie kontrolował tylko 161 mandatów).

Komuniści mieli na rząd Mazowieckiego ogromny wpływ, choć formalnie było w nim tylko czterech z nich: poza Czesławem Kiszczakiem i Florianem Siwickim jeszcze Marcin Święcicki (obecnie PO) i zapomniany dziś Franciszek Wielądek. Kiszczak był przecież nie tylko szefem MSW, ale i wicepremierem, a Siwicki kierował armią. I ci dwaj komunistyczni generałowie znaczyli w rządzie więcej niż solidarnościowi ministrowie razem wzięci. No i jeszcze trzeba doliczyć komunistyczną agenturę, która przecież też w tym rządzie była reprezentowana.

Małgorzata Niezabitowska wspominając 25. rocznicę powołania rządu Mazowieckiego bezpretensjonalnie wyznała, że było oczywiste, iż Kiszczak i Siwicki muszą być w rządzie, żeby nie knuli gdzieś na boku przeciwko niemu i generalnie przeciwko nowej Polsce. Problemem jest to, że oni knuli akurat w rządzie i mieli do tego jak najbardziej legalną legitymację. Obaj generałowie zajęli się przede wszystkim czyszczeniem akt swojej najcenniejszej agentury, w tym przedstawicieli nowych chlebodawców. Najcenniejsze akta zwyczajnie ukradli, inne czyścili wybiórczo, w zależności od tego, jaką przyszłość widzieli dla tych, na których mieli haki. Osłaniali też interesy cywilnych i wojskowych tajnych służb, które wtedy na potęgę (także w oparciu o agenturę) zaczęły zakładać firmy i robić mniej lub bardziej szemrane, ale na pewno dochodowe interesy.

To Kiszczak i Siwicki oraz ich ludzie, którzy całkiem legalnie działali w imieniu ówczesnego polskiego państwa, już całkiem nielegalnie doprowadzili do pierwotnej akumulacji kapitału wielkiej części polskiego biznesu. Robili co chcieli, bo mieli w rękach wszelkie sznurki i atuty, a z prawem nie musieli się liczyć w ogóle. To ci dwaj komunistyczni generałowie wyhodowali czołówkę obecnego polskiego biznesu, co oznacza, że wciąż wielu z ich ówczesnych podopiecznych działa „na pilota” (w sensie zdalnego sterowania). To ci generałowie rozgrywali media, mieli „na pilota” wielu naukowców, ludzi kultury, a nawet księży. I byli w rządzie Mazowieckiego władcami absolutnymi.

Mówienie o pierwszym niekomunistycznym rządzie jest więc po prostu groteskowe.

Jeśli nawet przyjąć, że ówczesny układ polityczny w Polsce nie był zdolny do wyeliminowania Kiszczaka i Siwickiego już po wyborach 4 czerwca 1989 r., to bez problemu można to było zrobić w grudniu 1989 r. Upadł mur berliński, w Czechosłowacji wygrała aksamitna rewolucja, w innych krajach dawnego bloku komuna się waliła. Ale Kiszczak i Siwicki kierowali swoimi resortami i knuli na potęgę jeszcze do 6 lipca 1990 r. Musieli po prostu dokończyć dzieła czyszczenia i selekcjonowania akt bezpieki, ustawiania agentury oraz budowania w Polsce kapitalizmu, m.in. w oparciu o ogromne pieniądze FOZZ. I wszystko to komunistyczni generałowie oraz ich patron Wojciech Jaruzelski na fotelu prezydenta PRL/RP robili nie musząc się chować. Byli przecież w pełni legalnymi ministrami rządu Mazowieckiego, obdarzonymi zupełnie legalnymi prerogatywami. A jeśli w jakichś sprawach ich nie mieli, działali tak jak w PRL, czyli mając prawo w czarnej dziurze.

Dla Kiszczaka, Siwickiego rząd Mazowieckiego był zasłoną dla ubeckiej i gangsterskiej działalności.
I tej oddawali się przede wszystkim, traktując solidarnościowych naiwniaków u władzy jak użytecznych idiotów. Dlatego nawet jeśli nikt nie miał pomysłu, jak nie wpuścić ich do rządu, to w grudniu 1989 r. ktoś powinien mieć pomysł, jak ich wykopać i przenieść tam, gdzie było ich miejsce, czyli do więzienia i na salę sądową. Ale nic takiego się nie stało i obaj generałowie przeszli na zasłużone, bardzo wysokie emerytury. Siwicki umarł w 2013 r., Kiszczak wciąż ma się świetnie i robi w konia sądy, bo na działce czy pogrzebach dawnych towarzyszy jest zdrowy jak byk, a zapada strasznie na zdrowiu mając się stawić w sądzie. I może sobie kpić z wszystkich i wszystkiego, bo ma polisę w postaci teczek agentury, które ukradł, gdy był ministrem i wicepremierem w rządzie Mazowieckiego.

Gdy polityczni oszuści, medialni funkcjonariusze i zwykli idioci mówią o „niekomunistycznym rządzie”, kpią z licznych ofiar komuny. I usprawiedliwiają bandytów w generalskich mundurach, którzy po 12 września 1989 r. nie współtworzyli w Polsce demokracji, tylko umacniali mafię, która urządzała się w nowej rzeczywistości i tak się urządziła, że ma ogromny wpływ na to, co się dzieje w Polsce w 2014 r.

http://wpolityce.pl/historia/213558-sta ... a-naiwnych

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


21 wrz 2014, 04:49
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA19 lut 2008, 14:23

 POSTY        429
Post Re: Historia
Szkoda komentować tych sprzedawczyków.


21 wrz 2014, 11:38
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Po 9 latach procesu Wałęsa przegrał z Wyszkowskim. Proces o „Bolka” zakończony

Obrazek

Zażalenie Lecha Wałęsy zostało w całości oddalone, a były prezydent został obciążony kosztami procesowymi – tak zdecydował Sąd Okręgowy w Gdańsku w związku z ciągnącym się od 9 lat procesem Wałęsa vs. Wyszkowski. Orzeczenie jest prawomocne i nie przysługuje od niego żaden dalszy środek odwoławczy.


- Sąd Okręgowy w Gdańsku Wydział XVI Cywilny Odwoławczy  w składzie: Przewodniczący: SSO Hanna Czerniak - Wołochowska Sędziowie: SSO Sylwia Kamińska (spr.)  p. o. SSO Magdalena Chrzanowska  po rozpoznaniu w dniu 29 sierpnia 2014 roku w Gdańsku  na posiedzeniu niejawnym  sprawy z powództwa Lecha Wałęsy  przeciwko - Krzysztofowi Wyszkowskiemu  o zapłatę  i skutek zażalenia - powoda na postanowienie Sądu Rejonowego w Sopocie z dnia 20 grudnia 2013 ku, sygn. akt I C 214/13 w zakresie pkt 3 i 4  postanawia: oddalić zażalenie - czytamy w orzeczeniu, które otrzymał Krzysztof Wyszkowski.
 
Orzeczenie jest prawomocne i nie przysługuje od niego dalszy środek odwoławczy.
 
W uzasadnieniu sąd przypomina, że pozwem z 1 marca 2013 r. powód Lech Wałęsa - reprezentowany przez pełnomocnika będącego adwokatem - wniósł o zasądzenie od pozwanego Krzysztofa Wyszkowskiego na jego rzecz kwoty 23074,80 zł wraz z odsetkami ustawowymi od dnia 15 grudnia 2012 r. do dnia zapłaty i kosztami sądowymi. Sąd przypomniał wszystkie zawiłości procesu i podkreślił, że uznanie Lecha Wałęsy za przegrywającego postępowanie i jako takiego za obowiązanego do poniesienia kosztów, które w toku procesu powstały, jest w pełni uprawnione.

Przypomnijmy, że jeszcze w 2013 r. pełnomocnik Wałęsy wycofała pozew przeciwko Krzysztofowi Wyszkowskiemu i wniosła o uchylenie wyroku z dnia 11 września 2013 r., w którym Sąd Rejonowy w Sopocie orzekł, że Wyszkowski nie musi płacić Lechowi Wałęsie za to, że ten sam się przeprosił. Sąd orzekł również, że Wałęsa musi ponieść wszelkie koszty procesowe w związku z tą sprawą.

Wałęsa najpierw opłacił odpowiedni komunikat w mediach, w którym to w imieniu Wyszkowskiego... przeprosił sam siebie, a później domagał się od legendySolidarności pieniędzy za jego emisję. Groził nawet wysłaniem komornika.

http://niezalezna.pl/60204-po-9-latach- ... zakonczony

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
„Bolek” przegrał w sądzie - rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim

Obrazek

Po ostatecznej porażce sądowej Lecha Wałęsy każdy obywatel ma prawo powiedzieć, że w latach 70. były prezydent był zarejestrowany jako TW „Bolek”, donosił na swoich kolegów i pobierał za to wynagrodzenie – mówi Krzysztof Wyszkowski, legendarny przywódca WZZ-ów, pozwany przed dziewięciu laty przez Lecha Wałęsę.


Wygrał Pan proces, który wytoczył Panu Lech Wałęsa za nazwanie go TW „Bolkiem”. To oznacza, że byłego prezydenta można już oficjalnie nazywać „Bolkiem”?
Sąd odrzucił ostatecznie wszelkie roszczenia Wałęsy, jakie zgłaszał w wytoczonym przeciwko mnie procesie. Można go teraz nazywać „Bolkiem” pod pewnymi warunkami. Warto ostrzec opinię publiczną przed takim używaniem tego określenia, któremu sąd będzie mógł przypisać intencję obrażania. Powiedzenie o nim, że był podłym szpiclem, sąd może uznać za nieuprawnioną obelgę. Można mówić o TW „Bolku” z intencją odnoszenia się do prawdy. Po tym wyroku każdy obywatel ma niewątpliwie prawo zgodnie z aktami sprawy i ustaleniami IPN‑u potwierdzonymi przez sąd powiedzieć, że Wałęsa był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Bolek”, donosił na kolegów i pobierał za to wynagrodzenie.

Dlaczego ta sprawa trwała aż dziewięć lat?
Lech Wałęsa zgłaszał kolejne roszczenia. Dopiero w ubiegłym tygodniu otrzymałem decyzję sądu kończącą całą sprawę. Proces toczył się w trzech miastach: w Gdańsku, Sopocie i Warszawie. Kolejne roszczenia Wałęsy skutkowały pobocznymi sprawami – najpierw o zwrot pieniędzy za opublikowanie na antenie TVN‑u przeprosin, które on sam zamieścił na własny koszt. Po uznaniu przez sąd, że przeprosiny mu się nie należały, w dalszej kolejności Wałęsa domagał się zwrotu kosztów procesowych. Sąd prawomocnie odrzucił to żądanie byłego prezydenta. W końcu sąd nakazał Wałęsie zwrócenie kosztów postępowania drugiej stronie sporu. W finale dziewięcioletniej sprawy Wałęsa jest mi winien ostatecznie 2400 zł.

Po tylu latach wielu ludzi nie pamięta, o co poszło.
W 2005 r., gdy ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Leon Kieres wręczył Wałęsie dokument świadczący o uznaniu go za osobę pokrzywdzoną w PRL‑u, powiedziałem, że to nadużycie, ponieważ Wałęsa był płatnym tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Bolek”. Zgodnie z ustawą o IPN-ie status osoby pokrzywdzonej nie należał się Wałęsie, bo najpierw był działaczem antykomunistycznym, a następnie został agentem. Takim osobom status osób pokrzywdzonych w PRL‑u nie przysługiwał.

Lech Wałęsa, pozywając mnie do sądu, twierdził, że nigdy nie był agentem. Sąd ostatecznie uwolnił mnie od winy, uznając, że zbadałem sprawę dogłębnie i na podstawie rzetelnie przeprowadzonych badań miałem prawo do wygłaszania swoich stwierdzeń pod adresem byłego prezydenta.

Koniec sprawy jest dla Pana pomyślny, ale pozew byłego prezydenta skutkował dolegliwymi konsekwencjami.
Przede wszystkim to było dziewięć lat wielkich kłopotów. Naraziło mnie to na walkę z sądami, nastawionymi do mnie na ogół wrogo. Było tak w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, gdy jedna z sędzi, krzycząc na mnie, odbierała mi głos. Ale przy okazji chcę podziękować wielu prawnikom, którzy przez te lata udzielali mi pomocy. To duża grupa osób, która bezinteresownie udzielała mi bezcennych porad. Wdzięczny jestem również za wsparcie opinii publicznej, szczególnie tych ludzi, którzy zjawiali się na procesach.

http://niezalezna.pl/60259-bolek-przegr ... yszkowskim

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Dlaczego mainstream nie zauważył procesowego zwycięstwa Wyszkowskiego nad Wałęsą?

Sytuacja powtarza się nagminnie, trzeba więc ją ciągle pokazywać,  bo media są jednym z filarów demokracji.
Jeśli one są chore, szans nie ma żadnych na zbudowanie w państwie zdrowej, pełnej demokracji. Przykre to, że 25 lat po odzyskaniu wśród wielu innych w tym podstawowych swobód obywatelskich, w tym wolności prasy, radia, telewizji, media znowu zakłamują rzeczywistość. Robią to jak dawniej w czasach PRL według wypróbowanej recepty socrealistycznej – fakty, o których nie ma w mediach , nie istnieją. Dla obecnej rzeczywistości charakterystyczne jest, że organ selekcjonujący fakty pełni samo medium. Ktoś powie – słusznie – to przecież naturalne, że każde medium musi samo zdecydować, co bardziej jest, a co mniej ważne, bo przecież każde medium ma ograniczenia przestrzenne lub czasowe. I musi wybrać dla swoich odbiorców rzeczy najważniejsze. Pełna zgoda. Tyle, że waga niektórych wydarzeń jest tak duża, iż ukrywanie ich przed oczami opinii publicznej staje się fałszowaniem rzeczywistości.

Tak właśnie jest w ukrywaniu przez część mediów maintsreamowych ostatecznego wyniku niezwykle ważnego procesu, który Lech Wałęsa przegrał z byłym działaczem Wolnych Związków Zawodowych Krzysztofem Wyszkowskim. Proces zaś nie był o przysłowiowy koszyk jabłek. Wałęsa żądał sądowego nakazu przeprosin i materialnego zadośćuczynienia za to, że Wyszkowski nazwał przywódcę „Solidarności” kapusiem SB o pseudonimie „Bolek”. Był to więc nie tylko prywatny proces urażonego Lecha Wałęsy o ukaranie Wyszkowskiego, za nieodpowiedzialne i nieuzasadnione negatywne stygmatyzowanie lidera „S”, lecz walka o historyczną prawdę. Sprawa ciągnęła się dziewięć lat. W kilku pierwszych etapach tego tasiemcowego procesu Wyszkowski stał zdawałoby się na straconej pozycji. Aż wreszcie, po naprawdę heroicznej walce Wyszkowskiego, kilkakrotnie w ciągu tych dziewięciu lat ciężko chorującego, zapadł wyrok ostateczny, czy jak się popularnie mówi, prawomocny. Nawet Wałęsa nie jest już go w stanie „odkręcić”.

Trzeba powiedzieć krótko: Wielkie zwycięstwo prawdy. Choć po grudach. A drugiej strony ukarane pieniactwo Wałęsy. I zamiennik fałszowania własnej biografii. I to w jaki sposób. Kosztem krzywdzenia jednej z legend gdańskiej „Solidarności”.

A jednak są media, które tego zdarzenia nie zauważyły, albo pominęły, bo nie wydawał im się wystarczająco ważny.

http://wpolityce.pl/media/217744-dlacze ... nad-walesa

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


19 paź 2014, 21:21
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA19 lut 2008, 14:23

 POSTY        429
Post Re: Historia
Dla przypomnienia, z portalu niezależna.pl aby nie było tak wesoło pomiędzy oglądaniem głupawych seriali i różnych tele durniejów. W szkołach lemingowych raczej tego nie uczą. Należy pamiętać kim byli, a część jeszcze jest patrząc na różne ziomkowstwa, wypędzonych i srasie.

Mamuńka moja zabita! Rzeź Woli – zbrodnia nierozliczona

Dodano: 30.10.2014 [07:10]
Mamuńka moja zabita! Rzeź Woli – zbrodnia nierozliczona - niezalezna.pl
foto: Wikipedia
W piekielnej wizji warszawskiej Woli sięgamy jakichś zenitów ludzkiej wyobraźni. Dziewczynka wepchnięta w płomienie. Ojciec, który rzuca się na Niemca z gołymi rękami i ginie. Kobieta chwytająca za twarz niemieckiego oficera, która prosi: „Nie zabijaj już więcej, zobacz, co zrobiłeś”, a on blednie, słania się, prawie mdleje. Chłopiec wyrzucony z okna i lecący w dół z klapami od munduru niemieckiego wyrwanymi zaciśniętymi w rozpaczy rączkami. Dzieci skulone w kucki pod ścianami budynków. Ogień i dym. Wódka. Jesionka we krwi. Pomidor w dłoni Wiesia. Czwórka dzieci ze szpitala Karola i Marii. Idą przez puste ulice, przez morze płomieni, pośród gruzu i szkła, trzymając się za ręce - pisze Tomasz Łysiak w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

„Któżby te bóle i te rany krwawe / malować umiał dobranymi słowy, / co teraz oczy me ujrzały łzawe! / Nie starczy na to naszej ludzkiej mowy, / bo ani język, ni umysł nasz mały / do zrozumienia onych nie gotowy” – takimi słowy Dante Alighieri rozpoczął pieśń opisującą piekło. W istocie dantejskich trzeba czasem rymów, by opowiedzieć to, co trudne do zdefiniowania ograniczonym językiem prozy. Można także, gdy wyobraźnia staje się zbyt mała, sięgnąć do wspomnień tych, którzy piekła doświadczyli na ziemi. I przekazali jego ślad w swych relacjach.

Kiedy mierzymy się z owym śladem, trudno zachować spokój duszy, szczególnie gdy jedna relacja goni następną, kolejna dopełnia treść poprzedniej, nazwisko idzie za nazwiskiem, numery mieszkań mieszają się z numerami ulic, obrazy podwórek, dziedzińców, zaułków, piwnic, kościelnych podziemi płyną z morderczym rytmem salw, zwały trupów piętrzą się w górę, a jedna myśl tylko snuje się w głowie ofiar: „Czy ja przeżyję?”.

Dwie masakry

Do relacji bezpośrednich świadków sięgnął Piotr Gursztyn, konstruując z nich porażającą kanwę dla książki „Rzeź Woli”. Masakra, która pochłonęła prawdopodobnie nawet 60 tys. ludzkich istnień, spełnia wszelkie znamiona ludobójstwa. Pomimo swej skali, brutalności, mechanicznej, zaplanowanej struktury logistycznej zabójczych działań, pomimo wielu niepozostawiających wątpliwości dowodów, nadal jest zaliczana w poczet – jak zresztą podpowiada podtytuł dzieła – zbrodni nierozliczonych. Co więcej, nadal leży w obszarze zainteresowania raczej intelektualnych elit i nie jest znana tzw. ogółowi społeczeństwa. Tymczasem pamięć o tym ludobójstwie powinna stanowić składową światowej wiedzy o II wojnie światowej oraz odpowiedzialności Niemców za zbrodnie.

Gdy w 1794 r. podobnej rzezi na prawym brzegu Wisły dokonali Rosjanie, mordując (według rosyjskich danych) kilkanaście tysięcy warszawiaków podczas insurekcji kościuszkowskiej, było jasne, że taka masakra jest aktem barbarzyństwa sprzecznym z normami cywilizacji chrześcijańskiej i europejskiej. Ale można to było w jakimś sensie położyć na karb azjatyckiego rysu, jaki objawiał się zawsze w kulturze rosyjskiej, stanowiącej przedziwną mieszankę wpływów Wschodu i Zachodu oraz brutalnego dziedzictwa chanów mongolskich. Ówczesny świadek zezwierzęcenia Moskali, Lew Engelhardt, pisał: „Na widok tego wszystkiego serce zamierało w człowieku, a obmierzłość obrazu duszę jego oburzała. W czasie bitwy człowiek nie tylko nie czuje w sobie żadnej litości, ale rozzwierzęca się jeszcze, lecz morderstwa po bitwie – to hańba!”. Rozumiał bowiem, że wojna sama w sobie jest brutalna, a gdy rozgrywa się w mieście, pociąga za sobą ofiary. Nie rozumiał jednak zakrojonej na szeroką skalę akcji mordowania ludności cywilnej. Asumpt do niej dał Aleksander Wasilijewicz Suworow, wskazując w instrukcji zdobywania miast, jak się mają zachowywać żołnierze. 150 lat później, na lewym brzegu Wisły, wobec wybuchu kolejnej insurekcji, rozkaz wyszedł bezpośrednio od Hitlera, który nakazał zrównać miasto z ziemią. Himmler uściślił, że należy mordować cywilów – w tym kobiety i dzieci. Niemieckie oddziały pod dowództwem Heinza Reinefartha, przy pomocy dirlewangerowców, własowców, „ukraińców” i „mongołów” rozpoczęły planową, zakrojoną na szeroką skalę akcję mordowania mieszkańców Woli. Zaczęła się ona 5 sierpnia 1944 r. na obszarach miasta o słabej albo wręcz żadnej aktywności powstańczej. Po prostu wyciągano cywilów z ich domów i mordowano bez litości na ulicach i placach.

Zabita niewinność

Obraz morderstw widziany oczami dzieci. Opowiadany przez dzieci, którym udało się przeżyć. Dziś to starzy ludzie przechowujący w pamięci tamte dramatyczne dziecięce doświadczenia. Nic chyba więcej, nic mocniej, nic bardziej dramatycznie nie brzmi niż owe opowieści. Tak i tylko tak należy patrzeć na rzeź Woli, na wykształconych, rozmawiających w wolnym czasie o sztuce i kulturze Niemców, którzy chwilę po tym, jak cytowali Goethego, gaszą papierosa, a następnie zabijają kilkuletnie maluchy. Tragedia tych wszystkich polskich rodzin, strasznych śmierci, płomieni, bólu, krwi, rozdzierających krzyków, łez, rąk splecionych w modlitwie – wszystko to skupia się, uderza najmocniej przez dzieci. Na nich się ogniskuje. I z tego powodu za mało nawet Dantego i jego talentu, za mało słów, za mało czegokolwiek, co w ludzkiej mocy, by opisać to, czego dokonali wówczas Niemcy na Woli… Kartka za kartką przeprowadza nas autor przez kolejne kręgi piekła.

Mały Wiesio Kępiński razem z rodziną ukrywał się w podziemiach cerkwi. Niemcy zaczęli rozbijać szyby, wrzucać granty do środka. Potem wstawili przez otwory lufy karabinów i kazali wyjść. Jego mama niosła na rękach malutkiego Sylwusia – „pamiętam, że matka mówiła czy głośno, czy cicho, czy normalnie: »Zabiją nas, zabiją nas, zabiją nas«”. Wiesio szedł z rodziną i liczył kroki. Doliczył do stu, gdy zaczęto strzelać. Uciekł. Przeskoczył przez duży wał ziemny, dostał strzał w plecy. Sturlał się i pobiegł dalej. A potem padł w polu z pomidorami. Leżąc, zaczął jeść pomidora, co spowodowało, że zrozumiał, że wszystko dzieje się naprawdę, że nie jest jakimś koszmarnym snem. Oto prawda o niemieckiej Woli. Pasek od spodni małego Wiesia, pasek, który zalewa mu krew. Jego koszula z zakrzepłą, brudną czerwienią to też najważniejsza prawda.

Marysia Cyrańska miała jedenaście lat. Przeżyła egzekucję, gdyż padła i udawała ranną. „Mnie na plecach stanął żołnierz niemiecki, przez co później mnie bardzo plecy bolały i miałam nawet zdartą skórę od gwoździ, którymi buty były nabite”. Buty z gwoździami na plecach dziewczynki. Kolejny fragment tej prawdy.

I dalej.

Opowieść Danieli Karcher: „(…) powiedzieli, żeby mężczyźni poszli na stronę prawą, wskazali gdzie, a kobiety z dziećmi do lat czternastu na lewo. Rozdzielili nas. Wtedy rozdzielili właśnie mojego tatusia i wszyscy mężczyźni tam poszli. (…) Byłam w jesionce, mamusia mi ją dała, bo mówi: »Może gdzieś nas wywiozą«”. A potem jeszcze: „Ze mną była moja mamusia, koło mnie. Po pierwszej salwie słyszałam, jak mówiła, bo już zaczęły się jęki, już ludzie zabici byli (…), »Danusia, żyjesz? Żyjesz?«.»Żyję, mamo«. Byłyśmy w takim kontakcie, nie widziałyśmy się, bo też upadła, wszyscy ludzie upadli, jak zaczęli strzelać, i te trupy też. Mówię: »Żyję, żyję«. Jak przyszła druga salwa, to już po drugiej salwie mamusia mnie nie pyta, jest cisza, tylko ja pytam: »Mamusiu, żyjesz?«. Nic, cisza”.

Na tę jesionkę, którą Daniela dostała od mamusi, padła krew i rozbryzgany mózg dziewczyny o blond włosach, która stała przed nimi. I znowu wszystko się skupia na tym szepcie dziewczynki pod zwałami trupów: „Mamusiu, żyjesz?”. I ta cisza w odpowiedzi. I jesionka we krwi.

Albo opowieść o domu z ulicy Wolskiej, numer 115. O tym, jak udało się przeżyć rodzinie Osińskich. Gdy doprowadzono ich na miejsce kaźni, kazano im się położyć na ziemi, obok już zastrzelonych sąsiadów z innych kamienic. Niemcy zabijali leżących ludzi, tak jakby „kosili trawnik”. Ojciec rodziny wybrał miejsce do położenia się blisko muru, a potem zarządził, by rodzina, po kolei czołgała się do budynku. Zaczęli wymykać się kolejno z matni. Ale mała Helenka, która w 2008 r. zdała o tym relację wolontariuszowi Muzeum Powstania Warszawskiego, bała się tak bardzo, że była jak sparaliżowana i nie mogła się ruszyć. W końcu jednak bojąc się, że przez nią zginie namawiająca ją matka, zaczęła się czołgać. Uratowała się. Ale słyszała jeszcze krzyk innego dziecka. Pięcioletniego kuzyna, który krzyczał: „Ludzie! Mamuńka moja zabita!”. A potem i to dziecko umilkło. Niemcy często strzelali najpierw do rodziców.

Czesław Adamusik wspominał, jak do domu wpadli „ukraińcy”, jak wywlekli całą jego rodzinę i poprowadzili za wiadukt do hal przy Górczewskiej. Potem kazano im się ustawiać wszystkim pod murem. Każda z rodzin tworzyła odrębną „grupkę”. „Matka mnie przytuliła mocno do siebie, już nic nie mówiła, tylko spojrzałem w górę na matkę, to jej ciurkiem łzy leciały”. Potem zaczęło się strzelanie. By nie ułatwiać Niemcom roboty, ludzie położyli się na ziemi. Małego Czesia mama objęła, kładąc swoją lewą rękę na jego szyi. Chwycił ją za kciuk. „W pewnym momencie czuję, że matce słabiej puls bije. Bije, ale tak jakoś coraz to mniejszy, mniejszy, mniej wyczuwalny. W pewnym momencie słyszę, że matce we wnętrznościach, w brzuchu tak jakby się woda przelewała, a jeszcze bałem się odezwać i zapytać matki, czy żyje, bo po prostu strach mi nie pozwalał zapytać się matki i dowiedzieć się, że już nie żyje po prostu. Bałem się tego słowa, zapytać: »Mamo, czy żyjesz, czy nie?«. W tym momencie, jak puls już przestał w ogóle bić, przelewanie się we wnętrznościach również ustało, poczułem bok mokry, cały bok miałem mokry. (…) Miałem pół boku we krwi matki, noga po prostu się nurzała w tej krwi”.

I następna część prawdy – kciuk matczyny w dłoni tego dziecka, a potem bok i nogawka w jej krwi…

Takich dzieci, leżących długo pośród trupów, pod stygnącymi ciałami rodziców, były setki, a zabitych tysiące…

Piekło w szpitalu

Oto 13-letnia Wiesia Chełmińska z matką odwiedzają siostrę w szpitalu św. Łazarza. Widzą, jak Niemcy strzelają do chorych, a potem kazano im zejść do piwnicy, gdzie odbywała się egzekucja…

Wiesia weszła wraz z mamą do tego przerażającego pomieszczenia pełnego krwi i trupów. Niemcy strzelili. Mama zginęła, lecz dziewczynka przeżyła. Leżała w stosie trupów i nasłuchiwała, co się dzieje. A wiszący na ścianie zegar odmierzał kolejne godziny.

„Słyszałam płacz małego dziecka, proszącego Niemca, żeby nie zabijał mamusi i tatusia. Za chwilę padły strzały. Usłyszałam rozpacz dziecka. Krzyczało, że zabili mu tatusia, później mamusię (…). Dziecko zginęło na końcu”. Mijały długie minuty, a Wiesia trwała w stosie martwych ciał. I naraz dostrzegła ruch obok siebie. To był ciężko ranny chłopiec. Krwawił z nosa, uszu i ust. Nie wiedziała, co zrobić, więc tylko wyciągnęła w jego stronę rękę. Pogładziła go po twarzy. Po chwili umarł.

Te relacje, jedna po drugiej, rozdzierają serce. Ta choćby, jak matka odpowiada małej dziewczynce o tym, co będzie w niebie. Że nie będzie tam cierpienia ani bólu. Że wszyscy się tam spotkają z tatusiem. A dziecko pyta, czy jak będą je zabijali, to kula będzie bolała…

A wreszcie opowieść jednej z pielęgniarek szpitala Karola i Marii, która wróciła tam po tym, jak starała się uchronić grupkę dzieci. Okazało się, że wielu pozostawionych maluchów już nie ma. Tak to opisała Wanda Moenke: „Odnalazłam tylko jedno żywe niemowlę zanurzone w kurzu. Nie mogłam doliczyć się dzieci (…), pytałam o nie żołnierzy niemieckich. Odpowiedzieli mi, że widzieli, jak czworo dzieci wzięło się za rączki i poszło przed siebie (…). Wołałam, nikt się nie odzywał”.

Tyle by można ważnych rzeczy napisać o książce Gursztyna. Że jest potrzebna. Że rozpoczyna długą batalię o przywrócenie odpowiedniej pamięci o niemieckich ofiarach. Że wskazuje jasno, z kim mieliśmy do czynienia podczas okupacji – co należałoby dać pod rozwagę tym, którzy tak krytykują powstanie. Że odpowiedzialność za to potworne ludobójstwo ponoszą Niemcy i że cała rzeź wykonywana była w sposób uporządkowany i planowy (to nie wyczyny bandy rozzuchwalonych „własowców”). Że wreszcie rzezi Woli nie można nazywać sprawą lokalną, gdyż stanowi ona wydarzenie na miarę Holocaustu.

Poza wyobraźnią

Ale tego wszystkiego nie dałem rady Państwu napisać, za co przepraszam. Po prostu opis tragedii widzianej oczami dzieci wystarcza za wszystko.

W tej piekielnej wizji warszawskiej Woli sięgamy jakichś zenitów ludzkiej wyobraźni. Dziewczynka wepchnięta w płomienie. Ojciec, który rzuca się na Niemca z gołymi rękami i ginie. Kobieta chwytająca za twarz niemieckiego oficera, która prosi „Nie zabijaj już więcej, zobacz, co zrobiłeś”, a on blednie, słania się, prawie mdleje. Chłopiec wyrzucony z okna i lecący w dół z klapami od munduru niemieckiego wyrwanymi zaciśniętymi w rozpaczy rączkami. Dzieci skulone w kucki pod ścianami budynków. Ogień i dym. Wódka. Jesionka we krwi. Pomidor w dłoni Wiesia. Podziemie kościoła św. Wojciecha pełne śpiących ludzi. Czwórka dzieci ze szpitala Karola i Marii. Idą przez puste ulice, przez morze płomieni, pośród gruzu i szkła, trzymając się za ręce.

I wreszcie, pośród szalejącego morza płomieni, wśród jazgotu, krzyku i płaczu, wobec tego dwuletniego synka, o którym matka opowiadała, jak podbiegł i całował rękę „Mongoła”, by darował życie, wobec tysięcy trupów na dziedzińcach kamienic, nad wszystkim zrywa się krzyk pięcioletniego chłopca. „Ludzie! Mamuńka moja zabita!”. I leci w niebo wysoko, ponad te czasze czarnego dymu, ponad płonące miasto. Gdzie tylko chmury i świst wiatru. I tam cichnie, coraz wyżej i wyżej, aż znika pod nieboskłonem. I już nie słychać słów, już na ziemi zostało tylko głuche echo odbijające się w pustych, wypalonych okiennicach biednych wolskich domów. „Ludzie! Mamuńka moja zabita!”…

Ja właśnie tego dziecięcego krzyku Niemcom wybaczyć nie mogę.


30 paź 2014, 22:37
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Oskarżony Popiełuszko. Dziennikarskie oszczerstwa w sprawie ks. Jerzego

Obrazek

Ksiądz Jerzy Popiełuszko znajdował się nie tylko na celowniku funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, ale również peerelowskiej propagandy. I to zarówno za życia, jak i po śmierci – pisze Grzegorz Majchrzak w „Gazecie Polskiej”.


27 października 1984 r. dziennikarze czuwający w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu wydali oświadczenie w związku z porwaniem księdza Jerzego Popiełuszki. Stwierdzali w nim, że odpowiedzialność spada nie tylko na bezpośrednich sprawców zamachu. Słusznie zauważyli, że do tragedii przyczyniła się „bezkarność wielu podobnych aktów terroru”.

Współwinne media

W tym kontekście wymieniali wciąż niewyjaśnione sprawy, np. napaść na kościół św. Marcina i pobicie działaczy Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom czy śmierć działacza rolniczej Solidarności Piotra Bartoszcze. Jako współwinnych wskazywali media kontrolowane przez peerelowskie władze. Argumentowali, że „milczenie i zniekształcanie prawdy źle służą społeczeństwu i władzy. Do tragedii księdza Popiełuszki mogłoby nie dojść, gdyby prasa, radio i telewizja domagały się ujawnienia pełnej prawdy o wcześniejszych aktach terroru i przestrzegały przed konsekwencjami przemocy i lekceważenia sprawiedliwości”. Zauważyli także, że „część środków masowego przekazu uprawia nadal propagandę nienawiści, świadomie zniekształca fakty i przemilcza prawdę”. I ostrzegali na przyszłość: „Przestrzegamy przed konsekwencjami propagandy nienawiści – może ona ściągnąć na nasze społeczeństwo nowe nieszczęście, nowe konsekwencje i kolejne zagrożenia”.

Ten apel był w pełni uzasadniony. Po 13 grudnia 1981 r. „oczyszczone” (w wyniku tzw. weryfikacji) przez władze z dziennikarzy sympatyzujących z Solidarnością media stały się kolejnym narzędziem walki z opozycją i osobami z nią związanymi. Jak stwierdzał w swoim raporcie z pierwszego roku stanu wojennego Komitet Helsiński – prasa, radio i telewizja stały się wręcz jednym z elementów systemu represji. Szkalowani przez nie opozycjoniści nie mieli najmniejszej możliwości obrony dobrego imienia.

Nie zmieniło tego oczywiście formalne zniesienie stanu wojennego 22 lipca 1983 r. Dyspozycyjni dziennikarze nadal byli ważnym elementem w walce z przeciwnikami władzy.

Na celowniku władz

Na ich celowniku znajdowali się również księża, zwłaszcza ci sympatyzujący z opozycją i krytykujący łamanie demokratycznych zasad w PRL. Wśród nich znalazł się również ksiądz Jerzy Popiełuszko. W jego przypadku nie mogło być zresztą inaczej. Tym bardziej że los sprawił, iż w sierpniu 1980 r. odprawił on mszę dla strajkujących pracowników Huty Warszawa, a później stał się kapelanem hutników. I nie tylko. To właśnie on odprawiał mszę dla strajkujących studentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarnictwa pod koniec 1981 r., a po pacyfikacji ich protestu zaangażował się w pomoc dla nich. Tego zaangażowania nie przerwało wprowadzenie stanu wojennego. Po 13 grudnia wspomagał on prześladowanych i skrzywdzonych, organizował działalność charytatywną, uczestniczył (w charakterze obserwatora) w procesach represjonowanych za protesty po wprowadzeniu stanu wojennego. Jednak ksiądz Jerzy najbardziej naraził się peerelowskim władzom jako pomysłodawca mszy świętych za ojczyznę, które odprawiał od końca lutego 1982 r.

W efekcie funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa prowadzili przeciwko niemu intensywne działania – od 1982 r. w ramach sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Popiel” przez Wydział IV Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej. Nie tylko obserwowano jego działalność, ale też próbowano go zastraszyć – dwukrotnie włamano się do jego mieszkania, wrzucono do niego ładunek zapalający, zniszczono mu samochód. Posunięto się też do prowokacji – do mieszkania księdza przy ul. Chłodnej w Warszawie podrzucono materiały wybuchowe…

Jednocześnie władze PRL kierowały do jego kościelnych przełożonych kolejne pisma, w których oskarżały go o nadużywanie wolności sumienia, zarzucały, że jego kazania godzą „w interesy PRL”. Rządzących wspierali oczywiście dyspozycyjni żurnaliści.

Co ciekawe, w kampanię przeciwko księdzu Jerzemu Popiełuszce zaangażowali się nie tylko polscy dziennikarze. 12 września 1984 r. w moskiewskiej „Izwiestii” ukazał się artykuł pod wymownym tytułem „Czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozbijacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej”, sygnowany przez Leonida Toporkowa.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, 10 dni później Prokuratura Wojewódzka w Warszawie wszczęła przeciwko księdzu śledztwo z artykułu 194 Kodeksu karnego „o nadużywanie w okresie od 1982 roku wolności sumienia i wyznania na szkodę interesów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej […] przy wykonywaniu obrzędów religijnych”.

Rola Jerzego Urbana

W kraju kluczową rolę w atakach propagandowych na osobę warszawskiego kapelana odgrywał rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban. To spod jego pióra (jako „niezależnego publicysty”) wyszły najostrzejsze ataki na ks. Jerzego. To on w znacznej mierze tworzył negatywny wizerunek warszawskiego kapłana, jako rzekomego działacza politycznego. Jego tezy powielali później inni dziennikarze.

To właśnie Jerzy Urban (pod pseudonimem Michał Ostrowski) był autorem artykułu „Garsoniera obywatela Popiełuszki”, zamieszczonego 27 grudnia 1983 r. w „Expressie Wieczornym”. Dzień później przedrukował go organ Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej „Trybuna Ludu”. Został on również odczytany w Programie I i IV Polskiego Radia. W artykule tym Urban pisał o warszawskim kapelanie, że ten jest „postacią tajemniczą, uwikłaną w krętactwa uprawiane nie tylko wobec władz państwowych, lecz także kościelnych przełożonych”. Mieszkanie przy ul. Chłodnej, zakupione przez ks. Popiełuszkę, rzecznik prasowy rządu określił jako konspiracyjne, a kapelanowi przypisał dokonanie oszukańczych manipulacji przy jego nabyciu.

Kwestia tego artykułu została nawet podniesiona w pro memoria zastępcy sekretarza Episkopatu Polski z 6 lutego 1984 r., w którym protestowano przeciwko działaniom mediów wobec ks. Jerzego Popiełuszki. Tekst Urbana został oczywiście uznany za zniesławiający. Na marginesie, po latach, w 1995 r. pisał też o nim w rewizji nadzwyczajnej od postanowienia Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy z 28 sierpnia 1984 r. o umorzeniu śledztwa przeciwko kapłanowi, prokurator generalny. Stwierdzał on m.in.: „Pomijając nawet tak oczywiście dwuznaczny w odniesieniu do osoby księdza tytuł, nie sposób nie odnieść się do zawartych w nim pomówień i oszczerstw”.

Oczywiście nie był to jedyny tekst Urbana poświęcony kapłanowi. 19 września 1983 r., tym razem pod swoim najbardziej znanym pseudonimem Jan Rem, napisał on artykuł „Seanse nienawiści” w czasopiśmie „Tu i Teraz”, w którym stwierdzał m.in.: „W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści”. W tym pełnym insynuacji tekście można też znaleźć następujące stwierdzenia: „Ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych”.

Jak komentował po latach mecenas Edward Wende (pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki): „Piotrowski ujawnił w czasie procesu, że bardzo pilnie wsłuchiwali się w to, co mówi rzecznik prasowy rządu. Traktowali to jako rodzaj przyzwolenia dla swojej działalności przeciwko księżom katolickim w Polsce”. W tym kontekście warto przypomnieć, że swojego podopiecznego (rzecznika prasowego rządu) za te ataki chwalił kilka dni po pogrzebie warszawskiego kapelana jego bezpośredni przełożony (premier) Wojciech Jaruzelski. I w ramach walki z księżmi, uznawanymi przez władze za wrogich, zalecał podwładnym: „Trzeba premiować, popularyzować księży pozytywnych” po to, aby „wygodniej […] potem prać jakiegoś takiego księdza Jancarza czy kogoś innego”. I tak się później działo, również w kontekście zabójstwa ks. Jerzego.

Oskarżony Jerzy Popiełuszko

Proces zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, trwający od końca grudnia 1984 r. do początków lutego 1985 r. w Toruniu, stał się okazją do powtórzenia oskarżeń pod jego adresem i szerzej – pod adresem polskiego Kościoła. Wytyczne w tej sprawie przygotowało Biuro Polityczne KC PZPR.

W trakcie rozprawy np. zabójca Grzegorz Piotrowski oskarżał zamordowanego kapłana: „Jestem przekonany […], że ani ja, ani moi koledzy, Pękala i Chmielewski, nie znaleźlibyśmy się tutaj, na ławie oskarżonych, gdyby prawo było prawem dla Jerzego Popiełuszki”.

Piotrowski nie był bynajmniej osamotniony. Wsparł go prokurator Leszek Pietrasiński, który mówił m.in.: „Przyjąć należy, że naruszająca prawo, antypaństwowa, przeciwstawna porozumieniu narodowemu, jątrząca działalność ks. Jerzego Popiełuszki trwała nieprzerwanie od szeregu lat do dnia 19 października 1984 r. Takie są bowiem fakty, którym zaprzeczyć nie sposób”.

Do słów wypowiedzianych przez Pietrasińskiego odniósł się mecenas Wende, który powiedział: „Takiego stwierdzenia oskarżyciela publicznego, które stawiałoby ofiarę zbrodni na równi z jej katem, bez żadnych ku temu podstaw, nie znają chyba kroniki sądownictwa światowego […]. Przedstawiono księdza jako wroga i próbuje się to robić nadal po śmierci”. Wtórował mu inny oskarżyciel posiłkowy Jan Olszewski, który mówił m.in.: „Nie można bowiem stawiać znaku równości między tym, dla którego narzędziem działania było słowo, a tymi, których narzędziem jest pętla i pałka. Takiego zrównania nie przewiduje prawo żadnego współczesnego cywilizowanego kraju”.

Oczywiście ks. Jerzy Popiełuszko (i inni księża, np. Kazimierz Jancarz z Mistrzejowic) byli również przedmiotem ataków prasowych. Przykładem takiego tekstu był artykuł Stanisława Stanucha w „Gazecie Krakowskiej” zatytułowany „Nie ma dla ciebie miejsca”, dotyczący wystawy w parafii św. Maksymiliana Kolbego w Mistrzejowicach, poświęconej zamordowanemu kapelanowi. Spowodował on spory odzew czytelników, a autor upublicznił część kierowanych do niego listów. Pod koniec procesu (w numerze z 31 stycznia 1985 r.) znaleźć można było takie kwiatki: „Zamordowany zapomniał o tolerancji i o starym rzymskim przysłowiu: »Nienawiść wywołuje nienawiść, zaufanie budzi zaufanie« Siejąc nienawiść, zginął od nienawiści”; „Ruszył więc ks. Popiełuszko w Polskę, aby głosić swe nienawistne kazania. Wyposażony w zachodnioniemiecki samochód i kierowcę-ochraniarza czuł się bezpiecznie i w swoim żywiole. Zapomniał tylko o zasadniczej sprawie, że głoszone kazania miały charakter zaciętej walki politycznej – judzenia przeciw władzy, partii i ZSRR, które nie wszystkim mogły w Polsce odpowiadać”.

Kampania trwała dalej…

Ataki na księdza Jerzego Popiełuszkę nie skończyły się wraz ze skazaniem jego zabójców. Doskonałym tego przykładem jest książka Ryszarda Świerkowskiego „Głośno nad trumnami”, opublikowana przez Krajową Agencję Wydawniczą w 1987 r. Jej autor, pisząc o zamordowaniu warszawskiego kapelana, cytował nie tylko kolejne felietony Urbana („Seanse nienawiści” i „Nienawiść”) czy ataki na niego jego morderców przed sądem, ale też stwierdzał: „Przemilcza się, że ksiądz Popiełuszko padł ofiarą zbrodni nie jako duchowny, lecz jako polityczny agitator. Już dawno nie słyszało się, żeby na kogoś czyhano tylko dlatego, że odprawiał mszę; natomiast działacze, owszem bywają narażeni i zbrodnia polityczna jest stara jak ludzkość”.

Publikacja Świerkowskiego nie była jedyna. W tym samym roku w Książce i Wiedzy „Reportaże z beczki prochu” opublikował wspomniany wcześniej Stanisław Stanuch. Pisał on m.in.: „U wielu korespondentów budzi niepokój kwestionowanie przeze mnie »świętości« Zmarłego. Powtarzam więc: nie wiem, czy jazdy po całej Polsce w luksusowym samochodzie (zamiast »posługi religijnej« we własnej parafii), dysponowanie znacznymi kwotami waluty (i to niekoniecznej polskiej), a przede wszystkim wygłaszanie opinii głównie o charakterze politycznym, które cytowałem dosłownie za organizatorami wystawy mistrzejowickiej, świadczą o jakimś szczególnie bogatym życiu religijnym. A może raczej o niezwykle bogatym życiu działacza politycznego? Znam wielu młodych wikarych, ale nie przesiadają się oni z auta do auta – jadąc na przykład do chorego – aby »zmylić« obserwatorów, nie wynajmują zakonspirowanych mieszkań i nie odbywają narad z przedstawicielami opozycji […]. Gdzież więc owa świętość?”.

Na te ostatnie pytanie najlepszej odpowiedzi udzieliło życie. Ks. Jerzy Popiełuszko cztery lata temu został beatyfikowany, w tej chwili trwa jego proces kanonizacyjny. A jego motto „Zło dobrem zwyciężaj” pozostaje aktualne…

Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN.

http://niezalezna.pl/60616-oskarzony-po ... ks-jerzego

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


13 lis 2014, 19:18
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Historia
Niedoszły Bohater Narodowy.
Obrazek

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


22 gru 2014, 23:11
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Piruety „Wyborczej” w obronie „Czterech śpiących”, a w komentarzach na jej forum… Ależ tam się dzieje!

Obrazek

Niezmordowana „michnikowy szmatławiec” wykonuje kolejne piruety, lobbując za powrotem na warszawski pl. Wileński pomnika wdzięczności Armii Czerwonej. Przed Świętami apel o historyczny kompromis wystosował Seweryn Blumsztajn.


Pisał o „apolitycznym fragmencie praskiej małej ojczyzny”, o „lirycznych” skojarzeniach okolicznych mieszkańców, którzy umawiali się pod monumentem na randki, o ratowaniu „Czterech Śpiących dla tych, którzy się pod nim całowali”, o niszczeniu pomników jako charakterystycznym dla ustrojów totalitarnych i różnych innych bzdetach.

Po Świętach redakcja z Czerskiej nie składa broni, niczym sołdaci z praskiego cokołu. Tym razem walczy z pomocą rubryki „Listy”. Do „GW” napisał niejaki Paweł Detko. To architekt, czyli w sprawie pomnikowej może robić za „eksperta” (na marginesie „eksperckości”, polecam dwa słowa o prof. Ćwiąkalskim).

Snuje pan Paweł takie rozważania:

Mieszkam na Pradze i chcę powrotu tego charakterystycznego pomnika obcej armii. Byłaby to dobra okazja, by opowiedzieć, kogo przedstawiają czterej żołnierze śpiący na warcie wokół cokołu i ci trzej powyżej, walczący z pepeszą i granatem. Może ci czterej śpią, bo zginęli w tamtej wojnie, uwalniając nas od hitlerowskiej okupacji i zamieniając ją na inną, bardziej perfidną, ale przecież w sumie mniej krwawą; może śpią, bo im Stalin kazał stać na brzegu i czekać, aż prawobrzeżna [sic!] Warszawa się wykrwawi?

(…) bez „czterech śpiących” pl. Wileński traci ważną część lokalnego „ducha miejsca”. I wartością nie jest tylko to, że z tymi zielonymi ludzikami w hełmach i rogatywkach łatwiej będzie, jak niegdyś, wysiąść z tramwaju.

No tak, racja. Od kilku lat ja też, gdy przesiadam się na Wileniaku, zupełnie tracę orientację. Nie wiem, czy to jeszcze Starówka, czy już Bródno. Wysiadać czy jechać dalej? Rozglądam się po tramwaju i widzę tak samo zakłopotane twarze zmęczonych życiem prażan. Ten argument do mnie trafia!

Następnie pan Paweł wylicza praskie epizody w historii Rosjan, „także wtedy, gdy przychodzili w złej sprawie” (warto by zapytać, kiedy to niby przyszli w dobrej?). Mamy tu więc i wspomnienie o 1920 r., o Powstaniu, o siedzibie PKWN itd. Słusznie, lecz wszystko puentuje tak:

Narody mądre, pewne swej wartości, nie burzą pomników, bo są cennym świadectwem przeszłości. Zwłaszcza gdy ta przeszłość nie jest im obojętna.

Robi się już zatem mały zestaw cech określających tych, którzy burzą pomniki: nie dość, że to zwolennicy totalitaryzmu, to jeszcze głupcy. Jest coraz lepiej. Spośród listów nadesłanych na Czerską, redakcja wyławia jeszcze jeden, zapewne charakterystyczny – od pana Wojciecha, rocznik 1933. Tym razem autorytet buduje więc wiek.

Zmieniłbym propozycję red. Blumsztajna w ten sposób, by pomnik uwzględniał innych aliantów, którzy przyczynili się do wygrania wojny (Amerykanów, Australijczyków, Belgów, Brytyjczyków, Czechosłowaków itd.). Współpraca nasza z aliantami miała przykre momenty, i na wschodzie, i na zachodzie, ale nie ma powodu, by się wstydzić czy ukrywać polski udział w zdobyciu Berlina. Dyskusja jest trudna, bo zdominowana przez młodych nadgorliwców, którzy nie pamiętają lat wojny i lekceważą wkład tego gorszego wojska polskiego („bez korony nad orzełkiem”). Dla mnie i moich rówieśników 17 stycznia to data, kiedy można było wrócić do Warszawy i zaczynać jej odbudowę, zacząć naukę w szkołach, oczekiwać powrotu ojców z obozów jenieckich i koncentracyjnych, z frontu.

Można się spodziewać, że podobnych głosów „Wyborcza” wynajdzie i spróbuje wypromować więcej. Można by z każdym merytorycznie polemizować, wytykać kuriozalne błędy, manipulacje etc. Nie trzeba. Wystarczy bowiem przejrzeć forum „Gazety”, by wiedzieć, że nawet jej czytelnicy tej walki, delikatnie mówiąc, sobie nie życzą. „Wybiórcza” wybierze im dwa głosy na „tak”, oni jej dadzą 100 na „nie”. Aż dziwne, że proradzieccy nadgorliwcy z „GW” nie widzą tego, co o tym wszystkim myślą ludzie, do których piszą.

Oto niektóre z komentarzy (pisownia oryginalna). Głosów za pozostawieniem pomnika (owszem, oczywiście i takie są) – kilkanaście na 140 wpisów. Reszta – w duchu jak poniżej:

„Dla mnie i moich rówieśników 17 stycznia to data, kiedy można było wrócić do Warszawy…” I wielu wtedy wróciło…niestety nie na długo, bo zostali wyciągnięci z domów przez siepaczy z NKWD, GZI (Główny Zarząd Informacji Wojskowej)… Byli potem przetrzymywani, przesłuchiwani i katowani właśnie w okolicach Placu Wileńskiego i to raczej tym pomordowanym w ubeckich katowniach, zmarłym na syberyjskiej katordze należy się pomnik, a nie oprawcom.

Pomnik tych stalinowskich zbrodniarzy którzy napadli na Polskę 17 IX 1939 należy załadować na lawete i zawieźć na Belwederską 49 do ambasady Federacji Rosyjskiej.

Kim redakcjo byli „Czechoslowacy”? Poza tym Słowacja była sojusznikiem Niemiec. W 1944 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej na Pragę rozpoczęły się bardzo liczne aresztowania członków podziemia i nie tylko, wielu z aresztowanych nie wróciło do domów ale to redakcji jak widać nie przeszkadza.

ten pomnik nadawał jakiegoś duchajQuery110207001887364630555_1419908520681? owszem jak byłem w podstawówce to mi nawet się podobał, żołnierze, zwycięzcy, goniący Niemców, wtedy człowiek bawił się w wojnę i chodziło oto by Niemców lać, ale po latach, po odkrywaniu kolejnych kart historii i tego co armia czerwona oprócz tzw. wolności przyniosła na bagnetach i w rozporkach sałdatów to tego szkaradztwa oglądać już nie chcę, niech sobie wielbiciele czerwonoarmistów z blumsztajnem na czele postawią ten pomnik przed własnym domem i niech tam codziennie pokłony biją i kwiaty składają… a tak na marginesie panie Blumsztajn, a pomnik krwawego Feliksa Dzierżyńskiego gdzie jest? dlaczego nie stoi na Placu Bankowym? ileż ten plac „stracił ducha”…

Mało tych listów dostaliśmy, a przy tym mało urozmaicone. Czyżby nie było nikogo, kto nie chciałby tego pomnika?

Huty czekają na złom.

Tylko spróbujcie ustawić ten symbol zniewolenie z powrotem, tylko spróbujcie!

Stocznia w Gdańsku nazywa się im. Lenina? No tak… A Kiszczak to CZŁOWIEK HONORU. Czyli wszystko jasne. Idee Ozjasza Szechtera wiecznie żywe.

Tylko wyexportowac na wschod im potrzeba zelaza na czołgi

Żadnych ruskich pomników w Polsce! Krasnoarmiejec to dzikus, bandyta, gwałciciel i złodziej. Jak takim degeneratom można stawiać pomniki? Porąbało Was?

„Chwała bohaterom Armii Radzieckiej Towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego, pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945 r.” Ależ to wszystko prawda - „towarzysze broni” judeobolszewików oddali życie za to, by naszą wolność zabrać i uczynić nas POdległymi Stalinowi. O to chodziło akurat autorom tego „dzieła”, jak również synowi Ozjasza Szechtera nazywającemu Kiszczaka CZŁOWIEKIEM HONORU.

Najlepszym miejscem na takie arcydzieło w Warszawie byłoby to przed oknami szaanoowneeego REDaaaktoora GWna, synala tego judeobolszewickiego ch.(uja), który nasze tereny chciał zbrojnie włączać do imperium Stalina.

Żal wam tego pomnika czerwonych okupantów ? To postawcie go sobie k….wa u was, na Czerskiej.

Przerażenie ogarnia człowieka jak czyta się wynurzenia Detki i jemu podobnych, jak wielkie spustoszenie w umysłach ludzi zrobiło to ćwierćwiecze prania mózgów przez Imperium Medialne ojca Nadredaktora z ul. Czerskiej. Panu Detce proponuję powrót tablic ulicznych z właściwą nazwą Placu Piłsudskiego, czyli Adolf-Hitler-Platz. Wszak to też nazwa historyczna, a my nie możemy zamazywać historii. Z pewnością też wiele osób „przyzwyczaiło się” do obecności tych tablic, żyli wszak 5 lat pod niemiecką okupacją. Wystarczy powiesić pod tablicą wyjaśnienie o „dwuznacznej roli” Hitlera. Skąd biorą się tacy ludzie ?

Proponuję iść za ciosem i postawić dodatkowo pomniki prokuratorów komunistycznych Stefana Michnika znanego również pod właściwym nazwiskiem Szechter (tu bonus: redakcja GWna mogłaby wziąć udział w uroczystym odsłonięciu monumentu, zaś sam zainteresowany przyjechałby ze Szwecji, odwiedziłby przy okazji brata itp), Heleny Wolińskiej, pierwotnie Felicji (Fajga Mindla) Danielak oraz innym świetlanym postaciom komunistycznego sądownictwa w latach 50-tych: płk Herszowi Podlaskiemu, krwawemu sędziemu Józefowi Wareckiemu itd. Reszta Panteonu Sprawiedliwości tu: gloria.tv/?media=320218 To jak, POmożecie?

Wy tam na Oszczerskiej to cały budynek obwieście sobie czerwonymi flagami i sierpami z młotem i stawiajcie przed nim pomniki Waszych idoli z RKKA.

To jest pomnik braterstwa broni? Jakie to było braterstwo sowieci pokazali w Katyniu. Celem tego pomnika było fałszowanie historii, pisanie jej na nowo. Widać niektórzy dali się na to nabrać.

Sądze że Żydzi powinni z żołnierzami SS i Wermahtu zawrzeć historyczny kompromis i postawić przed bramą w Auschwitz Pomnik Dobrego SS-mana.” Wśród nich przeciez byli zwykli niemieccy i ukraińscy chłopcy wciągnięci w cały aparat terroru i walczący o swój kraj który kochali.

Blumsztajn tak jak i cała GW to nieuleczalne rusofilstwo, spadkobiercy targowiczan,Branickiego,Wasilewskiej , Bieruta,Bermana i innych

Blumsztajn czy Michnik to potomkowie ludzi ktorzy kolaborowali z Sowietami przed 1939 i po 1939 wiec nic dziwnego ze chca powrotu pomnika okupantow - to ich tradycja i ‘wyzwolenie’ z polskosci. Apeluje do wszystkich kupujacych Gazete Wyborcza - zastanowcie sie do czego doplacacie…

O co chodzi Gazecie z tym pomnikiem? Co chwila jakieś listy zatroskanych o jego los, jakby tu go przywrócić, może jakąś tabliczkę, a może domalować im orła w koronie, żeby tylko został. Każdy kto ma choć trochę oleju w głowie wie, że jego obecność tam jest co najmniej niestosowna. Pomnik to symbol, żadna tabliczka czy nawet Paweł Detko stający obok 24h i wyjaśniający kontekst nie zmienią jego wymowy. Sądząc po komentarzach czytelnicy to rozumieją. A redaktorzy GW?

Redaktorzy GW też to rozumieją, ale oni walczą o jakąś inną sprawę. Nie dla Polski, nie o Polskę im chodzi. Nie o prawdę historyczną. Nie o nazywanie zbrodniarza zbrodniarzem.

Doskonale zdają sobie sprawę, że pomnik nie wróci, że pozostaje tylko trzymać linię i dawać poetom asumpt do snucia wniosków historyczno-duchowo-genealogicznych. Przecież i tak wszystkie mające coś do powiedzenia instytucje są na „nie”. A stanowisko ambasady przy Belwederskiej akurat dziś znaczy mniej.

Znamienne, że to środowisko tak jednoznacznie wpisuje się w rosyjskie interesy. Skąd to wyssali?

http://wpolityce.pl/media/227684-piruet ... sie-dzieje

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


05 sty 2015, 01:24
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Historia
Obrazek

Bolek, Misiek, Kasia i Romek.

Brakuje Radka, Donka, Ewy i Bronka...

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


Ostatnio edytowano 11 sty 2015, 17:44 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz



11 sty 2015, 17:38
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Historia
Bujak wiedział o współpracy Wałęsy z SB

„Informację o epizodzie Lecha Wałęsy miałem już w 1979 roku” – powiedział wczoraj Zbigniew Bujak w audycji Kontrwywiad RMF FM „Mieliśmy nawet w konspiracji taką zasadę, że jeżeli ktoś został schwytany i złamany, ale wyszedł, przyznał się i zerwał współpracę, to taki człowiek był traktowany jako bardziej pewny, niż ktoś, kto się z tym nigdy nie zetknął” – wspomina Bujak.

„Ani dla mnie, ani dla nikogo innego nie było to skrywaną tajemnicą”
– mówił Zbigniew Bujak  o współpracę byłego prezydenta z SB.

Bujak jako współzałożyciel Komitetu Solidarności z Ukrainą powiedział też, że „Polska jest bliska zdrady Ukrainy, bo nie udziela jej potrzebnego wsparcia”- i dodał: „Jak sąsiad prowadzi wojnę z naszym wspólnym, śmiertelnym wrogiem, to trzeba temu sąsiadowi pomóc. Sprzedaż broni Ukrainie to wkład we wspólne bezpieczeństwo”.

„Wspólna brygada polsko-litewsko-ukraińska powinna walczyć dziś na wschodzie Ukrainy. Wtedy pokazujemy, że budujemy głęboki sojusz” – ocenia Bujak. „Ukraina chce dzisiaj ekspertów, doradców, oficerów, bo buduje armię, prowadzi wojnę. Byłbym za tym, żeby takich oficerów im posłać” – komentował gość RMF FM. "Jak widzę, co się robi w UE w sprawie Ukrainy, to jestem z postawy Polski zadowolony, ale jak jestem w okopach Mariupola i widzę, że pomocy ze strony Polski nie ma, a oni proszą o pomoc, to jest mi wstyd” – dodaje Bujak.

http://niezalezna.pl/63462-bujak-wiedzi ... alesy-z-sb

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


26 sty 2015, 22:24
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Historia
Hoess to wielki Niemiec, który walczył z nazizmem o tolerancję!

Ostrzegam wszystkich, którym się wydaje, że w tytule jest zawarta tania sensacja podkręcająca emocje i oglądalność, bo zaledwie 30 lat temu kłamstwo „polski obóz koncentracyjny” nie robiło takiej kariery i nie było tak bezczelnie wciskane w „opiniotwórczych” dziennikach zachodnich.
Trzeba być naprawdę naiwnym, aby wierzyć w przypadek, czy też w ciekawy zbieg okoliczności związany z wizytą wnuka Rudolfa Hoessa w niemieckim obozie Auschwitz.

Co więcej słusznie zbulwersowani i po prostu wkurzeni Polacy nie potrafią połączyć kilku prostych faktów,
bo tak działa agresywna propaganda ideologiczna.

Od rana czytam, że jest skandalem to, co wyczynia polski rząd, zapominając o zaproszeniu dla żyjącej córki rotmistrza Pileckiego, gdy w tym samym czasie pomyślano o zaproszeniu dla Rainera Hoessa.
Owszem jest skandalem, ale kto zrozumiał mechanizm, który do skandalu doprowadził?

Trudno się nie zgodzić i właściwie można w ciemno przyjąć, że brak zaproszenia dla córki Pileckiego wiąże się przede wszystkim z ignorancją, o czym świadczy choćby to, że niejaki pan Nitras po ogłoszeniu w TVN24 „niezręczności”, zaczął się nerwowo rozpytywać kim są krewni rotmistrza i gdzie ich szukać.
Identycznie musiałoby być w przypadku Rainera Hossa. Nikt mi nie wmówi, że przyjaciółki Kopacz, czy niedouczeni karierowicze w gatunku Nitrasa mają choćby blade pojęcie o istnieniu kogoś takiego, jak wnuk Rudolfa Hossa.

Zatem co się takiego stało, że wnuk oprawcy znalazł się na liście gości, natomiast o córkę bohatera upomniała się dopiero „prawicowa prasa? To proste, Rainera Hoessa ktoś na liście zaproszeń umieścił, ktoś wiedział, że istnieje taki „fenomenalny człowiek” i komuś zależało na jego obecności. Tym kimś jest Republika Federalna Niemiec, która konsekwentnie pisze nową historię II Wojny Światowej i między innymi dlatego tak Niemcom łatwo idzie, że Polska robi, co się jej podsunie w obcym interesie. Polska ma takie władze i „narracje”, że tylko idiota nie sięgnąłby po łatwy łup.

Z niedorzecznym neologizmem „naziści” świat już dawno się oswoił, „polskie obozy” zatwierdziły polskie sądy, ale Niemcom została jeszcze jedna robota do wykonania. Z niemiecką zbrodnią ludobójstwa wiążą się nie tylko fakty i miejsca, ale chyba najtrudniejsze do wymazania niemieckie nazwiska. Wszystko idzie „naszym zachodnim sąsiadom” w najlepszym kierunku i mocnym tempie, jednak wystarczy nieopatrznie wspomnieć, że naziści nazywali się: Hitler, Goering, Goebbels, Bormann, Hoess i wtedy pojawia się nieprzyjemny zapaszek w salonie. Cóż robić? Dokładnie to samo, co 30 lat temu w sprawie „polskich obozów”. Najpierw powoli i ostrożnie buduje się „szerszy kontekst”. Przepraszamy, przepraszamy, naturalnie chodziło o geografię nie odpowiedzialność za zbrodnie. Jasne, jasne, nazizm narodził się Niemczech… hitlerowskich, ale nie wszyscy Niemcy byli tacy, Niemcy też tracili życie w obronie demokracji. I tak przez 30 lat zbudowano nowe nawyki i „prawdy historyczne”. Warto przypomnieć, że działo się to w czasach, gdy matura coś znaczyła, studia nie były fabryką ćwierćinteligentów, no i przede wszystkim żyło miliony świadków, którzy pamiętali, że „naziści” z niemieckimi owczarkami przy nodze, krzyczeli: „raus” i „hende ho”. Dziś jest o wiele łatwiej, świadkowie odchodzą, idiotów przepuszczonych przez „system edukacji” przybywa.

Przeformatowanie świadomej zbiorowości w takich warunkach jest kwestią góra 10 lat, może nawet mniej. I co się stanie, gdy proces się zakończy? Kolejny cud, stada wychowane w kulturze skrótów i makaronizmów stukanych jednym palcem, będą kojarzyć nazwisko Hoess z niemieckim działaczem, który bronił Żydów przed powrotem do „polskich obozów koncentracyjnych”. Nieważne jaki Hoess, Rainer, czy Rudolf, po prostu Hoess, fajny facet, żaden rasista. Tą samą techniką z Hitlera zrobi się błazna z YouTube, który krzyczy coś w bunkrze, z Goeringa podniebnego „geja” i tak dalej, i tak dalej. Ta pozornie czarna wizja, jest metodologicznym, zakrojonym na szeroką skalę i wspartym olbrzymią kasą przedsięwzięciem ideologiczno-historycznym, gdzie nie ma cienia przypadku. Buduje się wirtualnych bohaterów i wymazuje tych realnych.

Dziś przed przemówieniem Komorowskiego w Auschwitz powitano Żydów i …. Romów. Jednego słowa o Polakach, którym ten obóz za sprawą Niemców i przyzwoleniem Ruskich bolszewików wybudowano.

Cudem jest, że sam Komorowski odezwał się, jak na niego więcej niż przyzwoicie, wspominając o Katyniu i pierwotnym przeznaczeniu Auschwitz.
Doszło do cudu, bo Komorowskiemu za 4 miesiące będą potrzebne głosy, a po 5 miesiącach odda ostanie drzewo, fabrykę i kamienicę pierwszemu Żydowi, Niemcowi albo Iwanowi, który zaproponuje ciekawy barter.


Metodologia ogłupiania mas jest jedna dla każdego narodu potrafiącego o siebie zadbać. Żydzi co do milimetra powielają goebbelsowską, stalinowską i współczesną propagandę, pokazując w „artystycznych” filmach żydowskich bandytów, w rodzaju, nie żadnej Wolińskiej, tylko Fajgi Mindla, w roli ofiar polskiego katolicyzmu.

Czas łączyć fakty i techniki, bo oburzać się jest niezwykle łatwo. Gdy napisałem, że wszelkie słowa krzyczące w naszym imieniu, trzeba podchwytywać i nagłaśniać, bez względu na autorstwo, to usłyszałem, że w „Wikipedii napisali”… i nam nie wolno tak jak im, my musimy być obiektywni. Innymi słowy bierzmy w dupę, a równo, resztę za nas zrobią potomkowie Hoessa, Mindle i Rokossowskiego. Oburzenie to łatwizna, Polsce potrzeba metodologii i konsekwencji niemieckiej, a jeszcze lepiej żydowskiej.

posted by MatkaKurka on wt., 2015-01-27 17:57

http://kontrowersje.net/hoess_to_wielki ... _tolerancj

Przyjemnej lektury.
Dobranoc.


I przyjemnych snów  :zygi:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


27 sty 2015, 23:16
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 591 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 25, 26, 27, 28, 29, 30, 31 ... 43  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: