Prezydent tłumaczy się z wpadek: „Jeśli robię błędy ortograficzne, to nie słychać tego w tym, co mówię”
Jeśli robię błędy ortograficzne, to przynajmniej nie słychać tego w tym, co mówię — oznajmił pan prezydent w rozmowie z rmf24.
To zresztą był najwyraźniej dzień pana prezydenta - wcześniej zasugerował wykonanie lewatywy protestującym - „bo dobrze robi na głowę”. Ale takich życiowych mądrości i uwag w tym wywiadzie jest więcej. Bronisław Komorowski dzieli się na przykład tym, że brakuje mu czasem… swoich wąsów.
Czuję się w sposób niebezpieczny wyróżniony tym zainteresowaniem wąsami, ale rzeczywiście: wąsy nosiłem praktycznie przez całe życie… (…) Czasami ich brakuje, ale chciałem powiedzieć jedno, na usprawiedliwienie, że zawsze można zapuścić jeszcze raz, a potem jeszcze raz zgolić — żartował.
Głowa państwa przyznała się też do tego, że jeździ na polowania. I w cale nie po kryjomu, jak sugerowały tabloidy.
Ale ja nie poluję po kryjomu, tylko zupełnie oficjalnie. Jak mnie ktoś pyta, zawsze odpowiadam, że jeżdżę na polowania z moimi przyjaciółmi, z moimi synami, bo oni jak najbardziej polują, z moim zięciem no i z moim psem. Czasami synowie dają mi potrzymać smycz, czasami dają mi flintę. A ja im zawszę mówię, że największa przyjemność, to nie jest samo strzelanie, tylko największą przyjemnością jest przeżycie takie trochę towarzyskie. Ale i przeżycie przyrody, kontaktu z przyrodą, więc jakoś się daje z tymi ograniczeniami funkcjonować.
Mam nadzieję, że to nie są celne strzały. Pudłować w ogóle nie należy. Co pan strzelił ostatnio? Czasami różne gafy też strzelam — odparł prezydent.
I sprawa gaf i wpadek stała się jedną z poważniejszych kwestii poruszonych w wywiadzie.
Ja całe życie robię błędy ortograficzne i to jest coś w rodzaju dysleksji. Nie zamierzam tego bagatelizować. Tak jest, więc staram się. Jeśli robię błędy ortograficzne, to przynajmniej nie słychać tego w tym, co mówię — odparł prezydent.
Rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim, legendarnym opozycjonistą w czasie PRL, założycielem Wolnych Związków Zawodowych, publicystą. Stefczyk.info: W Krakowie odbył się wymarsz członków Marszu Szlakiem Kompanii Kadrowej. W czasie przemówienia prezydenta Bronisława Komorowskiego, grupa osób skandowała hasła: „hańba”, „zdrada”, a także wspominała o związkach prezydenta z WSI. Bronisław Komorowski odnosząc się do okrzyków, postraszył zgromadzonych... lewatywą. „To dobrze robi na głowę” - mówił. Przesadził?
Krzysztof Wyszkowski: Mamy kłopot z prezydentem Komorowskim. Z naszym dawnym kolegą Bronkiem. On kiedyś robił wrażenie przyzwoitego człowieka. To był człowiek, który - wydało się szczerze i z odpowiednim szacunkiem - odnosi się do tradycji niepodległościowych. Z jednej strony Bronek jako młody człowiek miałby pełne prawo do uczestnictwa w takich uroczystościach. Jako prezydent państwa polskiego ma nawet obowiązek czcić takie rocznice, jak dzisiejsza...
Czuję, że jest tu jednak jakieś „ale”...
Przecież ten sam Bronek jest wiernym wyznawcą „kościoła WSI”, człowiekiem, który publicznie honorował Wojciecha Jaruzelskiego, honorował tradycję, która jest dokładnie przeciwna tradycji niepodległościowej. Jako prezydent reprezentuje godność niepodległego państwa polskiego. A z drugiej strony to on upokarza Polskę i Polaków obnosząc się i narzucając nam wszystkim obrzydliwe zupełnie wzory zdrady, zaprzaństwa. Mamy więc paradoks. Z jednej strony obecność prezydenta na ważnych uroczystościach jest czymś zasadnym, ale ten prezydent, który honoruje zdradę i walkę z niepodległością Polski, walkę z bohaterami narodowymi obraża jednocześnie sens tej uroczystości.
To rzeczywiście pewien paradoks
Polska i Polacy mają realny kłopot na skutek nieszczęśliwego wyboru sprzed czterech kat. Prezydentem jest Bronek, który ma dwie dusze. Z jednej strony to człowiek, który twierdzi, że jest patriotą, a z drugiej strony to człowiek, który praktykuje konserwowanie zaprzaństwa narodowego.
Zdaje się, że uwaga o lewatywie miała być obróceniem sytuacji w Krakowie w żart. Spodobał się Panu ten żart?
Żarty prezydenta i jego powiedzonka są na tym samym co on poziomie. To jest kupa śmiechu. Ten człowiek swoją mentalnością poniża autorytet państwa. Prezydent powinien mieć urzędowy zakaz mówienia czegokolwiek innego niż przemówienia opracowane przez jego doradców. Gdy on się odzywa, przemawia przez niego „bul”. To jest nieustanna kompromitacja. Dochodzi do niej i w Polsce, jak dziś, i za granicą. Przypomnę okropne słowa do Baracka Obamy, dotyczące niewierności jego żony. On nie powinien się wypowiadać spontanicznie. To powinno być urzędowo zakazane. Dla dobra państwa.
Prezydent pokazał, że można się z nim łączyć w bólu i nadziei na szybką kurację, którą wywiódł z dzieła Jaroslava Haška. To się porobiło! Wczoraj w Krakowie prezydent Bronisław Komorowski pokazał, że można się z nim łączyć w bólu i nadziei na szybką kurację, którą wywiódł z dzieła Jaroslava Haška, pt. "Przygody dobrego wojaka Szwejka". Nie za bardzo wiadomo czy Bronisław Komorowski ordynował kurację dla siebie, kogoś z Platformy Obywatelskiej czy tych, dla których jego postawa w czasie sejmowego głosowania nad rozwiązaniem WSI z maja 2006 r. czy fraternizowanie z komunistycznym zbrodniarzem Wojciechem Jaruzelskim w czasie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego w listopadzie 2010 r. ... jest czymś jednoznacznie kompromitującym.
Do tego w „100-lecie Czynu Legionowego” Komorowski mija się z prawdą uznając, że w 1989 r. Polska odzyskała niepodległość. Wszyscy wiedzą doskonale, że gdy część apologetów „ludzi honoru” red. Adama Michnika i miłośników porozumienia z komunistami organizowała wybory z 4 czerwca 1989 roku ... to w więzieniu siedział m.in. śp. Józef Szaniawski, na polecenie rządu Mazowieckiego z tow. Kiszczakiem i tow. Siwickim w składzie rozbił za pomocą ZOMO blokady baz Armii Czerwonej prowadzone wówczas przez opozycję, wybrano zbrodniarza komunistycznego tow. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL, a wcześniej fałszowano wyniki nawet wspomnianych wyżej niedemokratycznych wyborów (tzw. operacja URNA).
Polecam lewatywę, to dobrze robi na głowę – zagrzmiał prezydent Komorowski. Jednak ... z uwagi na kolejki do zabiegów oferowanych pacjentom ... szybkie wykonanie lewatywy „zwykłemu Kowalskiemu” może być trudne. Oczywiście członkowie władz w „teoretycznym państwie”, w którym projekt „Polskie Inwestycje Rozwojowe" jest określany jako "ch..., d... i kamieni kupa" mogą szybko otrzymać takie gwarantowane świadczenie zdrowotne w ramach rządowych lecznic. Dodam tylko nieśmiało, że Bronisław Komorowski niedokładnie zapoznał się ze wspomnianym dziełem Jaroslava Haška albowiem lewatywę aplikować miano symulantom. Kto i co symuluje to dokładnie widać na przykład po spadających sondażach ekipy rządzącej!
Jednocześnie mam nadzieję, że w swojej wczorajszej wypowiedzi Bronisław Komorowski nie chciał obrazić chorych psychicznie, ani sugerować też, że jeśli ktoś nie popiera rządzącej partii to ma problem ze zdrowiem psychicznym!
Na koniec cytat, który można odnaleźć bez bólu i w nadziei na wyciągnięcie przez rządzących właściwych wniosków z rozmowy Szwejka z oberlejtnantem Lukaszem: „ (...) Nie wszyscy mogą być mądrzy, panie oberlejtnant – rzekł Szwejk tonem głębokiego przekonania. Głupi muszą stanowić wyjątek, bo gdyby wszyscy ludzie byli mądrzy, to na świecie byłoby tyle rozumu, że co drugi człowiek zgłupiałby z tego”.
Bronisław „Lewatywa” Komorowski – mistrz riposty Onet.pl
Regularne męczarnie przeżywam przy codziennym przeglądzie prasy i mediów, ale od czasu do czasu coś mnie naprawdę zaintryguje. Tak było z nagłówkiem zamieszczonym w tabloidzie michnikowy szmatławiec. „Celna riposta prezydenta Komorowskiego” – przeczytałem i od razu, jak ten głupi kliknąłem. Dalszą część pewnie wszyscy znają, ale przypomnijmy, żeby było się z czego pośmiać. Bronisław Komorowski najbardziej błyskotliwy prezydent RP od czasów Bieruta zareagował na krzyki z tłumu: „WSI, KGB”. Aż chciałoby się spytać dlaczego poczuł się adresatem okrzyków, ale to chyba naiwne pytanie. W każdym razie Bronisław poprawił nosem okulary, jednocześnie próbował unieść wąs, ale przypomniał sobie, że mu kazali zgolić i z braku laku walnął ripostą: „Na głowę to najlepsza jest lewatywa”.
Przeczytałem, przysiadłem ciężko i pierwsza myśl była taka, że za chwilę ktoś z hukiem wyleci z GW i nawet nie zdąży za sobą zamknąć drzwi, bo nic głupszego nie można zrobić, niż nabijać się z Komorowskiego przed politycznym pogrzebem Tuska. Stało się inaczej, „błyskotliwą ripostę” podchwycił TVN z TVP i wszyscy razem nisko się ukłonili przed refleksem i intelektem Bronisława Komorowskiego. Materiały medialne jako żywo przypominały wizytę I sekretarza na odcinku, ale to przecież żadna nowość i nie warto się tym podniecać. Coś innego jest całkiem nowe i idzie z duchem czasu. Długo nie dawała mi spokoju ta forma i treść dowcipu, każdy na pewno zna to podłe uczucie, kiedy po głowie błądzą myśli. Kurczę no jak się nazywa ten aktor? No ja go gdzieś widziałem! Jezu, zamęczy mnie, no kto to śpiewał? Takie myśli dręczyły mnie parę godzin, aż wreszcie i jak zwykle w takich przypadkach wpadłem na banalne rozwiązanie – przecież to jest Onet.pl. Bronisław Komorowski błyskotliwie odpowiedział na komentarz: „idź się lecz!”, „zmień dilera”, „strzel sobie klocka”, „masz ból ***”. Bronek zrobił swoje i na ile go stać, a media i gawiedź poleciała „plusować” odpowiedź polskiego Szwejka.
Śmieszność całej tej sytuacji nie polega tylko i wyłącznie na poziomie Onet.pl, który zachwyca określony przedział klienteli, śmieszność idzie dalej. Komorowski powołał się na kompletnego idiotę, jak sam siebie nazywał czeski żołnierz Szwejk, co w zasadzie odpowiada charakterowi Bronisława, ale z całym szacunkiem dla prezydenta, oryginalny Szwejk był zabawny, a nie śmieszny i przede wszystkim idiotę udawał. Bronisław Komorowski jest autentyczny, on niczego nie musi i nie umie udawać, po prostu co na sercu, to na języku, resztę za Komorowskiego robią Michnik i Walter. Nie pierwszy i nie ostatni raz przy pomocy kamery, światła i kilku profesorów da się z lebiegi wyrzeźbić męża żonie, potem się dopisze na wizytówce „stanu”. Wesołe jest również i to, że zafascynowani pajacowatym stylem uprawiania polityki przez pierwszego czarnego Obamę, nie dostrzegają przepaści między tymi dwoma marionetkami. Jakby krytycznie na Obamę nie patrzeć podobnej „riposty” nie popełniłby nigdy, a gdyby mu się zdarzyło zostałby w USA obśmiany i długo musiałby się z tego tłumaczyć. W PRLII siermiężny safanduła palnął bluzg na poziomie komentarza Onet.pl i został okrzyknięty polskim Szwejkiem. Wszystkie oceny polityczne można sobie darować, wystarczy ocenić Bronisława Komorowskiego na tle „Jasia Śmietany” i widać cały dramat orzaz karę boską, która nas spotkała.
Był taki moment, że te wszystkie oczywistości królowały na czołówkach, śmiano się z Bronisława Komorowskiego prawie tak samo, jak z Lecha Kaczyńskiego, ale to trwało góra parę miesięcy. Potem stała się klasyka, przerobiono niedouczonego, gburowatego, przaśnego działacza partyjnego, na fajnego, zabawnego wujka narodu. No, może faktycznie Bronek taki gapcio, ale nie dzieli Polaków, umie zasadzić drzewo, poczęstuje czekoladą, opowie anegdotę, wiecznie tę samą i zawsze śmieszną. Innej drogi nie ma, intelektualisty z Komorowskiego i Syzyf by nie ulepił, pozostaje „ocieplać wizerunek”, co też jest czynione. WSI i KGB pasują do Bronka jak ulał, ale przecież TVN i GW nie pozwoli sobie na obśmiewanie rubasznych ripost, gdy rzecz tyczy spraw fundamentalnych. Śmiejąc się z Bronka, siłą rzeczy traktuje się poważnie osoby protestujące. Nigdy i nikomu z PRL II nie wolno do takiej skandalicznej sytuacji dopuścić, dlatego reakcja może być tylko jedna. Gdyby Bronek Komorowski krzyknął do tłumu: „pocałujcie mnie w dupę naziści” albo „kto się tak przezywa, ten się sam nazywa”, w GW i TVN pojawiałyby się brawa, a za nimi wielki tytuł: „Błyskotliwa riposta prezydenta Komorowskiego – zobacz (wideo)”.
Bronisław Komorowski czule żegna odchodzących ze służby oficerów Wojska Polskiego, wśród których są byli funkcjonariusze komunistycznego wywiadu i absolwenci sowieckich szkół wojskowych. Prezydent namawia do korzystania z ich doświadczeń.
– No, co tu gadać. Łza się w oku kręci, gdy się żegna znajomych żołnierzy, dowódców, z którymi razem się nie zawsze w łatwych czasach maszerowało przez te 25 lat polskiej wolności – zaczął Bronisław Komorowski swoje przemówienie podczas wręczania nominacji generalskich oraz odznaczeń odchodzącym ze służby z okazji Święta Wojska Polskiego.
Dalej podkreślał, żeby korzystać z doświadczeń odchodzących wojskowych. – Tak to już jest z armią, tak jak i z państwem – że modernizacja oznacza nie tylko inwestycje w technikę, zdobywanie kolejnych przyczółków wiedzy, umiejętności, ale też musi oznaczać kumulację wiedzy, […] która ma wpływać i wpływa na następnych – powiedział prezydent. – Ale jednocześnie nie możemy tracić z oczu tego, że jednym z elementów bardzo ważnego dorobku 25-lecia armii niepodległej, demokratycznej Polski jest także zdobycie doświadczenia bez straty wcześniejszych źródeł wiedzy – dodał Komorowski.
Jednak jak się okazuje, „doświadczenia” wielu, którzy przeszli w tym roku do rezerwy, tkwią głęboko w realiach PRL. Generał Bogusław Pacek po ukończeniu w 1979 r. przeszkolenia w Centralnym Ośrodku Szkolenia Wojskowej Służby Wewnętrznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Mińsku Mazowieckim pracował w strukturach wywiadu wojskowego do czasu upadku PRL. Potem trafił do Żandarmerii Wojskowej. Został awansowany na generała przez Aleksandra Kwaśniewskiego, a ostatnio był nawet rektorem Akademii Obrony Narodowej.
Generał Franciszek Kochanowski jest absolwentem sowieckiej Wojskowej Akademii Artylerii ZSRS w Leningradzie (1986). Ostatnio, w styczniu br., uczestniczył w konsultacjach Biura Bezpieczeństwa Narodowego z jego rosyjskim odpowiednikiem – Radą Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Jak sam podaje w życiorysie, zna rosyjski na poziomie tłumacza. Ostatnio w mediach elektronicznych (gazetaobywatelska) pojawiły się informacje, że miał zostać zarejestrowany jako TW wywiadu wojskowego PRL (WSW).
Z kolei gen. Andrzej Malinowski miał problemy lustracyjne. W 2011 r. IPN zarzucił mu kłamstwo lustracyjne. Malinowski był wówczas szefem sztabu Wojsk Lądowych. Generał zaprzeczył, że był współpracownikiem WSW. Przyznał, że co prawda podpisał deklarację o współpracy, lecz w jego ocenie było to konieczne ze względu na to, iż pełnił funkcję szefa sztabu pułku. W 2012 r. sąd oczyścił go z zarzutów, uznając, że podpisał deklarację, ale nie podjął współpracy. Były oficer WSW podczas procesu tłumaczył m.in., że notatka w aktach Malinowskiego o upominku o wartości 4 tys. zł nie dotyczyła jego, ale innego TW.
Bronisław Komorowski awansował 12 oficerów na stopnie generalskie i jednego na stopień admiralski. Czwartą gwiazdkę otrzymał szef Sztabu Generalnego WP gen. broni Mieczysław Gocuł.
Czytając ich życiorysy, widzimy, że co prawda kończyli szkoły oficerskie jeszcze w PRL, ale żaden z nich nie jest absolwentem sowieckiej uczelni. Wręcz przeciwnie, niemal wszyscy studiowali lub kończyli kursy w krajach NATO-owskich.
Rozbrajanie bomby – czyli cui bono? „Skoro wiedzą ONI, to powinna wiedzieć także opinia publiczna…”
Czy słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki?
Teoretycznie rewelacje Tygodnika „Wprost”, sympatyzującego z prezydentem Bronisławem Komorowskim, o przeciekach z Komisji Weryfikacyjnej WSI - i to przeciekach dotyczących właśnie Bronisława Komorowskiego! - publikowane właśnie teraz, nie muszą mieć związku z niczym innym i jeśli się ktoś uprze, może je uznać za świetną robotę niezależnych dziennikarzy. Przed wyciągnięciem takich, pochopnych, wniosków warto jednak pamiętać, że teoretycznie można udowodnić wszystko, nawet to, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki, a to – przyznacie Państwo – w praktyce może być już trudne do udowodnienia.
O co zatem naprawdę chodzi w rewelacjach „Wprost”? Prześledźmy chronologię wydarzeń.
WIOSNA 2014
W kwietniu br. publicznie zapowiedziałem publikację książki o Bronisławie Komorowskim, z której opinia publiczna dowie się, kim naprawdę jest prezydent RP. Zapowiedziałem, że książka będzie udokumentowana i pełna faktów, których nie sposób podważyć. Zapowiedziałem też ujawnienie jednego ze źródeł – za jego wiedzą i wolą. To były wysoki rangą oficer WSI, mój były informator, który dowiedziawszy się, że jest w ostatnim stadium choroby nowotworowej i że zostało mu w najlepszym razie kilka miesięcy życia, pojednał się z Bogiem - w którego wcześniej nie wierzył - i otrzymał od spowiednika niezwykłą pokutę: upublicznienie wszystkich swoich łotrostw, jako oficera WSI, wykraczających dalece poza złodziejstwo na gigantyczną skalę, a częstokroć polegające na niszczeniu innych ludzi – bo z tego na dobrą sprawę składała się jego służba. Szkopuł w tym, że upubliczniając wiedzę o sobie oficer ów ujawnia tak naprawdę szokująca wiedzę o naszym kraju i jego wojskowych specsłużbach w ogóle i zupełnie niejako przy okazji - o najważniejszych osobach w państwie… Na upublicznienie materiałów oficer wybrał mnie, bo - jak twierdził – ponoć poruszyła go narracja moich książek. Gdy spotkaliśmy się, dał mi do wglądu sto stron dokumentów z klauzulą „ściśle tajne” i pozwolił odsłuchać kilkadziesiąt minut nagranych rozmów. Wiele w życiu widziałem i wiele słyszałem, ale chyba nic nie było dla mnie równie szokujące!
To i jeszcze dwa tysiące takich stron plus kilkadziesiąt godzin nagrań otrzymasz od notariusza. Mam jeden warunek: wolno ci to ujawnić, gdy mnie już nie będzie i gdy moja rodzina wyjedzie już z kraju, bo to na nich spadnie odium tego, co przez całe swoje zawodowe życie robiłem, to na nich spadnie siła tego pandemonium, które po tej publikacji musi się rozpętać…
Choć miałem wiele wątpliwości, warunek przyjąłem. Ustaliliśmy, że co by się nie działo, termin nieprzekraczalny publikacji, to pierwszy kwartał 2015 roku…
Okazało się, że mój rozmówca nie blefował. Utwierdziły mnie w tym trzy fakty: prawdziwość przekazanych mi informacji (z owych stu stron otrzymanych do wglądu), które w tzw. międzyczasie zdążyłem zweryfikować, rozmowa ze spowiednikiem oficera oraz fakt, że kilka miesięcy po spotkaniu z owym oficerem byłem na jego pogrzebie… Po co miałby prowadzić „grę” wobec mnie ktoś, kto za chwilę umrze?
Całość tego niezwykłego spotkania opisałem w wydanej w tym roku książce pt. „Z mocy nadziei”, zaś w kwietniu publicznie zadeklarowałem, że po Nowym Roku - o ile w tzw. międzyczasie nie spadnie mi na głowę cegła w drewnianym kościele, nie zostanę współpracownikiem Bin Ladena, zabójcą Kennedy - ego, itp. - opublikuję książkę poświęconą prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, która z pewnością poruszy i zainteresuje opinię publiczną.
Dlaczego powiedziałem o tym publicznie? Ponieważ informator, któremu bezwzględnie ufam - jeden z ostatnich takich - człowiek doskonale poinformowany, poprosił mnie o spotkanie, zorganizowane „okrężną” drogą, i słowo w słowo powtórzył moją rozmowę z oficerem WSI. Na moje pytanie: skąd to wszystko wiesz? - odparł krótko. Zadaj raczej inne pytanie: „czy jeśli wiem to ja, to czy nie wiedzą tego inni?” I dodał: „ Będzie się działo. Uważaj na siebie.”
Zrozumiałem, że moje spotkanie zostało zarejestrowane przez ludzi, którzy nie powinni o nim wiedzieć. Zrozumiałem zarazem, że skoro wiedzą ONI, to powinna wiedzieć także opinia publiczna…
Od tamtej pory mówię o tym wszędzie, gdzie tylko mam okazję: od TV Republika, poprzez Radio WNET, czy portale internetowe na spotkaniach autorskich skończywszy. I wszędzie zapowiadam, że o ile nikt mi nie przeszkodzi, książka powstanie - na dobrą sprawę jej zręb już powstaje, ten proces jest w toku…
LIPIEC 2014
W toku jest także inny proces, bardzo głośny choć przecież totalnie „zaciszony” - proces karny z moim udziałem, którego „kamieniem węgielnym”, pierwszą przyczyną, były spotkania Bronisława Komorowskiego, wówczas marszałka Sejmu, z dwoma oficerami wojskowych służb tajnych: pułkownikiem Leszkiem Tobiaszem oraz pułkownikiem Aleksandrem L. W trakcie owych spotkań Bronisław Komorowski, druga osoba w państwie, rozmawiał z oficerami służb tajnych o tym, jak w sposób nielegalny, całkowicie sprzeczny z prawem, zdobyć najbardziej tajny z tajnych dokumentów, Aneks do raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI. I nie przeszkadzał w tym marszałkowi Sejmu fakt, iż o jednym z tych dwóch rozmówców miał informację, iż może mieć on związki z rosyjskim wywiadem…
Z tych trzech ludzi - Leszek Tobiasz, Aleksander L., Bronisław Komorowski - tylko ten ostatni może złożyć zeznania przed Sądem.
Pułkownik Leszek Tobiasz, który był wzywany do Sądu kilkukrotnie nigdy się w Sądzie nie stawił - można się tylko domyślać dlaczego, bo sam swoich nieobecności nie usprawiedliwiał - i nigdy się już nie stawi. Przed kolejnym terminem, po którym w razie kolejnego niestawienictwa Sąd miał rozważyć doprowadzenie świadka, pułkownik Leszek Tobiasz zmarł w niejasnych okolicznościach, podczas zabawy tanecznej w Radomiu.
Tym samym definitywnie pogrzebana została szansa na planowane konfrontacje tego arcyważnego świadka z Bronisławem Komorowskim, z Krzysztofem Bondarykiem, z Pawłem Grasiem, z Aleksandrem L. i kilkoma innymi osobami…
Drugi uczestnik tajnych rozmów, pułkownik Aleksander L., korzysta z prawa oskarżonego i generalnie na rozprawach milczy…
Pozostaje trzeci z uczestników bezprecedensowych spotkań – Bronisław Komorowski. Jak wiadomo, prezydent żyje, ma się dobrze i jako świadek, będzie miał obowiązek składania zeznań.
Jedyny szkopuł polegał na tym, że przez długi czas nie było przesądzone, czy zostanie wezwany. Tak było aż do lipca br. Na ostatniej wakacyjnej rozprawie, po miesiącach analiz, Sąd podjął jednak decyzję: wezwał głowę państwa na świadka, uznając, że choć Bronisław Komorowski jest Prezydentem RP, to jest także obywatelem! To absolutny precedens pokazujący, że nikt, nawet jeśli jest Prezydentem Polski, nie powinien stać ponad prawem!
Prezydent został wezwany na 10 września, z opcją, że jeśli ten termin by mu nie odpowiadał – w końcu to Prezydent kraju – niech wskaże termin inny.
Wszyscy, także Sąd, dostosują się do kalendarza głowy państwa, ale co do zasady Prezydent ma się stawić i przy otwartej kurtynie odpowiadać na pytania wszystkich stron – kropka. Ja dla pana Prezydenta przygotowałem na „dzień dobry” - niejako na wejście - 200 pytań i od miesięcy zapowiadam, że pytania te, to dla pana Prezydenta będzie zapewne niemały kłopot… Co więcej, w Sądzie leży mój wniosek o przesłuchanie w charakterze świadka kolejnego oficera WSI - ten dla odmiany żyje, choć „zafundowano” mu areszt i z tego co wiem, nie szczędzono tam „atrakcji”. Oficer ten, to kolejny były znajomy Bronisława Komorowskiego i dysponent niezwykle interesujących nagrań z udziałem głowy państwa. Wniosek w sprawie tego świadka ma dopiero zostać przez Sąd rozpatrzony…
I na to wszystko, na tę bardzo „interesująco” z punktu widzenia wiedzy o prezydencie RP zapowiadającą się jesień i przełom roku – a także na zapowiedzi o powstaniu Sejmowej Komisji Śledczej w sprawie działalności Komisji Weryfikacyjnej WSI - nakładają się rewelacje sympatyzującego z prezydentem Bronisławem Komorowskim (w gestii którego tajny Aneks znajduje się od lat) „Tygodnika Wprost”… Taki przypadek…
Warto zatem zadać sobie pytanie, którego stawiania nauczył mnie jeden z moich mentorów, prokurator Andrzej Witkowski: cui bono?, czyli kto ma na tym zyskać? Kto ma zyskać na próbie rozbrojenia tykającej bomby i jednoczesnym obrzuceniu błotem Komisji Weryfikacyjnej WSI?
Znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest trudne - z pewnością łatwiejsze, niż sprawdzenie w praktyce, czy słoń naprawdę może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki.
„Wprost” szykuje materiał przykrywkowy, który ma chronić Komorowskiego. Prezydent wkrótce stanie przed sądem
youtube.pl: wręczenie "Człowieka Roku". Pierwsi z prawej: S. Latkowski i M. Lisiecki
Tygodnik „Wprost” zapowiada publikację na temat tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Materiał ma za zadanie przywrócić starą tezę – obaloną już kilka lat temu przez prokuraturę - że z komisji ds. weryfikacji WSI Antoniego Macierewicza wyciekały tajne dokumenty.
Osoby, które znają dobrze sprawę nie mają wątpliwości, że tygodnik, który bardzo dobrze żyje z Bronisławem Komorowskim, chce tą publikacją rozbroić bombę, która ma eksplodować pod prezydentem już tej jesieni. Otóż sąd, przed którym odpowiada dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński - obwiniany o usiłowanie płatnej protekcji podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, wezwał na 10 września – na wniosek oskarżonego dziennikarza – Komorowskiego na świadka.
Wstępnie chcę panu prezydentowi zadać około 200 pytań i w tym momencie mogę powiedzieć, że udzielenie na nie odpowiedzi będą ciężkim przeżyciem dla pana prezydenta
— ujawnia w rozmowie z portalem wPolityce.pl red. Sumliński.
Jego zdaniem nie ulega wątpliwości, że „Wprost” swoją publikacją chce rozbroić właśnie tę bombę, która tyka już pod politykiem, który całym sercem i duszą zaangażował się w obronę byłych Wojskowych Służb Informacyjnych będącymi przez cały okres swego istnienia w III RP niczym więcej jak „długim ramieniem” tajnych służb sowieckich, a potem rosyjskich.
Prokuratura prowadziła kilka lat temu śledztwo, które zakończyło się umorzeniem z uwagi na nieznalezienie wycieku tajnych materiałów. I nagle w sierpniu 2014 r., tuż przed stanięciem przed sądem pana prezydenta tygodnik związany z prezydentem publikuje tajne materiały związane z aneksem, które rzekomo miały już wyciec już w 2007 r., ale nie wyciekły. Dziś one są w gestii prezydenta Komorowskiego, który przejął je 10 kwietnia 2010 r. Więc kto od czterech lat ma dostęp do tych materiałów i może do nich dorabiać dowolną legendę?
Dziennikarz zwraca uwagę na silne związki „Wprost” z obozem prezydenckim.
Przecież niedawno ten tygodnik rękoma red. naczelnego Sylwestra Latkowskiego i szefa wydawnictwa Michała Lisieckiego, obdarował pana prezydenta tytułem „Człowieka Roku!”
Sumliński planuje też na koniec roku wydać książkę poświęconą ciemnej stronie życiorysu Bronisława Komorowskiego.
Od kilku miesięcy mówię o tym, że na koniec roku planuję wydanie książki, w której pokażę opinii publicznej materiały zupełnie nieznane opinii publicznej, a które to materiały pokazują Bronisława Komorowskiego w całkiem nowym świetle. Są to materiały pochodzące od ludzi, którzy byli kiedyś blisko obecnego prezydenta i którzy zapłacili wysoką cenę za tę bliskość. Jeden z tych ludzi już nie żyje. Podam wszystkie dane, nazwiska, opublikuję nagrania rozmów itd.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Były weryfikator WSI: „Może materiał we ‘Wprost’ ma uzasadniać powołanie komisji śledczej przeciwko Macierewiczowi?”
Tygodnik „Wprost” twierdzi, że jest w posiadaniu 47 stron z adnotacjami „ściśle tajne”, „egzemplarz pojedynczy” i zapowiada ich publikację.
Czasopismo już na wstępie zastrzega, że:
Z dokumentów widać, że weryfikatorzy WSI próbowali dobrać się do skóry Bronisławowi Komorowskiemu. Czym? Nagraniami z WSI i kwestią spotkań z handlarzami bronią. Według weryfikatorów obecny prezydent Bronisław Komorowski patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych.
Wspomniana agencja to „Pro Civili”, a jednym ze zniszczonych ludzi to m.in. Romuald Szeremietiew, którego po latach procesów uniewinniły ze wszystkich zarzutów sądy wszystkich instancji.
O sensacjach zapowiadanych przez tygodnik „Wprost” rozmawiamy z Piotrem Bączkiem, który był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
wPolityce.pl: „Wprost” zapowiedział publikację, w którym podnosi tezę, że materiały z tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI wyciekły w 2007 r.
Piotr Bączek: Wygląda to na odgrzewanie starego kotleta. To powtórka operacji z 2007 r., gdy miała swój początek afera marszałkowa. Przypomnę, że to Anna Marszałek z „Dziennika”, a potem „michnikowy szmatławiec” opublikowali tezę, że aneks jest do kupienia na bazarze. Odbyło się śledztwo w tej sprawie, były rewizje, m.in. u mnie. ABW i prokuratura stwierdziły, że nie było wycieku, nie było sprzedaży aneksu. Ja go miałem nawet jakoby sprzedać „michnikowemu szmatławcowi”. Ta zapowiadana teraz publikacja to taka „powtórka z rozrywki”. Druga sprawa to ta afera „Pro Civili”. Owszem, była badana przez komisję weryfikacyjną WSI, ale ta sprawa została opisana w pierwszym ujawnionym raporcie w 2007 roku. Poświęcono cały rozdział tej fundacji.
Tygodnik zapowiada publikację nowych, tajnych materiałów z aneksu.
Jeśli ta publikacja będzie nawiązywała do sprawy opisywanej przed laty przez „Dziennik” i „Wyborczą” to są to odgrzewane kotlety. Jednak jeśli „Wprost” planuje publikację jakichś materiałów z aneksu, to trzeba skierować pytanie do dysponentów tajnego wciąż aneksu, jak jest to możliwe, że jakieś materiały dotarły do „Wprost”. A warto przypomnieć, że dysponentami tego dokumentu są: Prezydent RP i szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Czy ten artykuł ma za zadanie rozbroić bombę, która szykuje się jesienią w związku z wezwaniem Bronisława Komorowskiego na świadka do sądu, przed którym odpowiada Wojciech Sumliński? Ten sam dziennikarz szykuje też na koniec roku sensacyjną publikację, w której poznamy nieznane wcześniej informacje na temat związków obecnego prezydenta z WSI.
Tak, owszem. A ja dodam jeszcze jedną sprawę. Mianowicie w Sejmie wniosek o powołanie komisji śledczej ds. komisji weryfikacyjnej WSI. Głosowanie nad nim ma odbyć się pod koniec sierpnia. Było na razie czytanie projektu, dyskusja nad projektem, natomiast pierwsze czytanie zostało przełożone na czas po wakacjach parlamentarnych. Być może więc ten materiał we „Wprost” ma uzasadniać powołanie tej komisji śledczej, ma zadanie wykazać rzekomo przestępczą działalność komisji weryfikacyjnej i Antoniego Macierewicza. Widzimy wyraźnie, że realizowany jest scenariusz nakreślony przez Radosława Sikorskiego, co zostało nagrane i ujawnione na słynnych taśmach. We „Wprost” notabene.
Warto zwrócić uwagę, że „Wprost” nie należy do krytyków prezydenta Komorowskiego. Raczej wprost przeciwnie.
Tak, a afera taśmowa opisana przez „Wprost” została tak ukierunkowana, że uderzyła tylko w zaplecze Donalda Tuska i w niego samego. Prezydent wyciągał gorące z kasztany z tego ogniska. Może ta publikacja to też wstęp do wygładzenia drogi pod zbliżającą się prezydencką kampanię wyborczą?
Dziwnym trafem – na niecały miesiąc przed rozprawą, w której ma zeznawać Bronisław Komorowski – „Wprost” publikuje materiał uderzający w komisję weryfikacyjną ds. WSI. To jak wyciągnięcie pomocnej dłoni do prezydenta, który jest jednym ze świadków w sprawie dotyczącej tzw. afery marszałkowej.
Tygodnik twierdzi, że dotarł do ściśle tajnych dokumentów komisji Antoniego Macierewicza, która pisała raport z weryfikacji WSI. Według „Wprost”, to pierwszy twardy dowód, że z komisji wyciekły dokumenty, które w 2007 r. były podstawą stworzenia tzw. aneksu do raportu z weryfikacji WSI.
Autorzy publikacji piszą również o tym, że z dokumentów wynika, iż „weryfikatorzy WSI próbowali dobrać się do skóry Bronisławowi Komorowskiemu”. Czyli – kolokwialnie rzecz ujmując – szukali na niego haków. Chodzi o nagrania z WSI i kwestię spotkań z handlarzami bronią. „Wprost” podaje, że według weryfikatorów obecny prezydent patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych. Wreszcie miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej reputacji.
Publikacja tygodnika na pewno nie zasmuci Bronisława Komorowskiego. W obecnej sytuacji jest mu na nawet bardzo na rękę, ponieważ podważa wiarygodność działań komisji weryfikacyjnej.
Pod koniec lipca Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli wezwał prezydenta na świadka. Rozprawa ma się odbyć 10 września. Chodzi o głośną sprawę dot. tzw. afery marszałkowej – oskarżonymi w niej są dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński i były pułkownik WSI Aleksander L. Prokuratura zarzuca im płatną protekcję podczas weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Sumliński, komentując wtedy decyzję sądu, uznał ją za bezprecedensową.
– Pan Bronisław Komorowski kilka razy zmieniał zeznania w tej sprawie. Jego zeznania stały się w pewnym momencie sprzeczne z zeznaniami głównego świadka oskarżenia, który zmarł w niejasnych okolicznościach, czyli pana Leszka Tobiasza – podkreślał w rozmowie z niezalezna.pl dziennikarz. – To była bardzo ciekawa postać (Tobiasz – red.) – przestępca skazany prawomocnym wyrokiem, człowiek, który inwigilował Kościół katolicki, szantażował arcybiskupa Paetza, wiele osób pomawiał o przestępstwa, których nigdy nie było, a przy okazji był znajomym pana Bronisława Komorowskiego. Szkopuł w tym, że na pewnym etapie ich zeznania zaczęły się wzajemnie wykluczać. Właśnie wtedy pan Tobiasz przestał stawiać się w sądzie. W tym kontekście bardzo ważne są zeznania pana Komorowskiego. Nie ma możliwości wyjaśnienia tej sprawy bez przesłuchania kluczowego świadka, jakim jest Bronisław Komorowski – tłumaczył Sumliński.
Artykuł „Wprost” to nie pierwszy przypadek, kiedy próbuje się podważyć wiarygodność komisji weryfikacyjnej – atak na nią trwa tak naprawdę nieustannie. Dla przypomnienia publikujemy dokumenty, do których dotarł portal niezalezna.pl w 2011 roku. Pokazują one operację, która miała na celu skompromitowanie Komisji Weryfikacyjnej WSI oraz jej szefa Antoniego Macierewicza. Poniżej zamieszczamy skany dokumentów – m.in. zawiadomienie Krzysztofa Bondaryka do prokuratury, protokół jego przesłuchania oraz postanowienie o przeszukaniu domu Piotra Bączka. Wynika z nich jednoznacznie, że sprawa dotycząca rzekomej korupcji w komisji weryfikacyjnej WSI polegającej na przyjęciu za łapówki do nowej służby, czyli SKW, w „cudowny” sposób zamieniła się w handel tajnym aneksem, który miał być sprzedany „Agorze” - wydawcy „michnikowego szmatławca”.
Dodatkowo, na samym dole, zamieszczamy skany protokołu przesłuchania Bronisława Komorowskiego, które ujawnił „Najwyższy Czas”.
Skany protokołu przesłuchania Bronisława Komorowskiego, które ujawnił „Najwyższy Czas”.
Sumliński: Publikacja „Wprost” to kontrolowana detonacja bomby, która zbiera się nad Komorowskim
– Materiały, które publikuje „Wprost”, wyglądają, po pierwsze, na próbę kontrolowanego zdetonowania bomby, która nad prezydentem Komorowskim się zbiera. Po drugie, przekierowania tej detonacji na komisję weryfikacyjną ds. WSI – uważa Wojciech Sumliński.
Dziennikarz śledczy odniósł się w rozmowie z portalem niezalezna.pl do zapowiadanej przez „Wprost” publikacji. Tygodnik twierdzi, że dotarł do ściśle tajnych dokumentów komisji Antoniego Macierewicza, która pisała raport z weryfikacji WSI. Według „Wprost”, to pierwszy twardy dowód, że z komisji wyciekły dokumenty, które w 2007 r. były podstawą stworzenia tzw. aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Autorzy publikacji piszą również o tym, że z dokumentów wynika, iż „weryfikatorzy WSI próbowali dobrać się do skóry Bronisławowi Komorowskiemu”.
– Proponowałbym spojrzeć na to, jako na pewną sekwencję wydarzeń. Ta sekwencja układa się następująco – mówi o tekście „Wprost” Sumliński. – Już od kwietnia informuję – gdzie tylko się da – że będę publikował książkę, pokazującą pana prezydenta Bronisława Komorowskiego w takim świetle, w jakim dotychczas opinia publiczna go nie poznała. W książce znajdą się dobrze udokumentowane materiały – nie tylko na papierze, ale też formie audio i wideo. Ujawniłem, że będę publikował książkę, bo dowiedziałem się, że informacja o tym, iż pewien nieżyjący już człowiek przekazał mi wspomniane materiały, dotarła do osób, które nie powinny o tym wiedzieć. Materiały znajdują się teraz u notariusza, a ujawnienie ich istnienia opinii publicznej uznałem za pewnego rodzaju ochronę. Być może zahamuje to chęć zrobienia ze mnie przez niektórych np. pedofila, współpracownika bin Ladena czy zabójcy Kennedy'ego. Dodam jeszcze, że książka powinna się ukazać niedługo, za kilka miesięcy – tłumaczy Sumliński.
– Niezależnie od tego, domagałem się stanięcia pana Komorowskiego przed sądem w sprawie, w której mam status osoby oskarżonej o płatną protekcję. Komorowski jest w tej sprawie bardzo ważny, bo – przypomnę to raz jeszcze – kamieniem węgielnym tej całej historii było spotkanie trzech osób: pana Bronisława Komorowskiego, wtedy marszałka sejmu, pana Aleksandra L. i Leszka Tobiasza. Trzecia z tych osób już nie stanie przed sądem, bo nie żyje, pan Aleksander L. milczy, bo jako osoba oskarżona ma do tego prawo, został więc tylko jeden uczestnik tego spotkania – Bronisław Komorowski – przypomina dziennikarz.
– Na ostatniej lipcowej rozprawie sąd podjął decyzję, że Bronisław Komorowski jest prezydentem, ale też obywatelem, i w związku z tym ma obowiązek się stawić. Rozprawę wyznaczono na 10 września. Odbędzie się w trybie jawnym, więc wszystkie strony będą mogły zadawać prezydentowi pytania. Ja przygotowałem dwieście pytań i są to pytania, na które pan Bronisław Komorowski nie będzie miał łatwo odpowiedzieć. Myślę, że na ani jedno z nich nie będzie mógł odpowiedzieć w taki sposób, żeby się nie pogrążyć – uważa Wojciech Sumliński. (Pisaliśmy o tym obszernie tutaj: Komorowski stanie przed sądem. Ma zeznawać jako świadek ws. afery marszałkowej)
– To są właśnie te dwie historie, których kulminacja ma nastąpić w najbliższym czasie. Poza tym, przed wakacjami, odbyła się debata sejmowa na temat powołania komisji śledczej mającej zająć się działaniami związanymi z weryfikacją WSI. Część ugrupowań politycznych ten pomysł poparła, więc zakładam, że taka komisja powstanie – dodaje dziennikarz.
– I nagle, w przededniu wydarzeń, które mają pokazać prezydenta w zupełnie nowym świetle, tygodnik „Wprost” sympatyzujący z Komorowskim – uhonorował go tytułem człowieka roku – publikuje materiały dotyczące tegoż Komorowskiego właśnie. Są to materiały z aneksu, który wciąż pozostaje tajny, bo, przypominam, wszystkie śledztwa prowadzone na gigantyczną skalę skończyły się tym, że uznano, iż żadnego wycieku aneksu nie było – zaznacza Sumliński.
– Materiały, które publikuje „Wprost”, wyglądają, po pierwsze, na próbę kontrolowanego zdetonowania bomby, która nad prezydentem Komorowskim się zbiera. Po drugie, przekierowania tej detonacji na komisję weryfikacyjną ds. WSI. Tygodnik twierdzi, że te materiały miały rzekomo wyciec w roku 2007. Jeżeli w roku 2007, to dlaczego się ukazują w roku 2014? Przypomnijmy też, pod czyją pieczą znajduje się od wielu lat te aneks do raportu WSI. Pod pieczą pana prezydenta Bronisława Komorowskiego – podkreśla dziennikarz śledczy.
– Trzeba mieć naprawdę sporą wyobraźnię, aby zakładać, iż opinia publiczna kupi bajkę, że są to materiały, które wyciekły w roku 2007, a zostały publikowane na pięć minut przed tym, jak mają być ujawnione nieznane dotąd informacje dotyczące pana Komorowskiego. Moim zdaniem, to naprawdę nieudolna zamiennik zdetonowania ładunku, sugerująca w propagandowy sposób, że przecieki jednak były. Wygląda to na szyte grubymi, ale to naprawdę grubymi nićmi. Bezczelność i buta pomysłodawców tego wszystkiego jest tak wyraźna dla każdego, kto ma oczy, że aż trudno brać pod uwagę, aby opinia publiczna to kupiła – uważa Wojciech Sumliński.
Lew-Mirski: "Poziom tej publikacji jest zaskakująco niski"
Tygodnik "Wprost" opublikował tekst, który miał wedle zapowiedzi świadczyć o wyciekach z komisji weryfikacyjnej WSI. Czy tak się stało pytamy Macieja Lew-Mirskiego, jednego z byłych członków komisji weryfikacyjnej WSI.
Czy czuje się pan wstrząśnięty publikacją tygodnika „Wprost”?
Wstrząśnięty nie, ale zmieszany i troszkę rozbawiony. A to dlatego, że poziom tej publikacji jest zaskakująco niski. Te informacje, które rzekomo pochodzą z dokumentów z komisji weryfikacyjnej są tak naprawdę zbieraniną ścinek prasowych, jakichś spekulacji, które pojawiały się od początku działania komisji weryfikacyjnej.
Więc jaki cel przyświecał autorom tekstów, jeśli nie informacyjny, zakładając, że w artykułach nie ma niczego nowego? To jak, chcieli odgrzać starą sprawę, czy jak?
Ciężko mi powiedzieć, bo nie jestem dziennikarzem. Wydaje mi się, że na pewno potrzeba wstrząśnięcia opinią publiczną, bo mamy sezon wakacyjny.
Jednak jesteśmy też w przeddzień obrad Sejmu i ma się rozstrzygnąć, czy zostanie powołana komisja śledcza ds. weryfikcji WSI. Więc pewnie chodziło o pociągnięcie tematu jeszcze trochę dalej, bo sprawę powołania komisji śledczej rozstrzygnęli sami autorzy wniosku, który jest niekonstytucyjny i komisja w tym kształcie, jaki chcą wnioskodawcy, nigdy nie będzie mogła powstać. Spektakle medialne, naciski niczego nie zmienią, bo tak komisja nie powstanie.
Jednym z głównych wątków zawartych w publikacji, a zwłaszcza w komentarzach po publikacji jest kwestia nieszczelności komisji weryfikacyjnej, z których już w 2007 roku miały wyciekać tajne dokumenty.
Tego rodzaju teza jest sprzeczna logiczna. Podaje się informacje, że dokumenty wypływały, ale nie daje się na to żadnych dowodów. Ciężko się tu nawet do czegokolwiek odnieść. Od czasu zakończenia prac komisji minęło sześć lat i od tego czasu nie pojawiały się żadne informacje na temat tego, że są jakieś dokumenty, które wypłynęły z komisji. Nikt nie zgłosił się do prokuratury, do służb specjalnych...
Zresztą prokuratura i ABW badały doniesienia o wyciekach z komisji w 2007 r., prawda?
Tak, chciałem właśnie o tym powiedzieć. Prokuratura badała i prawomocnie zakończyła postępowanie karne w sprawie rzekomego wynoszenia z komisji weryfikacyjnej jakichś niejawnych dokumentów. W tej sprawie wykonywane były czynności operacyjne przez ABW, CBA i SKW. I mimo, że zaangażowano tak wielki i specjalistyczny aparat służb specjalnych i prokuratury najwyższego szczebla, bo była to wówczas Prokuratura Krajowa, nie udało się potwierdzić rzekomych wycieków z komisji weryfikacyjnej.
W dzisiejsze rewelacje może uwierzyć tylko ktoś, kto odczuwa dużą potrzebę wiary w nie. Nikt rozsądnie rozumujący po przeczytaniu ze zrozumieniem tekstu we „Wprost” nie uwierzy w tezę, że z komisji weryfikacyjnej wyciekł jakiś dokument.
Czy jest pan w takim razie zaskoczony reakcją Kancelarii Prezydenta?
Ta reakcja wpisuje się w klimat nagonki na weryfikatów WSI. Ale jest coś, co zaskakuje. Brak dementi co do zawartości merytorycznej. Dlatego, że tam – niezależnie nawet skąd pochodzą te informacje, a pamiętajmy, że mogą one mieć swe źródło w relacjach oficerów byłych WSI, do których dotarli dziennikarze „Wprost” – stawiają urzędującego prezydenta w bardzo negatywnym świetle. Jednak Kancelaria Prezydenta tego nie dementuje.
Ale za to kategorycznie żąda zajęcia się sprawą wycieku dokumentów.
Zgadza się. I od razu mamy reakcję prokuratury, która zaledwie po kilku godzinach postępowania sprawdzającego już wszczyna śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej. Warto porównać tę reakcję z sytuacją sprzed kilku tygodni, gdy przez ten sam tygodnik ujawnione zostały nagrane rozmowy polityków z treściami mającymi znamiona czynu zabronionego. Wówczas prokuratura czekała ponad tydzień z rozpoczęciem śledztwa; w sprawie kupczenia Polską, w sprawie pogróżek itd. To też pokazuje stosunek prokuratury do władzy i do jej oczekiwań.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
24 sie 2014, 21:47
Re: Kabaret "Pod Bulem"
Komorowski i Wałęsa wygwizdani
„Oszuści!”, „złodzieje!” - wykrzykiwali do Bronisława Komorowskiego oraz Lecha Wałęsy protestujący, zgromadzeni pod Salą BHP stoczni w Gdańsku. Politycy zostali wygwizdani podczas uroczystego sadzenia „dębu wolności” z okazji 34. rocznicy powstania Solidarności.
W uroczystościach oprócz Komorowskiego i Wałęsy udział wzięli m.in. przewodniczący Solidarności Piotr Duda oraz metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź.
Podczas samego przysypywania drzewa ziemią przez Komorowskiego i Wałęsy protestujący skandowali - „niech żyje dąb zdrady”. Gdy zaś Duda chwycił łopatę, zebrani zaczęli krzyczeć - „nie rób tego” - relacjonuje TVN. Duda jednak dorzucił ziemię pod dąb. Jak tłumaczył jest też „dąb solidarności”.
Hop - siup i prezydent Komorowski bez zająknięcia zgodził się na nowego premiera
Zaledwie kilka dni temu prezydent Komorowski próbował wysiąść z tramwaju po na przystanku niepodległość. Buńczucznie zapowiadał, że powołanie nowego premiera to nie jest takie hop - siup.
Nie minęło kilka dni i Bronisław Komorowski został sprowadzony do roli, którą wyznaczył mu Donald Tusk, do roli strażnika pałacu i żyrandola i posłusznego wykonawcy poleceń premiera.
Bronisław Komorowski, na użytek zbliżających się wyborów prezydenckich, chciał przed opinią publiczną pokazać, że jest niezależny od Platformy, że nie jest prezydentem partyjnym, że jest samodzielnym politykiem. Rzeczywistość okazała się dla niego brutalna. Musiał zgodzić się na kandydaturę marszałek Ewy Kopacz, jednej z najbardziej zaufanych Donalda Tuska. Donald Tusk nie krył, że to właśnie zaufanie, a nie szczególne kompetencje czy przygotowanie, było głównym argumentem powierzenia pani Kopacz funkcji marszałka Sejmu.
Narzucenie prezydentowi kandydatury Ewy Kopacz jest tym boleśniejsze, że o tym, kogo Donald Tusk widzi w roli swego następcy, prezydent dowiedział się z mediów. Nikt nie raczył go wcześniej o tym poinformować. Po raz kolejny prezydent Komorowski został sprowadzony do roli urzędnika, który akceptuje wszystko co zakomunikuje mu Donald Tusk.
Bronisław Komorowski bardzo się stara, żeby pokazać, że nie jest prezydentem partyjnym, że nie jest zależny od Platformy. Na nic są te starania, kiedy naocznie możemy zaobserwować jak bez żadnego sprzeciwu dał się sprowadzić do roli sekretarza Donalda Tuska.
„W ciemno można było założyć, że Komorowski do sądu nie przyjdzie” - w ten sposób Anita Gargas odniosła się do zaplanowanego na 10 września przesłuchania prezydenta. Bronisław Komorowski miał być świadkiem w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI.
Gargas wskazała w TV Republika, że Komorowski „nie chce odpowiadać na pytania Sumlińskiego, a dziennikarz przygotował ich niemal 200, bo jak ognia boi się tej sprawy”. Dziennikarka zaznacza, że „afera marszałkowa to zamiennik wrobienia w korupcję i handel dokumentem dotyczącym weryfikacji b. funkcjonariuszy WSI członków Komisji Weryfikacyjnej WSI kierowanej przez Antoniego Macierewicza”.
„Komorowski, będąc jeszcze marszałkiem Sejmu, dokonał niesłychanych akrobacji - wezwał szefa ABW mówiąc, że ma ważnego świadka. Okazało się, że chodziło o płk. Tobiasza, co poskutkowało tym, że przewieziono go do ABW i tak się zaczęła mętna afera wymierzona przeciw weryfikatorom” - wyjaśniała Gargas.
Michał Karnowski z tygodnika „wSieci” wskazał z kolei, że „związki Komorowskiego z WSI to sprawa znana”. „Likwidując WSI Macierewicz dokonał wielkiej rzeczy - owszem, b. funkcjonariusze tej peerelowskiej służby mają nadal kontakty w biznesie, mogą nadal wiele zdziałać, ale nie mogą już w majestacie prawa rozbijać redakcji prasowych, czy prawicowych partii politycznych. Dzięki pracy Macierewicza w tym kraju trochę swobodniej się oddycha” - mówił Karnowski.
Dodał, że PiS powinien poprzeć wniosek o powołanie komisji sejmowej ds. przebiegu procesu weryfikacji WSI, ponieważ: „Polacy w końcu dowiedzieliby się, czym tak naprawdę były WSI. A Macierewicz nie ma się o co obawiać, bo umie bronić swoich racji”.
Bronisław Komorowski, jako pierwszy prezydent RP zabrał głos w Bundestagu. Wygłosił tam okolicznościowe przemówienie w związku z obchodami 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej. W pewnym momencie prezydent odniósł się do kwestii wysiedleń. Jego słowa wywołały zdumienie.
- Nie mogę i nie chcę ukryć wzruszenia także z innego, ważnego dla mnie powodu – że urodziłem się już po wojnie na Dolnym Śląsku, w okolicach Wrocławia, w polskiej rodzinie wypędzonej z byłych terenów wschodnich Rzeczypospolitej. Ale urodziłem się w domu, który opuściła wcześniej jakaś nieznana niemiecka rodzina. Bawiłem się zabawkami jakichś dzieci niemieckich. Ta rodzina doświadczyła historii, podobnej, do tej, której doświadczała moja rodzina. Doświadczyła historii, której tragiczny rozdział rozpoczął się 75 lat temu, 1 września 1939 roku. Dobrze więc rozumiem ból związany z doznanymi krzywdami i utratą stron rodzinnych – mówił do zgromadzonych w Bundestagu prezydent Komorowski.
Jak informuje Kancelaria Prezydenta w nadzwyczajnym posiedzeniu niemieckiego parlamentu uczestniczyli m.in. prezydent Niemiec Joachim Gauck, kanclerz Angela Merkel i przewodniczący Bundesratu Stephan Weil. W imieniu władz niemieckich prezydenta powitał przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert.
Wypowiedź Bronisława Komorowskiego spotkała się z krytyką posłów opozycji. Krzysztof Szczerski pytał na Twitterze, czy przesłyszał się, że w Berlinie prezydent Bronisław Komorowski „zrównał niemieckich wypędzonych i polskich Kresowian”.
Kompromitacja obozu władzy. Prezydencka ustawa o zgromadzeniach okazała się bublem
Zapisy regulujące zakaz organizacji dwóch zgromadzeń w jednym miejscu i czasie są niekonstytucyjne - orzekł w wyroku Trybunał Konstytucyjny. W uzasadnieniu TK ocenił, że zakaz ten mógłby istnieć, ale nie w takiej formie, jaką uchylono, i powinien być stosowany wyjątkowo.
Pięcioosobowy skład TK uznał za niekonstytucyjne kilka z kilkunastu zaskarżonych zapisów uchwalonej w 2012 r. z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego nowelizacji prawa o zgromadzeniach. Według autorów skarg do Trybunału - RPO, posłów PiS oraz TR - zmiany ograniczały wolność zgromadzeń.
Nowelizacja powstała po zamieszkach 11 listopada 2011 r. w stolicy, gdy miejsce zbiórki narodowego Marszu Niepodległości sąsiadowało z manifestacją Kolorowej Niepodległej. Mimo rozdzielającej je policji, doszło wtedy do poważnych zajść, które spowodowały obrażenia policjantów i uczestników oraz straty materialne; spalono m.in. wóz TVN. Mocą nowelizacji wprowadzono m.in. możliwość zakazania przez gminę organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu i czasie, jeżeli nie jest możliwe ich oddzielenie lub odbycie tak, aby ich przebieg nie zagrażał życiu, zdrowiu albo mieniu. Pierwszeństwo miałoby zgromadzenie wcześniej zgłoszone; zgłoszone później mogłoby dostać zakaz odbycia w planowanym miejscu lub czasie.
Jedynym powodem wydania zakazu zgromadzenia może być nie to, że godzi ono w konstytucyjne wartości, lecz fakt, że organizator zgromadzenia zgłosił je później i nie zmienił czasu lub miejsca demonstracji — wskazywała RPO Irena Lipowicz. Według skarg trudności powstawałyby np. przy określaniu pierwszeństwa zgłoszenia. Podnoszono, że zachęca to do zajmowania miejsca zgromadzenia w złej wierze, np. przez kontrdemonstrację, której organizatorzy uzyskali wiadomość o konkurencyjnym zgromadzeniu, zanim je zgłoszono.
Może nastąpić swoista rezerwacja manifestacji, np. na 11 listopada, już rok wcześniej — przestrzegał TK poseł PiS Wojciech Szarama.
W opinii dla TK marszałek Sejmu Ewa Kopacz uznała, że zapis ten nie spełnia jedynie konstytucyjnego wymogu określoności prawa co do tego, które zgłoszenia uznać za „wcześniejsze” i „późniejsze”. Podtrzymała, że zakaz jednego ze zgromadzeń to jedyny środek przeciwdziałania zagrożeniom porządku, zdrowia i życia ludzi.
TK zakwestionował niedookreśloność tego, które zgłoszenie gmina ma uznawać za złożone wcześniej, a które - później. Jak mówił sędzia TK Marek Zubik, gmina miałaby zbyt daleko idącą swobodę w orzekaniu, które zgłoszenie uznawać za pierwsze, a które - za późniejsze. Tym samym z ustawy wyeliminowano zapis, że gmina zakazuje zgromadzenia publicznego zgłoszonego później, także jeżeli organizator zgromadzenia, pomimo wezwania gminy, nie dokonał we właściwym terminie zmiany czasu lub miejsca zgromadzenia albo też trasy przejścia uczestników. Zarazem sędzia Zubik dodał, że wolność zgromadzeń podlega ograniczeniom wynikającym z wolności innych osób. Dodał, że co do zasady gminy mogłyby stosować taki zakaz, ale w sytuacjach „jednoznacznych, wyraźnych i niewątpliwych, że nie istnieje możliwość równoczesnego przeprowadzenia zgromadzeń”. Jak zaznaczył, decyzja o zakazie powinna zawsze zapadać dopiero „w konkretnej sytuacji”. Według sędziego Zubika nie ma logicznej i oczywistej zasady, by w tym samym miejscu i czasie nie mogły się odbyć nawet dwie pokojowe manifestacje wyrażające odmienne poglądy. Podkreślił, że miejsce takiej manifestacji może być duże, a zgromadzenia - małe.
Ponadto TK uznał za niekonstytucyjny zapis, że zgromadzeniem jest „zgrupowanie co najmniej 15 osób”. Te dwie części wyroku wchodzą w życie po publikacji w dzienniku urzędowym. Inne zakwestionowane zapisy stracą moc po upływie 12 miesięcy. TK stwierdził też niekonstytucyjność zapisu o terminie trzech dni roboczych, w jakim najpóźniej powinno dotrzeć do organu gminy zgłoszenie o zgromadzeniu. Według skarg nie przewiduje się wyjątkowych sytuacji, w których można by odstąpić od tego terminu, a zapis o dniach „roboczych” może opóźniać procedurę.
Dziś wydarzenia toczą się szybko; każdy ma prawo w miarę szybko zorganizować jakąś manifestację, która po kilku dniach już nie przebije się do opinii publicznej - mówił poseł Łukasz Gibała z TR.
Za niezgodny z konstytucją uznano także zapis uniemożliwiający wniesienie skutecznego odwołania od decyzji o zakazie zgromadzenia, doręczonej dobę przed datą tego zgromadzenia. Odwołanie wnosi się do wojewody, który ma kolejne 24 godziny na jego rozpatrzenie, więc organizator może otrzymać jego decyzję dzień po planowanym zgromadzeniu. Za zgodne z konstytucją uznano zaś m.in. uniemożliwienie zorganizowania zgromadzenia małoletnim i ubezwłasnowolnionym oraz wprowadzenie odpowiedzialności przewodniczącego zgromadzenia za sprzeczne z prawem czyny uczestników manifestacji oraz karanie go grzywną, jeśli nie wykonuje swych obowiązków i nie przeciwdziała naruszeniom porządku przez uczestnika zgromadzenia.
Według skarg może to zniechęcać organizatorów zgromadzeń. Zdaniem posłów PiS niedopuszczalne jest nałożenie na przewodniczącego obowiązków co do zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego, bo to obowiązki władzy. Nie zawsze możliwe jest jednoznaczne określenie, kto jest uczestnikiem zgromadzenia, a więc nie zawsze możliwe jest określenie kręgu osób, które powinny się podporządkować zarządzeniom przewodniczącego — pisali zaś posłowie TR.
Szokujący apel Komorowskiego: Nie krytykujcie Ewy Kopacz, dajcie jej 100 dni spokoju!
– Pan prezydent jest zaniepokojony tym, że zanim przedstawiono skład nowego rządu, już pojawiły się słowa krytyki. Prezydent apeluje do wszystkich sił politycznych, aby dały 100 dni spokoju rządowi - taką informację, w krótkim komunikacie dla mediów przekazała szefowa biura prasowego KPRP Joanna Trzaska-Wieczorek. Wcześniej w Sejmie Ewa Kopacz nie ukrywała, że jednym z głównych celów rządu będzie dbanie o poprawę losu... partii.
Krótko przed godz. 20 zakończyło spotkanie prezydenta Bronisława Komorowskiego z desygnowaną na premiera Ewą Kopacz. Prezydent przyjął do wiadomości skład rządu. - Prezydent jest zaniepokojony tym, że zanim przedstawiono skład nowego rządu, już pojawiły się słowa krytyki pod jego adresem. Prezydent apeluje, by zachować dobry obyczaj i ofiarować te sto dni nowemu rządowi, aby mógł zacząć wdrażać program - ogłosiła po spotkaniu Joanna Trzaska-Wieczorek. Jak poinformowała, jutro o godz. 10 zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią Ewy Kopacz, zostanie przedstawiony skład zrekonstruowanej Rady Ministrów rządu PO-PSL.
Kilka godzin wcześniej, w Sejmie, po zakończeniu spotkań z odchodzącymi i nowymi ministrami, Ewa Kopacz oznajmiła dziennikarzom trzy główne priorytety, jakimi kierowała się układając skład swojego rządu. - To miał być rząd merytoryczny, pełen silnych osobowości, który będzie łączył PO. I taki będzie - stwierdziła, podkreślając, że jednym z głównych celów rządu jest "spajanie Platformy Obywatelskiej"
Takie otwarte przyznanie się, że rząd będzie realizował cele partii, przywołuje u wielu wspomnienia nieodległych czasów PRL-u. Oto zdjęcie podesłane przez Internautę o nicku @tipheret:
czasbialegostoku.pl
Dodatkowo na partyjny charakter układanek do rządu Ewy Kopacz, wskazuje również miejsce, wybrane do ogłoszenia składu zrekonstruowanego gabinetu. Konferencja prasowa w tej sprawie odbędzie się w piątek rano w Auli Wydziału Fizyki Politechniki Warszawskiej. W miejscu gdzie Platforma Obywatelska wielokrotnie organizowała konwencje, zjazdy i wieczory wyborcze swojej partii.
Rada Krajowa Platformy Obywatelskiej, marzec 2010 r. Ogłoszenie wyników i podsumowanie prawyborów w PO. Fot. lamczyk.pl
„Prezydent Komorowski opowiedział się po stronie Jaruzelskiego i oficerów szkolonych w Moskwie”
Prezydent Komorowski opowiedział się po stronie Jaruzelskiego i oficerów szkolonych w Moskwie — mówi Antoni Macierewicz w obszernym wywiadzie poświęconym sprawom wojska, obrony kraju i przygotowania polskich władz na trudne scenariusze.
Wiceszef PiS przywołuje dokumenty i analizy rządzących, którzy jeszcze rok-dwa lata temu nie widzieli w Rosji najmniejszego zagrożenia: Pomnikiem głupoty i nieodpowiedzialności w tej mierze jest „Biała księga bezpieczeństwa narodowego” przygotowana pod patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego, a wydana w 2013 r. po trzech latach pracy ponad 200 ekspertów skupionych wokół PO i prezydenta. Podstawowa teza tej pracy głosi, iż Polsce i Europie przez 20 najbliższych lat nie grozi wojna, a już z pewnością ze strony Rosji — mówi Macierewicz.
Jak przekonuje, dobrym przykładem świadczącym o nastawieniu i mentalności prezydenta Komorowskiego i jego otoczenia jest wybór w sprawie płk. Kuklińskiego. Kluczowym przykładem jest sprawa płk. Kuklińskiego czy też, z drugiej strony, oficerów szkolonych w Moskwie przez GRU i KGB. Jaruzelski stwierdził kiedyś, że jeśli Kukliński jest bohaterem, to on i oficerowie LWP są zdrajcami. Prezydent Komorowski opowiedział się po stronie Jaruzelskiego i oficerów szkolonych w Moskwie — czytamy w „Gazecie Polskiej”. Trzeba też pamiętać, że prezydent Komorowski otacza się ludźmi pokroju Marka Dukaczewskiego, a w jego najbliższym środowisku bywają członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego — dodaje.
Macierewicz nie ukrywa pretensji wobec ekipy Platformy Obywatelskiej w sprawach obronności. Nie chciano słyszeć o zagrożeniu rosyjskim, nie chciano słyszeć o odbudowie i obronie niepodległości Polski. Nasze wysiłki nazywano rusofobią, oszołomstwem, budowaniem „państwa na emigracji”, politycznym wykorzystywaniem tragedii narodowych. A jaka jest dzisiaj nasza sytuacja - każdy widzi. I nie jest prawdą, że teraz - zdaniem szefa BBN gen. Kozieja - mamy zupełnie nowy rodzaj wojny, tzw. wojnę hybrydową. Zawsze agentura, dywersja i osłabianie morale stanowiły przygotowanie do agresji militarnej — zaznacza.
„Komorowski odblokował finał tylko po to, by ludzie usłyszeli jego gafę”.
Polacy fetują po wczorajszej wygranej. W internecie huczy również z innego powodu. Kolejna wpadka Bronisława Komorowskiego i „robienie łaski Polsatowi” – tak internauci mówią o wypowiedzi prezydenta. Jak po każdym meczu powstały memy. Przedstawiamy najlepsze.
Tym razem obiektem drwin nie byli nasi przeciwnicy, ale nasz… prezydent. Bo oczywiście nie obyło się bez wpadki Bronisława Komorowskiego.
- Dziękuję i pozdrawiam najserdeczniej, przede wszystkim, naszych piłkarzy. Ale dziękuję i pozdrawiam wszystkich wspaniałych polskich kibiców. (…) Korzystając z okazji, chciałem podziękować telewizji Polsat i Panu Piotrowi Solorzowi za to, że umożliwili to, że tyle milionów polskich kibiców mogło dzisiaj oglądać zwycięstwo Polski w piłce siatkowej - mówił prezydent.
Bronisław Komorowski Zygmunta Solorz-Żaka nazwał „Piotrem”. Trudno powiedzieć, czy z przyzwyczajenia, czy umyślnie, by dać do zrozumienia, że wciąż pamięta czasy, gdy Zygmunt Solorz-Żak nazywał się Piotr Podgórski czy Piotr Krok. Czasy, o których obaj panowie raczej publicznie nie chcieliby wspominać...
Skąd wziął się sukces polskich sportowców w siatkarskich mistrzostwach świata? Czym było ostatnie zwycięstwo piłkarzy nad Niemcami? Według prezydenta Bronisława Komorowskiego to "szarża Polski", której istotnym elementem są... dobre wyniki sondażowe PO i europejskie stanowisko dla Donalda Tuska.
Prezydent Komorowski w swoim stylu skomentował w TVP Info dobre wyniki Platformy Obywatelskiej w sondażach. Zapytany, czy to trwała tendencja, odpowiedział:
Nie ma nic trwałego, ale są jakieś tendencje. Myślę, że ta szarża Polska, o której mówiłem w czasie zwycięstwa w piłce siatkowej, trwa. Nie tylko teraz przez poprzez zwycięstwo w piłce nożnej nad Niemcami, ale także poprzez sukces, jakim jest objęcie przez polskiego premiera funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. I ta szarża będzie trwała także w następnych latach. Widać wyraźnie, że sondaże tutaj nie kłamią, i że te wszystkie wydarzenia razem, gdzieś trafiają do wyobraźni ogromnej większości Polaków. Ta pewna stabilność w kursie proeuropejskim przekłada się na zaufanie polityczne.
Co ciekawe - zdaniem Komorowskiego zwycięstwo polskich piłkarzy i triumf siatkarzy na mistrzostwach świata to... "efekt ogólnego rozwoju państwa polskiego".
Myślę, że marzeniem Polaków jest, żeby zwycięstwa sportowe zacząć traktować jako rzecz naturalną i normalną. Jeśli nawet niecodzienną, to jednak przynależną do rangi państwa, narodu, ale także i sportu polskiego. Taka jest tendencja, aby uznać, że to już nie są ekscesy, ale zdarzenia w coraz większym stopniu wypracowane, będące efektem także ogólnego rozwoju państwa polskiego - stwierdził prezydent.
Komorowski napisał list, który później poparł?! Brudna gra polityczna w Kancelarii
Zdumiewające informacje o kulisach powstania listu, w którym część rodzin smoleńskich domaga się powstania pomnika upamiętniającego ofiary 10 kwietnia. Ich inicjatywę poparł Bronisław Komorowski. A teraz wyszło na jaw, że list prawdopodobnie powstał w... Kancelarii Prezydenta.
"Zaalarmowały mnie w tej sprawie rodziny, które od 4,5 roku domagają się prawdy o katastrofie smoleńskiej, a których dotychczasowe wołanie o upamiętnienie ich bliskich było ignorowane bądź wręcz wyszydzane" - napisał Marek Pyza w tekście opublikowanym przez portal wpolityce.pl
Na czym polega problem? W źródle powstania listu, który Ewa Komorowska, wdowa po wicemistrze obrony narodowej, na początku października rozesłała do krewnych innych ofiar. Czytamy w nim, że w związku z nadchodzącą piątą rocznicą katastrofy smoleńskiej, "Inicjatywa dotyczy budowy pomnika ofiar katastrofy. Ponieważ sama gorąco popieram tę ideę, przyjęłam zaproszenie do udziału w tym projekcie".
Pomysł miał powstać w gronie części rodzin smoleńskich. Ale dziennikarz wpolityce.pl sprawdził metadane pliku, w którym zapisano wspomniany list. I tam, czarno na białym, jest, że powstał on w... Kancelarii Prezydenta.
(screen wpolityce.pl)
- Od początku miałem wątpliwości, czy wsparcie przez prezydenta Bronisława Komorowskiego inicjatywy budowy pomnika, wynika ze szczerych intencji, czy jedynie to jest gra polityczna. Teraz mam jeszcze większe wątpliwości - mówi portalowi niezalezna.pl Grzegorz Januszko, ojciec stewardesy, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
- Poza tym, oprócz idei budowy pomnika, bardzo ważna jest jego lokalizacji. Czy stanie na Krakowskim Przedmieściu, czy za torami kolejowymi we Włochach - podkreśla.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Kancelaria Prezydenta przyznaje, że minister Komorowskiego redagował list
Kancelaria Prezydenta Bronisława Komorowskiego - w odpowiedzi na pytania portalu niezalezna.pl - przyznała, że treść listu, w którym część rodzin smoleńskich domaga się postawienia pomnika upamiętniającego katastrofę, powstawał przy aktywnym udziale prezydenckiego ministra.
Dzisiaj portal wpolityce.pl napisał, że z metadanych pliku, w którym zapisany był list wynika, iż powstał on w Kancelarii Prezydenta. Zwróciliśmy się więc dzisiaj rano z pytaniami do urzędników Bronisława Komorowskiego. Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości. W inicjatywę, którą poparł Bronisław Komorowski zaangażowany był minister Sławomir Rybicki z kancelarii... Bronisława Komorowskiego.
To kluczowy fragment odpowiedzi jaką otrzymaliśmy: W związku z tym Ewa Komorowska, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej wiceministrze obrony Stanisławie Komorowskim, zwróciła się z do Ministra Sławomira Rybickiego z ideą zwrócenia się do Prezydenta Bronisława Komorowskiego o wsparcie inicjatywy powstania pomnika.
Ze względu na zaangażowanie w sprawę Ministra Sławomira Rybickiego, ustalone z rodzinami zmiany w treści listu, wprowadzane były przez asystenta ministra na służbowym komputerze, stąd we właściwościach pliku pojawia się Kancelaria Prezydenta.
Telewizja Republika ujawniła nazwisko urzędnika Kancelarii Prezydenta i asystenta ministra Sławomira Rybickiego, który pracował nad listem. To Rafał Bojanowski.
Groteskowo, aby nie użyć mocniejszych słów, teraz brzmią zapewnienia Bronisława Komorowskiego i jego doradcy prof. Tomasza Nałęcza Tomasz Nałęcz w TVP Info: Wiązanie tego listu, tych rodzin z polityką jest zupełnie bez sensu. Podejrzewać te kilkadziesiąt osób, że one zaczynają kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego, już nie mówię o samym Bronisławie Komorowskim, to jest naprawdę absurd.
Bronisław Komorowski w TVP Info: Pomyślałem sobie, że ten list jest znakomitą okazją, żeby próbować te podziały trochę zmniejszyć ich znaczenie, odbudować wspólnotę, także tą wspólnotę żałoby, która byłą wtedy głęboko przeżywana. Nie deklaruję, że to się da zrobić teraz szybko itd. Nie widzę żadnej możliwości i potrzeby wiązania tego z kalendarzem politycznym, będą kolejne wybory, ale spróbuję uruchomić ten proces w porozumieniu przede wszystkim z tymi rodzinami, które do mnie napisały ten list oczywiście z władzami miasta stołecznego Warszawy także, bo to jest gospodarz miejsca.
Pełna treść odpowiedzi na pytania portalu niezalezna.pl jaką otrzymaliśmy z Kancelarii Prezydenta
Szanowny Panie Redaktorze,
Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej uprzejmie informuje, iż wiedzę - o idei zwrócenia się do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z listem dotyczącym możliwości wzniesienia w Warszawie pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy pod Smoleńskiem – Kancelaria powzięła na kilka tygodni przed jego oficjalnym złożeniem.
Idea listu zyskała akceptację sygnatariuszy kojarzonych z różnymi środowiskami i o różnych sympatiach politycznych. A wpływ na jego treść miało szereg różnych opinii m.in. ta przytoczona przez Prezydenta RP w ostatnim wywiadzie, której autorem był Ludwik Dorn.
List jest podpisany przez około 30 członków rodzin ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Minister w Kancelarii Prezydenta RP Sławomir Rybicki, którego brat Arkadiusz Rybicki zginął w katastrofie smoleńskiej, występuje w tej sprawie w szczególnej roli, w której stanowi swoisty łącznik pomiędzy Kancelarią Prezydenta, a rodzinami ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku.
W związku z tym Ewa Komorowska, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej wiceministrze obrony Stanisławie Komorowskim, zwróciła się z do Ministra Sławomira Rybickiego z ideą zwrócenia się do Prezydenta Bronisława Komorowskiego o wsparcie inicjatywy powstania pomnika.
Ze względu na zaangażowanie w sprawę Ministra Sławomira Rybickiego, ustalone z rodzinami zmiany w treści listu, wprowadzane były przez asystenta ministra na służbowym komputerze, stąd we właściwościach pliku pojawia się Kancelaria Prezydenta.
Z poważaniem, Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta RP
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jacek Świat: „Czekam na pomnik prawdy. Niech Komorowski udowodni, że to nie tylko cyniczna manipulacja”
„Mamy do czynienia z grą polityczną w przededniu wyborów samorządowych i początkiem kampanii przed wyborami prezydenckimi. Czy się mylę i zbyt surowo oceniam Komorowskiego? Teraz to do niego należy udowodnienie, że ma dobre intencje. Na razie takich dowodów nie otrzymałem” – pisze Jacek Świat, poseł PiS, na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”.
Jak twierdzi „pomniki stawiamy, by upamiętnić wielkich ludzi albo doniosłe wydarzenia z naszej historii. Abyśmy o nich nie zapomnieli. Abyśmy – gromadząc się wokół nich – czerpali siłę do budowy lepszej przyszłości”.
Trudno sobie wyobrazić bardziej godne pomnika wydarzenie niż tragedia smoleńska. Tym pomnikiem chcemy przypominać największy dramat w powojennej historii Polski, a jednocześnie wybitnych ludzi, którzy pod Smoleńskiem oddali życie w służbie państwu. Szczególnie myślę o prof. Lechu Kaczyńskim, prezydencie Polski. Człowieku o jednym z najpiękniejszych życiorysów wśród Polaków urodzonych po wojnie —tłumaczy wdowiec po Aleksandrze Natalli-Świat, która zginęła w katastrofie Smoleńskiej. Oraz przypomina, że od czterech lat działa Społeczny Komitet Budowy Pomnika Tragedii Narodowej. Komitet towarzyszy – coraz liczniejszym, co cieszy – inicjatywom pamięci w całej Polsce.
Ale przede wszystkim dąży do budowy pomnika w Warszawie. Naturalnym miejscem dla usytuowania pomnika jest Krakowskie Przedmieście. Tu bije serce Polski, tu znajduje się Pałac Prezydencki, z którego Lech Kaczyński wyruszył w ostatnią podróż, to miejsce wybrali też rodacy, stawiając krzyż pamięci —przekonuje poseł PiS. I dodaje, że wyobraża sobie ten pomnik jako niezwykłe dzieło sztuki umieszczone możliwe blisko Pałacu Prezydenckiego.
Myślę jednak, że możliwe jest wybudowanie takiego monumentu obok Pałacu. Jest też miejsce niedaleko, przy skwerze Hoovera, kilkadziesiąt metrów od pomnika Mickiewicza —zaznacza. Oraz podkreśla, że „jedną z pierwszych powinności prezydenta Komorowskiego powinno być upamiętnienie jego wielkich poprzedników, prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Ryszarda Kaczorowskiego”.
Nie uczynił tego. Wręcz przeciwnie – spowodował usunięcie krzyża sprzed Pałacu i przez ponad cztery lata nie podjął żadnej inicjatywy, robił natomiast wszystko, by pomniejszyć znaczenie i samej tragedii, i prezydenta Kaczyńskiego. I oto – po czterech i pół roku – pojawia się list podpisany przez część rodzin ofiar z apelem do prezydenta Komorowskiego o objęcie patronatem budowy pomnika. Komorowski odpowiada życzliwie. Hanna Gronkiewicz-Waltz nagle objawia się jako zwolenniczka tego pomysłu. Pierwszą moją reakcją było zaskoczenie —przyznaje Jacek Świat. Oraz dodaje, że dziś wie, iż idea listu wyszła z pałacu prezydenckiego, że Bronisław Komorowski napisał go sam do siebie.
Dziś wiem, że przygotowanie listu i zbieranie podpisów trwało kilka tygodni. Do mnie nikt nie zwracał się o podpis, ani nie zaprosił na planowane spotkanie z prezydentem Komorowskim […]. Podobnie zignorowane inne rodziny, również te mieszkające w Warszawie —kontynuuje. Jego zdaniem nasuwa się w związku z tym oczywisty wniosek.
Mamy do czynienia z grą polityczną w przededniu wyborów samorządowych i początkiem kampanii przed wyborami prezydenckimi. Czy się mylę i zbyt surowo oceniam Komorowskiego? —pyta poseł PiS. Według niego to do Komorowskiego należy teraz udowodnienie, że ma dobre intencje, że nie chodzi o cyniczną manipulację.
Na razie takich dowodów nie otrzymałem —przekonuje. I dodaje: Wierzę jednak, że kiedyś ten pomnik w Warszawie powstanie
Jaruzelszczyzna-Komorowszczyzna. Spece od dezinformacji i smoleński pomnik Pomnik smoleński ma być dla Komorowskiego tym, czym dla reżimu Jaruzelskiego było w 1983 r. organizowanie obchodów czterdziestolecia powstania w getcie, a rok później czterdziestolecia Powstania Warszawskiego. Porządni ludzie bojkotowali te inicjatywy, szpicle i koniunkturaliści firmowali je swoimi nazwiskami - pisze Krzysztof Wyszkowski w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Z pewnego punktu widzenia prezydent Bronisław Komorowski znajduje się w sytuacji przypominającej problem, przed jakim trzydzieści lat temu stał były I sekretarz PZPR Wojciech Jaruzelski. Notabene ten ostatni był miłym gościem Belwederu, zapraszanym na narady elity władzy III RP, czyli funkcjonariuszy polskiej wersji postkomunizmu.
Jaruzelski miał wielkie trudności w nawiązaniu kontaktu ze środowiskami patriotycznymi, wykluczającymi współpracę z powodu zamordowania Solidarności i restalinizacji „realnego socjalizmu”.
Komorowski ma podobne trudności z powodu roli, jaką przed 2010 r. odgrywał w obronie WSI, jako formacji spenetrowanej przez GRU, i z powodu tego, że po katastrofie smoleńskiej rzucił się z iście bolszewicką gwałtownością do przechwytywania prerogatyw prezydenckich. Szczególnie tej ich części, która umożliwiła mu zawładnięcie II częścią raportu z weryfikacji WSI. Prowadzone pod jego auspicjami ataki na krzyż na Krakowskim Przedmieściu pokazały wszystkim, którzy nie zamykali oczu na tę obrzydliwość, że oto na czele państwa stanął człowiek niegodny moralnie i pozbawiony odpowiednich kompetencji, ale mający najważniejszą dla Układu III RP cechę – wierność aliansowi Okrągłego Stołu.
W duchu Lenina – bez zmian
Ta sytuacja dowodzi niezmiennej skuteczności „nieśmiertelnych nauk” Lenina, że dla utrzymania władzy można zmienić wszystko, aby tylko w głównych strukturach państwa, a szczególnie służbach specjalnych, utrzymać kierowniczą rolę Układu (dawniej WKPb). To dlatego Komorowski publicznie i prywatnie (tajnie) przyjmował Jaruzelskiego w Belwederze, to dlatego inni funkcjonariusze Układu, tacy jak Adam Michnik, fraternizowali się z Czesławem Kiszczakiem, to dlatego prawo uczestnictwa w polskim życiu politycznym mają tacy „zaufani ludzie KGB” jak Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski. Wszyscy oni korzystają z przechwyconego przez Komorowskiego urzędu prezydenta dla przedłużenia uzależnienia Polski od możnych sąsiadów i utrzymywania opozycyjnej wobec postsowietyzmu części społeczeństwa pod stałym ostrzałem propagandowym.
Psikusy cara
Ten układ sił wydawał się niezwyciężony (wygrali siedem ostatnich wyborów), gdy nagle ów święty postkomunistyczny spokój został zburzony, i to nie przez wrogie siły patriotyczne, ale przez najwyższego gwaranta status quo, dobrodzieja łaskawie patronującego Komorowskiemu – cara Władimira Putina.
I oto na gwałt trzeba było kraść koncepcje, programy i nawet dosłownie kalkować wypowiedzi człowieka, którego jeszcze niedawno usiłowano wykreślić z polskiej pamięci zbiorowej. Oto „Lechem Kaczyńskim” zaczęli mówić i Komorowski, i Tusk, i Sikorski, i gromady funkcjonariuszy informacji, starannie dbając tylko o jedno: żeby nie wspomnieć, iż jeszcze przed chwilą wszystkie te prawdy przedstawiali jako chore koncepty wariata, nieudacznika i zoologicznego rusofoba.
Okazuje się jednak, że nawet pełna mobilizacja koalicji wszystkich ośrodków systemowego kłamstwa nie daje rady zatrzeć w społeczeństwie poczucia, że w tych kręconych przez establishment postkomunistyczny piruetach coś nie trzyma się kupy.
Wypróbowane metody
Co wobec tego ma zrobić prezydent wraz z całą kancelarią i innymi biurami wyspecjalizowanymi w dezinformacji, dezintegracji, dezorganizacji społeczeństwa? Odpowiedź jest prosta jak teoria marksizmu-leninizmu: raz przeprowadzona udanie kombinacja operacyjna powinna być powtarzana w nowych warunkach! Co zrobił Jaruzelski, mogący nosić tytuł „zasłużonego antysemity” w 1983 r., gdy chciał – via Jerozolima – wpłynąć na elity rządzące USA, by zdjęły sankcje nałożone na PRL i Związek Sowiecki? Razem z innymi znanymi żydożercami nagle przeobraził się w filosemitę i zebrał całą agenturę ze środowisk żydowskich krajowych i zagranicznych, by urządzić uroczyste obchody czterdziestolecia powstania w getcie.
Podziemna Solidarność zorganizowała obchody z udziałem Marka Edelmana, byłego dowódcy ŻOB, ale działacze żydowscy z Zachodu zainteresowani biznesami, jakie można robić z reżimem, woleli towarzystwo członka Rady Krajowej PRON Szymona Szurmieja, według dokumentów IPN zarejestrowanego jako wieloletni tajny współpracownik.
Podobnie rok później, gdy przy obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego powstał kłopot ze znalezieniem kogoś mogącego udawać reprezentanta środowiska AK, najbardziej dotkniętego okrucieństwem represji komunistycznych, Jaruzelski z Kiszczakiem sięgnęli po Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, zarejestrowanego według dokumentów IPN jako TW „Zdzisławski”. Wszyscy zainteresowani wiedzieli, że to szpicel, ale propaganda komunistyczna bezczelnie robiła z niego cichego bohatera oporu przeciw sowietyzmowi!
Ponieważ, jak wspomnieliśmy, leninizm pozostaje wiecznie żywy, metodą Jaruzelskiego z usług dywersantów jeszcze częściej korzystał Komorowski. Niby Polska odzyskała niepodległość, niby to już nie jest PRL, lecz RP, ale dobry agent czym starszy, tym lepszy, bo bolszewia może używać argumentu o... miłosierdziu chrześcijańskim.
W tej chwili Komorowski znowu używa metody Jaruzelskiego. Spośród rodzin ofiar katastrofy wyławia się osoby, które miały bezpośrednie lub rodzinne związki z SB, doprasza aktywistów walki z Kościołem i nazywa ich reprezentantami rodzin smoleńskich. Rozpoczęło się to, co świetnie określił Ryszard Makowski na portalu wPolityce.pl jako „Przedwyborczy taniec Platformy na pomnikach smoleńskich”, przypominając, jak „stara, dobra, sowiecka szkoła propagandy nakazywała przejmować symbole i hasła przeciwnika, a także podszywać się pod wszelkie ruchy narodowe podbijanych krajów”. Taki jest sens obecnej kampanii wokół pomnika smoleńskiego, bliźniaczo podobnej do wydarzeń z 1983 r. i 1984 r.
Sprzątają biurka i radzą się stylistów. Popłoch w redakcji przed wizytą Komorowskiego
Pracownicy Gremi Business Communication, wydawcy „Rzeczpospolitej”, mają w trybie pilnym doprowadzić do porządku swoje biurka. Teraz ich stanowisko pracy ma być niemalże sterylnie czyste. Oficjalnie powodem mają być nowe standardy w miejscu pracy, jednak nieoficjalnie mówi się, że wszystko związane jest z czwartkową wizytą Bronisława Komorowskiego.
Jak wynika z informacji portalu press.pl pracownicy Gremi Business Communication otrzymali specjalny okólnik wprowadzający „politykę czystych biurek”. W internecie już pojawiły się komentarze, że wszystko przypomina malowanie trawników w czasach PRL.
„W związku ze stopniową zmianą standardów organizacyjnych oraz konsekwentnym budowaniem nowoczesnego wydawnictwa od 20 października w spółce Gremi Business Communication zaczyna obowiązywać »polityka czystego biurka«” - można przeczytać w okólniku.
Między innymi dziennikarze „Rzeczpospolitej” zostali poinformowani, że w chwili, gdy kończą pracę, na ich biurkach mogą być jedynie komputery i telefony. Wszystkie inne przedmioty, które będą tam pozostawione mają być regularnie wyrzucane przez serwis sprzątający.
- W dobie serwerów przynajmniej część warsztatu dziennikarza może być na dyskach, a nie w postaci stosu papierów na biurku. Tym bardziej że niektóre z nich to poufne dokumenty (...)Poza tym w czwartek 23 października odwiedzi nas prezydent RP Bronisław Komorowski, który z okazji 25-lecia Wolnej Rzeczypospolitej wręczy najbardziej zasłużonym dziennikarzom odznaczenia państwowe. To dobry moment, by zrobić trochę porządku – tłumaczy w rozmowie z press.pl prezes Gremi Business Communication Dariusz Bąk.
Dziennikarze innych redakcji już żartują ze swoich kolegów i koleżanek z „Rzeczpospolitej” i pytają, czy zaczęli już sprzątać swoje biurka. Część pracowników Gremi Business Communication ironizuje nawet, że przed czwartkową wizytą prezydenta uda się po porady stylistów.
„Z każdej drogi można skręcić w lewo, w prawo lub jechać środkiem”. Prezydent otwiera w Rzeszowie węzeł komunikacyjny…
Autostrady, drogi mają, proszę państwa, to do siebie, że – warto to jednak przypomnieć szczególnie w okresie przedwyborczym –z każdej drogi można skręcić w lewo, można skręcić w prawo, ale można też zawsze starać się jechać środkiem polskiej drogi, co warto sobie samemu często powtarzać i szukać tego, co ludzi łączy. Drogi ludzi łączą, nawet sceptycy tymi autostradami jadą, ostatnio do Brukseli.
Taki głęboki wywód zaprezentował w niedzielę prezydent Bronisław Komorowski podczas oficjalnego otwarcia węzła komunikacyjnego al. Wyzwolenia – ul. Warszawska w Rzeszowie. Prezydent Komorowski wraz z prezydentem Rzeszowa Tadeuszem Ferencem symbolicznie zdjęli wstęgę z tabliczki z nazwą ulicy Wyzwolenia. W uroczystości wzięli udział m.in. marszałek Władysław Ortyl, wojewoda Małgorzata Chomycz-Śmigielska, biskup rzeszowski Jan Wątroba, parlamentarzyści i samorządowcy, także spora grupa polityków i kandydatów w listopadowych wyborach samorządowych, głównie z PO, w mniejszym stopniu z SLD.
Impreza miała typowy charakter przedwyborczy, czego nikt nawet nie starał się ukrywać. Kandydatom się nie dziwię – oni w końcu prowadzą kampanię, więc muszą bywać na takich imprezach. Ale prezydentowi Komorowskiemu dziwię się, że zaangażował autorytet swojego urzędu w imprezę, która miała charakter typowo lokalny. Czy gdyby w jakiejś miejscowości otwierano remizę strażacką, to prezydent RP też przetnie wstęgę, jeżeli można byłoby przy okazji podkreślić, że ta remiza to zasługa lokalnych działaczy-kandydatów PO?
Ostatnio lider PO na Podkarpaciu, wiceminister Zbigniew Rynasiewicz, ogłaszając oficjalnie, że Platforma poprze Tadeusza Ferenca na prezydenta Rzeszowa, przekonywał, że element polityczny nie jest w wyborach samorządowych najważniejszy. Jak to się ma do tego, że PO zamieniła zwykłe otwarcie drogi w przedwyborczą partyjną hucpę?
No ale może nie powinno to nas dziwić, bo - że taka hucpa jest rzeczą właściwą, przekonywał sam Bronisław Komorowski: - To jest zawsze okazja do pokazania dorobku, tego, co się zrobiło, zabiegając w sposób uczciwy o głosy wyborców. Tak, idą wybory samorządowe. Tak, to jest ten moment szczególny, kiedy można i należy pokazać to, co się zrobiło, zabiegając o poparcie obywateli w zbliżających się wyborach – stwierdziła głowa państwa. No i wszystko jasne.
Wielką ilością wazeliny uraczył prezydenta RP prezydent Rzeszowa. Tadeusz Ferenc, starający się o czwartą kadencję, były członek Rady Krajowej SLD, startujący pod szyldem własnego komitetu, ale popierany przez PO, SLD i PSL, mówił o „wysokim i trwałym poparciu, jakim pan prezydent (Komorowski – przyp. aut.) cieszy się wśród mieszkańców Rzeszowa” i dziękował „za zawsze okazywaną życzliwość i przychylność dla naszego miasta”. Dał też do zrozumienia, że liczy na kontynuację rządów koalicji PO-PSL oraz prezydenta Komorowskiego po przyszłorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Podczas otwarcia węzła komunikacyjnego grupka młodych zwolenników Nowej Prawicy Janusza Korwina-Mikke rozwinęła transparent „Pozdrawiamy prezydentów koalicji SLD-PO-PSL”. Zostali oni później wylegitymowani przez nieumundurowanych funkcjonariuszy policji. Policja miała oczywiście do tego prawo. Pytanie tylko, po co?
Dramatyczny apel prezydenta do PKW: Podajcie swoje warunki, póki sprawy nie zaszły jeszcze za daleko
Bronisław Komorowski wkroczył w środek najpoważniejszego kryzysu wyborczego w historii III RP.
– Podajcie swoje warunki, póki sprawy nie zaszły jeszcze za daleko – zaapelował w dramatycznym wystąpieniu przed kamerami.
W pierwszych słowach zadeklarował też "maksimum dobrej woli" i chęć "znalezienia wspólnego wyjścia z tej niełatwej sytuacji".
– Jedyne, o co was proszę, to chwila rozmowy jak to między Polakami. Wiedzcie, że jestem do waszej dyspozycji 24 godziny na dobę – przekonywał Bronisław Komorowski, uderzając też w tony osobiste.
– Trzech z Was znam osobiście. To ja wręczałem wam nominacje na członków Komisji, wierząc, że jesteście najlepszymi ludźmi do tego zadania. Chcę nadal w to wierzyć.
Dlatego prezydent – zgodnie z negocjacyjną sztuką – poprosił o "wymianę gestów dobrej woli".
– Dostarczymy wam dwóch informatyków, ale najpierw chcemy zobaczyć protokoły.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
19 lis 2014, 21:41
Re: Kabaret "Pod Bulem"
Odświeżamy pamięć Komorowskiemu! Sprawdź, jak prezydent oburzał się po opóźnieniu podania wyników na Ukrainie!
Pan prezydent Bronisław Komorowski oburzył się dziś na myśl o tym, że ktoś mógłby negować uczciwość niedzielnych wyborów samorządowych. Nawiązując do przedłużającego się czasu oczekiwania na wyniki, Komorowski odparł, że „wszystko się policzy” i zaapelował o spokój.
A my przypominamy reakcję pana prezydenta… w lutym 2012 roku. Przypominamy depeszę PAP w tej sprawie.
Bronisław Komorowski w niedzielnej rozmowie z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem wyraził zaniepokojenie opóźnieniem podania wyniku wyborów oraz mnożącymi się sygnałami o nieprawidłowościach w trakcie liczenia głosów w jednomandatowych okręgach wyborczych
— czytamy.
O szczegółach rozmowy opowiadał prezydencki minister Jaromir Sokołowski. Rozmowa telefoniczna prezydentów odbyła się z inicjatywy Komorowskiego.
Prezydent Bronisław Komorowski rozmawiał dziś z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem. W trakcie rozmowy telefonicznej wyraził zaniepokojenie opóźnieniem podania wyniku wyborów oraz mnożącymi się sygnałami o istotnych nieprawidłowościach w trakcie liczenia głosów w jednomandatowych okręgach wyborczych
— powiedział Sokołowski.
Jak dodał, prezydent Komorowski podkreślił, że „ostatnie wydarzenia na Ukrainie negatywnie wpływają na ogólną ocenę wyborów i mogą zahamować proces zbliżania się Ukrainy do Unii Europejskiej, w tym podpisanie i ratyfikację umowy stowarzyszeniowej”.
Panie prezydencie, to jak to jest z tymi wynikami wyborów? Czy te same standardy przykładamy do realiów Ukrainy i Polski?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Komorowski w 2013 r. odrzucił projekt zabezpieczenia systemu PKW. MAMY DOKUMENT!
"Nie ma konieczności nowelizacji ustawy" w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa wyborów, ponieważ "w polskim prawie wyborczym system informatyczny pełni wyłącznie funkcję wspomagającą". Tak brzmiała odpowiedź kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego z czerwca 2013 r. na ostrzeżenia szefa klubu Prawa i Sprawiedliwości, Mariusza Błaszczaka. Komorowski nie widział powodu do wzmacniania bezpieczeństwa systemu wyborczego PKW.
28 maja 2013 roku do prezydenta Bronisława Komorowskiego dotarł list z alarmującymi informacjami odnośnie systemu organizacji i liczenia głosów w wyborach, razem z propozycją zmian w kodeksie wyborczym. Dokument zawierał projekt zmian, których celem było "zapewnienie cyfrowego bezpieczeństwa wyborów" i uniemożliwienie "ingerencji w procedury demokratyczne suwerennego narodu". Wśród kluczowych propozycji zmian znalazł się m. in. projekt zabezpieczenia systemu liczenia głosów oraz rezygnacja przez Państwową Komisję Wyborczą ze współpracy z Rosją.
W uzasadnieniu znalazł się opis faktów i zdarzeń z ubiegłych lat. We wrześniu 2012 r. opublikowany został raport pt. „Państwowa Komisja Wyborcza uzależniona od rosyjskich serwerów”, w którym opisano problem wykorzystania przez Państwową Komisję Wyborczą serwerów firm, które są w rękach rosyjskich. Jego autor, prof. Jerzy Urbanowicz zmarł dzień po publikacji raportu przez posła PiS, Maksa Kraczkowskiego. Naukowiec chorował na serce.
„Sfałszowanie ostatnich wyborów było stosunkowo proste. Nie twierdzimy, że zostały sfałszowane, ale że była taka możliwość” – pisali autorzy raportu, pytając przy tym „dlaczego ABW pozwoliła, aby serwer do niedawna rosyjskiej firmy obsługiwał wybory w Polsce?"
"Gazeta Polska Codziennie" w lutym 2013 r. informowała z kolei o intensywnych kontaktach między przedstawicielami polskiej i rosyjskiej komisji wyborczej. Współpraca z moskiewskim odpowiednikiem i konferencja organizowana w Rosji wzbudziła wówczas ogromne kontrowersje, jednak szef PKW nie widział w tych działaniach niczego niestosownego. - Rosjanie są ciekawi naszych rozwiązań, a my oczywiście ich – tłumaczył dziennikarzowi "Codziennej" Stefan Jaworski, szef Państwowej Komisji Wyborczej odpowiadając na pytanie dziennikarza "Gazety Polskiej Codziennie".
24 maja 2013 r. delegacja polskiej Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) w ramach drugiej konferencji, organizowanej wspólnie z Centralną Komisją Wyborczej (CKW) Federacji Rosyjskiej, odwiedziła Moskiewską Komisję Wyborczą (MKW). - Podczas wizyty w MKW przy „okrągłym stole” uczestnicy konferencji oraz przedstawiciele MKW omówili aktualne kwestie organizacji wyborów w szczególności tworzenia systemów komisji wyborczych w Rosji i Polsce – pisała w komunikacie PKW.
Kilka dni po ujawnieniu tej informacji, szef klubu PiS, Mariusz Błaszczak napisał oficjalny list do prezydenta Bronisława Komorowskiego. "Prawo i Sprawiedliwość uznaje za niezbędne wprowadzenie jak najszybszej nowelizacji Kodeksu Wyborczego i wprowadzenie do niego zapisu zgodnie z którym PKW może współpracować jedynie z odpowiednimi organami wyborczymi państw Unii Europejskiej bądź NATO. Ponadto PiS uważa, że należy wprowadzić przepis wyraźnie stanowiący, że właścicielem i wyłącznym dysponentem serwerów, na których znajduje się oprogramowanie opisywane w kodeksie wyborczym, jest PKW" - pisał przewodniczący klubu Prawo i Sprawiedliwość.
Jak czytamy w dokumencie z 2013 r. "kluczowy zapis zaproponowanych zmian stanowi, że serwery mogłyby się znajdować na terytorium Polski, w pomieszczeniu będącym w wyłącznej dyspozycji Państwowej Komisji Wyborczej. Dodatkowo PKW nie może powierzyć podmiotom zewnętrznym tworzenia systemu liczenia głosów.".
Do swojego pisma Mariusz Błaszczak dołączył konkretne propozycje zmian w kodeksie wyborczym:
Odpowiedź w tej sprawie, w imieniu prezydenta Komorowskiego, w czerwcu 2013 r. wystosował Jacek Michałowski. W swoim piśmie "uprzejmie poinformował", że "po analizie przedłożonych propozycji w zestawieniu z obowiązującą regulacją nie dostrzega się konieczności nowelizacji ustawy w proponowanym przez Pana Przewodniczącego zakresie", a "w polskim prawie wyborczym system informatyczny pełni wyłącznie funkcję wspomagającą, ponieważ ustalanie wyników głosowania odbywa się metodą tradycyjną."
Kancelaria prezydenta Bronisława Komorowskiego nie widziała problemu bezpieczeństwa systemu PKW w kontekście liczenia głosów. - Państwowa komisja wyborcza na podstawie danych otrzymanych za pośrednictwem sieci elektronicznego przekazywania danych - jedynie wstępnie ustala liczbę głosów ważnych oraz głosów ważnych oddanych na listy kandydatów poszczególnych komitetów wyborczych w skali kraju - pisał do Błaszczaka Michałowski.
Pismo z kancelarii prezydenta Bronisław Komorowskiego:
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Wczoraj zakazał krytyki PKW. Gdy to samo działo się na Ukrainie - "wyrażał zaniepokojenie"
- Nie ma zgody na kwestionowanie uczciwości wyborów, na przykład przez lansowanie szkodliwej tezy o konieczności powtórzenia wyborów. To odmęty szaleństwa - grzmi prezydent Bronisław Komorowski, broniąc PKW, mimo kolejnych informacjach o rażących błędach i fałszerstwach wyborczych. Gdy dwa lata temu na Ukrainie opóźniało się ogłoszenie wyników - zadzwonił "zaniepokojony" do prezydenta Wiktora Janukowycza.
"Prezydent Bronisław Komorowski w niedzielnej telefonicznej rozmowie z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem wyraził zaniepokojenie opóźnieniem podania wyniku wyborów oraz mnożącymi się sygnałami o istotnych nieprawidłowościach w trakcie liczenia głosów w jednomandatowych okręgach wyborczych." - to fragment oficjalnego komunikatu kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego z 4 listopada 2012 r.
Komorowski podkreślał przy tym, że "ostatnie wydarzenia na Ukrainie negatywnie wpływają na ogólną ocenę wyborów". Powodem oburzenia i zaniepokojenia był fakt, że Centralna Komisja Wyborcza Ukrainy w tydzień zdołała podliczyć 99,91 proc. głosów, ale cały czas nie miała wyników z części okręgów jednomandatowych.
Wczoraj Bronisław Komorowski wyraził swoje oburzenie jakimikolwiek sugestiami fałszerstw wyborczych w Polsce i krytyką PKW. Każdego kto podnosi rękę na komisję wyborczą nazwał szaleńcem. - Nie ma zgody na kwestionowanie uczciwości wyborów, na przykład przez lansowanie szkodliwej tezy o konieczności powtórzenia wyborów. To odmęty szaleństwa - powiedział w krótkim oświadczeniu i opuścił konferencję prasową.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Panie prezydencie, co z pana pamięcią? Przypominamy, jak Komorowski w 2007 r. domagał się misji OBWE w wyborach w Polsce i mówił o dyktatorach!
Podejście prezydenta Bronisława Komorowskiego do zamieszania wokół tegorocznych wyborów samorządowych naprawdę przekracza granice przyzwoitości. Komorowski zdążył już skierować wobec mających wątpliwości słowa o „odmętach szaleństwa” i zaapelował, by „nie siać wiatru”.
Prezydent nie kryje oburzenia, choć w innym przypadku - co wskazaliśmy, przypominając jego słowa o wyborach na Ukrainie, potrafił wyrazić zaniepokojenie przedłużającym się okresem podania wyników…
Ale nie trzeba zaglądać na Ukrainę, by pokazać, jak pryncypialny, domagający się zachodnich standardów i oburzony był pan prezydent w kwestii wyborów. Oto rok 2007, przyspieszone wybory po dwuletnich rządach Prawa i Sprawiedliwości.
Przemieszczamy się naszym wehikułem czasu i zaglądamy do depeszy PAP…
Wiceszef PO Bronisław Komorowski ocenił, że polski rząd popełnił błąd nie wyrażając zgody na przyjazd obserwatorów OBWE do Polski w czasie październikowych wyborów. (…) Według Komorowskiego, Polska może wycofać się z tej błędnej decyzji „poprzez ruch do przodu”, czyli wystąpienie z zaproszeniem dla obserwatorów
— czytamy.
Komorowski wystąpił wówczas razem ze Stefanem Mellerem, przekonując, że obserwatorzy OBWE podczas wyborów w Polsce są po prostu koniecznością.
Komorowski zgodził się z opinią Mellera, że problem zaproszenia obserwatorów na wybory do Polski w ogóle nie powinien się pojawić, ponieważ każdy kraj członkowski OBWE na mocy dokumentu kopenhaskiego z 1990 roku przyjął zobowiązanie do ich zapraszania. Wiceszef PO podkreślił, że nie należało się obrażać na notę OBWE. Zamiast robić wrażenie, że chcemy się bronić przed najazdem obcych „Hunów” z OBWE, należało czym prędzej zaprosić. A OBWE by przyjechało, albo nie - mówił Komorowski. W jego ocenie, jeżeli Polska nie zgodzi się na przyjazd obserwatorów OBWE, będzie to skutkowało tym, że „każdy dyktator, albo każdy nie respektujący mechanizmów demokratycznych” od tej pory będzie mógł się na to powoływać, odmawiając ich przyjęcia
— mówił przyszły prezydent.
Jakże się zmieniła optyka pana prezydenta… Dziś już nie mówi się o „Hunach z OBWE”, o „dyktatorach” i zakazuje się mieć wątpliwości. A wówczas, w roku 2007, jeszcze PRZED wyborami, można było oskarżać o chęć sfałszowania głosowania.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… Zwłaszcza, gdy siedzi się w Pałacu Prezydenckim…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Panie prezydencie, a może tak lewatywa dla wszystkich protestujących. Nie zastanawia pana nagły przypływ sympatii wyborców do PSL?
Przedłużający się skandal wyborczy musiał na tyle zaniepokoić otoczenie prezydenta Komorowskiego, że uradzono odroczenie jego przyszłotygodniowej wizyty w Japonii, co więcej po parodniowym namyśle udzielił on wczoraj wywiadu zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi Piotrowi Kraśce w TVP INFO.
Niepokój otoczenia prezydenta wzmogły najprawdopodobniej czwartkowe demonstracje młodych ludzi z różnych odłamów ruchu narodowego w Warszawie i innych miastach, a także krótkotrwała okupacja gmachu PKW przez część demonstrantów i związana z tym interwencja policji.
W związku z tą interwencją doszło zresztą do skandalu polegającego na zatrzymaniu przez policję dwójki dziennikarzy i fotoreportera (dziennikarze TV Republika, fotoreporter PAP) którzy dokumentowali przebieg działań policji, ba wspomniani dziennikarze byli wczoraj sądzeni w przyśpieszonym trybie (zajmą się tym na pewno międzynarodowe organizacje pilnujące wolności mediów).
Mimo tego, że po 5 dniach od zakończenia wyborów, PKW nie ogłosiła ich wyników do powiatów i samorządów województw, z całego kraju napływają medialne informacje o ogromnej skali nieprawidłowości zarówno jeżeli chodzi o przygotowanie wyborów, ich przebieg i proces liczenia głosów, kolejni członkowie Komisji składają rezygnacje z pełnionych funkcji, prezydent Komorowski jest przekonany, że były one wiarygodne.
W prezentowaniu takiego poglądu nie przeszkadzają mu ani informacje prezentowane od kilku dni przez informatyków w różnych mediach, że można było wejść do systemu informatycznego i dopisywać, bądź odejmować głosy określonym kandydatom (mógł to zrobić ich zdaniem średnio zdolny początkujący student informatyki) ani też zatrważająco wysoka liczba głosów nieważnych sięgająca w wyborach do sejmików 20% w skali województw, a często 30 i 40% w skali powiatów.
Nie zastanawia także prezydenta Komorowskiego nagły przypływ sympatii wyborców dla kandydatów PSL zarówno na poziomie wyborów do powiatów ale przede wszystkim do sejmików, w których to ta partia często podwajała swoje poparcie sprzed 4 lat (sięgało ono 30-40%), choć dramatyczna sytuacja na wsi, w tym szczególnie w rolnictwie, powinna raczej zniechęcać do głosowania na przedstawicieli tego ugrupowania.
Wszystko to dla prezydenta Komorowskiego nie są powody, żeby doprowadzić do politycznej zgody na przygotowanie i przeprowadzenie przez Parlament ustawy o skróceniu kadencji obecnie wybranych władz samorządowych.
Taką ustawę można przygotować przy zgodzie wszystkich sił politycznych zasiadających w Parlamencie w najbliższym czasie, a nowe wybory przeprowadzić razem z prezydenckimi albo parlamentarnymi w przyszłym roku.
Inaczej wyłonione w obecnych wyborach władze samorządowe, będą miały poważnie osłabiony demokratyczny mandat do sprawowania władzy, co więcej wyborcy mogą dojść do wniosku, że jeżeli przy takiej skali nieprawidłowości, można zalegalizować wybory, to naprawdę nie warto uczestniczyć już w żadnych następnych.
Prezydent Komorowski ewentualne skrócenie kadencji władz samorządowych nazywał „bzdurą szkodliwą dla demokratycznego systemu” albo „robieniem ludziom wody z mózgu”.
Żalił się, że partie opozycyjne uruchomiły w związku z tą sytuacją kampanię antyprezydencką, sugeruje że ordynacje wyborczą można zmienić dopiero po wyborach parlamentarnych w przyszłym roku (choć 10 poprawek Prawa i Sprawiedliwości do tej ustawy w tym między innymi zainstalowanie kamery internetowej w każdym lokalu wyborczym skierowanej na urnę wyborczą, a po zakończeniu głosowania obserwującą liczenie głosów i sporządzanie protokołu), wreszcie na sugestię, że nie da się już przygotować nowego systemu informatycznego na wybory prezydenckie w przyszłym roku, podpowiada liczenie tych wyborów „na piechotę”.
Prezydent Komorowski był tak pobudzony podczas tego wywiadu, używał tak radykalnych określeń w stosunku do opozycji, że wydawało mi się iż na koniec rozmowy zasugeruje „lewatywę” dla wszystkich tych, którzy protestują w związku z tym skandalem wyborczym (jak to nawiązując do wojaka Szwejka zaproponował protestującym podczas jego wizyty w Krakowie) ale na szczęście od tego pomysłu odstąpił.
Nigdy nie czytałem tylu banialuk na temat „zagrożeń procesu wyborczego” i nie słyszałem tylu niedorzecznych wypowiedzi, których autorzy prześcigają się w kreśleniu wizji sfałszowanych wyborów.
Wielki musi być deficyt zdrowego rozsądku, jeśli nikomu nie przyjdzie do głowy, że lament nad kontr-działaniami przeciwnika jest oczywistym nonsensem, nie tylko niegodnym człowieka rozumnego, ale niewartym poważnego traktowania. Nawet średnio rozgarnięty odbiorca powinien wiedzieć, że przeciwnik jest po to, by przeszkadzać, psuć szyki, oszukiwać i kłamać i jeśli po siedmiu latach doświadczeń kogoś zaskakują postępki reżimu, niech nie zawraca sobie głowy polityką i zajmie bardziej pożytecznym zajęciem. Odnoszę wrażenie, że ten powszechny harmider ma usprawiedliwić lenistwo opozycji i przygotować elektorat na gładkie przełknięcie kolejnej porażki.
Najbardziej absurdalnie brzmią dziś tezy, w których działaniom PKW związanym z testowaniem oprogramowania wyborczego przypisuje się nieudolność lub obdarza je mianem błędu. Tymczasem w kombinacjach opartych na kreowaniu „mętnej wody” nie może być mowy o jakiejkolwiek przypadkowości. Im więcej zamieszania, nieokreśloności i chaosu – tym lepiej dla tych, którzy kontrolują procesy wyborcze. Jestem przekonany, że starsi panowie z szacownej instytucji PKW doskonale wiedzą na czym polega zabawa z „awariami systemu” i nie po to przez wiele miesięcy selekcjonowali firmy administrujące ten system, by udzielać dziś rzeczowych wyjaśnień lub obawiać się konsekwencji. W sukurs ich odczuciom idą opowieści „naszych” mediów o indolencji „leśnych dziadków” i równie miłe dla ucha insynuacje o możliwych nieprawidłowościach i błędach. Głoszone w przeddzień wyborów zdają się usprawiedliwiać własne nieróbstwo i niekompetencje.
Póki trwa ten szum, nikt nie zada pytania – co przez wiele miesięcy robiła opozycja i wtórujący jej żurnaliści „wolnych mediów”, by zapobiec takim scenariuszom i zapewnić wyborcom udział w uczciwych wyborach? Ile pieniędzy przeznaczono na kontrolowanie procesu wyborczego, jak informowano opinię publiczną na Zachodzie o przypadkach fałszowania wyników, ilu niezależnych obserwatorów ściągnęła dziś opozycja? Zamiast dziwić się, że przeciwnik robi swoje, może od takich pytań należy zacząć refleksję nad farsą wyborczą? (....)
W ostatnim roku opozycja nie dopilnowała i kompletnie zbagatelizowała kampanię referendalną oraz wybory do PE. Oficjalne deklaracje o „pilnowaniu” i tworzeniu „korpusów ochrony” trzeba włożyć między bajki i uznać za przejaw niebywałej arogancji lub cynizmu przedstawicieli PiS. Jedynym efektem szumnie zapowiadanej akcji „Uczciwe wybory” był kilkustronicowy „raport” o treści przypominającej wypracowanie gimnazjalisty. Zawierający liczne błędy i komunały, napisany w sposób niechlujny i nieprofesjonalny. Nie tylko nie wymieniono w nim wielu istotnych nieprawidłowości, nie dostrzeżono specyfiki przedwyborczych przetargów oraz treści dokumentów produkowanych przez PKW, ale nie odpowiedziano na najważniejsze pytanie: z jakiego oprogramowania i czyich serwerów korzystała PKW w trakcie tych wyborów? Gdy kilka dni później Sąd Najwyższy odrzucił wszystkie protesty PiS, informacja na ten temat nie została nawet ujawniona przez „nasze” media i została przemilczana przez opozycję. (...) Najbardziej bulwersuje jednak uprawianie nachalnej demagogii i zapewnienia o „pilnowaniu wyborów”. Wzorem lat ubiegłych próbuje się zwołać „pospolite ruszenie” i przy udziale wolontariuszy oraz ręcznego liczenia głosów kontrolować proces wyborczy. Autorzy tej akcji nie chcą pamiętać, że są to działania połowiczne i skazane na porażkę. Nie tylko z powodu niedostatecznej obsady komisji wyborczych i ułomności tej metody, ale z uwagi na istnienie nieprzekraczalnej bariery - głównego strażnika interesów reżimu, jakim jest Sąd Najwyższy, do którego trafiają protesty wyborcze. Nie zdarzyło się jeszcze i nie zdarzy, by organ ten orzekł o nieważności wyborów, z tak błahej przyczyny jak fałszerstwo wyborcze. Ponieważ partia opozycyjna szczególnie dba o „demokratyczny wizerunek” III RP na arenie międzynarodowej, nawet najbardziej ordynarne oszustwa nie są w stanie podważyć tej praktyki. (...) Gdyby opozycja miała zamiar realnie kontrolować proces wyborczy, elektorat PiS musiałby poznać odpowiedzi na te pytania. W przeciwnym wypadku – jesteśmy świadkami ponurej inscenizacji, której efektem będą przegrane wybory. Jeśli w tak ważnej kwestii wyborcom mają wystarczać puste deklaracje polityków lub zapewnienia redaktorów naczelnych – nikt nie będzie miał prawa podważać legalności procesu wyborczego. Już dziś można uznać, że „pilnowanie” polegające ma pracy wolontariuszy i oparte na aktywności obywatelskiej, będzie działaniem nieskutecznym i zaledwie pozorującym prawdziwą kontrolę. I choć zabieg ten pozwoli „naszym” deliberować nad sfałszowanymi wyborami i zrzucać odpowiedzialność na „onych” i „ruskie serwery” - w żadnym stopniu nie uchroni opozycji przed kolejną porażką.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników