Teraz jest 06 wrz 2025, 14:24



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 133, 134, 135, 136, 137, 138, 139 ... 149  Następna strona
Katastrofa smoleńska 
Autor Treść postu
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Jesteśmy świadkami pamięci

Homilia ks. prof. Waldemara Chrostowskiego wygłoszona 10 stycznia 2014 r. w warszawskiej archikatedrze św. Jana Chrzciciela podczas Mszy św. w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej


Gromadzi nas tutaj oraz łączy, jak wyliczył ksiądz prałat Bogdan Bartołd, proboszcz tej archikatedry, już po raz 45. – najpierw modlitwa. Nie jesteśmy sami, bo są z nami tysiące wiernych, którzy łączą się, są obecni i przeżywają tę uroczystość co miesiąc, a więc także i dzisiaj, dzięki katolickim środkom masowego przekazu, a w szczególności dzięki Telewizji Trwam i Radiu Maryja. Łączą się z nami ci, którzy mieszkają w Warszawie i poza Warszawą, w Polsce, w Europie oraz na innych kontynentach – jest nas bardzo, bardzo wielu. Gromadzi nas modlitwa głęboko chrześcijańska i katolicka, wyrosła ze słów i wydarzeń, które znamy z kart Ewangelii. Jesteśmy podobni do tych, którzy prawie dwa tysiące lat temu – jak opowiada dzisiejsze czytanie wyjęte z Ewangelii według św. Łukasza – gromadzili się w Nazarecie, by słuchać Jezusa (Łk 4, 14-22). Tam był obecny historyczny Jezus, tutaj – tak samo prawdziwie i rzeczywiście – Jezus zwraca się do nas w obecności sakramentalnej.

Zwornikiem naszej obecności i modlitwy jest Kościół katolicki i ta świątynia, bodaj najważniejsza świątynia stołecznego miasta, czcigodna świątynia z grobem kardynała Stefana Wyszyńskiego – wielkiego Prymasa Tysiąclecia. To nas zobowiązuje, a jednocześnie dodaje nam sił i duchowej mocy oraz tej niezłomnej pewności, którą niesie ze sobą chrześcijańska wiara. Ożywia nas duch modlitwy wyrosłej z Chrystusowego przykazania miłości – miłości Boga i miłości bliźniego, o której mowa w Pierwszym Liście św. Jana Apostoła, którego fragmentu (1J 4, 19 – 5,4) wysłuchaliśmy.

Gromadzi nas tutaj również pamięć, głęboko polska, mocno zakorzeniona w przeszłości, tej czcigodnej i wspaniałej przeszłości, która nieprzerwanie trwa od prawie 1050 lat, czyli od chrztu, który w 966 roku przyjął Mieszko wraz ze swoim dworem. Ta przeszłość jest naznaczona wieloma radościami i osiągnięciami, ale również wieloma cierpieniami i tragediami. Zwornikiem tej wielowiekowej pamięci jest rodzina.

O ile odniesieniem dla naszej modlitwy jest Kościół, o tyle odniesieniem dla naszej pamięci jest rodzina. Kościół i rodzina! To nie przypadek, że właśnie Kościół i rodzina są w tych latach, a zwłaszcza w tych miesiącach, najsilniej atakowane. W nurcie nasilonych ataków oraz silnego sprzeciwu wobec Kościoła i wobec rodziny trzeba również umieścić całość dramatu z 10 kwietnia 2010 roku, który rozegrał się na przedmieściach Smoleńska.

Co się wtedy wydarzyło? Znamy skutki, straciliśmy tam Prezydenta Rzeczypospolitej i Prezydenta Rzeczypospolitej na Obczyźnie, a także wielu wspaniałych i szlachetnych ludzi, których imiona i twarze trzeba na zawsze zapamiętać. Wielu z nich bardzo wiele zawdzięczamy… A przecież przyczyny, okoliczności i przebieg smoleńskiego dramatu są nam znacznie mniej znane, mało tego, wciąż pozostają przedmiotem manipulacji, przekłamań, kłamstw, niedopowiedzeń, przemilczeń, podsuwania fałszywych tropów, mydlenia oczu i mnożenia rozmaitych zastępczych tematów.

A to wszystko odbywa się w klimacie arogancji, buty, zakłamania i nade wszystko absolutnej bezkarności. Bezkarności mnóstwa czynów i słów, które do dramatu w Smoleńsku doprowadziły oraz do niego nawiązują i się odnoszą. Doszło do tego, że nawet elementy prawdy stoją na usługach fałszu, a więc nawet prawda została wprzęgnięta na potrzeby kłamstwa. Narasta dezorientacja i zamęt, zaś ich skutkiem jest zniechęcenie i poczucie bezradności. Można odnieść nieodparte wrażenie, że mocodawcom i sprawcom tego zamętu właśnie o to chodzi! Dlatego nasza obecność dzisiaj w tej świątyni oraz przy telewizorach i radioodbiornikach, a także nasza uwaga i refleksja wtedy, gdy będziemy słuchać i przeżywać to, co się teraz tutaj wydarza, jest tak ważna i potrzebna.

Jest potrzebna, aby stawiać czoło fali przemilczeń, obłudy i kłamstwa, która gromadzi się i narasta wokół dramatu sprzed prawie czterech lat. Mnożą się i są forsowane najróżniejsze interpretacje i nadinterpretacje. Odwołam się do jednego przykładu, który tuż przed Bożym Narodzeniem szczególnie mnie poruszył. Oto profesor socjologii, honorowy rektor jednej z warszawskich uczelni, powiedział: „Część Polaków nie potrafi przyjąć do wiadomości, że prezydent RP i elita władzy zginęli w banalnym wypadku lotniczym”.

Można by długo i na wielu płaszczyznach komentować to krótkie zdanie. Cały bolesny dramat został skwitowany określeniem „banalny wypadek lotniczy”, a autor tej wypowiedzi ma pretensję, że część Polaków nie chce przyjąć tego do wiadomości. Tymczasem prawda narzuca się samą swoją siłą, swoją oczywistością, a nie tym, czy ktoś potrafi, albo nie potrafi, przyjąć do wiadomości to, co mu się odgórnie podaje, co się forsuje, co się wymyśla i zamyka w okrągłych formułach. Mało tego, właśnie tę część Polaków, która nie przyjmuje do wiadomości, że Prezydent RP i elita władzy „zginęli w banalnym wypadku lotniczym”, profesor określa mianem „sekty smoleńskiej”! To jest język ulicy – i to tej nie najlepszej. To jest język części publicystów – i to tych, którzy stoją na usługach władzy. Ale to nie jest język nauki, to nie jest język uniwersytetu ani akademii, a zatem to nie powinien być język profesora!

Nie jesteśmy sektą, by nie cytować innych inwektyw, które padają pod adresem milionów osób, które nie przyjmują do wiadomości, że Prezydent RP i elita władzy „zginęli w banalnym wypadku lotniczym”. To jest język pogardy, a wraz z nim odbywa się i nasila nauczanie pogardy. Boli nas ono i dotyka, bo nikt nie chce, nie lubi ani nie znosi być pogardzany. Już lepiej być pobitym niż wzgardzonym! Boli nas, że inwektywy, złośliwości, etykiety i stygmatyzowanie zastępują żmudne dochodzenie do prawdy i rzetelną dyskusję. Właściwie ta katedralna świątynia staje się, obok innych kościołów, jedynym miejscem, w którym można wołać o prawdę i w którym to wołanie trzeba wręcz wykrzyczeć!

Kontynuując swój wywód, profesor dokonał analizy obecnego stanu Polski. Podzielił ją na trzy Polski, głosząc, że ów podział „jest od zawsze w nas zakodowany”. Myślę, że warto przyjrzeć się dwóm członom tego podziału, tak jak się nas, Polaków, w nim postrzega i przedstawia, czyli tak, jak się postrzega i przedstawia dzisiejszą Polskę. Jedna grupa to mają być romantycy, „którzy uważają, że Polska jest Chrystusem Narodów – cierpiącym i zewsząd otoczonym przez stado wilków, które chcą ją pożreć, a szczególne losy wyznaczyła Polsce historia”. Nie wiem, na jakiej podstawie padają tak wybujałe uogólnienia i oceny. Spróbujmy je odnieść do nas samych, a także do tych dziewięćdziesięciu sześciu osób, poczynając od śp. Prezydenta po załogę samolotu. Czy ktokolwiek z nich zgodziłby się na takie zakwalifikowanie i etykietowanie?

Profesor widzi też grupę drugą – „to Polska pozytywistów, którzy uważali, że to są fanaberie i fantasmagorie, które ściągają Polaków z właściwej drogi, a najważniejsze jest, żeby się kształcić, rozwijać, budować kraj, drogi, infrastrukturę, budować niezależność gospodarczą itd.”. My też, wszyscy jak tu jesteśmy, jestem tego pewny, z Bożą pomocą chcemy się kształcić i rozwijać, chcemy budować kraj, który szczerze miłujemy, chcemy budować drogi, infrastrukturę, budować niezależność gospodarczą, a także znacznie więcej – budować wolność polityczną i suwerenność. My też chcemy tworzyć te wszystkie dobra, ale nad hasło „Jak wygodnie przeżyć”, stawiamy dewizę: „Jak godnie żyć”. I to jest nasza droga! Z tej drogi nic ani nikt nie może nas zawrócić. To jest droga wierności naszym przodkom, którzy pisali dzieje Ojczyzny przez ponad tysiąc lat. Od  praojców, którzy pochylili głowę, by pozwolić się ochrzcić, aż po tych braci i siostry, którzy prawie cztery lata temu w dramatycznych okolicznościach odeszli do Boga na przedmieściach Smoleńska, a także odchodzą do Boga każdego dnia.

Jak godnie żyć? To jest powołanie i zadanie każdego prawego chrześcijanina. Kierując się tym, wołamy o prawdę pełną i niezałganą, bez montaży, kombinacji, dodatków i przemilczeń oraz bez wyreżyserowanego, a szkodliwego pijaru. Sugeruje się nam, aby w tym roku obchodzić uroczyście ćwierćwiecze „częściowo wolnych wyborów”. Nie możemy ulec sugestiom, abyśmy poprzestali na częściowej prawdzie o Smoleńsku. Jesteśmy strażnikami tej pamięci, strażnikami, którzy dobrze wypełniają swoje zadanie tylko wtedy, gdy są wierni prawdzie, pełnej prawdzie. „Prawda was wyzwoli” – nauczał Jezus Chrystus.

A do zaproponowanej przez wspomnianego profesora analizy stanu Polski i Polaków dodam inną analizę. Dokonał jej nie Polak, lecz Anglik. Dokonał nie oglądając się wstecz i dzieląc, lecz utrwalając na piśmie swoje wrażenia i przeżycia z podróży, którą odbył po ziemiach polskich na samym początku XIX wieku, czyli na samym początku okresu rozbiorów. Nazywał się George Burnett, a po powrocie do Anglii, w 1807 roku opublikował książkę, której tytuł brzmi: „Obraz obecnego stanu Polski”. Ponad 200 lat temu przedstawił własną diagnozę. Skoro nie brakuje współczesnych diagnoz, posłuchajmy tej sprzed ponad 200 lat:

„Największe jednak zło (które nie jest wprawdzie skutkiem rozbiorów, ale mocno nasiliło się w ich czasie) – to powszechna sprzedajność, jakże hańbiąca Polaków. Więcej zła mocarstwa rozbiorowe uczyniły swym złotem niż swym orężem. Rewolucjoniści nie mogli polegać na nikim, ponieważ rękę, która wznosiła się w ich obronie, łatwo było sparaliżować przekupstwem – dokładnie w tym momencie, gdy miała zadać cios. Gdyby Polska nie była rozdarta, nawet siły trzech tak potężnych mocarstw nie zdołałyby jej pokonać. I choć fakt ów znajduje wytłumaczenie w pożałowania godnym stanie państwa i jego rządu, mimo wszystko smutny to widok – kraj, w którym załamały się wszelkie normy konieczne dla utrzymania spójności społeczeństwa, a wiara, zaufanie i szlachetny patriotyzm legły pospołu w gruzach” (G. Burnett, Obraz obecnego stanu Polski, tłum. Marek Urbański, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2008, s. 285).

Taka jest diagnoza stanu Polski sprzed ponad 200 lat. Ileż trzeba było wysiłku minionych pokoleń Polaków, żeby z tego marazmu się wyzwolić. Ileż trzeba było wiary, siły przekonania i pracy, ileż trzeba było wierności Bogu, Jego woli i przykazaniom, ileż trzeba było miłości rodzinnej i lojalności, żeby przezwyciężyć słabości, o których napisał obcokrajowiec. Również dzisiaj wiara, zaufanie i szlachetny patriotyzm legną pospołu w gruzach, jeżeli nie będzie tych, którzy stając się strażnikami pamięci w trudnych czasach i warunkach, zachowują wierność Bogu i Jego świętemu prawu. Gdy przeżywamy rozmaite trudności, bardzo podobne do tamtych, prosimy Pana Boga, żeby nas wspomagał tą samą duchową mocą, która w bliższej i dalszej przeszłości pozwoliła skutecznie przezwyciężyć wszystko, co trudne i, po ludzku biorąc, niemożliwe do pokonania.

Właśnie dlatego konieczna jest, oparta na prawdzie, pamięć o dramacie pod Smoleńskiem. Jest konieczna, aby zatrzymać rozkład wiary, wzajemnego zaufania i szlachetnego patriotyzmu. Nie wolno tego dramatu bagatelizować, nie wolno go wykorzystywać do wykopywania przepaści między Polakami, do jątrzenia i dzielenia nas! Nie wolno również tej prawdy zakopać!

Pełna prawda o Smoleńsku stoi na przedłużeniu wcześniejszych wydarzeń, o których podczas tych comiesięcznych Mszy Świętych trzeba w szczególny sposób pamiętać. Prawda o dramacie z 10 kwietnia 2010 roku stoi na przedłużeniu dramatu roku 1920. Nie mamy czasu, aby mówić o znaczeniu tego wspaniałego zwycięstwa, polegającego na heroicznym powstrzymaniu bolszewickiej nawały. Przez kilkadziesiąt lat był to, a pod wieloma względami nadal pozostaje, temat tabu, bo łączy się z genezą i naturą komunizmu. Łączy się też z jego krwawym wdrażaniem oraz milionami niewinnych ofiar, które zebrał w Rosji sowieckiej i okolicznych krajach.

Prawda o Smoleńsku to również nieodłączna część prawdy o wywózkach oraz nieopisanych cierpieniach i prześladowaniach Polaków od września 1939 roku, a na Kresach Wschodnich zwłaszcza od 10 lutego 1940 roku. Wiosną tego samego roku w Katyniu zginęło ponad 22 tysiące Polaków tylko za to, że byli Polakami. Zapłacili cenę życia za rok 1920! To była zbrodnia komunistyczna i zemsta za klęskę poniesioną przez bolszewików nad Wisłą i na Wileńszczyźnie. Okrutnie zamordowani Polacy zapłacili straszliwą cenę za to, że „związek nasz bratni” nie objął jednak ludzkiego rodu. W tym łańcuchu pogardy i cierpienia są również ogniwa złożone z naszych bohaterów, znanych i bezimiennych, którzy w okresie wojny i po wojnie, szczególnie w drugiej połowie lat 40. i pierwszej połowie lat 50., płacili okrutną cenę w lasach, więzieniach i na katordze. Niech mi będzie wolno oddać hołd jednemu z nich, którego spotkałem ponad 30 lat temu w Paczkowie. Przez wiele lat cierpiał na mroźnych skałach Norylska. To, o czym opowiadał, budziło przerażenie i wciąż pozostaje żywe w mojej pamięci.

W obowiązek dochodzenia do prawdy o dramacie na przedmieściach Smoleńska wpisuje się też trwające dziesiątki lat kłamstwo i milczenie o Katyniu i o wielu innych dramatach Polaków, na przykład rzezi wołyńskiej. Byliśmy w tym wszystkim, a w dużej części dalej jesteśmy, zdradzeni i opuszczeni przez tych, którzy mienią się naszymi sojusznikami. Byliśmy i jesteśmy zdani przede wszystkim na siebie. Zatem tym bardziej musimy pamiętać!

Przywołuję na koniec swoją obecność w Katyniu prawie 25 lat temu. Na przełomie września i października 1989 r., a więc gdy tylko stało się to możliwe, udaliśmy się tam z Rodzinami Katyńskimi. Autokarem, przez Mińsk białoruski, dotarliśmy do Smoleńska i Katynia. Napisy ówczesne głosiły, że to Niemcy dokonali straszliwej zbrodni. W katyńskim lesie, w którym panowała śmiertelna cisza, z wielkim wzruszeniem patrzyłem na żony, córki i siostry oraz synów i braci Polaków wymordowanych przez komunistycznych oprawców. Najbliżsi ofiar szukali w  katyńskiej ziemi jakiegoś śladu i znaku ich obecności, zostawiając na miejscu ich gehenny swoją pamięć, łzy i miłość.

Od 10 kwietnia 2010 roku mamy pod Smoleńskiem jeszcze jedno polskie miejsce. A obydwa te miejsca nierozerwalnie łączą się ze sobą. Trzeba pamiętać i trzeba się modlić za wszystkich, którzy zginęli w długich dziejach naszej Ojczyzny, w okresie rozbiorów i zaborów, w 1920 roku i później – aż do naszych czasów, a więc także za ofiary smoleńskiego dramatu. Trzeba nam być wytrwałymi strażnikami pamięci, którzy z niezłomną ufnością są przekonani, że by ją godnie pielęgnować, musimy dojść do pełnej prawdy.

A na koniec ostatnia zwrotka wiersza „Krew” Jarosława Marka Rymkiewicza. Jak każdy utwór poetycki można go interpretować na wielu poziomach. Dzisiaj przytaczam go i przeżywam na poziomie głęboko religijnym i teologicznym. Poeta zawsze mówi więcej, aniżeli jesteśmy w stanie przyjąć w jednym tylko wymiarze. A więc  – przed Chrystusowym ołtarzem – karmiąc i wzmacniając naszą katolicką i polską tożsamość, przywołajmy słowa, które stanowią drogowskaz i światło w wysiłku pielęgnowania pamięci:

„Krew na fotelach tupolewa
Zmywana szlauchem o świtaniu
Jeszcze wam ona pieśń zaśpiewa
To będzie pieśń o zmartwychwstaniu”.

http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w- ... mieci.html

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


16 sty 2014, 17:15
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Trotyl był, ale się zmył. Nie sposób nie zadać w tym momencie kilku pytań, które same się cisną do głowy...

Obrazek

Sprawa materiałów wybuchowych na wraku TU 154 M należy do tych aspektów katastrofy smoleńskiej, które wzbudzały i nadal wzbudzają zrozumiałe emocje i szereg pytań o to, jak wyglądał rzeczywisty jej przebieg.
Już w pierwszych dniach po tragedii wiele osób podnosiło sprawę dość dziwnego i nienaturalnego rozrzutu szczątków rządowego samolotu, specyficznych uszkodzeń fragmentów maszyny, jednako całościową hipotezę, w której główną przyczyną katastrofy miał być wybuch/wybuchy na pokładzie maszyny, jako pierwszy sformułował doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, specjalista od wybuchów, współpracujący z Zespołem Parlamentarnym Antoniego Macierewicza. W swoim raporcie z maja 2012 roku stwierdził, iż głównymi przesłankami wskazującymi na wybuch jako pierwotną przyczynę tragedii, jest wygląd szczątków samolotu, wielka ilość odłamków, a także charakter zniszczeń poszczególnych fragmentów. Również stan ciał, obrażenia, które odniosły ofiary przemawia za eksplozją. Niewątpliwie był to pierwszy, tak mocny głos w dyskusji nad przyczynami tragedii smoleńskiej, który całkowicie zaprzeczał tezom podanym przez komisje MAK i Millera.

Kilka miesięcy po tym wydarzeniu, jesienią 2012 roku, Prokuratura Wojskowa zorganizowała wyjazd ekspertów i śledczych do Rosji, w celu zbadania detektorami szczątków TU 154 M spoczywających na smoleńskiej ziemi. Pod koniec października Cezary Gmyz opublikował sensacyjny artykuł, w którym można było przeczytać między innymi:

Do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem. Już pierwsze próbki, zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła maszyny, dały wynik pozytywny. Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę. Podobne wyniki dało badanie miejsca katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu.

Ślady materiałów wybuchowych nosiły również nowo znalezione elementy samolotu, ujawnione podczas tej właśnie wyprawy do Smoleńska.


Wielu ta informacja zszokowała, widać było pełne niedowierzania spojrzenia zdezorientowanych Polaków, którym przecież od pierwszych minut po katastrofie skutecznie wybijano jakiekolwiek myśli na temat zamachu, czy wybuchu, wprowadzając na te słowa cenzurę. Również politycy rządzącej partii, na czele z Radosławem Sikorskim zapewniali, że wprawdzie samolot spadł, ale żadnego wybuchu nie było.

Jednak władza nie pozwoliła utrzymywać społeczeństwa w stanie napięcia, więc już tego samego dnia szef WPO pułkownik Szeląg pospieszył z pomocą i uspokoił opinię publiczną, iż nie jest prawdą jakoby polscy biegli oraz śledczy odnaleźli na wraku tupolewa materiały wybuchowe. Biegli nie stwierdzili takich substancji, co nie oznacza, że ich tam nie było, a ostateczną opinię będzie można wydać dopiero po szczegółowych badaniach laboratoryjnych, zapewniał Szeląg. Te pokrętne tłumaczenia, które nic nie wnosiły do sprawy, a jedynie ją zaciemniały powodując mętlik w głowach Polaków, zyskały nawet swoją nazwę -„szelągiki”.

Warto w tym miejscu dodać, że próbki zgromadzone przez polskich prokuratorów nie od razu wróciły do Polski, ale pozostawały przez kilka miesięcy pod wyłączną kontrolą służb rosyjskich. Co tam się z nimi działo tego pewnie nigdy się nie dowiemy, choć jak dają nam odczuć media i politycy rządzącej partii, tylko człowiek chory na umyśle lub fanatyczny rusofob mógłby podejrzewać, że owe próbki w postaci nasączonych wacików, mogłyby zostać poddane jakimś działaniom, skutecznie usuwającym wszelkie ślady, mogące zagrażać sojuszowi polsko-rosyjskiemu, czy nawet zamienione. Musimy wierzyć rosyjskim służbom i pozbyć się spiskowych teorii, wszak Rosja nigdy nie dała powodu do podważania jej wiarygodności, jako państwa.

Odpowiednio wygładzonej przez prokuratora Szeląga i media prorządowe narracji w sprawie TNT cios zadał szef NPW prokurator Artymiak, który w grudniu 2012 roku na posiedzeniu komisji sejmowej stwierdził, że niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku przez biegłych jednak wskazały trotyl.

Należy podkreślić, że pobrano wówczas kilkaset próbek, wskazanych przez przenośne detektory (między innymi detektor MO – 2M) jako te, na których istniały ślady materiałów wybuchowych, co w połączeniu z wiedzą, iż błędne sygnały detektorów stanowią niewielki procent wskazań, pozwala przypuszczać, iż rzeczywiście na wraku tupolewa, jak również na elementach jego wyposażenia, znaleziono materiały wybuchowe. Potwierdzają to również eksperci pracujący od lat z detektorami, jak były pirotechnik BOR major Robert Terela:

„Spektrometry są bardzo dokładne i bardzo dobre. Pracowałem na takich urządzeniach i nie pokazywały one błędnych wyników. Używane prawidłowo, w odpowiednich warunkach i według ustalonych metod, nie powinny dawać tak fałszywych wskazań”.

Z kolei Jan Bokszczanin, ekspert z firmy produkującej detektory MO-2M, w swoich licznych wypowiedziach podkreślał, iż nie jest możliwe, aby detektory mogły się pomylić sygnalizując TNT w kontakcie z inną substancją. Skoro więc MO-2M wskazywały TNT, oktogen, czy heksogen, to te substancje musiały tam się rzeczywiście znajdować. Bokszczanin ujawnił też dość sensacyjną informację w czasie październikowej konferencji poświęconej katastrofie smoleńskiej. Powiedział wówczas:

Znam zespół ekspercki, który wykonywał te badania, niestety nie jestem upoważniony do ujawniania ich nazwisk, bo współpracujemy naukowo. Chciałbym natomiast powiedzieć, że to, co przekazała nam prokuratura, a co jej przekazali eksperci, nie jest jednoznaczne. Interpretacja prokuratorów była taka, a nie inna i niekoniecznie musiało to wynikać z ich złej woli – może nie byli douczeni w tej kwestii. Natomiast ta interpretacja była troszeczkę inna w stosunku do tego, co przekazali jej ci specjaliści.

Rzecz dotyczyła wypowiedzi prokuratorów wojskowych na konferencji w czerwcu 2013 roku, kiedy to ujawnili cząstkowe wyniki badań laboratoryjnych, które według nich miały dowodzić, iż zbadane próbki były pozbawione śladów materiałów wybuchowych. Jednak w świetle wypowiedzi Jana Bokszczanina sprawa nabiera nieco innych kształtów i każe pytać o intencje oraz motywacje polskich śledczych.

Pytanie, na które nigdy nie odpowiedziano, dotyczy także próbek pobranych z ciał osób ekshumowanych. Dlaczego przez ponad dwa lata od pierwszej ekshumacji nie przedstawiono wyników badań na obecność materiałów wybuchowych? Co się działo z pobranymi z ciał próbkami przez ten czas? Kto je zabezpieczał i w jaki sposób?

Dzisiejszy komunikat NPW, kolejny już dotyczący wyników badań próbek pobranych z wraku TU 154 M, zakrawa na farsę. Można w nim między innymi przeczytać:

Biegli z CLKP przedstawili swoje konkluzje w oparciu o wyniki badań laboratoryjnych próbek pobranych ze zwłok w toku przeprowadzonych czynności sekcyjnych ekshumowanych ciał ofiar katastrofy, wyniki badań laboratoryjnych próbek zabezpieczonych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r. oraz lipca i sierpnia 2013 r., wyniki badań próbek pobranych w Smoleńsku na przełomie lutego i marca 2013 r., wnioski wynikające z oględzin wraku ww. statku powietrznego i miejsca katastrofy, jak również o całokształt zebranego w toku śledztwa materiału dowodowego.

Po wnikliwej analizie, prokuratorzy prowadzący śledztwo zasięgnęli w dniu 16 stycznia 2014 r. opinii uzupełniającej CLKP, uznając opinię fizykochemiczną za niepełną i w pewnych fragmentach niejasną.

Nadmienić jednak należy, że w konkluzji opinii fizykochemicznej biegli z CLKP ustalili m.in., iż w poddanych analizie próbkach pobranych podczas sekcji ekshumowanych zwłok oraz z powierzchni wytypowanych miejsc i elementów szczątków ww. samolotu nie ujawniono śladów pozostałości materiałów wybuchowych oraz substancji będących produktami ich degradacji.

Szczegółową informację dotyczącą opinii fizykochemicznej przedstawimy po uzyskaniu opinii uzupełniającej, co nastąpi po 31 marca 2014 r. (termin wydania opinii uzupełniającej).

Nie sposób nie zadać w tym momencie kilku pytań, które same się cisną do głowy. Dlaczego zdecydowano się po raz kolejny na publikację komunikatu opartego na, jak sami śledczy przyznali, niepełnej, cząstkowej opinii CLKP? Czy nie można było poczekać na pełną, kompletną opinię biegłych, którą można by było zaprezentować społeczeństwu, jak to uczyniono choćby z ekspertyzą zdjęć satelitarnych? Dlaczego prokuratorzy uznali za stosowne podanie do publicznej wiadomości kategorycznej informacji, jakoby biegli nie ujawnili śladów materiałów wybuchowych w badanych próbkach, choć chwilę później napisali, iż ta opinia w wielu miejscach jest dla nich niejasna, co spowodowało zwrócenie się do CLKP o opinię uzupełniającą?

Czego mogły dotyczyć niezrozumiałe dla prokuratorów fragmenty tej cząstkowej opinii? Być może sprawa dotyczyła jakichś niejasności, niejednoznaczności, które wbrew stanowisku NPW jednak nie pozwalają ze 100% pewnością powiedzieć, że na pokładzie samolotu nie było eksplozji ładunku zawierającego trotyl, heksogen lub oktogen?

Inną sprawą, która w kontekście komunikatu NPW nie daje spokoju, jest skala błędnych wskazań detektorów MO-2M. Jeżeli bowiem okazałoby się, iż śladów materiałów wybuchowych rzeczywiście w badanych próbkach nie było, musiałoby to oznaczać, że urządzenia wykorzystywane przez wiele służb na świecie, mające na celu eliminowanie zagrożeń terrorystycznych, są do niczego nieprzydatne, wręcz niebezpieczne, gdyż wykazują w 100% przypadków błędne wskazania. W ślad za oświadczeniem prokuratury powinno pójść oświadczenie producentów detektorów do wykrywania materiałów wybuchowych, którym właśnie prokuratura odbiera chleb.

Pozostaje też inna możliwość, ale to, jak już wyżej napisałam, obszar zarezerwowany dla spiskowców i fanatycznych rusofobów.

http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjane ... 82-p_1.htm

http://www.rp.pl/artykul/947282.html

http://wpolityce.pl/artykuly/65213-jan- ... umiejetnie

http://niezalezna.pl/43252-12-pytan-ws- ... -nie-tylko

http://wpolityce.pl/artykuly/71992-blog ... a-do-glowy

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Stu pijanych kierowców

Oświadczenie prokuratury wojskowej o tym, że nie wykryto na badanych fragmentach Tu-154M śladów pozostałości materiałów wybuchowych, jest kuriozalne. Po pierwsze podano w nim, że prokuratorzy prowadzący śledztwo wciąż czekają na opinię uzupełniającą CLKP, uznając otrzymaną opinię fizykochemiczną za niepełną i w pewnych fragmentach niejasną. Innymi słowy sama prokuratura stwierdziła, że aktualna ekspertyza nie jest miarodajna. Po co więc w ogóle publikowała jej wyniki? Aby wpłynąć na opinię publiczną? Po drugie nie ufam wszystkiemu, co podają oficjalne komunikaty. Przecież wiele (światowej klasy) urządzeń podało odczyty, z których wynika, że na wraku odkryto cząsteczki materiałów wybuchowych. Wyobraźmy sobie na swój sposób analogiczną sytuację. Stu policjantów z setką alkomatów (różnego typu) łapie stu pijanych kierowców. Tym ostatnim zostaje pobrana krew i wysłana do laboratorium, gdzie się okazuje, że wszyscy są „czyści”. Co wydaje się bardziej prawdopodobne – błąd policjantów i urządzeń czy laboratorium?

http://niezalezna.pl/50792-stu-pijanych-kierowcow

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

W Stargardzie Szczecińskim odsłonięto pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej

Obrazek

Pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej odsłonięto dziś w Stargardzie Szczecińskim. W uroczystościach uczestniczyło wiele osób.


Przed osłonięciem pomnika została odprawiona uroczysta Msza święta. - Jesteśmy po mszy św. w kościele NMP Królowej Świata i homilii, którą wygłosił abp Andrzej Dzięga z diecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. Bardzo pięknie nawiązał w niej do miłości ojczyzny. Była przejmująca, a arcybiskup nawiązując do tragedii smoleńskiej, mówił, że mógł być to zamach czynny lub zamach bierny, co oznacza, że mogły przyczynić się do niego zaniedbania. Mówił też, że o całej prawdzie dowiemy się, ale dopiero po śmierci. Wyraził jednak smutek z obecnej sytuacji. Wspominał też, jak bardzo przeżył pierwszą wiadomość o tym, co się stało na lotnisku w Smoleńsku - opowiada Józef Galiński z Klubu "Gazety Polskiej" w Berlinie.

- Podczas uroczystości była honorowa asysta Wojska Polskiego. Przybyli przedstawiciele wielu organizacji, Kluby"Gazety Polskiej", posłowie PiS, wielu mieszkańców miasta, a także władze Stargardu Szczecińskiego - dodał Marek Chabior, szef klubu "Gazety Polskiej" w Szczecinie.

Pomnik sfinansowany został z budżetu miasta. Montaż pomnika odbył się na mocy Uchwały Rady Miejskiej z 23 kwietnia 2013 r.

http://niezalezna.pl/50807-w-stargardzi ... molenskiej

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


19 sty 2014, 11:21
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Tajemnicza naprawa w przeddzień katastrofy. Czy ta naprawa kopuły radaru, a może i czegoś więcej, tupolewowi nie zaszkodziła?

9 kwietnia 2010 roku ekipa z walizeczką pośpiesznie naprawiała tupolewa. Wygląda na to, że nikt tej naprawy nie nadzorował...


1. Senatorowie Prawa i Sprawiedliwości zapytali doktora Laska i Prokuratora Seremeta o okoliczności tajemniczej naprawy tupolewa, w przeddzień katastrofy.

O tej naprawie napisała lakonicznie Komisja Millera na str. 33 raportu. Że 8 kwietnia tupolew leciał z Pragi i zderzył się z ptakiem, w związku z czym 9 kwietnia naprawiano w nim osłonę radaru. Naprawy dokonywał nieprzeszkolony personel, o co komisja uznała za nieprawidłowość.
Senatorowie chcieli się dowiedzieć, kto i w jakich okolicznościach stwierdził, ze doszło do kolizji z ptakiem, dlaczego samolot nie zawrócił do Pragi, czy to było zgodne z procedurami bezpieczeństwa, ponadto dokonywał tej naprawy, kto wyznaczył ekipę do naprawy, a także czy jakieś służby państwowe tę naprawę nadzorowały.

Sprawa jest poważna – jeśli ktoś majstruje przy samolocie, którym nazajutrz ma lecieć Prezydent Rzeczypospolitej, to należałoby oczekiwać, że służby Rzeczypospolitej taka naprawę nadzorowały.

W końcu chodzi o prezydenta państwa członkowskiego NATO, państwa zaangażowanego wojskowo w Afganistanie, a więc niewątpliwie zagrożonego atakiem terrorystycznym. W takim państwie służby specjalne na zimne powinny dmuchać i spuszczać z oka niczego, co ma związek z bezpieczeństwem Głowy Państwa.

Odpowiedzi są wielce zastanawiające.

Doktor Lasek właściwie nic nie odpowiedział, napisał, ze wszystko jest w raporcie i w załącznikach. Kolizja z ptakiem to nic takiego, pilot decydował, czy lecieć dalej. Po czym dodał rezolutnie, odwołując się do raportu komisji, ze „wystąpienie powyższej niesprawności nie miało wpływu na katastrofę...”

Owszem, wystąpienie niesprawności nie miało wpływu na katastrofę, to wiemy, panie doktorze Lasek. Ale tu chodzi bardziej o to, czy naprawa nie miała wpływu na katastrofę.

Krótko mówiąc – chodzi o to, czy ta naprawa kopuły radaru, a może i czegoś więcej tupolewowi nie zaszkodziła?

Stad pytanie, czy naprawiających ktoś nadzorował, ale doktor Lasek przemilczał ten problem.

W imieniu prokuratora Seremeta odpowiedział prokurator Artymiak. Poinformował on senatorów, że prawidłowość tej naprawy z 9 kwietnia jest przedmiotem śledztwa i że personel dokonujący tej naprawy został przesłuchany. Brawo!

Ale prokurator Artymiak poinformował też, że kwestia nadzoru nad naprawą przedmiotem śledztwa nie jest. Chyba, ze się ujawnią jakieś okoliczności wskazujące na niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych, to wtedy będzie.

Panowie, chwileczkę... Stoi na lotnisku samolot z orłem i barwami Rzeczypospolitej. Jutro prezydent Rzeczypospolitej ma nim lecieć do Smoleńska. Przychodzi ekipa z walizeczką – my do naprawy tupolewa... a proszę bardzo, samolot stoi tam...

I wy do dziś panowie nie  sprawdziliście, nie wiecie, czy ktoś te „złote rączki” nadzorował?

Prokurator Artymiak pisze – jeśli się ujawnia jakieś okoliczności.... ale co się ma ujawnić? Nic się nie ujawni, jeśli tego nie zbadacie! Przecież takie gmeranie przy samolocie, którym lata prezydent RP nie mogło się odbywać bez nadzoru! Nie znam procedur bezpieczeństwa, czy to BOR miał sprawdzać, czy ABW – nie wiem – ale ktoś do cholery nadzorować to musiał! Przez cztery lata tego nie sprawdziliście?

Co to za śledztwo? Co co to za badanie katastrofy?

http://wpolityce.pl/artykuly/72260-taje ... aszkodzila

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


23 sty 2014, 20:44
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Katastrofa smoleńska

Producent filmu "Smoleńsk" jest oburzony słowami ministra kultury


Producent filmu "Smoleńsk" jest oburzony słowami Bogdana Zdrojewskiego (PełO), który uważa, że ten obraz służyć będzie tylko i wyłącznie rozgrywkom politycznym.
Głos w sprawie zabrał jeden z producentów filmu, Maciej Pawlicki. W swoim otwartym liście do ministra, zarzuca mu, że traktuje starania o dofinansowanie jako "problem" i twierdzi, że ze zbiórki nic nie wyszło.
- Z wypowiedzi Pana Ministra wyłania się jednak niebywała sugestia, że filmy, które ubiegają się o dotację publiczną, muszą być zgodne z "narracją oficjalną". A te, które chcą być 'kompletnie niezależne', nie powinny tego robić – twierdzi Pawlicki.
Producent dodaje:
- Przecież taka sugestia - wierzę, że niezamierzona - przypomina najgorsze czasy komunistycznej polityki propagandowej, która kaganiec cenzury nakładała nie tylko na gotowe dzieła, ale także na scenariusze, a nawet same pomysły.
Pawlicki przekonuje również, że wcale nie jest za wcześnie na film o Smoleńsku.
- Wobec faktu, że właśnie w tej chwili eksperci Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej czytają scenariusz naszego filmu i wkrótce, wraz z władzami PISF - podejmą decyzję o dofinansowaniu lub odmowie dofinansowania jego produkcji, czy twarde słowa ministra 'za wcześnie na film o Smoleńsku' nie są próbą wydania instrukcji niezależnym ekspertom i urzędnikom PISF, jak mają z filmem postąpić? Jeśli tak, byłaby to oczywiście sytuacja skandaliczna i w wolnym praworządnym państwie niedopuszczalna.

http://film.onet.pl/wiadomosci/producen ... tury/r27mx

A może nie żałuje tylko wydali wszystkie fundusze na Pokłosie" i już nic im nie zostało?
A może jeszcze trochę zostało, ale tylko na kolejny film o kolejnej legendzie Solidarności?
Tym razem (w końcu!) o Tramwajarce, której Odłączyli Prąd?   :o

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


25 sty 2014, 22:22
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Zagadka 14 sekund

Biegli mają problem z rekonstrukcją ostatniej fazy lotu Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem.



Brakuje ważnych danych wejściowych, bez których każda ekspertyza będzie obarczona zbyt dużym marginesem błędu.

„Żadne dostępne źródło nie zawiera informacji dotyczącej momentów bezwładności Tu-154M” – przyznaje prof. Grzegorz Kowaleczko. To jego praca rekomendowana przez zespół Macieja Laska jako jednoznacznie rozstrzygająca o sekwencji zdarzeń w końcowej fazie lotu tupolewa ma potwierdzać wersję o wykonaniu przez samolot półbeczki autorotacyjnej.

Problem w tym, że ekspertyzie prof. Kowaleczki, co przyznaje sam autor, daleko do doskonałości. Do identyfikacji charakterystyk masowych samolotu (momenty bezwładności) przyjęto dane Boeinga 727-200, bo – jak pisze Kowaleczko – konstrukcja ta jest „zbliżona” do Tu-154M. To samo odnosi się do profili aerodynamicznych skrzydła i usterzenia. „Ponieważ literatura dotycząca samolotu Tu-154M nie zawiera takich danych, wykorzystano dane dotyczące samolotu Boeinga 747” – czytamy w analizie.

Ale, co uczciwie przyznaje sam Kowaleczko, „porównanie to ma charakter ograniczony i z powodu braku danych nie uwzględnia dynamicznych własności samolotu. Możliwe było jedynie porównanie pojedynczych, często niekompletnych danych dotyczących ustalonych stanów lotu”.

Licząca 103 strony praca Kowaleczki opiera się na wielu źródłach, mniej lub bardziej wątpliwych, a także uproszczeniach wpływających na wynik. Niektóre są oczywiste i nieuniknione (np. fakt nieuwzględnienia wiatru). Większość potrzebnych danych o właściwościach aerodynamicznych Tu-154 czerpał z rosyjskich książek. Używał też profesjonalnego programu do obliczeń tego rodzaju Advanced Aircraft Analysis. Najtrudniejsze jest stwierdzenie, jak na działające siły wpłynęło oderwanie fragmentu skrzydła.

Profesor Grzegorz Kowaleczko użył tzw. metody panelowej pozwalającej na określenie rozkładu współczynnika siły nośnej wzdłuż skrzydła dla różnych kątów natarcia (czyli między powierzchnią skrzydła a kierunkiem ruchu samolotu względem powietrza). Pewne przybliżenia i uproszczenia związane były z kształtem skrzydła. Wiele ważnych danych zamiast z tupolewa pochodzi z podobnego do niego boeinga 727-200. Chodzi o profile aerodynamiczne skrzydła i usterzenia, a także momenty bezwładności samolotu. Kowaleczko wiele brakujących danych oblicza metodami teoretycznymi opisanymi w fachowej literaturze.

Różne dane

W zakresie masy samolotu i ustalenia jego środka ciężkości naukowiec przyjął dane komisji Millera. Inne pochodzą z raportu MAK. W tym celu Kowaleczko napisał własny program komputerowy, który digitalizuje powiększone fragmenty wykresów rosyjskiego raportu. W ten sposób ustalono prędkość samolotu w punkcie, który autor przyjmuje za początek swojej symulacji (na mniej więcej 8 sekund przed brzozą). Prędkość ta wynosi 77,78 m/s. Z danych rosyjskich wzięto także wysokość radiową w tym samym punkcie i wysokość w kilku dalszych punktach. W ten sposób można określić początkowy kąt pochylenia toru lotu.

Raport MAK dostarczył dane o pracy silnika i wychyleniu sterów. Dlaczego źródłem był rosyjski, a nie polski raport?

– Powodem tego była zasadniczo lepsza jakość zamieszczonych tam przebiegów, co dawało lepszą możliwość poprawnej ich digitalizacji – odpowiada prof. Kowaleczko. Profil terenu odtworzono z dostępnych w internecie map (Google Earth).

Symulacja obejmuje około 14 sekund. Domniemane zderzenie z brzozą następuje mniej więcej w środku (dokładnie 8,39 sekundy od początku symulacji). Wysokość bezwzględna samolotu (liczona od poziomu progu pasa startowego) w chwili początkowej wynosi według autora 18 metrów (MAK podaje w tym punkcie 14,12 m).

W efekcie prof. Kowaleczce wychodzi, że brzoza została przecięta na wysokości 7,2 metra. Według komisji Millera było to 5,1 m, w raporcie MAK jest 5 m, a biegli prokuratury zmierzyli, że pień odcięty jest na wysokości 6,7 m. Różnica między tym ostatnim pomiarem a wynikiem Kowaleczki wynosi tylko pół metra.

Jeśli jednak rzeczywiście w tym miejscu oderwał się fragment skrzydła, to zmniejszy się jego siła nośna.

Wciąż nie jest jednak jasne, jaki fragment został oderwany i ile siły nośnej skrzydło utraciło. Komisje oficjalnie przyjmują, że brzoza odcięła 6,5 m, Kowaleczko zdecydował się na 5,6 metra. Jeśli chodzi o siłę nośną, to mamy tu bardzo rozbieżne opinie. W środowisku parlamentarnego zespołu smoleńskiego mówi się, że jest to zaledwie 3-5 tony (niecałe 4 proc. masy samolotu). Duńczyk Glenn Jørgensen wylicza 8,9 t (11,4 proc.), Artymowicz – 11 t (14,1 proc.). Maciej Lasek mówił o 20 procentach.

Profesor Grzegorz Kowaleczko ma zamiast tego wzór pozwalający wyliczyć siłę nośną w zależności od kąta natarcia. Zgodnie z najnowszą wersją jego pracy siła lewego skrzydła spada najpierw o 16 ton (rzeczywiście 20 proc.), ale wkrótce spada też siła nośna prawego skrzydła (w wyniku wzrostu kąta natarcia) i stąd różnica po niecałych dwóch sekundach prawie znika.

Najważniejsza jest jednak końcowa konfiguracja samolotu, czyli w chwili uderzenia w ziemię. Otóż końcowe przechylenie wynosi poniżej 100 stopni. A więc samolot nie wykonałby półbeczki, ale „ćwierćbeczkę”, czyli uderzył o ziemię bokiem (skrzydłem). To poza tym wynik podobny do 93 st., które po poprawkach wyszły Jørgensenowi. Dla odmiany komisja Millera podaje wartość 150 st., a MAK aż 210 stopni.

Problemem jest tzw. walidacja zastosowanego modelu. Kowaleczko nie mógł sprawdzić, czy przyjęte przez niego współczynniki „pasują” do rzeczywistości. W praktyce testuje się model przy użyciu rzeczywistego samolotu lub modelu w tunelu aerodynamicznym. Wówczas można skorygować współczynniki. Profesor mógł jedynie sprawdzić zgodność uzyskiwanych danych z podawanymi w dostępnej literaturze. Kowaleczko twierdzi, że początkowe dane niezbyt mocno wpływają na końcowy wynik.

– Szukałem odpowiedzi na pytanie, czy zmiana np. początkowego kąta pochylenia toru lotu o 10 proc. lub prędkości lotu o 1 proc. wpłynie zasadniczo na obrót samolotu. Za każdym razem odpowiedź była przecząca – tłumaczy.

Czego nie zrobił Lasek?

Kowaleczko nie ma dostępu do najlepszego narzędzia, jakim byłby tunel aerodynamiczny. Jest takich kilka w Polsce. Ma o to pretensje i do komisji Millera, i do zespołu parlamentarnego.

– Dlaczego zespół zamawiający odpłatnie różne ekspertyzy nie zlecił prostych badań w tunelu aerodynamicznym żadnej instytucji, która ma taki tunel na wyposażeniu. Przecięłoby to dyskusje na temat wielkości utraconej siły nośnej. Może chodzi tu o „ciągnięcie” dyskusji –zastanawia się.

Trzeba więc patrzeć na wyniki symulacji Kowaleczki raczej jakościowo niż ilościowo. To pewne przybliżenie tego, co się stało, do tego nie wiadomo, z jaką dokładnością. Z pewnością pokazuje, że ustalenia raportu Millera nie są wcale tak oczywiste, jak twierdzą jego autorzy. Wskazuje to także na konieczność wykonania koniecznych badań dla poprawnej walidacji modelu oraz sprawdzenia wszystkich formuł i obliczeń. Można mieć nadzieję, że zdecyduje się na to zespół biegłych prokuratury.

Problem z symulacją

Trudno też jednoznacznie zinterpretować wyniki symulacji. Jak mianowicie wytłumaczyć jej niezgodność z danymi oficjalnymi. Trzeba jednak pamiętać, że komisja Millera w sposób bardzo niejasny określała konfigurację samolotu w ostatniej fazie lotu, szczególnie gdy nie można było skorzystać z zapisów rejestratorów, bo w tak nietypowym położeniu samolotu przyrządy pokładowe już nie działały. Może wynik Kowaleczki da się uzgodnić z wiedzą o ułożeniu wraku po katastrofie? Inną drogą idzie Jørgensen. Twierdzi, że końcowe ułożenie, takie jak na zdjęciach z wrakowiska, można uzyskać, zakładając utratę jeszcze jednego fragmentu lewego skrzydła. Z kolei zespół parlamentarny, opierając się na własnych ustaleniach trajektorii lotu, w ogóle odrzuca możliwość uderzenia w brzozę.

W pracy Kowaleczki widać wieloletnie doświadczenie wykładowcy – rozpoczyna od szczegółowego wstępu teoretycznego, definiuje dokładnie wszystkie pojęcia: pochylenie, przechylenie, odchylenie, kąty natarcia i ślizgu, współczynniki aerodynamiczne, trzy różne układy współrzędnych. Ceną za tę precyzję jest utrata czytelności dla przeciętnego czytelnika. Zamiast obrazków samolotów w prostej prezentacji pojawiają się wektory, macierze i układy równań różniczkowych.

Problem w tym, że nie wystarczy tych równań rozwiązać i mieć gotowy wynik w postaci wykresu albo jeszcze lepiej graficznej symulacji ruchu samolotu. Rzecz w przyjętych współczynnikach i parametrach, których jest kilkadziesiąt i większość jest mniej lub bardziej niepewna.

– Przyjąłem jako zasadę, że stosuję wartości obliczone teoretycznie i ich nie poprawiam. Myślę, że byłbym w stanie tak je zmodyfikować w swoim programie, aby uzyskać pełną zgodność symulacji z rejestracją, ale natychmiast byłbym oskarżony o fałszowanie modelu – wyjaśnia „Naszemu Dziennikowi” prof. Kowaleczko. Przyznaje zatem, że wystarczy drobna modyfikacja (a może manipulacja) danymi wejściowymi, by dostać wynik praktycznie na zamówienie. Zgodność „z rejestracją” oznaczałaby potwierdzenie wyników komisji Millera pokazanych na wykresach w tabelach załączonych do jej raportu. Ale można sobie wyobrazić zgodność z dowolną inną hipotezą przebiegu katastrofy.

Kowaleczko ma niewielką „konkurencję” w tworzeniu modelu matematycznego katastrofy smoleńskiej.

– KBWLLP nie zleciła żadnych symulacji, zaś MAK prowadził prace tego typu z wykorzystaniem symulatora, w którym model matematyczny samolotu jest „zaszyty”. Ale nie umożliwia on według mnie analizy urwania kawałka skrzydła – zaznacza prof. Kowaleczko.

Maciej Lasek, członek komisji Millera, a obecnie szef zespołu rządowego mającego „wyjaśniać społeczeństwu” jego ustalenia, w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” twierdził, że wykonanie takiego modelu byłoby nieprzydatne, a do tego bardzo trudne.

– Moim celem była odpowiedź na pytanie, czy samolot mógł wykonać obrót. Nie starałem się uzyskać absolutnej zgodności symulacji z zapisami [rejestratorów]. W moim przekonaniu jest to przy istniejących ograniczeniach niemożliwe – uważa. W praktyce oznacza to przyjęcie założenia, że – tak jak twierdzi MAK i KBWLLP – samolot rzeczywiście uderzył lewym skrzydłem w brzozę, w wyniku czego końcówka tego skrzydła odłamała się. Następnie należy wykonać symulację dalszego lotu maszyny, aż do uderzenia w ziemię. Oficjalne komisje twierdzą, że tupolew wykonał półbeczkę, czyli obrócił się wokół podłużnej osi o mniej więcej 180 stopni, do tego w trakcie unosząc się tak, że nie zahaczył lewym (choć skróconym) skrzydłem o ziemię.

Idealną sytuacją byłby zespół specjalistów pracujący nad takim zagadnieniem, potem dyskusja w gronie fachowców lub profesjonalna recenzja. Ciężko jednak o takie warunki w przypadku tematu katastrofy. – Przygotowując pracę, odczuwałem duże osamotnienie w docieraniu do różnych materiałów i danych źródłowych. W zasadzie oparłem się na dwóch raportach i trzech książkach dotyczących samolotu. Zauważalna przeze mnie niechęć środowiska specjalistów z zakresu lotnictwa do mieszania się do wszelkich analiz dotyczących katastrofy spowodowała, że nie miałem możliwości bieżącej weryfikacji poszczególnych etapów badań. W normalnych warunkach wszelkie wątpliwości byłyby wyjaśnione w ramach zespołowej dyskusji. Ja sam mam wiele pytań, na które nie znajduję odpowiedzi – wyznaje Kowaleczko.

Ma w planie prezentację swoich wyników na najbliższej konferencji „Mechanika w lotnictwie” w maju (również w Kazimierzu) i inne formy konsultacji. – Mam nadzieję, że pojawią się też merytoryczne uwagi. Oczekuję na nie, ponieważ nie traktuję swojego raportu jako niekwestionowanej prawdy. Dlatego starałem się pokazać kuchnię modelu, wyznaczania warunków początkowych i obliczeń – wyjaśnia. Liczył też na konferencję prof. Michała Kleibera, prezesa PAN, ale ta nie doszła do skutku.

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/6628 ... ekund.html

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Sowiecki rodowód braci Artymowiczów - Resortowi eksperci smoleńscy

Obrazek

Prof. Paweł Artymowicz to najbardziej medialny uczony atakujący ekspertów, którzy śmieli podważać wiarygodność rosyjskiego oraz polskiego – oficjalnego – smoleńskiego śledztwa. Jest autorytetem u Lisa, Sekielskiego czy na łamach „Faktów i Mitów”. Jego brat Andrzej Artymowicz zasiada w zespole ekspertów powołanym przez Wojskową Prokuraturę. Ojciec obu braci Artymowicz, jak sam napisał, „walczył z bandami NSZ”. Natomiast dziadek należał do Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi i siedział w II RP w więzieniu za antypolską działalność


Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdziła w odpowiedzi na pytania „Gazety Polskiej”, że Andrzej Artymowicz wykonuje w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej czynności biegłego o specjalności przetwarzanie oraz inżynieria dźwięku. Jednocześnie nie chciano nam odpowiedzieć na pytanie, jakie wynagrodzenie pobiera za swoje usługi.

Informacja w tym zakresie stanowi tajemnicę skarbową – stwierdził p.o. rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej ppłk Janusz Wójcik.
Nie ma wątpliwości, że biegły ‒ brat medialnego eksperta ‒ ma tym samym dostęp do poufnych materiałów śledztwa.

Powołany po przesłuchaniu ekspertów zespołu
Andrzej Artymowicz, absolwent Wydziału Reżyserii Dźwięku warszawskiej Akademii Muzycznej, zajmuje się m.in. budową symulatorów dla pilotów wojskowych i cywilnych.
Ustaliliśmy, że w śledztwie smoleńskim Andrzej Artymowicz opracowuje m.in. opinie z zakresu dźwięków, które zarejestrowano w kokpicie rządowego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Chodzi np. o dźwięk, jaki wydaje samolot po zderzeniu z drzewami.

Do zespołu biegłych, który działa od trzech lat, został on powołany 25 lipca 2013 r., już po przesłuchaniu ekspertów zespołu parlamentarnego, którym kieruje Antoni Macierewicz. Jako ostatni z ekspertów został przesłuchany prof. Wiesław Binienda – miało to miejsce 28 czerwca 2013 r. Binienda jest autorem ekspertyz przygotowanych dla zespołu Antoniego Macierewicza. Z opracowanej przez niego symulacji wynika, że skrzydło Tu-154M nie mogło się złamać po uderzeniu w brzozę w Smoleńsku.
Ekspertyza prof. Biniendy obala tezy rządowego raportu Jerzego Millera, według którego oderwanie się skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą było bezpośrednią przyczyną katastrofy smoleńskiej.
Zespół biegłych, w którym jest Andrzej Artymowicz, ma opracować końcową, kompleksową opinię w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Komentator Lisa oraz „Faktów i Mitów”
Zdecydowanie bardziej znany opinii publicznej jest starszy z braci – Paweł Artymowicz. To on ordynarnie obrażał gen. Andrzeja Błasika i kolportował tezę o winie pilotów. Na Salonie24 ma założony blog o nicku „you-know-who” pod nazwą Fizyka Smoleńska. W październiku 2013 r., a więc już po tym, jak jego brat Andrzej został biegłym prokuratury, opublikował list otwarty do prof. Biniendy, w którym bezpardonowo zaatakował profesora za opracowaną przez niego symulację zderzenie skrzydła tupolewa z brzozą.
‒ To kontynuacja tych samych bredni. Jest to dalszy ciąg walki z brzozą – mówił w programie „Tomasz Lis na żywo” w TVP2, komentując w październiku ubiegłego roku konferencję ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza.
Z kolei 10 kwietnia 2013 r., po emisji filmu Anity Gargas „Anatomia upadku”, był gościem w radiu Agory rynszTOK FM u Tomasza Sekielskiego. ‒ Żeby mówić o wybuchu, to musiałby się on zdarzyć w promieniu nie więcej niż 10 m od brzozy. Czyli ktoś musiałby zaminować brzozę. I jeszcze pilot musiałby trafić właśnie w to drzewo – mówił, dodając, że do katastrofy doszło, ponieważ „źle wyszkoleni piloci przekroczyli przepisy”. Warto podkreślić, że Paweł Artymowicz nie podał żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów.

Paweł Artymowicz chętnie rozmawia także z „michnikowym szmatławcem” oraz tygodnikiem „Polityka”, gdzie 15 kwietnia 2013 r. mówił:
„Konsultanci Macierewicza, jeden po drugim, przeczą nawzajem sami sobie. Politycy i eksperci zespołu Macierewicza brną w teorie wybuchów i bomb termopróżniowych (czy jak je tam nazywają), podając zupełnie inne czasy, położenia na mapie i wysokości samolotu nad ziemią, kiedy miał on rzekomo eksplodować. Pomiędzy bombami zmyślonymi przez dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego a wybuchami następującymi zupełnie nonsensownie na końcu pola rozrzutu szczątków Tupolewa, głoszonymi przez pana Macierewicza, zieje przepaść 9 sekund lotu, czyli ok. 700 m odległości. Jeśli podaje się pięć sprzecznych wersji wybuchu i żadna nie jest prawdziwa – intencje są jasne: poprzeć teorię zamachu, nie bacząc na logikę”.
W końcu ubiegłego roku Paweł Artymowicz udzielił wywiadu antyklerykalnemu tygodnikowi „Fakty i Mity”. Wywiad nosił tytuł „Air Show Smoleńsk 2013” i był w całości poświęcony ekspertom zespołu Antoniego Macierewicza ‒ prof. Wiesławowi Biniendzie i prof. Chrisowi Cieszewskiemu. Redaktorem naczelnym „FiM” jest Roman Kotliński ‒ były ksiądz, poseł partii Palikota.

Paweł Artymowicz od lat jest profesorem i wykładowcą Uniwersytetu w Toronto. Zagraniczną edukację zaczął w końcu 1986 r. po wyjeździe do USA, gdzie uzyskał stypendium Był już absolwentem Politechniki Warszawskiej, gdzie uzyskał tytuł magistra astronomii.
Wcześniej wielokrotnie wyjeżdżał za granicę, miał także uprawnienia pilota wycieczek. Nie miał żadnych trudności z uzyskaniem paszportu i bez przeszkód wyjechał do Stanów Zjednoczonych. W kraju zostali jego młodszy brat Andrzej oraz rodzice.

Dziadek w KPZU, ojciec w MBP
Stefan Artymowicz, dziadek Pawła i Andrzeja, podczas I wojny światowej został ewakuowany z okolic Augustowa do ZSRS i do 1921 r. mieszkał w Charkowie. Po powrocie do Polski nawiązał kontakt z Komunistyczną Partią Zachodniej Białorusi – za antypolską działalność został aresztowany i osadzony w białostockim więzieniu.

Po sowieckiej agresji w 1939 r. Stefan Artymowicz został skierowany na kurs buchalteryjny, a jego 10-letni syn Mikołaj został uczniem powszechnej szkoły rosyjskiej i członkiem „Pionierów”.
„Za czasów okupacji pasałem trzodę chlewną, następnie zaś zwerbowany przez Arbeitsamt pracowałem przy budowie szosy. W 1945 r. wstąpiłem w szeregi Związku Walki Młodych. Należałem do ORMO. Brałem czynny udział w akcji propagandowej referendum [chodzi o sfałszowane referendum w styczniu 1946 r. ‒ red.]. W czasie wyborów do Sejmu Ustawodawczego byłem członkiem obsługi punktu wyborczego w Mielniku. Tam również walczyłem z bandą, która zaatakowała nasz punkt wyborczy” – napisał Mikołaj Artymowicz w swoim życiorysie, załączonym do podania o przyjęcie do pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.

Na podstawie tego opisu trudno jednoznacznie wskazać, które oddziały niepodległościowego podziemia zaatakowały komunistyczny punkt wyborczy w Mielniku. W tamtych rejonach bardzo aktywnie działały oddziały zarówno Narodowych Sił Zbrojnych, jak i Armii Krajowej, czyli V Brygada Wileńska dowodzona przez mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” oraz miejscowe oddziały poakowskie – mówi „GP” Leszek Żebrowski, historyk, badacz dziejów Żołnierzy Wyklętych.

Mikołaj Artymowicz w 1948 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, a następnie do PZPR. Jako student Politechniki Warszawskiej uzyskał stypendium Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – pracę w MBP rozpoczął na początku lat 50., a ślubowanie złożył 15 lutego 1953 r.
Z MBP przeszedł do pracy do Zakładów Radiowych im. M. Kasprzaka, będąc jednocześnie aktywnym działaczem PZPR. Był w partii do jej końca.
__________________________________________________________
 
Poniżej publikujemy wpisy blogera you-know-who (takim samym nickiem na Salonie24 posługuje się Paweł Artymowicz), które ukazały się na forum internetowym „michnikowego szmatławca” w listopadzie 2010 r. – na tekst nanieśliśmy polskie znaki, zachowaliśmy natomiast oryginalną treść również bełkotliwych komentarzy:

jest mi przykro, potwierdza się najgorsza teoria
Autor: you-know-who – 07.11.10, 06:46
a wydawało mi się że niewiele może już mnie zaszokować.
czyżbym stracił czas myśląc o szczegółach technicznych, fizyce katastrofy?
przeteoretyzowałem? miałem blokadę wiary w prostsze rozwiązania?

* * *
myślę, że myślących tak jak ja jest w polsce więcej. wiem, że ostateczną odpowiedzialność ponosi wojsko i jego piloci. ale kiedy ktoś mówi mi że:

(i) kapitan Protasiuk, dowódca samolotu nabitego po brzegi jakimi by tam nie byli, ale oficjelami państwa polskiego, ma ok. 340 godzin nalotu na b. wymagającym tupolewie-154,

(ii) że jest po prostu lekkomyślnym młodziakiem, mówiącym do swojego jeszcze bardziej bezmyślnego kolegi pilota jaka-40 artura wosztyla: „tak lądują debeściaki”
(*lądują*, z premedytacją).

(iii) że nie była to awaria ani pomyłka, wstukanie do komputera pokładowego złej współrzędnej, bo „takich rzeczy się w ogóle nie robi”, tj. nie można tam wstukać dobrej ani złej współrzędnej.

-- to jaka jest moja reakcja? nie wierzę. to nieporozumienie, zła interpretacja!
ż, (i)-(iii), to prawda.

teraz już naprawdę ci, co chcą wierzyć że setki ludzi nie zabiła brawura i bezmyślność podparta brakiem umiejętności lotniczych, musi przekonać się do wersji zamachistów, że od początku do końca wszystkie dowody są sfingowane.

* * *
nie powiem od kogo to osobiście dzisiaj usłyszałem. ale może powiem tak.
znam się co nieco na rzeczy (a w miarę rzeczowe uzasadnienie, bez zbędnych emocji, tego co mówi, jest główna zabawa nicka you-know-who, i wszystko co mówi można właściwe sprawdzić; to że lata wzdłuż i wszerz ameryki, jest chyba wiarygodne? chyba że ukradł komuś całą dużą galerię zdjęć).
otóż jeśli moja znajomość lotnictwa to 6/10, to osoba z którą miałem przyjemność dziś rozmawiać przy obiedzie to coś pomiędzy 10/10 a 11/10. osoba ta słyszała osobiście nagranie dźwięku z kokpitu.

Poniższy wpis internauty o nicku you-know-who został usunięty, zachował się jednak screen:
„muszę przeprosić gen błasika za chuja którym go nazwałem jak się okazało że
siedział do końca w kabinie pilotów - zdaje mi się teraz, że starał się być
pomocny. a że nie był, to mogło wyjść w sposób niezamierzony! po prostu mógł
spowodować niejasność kto tu dowodzi, stąd milczenie i rozsypka crm;”
źródło: http://forum.gwno.pl

http://niezalezna.pl/51085-sowiecki-rod ... -smolenscy

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


26 sty 2014, 15:22
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Katastrofa smoleńska
Dyskusja smoleńska nie tylko ma sens. Jest konieczna

Nawet gdybym nie miał wątpliwości co do przebiegu śledztwa (a mam), nawet gdyby nie przeszkadzało mi to, w jaki sposób rząd polski traktuje część rodzin ofiar (a przeszkadza), nawet gdybym nie widział dowodów złej woli ze strony Rosjan (a widzę), to wrodzony sceptycyzm nie pozwoliłby mi poważnie traktować deklaracji rządu, komisji Millera i sprzyjających im mediów, że w sprawie Smoleńska wszystko już wiadomo i nie ma o czym dyskutować.

Dlaczego? Z bardzo prostego powodu.
To polskiemu rządowi, komisji Millera i sprzyjającym im mediom zależy na ostatecznym zadeptaniu i zapomnieniu tej sprawy. To jest jedna, szeroka, mocna i zjednoczona strona tego konfliktu. Jedna strona. A przecież w dobrze pojętym własnym interesie zawsze warto wysłuchiwać argumentów obu stron.
"Smoleńska" decyzja premiera Donalda Tuska praktycznie wyłączyła Polskę z Unii Europejskiej i NATO - dwóch instytucji, które mają być gwarantem naszej suwerenności. Jeśli w tamtej sytuacji nie zwróciliśmy się do Brukseli o pomoc w badaniu przyczyn katastrofy, w jakiej sytuacji moglibyśmy to uczynić? I proszę nie mówić mi nic o wojnie, bo w chwili wrogich działań wobec Polski możemy mieć przecież rząd, który nie uzna ich za wojnę. I co wtedy?

Pewnych faktów nie odwrócimy, życia ofiarom nic nie przywróci. Międzynarodowych strat związanych z takim a nie innym postępowaniem po katastrofie też już nie nadrobimy. Ale w interesie obywateli nie należących do "rządu, komisji Millera i sprzyjających im mediów" pozostaje stałe i ciągłe domaganie się wyjaśnienia tego, co wciąż pozostaje niejasne. Istnieje poważne podejrzenie, że to państwo nie zdało egzaminu przed i po katastrofie. To państwo w dokładnie takiej samej postaci trwa. Osoby, które za nie odpowiadają, rządzą nadal. Jakie mamy gwarancje, że w przyszłości zachowają się lepiej?

Zakończona wczoraj druga smoleńska konferencja była okazją do postawienia wielu pytań. Naturalnym adresatem tych pytań są: rząd, prokuratura i komisja, kiedyś Jerzego Millera, teraz Macieja Laska. Nie mam żadnych wątpliwości, że właśnie tam ta konferencja była bardzo dokładnie śledzona. Doktor Lasek zresztą pośrednio to dziś w Kontrwywiadzie  RMF FM przyznał. Opisywanie jej w mediach jako tylko i wyłącznie kabaretu miało zaś na celu zwolnienie rządu, prokuratury i komisji Laska z obowiązku odpowiedzi. Temu samemu zresztą służyła wcześniej kampania przeciwko ekspertom zespołu Antoniego Macierewicza.

Jeśli się bardzo chce, wszystko można wyśmiać, więc ci, którzy całą wiedzę o konferencji smoleńskiej opierają na wspomnieniach o parówkach czy aluminiowych puszkach, powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ich wiedza jest żadna. Naukowcy w swojej codziennej pracy często chwytają się prostych analogii i zwykle ci, którzy ich słuchają, bardzo to sobie chwalą. Nie wszyscy o tym wiedzą, bo nie wszyscy byli w swoim życiu na wykładzie z fizyki. Rechot zrodzony z niewiedzy kompromituje jednak tylko rechoczącego.

Zaprezentowane przez dwa dni prace, dotyczące nie tylko brzozy, zachowania skrzydła czy obrażeń ofiar, ale także uwarunkowań prawnych całego procesu badania katastrofy, stawiają tezy, które przeważnie stoją w sprzeczności z twierdzeniami MAK czy komisji Millera. Dlatego z chwilą ich postawienia w naturalny sposób stają się pytaniami. W interesie nas wszystkich jest uzyskanie na te pytania odpowiedzi.
Jeśli komisja rządowa nie ma wątpliwości, co do własnej pracy, nie powinna mieć problemu, by te odpowiedzi sformułować. I nie ograniczać się do powtarzania, że druga strona nie miała dostępu do materiału dowodowego i nie przedstawia nowych dowodów. Bo to nic nie oznacza. Może trzeba tych, którzy wciąż chcą te materiały badać, po prostu do nich dopuścić. Jak rozumiem, zapowiedziane dziś przez szefa tej komisji uruchomienie specjalnej strony internetowej może być dobrą okazją.

Polski rząd nie był w stanie nawet wyeksponować swoich krytycznych uwag do raportu MAK, nie podpisał się pod nimi w oczach światowej opinii publicznej, a przez udział pana Macieja Laska w jednostronnym filmie National Geographic nawet ten raport MAK uwiarygodnił. Podobnie jak wielu innych spraw związanych z tą katastrofą, nie sposób tego zrozumieć. Tak, jak nie można choćby zrozumieć, dlaczego nie wykonano w Polsce sekcji zwłok ofiar. Może na tej stronie internetowej ktoś wyjaśni, czyja to była decyzja. I może ktoś też wyjaśni, jaki właściwie "dostęp" do materiału dowodowego miała komisja Millera, skoro wrak i czarne skrzynki są wciąż w Rosji.

A tak przy okazji, autor pamiętnego artykułu "Dziękujemy wam, bracia Moskale" został niedawno rzecznikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. To ciekawa decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że czas dość boleśnie zweryfikował wszelkie tezy o rzekomym "ociepleniu" między Rosją a Polską, które miało wtedy nastąpić. Powołanie na rzecznika kogoś, kto wykazuje się tak kiepskim rozeznaniem w sprawach polityki międzynarodowej, właściwie trudno nawet skomentować. Można domyślać się natomiast, jaki sygnał daje w ten sposób MSZ swoim obywatelom, także w sprawie Smoleńska.

Wbrew temu, co usiłuje się wmówić osobom, które nie mają problemu z rządową wersją wydarzeń, to nie wyśmiewanie argumentów strony przeciwnej, ale merytoryczna debata może ostatecznie wyjaśnić pewne wątpliwości. I tego jedne czy drugie niepoważne zachowania niektórych adwersarzy nie zmienią. Jeśli chcemy Polski nie podzielonej smoleńskim murem, żądajmy takiej dyskusji, bez warunków wstępnych. My, obywatele możemy tylko na tym zyskać.

Grzegorz Jasiński, RMF FM
23 października 2013

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/felietony/jasin ... gn=firefox


26 sty 2014, 20:24
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Katastrofa smoleńska
wbuluinadzieji                    




Sowiecki rodowód braci Artymowiczów - Resortowi eksperci smoleńscy
Komentator Lisa oraz „Faktów i Mitów”

Zdecydowanie bardziej znany opinii publicznej jest starszy z braci – Paweł Artymowicz. To on ordynarnie obrażał gen. Andrzeja Błasika i kolportował tezę o winie pilotów. Na Salonie24 ma założony blog o nicku „you-know-who” pod nazwą Fizyka Smoleńska.
W październiku 2013 r., a więc już po tym, jak jego brat Andrzej został biegłym prokuratury, opublikował list otwarty do prof. Biniendy, w którym bezpardonowo zaatakował profesora za opracowaną przez niego symulację zderzenie skrzydła tupolewa z brzozą.
Dziadek w KPZU, ojciec w MBP
Stefan Artymowicz, dziadek Pawła i Andrzeja, podczas I wojny światowej został ewakuowany z okolic Augustowa do ZSRS i do 1921 r. mieszkał w Charkowie.
„Za czasów okupacji pasałem trzodę chlewną, następnie zaś zwerbowany przez Arbeitsamt pracowałem przy budowie szosy. W 1945 r. wstąpiłem w szeregi Związku Walki Młodych. Należałem do ORMO – napisał Mikołaj Artymowicz w swoim życiorysie, załączonym do podania o przyjęcie do pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
Mikołaj Artymowicz w 1948 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, a następnie do PZPR. Jako student Politechniki Warszawskiej uzyskał stypendium Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – pracę w MBP rozpoczął na początku lat 50., a ślubowanie złożył 15 lutego 1953 r.
Z MBP przeszedł do pracy do Zakładów Radiowych im. M. Kasprzaka, będąc jednocześnie aktywnym działaczem PZPR. Był w partii do jej końca.
__________________________________________________________
 
Poniżej publikujemy wpisy blogera you-know-who (takim samym nickiem na Salonie24 posługuje się Paweł Artymowicz), które ukazały się na forum internetowym „michnikowego szmatławca” w listopadzie 2010 r.:

jest mi przykro, potwierdza się najgorsza teoria
Autor: you-know-who – 07.11.10, 06:46
a wydawało mi się że niewiele może już mnie zaszokować.
czyżbym stracił czas myśląc o szczegółach technicznych, fizyce katastrofy?
przeteoretyzowałem? miałem blokadę wiary w prostsze rozwiązania?
* * *
Poniższy wpis internauty o nicku you-know-who został usunięty, zachował się jednak screen:
„muszę przeprosić gen błasika za chuja którym go nazwałem jak się okazało że
siedział do końca w kabinie pilotów - zdaje mi się teraz, że starał się być
pomocny. a że nie był, to mogło wyjść w sposób niezamierzony! po prostu mógł
spowodować niejasność kto tu dowodzi, stąd milczenie i rozsypka crm;”
[i]źródło: http://forum.gwno.pl


http://niezalezna.pl/51085-sowiecki-rod ... i-smolensc
y


Super!  :brawa:
Jak się prześledzi życiorysy tych wszystkich ekspertów, dziennikarzy i innych resortowych dzieci, to wiadomo z kim mamy do czynienia i co oni sobą reprezentują. I jak można im wierzyć.




Raport archeologów ws. katastrofy smoleńskiej świadczy o wybuchu

Co najmniej 20 tysięcy szczątków samolotu rozrzuconych niczym śnieg i pokrywających teren przed smoleńskim lotniskiem - tak, zdaniem redaktorów "wSieci", wyglądało miejsce katastrofy smoleńskiej. Tygodnik dotarł do szczegółowego raportu archeologów z miejsca tragedii. Według dziennikarzy, badania mogą wskazywać na wybuch na pokładzie tupolewa. Na publikację bardzo szybko zareagował Zespół ds. wyjaśniania przyczyn katastrofy z 10 kwietnia, który stanowczo odparł zarzuty.

Raport archeologów szczegółowo określa miejsca znalezienia szczątków samolotu i ich rozłożenie. W posiadaniu dokumentu jest m.in. prokuratura wojskowa. "Widać, że skala zniszczeń Tu-154M była nieporównanie większa, niż do tej pory się wydawało" - pisze Marek Pyza na łamach "wSieci".

Tupolew rozpadł się na co najmniej 20 tysięcy elementów, choć zdaniem dziennikarzy części może być więcej. Jak czytamy, na niesłychaną skalę zniszczeń od początku zwracali uwagę niezależni naukowcy zajmujący się badaniem katastrofy, a zwłaszcza dr Grzegorz Szuladziński, ekspert od wybuchów z Sydney.

Miejsce katastrofy badali naukowcy z Instytutu Archeologii i Etnografii PAN. Z raportu wynika, że prace prowadzono na obszarze 1,5 ha razem z rosyjskimi śledczymi. Wszystkie znaleziska zostały dokładnie sfotografowane, skatalogowane i opisane. Łącznie natrafiono na 30 tysięcy znalezisk, z czego 20 tys. to szczątki Tu-154M.

Reszta to rzeczy osobiste ofiar, elementy wyposażenia, ubrań oraz ludzkie szczątki w tym fragmenty kości czaszek, kręgosłupa, żeber, żuchwy. Do sporej części terenu badacze nie mieli dostępu. Chodzi m.in. o wybudowaną na miejscu drogę dojazdową.

We fragmencie raportu można przeczytać, że odnalezione szczątki "były silnie rozdrobnione, a niektóre z nich pogięte i osmolone". Zdaniem "wSieci" może to potwierdzać hipotezę zamachu. Czy zespół Laska może wskazać inna katastrofę, w której wyniku po uderzeniu w ziemię, bez eksplozji na pokładzie, samolot rozpada się na tyle drobnych fragmentów? - pyta red. Marek Pyza.

Odpowiedź zespołu Laska: wybuchu nie było

Zespół ds. wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej odpowiedział już na zarzuty tygodnika "wSieci".

"Przyczyną katastrofy samolotu Tu-154M w Smoleńsku nie był wybuch" - podkreślono. "Przypominamy, że w zapisie rejestratorów lotu nie ma jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o zaistnieniu wybuchu/wybuchów na pokładzie Tu-154M, takich jak skok ciśnienia różnicowego lub odgłosów wybuchu/wybuchów na zapisie rejestratora dźwięków w kabinie" - czytamy w treści komunikatu.

Dalej zespół przypomina, że także analizy chemiczne nie wykazały śladów obecności "materiałów wybuchowych, toksycznych czy promieniujących". Zespół podsumował i wypunktował dowody. Według ustaleń prokuratury, komisji i niezależnych ekspertów na wraku brakowało charakterystycznych śladów wybuchu, a także śladów po fali uderzeniowej, rejestratory nie zapisały śladów ani parametrów, które mogłyby wskazywać na przyczynę inną, niż "zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg".


~rhum:
"...Czy zespół Laska może wskazać inna katastrofę, w której wyniku po uderzeniu w ziemię, bez eksplozji na pokładzie, samolot rozpada się na tyle drobnych fragmentów? - pyta red. Marek Pyza..."
Tu chyba jest meritum sprawy a nie te Wasze smieszne i zapyziale dywagacje. Jak bardzo intelektualnie zostaliscie zniewoleni, ze nie potraficie juz stawiac pytan a macie wszystkie odpowiedzi?
Odpowiem Wam. Jestescie na poziomie baranow.

~Zobacz brzozę:
Uwaga! Rosyjski film opublikowany na Youtubie 4 dni po katastrofie, w dniu 18 kwietnia 2010 r. Na filmie nie widać w złamanej brzozie żadnych wbitych odłamków samolotu Tu-154. Zobacz http://www.youtube.com .
Porównaj zbliżenie pnia brzozy w 1.13 sek. ze zdjęciami Laska. Także w dniu 13 kwietnia na zdjęciu drzewa zrobionym przez Jana Gruszyńskiego NIE widać wbitych odłamków. Również później, 23 kwietnia, kiedy na miejscu katastrofy była ekipa notariuszy i 3 osoby z katowickiego IPN, nie było wbitych odłamków. Pojawiły się one dopiero później w tym drzewie, ale Lasek pokazuje odłamki na "swoim zdjęciu", jako efekt katastrofy i dowód na zderzenie Tu-154 z brzozą.


http://wiadomosci.onet.pl/kraj/wsieci-r ... uchu/w5k9x

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


27 sty 2014, 23:00
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
20 tys. kawałków tupolewa, czyli smoleński raport archeologów jako wiedza niepożądana

Obrazek

Czy spadający z niewielkiej wysokości na podmokły grunt samolot może rozpaść się na co najmniej 20 tys. kawałków? Według oficjalnych instytucji państwa polskiego nie ma w tym nic dziwnego i nie należy taką informacją się przejmować.


Wiedzę o tak licznych odłamkach rządowej maszyny śledczy (ale też, jak sądzę, przedstawiciele komisji rządowej) mieli od jesieni 2010 r. Co z nią zrobili? Wygląda na to, że kompletnie nic.

Proszę popatrzeć na powyższe zdjęcie. Różni się tym od dotychczas znanej wersji (z raportu MAK), że nanieśliśmy na nie część danych zawartych w raporcie archeologów, którzy pół roku po katastrofie TU-154M pracowali w Smoleńsku.

Szczegółowy opis tego dokumentu i całą fotografię znajdą Państwo w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci”.

Już teraz wygląda, jakby posypało tam śniegiem. A gdyby dołożyć wszystko, co znajduje się (i może znajdować, a co nie zostało jeszcze wydobyte) w ziemi, mielibyśmy pełny obraz zniszczeń, do jakich nie doszło w żadnej katastrofie lotniczej spowodowanej inną przyczyną niż wybuch na pokładzie. Więcej – nawet nad Lockerbie, gdzie w 1988 r. na wysokości 9 km zdetonowano bombę, liczba odłamków była mniejsza. Przez kilka miesięcy ponad tysiąc osób wyzbierało (z niezwykłą skrupulatnością, wszak na przyczynę tragedii naprowadziła blaszka o wymiarach 2x2 cm!) ponad 10 tys. elementów. To co najmniej dwukrotnie mniej niż w przypadku polskiego TU-154M.

Treść raportu archeologów jest kolejnym dowodem na to, że istnieje pilna potrzeba upublicznienia jak największej ilości materiałów ze śledztwa. Nie ma w nim wiedzy wrażliwej, spokojnie można by odtajnić całość. Śledczy wolą uniknąć trudnych pytań? Nie unikną. To część z nich:

- Jak wytłumaczyć, iż PRZED miejscem uderzenia samolotu w ziemię odnaleziono wiele osmalonych części samolotu? Czy można poprzestać na luźnych dywagacjach archeologów (niespecjalizujących się w tej dziedzinie), jakoby było możliwe po uderzeniu w ziemię dostanie się tych odłamków w wirniki silników, tam ich osmalenie – a może nawet stopienie – i wyrzucenie kilkadziesiąt (do 40) metrów do tyłu?

- Jakie badania zlecono, by wytłumaczyć ten fakt?

- Co zrobiono, by naukowo wytłumaczyć tyle tysięcy znalezisk na miejscu katastrofy?

- Podstawą jakich innych czynności śledczych stał się wspomniany raport?

- Archeolodzy nie zbadali dokładnie terenu pomiędzy miejscem upadku samolotu a ulicą Kutuzowa i w ogóle nie zajmowali się terenem przed ulicą. Dlaczego wobec sensacyjnych wyników ich pracy nie zorganizowano drugiej wyprawy w celu uzupełnienia prospekcji?

Raport z jesieni 2010 r. to jeszcze jedna, mocna poszlaka wskazująca, że TU-154M rozpadł się w wyniku wybuchu, a nie „zwykłego” uderzenia w ziemię. Dość mówienia, że nic nie wskazuje na eksplozję. Najwyższa pora, by przestać uciekać przed kolejnymi faktami składającymi się na niepożądaną prawdę. Oficerom Wojska Polskiego to nie przystoi. Zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy tragicznej śmierci naszych wybitnych rodaków.

http://wpolityce.pl/artykuly/72681-20-t ... iepozadana

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Prokuratura potwierdza informacje „wSieci” na temat raportu archeologów. Unika jednak wniosków oraz odpowiedzi na trudne pytania

Obrazek

Co najmniej 20 tys. elementów samolotu. Szczątki maszyny niczym śnieg pokrywające teren przed smoleńskim lotniskiem. Tak naprawdę wyglądało miejsce katastrofy TU-154M

- tygodnik „wSieci” ujawnił szczegóły raportu archeologów pracujących pół roku po katastrofie smoleńskiej na miejscu tragedii.


W raporcie wielokrotnie pada stwierdzenie o „nadspodziewanie dużej liczbie znalezisk”. Łącznie natrafiono aż na 30 tys. i nie jest to liczba ostateczna! Jak bowiem wskazują naukowcy, przemieszana warstwa ziemi zalega do głębokości co najmniej 60 cm. A ponieważ detektory rejestrowały metalowe przedmioty do głębokości 20 cm, rzeczywista liczba znalezisk w ziemi, w tym wykonanych z innych surowców aniżeli metale, może przekraczać aż 60 tys.

(…) Aż 2/3 z łącznej liczby 30 tys. znalezisk to fragmenty rozbitego samolotu
(konstrukcja, poszycie, elementy stałego wyposażenia). Kolejne 8 proc. to wyposażenie ruchome samolotu (gospodarcze, kuchenne, ceramika, zastawa stołowa, opakowania artykułów spożywczych i inne). 1/5 jest definiowana jako niedookreślona, ale najprawdopodobniej związana z katastrofą, 1,47 proc. – niezwiązane z katastrofą. 1,69 proc. – to rzeczy osobiste należące do pasażerów, a 4,01 proc. – rzeczy pasażerów definiowane jako publiczne.


- pisze Marek Pyza.

Naczelna Prokuratura Wojskowa w specjalnym komunikacie odniosła się do tej publikacji potwierdzając wszystkie przedstawione w niej fakty.

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie dysponuje materiałami wytworzonymi w trakcie pobytu prokuratora wojskowego oraz polskich archeologów na przełomie września i października 2010 r. w Smoleńsku (chodzi m.in. o raport końcowy pt. „Prospekcja terenowa miejsca katastrofy Tu-154 M pod Smoleńskiem z użyciem metod stosowych w archeologii”, mapy, szkice sytuacyjne, protokoły oględzin miejsca zdarzenia).

Materiały te prokuratura otrzymała z Federacji Rosyjskiej w lipcu 2011 r. w ramach realizacji uzupełniającego wniosku o pomoc prawną. Zostały one włączone w poczet materiału dowodowego śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej, do którego nieograniczony dostęp mają strony postępowania oraz ich pełnomocnicy procesowi.

Cytowany powyżej „raport końcowy” zawiera w szczególności efekty prac archeologów na miejscu katastrofy – głównie opisuje ujawnione w trakcie tych prac znaleziska oraz sposób ich udokumentowania.

Z raportu tego wynika m.in., że prospekcja terenowa przeprowadzona na miejscu katastrofy, z użyciem metod stosowanych w archeologii, objęła obszar o kształcie wydłużonego owalu o wymiarach ok. 270 m x 40 m (ok. 1,5 ha), położony pomiędzy ul. Kutuzowa a Lotniskiem „Siewiernyj”. Na obszarze tym archeolodzy zlokalizowali ok. 30 tyś. znalezisk (rzeczywistych i prawdopodobnych). W czasie prospekcji zebrano ich ponad 10 tyś. z powierzchni, a pozostałe ok. 20 tyś. stanowiły sygnały z detekcji. W większości były to fragmenty (niekiedy bardzo drobne) różnych przedmiotów, związanych z samolotem (konstrukcja, poszycie, elementy stałego wyposażenia) i jego wyposażeniem ruchomym (wyposażenie gospodarcze, kuchenne, ceramika, zastawa stołowa, opakowania artykułów spożywczych) oraz ofiarami katastrofy (osobiste rzeczy należące do pasażerów).

Wszystkie znaleziska (zinwentaryzowane, zadokumentowane, zapakowane, oznakowane) przekazano Stronie rosyjskiej, która je zabezpieczyła na terenie lotniska w Smoleńsku do czasu przekazania wraku samolotu Stronie polskiej, po zakończeniu prowadzonego przez tamtejsze organa śledztwa. Wyjątek stanowiły szczątki kostne, które przekazano do specjalistycznych analiz.


Szkoda, że elementy samolotu pozostały w Rosji. Wśród tysięcy szczątków znaleziono bowiem również takie, które zdecydowanie każą rozważać hipotezę wybuchu na pokładzie TU-154M.

Fragment raportu cytowany przez „wSieci” dotyczy także o częściach samolotu znalezionych przed miejscem uderzenia w ziemię:

Spoczywające tutaj elementy konstrukcyjne samolotu były silnie rozdrobnione, a niektóre z nich pogięte i osmolone.

Do tej informacji prokuratorzy nie przywiązali jednak wagi. W ich komunikacie czytamy:

Na zakończenie podkreślić należy, że zarówno cytowany powyżej raport jak i żaden z dokumentów wytworzonych jesienią 2010 r. w trakcie prac archeologów nie formułuje jakichkolwiek wniosków odnoszących się do przyczyn i okoliczności katastrofy. Ostateczną konkluzję w tym zakresie wyda dopiero zespół biegłych powołanych przez prokuraturę w celu wskazania przyczyn, przebiegu i okoliczności katastrofy samolotu Tu-154 M nr 101.

Nie przesądzając oczywiście kwestii przyczyn katastrofy, zauważyć należy, że wnioskowanie o wybuchu na pokładzie samolotu w oparciu o dużą ilość (20-30 tyś.) szczątków samolotu i jego wyposażenia jest przedwczesne. Istnieje bowiem obszerna dokumentacja katastrof lotniczych, z której wynika, że tak dalece posunięta fragmentacja samolotu w miejscu uderzenia w ziemię jest cechą charakterystyczną tego typu katastrof, w tym nie będących efektem zamachu terrorystycznego. Przykładem mogą być materiały filmowe dokumentujące miejsce katastrofy samolotów PL LOT z roku 1980 i 1987 (IŁ-62 Kościuszko i Kopernik), powszechnie dostępne np. w serwisie internetowym: „YouTube”.


Wojskowi śledczy działają jak zawsze. Potwierdzają istnienie sensacyjnych materiałów, ale z góry przekreślają naturalne wnioski z nich wypływające. Powołują się przy tym na katastrofy, których do smoleńskiej porównywać nie sposób (Ił-62 w 1980 r. uderzył w ścianę, a Kopernik w 1987 wleciał w gęsto rosnące drzewa, inne były prędkości i sporo innych zmiennych).

Okazuje się też, że niewiele zrobili, by z wiedzy zawartej w raporcie archeologów skorzystać. Aktualne pozostają pytania zadane po publikacji przez Marka Pyzę:

- Jak wytłumaczyć, iż PRZED miejscem uderzenia samolotu w ziemię odnaleziono wiele osmalonych części samolotu? Czy można poprzestać na luźnych dywagacjach archeologów (niespecjalizujących się w tej dziedzinie), jakoby było możliwe po uderzeniu w ziemię dostanie się tych odłamków w wirniki silników, tam ich osmalenie – a może nawet stopienie – i wyrzucenie kilkadziesiąt (do 40) metrów do tyłu?

- Jakie badania zlecono, by wytłumaczyć ten fakt?

- Co zrobiono, by naukowo wytłumaczyć tyle tysięcy znalezisk na miejscu katastrofy?


http://wpolityce.pl/wydarzenia/72739-pr ... ne-pytania

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Jak nie ciszą, to wrzaskiem. Jak nie bluzgiem, to kłamstwem. Pierwsze reakcje na raport polskich archeologów ze Smoleńska potwierdzają wysoką gorączkę mainstreamu

Można się było spodziewać, że ujawnienie przez tygodnik „w Sieci” najważniejszych danych z raportu polskich archeologów, którzy badali teren katastrofy w Smoleńsku w pół roku po katastrofie, wywoła te same, co zwykle, reakcje rządowo-medialnego mainstreamu.


A więc po pierwsze – cisza lub prawie cisza, tak długo, jak się da. Lepiej, by Polacy nie przypominali sobie zbyt często niezapomnianych bzdur ówczesnej minister zdrowia, Ewy Kopacz o tym, jak dokładnie „przeczesywano” miejsce tragedii. Słów, które – bo i to warto przypomnieć – w sejmowych stenogramach zostały „dyskretnie” poprawione tak, by nie dało się pani Kopacz zarzucić niczego więcej niż skrajnego frajerstwa, naiwności czy przedkładania własnego politycznego interesu ponad takie drobiazgi, jak prawda o przebiegu śledztwa w sprawie największej w dziejach świata katastrofy lotniczej z udziałem najwyższych władz państwowych.

Po drugie – o ile nowych informacji przemilczeć się nie da, należy wyrazić głębokie oburzenie, najlepiej skrajne i możliwie głośne, by przekonać nieprzekonanych, że raport archeologów do śledztwa nie wnosi niczego istotnego, ewentualnie – i być może ten etap dopiero przed nami – że archeologów nie tylko opłaciło Prawo i Sprawiedliwość, ale najpewniej Antoni Macierewicz z własnej kieszeni. A także – że wszyscy oni są notowani przez PRL-owską Służbę Bezpieczeństwa jako TW „Szperacze”.

A skoro tak, to nikogo, kto śledzi przebieg kolejnych polemik zespołu Macieja Laska z kolejnymi ujawnianymi opinii publicznej raportami czy ekspertyzami, nie powinna zdziwić i ta ostatnia. Tak jak nauczyciel w „Ferdydurke” Gombrowicza przekonuje uczniów, że „Słowacki wielkim poetą był”, tak pan Lasek powtarza kuranty, że wybuchu nie było, bo nie ma na jego potwierdzenie żadnych poszlak. A że fakty, w tym raport archeologów, mogą temu przeczyć – znamy to aż za dobrze: tym gorzej dla faktów.

Podobnie tragikomiczne reakcje stają się tradycyjnie już udziałem przedstawicieli mainstreamowych mediów. Red. Jacek Czarnecki z Radia Zet aż się za gotował na Twitterze, pisząc w kolejnych trzech wpisach (wszystkie w ciągu kilkunastu minut):

1.     Marek Pyza bezczelnie kłamie w sprawie raportu archeologów, albo ktoś oklamuje jego a on głupoty pisze bez sprawdzenia faktow.

2.     20 tys kawałków samolotu to robi wrażenie na czyt. Dlaczego nie napisze że były to wszystkie znalezione szczątki, nawet nity/izolację.

3.     Dlaczego Pyza nie ruszył tyłka i w paźdź/list 2010 nie pojechał do Smoleńsk, jak archeo tam pracowali, może dziś by nie fałszował rzeczywistości.

Cytuję te wpisy, bo jak w soczewce skupia się w nich „teflonowość” mainstreamu na jakiekolwiek wątpliwości co do prawdziwości ustaleń zespołów Anodiny, Millera i Laska. Każde z nich, choć różnią się od się od siebie w wielu kwestiach (obecność gen Błasika w kokpicie, znaczenie decyzji rosyjskich kontrolerów itd.) wywołują w prorządowych ekspertach i dziennikarzach jedną reakcję: gwałtowne przytakiwanie ze słowami „Tak, tak, tak właśnie było”. Katarzyna Kolenda-Zaleska przyznała wszak otwarcie i wcale nie tak dawno, że w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku wszystko zostało już ustalone i „żadne fakty tego nie zmienią”.

Wróćmy do wymownego przykładu red. Czarneckiego. We wpisie pierwszym, bez cienia uzasadnienia, zarzuca kłamstwo Markowi Pyzie, autorowi tekstu w tygodniku „w Sieci”. W drugim – sam kłamie, twierdząc, że Pyza manipuluje danymi. Gdyby Czarnecki dał sobie więcej czasu (być może na uważniejszą lekturę atakowanego przez siebie tekstu), dostrzegłby, że kompromituje się podwójnie. Bo jakże inaczej nazwać moment, w którym jeden dziennikarz bez żadnych przesłanek zarzuca drugiemu kłamstwo, samemu jednocześnie kłamiąc? „20 tys (ięcy – przyp. KF) kawałków samolotu to robi wrażenie na czyt. (elnikach – przyp. KF). Dlaczego nie napisze, że były to wszystkie znalezione szczątki, nawet nity/izolację” – pyta Czarnecki.

A oto fragment tekstu Pyzy: „W raporcie wielokrotnie pada stwierdzenie o „nadspodziewanie dużej liczbie znalezisk”. Łącznie natrafiono aż na 30 tys. i nie jest to liczba ostateczna! (…) Aż 2/3 z łącznej liczby 30 tys. znalezisk to fragmenty rozbitego samolotu (konstrukcja, poszycie, elementy stałego wyposażenia). (…) Fragmenty samolotu miały różną wielkość – od małych (1,5 x 2 cm), po nawet 40-centymetrowe. Do tego sporo nitów, śrub, podkładek, etc.”. Cóż, najwyraźniej dziennikarz Zetki o „nitach” czytał tylko „po łebkach”.

Trzeci wpis zawierający, jak trzeba, skrajne oburzenie, że Pyza „nie ruszył tyłka” i nie pojechał wzorem rosyjskich przyjaciół Ewy Kopacz przekopywać wspólnie z nimi ziemi na „metr w głąb”, dowodzi, że mainstream ma jednak z raportem archeologów poważny problem. Bo w czym zmieniałoby to obraz miejsca katastrofy usiany 20 tys. szczątków tupolewa i czy chociaż trochę rozjaśniałoby wątpliwości licznych ekspertów, czy samolot po uderzeniu w brzozę może rozbić się na ziemi na aż tyle fragmentów (tak, redaktorze Czarnecki, także nitów), gdyby z archeologami poleciał Marek Pyza? Chyba w niczym. Co innego, gdyby towarzyszył im któryś z prorządowych posmoleńskich ściemniaczy. Wtedy powiedziałoby się archeologom, że żadnego kopania nie będzie, bo pani Kopacz wszystko już przekopała własnymi rękami. I niczego ciekawego nie znalazła.

A poważniej – ile jeszcze takich dokumentów, jak opisany przez „w Sieci” raport archeologów zalega w przepastnych szafach, szufladach, teczkach i kieszeniach przeróżnych ciał badających przyczyny katastrofy smoleńskiej? Czy naprawdę trzeba dopiero międzynarodowej komisji, by po pierwsze – ujrzały światło dzienne, a po drugie – by zaczęto wyciągać z nich wnioski szersze niż te przyjęte już w kwadrans po katastrofie? By śledztwem smoleńskim nareszcie zajęto się na poważnie?

http://wpolityce.pl/artykuly/72751-jak- ... ainstreamu

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


28 sty 2014, 06:46
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Gdzie się ubłociły koła tupolewa?
I dlaczego rozpadł się on na 20 tysięcy kawałków po zderzeniu z bagnem?


Obrazek

Niech doktor Lasek wyłączy zdartą płytę i odpowie - dlaczego tupolew rozpadł się na 20 tysięcy kawałków po zderzeniu z bagnem?

1. Przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania przy nadmiernej prędkości opadania... Przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania przy nadmiernej prędkości opadania... Przyczyną wypadku było zejście poniżej....

Niech szanowny doktor Lasek wyłączy już tę zdartą płytę i spróbuje odpowiedzieć, skąd wzięło się te znalezione przez archeologów 20 tysięcy wbitych w ziemię kawałków tupolewa, nie licząc tych kawałków, które Rosjanie zwalili na smoleńskim lotnisku.

Niech Pan doktor Lasek odpowie, jakimi to prawami fizyki samolot w zderzeniu z bagnem rozpada się na dziesiątki tysięcy kawałków.

2. O nieznanym opinii publicznej raporcie archeologów poinformował tygodnik „wSieci”. Publikacja ozdobiona jest zdjęciem miejsca katastrofy, ze znanym obrazem sterczących do góry kół tupolewa.

Wiadomo z raportu Millera, że samolot się obrócił i runął kołami do góry. Ale na zdjęciu wyraźnie widać, że te koła są ubabrane w błocie.

Czy doktor Lasek potrafi wyjaśnić, gdzie i jak ubłociły się koła tupolewa? Na Okęciu raczej nie, samolot wszak z asfaltowego pasa startował, a nie z kartofliska.

Więc w Smoleńsku... ale jak? Wiemy z raportu Millera, że się obrócił i upadł na plecy, ani skrzydłami, ani kołami ziemi nie tykając. Więc skąd to błoto na kołach? Tupolew koziołkował, zanim się rozbił? Nic o tym nie ma w raporcie Millera...


3. Przyczyną katastrofy było zejście poniżej... wiem... cholera jasna, wiem... na pamięć znam tę frazę! Ale czekam, aż mi jakiś uczony doktor Lasek wyjaśni, dlaczego tupolew się rozbił na dwadzieścia tysięcy szczątków i gdzie ubłocił swoje koła?


PS. Do komentatorów: Proszę mnie nie mieszać w sprawę wybuchu. Nic nie wiem o wybuchu, nie czytam Macierewicza, czytam wyłącznie Millera i Laska. I staram się ze wszystkich sił uwierzyć w ich raport. Niestety, im dalej w smoleński las, tym więcej niezbadanych tajemnic katastrofy...

http://wpolityce.pl/artykuly/72725-gdzi ... u-z-bagnem

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


28 sty 2014, 19:28
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Katastrofa smoleńska
Świadek katastrofy smoleńskiej miał zginąć?

Załącznik:
634874763499557884.jpg

Był w Smoleńsku, gdy rządowy tupolew roztrzaskał się w pobliżu płyty lotniska. Słyszał ostatnie komunikaty, jakie nadchodziły do pilotów z wieży. Jest więc bardzo ważnym świadkiem katastrofy. Nic dziwnego, że niepokojąco i sensacyjnie brzmi wiadomość, że ktoś mógł przeciąć przewody hamulcowe w jego samochodzie. Artur Wosztyl miał zginąć?!

Sprawę ujawnia portal niezalezna pl. Dziennikarze przypominają, że Artur Wosztyl, był pilotem Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku, godzinę przed katastrofą rządowej maszyny. Jest dziś jedynym żywym świadkiem, który potwierdza zeznania śp. Remigiusza Musia (technika pokładowego Jaka-40) dotyczące komendy smoleńskiej wieży dla Tu-154 o zejściu do 50 metrów – podkreśla niezalezna.pl. Muś winą za tragedię obarczał Rosjan i twierdził, że słyszał, jak przez radio zezwalają prezydenckiej maszynie zejść dużo niżej niż pozwalały na to przepisy lotniska! W oficjalnych raportach z katastrofy, nie ma jednak słowa o takiej komendzie, mówi się, że maszyna była wyżej. Te sprzeczności budzą wielkie emocje i były rozpatrywane m.in. przez zespół Antoniego Macierewicza...

Chorąży Remigiusz Muś, który otwarcie mówił o tej tajemniczej komendzie, popełnił samobójstwo 27 października 2012 r. Jego ciało, wiszące na linie w piwnicy domu, znalazła żona. Nie zostawił listu pożegnalnego, następnego dnia miał umówione spotkanie ze znajomym, członkiem rodziny jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej – przypomina niezalezna.pl. Nie brakuje ludzi, którzy powątpiewają w jego samobójstwo, ale prokuratura nie miała tu żadnych wątpliwości i nie dopatrzyła się tzw. udziału osób trzecich. Jak zakończy się sprawa Wosztyla? Czy rzeczywiście coś mu grozi?

http://www.fakt.pl/swiadek-kastrofy-smo ... 824,1.html

Czytaj również:

Dyskusja smoleńska nie tylko ma sens. Jest konieczna

http://fakty.interia.pl/felietony/jasin ... gn=firefox


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.


29 sty 2014, 23:28
Zobacz profil
Specjalista
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA30 kwi 2006, 13:31

 POSTY        905

 LOKALIZACJAUS Polska
Post Re: Katastrofa smoleńska
Ma ktoś dostęp do całego artukułu?
"GPC": przecięto przewody hamulcowe w samochodzie por. Artura Wosztyla.
Gazeta Polska Codziennie |  dodane 2014-01-30 (08:00) 2 godziny i 57 minut temu



Przecięto przewody hamulcowe w samochodzie por. Artura Wosztyla, pilota jaka-40, który rano 10 kwietnia 2010 r. wylądował w Smoleńsku - donosi "Gazeta Polska Codziennie". Gazeta zaznacza, że wszyscy członkowie załogi byli naocznymi świadkami katastrofy Tu-154M.

Wosztyl nie chce odnosić się do uszkodzonego auta. - Bez komentarza - powiedział krótko "Codziennej".

Gazeta podkreśla, że nie ma wątpliwości, że jazda samochodem z przeciętymi przewodami hamulcowymi, na dodatek w trudnych warunkach zimowych, byłaby realnym zagrożeniem życia dla kierowcy.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,,title,GPC- ... omosc.html


30 sty 2014, 11:04
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
melon                    



Ma ktoś dostęp do całego artukułu?


UJAWNIAMY! Ktoś przeciął przewody hamulcowe w aucie porucznika Artura Wosztyla

Obrazek

Przecięto przewody hamulcowe w samochodzie porucznika Artura Wosztyla, pilota Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku - dowiedział się nieoficjalnie portal niezalezna.pl.


Według naszych informacji por. Wosztyl zgłosił sprawę na policję, co wskazywałoby, że przecięcia przewodów dokonano celowo. Skontaktowaliśmy się z pilotem jaka, chcąc potwierdzić nasze ustalenia. - Nie chcę komentować tej sprawy - odpowiedział krótko.

Por. Artur Wosztyl jest jedynym żywym świadkiem, który potwierdza zeznania śp. Remigiusza Musia (technika pokładowego Jaka-40) dotyczące komendy smoleńskiej wieży dla Tu-154 o zejściu do 50 m. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy prokuratura ma dostać końcową opinię Instytytu Ekspertyz Sądowych w sprawie nagrania z magnetofonu zainstalowanego w Jaku-40, mogącego potwierdzić zeznania Musia; co ciekawe - zapis ten jest badany aż od maja 2011 r.!

Przypomnijmy, że chorąży Remigiusz Muś poniósł śmierć w tajemniczych okolicznościach. 27 października 2012 r. jego ciało, wiszące na linie w piwnicy domu, znalazła żona. Chor. Muś nie zostawił listu pożegnalnego, ponadto następnego dnia miał umówione spotkanie ze znajomym - członkiem rodziny jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Osierocił dwie kilkuletnie córki.

Po śmierci Musia Antoni Macierewicz apelował o zapewnienie porucznikowi Wosztylowi bezpieczeństwa. - Jako zespół parlamentarny występujemy do prokuratora generalnego oraz ministra spraw wewnętrznych o objęcie ochroną porucznika Wosztyla - powiedział Macierewicz. Bezpieczeństwo świadka, który mógł podważyć prawdziwość rosyjskich stenogramów, wydawało się wówczas w sposób oczywisty zagrożone. Śledczy nie podjęli jednak takiej decyzji. "Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie posiada wiedzy na temat zagrożeń dotyczących świadków w śledztwie" - mówił portalowi rp.pl płk Zbigniew Rzepa.

W grudniu 2012 r. - w związku z przedłużającymi się badaniami magnetofonu z Jaka-40 - "Gazeta Polska" opublikowała tekst Leszka Misiaka i Grzegorza Wierzchołowskiego pt. "Czy prokuratura czeka na samobójstwo Wosztyla?". Dziennikarze "GP" dowodzili, że Artur Wosztyl jest jedyną osobą mogącą potwierdzić zeznania nieżyjącego Remigiusza Musia. W tekście tym por. Wosztyl następująco wspominał technika pokładowego Jaka-40: "Rozmawiałem z nim tydzień przed tym tragicznym zdarzeniem [śmiercią – przyp. red.]. Nie wyglądał na człowieka, który mógłby posunąć się do czegoś takiego. Naprawdę nic na to nie wskazywało. Informacją o śmierci Remka byłem więc ogromnie zszokowany. Tym bardziej że w ostatniej rozmowie ze mną, w piątek 19 października, Remek mówił, że ma bardzo dużo planów na nadchodzący tydzień. Razem mieliśmy być nawet na konferencji smoleńskiej, na którą zostaliśmy zaproszeni przez rodziny ofiar katastrofy. Ja przyszedłem, ale Remek z powodu innych zaplanowanych wcześniej spotkań nie mógł się tam pojawić".

"Tak potwierdzam słyszałem komendę 50 metrów". Artur Wosztyl na posiedzeniu zespołu parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, 30 października 2012 r.

http://vod.gazetapolska.pl/5996-tajemni ... -50-metrow

http://niezalezna.pl/51239-ujawniamy-kt ... a-wosztyla

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


01 lut 2014, 07:17
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Dr Szuladziński: "Mówienie, że TU-154M rozprysnął się pod wpływem uderzenia w ziemię to dziecinada".

Obrazek

wPolityce.pl: - Zna pan raport archeologów opublikowany w ostatnim wydaniu tygodnika „wSieci”. Jakie znaczenie ma dla pana ten dokument?

Dr Grzegorz Szuladziński*:
- Znam jego część. Jedna tylko rzecz w nim wystarcza, by podkreślać wagę tego materiału – olbrzymia ilość, co najmniej 20 tys., szczątków samolotu i to znalezionych wyłącznie za ulicą Kutuzowa, bo archeologów nie dopuszczono do terenu przed miejscem uderzenia w ziemię. To opracowanie robi kolosalne wrażenie. Proszę sięgnąć pamięcią do Raportu 456, który jest systematycznie pomijany przez wszystkich (chodzi o raport z maja 2012 r., przygotowany przez dr. Szuladzińskiego, a dostępny m.in., tu - przyp. red.). Rozumiem celowe unikanie go przez „Laskowiczów”, ale zupełnie nie pojmuję, dlaczego nie mówi się o nim po stronie opozycyjnej, podającej w wątpliwość wersję oficjalną. Przecież ten dokument konsekwentnie wymienia wszelkie poszlaki wskazujące na wybuch. I nigdy nie został podważony. Mogę więc powiedzieć, że to, co udokumentowali archeolodzy, jest kropką nad i. Tych szczątków było dużo, dużo więcej niż potrzeba, by upewnić się, że nastąpił wybuch. Przecież według oficjalnych raportów samolot już upadał, dotykał ogonem ziemi, czyli był bardzo, bardzo nisko. Jak przy tak niskiej wysokości tak drobniutkie szczątki mogły być rozrzucone na tak dużą odległość? Każdy inżynier, który ma coś wspólnego z tego typu zjawiskami, wie, że nie ma w upadającej konstrukcji energii pozwalającej na takie rozpryśnięcie się odłamków. Samolot jest zbudowany z plastycznego stopu aluminiowego, ktory przy szybkim uderzeniu musi się rozciągnąć na 15-20% zanim pęknie – a nie ze szkła pękającego przy ułamku procenta. W dodatku w Smoleńsku był miękki grunt, a nie twarda powierzchnia kuchennej podłogi, o którą roztrzaskuje się talerz! Ślizganie po miękkim gruncie może powodować rozdarcia, nie rozpryśnięcia.

Ale zespół Laska wydał oświadczenie, że właśnie liczba szczątków i ich rozrzut jest typowa dla tego typu katastrof. Prokuratura natomiast podała dwa przykłady wypadków w Polsce – w 1980 i 1987 r. – które mają dowodzić, że w Smoleńsku nie stało się nic nadzwyczajnego. Tyle, że Kopernik uderzył niemal prostopadle w ścianę fosy, a Kościuszko zaczął kosić potężne drzewa z prędkością 470 km/h, a więc niemal dwukrotnie większą niż TU-154M w 2010 r. To nie są porównywalne przypadki.

Zgadza się, podwójna prędkość to poczwórna energia kinetyczna, a ta decyduje o rozdrobnieniu. Piszę o tym też w Raporcie 456, że właśnie brak przeszkód terenowych nie uzasadnia takiego rozczłonkowania maszyny. Gdyby samolot uderzył w konstrukcję stalową albo jakieś ściany ceglane czy betonowe, albo głazy na ziemi, sytuacja byłaby nieco inna. Przy takim uderzeniu i poślizgu, jakie miały mieć miejsce, nie ma fizycznego uzasadnienia dla tego, co stało się z fragmentami tupolewa. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, albo nie ma pojecia, albo bardzo chce "wiedzieć inaczej".

To faktycznie jest aż tak duży rozrzut szczątków? Na zdjęciu opublikowanym we „wSieci” widzimy, że odłamki – jak wynika z analizy miejsc, do których archeolodzy mieli dostęp – rozprzestrzeniły się na odległość kilkudziesięciu metrów (co najmniej 40). To pana zdaniem musi potwierdzać eksplozję?

Kadłub ma średnicę 3,8 metra. Średnica rozrzutu ponad dziesięciokrotnie od niego większa przy upadku z kilku metrów jest niemożliwa. Znamy przecież filmy na YouTube pokazujące, jak wygląda samolot, który spada na średnio miękki grunt dachem do dołu. W takich przypadkach nie ma tendencji do rozpadu na tak wiele szczątków. Wypowiedzi w rodzaju, że rozprysnął się pod wpływem uderzenia w ziemię, są dziecinadą.

Jakby pan więc nazwał raport archeologów w kontekście tej wiedzy, która mieliśmy do tej pory i niezależnych badań nad katastrofą smoleńską?

Można powiedzieć, że jest to poszlaka czy wręcz dowód wzmacniający tezę o wybuchu w pobliżu miejsca upadku.

Musiał on nastąpić na bardzo niskiej wysokości.

To możliwe. Nie wiem, gdzie on dokładnie miał miejsce. Nie jest to najistotniejsze w tej chwili, ale pewne jest, że do niego doszło. Oczywiście, gdyby nastąpił wyżej, powiedzmy na wysokości 20 metrów, to rozrzut byłby szerszy niż wspomniane 40 metrów.

Rozumiem, że w pana dotychczasowych analizach, wnioskach, raport archeologów niewiele zmienia, a co najwyżej je uzupełnia?

Wzmacnia poprzednie wnioski. Potwierdza, że fakt wybuchu jest oczywistością. Jeżeli ktoś bardzo chce wykazać, że wybuch nie jest konieczny dla wytlumaczenia tego, co się stało, musi zrobić dwa kroki: zdecydowanie podważyć Raport 456, a takze przedstawić mechanizm, który powoduje takie rozdrobnienie.

Rozmawiał Marek Pyza

* Dr Grzegorz Szuladziński jest specjalistą od wytrzymałości konstrukcji i działania na nie materiałów wybuchowych. Pracował w tym zakresie jako ekspert dla rządu Australii przy rozwiązaniach antyterrorystycznych oraz dla Marynarki Wojennej USA. Ukończył Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. Od 1965 r. na emigracji. W USA uzyskał stopień naukowy doktora w zakresie mechaniki struktur na University of Southern California. Współpracuje naukowo z uczelniami regionu Azji i Pacyfiku – m.in. w Australii, Japonii i Singapurze. Jest szefem firmy Analytical Service Pty Ltd. Współpracuje z zespołem parlamentarnym badającym katastrofę smoleńską. Jest autorem opracowania „Raport No. 456. Niektóre aspekty techniczno-konstrukcyjne smoleńskiej katastrofy”. Mieszka w Sydney.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/72975-dr ... asz-wywiad

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Eksperci zespołu parlamentarnego potwierdzają doniesienia "wSieci"! Prof. Binienda: "Ilość wielu małych odłamków nie może być wytłumaczona kruchością poszycia samolotu"

Kolejne posiedzenie zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M znów pod znakiem zapytania stawia rzetelność oficjalnego śledztwa. Tym razem swój raport zaprezentował duński ekspert - Glenn Joergensen.


Nasze spotkanie ma na celu szukanie prawdy i sprawiedliwości, aby walczyć o sprawiedliwość dla Polaków. Tak jak mój ojciec mówi, podążajmy za tymi którzy szukają prawdy i podążajmy za tymi, którzy ją znaleźli. Moim celem jest, abyśmy zrobili krok w kierunku prawdy i sprawiedliwości

- rozpoczął swoje wystąpienie duński ekspert. I dodał:

Postanowiłem się zaangażować w tę polemikę, kiedy próbowałem przekonać jednego z moich kolegów, czy wyjaśnienie podane przez MAK było spójne z prawami fizyki. (…) Nie mam żadnych krewnych w Polsce, ani nic szczególnego mnie z Polską nie wiąże. Sam finansuję własne badania i sam pokrywam koszty mojej podróży do Polski.

Po czym przeszedł do przedstawiania wyników swoich badań. Wielokrotnie odnosił się do raportu prof. Kowaleczki, przygotowanego dla tzw. zespołu Laska.

Wszystkie badania doprowadziły do następującego wniosku:

Albo samolot byłby na wysokości 4-7 m w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy.


Joergensen stwierdził ponadto:

Dystans zderzenia z ziemią, który wynikałby z danych zaprezentowanych przez pana Kowaleczko, nie zgadza się z rzeczywistym miejscem zdarzenia. (…) Należałoby założyć, że większa część skrzydła odpadła. Także układ, położenie samolotu, które zaprezentował pan Kowaleczko, nie zgadza się z rzeczywistym układem samolotu.

Na koniec swojej prezentacji Joergensen sformułował następujące wnioski:

Na podstawie prac wielu innych naukowców, oraz modeli, które zaprezentowałem dzisiaj, widzimy, że całkowicie niezależne od siebie metody prowadzą do tych samych wyników. Potwierdzają, że niemożliwym było stwierdzenie takiego zachowania obrotowego, niemożliwym było wystąpienie rzeczywistej odległości pomiędzy zderzeniem skrzydła i ogonu z ziemią i nie było możliwe zaistnienie takich śladów na ziemi, jakie widzimy na dokumentacji, gdyby utracono tylko 5,6 m. skrzydła. Zastosowanie niezależnych od siebie metod pokazuje taką samą długość utraty skrzydła oraz taki samy kąt obrotu. To prowadzi do bardzo dobrej korelacji pomiędzy wszystkimi obserwacjami, takimi jak miejsce śladów na ziemi, a także wzory śladów na ziemi, a nawet miejsce w którym znaleziono niektóre fragmenty skrzydła. Również pozostałość skrzydła potwierdza tę hipotezę. Na podstawie tego bardzo dokładnego badania, a także innych, które zostały wykonane wcześniej, można bez cienia naukowej wątpliwości stwierdzić, że samolot nie utracił końcówki lewego skrzydła poprzez zderzenie z brzozą, tak jak twierdzą rządowe raporty.

Podczas posiedzenia zespołu wnioski ze swoich badań zaprezentował też prof. Binienda:

Mając tak dobry model materiałowy, możemy zbadać, jak się zachowuje duraluminium przy bardzo dużych prędkościach. (…) Do tego celu użyliśmy ciała gazowego w moim laboratorium i tzw. sabot, czyli puszki aluminiowej, o takiej samej grubości jak poszycie skrzydła. (…) Nawet przy prędkości 300 m/s, czyli prawie czterokrotnie większej od prędkości samolotu, ten materiał nie kruszy się, ale się zwija.

Ilość wielu małych odłamków jeszcze przed miejscem uderzenia w ziemię nie może być wytłumaczona kruchością poszycia samolotu. Przy uderzeniu samolotu w drzewa, z prędkością 80 m/s poszycie samolotu nie rozbija się jak szkło na odłamki.

Zniszczenia wewnętrzne skrzydła oraz wyrwane nity pokazują, że nie doszło do uderzenia skrzydłem w brzozę, a eksplozja może być przyczyną urwania końcówki skrzydła. Otwarcie ścian kadłuba na zewnątrz świadczy o wybuchu. Gdyby nie było wybuchu, to tylna część kadłuba oraz prawe skrzydło powinno być w całości, większość pasażerów środowej i tylnej części samolotu powinna przeżyć, a głęboki krater (…) powinien być widoczny na wrakowisku.


Uczestniczący w komisji połączyli się też z dr. Nowaczykiem, który w skrócie podsumował:

Przy samej brzozie znajdujemy szczątki skrzydła samolotu. Nie tylko przy brzozie, ale one wiszą na gałęziach brzozy. (...) To wszystko miało się zdarzyć przy prędkości 270 km/h, potężnym uderzeniu i upadku korony tej brzozy. Nie wytłumaczono, jakim sposobem te części mogły znaleźć się na gałęziach brzozy. Nie wytłumaczono, jakim sposobem duże części skrzydła zawisły na drzewach, nie wbiły się w ziemię, nie pozostawiły bruzd.

Mówi się cały czas w raportach o odpadnięciu skrzydła. Co innego mówi firma ATM, która twierdzi, że skrzydło odpadło kilkanaście metrów dalej


- stwierdził ekspert.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/73077-ek ... a-samolotu

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kiedy samolot zamienia się w pył... Skalę zniszczeń, jakim uległ Tu-154, można tłumaczyć tylko wybuchem.

Po ostatnim tekście tygodnika „wSieci”, który ujawnił raport polskich archeologów pracujących na miejscu katastrofy smoleńskiej, nie można mieć już żadnych wątpliwości. Skala zniszczeń, jakim uległ rządowy tupolew lecący do Smoleńska, jest ogromna i trudna do wytłumaczenia. Eksperci wskazują jasno, że samolot zamienił się w pył, rozpadł się na ponad 30 tys. elementów. 100-tonowa maszyna zamieniła się w drobny deszcz odłamków.

Dr Szuladziński, który jako pierwszy wskazywał, że wielka ilość odłamków, widoczna również w Smoleńsku, jest typowa przy zniszczeniach konstrukcji w wyniku wybuchu, w rozmowie z wPolityce.pl wskazuje, że "mówienie, że TU-154M rozprysnął się pod wpływem uderzenia w ziemię to dziecinada".

Co zatem się stało? Poszukując odpowiedzi na to pytanie warto posłużyć się kilkoma ogólnie dostępnymi w internecie filmami.

W czasie debaty dotyczącej przyczyn katastrofy smoleńskiej strona oficjalna polska i rosyjska przekonują nas, że tupolew uderzył w drzewo, w wyniku czego stracił część skrzydła, obrócił się na plecy i uderzył w ziemię. To miało spowodować wielkie zniszczenia oraz śmierć wszystkich pasażerów. Rządową wersję wielokrotnie podważano, wierzącym w nią polecam zamieszczone poniżej filmy.

Największe wrażenie robią te materiały, które prezentują doświadczenia związane ze zniszczeniami powstałymi podczas detonacji bomby. Zamieszczony poniżej materiał dotyczy dwóch takich eksperymentów.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... DNmZlewPhA

A tu inne ujęcie.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... SOWJOQPjsA

W obu samolotach ładunki umieszczono w kadłubie. Jak widać skutki eksplozji są do siebie podobne. W obu przypadkach z rozerwanego bombą boku maszyny wylatuje deszcz drobnych szczątków, który przypomina pył. Poszycie kadłuba z kolej odrywa się w formie płatów, a także częściowo wywija do góry. Choć filmy nie są wysokiej jakości widać na nich wyraźnie, że eksplozja skutkuje powstaniem różnorodnej wielkości odłamków. Co warto wspomnieć, pył cząstek jest wystrzeliwany na dużą odległość i wysokość. Ten pył jest duży, choć w obu przypadkach umieszczona w samolocie bomba nie niszczy samolotu w całości, a jedynie punktowo. Zniszczenie całego samolotu wskutek wybuchu lub wybuchów musi więc powodować powstanie ogromnej liczby odłamków.

Obserwacje poczynione na podstawie prezentowanego filmu zdają się korespondować z tym, co ustalili polscy archeolodzy oraz z tym, co od dawna mówią naukowcy zajmujący się przyczynami katastrofy smoleńskiej. Choć to o niczym nie rozstrzyga prezentowane filmy wskazują, że zniszczenie samolotu w wyniku wybuchu skutkowałoby powstaniem gigantycznej liczby odłamków.

Warto wskazać jednak również na inne filmowe obrazy.

Poniższy film prezentuje testy poszycia samolotu i ich wytrzymałość na falę uderzeniową powstającą podczas wybuchu. Okazuje się, że konstruktorzy samolotów biorą pod uwagę również odporność maszyny na wybuch. Film wskazuje, że mały ładunek umieszczony tuż przy ścianie samolotu w kabinie pasażerskiej nie niszczy poszycia.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... qBG_5db6mk

Choć ładunek jest tuż przy ścianie, jak pokazuje film, eksplozja nie powoduje również wyrwania nitów, choć wybuch następuje tuż obok nich. To z kolei pokazuje, jak wielkie siły musiały działać na rządowy samolot, który uległ katastrofie w Smoleńsku. Wiadomo, że z poszycia tupolewa wyrwanych zostało wiele nitów. Jak wskazywał wielokrotnie dr inż. Wacław Berczyński wyrwanie nitów jest możliwe jedynie przy wybuchach. I to silnych. Jak duże siły musiały działać w Smoleńsku na samolot można sobie wyobrazić widząc, że eksplozja sfilmowana w przywołanym materiale nie spowodowała wyrwania nitów.

Jak widać na kolejnych obrazach, konstrukcje samolotów obliczone są na znoszenie wielu ekstremalnych wydarzeń. Gwoli przypomnienia polecam znany film z eksperymentalnej katastrofy na pustyni. Rozbicie Boeinga 727 spowodowało jedynie rozpad maszyny na kilka dużych części. Nie było żadnego deszczu części, ani tysiąca małych fragmentów rozrzuconych na wiele dziesiątek metrów.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... 0MFmSVN0d8

Jak widać ta „katastrofa” dla wielu pasażerów powinna się skończyć jedynie na niegroźnych obrażeniach. Stwierdza to wprost lekarka biorąca udział w eksperymencie.

W kontekście rozmowy o wytrzymałości samolotów warto również zobaczyć inną, znacznie mniej znaną inscenizację katastrofy lotniczej.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... jRVC2-SP9g

Na filmie widać samolot skierowany, by leciał prosto w ziemię z niewielką prędkością. Samolot po upadku na ziemię traci silnik, który wybucha. Maszyna zaczyna koziołkować, płonąc jednocześnie. Pożar ogarnia cały samolot – maszyna wygląda jak kula ognia. Jednak w pewnym momencie (1:44 s.) kamera umieszczona w środku samolotu pokazuje obraz w czasie katastrofy. Widać na nim, że siedzące w środku manekiny nie są w ogóle poddane pożarowi. Narrator wskazuje, że ogień, choć ogromny, nie jest w stanie przedostać się przez poszycie samolotu. Manekiny nie są w ogóle spalone.

Powstaje zatem pytanie, dlaczego znaczna część ofiar smoleńskiej katastrofy miała ślady – częściowo bardzo znaczącego – spalenia. Dlaczego pożar jaki miał wybuchnąć w Smoleńsku przedostał się przez poszycie, które w innej konstrukcji nie przepuszcza pożaru. Czy te konstrukcje mogą się tak znacząco różnić?

Pytania w sprawie smoleńskiej stawiane od początku niestety nie spotykają się z odpowiedzią i rzetelnymi wyjaśnieniami. Nawet dziś ekspert, który wsparł rządową wersję wydarzeń, odmówił konfrontacji swoich tez z pracą Glenna Jorgensena, współpracującego ze smoleńskim zespołem parlamentarnym.

Prezentowane filmy wystarczą jednak, by zrozumieć, że na całym świecie badanie katastrof lotniczych, stawianie pytań, przeprowadzanie różnego rodzaju eksperymentów jest czymś zupełnie normalnym. I Polacy mają prawo domagać się tego od oficjalnych czynników.

A na koniec proponuję jeden z materiałów dziennikarskich CNN, który dotyczy eksperymentów związanych z bezpieczeństwem lotów. Materiał prezentuje prace instytucji, która postanowiła sprawdzić, jakie zniszczenia może spowodować wybuch w samolocie. Jak widać dla badających sprawa zamachów i eksplozji nie jest niczym niestosownym ani wydumanym.
http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... PDJzh2C9Es

Warto zobaczyć ten materiał do końca, ponieważ pod koniec (1:27) właśnie prezentowany jest model komputerowy, który jest symulacją zachowania poszycia kadłuba w czasie eksplozji w środku samolotu. Jak się okazuje prezentacja, której nie wstydzi się CNN ani amerykańscy eksperci lotniczy do złudzenia przypomina model zaprezentowany przez wspomnianego już dr. inż. Szuladzińskiego.

To, co on pokazał Polakom, tłumaczy, że kadłub samolotu wywija się na zewnątrz w wyniku eksplozji. To, co on opisał, tłumaczy, że rozpadnięcie się samolotu w pył, powstanie gigantycznej liczby odłamków to dowód na wybuch. Prezentowane filmy pokazują, że dr. Szuladziński ma rację, a jego wnioski są prawdziwe. I zdaje się, że jest to coraz bardziej oczywiste dla Polaków.

http://wpolityce.pl/dzienniki/blog-stan ... chem-wideo

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


01 lut 2014, 07:31
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Jak rosyjska prokuratura tłumaczyła się z rozbijania wraku? „Wydobywali zwłoki”. UJAWNIAMY skandaliczne pismo!

Obrazek

Już wiadomo, jaka jest oficjalna wersja tłumacząca niszczenie wraku TU-154M przez stronę rosyjską. Rosjanie znów pokazali, że traktują Polskę bezceremonialnie, a wręcz pogardliwie.


23 maja 2011 r. w rosyjskim Komitecie Śledczym powstało pismo przewodnie adresowane do departamentu spraw międzynarodowych Prokuratury Generalnej w Polsce, dotyczące przekazywanych materiałów, m.in. nowych protokołów z oględzin miejsca katastrofy.

Do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie dokument ten wpłynął 27 lipca 2011 r.

Zawiera m.in. taki akapit [pisownia jak w oryginale tłumaczenia]:

W przekazanej kopii protokołu oględzin fragmentów samolotu z dnia 16 kwietnia 2010 roku i tablicy poglądowej odnotowano ujawnienie i zabezpieczenie zwłok o różnej wielkości i bryle, należących do osób poległych w katastrofie polskiego samolotu; były one wydobywane przez rosyjskich śledczych z pod obić siedzeń i z trudnodostępnych miejsc zdeformowanych fragmentów samolotu, w celu ich przekazania do identyfikacji i ekspertyz sądowo-lekarskich. Okoliczności te w całej rozciągłości prostują wcześniej publikowane w środkach masowej informacji wiadomości o tym, iż rosyjscy funkcjonariusze rozbijali bez konieczności iluminatory i rozpiłowywali fragmenty samolotu w celu ich zniszczenia.

Pod słowami tymi podpisał się Kierownik Grupy Śledczej – starszy śledczy ds. szczególnej wagi przy Przewodniczącym Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej płk nauk prawnych M. G. Gurewicz.

Najłagodniej można powiedzieć, że powyższe pismo to kpina. Doskonale bowiem pamiętamy sceny niszczenia wraku - przecinania przewodów, cięcia piłami blach, a zwłaszcza wybijania łomem szyb w oknach samolotu, widoczne na powyższym zdjęciu. Doskonale dokumentuje to poniższy film:
http://www.youtube.com/watch?v=bRtMFyIJ ... r_embedded

Najgorsze, że rosyjska pogarda zasłania się ofiarami naszej narodowej tragedii.

Pytanie, czy takie wyjaśnienia uspokoiły polską prokuraturę wojskową? Przypomnijmy, że w grudniu 2010 r. zostało wszczęte śledztwo ws. niszczenia wraku. Jednak w sierpniu 2013 r. zostało ono zawieszone do czasu ustalenia, czy jego „defragmentaryzacja” miała wpływ na główne śledztwo smoleńskie.

A co do "defragmentaryzacji", to wszystko wiemy. Prokuratura nie przejmuje się kilkudziesięcioma tysiącami szczątków, na jakie rozleciał się TU-154M.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/72993-ja ... czne-pismo

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


01 lut 2014, 07:36
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 133, 134, 135, 136, 137, 138, 139 ... 149  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: