Teraz jest 06 wrz 2025, 14:04



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 132, 133, 134, 135, 136, 137, 138 ... 149  Następna strona
Katastrofa smoleńska 
Autor Treść postu
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Czarne skrzynki uszkodzone, samolot spadał bezwładnie. MAK: to był błąd pilotów

Obie czarne skrzynki boeinga, który rozbił się w Kazaniu, są uszkodzone. Piloci próbowali odchodzić na drugi krąg, a samolot mimo to bezwładnie - niemal pionowo - spadł na ziemię. Ale MAK już wie: to wypadek, do którego doprowadziła załoga.


Niemal natychmiast po tragedii rosyjskie agencje RIA Nowosti i Interfax, powołując się na „anonimowe źródła”, zaczęły lansować wersję o „błędzie pilotów”, dokładnie tak jak po katastrofie smoleńskiej.

Na tym podobieństwa ze Smoleńskiem się nie kończą. Już dwa dni po katastrofie - bez badania zapisów rejestratorów - Międzypaństwowy Komitet Lotniczy pod wodzą Tatiany Anodiny orzekł, że przyczyną tragedii był błąd załogi.

Jak wynika z informacji ITAR-TASS - jeden z rejestratorów lotu Boeinga, który rozbił się w Kazaniu, jest pusty. Po wstępnych oględzinach okazało się, że jest on otwarty, a w środku nie ma taśm z nagraniem.

Źródła zbliżone do śledztwa sugerują, że obie czarne skrzynki samolotu zostały poważnie uszkodzone. Trwają jeszcze poszukiwania zawartości rejestratora wśród szczątków wraku samolotu.

Kapitan Boeinga 737-500 na 10-15 sekund przed katastrofą przekazał kontroli lotów, że odchodzi na drugi krąg, gdyż samolot "nie jest w konfiguracji do lądowania".

Wśród ofiar katastrofy jest 23-letni syn prezydenta Tatarstanu Rustama Minnichanowa, Irek. Śmierć poniósł też szef zarządu Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) w Tatarstanie generał Aleksandr Antonow.

Portal lifenews.ru opublikował nagranie katastrofy samolotu, który rozbił się w Kazaniu w Rosji:

http://vod.gazetapolska.pl/5658-pilot-i ... katastrofy

http://niezalezna.pl/48487-czarne-skrzy ... ad-pilotow

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Coraz więcej tajemnic wokół katastrofy. Jedna z czarnych skrzynek pusta

Coraz więcej dziwnych zbiegów okoliczności i tajemnic pojawia się w związku z katastrofą w Kazaniu. Jedna z „czarnych skrzynek” Boeinga jest pusta. Źródła zbliżone do śledztwa, powiedziały rosyjskiej agencji ITAR-TASS, że rejestrator wypadł z kabiny pilotów i nie ma w nim taśmy z nagraniem.


Jak wynika z informacji ITAR-TASS jeden z rejestratorów lotu Boeinga, który rozbił się w Kazaniu jest pusty. Po wstępnych oględzinach okazało się, że jest on otwarty, a w środku nie znajdują się taśmy nagraniem.

Źródła zbliżone do śledztwa sugerują, że obie czarne skrzynki samolotu zostały poważnie uszkodzone. Trwają jeszcze poszukiwania zawartości rejestratora wśród szczątków wraku samolotu.

Kapitan Boeinga 737-500 na 10-15 sekund przed katastrofą przekazał kontroli lotów, że odchodzi na drugi krąg, gdyż samolot "nie jest w konfiguracji do lądowania".

Wśród ofiar katastrofy jest 23-letni syn prezydenta Tatarstanu Rustama Minnichanowa, Irek. Śmierć poniósł też szef zarządu Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) w Tatarstanie generał Aleksandr Antonow.

http://niezalezna.pl/48454-coraz-wiecej ... ynek-pusta

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Rosjanie tuż przed startem podmienili samolot. Nowe fakty ws. katastrofy lotniczej

Samolot linii Tatarstan, który rozbił się w niedzielę na lotnisku w Kazaniu, został podmieniony – donosi rosyjska prasa. Zamiast Bombardiera CRJ z Moskwy wystartował boeing 737–500.

 
Według szefa linii lotniczych Aksana Giniatullina, do zamiany samolotów doszło z powodu „dużej liczby pasażerów”. Mniej pojemnego bombardiera CRJ wysłano do Soczi z 40 pasażerami na pokładzie. Do Kazania poleciał większy boeing z 44 pasażerami na pokładzie. Tłumaczenia Giniatullina nie przekonały rosyjskich mediów, według których w bombardierze CRJ200 mieści się nawet 50 pasażerów. Ponadto linia Tatarstan oficjalnie nie ma ani jednego samolotu tego modelu.  
 
Jak pisaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl po katastrofie okazało się, że jedna z czarnych skrzynek boeinga jest pusta. Rejestrator wypadł z kabiny pilotów i nie ma w nim taśmy z nagraniem.
 
Źródła zbliżone do śledztwa sugerują, że obie czarne skrzynki samolotu zostały poważnie uszkodzone.
 
Kapitan Boeinga 737-500 na 10-15 sekund przed katastrofą przekazał kontroli lotów, że odchodzi na drugi krąg
, gdyż samolot "nie jest w konfiguracji do lądowania".
 
Wśród ofiar katastrofy jest 23-letni syn prezydenta Tatarstanu Rustama Minnichanowa, Irek. Śmierć poniósł też szef zarządu Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) w Tatarstanie generał Aleksandr Antonow.
 
Niemal natychmiast po tragedii rosyjskie agencje RIA Nowosti i Interfax, powołując się na „anonimowe źródła”, zaczęły lansować wersję o „błędzie pilotów”, dokładnie tak jak po katastrofie smoleńskiej.
 
Na tym podobieństwa ze Smoleńskiem się nie kończą. Już dwa dni po katastrofie - bez badania zapisów rejestratorów - Międzypaństwowy Komitet Lotniczy pod wodzą Tatiany Anodiny orzekł, że przyczyną tragedii był błąd załogi.

http://niezalezna.pl/48532-rosjanie-tuz ... -lotniczej

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


24 lis 2013, 16:03
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Katastrofa smoleńska
To nie był pojedynczy przypadkowy kadr ani fotomontaż.

Do Rzeczy publikuje kolejne zdjęcia z Tuskiem i Putinem

Obrazek

"To nie był pojedynczy przypadkowy kadr ani fotomontaż. Cała sekwencja zdjęć z 10 04 2010" – napisał na Twitterze dziennikarz Cezary Gmyz i opublikował okładkę nowego numeru tygodnika "Do Rzeczy" z kolejnymi niepublikowanymi dotąd zdjęciami ze Smoleńska. Tym samym wraca sprawa zdjęcia, które kilka tygodni temu wywołało burzę w Polsce.

Przypomnijmy. Kilka tygodni temu tygodnik "wSieci" kierowany przez braci Jacka i Michała Karnowskich zamieścił na pierwszej stronie niepublikowane dotąd zdjęcie ze Smoleńska. Widać na nim szefa rządu Donalda Tuska, który z zaciśniętymi pięściami patrzy na ówczesnego premiera Rosji. Pod zdjęciem znajduje się natomiast podpis:
"Premier Donald Tusk tuż po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i polskiej elity. Kiedy poznamy prawdę?".

Po publikacji wybuchła burza. Według jednej strony zdjęcie może sugerować, że w Smoleńsku doszło do porozumienia między Tuskiem a Putinem, druga przekonuje, że zdjęcie to fotomontaż. W sprawę włączył się również tygodnik "Syfilisweek", który zasugerował, że autorem zdjęcia jest Grzegorz Rogiński – fotoreporter, z którym Kancelaria Premiera nieoczekiwanie pożegnała się w 2012 roku. Sam zainteresowany wydał w tej sprawie oświadczenie i poinformował, że nie ma dostępu do swoich zdjęć, bo prawa autorskie należą do KPRM.

Przez kilka ostatnich tygodni o sprawie było cicho.
Wróciła dosyć nieoczekiwane za sprawą Cezarego Gmyza, który na Twitterze opublikował okładkę jutrzejszego numeru tygodnika "Do Rzeczy". Widzimy na niej sekwencję czterech zdjęć Tuska z Putinem wykonanych rzekomo "klatka po klatce".

Gmyz skomentował to na Twitterze tak: "To nie był pojedynczy przypadkowy kadr ani fotomontaż. Cała sekwencja zdjęć z 10 04 2010". Po chwili dodał, że w numerze można zobaczyć więcej niepublikowanych dotąd zdjęć.
Publikacja pierwszego ze zdjęć wywołał szereg pytań. Zastanawiające jest bowiem, dlaczego dopiero po ponad trzech latach od wypadku tupolewa takie zdjęcie się pojawiło. Komentatorzy pytali również o jego autentyczność. Rzecznik rządu, który był w czasie, kiedy to zdjęcie mogło zostać wykonane w Smoleńsku, powiedział, że nie przypomina sobie takiej sytuacji.

- Nie pamiętam sytuacji ze zdjęcia, które opublikował tygodnik "wSieci". Pamiętam emocje - smutek i żal, to przerażenie. Nie było tam miejsca na tego typu gesty. Chciałbym poznać autora i zobaczyć oryginał zdjęcia. Insynuowanie poprzez tego typu fotografie, że premier polskiego rządu na obcej ziemi cieszy się ze śmierci 96 osób, jest skandaliczne – mówił kilka tygodni temu Graś.
Redaktor naczelny "wSieci" przekonywał z kolei, że zdjęcie jest autentyczne, ale nie chciał zdradzić autora.

Komentarz:

artefakt : Pytanie dla inteligentnych: Dlaczego Tusk przyjął zaproszenie Putina na osobne uroczystości, a jego kancelaria wspólnie z kancelarią Putina uzgodniła ich datę na o trzy dni wcześniejszą niż oficjalne polskie obchody?

Dlaczego Tusk wdał się w gierkę z Putinem kosztem Polski, zamiast zaprosić Putina do wzięcia udziału w oficjalnych, zaplanowanych już polskich uroczystościach odbywających się jak co roku 10 kwietnia?

W skrócie: Putin znając termin wizyty oficjalnej delegacji Polski z prezydentem na czele, zaprasza Tuska na 7 IV na tzw oficjalne – wg Putina – obchody, a Tusk przyjmuje zaproszenie. W efekcie tych przepychanek ranga wizyty Prezydenta została zredukowana do wycieczki, a spadkobierca oprawców został gospodarzem oficjalnych uroczystości w Katyniu.

A teraz “OCZYWISTA OCZYWISTOŚĆ” DLA KAŻDEGO W MIARĘ ROZGARNIĘTEGO DOROSŁEGO CZŁOWIEKA: Putin rozegrał Tuska jak dziecko. Było to dziecinnie proste, ponieważ dwa lata temu pozbyto się z dyplomacji “dyplomatołków”… i teraz stery dzierżą tam same tuzy PO-lityki zagranicznej z Radkiem Sikorskim na czele i Bartoszewskim jako specem od wszystkiego (szczególnie od nekrofilii PO-litycznej). Nikt z owych tytanów intelektu oczywistej gry Putina Polską nie zauważył. Albo, co gorsza, zauważył ale mu to było na rękę, bo im gorzej dla Kaczyńskiego, tym lepiej dla Tuska… Nawet jeśli tak naprawdę gorzej dla Polski, a lepiej tylko dla Putina.

Putin i jego otoczenie z KGB to, niestety, wytrawni szachiści, natomiast Tusk do spółki z Sikorskim i Komorowskim to zwykli podwórkowi warcabiści, więc kto kogo ma rozgrywać?

Każdy kto ma chociaż odrobinę oleju w głowie, niezależnie jaka opcję polityczną popiera i każdy, kto wiedzę czerpie nie tylko z TVN i Gazety Wybiórczej, musiał widzieć, że jest to ewidentna gra Putina. “DIVIDE ET IMPERA” – dziel i rządź, stara rzymska zasada i Tusk od razu “nie wie, co się dzieje”, albo wie, ale polską rację stanu ma w… głębokim poważaniu. A wraz z nim klakierzy z Komorowskim, Sikorskim i krypto-nekro-coś tam Bartoszewskim.

To jest główna przyczyna katastrofy i choćby Tusk resztę życia sterczał przed mapą z “zieloną wyspą” i lansował się na współczesnego Chrystusa Europy Środkowej, to pozostanie tylko cudakiem, który obściskuje się z Putinem nad trumną prezydenta Kaczyńskiego. Nie będę zniżał się do PO-ziomu Palikota i nie napiszę, że “ma krew na rękach”, ale zwracam uwagę, że Tusk palcem nie kiwnął, żeby Polacy przejęli, czy choćby współuczestniczyli w śledztwie i pracach komisji badających okoliczności katastrofy, tylko ochoczo wraz z Komorowskim uwiesza się u kremlowskiej klamki, błagając o jakieś ochłapy.

Dlaczego Tusk umywa ręce w kwestii rzetelnego wyjaśnienia katastrofy? To polscy śledczy i prokuratorzy powinni badać okoliczności tragedii i przeprowadzać własne postępowanie prokuratorskie. To Polacy powinni przesłuchiwać okoliczną ludność i samodzielnie zbierać materiały dowodowe, wychodzić z inicjatywą w postępowaniu, a nie tylko wisieć u klamki putinowskich popleczników.

Zgodnie z nieszczęsną “konwencją chicagowską” – na którą powołuje się strona rosyjska – była taka możliwość, ale TUSK MUSIAŁ WYARTYKUŁOWAĆ CHĘĆ PRZEJĘCIA ŚLEDZTWA, ALBO CHOCIAŻ WSPÓŁUCZESTNICTWA STRONY POLSKIEJ. Ale on tylko był w stanie paść w ramiona Putina i pozować do obiektywów.

Przekazanie śledztwa stronie polskiej nie byłoby żadnym ewenementem w skali świata, ani nawet naszego podwórka. W 2011 roku Polska umożliwiła pełne śledztwo prokuratorom białoruskim, gdy na pokazach rozbił się JEDEN SAMOLOT MYŚLIWSKI Z DWOMA PILOTAMI (!), a nie 96-cio osobowa delegacja z prezydentem na czele. W zeszłym roku Rosja domagała się przekazania śledztwa od Białorusi, gdy na jej terenie rozbiła się CYWILNA AWIONETKA (!) i UZYSKAŁA TAKĄ ZGODĘ. Dwa lata temu rozbił się izraelski śmigłowiec w Rumunii. Na wiadomość o katastrofie śmigłowca premier Benjamin Netanjahu wysłał do Rumunii elitarną jednostkę ratunkową (około setka komandosów) z zadaniem odnalezienia ciał, sprowadzenia ich do Izraela i zabezpieczenia elektroniki i systemów nawigacyjnych z rozbitej maszyny tak, by nie wpadły w niepowołane ręce, a rząd uzgodnił z władzami Rumunii WSPÓLNE (!) śledztwo.

Można? – Można… o ile ma się do siebie i swojego kraju szacunek!
A co zrobił Tusk…? Pozował do kamer w uścisku z Putinem nad trumną prezydenta Kaczyńskiego, zamiast wykonać konkretne posunięcia.
Tusk i Komorowski przestali reprezentować Naród polski i polską rację stanu, sprowadzili Polskę do roli szmaty, pozbawili nas honoru i odarli Naród z godności!!!

Czy Trybunał Stanu nie powinien zbadać skandalicznych zaniechań Tuska, Komorowskiego, Sikorskiego i Klicha (ministra odpowiedzialnego przynajmniej politycznie za katastrofę)? Czy jest w naszym kraju jeszcze jakaś instytucja, która nie została opanowana przez PO-słusznych wykonawców PO-leceń Tuska i spółki? Czy sprawowanie urzędu premiera przez człowieka, który może być obiektem szantażu, któremu głowa obcego państwa może grozić, iż ujawni prawdziwe okoliczności podjęcia decyzji o oddaniu śledztwa Rosji nie stoi w sprzeczności z polską racją stanu i jest zgodne z konstytucją?


Okładka:
Obrazek

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/do-rzecz ... inem/85mez

A już lemingi usprawiedliwiały Tuska, że to pojedynczy kadr.
CO TERAZ WYMYŚLĄ?

I tylko sam "główny bohater" milczy... :(

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


Ostatnio edytowano 24 lis 2013, 23:34 przez Badman, łącznie edytowano 3 razy



24 lis 2013, 23:32
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Obrazek

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kto strzelał w Smoleńsku? Martynka i NDB2010 dla wPolityce.pl o niewyjaśnionych strzałach na filmie z miejsca katastrofy

Obrazek

O filmie „Samolot płonie”, do którego autorstwa przyznawało się co najmniej kilka osób (Andriej Menderej, Wołodia Safonienko, Władimir Iwanow), słyszał każdy w Polsce. Trwający 1’24 dokument zawiera w sobie ogromny ładunek emocji i pozwala snuć różne hipotezy, dotyczące wydarzeń mających miejsce tuż po upadku polskiego samolotu 10.04.2010 roku, co nabiera szczególnego znaczenia dzisiaj, kiedy po trzech latach badań prowadzonych przez niezależnych ekspertów wiemy, że katastrofa smoleńska przebiegała inaczej niż to podają oficjalne dokumenty.


Film pojawił się w sieci 12.04.2010 roku i szybko zrobił zawrotną „karierę”. Sprawa stała się głośna, a przez to trudna do przemilczenia, czy zatuszowania. Groza tego dokumentu polega nie tylko na tym, że pokazuje zniszczony chwilę wcześniej samolot, na pokładzie którego było 96 osób, czy ogniska pożarów. Najbardziej paraliżującym wyobraźnię elementem są odgłosy do złudzenia przypominające strzały z broni palnej oraz nerwowe pokrzykiwania osób poruszających się między szczątkami. W nawet najbardziej odległej od spiskowych teorii głowie musiało pojawić się pytanie, kim były osoby poruszające się na miejscu tragedii zaledwie kilka minut po jej zaistnieniu, skoro wiadomo z oficjalnych dokumentów, iż pierwsza straż przyjechała po 14 minutach, a pierwsza karetka pogotowia dopiero po 17? Jednak najważniejszym z pytań, na które nie doczekaliśmy się odpowiedzi, a które należy zadać, brzmi: kto w Smoleńsku używał broni palnej i w jakim celu?

http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... zoa1t2YzWs

Podczas ostatniej wizyty w USA, szef Zespołu Parlamentarnego do zbadania przyczyn katastrofy TU 154 M, Antoni Macierewicz, odpowiadając na pytanie dotyczące filmu „1’24”, powiedział:

Tak, na pewno padły cztery strzały z broni palnej. Ta sprawa nie ulega już wątpliwości.

Powyższa wypowiedź szefa ZP nie pozostawia złudzeń: 10 kwietnia 2010 roku tuż po upadku samolotu, ktoś strzelał na miejscu katastrofy. Warto w tym miejscu przypomnieć, że tego faktu nie zanegowały również ekspertyzy wykonywane przez ABW i Centralne Laboratorium Kryminalistyczne KGP. Film był bowiem poddawany profesjonalnym badaniom dwukrotnie, zaś wnioski, jakie z nich wypływały, były następujące: film jest autentyczny, brak jest śladów ingerencji w jego zapis, a odgłosy istotnie mogły pochodzić z broni palnej, co potwierdził jakiś czas temu prokurator Rzepa:

W treści tych nagrań czterokrotnie słyszalne są odgłosy przypominające wystrzały, wybuchy.

Sprawa wyjaśnienia pochodzenia strzałów na miejscu katastrofy TU-154 M jest niezwykle istotna z kilku co najmniej powodów. Otóż do dzisiaj nie wiadomo, jakie były losy broni należącej do oficerów BOR poległych w Smoleńsku. Czy była używana czy też nie, a jeżeli tak, to kto z niej strzelał i w jakim celu?

Przyjmując wariant, że doszło do zwykłej katastrofy, która wszystkich zaskoczyła, trudno zrozumieć kilka spraw, jak choćby powód tak dużej zwłoki (aż 15 minut) w wezwaniu pomocy dla pasażerów. Ta sprawa powinna stać się przedmiotem odrębnego postępowania, bowiem nie od dziś wiadomo, że o życiu człowieka w sytuacji ekstremalnej decydują sekundy. Tę wiedzę musiały mieć wszystkie osoby zaangażowane w operację związaną z wizytą polskiego prezydenta w Rosji. Z niewiadomych przyczyn zadecydowano jednak, aby ta pomoc przyjechała z maksymalnym opóźnieniem. Z drugiej zaś strony bardzo szybko, bo po około 15-20 minutach, ogłoszono śmierć wszystkich osób lecących TU-154M, co jest o tyle zagadkowe, że na miejscu katastrofy przez pierwsze 17 minut nie było żadnego lekarza. Chyba każdemu wystarczy wyobraźni, by pojąć, że nawet jeśli na miejscu katastrofy pracowałyby ekipy medyczne już od pierwszych minut po zdarzeniu, to i tak fizyczną niemożliwością byłoby odnalezienie w tak krótkim czasie 96 osób i dokonanie, choćby pobieżnej, oceny ich stanu. Z kronikarskiego obowiązku należy też wspomnieć, iż według świadków wypowiadających się w filmie Anity Gargas, nadjeżdżające karetki pogotowia kluczyły między garażami, a ostatecznie je zawrócono. Z kolei w „Uwagach RP do raportu MAK” na stronach 57-58 napisano:

Dla strony polskiej jest niedopuszczalne, aby obsada SKL, mając świadomość, że samolot TU 154 M „upadł” nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk Północny oraz nie przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego.

[…] W Raporcie [chodzi o raport MAK – przyp. autora] podano, że na miejsce wypadku udał się pojazd Kamaz 42108 oddziału pożarniczego JW. 06755 (obsada 5 ludzi), lecz nie wskazano, aby kiedykolwiek tam dotarł.

[…] Pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-ratowniczej lotniska Smoleńsk  „Południowy” , dojechał do miejsca wypadku po przejechaniu przez miasto Smoleńsk o godzinie 7.25 UTC, tj. dopiero po 44 minutach po zaistnieniu wypadku. Faktycznie, jako pierwsza na miejsce wypadku przybyła jednostka PCz – 3 o godz. 6.55 UTC, tj. dopiero 14 minut po wypadku, mimo iż wypadek miał miejsce ok. 400 m od progu DS. 26”.


Kto zatem był autorem komunikatu, iż wszyscy zginęli? Kto przekazał taką informację szefowi polskiego MSZ? Tego do dzisiaj nie wiadomo, choć minister Sikorski zdaje się ostatnio podpowiadać, że takie informacje otrzymał bezpośrednio z wieży na Siewiernym, co czyni całą sprawę jeszcze bardziej tajemniczą. Do dzisiaj nie odpowiedziano w sposób przekonujący na te pytania, a co gorsza, nie wyjaśniono nawet powodu, dla którego przez trzy tygodnie okłamywano opinię publiczną w Polsce i na świecie, co do godziny katastrofy, utrzymując, iż była to 8.56. W trybach całej tej tragicznej historii pojawił się autor ze swoim filmem „1’24”, który dotarł na miejsce tragedii jeszcze przed przyjazdem służb ratunkowych, co - jak wiadomo z raportu MAK - nastąpiło odpowiednio o 8.55 i 8.58. Dlatego też ten dokument jest tak ważny, bo chyba jest jedynym świadectwem tego, co działo się tuż po upadku polskiego samolotu.

Zakładając jednak, że w Smoleńsku nie mieliśmy do czynienia ze zwykłą katastrofą, można pójść o krok dalej i założyć hipotetycznie, że postacie widoczne na filmie 1’24 nie pojawiły się tam przypadkiem i bynajmniej nie przybyły w celach pokojowych. Pojawia się więc pytanie, czy zarejestrowane na filmie strzały mogły być oddane przez owych tajemniczych osobników przemykających z gracją lamparta między szczątkami samolotu? Wydaje się to mało prawdopodobne, a to dlatego, że jednostki specjalne, a można przypuszczać, że takie tam wówczas działały, jeśli już operują na danym terenie, nie mają intencji czynienia z tego faktu spektaklu dla osób postronnych, raczej chodzi o sprawne, ciche i szybkie zakończenie zadania.

Skąd więc te strzały, których dźwięk mógł być usłyszany przez przypadkowych świadków? Być może strzelał ktoś, kto chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę, przywołać pomoc? Czy ta pomoc nadeszła i czy była na pewną taką, jakiej oczekiwałyby ofiary katastrofy lotniczej? Nie wiemy, ale wiadomo tyle, że bardzo szybko poszedł w świat komunikat „wsie pagibli”. Prowadzący śledztwo prokuratorzy mogli bardzo szybko, gdyby tylko mieli taką wolę i determinację, uzyskać odpowiedź na pytanie, czy tego dnia oddawano strzały z broni, którą posiadali polegli funkcjonariusze BOR. Należało po prostu ją zbadać i przeliczyć amunicję. Oczywiście pojawiają się głosy, że część amunicji zaginęła wypadając z głównych lub zapasowych magazynków, ale przecież ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz zaklinała się w sejmie, że ziemia została przekopana na jeden metr w głąb. Poza tym są także wykrywacze metalu i grupy archeologiczne, które na tak małym terenie nie powinny mieć problemu ze znalezieniem brakującej amunicji.

W  kwietniu 2010 roku ówczesny szef wojskowej prokuratury pułkownik Krzysztof Parulski poinformował, że część amunicji mogła eksplodować pod wpływem wysokiej temperatury. Jednak jest mało prawdopodobne, aby pistolety Glock, znane z dużej wytrzymałości w ekstremalnych warunkach (bez widocznego uszczerbku wytrzymują temperaturę do +200 stopni Celsjusza i upadek nawet ze 100 m) mogły zacząć samoistnie wybuchać, czy ulec defragmentacji w sytuacji, z którą mieliśmy do czynienia w Smoleńsku, gdzie samolot upadł na miękkie, bagniste podłoże z niedużej wysokości.

Prokuratura, broń i kamizelki kuloodporne

Z wypowiedzi śledczych wynika, że broń (siedem sztuk pistoletów typu Glock) należąca do funkcjonariuszy została znaleziona w całości na miejscu tragedii i zabezpieczona przez rosyjskich śledczych, jednak jej dalsze losy okrywa nimb tajemnicy. Już 10 kwietnia 2010 roku polska prokuratura zwróciła się do Rosjan o przekazanie dowodów rzeczowych znalezionych na miejscu katastrofy, a więc, jak można się domyślać, również broni oficerów BOR. W komunikacie NPW z 2 lipca 2010 roku pojawiła się informacja, że:

Broń – tj. 7 sztuk pistoletów Glock – należąca do funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, którzy zginęli w katastrofie samolotu Tu-154M 101 w dniu 10 kwietnia 2010 roku, została odnaleziona i zabezpieczona na miejscu zdarzenia przez śledczych rosyjskich, a następnie dołączona do materiałów śledztwa prowadzonego przez prokuraturę rosyjską. W toku tego śledztwa rosyjscy eksperci przeprowadzili m.in. badania balistyczne zabezpieczonej broni, które to badania wykluczyły jej użycie na pokładzie samolotu Tu-154M 101. W ramach wniosku o pomoc prawną, prokuratura rosyjska zwróciła się do prokuratury polskiej z prośbą o przesłanie do prokuratury rosyjskiej dokumentacji dotyczącej broni funkcjonariuszy BOR oraz posiadanej przez nich amunicji.

Płk Zbigniew Rzepa

Rzecznik prasowy

Naczelnej Prokuratury Wojskowej. [1]


Można więc uznać, że do lipca 2010 roku broń oficerów BOR, którą Rosjanie zabezpieczyli na potrzeby swojego postępowania, została już zbadana, a rosyjscy biegli nie stwierdzili, aby broń była użyta na pokładzie TU-154M, co może oznaczać dosłownie tyle, że w czasie lotu na pokładzie samolotu nikt nie strzelał i nic ponadto.

Jednak kolejne doniesienia na temat losów broni polskich funkcjonariuszy muszą budzić co najmniej zdziwienie.  Okazuje się, że Rosjanie, w odpowiedzi na wniosek polskich śledczych, zażądali kompletu dokumentów, dotyczących broni i amunicji na pokładzie TU 154 M. Chodziło o poszczególne numery, rodzaj amunicji oraz wzory dla prowadzenia porównawczych badań balistycznych, w tym sposób analizy śladów po wystrzale w łusce i pocisku[2]. W tym miejscu warto wyjaśnić, że w większości przypadków broń przyjmowana na stan ewidencyjny którejś ze służb mundurowych podlega tzw. "komisyjnemu przestrzeleniu", które, poza ustawieniem precyzyjności strzałów, stwarza także tzw. "DNA" lub "odcisk linii papilarnych broni" poprzez zachowanie łuski i stworzeniu tzw. "protokołu przestrzeleń", który szczegółowo przedstawia charakterystykę danej broni, dzięki któremu, w przypadku znalezienia w przyszłości na miejscu jakiejś zbrodni łuski, można bardzo łatwo i szybko ustalić, czyja broń została użyta.

Ktoś dociekliwy mógłby zapytać, po co Rosjanom były tak szczegółowe dane, skoro już w lipcu poinformowali polską stronę (komunikat NPW z 2 lipca 2010 r.), że broń oficerów BOR nie była użyta? Do czego miała posłużyć im wiedza o stosowanej przez polskich biegłych procedurze, pozwalającej ustalić szczegóły dotyczące pochodzenia amunicji, broni oraz zidentyfikować numery poszczególnych pistoletów? Czy nie powinni po prostu przekazać własności prawowitemu właścicielowi, a więc państwu polskiemu? O co w tym wszystkim mogło chodzić? A może jednak sprawa nieużycia broni oficerów BOR w dniu 10 kwietnia nie była tak oczywista, jakby to mogło wynikać z komunikatu NPW z 2 lipca 2010 r.? Trudno nie odnieść wrażenia, że rosyjscy śledczy zachowali się w tej sprawie dość dwuznacznie.

Broń wraca do Polski ale...

Niespodziewanie 27 czerwca 2013 roku Naczelny Prokurator Wojskowy, w czasie konferencji prasowej poinformował, że polski attaché w Moskwie otrzymał siedem sztuk broni należącej do oficerów BOR, którzy zginęli w Smoleńsku. Dyplomata otrzymał siedem pistoletów marki Glock, wraz z amunicją, które odnaleziono i zabezpieczono na miejscu katastrofy. [3]

Wydawać by się więc mogło, że sprawa broni BOR-owców, po ponad trzech latach od tragedii smoleńskiej,  doczekała się szczęśliwego zakończenia i trafiła w ręce polskich śledczych. Niestety, do dzisiaj nie ma żadnej informacji ze strony NPW, co się dzieje z przekazaną przez Rosjan bronią. Nie wiadomo czy została włączona w poczet dowodów (z informacji na stronach NPW nie wynika, aby tak się stało) i przekazana w ręce polskich ekspertów od balistyki, czy może czeka w jakichś ciemnych magazynach na pojawienie się polityków, którzy będą mieli odwagę zażądać zwrotu od Rosjan kolejnego, po wraku i czarnych skrzynkach, kluczowego dowodu w sprawie tragedii smoleńskiej. Aby to zrozumieć trzeba wrócić do komunikatu prokuratury wojskowej z kwietnia 2013 roku, w którym ta domaga się zwrotu materiałów wypożyczonych, służących do przeprowadzenia badań balistycznych na terenie Federacji Rosyjskiej.

(...) W dniu 19 marca 2013 r., Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej z uzupełniającym wnioskiem o udzielenie pomocy prawnej, w którym zwróciła się o przekazanie Stronie Polskiej broni palnej, będącej w dyspozycji funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, znajdujących się na pokładzie samolotu Tu-154 M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010 r. oraz zwrotu materiałów wypożyczonych, służących do przeprowadzenia badań balistycznych na terenie Federacji Rosyjskiej.[4]

Dziś możemy napisać, że materiały te (łuska i protokoły przestrzeleń) wciąż pozostają w Rosji, co najprawdopodobniej uniemożliwia prokuraturze wojskowej nie tylko przeprowadzenie po trzech i pół roku badań balistycznych wykluczających lub potwierdzających odgłosy strzałów z filmu 1.24, ale także z powodu braku zwrotu tych materiałów dowodowych prokuratura wojskowa jest pozbawiona możliwości stwierdzenia czy broń zwrócona Polsce w czerwcu 2013 roku jest naprawdę bronią, która była w posiadaniu oficerów BOR na pokładzie polskiego rządowego Tu-154m, który rozbił się w Smoleńsku.

Pozostaje jeszcze otwarta sprawa kamizelek kuloodpornych, które nie zostały przebadane i włączone do materiału dowodowego, a które po tzw. oczyszczeniu z zanieczyszczeń chemicznych i biologicznych zostały zwrócone BOR-owi. Otwartym pozostaje pytanie dlaczego prokuratura wojskowa ujawniła to dopiero po co najmniej 10 miesiącach?

Na koniec warto poprosić rodziny ofiar tragedii smoleńskiej i ich pełnomocników o uzyskanie od prokuratury odpowiedzi na następujące pytania.

MATERIAŁY WYPOŻYCZONE ROSJANOM DO BADAŃ BALISTYCZNYCH

1. Jakie materiały zostały wypożyczone stronie rosyjskiej do przeprowadzenia badań balistycznych?

2. Kto, kiedy, na czyj wniosek i na podstawie jakich przepisów przekazał „materiały służące do przeprowadzenia badań balistycznych”?

3. Jakie było uzasadnienie podjęcia decyzji o wypożyczeniu w/w materiałów?

4. Czy materiały wypożyczone stronie rosyjskiej do przeprowadzenia badań balistycznych były oryginałami czy kopiami?

5. Jeśli przekazano oryginały to czy znajdują się wiarygodne kopie przekazanych Rosji „materiałów służących do przeprowadzenia badań balistycznych”?

6. Czy Rosja dokonała zwrotu przekazanych jej „materiałów służących do przeprowadzenia badań balistycznych”?

7. Gdzie w chwili obecnej znajdują się przekazane Rosji „materiały służące do przeprowadzenia badań balistycznych”?



BROŃ

8. Ile sztuk broni palnej było na pokładzie Tu-154M?

9. Ile sztuk broni zostało przekazanych w czwartek 26/06/2013 Attache wojskowemu ambasady RP w Moskwie?

10. Czy w owym dniu zostały zwrócone również „materiały wypożyczone stronie rosyjskiej do przeprowadzenia badań balistycznych”?

11. Co się stało później z tą bronią?

12. Czy ta broń wróciła do Polski, jeśli tak, to kiedy?

13. Czy i w jaki sposób zweryfikowano zgodność broni zwróconej Polsce z bronią będącą w dyspozycji funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, znajdujących się na pokładzie samolotu Tu-154 M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010

14. Jakie badania po powrocie do Polski zostały przeprowadzone?

15. Czy w Polsce przeprowadzono badania balistyczne sprawdzające, kiedy i w jakich okolicznościach broń była ostatni raz używana?

16. Czy badano ewentualne ślady termiczne, mechaniczne i chemiczne znajdujące się na zwróconych Polsce egzemplarzach broni, m.in.

- badania odkształceń wewnętrznych struktury broni, w tym mikroskopowe;

- badania śladów materiałów obcych i wysokich temperatur;

- badania porównawcze: jakie mechanizmy powodują takie same odkształcenia;

- badania na obecność materiałów wybuchowych i produktów ich rozpadu;

17. Gdzie ta broń w chwili obecnej się znajduje?



KAMIZELKI KULOODPORNE

http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjane ... 44-p_4.htm


04/04/2013

(...) Jeśli chodzi o kamizelki kuloodporne, należące do funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, znalazły się one wśród rzeczy, których stan wywołał podejrzenie, iż mogą stwarzać niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia osób. Chodzi tu o przedmioty, które zostały zdjęte ze zwłok w trakcie prowadzonych badań sądowo – medycznych w Moskwie, które następnie przekazano Stronie Polskiej. Po przeprowadzeniu stosownej procedury oczyszczającej te rzeczy z wykrytych i zidentyfikowanych na nich substancji chemicznych i biologicznych (o której szerzej można przeczytać na stronie internetowej Naczelnej Prokuratury Wojskowej (http://www.npw.gov.pl) w zakładce: „katastrofa smoleńska”, w podzakładce: „rzeczy osobiste ofiar katastrofy”) wymienione powyżej kamizelki kuloodporne w dniu 1 czerwca 2012 r. Żandarmeria Wojskowa przekazała przedstawicielom Biura Ochrony Rządu(...)


18. Dlaczego prokuratura wojskowa poinformowała opinię publiczną o przekazaniu kamizelek kuloodpornych przedstawicielom Biura Ochrony Rządu dopiero 10 miesięcy po fakcie?

19. Ile kamizelek kuloodpornych było w dyspozycji funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, znajdujących się na pokładzie samolotu Tu-154 M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010?

20. Jaki był to typ kamizelek kuloodpornych? Proszę podać szczegółową specyfikację techniczną.

21. Kiedy te kamizelki wróciły do Polski?

22. Ile sztuk kamizelek kuloodpornych wróciło do Polski i komu zostały przekazane?

23. Jakie badania zostały przeprowadzone?

24. Czy przeprowadzono?

- badanie sprawdzające czy kamizelki kuloodporne zwrócone przez Rosjan są rzeczywiście tymi, które były na wyposażeniu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, obecnych na pokładzie samolotu Tu-154 M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010?

- badania odkształceń wewnętrznych struktury kamizelek, w tym mikroskopowe;

- badania śladów materiałów obcych i wysokich temperatur;

- badania porównawcze: jakie mechanizmy powodują takie same odkształcenia;

- badania na obecność materiałów wybuchowych i produktów ich rozpadu;

25. Dlaczego nie włączono kamizelek kuloodpornych do materiału dowodowego śledztwa?

26. Gdzie obecnie znajdują sie kamizelki kuloodporne które były na wyposażeniu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, obecnych na pokładzie samolotu Tu-154 M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010 i w jaki sposób są zabezpieczone?

Dlatego też pytania o strzały w Smoleńsku, film „1’24”, o zupełnie nieprofesjonalny przebieg akcji ratunkowej i o przejmujące w swej wymowie zdjęcie jednej z ofiar, opublikowane w zeszłym roku przez Rosjanina podającego się za niezależnego blogera, są nadal aktualne.

[1] http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjane ... 6-p_20.htm

[2] http://niezalezna.pl/30213-zagadka-smol ... -bor-owcow

[3] http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/ ... -bron-BORu

[4] http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjane ... 44-p_4.htm

Martynka

Konrad Matyszczak – NDB2010

http://wpolityce.pl/artykuly/67977-kto- ... katastrofy

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


26 lis 2013, 23:28
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Katastrofa smoleńska
Gra z Kremlem

Prokuratura wytyka MSZ nieprawidłowości w sprawie przygotowania wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, 10 kwietnia 2010 roku. Chodzi o przesłanie Rosjanom informacji o przybyciu prezydenta do Smoleńska. O sprawie pisze "Nasz Dziennik".

Jak czytamy w gazecie, dwóch śledczych z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, Józef Gacek i Michał Machniak, napisało ponad 300 stronicowy dokument, w którym krytykują procedury w MSZ. Piszą, że "proces notyfikacji Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku i Katyniu był całkowicie niezrozumiały, także dla strony rosyjskiej, i należy ocenić go negatywnie".

Jak dodają, "pomimo że Ministerstwo Spraw Zagranicznych zostało powiadomione o zamiarze udziału Prezydenta w obchodach 70. Rocznicy Zbrodni Katyńskiej w dniu 27 stycznia 2010 roku, notyfikacja nastąpiła dopiero 16 marca".

Dwaj śledczy piszą też, że "umożliwiło to stronie rosyjskiej (...) zasadne w tym okresie twierdzenie, iż nic nie wiedzą o planowanym udziale Prezydenta RP w uroczystościach katyńskich, a także opóźniło przygotowania do uroczystości w Kancelarii Prezydenta".

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/raport-lech-kac ... gn=firefox


03 gru 2013, 07:00
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Katastrofa smoleńska
1/ Kto zapłaci za „Smoleńsk”

Być może film „Smoleńsk" Antoniego Krauzego rzeczywiście wzburzyłby opinię publiczną 
i przyczynił się do upadku 
rządu Platformy Obywatelskiej, 
a może nawet pomógł PiS 
w objęciu władzy. Ale czy to powinno martwić artystów? 
– pyta krytyk filmowy.

Producent filmu o katastrofie smoleńskiej poprosił Polski Instytut Sztuki Filmowej o dofinansowanie w wysokości połowy budżetu najwyższe, jakie PISF może przyznać. To pięć i pół miliona złotych. Reżyser „Smoleńska" Antoni Krauze jest cenionym artystą. Nakręcił 34 filmy, w tym 14 fabularnych, lecz panuje zasada „jesteś tak dobry jak twój ostatni film".

Zdrojewski nie widzi możliwości
Ostatnią pracę Krauzego z 2011 „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" jury festiwalu polskich filmów fabularnych w Gdyni uznało za „wyjątkowy wkład w pielęgnowanie narodowej świadomości i za wyjątkowo osobistą nutę w kinie dotykającym wydarzeń historycznych". Otrzymał też nagrodę Brama Wolności na gdańskim festiwalu DocFilm za „artystyczny upór w dążeniu do prawdy". Międzynarodowi krytycy filmowi dali mu nagrodę FIPRESCI na festiwalu w Montrealu. Film bardzo dobrze przyjęli również krytycy w kraju.

Antoni Krauze jest idealnym realizatorem fabuły opartej na dziennikarskim dochodzeniu prawdy o katastrofie będącej punktem zwrotnym w historii niepodległej Polski po roku 1989. Wybitny artysta chce nam przedstawić wielkie wydarzenie. Czy nie od tego mamy polskie kino?

Kiedy środowisko filmowe walczyło o utworzenie PISF, używało hasła, żeby „mówić po polsku o polskich sprawach". A co może być bardziej polskiego aniżeli tragiczna śmierć prezydenta i części elity politycznej w drodze do Katynia, aby złożyć hołd pomordowanym oficerom narodu, który znalazł się w strasznym uścisku pomiędzy Rosją a Niemcami?

W tej tragedii odbija się polski los. Refleksja nad tym wydarzeniem może nam pomóc w ocenie możliwości  prowadzenia samodzielnej polityki polskiej w kraju i za granicą. Przy szczególnej wrażliwości reżysera ukazanej w „Czarnym czwartku" i uznanej przez fachowców może on dać nam lekcję historyczną.

Artystom powinno zależeć na wolności. Kiedy kneblują kolegę, a ty to popierasz, to przyjdzie czas, że zakneblują ciebie.

Film o Smoleńsku ma przeciwników. Minister kultury Bogdan Zdrojewski oświadczył, że teraz nie widzi możliwości, aby powstał. Od tego jest minister, żeby prowadzić politykę kulturalną rządu. A obecny rząd nie chce niezależnego dochodzenia przyczyn katastrofy. Pokazałoby ciężkie zaniedbania właśnie rządu w przygotowaniu wizyty prezydenta i po katastrofie. Łatwo sobie wyobrazić, co minister Zdrojewski usłyszałby od premiera Donalda Tuska, gdyby śmiał ten projekt poprzeć.

Jednak decyzji o dofinansowaniu nie podejmuje minister, ale dyrektor PISF, który jest niezależny. O to również walczyliśmy przy tworzeniu Instytutu. Kultura musi być autonomiczna, bo ma dostarczać głębokiej refleksji nad życiem wspólnoty. Nie powinna służyć doraźnym interesom aparatu władzy, ale poszerzać świadomość narodową. Niezależna od władzy kultura jest ostoją polskości, jak wykazały dzieje ostatnich dwustu lat.

Niezależność Instytutu od rządu znalazła się w projekcie ustawy o powołaniu PISF. Ustawę przygotował ówczesny minister kultury z SLD Waldemar Dąbrowski, prawdopodobnie najlepszy szef tego resortu w III Rzeczpospolitej. Zaciekły opór ustawie stawiała Platforma Obywatelska będąca w opozycji podobnie jak Prawo i Sprawiedliwość. Wielu posłów PiS było przeciw, ale prezes Jarosław Kaczyński kazał poprzeć projekt. Mimo wrogości do rządu SLD uznał, że PISF służyłby interesom kultury narodowej. Bez poparcia Kaczyńskiego polskie kino byłoby dzisiaj trupem artystycznym.

Machulski ma zły okres
Kiedy Kaczyński został premierem, poparł projekt filmowców budowy miasteczka filmowego w Nowym Mieście nad Pilicą kosztem 100 milionów euro, za pieniądze głównie z Unii Europejskiej. Miało posiadać dziesięć hal, aby mogło pracować jednocześnie pięć ekip. Otwarcie planowano na rok 2009. Powstałoby 80 km od Warszawy studio jak Pinewood pod Londynem, Babelsberg w Berlinie czy Barradov pod Pragą czeską, gdzie realizuje się wielkie produkcje amerykańskie, a korzysta na tym także rodzimy przemysł i filmowcy, którzy się bogacą. Łatwiej byłoby w Polsce robić własne filmy kameralne i superprodukcje. Ale nowy rząd PO z ministrem Zdrojewskim wycofał się. Niechęć do PISF i odrzucenie miasteczka ujawnia wrogość PO wobec mecenatu kulturalnego, podobnie jak w zwalczaniu abonamentu RTV przez Tuska.

Politycy mają swoje interesy, ale artyści swoje, i są one rozbieżne. Artystom powinno zależeć nie tylko na infrastrukturze kultury, jaką gwarantuje im PiS, a podważa PO. Zwalczając PiS, działają wbrew swoim interesom. Ale powinno im także zależeć na wolności twórczej. Kiedy kneblują kolegę, a ty to popierasz, to przyjdzie czas, że zakneblują ciebie. Czemu więc niektórzy są przeciw filmowi o Smoleńsku? Dlaczego nie zostawią oceny filmu publiczności i krytykom, z góry wątpiąc o wartości projektu Krauzego?

Zdaniem Juliusza Machulskiego o Smoleńsku można by co najwyżej zrobić film à la Borat czy Monty Python o tym, jak nabzdyczony i dumny prezydent średnio ważnego kraju środkowoeuropejskiego uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku, jak powiedział w rozmowie z „Syfilisweekiem". – A potem, już po tragedii, poplecznicy tego prezydenta nie dopuszczają myśli, że to, co się stało, było wynikiem głupoty i braku wyobraźni, tylko wymyślają inne przedziwne teorie – dodaje.

Ten wybitny reżyser na pewno wie, że dobra fabuła musi mieć konflikt sprzecznych racji. Otóż ustalenia niepodważalne zespołu parlamentarnego wykazały głupotę i brak wyobraźni instytucji rządowych, które organizowały wizytę prezydenta. A ustalenia wątpliwe tej komisji trzeba zostawić ocenie publiczności tak samo jak ustalenia komisji Millera. Dziennikarka Ewa prowadząca w fabule śledztwo ma porównywać sprzeczne racje i pokazać labirynt polityczny, jaki powstał wokół katastrofy.

A czy poetyka Borata i Monty Pythona pasuje do katastrofy smoleńskiej – to rzecz gustu i raczej wątpliwa. Machulski zastosował takie szyderstwo w swoim ostatnim filmie „Ambassada" o wybuchu II wojny światowej. Żydówka sprawdza, że Hitler jest obrzezany, po czym aplikuje mu łaskotki z zemsty za zagładę Żydów – ale nie wiem, komu jest do śmiechu oprócz Hitlera. Może Machulski ma zły okres i jeszcze mu przejdzie.

Lankosz 
narzuca wrażliwość
Utalentowany reżyser Borys Lankosz powiedział dla „The New York Timesa", że film Krauzego bazuje na kłamstwie. Jego zdaniem konserwatywni artyści zręcznie czerpią z głęboko osadzonych uczuć krzywdy wytworzonych w czasie stuleci okupacji i podległości. „To jest choroba kulturalna" – mówi. „Zawsze nas uczono, że jesteśmy narodem mesjaszem. Ten kult męczeństwa, odbity w filmach jak „Smoleńsk", jest niebezpieczny, bo jest oparty na kłamstwie".

Idea narodu polskiego – mesjasza jest romantyczna. Nie można twierdzić, że kłamie. To interpretacja uzasadniająca przegrane powstania i pomaga w cierpieniu odnaleźć sens. Można najwyżej twierdzić, że dzisiaj ta idea jest nieprzydatna. I skąd Lankosz wie, do jakich wniosków dojdzie Krauze w ukończonym filmie? Ma jedną pełnometrażową fabułę w dorobku i chyba nie zauważył, że wymowa dzieła powstaje w ostatnim montażu.

A wymowa dobrego skądinąd „Rewersu" Lankosza? W czasie stalinowskiego terroru Polka przechowuje w odbycie zakazaną przez komunistów złotą monetę z napisem „Victory". To aluzja do złotego zegarka z „Pulp Fiction", który przechowywał też w odbycie więzień Wietkongu. Słaba i ciągle zagrożona Polska musi mieć inną strategię kulturalną niż potężna Ameryka.

Niech Lankosz nie narzuca kolegom swojej, a naprawdę cudzej wrażliwości. To „głęboko osadzone uczucie krzywdy", które ponoć „zręcznie wyrażają konserwatywni artyści", ma pełne prawo do istnienia w Polsce, obok prób wydobycia się z męczeństwa za pomocą ironii.

Olbrychski 
jest zatroskany

Machulski i Lankosz należą do kategorii „polonosceptyków", a Daniel Olbrychski mieści się w kategorii „Polak zatroskany". Jak rzekł w programie Tomasza Lisa: „To byłby film antypolski. Wyrządziłby krzywdę naszemu społeczeństwu, które i tak jest skłócone. Zawrzałoby jeszcze bardziej. Stanie się tak, jeśli pan Antoni zrobi film, gdzie będzie artykułował, że był to zamach. I jeśli ktoś ten film obejrzy za granicą, no to ośmieszy nas przed całym światem".

Wybitny aktor podał poważny argument przeciwko „Smoleńskowi". Być może film rzeczywiście wzburzyłby opinię publiczną i przyczynił się do upadku rządu Platformy Obywatelskiej, a może nawet pomógł PiS w objęciu władzy. Ośmieszyłby Polskę za granicą jako państwo słabe, gdzie rząd nie potrafi bronić interesów narodowych. Ukazałby wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia suwerenności.

Ale czy to powinno martwić artystów? Rząd PiS zapewniłby przecież mocny mecenat państwa, a nasilenie sporów ideowych pobudziłoby kulturę. Obecność Polski w Unii i zależność finansów od Brukseli sprawiłyby, że konserwatywna władza dostałaby nieprzekraczalne granice. Ani wolność wypowiedzi, ani obyczajów nie zostałaby poważnie zagrożona.

A prawda historyczna? PISF dofinansował „Wałęsę. Człowieka z nadziei" Andrzeja Wajdy oraz Janusza Głowackiego, choć fabuła jest sprzeczna z ustaleniami historyków Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka oraz tak przykrawa czas opowieści, żeby gloryfikować rolę polityczną Wałęsy, wbrew wnioskom płynącym z jego prezydentury. Dofinansował też „Pokłosie" Władysława Pasikowskiego, chociaż film nawiązuje do „Sąsiadów" Jana Tomasza  Grossa, których pewne ważne tezy zostały obalone przez historyków. I pierwowzór głównego bohatera wcale nie został przybity krzyżem na drzwiach stodoły przez oszalałych antysemitów sąsiadów, ale wybrany na przewodniczącego Rady Miejskiej Brańska.

Producent Maciej Pawlicki zostawił historykom tezę o zamachu w Smoleńsku. Największa przeszkoda dla dotacji PISF została usunięta. Czekamy na wnioski.

Autor jest krytykiem filmowym, 
recenzentem premier w TV Republika

http://www.rp.pl/artykul/9157,1071457-K ... -.html?p=1


2/ Prorocy o „Smoleńsku”

Czy film „Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauzego dostanie publiczne pieniądze? Nie. A czy powinien? Oczywiście, jeśli tylko projekt byłby dobrej jakości. Ale przecież nie o jakość tu idzie, bo gdyby tak było, dofinansowania nie dostawałyby tak obrzydliwe gnioty jak „Wyjazd integracyjny" Angermana czy „Pokłosie" Pasikowskiego.

Więc nawet gdyby Krauze napisał arcydzieło, to i tak go nie zrealizuje. Bo co do „Smoleńska" to w zasadzie pewne jest, że film nie powstanie.

Na marginesie warto dodać, że jest w PISF trochę ludzi znających się na kinie, bo „Pokłosiu" początkowo odmówiono dotacji. Ale twórcy bardzo skutecznie naciskali, opowiadając, gdzie się dało, że nie dostali pieniędzy z przyczyn politycznych. Oczywiście, w przypadku „Smoleńska" polityka nie będzie miała żadnego znaczenia. Ponieważ reżyser nie ukrywa, że jest zwolennikiem PiS, nie dostanie pieniędzy z przyczyn formalnych.

Wśród argumentów przeciwników publicznego dofinansowania „Smoleńska" (a temperaturę dyskusji mocno podgrzał tekst Krzysztofa Kłopotowskiego we wczorajszej „Rzeczpospolitej") kilka rozbawiło mnie do łez. Pierwszy, 
że byłby to film propagandowy 
– o czym mówili wyłącznie ludzie nieznający scenariusza. Prorocy po prostu. Drugi, że podzieliłby Polaków – jakby już nie byli podzieleni. Trzeci, że lansowałby tezę o zamachu.

Tymczasem każdy, kto ma pojęcie 
o współczesnym kinie, wie, że w Hollywood królują teorie spiskowe, bo daje to świetne efekty fabularne. Dotyczy to również wydarzeń historycznych – że wspomnę „JFK" Olivera Stone'a o zamachu na Kennedy'ego.

Ale najzabawniejszy jest argument, że jeśli projekt byłby dobry, to znaleźliby się prywatni inwestorzy. Otóż nie. Dlaczego, skoro akurat na tym temacie z pewnością można zarobić? Z tych samych powodów, dla których pewien znany wydawca nie może znaleźć chętnych do napisania biografii Adama Michnika czy Andrzeja Wajdy. „Jestem pewien, że byłyby to wielkie hity" – tłumaczył mi kilka tygodni temu – „ale nie ma wystarczająco odważnych dziennikarzy, którzy by to napisali". Potencjalni autorzy wyciągnęli właściwe wnioski z przypadku Artura Domosławskiego i przygód, jakie go spotkały w związku z książką o Kapuścińskim, czy kłopotów Pawła Zyzaka i Sławomira Cenckiewicza w związku z publikacjami o Lechu Wałęsie (obaj stracili pracę).

Nic nie wskazuje też na to, że znajdzie się wystarczająco odważny inwestor, żeby sfinansować „Smoleńsk".

http://www.rp.pl/artykul/1071818.html


11 gru 2013, 22:18
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Katastrofa smoleńska
silniczek                    



1/ Kto zapłaci za „Smoleńsk”

Zdrojewski nie widzi możliwości


Zdrojewski za to widzi możliwości wspierania dyrektora Klaty z Teatru Starego w Krakowie...

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


11 gru 2013, 22:42
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Katastrofa smoleńska
Nadir                    



silniczek                    



1/ Kto zapłaci za „Smoleńsk”
Zdrojewski nie widzi możliwości

Zdrojewski za to widzi możliwości wspierania dyrektora Klaty z Teatru Starego w Krakowie...

O dyrektorze Klacie tutaj:
viewtopic.php?p=115960#p115960

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


18 gru 2013, 23:39
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
"Donald Tusk gesty takie jak w Smoleńsku wobec Putina wykonuje zawsze w chwilach triumfu, radości, zadowolenia"

Obrazek

"Donald Tusk gesty takie jak w Smoleńsku wobec Władimira Putina wykonuje zawsze w chwilach triumfu, radości, zadowolenia" - pisze w tygodniku "wSieci" Andrzej Rafał Potocki.

Zdjęcia, które publikujemy na tych stronach, wybraliśmy po kwerendzie w archiwach agencji fotograficznych. Sprawdziliśmy, czy obecny premier w przeszłości wykonywał podobne gesty, a jeśli tak, to w jakich okolicznościach. Ostatecznie wyselekcjonowaliśmy ponad 150 fotografii, które wskazują, że gest wykonany przez premiera w Smoleńsku wcale nie był przypadkowy.

W taki właśnie sposób Donald Tusk wyrażał swoją radość wielokrotnie, to jego naturalny, spontaniczny odruch.,,Ręce mówią i »tak«, i »nie«, ale zawsze prawdę. Dłonie zdradzają życzenia, ukazują uczucia, sygnalizują nastroje. Są niezwykle gadatliwe, niczego nie przemilczają, nawet jeśli tkwią w kieszeniach” – twierdzą fachowcy od mowy ciała.


http://wpolityce.pl/artykuly/68813-wsie ... adowolenia

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Sikorski kpi z rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej

W czasie sejmowego opłatka Radosław Sikorski w niewybredny sposób zadrwił z rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Jednemu z pełnomocników rodzin „pogratulował” przegranej sprawy związanej ze zniszczeniem rzeczy osobistych Tomasza Merty. Wobec konsternacji zebranych szef polskiej dyplomacji stwierdził, że... tylko tak żartował.


Obrazek

Oto jak przebieg zdarzenia relacjonuje Bartosz Kownacki, poseł PiS, a zarazem pełnomocnik wdowy po Tomaszu Mercie:
 
W pewnym momencie mój stolik minął minister Sikorski. Powiedział do mnie: „Moje kondolencje”. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. I tak mu też odpowiedziałem. Na co pan minister Sikorski stwierdził, że miał na myśli umorzoną sprawę Merty. Odpowiedziałem mu więc, że ta sprawa to przede wszystkim porażka MSZ i nie widzę tu żadnego powodu do chluby. Na co pan minister stwierdził, że nie znam się na żartach. Wtedy odpowiedziałem, że nie wydaje mi się, by w sprawach Smoleńska w ogóle można było żartować – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Bartosz Kownacki.
 
Największe zdziwienie posła PiS budzi fakt, że Radosław Sikorski był taki radosny, choć cała sprawa dotyczyła skandalicznych działań MSZ, które w konsekwencji doprowadziły do zniszczenia osobistych rzeczy Tomasza Merty.

Relację mec. Bartosza Kownackiego potwierdza także poseł PiS Mariusz-Orion Jędrysek

Zszokowana zachowaniem Radosława Sikorskiego jest też wdowa po Tomaszu Mercie.

Drwina z katastrofy smoleńskiej stała się pewnym obyczajem, normą dla obozu rządzącego. Zachowanie ministra Sikorskiego wpisuje się w tę poetykę – stwierdza Magdalena Merta.

http://niezalezna.pl/49614-sikorski-kpi ... molenskiej

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


28 gru 2013, 09:04
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
„Wrak wróci, gdy znikną wszelkie ślady”

Rozmowa z Andrzejem Melakiem, bratem Stefana, który zginął w Smoleńsku.

Stefczyk.info: na niedawnej konferencji prasowej Siergiej Ławrow informował, że do kwietnia 2014 roku przedłużone zostało rosyjskie śledztwo ws. Smoleńska. Rosjanie wiele razy powtarzali, że po jego zakończeniu wrak polskiego rządowego Tupolewa trafi do Polski. Sądzi Pan, że 2014 rok przyniesie przełom ws. powrotu polskiego samolotu do Polski?


Andrzej Melak: Datą zwrotu wraku, która jest bezpieczna dla Rosjan oraz dla śledztwa, jest taki moment, w którym wszelkie ślady obecności materiałów wybuchowych oraz innych substancji, które zostały wykryte przez polskich prokuratorów, przestaną na tym wraku istnieć. Nie jestem specjalistą, więc nie wiem kiedy to się stanie. Wiem jednak, że dopiero, gdy ta data nadejdzie, będziemy mogli odzyskać wrak. To się układa w logiczną całość. Według informacji docierających od profesorów i naukowców, którzy występowali choćby na konferencjach smoleńskich, nieubłagane działanie czasu powoduje bezpowrotną utratę materialnych dowodów obecności niektórych substancji.

W końcu zabraknie materiału do badań.

Przecież w Rosji też są specjaliści, też są uczeni, którzy w sposób odpowiedni kontrolują to śledztwo. A jak już na wraku nie będzie żadnych śladów, to wtedy ten wrak dostaniemy. Będzie on jednak dla nas znacznie mniej użyteczny. Na pewno wszelkie związki chemiczne, które można było tam znaleźć, przestaną być możliwe do wykrycia. Trudno ustalić datę, w której można oczekiwać zwrotu wraku rządowego samolotu. To, co obecnie widzimy, te wypowiedzi, które słyszymy, to gra na czas.

Polska strona jest świadoma, czym grozi ta zwłoka?

Władze są świadome i czynnie uczestniczą w tej grze. Są świadome czym to grozi. Ze względu na tę grę oddały wszystko, co można było, w ręce Rosjan. To był imperatyw tego działania.

Czyli ta gra na zwłokę jest w interesie polskich i rosyjskich władz?

Ta gra jest w interesie Rosji i obecnej ekipy rządzącej w Polsce. Czy interes tych dwóch podmiotów jest identyczny, tożsamy? Tego nie wiem. Wiem, że w tej sprawie obie strony mają swoje interesy.

Premier Donald Tusk w odpowiedzi na słowa Ławrowa zaznaczył, że Rosjanie nie mogą sądzić, że przetrzymując wrak będą mogli naciskać na przebieg śledztwa i jego wynik. Jak Pan to ocenia?

Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy słyszę premiera. Prowadzić śledztwo bez głównych dowodów rzeczowych, bez żadnych dowodów, które noszą znamiona oryginałów, to czysta fantazja. To jest niewyobrażalne. Wydaję mi się, że każdy logicznie myślący, a zwłaszcza fachowcy, powiedzą: „niech się ten człowiek puknie w czoło”.

http://www.stefczyk.info/publicystyka/o ... 9431763817

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Wrak zamknie śledztwo

Polskie śledztwo smoleńskie nie zakończy się bez sprowadzenia wraku tupolewa z Rosji.


Prawnicy podkreślają, że co prawda nie ma konkretnego przepisu, który by uniemożliwiał zakończenie śledztwa bez istotnego dowodu, jakim w przypadku śledztwa smoleńskiego jest wrak samolotu, to jednak nie wyobrażają sobie zakończenia bez tego polskiego śledztwa.

– Patrząc na cały kodeks postępowania karnego i rolę prokuratury w tym zakresie, nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby zamknięto to postępowanie bez wraku – podkreśla mec. Bartosz Kownacki.

– Dostęp do wraku, dostęp do oryginałów rejestratorów to jest rzecz niezbędna przed zamknięciem polskiego śledztwa – mówi mec. Piotr Pszczółkowski. – Według moich informacji, prokuratora to rozumie – dodaje.

Z ostatnich wypowiedzi prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta wynika, że prokuratorzy chcieliby mieć wrak „do dyspozycji” z uwagi na to, że jest to „ważny dowód rzeczowy”. – W każdym razie będziemy dążyć do tego, aby wrak został zwrócony Polsce przed zakończeniem śledztwa – mówił Seremet podczas rozmów w Rosji.

Jednak wcześniej prokurator generalny prezentował bardziej elastyczne stanowisko. W jednym z wywiadów w kwietniu 2012 r. stwierdził, że można zakończyć śledztwo, zanim Rosjanie oddadzą wrak i czarne skrzynki. „Oczywiście usłyszę chór krytyków. Ale czy trafniejsze byłoby przeciąganie śledztwa i patrzenie na Rosję, gdy już będziemy mieli rezultaty badań obu tych dowodów rzeczowych?” – zastanawiał się w „michnikowemu szmatławcowi.”

– Prokurator generalny zapomina, że zmienił rolę z sędziego na prokuratora, a to prokuratura gromadzi dowody dla sądów – ocenia Pszczółkowski.

– Zasada jest taka, że to sąd ma się zetknąć ze wszystkimi dowodami rzeczowymi, a nie przeczytać opinię na ten temat, jaką wyda prokuratura. Sąd ma prawo o coś zapytać, ma prawo powołać innych biegłych i musi mieć ten dowód rzeczowy w swojej dyspozycji, aby móc realizować swoje czynności – wskazuje.

– W prawie karnym najważniejsza jest zasada prawdy materialnej, należy za pomocą wszystkich możliwych dowodów ustalić, jak było naprawdę – podkreśla mec. Pszczółkowski. – Tu mamy sytuację, kiedy dowody rzeczowe są, ale w posiadaniu obcego państwa, biorąc pod uwagę, że dla nas to śledztwo jest ważniejsze niż dla Rosji, to wypadałoby zgromadzić na potrzeby tego śledztwa jak najszerszy wachlarz materiałów dowodowych – uważa pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego.

– W ramach międzynarodowej pomocy prawnej dostęp do dowodów jest ściśle reglamentowany i znajduje się pod kontrolą funkcjonariuszy rosyjskich zgodnie ze składanymi przez stronę polską wnioskami. Jeżeli śledczy chcą w szerszym zakresie dokonać badań, to trzeba ponownie to zgłosić, Rosjanie muszą ponownie wyrazić zgodę – podkreśla Pszczółkowski.

– My tam jesteśmy ubezwłasnowolnieni, takie są realia pomocy międzynarodowej, ale co jest zrozumiałe, bo my też nie chcielibyśmy, żeby rosyjscy prokuratorzy chodzili sobie swobodnie po naszym kraju – zwraca uwagę.

Co zrobi sąd?

Adwokat podkreśla, że wrak jest potrzebny do badań uzupełniających dla biegłych, a taka kwestia zawsze może pojawić się w toku postępowania sądowego.

– Nieskrępowany dostęp do wraku jest warunkiem tego, żeby ta opinia była bliższa doskonałości niż ograniczony dostęp w Rosji, sami biegli od czasu do czasu zabiegają o to, żeby ten dostęp był, ja nie widziałem tego wraku, nie mam możliwości bezpośredniego dostępu, a być może będzie mi taki dostęp potrzebny – podkreśla.

Pełnomocnicy rodzin podkreślają, że zakończenie śledztwa bez wraku w Polsce byłoby powodem zaskar- żenia tej decyzji w sądzie, który raczej przyznałby im rację. – To by była podstawowa kwestia do zażalenia, to jest jeden z kluczowych dowodów – mówi mec. Kownacki.

– Jak sąd potraktuje nieobecność tych dowodów w toku postępowania sądowego w Polsce, biorąc pod uwagę, że one są w Rosji i mają wrócić? Istnieje prawdopodobieństwo, że sąd byłby zdania, iż należy poczekać do czasu sprowadzenia tych dowodów – ocenia Pszczółkowski.

– Naszego śledztwa nie można skończyć, ponieważ my nie mamy żadnej ekspertyzy, my wszystko badamy, prokuratura nie pozyskała żadnej ekspertyzy, z którą by się pogodziła, czeka teraz na CLKP, czeka na broń, na Instytut Sehna, na odsłuchy itd. – ocenia Pszczółkowski. – Może w międzyczasie pojawi się i wrak? – spekuluje adwokat.

Według szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa wrak samolotu Tu-154M zostanie zwrócony Polsce, gdy zakończy się rosyjskie śledztwo, które zostało wydłużone do kwietnia przyszłego roku.

– Wiąże się to nie z próbą przeciągnięcia sprawy czy ukrycia jakichś faktów, wręcz przeciwnie. Śledztwo ma być niezwykle staranne po to, by nie pozostawiać jakichkolwiek niejasności – zaznaczył Ławrow.

– Ale oczekując momentu zakończenia śledztwa i zwrotu wraku, już kontaktowały się kompetentne organy Polski i Rosji, omawiane były logistyczne, techniczne kwestie związane z transportem wraku do Polski – dodał.

W ocenie Pszczółkowskiego, śledztwo rosyjskie wcale tak szybko się nie zakończy. – Kiedyś miało się ono ku końcowi, a teraz moim zdaniem rozkwita. Patrząc na realizację rosyjskich wniosków o pomoc prawną przez polską prokuraturę, myślę, że ulega to śledztwo dalszemu pogłębianiu, a przez to spowolnieniu, jeśli chodzi o czas jego zakończenia – uważa adwokat.

– Oni te ustalenia faktyczne, dowodowe pogłębiają, a nie kończą, i dlatego daleki byłbym od twierdzenia, że to śledztwo się kończy – dodaje.

Według informacji Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Rosjanie skierowali do strony polskiej około 20 wniosków o pomoc prawną.

– Rosjanie kontrolują po części polskie postępowanie, ponieważ mogą składać wnioski, jak coś się wydarzy, to mogą w ten sposób zareagować – wskazuje mec. Bartosz Kownacki.

Po wizycie Ławrowa premier Donald Tusk podkreślił, że nie może być tego rodzaju nacisków.

– Wydaje się, że strona rosyjska uważa, iż przetrzymywanie wraku może być jakby sposobem wpływania na tok śledztwa w Polsce czy w Rosji. Ja mogę tylko powiedzieć, że jeśli ktokolwiek w Rosji się łudzi, że wyniki polskiego śledztwa będą w jakikolwiek sposób zależne od rosyjskiego punktu widzenia i interesu czy jakichś nacisków, na przykład przetrzymywania wraku, to się myli – oświadczył szef polskiego rządu.

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/6354 ... dztwo.html

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


29 gru 2013, 12:07
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Wojskowi prokuratorzy dostali ekspertyzy dotyczące trotylu i wybuchu. Co odkryli biegli z policji?

Obrazek

Biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego zakończyli pracę i przekazali swoje ekspertyzy Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, która zajmuje się wyjaśnianiem okoliczności katastrofy smoleńskiej - ujawnił dzisiaj "Nasz Dziennik". I twierdzi, że policyjni specjaliści wykluczyli wybuch na pokładzie rządowego tupolewa. Nie ma jednak ani słowa o tym, jakie substancje wykryto na szczątkach samolotu.


Mecenas Piotr Pszczółkowski w rozmowie z portalem niezalezna.pl przyznaje, że wczoraj dowiedział się o przekazaniu wojskowym śledczym ekspertyz wykonanych przez biegłych CLK.
- Natychmiast złożyłem wniosek o możliwość zapoznania się z dokumentami, ale muszę czekać. Przypominam, że wcześniej wnioskowałem o udział w badaniach, ale mi odmówiono. Najwyraźniej nie jestem osobą mile widzianą w CLK - mówi nam mecenas Pszczółkowski, który nie chciał komentować publikacji "Naszego Dziennika", bo ważne są szczegóły, a tych w artykule brakuje.

- Mam nadzieję, że biegli wskazali jakie substancje wykryto, ale przede wszystkim także odpowiedzą na pytanie dlaczego wcześniej detektory wskazywały obecność trotylu - tłumaczy adwokat reprezentujący część rodzin smoleńskich.

"Nasz Dziennik" w tytule dzisiejszej publikacji twierdzi "Wybuch wykluczony", choć wojskowi prokuratorzy nie są tak jednoznaczni we wnioskach.
"Tych ekspertyz jest kilka. To dobrych kilkaset kart. Będziemy potrzebowali trochę czasu, żeby się z nimi zapoznać, zanim cokolwiek będziemy w stanie na ich temat powiedzieć – mówi „Naszemu Dziennikowi” ppłk Jarosław Sej, referent śledztwa smoleńskiego".

Prawnicy podkreślają, że opinia dotyczącą konkretnego zagadnienia powinna być jedna i kompleksowa, chyba że eksperci zajmowali się kilkoma wątkami. Na przykład "pancerną brzozą" i jej dotyczą również ekspertyzy powstałe w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym.

Szczegóły poznamy zapewne dopiero w przyszłym tygodniu z komunikatu wojskowej prokuratury. Czy ekspertyzy powinny zostać w całości ujawnione?

- Od początku uważam, że dokumenty dotyczące katastrofy smoleńskiej, poza danymi wrażliwymi i drastycznymi zdjęciami, powinny być jawne. To śledztwo dotyczy bowiem nas wszystkich - mówi niezalezna.pl mecenas Pszczółkowski.

Warto przypomnieć, że w lipcu tego roku "Gazeta Polska" ujawniła, iż Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, do którego trafiły próbki, nie ma certyfikatu ISO (czyli certyfikatu norm jakości) na badania materiałów wybuchowych i powybuchowych. A to właśnie ich obecność miały potwierdzić bądź wykluczyć badania laboratoryjne.
________________________________________________________________________  

8 sierpnia prokuratura ujawniła, że biegli zakończyli trwające od 22 lipca prace w Smoleńsku, gdzie zabezpieczono ponad 300 próbek, które polski prokurator oraz czterech biegłych przewieźli następnie do kraju. Próbki pobierano z elementów foteli samolotu Tu–154M, a także z pojedynczych elementów z wraku maszyny znajdujących się w workach zabezpieczających fotele. Oprócz próbek z Rosji przewieziono też dokumentację fotograficzną i zapis wideo obrazujący prace biegłych.
 
Jesienią zeszłego roku, podczas wcześniejszego pobytu prokuratora oraz biegłych w Rosji, pobrano łącznie 258 próbek - 124 próbki gleby z miejsca katastrofy i 134 próbki z wraku. Uznano jednak, że z uwagi na warunki atmosferyczne panujące w Smoleńsku na przełomie września i października nie ma możliwości pobrania próbek z foteli wraku samolotu.
 
Próbki pobrane jesienią 2012 r. trafiły do kraju w grudniu, ich badanie prowadziło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji w Warszawie. W końcu czerwca NPW informowała, że biegli nie stwierdzili pozostałości materiałów wybuchowych na elementach wraku Tu-154M.
 
Sprawa badania próbek z wraku stała się głośna, gdy w końcu października zeszłego roku "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy jesienią 2012 r. na wraku samolotu znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa wielokrotnie wskazywała, że wyświetlenie się napisu TNT na detektorze używanym przez ekspertów podczas pobierania próbek z wraku nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu.

http://niezalezna.pl/49991-wojskowi-pro ... li-z-polic

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Łże-dochodzenie trwa. Czysto? Czyściuteńko? Ani pyłka? To, czego nie udało się zmyć Rosjanom, którzy chemią i buldożerami pieścili wrak, chcą nadrobić nasi

Obrazek

Kilka ładnych tygodni minęło już od ujawnienia przez tygodnik "w Sieci" zdjęcia pokazującego Donalda Tuska dobijającego z Władimirem Putinem jakiegoś targu w Smoleńsku.

Obrazek

Pan premier znalazł w tym czasie godzinę by poopowiadać w telewizji o swoich małżeńskich kłopotach, ale na poważne odniesienie do tej publikacji nie miał ani minuty. Chociaż nie, przepraszam, w pewien sposób władza się odniosła, bo od tego czasu kontrola za kontrolą buszują w naszej wydawniczej spółce. Cóż, taki kraj. Ostrzegano nas przecież.

Wszystko jednak wskazuje, że mamy do czynienia z próbą ucieczki władzy do przodu, z usiłowaniem zepchnięcia obozu domagającego się prawdy do ciemnego kąta. Wszystkie zasoby rzucono by nowy rok rozpocząć z przekonaniem, że to temat skończony. Warto zwrócić uwagę jak dużą rolę odgrywają w tym media kontrolowane przez Michała M. Lisieckiego, człowieka, którego tygodnik tuż po tragedii nadawał ton przemysłowi pogardy. Dziś niejaki Cezary Łazarewicz nie wstydzi się publikować w tymże piśmie tekstu w którym w pierwszych zdaniach zarzuca Antoniemu Macierewiczowi iż "jeździ po Stanach Zjednoczonych za pieniądze polskiego podatnika" i tam "nielegalnie" zbiera datki, a z kolejnych akapitów jasno wychodzi iż "była to prywatna wizyta posła Macierewicza, więc za bilet musiał zapłacić z własnej kieszeni". Łazarewicz nie czyta co sam napisał? A może tak musi bo zadaniem było nie opisanie prawdy ale powielenie bzdurnego zarzutu setki razy?

Nie dziwmy się. Od czasu gdy kilka tygodni temu Tomasz Lis, człowiek, któremu nasza wspólna telewizja publiczna udostępnia szeroko antenę, sformułował określenie "smoleńskie łajno" jest jasne, że wojna o prawdę w sprawie Smoleńska weszła w nową fazę.

Sprzężona z instytucjami państwa medialna nagonka rozkręca się znowu, bez żadnych hamulców, tym łatwiej, że zyskuje wsparcie w części tak zwanego obozu prawicowego. Dlaczego? Skąd ta wolta? Nie wiem, ale poddaję wszystkim pod rozwagę nasze wcześniejsze ostrzeżenia iż kapitał stojący za mediami ma swoje znaczenie.

Warto też widzieć tę kampanię w szerszym kontekście. Oto miniony rok przyniósł dość zasadniczy przełom w poparciu dla partii politycznych. Wyjście Prawa i Sprawiedliwości na czoło sondaży, przy wszystkich zastrzeżeniach iż wciąż zwycięstwo opozycji jest niepewne, zmieniło bardzo dużo. To jasny sygnał dla wszystkich instytucji państwa, że powszechnie i przez lata głoszona teza o braku alternatywy dla ekipy Tuska, a za tym idąc o "końcu PiS",  nie jest prawdziwa. Że trzeba się liczyć z konsekwencjami działań, że rozliczenie jest jednak możliwe. Im dłużej przewaga PiS będzie się utrzymywała, tym większa będzie tego świadomość. Dyspozycyjność rozmaitych struktur wobec PO będzie słabła.

Dlatego teraz, dopóki jeszcze może, władza dociska imadło. Jeśli potwierdzą się doniesienia "Naszego Dziennika" iż na ponad 300 próbkach pobranych z wraku tupolewa w Smoleńsku eksperci prokuratury nie znaleźli żadnych śladów materiałów wybuchowych, to będzie znaczyło iż wykonano właśnie kolejny obrót śrubami.

Bo pamiętają państwo awanturę o trotyl na wraku tupolewa sprzed roku? Ileż to słów wypowiedziano wtedy by udowodnić, że to naturalne, że jakieś ślady materiału na samolocie, który latał często w teren objęty wojnami, w tym do Afganistanu, muszą być?

I ta czytaliśmy doniesienia na portalach:

Ekspert: Ślady trotylu w tupolewie - po żołnierzach z misji

Szef Stowarzyszenia Polskich Ekspertów Bombowych ppłk Jerzy Artemiuk ocenia, że ślady materiałów wybuchowych, które - jak podała "Rzeczpospolita" - ujawnili polscy eksperci we wraku tupolewa, mogą pochodzić od żołnierzy latających wcześniej tym samolotem.




A teraz proszę - czyściutko! Ani jednego niewłaściwego pyłka wybuchowego. No, ale prokuratura prowadząca smoleńskie śledztwo ma doświadczenie w czyszczeniu. Wtedy wyczyszczono przecież pięknie odczyty z detektorów, rzekomo niezawodnych, które wskazały na ślady trotylu.

I tak oto dzień po publikacji materiału "Trotyl na tupolewie" w Rzeczpospolitej pułkownik Ireneusz Szeląg, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej dementował, dementował, dementował. Mówił:
Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych.

- dowodził z mocą.

I dodawał dopytywany:

Nie mówię, że nie było, mówię, że nie stwierdzono.

Ot, taka zabawa w słowne rebusy w poważnej sprawie. Wkrótce potem prokuratorzy wykonali badania na bliźniaczym tupolewie. Jak podkreślali na każdym kroku - identycznymi urządzeniami. Wyniki omówiła ta sama instytucja - NPW.

Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej pułkownik Zbigniew Rzepa ogłosił:

W wyniku przeprowadzonego eksperymentu rzeczoznawczego stwierdzono, że w niektórych miejscach wspomniane urządzenia reagowały w analogiczny sposób jak w Smoleńsku, podając sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych.

Mieliśmy to samo badanie, tymi samymi urządzeniami i podobno ten sam wynik. W pierwszym przypadku według pułkownika Szeląga z NPW wniosek był taki:

Polscy biegli nie stwierdzili we wraku Tu-154M ani na miejscu katastrofy smoleńskiej śladów materiałów wybuchowych.

A w drugim, identycznym, zdaniem pułkownika Rzepy z tej samej NPW taki:

Urządzenia reagowały w analogiczny sposób jak w Smoleńsku, podając sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych.

"W tym wybuchowych"!

Tym razem szykowana jest najwyraźniej kolejna podobna operacja. Tak długo dobierano parametry badania, tak budowano zestaw koniecznych substancji, które muszą wystąpić razem by mówić o wybuchu, że w końcu wyszedł wynik mogący zadowolić pana premiera. Czysto. Czyściuteńko. To, czego nie udało się zmyć Rosjanom kiedy chemią pucowali wrak, rozrywali go buldożerami i rozwalali łomami, dokończą nasi.

Obrazek

Warto o tym wszystkim pamiętać w nadchodzących dniach. Kolejna fala dezinformacji i manipulacji może być silniejsza niż poprzednie, ale jej istotą będzie to samo kłamstwo. Elementarny rozsądek i doświadczenie nakazują ostrożność wobec wszelkich sensacji mających rzekomo ostatecznie odpowiedzieć na smoleńskie pytania. Ludzie, którzy nie byli w stanie zmierzyć brzozy, przypilnować sekcji zwłok, zabezpieczyć i ściągnąć wraku i wykonać setek czynności normalnych w  cywilizowanym świecie po takiej katastrofie, nie są w stanie udzielić żadnej wiarygodnej odpowiedzi.

Tę sprawę zakończyć może tylko nowe, uczciwe śledztwo.  A ono jest możliwe pod jednym warunkiem: zmiany władza w Polsce i skompromitowanych prokuratorów prowadzących obecne łże-dochodzenie.


http://wpolityce.pl/dzienniki/jak-jest- ... robic-nasi

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


29 gru 2013, 12:24
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Wg dr. Laska, przed kolizją z brzozą, a także i po kolizji, tupolew się wznosił. Wciąż jednak nie wiadomo, co zrobił z kołami...

W odpowiedzi na pytania senatorów Prawa i Sprawiedliwości doktor Lasek stwierdził, że w momencie utraty skrzydła na pancernej brzozie tupolew się wznosił.


Ciekawa rzecz... Skrzydło zderzyło się z brzozą na wysokości 5,1 metra, w chwili, gdy samolot się wznosił... czyli wcześniej skrzydło było jeszcze niżej, niż 5 metrów. Ile niżej? I gdzie w tym czasie, zmieściły się wysunięte przecież koła samolotu?

Czy ten samolot wznosił się spod ziemi?

Druga ciekawa rzecz – z odpowiedzi dr. Laska wynika, że po utracie skrzydła samolot nadal jeszcze się wznosił. O tym „dalszym wznoszeniu” nie ma jednak mowy w raporcie Millera. Jest tam napisane, że po zderzeniu z brzoza i utracie fragmentu skrzydła, rozpoczął się niekontrolowany obrót samolotu w lewo, jego odwrócenie i upadek.

Tymczasem z załącznika 5 do raportu Millera wynika, że samolot po utracie fragmentu skrzydła przeleciał jeszcze 200 metrów, po czym „przyciął” kolejne cienkie brzózki, doznając dalszych uszkodzeń skrzydła. A spadł jeszcze 150 metrów dalej.

Gdzie i jak on w takim razie wykonał tę „beczkę”, co zrobił z kołami i ze skrzydłem?

Charakterystyczne, że Lasek nie odpowiedział na pytania senatorów dotyczące zmiany powierzchni nośnej samolotu, po utracie fragmentu skrzydła. Mam wrażenie, że twierdzenia Laska oparte są na spekulacjach, a nie na naukowych obliczeniach i że przemilcza on w odpowiedziach fakty dla siebie niewygodne...

Napisałem do doktora Laska, żeby to wyjaśnił.



Rawa Mazowiecka, 30 grudnia 2013 roku,

Pan dr Maciej Lasek
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych

Szanowny Panie Przewodniczący!


3 października 2013 roku senatorowie Prawa i Sprawiedliwości zadali Panu 27 pytań, dotyczących różnych aspektów technicznych katastrofy smoleńskiej.
Na te pytania udzielił Pan odpowiedzi, dostępnej m.in. na oficjalnej stronie senatora Grzegorza Wojciechowskiego i innych senatorów, współautorów tego oświadczenia.

Stwierdził Pan, że samolot w momencie uderzenia skrzydłem w brzozę, na wysokości 5,1 m - wznosił się. Dalej Pan napisał, że po uderzeniu w brzozę i utracie około 6 metrów skrzydła samolot jeszcze przez jakiś czas się wznosił (nie napisał Pan, przez jaki czas) a następnie wykonał obrót i uderzył w ziemię.

W odpowiedzi na pytanie o odległość podwozia od ziemi w momencie ścinania brzozy odpowiedział pan, że ta odległość nie była rejestrowana.

Szanowny Panie Przewodniczący – coś tu nie pasuje...

Samolot się wznosi i ścina brzozę skrzydłem na wysokości 5,1 m. Znaczy, ze przed ścięciem brzozy samolot był jeszcze niżej, a jego skrzydła były na wysokości mniejszej niż 5,1 metra.

W takim razie pytam – jaki był najniższy  poziom samolotu przed uderzeniem w brzozę i utrata skrzydła? W jakiej odległości przed uderzeniem w brzozę samolot zaczął się wznosić?

I gdzie się w tym czasie zmieściło wysunięte przecież podwozie samolotu?

Czy ten samolot wznosił się spod ziemi?

Pisze pan, ze samolot jeszcze przez jakiś czas się wznosił. Tymczasem w załączniku 5 do raportu Komisji Millera, opisującym uszkodzenia samolotu, jest mowa o tym, że samolot po zderzeniu z brzoza i utracie fragmentu skrzydła przeleciał jeszcze dalsze 200 metrów, po czym zderzył się z kolejnymi mniejszymi już brzozami, gdzie doszło do dalszych niewielkich uszkodzeń skrzydła.

Jak to więc było – wznosił się, przeleciał 200 metrów i mimo tego wznoszenia nadal jego skrzydło było na wysokości małych brzózek?

Kiedy samolot wykonał ten obrót do pozycji „na plecy”? Na odcinku tych 200 metrów między utratą skrzydła i kolizją z dalszymi brzozami, czy jeszcze dalej?


W odpowiedzi dla senatorów pominął Pan pytania o zmianę wielkości sił nośnych samolotu, po utracie części skrzydła, a przecież ta zmiana musiała zdecydować o odwróceniu się samolotu „na plecy”. Czy Panowie z Komisji obliczyli te zmiany sił nośnych samolotu, czy ta teza poparta jest naukowymi wyliczeniami, jeśli tak, to czyimi?


Z poważaniem
Janusz Wojciechowski

http://wpolityce.pl/artykuly/70593-wg-d ... l-z-kolami

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

O brzozę i nie tylko - 10 pytań do Seremeta

Najnowszy wpis mec. Janusza Wojciechowskiego opublikowany na blogAID



Czy prokuratura ma jakikolwiek dowód na związek katastrofy z brzozą? I jakie w ogóle ma dowody?


Prokuratura wojskowa stwierdziła, że „pancerna brzoza” została przełamana między 5 a 12 kwietnia 2010 roku. Ta precyzja, z dokładnością do jednego tygodnia, zdaje się wskazywać, że prokuratura, w odróżnieniu od komisji Millera, nie jest pewna, że brzoza została ścięta przez samolot 10 kwietnia.

Postanowiłem w związku z tym zadać prokuratorowi generalnemu 10 poniższych pytań.

Rawa Mazowiecka, 27 grudnia 2013 roku,



Pan Andrzej Seremet

Prokurator Generalny




Szanowny Panie Prokuratorze Generalny,



Kilka dni temu Naczelna Prokuratura Wojskowa, prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, wydała oświadczenie, z którego wynika, że słynna już „pancerna brzoza”, od której według raportu MK-u i raportu komisji Millera rozpoczęła się destrukcja samolotu (utrata części skrzydła, utrata sił nośnych, wykonanie tzw. beczki, obrót kołami do góry, upadek i rozbicie samolotu) została ścięta między 5 a 12 kwietnia 2010 roku.

Treść tego oświadczenia zdaje się wskazywać, że prokuratura nie jest pewna dokładnej daty ścięcia brzozy, a zatem nie jest więc pewna, czy ścięcie brzozy nastąpiło na skutek uderzenia w nią skrzydła samolotu.

Pytam zatem wprost – i to jest moje pierwsze pytanie – czy prokuratura, na obecnym etapie śledztwa, dysponuje dowodem, z którego wynikałoby, że doszło do kolizji skrzydła samolotu z brzozą? Jeśli tak – to jaki to jest dowód?

Pragnę też przy tej sposobności zadać kilka dalszych pytań w kwestiach dotyczących śledztwa smoleńskiego:

Pytanie drugie – kiedy zostały przeprowadzone pierwsze procesowe, protokołowane oględziny miejsca katastrofy, sporządzone przez polskich prokuratorów? Podkreślam – sporządzone przez polskich prokuratorów, nie chodzi mi o czynności wykonane w ramach pomocy prawnej przez prokuraturę rosyjską. Jaką datę nosi protokół tych pierwszych oględzin, przeprowadzonych przez polskich prokuratorów?

Pytanie trzecie – kiedy zostały przeprowadzone pierwsze procesowe, protokołowane oględziny wraku samolotu, przeprowadzone przez polskich (podkreślam – polskich) prokuratorów? Jaka datę nosi protokół tych oględzin? Czy w oględzinach tych brali udział polscy biegli, a jeśli tak, to jacy?

Pytanie czwarte – kiedy polscy (podkreślam – polscy) prokuratorzy przeprowadzili oględziny złamanej brzozy, od której wg komisji Millera miała się rozpocząć destrukcja samolotu? Z jakiej daty jest pierwszy procesowy protokół opisujący tę brzozę?

Pytanie piąte – czy brzoza została przełamana całkowicie (ucięta) czy też przełamanie było tylko częściowe?

Pytanie szóste – czy w toku oględzin brzozy ujawniono w niej ślady pochodzące z samolotu, a jeśli tak, to na jakiej wysokości były one rozmieszczone?

Pytanie siódme – kiedy została przeprowadzona pierwsza sekcja zwłok wykonywana przez polskich lekarzy (podkreślam – polskich) lekarzy, przeprowadzona z udziałem polskich (podkreślam – polskich) prokuratorów?

Pytanie ósme – czy są już wyniki badań próbek pobranych z foteli samolotu na ewentualną obecność śladów materiałów wybuchowych? Chodzi tu o próbki, o których pobraniu prokuratura informowała w październiku 2012 roku, zabezpieczone w Moskwie, które miały być badane przez polskich specjalistów, a wyniki badania miały być znane za pół roku. Minęło już 14 miesięcy – co z tymi próbkami i badaniami, Panie Prokuratorze Generalny? Zostały zbadane czy nie zostały? I jakie są wyniki tych badań?

Pytanie dziewiąte – czy polscy prokuratorzy mieli dostęp do oryginałów (podkreślam – oryginałów) tzw. czarnych skrzynek, a jeśli tak, to kiedy? Z jakiej daty są protokoły odtworzenia zapisów zawartych w tych oryginałach czarnych skrzynek?

Pytanie dziesiąte – ile opinii biegłych i jakiej specjalności uzyskała dotychczas prokuratura w ramach prowadzonego śledztwa? Na ile opinii biegłych prokuratura jeszcze oczekuje i od kiedy?

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/6385 ... emeta.html

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kompromitacja SWW. Prokuratura żąda wyjaśnień ws. błędu w analizie dot. pancernej brzozy

Okazuje się, że opinia Służby Wywiadu Wojskowego w sprawie smoleńskiej brzozy, mająca podważać ustalenia prof. Chrisa Cieszewskiego, zawiera błąd dyskwalifikujący cały dokument. Blogerzy wykazali, że jako zdjęcie satelitarne z 5 kwietnia 2010 r. użyto fotografii wykonanej... 12 kwietnia 2010 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa żąda teraz wyjaśnień od autorów analizy.


Jak pisaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl w swojej opinii SWW stwierdziła, że słynna smoleńska brzoza została złamana między 5 a 12 kwietnia 2010 r. Na dowód tego twierdzenia opublikowano analizę zawierającą m.in. fotografię satelitarną terenu lotniska z 5 kwietnia 2010 r.

Tymczasem blogerzy, którzy przyjrzeli się dokładniej temu zdjęciu - m.in. geoal i venaida - odkryli, że jest ono identyczne z fotografią z 12 kwietnia 2010 r., wykonaną przez firmę DigitalGlobe. Na obu zdjęciach widać nawet te same samochody przejeżdżające drogą niedaleko lotniska. Blogerzy zastanawiają się czy Służba Wywiadu Wojskowego popełniła błąd, przez pomyłkę wstawiając do opinii niepoprawne zdjęcie, czy mamy jednak do czynienia z manipulacją?

Obrazek

fot. venaida.salon24.pl

Do całej sprawy po naszej publikacji odniosła się Naczelna Prokuratura Wojskowa, która podjęła czynności zmierzające do uzyskania stanowiska od instytucji odpowiedzialnej za przygotowanie opinii.

- W nawiązaniu do komunikatu z dnia 23.12.2013 r. dotyczącego opinii instytucji specjalistycznej – Służby Wywiadu Wojskowego w przedmiocie analizy teledetekcyjnej zobrazowania i ortofotomapy satelitarnej WV-1 z dnia 5.04.2010 r. oraz zobrazowania i ortofotomapy satelitarnej WV-2 z dnia 12.04.2010 r. rejonu lotniska Smoleńsk – Północny zamieszczonej na stronie Naczelnej Prokuratury Wojskowej uprzejmie informuję, iż w związku z dostrzeżonymi niejasnościami dotyczącymi podpisu pod zdjęciem nr 2 na stronie 2 opinii ( kwestia tożsamości dat wykonania zdjęć ) Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie podjęła czynności zmierzające do uzyskania stanowiska instytucji opiniującej w przedmiotowej sprawie – czytamy w komunikacie p.o. rzecznika prasowego NPW ppłk Janusza Wójcika.

http://niezalezna.pl/50086-kompromitacj ... nej-brzozy

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


06 sty 2014, 15:10
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
Co Laskowi przywiał wiatr... Mamy pół ekspertyzy w sprawie półbeczki, czekamy na choćby ćwierć ekspertyzy w sprawie uciętej ćwierci brzozy...

Kilkakrotnie pisałem, że magister Miller i doktor Lasek nie mieli i nie mają za sobą żadnych profesorów, dlatego nie ma z ich strony kto usiąść do debaty z profesorami wspierającymi zespół Macierewicza. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie o tych ekspertach Laska, niech się zgłosi – apelowałem.
Długo nikt się nie zgłaszał – aż tu bomba! Jest wreszcie pierwszy profesor po stronie Laska! Profesor Kowaleczko, specjalista od lotnictwa, sam z siebie, spontanicznie, wydał ekspertyzę, zadzwonił do drzwi i podrzucił ją doktorowi Laskowi. No brawo! Z ekspertyzy profesora Kowaleczki podobno wynika, że tupolew po odcięciu skrzydła był jednak w stanie wykonać półbeczkę. Może i tak, nie mnie to oceniać, niech inni profesorowie zweryfikują i się do tego odniosą. Zresztą już czytam pierwsze zarzuty wobec profesora Kowaleczki, dlaczego przyjął w swoich obliczeniach, że skrzydło ścięło brzozę na wysokości ponad 7 metrów, podczas gdy w raporcie komisji Millera jest mowa o wysokości 5,1 metra? To przecież zasadnicza różnica!

W każdym razie mamy pół ekspertyzy w sprawie półbeczki, czekamy na choćby ćwierć ekspertyzy w sprawie uciętej ćwierci brzozy. Czekamy, bo analizując półbeczkę, najpierw musimy mieć pewność, że tupolew stracił na brzozie część skrzydła, że jak walnęło, to rzeczywiście się urwało.W tej kwestii wciąż nie ma żadnej ekspertyzy. Nie zrobi jej ekspert lotniczy profesor Kowaleczko, który zna się pewnie na samolotach, ale zapewne mniej na brzozach. Tu są potrzebni profesorowie eksperci od fizyki ciała stałego, dynamiki, kinetyki, od wytrzymałości materiałów, od dendrologii być może, którzy zbadają i powiedzą – tak, skrzydło mogło uciąć brzozę, a brzoza mogła równocześnie uciąć skrzydło. Bo dotychczas tego nie powiedzieli.

Eksperci powinni też wyjaśnić ten arcyfenomen, o którym mówi doktor Lasek, że skrzydło uderzyło w brzozę na wysokości 5 metrów, ale brzoza ułamała się półtora metra wyżej (tak Lasek tłumaczył rozbieżność w pomiarach brzozy między komisją Millera a prokuraturą).Eksperci od brzozy powiedzą też, mam nadzieje, jak się ta brzoza złamała, czy ułamana część do przodu upadła, czy do tyłu (jako chłop wiem, że jak kosi się zboże kosą, to przewraca się ono na kosę, do tyłu...czy ze skoszoną brzozą też tak było, czy inaczej – to wszystko jakiś fizyk, jakiś profesor Tutka (nomen omen) powinien nam rzeczowo wyjaśnić. Dotychczas takiego profesora nie ma.

Szczerze, bez żadnych podtekstów – cieszy mnie ekspertyza profesora Kowaleczki. Cieszy mnie, że po stronie rządowej, po prawie czterech latach od katastrofy, jest wreszcie pierwsza, jakakolwiek ekspertyza, z która można dyskutować, z która można się zgadzać albo nie, ale która ma tę zaletę, że istnieje. Bo do tej pory nie było z czym dyskutować, a raport Millera trzeba było przyjmować  podług wiary, a nie podług jakiejkolwiek wiedzy.

Cieszę się tym bardziej, że tę ekspertyzę profesora Kowaleczki przywiał wiatr pod drzwi doktora Laska chyba trochę też pod wpływem przeze mnie inspirowanej krytyki.

http://wpolityce.pl/artykuly/70961-co-l ... rci-brzozy

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Ekspert pogrąża rządowy raport

Komisja Millera nie wie nawet, jaką powierzchnię miał urwany fragment skrzydła - zauważa europoseł PiS Janusz Wojciechowski. Na swoim blogu w tekście pt. "Profesor Kowaleczko pogrążył raport Millera ostatecznie" polityk opozycji wskazuje że nawet eksperci zespołu nie ukrywają, że rządowa komisja nie wie, jaką część powierzchni nośnej skrzydła miał rzekomo utracić w momencie katastrofy 10 kwietnia 2010 r. rządowy Tu-154.


"Profesor Kowaleczko podważa opinię profesora Jorgensena i twierdzi, ze urwany na brzozie fragment skrzydła miał nie 12,9 m kw. (jak twierdzi Jorgensen) lecz 16,2 m kw. Na tej bazie dokonuje potem obliczeń, z których mu wychodzi, ze tupolew jednak był w stanie wykonać półbeczkę" - tak poseł Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim opisuje spór, o którym wcześniej pisaliśmy na portalu niezalezna.pl.

"Skąd ten spór? Dlaczego eksperci w ogóle muszą to obliczać, a nie posługują się dokonanymi pomiarami? Bo Miller z Laskiem nie wiedzą, jaka powierzchnie ma urwany fragment skrzydła!" - pisze Wojciechowski i przypomina, że senatorowie PiS pytali przedstawiciela Donalda Tuska - Macieja Laska o tę powierzchnię "na co on wykrętnie podał 6 metrów, przemilczając, czy chodzi o metry bieżące, czy kwadratowe. Bo nie wie!"

"Proszę się nad tym przez chwilę zastanowić – polska komisja państwowa wydała raport o przyczynach katastrofy, podała, że samolot urwał skrzydło na brzozie, utracił siły nośne, wykonał półbeczkę i runął – ale wydając te opinię nie widziała nawet i nadal nie wie, jaką część powierzchni nośnej skrzydła samolot utracił! I śmieszno, i straszno, jak mówią gospodarze miejsca katastrofy" - pisze europoseł. - "Od chwili ujawnienia takiego niechlujstwa, raport komisji nie jest jest wart ćwierci funta kłaków!" - dodaje.

Przypomnijmy, że z kolei dr Kazimierz Nowaczyk w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie", stwierdza, że współpracujący z rządem prof. Kowaleczko "w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu".

http://niezalezna.pl/50282-ekspert-pogr ... owy-raport

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Smoleńsk: "Wyborcza" i Lasek atakują eksperta, który ośmieszył ich wersję

Duński naukowiec Glenn Jorgensen z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego wykazał błędy w raporcie MAK i powielane przez tzw. komisję Millera. Można było się więc spodziewać ataku. I taki nastąpił. Zrobił to prof. Grzegorz Kowaleczko z zespołu Macieja Laska - oczywiście korzystając z łamów "michnikowego szmatławca".


Przypomnijmy, że według duńskiego eksperta przy utracie tylko końcówki skrzydła, co "zakłada raport MAK i raport komisji Jerzego Millera, samolot nie uderzyłby w ziemię, ale w miejscu, gdzie nastąpiło to zderzenie, miałby wysokość prawie 40 metrów i by odleciał".

- Przy utracie tylko kawałka skrzydła samolot straciłby tylko 5 proc. siły nośnej. Znalazłby się ok. 30 metrów na północ i byłby na wysokości ok. 40 m nad miejscem pierwszego uderzenia w ziemię - mówił w lipcu zeszłego roku Jorgensen.

Dzisiaj "michnikowy szmatławiec" napisała, że Jorgensena "obliczenia wziął pod lupę prof. Grzegorz Kowaleczko z zespołu Macieja Laska. I wytknął wszystkie błędy i nieścisłości".

W związku z tą publikacją otrzymaliśmy komunikat Bartłomieja Misiewicza, szefa Biura Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.

Glenn Jorgenson nie zmienia zdania: TU 154 nie mógł obrócić się „na plecy”.
 
W związku z publikacją fałszującą prace duńskiego naukowca Glenna Jorgensona, którego ekspertyzy udowadniają fałsz tez raportu rządu Donalda Tuska Zespół Parlamentarny uważa za konieczne przypomnieć:
 
1. Inż. Glenn Jorgenson w dobrej wierze podjął dyskusję z prof. Grzegorzem Kowaleczko reprezentującym tezy Raportu rządu Donalda Tuska uważając, że dla naukowców decydujące są fakty, a nie gra propagandowa i polityczna;

2. Inż. Glenn Jorgensen postanowił więc zweryfikować dane zaproponowane przez prof. Kowaleczko, co nie oznacza, że się z nimi zgodził, i pokazał, że nawet wówczas samolot nie byłby w stanie wykonać obrotu o 150 st., a jedynie o 96 st. Prof. Kowaleczko zinterpretował to jako akceptację swoich danych i jakościową zmianę wyników otrzymanych przez Glenna Jorgensena. Taka interpretacja odpowiedzi inż. Jorgensena jest całkowicie nieuzasadnionym nadużyciem i manipulacją niegodną naukowca;

3. Glenn Jorgensen w swoim opracowaniu zaznaczył, że przyjęte w jego modelu założenia dotyczące własności areodynamicznych tupolewa były oszacowane z dużym marginesem bezpieczeństwa. Dane z rosyjskiej literatury dotyczące tego modelu samolotu w pełni te założenia potwierdzają. Prof. Kowaleczko natomiast w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu, m.in. powierzchni nośnej samolotu czy urwanego fragmentu skrzydła. Kowaleczko sugeruje m.in., że całkowita powierzchnia nośna skrzydeł wynosi 180 m2. Jest to wielkość obarczona znaczącym błędem, przekraczającym 20%. Zgodnie z rosyjską literaturą przedmiotu powierzchnia samych skrzydeł z wysuniętymi klapami bez uwzględnienia slotów i statecznika poziomego wynosi 223.45 m2.

4. Tak znaczące błędy powinny dyskwalifikować wszystkie dalsze obliczenia prof. Kowaleczko, a mimo to G. Jorgensen pokazał, że nawet przyjmując te błędne założenia samolot nie był w stanie wykonać obrotu o 150 st. Glenn Jorgensen w tej dyskusji postąpił tak samo jak wówczas, gdy przystępując do badania raportu rządu Tuska sprawdził co by się działo gdyby przyjąć założenia sformułowane w tym raporcie. Okazało się, że samolot nie obróciłby się „na plecy”, lecz odleciał na drugi krąg. Również po uwzględnieniu założeń sugerowanych przez prof. Kowaleczkę samolot nie obraca się o 150st., tzw. „beczka autorotacyjna” jest niemożliwa, a raport rządu Donalda Tuska  - jest fałszywy. Dlatego inż. Glenn Jorgensen podtrzymuje w pełni swoje dotychczasowe stanowisko.


Pełna odpowiedź Glenna Jorgensena na manipulacje zespołu Laska zostanie opublikowana na oficjalnej stronie Zespołu Parlamentarnego: http://www.smolenskzespol.sejm.gov.pl

http://niezalezna.pl/50180-smolensk-wyb ... ich-wersje

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


06 sty 2014, 15:33
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
O motywach zamachu

- Nikt z naukowców dotąd nie zadał pytania o motywy, bo odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenia dla badań nad przyczynami i przebiegiem katastrofy - pisze w liście do redakcji czytelnik, z zawodu technik mechanik. Tekst napisany został w odpowiedzi na artykuł Pawła Lisickiego "Najmniej prawdopodobna hipoteza" w „Do Rzeczy" nr 46. Ze względu na temat i argumenty jakie przedstawia autor w swoim tekście, postanowiliśmy go opublikować.


List otwarty do Pana Pawła Lisickiego, Redaktora Naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”

Szanowny Panie Redaktorze,
po tekstach Rafała Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina, profesora Zdzisława Krasnodębskiego i Łukasza Warzechy prezentuje Pan, pod emblematem „Smoleńsk. Katastrofa czy zamach?”, swoją opinię, swój głos w debacie. Zapewne, do opinii każdy ma prawo i każdy może mieć własną. Taka teraz moda, taka poprawność. Nasuwa się jednak pytanie, czy każdy i w każdej sytuacji powinien z tego prawa korzystać? Czy jest do tego przygotowany? Nikt z nas nie jest omnibusem naukowym, posiadającym tak szeroką wiedzę by mieć uzasadnioną opinię na każdy temat. Przy badaniu katastrofy boeinga nad Lockerbie z wielkim poświęceniem pracowało prawie 4000 specjalistów, reprezentujących niemal wszystkie dziedziny wiedzy. Ich praca przebiegała według pewnego logicznego porządku.

Zilustruję to na przykładzie. W ciemnej ulicy przechodzień natyka się na leżącą postać, nie dającą znaków życia. Powiadamia policję. Przyjeżdżają policjanci, lekarz, prokurator, specjaliści kryminolodzy. Rozpoczyna się drobiazgowe badanie mające ustalić, czy śmierć nastąpiła w sposób naturalny czy wymuszony. Jeśli wymuszony to czy przez denata (samobójstwo) czy przez osoby trzecie (morderstwo). Na tym etapie badań działają wyłącznie eksperci. Nie ma miejsca na „opinie” przechodniów, sąsiadów, reporterów. Działają lekarze anatomopatolodzy, specjaliści medycyny sądowej, laboranci, biochemicy, balistycy (jeśli znaleziono pocisk), często wielu innych specjalistów. Cel jest zawsze ten sam: ustalić przy pomocy metod naukowych przyczynę zgonu denata, odtworzyć szczegółowo przebieg tragedii. Dopiero gdy okaże się, że było to morderstwo, można pytać o sprawcę i jego motywy. To prawda, że znajomość motywów często pomaga ustalić sprawcę, zgodnie z zasadą prawa rzymskiego, która nakazuje szukać sprawcy wśród tych, którzy z takiego zdarzenia uzyskują korzyści. Jednak równie często motywy poznajemy dopiero wówczas, gdy znamy sprawcę i on zechce nam je ujawnić.

W przypadku badań katastrofy smoleńskiej powyższego logicznego porządku działań wiele osób nie respektuje. Pański artykuł „Najmniej prawdopodobna hipoteza” jest tego przykładem. Zgadzam się z jednym Pana zdaniem, które znakomicie odnosi się właśnie do Pańskiego tekstu: „Spór o to, co i dlaczego wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w pobliżu Katynia, dawno już przestał być przedmiotem racjonalnej debaty.” I tuż po nim, zapewniając, że wczytywał się uważnie w poprzednie wypowiedzi na łamach „Do Rzeczy”, stwierdza Pan, że ”…są one raczej wyrazem emocjonalnego zaangażowania a nie rezultatem namysłu i analizy. Rzecz pierwsza i najważniejsza to to, że do tej pory …. nie udało się znaleźć motywów działania rzekomych zamachowców.” Czyli: najważniejsze dla stwierdzenia zbrodni jest znalezienie motywów. A jeśli nie znamy motywów, to czy na pewno nie ma zbrodni?

Posługując się taką logiką wykrywalibyśmy bardzo nielicznych zbrodniarzy. Morderców z Katynia, Miednoje, Bykowni - pewnie nie. Bo jakiż interes miał Stalin w wymordowaniu tysięcy Polaków, fizycznie i intelektualnie sprawnych? Przecież mógł ich wysłać do łagrów, gdzie pracowaliby na rzecz sowieckiej gospodarki, umacniając jej potęgę, jakże potrzebną w czasach wojny. Kto kiedykolwiek by się o nich dowiedział? W tamtych bezkresach nawet grobów by nigdy nie znaleziono. A on, bezrozumny, żądny zemsty kazał mordować. Decyzja dokonania tego mordu była całkowicie nieracjonalna a jeszcze bardziej nieracjonalne było pozostawienie ciał ofiar na miejscu zbrodni. A jednak zbrodni dokonano, ciała zakopano na miejscu kaźni, wszystko wbrew wszelkiej logice. Lecz zgodnie z logiką, gdy odkryto mogiły, najpierw rozpoznano (a uczyniła to komisja międzynarodowa!), że to była zbrodnia, później szukano sprawców.

Gdy ich ustalono ponad wszelką wątpliwość, zaczęto zadawać pytania o motywy. Czy jesteśmy pewni, że już poznaliśmy je wszystkie? A jeśli znamy ich część, to czy mamy prawo mówić jedynie o „częściowej zbrodni”? Dążenie do ustalenia motywów jest działaniem ważnym ale głównie z punktu widzenia prewencji. Znajomość motywów w najmniejszym stopniu nie zmienia tego, co już się stało i jak się stało. Motywy to szerokie poletko dla badań psychologów, filozofów, historyków, także dziennikarzy. Często, te prawdziwe są ustalane po wielu latach, po otwarciu tajnych archiwów, opublikowaniu pamiętników znaczących postaci, czasem w wywiadach udzielonych tuż przed śmiercią którejś z osób zaangażowanych. Często jednak pozostajemy nadal w niepewności czy dostępne źródła są wiarygodne a umierający bandyta na łożu śmierci powiedział dziennikarzowi prawdę. Pan tę niepewność traktuje jednak jako poważny argument za tym, że zbrodni nie było.


Fakty można ustalić


Raporty MAKu i Komisji Millera nie są zadowalające. Główną przyczyną jest szereg wewnętrznych sprzeczności i pominięcie wielu danych pomimo, że są zapisane w rejestratorach (jak np. położenie TAWS 38, brak synchronizacji ruchów wolantu i sterów wysokości, zanik zasilania na wysokości 16 metrów). Z punktu widzenia poprawności naukowej, zdaniem wielu naukowców, mają wartość niewielką, w szczególności nie wyjaśniają większości zjawisk i etapów katastrofy. Ich niski poziom merytoryczny spowodował, że ponad stu dziesięciu naukowców postanowiło wspólnie ustalić prawdziwe przyczyny i przebieg katastrofy. W tym gronie jest wielu wybitnych specjalistów, również od konstrukcji lotniczych i badania wypadków. Grupa ta, działająca niezależnie od zespołu parlamentarnego prowadzonego przez Antoniego Macierewicza, zorganizowała dwie konferencje naukowe, na których w kilkudziesięciu referatach przedstawiono własne ustalenia. Ustalenia oparte na rzetelnej, naukowej analizie dostępnych informacji. A wbrew Pana opinii, wiele tych informacji jest bardzo dokładnych, w tym informacje pochodzące z polskiej prokuratury (np. zapisy z komputera pokładowego oraz polskiego rejestratora).

Jednym z rezultatów są ustalenia Profesora Biniendy, którego Pan raczył wymienić w swoim artykule. Według Pana „… to co on przedstawia, nie jest faktem… ale hipotezą, której wartość zależna jest od tego, jakie dane wprowadził do swojego modelu Binienda. Te zaś mogą pochodzić wyłącznie z danych zebranych przez rosyjską komisję MAK lub komisję Jerzego Millera….. Jak zatem da się zrozumieć, że błędne ustalenia z raportu Millera w chwili, kiedy stały się podstawą modelu prof. Biniendy, straciły swą wadliwość i przekształciły się w fakt?” Warto tu sprostować: wątpliwe są przede wszystkim tezy obu raportów a nie same dane. Domyślam się, że ma Pan tu na myśli ustalenia dotyczące skrzydła, rzekomo uciętego przez brzozę.

Otóż da się zrozumieć! Wystarczy przeczytać referat prof. Biniendy zamieszczony np. w materiałach I Konferencji Smoleńskiej. Do sprawdzenia wytrzymałości brzozy i wytrzymałości skrzydła nie potrzeba żadnych danych ani ustaleń z raportów MAKu i Komisji Millera. Potrzeba mieć tylko (kosztowny!) program komputerowy i dane wytrzymałościowe drewna brzozowego (takimi danymi z całego świata dysponuje np. prof. Chris Cieszewski). To co wyliczył komputer nie jest hipotezą lecz stuprocentowo pewnym wynikiem.

Gdybyśmy nie potrafili dokonywać takich obliczeń, nie lądowalibyśmy na Marsie, nie znalibyśmy laserów, GPS-u, zapisu cyfrowego, elektrowni atomowych i tysięcy innych wynalazków. Wyniki obliczeń nie są hipotezami. Nauka stawia hipotezy ale, gdy to możliwe, weryfikuje je przy pomocy badań i obliczeń. Profesor Binienda sprawdził hipotezę: czy brzoza, nawet gruba i twarda, może uciąć skrzydło samolotu Tu 154? Wykonane obliczenia matematyczne taką możliwość wykluczyły. Nikt z naukowców ich nie podważył a żadna z komisji takowych nie przeprowadziła. Na pytanie o nie Edmund Klich odpowiadał dziennikarzowi: „jak walnęło to się urwało”. Oto jaki prosty „argument naukowy”! A prof. Biniendy nie przekonał.

Mimo skąpych danych, rzeczywiście często niepewnych, wiele udaje się ustalić w sposób pewny. Współczesna nauka ma szereg możliwości odkrycia tego co skrzętnie zakryte. Pański argument "z braku motywów jak i dowodów (hipoteza zamachu – przyp. wł.) wydaje mi się najmniej prawdopodobnym wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej”, jest kolejnym w dyskusji argumentem pozanaukowym. Poczekajmy na dalsze wyniki rzetelnych badań naukowych. Rolą dziennikarzy powinno być wspieranie ludzi nauki, którzy nie bacząc na różne, znane nam zagrożenia, odważyli się wypełnić przysięgę doktorską, zobowiązującą do odkrywania prawdy. Dyskusja, jaka przetoczyła się w Pańskim piśmie u wielu czytelników mogła wywołać wrażenie, że w sprawie katastrofy smoleńskiej nadal niewiele wiemy, wszystko jest wątpliwe, nawet wyniki obliczeń komputera. Obszerny materiał obu Konferencji Smoleńskich jest tego dobitnym zaprzeczeniem. Warto aby każdy, zanim wyrazi swoją opinię o tej katastrofie, zechciał się z nim zapoznać. Wówczas dyskusja ma szanse z emocjonalnej stać się merytoryczną.

Wyniki badań prof. Biniendy nie są jedynymi, które podważają ustalenia MAKu. Można wskazać wiele innych, które zbliżają nas do odpowiedzi na zasadnicze pytanie czy samolot rozpadł się w wyniku uderzenia w ziemię czy też jego fragmentacja nastąpiła w powietrzu. W większości nie są to hipotezy lecz wyniki szczegółowych badań i obliczeń. Nikt z naukowców dotąd nie zadał pytania o motywy bo odpowiedź nie ma żadnego znaczenia dla badań nad przyczynami i przebiegiem katastrofy. Jeśli część naukowców wskazuje na możliwość eksplozji, to nie wykluczają oni np. eksplozji zbiornika paliwa. Tak więc droga do szukania „siły sprawczej” jeszcze daleka a do rozważań nad motywami działania tej „siły sprawczej” – jeszcze dalsza.


Fenomen rosyjskiej zemsty

Znaczna część Pana wypowiedzi dotyczy metod działania radzieckich i rosyjskich władz i służb specjalnych.
Głównymi tezami są: po pierwsze, Rosjanie, nawet jeśli podejmują działania z zemsty, to działania te dotyczą wyłącznie „swoich” (Litwinienko, Politkowska), po drugie, zawsze ściśle kalkulują czy im się to opłaci, czy nie ryzykują zbyt dużo. Na zaprzeczenie pierwszej tezy można podać dużo przykładów. Rzecz w tym, że w większości przypadków zleceniodawców nie złapano. Obaj synowie płk. Kuklińskiego zginęli w tajemniczych okolicznościach, Ali Agca nie działał sam, sprawa śmierci Arafata wymaga wyjaśnień. W końcu, czy motyw zemsty Stalina za rok 1920 nie pojawia się przy rozpatrywaniu mordu katyńskiego? Jeśli chodzi o drugą tezę, to pozwolę sobie zacytować wybitnego znawcę Rosji, Włodzimierza Bączkowskiego: „szpiegostwo i dywersja przedstawiają więc nie jeden z wielu składników siły państwowej Rosji, jak w krajach Zachodu, lecz stanowią czynnik zasadniczy, bez którego trwałość, wielkość i wiele sukcesów Rosji staje się niezrozumiałymi fenomenami”. Można jeszcze dodać, że pojęcie racjonalności zawsze musi być odniesione do osób oraz zakładanych celów ich działania. To jedna z przyczyn, dla których poszukiwanie motywów często kończy się fiaskiem.

Na początku, by nie pominąć całkowicie wartości dociekań nad motywami ludzkich działań, przypomniałem rzymską zasadę szukania sprawców wśród profitentów skutków tych działań. Na zakończenie pozwolę sobie przywołać inną, równie ważną: gdy nie ma zbrodni – nie ma potrzeby zacierania śladów, niszczenia ewentualnych dowodów, mataczenia.

W swoim artykule próbuje Pan przekonać czytelnika, że w Smoleńsku zbrodni nie było, że ze wszystkich innych możliwości jest ona najmniej prawdopodobna. Niestety, nie znalazłem w Pana tekście prób wyjaśnienia dlaczego w tej sytuacji Rosjanie:

- nalegali by badać zdarzenie w oparciu o Konwencję Chicagowską, która dotyczy samolotów cywilnych (konwencja nie klasyfikuje przelotów lecz samoloty!), co uniemożliwiło jakiekolwiek prawne działania przed i po ogłoszeniu raportu;
- niemal natychmiast po katastrofie przesuwali części wraku samolotu z miejsc upadku;
- już kilka godzin po katastrofie zwieźli płyty betonowe i duże ilości piachu, pokrywając nimi dużą część wrakowiska, zanim drobniejsze części samolotu zostały zlokalizowane, rozpoznane i opisane;
- dokonali oblotu miejsca katastrofy bez obecności ekspertów polskich, pomimo ich obecności na miejscu;
- wkrótce po katastrofie wybijali szyby we wraku oraz przecinali przewody ciśnieniowe mechanizmów wykonawczych (tu trzeba przypomnieć, że szkło organiczne, stosowane w lotnictwie, zachowuje pamięć naprężeń i szczegółowy przebieg wielu katastrof lotniczych mógł być dzięki temu odtworzony dokładniej; zanim odpowiemy na trudne pytanie czy były jakieś motywy zamachu, spróbujmy ustalić choćby motywy wybijania szyb);
- przez kilka miesięcy wrak przetrzymywali „pod chmurką”, gdzie był opłukiwany deszczami i „dezynfekowany” promieniami UV, znakomicie rozkładającymi wiele produktów chemicznych, łącznie z produktami rozkładu materiałów wybuchowych;
- rok po katastrofie pokazali polskim dziennikarzom wrak umyty ze wstawionymi szybami;
- nadal przetrzymują „czarne skrzynki” a dostarczone przez nich kopie zapisów różnią się długościami nawet do kilkudziesięciu sekund;
- po ponad trzech latach wrak samolotu nadal przetrzymują.

Należałoby również wyjaśnić dlaczego, pomimo ustawowego nakazu, prokuratura polska nie przeprowadziła sekcji zwłok ofiar w chwili ich przywiezienia?

Takich pytań jest znacznie więcej i dotyczą bardzo licznych i różnorodnych działań i zaniechań strony rosyjskiej i polskiej. Czy bez wcześniejszej odpowiedzi na nie rzeczywiście można postawić tezę, że spośród wielu innych właśnie hipoteza zamachu w Smoleńsku jest najmniej prawdopodobna? Jaką wartość naukową ma jej uzasadnienie jedynie brakiem wiedzy o motywach?

Łączę wyrazy szacunku, ARK
(imię i nazwisko autora znane redakcji)

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


07 sty 2014, 23:59
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Katastrofa smoleńska
"Niejasne zadania" MAK - dostrzegli nawet w Rosji.
A premier Donald Tusk i jego zespół Laska?


Obrazek

Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, czyli MAK, nie jest bezstronny przy badaniu katastrof lotniczych. Do takich wniosków doszedł deputowany Aleksandr Sidiakin. W Rosji dostrzegli, że MAK Tatiany Anodiny wykonuje "niejasne zadania". A w Polsce, wcześniej komisja Millera, a dzisiaj zespół Macieja Laska, nadal powielają absurdalne tezy o katastrofie smoleńskiej i chętnie cytują raport MAK.


Deputowany do Dumy Państwowej Rosji z ramienia kierowanej przez prezydenta Władimira Putina i premiera Dmitrija Miedwiediewa partii Jednej Rosji, Aleksandr Sidiakin zażądał skontrolowania Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) pod kątem jego bezstronności.

Parlamentarzysta uczynił to w liście do ministra transportu Federacji Rosyjskiej Maksima Sokołowa, o którym poinformował dziennik "Izwiestija". Inicjatywa ta jest konsekwencją niedawnej katastrofy samolotu Boeing 737-500 w Kazaniu.

W ocenie Sidiakina, dysponując szerokimi uprawnieniami, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, faktycznie nie jest przez nikogo kontrolowany i wykonuje niejasne zadania.

W listopadzie 2013 roku podczas lądowania na lotnisku w Kazaniu - stolicy Tatarstanu, republiki wchodzącej w skład FR, rozbił się Boeing 737-500 należący do linii lotniczych Tatarstan. Zginęli wszyscy na pokładzie - 44 pasażerów i 6 członków załogi. Według wstępnych ustaleń przyczyną katastrofy były błędy w pilotażu. Komitet Śledczy FR oświadczył, że są powody, by sądzić, że kapitan Boeinga 737-500 mógł otrzymać licencję w ośrodku szkoleniowym, który później zamknięto jako działający nielegalnie.

Zdaniem niektórych ekspertów maszyna ta w ogóle nie powinna była być dopuszczona do eksploatacji. Rozbity Boeing 737-500 był użytkowany od ponad 23 lat, w tym w Afryce i Ameryce Południowej. W grudniu 2001 roku samolot ten uległ już wypadkowi na lotnisku w Belo Horizonte w Brazylii, a w listopadzie 2012 roku lądowała awaryjnie w Kazaniu.

MAK badał również katastrofę polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria.

"Izwiestija" przypomniały, że niezmienną przewodniczącą MAK jest Tatjana Anodina, "której syn oraz synowa są głównymi udziałowcami (rosyjskich linii lotniczych) Transaero i która sama kontroluje 3 proc. akcji tej spółki".

"Anodina niejednokrotnie komentowała katastrofy lotnicze posługując się hipotezami i domysłami. Dla przykładu, poinformowała o domniemanych postronnych osobach w kabinie rozbitego samolotu prezydenta Polski (Lecha) Kaczyńskiego" - podaje rosyjska gazeta.

http://niezalezna.pl/50428-niejasne-zad ... spol-laska

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


11 sty 2014, 02:36
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 2082 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 132, 133, 134, 135, 136, 137, 138 ... 149  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: