Jak odwrócić kota ogonem, gdy upada haniebne kłamstwo o alkoholu we krwi gen. Błasika? Agnieszka Kublik potrafi: „Macierewicz, Wielki Śledczy Smoleński, w pułapce”
Jak daleko można się posunąć w manipulacji i naginaniu faktów dotyczących tragedii smoleńskiej? Dla „michnikowego szmatławca” nie ma żadnych granic. Redaktor Agnieszka Kublik nawet obalenie haniebnego kłamstwa Rosjan, kolportowanego w Polsce m. in. przez niektóre media, jakoby gen. Andrzej Błasik był na pokładzie tupolewa pijany, potrafi obrócić w groteskę.
W jaki sposób „GW” i jej pierwsze „smoleńskie” pióro reagują na komunikat z ustaleń Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego stwierdzający, że we krwi śp. gen. Błasika nie było ani kropli alkoholu? Czy zauważają ile krzywdy i bólu spowodowały te podłe insynuacje? Czy wspominają o perfidii Rosjan, którzy puścili w świat kłamstwo o pijanych polskich pilotach? Nic z tych rzeczy. W papierowym wydaniu „Wyborcza” poświęca sprawie krótką agencyjną notkę, a w Internecie Kublik określa ustalenia biegłych jako… pułapkę dla Antoniego Macierewicza.
Macierewicz, Wielki Śledczy Smoleński, w pułapce. Sam ją na siebie zastawił, czyli mu się należało – ogłasza Kublik w tytule swego komentarza.
Publicystka prześlizguje się nad ustaleniem IES, że we krwi gen. Błasika i 20 innych ofiar tragedii smoleńskiej, których próbki ciał badali krakowscy biegli, nie było śladu alkoholu. Najważniejsze dla Kublik jest to, że biegli wykluczyli „długotrwałe przebywanie objętych badaniem osób w atmosferze zawierającej znaczne stężenia tlenku węgla, które mogłyby doprowadzić do śmiertelnego zatrucia tą substancją”, co ma rzekomo wykluczyć, iż na pokładzie tupolewa doszło do eksplozji.
I to drugie stwierdzenie jest nawet istotniejsze niż pierwsze, wyklucza wybuch, pożar, czyli zamach. To kolejny dowód, że go nie było – twierdzi Kublik.
Co teraz zrobi Macierewicz? Albo przyjmie do wiadomości ustalenia krakowskich biegłych w całości - i te dotyczące obecności alkoholu we krwi, i te stężenia tlenku węgla w atmosferze - albo je w całości odrzuci. Chyba, że jest zdolny, zdolny do wszystkiego, i wyłuska z ekspertyzy tylko te wnioski, które mu pasują – pisze specjalistka od wyłuskiwania wniosków, które pasują „GW”…
Żołnierz strzela, gdzie mu każą… Rano Wroński pyta: „jaki rząd w Polsce chciałby mieć Putin?”, a po południu ostrzega: Rosja zagraża wszystkim
A miało być tak pięknie… Rano Paweł Wroński po raz kolejny przystąpił do przekonywania, że to wiernopoddańcza polityka Platformy Obywatelskiej serwowana Europie od lat jest lepszym pomysłem dla Polski. Po południu ostrzegał przed Putinem.
Jeszcze rano publicysta „michnikowego szmatławca” przekonywał, że polityka śp. Lecha Kaczyńskiego była błędem.
Problem polityki Lecha Kaczyńskiego polegał na tym, że chciał on nieustannie prowadzić „politykę samodzielną” i tworzyć „koalicję słabych” wobec „głównego nurtu Unii Europejskiej”. Do koalicji słabych jednak nikt nie chciał należeć, a polityka Unii Europejskiej nie kształtowała się w Warszawie. Prezydent Kaczyński Unii nie znał, nie lubił, a niektórych przywódców, z Nicolasem Sarkozym i Angelą Merkel na czele, zraził do siebie. Zapłacił za to izolacją — twierdził Wroński, powtarzając stereotypy i fałszywy obraz prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego.
W sporze o to, jaką linię polityczną powinna prowadzić Polska opowiedział się jasno po stronie obecnych decydentów.
Zapewne PiS-owi trudno to przyznać, ale obecna sytuacja z dobrymi i złymi konsekwencjami w relacjach Zachód-Ukraina jest w jakiejś mierze pochodną polityki duetu Tusk-Sikorski. To paradoks, ale szefowi polskiego MSZ udało się przekształcić słuszną, ale nieskuteczną politykę Kaczyńskiego stawiającą na samodzielność Ukrainy w politykę skuteczną. (…) Dla Ukraińców atrakcyjna nie była i nie jest Polska jako taka, ale Unia Europejska, którą Polska reprezentuje — pisał Wroński.
Skrzętnie ominął jednak fakt, że to również rządzący obecnie Polską ludzie są odpowiedzialni za rozpasanie Putina i Rosji. Ich przyzwolenie m.in. na smoleńskie skandale pokazało Rosji, że Zachodu nie trzeba traktować poważnie. Wroński swój tekst zakończył skandalicznym rozważaniem, jaką polską władzę wolałby Putin.
Pytanie: „Jakiej polityki zagranicznej Polska potrzebuje?”, można przekornie zamienić na pytanie: „Jaki rząd najchętniej w Warszawie witałby teraz Władimir Putin?”. Czy taki, który ma silną pozycję, aktywnie działa na forum Unii Europejskiej, stara się utrzymywać poprawne relacje z sąsiadami, a także - o ile się da - z samą Rosją? Czy wolałby rząd podkreślający dumę narodową, wiecznie obrażony, izolowany, ogarnięty fobiami: antyrosyjską i antyniemiecką? Na szczęście to nie Putin będzie wybierał władze w Warszawie — wskazywał dziennikarz „GW”, pisząc niemal wprost, że Polacy decydując na kogo głosować powinni wziąć pod uwagę to, co Putin o Polsce i polskich władzach może pomyśleć.
Ci, którzy teksty Wrońskiego chcą traktować poważnie – może są tacy, mogliby podejrzewać, że publicysta „GW” ma rozdwojenie jaźni. Jeszcze tego samego dnia na stronie „Wyborczej” pokazał się zupełnie inny tekst, w którym Wroński grzmi: Orędzie Putina pokazało, że Rosja ponownie staje się zagrożeniem. Wroński wskazuje, że Putin zagraża…wszystkim.
Decyzja Putina o aneksji Krymu oznacza, że skończył się w Europie czas, w którym granice są bezpieczne, a politykę uprawia się bez użycia siły. Rosja ponownie staje się zagrożeniem. (…) Po okresie smuty, gdy Rosja traciła pozycję imperium, gdy odchodzili od niej przymusowi sojusznicy, kolejne prowincje, gdy NATO rozszerzyło się na Wschód, prezydent Władymir Putin mówi całemu światu: Dość! Nikt już nie będzie poniżał Matuszki Rossiji! (…) Po tym jak Putin usiłował szantażować Ukrainę, a na koniec pozbawił ją Krymu, rozwiewa złudzenia wielu zachodnich polityków - że Rosja jest normalnym, obliczalnym krajem, z którym można prowadzić normalne interesy — tłumaczy Wroński.
Publicysta musiał być nie pocieszony. Czyżby Putin nie czytał jego porannego komentarza dla „Wyborczej”? Przecież Wroński jasno ustawił władcę na Kremlu w pozycji tego, który ma być odniesieniem dla polskiej polityki kadrowej, ma być brany pod uwagę przy decyzjach wyborczych. A tu taki klops…
Nagle okazało się, że prezydent Rosji jest niewiarygodny i groźny. Wrońskiego Putin mógł przyprawić o zawrót głowy. Wszak popierał on i stawiał na piedestale tych, którzy z polityki uległości wobec Rosji zrobili swój sztandarowy projekt, a nagle okazało się, że przed Kremlem trzeba ostrzegać.
Całe szczęście, że w „GW” do poglądów i konsekwencji nie przywiązuje się większego znaczenia. Inaczej Wroński mógłby doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu. A tak… dozna tylko kolejnego wdzięcznego spojrzenia rządzących. Żołnierz strzela gdzie mu dowódcy każą… A czytelnicy „GW” i zwolennicy władzy nie muszą kojarzyć, że Wroński popołudniu zaprzeczył swojemu tekstowi z rana.
„Rządzący za pomocą pieniędzy publicznych wpływają na tych, którzy trzymają wybrane media”. Poseł Kwiatkowski o mediach dla rządu równych i równiejszych.
Tygodnik „wSieci” przeanalizował w ostatnim numerze ogólnodostępne dane dotyczące rynku tygodników opinii podawane przez firmę AGB Nielsen Audience Measurement. Analiza rynku tygodników w latach 2009 – 2013 wykazała, że większość wydatków reklamowych sektora publicznego, czyli spółek Skarbu Państwa (50,23 procent) trafia do „Wprost”, choć tytuł ten ma jedną z najniższych sprzedaży, a zarazem najwyższy koszt dotarcia reklamy do klienta wśród badanych pism.
Czy największa partia opozycyjna sprawdzi system zasilania przez spółki skarbu państwa jednych mediów, przy całkowitym pominięciu innych, zapytaliśmy Adamem Kwiatkowskiego, przewodniczącego sejmowego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa.
wPolityce.pl: Czy zespół, którym pan kieruje, będzie interesował się przepływami pieniędzy ze spółek Skarbu Państwa do wybranych mediów? Czy są do tego narzędzia?
Adam Kwiatkowski: Na posiedzeniu zespołu, na którym prezentowaliśmy raport o wydatkach ministerstw i kancelarii premiera na reklamy i ogłoszenia, zapowiedzieliśmy, że będziemy starali się znaleźć odpowiedź na pytanie, gdzie spółki Skarbu Państwa, fundusze, jednostki podległe ministerstwom lokują pieniądze przeznaczone na reklamę. Ze strony posłów Prawa i Sprawiedliwości zostało w tych sprawach wystosowanych sporo interpelacji, na które zaczynają spływać pierwsze odpowiedzi. Długo trwa tworzenie takich raportów. Ten poprzedni (dotyczący wydatków ministerstw i Kancelarii Premiera – przyp. red.) był tworzony siedem lub osiem miesięcy, bowiem urzędnicy niechętnie dzielą się informacjami na temat swoich wydatków.
Badamy też prenumeraty, tzn. w jakich resortach, w jakiej liczbie i jakie tytuły są prenumerowane w poszczególnych urzędach. Pracujemy nad mapą przepływów środków na ten cel. To co napisał tygodnik „wSieci”, w jakimś sensie koresponduje z naszymi działaniami. Wiem też, że Solidarni 2010 obserwowali przez jakiś czas media i stworzyli własny raport. Na jednym z najbliższych posiedzeń zespołu wrócimy do tej sprawy.
Czy z dokumentów, które już są w posiadaniu zespołu wynika, że prorządowość mediów to kwestia tylko i wyłącznie przekonań ich właścicieli i redaktorów, czy determinuje ją również zainteresowanie „szeleszczącymi” argumentami?
Nie ma wątpliwości, że pewne media są bardzo faworyzowane, zaś inne tak jakby nie istniały. Warto zwrócić uwagę, że dużo akcji informacyjnych urzędów centralnych jest publikowanych w takich właśnie mediach preferowanych. Pojawia się więc zagrożenie, że Polacy, którzy nie sięgają po takie pisma, o wielu sprawach nie są właściwie informowani.
Mam wrażenie, że dziś rządzący wykorzystują pieniądze publiczne, bo przecież oni nimi dysponują, aby wpływać na tych, którzy trzymają wybrane media, tworzą portale internetowe, stacje radiowe i telewizyjne.
W 2012 r. TVN otrzymał dużo więcej pieniędzy niż telewizja publiczna. Abstrahując od tego, jaka jest TVP. W naszym raporcie widać wyraźnie, że np. do najbardziej poczytnego „Gościa Niedzielnego” nie jest kierowany strumień reklam i ogłoszeń rządowych, choć – kierując się zasadą zysków – powinien trafiać tam, gdzie jest najwięcej czytelników. Nie chodzi więc o to, aby z ogłoszeniami dotrzeć do jak największej liczby odbiorców, do jak największej części społeczeństwa, lecz aby w określonych mediach ulokować pieniądze. Nie dziwią więc takie sytuacje, gdy na posiedzeniu w sprawie Ukrainy był Jarosław Kaczyński, a nie było Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego, a reporterka TVN powiedziała, że nie było Kaczyńskiego. Jak się pozestawia ze sobą fakty przepływu pieniędzy do pewnych mediów z tym, jak prezentują one informacje, to wyłania się spójny obraz.
Czy nie warto sprawdzić, czy w takim przymuszaniu spółek Skarbu Państwa do opłacania reklam w wybranych mediach nie ma pozaustawowego tworzenia dodatkowych, pobocznych, ukrytych przed opinią publiczną budżetów wyborczych? Takich, których nie trzeba zgłaszać do Państwowej Komisji Wyborczej?
Na pewno nie da się tego wykluczyć i będziemy się temu przyglądać. My jako zespół jesteśmy otwarci na spotkania z dziennikarzami badającymi sprawy, o których teraz rozmawiamy. Bardzo byśmy byli radzi, gdyby autor tekstu w tygodniku „wSieci” (Andrzej Rafał Potocki – przyp. red.) zechciał podzielić się formalnie z zespołem swoją wiedzą. Nawet na czas takiego wysłuchania możemy specjalnie zebrać zespół, bo sprawy te są bardzo poważne.
„Wyborcza” zadowolona z efektów swej propagandy. Jej smoleński sondaż jednak mówi niewiele
Rys. Andrzej Krauze
Zamach w Smoleńsku został wykluczony przez prokuraturę? Oczywiście nie. Po raz kolejny wojskowi prokuratorzy powtórzyli to na poniedziałkowej konferencji prasowej. Co innego sączą w głowy Polaków rządowi propagandyści. Z premierem na czele, z ludźmi z komisji Millera i zespołu Laska oraz – mający najtrudniejszy, bo oznaczający codzienna harówę, odcinek – z redakcji wspierających oficjalną, pełną luk i logicznych dysonansów narrację.
Prym wiedzie tu „michnikowy szmatławiec”, drukująca kolejne „kublikacje”. Ich autorka, nieoceniona Agnieszka K. tym razem w czołówkowym tekście analizuje sondaż, jaki dla „GW” przeprowadziła pracownia Millward Brown.
Wniosek: Przytłaczająca większość Polaków - i jest ich coraz więcej - uważa katastrofę smoleńską za zwykły wypadek lotniczy. Ale rośnie też grupa osób wierzących w zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Czy faktycznie badani wierzą w „zwykły wypadek”? Abstrahując od tego, że trudno zdefiniować to określenie, zerknijmy do tekstu: Na początku kwietnia ankieterzy zadali pytanie: „Która z przyczyn katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. jest Pana/Pani zdaniem najbardziej prawdopodobna?”. Badani mieli do wyboru: błąd pilotów lub kontrolerów lotu; zamach, spisek przeciwko prezydentowi; naciski na pilotów, aby lądowali bez względu na trudne warunki; ogólny bałagan w instytucjach odpowiedzialnych za lot; inna przyczyna; nie wiem lub trudno powiedzieć (mogli zaznaczyć najwyżej dwie odpowiedzi).
Oto wyniki: — naciski na pilotów: 32 proc — błąd pilotów lub kontrolerów: 30 proc. — ogólny bałagan: 29 proc. — zamach lub spisek: 23 proc.
11 proc. pytanych nie wskazało żadnej z powyższych odpowiedzi.
Nie ma sensu wdawać się w niuanse i analizować, czy ewentualny błąd kontrolerów mógł być przypadkowy czy celowy, czy nie może jednocześnie oznaczać elementu zamachowego, czy można do jednej kategorii wrzucić ew. błędy pilotów i kontrolerów itd. W ogóle nie należy przywiązywać specjalnej wagi do wyników, które we wszystkich podobnych badaniach są zbliżone. Taki sondaż niewiele nam powie i niewiele do wyjaśnienia narodowej tragedii wnosi. Spełnia wyłącznie propagandową funkcję. I tylko to jest w tej „kublikacji” ważne.
Wyborcza zagłębia się w karkołomne szczegóły: Ci, którzy wybrali taką odpowiedź (zamach lub spisek – przyp. red.), wskazali też inne, sprzeczne z zamachem przyczyny: 15 proc. - naciski na pilotów, 14 proc. - ogólny bałagan, a 4 proc. - błąd pilotów lub kontrolerów lotu. W sumie co trzecia osoba z grupy wierzącej w zamach wymieniła więc ustalenia z raportu rządowej komisji Jerzego Millera - dokumentu uważanego za kłamliwy przez polityków PiS i sejmowy zespół Antoniego Macierewicza powołany przez tę partię.
Prawda, że ładna konkluzja? 1/3 wierzących w zamach wierzy w raport Millera – snuje wywód Kublik. Gratulacje! Czerska logika na najwyższym poziomie.
Dalej omawiana „kublikacja” skupia się już tylko na manipulacji: Szanse, że Macierewicz smoleńską wiarą w zamach zarazi więcej niż 25 proc. dorosłych Polaków, są zerowe. Ale ci, którzy wierzą, będą wierzyć bez względu na to, jakie dowody pokaże prokuratura. Sprawa smoleńska na trwałe weszła do polskiej mitologii mówi prof. Czapiński, dyżurny antysmoleński socjolog. A Kublik może skorelować jego słowa z tytułem na pierwszej stronie:
I ciągnie: Międzynarodowe dane potwierdzają, że ok. 30 proc. społeczeństwa łatwo daje wiarę teoriom spiskowym.
Jakie dane? Jakie teorie spiskowe? Kublikowej zapewne chodzi o jedną szufladę aberracji – od Smoleńska, poprzez spisek amerykańskich generałów 11/09 po porwania krów przez UFO, o czym co jakiś czas lubią donieść tabloidy.
Kolejny naukowiec, po jakiego sięgnęła Agnieszka K. to prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczna. Jej zdaniem coraz większa wiara Polaków w wyjaśnienia komisji Millera, to m.in. zasługa pracującego od roku zespołu dr. Macieja Laska.
Pytanie, czy w ogóle taka tendencja (o rosnącej wierze w raport Millera) istnieje, skoro parę zdań wcześniej czytamy u Kublik: W zamach lub spisek wierzy 23 proc. ankietowanych - to dużo więcej niż przed rokiem (17 proc.) i dwa lata temu (12 proc.). Czy do wzrostu tych wskaźników też przyczynił się doktor Lasek i jego pomagierzy? Pani Agnieszko, niech pani wyjaśni. Zwłaszcza, że sam pan doktor komentuje sondaż na portalu „Wyborczej”:
Badania wskazują tendencję schyłkową alternatywnych teorii - mówi Lasek wbrew temu, co widzimy w liczbach podawanych przez „GW” i cieszy się: Najważniejsze jest to, że Polacy na ostatnim miejscu wskazali przyczynę zamachu i spisku na polskiego prezydenta. Tak, to jest najważniejsze. Ten człowiek doskonale wie, do czego przykładać wagę, a co z marszu ignorować. Przecież hipotezę zamachową komisja, której był ważnym członkiem z gruntu odrzuciła i nie przeprowadziła ŻADNYCH poważnych badań ją weryfikujących.
Ale wróćmy do omawianej „kublikacji”. Dopiero na samym jej końcu pojawia się coś, co zbliża nas do rzetelnej analizy rzeczywistości::
Profesor zwraca uwagę, że ankieterzy pytali o katastrofę w czasie, gdy temat ten był mocno obecny w mediach. (…) Było to po informacji „Wyborczej”, że wreszcie prokuratura wojskowa ma ostateczną ekspertyzę biegłych, która jednoznacznie stwierdza, że żadnej eksplozji na pokładzie tupolewa nie było. Dzień później opublikowaliśmy wywiad z dr. Laskiem, w którym sugerował, że tuż przed katastrofą jeden z generałów mógł wejść do kokpitu i polecić załodze lądowanie. W stenogramie odczytanym przez polskich ekspertów z Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa słychać bowiem słowa: „Siadaj, siadajcie”, co potocznie w języku lotniczym oznacza: „Lądujcie”. Wyniki mogą odzwierciedlać nie tyle ustabilizowane poglądy, ile opinie czasowo wzbudzone przez zwiększoną dostępność różnych interpretacji przyczyn katastrofy - mówi prof. Skarżyńska.
Tym zaskakującym akcentem słowami kończy się okładkowa „kublikacja”.
To jak, pani Agnieszko, warto wierzyć w ten wasz sondaż czy nie za bardzo?
TVN, Polsat i TVP „na kursie i na ścieżce”. Jak zmanipulowano konferencję Macierewicza
Jak to się stało, że po konferencji prasowej Antoniego Macierewicza, na której podano nowe fakty ws. katastrofy smoleńskiej - żadna z podanych informacji nie przebiła się do mainstreamu? Postanowiliśmy przeanalizować jak TVN, Polsat i TVP "zmontowały" konferencję przewodniczącego parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.
Po konferencji prasowej naczelnej prokuratury wojskowej i Antoniego Macierewicza [CAŁOŚĆ], wszystkie główne stacje telewizyjne: TVN, Polsat, TVP i Telewizja Republika odnotowały te fakty. Trzy pierwsze media, po tym co 7 kwietnia w Sejmie przedstawił Macierewicz, postanowiły tak wyciąć jego wypowiedzi, by dwie konferencje przedstawić według schematu: fakty prokuratury, kontra opinie posła PiS.
Przeanalizowaliśmy serwisy informacyjne głównych stacji TV. Oto rezultaty: TVN. W "Faktach" swój materiał w tej sprawie zaprezentował Jakub Sobieniowski. Z 30-minutowej konferencji Antoniego Macierewicza, wybrał jedno zdanie. - Byliśmy dzisiaj i w jakimś sensie jesteśmy ciągle pod wrażeniem spektakularnej kompromitacji prokuratury - cytuje Macierewicza reporter TVN, nie prezentując jednak ani jednej wypowiedzi, w której merytorycznie, na podstawie konkretnych materiałów poseł Prawa i Sprawiedliwości uzasadnia swoją tezę. Zamiast tego stwierdza, że polityk tylko "insynuuje matactwo prokuratury".
Warto dodać przy tym, że materiał TVN otwiera manipulacja z użyciem zdjęć z Jarosławem Kaczyńskim. - Taką scenę zarejestrowała dzisiaj kamera "Faktów" w Sejmie, w dniu gdy prokuratura ostatecznie ogłosiła, że nie było wybuchu w tupolewie, że nie ma śladów materiałów wybuchowych - mówi Sobieniowski, dodając, że Jarosław Kaczyński "nie skomentował ustaleń ekspertów". Jednak pokazuje przy tym ujęcia wykonane po godz. 11, czyli prezesa PiS wychodzącego z Sejmu... jeszcze przed konferencją prokuratury wojskowej.
Jak Jarosław Kaczyński miał wtedy komentować tezy wojskowych, skoro ich jeszcze nie ogłosili? O tym Sobieniowski widzom nie mówi.
TVP. Materiał pt. "Smoleński spór" przygotował Kamil Dziubka
I w telewizji publicznej reporter cytuje słowa Antoniego Macierewicza o "spektakularnej kompromitacji prokuratury", po czym konferencja zostaje ucięta. Poseł z powrotem jest cytowany, tylko przy słowach: "stajemy wobec obawy, że doszło do matactwa i ukrycia prawdziwego materiału dowodowego, wykazującego obecność materiałów wybuchowych"
Oczywiście TVP również nie prezentuje ani jednego ujęcia, w którym Macierewicz na podstawie konkretnych dowodów uzasadnia swoją opinię.
Polsat News. Tutaj konferencję Macierewicza relacjonował Dariusz Ociepa - Ta ekspertyza jest po prostu do niczego. Istnieje domniemanie, że mogło dojść do fałszerstwa materiału dowodowego - ta wypowiedź Antoniego Macierewicza została zacytowana. Znowu jednak zabrakło miejsca, by zaprezentować widzom uzasadnienie tej tezy. Zamiast tego w dalszej części doszło do manipulacji słów Stanisława Zagrodzkiego (kuzyna śp. Ewy Bąkowskiej, jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej) na konferencji prokuratury wojskowej.
Po tym, jak śledczy stwierdzili, że tylko u jednej z ofiar wykryto stężenie tlenku węgla na poziomie 19%, czyli powyżej dopuszczalnej skali 15% i - jak twierdzili prokuratorzy - stało się to z powodu palenia papierosów, Zagrodzki (chemik z zawodu) zaprotestował. - To jest chamstwo co prokuratura wyprawia. Rodziny z konferencji muszą dowiadywać się nieprawdziwych informacji - oburzył się. Przypomniał, że nie tylko u jednej ofiary wykazano tak wysoki poziom tlenku węgla. - Była również ofiara, która miała 15%, inna ofiara też. Był cały cykl - stwierdził. Przytoczył przy tym opinię Lubelskiego Zakładu Medycyny Sądowej. - Nie jest prawdą, że można nabawić się tak wysokich stężeń, powyżej 5% w wyniku dyfuzji tlenku węgla do organizmów - informował Zagrodzki.
Co z tą wypowiedzią zrobił Polsat? Zasugerował, że krewny jednej z ofiar mówił o... brzozie. - Chodziło m. in. o kawałki metalu znalezionych w brzozie - podsumował wypowiedź Zagrodzkiego reporter Polsat News, Dariusz Ociepa. Na tle pozostałych stacji najlepiej wypadła Telewizja Republika, która rzetelnie zrelacjonowała zarówno konferencję prasową prokuratury wojskowe, jak i konferencję przewodniczącego parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.
Prof. Krasnodębski: To nie Macierewicz jest szalony
Rozmowa z socjologiem, publicystą, kandydatem PiS do Parlamentu Europejskiego profesorem Zdzisławem Krasnodębskim.
Stefczyk.info: Był Pan obecny przed Pałacem Prezydenckim, w czasie uroczystości upamiętniającej czwartą rocznicę tragedii smoleńskiej. Rzesze Polaków przychodzą tu co miesiąc, jednak równie duży jest odsetek tych, którzy obecnie nie wyobrażają sobie obecności w takim miejscu. Na ile poważny jest podział wśród Polaków?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: Ten podział jest poważny. Widziałem krótką sondę uliczną jednego z wielkonakładowych tygodników tzw. mainstreamu. To badanie było oczywiście wybiórcze, a dziennikarz w pewien sposób naprowadzał respondentów na sarkazm i pogardę. Jednak sonda pokazała odpowiedzi pełne lekceważenia, złych emocji. Natomiast to tych, którzy zbierają się przed Pałacem Prezydenckim, określa się mianem ludzi pełnych złych uczuć, fanatycznych i niezdolnych do refleksji. Ostatnio w audycji w rynszTOK FM pytano mnie, czy Antoni Macierewicz jest szalony.
To pytanie, często w formie twierdzącej, pada od lat. W sprawie smoleńskiej jest ono szczególnie głośne...
Jednak to nie Antoni Macierewicz jest szalony, szaleni są ci inni, którzy fanatycznie, idąc w zaparte nie są w stanie uznać rzeczy ewidentnych.
O jakich sprawach Pan mówi? Każdy identyfikuje to po swojemu
Pomijając bezpośrednie przyczyny katastrofy, które wciąż są badane przez ekspertów, rzeczą oczywistą, skandaliczną i niedopuszczaną jest sposób traktowania śledztwa przez władze polskie. Mamy całkowite demonstrowanie bezsilności wobec Rosji. Kolejną rzeczą niedopuszczalną i godną kary jest granie przeciwko własnemu Prezydentowi z mocarstwem, które wiadomo jakie jest. Nie jest nam przyjazne. To są rzeczy ewidentne.
Dla wszystkich?
Jeśli ktoś się uważa za człowieka cywilizowanego, za europejczyka, za człowieka, który uznaje pewne standardy za oczywiste w życiu publiczne, to nie może mieć wątpliwości. Rozumiem, że niektórzy po samej tragedii mogli mieć nadzieje, mogli dyskutować i wierzyć w obietnice, które pan premier składał. Dziś jednak już sprawa jest ewidentna.
Ale badania pokazują, że Polacy są podzieleni w sprawie Smoleńska. Często mówiło się nawet, że mamy do czynienia z dwoma Polskami.
Rzeczywiście mamy do czynienia z dwoma Polskami. Jest ta Polska bardzo tradycyjna, wierna wartościom. Do tej Polski należą ci ludzie, którzy nie odrzucają rozumu.
Co musiałoby się stać, by Polacy w dominującej liczbie nie odrzucali rozumu, by zaczęli myśleć podobnie do pańskich ocen?
Pamiętam, jak kiedyś Polaków dzielił Katyń, to było to samo. Wielu ludzi i wtedy nie chciało o tym myśleć, bo wiadomo było co zbrodnia katyńska oznacza dla kraju, w którym mieszkają i dla osądu kim są władze tego kraju. Przecież uznanie Katynia miało swoje konsekwencje. Zmiana nastąpiła, a teraz w Polsce raczej nie ma osób, które sądzą, że to Niemcy dokonali zbrodni w Katyniu. W sprawie smoleńskiej wydaje się, że musi się zmienić władza. Sądzę, że oficjalnej narracji broni obecnie wielu, którzy robią to z czystego konformizmu, ponieważ tak jest im wygodniej. Gdy ta władza runie, sądzę, że na Krakowskie Przedmieście przyjdą znacznie większe tłumy. Wtedy zatrze się podział. Jestem przekonany, że to nadejdzie.
Na przełomie lat 50. i 60. amerykański socjolog austriackiego pochodzenia Paul Lazarsfeld prowadził badania w Stanach Zjednoczonych nad wpływem telewizji na świadomość i postawy społeczeństwa amerykańskiego. Wyniki jego badań wskazywały, że wpływ mediów na działania społeczne niekoniecznie postępuje według prostego mechanizmu bodziec-reakcja, czyli pełnego poddania się odbiorcy/odbiorców komunikatom wysyłanych przez nadawcę/nadawców. Dużo ważniejszymi czynnikami, które stanowiły niejako filtr łagodzący przekaz mediów, były takie „instytucje” jak, po pierwsze, rodzina, przede wszystkim rodzice/opiekunowie, po drugie – inni najbliżsi, zaczynając od przyjaciół, znajomych, sąsiadów itp.
Lazarsfeld wykazał, że wpływ mediów, niewątpliwie ważny i mocny, jest de facto drugorzędny w stosunku do znaczących innych, którymi są rodzice, dziadkowie, rodzeństwo, przyjaciele. Od tego okresu minęło jednak ponad pół wieku. Chociaż wciąż dla młodzieży polskiej najważniejszymi autorytetami i grupami odniesienia są rodzice, dziadkowie, rodzina jako taka, to czasy się znacząco zmieniły, w tym same media. Powstały poza tym nowe media, przede wszystkim elektroniczne, zaistniały też nowe społeczności, na przykład wirtualne, a technologia tworzona przez technokratów rozbudowała swój poligon i posiada moc masowego i totalnego wpływania na jednostkę i grupy.
Ponadto w świecie, w którym państwa zachodnie, czyli wciąż tak zwane nowoczesne i postępowe, robią dużo, aby zniszczyć opokę narodu, czyli rodzinę, zastępując ją nowymi formami lub poważnie ją dewastując i demontując, jednostki, głównie młodzi ludzie, nie mają już takiego oparcia i pewności jak w XX wieku. Dzisiaj jak nigdy przedtem media odpowiedzialne są za społeczne tworzenie rzeczywistości.
Destrukcyjny wpływ mediów
Trzema najważniejszymi skutkami destrukcyjnymi dla jednostek i danego społeczeństwa są: uzależnienie od mediów, rozbijanie wspólnoty oraz niszczenie relacji międzyludzkich. Po pierwsze, uzależnienie od czegokolwiek nie służy nigdy człowiekowi, czy jest to alkohol, tytoń, hazard, pornografia, czy analizowany tu problem produktów medialnych przybierających postać seriali, filmów, programów, gdyż każde przejęcie kontroli nad człowiekiem przez jakiekolwiek siły jest dla niego zgubne. Nie inaczej jest z poddaństwem wobec mediów.
Po drugie, jeżeli mediom i ich twórcom uda się rozbić wspólnotę za pomocą wyprodukowanej oferty, wówczas dezintegracja narodu, rodziny, przyjacielskich relacji będzie wprost proporcjonalna do postępującego procesu dezintegracji osobowości i tożsamości jednostki. Innymi słowy, jeżeli siedząc razem przy stole, w parku czy restauracji, wolimy „zagapiać się” w nasze smartfony, a niedzielne dni zamiast spaceru z rodziną wolimy spędzać przy komputerze, preferując obserwowanie i śledzenie „wydarzeń” na Facebooku, to chyba zaczynamy mieć problem. Dziś mąż i żona, ojciec i syn, brat i siostra, nie odchodząc od swoich laptopów, mogą rozmawiać między sobą przez komunikator, gdy oddzielają ich „tylko” drzwi pokojów. Czy są to tylko drzwi, czy też niewidzialny mur coraz trudniejszy do przeskoczenia, żeby być naprawdę blisko ze sobą?
Jak media grają opinią publiczną?
Oprócz małych struktur społecznych, jak rodzina, media kontrolują też wielkie struktury społeczne, do których należy między innymi państwo. Publikowane sondaże poparcia partii politycznych są przykładem, jak za pomocą wyspecjalizowanych technik i metod badawczych zleceniodawcy badań, czyli rządzące partie polityczne, potrafią czuwać nad tym, aby nadal rządzić. Stałe powtarzanie komunikatów, że dana partia jest na pierwszym miejscu albo że tylko dane partie dostaną się do Sejmu, może wywoływać efekt tak zwanego samospełniającego się proroctwa. Mniejsze partie na tym tracą, a obywatele, czyli wyborcy, są niejako szantażowani i przymuszani do głosowania na establishment, czyli układ zamknięty czterech czy pięciu partii pozostających przy władzy, chociaż zarejestrowanych jest kilkadziesiąt innych formacji politycznych.
Przyjrzyjmy się innemu wydarzeniu z ostatnich tygodni. Protest rodziców niepełnosprawnych dzieci, którzy w swojej determinacji weszli na teren Sejmu RP, z punktu widzenia moralnego był zjawiskiem, które powinno usposobić opinię publiczną wobec nich pozytywnie i Polacy, wydawało się, poprą ich protest. Byłoby tak zapewne, gdyby media głównego nurtu nie rozegrały tak tego wydarzenia, aby skłócać Naród. Pokażmy ten schemat.
Najpierw protest rodziców niepełnosprawnych dzieci był wykorzystywany do poprawienia wizerunku rządu. Od rana do wieczora prezentowano premiera jako zatroskanego gospodarza, który pochyla się nad biedą i nędzą ludzką. Mogliśmy oglądać wspólne spotkania w Sejmie RP z protestującymi, prowadzenie przez szefa rządu i jego ministra dialogu pełnego zrozumienia, rozmów pełnych obietnic. Media eksponowały owe obietnice, tę garść rzuconą rodzicom z wielkopańskiego stołu władzy, która ani z punktu widzenia materialnego, ani moralnego nie mogła przekonać pokrzywdzonych. Rodzice zostali w Sejmie. To musiało spowodować atak. Najpierw harcownicy i politycy do specjalnych poruczeń ruszyli do zmasowanej akcji odwetowej. Zaczęto powszechnie dyskredytować idee protestu, a także osoby biorące w nim udział.
Ponadto władza swoimi wypowiedziami i deklaracjami celowała w skłócanie społeczeństwa, a jej wyszkolona ekipa podsycała niechęć Polaków do protestujących. Nie złamało to wyszydzanych. Wytrwali. Do walki z protestującymi wykorzystano zatem nowe media, czyli w skrócie sieć. Na forach internetowych, portalach społecznościowych od samego początku kampanii siania nienawiści do rodziców dzieci widoczny stał się ostry podział na zwolenników i przeciwników ich akcji.
W jądrze całego sporu podgrzewanego przez władzę i jej media zanikła w pewnym momencie najważniejsza idea, najgłębsza kwestia, czyli walka o poprawę bytową chorych dzieci i domaganie się przez ich opiekunów godnych warunków egzystencjalnych. Ponieważ rodzice psuli dobre samopoczucie dostatnio uposażonych polityków, media prorządowe wyeliminowały demonstrantów. Odłączyły ich od świadomości społecznej i ci przestali istnieć w przekazach oraz newsach. To typowe działanie socjallibertyńskich mediów. Nie tylko w Polsce.
Marszom za życiem w Hiszpanii czy Francji nie poświęca się żadnej uwagi, nawet jeśli przyjdzie na nie milion obywateli. Skoro w głównych mediach ich nie widać, to znaczy, że ich nie ma. Proste. Jeśli ktoś sprawuje władzę, musi mieć usłużnych dziennikarzy, których skrupulatnie futruje i opłaca. Mediom głównego nurtu jednak milczenie o tragedii protestujących nie wystarczyło. Dlaczego? Brak informacji może wywołać niepotrzebne pytania widzów, czytelników i słuchaczy, którzy w pewnym momencie przypomną sobie o zaistniałej sytuacji.
W tej wojnie o władzę, czyli jej utrzymanie „za wszelką cenę”, należało znów przekroczyć granicę, czyli zupełnie odwrócić uwagę opinii publicznej od problemu protestu i zająć się czymś wstrząsającym. I tu w sukurs polityce odwracania uwagi od problemów rządu przyszedł pomysł na nagłośnienie do maksimum granic możliwości tragicznego wydarzenia z Jastrzębia-Zdroju. Straszliwa tragedia, o której mówiło się ponad tydzień, spowodowała, że Polacy zapomnieli o protestujących w Sejmie i ich osobistej tragedii. Gdy ci opuścili Sejm RP, natychmiast zniknęła sprawa podpalenia rodziny. Kiedyś wykorzystano w ten sam sposób śmierć małej Madzi.
Powyższy przykład ilustruje, jak media będące pod kontrolą władzy mogą dyrygować emocjami, postawami, nastrojami społeczeństwa i rozgrywać je dla własnych potrzeb. Jeżeli zabraknie alternatywnych mediów, wówczas demokracja masowa zamieni się w jedynowładztwo medialne korpusu urzędników państwowych, których zadaniem będzie utrzymać pod kluczem umysły, opinie, wolność i swobodę wypowiedzi. Jeśli tak się stanie, a wiemy, że w Polsce czyniono wszystko, aby uniemożliwić Telewizji Trwam obecność na cyfrowym multipleksie, wówczas demokracja zamieni się w mroczny świat wieszczony przez Orwella w „Roku 1984” i społeczne skutki medialnego zniewolenia będą jeszcze poważniejsze. I na odwrót, dopóki rodzina pozostanie najważniejszą komórką społeczną (chociaż rządy państw Unii Europejskiej próbują dokonać rewizji tej zasady i zastąpić rodzinę tradycyjną quasi-wspólnotami na wzór platoński), to możemy być pewni, że rodzice i najbliżsi będą nadal bazą dla młodych ludzi i uwolnią ich od zgubnego wpływu mediów. Dlatego w gruncie rzeczy walka zawsze rozgrywa się o rodzinę.
Rząd premiera Tuska chce rozwiązać sprawę katastrofy smoleńskiej na drodze referendum. Będzie wreszcie jasne co wydarzyło się 10/04/10
Dzisiaj o godzinie siódmej rano I program „polskiego radia” jako pierwszą wiadomość podał wyniki sondażu: 36% uważa, że w Smoleńsku była katastrofa, co prawda rośnie liczba osób, które wierzą w zamach, ale…
„michnikowy szmatławiec”, nie omieszkała poinformować, że 36% wierzy w zamach wśród osób które skończyły podstawówkę.
W popołudniówce TVN informowano, że 25 % wierzy w zamach, ale 49% członków PiS nie wierzy. 54% członków PiS nie ufa teoriom zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza.
Przedstawianie po czterech latach, zamiast wyników śledztwa, niedorzecznych sondaży, to tylko kolejny dowód pogardy dla ofiar katastrofy, ich rodzin i sporej części społeczeństwa przez niby polskie władze.
Najpierw karmi się ludzi wierutną bzdurą na temat przyczyn katastrofy. Zatrudnia w kancelarii za publiczne pieniądze doktora cyngla, który od rana do wieczora pluje w sposób naukowy, na podważających jedynie słuszną teorie o „pancernej brzozie”. Potem w ramach ankiety sprawdza się czy dobrze zlasowano umysły, a następnie obwieszcza się, że dobrze.
Cały czas obowiązuje narracja, którą uruchomiono już rankiem 10.04.2010: piloci lądowali, choć nie powinni w tych warunkach, bo naciskali ich. A kto? Prezydent i generał.
Do dzisiaj to partackie MAK–owskomillerowskie kłamstwo jest powielane i udoskonalane. Świeżo odczytano, że jednak generał Błasik powiedział „siadajcie”, co oznacza lądujcie i trudno, że był trzeźwy.
Drwina z katastrofy smoleńskiej potwierdza, że Tusk i Putin idą ramię w ramię tak jak na molo w Spocie. I wymieniają uśmiechy tak jak wtedy wieczorem w smoleńskim błocie, nad ciałem poległego prezydenta.
Pewnie z okazji piątej rocznicy władze zorganizują referendum smoleńskie.
Obywatelu zakreśl właściwą pozycję.
a. Katastrofa b. Zamach c. Pół na pół
I wszystko będzie wszystko jasne i niepodważalne, że to oczywiście katastrofa.
W PRL ludzie milczeli o Katyniu i innych zakazanych sprawach ze strachu, ale nie tylko. Wielu oddało dusze za meblościanki
Ależ się wzajemnie zapewniają! „Nie było zamachu, nie było!” - krzyczą od kilku dni z każdej lodówki, dodając: po 4 latach mamy już pewność. Może byśmy uwierzyli, gdyby ta „pewność” była choć odrobinę mniejsza cztery lata temu, godzinę czy dobę po katastrofie. Nie była. Tu nie o prawdę chodzi, ale o zakrzyczenie wątpliwości.
Potem robią badania „opinii publicznej”, w których - rzecz oczywista - odbija się to, co ludzie słyszą co godzinę w każdej telewizji, czyli głównie krzyki: „Nie było zamachu, nie było!”.
„Drapieżne” media rzucają się bezlitośnie na każdą - realną lub wydumaną - wątpliwość, którą znajdą w ustaleniach dzielnych naukowców, płacących ogromną cenę za swoje smoleńskiej zaangażowanie. To media „dzielne inaczej”. Razem z władzą ścigają niepokornych, przechodząc w milczeniu wobec najbardziej oczywistych zaniedbań i błędów rządzących. Może już nawet wierzą, że przetrzymywanie wraku samolotu - w końcu własności Rzeczypospolitej - jest czymś normalnym? Może przyjęli, że tak musi być: Rosjanie nie oddadzą wraku dopóki nie skończą swojego „śledztwa”, a Polska zamknie swoje śledztwo bez wraku?
W PRL ludzie milczeli o Katyniu i innych zakazanych sprawach ze strachu, ale nie tylko. Wielu oddało dusze za meblościanki (dziś spalone albo gnijące gdzieś w lasach), za maluchy (już dawno rozebrane na części), za małe mieszkanka w wielkiej płycie (dziś niespecjalnie atrakcyjne), za możliwość odbycia podróży (dziś można jeździć do woli). Czy było warto sprzedać duszę za te dobra? Są tacy, którym nic do sumienia nie przemówi, ale miliony wiedzą zapewne, że to był bardzo kiepski deal.
Dziś meble lepsze, samochody ładne i duże, wille piękne, podróże - na koniec świata. Ale pytanie pozostaje: czy to dobry deal? Czy naprawdę warto za te wszystkie dobra porzucić polskie obowiązki? U kresu życia - nie będziecie żałowali, że milczeliście, że zgięliście karku, że przyzwoliliście na tę hańbę narodową?
Władza nie chce wygrać sprawy smoleńskiej. Ona chce wygrać totalnie. Tak totalnie, by nikt i nigdy nie śmiał podnieść sprawy, także w przyszłości. Samo „życie” tej sprawy jest dla wielu bardzo, bardzo niebezpieczne.
Ale ta sprawa będzie żyła. Za rok, za pięć, za dziesięć, za dwadzieścia - wróci z nową energią, jako sztandar świętej, polskiej sprawy. Wróci, bo Polska genetycznie dąży do prawdy. Czasem to trwa dłużej, czasem krócej, ale kierunek narodowych dziejów zawsze jest ten sam: ku prawdzie.
PiS chce dbać o uczciwość wyborów. W odpowiedzi TVN zapowiada "gigantyczną zadymę"
- W pomyśle alternatywnego liczenia głosów czuję potencjał do GIGANTYCZNEJ zadymy - zapowiada na swoim profilu na portalu społecznościowym redaktor TVN24, Konrad Piasecki. To odpowiedź na projekt Prawa i Sprawiedliwości, by mężowie zaufania byli w każdej komisji wyborczej i nadzorowali wybory do europarlamentu.
Co oburzyło Piaseckiego? - Tak, chcielibyśmy rzeczywiście nadzorować te wybory. Chcemy uruchomić naszych działaczy, osoby, które będą też naszymi wolontariuszami, żeby były one mężami zaufania w komisjach, żeby obserwowały przebieg tych wyborów - powiedział w rozmowie z nim w RMF szef sztabu wyborczego PiS, Andrzej Duda.
- Nasi mężowie zaufania będą patrzeć, obserwować, będą patrzyli, jak liczone są głosy, będą patrzyli, jak później ten rzeczywisty wynik, obliczony w komisji przekłada się na protokół, który zostaje podany do wiadomości publicznej. Będą przekazywali ten wynik. Te wyniki będą zbierane, grupowane - powiedział polityk PiS.
Być może Konrad Piasecki nie wie, że instytucja mężów zaufania jest normą w państwach demokratycznych. Ich celem jest dbanie o uczciwość procesu wyborczego. Zacytujmy stanowisko Państwowej Komisji Wyborczej w sprawie uprawnień mężów zaufania z 2011 r.
Internauci przypomnieli Piaseckiemu, że ta sama stacja, w której rozmawiał z Andrzejem Dudą, pisała o wypełnionych kartach do głosowania w bagażniku byłego komendanta policji. - Śledczy badają, czy w Warszawie nie doszło do próby fałszowania wyborów prezydenckich. Jak ustalili reporterzy śledczy RMF FM, policja znalazła w bagażniku byłego komendanta policji z warszawskiej Białołęki kilkaset wypełnionych kart do głosowania z zeszłorocznych wyborów. Komendant Mariusz W. jest podejrzany o zabójstwo biznesmena w Warszawie - relacjonował w lipcu 2011 r. RMF
- Proszę rzucić okiem na mapę głosów nieważnych /dwa krzyżyki obok nazwiska/ w ostatnich wyborach do sejmików - radzi Wojciech Pawlak, były prezes TNS OBOP. - Liczyliśmy równolegle głosy w referendum warszawskim. Był jakiś problem? - pyta red. Piaseckiego szef klubu PiS w warszawskiej radzie miejskiej, Maciej Wąsik
„To taniec na trumnach!” – o kim grzmiał Grupiński? Sądząc po ostatnim klipie wyborczym PO TV - o Tusku na powązkowskich grobach
fot. wPolityce.pl/youtube.com
Donald Tusk składający kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym ofiary tragedii smoleńskiej. Wieńce, kwiaty, znicze. A zaraz potem – plansza z napisem: „Sfinansowano ze środków Komitetu Wyborczego Platforma Obywatelska RP”
Tak wygląda najnowszy spot wyborczy Platformy Obywatelskiej, nagrany na powązkowskich grobach. Filmik został wrzucony na oficjalny kanał PO na YouTube, a zrealizowała go „PO TV”.
I co? Michał Kamiński, kandydat Platformy na europosła z Lublina, jakoś nie oburza się produkcją swych nowych kolegów. A dopiero co biegał po telewizjach „poruszony” do głębi napisem „materiał wyborczy” w spocie PiS dotyczącym rocznicy smoleńskiej.
Z powodu tego samego filmu (którego stacje telewizyjne nie chciały przyjąć do emisji bez „wyborczej” adnotacji) szaty rozdzierał również Marek Karpiniuk. Ojciec śp. posła PO Sebastiana Karpiniuka napisał w liście do Jarosława Kaczyńskiego:
Odmawiam Panu prawa do wykorzystywania śmierci między innymi mojego syna do uprawiania agitacji wyborczej.
Sprawa spotu PiS wydawała się dla TVN24 ważniejsza niż sama rocznica tragedii smoleńskiej. Filmikiem wnikliwie zajmowała się również TVP.
Ten list to jest krzyk emocjonalny, żeby w reklamach kampanii wyborczej nie wmontowywać katastrofy. Dla bliskich jest to po prostu nie do przyjęcia
-– żalił się Marek Karpiniuk w programie „Tomasz Lis na żywo”.
Szef klubu parlamentarnego PO, Rafał Grupiński, atakował PiS za „nekrofilię polityczną”.
To, co robi PiS, to taniec na trumnach
-– grzmiał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Teraz - po premierze najnowszego dzieła „PO TV” - jakoś nie słychać protestów ani Kamińskiego, ani Grupińskiego, ani Karpiniuka.
Dwaj pierwsi zajęci są pewnie wyszukiwaniem kolejnych „haczyków” wyborczych, na których można powiesić PiS. A pan Karpiniuk? Czy pełen świętego oburzenia, spontanicznie pisze właśnie płomienny list do premiera? Czekam na efekt.
Kampanijna gra na emocjach. Tusk cytuje wulgarne SMS-y do córki
"Twoje bękarty zdechną", "Jesteście parszywym pomiotem smoleńskiego mordercy" - takiej treści SMS-y według relacji Donalda Tuska, ma otrzymywać jego córka. - Żona wybrała trzy najbardziej cenzuralne - mówił premier na konferencji prasowej i zacytował wybrane, niezwykle wulgarne pogróżki, jakie miała otrzymać Kasia Tusk.
Na wtorkowej konferencji premiera, która zwyczajowo poświęcona jest podsumowaniu posiedzenia rządu, na sam koniec doszło do kuriozalnego zdarzenia. "Znalazłem taką informację, przepraszam powtarzam za publikacją. Pańska córka jeździ z ochroną [rządową - przyp.]. Moje proste pytanie brzmi: dlaczego?" - spytał jeden z dziennikarzy. W odpowiedzi szef rządu przyznał, że przygotował się na to pytanie i wyciągnął telefon komórkowy, z którego zaczął odczytywać treść wiadomości, jakie według słów Donalda Tuska, miała otrzymać jego córka, blogerka modowa, Kasia Tusk. - Chcę żebyście widzieli dlaczego czasami oficerowie Biura Ochrony Rządu obserwują moją rodzinę - ogłosił premier.
- Moja żona zajmuje się kompletowaniem takich materiałów, które musimy od czasu do czasu zgłaszać na policję. To jest pokłosie ostatnich pięciu dni - stwierdził szef rządu, cytując jak to określił "najbardziej cenzuralne" z otrzymanych wiadomości.
SMS 1: "Twoje bękarty zdechną, a ty zostaniesz zabita. (...) rozszarpana na strzępy wraz z całą rodziną. Jesteście parszywym pomiotem smoleńskiego mordercy" SMS 2: "Przekaż ryżemu kundlowi, że zostanie zabity za mord smoleński. Ty bezrobotna dziwko też zostaniesz zabita. I cała Wasza rodzina. Bo ścierwo ryżego kundla musi być wytępione do pięciu pokoleń." SMS 3: "Chciałem spytać czy już wiesz, gdzie będziesz próbowała się ukryć i uciec, bo chyba świadoma jesteś, że jak kundlowi zdejmiemy ochronę to i z was nikt nie przeżyje."
Wielu z komentatorów na Twitterze nie wierzy w szczerość intencji Donalda Tuska, podejrzewając że chodzi o kampanię wyborczą i podgrzanie emocji społecznych.
- PDT [premier Donald Tusk - przyp.] o groźbach wobec córki bezpośrednio. Upublicznianie to niestety woda na młyn autorów takich pomyj. Ochrona BOR zaś naturalna - pisze dziennikarka tygodnika "Wprost" Anna Gielewska. - Dzisiejszy dzień sponsoruje słowo: "Ustawka" - nie ma złudzeń Dominik Tarczyński.
Z trzech wiadomości, jakie odczytał premier, dwie miały w tle wątek smoleński, co zauważył dziennikarz "Codziennej" Wojciech Mucha:
Internauta @dawidcecuIa przewiduje "strategię wrzuty", w kolejności: 1. SMSy Kasi 2. Kuźniar/TVN- hejt w necie 3. Stworzyć atmosferę grozy 4. Połączyć z PiS 5. Napisać ustawę
- Nie, Tusk nie jest cyniczny, wzięcie ślubu kilka tygodni przed wyborami, spot z moherami i smsy córki to wyraz prostolinijności i dobroci - dodaje.
- Niezła ustawka Tuska z tymi sms'ami z pogrózkami, ale chyba przeszarżował, bo wszystkie pisane na jedno kopyto i raczej do zony a nie córki - pisze @10murzynkow. - oborze, żeby tylko PDT nie cytował moich tweetów o blogasku kasi... - obawia się @yeshivagrl
Niektórych zmartwiła postawa szefa rządu. - Premier Polski skarży sie, ze jego córka celebrytka dostaje smsy pogróżkami? Na litosc! jak ja mam sie czuć bezpiecznie z takim premierem? - pyta @ellennay i dodaje, że "w sumie premier mógł wspomnieć o przemyśle pogardy".
Dziennikarka TVN24 zauważa, że akcja Donalda Tuska może być niebezpiecznym precedensem:
- Pochodzący ze społecznych nizin premier, który lubi "wyskoczyć na solo" i gardzi intelektualistami, w trosce o rodzinę wypłakuje się mediom? - pyta internauta o nicku @hdmortimer
Dawid Wildstein sugeruje Tuskowi zmianę pracy. - Skądinąd, czy istnieje większa groteska, niż premier wypłakujący się mediom, że jego rodzina jest zagrożona. Niech zawód zmieni - radzi publicysta "Gazety Polskiej Codziennie"
Kaczyński chce przegrać, czyli „bajka dla potłuczonych”
„Potem” to znany zielonogórski kabaret, dla wielu nawet legendarny, który swego czasu przygotował równie słynny program „Bajki dla potłuczonych”. Pomysł nie był niczym nowym, polegał na prostej zabawie treścią bajek, co się przekładało na zupełnie nowe historie starych bohaterów. Kto ma ochotę może sobie poszukać skeczy „Potemów”, a kto ochoty nie ma, ale chce wiedzieć czym jest formuła „Bajek dla potłuczonych” łatwo trafi na ostatnie felietony Żakowskiego i Ziemkiewicza. Muszę się przyznać, że na początku swojej twórczości dawałem się kusić na ten rodzaj efekciarstwa, który teraz uprawiają wymienieni autorzy. Takie teksty pisze się i czyta bardzo łatwo, jednocześnie autorzy zyskują poklask, bo sensacje zawsze się sprzedawały co najmniej nieźle. Niestety to wszystko, co da się dobrego powiedzieć o produkcji „bajek dla potłuczonych” w wersji felietonu społeczno-politycznego. Wyciąganie wniosku, którym ma być świadome dążenie Kaczyńskiego do porażki, na tej podstawie, że Kaczyński wybory przegrywa, brzmi groteskowo. Nie kupuje tych plew udających ziarno i niespecjalnie się wysilam, żeby wyśledzić trefny towar. Ocena narzędzi politycznych, jakie dobiera PiS w kampanii wyborczej jest rzecz jasna uprawnionym przedmiotem krytyki. Problem polega jednak na tym, że większość krytyków powiela od lat te same schematy, nie rozumiejąc lub nie dostrzegając zmieniającej się nieustannie rzeczywistości. Żaden mądrala nie wpadłby na Ukrainę, gdyby miał odpowiedzieć jaki temat będzie dominował w kampanii europejskiej i żaden nie odgadnie, co się stanie w Polsce za miesiąc. Fakt, że Kaczyński usiłuje zdominować Ukrainę Smoleńskiem świadczy o ofensywnym nastawianiu PiS, które chce decydować o dobrze politycznych tematów i narzędzi. Naturalnie dla wielu oryginałów przejście z defensywy do ofensywy oznacza jasno wyartykułowaną tęsknotę za porażką, ale mnie dość pospolitemu felietoniście taki sygnał mówi zupełnie coś innego. Co konkretnie?
Kaczyński wie, że nie ma czegoś takiego, jak „ciepłe życie w opozycji”, ktokolwiek z opozycji zatrzymał się w opozycyjnym stanie na dłużej, kończył na obraz i podobieństwo Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Mariana Krzaklewskiego, czy Andrzeja Olechowskiego. PiS do przetrwania w jednolitym kształcie potrzebuje zwycięstwa bardziej niż jakakolwiek partia, z wyjątkiem PO, która po porażce musi zacząć się sypać. Przypomnijmy sobie, co się działo po kolejnych porażkach PiS, a działo się zawsze to samo, od PiS odłączali się rozczarowani i szybko odnajdowali miejsce w PO lub na krześle u Moniki Olejnik. Mało tego, Kaczyński nie raz i nie dwa musiał odrobić straty wewnętrzne w trakcie kampanii lub tuż przed kampanią. Zatem pisanie „bajek dla potłuczonych”, że porażka jest celem politycznym PiS i strategią samego Jarosława Kaczyńskiego poza kupą śmiechu nie wywołuje we mnie żadnych reakcji. Jestem gotów postawić mienie ruchome i nieruchome w całości, na jeden zakład. Kaczyńskiemu zwycięstwo nad Tuskiem śni dzień i noc, za zwycięstwo w jakichkolwiek wyborach dałby Kaczor sporo i sporo usiłuje dać. Prócz celów politycznych Kaczor ma setkę powodów osobistych, żeby Tuska pokonać. Całe to marudzenie o „głosach środka”, w kontekście wewnętrznych sondaży PO i PiS, w których frekwencja jest szacowana na poziomie 16 do 20%, jest tylko i wyłącznie jakimś rodzajem mistycyzmu, nie realnej oceny politycznej. Kaczyński ma do dyspozycji konkretną wiedzę, widzi ile i jak się zmieniło w stosunku, do tego z czym mieliśmy do czynienia jeszcze dwa miesiące temu.
Poza wszystkim niektórym uświadamiam, pozostałym przypominam, że PiS zaczęło tracić, a PO odrabiać dokładnie wtedy, gdy Kaczyński nie mówił o Smoleńsku, ale popierał działania Tuska w sprawach ukraińskich. Innymi słowy, gdy Kaczyński robił to, co mu zalecają rozmaici twórcy „bajek dla potłuczonych”, PiS traciło i jednocześnie zyskiwało PO. Działania Kaczyńskiego są korektą dostosowaną do zmiennej rzeczywistości i to korektą nastawioną na zwycięstwo za wszelką cenę, nawet cenę bieżących spadków w sondażach. Ile razy można powtarzać, że PiS do zwycięstwa potrzeba dwóch rzeczy: możliwie najniższej frekwencji i pełnej mobilizacji twardego elektoratu. I jeszcze jedno! Dlaczego wszyscy wrogowie Kaczyńskiego tak chętnie podpowiadają mu w jaki sposób pokonać Tuska i PO? Jest w tym jakaś logika? Owszem, ci wszyscy życzliwi usiłują wpuścić Kaczora na tak zwaną minę, bo doskonale wiedzą, ze w nowych okolicznościach stara taktyka jest jedyną możliwą i dającą szansę na sukces. Kaczyński walczy o zwycięstwo i robi to bardzo odważnie, wychodzi z defensywy ukraińskiej ofensywnymi ciosami smoleńskimi. Ponownie proszę o wskazanie czegoś rozsądniejszego, ale jednoczenie poważnego, bez żadnych „bajek dla potłuczonych”.
„Język Moskwy” z powodu „poddania się paraliżowi strachu” czyli Platforma Obywatelska po blisko 6 latach przyjaźni z Władimirem Putinem.
1. Premier Tusk po blisko 6 latach przyjaźni z Władimirem Putinem, w ostatnich miesiącach przestał o tych dobrych relacjach mówić, a nawet więcej, coraz częściej określa prezydenta Rosji mianem agresora, który prowadzi na Ukrainie wojnę.
Wczoraj nawet w krótkim wywiadzie, którego udzielił po spotkaniu z obchodzącym swoje 100 urodziny kombatantem walczącym w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku, stwierdził wręcz, że wszystko co się dzieje na południowo-wschodniej Ukrainie, dzieje się przez Putina. Powiedział między innymi „każdy kto ma rzeczywiste pojęcie o tym, co się dzieje na Ukrainie i nie jest poddany paraliżowi strachu, powinien wyraźnie powiedzieć, że dzisiejszym problemem Ukrainy i tej części świata jest zaangażowanie Władimira Putina.
Zwracam uwagę szczególnie na to stwierdzenie „i nie jest poddany paraliżowi strachu”, bowiem jak się wydaje niektórzy ministrowie jego rządu (Sikorski, Sienkiewicz), a także prezydent Komorowski z tego paraliżu nie mogą się jakoś wyzwolić.
2. Minister Sikorski już podczas trwania protestów na kijowskim Majdanie, twierdził, że Ukrainy nie ma co „ciągnąć” do Europy „bo jest przeżarta korupcją”, a później w czasie negocjacji ukraińskiej opozycji z ówczesnym prezydentem Janukowiczem „zachęcał” ją do zawarcia porozumienia, stwierdzeniem, że jeżeli go nie podpiszą „będą martwi”.
Od jakiegoś czasu mówi już trochę inaczej, to co się dzieje na Ukrainie nazwał wojną, stwierdził nawet, że rakiet jakich użyli nieoznakowani ludzie, którzy zestrzelili dwa ukraińskie śmigłowce, nie można przecież kupić w sklepie z militariami, „odważnie” nawiązując do wypowiedzi Putina, który sugerował ,że tzw. oddziały samoobrony na Krymie, mundury wojskowe miały ze sklepów survivalowych. Ale niejako przy okazji określił Ukrainę jako „państwo słabe”, które wprawdzie ma monopol na używanie siły na swoim terytorium ale przy tym może popełnić błąd i dostarczyć Rosji pretekstu do ponownej bezpośredniej agresji tym razem w części południowo-wschodniej.
3. Także minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, który powinien znać Rosję i jej imperialne dążenia zwłaszcza pod rządami prezydenta Putina (przecież przed objęciem teki ministra był ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich), co jakiś czas w sprawie Ukrainy, mówi językiem ministra Ławrowa.
Ostatnio był łaskaw powiedzieć, „że władze w Kijowie nie kontrolują całego terytorium swojego państwa” co oczywiście jest stwierdzeniem prawdziwym, tylko bez wyjaśnienia z jakiego to się dzieje powodu, jest wpisywaniem się w rosyjską narrację. Niejako przy okazji tylko przypomnę, że podobnie argumentowali i Stalin i Mołotow, kiedy wojska Rosji Sowieckiej po agresji na Polskę 17 września 1939 roku, zajmowały nasze terytoria na wschodzie kraju.
4. Wczoraj do tego duetu ministrów rządu Tuska, dołączył także prezydent Komorowski, który w kilku wywiadach i przemówieniach z okazji 223 rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, obciążał Rosję za to co się dzieje za naszą wschodnia granicę ale dostawało się także Ukrainie.
Ukraina nie wykorzystała swojej szansy, którą stworzyła jej „pomarańczowa rewolucja w 2004 roku”, a prezydent Janukowicz i jego administracja w sposób bezprecedensowy osłabili swoje państwo. Tyle tylko, że jeszcze niedawno można było przeczytać na stronach Kancelarii prezydenta, że Komorowski z Janukowiczem spotkali się przynajmniej kilkadziesiąt razy i trudno wręcz uwierzyć, że dopiero teraz prezydent naszego kraju zorientował się jakie skutki dla Ukrainy przyniosła prezydentura Janukowicza. Wydarzenia w Odessie, prezydent Komorowski był uprzejmy skomentować następująco „ to grozi chaosem i utratą kontroli przez władze w Kijowie nad sytuacją na wschodzie i południu kraju”.
Takie stwierdzenie bez jasnego powiedzenia, że sprawcą rozlewu krwi i prawie 50 ofiar śmiertelnych była Rosja i jej najemnicy, jest dokładnie taką narracją jakiej życzyłaby sobie w tej sprawie Rosja.
Nie wiem czy to co mówią czasami w sprawie Ukrainy, ministrowie Sikorski i Sienkiewicz, a także sam prezydent Komorowski, wynika „z poddania się paraliżowi strachu” jak to zgrabnie (choć chyba nieświadomie) ujął premier Tusk, czy też z jakiś jeszcze innych powodów, których możemy się tylko domyślać ale dobrze byłoby, żeby jednak rządzący w naszym kraju nie opisywali sytuacji za naszą wschodnią granicą „językiem Moskwy”.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 04 maja 2014, 09:42 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
04 maja 2014, 09:41
Re: Władcy Marionetek...
Trafiona teza…? Hanna Lis atakuje „wSieci” na antenie TVP: „Mam wrażenie, że Polacy wyspecjalizowali się, by widzieć zło wszędzie!”
Co zrobić, by nie sprowadzać i nie zamykać Jana Pawła II w nieszczęsnej kremówce? My nie słuchamy papieża, a zostały po nim fantastyczne teksty, listy, encykliki… Jak to zrobić, by to wywołać?
— zastanawiała się Hanna Lis na antenie TVP na kilkanaście godzin przed kanonizacją Jana Pawła II.
Z zaciekawieniem nadstawiliśmy uszu. Pani Hania analizująca pontyfikat papieski i jego dziedzictwo? Dziennikarkę TVP, czego nie ukrywała, rozzłościł tygodnik „wSieci”.
Mam wrażenie, że Polacy wyspecjalizowali się, by widzieć zło wszędzie! By wyjmować źdźbło z oka drugiego!
— irytowała się Lis.
Po czym pokazała na antenie TVP nasz tygodnik, który w poważnym eseju Macieja Pawlickiego wskazuje jak bardzo obecnie rządzące elity odeszły od nauczania społecznego Ojca Świętego. Wydaje się jednak, sądząc z jej wypowiedzi, że dziennikarka tekstu nie przeczytała. Cóż, literki pewnie męczą…
Z jednej strony mamy kampanię do europarlamentu pod hasłem „zdejmijmy Polskę z krzyża”, a z drugiej pismo, które przekonuje, że papież Polak byłby wściekły na III RP…
— złościła się dziennikarka.
O. Maciej Zięba czujnie od razu dodał, że „przecież papież był parę razy w III RP”, co ma rzekomo świadczyć o jego pozytywnym stosunku do naszego kraju. Co o jest o tyle dziwnym argumentem, że papież bywał w wielu nieładnych krajach, choćby na komunistycznej Kubie, co nie oznaczało akceptacji. Sam Ojciec Święty wielokrotnie krytykował kierunek III RP - czy to podczas pielgrzymki w 1991 roku, czy w liście do „Tygodnika Powszechnego” z roku 1995.
Ale Lis nie ustępowała:
Czy my jesteśmy w stanie, jako Polacy, podzieleni Smoleńskiem, wsłuchać się w te słowa? Może Kościół traci okazję do tego, by przypominać te słowa, nie tylko obrazki sielskie?
— martwiła się, zadziwiając widzów swoją troską o Kościół i wiedzą co powinni robić biskupi i księża.
I dodawała:
Czy papież Franciszek jest kontynuatorem Jana Pawła II? Zdaniem wielu w porównaniu do kard. Bergoglio Karol Wojtyła był ultrakonserwatystą…
— zaznaczyła.
Uff… Hanny Lis w wydaniu teologa analizującego dziedzictwo i pontyfikat Jana Pawła II jeszcze nie widzieliśmy. Zadziwiające. Ale skoro tak się zna na prasie i Kościele to może podpowie mężowi, że serie okładek budujących fałszywe zbitki „ksiądz=pedofil” to coś bardzo, bardzo niegodziwego?
Będzie zmiana na stanowisku rzecznika rządu? Do tej roli aspiruje Dominika Wielowieyska
Komentując informację ujawnione przez Pawła Piskorskiego o rzekomym finansowaniu partii Donalda Tuska przez niemiecką CDU, do akcji wkroczyła dziennikarka „michnikowego szmatławca” Dominika Wielowieyska. Na poranną rozmowę do rynszTOK FM zaprosiła byłego rzecznika rządu Pawła Grasia. Słuchając audycji można odnieść wrażenie, że to Wielowiejska pełni funkcję adwokata PO.
Internauci bardzo szybko zauważyli, że w rozmowie z Dominiki Wielowieyskiej z sekretarzem generalnym PO Pawłem Grasiem bardzo trudno było się zorientować, kto faktycznie jest dziennikarzem, a kto politykiem partii rządzącej.
Poniżej publikujemy kilka cytatów:
- To groteskowa i kompromitująca manipulacja (...) Piskorski startuje w eurowyborach i musi jakoś zaistnieć, tym bardziej że jego szanse na mandat są marne - mówiła w Poranku Radia rynszTOK FM Dominika Wielowieyska odnosząc się do informacji opublikowanych na łamach „Wprost”.
- Trochę mnie to śmieszy, bo to oznacza, że Piskorski nic nie wie na ten temat i są to jego wyobrażenia, a nie twarde fakty – sugerowała Wielowieyska.
Wtórował jej sekretarz Generalny PO Paweł Graś:
- Cały materiał i sensacyjna okładka opiera się na jednym zdaniu Piskorskiego. Nie wiem, skąd dla niego jest to "oczywiste". Pan premier Bielecki zdecydowanie temu wszystkiemu zaprzeczył – mówił Graś.
- To jakiś kuriozalny pomysł, nie wyobrażam sobie funkcjonariuszy partyjnych CDU w reklamówkach przerzucających pieniądze do Polski (...) Trochę to obrzydliwe. Szkoda, że Piskorski nie umie skończyć jako polityk z klasą. Od Janusza Palikota widocznie nauczył się, że sposobem na funkcjonowanie w polityce w Polsce jest napisanie książki, w której opluskwia się byłych kolegów partyjnych – ocenił sekretarz generalny PO.
W dalszej części programu duet Wielowieyska-Graś przeszedł do ataku na... PiS i najbliższe otoczenie Jarosława Kaczyńskiego:
- Spodziewałem się, że i PiS zwietrzy tu interes polityczny, ale Jarosław Gowin był szybszy – oświadczył Paweł Graś.
- PiS się nie śpieszy, bo wówczas trzeba by powoływać komisję badającą finansowanie Porozumienia Centrum – ironizowała Dominika Wielowieyska.
GWno jednak tonie? Sprzedaż "Wyborczej"? Leci w dół
Rozpowszechnianie płatne razem "michnikowego szmatławca", wydawanej przez Agorę, wyniosło w marcu 2014 roku 190.071 sztuk i było o 18,2 proc. niższe niż rok wcześniej - wynika z danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy.
Rozpowszechnianie płatne razem "michnikowego szmatławca" w marcu 2014 r. było niższe o 3,6 proc. w stosunku do lutego 2014 r.
Z kolei rozpowszechnianie płatne razem "Rzeczpospolitej" w marcu wyniosło 59.289 sztuk, co oznacza spadek rok do roku o 32 proc. Miesiąc do miesiąca sprzedaż spadła o 1,7 proc.
W marcu liderem sprzedaży na rynku dzienników pozostał "Fakt", wydawany przez Axel Springer Polska. Jego rozpowszechnianie płatne razem wyniosło 342.614 egzemplarzy, co oznacza spadek rok do roku o 3,5 proc. oraz wzrost o 1 proc. mdm.
Śniadaniowi celebryci TVN jak na spowiedzi: "Głosujemy na Tuska"
- Tak zwana polityka górnej warstwy to jest sztuka maskowania cynizmu, przekonywania wyborców, że za intencjami polityków stoi coś więcej niż tylko jakiś ich partyjny lub osobisty interes - oznajmiły gwiazdy śniadaniowe TVN, Marcin Prokop i Dorota Wellman. Po tej jakże głębokiej myśli szybko oświadczają, że... i tak zagłosują na Donalda Tuska.
- Wy też głosujecie. Ty Marcin - na Tuska, a Dorota nie wiem. Też na Tuska? - pyta prowadząca wywiad dziennikarka "Wprost". - Też na Tuska - odpowiada posłusznie Wellman. Do pochwał PO jako "mniejszego zła" dołącza jej śniadaniowy kompan, Prokop.
- Czasami niestety lepiej jest wybrać mniejsze zło - oznajmia dodając, że dla niego Platforma Obywatelska to "efekt braku sensownej alternatywy". Dalej Prokop radzi premierowi, co powinien zrobić po 7 latach swoich rządów. "Donaldzie, weź się do roboty, jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jest czas. Skoro już go wybraliśmy, to niech się stara. To nie jest udzielny książę" - ogłasza gwiazda TVN.
Rozmowę puentuje Dorota Wellman, wbijając szpilę w konkurenta - innego celebrytę władzy, Adama Gesslera. "Niech się zajmą gościem, który mimo ponad 30-milionowego długu wobec państwa otwiera kolejną restaurację" - radzi śniadaniowa gwiazda.
Jakiś czas temu informowaliśmy o unikaniu płacenia podatków przez liczne firmy w Polsce. Otóż okazuje się, że do listy można dopisać nowe - zdaniem profesora Witolda Kieżuna podatków w Polsce nie odprowadzają też stacje telewizyjne TV i Polsat. Profesor na antenie Radia Wnet odniósł się do sytuacji ekonomicznej w Polsce. Polska jest na 212 miejscu na świecie jeśli chodzi o ujemny przyrost naturalny. Olbrzymia większość Polaków żyje w nędzy. Pokazało to ostanie opracowanie GUS. Okazało się, że 500 tys. dzieci jest niedożywionych, a 1,4 mln młodzieży pozbawiona jest normalnych warunków do nauki. Wskazał też, iż liczne firmy unikają jak tylko mogą płacenia podatków w Polsce. W Kanadzie podatek od dochodów wynosi 35 proc. U nas zlikwidowano podatek dla najbogatszych – 40 procentowy. Z jednej strony mamy grupę dobrze zarabiających, którzy tak jak emeryci płacą jedynie 19 proc. podatku. W Polsce istnieje więc szalona dysproporcja jeśli chodzi o zarobki. Cały szereg firm nie płaci w Polsce podatków. Są to m.in. TVN czy Polsat. Oni płacą podatki za granicą. Tak więc mamy kolejne dwie firmy, które można dopisać "do listy".
Prokuratura Apelacyjna przekazuję „SMS-y Kasi Tusk” do Prokuratury Okręgowej
Nie dziwi nic! Zaczęła się podróż za jeden znaczek, nie uśmiech, po prokuraturach wszelakich. Póki co listonosz się nie nabiega, bo wszystko się dzieje w ramach miasta stołecznego Warszawa, ale zapowiedzi są obiecujące. Przypomnę krótko o co chodzi, 16 kwietnia 2014 roku sporządziłem i następnego dnia wysłałem zawiadomienie do Prokuratury Generalnej, w którym wskazuję na możliwość popełnienia przestępstwa przez Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska i nieustaloną osobę. 22 kwietnia Prokuratura Generalna odbiera pismo i przekazuje do Departamentu Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Generalnej. Po kilku dniach, 28 kwietnia, departament Prokuratury Generalnej przekazuje moje zawiadomienie do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, celem podjęcia stosownych działań. 7 maja Prokuratura Apelacyjna wysyła pismo do mnie i do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, a w treści pisma pojawia się znamienne zdanie: „W przypadku stwierdzenia właściwości innej jednostki organizacyjnej prokuratury, do postępowania w określonym zakresie, proszę o przekazanie stosownych materiałów bezpośrednio do właściwej jednostki”. Po lekturze dwóch kolejnych odpowiedzi prokuratury rodzi się klasyczny dylemat – śmiać się, czy płakać? Na razie powstrzymam się przed jedną i drugą reakcją, chociaż podejrzewam, że przed podjęciem jakiejkolwiek konkretnych kroków otrzymam jeszcze kilka pism. Przed wyborami do PE żadna decyzja nie zapadnie, teoretycznie prokuratura ma 30 dni na rozpatrzenie zawiadomienia i ten termin minie 22 maja, czyli za tydzień z okładem, ale przerzucanie dokumentów rozpoczyna nowy cykl. Termin ustawowy zacznie biec dopiero z chwilą, gdy Prokuratura ustali, której podległej jednostce należy przekazać sprawę. Domyślam się, że przyczyna groteskowej operacji wcale nie leży w strachu przed podjęciem decyzji, w każdym razie nie tylko strach paraliżuje ruchy prokuratorskie.
Głównego powodu modelowej biurokratycznej „spychologii" szukałbym mimo wszystko gdzie indziej. Otóż każda decyzja prokuratury prze wyborami europejskim ośmieszyłaby Donalda Tuska. Możliwości są dwie, zatem szybko i łatwo można je przeanalizować. Najpierw weźmy na tapetę optymistyczne wszczęcie postępowania. Taki ruch prokuratorski oznaczałby, co najmniej prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa przez Donalda Tuska i nieustaloną osobę. Stąd do skrócenia nazwiska jeszcze daleka droga, ponieważ wszczęcie postępowania to zupełnie inna procedura niż postawienie zarzutów, ale w kulminacyjnym momencie kampanii informacja idzie w świat. Druga wersja wydarzeń wiąże się z umorzeniem postępowania i tutaj przyczyn umorzenia da się wyprodukować kilkanaście. Wydawać by się mogło, że to rozwiązanie jest korzystniejsze, nic podobnego, podobny komunikat ze strony prokuratury oznaczałby, że Donald Tusk robił sobie jaja i żadnego zamachu ze strony „sekty smoleńskiej” nie było, a córeczka dostała ochronę BOR, żeby jej drogocennego bloga nie ukradli. Suma sumarum, zamiast jakiejkolwiek decyzji narażającej Tuska na śmieszność, prokuratura robi wszystko, żeby decyzja pojawiła się we właściwym czasie. Spodziewałem się i takiego scenariusza, zresztą nie trzeba być medium, żeby brać pod uwagę wręcz stereotypowe zachowanie prokuratury przy takich „okazjach”.
Analizując możliwości i powody, tak sobie myślę, że właśnie stereotyp postępowania blokuje wszelką inicjatywę. Zmęczony biurokracją i rzeczywistością obywatel RPIII na samą myśl, że miałby walczyć o cokolwiek w instytucjach państwowych opuszcza ręce i odreagowuje popularnym pytaniem retorycznym: „A co to ku..a da?”. W zamierzchłych czasach rzeczywiście trudno było uzyskać choćby minimalny efekt, ale w dobie Internetu wystarczy wkleić dokumenty i opisać sprawę, żeby ugrać swoje. Tusk z propagandystami trzy razy się zastanowi nim następnym razem odstawi podobną szopkę i nie dlatego, że się zlęknie Matki Kurki, ale będzie się obawiał podjęcia sprawy przez kogoś o znacznie większych możliwościach medialnych. Obecny stan rzeczy wygląda tak, że to władza dyscyplinuje obywateli, mnie się marzy odwrócenie proporcji i każda taka kłoda rzucona pod nogi rządowej propagandy ma swoje znaczenie. Poza wszystkim nie widzę najmniejszego powodu, żeby obracać się na pięcie i pozwalać nietykalnym na nietykalność. Z mojej strony litości nie będzie i niech się ludzie śmieją z naiwności, lepsze to niż bierność i rezygnacja w drodze do rzeźni.
------- Od siebie dodam, że żenujący/żałosny/śmieszny/dziwny jest fakt, iż Prokuratura Apelacyjna (jako jednosta nadrzędna) nie potrafi ustalić czy wysyła zawiadomienie do właściwej Prokuratury Okręgowej ... Faktycznie ja też nie wiem... Śmiać się czy płakać ....
16 maja 2014, 19:10
Re: Władcy Marionetek...
Po tekście "GPC" życiorys Olejnik ocenzurowany też na angielskiej Wikipedii
6 maja "Codzienna" opisała jak została ocenzurowana biografia Moniki Olejnik w polskiej wersji Wikipedii. Dla przykładu podano angielską wersję życiorysu dziennikarki, gdzie znajduje się obszerna informacja na temat SB-ckiego rodowodu Olejnik. Już następnego dnia... została ocenzurowana również notka na stronie angielskiej Wikipedii.
Porównując hasło „Monika Olejnik” w angielskiej i polskiej wersji Wikipedii, można zauważyć znaczne różnice dotyczące jej życiorysu. Na polskiej stronie nie ma ani słowa o tym, że ojciec Olejnik był w SB. Ta sytuacja nie uległa zmianie, nawet po tym, jak ona sama się przyznała do tego faktu. - Mój tata nie był pułkownikiem tylko majorem! - oburzała się Monika Olejnik w wywiadzie dla "Syfilisweeka" w styczniu 2013 r.
Anglicy jeszcze do wczoraj mogli się dowiedzieć zdecydowanie więcej niż polscy użytkownicy Wikipedii. Na przykład, że „jej ojciec był zaangażowany w komunistyczny reżim w PRL‑u i z powodu jej wychowania kwestionowany jest jej obiektywizm” oraz że część komentatorów ocenia, iż Monika Olejnik krytykuje piętnowanie komunistycznych zbrodniarzy ze względów osobistych. Po tekście "Codziennej" doszło jednak do poważnej interwencji na stronie http://www.en.wikipedia.org/wiki/Monika_Olejnik
Informacja o oskarżeniach o brak obiektywizmu Olejnik i jej walce z osądzaniem komunistycznych zbrodniarzy zostały usunięte. Jako uzasadnienie podano, że "informacja jest nieważna". Co ciekawe, skasowany fragment (na załączonym zdjęciu zaznaczony na szaro) w odnośniku miał nawet jako źródło... postkomunistyczny tygodnik "Polityka".
Jak widać dla cenzury kanał La Manche nie jest przeszkodą, dlatego prawdopodobnie należy się spodziewać kolejnych "cięć" w biografii Moniki Olejnik. Ten screen niech pozostanie, jako swoista pamiątka:
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Chamski wpis Olejnik. Resortowa córa obraża prof. Pawłowicz
Monika Olejnik posłusznie odpowiedziała na akcję Platformy Obywatelskiej i w chamski sposób obraziła poseł Krystynę Pawłowicz za to, że skrytykowała zachowanie Władysława Bartoszewskiego, któremu mainstream tytułuje - nie wiadomo dlaczego - profesorem.
Podczas wczorajszej wizyty w studio telewizji "Superstacja" poseł Krystyna Pawłowicz (i prawdziwy profesor) z dość mocnych słowach oceniła postawę Władysława Bartoszewskiego, który nie waha się obrażać Polaków i ludzi nie oddających hołdów przed Donaldem Tuskiem. Rozmawiano m.in o spocie z udziałem Bartoszewskiego.
- Niech on sam się przyzwoicie zachowuje. Niech nie udaje nikogo innego. Tak mi się wydaje, że osoby w starszym wieku powinny dać sobie spokój. Nie obrażać Polaków, nie wyzywać, język opanować. Nie mówić o żadnych dyplomatołkach itd. Po prostu niech się opanuje. Nie jesteśmy bydłem i jako przedstawiciel w jego rozumieniu bydła proszę, żeby pastuch schował się i dał święty spokój bydłu - powiedziała w studio Superstacji Krystyna Pawłowicz.
Telewizyjny wywiad natychmiast wykorzystała Platforma Obywatelska do ataku na polityka PiS i zaczęła rozsyłać mema ze zmanipulowaną wypowiedzą poseł Pawłowicz. Przy okazji namawiała użytkowników internetu do rozpowszechniania zmanipulowanej grafiki.
Do chóru "oburzonych" i obrońców rzekomego profesora Bartoszewskiego dołączyła Monika Olejnik - znana z dziennikarskiej niezależności i wyważonych poglądów gwiazda TVN24 oraz Radia Zet. Na Facebook zamieściła wpis, w którym obraża poseł Pawłowicz.
"Krystyna Pawłowicz o spocie z udziałem Władysława Bartoszewskiego: Siedzi w fotelu jak przed egzekucją na krześle elektrycznym i to już chyba po wykonaniu wyroku, bo wszystkie światła jakieś pogaszone. Ciekawe, czy Pawłowicz wie, że Bartoszewski był więźniem Auschwitz i więźniem politycznym w komunie? Durne babsko."
Kolejna wyznawczyni zasady "równi i równiejszy". Chamskie wypowiedzi Bartoszewskiego uznajemy za uzasadnione, jego krytyka jest jednak niedopuszczalna.
- Czy premier Tusk rozmawiał już z panem Bartoszewskim? W sprawie: "bydła", "nekrofilii" albo ws. stwierdzeń, że bardziej się bał Polaków w czasie wojny, niż Niemców? Chciałbym usłyszeć sprawozdanie z tej rozmowy. I chciałbym, żeby państwo zapytali premiera, czy rozmawiał na ten temat i dlaczego tego pana trzyma jako ministra - to fragment odpowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na pytania "Faktów" TVN i TVN24, które cieszą się ogromną popularnością w Internecie.
Prezes PiS był dziś w Garwolinie. Pod szpitalem powiatowym mówił o roli, jaką niesie za sobą praca w służbie zdrowia. Jego zdaniem trwający kryzys w tej dziedzinie to skutki działalności rządu Donalda Tuska. - Wszystkie wydarzenia, na przykład takie jak niedojeżdżanie karetki na czas, mają twarz Donalda Tuska, bo to on wybrał nieodpowiedzialnego ministra – mówił Jarosław Kaczyński.
Na konferencji prasowej pojawiły się jednak kilkukrotnie pytania o prof. Krystynę Pawłowicz. Dziennikarze TVN chcieli sprawozdania z relacji jej rozmowy z szefem partii. Sprawa jednak wymsknęła się reporterom tej stacji spod kontroli i usłyszeli w odpowiedzi apel Jarosława Kaczyńskiego do Donalda Tuska. Prezes PiS odniósł się też do słów ministra w kancelarii Donalda Tuska, w których ten chwalił prezydenta Rosji, Władimira Putina.
Nagranie z dzisiejszej konferencji prasowej i odpowiedzi prezesa PiS na pytania stacji TVN cieszą się ogromną popularnością.
TVN o finansowaniu byłego szefa MSZ przez Niemców. Ile manipulacji można zmieścić w 3,5 minutowym materiale?
- Awantura o niemieckie pieniądze w samym środku kampanii wyborczej. Chodzi o tysiące marek z niemieckiej fundacji, za kształtowanie stosunków polsko-niemieckich. Polityczne ciosy poniżej pasa trafiają w profesora Bartoszewskiego - tak otwiera materiał "Faktów" TVN Anita Werner. Co stacja nazywa "ciosem poniżej pasa"? Poinformowanie czytelników przez "Gazetę Polską Codziennie", że Władysław Bartoszewski, będąc szefem MSZ był finansowany przez Niemców.
Dziennikarka zapowiadając materiał red. Macieja Knapika, mówi o "graniu na niemieckiej nucie i igraniu z politycznym ogniem", przez co "rykoszetem obrywa także profesor z listy PiS", czyli Zdzisław Krasnodębski. Co miałoby zaszkodzić kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości według red. Werner i Knapika? Fakt, że w niedzielę miał spotkanie wyborcze... z Polakami w Berlinie.
- Profesor Krasnodębski uśmiecha się do Warszawiaków z plakatów wyborczych, ale dzisiaj spotkanie z wyborcami miał w Berlinie - mówi red. Maciej Knapik. Pojawia się nawet ujęcia ze spotkania w klubie "Gazety Polskiej" w Berlinie.
Następnie pojawiają się złośliwe komentarze Wojciecha Olejniczaka z SLD oraz komentarz autora materiału. - Za sprawą profesora, wykładowcy niemieckich uczelni i kandydata nr 1 w Warszawie, antyniemiecka retoryka wróciła do Prawa i Sprawiedliwości rykoszetem - kontynuuje red. Knapik i za chwilę sam "rykoszet" serwuje, czyli podkłada mikrofon doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego, Tomaszowi Nałęczowi.
Nałęcz tak komentuje obecność prof. Krasnodębskiego w klubie "GP" w Berlinie: Ja mam w Warszawie, mieście zburzonym przez Niemców, które spłynęło krwią polską przelaną przez Niemców jeszcze gdybym był obrzydliwy, powiedziałbym na niemieckiego profesora? To byłyby już Himalaje obłudy - rzuca dziennikarzowi doradca Komorowskiego.
Później red. Knapik, by pokazać antyniemieckość PiS-u, przywołuje wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z początku kwietnia: "Ja bym sobie nie życzył wojsk niemieckich na polskim terytorium, bo to musi przynajmniej siedem pokoleń minąć, zanim to będzie dopuszczalne". Pomija przy tym fakt, że tydzień później Donald Tusk przyznał rację prezesowi PiS, odcinając się od pomysłu wzywania niemieckich wojsk do Polski. - Absolutnie rozumiem, że wyobrażenie sobie, że są niemieckie wojska w Polsce, które mają wspólnie z innymi strzec też naszego bezpieczeństwa jest, przekracza granice wyobraźni naszego pokolenia - stwierdził 13 kwietnia szef rządu
Po tak intensywnym wprowadzeniu, w końcu pojawia się informacja "Gazety Polskiej Codziennie" o tym, że Władysław Bartoszewski, jako minister spraw zagranicznych w rządzie Jerzego Buzka dostał od niemieckiej fundacji związanej z rządem 132 tysiące marek. Oczywiście informacja została podana ze złamaniem podstawowego standardu dziennikarskiego: powołania się na źródło.
Red. Knapik pokazuje archiwalne zdjęcia obecnego ministra w kancelarii Donalda Tuska, a następnie sobotni komentarz Jarosława Kaczyńskiego, a dokładnie jego krótki fragment: "To są rzeczy po prostu niesłychane". Po tym natychmiast redaktor TVN staje w obronie Bartoszewskiego. - Więzień Auschwitz stał się prawie niemieckim agentem - komentuje red. Knapik.
W 3,5 minutowym nagraniu zmieściła się również wczorajsza wypowiedź prezesa PiS, do którego do Gdańska, red. Knapik wysłał reporterkę. Najwidoczniej jednak misja zakończyła się niepowodzeniem. - Pani chce mnie najwyraźniej sprowokować, ma pani jakieś zamówienie, więc: nie uda się to pani - uciął próby TVN, Jarosław Kaczyński. Jak widać po obejrzeniu materiału, akurat red. Maciejowi Knapikowi zamówienie się udało.
Do materiału na swoim profilu na Twitterze odniósł się oskarżony o obecność na spotkaniu klubu "Gazety Polskiej" w Berlinie, kandydat PiS w eurowyborach. - Dzielna ekipa TVN dotarła wczoraj nawet do Berlina, by uzyskać moją wypowiedź o finansach W. Bartoszewskiego. Nie poszło jej najlepiej. Co nie przeszkodziło w realizacji paszkwilanckiego zamierzenia - skomentował materiał prof. Zdzisław Krasnodębski.
Co ciekawe, mimo tego co pisze prof. Krasnodębski, ta "dzielna ekipa" w materiale nie zacytowała ani słowa udzielonego przez niego komentarza.
Gadowski: „Wyborcza” jest projektem antypaństwowym
Ideałem dla Michnika byłaby anihilacja państwa, z której ocalałaby jedynie warstwa oświeconych, głównie dzieci byłych komunistów i rodzin resortowych – mówi dziennikarz śledczy, publicysta, tygodnika „wSieci” Witold Gadowski.
Stefczyk.info: „michnikowy szmatławiec” na pierwszej stronie świętuje 25-lecie istnienia. Jak Pan ocenia ćwierćwiecze gazety?
Witold Gadowski: Po powstaniu „michnikowego szmatławca” nie wyobrażałem sobie dnia bez jej lektury. Codziennie, jak nałogowiec, kupowałem to pismo i czytałem. Dziś patrzę na to z kpiącym uśmiechem. Tak mało wtedy wiedziałem i przeczuwałem... Obecnie widzę, że co najmniej ostatnie 20 lat „Wyborcza” poświęciła na demontaż siły państwa polskiego - z różnych względów, głównie ideologicznych. Projekt Adama Michnika jest projektem antypaństwowym. To projekt anarchizujący państwo, doprowadzający do jego anihilacji. Zdaje się, że ideałem dla Michnika byłaby anihilacja państwa, z której ocalałaby jedynie warstwa oświeconych, głównie dzieci byłych komunistów i rodzin resortowych.
Podejście do „GW” zmienił Pan radykalnie.
Dziś na tę gazetę patrzę inaczej. I mówię to z przykrością, ponieważ pamiętam początki, pamiętam zachwyt, entuzjazm i wszystko to, co było „kolorowe”. Początki „Wyborczej” to jeszcze lata mojej młodości, więc być może dlatego idealizuję ten okres. Dziś uważam, że to pismo jest skrajnie lewackim biuletynem, który działa na niekorzyść polskiej państwowości.
Z czego wynika ta zmiana opinii o „GW”? Gazeta się zmieniła, czy Pan?
Sądzę, że Adam Michnik odkrył przyłbicę i nie musi się już ograniczać. Natomiast młode i średnie pokolenie dziennikarzy „GW” to skrajnie zacietrzewieni ideologicznie politrucy. To nie są dziennikarze.
Zna Pan któregoś?
Znam kilku dziennikarzy związanych z „michnikowym szmatławcem”. Jeden z nich dalej pracuje w piśmie. Ja się z nim nie zgadzam, ale szanuję jego warsztat. Znam jednak i takich, jak Wojciech Czuchnowski, któremu nie podaję ręki, choć kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
Dlaczego Panu z nim nie po drodze?
To nie jest reakcja związana z naszymi kontaktami towarzyskimi. To wynika z mojej odrazy dla metamorfozy, jaką on przeszedł pod wpływem „Wyborczej”. Los Wojciecha Czuchnowskiego jest dla mnie symptomatyczny dla całego środowiska. Nie mam z tą gazetą i tymi ludźmi nic wspólnego i nie chcę mieć. Poziom agresji, kłamstwa i obłudy, jaki jest reprezentowany przez to środowisko wyklucza dyskusję. Z pewnymi ludźmi się nie dyskutuje, ani nie podaje ręki. „GW” przekroczyła wielokrotnie granice. In gremio z tą gazetą nie chcę mieć nic wspólnego.
Silna pozycja „Gazety Wyborcze” to zły prognostyk dla Polski?
Silna pozycja „Wyborczej” to wszystkie patologie III RP. Ta gazeta ewokowała te patologie, a potem znalazła swoją siostrę, dziś już silniejszą, w postaci postubeckiej TVN. I te media skrajnie ideologiczne napełnione politrukami i lizusami, zamiast dziennikarzami, uprawiają polską rzeczywistość. Pocieszam się tym, że TVN i „Wyborcza” mają coraz większe problemy finansowe i coraz mniejszą oglądalność. Dla mnie problemy finansowe tych mediów są zawsze dobrą informacją.
25 lat „michnikowego szmatławca” czyli ćwierć wieku zdrady ideałów „Solidarności” i destrukcji. Oddajmy hołd tym wszystkim, którzy cierpieli walcząc z niebezpieczną dla Polski i demokracji dominacją GW
Skąd się właściwie wzięła michnikowy szmatławiec”? Była ona efektem wielkiego poświęcenia dziesiątków tysięcy ludzi, którzy ciężką płacąc szykanami, złamaniem karier, zmuszeniem do emigracji, esbeckimi prześladowaniami, więzieniem itp. wymusili na komunistach demontaż PRL, spowodowali klęskę planu zabicia „Solidarności”, zduszenia polskiego pragnienia niepodległości i wolności.
Najcięższy był los aktywistów na prowincji, gdzie aparat represji PRL mógł pozwolić sobie na dużo więcej i gdzie zniszczono, czasem całkiem po cichu, niejedno niepokorne życie. W Warszawie nieco było łatwiej, Radio Wolna Europa było bliżej, opozycja bardziej spójna, a w przypadku niektórych środowisk działała i dodatkowa ochrona w postaci powiązań rodzinnych czy towarzyskich z aparatem PRL. Ale tu też wiele łez popłynęło, wiele cierpienia doświadczono,
Jest jednak faktem bezsprzecznym, że bez tej wielkiej determinacji dzielnych bojowników o pannę „S” komunizm w Polsce trwałby dłużej, 4 czerwca 1989 roku nie byłoby częściowo wolnych wyborów i nie byłoby związanej z tym głosowaniem „michnikowego szmatławca”. O co bili się ludzie „Solidarności”? O wolność, niepodległość, tradycję, rozliczenie z komunizmem, Polskę opartą na wartościach chrześcijańskich, sprawiedliwą, o uczciwą gospodarkę. Temu celowi i całemu obozowi „S” miała służyć „michnikowy szmatławiec”. Szybko jednak została przejęta przez wąską grupę lewicową z Alei Przyjaciół i okolic, całkowicie nie reprezentatywną dla całości wielkiego narodowego ruchu, a następnie obrócona w kierunku całkowicie sprzecznym z tym do czego dążyła „Solidarność”.
Zamiast pilnowania wolności dziennik ten zajął się zwalczaniem niewygodnych dla obozu postkomunistyczno-liberalno-lewicowego myśli. Miast pilnowania niepodległości czytelnicy dostali wspieranie tego co destruuje polską tożsamość, a nawet spoistość narodową, by wspomnieć śląskich, wulgarnie antypolskich, separatystach. Dostali też ataki na tych, którzy wzmocnieniu Polski chcieli i chcą służyć. W miejsce pilnowania tradycji przyszło jej wyszydzanie, destruowanie polskiej tożsamości narodowej.
Gazeta powołana do rozliczenia z komunizmem dała z siebie dużo by chronić i relatywizować działania kapusiów i komunistycznych morderców. Już w pierwszych miesiącach ukuto termin - symbol mający batożyć wiernych dawnym zasadom: „zoologiczny antykomunizm”. A następnie, w kolejnym etapie, dorzucono „człowieka honoru”, sformułowanie użyte wobec komunistycznego aparatczyka od esbecji ubranego w mundur generała.
Kościół to dla GW najczęściej cel brutalnego ataku, podobnie jak księża, także ci, którzy w czasach komunizmu jej autorom udostępniali kościoły. Wszystko w imię jakiejś nowej utopii lewackiej. Gazeta mająca walczyć o Polskę sprawiedliwą stała się gazetą broniącą (w mojej opinii) patologii wymiaru sprawiedliwości. Troska o uczciwą gospodarkę zamieniła się (w mojej opinii) we wsparcie oligarchów i kapitału postkomunistycznego.
Nic dziwnego, że dziennik z Czerskiej dość szybko został porzucony przez ludzi „Solidarności”. W to miejsce wszedł czytelnik, którego interesów „Wyborcza” broniła i broni: postkomunista, karierowicz, cynik, konformista lub po prostu człowiek naiwny. Tak to odbieram. A dzisiaj? GW to wciąż kolos choć coraz wyraźniej widać, że nogi ma gliniane. Kto wie czy istniałaby nadal gdyby nie potężne wsparcie finansowe ze źródeł publicznych. Mam nadzieję, że kiedyś jego skala zostanie w pełni ujawniona. Jest wielkim sukcesem wielu dzielnych, prawych, odważnych ludzi, że Polacy w coraz mniejszym stopniu ulegają wpływom tego środowiska i tego dziennika.
Wszystkim, którzy w minionym 25-leciu cierpieli i walczyli z groźną dla polskiej wolności, niepodległości i demokracji dominacją „Wyborczej” należy się nasz hołd i nasze uznanie. Wiemy jak wielką często płacili za to cenę. Podobnie duży szacunek mam dla tych, którzy zorientowawszy się w prawdziwym charakterze GW, porzucili to środowisko.
Ale niech ta zdrada sprzed 25 lat będzie też dla nas przestrogą. Bo jakoś często ostatnio okazuje się, że wielkie społeczne poruszenie po stronie patriotycznej, łączące się także z wysiłkiem finansowym, przerabiane jest na działania niosące destrukcję narodowej tożsamości, obelgi wobec powstańców, szyderstwa z polskiej historii. Różne mogą być bowiem drogi do tego co nasi przodkowie nazywali zaprzaństwem. Drugi raz nabrać się nie możemy.
Kaczyński o orderach dla dziennikarzy "GW": Jaka władza, tacy odznaczeni
- To jest odznaczanie ludzi, którzy bronią tego systemu, systemu postkomunistycznego, nazywanego przez niektórych postkolonialnym - powiedział na konferencji prasowej prezes PiS Jarosław Kaczyński. Odpowiedział w ten sposób na pytanie dziennikarza "Gazety Polskiej Codziennie" ws. odznaczeń państwowych dla 40 dziennikarzy "michnikowego szmatławca", uhonorowanych wczoraj przez prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Tydzień temu prezydent Rosji Władimir Putin za relację z wydarzeń na Krymie nagrodził 300 rosyjskich dziennikarzy. Jak podała gazeta „Wiadomosti”, doceniony został ich „wysoki profesjonalizm i obiektywizm w opisywaniu wydarzeń w Republice Krym”. W piątek w ślady Władimira Putina poszedł prezydent Komorowski i wyróżnił 40 redaktorów "GW", w tym m. in. Agnieszkę Kublik (autorka licznych publikacji nt. katastrofy smoleńskiej bliskich rządowej narracji Macieja Laska) oraz Pawła Wrońskiego (autor obrony pomnika sowieckiego generała Czerniachowskiego w Pieniężnie, tłumaczący, że "mamy wobec generała dług wdzięczności")
- Ordery wolnej Polski tym osobom się w moim przekonaniu nie należą - stwierdził Jarosław Kaczyński. - Jaka władza, tacy odznaczeni. To jest odznaczanie ludzi, którzy bronią tego systemu, systemu postkomunistycznego, nazywanego przez niektórych postkolonialnym, który jest broniony także przez "michnikowego szmatławca" i to w sposób bardzo intensywny. Nie ma w tym nic szczególnie dziwnego, ale mam nadzieję, że przyjdzie czas, że będzie to oceniane także w głównym nurcie mediów zgodnie z faktami - dodał prezes PiS.
Dziennikarze "michnikowego szmatławca" odznaczeni przez Bronisława Komorowskiego:
KRZYŻEM OFICERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI 1. Anna Bikont 2. Wanda Ostrowska 3. Wanda Rapaczyńska 4. Ewa Siedlecka 5. Dominika Wielowieyska
KRZYŻEM KAWALERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI 6. Paweł Wroński 7. Agnieszka Kublik 8. Dariusz Bartoszewicz 9. Wojciech Fusek 10. Jacek Gawłowski 11. Magdalena Grochowska 12. Jan Grzechowiak 13. Jacek Hugo-Bader 14. Wojciech Jagielski 15. Dariusz Kortko 16. Hanna Kossowska 17. Wojciech Bartkowiak 18. Jerzy Majewski 19. Stanislaw Mancewicz 20. Krzysztof Miller 21. Piotr Nehring 22. Michał Ogórek 23. Barbara Piegdoń-Adamczyk 24. Piotr Rogowski 25. Konrad Sadurski 26. Jerzy Sawka 27. Mariusz Szczygieł 28. Adam Wajrak 29. Jerzy Wójcik
ZŁOTYM KRZYŻEM ZASŁUGI 30. Piotr Wesołowski, 31. Edward Jewdokimow 32. Robert Kijak 33. Aleksandra Klich-Siewiorek 34. Anna Kowalska 35. Teresa Kruszona 36. Mirosław Maciorowski 37. Agata Morozowska 38. Robert Musiał 39. Wojciech Świerczyński
Cztery manipulacje w 10 minut! Co naprawdę powiedział nowy prymas? Dla dziennikarza TVP Info nie ma to znaczenia. Już ogłosił rozdźwięk w polskim Kościele
Arcybiskup Wojciech Polak nie zdążył jeszcze opuścić studia TVP Info, gdy na tej samej antenie rozpoczął się kłamliwy rozkład jego wypowiedzi. Chwilę wcześniej Krzysztof Ziemiec podkreślił wyróżnienie, jakiego dostąpiła stacja, mogąc przeprowadzić pierwszą telewizyjną rozmowę z nowym prymasem. Mówił, że to wyraz zaufania. Ile z tego zaufania zostało po programie „Minęła dwudziesta”? Maciej Wąsowicz z nonszalancją niedouczonego gimnazjalisty zmanipulował wypowiedzi prymasa, ogłaszając rozłam na szczycie polskiego Kościoła.
Działanie celowe czy prosta ignorancja? Dziennikarz TVP Info zaprosił polityków do skomentowania na gorąco słów prymasa Wojciecha Polaka, które chwilę wcześniej padły na antenie. Problem w tym, że politycy wywiadu nie słyszeli, Wąsowicz ich nie zacytował, a jego mętna parafraza całkowicie zmieniła sens wypowiedzi prymasa. Prowadzący rozpoczął program „Minęła dwudziesta” wstępem, który sam w sobie powinien przejść do historii pato-dziennikarstwa.
Nie wiem czy panowie słyszeli, bo byliście mocno zaaferowani rozmową między sobą, ale powiem zdanie, które utkwiło mi gdzieś z tyłu głowy. Prymas Polski mówił o tym, że to na kogo głosujemy nie podlega wskazaniu Kościoła. Mówi to jedna z najważniejszych osób w polskim Kościele, nie wiem jaka jest praktyka, ale pytam na przykład Twój Ruch, czy to jest dobry symptom dla polskiego Kościoła, jeśli chodzi o życie polityczne polskiego Kościoła?
Osobliwe jest opieranie całej tezy programu na tym, co „utkwiło gdzieś w tyle głowy”. Tym bardziej, ze prymas nic takiego nie powiedział. Postawa dziennikarza telewizji publicznej zaskakuje nonszalancką zbitką przekłamań i absurdów. Dlaczego uznał, że pierwszą osobą która powinna skomentować pierwszy wywiad nowego prymasa, ma być poseł antyklerykalnej partii? Nie byle jaki poseł zresztą, lecz sam jak Armand Ryfiński, który nawet w spotach wyborczych prezentuje się jako człowiek nienawidzący Kościoła. Manifestuje to nie tylko w wystąpieniach, ale i poprzez kompulsywne kierowanie do prokuratury donosów na biskupów. W dorobku ma również donos na bp. Polaka.
Wąsowicz nie zareagował na kłamliwe wypowiedzi Ryfińskiego, sugerujące że nowy prymas kryje pedofilię. Prawdopodobnie nie miał wiedzy, że abp Polak jest współautorem jasnego, rzeczowego dokumentu, w którym Kościół zdecydowanie potępia tego typu przestępstwa. Trudno jednak spodziewać się gruntownej wiedzy od człowieka, który nie potrafi nawet wysłuchać ze zrozumieniem dwudziestominutowego wywiadu. Co prymas powiedział na temat „mieszania się Kościoła do polityki”?
Myślę, że Kościół ma swoje miejsce w rzeczywistości społecznej. Oczywiście nie jest uczestnikiem bezpośredniego życia politycznego - biskupi, prymas również, nie kandydują w wyborach - natomiast mamy prawo i obowiązek zabierania głosu na tematy społeczne właśnie w imię człowieka, jego dobra, jego obecności w tym świecie. Polityka nie jest sprawą abstrakcyjnych pojęć czy ustawiania pewnych konstruktów społecznych, ale jest przecież troską o człowieka i myślę, że tak jak każdemu politykowi na sercu leży dobro konkretnego człowieka, tak samo Kościołowi. Tutaj jest nam na pewno na pewno po drodze.
Zapytany o to, czy „Kościół apeluje, by iść na wybory?”, prymas odpowiada:
Tak, Kościół apeluje. Jest to nasze prawo i nasz obowiązek. W Katechizmie Kościoła Katolickiego, kiedy omawiane jest czwarte przykazanie dekalogu, kiedy mówimy nie tylko o czci ojca i matki, ale także o odpowiedzialności katolików za życie społeczne, jednym z obowiązków – oprócz płacenia podatków – jest chociażby to, że mamy uczestniczyć w wolnych i sprawiedliwych wyborach.
W odpowiedzi na pytanie o to, czy Kościół powinien mówić na kogo oddać głos, abp Polak podkreślił, że „powinniśmy postąpić tak, jak zostało to sformułowane w oświadczeniu prezydium Konferencji Episkopatu Polski”. Przypomina, że oczywiście o konkretnych nazwiskach Kościół nie mówi i nie powinien tego robić, ale ma obowiązek wskazywać konkretne postawy, które osoby wierzące powinny wspierać swoimi głosami.
Mówimy o prawie, uformowanym sumieniu człowieka i mówimy o ludziach, którzy żyją wartościami katolickimi, którzy żyją wartościami chrześcijańskimi. W tym dokumencie mówimy ludziach którzy żyją także wartościami, które pozostawił nam Jan Paweł II. I niekoniecznie trzeba po imieniu tych ludzi nazywać. Wystarczy określić pole tych wartości, na które należałoby swój głos oddać.
Zacytujmy więc ten fragment oświadczenia prezydium KEP: „Poprzez wybór osób, którym na sercu leży autentyczne dobro Europy i Polski, możemy przyczynić się – jak zachęcał nas do tego św. Jan Paweł II – do budowania europejskiej wspólnoty ducha, opartej na duchowych wartościach, które ją kiedyś ukształtowały.
Wywiad z prymasem Wojciechem Polakiem na stronach tvp.info
Trzecia manipulacja wypowiedzi prymasa nastąpiła już w czwartej minucie. Z młodzieńczą nonszalancją wagarowicza, Wąsowicz zapytał Ryszarda Czarneckiego „czy to jest wymarzony kandydat Prawa i Sprawiedliwości, który nawołuje do pojednania polsko-rosyjskiego, polsko-ukraińskiego, który mówi: oczywiście trzeba Wołyń ocenić twardo, ale też przeprosić za Wołyń? Co ciekawe, w rozmowie z prymasem nie było słowa o Wołyniu. Abp przypomniał jednak, że proces pojednania ze Kościołem na Wschodzie jest niezwykle ważny, ale obecna sytuacja na ukraińsko-rosyjska zamroziła go.
Kontynuacja procesu pojednania pomiędzy Polakami a Rosjanami, pomiędzy Polakami a Ukraińcami, (…) jest bardzo istotną sprawą. Tutaj nie do przecenienia był. (…) Jako sekretarz KEP w zasadzie uczestniczyłem w tym procesie w ostatnim etapie i zostałem powołany do zespołu roboczego pomiędzy Kościołem katolickim w Polsce a Kościołem prawosławnym w Rosji. No, ale musimy powiedzieć szczerze, że w związku z sytuacją, która dzisiaj jest pomiędzy Rosją a Ukrainą, na razie te prace wyglądają bardzo skromnie — powiedział w dzisiejszym wywiadzie abp Polak.
Następne pytanie pan Wąsowicz skierował do SLD: Chciałem zapytać o taki dwugłos w Kościele. Słyszymy z jednej strony prymasa Polaka dzisiaj i słyszymy dwa tygodnie temu abp. Stanisława Gądeckiego, który w Częstochowie mówi, że Kościół jeżeli jest autentyczny, to powinien być duszą państwa i powinien być nierozerwalny z państwem, a z drugiej strony prymas mówi, że Kościół nie ma wskazywać na kogo głosować.
Poseł przyjmuje stanowisko prymasa jako pewnik i odpowiada: Dobrze, że słyszymy słowa prymasa, który odcina się od tego, że będzie Kościół wpływał na bieżącą politykę. Wybory za osiem dni, więc te słowa oby były wprowadzone w czyn i rzeczywiście hierarchowie Kościoła z ambon 25 maja nie nawoływali na kogo głosować.**
Krzysztof Gawkowski dodaje przy tym, że wybór tak młodego człowieka na prymasa to znak od papieża Franciszka, że chce on „odejścia od takiej struktury doktrynalnej i zamkniętego Kościoła w stronę bardziej otwartego, takiego który będzie się komunikował z ludźmi”, a postawa nowego prymasa daje nadzieję, że nastąpi wreszcie jasny rozdział Kościoła od państwa.
Żaden z polityków nie skomentował wypowiedzi prymasa Wojciecha Polaka, lecz jedynie przekłamaną parafrazę jego słów, podaną przez niedouczonego dziennikarza. Przekaz o rozłamie najwyższych w strukturach Kościoła poszedł w świat. Ile osób zakończy proces poznawczy na dzisiejszym wrażeniu? Tak się tworzy medialne fakty.
Czyżby, to była otwarta zapowiedź zafałszowania wyniku wyborów, by wszelkimi środkami nie dopuścić do głosu "EUsceptyków" ?
Donald Tusk: moje zadanie to nie dopuścić do zwycięstwa eurosceptyków.
Mam jako szef rządu i Platformy Obywatelskiej zadanie, by nie dopuścić w Polsce do zwycięstwa eurosceptyków w wyborach do PE - powiedział premier Donald Tusk.
- Ja mam za zadanie - jako szef rządu i Platformy - by eurosceptycy nie wygrali; uważam, że to jest naprawdę poważne zagrożenie - mówił Tusk.Według niego to zagrożenie "nie polega na tym, że PiS w europarlamencie czy Korwin-Mikke rozbiją nam w ciągu kilku miesięcy UE, ale że staną się niebezpiecznym dopełnieniem dla innych partii eurosceptycznych".
Według Tuska, choć w Polsce "na szczęście" 80 proc. obywateli ocenia, że dużo lepiej być w Unii Europejskiej, to w innych krajach UE, np. Francji czy Wielkiej Brytanii, widać wyraźny wzrost w sondażach "tych, którzy mówią otwarcie 'nie' Unii Europejskiej". - U nas też - zarówno PiS jak i Nowa Prawica, nie ukrywają, że Europa, delikatnie mówiąc, im nie odpowiada - powiedział.
Szef rządu ocenił, że Europa wymaga dziś szczególnej troski. - I każdy, kto będzie ją atakował mniej czy bardziej agresywnie, może doprowadzić do takiego procesu rozkładu UE - zaznaczył.
- I dlatego mówię o tym z przekonaniem: jeżeli ktoś będzie klaskał tym ugrupowaniom, to daleko od nas na wschodzie, na Kremlu na pewno prezydent Putin - podkreślił Tusk. Dodał, że nieprzypadkowo niektórzy politycy radykalnej prawicy - także polskiej - "bardzo mocno wspierają Putina w jego działaniach na Ukrainie". - Ale równocześnie ci, którzy się odżegnują od Putina i polityki rosyjskiej, ale osłabiają UE de facto są jego nieświadomymi sojusznikami - powiedział.
Według szefa rządu "sytuacje krytyczne w UE" - czyli kryzys finansowy i konflikt na Ukrainie sprawiają, że część Europejczyków ma poczucie, że niektóre instytucje europejskie są "oderwane od ludzi". Zdaniem Tuska wielu obywateli UE nie wie, "co się dzieje w tych skomplikowanych procedurach, w tych wielkich gmaszyskach w Brukseli". - I to daje niezłą pożywkę dla eurosceptyków i tych, którzy mówią wprost, że Unię trzeba rozwalić - ocenił szef rządu.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników