Teraz jest 07 wrz 2025, 00:10



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 809 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 58  Następna strona
Władcy Marionetek... 
Autor Treść postu
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Prawdziwy Monty Python! 33 sekundy wystarczyło tzw. "Faktom" TVN na opisanie gigantycznej afery korupcyjnej na szczytach władzy!

Obrazek

W jakim stanie jest państwo polskie mogliśmy przekonać się w ostatnich dniach. Niebieska pajęczyna korupcji oplotła kraj tak bardzo, że rzecznik Centralnego Biura Antykorupcyjnego nie waha się powiedzieć iż wykryto właśnie

"To największa afera łapówkarska w historii Polski!"

Aresztowani zostają najwyżsi urzędnicy MSZ, MSWiA, GUS. Sypią się wnioski o areszt.

Co w tej sytuacji robią sztandarowe media III RP? Czy opisują rzeczywistość? Czy może grają z władzą za wszelką cenę próbując aferę schować?

Ciekawą odpowiedź przyniosły środowe "Fakty TVN". Prowadziła je Justyna Pochanke ubrana w dziwną piżamę:

Obrazek

Za swobodą doboru stroju, na jaki nie pozwoliłaby sobie żadna prowadząca poważnego dziennika w żadnym poważnym zachodnim kraju, idzie specyficzny stosunek do prawdy. Bo jak państwo sądzą, ile zajęło w tak zwanych "Faktach TVN" opisanie tej gigantycznej afery korupcyjnej? Dokładnie 33 sekundy! I to jak - był to materiał opowiadający o tym iż czegoś tam w tej sprawie chce Jarosław Kaczyński:

Obrazek

A może, zapyta ktoś, ze względu na rekonstrukcję rządu zabrakło w programie miejsca na wszystkie rzeczy ważne? Nie do końca, oto bowiem znalazło się prawie cztery minuty (sic!) na opowiastkę o zapowiedziach powrotu na scenę legendarnej grupy kabaretowej  Monty Python:

Obrazek

Cóż, takie to standardy... Prawdziwy Monty Python! I jeszcze prawdziwsza nagroda (pod)lizaka.

http://wpolityce.pl/artykuly/67596-praw ... ach-wladzy

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Największa afera korupcyjna w historii Polski przykryta "praśnięciem kijem w jabłonkę" premiera Tuska. Co największe media uznały za ważniejsze od akcji CBA?

Śledztwo dotyczy podejrzenia dużej korupcji. Prawdopodobnie największej w historii Polski

- powiedział rzecznik Centralnego Biura Antykorupcyjnego, komentując zatrzymania w sprawie afery związanej z przetargami teleinformatycznymi.
Funkcjonariusze zajrzeli zresztą do wielu innych instytucji państwowych, ministerstw, interesując się wieloma przetargami.

Kto z państwa, szanowni Czytelnicy, będąc na miejscu dziennikarza, wydawcy, czy szefa stacji, portalu, gazety i dostając taką "setkę" z wypowiedzią rzecznika CBA o - powtórzmy raz jeszcze - "największej aferze korupcyjnej w historii Polski" nie skusiłby się na pociągnięcie tematu? Na przypomnienie dotychczasowych afer, porównania, na dociekania co dalej z infoaferą, związku z organizacją polskiej prezydencji, zapytania o ustawione przetargi, na powiązania z zegarkami Sławomira Nowaka i Cam Media? Przecież nie węszy jakieś tam "pisowskie" CBA, nie bulterier Kamiński, ale Paweł Wojtunik, człowiek odpowiedzialny i zrównoważony, zaufany.

Ale tak się nie stało.

Telewizje informacyjnie solidarnie tylko musnęły temat. Ten, kto chciałby zobaczyć cokolwiek o osiemnastu zatrzymanych w państwowych instytucjach lub przemknęła mu myśl o szukaniu tego na żółtym pasku TVN24, musiał obejść się smakiem. Żółty pasek przekazywał za to

Obrazek

W takim razie może choć portal? Zaglądam na serwis TVN24 - czytamy o zeznaniach mówiących o narkotykach abp. Wesołowskiego, pouczeniu Siergieja Ławrowa w sprawie zamieszek pod ambasadą, samochodowym wypadku na A4, uchylonym immunitecie Tadeusza Cymańskiego, kaucji za Demianczuka w Rosji, wreszcie zapowiedzi rekonstrukcji rządu, sukcesie gabinetu Tuska w sprawie europejskiego budżetu, 18-letnim piłkarzu Napoli, relacji Jarosława Kuźniara z Bejrutu i dopiero w połowie strony, na 11. czy 12. pozycji znajdujemy wzmiankę o CBA.

To może gwno.pl?
Co okazało się ważniejsze od informacji o akcji CBA? Kontrowersje wokół akcji "Seks w moim mieście", news o reaktywacji Monty Pythona (tutaj z zaznaczeniem: NOWE!), podręczniki do języka polskiego dyskryminujące bezbożnych, uprawa marihuany w Waszyngtonie, a nawet słowa Tomasza Terlikowskiego dotyczącego klapsów. News o 18 zatrzymanych figuruje gdzieś w tle.

"Polski Huffington Post" Tomasza Lisa nawet się nie zająknął o sprawie, podobnie jak Onet i Interia. Wirtualna Polska schowała informację pod "Wielki wzrost pensji" ogłoszony przez GUS. Ten sam GUS, którego wiceprezes został wyprowadzony w kajdankach.

A to tylko krótkie popołudniowe podsumowanie największych telewizji i portali. "Największa afera korupcyjna w historii Polski" znalazła odpowiednią pozycję w szeregu zdarzeń. Zabrakło miejsca? Nieciekawa informacja?

A będzie tylko gorzej, bo od jutra zacznie się, a właściwie już powoli wystartował, festiwal ekscytacji nad rekonstrukcją rządu. Wielką rekonstrukcją. Taką przez wielkie R, ze "strukturalną" zmianą, jak zapowiedział premier.

Dzisiejsza konferencja premiera nie obfitowała w niewygodne pytania, kwestia akcji CBA została spłycona przez Tuska do obietnicy "wytrzebienia korupcji", a reporter TV Republika bezskutecznie próbował dopytać o tę sprawę. Ileż było za to filuternych określeń premiera, swojskiego "Paweł" skierowanego do rzecznika Grasia i "słuchajcie" rzuconego do pytających o nowe nazwiska w rządzie dziennikarzy. A dla bardziej dociekliwych czekoladki w postaci monet euro. Kabaret.

Słabo idzie, oj, słabo…

- ironizował wyraźnie rozbawiony Tusk, gdy jeden z dziennikarzy wymieniał potencjalnych kandydatów na ministra finansów. On nie powie teraz, pobawcie się wieczorem w zgaduj-zgadulę.

A mówiąc już bardziej poważnie: po raz kolejny opinia publiczna dała (i da się zapewne jutro) wmanewrować w grę przewodniczącego Platformy o nazwie "rekonstrukcja". Ani Joanna Kluzik-Rostkowska nie zmieni przecież oblicza polskiej edukacji, ani następca Jacka Rostowskiego - ktokolwiek by nim nie został - czarodziejską różdżką nie naprawi stanu polskich finansów. Zmiany w postaci likwidacji resortu sportu czy odsunięcia Barbary Kudryckiej są bardziej niż groteskowe.

Jest dokładnie tak, jak o zmianach na szczytach władzy mówią górale: prasnął kijem w jabłonkę, wróble z jednej gałęzi na drugą się poprzesiadały

- komentował w lutym Janusz Rewiński na łamach "wSieci" kolejne zmiany w rządzie, które miały przynieść jakościowy przełom w funkcjonowaniu gabinetu Tuska.


Jak się okazało, satyryk trafił w sedno, a jego komentarz można powtórzyć.

Gdy jutro od samego rana informacyjne ("informacyjne"?) telewizje i portale będą przekrzykiwać się z nazwiskami, ocenami i marzeniami o tym, co zrobią nowi ministrowie w te niespełna dwa lata (albo i krócej), proszę pamiętać o "największej aferze korupcyjnej w historii Polski". Choćby była ukryta pod kolejnymi informacjami o martwym wielorybie i czekoladkach od premiera.

PS. Puentę dopisały wydania najważniejszych serwisów informacyjnych. Ani Polsat, ani TVN, ani TVP nie uznały tego wydarzenia za godne uwagi na tyle, by poinformować w głównym newsie. Wspomniano, owszem, w 13., albo 15. minucie serwisu, przed pogodą, po emocjonalnym materiale o klapsach.

http://wpolityce.pl/artykuly/67476-najw ... -akcji-cba

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Kukiełki Platformy

Przerzucając kanały telewizji rządowych, przerzucamy zarazem twarze Platformy Obywatelskiej – tu Szejnfeld, tam Pomaska, gdzieniegdzie Olszewski. Można wyłączyć głos – wiadomo, że mówią słowo w słowo to samo.


Recytują przekazy dnia, które dostają w SMS-ach i mejlach co rano lub w ciągu dnia, jeśli wydarzyło się coś, co pilnie trzeba komentować. Ta sama składnia, te same sformułowania, słowa, skojarzenia. Rozpisane im niczym partyjnym kukiełkom. Za tą metodą stoi przekonanie, że ujednolicenie propagandy czyni ją skuteczniejszą. Pozostawienie posłów Platformy z samodzielnym przekazem może być ryzykowne, bo zaczną mówić to, co myślą. Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą – prawo to PO zna od lat i z powodzeniem stosuje. Metoda jednak nie jest doskonała. W sobotę wieczorem w TVN24 Agnieszka Pomaska wytoczyła działa przeciw Prawu i Sprawiedliwości: to minister Pol nie wykorzystał funduszy europejskich przy budowie A1 – wyrecytowała. I to właśnie efekt, gdy w przekazie dnia zamiast pełnego nazwiska jest skrót. Stało pewnie: min. Pol. A chodziło o ministra Polaczka, bo to on, a nie Marek Pol, był w rządzie PiS‑u. Nowa nauka dla spinów PO: kukiełkom pisać całe wyrazy. Wyraźnie.

http://niezalezna.pl/48400-kukielki-platformy

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


24 lis 2013, 18:46
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Władcy Marionetek...
wbuluinadzieji                    



Michnik pozwał Ziemkiewicza za słowa o "terroryzowaniu pozwami". I przegrał!

Adam Michnik przegrywa z Rafałem Ziemkiewiczem. Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił w całości pozew redaktora naczelnego michnikowego szmatławca. W felietonie opublikowanym na łamach "Gazety Polskiej" Rafał Ziemkiewicz napisał m.in., że Adam Michnik "terroryzuje swoich przeciwników przy pomocy pozwów sądowych". I co zrobił redaktor naczelny "michnikowego szmatławca" pozwał publicystę za te słowa.

Sędzia oświadczyła też, że chcąc zwalczać nieprawdziwe zarzuty, powód nie musi uciekać się do wytaczania procesów i można oczekiwać od niego - jako szefa dużej gazety - ponadprzeciętnego poziomu odporności wobec stwierdzeń, które nie pociągają negatywnych dla niego skutków.
Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że niektórzy zrezygnują z pisania o powodzie, obawiając się skutków - zakończyła sędzia.


Widocznie Michnik nie ma ani ponadprzeciętnego poziomu odporności ani zwykłego poziomu przyzwoitości. Tych pozwów wytoczył wiele. I większość przegrał. Niby walczył z komuną i cenzurą, a sam chciałby pozamykać usta innym dziennikarzom. I nastraszyć tych, którzy odważyliby się go skrytykować. Na szczęście sędzia przejrzała zamiary Nadredaktora.

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


24 lis 2013, 21:15
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Władcy Marionetek...
Modlitwa o sklerozę

Znowu dopadła mnie paramnezja. To gorsze niż skleroza, której nie mogę się doczekać. Jak wiadomo, sklerotyk zamawia piwo i zapomina za nie zapłacić. Dotkniętemu paramnezją wydaje się, że ciągle pije to samo piwo, za które musi płacić wielokrotnie.

Do dziś pamiętam, jak w 1968 r. zatrzymał mnie ormowiec. Młodym Czytelnikom „SE” wyjaśniam, że do ORMO wstępowali ludzie honoru wzorujący się na Jaruzelskim i Kiszczaku. Piszę tak z ostrożności procesowej, by nie używać słowa łajdacy i gnidy. Otóż umundurowany ormowiec zatrzymał mnie, bo jego zdaniem patrzyłem się na niego z obrzydzeniem i głupio się uśmiechałem. Od tego zdarzenia minęły lata, a ja mam ciągle wrażenie, że spotykam tych samych ormowców.

Także dziś, jeśli władza uzna, że jakiś obywatel obraża ją gestem lub słowem, to nie ma zmiłuj.
Tak jak w PRL-u interpretacja konstytucji obecnie należy do państwa i jej organów. Jak mam wyleczyć się z paramnezji, skoro wojtunikowe CBA przystąpiło do kontroli hodowców papryki. Tych samych, którzy na spotkaniu z premierem krytykowali pomoc państwa. A jeden z nich bezczelnie pytał: jak żyć, panie premierze?

   CBA podejrzewa, że mogli wyłudzać odszkodowania. Władza ludowa nie lubi buńczucznych zachowań. Teraz CBA pokaże paprykarzom, jak żyć. Kibicom też nie będzie lekko. Długie ramię wymiaru niesprawiedliwości dosięgnie każdego, kto obiecał obalić matoła. Zobowiązania nie dotrzymali, więc staną przed sądem.
Cóż, ja nie hoduję papryki i nie chodzę na mecze, a mimo to każ­de moje spotkanie z władzą ludową, także sądowniczą, kończy się porażką.

Kilka dni temu dostałem wyrok z uzasadnieniem, iż pracodawca słusznie wyrzucił mnie z pracy za felieton „Nie polezie orzeł w GWna”. Według sądu nieudolnie i kłamliwie opisałem, jak organizowano kampanię medialną przeciwko pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu. Poparłem też nieżyjącego A. Słonimskiego, który przeciwstawiał się „wajdalizmom”, czyli zohydzaniu narodowych bohaterów. Pisząc, gdzie nie polezie orzeł, używałem zdaniem sądu wulgaryzmów. I z tym się muszę zgodzić, bo są słowa obrzydliwsze niż gówno.

Sędzia Paweł Finkowski znalazł w felietonie nazwiska Wajdy i Michnika, które w ogóle w tekście nie występują. „Artykuł ten podważa dorobek pierwszego z nich – zdaniem sędziego – i szydzi z ułomności drugiego z nich w postaci jąkania”. A przecież nie z każdego Adama w Polsce jąkanie czyni Michnika.  Sąd po swojemu zinterpretował mój felieton. Miał do tego prawo, tylko dlaczego mnie obciążył winą za własne skojarzenia?  :o

   Wiktor Świetlik w felietonie poświęconym temu wyrokowi, pt. „Sąd zakazał pisania felietonów” (w Polityce.pl), zapowiada, że żarty się skończyły. Zdaniem autora zagrożony jest Robert Górski czy Szymon Majewski. Górski na rzekomych posiedzeniach rządu przedrzeźnia premiera. A Majewski robi przygłupa z pewnego prezydenta. Sędzia łatwo orzeknie, że ten pierwszy szydzi z premiera, a drugi podważa dorobek intelektualny prezydenta. Kiedy widzę prześladowanych paprykarzy i kibiców w sądach, to zaczynam się modlić: Panie Boże, ześlij na mnie sklerozę, bo z paramnezją żyć się nie da w III RPRL.

"Artykuł ten podważa dorobek pierwszego z nich - zdaniem sędziego - i szydzi z ułomności drugiego z nich w postaci jąkania".
A przecież nie z każdego Adama w Polsce jąkanie czyni Michnika.  :wysmiewacz:

Sąd po swojemu zinterpretował mój felieton. Miał do tego prawo, tylko dlaczego mnie obciążył winą za własne skojarzenia?

Wiktor Świetlik w felietonie poświęconym temu wyrokowi, pt. "Sąd zakazał pisania felietonów" (w Polityce.pl), zapowiada, że żarty się skończyły. Zdaniem autora zagrożony jest Robert Górski czy Szymon Majewski.

Górski na rzekomych posiedzeniach rządu przedrzeźnia premiera. A Majewski robi przygłupa z pewnego prezydenta.
Sędzia łatwo orzeknie, że ten pierwszy szydzi z premiera, a drugi podważa dorobek intelektualny prezydenta.
Kiedy widzę prześladowanych paprykarzy i kibiców w sądach, to zaczynam się modlić: Panie Boże, ześlij na mnie sklerozę, bo z paramnezją żyć się nie da w III RPRL.

Marek Król
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/mare ... 11213.html

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


28 lis 2013, 22:38
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Władcy Marionetek...
Jak ''ekspert'' ministra Nowaka jego zegarek wyceniał.
<_<

Biegły, który wyceniał zegarek Sławomira Nowaka, kompletnie się na tym nie znał.
Zegarek wyceniał drugi raz w życiu
- donosi "Wprost".

Sławomir Nowak był o krok od uniknięcia kłopotów związanych z pasją do posiadania drogich zegarków. O wycenę zegarka, kupionego w marcu 2011 za ponad 20 tysięcy złotych, prokuratura poprosiła Jana Bochenka. Emerytowany inżynier wycenił szwajcarskiego Ulysse Nardina ministra na 9660 złotych. To o tyle ważne, że posłowie do oświadczeń majątkowych mają obowiązek wpisywać tylko to, co jest warte więcej niż 10 tys. złotych. Gdyby opinia biegłego się utrzymała, Nowak uniknąłby problemów. Śledztwo zostałoby umorzone, nie byłoby też wniosku o uchylenie immunitetu, a on sam zapewne nadal byłby ministrem.
Tyle, że informacja o opinii biegłego wyciekła i stała się natychmiast przedmiotem drwin ze strony dziennikarzy, internautów i opozycyjnych polityków. W tej sytuacji prokuratura poprosiła o kolejne wyceny. Oto jak tłumaczy całą sprawę biegły Jan Bochenek.
- W uzasadnieniu wniosku o odebranie Nowakowi immunitetu jest napisane, że Pana wycena nie została uwzględniona, bo nie posiadał pan wiadomości specjalnych do wyceny tego zegarka. Co to znaczy?

Jan Bochenek: Po prostu nie jestem specjalistą od zegarków. Nie potrafię określić jaki jest stan techniczny tego zegarka.
- Pan nie wiedział, że wycenia zegarek ministra Sławomira Nowaka?
- Nie wiedziałem. Nawet nie dostałem tego zegarka. Miałem kolorową fotografię.
- Wcześniej wyceniał pan zegarki?
- Tak, raz, ukradzionego Rolexa na Marszałkowskiej.

Śledztwo w sprawie podejrzenia podania nieprawdy w oświadczeniu majątkowym ministra transportu wszczęto w drugiej połowie maja. Prokuratura Okręgowa w Warszawie informowała, że chodzi o nieujawnienie w oświadczeniu majątkowym posiadania zegarka o wartości powyżej 10 tys. zł i leasingowania samochodu volvo (prokuratura uznała w końcu, że minister nie miał obowiązku wykazania auta). Zawiadomienie do prokuratury złożył poseł Solidarnej Polski, powołując się na doniesienia tygodnika "Wprost". Sprawę powierzono do prowadzenia Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu.
Źródło: Wprost


Internauci oceniają ministra i jego "eksperta":

hahahaha ale biegły!!!! z fotografii....no nieeeeeee.....kompromitacja!!!!!!
~roleks

z fotografią zegarka dostał dostał 2 złote w łape i wycena gotowa tyle jest warte całe PO
~JA

Złodzieje Złodzieje Złodzieje i przestepcy PO wszystko potrafią sfałszowac nawet wycene zegarka łacznie z dokumentacja z zamachu smolenskiego i jak kopacz lasek miler potrafia zalegalizowac celowo sfałszowane kopie czarnych skrzynek sekcje zwłok i dok.od sowietó
~Polak

Takich mamy ministrów. Taki mamy rząd.  Platforma Oszustów. Nazwa adekwatna.
~xyz


http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title, ... omosc.html

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


01 gru 2013, 22:54
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Władcy Marionetek...
Lech Wałęsa SZYDZI z biednych Polaków: Przez całe życie nie zarobisz tyle, co ja w godzinę

Lech Wałęsa (69 l.) traci najwyraźniej formę. Były prezydent w przerwach między kolejnymi wypadami na Florydę wciąż się z kimś procesuje albo kogoś chce "pałować" lub wdaje się w kolejne pyskówki. Ostatnio w Berlinie nazwał swoich przeciwników "bezczelnymi karłami". Były robotnik poniża swoich przeciwników, twierdząc, że żaden z nich przez całe życie nie zarobi tyle, co on w godzinę.

Lech Wałęsa jeździ po świecie, chwali się w Internecie fotkami z Florydy i odbiera nagrody jedna za drugą. Ostatnio wręczono mu w Berlinie nagrodę "Złotej Kury". Przy okazji doszło do awantury. Grupka z klubu "Gazety Polskiej" z Berlina wykrzykiwała na Wałęsę "Bolek!" i "Zdrajca!". Wałęsa nie reagował, ale mocno się zdenerwował. Na swoim blogu odpisał "bezczelnym karłom", jak ich nazwał. Pokazał, kto tu jest cysorzem i ma klawe życie.

"W nagrodach, doktoratach, brawach na stojąco i zaproszeniach na wygłoszenie wykładów zajęte na następne 10 lat, a jakie pieniądze (pisownia oryginalna). Ty przez całe życie nie zarobisz więcej niż moja jedna godzina wystąpienia. Ciebie i Twojej mądrości nikt nie chce słuchać, nawet własna Żona, a ja nie jestem w stanie zrealizować wszystkich zaproszeń, na wszystkich kontynentach" - przechwalał się.

Wałęsa trochę racji ma, bo np. za występ na imprezie u McDonaldsa czy przed pracownikami Biedronki w kraju pobiera od 50 tys. do 100 tys. zł. Lepiej zarabia za granicą, bo od 50 tys. do 100 tys. euro (ok. 200-400 tys. zł) i dodatkowo ma lot klasą biznes oraz dobry hotel. I niech ma. Tylko nie wypada, by były prezydent tak poniżał rodaków.

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/waesa- ... f=homepage


02 gru 2013, 06:38
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Władcy Marionetek...
Nie będzie śledztwa ws. afery taśmowej

Prokuratura nie zajmie się śledztwem w sprawie tzw. "afery taśmowej" w dolnośląskiej Platformie Obywatelskiej. Chodzi o nagrania rozmowy działaczy partii, w których pada oferta pracy w zamian za odpowiedni głos na zjeździe. Śledczy ocenili, że nie można tego zakwalifikować tej rozmowy jako „obietnicy udzielenia korzyści majątkowej"

Śledztwa w sprawie "afery taśmowej" nie będzie – podaje TVN 24. – Nie zostały zrealizowane znamiona przestępstwa płatnej protekcji – uznali śledczy po przeanalizowaniu zapisów nagrań trzech rozmów, w których członkowie PO mieli namawiać swoich partyjnych kolegów do głosowania na Jacka Protasiewicza w wyborach na przewodniczącego regionu.

Prokuratura przeanalizowała trzy nagrania. Wśród nich rozmowę Norberta Wojnarowskiego, oferującego Edwardowi Klimce pomoc w załatwieniu zatrudnienia w KGHM, Michała Jarosa i Tomasza Borkowskiego, którzy obiecywali Pawłowi Frostowi pomoc w uzyskaniu stanowiska w radach nadzorczych spółek KGHM, a także rozmowy ze zjazdu wyborczego PO, w czasie których miano obiecywać lepsze miejsca na listach wyborczych oraz stanowiska lub pomoc w zatrudnieniu w zamian za oddanie głosu na Jacka Protasiewicza.

Śledczy przesłuchali wszystkie osoby, które słychać na nagraniach. – I zaprzeczyły, że kierowały obietnicę uzyskania zatrudnienia w KGHM lub uzyskania innych korzyści osobistych w zamian za oddanie głosu na Jacka Protasiewicza – tłumaczy Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okregowej w Legnicy.

http://www.fakt.pl/prokuratura-nie-zajm ... 067,1.html

dla przypomnienia artykuł:

Tak w Platformie załatwia się robotę


Wyszło szydło z worka! Okazuje się, że za poparcie Jacka Protasiewicza w wyborach na szefa dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej obiecywano nie tylko stołek w państwowej spółce, ale nawet wstawiennictwo szefa MSZ Radosława Sikorskiego w... załatwieniu sprawy rodzinnej. Takie rewelacje znajdują się na kolejnym nagraniu, którego pełną wersję ujawnił właśnie „Syfilisweek”. „Taśmami prawdy” po wyborach w PO na Dolnym Śląsku zajmuje się już prokuratura.

Poseł PO Michał Jaros (32 l.) spotkał się z radnym Polkowic Tomaszem Borkowskim (46 l.) i legnickim działaczem Platformy Pawłem Frostem (44 l.) przed wyborami na szefa dolnośląskich struktur PO, w których startował Grzegorz Schetyna (50 l.) i Jacek Protasiewicz (46 l.). W nagraniu Jaros kilkakrotnie wyraźnie przedstawia się jako „posłaniec Protasiewicza”. Choć wprost zapowiada, że nie zamierza nikogo kupować stanowiskami, z nagrania wynika że jego rozmówcy – w zamian za poparcie konkurenta Schetyny – wiele sobie obiecują.

– Po pięć tys. km jeżdżę miesięcznie i już mam dość (…) Od rana do nocy w samochodzie za średnie pieniądze, naprawdę za średnie. (...) – skarży się Jarosowi Tomasz Borkowski. Jest nie tylko radnym w Polkowicach, ale także zastępcą kierownika w kontrolowanej przez państwo spółce Tauron Obsługa Klienta. Te jego „średnie” zarobki to 10,6 tys. zł miesięcznie – wynika z oświadczenia majątkowego. – Nie ukrywam, że na coś liczę. Że odmienię swoje życie – dodaje Borkowski.

Ale zaradny radny, nie tylko sobie chce załatwić stanowisko, ale chce pomóc jeszcze innemu działaczowi – Pawłowi Frostowi, który zdał egzaminy na członka rady nadzorczej. – Zawsze mógłbyś w jakieś radzie nadzorczej być – radzi mu Borkowski.

Michał Jaros odpowiada tylko: – Są też ludzie, którzy są wartościowi dla Platformy, którzy mają dużo do powiedzenia na temat tego regionu i mogą się realizować tu na miejscu – rzuca. I Frostowi obiecuje: – Jeżeli przystąpisz do naszej kompanii, to nie stracisz.

Tematem rozmowy było nie tylko załatwienie posady, ale także pewnych spraw rodzinnych. Okazało się, że Frost ma rodzinę na Ukrainie, którą chciałby ściągnąć do Polski. Jaros sugeruje, że w tym mógłby pomóc szef MSZ. – W MSZ Jacek (Protasiewicz – red.) ma przecież bardzo dobre relacje z Radkiem Sikorskim. Przecież on go popierał w kampanii – stwierdza Jaros.

Film już jest badany przez Prokuraturę Okręgową w Legnicy, która prowadzi postępowanie w sprawie korupcji politycznej na Dolnym Śląsku. Co dziś mówią jego bohaterowie?
– Nie będę komentować tego filmu. Mogę tylko powiedzieć, że jestem zdziwiony, że nagranie wyciekło – mówi Frost.
– Nie prosiłem o interwencję pana Protasiewicza w sprawie rodziny Pawła Frosta – odpowiada Jaros. – A jeśli chodzi o fragment dotyczący rad nadzorczych ja sam nie mam możliwości proponowania komukolwiek takiego stanowiska.

To już drugi dowód na to, że przed wyborami na Dolnym Śląsku dochodziło do handlu głosami. W pierwszym ujawnionym nagraniu Edward Klimka (63 l.) z Lubina dostaje od posła PO Norberta Wojnarowskiego (37 l.) obietnicę pracy w KGHM w zamian za poparcie Protasiewicza.

Rozmowa działaczy Platformy Obywatelskiej:
(...)
czytaj dalej
http://www.fakt.pl/tak-politycy-zalatwi ... 472,1.html


02 gru 2013, 15:54
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Władcy Marionetek...
Załącznik:
rysunek-dnia-3122013_17778774.jpg


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.


03 gru 2013, 18:03
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Władcy Marionetek...
Bucowaty arogant, przekonany o własnej nieomylności
Obrazek
Obernarcyz


- tak nazywają ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego koledzy z Platformy Obywatelskiej - informuje "Wprost". Dlaczego? Jak pisze tygodnik, nawet ci, którzy go lubią mówią, że jest bucowatym arogantem, przekonanym o własnej nieomylności, który ludzi traktuje przedmiotowo i zapomina o nich natychmiast po tym, kiedy przestają mu być potrzebni. Wygląda na to, że szef MSZ popełnił w sprawie ukraińskiej kilka ważnych błędów.
- Mówić, że gospodarka ukraińska nie jest skorumpowana, to tak jakby mówić, że Julia Tymoszenko jest dziewicą - oświadczył Radosław Sikorski na zamkniętym spotkaniu sejmowej grupy do spraw Ukrainy, w którym brało udział kilkadziesiąt osób. Po czym uśmiechnął się szeroko, zadowolony z własnej riposty.

Donald w końcu udał się do Chobielina i wrócił zszokowany. On, prosty chłopak z Gdańska, niezbyt ceniący blichtr i bogactwo, znalazł się na przedziwnej imprezie. Jego przybycie wprawiło w osłupienie posłów zasiadających w ukraińskiej grupie. Zwykle Sikorski nie zaszczyca obecnością nawet sejmowych komisji, tylko wysyła zastępców, a tu nagle zjawił się na nic nie znaczącym posiedzeniu jakiegoś zespoliku - opowiada z przejęciem uczestnik spotkania. Nic dziwnego, że się pojawił
- Donald nigdy się tak na niego nie wkurzył, jak w ostatni weekend, Radek miał naprawiać sytuację, ale wyszło jeszcze gorzej. Gubi go pewność siebie i przekonanie o własnej nieomylności - mówi tygodnikowi "Wprost" jeden z polityków Platformy.

Przekonanie o własnej nieomylności i pewność siebie to znak rozpoznawczy szefa dyplomacji. Jeśli ktoś jest mu potrzebny uśmiecha się i jest kumplem opowiadającym dowcipy, jeśli ktoś przestaje być potrzebny to Sikorski przestaje go zauważać. Nie można liczyć nawet na "dzień dobry".
- Poszedłem kiedyś do niego, aby poprosić o drobną przysługę, chciałem odbyć bezpłatny staż. Okazało się, że my starzy kumple z Ruchu Odbudowy Polski nie jesteśmy już kumplami, jesteśmy na Pan. Pan Radosław kazał mi wypełnić aplikację i zanieść podanie na biuro podawcze. Wkurzyłem się ale zaniosłem, odpowiedzi nie dostałem do dziś – opowiada Zbigniew Girzyński (PiS).

Od początku kariery w PO Sikorski zabiega o względy Donalda Tuska. Co chwila zaprasza go do swojego dworku w Chobielinie. - Donald w końcu udał się do Chobielina i wrócił zszokowany. On, prosty chłopak z Gdańska, niezbyt ceniący blichtr i bogactwo, znalazł się na przedziwnej imprezie. Sikorski ugościł premiera ze wszystkimi honorami. Zorganizował dla niego koncert organowy w dworku - mówi współpracownik szefa rządu.
- To kompletnie "niedonaldowe" klimaty - dodaje.

Minister lubi luksus, choć sam jest skąpy.
- Zaprosił mnie na obiad do hiszpańskiej knajpy - opowiada Witold Waszczykowski, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, a potem w rządzie PO. Atmosfera jest miła, ale lunch dobiega końca.
- Wtedy Radek zapytał, czy mam jeszcze kartę służbową z ministerstwa. Powiedziałem, że tak.
"To zapłać" - powiedział mi, a właściwie polecił Sikorski - wspomina Waszczykowski.

Sikorski przegrał prawybory, ale nie porzucił marzeń o rozwinięciu politycznych skrzydeł - czytamy dalej. Jego obecny plan A to zastąpienie Catherine Ashton na stanowisku szefa unijnej dyplomacji. Plan B - zaczepienie się na najwyższych szczeblach w strukturach NATO. Plan C - czekanie, aż Tusk osłabnie i wtedy on, popularny polityk, obejmie tekę szefa rządu.
Autorka tekstu we "Wprost" napisała, że Sikorski nie chciał spotkać się z nią na rozmowę przed publikacją artykułu. Zdecydował się natomiast na skomentowanie tekstu na twitterze. Odnosząc się do przywołanego cytatu o Tymoszenko, napisał, że w rzeczywistości jego wypowiedź brzmiała: "Powiedzieć o ukraińskiej gospodarce, że nie jest skorumpowana, to tak jak powiedzieć o Julii Tymoszenko, że jest niepokalanie uczciwa".

Internauci  komentują:

~wicio
"Powiedzieć o ukraińskiej gospodarce, że nie jest skorumpowana, to tak jak powiedzieć o Radosławie Sikorskim , że jest bardzo dobrym ministrem ".

~ginekolog
A Anne Applebaum? Jeszcze dziewica? Czy już pokalana?

~kosa
Obernarcyz, bufetowa, kąpielowy, zegarmistrz Nowak, Donald Bąk, Stefek od szczawiu i mirabelek, Kopaczowa na 1m w głąb - ale menażeria - he he he

Bóg Honor i Ojczyzna
I jak tu zagłosować na PO, kiedy widać, ze taki Sikorski to pachołek Moskwy, Tusk przybija żółwiki wśród ciał w Smoleńsku, a Komorowski czeka na wytyczne do Miedwiediewa? No jak można na takie barachło głosować?

~uważny
rZyd to rZyd i nic tego nie zmieni, nawet dyplom śmiesznej szkółki, którym się chwali i podszywanie się pod krewniaka gen. Sikorskiego

~PL
SIKORSKI - "ludzi traktuje przedmiotowo i zapomina o nich natychmiast po tym, kiedy przestają mu być potrzebni" - TYPOWY Ż Y D ! ! ! ! !

~pvm
Jak się jest narodem wybranym to trudno nie być przekonanym o własnej nieomylności. Pejsaci tak mają, pracowałem z kilkoma to wiem.

~olik
Kaczyński miał rację o jego ego. A Donald wykorzystał jego przeciw PISowi, teraz mu zagraża i won. Jedyny jego atut to znajomość jęz. angielskiego....buhahaha. Kaczyński wywalił go z PISu dlaczego....... bo ma rozdęte EGO i to się sprawdza co widać

~DONALD
A altykuł za to,że ma tę tłudna litełę w nazwisku i non stop mnie popławia !

~RADOSŁAW
Byle przetrwać byle nagonkę... Byle do szabasu!


ŹRÓDŁO: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title, ... omosc.html

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


09 gru 2013, 22:30
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Dominika Wielowieyska udowadnia, że to my "wszyscy jesteśmy odpowiedzialni" za grabież OFE przez ekipę Tuska. Przeczytaj JAK TO ZROBIŁA

Obrazek

Zmiany w OFE to porażka, która obciąża konto nie tylko gabinetu Tuska, ale także poprzednich rządów lekką ręką rozdających przywileje emerytalne i zawodowe.

Nie zrzucajmy jednak winy tylko na polityków. Wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni, wybierając takich, którzy nie reformują finansów publicznych. Niektórzy z nas bezwzględnie walczą też o swoje przywileje zawodowe kosztem innych, często mniej zamożnych obywateli. Brak reform i duże wydatki na ekstra emerytury sprawiły, że nasz dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie.


Przyznajemy, że im dłużej wczytywaliśmy się w ten wstępniak "Wyborczej" na pierwszej stronie tym większy nas ogarniał podziw. Na tak giętki język i względność w podejściu do rzeczywistości stać tylko tych, którym "nie jest wszystko jedno" pod warunkiem, że służy to Tuskowi. I tak dowiedzieliśmy się dzięki Dominice Wielowieyskiej, że:

- Tusk zagarnął OFE w szóstym roku sprawowania pełnej władzy ale... winne są poprzednie rządy. Tu niepokoi brak szczególnego wskazania na Kaczyńskich, jakieś dziwne osłabienie czujności.

- Tak naprawdę to nasza, obywateli, wina. Ten wątek podkreśla jeszcze tytuł komentarza: "ciężar OFE na barkach rządu". Wypada rządowi współczuć, biedaczki tak dla nas tyrają. I tu znów zabrakło puenty - idąc tym tropem Wielowieyska powinna wezwać naród by posyłał Tuskowi kwiaty, tak biedaczek haruje, tyle ma trosk. I to z naszej, nędznych i głupich poddanych, winy.

Jak państwo widzą nagroda (pod)lizaka dla Dominiki Wielowieyskiej jest oczywista i zasłużona!

http://wpolityce.pl/artykuly/70483-domi ... to-zrobila

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Agora odmówiła publikacji ogłoszenia o przyjeździe Złotego Donka. Uznała, że "uderza w godność Premiera i Państwa Polskiego"

Obrazek

„I śmiech niekiedy może być nauką” – Ignacy Krasicki

Od czasu wrześniowej manifestacji w Warszawie po Polsce zamiast obiecanego tuskobusa,  kraj nasz wzdłuż i wszerz objeżdża pomnik Złotego Donalda. W najbliższy poniedziałek 9 grudnia pojawi się we Wrocławiu.


Obrazek

Dolnośląska Solidarność, która przygotowuje powitanie styropianowego premiera, postanowiła o tym fakcie powiadomić różne media, m.in. poprzez rozdawaną na ulicach bezpłatnie gazetę „Metro” wydawaną przez spółkę „Agora”. Jednak wydawca „michnikowego szmatławca” odmówił  dzisiaj, 5 grudnia, opublikowania ogłoszenia, motywując to rzekomym faktem "uderzania w godność Premiera, a także Państwa Polskiego" – cytat dosłowny.

Jak jest w istocie, oceńcie Państwo sami, analizując nasze zlecenie i pod względem treści i formy (w załączeniu).

Naszym zdaniem decyzja, która do Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” przysłała mailem specjalista ds. Sprzedaży Reklam dziennika Metro jest kompromitacją wydawcy i jego linii programowej. Treści w  przesłanym ogłoszeniu mają charakter satyryczny i nie ma tam żadnych słów mogących być uznawane za obraźliwe.

Odczytujemy ten fakt jako ewidentną decyzję polityczną, świadczącą o stronniczości wydawcy, blokującego stronie społecznej – związkowi zawodowemu NSZZ „Solidarność” dostęp do informacji. Na szczęście są jeszcze w kraju inne media, niezależne od władzy i mamy nadzieję, że nasza wiadomość o planowanej wizycie Ukochanego Premiera dotrze do wrocławian, niezależnie czy o tym Agora napisze, czy nie.

9 i 10 grudnia w godzinach popołudniowych na ulicy Świdnickiej we Wrocławiu, chcemy bowiem podziękować Panu Tuskowi m.in. za brak ustawy o referendum, wydłużenie wieku emerytalnego, sytuację w służbie zdrowia, oświacie, za piękne drogi, drogie zegarki i za to, że pragnie nami rządzić jeszcze długie lata.

W imieniu  Dolnośląskiej Solidarności

Kazimierz Kimso

Przewodniczący Zarządu Regionu Dolny Śląsk NSZZ "Solidarność"

http://wpolityce.pl/wydarzenia/68854-ag ... -polskiego

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

"To co proponuje TVN czy „GW” to zwyczajna propaganda i ludzie to zauważają". Gadowski o nagradzaniu koncesjonowanych środowisk medialnych.

Obrazek

W tym roku nagrodę dziennikarską Grand Press w kategorii "news" otrzymała Agnieszka Kublik z "michnikowego szmatławca", która "odkryła" fragmenty zeznań w prokuraturze trzech ekspertów komisji Macierewicza. "Odkrycie" Kublik było tak przełomowe, że pod jego wrażeniem prokuratura zdecydowała się wyjątkowo i bardzo szybko na ujawnienie całości zeznań. Twórczość red. Kublik bardzo przydała się propagandzie rządu Donalda Tuska.


O jakości dzisiejszego dziennikarstwa, zwłaszcza "śledczego", rozmawiamy z Witoldem Gadowskim, zdobywcą Grand Press z 2004 r. (wraz z Przemysławem Wojciechowskim) za słynne telewizyjne materiały o "mafii paliwowej".


wPolityce.pl: Jak dziennikarz śledczy ocenia nagrodę Grand Press w kategorii „newsa” dla tegorocznych laureatów, takich jak Agnieszka Kublik z „michnikowego szmatławca”?

Witold Gadowski: Kiedyś sam odbierałem tę nagrodę. To było dawno, w 2004 r., gdy rzeczywistość była mniej karykaturalna niż dzisiaj. Podszedłem wówczas do mikrofonu i powiedziałem: „nie wiem, czy wiecie, co zrobiliście?” Bo to takie trochę paradoksalne, że środowisko koncesjonowanych dziennikarzy nagradza prawdziwego dziennikarza. No i oczywiście napytali sobie biedy.

Dziś ta nagroda całkowicie się zdewaluowała. Przyznawana jest z powodów politycznych, rozgrywana jest pomiędzy Czerską a Wiertniczą, czyli pomiędzy siedzibami „michnikowego szmatławca” a TVN, a przecież w ani jednej, ani drugiej siedzibie nie ma już prawdziwych dziennikarzy lub jest ich bardzo mało. Tak więc nagradzani są propagandziści, którzy lepiej wykonują propagandowe zamówienia.

Może dla Kublik faktycznie się należała nagroda, skoro prokuratura poszła za jej ciosem i ujawniła to, co ona odpaliła?

Pamiętam co pani Kublik wypisywała o programie pierwszym telewizji, gdy byłem tam dyrektorem. Zawsze miałem wrażenie, że korytarze gmachu przy ul. Woronicza i ludzie, z którymi się spotykałem, z którymi pracuję oraz teksty pani Kublik to dwie odrębne rzeczywistości. Takie samo wrażenie odnosili moi współpracownicy, którzy jeszcze zostali przy Woronicza.

Czy uważasz, że Polacy doceniają wartość tej nagrody, czy zauważają, że to generalnie nagradzany jest dziennikarski „chów wsobny”?

Myślę, że Polacy coraz bardziej doceniają odwagę i rzetelność warsztatu dziennikarskiego. Dlatego niestety niewielu jest dziennikarzy, nad czym ubolewam, bo to jest mój ukochany zawód, którzy dziś zasługują na szacunek Polaków. Nie mam wątpliwości, że to rezultat działania „Wyborczej” i TVN oraz takich środowisk jak miesięcznik „Press”, samozwańczym środowiskiem oceniającym dziennikarstwo.

A przecież ciągle istnieje organizacja skupiająca ludzi mediów – Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, o bardzo dobrej historii i coraz lepszej praktyce. Trwa sanacja SDP po latach niszczenia go przez rządy ludzi „michnikowego szmatławca” i Stefana Bratkowskiego. Ta organizacja coraz lepiej wyraża opinię prawdziwego środowiska dziennikarskiego. To co proponuje TVN czy „GW” to zwyczajna propaganda i ludzie coraz lepiej to zauważają.

Jest jakaś nadzieja na zaistnienie jeszcze prawdziwego dziennikarstwa w Polsce?

Nadzieja jest, ale odwaga dziennikarska dużo kosztuje. Za pracę w tym zawodzie można często zapłacić naprawdę wysoką cenę. Ale są jednak tacy dziennikarze, którzy spotykają się z ludźmi. Nie boją się takich spotkań i mają pełne sale. I to nie są dziennikarze, którzy w tej chwili otrzymują „najważniejsze” nagrody typu Grand Press.

Na takich spotkaniach, na których dziennikarze przekazują ludziom informacje ze swoich dociekań i śledztw bezpośrednio, sale pękają w szwach. I to jest najlepsza nagroda, najważniejsza!

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

http://wpolityce.pl/wydarzenia/69639-to ... asz-wywiad

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


29 gru 2013, 11:41
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Jak TVN w Krakowie bawił. "Akcji towarzyszyło prostactwo i elementarny brak poszanowania dla miejsca, gdzie się tworzyła historia Rzeczpospolitej"

Obrazek

Kraków to jedyne w swoim rodzaju hermetyczne intelektualnie galicyjskie miasto wychowane na wiedeńskich walcach, Zielonym Baloniku i starej Piwnicy pod Baranami.  Słowem sędziwy gród z tradycjami zamieszkały od wieków przez uwrażliwionych kulturowo koneserów Sztuk Pięknych i smakoszy Kultury Wysokiej.


To unikatowe miejsce, gdzie, jak nigdzie indziej życie toczy się wolno i spokojnie w atmosferze cudownie bezkarnej, leniwej beztroski, cienkiego dowcipu i frywolnej plotki. Gdzie czcigodni obywatele Królewskiego Miasta, w rutynowo stałych porach popijają drobnymi łyczkami rytualną kawę w rozmieszczonych wokół Rynku ażurowo przeszklonych kawiarenkach, skąd spoglądają z pietyzmem, jak u stóp Bazyliki Mariackiej miejscowe kwiaciarki tkają swe kolorowe arrasy, a wokół Sukiennic i Ratusza szybują dostojnie stada szczęśliwych gołębi.

Ten specyficzny stan trwał w Krakowie od zawsze i śmiem twierdzić, że to ta atmosfera właśnie ściąga w to zaczarowane miejsce bezsensownie i krańcowo zagonionych ludzi z całego Świata, którzy w pogoni za sukcesem i pieniędzmi zapominają o tym, co w życiu jest de facto najważniejsze.

Niestety ostatnimi laty rządzi pod Wawelem przyjezdny prezydent namaszczony przez partię hołdującą post-komuszej subkulturze odpustowo podwórkowej, a  o życiu miasta decydują ciała i przeróżne jury, w których z reguły nie zasiada ani jeden Krakowianin. Słowem miasto Kraka powierzono w ręce elementów napływowych.

W obliczu zbliżających się wyborów na prezydenta miasta, obecnie rezydujący pod Wawelem zarządca dogadał się z aktywistami TVN-u, że na prastarej płycie krakowskiego Rynku urządzi się nie bacząc na koszta bajerancki piknik dla ciemnego luda pod nazwą „Sylwester 2013”, na który audiowizualnymi bajerami ściągnie się nieprzebrane tłumy Krakowian, które później jak barany podążą do urny.

Od mniej więcej dwóch tygodni krakowski Rynek zarzucono więc ciężkim sprzętem w sposób przypominający atak baterii czołgowych. Ku rozpaczy obywateli Stołecznego Królewskiego Miasta, gwałcąc jego historyczną dostojność, na krakowski Rynek wjechały z łomotem kolumny ciężkiego sprzętu i samojezdnych dźwigów, przy pomocy których rozstawiono w sercu miasta kaleczące piękno tego kultowego miejsca metalowe konstrukcje. Plac ogrodzono szpetnymi płotami, a butni agresorzy w czarnych mundurach przegonili z rynku ludzi. Akcji towarzyszyło prostactwo i elementarny brak poszanowania dla miejsca, gdzie się tworzyła historia Rzeczpospolitej.

Obrazek

Przez kilka dni, od rana do nocy trwały próby nagłośnienia, co sprawiało wrażenie jakby z płyty krakowskiego Rynku startowały ponaddźwiękowe bombowce i do śmierci nie zapomnę fruwających w panice nad Sukiennicami stad oszalałych z przerażenia gołębi.

Jednocześnie telewizja TVN trąbiła od rana do nocy, że Krakowianie przywitają Nowy Rok w sile ponad stu tysięcy przy oprawie, jakiej jeszcze świat nie widział.

Lecz tym razem przebrała się miarka brutalnego gwałtu na Królewskim Mieście i gdy nadszedł wieczór sylwestrowy Krakowianie pokazali barbarzyńskim arogantom z TVN-u i platformersko-eseldowskiej sitwie z Rady Miejskiej, gdzie się zgina mandolina i nie przyszli na krakowski Rynek.

W efekcie w zabawie wzięło udział niespełna dwadzieścia tysięcy przyjezdnych z podkrakowskich wiosek i miasteczek.

Długo będę pamiętał, jak reporter TVN szukając desperacko wśród zebranych jakiegoś Krakowianina podchodził z mikrofonem do uczestników tej dętej zabawy, a na pytanie skąd jesteś padały niezmiennie odpowiedzi: z Wieliczki, Skawiny, Bochni, Niepołomic, Nowego Sącza, a reporter na darmo szukał choćby jednego Krakusa. Oczywiście nic nie mam przeciw gościom z tych miasteczek. Tylko mi żal, że dali się zwieść nachalnej reklamie, że w Krakowie będzie organizowany przez TVN Sylwester tysiąclecia nie mając pojęcia, że wezmą czynny udział w żenującej mega wtopie.

Ale muszę sprawiedliwie przyznać, że jedno się udało propagandystom TVN-u.

Bowiem przed wyjściem do znajomych włączyłem na chwilę tę post-komuszą szczekaczkę i z miejsca się zorientowałem, że na krakowski Rynek zjechała się w znakomitej większości wychowana na Kuźniarze szpica wielbicieli tej telewizyjnej pralni mózgów.

Bo właśnie zobaczyłem na ekranie telewizora jak łżący jak pies reporter TVN24, że na płycie krakowskiego Rynku bawi się szampańsko ponad sto dwadzieścia tysięcy Krakowian podszedł z mikrofonem do kilku tępawych dzierlatek, które nie były w stanie wydukać dwu zdań bez zgubienia wątku. A gdy zrozpaczony zobaczył stojącego na hydrancie młodzieńca i spytał, jak to robi, że od dwóch godzin stoi w tak niewygodnej pozycji usłyszał rozczulająco szczerą odpowiedź, przepraszam ale cytuję dosłownie (poszło na antenie): „bo jestem pijany w chuj”.

Jak więc widać na Sylwestra 2013 nauczyciele i wychowawcy grupy medialnej ITI ściągnęli na krakowski Rynek swoich najzdolniejszych uczniów i wychowanków. Pochlastać się można!

Lecz na koniec mam dobrą nowinę.

Już od dłuższego czasu poważnie się obawiałem, że krakowscy mieszczanie omamieni „europejską” subkulturą III RP i zapatrzeni bezkrytycznie w panią Jolantę Kwaśniewską, która w TVN-Style dawała cykliczne wykłady, jak jeść bezę widelczykiem, wysportowanego Donalda Tuska i odrodzonego Leszka Millera zgubili na zawsze swą wielowiekową tożsamość. To fakt, że na parę lat coś im się z głowami stało, skoro sobie na prezydenta wybrali pana Majchrowskiego. Na szczęście galicyjska tradycja i wyrosły z korzeni Miasta Królów instynkt samozachowawczy wzięły jednak górę i Krakusi nareszcie pojęli, jak się dali zrobić w trąbę.

Więc na Nowy Rok życzę obywatelom Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa, by tym razem pomyśleli nim ruszą do urny.

***

Jak podaje portal Wirtualnemedia.pl z danych Nielsen Audience Measurement wynika, że transmitowany w tym roku z Gdyni koncert sylwestrowy Polsatu miał średnio 4,32 mln widzów.  Nadawany w TVP2 w tym samym czasie z Wrocławia “Disco Sylwester z Dwójką” zgromadził średnio już tylko 2,04 mln oglądających, natomiast pokazywany w TVN sylwestrowy koncert “Kraków - Miasto Żywiołów” śledziło jedynie 1,36 mln widzów.

http://wpolityce.pl/artykuly/70803-jak- ... pospolitej

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Dlaczego Tomasz Lis tak nienawidzi prawicy? Gwiazdy TVP rodzinne związki ze służbami PRL. Fragment „Resortowych dzieci”!

Obrazek

Książka „Resortowe dzieci. Media” autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza, a wydana przez Frondę, okazała się w mijającym roku hitem na rynku wydawniczym. Na specjalne życzenie naszych Czytelników publikujemy fragment tej pasjonującej lektury poświęcony małżeństwu Hanny i Tomasza Lisów.



***

4 czerwca 1992 roku. W Sejmie od rana kłębi się tłum dziennikarzy. Od kilku dni trwa antylustracyjna histeria wywołana uchwałą zobowiązującą ministra spraw wewnętrznych do podania pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także posłów, senatorów, adwokatów i sędziów, będących współpracownikami Służby Bezpieczeństwa w latach 1945–1990. Rano Antoni Macierewicz, minister spraw wewnętrznych, przekazuje w zaklejonych kopertach tajny wykaz osób – posłów, senatorów i urzędników państwowych, którzy w dokumentach figurują jako tajni współpracownicy SB. Koperty trafiają do szefów klubów parlamentarnych i kół poselskich, marszałków Sejmu i Senatu, prezesa Sądu Najwyższego, prezesa Trybunału Konstytucyjnego, premiera i prezydenta. Ubrany w białą koszulę i czerwony krawat młody mężczyzna przypominający działacza Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej nerwowo rozmawia z posłem KLD Andrzejem Zarębskim. Tym młodym człowiekiem jest Tomasz Lis, wschodząca gwiazda „Wiadomości” TVP. Po schodach wchodzi prezydent Lech Wałęsa. Lis mówi do dziennikarzy: „Trzeba było krzyknąć: Prezydencie, Polska z tobą”. Zaaferowany Lis opowiada, że budzi się rano, odsłania okno. „Słyszę śmigłowce, przejeżdżające ciężarówki. Mówię, o k...wa, zaczęło się”.

Sceny z filmu „Nocna zmiana” pokazały kondycję telewizji publicznej początku lat 90. i dziennikarzy pracujących w „nowych” mediach.

Olejnik [Monika – aut.] szybko staje się też duszą towarzystwa przy tzw. sejmowym stoliku, gdzie Lis z TVP, Barbara Górska z radia Zet, Maria Bnińska z «Głosu Ameryki» byli wzorem do naśladowania dla dziennikarskiej młodzieży. Tu decydowano, z kogo w sejmie należy kpić, a kogo traktować z nabożnym szacunkiem.

(…)


Fox TV

Tak została nazwana telewizja publiczna po ponownym przyjściu do niej Tomasza Lisa i jego żony Hanny Lis.

Po upadku rządu Jana Olszewskiego zawieszony zostaje „Reflex” – jeden z najlepszych w historii TVP programów politycznych (po paru miesiącach program zostanie ostatecznie zlikwidowany). Pracujący w „Wiadomościach” dziennikarze o konserwatywnych poglądach są całkowicie marginalizowani, na skutek czego część z nich rezygnuje z pracy w TVP. W tym samym czasie kariera Tomasza Lisa rozwija się błyskawicznie – jest gwiazdą numer jeden „Wiadomości”, ówczesnego monopolisty informacyjnego, a w 1994 roku wyjeżdża do USA jako korespondent TVP. Po trzech latach rozstaje się z telewizją publiczną w atmosferze konfliktu i bardzo szybko znajduje pracę w TVN – wówczas siermiężnej, niszowej stacji. Jako współtwórca „Faktów” Tomasz Lis ma ambicję, by zdetronizować „Wiadomości”, ale to się nie udaje. W 2004 roku, gdy TVN ma już mocną pozycję na rynku, Lis popada w konflikt z szefami stacji i kontrakt z nim zostaje rozwiązany.

„To był konflikt z człowiekiem chorobliwie ambitnym i egocentrycznym” – tak o Tomaszu Lisie mówi współwłaściciel TVN Mariusz Walter w wywiadzie dla „Przekroju”. Wywiad przeprowadza Piotr Najsztub, który obecnie pracuje dla „Wprost”. Prawie rok po odejściu z TVN Tomasz Lis zostaje członkiem zarządu i dyrektorem programowym Polsatu, prowadzi też autorski program „Co z tą Polską”. Ze stacją Zygmunta Solorza, także w atmosferze konfliktu, Tomasz Lis rozstaje się w 2007 roku. Kilka miesięcy później pomaga mu ówczesny prezes TVP Andrzej Urbański – Lis dostaje własny program w godzinach najlepszej oglądalności: „Tomasz Lis na żywo”. W środowisku dziennikarzy krążyła wówczas anegdota, jak Urbański tłumaczył się kolegom z „prawej strony”. Pytany, dlaczego to zrobił, Andrzej miał mówić: „Wiecie, Tomek ma kredyt, bo kupił dom w Konstancinie i jeszcze płaci alimenty” – opowiada jeden ze znajomych Andrzeja Urbańskiego.

Przez dłuższy czas wysokość kontraktu, jaki TVP zawarła z Tomaszem Lisem, pozostawała tajemnicą. W marcu 2012 roku „Gazeta Polska”, która dotarła do dokumentów finansowych TVP, ujawniła, że za odcinek programu „Tomasz Lis na żywo” firmie Lisa Deadline Productions wypłacano ponad 92 tys. zł brutto, dodatkowe honorarium tylko dla publicysty wynosiło 20 tys. zł, a na ponad drugie tyle opiewały koszty producenckie, co w sumie dawało blisko 300 tys. zł z państwowych pieniędzy.

W maju 2010 roku Tomasz Lis został redaktorem naczelnym „Wprost” – wcześniej spekulowano, że ma zastąpić Adama Michnika w fotelu redaktora naczelnego „michnikowego szmatławca”. Tak się nie stało i póki co Tomaszowi Lisowi pozostaje stałe komentowanie wydarzeń w piątkowych porankach rynszTOK FM, radiu należącym do Agory, w programie prowadzonym przez Jacka Żakowskiego. Przez 20 lat Trzeciej RP można było zaobserwować krystalizowanie się poglądów Lisa, z których przebija autentyczna nienawiść do konserwatyzmu pod wszelką postacią.

Dlaczego Tomasz Lis tak nienawidzi prawicy? Być może wynika to z jego rodzinnych uwarunkowań i osobistych doświadczeń. Tomasz Lis – syn prominentnego działacza PZPR-u, dyrektora Stacji Hodowli Zwierząt, jest – jak wynika z dokumentów IPN-u – najbliższym krewnym jednego z tajnych współpracowników Wojskowej Służby Wewnętrznej. Przez lata w środowisku dziennikarskim krążyła informacja, że ojciec Tomasza Lisa był żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego. Błąd najprawdopodobniej wziął się stąd, że żołnierzem LWP był stryj Tomasza Lisa, Włodzimierz Lis, który według znajdujących się w IPN dokumentów komunistycznej bezpieki został zarejestrowany jako tajny współpracownik wojskowej bezpieki – Wojskowej Służby Wewnętrznej o pseudonimie „Klosz”.

Tomasz Lis w latach 80. w ramach praktyk studenckich był w NRD na Uniwersytecie im. Karola Marksa w Lipsku. Tam u „przyjaciół” poznawał tajniki dziennikarstwa i nauk politycznych. Lis jako dziennikarz debiutował w listopadzie 1984 roku w dziale miejskim „Sztandaru Młodych” tekstem o skomplikowanej sytuacji warszawskich barów mlecznych.

Nie krył, że od małego ubóstwiał „Dziennik Telewizyjny”. „Kochałem Dziennik Telewizyjny” – napisał Lis. „Brzmi to dziś bardziej jak deklaracja polityczna niż deklaracja preferencji widza. Ale nic na to nie poradzę” – dodawał.

Już w wieku 7 lat nie podarował sobie „Dziennika Telewizyjnego” nawet na wczasach w Dziwnówku – maszerował do sali telewizyjnej o 19.30. Wpatrzony był w Andrzeja Kozerę, Wojciecha Zymsa czy Karola Małcużyńskiego.

Lis opisał w swojej książce, jak Sławomir Zieliński miał zakazać mówienia na antenie w czasie papieskiej pielgrzymki: „Ojciec Święty”.

Prawdę mówiąc, w późniejszych latach też tego zakazywałem, choć z zupełnie innych względów. Uważałem po prostu, że możemy kochać papieża, ale mówiąc «Ojciec Święty» manifestujemy, że jesteśmy członkami religijnej wspólnoty, wychodzimy więc z roli dziennikarzy.

Tomasz Lis serwuje nam dziennikarstwo, które do złudzenia przypomina zamierzchłe czasy PRL. Nie dziwi więc „ugrzeczniony” wywiad Lisa przeprowadzony pół roku po katastrofie smoleńskiej z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem w jego podmoskiewskiej rezydencji.

Sześć dni przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku Lis zaprosił lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego. To, że w czasie rządów PiS nastąpił wzrost gospodarczy, Lis skwitował stwierdzeniem, że to zasługa poprzedników.

„Nie używam przymiotników, podaję liczby” – odrzucił zarzut stronniczości skierowany przez prezesa PiS. A chwilę później atakował Kaczyńskiego: „Mówi pan o ubogich ludziach w Polsce, których jest bardzo wielu, ale jak był pan premierem, troszczył się pan głównie o bogatych”.

Upomniał też publiczność, która klaskała liderowi PiS. Uznał, że klaszcząc zagłusza wypowiedzi.

„Ja muszę odwołać się do interesu widzów, a nie tylko państwa” – mówił.

„Pan obrażał Ślązaków. Czy śląskość to zakamuflowana opcja niemiecka?” – oburzał się redaktor, choć prezes PiS wyjaśnił, że to cytat mówiący o RAŚ, a nie o Ślązakach.

„Dlaczego pan mówi o Donaldzie Tusku «ten pan», a nie «premier»?” – dociekał Lis.

Natomiast w grudniu 2011 roku, gdy gościem był premier Donald Tusk:

„Kryzys gospodarczy, rząd Tuska wprowadza reformy. Polacy mają obawy, ale miliony Polaków czekają na nadchodzący rok z pewną nadzieją” – zaczął Lis.

Po powołaniu rządu Tuska w 2011 roku Lis rozpoczął rozmowę z ministrem Michałem Bonim: „Jak się słuchało exposé premiera, to widać było w premierze i w tym, co mówił, troskę, żeby cięcia, które będą, nie bolały”.

Do TVP razem z mężem wróciła Hanna Lis, córka Waldemara i Aleksandry Kedajów, którzy znaleźli się na liście Stefana Kisielewskiego „Kisiela” opublikowanej w 1984 roku i obejmującej najgorliwszych dziennikarzy reżimowych PRL-u.

Waldemar Kedaj w czasach PRL udzielał się jako korespondent PAP skierowany tam przez Zarząd Główny ZMS. W roku 1974, przed oddelegowaniem na korespondenta PAP w Rzymie, Kedaj został zarejestrowany przez wywiad SB jako kontakt operacyjny „Mento”. Udał się do Rzymu wraz z żoną i córką Hanną. Nie był opłacany, ale refundowano mu koszty wynikające z realizacji zadań nałożonych przez SB. „Mento” przekazał 31 donosów, z czego wykorzystano 25. Bezpieka za jego udziałem powiększała wiedzę o kulisach rozmów Stolicy Apostolskiej z władzami PRL i o tym, co dzieje się na bieżąco w Watykanie. Po zakończeniu przez „Mento” pracy w Rzymie SB pozytywnie podsumowała współpracę z nim. W 1980 roku złożono jego sprawę do archiwum MSW. Kedaj, członek egzekutywy PZPR w PAP, był również korespondentem agencji w Hanoi. Matka prezenterki Aleksandra Kedaj była korespondentką „Życia Warszawy”, a dziadkiem Stanisław Stampf’l – dziennikarz Polskiego Radia, współtwórca słuchowiska „Matysiakowie”.

Hanna Lis, primo voto Smoktunowicz, zadebiutowała na antenie TVP w 1992 roku. O jej „fachowości” krążą legendy w świecie mediów. Gdy pracowała w „Teleexpressie”, do harmonogramu planowanych tematów wpisano nazwisko: „Kutschera”, co zapowiadało materiał z okazji rocznicy zastrzelenia kata Warszawy Franza Kutschery.

Lis biegała po newsroomie, gorączkowo pytając: «Kim jest ten Kutscher? Kto to jest Kutscher?»

– ujawniła dziennikarka Luiza Zalewska, która opisała też inną anegdotę. Gdy Lis pracowała w Polsacie, zdawała relację na żywo z Watykanu. Wielojęzyczne rzesze pielgrzymów, które przybyły do Stolicy Apostolskiej, skojarzyły się jej z wieżą Babilon, zamiast z wieżą Babel.

Hanna Lis po przyjęciu do programu „Wiadomości” w 2008 roku zaledwie po trzech dniach została odsunięta od dalszego ich prowadzenia. Odmawiała udziału w programie ze względu na materiał o zaniechanej reprywatyzacji rządu. Według niej miał być stronniczo nieprzychylny wobec ekipy Donalda Tuska. Z kolei do innego materiału w „Wiadomościach” dodała swoją zapowiedź zmieniając całkowicie wydźwięk informacji dotyczącej przeszłości Lecha Wałęsy na tle jego kontaktów z SB78. Manipulacja dotycząca materiałów IPN polegała na wygłoszeniu przez Lis w programie zapowiedzi, iż „dokument znaleziony w archiwum mówi o niewinności Lecha Wałęsy”, podczas gdy przez historyków interpretowany był inaczej. Dziennikarka dodała także, że jeszcze trudniej będzie wobec tego wykazać agenturalną przeszłość byłego lidera „Solidarności”. Za to zachowanie zawieszono ją w obowiązkach. Wyrzucono ją z TVP jednak za co innego. Bez wiedzy kierownictwa TVP w materiale o raporcie Instytutu Spraw Publicznych na temat europosłów przychylnym Platformie Obywatelskiej Lis pominęła informację, że szefową Instytutu jest Lena Kolarska-Bobińska, która jest kandydatką PO do europarlamentu. Władze TVP uznały, że Lis dopuściła się „poważnego naruszenia zasad rzetelności dziennikarskiej oraz współpracy”.

Również w atmosferze skandalu Lis opuszczała wcześniej telewizję Polsat. Gdy w 2007 roku odsunięto od kierowania programem „Wydarzenia” jej męża Tomasza Lisa, odeszła ze stacji wraz z nim atakując PiS. Głosiła opinię, iż decyzja prezesa Solorza była wyłącznie efektem nacisków ze strony PiS, do których rzekomo dochodziło od momentu wygrania wyborów przez tę partię.

W 2007 roku, gdy trwały rządy Prawa i Sprawiedliwości, dziennikarka Hanna Lis opowiadała w wywiadzie dla „Gali”, jak bardzo źle się wówczas czuła w Polsce:

Jestem zasmucona, kiedy słyszę premiera, który mówi, że jeśli opozycja wygra wybory, to będziemy mieli powtórkę z 13 grudnia. Jestem przerażona, gdy Jarosław Kaczyński oznajmia, iż nie rozumie decyzji niezawisłego sądu o wypuszczeniu na wolność doktora G., i zaraz potem dodaje, że prawo nie powinno przeszkadzać w działaniu. […] Jeśli takie są standardy Czwartej RP, to ja poproszę o Piątą.

Hanna Lis po raz kolejny powróciła do TVP w roku 2012. Władze telewizji publicznej, mimo szalejącego kryzysu i kłopotów finansowych, podpisały z nią kontrakt na kilka programów: w maju 2012 została prowadzącą „Panoramę” w TVP 2, a we wrześniu 2012 – programu „Kobiecy punkt widzenia”. Rok później, we wrześniu 2013 roku, została prowadzącą „Panoramę dnia” w TVP Info. Media pisały o gwiazdorskim kontrakcie zawartym z Hanną Lis – tego „zaszczytu” dostępują nieliczni – m.in. prezenterka „Wiadomości” Dorota Wysocka-Schnepf, żona Ryszarda Schnepfa, polityka Platformy Obywatelskiej i współpracownika Radosława Sikorskiego, czy też Barbara Czajkowska, bliska znajoma prezesa TVP Juliusza Brauna, która po objęciu przez Brauna prezesury zaczęła prowadzić w TVP Info autorski program „Kod dostępu”.

http://wpolityce.pl/artykuly/70691-dlac ... ych-dzieci

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

„Resortowe dzieci” z dawców prestiżu stają się obciachowym towarzystwem spod kiedyś czerwonej, a teraz ciemnej gwiazdy

To była i jest w coraz mniejszym stopniu na szczęście jedna z najdotkliwszych pozostałości komunizmu, lęk i presja, która nie pozwala ludziom  mówić, to co myślą.  Nieprzypadkowo poziom zaufania społecznego według badań socjologów w Polsce jest porażająco niski.


Zbrodniomyśl po poznańsku


Nigdy nie zapomnę mojego starego znajomego, wielkopolskiego rolnika, w wieku około siedemdziesięciu lat, zajmującego się handlem obwoźnym płodów rolnych ze swojej ziemi.  Kilka dni po tragedii smoleńskiej, gdy przyjechał i zobaczył mnie, podszedł i najpierw rozejrzawszy się uważnie wokoło, czy nikt nas nie widzi, szepnął mi do ucha „Panie, zamach. Zabili ich”. Po czym rozłożył ręce w geście, który wyrażał bezradność, a w oczach miał zły. W tym starym człowieku zobaczyłem osierocone dziecko. Szczególnie uderzająca była ta potrzeba zachowania tajemnicy tej wiedzy, bo ona może być groźna dla niego i jego rodziny, gdyż w środowisku, w którym on żyje, na wielkopolskiej podpoznańskiej wsi (Wielkopolska to zagłębie PO, SLD i PSL) wszyscy bezkrytycznie wierzą w to, co podaje telewizja. Ta jego reakcja to był komunizm w pigułce, głęboko osadzona obawa, że takich nieprawomyślnych przekonań, orwellowskich zbrodniomyśli nie wolno posiadać, że coś mu może za to grozić, że nie każdemu można o swoich przeczuciach opowiedzieć, że może nawet jest już zapisany w jakimś rejestrze nieprawomyślnych, ktoś gdzieś tam doniesie i nim się zainteresują. Pomyślałem, że oto jestem teleportowany do komunizmu.

Autokontrola u urzędnika

Scena w urzędzie gminnym w małym miasteczku. Moja wizyta w nim przedłużyła się, bo z powodu awarii pół tego miasteczka zostało pozbawione prądu. W pokoju siedziało trzech urzędników, dwóch młodych mężczyzn i młoda dziewczyna. Twarze bystre. Chętni do pomocy. Wszyscy około lat trzydziestu. Ta awaria prądu była dobrym pretekstem, aby od postępującego widocznego już paraliżu państwa, przejść do ujawnionych wówczas przez Cezarego Gmyza informacji, że na wraku Tupolewa oprócz trotylu były także inne substancje wybuchowe, że polska wojskowa prokuratura kręci i mataczy. Czułem, że z jednej strony słuchają mnie z uwagą, a z drugiej cisza jaka zapanowała w pokoju świadczyła o jakimś lęku, który unosi się w powietrzu. Takie rozmowy zawsze łatwo uciąć sformułowaniem w rodzaju „Panie może i Pan ma rację, ale oni wszyscy i tak kłamią i prawdy nigdy się nie dowiemy”. Ale nic takiego nie padło. Dziewczyna kwitowała moje informacje jako bardzo interesujące, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Aż nagle do pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku z papierami, taki zadowolony z życia grubas, zapewne urzędnik z tej gminy, wyższy rangą. Wtedy dwóch moich słuchaczy zaczęło nagle rozmawiać o sprawach zawodowych, jakby mnie w pokoju nie było a w spojrzeniu młodej urzędniczki zobaczyłem obawę, że nie zamilknę i będę kontynuował ten wątek. Cała ta sytuacja mówiła, że moi rozmówcy, podobnie jak ów gospodarz, są cały czas poddani w większym lub mniejszym stopniu niewidzialnej presji, która „siedzi” w ich mózgach i nie pozwala na swobodną rozmowę. W tym starym rolniku „pracowała” mentalna przemoc komunizmu, całe lata życia w systemie, gdzie co innego mówiło się w domu, co innego w szkole, co innego w urzędzie.  „Pracowała”  przemoc, która złamała kręgosłup dużej części społeczeństwa zainstalowana przez stalinizm.

Prawo mimikry

Tego starego człowieka mogłem zrozumieć. Ale czego bali się ci młodzi ludzie, bo możemy założyć, że nie wszyscy, to wnuki i dzieci zsowietyzowanych Polaków? Bali się wyszydzenia, że mogą skojarzyć ich z "moherami", że mogą podpaść „apolitycznemu” szefowi, że nie wolno politykować, kiedy trzeba budować mosty, że zostaną wzięci na języki przez grupę sprawującą władzę w gminie. Bali się posądzenia, że należą do wyznawców spiskowych teorii, a spiskowe teorie wyznają jak wiadomo tylko ksenofobiczne umysły. Za tym zastraszeniem przed swobodną rozmową na fundamentalny dla Polski temat, kryła się „praca” potężnej machiny propagandowej przemysłu pogardy, unicestwienie języka debaty, czyli wydłużony w czasie zamach na liberalną demokrację, traktowanie knajackich zachowań wobec ofiar tragedii smoleńskiej, ich rodzin, wobec PiS-u jako zachowań godnych Europejczyka. Na pewno, a jest to szczególnie widoczne po 10 kwietnia, mentalność klasy urzędniczej wyrosłej w komunizmie reprodukuje się. Ten proces jest sprytnie kamuflowany nobilitowany „narracją europejską”. Ale mit Europy się rozpada. Jeśli chcieli pracować w tym urzędzie, musieli zgodnie z prawem mimikry upodobnić się do podłoża. W tym urzędzie cały czas żyje upiór postkomunizmu, teraz w masce quasi-europejskiej, masce mitycznej modernizacji, której twarzą jest Biedroń i Grodzka, osoby jak wiadomo dużo mające wspólnego z modernizacją czyli budową dróg i mostów. Moi rozmówcy jeszcze się boją tego upiora. Jednak miejmy nadzieje, siła presji słabnie, bo prawda i rzeczywistość dzięki niezależnym mediom zaczyna się dobijać także do drzwi urzędów. A „resortowe dzieci” w mediach z dawców prestiżu stają się obciachowym towarzystwem spod, kiedyś czerwonej, a teraz ciemnej gwiazdy.

http://wpolityce.pl/artykuly/70620-reso ... ej-gwiazdy

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


03 sty 2014, 00:20
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Dlaczego wyborcy wolą idiotów

Patrząc na wybory Polaków dokonywane w ciągu ostatnich kilku lat, można dojść do wniosku, że wolimy u władzy nie tylko ludzi złych, ale i głupich.


Zło nigdy nie jest tak bardzo widoczne, by ludzie nie dali się oszukać. Inaczej jest z głupotą. Ta wyje wprost do księżyca, pomstuje na środku ekranu, przebija się wśród tekstów w gazetach. Trudno udawać, że głupoty nie dostrzegliśmy. A jednak wielu naszych rodaków głosuje na kompletnych cymbałów, coś motywuje ich, by porzucić ulubioną w tej szerokości geograficznej apolityczność i wybrać kolejnego kretyna. Co zmusza ludzi do takich wyborów? Chęć bycia lepszym. Idiota nie wprawi nas w kompleksy. Nie jest bardziej oczytany, nie widać, że lepiej rozumie świat, nie da odczuć, że brakuje nam zwojów mózgowych albo wykształcenia. Jeżeli ktoś szuka źródła sukcesów obecnej ekipy, to ich źródłem wcale nie są słodkie kłamstwa, nachalna propaganda czy nawet fałszerstwa wyborcze, ale nieznośna potrzeba, by ci na ekranie nie byli lepsi od nas. I lepsi nie są. Ba, są nawet o wiele gorsi, ale skutki takich wyborów można zrozumieć dopiero, gdy nieszczęście zapuka do drzwi. Idiota dopiero wtedy widzi, co wybrał. I dlatego właśnie jest idiotą.

http://niezalezna.pl/50184-dlaczego-wyb ... la-idiotow

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Lęki Michnika: "Niepokoi stan umysłów setek tysięcy ludzi, którzy obdarzają zaufaniem Kaczyńskiego. (...) Narkotycznie oszołomienie, opętanie nienawiścią"

Ostatnie 25 lat - tyle trwa wolna Polska - to najlepsze ćwierćwiecze ostatnich czterech stuleci

- pisze Adam Michnik we wstępniaku do weekendowej "michnikowego szmatławca".


Ni to artykuł kreślący przewidywania na 2014 rok, ni to luźny strumień świadomości naczelnego gazety. Pod nazwą "Niepokoje Adama Michnika" widać listę żali i skarg - głównie, rzecz jasna, do opozycji, która nie docenia sukcesów III RP i śmie jątrzyć. Winny - Kaczyński.

To, co niepokoi, to nie projekty polityczne i retoryka Kaczyńskiego, lecz stan umysłów setek tysięcy ludzi, którzy obdarzają go zaufaniem. Jesteśmy świadkami trudnej do zrozumienia zapaści aksjologicznej i intelektualnej, której ilustracją jest bezkrytyczna wiara w kaskadę nonsensów o Polsce jako kondominium niemiecko-rosyjskim czy w lawinę bredni o sztucznej mgle, trotylu, bombach w samolocie i brzozie, na temat katastrofy smoleńskiej

- ocenia Michnik.

To, co nas z kolei niepokoi, to język i styl, w jakim pan redaktor traktuje swoich oponentów. Otóż opozycja, wspierający ją obywatele i szeroko rozumiany obóz patriotyczny - ot, wszyscy w "narkotycznym oszołomieniu", "opętani nienawiścią", "wierzący w głupstwa".

Narody, tak jak ludzie, wpadają nieraz w stan narkotycznego oszołomienia, ulegają głosom sprawnych, choć opętanych nienawiścią demagogów. Taka demagogia zespolona z cynizmem i żądzą władzy zawsze owocuje katastrofą. Także dziś: kto wierzy w te głupstwa, gotów jest uwierzyćwe wszystko - także w rządy dżender, masonów bądź krasnoludków


- szydzi Michnik, dodając, że stanowczo niepokoi go też reakcja Kościoła katolickiego.

Po tym festiwalu zwyczajnej pogardy otrzymujemy apel o... zgodę.

Polska musi być państwem sporu i zgody, a nie państwem intrygi i wojny polsko-polskiej. (...) W nadchodzącym roku polska wolność napotka sporo niebezpieczeństw i będzie miała niemało wrogów

- ocenia naczelny "Wyborczej".

Intelektualna forma Adama Michnika - nie po raz pierwszy zresztą - pozostawia wiele do życzenia. Czy naprawdę nie stać go na nic więcej niż wybuch nienawiści sugerujący "opętanie" i "oszołomienie"? Jednego możemy być pewni - po tak nakreślonym planie działania, wiemy, jak funkcjonować będzie "michnikowy szmatławiec". Na Czerskiej bez zmian.

http://wpolityce.pl/artykuly/70939-leki ... ienawiscia

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


06 sty 2014, 16:26
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Kiedy parówki nie kompromitują, czyli o podwójnych standardach kompromitujących „michnikowego szmatławca”. Kolejna bezczelna smoleńska akcja "żołnierzy" Michnika

Obrazek

„Pękające parówki” jesienią 2013 roku było to jedno z popularniejszych haseł w mediach tzw. mainstreamowych. Parówki stały się narzędziem walki z rzetelnym badaniem przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Akcja wyszydzania parówek wynikała z politycznej potrzeby dyskredytacji prac, jakie zaprezentowano w czasie II konferencji smoleńskiej.

Tytuły gazet, portali i audycji były tożsame. Ton, jak zwykle nadawała „michnikowy szmatławiec”. Piórem Wojciecha Czuchnowskiego pisała:

Naukowcy smoleńscy w natarciu: Tu-154 pękł jak parówka, a skrzydło "piijiii, bziuuu!" (22.10.2013)

rynszTOK FM wtórował:

Zniszczone puszki, pęknięta parówka dowodami na wybuch tupolewa. "Czy Macierewicz naprawdę w to wierzy?" (22.10.2013)

Medialne doniesienia i rozgłos natychmiast wykorzystywali politycy.

Zespół do spraw wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej nie będzie odnosił się do absurdalnych eksperymentów będących rzekomymi dowodami w kontekście katastrofy smoleńskiej, takich jak: zgniecione puszki po napojach, kadr z animacji RIA Novosti pokazujący wybuch samolotu czy parówka pękająca przy podgrzewaniu, która miała obrazować sposób, w jaki został zniszczony kadłub samolotu

- pisał w oświadczeniu Maciej Lasek, szef rządowego zespołu ds. smoleńskiej propagandy.

O tym, co działo się w czasie smoleńskiej konferencji mówił również Stefan Niesiołowski.

Czy takie coś w ogóle zasługuje na komentarz w poważnym programie?

- mówił pytany o posługiwanie się doświadczeniem z parówkami. W innym miejscu mówił, że konferencja smoleńska powinna się odbywać w Tworkach.

Sprawa pokazania na konferencji smoleńskiej gotujących się parówek została rozdęta do granic możliwości. Wspomniane na marginesie parówki zostały wykorzystane do ośmieszenia konferencji i prac naukowców. Skutecznie wyłuskano ją z całej masy innych, znacznie ważniejszych, wydarzeń i wmówiono czytelnikom tzw. głównych mediów, że właśnie tym zajmowali się naukowcy ws. Smoleńskiej.

Akcja medialna była przedmiotem refleksji samych naukowców w czasie drugiego dnia Konferencji Smoleńskiej. Na wieść, że sprawa parówek jest przedmiotem kpin zdziwili się. Jeden z nich, nie będący prelegentem, tłumaczył, że doświadczenia dotyczące gotujących się parówek są naukowym prostym, ale powszechnym, doświadczeniem, typowym dla badania sił powstających w czasie narastania ciśnienia wewnątrz przedmiotów o kształcie cylindrycznym.

Zgromadzonych na sali naukowców występujący w obronie parówek człowiek nie musiał przekonywać. Jak się jednak okazuje o roli i znaczeniu doświadczeń dot. parówek przekonuje i przekonywała również... „michnikowy szmatławiec”.

W tekście Czary-mary gotowania (publikacja 22.05.2009 , aktualizacja: 30.12.2010) gazeta wskazywała na inną, naukową stronę gotowania. Zachęcała, by zobaczyć co dzieje się w czasie codziennych czynności kuchennych. W tekście czytamy:

„Fizyka jest jedna, czy chodzi o parówki, czy też o parostatki” - mówi prof. Łukasz Turski, autor felietonów o fizyce śniadań, lunchów i obiadów w magazynie "Kuchnia". „Jeśli gotowane parówki pękają, to zawsze wzdłuż, a nie wszerz, tak samo jak pękały kotły parostatków na Missisippi, bo rządzi tym to samo prawo naprężeń Hooka”.

To zdanie zestawione z podanymi wcześniej tezami tekstów „GW” budzi zaskoczenie. Jednak okazuje się, że sprawę parówek można traktować poważnie. Że to, co się dzieje z nimi można porównać z wydarzeniami znacznie poważniejszymi, np. parostatkami.

Ten sam Łukasz Turski, którego w tekście cytuje „Wyborcza”, więcej miejsca poświęca parówkom w swojej pracy. Właśnie parówkami posługuje się m.in. w swoich artykułach, które publikowało „Wiedza i Życie”.

Gdy pisałem artykuł o pożytkach płynących z nauki o sprężystości materiałów [patrz: Dlaczego to się trzyma kupy?, "WiŻ" nr 12/1995], a w nim starałem się wytłumaczyć m.in., dlaczego parówki pękają zawsze wzdłuż - nigdy w poprzek - nie spodziewałem się, że ten temat zainteresuje tylu czytelników i będzie nawet przedmiotem publicznych eksperymentów (podczas Pikniku Naukowego Radia Bis). W czasie jednego ze spotkań postawiono mi pytanie: dobrze, wiemy już, jak pęka parówka, ale dlaczego w ogóle pęka?

- pisał Turski w 1999 roku.

Następnie przytoczył szczegółowo prawo Hooke'a, o którym pisała również „Wyborcza”.

Zgodnie z nim odkształcenie materiału sprężystego jest wprost proporcjonalne do naprężenia; prawo to obowiązuje jednak tylko do pewnej wartości, powyżej której następuje "katastrofa" - zerwanie ciągłości materiału, czyli jego pęknięcie. Wartość krytycznego naprężenia zależy oczywiście od badanego materiału, a właściwie od siły oddziaływań elementarnych cegiełek, z których jest zbudowany

- pisał autor.

Wskazując z kolei na teorię Griffitha zaznacza:

Jej słuszność można sprawdzić na parówce. Jeżeli delikatnie naciąć nożem skórkę przed gotowaniem, można się przekonać, że nacięta parówka pęknie wcześniej niż nie nacięta.

Okazuje się, że nawet w „michnikowemu szmatławcowi” pisanie o parówkowych eksperymentach nie zawsze jest powodem do szyderstwa i dowodem na brak profesjonalizmu. Że naukowca, który swojej pracy często odwołuje się do parówek, można nawet w „GW” promować. Co więcej, zdarza się, że sama „Wyborcza” uznaje, iż parówka może być chwytem reklamowym.

W 2011 roku, w tekście promującym książkę „Matematyka - daj się uwieść!” Christopha Drosser'a „Wyborcza” wskazuje:

Każdy może sobie znaleźć w jego (Drosser'a – red.) książkach coś dla siebie albo własnych dzieci, jeśli znowu zaczną dręczyć nas głupimi pytaniami: dlaczego parówki pękają wzdłuż, a nie w poprzek, kobiety szybciej marzną niż mężczyźni, a koty przeżywają upadek z drugiego piętra?

I choć „GW” nazywa pytania o parówkę „głupimi” (ciekawe co na to prof. Turski cytowany przez „GW”) to jednak uznaje, że właśnie wiedza na ten temat jest na tyle atrakcyjna, że warto nią zachwalać promowaną przez siebie książkę.

Jak widać w „michnikowemu szmatławcowi” gotowane pękające parówki nie zawsze są powodem do wstydu czy kpin. Jedynie wtedy, gdy pojawią się w kontekście katastrofy smoleńskiej, są ustawiane w centrum przemysłu kłamstwa, jaki ws. smoleńskiej pracuje pełną parą. Ten przemysł opiera się m.in. na niezwykle bezczelnym i jawnym stosowaniu podwójnych standardów ws. 10/04. Narracja dotycząca parówkowych doświadczeń jest tego kolejnym przykładem.

Podwójna narracja ws. parówek to również kolejny dowód na sukces wieloletniej kampanii ogłupiania Polaków. Fakt, że najważniejsze media w Polsce pozwalają sobie na zaprzeczanie sobie samym i podawanie wzajemnie wykluczających się tez pokazuje, że czują oni, iż kampania dezinformacji polskiego społeczeństwa przyniosła spodziewany efekt. Dziennikarze czują się bezpieczni, wiedząc, że ich czytelnicy nie kojarzą i nie łączą faktów.

Nadzieją napawa jedynie to, że widmo bankructwa najczarniejszej z medialnych owiec „GW” jest już całkiem realne. Nic dziwnego, że wypocin medialnych żołnierzy Michnika coraz więcej osób nie chce czytać...

http://wpolityce.pl/dzienniki/blog-stan ... y-michnika

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


07 sty 2014, 23:42
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
UJAWNIAMY: Zobacz jak Monika Olejnik doniosła na męża

Obrazek

Monika Olejnik napisała donos na swojego męża. Dowodzi tego dokument z 1979 roku. Nazywała się wtedy Monika Praczuk. Dokument znajduje się w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, ponieważ redaktor Olejnik zwróciła się do komunistycznych służb bezpieczeństwa o zabronienie mężowi wyjazdu zagranicę.


Zdecydowaliśmy się na publikacje dokumentu, ponieważ nie możemy przejść obojętnie wobec obłudy Moniki Olejnik, która mówi w wywiadzie dla Syfilisweeka m.in.:

- Przeczytałam na portalu prawicowym, że grupa współczesnych donosicieli dogrzebała się do moich dokumentów rozwodowych z czasów studiów. Towarzysz Gomułka doceniał takie zachowania. To się nadaje do Trybunału w Strasburgu. Kto im dał moje dokumenty rozwodowe? To jest skandal.
 
Poniżej publikujemy dokument:

Uprzejmie proszę o czasowe niewyrażanie zgody na wyjazd za granicę mojemu mężowi (...) Prośbę uzasadniam następująco:

w m-cu sierpniu br złożyłam pozew o rozwód z wyłącznej winy męża do Sądu Rejonowego do m.st. Warszawy Wydział Rodziny i Nieletnich w Warszawie.

Powodem tej decyzji było nadużywanie alkoholu i agresywne zachowanie męża w kraju i za granicą (w czasie pobytu służbowego w Czechosłowacji). Pragnę aby do czasu zakończenia rozprawy i uzyskania prawomocnego wyroku sądu mąż pozostał w kraju.

Nadmieniam, że jestem studentką V roku Wydziału Zootechniki Akademii Rolniczej w W-wie i do zakończenia studiów (dzienne) pozostaję na utrzymaniu rodziców.


Obrazek

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Cuda Photoshopa - zobacz co zrobili z Moniką Olejnik na okładce Syfilisweeka”

Nie od dziś wiadomo, że Monika Olejnik (58 l.) dba o swój wizerunek w mediach. Najwyraźniej graficy przygotowujący okładkę najnowszego „Syfilisweeka” nie chcieli się jej narażać. Efekt końcowy ich pracy może być jednak dla wielu osób sporym zaskoczeniem, zwłaszcza gdy okładkę porównamy z wcześniejszymi zdjęciami dziennikarki.


Monika Olejnik trafiła na okładkę „Syfilisweeka”, ponieważ po Jacku Żakowskim, Tomaszu Lisie i Marcinie Mellerze postanowiła zabrać głos w sprawie bijącej rekordy popularności książki „Resortowe dzieci. Media”. Podobnie jak Żakowski, Lis i Meller, dziennikarka ostro atakuje autorów książki. Olejnik przyznaje, że publikacja ją „rozbawiła, ale i zirytowała” i twierdzi, że autorzy „Resortowych dzieci” napisali o niej nieprawdę. Dziennikarka nie wyklucza nawet, że z Dorotą Kanią, Jerzym Targalskim i Maciejem Maroszem spotka się w sądzie.

Poza samym wywiadem z Moniką Olejnik, sporym zaskoczeniem mogą okazać się dołączone do niego zdjęcia, a zwłaszcza okładka „Syfilisweeka”. Porównując efekt końcowy pracy grafików z wcześniejszymi zdjęciami Moniki Olejnik nie trudno zauważyć ile pracy włożyli w przygotowanie okładki graficy „Syfilisweeka”.
 
Poniżej publikujemy okładkę „Syfilisweeka” oraz kilka wcześniejszych zdjęć dziennikarki:

Obrazek

(fot. okładka "Syfilisweeka")

Tak Monika Olejnik wyglądała w 1994:
Obrazek
(fot. PAP/Adam Urbanek)

Monika Olejnik po odebraniu nagrody Grand Press - Dziennikarz Roku 1998:
Obrazek
(fot. PAP/Przemek Wierzchowski)

Monika Olejnik w telewizyjnym studio – 2007 rok:
Obrazek
(fot. Michał Kołyga/Gazeta Polska)

Na koniec zdjęcie z zabawy sylwestrowej 2012/2013 które rok temu sama umieściła na swoim profilu na Facebooku:
Obrazek
foto: facebook.com

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


20 sty 2014, 23:26
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
"Metoda na Sandaka" w służbie władzy. Kiedy Tusk słyszy niewygodne, dramatyczne pytanie, transmisja konferencji Tuska w TVP Info nagle się kończy...

Obrazek

Czy na antenie programów informacyjnych TVP, od czasu gdy kieruje nimi wyciągnięty z kapelusza na tak ważną funkcję Tomasz Sandak, może się ukazać cokolwiek krytycznego o premierze Donaldzie Tusku? Wiele wskazuje, że nie. Zdejmowanie niewygodnych programów i zapisy cenzorskie na całe środowiska to był początek, teraz doszło już do zdejmowania niewłaściwie przebiegających konferencji pana premiera.

W TVP usłyszeliśmy, że to coraz powszechniejsza metoda dbania o wizerunek władzy na tej antenie. Na korytarzach nazywana "metodą na Sandaka", gdyż to ten dyrektor TAI miał nakazać szczególną czujność w sytuacjach przekazu na żywo. Wszak wszystko inne jest pod pełną kontrolą.

Tak właśnie było dzisiaj, kiedy TVP Info transmitowała konferencję premiera Donalda Tuska z Częstochowy.

Jakiś dziennikarz zdobył się na chwilę odwagi, porzucił konwencję pogawędki reporterów z panem premierem i zadał proste, konkretne pytanie:

Panie premierze, jeszcze o pracę chciałbym zapytać. Jest takie ogłoszenie, Urząd Miasta Warszawy chce zatrudnić grafika. I uwaga jakie są wymagania: minimum znajomość biegła angielskiego, francuskiego i rosyjskiego, trzy programy graficzne i za to jest umowa o dzieło i 1200 złotych miesięcznie. Jak to się ma do ministra Sikorskiego, który ostatnio nawoływał "Polacy wracajcie"? Pan też kiedyś chciał ściągnąć Polaków...

Na ekranie widać konsternacje premiera. Wreszcie zaczyna kręcić:

Pytanie jest wielowątkowe...

I zmienia temat:

Nie odpowiadam za ogłoszenia jakie pojawiają się w polskich umowach o pracę. Odpowiadam za zmianę jaką chcemy przeprowadzić w zakresie umów śmieciowych. (...) Skala tak zwanych śmieciówek jest niepokojąca.

Coś tam jeszcze ogólnie mówi, w ogóle nie odnosząc się do tego, co jest istotą pytania. Można się spodziewać, że dziennikarz dopyta. Ale w tym właśnie momencie następuje CIACH, obraz znika i pojawiają się prowadzący ze studia w Warszawie.

Poniekąd słusznie - kto to słyszał by zadawać panu premierowi nieuzgodnione pytania? Dyrektor Tomasz Sandak słusznie nakazał szczególną uwagę. Przekaz na żywo to przekaz niebezpieczny.

http://wpolityce.pl/artykuly/72288-meto ... sie-konczy

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

I wszystko jasne: TVP otwarcie wprowadza zapis na całe nasze środowisko! Dziennikarze wydawnictw Fratrii z zakazem wstępu do telewizji "publicznej"

Obrazek

OŚWIADCZENIE

Podczas posiedzenia Rady Programowej TVP SA, 14 stycznia 2014 roku, jako członkinie Rady Bożena Walewska (wiceprzewodnicząca), Anna Sobecka i Barbara Bubula, zwróciłyśmy się na piśmie do Prezesa Zarządu TVP S.A. z pytaniem o podstawę prawną i przyczyny zablokowania w dniu 9 stycznia 2014 emisji programu publicystycznego Jana Nowackiego i Jana Pospieszalskiego pt: "Bliżej"

Z dostępnych informacji wynikało, że program miał dotyczyć zagrożeń dla Lasów Państwowych spowodowanych decyzjami rządu.

W odpowiedzi na nasze pismo nadeszła odpowiedź, podpisana przez dyrektora Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Tomasza Sandaka.

W treści znalazł się następujący fragment:

Do momentu wyrażenia przez przedstawicieli Fratrii Sp. z o.o. i serwisy „wPolityce.pl” i „wSumie.pl” należnego ubolewania z faktu zamieszczenia haniebnych, niegodziwych, a przede wszystkim nieprawdziwych informacji, godzących w dobre imięzmarłego redaktora Turskiego jak i TVP SA - producenta „Panoramy” , Telewizja Polska SA starać się będzie w możliwie szerokim zakresie uniknąć promocji w swoich programach osób i głoszonych przez nie idei, które ściśle identyfikowane będą z wydawnictwem Fratria Sp. z o.o. bądź kontrolowanymi przez nie elementami działalności wydawniczej.

Tekst ten musi budzić głębokie zaniepokojenie każdego, kto oczekuje od telewizji publicznej zachowania elementarnych zasad obiektywizmu i pluralizmu opinii.

Nie wnikając w istotę sporu prawnego pomiędzy podmiotem gospodarczym, jakim jest spółka Fratria a TVP S.A., wydaje się ze wszech miar niedopuszczalne, by telewizja publiczna stosowała swoistą cenzurę dla „osób i głoszonych przez nie idei”.

W istocie oznacza to bowiem arbitralne i groźne dla demokracji usunięcie z debaty publicznej znacznej części środowisk niezależnych dziennikarzy, krytycznie oceniających politykę rządu.

Zaistniały fakt faktycznego cenzorskiego zapisu na nazwiska, środowisko i idee stanowi groźny precedens w praktykach stosowanych w TVP S.A.


Program „Bliżej” stanowi obecnie jedyny przykład publicystyki niezwiązanej z promocją opinii prorządowych. Jeżeli jego emisje uzależnione zostaną od akceptacji lub nie, przez władze TVP S.A., zapraszanych gości oraz głoszonych określonych idei, jeżeli wszelkie spory prawne TVP z podmiotami, które zdaniem telewizji publicznej będą godzić w jej dobre imię, przerodzą się w zakaz zapraszania osób kojarzonych z tymi podmiotami i głoszenia ich idei, to stanowi to oczywiste zaprzeczenie zapisanej w ustawie misji mediów publicznych.

Barbara Bubula

Anna Sobecka

Bożena Walewska

http://wpolityce.pl/wydarzenia/72248-i- ... publicznej

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


23 sty 2014, 20:57
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 809 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 58  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron