Teraz jest 07 wrz 2025, 00:02



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 809 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 26, 27, 28, 29, 30, 31, 32 ... 58  Następna strona
Władcy Marionetek... 
Autor Treść postu
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Bolesne uwagi profesora Cieszewskiego o mediach w Polsce. Czy to prawdziwa ocena? Czy rzeczywiście jest z nami aż tak fatalnie?

To było naprawdę mocne uderzenie. Myślę o opinii prof. Chrisa Cieszewskiego o polskich mediach, zaś praktycznie o nas – o polskich dziennikarzach. Czy to prawdziwa ocena? Czy rzeczywiście jest z nami aż tak fatalnie? Wiele wskazuje na to, że opinia prof. Cieszewskiego, choć surowa, choć bolesna, oddaje rzeczywisty stan polskich mediów. Najcięższy zarzut – media kłamią.

Grubo ponad 30 lat temu określenie „media kłamią” było negatywną fotografią okresu PRL. Symbolem tamtych czasów. A jednocześnie kołem napędowym pierwszej rewolucji „Solidarności”. Hasło to jednoczyło olbrzymią część polskiego społeczeństwa, które nie godziło się na dalsze akceptowanie mediów, pełniących faktycznie rolę rządowych kłamców. Zaś w stanie wojennym oszustów, nominowanych przez partię i reżim generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka.

Po przełomie 89 roku wszyscy byliśmy przekonani, że czas kiedy media kłamią odszedł na zawsze wraz z epoką komunizmu. Tymczasem od słynnej afery Rywina na początku naszego wieku, media zaczął toczyć rak fałszu i zakłamania. Jak w dawnych czasach prym zaczęła  wieść telewizja publiczna. Wkrótce dołączyły do niej dwie największe w kraju telewizje prywatne. Królową fałszu została stacja Mariusza Waltera TVN, nie ukrywająca swoich sympatii politycznych. Co może bardziej istotne – antypatii, stanowiącej motor napędowy  kłamstw serwowanych przez dziennikarzy tam pracujących. Oprócz tego obrazkowego grona, rolę fałszerzy i kłamców w coraz większym stopniu opanowały gazety i dziś nie ustępują pod tym względem telewizji. Przesłanką, potwierdzającą  ten stan rzeczy, są przedziwne wędrówki dziennikarzy „michnikowego szmatławca” na państwowe posady w MSZ. Gdzie pełnią funkcje rzeczników ministra, który reprezentuje skrajną postawę niechęci do polityków opozycji. To prawie tak jakby dziennikarstwo stanowiło etap przygotowań do reprezentowania interesów rządu. Już to samo w sobie jest rodzajem groźnej patologii.

Drugi, moim zdaniem, równie ważny zarzut postawiony polskim mediom przez prof. Chrisa Cieszewskiego,  jest ich nieetyczność. Objawia się ona na wielu polach. O jednym z nich mówiliśmy – kłamstwo, manipulacja, rzucanie fałszywych oskarżeń. Innym przejawem nieetycznego postępowania dziennikarzy jest szkalowanie innych ludzi. Wyznających inne poglądy polityczne, odmiennych pod względem światopoglądowym, religijnym. Wielu dziennikarzy przerywa swoim rozmówcom, są wobec nich agresywni, włącznie do ubliżania. Niestety i te wskazane przez prof. Cieszewskiego przywary etyczne są widoczne w naszych mediach.  Niektórzy dziennikarze uznają agresję wobec swoich gości za receptę na dziennikarstwo najwyższych lotów. Gdyby jednak tę zasadę stosowali konsekwentnie wobec wszystkich bez wyjątku. U wielu dziennikarzy rzuca się w oczy dysproporcja w traktowaniu gości. Są nadzwyczaj układni, bliscy lizusostwa wobec ludzi związanych z partią bliską ich sercu, zaś napastliwi na pograniczu braku grzeczności wobec przeciwników politycznych partii, z którą czują się związani. A jeszcze częściej, z którą różnymi nićmi powiązani są ich szefowie, a oni tylko wypełniają postawione przed nimi zadania. Tyle, że nie dziennikarskie, lecz polityczne, biznesowe, towarzyskie.

Powinniśmy być wdzięczni prof. Cieszewskiemu, że te kilka rzeczy powiedział nam wszystkim prosto w oczy. Bo to nie kryzys materialny prowadzi do śmierci polskiego dziennikarstwa, lecz grzechy wytknięte nam przez człowieka, mającego te przewagę nad nami, że ma możliwość porównania polskich mediów z wieloma innymi na świecie. I możemy być pewni - życzliwego Polsce.

http://wpolityce.pl/artykuly/65603-jerz ... k-fatalnie

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Tekst nie o katastrofie smoleńskiej. Tekst o mediach. "Kto jest członkiem tej medialnej orkiestry?"

Ten tekst nie będzie o katastrofie smoleńskiej, nie będzie o wyjaśnianiu przyczyn tej tragedii ani o zespole Macierewicza czy profesorze o nazwisku Rońda. Ten tekst będzie o mediach, które zabierają głos w sprawie katastrofy, wyjaśniania jej przyczyn, w sprawie zespołu i profesora.


Profesor Rońda coś powiedział. Powiedział dwa razy i te wypowiedzi były niespójne. Były sprzeczne wobec siebie nawzajem, nieprawdziwe (przynajmniej jedna z nich), kłamliwe (przynajmniej jedna z nich). Profesor Rońda sam ujawnił, że wcześniej powiedział nieprawdę. Ujawnił, że była to manipulacja, której celem było coś innego niż przekazanie mediom i opinii publicznej znanych sobie faktów i hipotez.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że profesor Rońda był przed tymi dwoma wypowiedziami określany przez media „głównego nurtu” jako osoba niewiarygodna, niekompetentna, nie posiadająca kwalifikacji, a ponadto uczestnicząca w przedsięwzięciu politycznym i propagandowym służącym nie merytorycznemu wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej, a partykularnym interesom opozycyjnej do władzy partii politycznej. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że poprzednie analizy i wypowiedzi profesora Rońdy nie spotykały się z większym zainteresowaniem mediów „głównego nurtu”, nie były masowo cytowane i komentowane przez publicystów zajmujących się katastrofą smoleńską.

Co zatem się stało, że jedna krótka wypowiedź profesora Rońdy na antenie Radia Maryja i TV Trwam spowodowała taki rezonans społeczny wywołany zmasowaną i skoordynowaną ofensywą medialną przeprowadzoną w dziesiątkach gazet, rozgłośniach radiowych i programach telewizyjnych? Dlaczego ta pojedyncza, nierozsądna i nieuczciwa wypowiedź obudziła całą orkiestrę (w takich sytuacjach mawia się, że głos bywa „zorkiestrowany”) i skłoniła ją do frontalnego i bardzo spektakularnego ataku?

Wydaje się, że tą przyczyną nie mógł być fakt zmiany zdania, manipulacji bądź kłamstwa profesora, bowiem - według mediów „głównego nurtu” - ów profesor wcześniej nie był rzetelny i uczciwy, prace zespołu w którym uczestniczy nie były rzetelne i uczciwe, a partia, która patronuje tym pracom nie jest rzetelna ani uczciwa, a więc nie nastąpił żaden zwrot obniżający rangę profesora czy komisji, w której się udziela.

Powyższa analiza prowadzi do ciekawej refleksji. Od wielu miesięcy prace „zespołu Macierewicza” są dyskredytowane i ośmieszane przez media „głównego nurtu”, a członkowie traktowani z pobłażliwością lub pogardą. Od wielu miesięcy odmawiano „zespołowi” prezentowania jego tez i wniosków w mediach „głównego nurtu”, a w zamian wybiórczo cytowano wyimki z ich prac i dokumentów przez nich tworzonych i przeważnie robili to w mediach „głównego nurtu” nie członkowie „zespołu”, ale przedstawiciele tych mediów, ewentualnie prezentowano uprzednio nagrane wypowiedzi członków „zespołu”, które następnie komentowali nieprzychylni im publicyści i politycy.

Medialna kariera jednej nierozsądnej lub kłamliwej wypowiedzi profesora Rońdy może również świadczyć o tym, że liczne poprzednie jego wypowiedzi były rozsądne i prawdziwe. Co prawda wiele z nich kłóciło się z oficjalną wersją dotyczącą katastrofy smoleńskiej, ale takiego zainteresowania nie wzbudzały, więc jednak coś je różniło od tej ostatniej – nagłaśnianej przez medialną „orkiestrę”.

Kto bierze udział w tej medialnej ofensywie po drugiej wypowiedzi profesora Rońdy; kto jest członkiem tej medialnej „orkiestry”?

Przodują w tym papierowe i elektroniczne media, które od początku wykazały się dwoma charakterystycznymi zachowaniami:

Pierwsze z tych zachowań to bezkrytyczne głoszenie, że państwowe zespoły, komisje i instytucje powołane do wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej pracują dobrze, sprawnie i kompetentnie, a wszelkie nieścisłości czy braki w ich pracy wynikają z przyczyn obiektywnych, zewnętrznych i niemożliwych (lub trudnych) do skorygowania. Konsekwencją takiego widzenia rzeczywistości jest krytykowanie a priori wszystkiego, co robią osoby i środowiska mające odmienne zdanie oraz osoby i środowiska głoszące odmienne tezy i wnioski od prezentowanych przez państwowe komisje i instytucje.

Drugą cechą tych mediów jest prezentowanie opinii publicznej licznych niesprawdzonych, niewiarygodnych lub kłamliwych informacji i „dowodów” dotyczących przygotowań do prezydenckiego lotu, samego lotu do Smoleńska i mającej tam miejsce katastrofy oraz jej wyjaśniania. Przykładów jawnych kłamstw jest wiele, a przytoczę tylko te najbardziej spektakularne, jak „cztery podejścia do lądowania”, „pijany generał” czy „kłótnia generała Błasika z kapitanem Protasiukiem na płycie lotniska” nagrana rzekomo kamerą przemysłową. michnikowy szmatławiec, która na swoich łamach w ostatnich dniach wiele tekstów poświęciła profesorowi Rondzie, sama nie kwapi się ani do ujawnienia wspomnianego nagrania, ani ujawnienia wypowiedzi, które jakoby można odczytać z ust kłócących się pilotów. Powód tego jest „arcyboleśnie prosty”: takich nagrań nigdy nie było, a sążniste artykuły na ten temat to było zwykłe okłamywanie opinii publicznej przez gazetę, której „nie jest wszystko jedno” i zapewne michnikowy szmatławiec obecnie bezkompromisowo „demaskuje” i „obnaża” kłamstwa profesora Rońdy, bo „nie jest jej wszystko jedno”.

W obśmiewaniu i dyskredytowaniu profesora Rońdy przoduje również czołowe pióro III RP (a wcześniej PRL) Janina Paradowska, która popisała się, w rozmowie z posłem PiS Dudą, wyjaśnieniem, dlaczego w czaszce ŚP. Anny Walentynowicz podczas ekshumacji znaleziono gumowe rękawiczki. Otóż według Janiny Paradowskiej mogły one służyć Rosjanom do... „oznaczenia ciała”! Tej pani również „nie jest wszystko jedno”, więc jej udział w medialnej orkiestrze jest zrozumiały. Przykłady kłamstw i manipulacji dotyczących katastrofy smoleńskiej można mnożyć, bo „nie jest wszystko jedno” większej ilości publicystów, rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych.


Owe nierzetelności, manipulacje i zwykłe dziennikarskie kłamstwa mają niejednokrotnie większy ciężar gatunkowy od nieścisłości (kłamstwa) zawartego w wypowiedzi profesora Rońdy, a traktującego o wysokości na którą zniżył się prezydencki samolot w dniu 10.04.2010 r., bowiem w historii lotnictwa nie było przypadku, by samolot rozbił się z powodu obniżenia wysokości lotu zarówno poniżej 100 metrów (jak mówił profesor w TVP), jak i poniżej 60 metrów nad ziemią (jak mówił w TV Trwam), bowiem samolot zawsze rozbija się na wysokości 0 metrów, czyli na wysokości równej powierzchni ziemi. Jeśli jednak samolot rozbija się z powodu przeszkody, która znalazła się na trasie jego lotu, to ta przeszkoda musi być wyższa lub co najmniej równa wysokości, na której znajduje się lecący samolot, jednak dendrolodzy nie zaobserwowali brzóz o wysokości ani 100, ani nawet 60 metrów. Zatem nierzetelna (kłamliwa) wypowiedź profesora Rońdy była tylko i wyłącznie nierzetelną (kłamliwą) wypowiedzią nie mającą żadnego praktycznego znaczenia w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej, a ponadto nie mogła obniżyć wiarygodność profesora, który już wcześniej był „niewiarygodny” (podobnie jak „niewiarygodny” był cały „zespół parlamentarny” i „komisja Macierewicza oraz partia im patronująca).

Z jakiego zatem powodu nagły, skoordynowany („zorkiestrowany”) atak mediów na profesora Rońdę, całą komisję Macierewicza i partię, która patronuje jej pracom, po wypowiedzi profesora Rońdy? Odpowiedź jest „arcyboleśnie prosta”: Większość tez i konkluzji „sekty smoleńskiej” odmiennych od oficjalnych tez i konkluzji prezentowanych przez Komisję Anodiny, Komisję Millera czy Zespół Laska nie jest w tak skoordynowany i frontalny sposób krytykowana i obśmiewana, nie uwypukla się ich i nie cytuje do znudzenia w mediach, bowiem nie są one jednoznacznie i bezdyskusyjnie nieprawdziwe czy niewiarygodne. Większość tez i konkluzji prezentowanych przez „zespół parlamentarny” i „komisję Macierewicza” jest wiarygodna lub przynajmniej prawdopodobna, a zatem trudno w sposób skuteczny z nimi walczyć, walczy się więc z ich fragmentami, cytatami, luźnymi interpretacjami.

I tu profesor Rońda dał mediom „głównego nurtu” prezent – powiedział coś, co bezdyskusyjnie jest manipulacją lub ewidentną nieprawdą (kłamstwem), a więc media „którym nie jest wszystko jedno” korzystają z okazji i nieustannie włączają funkcję REPLAY.


PS. Kilka cytatów z ostatnich godzin dotyczących „zespołu Macierewicza”:

1. „Z Sejmu nie powinny wychodzić nieprawdziwe informacje” – poseł Platformy Obywatelskiej Małgorzata Kidawa-Błońska (rynszTOK FM);
2. „Byłem zszokowany wypowiedzią profesora Rońdy” – prof. Kleiber (Radio Zet);
3. „Kaczyński musi odwołać Macierewicza z zespołu z powodu kłamstwa” – poseł Platformy Obywatelskiej do PE Jacek Protasiewicz.

A teraz pytanie: Kiedy premier rządu RP Donald Tusk odwoła wicepremiera Jacka Vincenta Rostowskiego za jego „pomyłkę” o 24 mld zł przy konstruowaniu budżetu na 2013 r.?

http://wpolityce.pl/artykuly/65201-teks ... -orkiestry

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Decydujące starcie

Zmagania o odkrycie rzeczywistego przebiegu katastrofy smoleńskiej trwają już ponad 3,5 roku. Związane z tą walką wydarzenia z ostatnich tygodni układają się w niepokojąco logiczną całość – mamy do czynienia z profesjonalną operacją polityczno-propagandową, która ma podważyć kompetencje i unieważnić wyniki pracy niezależnych naukowców badających katastrofę.


Celem bezpośrednim tych działań było zapewne niedopuszczenie do świadomości społecznej potencjalnie przełomowego odkrycia prof. Chrisa Cieszewskiego, które miało być ogłoszone podczas II konferencji smoleńskiej. Sygnałem do rozpoczęcia przygotowania artyleryjskiego przed konferencją był artykuł Agnieszki Kublik z „michnikowego szmatławca”, który powstał wspólnymi siłami Kublik i prokuratury wojskowej. Autorce udostępniono tajne zeznania ekspertów współpracujących z zespołem Antoniego Macierewicza.

Ofensywa emocji

„»Sklejałem modele samolotów«. »Widziałem wybuch w szopie«. »Latając samolotami, oglądam skrzydła«. Eksperci Macierewicza przedstawili w prokuraturze swe kompetencje” – tak zaczynała się osławiona „kublikacja”, ośmieszająca niezależnych naukowców.

Stanowiła ona jednak tylko punkt wyjścia zmasowanej ofensywy propagandowej, w której wzięły udział wszystkie media mainstreamu. Przez wiele dni z ekranów TVN, Polsatu i TVP, z programów Tomasza Lisa i Moniki Olejnik, z łamów większości dzienników i tygodników, z największych portali internetowych i stacji radiowych płynął jednobrzmiący przekaz, którego zadaniem było wykształcenie w odbiorcach odruchowej reakcji niechęci wobec naukowców badających katastrofę. Przy czym warto podkreślić, że był to przekaz jedynie w minimalnym stopniu oparty na informacjach. Bazował przede wszystkim na rozbudzanych coraz bardziej – głównie przy użyciu takich narzędzi jak kpina i szyderstwo – emocjach.

Oczywiście media niezależne szybko zareagowały, demaskując nadużycia i manipulacje używane w tej kampanii przez stronę prorządową. Problem jednak polega na tym, że wszystkie one, i to razem wzięte, od telewizji Republika i TV Trwam począwszy poprzez Radio Maryja, a skończywszy na pismach, takich jak „Gazeta Polska” czy „wSieci”, docierają łącznie do nie więcej niż trzech milionów odbiorców. Znaczna większość, czyli pozostałe ponad 20 milionów dorosłych Polaków, otrzymuje informacje wyłącznie z mediów mętnego nurtu.

„Odpalenie” prof. Rońdy


Te infantylnie brzmiące cytaty, za pomocą których tak łatwo było wyśmiać niezależnych ekspertów, zostały wyjęte z zeznań m.in. prof. Jacka Rońdy. Tego samego, który tuż przed II konferencją smoleńską ogłosił, że skłamał i konfabulował, wypowiadając się kilka miesięcy wcześniej w TVP.

Ten nieoczekiwany coming out prof. Rońdy dał prorządowym mediom idealny wręcz materiał do kolejnej kampanii, podczas której użyto jego „blefu” w charakterze kija bejsbolowego przeciwko wszystkim ekspertom zespołu parlamentarnego, podważając ich kwalifikacje, prawdomówność i wiarygodność. Co więcej, moment jego wypowiedzi sprawił, że fala publikacji nią wywołanych dokładnie nałożyła się na samą II konferencję smoleńską. W tej sytuacji odkrycie prof. Cieszewskiego, że pancerna brzoza była złamana już przed katastrofą, rozbijające w pył raporty Anodiny i Millera, mogło być łatwo zakwestionowane i zdeprecjonowane jako „kolejny blef skompromitowanych pseudoekspertów”.

Taki właśnie ton przekazu dominował po konferencji, która zresztą de facto nie była niemal w ogóle w mainstreamie relacjonowana. Merytorycznych informacji na temat jej przebiegu w głównych mediach po prostu niemal nie było. Wystarczy powiedzieć, że w depeszy PAP, która miała być sprawozdaniem z konferencji, większość miejsca zajmowały krytyczne wobec niej wypowiedzi członków zespołu Macieja Laska, a nie informacje o ogłoszonych wynikach badań.

Zresztą depesza została opublikowana – niezgodnie z panującymi w agencji informacyjnej zasadami – dopiero pod koniec pierwszego dnia konferencji, i również dopiero wówczas w większości mediów prorządowych zaczęły się pojawiać pierwsze informacje na jej temat. Natomiast referat prof. Cieszewskiego, który w normalnych warunkach stanowiłby breaking news i pojawiłby się natychmiast na paskach w telewizji, z początku został przez mainstream całkowicie przemilczany. Zaczęto o nim mówić dopiero następnego dnia, łącząc go od razu z negatywnymi opiniami zespołu Laska, zarzucającymi prof. Cieszewskiemu pomylenie brzozy z workami na śmieci.

Szok profesora

Kampania mająca wyeliminować z publicznego dyskursu naukowców uczciwie badających katastrofę smoleńską trwa. Włączył się do niej nawet osobiście Donald Tusk, który oskarżył polityków PiS o „zrobienie ze sprawy smoleńskiej rzeczy strasznej” i zapowiedział wystąpienie na temat śledztwa smoleńskiego.

Anomalie medialnego systemu III RP powodują, że mainstream może w decydującej mierze kształtować opinię publiczną. Gdy zamiast konfrontacji argumentów mamy kpiny i szyderstwa, a wpajane milionom ludzi emocjonalne hasełka, takie jak „parówki” i „puszki”, zastępują fakty, możemy jednak mówić raczej o psychologicznym warunkowaniu odbiorców niż rzetelnym informowaniu.

Najlepiej widać to było podczas słynnej audycji Polsatu z udziałem prof. Cieszewskiego. Nieobeznany z życiem politycznym III RP profesor zareagował na agresywne, przypominające stylem Białoruś lub putinowską Rosję, ataki dziennikarza, jak człowiek z cywilizowanego kraju, który znalazł się w barbarzyńskim otoczeniu, gdzie łamane są elementarne normy i zasady przyjęte w demokracji. „Uważam – mówił – że kultura dyskusji jest bardzo niska. Przerywanie – bardzo częste, ubliżanie – bardzo częste, nie wysłuchuje się argumentów, napada się na ludzi i się ich szkaluje”. Niestety, dla większości Polaków te zachowania przestały już być szokujące.

Wolne media

Zwarty front propagandowy, którego elementem jest również Maciej Lasek i jego współpracownicy, zatrudnieni jak wiadomo w Kancelarii Premiera, do pewnego stopnia osiąga swój cel – duża część społeczeństwa jest rzeczywiście zdezorientowana w sprawie Smoleńska. Z aktualnego sondażu wynika, że aż 45 proc. Polaków nie jest w ogóle w stanie powiedzieć, czyje „wyjaśnienia dotyczące katastrofy smoleńskiej bardziej przekonują”. Natomiast 41 proc. badanych przyznaje, że przekonują ich raporty Millera i MAK, a zespołowi parlamentarnemu wierzy 14 proc. pytanych. Ta ostatnia grupa pokrywa się zapewne w dużej mierze z tymi trzema milionami Polaków, którzy mają dostęp do informacji z mediów niezależnych. To od ich rozwoju, od zwiększenia oglądalności telewizji Republika i wejścia na multipleks TV Trwam, od wzrostu zasięgu prasy i portali niezależnych, zależeć będzie ostateczny wynik walki o obecność prawdy o Smoleńsku w świadomości społecznej.

http://niezalezna.pl/47713-decydujace-starcie

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


03 lis 2013, 21:56
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Władcy Marionetek...
Tajemniczy majątek posłanki PO

W oświadczeniach majątkowych z 2005 r. posłanki PO Bożenny Bukiewicz w odstępie zaledwie kilku miesięcy pojawiły się nowe nieruchomości warte pół miliona złotych.
– Przeoczyłam je – tłumaczy posłanka.

Jak ustaliła „Codzienna", w oświadczeniach posłanki takich „przeoczeń" jest więcej.

Bożenna Bukiewicz w ostatnich wyborach partyjnych po raz kolejny wygrała i została szefową lubuskiej PO na trzecią kadencję. Stało się to mimo oskarżeń wobec jej stronników o korupcję w nieruchomościach i o nepotyzm oraz mimo wsparcia, jakiego udzielił rząd jej konkurentowi, wiceministrowi spraw wewnętrznych Marcinowi Jabłońskiemu. Posłanka w partii nazywana jest „Baronessą" lub „BiBi", w latach 2002–2005 była radną Rady Miasta Zielona Góra, od 2005 r. do dzisiaj jest posłanką Platformy Obywatelskiej, a od dwóch lat wiceprzewodniczącą klubu parlamentarnego tej partii. Jak udało się nam ustalić, szefowa lubuskiej PO w sześć miesięcy wzbogaciła się o nieruchomości warte ponad 500 tys. zł. Tak przynajmniej wynika z dwóch oświadczeń majątkowych Bukiewicz – przed i po wyborach parlamentarnych 2005 r.

Posłanka w rozmowie z „Codzienną" tłumaczy fakt pojawienia się cennych nieruchomości przeoczeniem.
– Gdy tylko się zorientowałam, oświadczenia zostały uzupełnione – powiedziała Bożenna Bukiewicz. Posłanka tłumaczy pomyłką fakt niewpisania jednego lokalu i dwóch gruntów w swoich oświadczeniach majątkowych.

Sprawdziliśmy dokumenty i okazało się, że taki „błąd" miał miejsce również w okresie przed i po wyborach parlamentarnych 2007 r. W oświadczeniu złożonym pod koniec kadencji zabrakło informacji o działce rolnej o powierzchni ok. 6 tys. mkw. o wartości 32,5 tys. zł. Bukiewicz pod koniec grudnia 2007 r. złożyła korektę w tej sprawie do sekretariatu marszałka Sejmu.
Miesiąc temu inna posłanka, Bożena Sławiak (konkurentka Bożenny Bukiewicz), w liście do przewodniczącego PO Donalda Tuska zarzuciła jej stronnikom, że przed regionalnymi wyborami składali terenowym działaczom propozycję zakupu działek Agencji Nieruchomości Rolnej. Tej samej agencji, w której pracuje mąż posłanki Mirosław Bukiewicz, a zatrudnił go Tomasz Możejko – dyrektor ANR w Gorzowie Wielkopolskim, przewodniczący sejmiku i zaufany człowiek Bożenny Bukiewicz.

Donald Tusk po otrzymaniu listu od Bożeny Sławiak, w którym pojawiła się informacja na temat zarzutów o korupcję, nie zawiadomił prokuratury.
List trafił do tygodnika „Syfilisweek", który opublikował jego treść 15 października 2013 r.


Opinie użytkowników

Q | 06.11.2013 [16:57].
nie róbmy polityki róbmy przekręty. Lemingi płacą

stańczyk | 06.11.2013 [17:17].
"Kruk krukowi oka nie wykole". Jesli Tusk "jedzie na tym samym wozie" to przecież ujawniając innych przekręty musiał by się przyznać do własnych!!.
 
Polka | 06.11.2013 [17:05].
Tepy wyborca PO wybiera sobie własnego zlodzieja. To są dopiero głaby, wybieraja po to aby ich okradali i poniżali.

   andrzej | 06.11.2013 [16:17].
wiadomo pół miliona w te czy w te to nic takiego ale jak ku*wa się pomylę o 8 groszy w picie to żyć nie dają

radny | 06.11.2013 [16:04].
loj tam loj tam co to 500 tys dla takiej poslanki takich poslanek z PO PSL SLD TO NA TONY-sawicka sadzi sie o zwrot lapowek jakie dostala ,chce 30 l gorzaly zlotego pierscionka 120 tys kasy ,zwrotu cnoty od Agenta Tomka.
  
Iwona | 06.11.2013 [16:39].
A może to ma jakiś związek... Zielona góra to również korzenie Lisa- polecam tekst http://yarrok.blogspot.com/2013/06/toma ... czyli.html
Mozna zrozumieć klimat tego miasta

CD | 06.11.2013 [17:03].
Widziałem.... W Zielonej Górze jest niewielkie osiedle, otoczone wysokim eleganckim murem. W środku niemniej eleganckie wielometrażowe wille. Dla "złagodzenia tego widoku" wyeksponowano tablicę, na której jest napis, że to to - nie wiadomo co, jest na cześć Czesława Niemena. Pytam, co jest na cześć Niemena - ten wysoki mur? Te luksusowe wille? Ściema, nic więcej! Mieszkańcy Zielonej Góry powiadają, że za tym wysokim murem osiedliła się czerwona burżuazja - jako, że nie milkną tam jeszcze echa piosenki o czerwonej jarzębinie.Kolor się zgadza! No to PO jarzębiaczku, cyk!

1patriot | 06.11.2013 [17:03].
Czy uda sie wogole tych bandziorow i zlodzieji PO-wskichrozliczyc, czy POzostanie jeszcze cos dla Polakow?


Ola | 06.11.2013 [17:03].
Kanciara, skąd ty masz takie pieniądze? Co na to Urząd Skarbowy? Siedzi i nic nie robi, tak? Bo PO rzadzi, to i sami kombinuja w tych US. Tak to wyglada.

MAC | 06.11.2013 [17:11].
W czym nasze kochane władze mają problem. Sprawdzić majątek i udokumentowane dochody pani posłanki oraz zakupione dobra. Wyjdzie dokładnie ile pani dołożyła do interesu z lewych pieniędzy. Czy to takie trudne?



http://niezalezna.pl/47979-tajemniczy-m ... oslanki-po

Żeby nam (POpaprańcom) żyło się lepiej.

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


Ostatnio edytowano 06 lis 2013, 17:45 przez kominiarz, łącznie edytowano 4 razy



06 lis 2013, 17:37
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Żałosna prowokacja TVN24. Manipulują wypowiedziami posłów PiS

TVN24 posuwa się do coraz ordynarniejszych prowokacji i kłamstw na temat działalności zespołu kierowanego przez posła Antoniego Macierewicza. Tym razem – w zapowiedzi programu „Tak Jest” – zmontowali wypowiedzi trzech polityków PiS w taki sposób, jak gdyby krytykowali działalność zespołu. – To skrajna nieuczciwość. Będziemy protestowali – mówi portalowi niezalezna.pl poseł Zbigniew Kuźmiuk, jedna z ofiar dziennikarskiej manipulacji.

 
„Tak Jest” to program Andrzeja Morozowskiego (równie apolitycznego jak inna TVN-owska gwiazda Jarosław Kuźniar), który emitowany jest w dni powszednie o godzinie 18.00. Na antenie TVN24 często pojawiają się „reklamówki” zapowiadającej audycję. Nie są tej samej treści.
 
Dzisiaj około południa pojawiła się kolejna. Skandaliczna i będąca obrzydliwą manipulacją. Mająca sugerować, że politycy Prawa i Sprawiedliwości są krytyczni wobec działań zespołu parlamentarnego wyjaśniającego okoliczności katastrofy smoleńskiej.
 
Najpierw na ekranie pojawia się poseł Ryszard Czarnecki, który mówi: „Oczywiście, że zespół, który kieruje minister Macierewicz rozwiązać się nie powinien”.
 
Chwilę później poseł Mariusz Błaszczak stwierdza: „mamy zespół, który nie wyjaśnia przyczyn katastrofy, tylko to jest zespół ludzi wynajętych do propagandy”.

I na koniec poseł Zbigniew Kuźmiuk: „to jest zachowanie moim zdaniem absolutnie antydemokratyczne”.
 
Poseł Kuźmuk od reportera portalu niezalezna.pl dowiedział się w jaki sposób jego wypowiedź została wykorzystana na antenie TVN24. Nie ukrywał oburzenia.
 
- Wykorzystywanie wyrwanej z kontekstu wypowiedzi w całkowicie innej sprawie jej skrajną nieuczciwością. Poinformuję przewodniczącego Błaszczaka o sytuacji i jeśli ten materiał będzie jeszcze wykorzystywany, to wyślemy ostry protest do stacji telewizyjnej – powiedział portalowi niezalezna.pl. – Nigdy w taki sposób nie wypowiadałem się o zespole posła Macierewicza. Gdyby nie jego praca, to prokuratura już nic nie robiłaby w sprawie katastrofy smoleńskiej – dodaje.

Poseł Czarnecki także nie ma wątpliwości: "użycie mojej wypowiedzi w innym kontekście jest manipulacją i nie powinno to się zdarzyć".

- Zwłaszcza, że powiedziałem, iż zespół dalej powinien funkcjonować. Szkoda, że do tego doszło. Manipulacja grubymi nićmi szyta i to wyraźnie widać - mówi polityk Prawa i Sprawiedliwość. - Dobrze, że to nagłaśniacie. Ujawnianie takich sytuacji przez niezależne media być może spowoduje, że niektórzy dziennikarze TVN czy innych stacji będą starali się przestać funkcjonować jak tuby propagandowe rządu - podkreślił.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Publikujemy list otwarty A. Macierewicza do redakcji „Rzeczpospolitej”. Padają mocne słowa

Pan Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, opublikował w dniu Wszystkich Świętych tekst, który nie może być przemilczany, a tym bardziej nie powinien zostać zapomniany. Tekst, który przejdzie do historii hańby dziennikarstwa polskiego.


Pan Chrabota, powołując się na przyjaźń z czterema ofiarami tragedii smoleńskiej, na znajomość ich poglądów i przekonań, pisze: „najbardziej boli, że sami nie macie głosu w swojej sprawie, że decydują za was jacyś rozhisteryzowani pełnomocnicy, mecenasi, eksperci, samozwańczy profesorowie, awanturnicy, polityczni cwaniacy”.

W ten sposób Chrabota także w imieniu ofiar potępia działania mające doprowadzić do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, żąda zaprzestania dalszych badań, a raport Millera uznaje za jedyny wiarygodny dokument opisujący przyczyny i przebieg tragedii.

Czy pan Chrabota pomyślał o rodzinach tych, których pochowano w cudzych grobach? Syn i wnuk Ani Walentynowicz do tej pory nie mają pewności, gdzie spoczywa ich matka i babcia. Czy pomyślał o żonie przywoływanego przez siebie Sławomira Skrzypka, prezesa Narodowego Banku Polskiego, która przed tygodniem zaledwie w imieniu rodzin ofiar smoleńskich odczytywała list w obronie zespołu parlamentarnego i współpracujących z nim ekspertów? Czy pomyślał o Ewie Błasik i jej dzieciach, które po dziś dzień czytają w raporcie Millera, że to gen. Błasik jest współodpowiedzialny za tę katastrofę, bo w ostatnich sekundach wydawał komendy w kokpicie, a swoją obecnością „pośrednio wywierał nacisk na pilotów”? Czy pomyślał o rodzinach mjr. Arkadiusza Protasiuka, ppłk. Roberta Grzywny, por. Artura Ziętka, chor. Andrzeja Michalaka, których raport Millera oskarża o spowodowanie śmierci całej polskiej elity wraz z prezydentem Polski? I wreszcie – czy pomyślał o rodzinie prezydenta Kaczyńskiego, oskarżanego o wymuszenie lądowania samolotu w Smoleńsku?

A przecież redaktor Chrabota musi mieć świadomość, że wszystkie te zarzuty i tezy raportu Millera, które chce uczynić na zawsze pewnikami, są fałszywe. Musi wiedzieć, że gen. Błasika nie było w kokpicie i że nie wydawał on żadnych komend, musi wiedzieć też, że piloci nie lądowali, lecz uciekali z pułapki, w którą zostali wciągnięci fałszywymi komendami rosyjskich kontrolerów, musi wiedzieć, że przyczyną katastrofy nie była pancerna brzoza. I musi wiedzieć redaktor Chrabota, że to właśnie piętnowani przezeń pełnomocnicy, mecenasi, eksperci i profesorowie są dziś jedynymi, którzy mimo prześladowań i medialnych kalumnii docierają do prawdy o tej tragedii i bronią wciąż oczerniane ofiary smoleńskie.

Pan Chrabota nie tylko sam kłamie – domaga się także statusu nietykalności dla kłamstwa smoleńskiego.
Jego artykuł nie jest obroną spokoju zmarłych. Ten tekst jest przyzwoleniem na dalsze atakowanie ofiar i ma zapewnić bezkarność odpowiedzialnym za tragedię smoleńską. I dlatego redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” już zawsze będzie wymieniany wśród tych, którzy zawód dziennikarza przekształcają w służbę złu.

http://niezalezna.pl/47875-publikujemy- ... ocne-slowa

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


06 lis 2013, 23:27
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Sku.wysyństwo zdrajców z Patologii Obywatelskiej na bezbronnych dzieciach.
Nawet tu dzicz platfusowa nie ma zahamowań.


Medialny atak na akcję „Ratuj Maluchy". Jak dziennikarze mainstreamu atakują rodziców

W ciągu ostatnich dwóch tygodni mainstreamowe media bezprecedensowo i w ostry sposób zaatakowały organizatorów akcji „Ratuj Maluchy". Nawet dzisiaj Jarosław Kuźniar zaatakował tuż przed głosowaniem inicjatorkę akcji - Karolinę Elbanowską.


Oto fragment rozmowy:
Elbanowska: - Słyszał pan o raporcie NIK?
Kuźniar: - Słyszałem, to są 32 szkoły na kilkanaście tysięcy.
Elbanowska: .: - Ale niech pan nie żartuje! To są badania!
Kuźniar:  - No tak, 32 szkoły na kilkanaście tysięcy...
Elbanowska: - Ale to, co wy publikujecie, to jest manipulacja!
Kuźniar: - Manipulacją jest to, co pani robi...

Po tym jak Kuźniar ciągle przerywał zdanie Elbanowskiej, ona wstała i zamierzała wyjść ze studia. Ostatecznie dokończyła rozmowę.

„Zastanawiam się, kto będzie ratował polskie maluchy przed Elbanowskimi. […] Idzie w praktyce o coś znacznie większego – o powrót do szkoły PRL-owskiej z ośmioma klasami i z wychowaniem kościelno-religijnym" - pisał w "Newsweeku" Tomasz Lis.

„Ich [Elbanowskich] stowarzyszenie wykonało potwornie złą robotę, strasząc rodziców i pośrednio dzieci – strasząc je szkołą. Będzie się to odbijało w przyszłości, może przez wiele lat" – to Dorota Zawadzka (Superniania), Onet.pl.

„Być może gdyby państwo Elbanowscy nie rozpoczęli swojej akcji »Ratuj Maluchy«, ludzie nie czuliby się zdezorientowani, a MEN nie ulegałoby naciskom i nie przesuwało o kolejne lata terminu wprowadzenia reformy" – pisała Marta Wroniszewska, Wysokieobcasy.pl.

A Krystyna Kofta pisała w natemat.pl: „Elbanowscy na Elbę. Czy milion ludzi podpisanych pod ratowaniem maluchów chce naprawdę tej elbanowskiej ideologii?".

Także dzisiaj rodzice walczący o prawo do decydowania o swoich dzieciach spotkali się z atakami. Karolina Elbanowska, która rano była gościem w programie Jarosława Kuźniara, chciała wyjść z programu, gdyż dziennikarz wciąż jej przerywał. Kuźniar posuwał się też do oskarżeń, mówiąc, że "manipulacją jest to, co pani robi"...

Agnieszka Gozdyra z Polsat News napisała zaś po głosowaniu: "Maluchy uratowane przed Elbanowskimi".

http://niezalezna.pl/48061-medialny-ata ... a-rodzicow

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Akcja „Ratujmy Maluchy". Atak na obrońców sześciolatków

Zaangażowali się w obronę sześciolatków, których Ministerstwo Edukacji Narodowej chce wepchnąć do nieprzygotowanych szkół, i stali się obiektem zmasowanego ataku. Do akcji wkroczyły państwowe instytucje oraz media głównego nurtu.


Rząd Donalda Tuska wytoczył ciężkie armaty przeciw osobom zaangażowanym w przygotowanie projektu referendum edukacyjnego, które jest wymierzone m.in. przeciw obligatoryjnemu wysyłaniu sześciolatków do pierwszej klasy. Donald Tusk organizuje konferencje na temat rodziny, choć wcześniej szczególnie nie przejmował się tą problematyką. Minister edukacji jeździ po Polsce i opowiada o tym, jak wspaniale szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków.

Od czasu wystąpienia w Sejmie Tomasza Elbanowskiego jako przedstawiciela inicjatorów referendum edukacyjnego do fundacji i stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców napływają masowo mejle, w których dyrektorzy szkół przekonują, że ich placówki są doskonale przygotowane do przyjęcia maluchów. Często robią to nieudolnie, bo w przypływie szczerości sami wskazują na „niedociągnięcia".

W zjadliwych atakach na Karolinę Elbanowską i jej męża ze stowarzyszenia i fundacji Rzecznik Praw Rodziców przodują media głównego nurtu. To nie powinno dziwić – w pierwszej połowie tego roku zarobiły kilka milionów złotych na reklamach MEN-u, które miały przekonać rodziców, by posłali swoje sześcioletnie dzieci do pierwszej klasy.

http://niezalezna.pl/47996-akcja-ratujm ... sciolatkow

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Elbanowscy contra PRL-bis

Do furii doprowadza mnie prymitywny komunał, wciąż słyszany w polskiej debacie publicznej, który brzmi: „Bo Polacy to nie mają społeczeństwa obywatelskiego, nie to co ten Zachód!”.


Dziś odbyło się głosowanie w Sejmie nad referendum w sprawie obowiązku posyłania 6latków do szkół. Elbanowscy zebrali milion (!!!!) podpisów, zmuszając tym samym Sejm do podjęcia debaty. Zmuszając do działania ten parlament zdominowany przez sitwę bezkarnych kolesi. To jest coś.

Oczywiście dzięki głosom posłów Platformy – a jakże- Obywatelskiej oraz PSL-u nie będzie referendum. Kolejny projekt obywatelski trafi do kosza... Kolejny raz władza, licząca łącznie niewiele ponad dwustu posłów, z pogarda zdeptała inicjatywę miliona obywateli.

Oczywiście za kilka dni wystąpi premier Tusk i ze smutkiem stwierdzi, że w Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego z winy... Opozycji. Ale potem doda, że Europa nas chwali i jest szansa na zmianę. Oczywiście po kilku dniach odpowiednio „europejskie” i „obywatelskie” fundacje potwierdzą tę przykrą diagnozę a ich reprezentanci, ze Smolarem i podobnymi mu liberałami na czele, znów będą wylewać łzy nad niedojrzałością polskiego społeczeństwa... Które nie jest obywatelskie. I patrzeć z nadzieją i miłością na zachodnie instytucje.

Można byłoby właściwie tylko samemu zapłakać nad tą krainą absurdu ale... Zebrano milion podpisów! To wspaniałe. Poprawia humor. A przy okazji jak na dłoni widać, wokół jakich wartości buduje się dziś w Polsce społeczeństwo obywatelskie. No i komu ono nie pasuje.

Zresztą problemem nie jest tu sama władza. Czy możemy dziwić się zgrai kolesi, przerażonych konsekwencjami, które czekają ich gdy stracą rządy, że bronią się jak mogą? Każda władza posiada tego typu dynamikę. Gorsi są inni. Usłużni dziennikarze, durni pomagierzy, żenujący klakierzy, pseudo autorytety, na zawołanie szczekające w stronę, którą wskaże im salon. To nie władza wrzuca nas momentami w PRL-bis – ale to środowisko. Lisy, Wołki, Kuźniary i ich klony. Warto pamiętać, że o ile władzę można zmienić, to ich się już nie da. Że oni pozostaną, nawet jak upadnie PO. I będą wyczekiwać kolejnej formacji, której oddadzą swoje „usługi”. Ten tłum lisów można ograniczyć tylko jednym – poważnymi zmianami na poziomie systemowym – szczególnie w warstwie koncesji medialnych.

Ale warto pamiętać jedno. Kuźniarów i Lisów są może setki, może tysiące. A ludzi popierających Elbanowskich? Miliony.

http://niezalezna.pl/48064-elbanowscy-contra-prl-bis

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


10 lis 2013, 19:39
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Prof. Chris Cieszewski dla "GP" o złamanej brzozie, pracy naukowca i surrealistycznej Polsce

 
Wygląda Pan na bardzo zaskoczonego tym, w jakiej rzeczywistości się znalazł, przyjeżdżając do Warszawy.

Rzeczywiście, czuję się jak w podróży międzyplanetarnej. Z punktu widzenia naukowca, który przyjeżdża, aby przedstawić referat na konferencji, to coś zupełnie surrealistycznego.
 
Co Pana uderzyło najbardziej?
Koszmarny brak uczciwości niektórych mediów. Zamiast merytorycznej polemiki deprecjonuje się i wyśmiewa badacza. Byłem przyzwyczajony do tego, że dziennikarstwo jest szlachetną profesją, której misją jest informowanie społeczeństwa. Patrzę na to także z punktu widzenia naukowca – przeprowadzamy badania, a potem ich wyniki docierają dzięki mediom do społeczeństwa. To część systemu edukacyjnego funkcjonującego w dziejach. Dobrze poinformowane społeczeństwo rozwija się, kształci i również coraz lepiej się rządzi. Dziennikarstwo więc to jeden z podstawowych filarów oświecenia. Przedstawiając wyniki badań, nawet nie wyobrażałem sobie, że jest możliwe takie zachowanie mediów. Nie rozumiem tutejszych reguł.

Co właściwie się stało?
Jedna rzecz to sposób, w jaki media w Polsce reagują – miałem wrażenie, że oglądam japońskie kreskówki. Krzyk, złość, przemoc. Druga – chuligaństwo, z jakim mam teraz do czynienia. Do Uniwersytetu w Georgia wysyłane są paszkwile, do mojego dziekana wpływają różne oszczerstwa. Skompilowane materiały, wycięte klatki. Gest, który pokazałem, żeby zatrzymać kamery, bo nie życzyłem sobie, by mnie wtedy nagrywano, zamieniono w oskarżenie, że grożę dziennikarzom poderżnięciem gardła. Mam do czynienia z zachowaniami, które są tak niekulturalne, że w ogóle nie kwalifikują się do normalnego klasyfikowania. Jak bym śnił jakiś koszmar.
 
Czy ta akcja wobec uniwersytetu może Panu szkodzić?
Oczywiście że może, bo Amerykanie nie zdają sobie sprawy z tego, że w Polsce dzieje się coś tak surrealistycznego. Myślą, że jesteśmy cywilizowanym narodem z normalnymi standardami debaty. Ich pierwsza reakcja jest taka, że musiało się stać coś bardzo złego, skoro mają takie sygnały.
 
Że ich pracownik pojechał do starego kraju i rozrabia?
Tak, będę musiał pewnie wyjaśniać, udowadniać, że nikomu nie groziłem itp. Trudno z tym walczyć, bo poziom takich prymitywnych kreskówkowych ataków jest niewyobrażalny dla przeciętnego człowieka w Ameryce. Gdyby w Stanach ktoś tak działał, trafiłby do więzienia albo płaciłby odszkodowania. Niestety, Polska jest krajem bezprawia, który toleruje takie chuligańskie zachowania.
 
Pana oburzenie na to, jak działają media w Polsce, było uderzające także dla prawej strony – Pan wystąpił z pretensją do wszystkich: jak możecie na to pozwalać?
Bo jak którykolwiek Polak może się z tym godzić? Nie chcę nikogo pouczać, jestem naukowcem z innego kraju, który przyjeżdża przedstawić badania i jest postawiony w sytuacji, która zupełnie nie pasuje do jakiegokolwiek szablonu, jaki może przypomnieć sobie z przeszłości z innych miejsc. Owszem, wcześniej współpracowałem z polskimi naukowcami w mojej dziedzinie i wszystkie kontakty naukowe były na najwyższym poziomie kultury. Dlatego teraz jestem tak zaszokowany, to był dla mnie zimny prysznic.
 
Był Pan na poprzedniej konferencji smoleńskiej, nie widział Pan wtedy, jak relacjonowały ją media?
Szczerze mówiąc, nie interesowałem się tym. Nie zajmuję się polityką, rozszyfrowaniem, kto kim jest, czego można się po nim spodziewać. Przed przyjazdem na konferencję nawet nie znałem nazw większości mediów. O „Wyborczej” słyszałem, że kłamie, ale jakichś tam „Faktów” w ogóle nie znałem.

No i wybrał się Pan do Polsatu.
Błagali mnie, żebym do nich poszedł, mówili, że będę mógł pokazać wyniki badań, przedstawić zdjęcia na komputerze, i przysięgali, że nie będą przeszkadzać. Że są ciekawi tych badań i że to ważne dla widzów, by mogli je zobaczyć. Odmówiłem pierwszego dnia, bo bezpośrednio po 20 godzinach podróży, całym dniu konferencji i wcześniej już ustalonym wywiadzie w TV Republika nie byłem w stanie jeszcze iść na godzinę 22 do Polsatu. Zgodziłem się następnego dnia i przyniosłem komputer, żeby wszystko zademonstrować. Wchodzimy na antenę, a dziennikarz w ogóle nie jest zainteresowany badaniami, przerywa mi, mówi głupstwa. Nie miałem refleksu i nie powiedziałem mu tego, na co zasługiwał, ale to dlatego, że wszystko działo się z kompletnego zaskoczenia.
 
Wie Pan, że Pana rozmowa z tym dziennikarzem jest przebojem w internecie?
Przebojem – jego czy moim?
 
Pana. Ludzie pokazują ją sobie z adnotacją, że tak powinno się rozmawiać z propagandystami.
Nie wiedziałem. Z jego strony to była pyskówka i ja się co chwila otrząsałem ze zdumienia, jak można być tak niekulturalnym i zarazem tak mało inteligentnym w rozmowie. Jak można być tak nieprofesjonalnym? I potem sam byłem zły na siebie, że dałem się w to wciągnąć, oszukać. Nie przyszło mi do głowy, że poważna telewizja może się tak zachowywać.
 
Prowadzący miał zadanie: wyciągnąć z Pana słowa, że Pan się myli. I zaraz zresztą pojawiło się na pasku: Prof. Cieszewski przyznaje, że mógł się pomylić. Tylko o to chodziło.
A dlaczego miałbym nie powiedzieć, że mogłem się pomylić? Każdy może się mylić.
 
Chodziło wyłącznie o komunikat propagandowy – wdrukować widzom, że ustalenia prof. Cieszewskiego to prawdopodobnie pomyłka.
Ja się nie nadaję do takich gier, nie akceptuję ich. Na szczęście dla mnie to doświadczenie przejściowe, współczuję tym, którzy muszą z tym żyć. Bo to jest jakaś aberracja, nie mogę zrozumieć, jak ludzie w ogóle tego słuchają, dlaczego włączają telewizję, gdy tam produkuje się jakiś pajac, próbując kogoś opluwać, podstawić mu przysłowiową nogę w rozmowie, przekręcić jego słowa. To jest po prostu niepojęte, jak wycieczka do innej realności, gdzie działają inne prawa. Nikt nie protestuje, nie mówi dość? Mam nadzieje, że kiedyś, jak przyjadę kolejny raz, to będzie już inaczej, coś się zmieni. Że porządni dziennikarze powiedzą tym złym, że się z nimi nie zadają, że uczciwi zbojkotują nieuczciwych, że inteligentni zbojkotują tłumoków. To przecież musi być przejściowe, to wszystko jest zbyt nierealistyczne, żeby mogło długo trwać.
 
Jak długo nie było pana w Polsce? W ogóle tu Pan nie przyjeżdżał?
W ciągu tych trzydziestu paru lat byłem tylko kilka razy po parę tygodni. Pierwszy raz po wyjeździe z Polski mogłem przyjechać w 1989 r. Tańczyłem na międzynarodowym festiwalu polonijnych zespołów ludowych, i to tylko dlatego, że konsul w Kanadzie osobiście zagwarantował moje bezpieczeństwo. Potem byłem w latach 2000, 2004, i 2008, gdy organizowałem konferencję międzynarodową na SGGW. No i w zeszłym roku.
 
Tańczył Pan? Nigdy Pan o tym nie mówił.
Należałem do zespołu polskiego tańca ludowego w Kanadzie. Nie mówiłem o tym, bo to nie należy do moich badań.
 
A dlaczego konsul musiał gwarantować Panu bezpieczeństwo?
Bo wyjechałem z Polski w 1983 r., uciekając przed esbecją.
 
Niech Pan o tym opowie.
To się nie wiąże z moimi badaniami.
 
Nie chce Pan mówić o swej aktywności w opozycji?
To nie ma nic wspólnego z moimi badaniami. Prowadzę je, bo to niezwykle ciekawe wyzwanie naukowe. Chcę być dobrze zrozumiany – to nie jest tak, że katastrofa smoleńska nie porusza we mnie żadnych uczuć, ale staram się izolować je od tego, co robię. Emocje są wrogiem nauki. A przypadek, jaki zbadaliśmy, jest niezwykle ciekawy z powodu metody analizy zdjęć satelitarnych. Udało nam się odkryć coś ciekawego, co może mieć wpływ na posługiwanie się zdjęciami satelitarnymi w innych aplikacjach. Proszę mnie nie profilować politycznie, ja z polityką nie chcę mieć nic wspólnego.
 
Jak to się zaczęło, że w ogóle znalazł się Pan na konferencji smoleńskiej?
Przed rokiem zostałem zaproszony przez prof. Piotra Witakowskiego do zbadania próbki drewna z tej słynnej brzozy.
 
A jak prof. Witakowski Pana znalazł?
Znam prof. Witakowskiego od 34 lat. Mieliśmy w pewnym sensie kiedyś wspólne zainteresowania. Był nawet jakby moim mentorem.
 
Aha. Z okruchów informacji o Panu, które można znaleźć w internecie, wynika, że te wspólne zainteresowania to… walka z komuną. Prof. Witakowski jako pracownik naukowy był działaczem pierwszej Solidarności, już od początku lat 70. organizował druk podziemnych wydawnictw, tworzył tajną bibliotekę i wydawał książki, które nie mogły znaleźć się w oficjalnym obiegu. A Pan razem z nim. W sieci można znaleźć np. taką pozycję: Mieczysław Potocki, „Między Dźwiną a Wilią. Wspomnienia żołnierza Armii Krajowej Ziemi Wileńskiej” z adnotacją, że po raz pierwszy książka ukazała się w 1983 r. poza cenzurą, a „druk wykonali Piotr Witakowski i Krzysztof Cieszewski”.
To nie ma nic wspólnego z moimi obecnymi badaniami (uśmiech).
 
Ale to jest ciekawe. No dobrze, niech będzie, wracamy do brzozy.
Gdy przyjechałem do Polski w czerwcu zeszłego roku, to – jak zwykle przy okazji moich pobytów w kraju – spotkaliśmy się. Wtedy właśnie prof. Witakowski poprosił mnie o zbadanie próbki drewna. Pokazał mi też plan konferencji, jaką przygotowywał. Skrytykowałem tę koncepcję – że pomyśleli o matematykach, fizykach, a nie wzięli pod uwagę zdjęć satelitarnych. Że jak się ma jakieś przestrzenno-czasowe zjawisko, to podstawą jest spojrzeć na nie z przestrzeni, sprawdzić, co widać na zdjęciach z tego miejsca i czasu. Profesor poprosił, bym się tym po prostu zajął. Tak się zaczęło. Zostałem dołączony do komitetu organizacyjnego konferencji i powierzono mi stworzenie anglojęzycznej strony w internecie.
 
To był pierwszy moment, kiedy pomyślał Pan, że może zająć się badaniem katastrofy smoleńskiej?
Takiego momentu w ogóle nie było i nie ma, bo ja się nie zajmuję tym, co było powodem katastrofy samolotu, tylko wyjaśniam losy brzozy. Znam się na drzewach i analizie zdjęć satelitarnych drzewostanów. Zaangażowałem się, bo to ciekawe wyzwanie naukowe, tematycznie związane z moją pracą.
 
Gdyby to nie dotyczyło katastrofy smoleńskiej, też by się Pan tak zaangażował?
Jeżeli byłoby to tak samo niejasne, zagadkowe i związane z moją dziedziną, to oczywiście tak. Gdyby „eksperci” twierdzili jedno, a ja mógłbym znaleźć dowód, że jest inaczej, to zaangażowałbym się tak samo.
 
Pewien bloger napisał, że pamięta Pana ze studiów w Polsce. „Na II roku, na wykładzie z dendrometrii leśnej (w której specjalizuje się jako Profesor), zagiął na amen prowadzącego wykład, doc. dr. Romana Riegera, kierownika Katedry Dendrometrii. Podczas wyprowadzania wzoru znalazł metodyczny błąd na tablicy i publicznie wykazał nieprzygotowanie wykładowcy do wykładu. Doc. Rieger jak niepyszny musiał się przyznać do pomyłki”.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam szczegółów, ale jeśli uraziłem doc. Riegera, to bardzo go za to przepraszam.
 
Ten sam bloger pisze jeszcze tak: „W stanie wojennym Krzysztof, już student SGGW w Warszawie, silnie związał się z opozycyjnym NZS. Był jednym z najaktywniejszych kolporterów bibuły, którą kilka razy przechowywał w moim mieszkaniu w Krakowie, gdy przywoził ją ze stolicy”.
A to z pewnością nie należy do metodologii moich badań (śmiech).
 
W kole podziemnego NZS, którym Pan kierował na SGGW, był znany historyk prof. Marek Chodakiewicz – to też można znaleźć w sieci.
Ostatni raz panią proszę. Kiedyś o tym pani opowiem – teraz rozmawiamy o nauce. Proszę pamiętać, że jakakolwiek pasja czy uprzedzenie jest wrogiem metod badawczych.

Pamięta Pan moment, kiedy zobaczył, że brzoza została złamana wcześniej?
Trudno go określić. Zmienialiśmy metody, jedne jaśniej pokazywały miejsce, gdzie jest brzoza, inne mniej jasno. Problem był w tym, że na początku nie wiedzieliśmy, co i gdzie na tych zdjęciach widać. Szukaliśmy czegoś po ciemku i to było bardzo frustrujące. Bez metody, którą opracowaliśmy, można było szukać tylko na oko, a to nie nadaje się do ścisłego ustalania czegokolwiek.
 
Przepraszam, ale czy te zdjęcia nie mogły mieć lepszej rozdzielczości? Żeby było widać wyraźnie nie tylko brzozę, ale i reklamówkę leżąca obok?
I żeby jeszcze móc odczytać na niej napis „oto brzoza”, prawda? (śmiech).
 
Nie ma wyraźniejszych zdjęć?
Są na filmach, ale ja nie mam do nich dostępu i nie znam nikogo, kto by miał. Dostęp jest tylko do takich, które mają od 50 cm rozdzielczości. Jeden kwadracik oznacza ćwierć metra. Najpierw więc trzeba sobie uświadomić, co chce się znaleźć. Jeśli szuka się złamanej brzozy, trzeba szukać kilkunastu kwadracików, które są bielsze. Podłoże powinno być ciemne, złamany konar jest biały. Zdjęcia z okresu między styczniem a kwietniem 2010 r. ze Smoleńska są wyłącznie czarno-białe. Żeby zidentyfikować drzewo, koniecznie trzeba wiedzieć, gdzie ono się znajduje, to jest kluczowe. Szukaliśmy długo, było to dosyć frustrujące i w pewnym momencie zacząłem myśleć, że wszystko jedno, złamana czy nie, grunt, żeby w ogóle ją na tych zdjęciach znaleźć.
 
Bo Pan od początku tych poszukiwań założył, że ona musiała być złamana wcześniej?
Brzoza nie miała śladu soków, były na innych drzewach, a na niej nie. Tak jakby złamanie nastąpiło dużo wcześniej, gdy soki były nieaktywne. To mnie zaintrygowało, pomyślałem, że coś jest nie tak, że trzeba przyjrzeć się temu drzewu na zdjęciach wcześniejszych niż z 10 kwietnia. Brak soków, suche przełamanie, którego charakter nie pasował do dynamicznego uszkodzenia. Wyglądało raczej jak wiatrołom. No i szukaliśmy.
 
Kiedy to było?
Kilka miesięcy temu. Moment, kiedy ją w końcu znaleźliśmy, był euforyczny (uśmiech). To były bardzo skomplikowane pomiary z różnych stron, punkty odniesienia wyznaczane w różnych miejscach itd. Potem długo weryfikowaliśmy metodę. Teraz, gdy na to patrzę, to wydaje mi się tak ewidentnie proste…

Że nie ma Pan wątpliwości?
Wątpliwości ma się zawsze, zwłaszcza że waga tego jest tak przytłaczająca, iż widząc te histeryczne reakcje, człowiek po prostu dmucha na zimne. Ale są to wątpliwości niemalże metafizyczne, zastanawianie się, co mogłoby zaprzeczyć rzeczywistości. To mniej więcej wątpliwość porównywalna z tą, jaką mógłbym mieć, patrząc na stół w tym pokoju. Jestem pewien, że on tu stoi, ale gdyby ktoś przyszedł i powiedział: zastanów się, czy to nie jest hologram, pamiętaj, od tego zależy przyszłość planety, jak się pomylisz, to wyleci w powietrze. No to patrzyłbym na niego i szukał tego czegoś, co zaprzecza rzeczywistemu oglądowi pokoju (śmiech).
 
Zatem jest Pan pewien, że brzoza była złamana wcześniej. Pokazał Pan tym samym, że Rosjanie kłamali.
Absolutnie nie.
 
Jak to nie?
To jest złe sformułowanie.
 
Rosjanie, a za nimi polska rządowa komisja, mówią, że samolot rozbił się o brzozę.
To jest ich teza. Użyła pani słowa „kłamali” – to sugeruje, że ktoś, kto pisał raport MAK czy komisji ministra Millera, wiedział, co się stało, ale świadomie sfałszował rzeczywistość. Ja tego tak nie stawiam. Przeprowadziłem dowód, że ta teza jest nieuprawniona. Tylko tyle.
 
Pytam, czy się Pan nie boi. Zderza się Pan z wielkimi siłami tego świata – mówi Pan coś, co obala raporty dwóch rządów. Takie jest znaczenie Pana odkrycia.
To nie jest to, co ja głoszę. To mówią inni, opierając się na moich badaniach. Brzoza była złamana wcześniej, przed 10 kwietnia. Zbadałem jej losy – i tyle. Pyta mnie pani, czy sobie zdaję sprawę ze znaczenia – więc ja nie jestem pewien, czy sobie zdaję sprawę (uśmiech). Wszystko jest dla mnie surrealistyczne, nie spodziewałem się, że tyle osób wkurzę moimi badaniami. Myślałem, że będą zaciekawieni. Dla mnie te badania są ważne, bo mam opracowaną nową metodologię, wyniki są ciekawe, zaprzeczają temu, co było robione w przeszłości, wyznaczają nowe sposoby analizy. Jest to odkrycie, a nie rzemiosło. Czy się nie boję? Nie ma czego, choć warto było pewnie zachować ostrożność. Wyniki miałem kilka miesięcy temu i milczałem, bo bałem się, że nie są wystarczająco sprawdzone albo że jeżeli wcześniej komuś o nich powiem, to z jakiegoś powodu może się stać coś takiego, że nie będę mógł ich prezentować. Gdy dowiedziałem się, że przedstawienie wyników innych naukowców za pośrednictwem skype’a zostało uniemożliwione przez atak hakerów, to z dnia na dzień zdecydowałem się przyjechać do Polski. Bo pierwotnie miałem je przedstawić przez łączenie internetowe.

Co dalej?
Nie wiem, to się okaże. Tutejsze akcje są powodem mojego dalszego zaangażowania. Nie planowałem na przykład przeprowadzania dodatkowych dowodów, miałem jeszcze napisać raport i koniec. No, ale ponieważ spotkałem się z taką reakcją, to spowodowało, że robiłem dalsze badania. Im więcej jest ataków, tym więcej mam powodów, by działać.
 
Przez pierwszy okres na emigracji w Kanadzie mieszkał Pan w volkswagenie vanie z 1967 r. Pani prof. Maria Radomska w swych wspomnieniach „Byłam rektorem” opisuje, że spotkała Pana w Kanadzie i widziała, w jak trudnych warunkach musiał Pan sobie radzić. To była cena, żeby skończyć studia?
Żeby je skończyć szybko. Ukończyłem jedne studia, potem drugie, bez przerywania pracy. Od 1997 r. mam etat w Warnell School of Forestry and Natural Resources Uniwersytetu w Georgii. Wcześniej pracowałem w Kanadzie jako regionalny dendrometra prerii kanadyjskich. Budowałem modele statystyczne opisujące wzrost drzewostanów leśnych. Pierwszą publikację w wysokiej klasy piśmie naukowym miałem w 1988 r. Ale najwięcej zacząłem publikować, gdy przeszedłem na uniwersytet.
 
Jedna z Pana analiz cytowana była w naukowych periodykach aż ponad 250 razy.
Opublikowanie jej zajęło 12 lat, bo wywracała dotychczasowe metody do góry nogami. Kilka razy miałem odpowiedź z redakcji pisma, że to chyba nie tak, że recenzenci tego nie rozumieją. W końcu kazali mi ten temat porzucić (uśmiech). Potem minęło prawie 10 lat, zanim to się przebiło – i nagle okazało się, że to rozwiązało problem modelowania w leśnictwie, który przez 70 lat był uważany za nierozwiązywalny. Teraz jest najbardziej cytowaną moją publikacją. Większość nowoczesnych modeli wzrostowych, to znaczy bonitacyjnych, dla drzew na świecie jest teraz oparta na tej metodzie.
 
Jest Pan uznanym profesorem, redaktorem naczelnym pism naukowych, Pana pozycja jest chyba nie do podważenia przez jakieś akcje z Polski?
Każdy może być oczerniony przez nieuczciwych albo dezinformowanych ludzi. Na przykład w czerwcu zeszłego roku w Polsce, gdy jeszcze nic nie wiedziałem o prof. Biniendzie, różni ludzie, których znam z dzieciństwa jako uczciwych i inteligentnych, mówili mi, że to pseudonaukowiec, który nic nie dokonał w życiu i teraz wywindował się na Smoleńsku. Tymczasem prof. Binienda ma większe osiągnięcia niż ja i wyższą pozycję naukową. Ci ludzie byli ofiarami dezinformacji, a nie – powiedzmy – zgłupieli na starość czy stali się nieuczciwi.
Jest tyle niezdrowych emocji, że postanowiłem odciąć się od uniwersytetu i dalsze badania będę prowadził jako osoba prywatna. Nie chcę, żeby Amerykanie wiedzieli, w jakiej kondycji jest dziś polska kultura. Wolę, by uniwersytet nie był narażony na chuligaństwo i zwykły bandytyzm znad Wisły. Z punktu widzenia praw obywatelskich, wolności nauki, wolności debaty Polska zeszła do najniższych poziomów, jakie istnieją na tej planecie. Nie chcę, z powodów czysto patriotycznych, żeby kraj moich rodziców był znany w Ameryce jako miejsce ludzi prymitywnych i bez zasad.
 
Ale media i te akcje, o których Pan mówi, to tylko jedna strona medalu.
Oczywiście. Właściwie nie bardzo to rozumiem. Polska jest jak z matriksu, nie jestem czasem pewien, co jest grane. Bo to tak wygląda, jakbym był we wspaniałym kraju, z cudownymi ludźmi, ale jakby obok nich grasowało mnóstwo „obcych”, którzy mają kontrolę nad tym wszystkim, co dzieje się w domenie publicznej. Manipulują i stwarzają jakąś psychozę, potępiają jednych, wynoszą innych – przy całkowitym przyzwoleniu reszty. To kompletnie surrealistyczne. Tymczasem ludzie zaczepiają mnie na ulicy sympatycznym „dzień dobry” albo „a, pan profesor, ja pana znam i bardzo dziękuję”. Albo stoję w sklepie przed półkami i nagle ktoś podchodzi i bez większych wstępów mnie ściska: „Bardzo jestem wdzięczny, całą rodziną oglądaliśmy” itd. To szalenie wzruszające, przypomina, że Polskę nie zawsze się lubi, ale za to zawsze kocha.
 
Wspomniał Pan o rodzicach. Kim są lub byli?
Ojciec był inżynierem metalurgii i bohaterem wojennym. W kampanii 17 września trafił do rosyjskiego obozu jenieckiego, z którego uciekł przez 300-metrowy tunel, który wykopał z kolegami. Przedostał się na Zachód, tam walczył w Strzelcach Podhalańskich, przeżył bitwę pod Narwikiem. Pod Dunkierką został ranny, trafił do niemieckiego szpitala jenieckiego, znów uciekł. Następnie znalazł się w obozie we Francji. Uciekł i stamtąd, dołączył do partyzantów we francuskim ruchu oporu w Alpach. Złapali go Niemcy, był już z dwoma innymi żołnierzami ustawiony do rozstrzelania, ale spróbował jeszcze powiedzieć „ostatnią wolę” oficerowi niemieckiemu. Wtedy zauważył u niego medalik na szyi. Powiedział, że nie rozumie, czemu katolik i oficer szanującej się armii niemieckiej rozstrzeliwuje ludzi bez zadania im nawet pytania (Niemcy wprowadzili takie prawo wobec osób złapanych powyżej pewnej wysokości). Przyznał się, że też jest oficerem. To się zmieniło w przesłuchanie, po którym jeńcy zostali przetransportowani do gestapo. Stąd znowu uciekł. We Francji poznał moją mamę, która wychowywała się w rodzinie przedwojennych polskich emigrantów. Po śmierci Stalina przyjechali z moim bratem do Polski, gdzie ja się urodziłem. Moja mama to dla mnie bohaterka powojenna. Pierwszy raz była wyrzucona z radia za „niezdrowe objawy nacjonalizmu”, gdy obrugała francuskich komunistów pracujących wtedy w Polskim Radiu za wulgarne określenia Polek i przedstawianie Polaków jako prymitywnych pijaków. Po jakimś czasie to wyrzucenie zostało zmienione na „przeniesienie na inne stanowisko do PAP”. Nigdy nie była w partii, mimo że pracowała w radiu, PAP i Interpressie. Przetłumaczyła 150 książek, w tym „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza (wydane we Francji w 2000 r.). Ostatnio, w wieku 87 lat, napisała książkę o swoich przeżyciach tłumaczki. Jak pani widzi, jestem zobligowany do podtrzymania rodzinnych standardów.

http://niezalezna.pl/48087-prof-chris-c ... sce?page=1

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Delikatna jak Olejnik. Dziennikarka znana z brutalnych przesłuchań polemistów czuje się urażona artykułem "w Sieci" i grozi sądem

Obrazek

Kilkanaście dni temu do redakcji tygodnika "w Sieci" wpłynęło pismo z kancelarii Brudkowski & Wspólnicy.
Pismo zaskakujące. Oto bowiem dowiedzieliśmy się z niego iż jedna z najbardziej twardych i bezwzględnych w polemice dziennikarek, autorka wywiadów przypominających niektórym przesłuchania (zwłaszcza gdy przeprowadzane są z konserwatystami), współpracowniczka bawiącej się z zapałem wizerunkami przeciwników "michnikowego szmatławca", sama ma bardzo delikatną konstrukcję. Czytamy żądanie skierowane do redaktora naczelnego Jacka Karnowskiego:


Działając w imieniu i na rzecz Moniki Olejnik (...) niniejszym żądam zamieszczenia przeprosin o następującej treści:

,,Przeprosiny. Przepraszam Panią Monikę Olejnik za naruszenie jej wizerunku poprzez jego bezprawne użycie w treści artykułu prasowego >>Brunatne pióra<< opublikowanego w dniu 74 października 2073 roku na łamach tygodnika >>wSieci<<, Redaktor naczelny Jacek Karnowski"

Żądam, by przeprosiny zostały zamieszczone w najbliższym numerze tygodnika ,,wSieci"' nie później jednak niż w terminie 14 dni od daty otrzymania niniejszego wezwania, na trzeciej stronie tygodnika ,,WSieci,,(...).


Dla państwa informacji: chodzi o ten artykuł:
ObrazekObrazek

Dalej pełnomocnicy delikatnej Moniki Olejnik dowodzą, że na publikację zdjęcia Moniki Olejnik redakcja powinna... uzyskać jej zgodę:

Nie podlega żadnej wątpliwości, iż zamieszczenie zdjęcia mojej Mandantki bez jej zgody i bez wyraźnego związku z treścią artykułu prasowego autorstwa Marzeny Nykiel (...) narusza dobra osobiste Moniki Olejnik w postaci prawa do wizerunku. Zdjęcie jest znaczących rozmiarów, zajmuje około 1/3 strony. Poprzez bezprawne zamieszczenie wizerunku dokonano bezpośredniej asocjacji osoby pani Moniki Olejnik z zarzutami goebbelsowskiej propagandy i innymi działaniami dziennikarskimi opisanymi w negatywny sposób w artykule. Równocześnie zaś z uwagi na brak jakichkolwiek merytorycznych treści W samym artykule związanych z osobą pani Olejnik dokonano nieuprawnionej manipulacji jej wizerunkiem

Artykuł jednoznacznie i dolegliwie naruszył dobro osobiste mojej Mandantki w postaci przede
wszystkim prawa do wizerunku, a z uwagi na charakter publikacji i stawiane w niej zarzuty, także
zagrożone zostały inne dobra jak cześć, dobre imię, reputacja:

Kompozycja artykułu, w szczególności duży, krzykliwy tytuł "Prawie jak Goebbels" na stronie
tytułowej, umieszczony na przy zdjęciu pana Tomasza Lisa ubranego w mundur gestapo' a także
krótki tekst, odsyłający do artykułu Wewnątrz numeru "Nagonka na Kościół' - Czy zatrzymają się
dopiero, gdy zaczną ginąć księża, w sposób jednoznaczny i wyjątkowo dotkliwy naruszają dobra osobiste Moniki Olejnik, której wizerunek został użyty w kontekście.

Prawo do ochrony wizerunku wynika również z art.81 ust.1. ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych wskazujący, że rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej.

W braku spełnienia żądania objętego treścią niniejszego pisma zastrzegamy dalsze kroki prawne przeciwko osobom odpowiedzialnym 7a publikację inkryminowanych treści, tj. przeciwko Redaktorowi naczelnemu, autorce artykułu oraz wydawcy.




W odpowiedzi - stosownym pismem - Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika "w Sieci" odmówił opublikowania żądanych przeprosin i stwierdził:



W mojej ocenie, umieszczenie w tygodniku W Sieci w dniu 14 października 2013 roku zdjęcia Pani Moniki Olejnik przy artykule Marzeny Nykiel pt. „Brunatne pióra” nie wyczerpuje przesłanek uzasadniających moją odpowiedzialność na podstawie wyżej wskazanych przepisów o czym szerzej poniżej.

Biorąc pod wzgląd przepisy prawa autorskiego oraz prawa prasowego należy odnieść, iż co do zasady, zgodnie z brzmieniem art. 81 PrA rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. Jednak zezwolenie takie nie jest wymagane, jeżeli wizerunek wykonano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych i zawodowych z jakimi mamy do czynienia w przedmiotowej sprawie. Pani Monika Olejnik jest dziennikarką radiową, telewizyjną i prasową, która prowadzi między innymi rozmowy w programie Kropka nad i. na antenie TVN24, co jednoznacznie implikuje jej status takiej osoby. Ustawodawca polski nie wyjaśnia, według jakich kryteriów należy tworzyć krąg osób "powszechnie znanych". Jednak w związku z różnymi stwierdzeniami Trybunału Konstytucyjnego Rada Etyki Mediów uznała za konieczne oświadczyć, iż dziennikarze są osobami publicznymi, ponieważ ich działalność jest misją publiczną(…).

Idąc w związku z tym dalej, w swojej argumentacji należy uznać, że dopuszczalność rozpowszechniania wizerunku bez zezwolenia osoby na nim przedstawionej zależy od spełnienia dwóch przesłanek, a mianowicie musi to być osoba powszechnie znana; po drugie, wykorzystanie takiego wizerunku powinno być związane z przedstawianiem (relacjonowaniem) wykonywania przez sportretowanego funkcji zawodowych, społecznych lub politycznych. A zatem nie ma żadnych wątpliwości, że przypadek Pani Olejnik w niniejszej sprawie tego dotyczy.

Jako redaktor naczelny gazety pragnę podkreślić, iż działanie w obronie społecznie uzasadnionego interesu w sposób rzeczowy, obiektywny i podjęty z należytą starannością, wyłącza bezprawność, o której mowa w art. 24 § 1 k.c.

Artykuł Marzeny Nykiel pod wymienionym wyżej tytułem został napisany z myślą o powstrzymaniu piętrzącej się fali krytyki Kościoła i wszystkich księży, w mojej ocenie niesprawiedliwej i mającej cechy nagonki, jaka ma miejsce w ostatnim czasie w mediach. Pani redaktor Olejnik pomimo, iż autorka artykułu nie wymienia jej osoby, w swoich programach i felietonach atakuje zapalczywie Kościół. Przyznam więcej, w przypadku Pani redaktor nierzadko  można usłyszeć wypowiedzi, które publicznie, w sposób ułomny (nie odnoszący się do rzeczywistości) obrazują różne zjawiska społeczne. Toteż zwracając ponownie uwagę na przepisy prawa należy wyraźnie podkreślić, iż ocena wypowiedzi prasowej z punktu widzenia kryterium zgodności z prawdą powinna dotyczyć tylko wypowiedzi dotyczących faktów, a nie ocen jak czyni Pani redaktor. (...)




O dalszym przebiegu tej sprawy będziemy informowali. Swoją drogą zwraca uwagę coraz powszechniejsze zjawisko podawania do sądu polemistów z mediów niezależnych przez doskonale zarabiających, sytych i przekonanych o własnej wyjątkowości dziennikarzy wielkich mediów. Z drugiej strony - może to być jakaś zamiennik zmiany wizerunku, bo dotychczasowe działania Moniki Olejnik wykazywały dość specyficzne jego budowanie, zwłaszcza w kontekście ujawnionej właśnie delikatności:

ObrazekObrazek

http://wpolityce.pl/wydarzenia/66529-de ... rozi-sadem

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kneblarze

Sposób relacjonowania przez wspierających władzę dziennikarzy II Konferencji Smoleńskiej osiągnął standard białoruski. Nie było żadnego udawania bezstronności, delikatności w mieszaniu informacji z komentarzem, tylko brutalna, bezwzględna propaganda. Profesorowie uczestniczący w konferencji to wariaci – widzowie i czytelnicy dowiedzieli się tego wprost. Dziennikarze stali się pracownikami urzędów cenzorskich – ich praca miała na celu zduszenie ewentualnej debaty po upublicznieniu wyników badań naukowców. To doprawdy niespotykane w krajach, w których wolność słowa jest jedną z najwyższych wartości i prawem. Publiczne kwestionowanie oficjalnych przyczyn katastrofy smoleńskiej wyzwala niewyobrażalne reakcje większości polskich mediów, które jakby na rozkaz zaczynają okładać każdego, kto się tego dopuści. Nie potrzeba policji politycznej: żurnaliści są dziś najbardziej czujnymi eliminatorami niezależnych od rządu Tuska i MAK informacji o 10 kwietnia 2010. Trudno upaść niżej. Naprawdę trudno. To nie tylko oszustwo i sprzeniewierzenie się społecznej misji, ale także barbarzyństwo, bo przecież wyjaśnienie tragedii smoleńskiej to ustalenie przyczyny śmierci niemal stu konkretnych osób. Okazuje się jednak, że można nie tylko kłamać i manipulować, blokować debatę publiczną, ale również w imieniu ofiar żądać zaprzestania rozmów o Smoleńsku. W ICH imieniu utrwalać nieprawdziwą wersję ICH śmierci. Z taką inicjatywą wystąpił kilka dni temu redaktor naczelny dziennika „Rzeczpospolita”. Tym samym pan Chrabota wpisał się w tradycję dziennikarstwa wmawiającego Polakom przez dziesięciolecia, że sprawa Katynia została raz na zawsze wyjaśniona przez Sowietów. Głos naczelnego „Rzepy” ma też wymiar symboliczny – pokazuje, jak w ciągu roku ograniczono w naszym kraju wolność słowa. Niemal dokładnie rok temu właściciel tego tytułu wyrzucił dziennikarza, który ujawnił, że eksperci odnaleźli na wraku rządowego tupolewa materiały wybuchowe. Cezary Gmyz stracił pracę nie dlatego, że jego ustalenia okazały się nieprawdziwe, lecz dlatego, iż były niewygodne dla władzy. Dziś nowy naczelny – następca tego, który wydrukował tekst Gmyza – publikuje najbardziej pożądany przez władzę artykuł.

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


10 lis 2013, 23:30
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA10 lis 2006, 07:34

 POSTY        3465
Post Re: Władcy Marionetek...
Welcome to POland


Obrazek

____________________________________
"Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein


Ostatnio edytowano 13 lis 2013, 22:28 przez kominiarz, łącznie edytowano 2 razy



13 lis 2013, 22:27
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Władcy Marionetek...
Coraz mniej rozumiem sądy,
chwilami wcale…


10 lat dla człowieka, który zabił 2 bandytów w obronie życia.
Miał ich poczęstować herbatą, a nie nożem?


W związku z publikacja na portalu wpolityce.pl dotyczącą zdumiewającego wyroku wyroku sądu w Koszalinie, skierowałem do Prokuratora Generalnego następujący list:



Rawa Mazowiecka, 16 listopada 2013 roku

Pan Andrzej Seremet
Prokurator Generalny

Przeczytałem w sieci (portal wpolityce.pl) następującą wiadomość:
„…Na 10 lat więzienia za podwójne zabójstwo skazał w piątek Sąd Okręgowy w Koszalinie (Zachodniopomorskie) 21-letniego Damiana R. Sąd uznał, że oskarżony działał w warunkach obrony koniecznej, ale użył środków niewspółmiernych do niebezpieczeństwa.
Do zabójstwa doszło 9 marca 2012 r. w wieżowcu przy ul. Budowlanych w Kołobrzegu. Ofiary – Sebastian G. i Dawid P. – z nieustalonych powodów wtargnęły wieczorem do mieszkania zajmowanego przez oskarżonego, jego matkę, ojczyma i siostrę.
Byli pijani i uzbrojeni w pałkę teleskopową i pneumatyczny pistolet. Jeden z nich miał na twarzy kominiarkę. Mężczyźni grozili Damianowi R. śmiercią, rzucili się na niego. Doszło do szarpaniny, w której uczestniczył również ojczym oskarżonego. W trakcie bójki Damian R. sięgnął po kuchenny nóż, którego ostrze miało 22 cm i zadał atakującym kilka ciosów…
O ile opis sprawy odpowiada rzeczywistym ustaleniom sądu – jego treść budzi moje najwyższe zdumienie.
Dlaczego jest karany długoletnim więzieniem człowiek, który stanął w obronie siebie i rodziny wobec agresywnych napastników, wobec bandytów, uzbrojonych w nóż, pałkę, w kominiarce, grożących mu śmiercią/
Czy w takiej sytuacji człowiek nie ma praw bronic się wszelkimi środkami, z zabiciem napastników włącznie? Czy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia napadnięty człowiek ma się zastanawiać, ma dobierać środki, by zanadto nie skrzywdzić napastników?
Panie Prokuratorze Generalny – w sytuacji, gdy człowiek broni własnego życia (a Damian R. bronił) – żadne środki nie są niewspółmierne.
Jeśli człowiek, ofiara bandyckiego napadu, broniący się przed napastnikami we własnym domu, w takich okolicznościach, jest skazywany na 10 lat, to znaczy, w Polsce prawo do obrony koniecznej istnieje w teorii, a w praktyce jest fikcją.
Nie rozumiem tego wyroku i nie rozumiem również, dlaczego prokuratura w takich okolicznościach wniosła i popierała oskarżenie.
Proszę, by Pan Prokurator Generalny zainteresował się ta sprawą i sprawdził prawidłowość oskarżenia w tej sprawie oraz ocenił sprawiedliwość tego wyroku.
Obawiam się, że Damianowi R. stała się wielka krzywda, która należy niezwłocznie naprawić.
Z poważaniem
Janusz Wojciechowski


PS. Mój dodatkowy komentarz dla czytelników:
     Zakładam, że prasa nie zmyśliła sobie własnej wersji wydarzeń, lecz przytacza ustalenia sądu.
Wtargnęli do mieszkania, pijani, uzbrojeni w pałkę i pistolet, jeden miał kominiarkę na głowie, grozili śmiercią, rzucili się do bicia…
     A Damian R. na widok pałki i pistoletu – zamiast uprzejmie zapytać, w jakiej sprawie panowie składają wizytę i czym może służyć – złapał nóż i nim wywijał, a nawet zadawał ciosy. Jak tak można postępować wobec gości, co prawda uzbrojonych i nieco agresywnych, może nawet cokolwiek groźnych – ale gości przecież… Poza tym, nawet jeśli w obronie własnej chwycił nóż, to powinien się nim posługiwać delikatnie, tak, żeby nikogo nie skrzywdzić, a nie zaraz napastnikom pod żebra nóż ten wbijać.

Pan sędzia z Koszalina, gdyby to do jego mieszkania wieczorową porą wtargnęli napastnicy z pałką, pistoletem, w kominiarkach na głowach, zapewne poczęstowałby ich herbatą, a nie nożem.
Mówiąc serio – coraz mniej rozumiem polskie sądy.
Chwilami nie rozumiem ich wcale…

Opublikowano 16 listopada 2013
Autor: Janusz Wojciechowski
(polski polityk i prawnik, sędzia, były prezes Najwyższej Izby Kontroli, poseł na Sejm II kadencji, wicemarszałek IV kadencji Sejmu, od 2004 deputowany do Parlamentu Europejskiego)
http://januszwojciechowski.blog.onet.pl/

(Artykuł opublikowany za zgodą Autora).

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


19 lis 2013, 19:42
Zobacz profil
Zaawansowany
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA04 lis 2013, 16:06

 POSTY        75
Post Re: Władcy Marionetek...
W postkomunistycznej Polsce jest postkomunistyczna Prokuratura, postkomunistyczne sądy i postkomunistyczne prawo. :D

Gdyby w 1989 roku zwolniono wszystkich sędziów i prokuratorów oraz wszystkich urzędników - to nie mielibyśmy dziś takiej rzeczywistości. :zygi:

To że w sądach i prokuraturze panują postkomunistyczne marzenia o powrocie komuny to tajemnica poliszynela. B)))

Na wydziałach prawa jeszcze na początku lat 90 wisiały setki tabliczek "I sekretarz POP" "Pełnomocnik POP PZPR" etc.
Czy Ci panowie zniknęli?
Nie - oni dziś sądzą i orzekają

Najbardziej czerwone były kiedyś przecież wydziały prawa. Ci ludzie nie wyjechali za pracą do Niemiec - jak młode pokolenie. Oni dziś tworzą polską rzeczywistość.

Przypomnieć wyrok TK w sprawie ujawnienia agentur SB? Większość skladu sędziowskiego była na listach osób współpracujących.
I co? I nic!


19 lis 2013, 20:57
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Re: Władcy Marionetek...
Tadeusz Płużański komentuje: Rosjanin potrafi

W rozmowie z „Super Expressem” rosyjski politolog Andriej Piontkowski mówi bez ogródek, że w związku z tragedią smoleńską Donald Tusk może być szantażowany przez Władimira Putina. Gdyby powiedział to ktokolwiek z Polski, zostałby uznany za oszołoma i PiS-owca.

Ja właśnie wróciłem z Kaliningradu (Królewca), gdzie brałem udział w II Polsko-Rosyjskim Forum Mediów. Porównywałem politykę historyczną Rosji, która istnieje na wielu płaszczyznach – historii uczy młodych Rosjan z dumą państwo, szkoła, uniwersytety, z polityką historyczną Polski, której brak. Podałem przykład warszawskiej „Łączki”, jak to III RP ma problemy z finansowaniem ekshumacji i identyfikacji naszych bohaterów zamordowanych przez komunistów. Z kolei na przykładzie stołecznego pomnika Braterstwa Broni (tzw. czterech śpiących) mówiłem o ingerencji obcego państwa w wewnętrzne sprawy Polski (usunięcie kłamliwego postumentu wymaga zgody Rosji).

Idąc na uniwersytet im. Immanuela Kanta, przechodziłem ulicami: Lenina, Sowiecką i Iwana Czerniachowskiego. Takich ulic w Polsce nie ma, bo oznaczają dla większości z nas komunistyczną dyktaturę, a Czerniachowski to morderca wielu polskich żołnierzy, ten sam, który podstępnie aresztował dowódcę AK na Wileńszczyźnie, gen. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”. I tu spotkałem się z ostrą repliką rosyjskich profesorów, no bo jak mogę szargać dobre imię bohatera walki z nazizmem. Zasłużona dla odkłamywania zbrodni katyńskiej prof. Natalia Lebiediewa oprotestowała z kolei fakt, że od 1944 r. Polska była okupowana przez Sowietów, która to okupacja – jak przekonywałem – trwała przynajmniej do 1992 r., do wyjścia z Polski ostatniego żołnierza rosyjskiego. A prawdziwa współpraca z Rosją będzie możliwa wówczas, gdy oba nasze kraje wyzwolą się mentalnie z sowieckiego totalitaryzmu, który przecież jeszcze większe żniwo zebrał wśród Rosjan.

Ale z Rosjanami, mimo różnicy zdań, mogłem podyskutować bez uprzedzeń. Zdecydowanie gorzej było z niektórymi uczestnikami ze strony polskiej. Trzymając pod pachą „michnikowego szmatławca”, sugerowali, że przepełniony nietolerancją wobec innych - choćby byli ciemiężycielami - osłabiam polsko-rosyjski dialog.
Rosjanin potrafi rozmawiać, Polak nie.

http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/tade ... 66671.html


19 lis 2013, 22:47
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Władcy Marionetek...
silniczek                    



Tadeusz Płużański komentuje: Rosjanin potrafi

Rosjanin potrafi rozmawiać, Polak nie.


Nie każdy kto mówi po polsku i ma polskie nazwisko jest POLAKIEM  :excl:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


19 lis 2013, 23:42
Zobacz profil
Zaawansowany
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA04 lis 2013, 16:06

 POSTY        75
Post Re: Władcy Marionetek...
Pytanie tylko jak się nazywał wcześniej?
I Kiedy i z jakiego powodu zmienili ich rodzice nazwisko?

Stolzman vel Kwaśniewski?  :zygi:

Czy Rothfeld vel Rostowski?  :zygi:

Ciekawe, że w 40 milionowym narodzie tylko ciągle szumowiny wypływają na wierzch  :za2:


20 lis 2013, 14:29
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Re: Władcy Marionetek...
Jak salon komentował burdy w Warszawie?
Według znanego od dawna schematu


Internet żyje wydarzeniami podczas warszawskiego Marszu Niepodległości. Także media ekscytowały się poniedziałkowymi awanturami. Niektórzy tak bardzo, że bzdury przez nich powtarzane - oczywiście w formie obiektywnego komentarza - wzbudzały jedynie śmiech.
Zaczęło się jeszcze w trakcie Marszu. Kto wiódł w tym prym? Zagadka niezbyt trudna. Gdy w Krakowie przemawiał Jarosław Kaczyński, TVN24 pokazał jego przemówienie na tle warszawskich zadym narodowców. Jeżeli nie można przenieść człowieka w potrzebne dla właściwej narracji miejsce, to można spróbować przynajmniej "zarządzać" jego wizerunkiem.

To samo zrobiono w relacji TVP Info.
Na tę manipulację zwrócił uwagę europoseł Janusz Wojciechowski, który na swoim blogu celnie napisał: "W niektórych telewizjach był taki obraz – na połowie ekranu przemawiał Kaczyński, a na drugiej połowie paliła się Warszawa, pewnie jakiś efekt zapisał się w podświadomości – ale trzeba było niestety przyznać, że pożar jest w Warszawie, a Kaczyński i PiS w Krakowie".

Później w studio TVN24 zaczęła się dyskusja, której gościem była m.in. Renata Kim z "Syfilisweeka", dziennikarka zatrudniana przez Tomasza Lisa. Sposób komentarza narzuciła prowadząca program Katarzyna Werner.
- Wcześniej Jarosław Kaczyński był krytykowany za to, że próbuje uciec z Warszawy w ten dzień do Krakowa, ale przez to co się dzieje w Krakowie, rzeczywiście jest przez niektórych politologów oceniany dobrze - stwierdziła dziennikarka TVN24.
Kim podchwyciła wątek.
- Na pewno jest to sprytne rozwiązanie. Mam głębokie przekonanie, że te bójki, które z roku na rok są coraz gorsze w dużym stopniu, to właśnie zasługa Jarosława Kaczyńskiego. To czy on ucieknie do Krakowa i będzie się starał jakoś oddzielić od tego tłumu, który szaleje na ulicach Warszawy, to niczego nie zmienia - bredziła

Minęły już ponad 24 godziny od zakończenia Marszu Niepodległości, a nadal trudno ocenić co bardziej wzburzyło salon: spalenie budki przed rosyjską ambasadą, czy tęczy na Placu Zbawiciela. Agnieszka Gozdyra, dziennikarka telewizji "Polsat", i jak sama podkreśla, warszawianka wybrała, chyba to drugie

Chwilowym newsem było ogłoszenie przez dziennikarkę Elizę Michalik: "Koniec z faszystami w moich programach".
Odpowiedział jej publicysta Marek Magierowski.

Obrazek

http://niezalezna.pl/48209-jak-salon-ko ... a-schematu

:rotfl:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


21 lis 2013, 23:58
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Jak salon komentował burdy w Warszawie? Według znanego od dawna schematu

Od wczoraj internet żyje wydarzeniami podczas warszawskiego Marszu Niepodległości. Także media cały dzień ekscytowały się poniedziałkowymi awanturami. Niektórzy tak bardzo, że bzdury przez nich powtarzane - oczywiście w formie obiektywnego komentarza - wzbudzały jedynie śmiech.



Zaczęło się jeszcze w trakcie Marszu. Kto wiódł w tym prym? Zagadka niezbyt trudna. Gdy w Krakowie przemawiał Jarosław Kaczyński, TVN24 pokazał jego przemówienie na tle warszawskich zadym narodowców. Jeżeli nie można przenieść człowieka w potrzebne dla właściwej narracji miejsce, to można spróbować przynajmniej "zarządzać" jego wizerunkiem.

Obrazek

To samo zrobiono w relacji TVP Info.

Obrazek

Na tę manipulację zwrócił uwagę europoseł Janusz Wojciechowski, który na swoim blogu celnie napisał: "W niektórych telewizjach był taki obraz – na połowie ekranu przemawiał Kaczyński, a na drugiej połowie paliła się Warszawa, pewnie jakiś efekt zapisał się w podświadomości – ale trzeba było niestety przyznać, że pożar jest w Warszawie, a Kaczyński i PiS w Krakowie".

Później w studio TVN24 zaczęła się dyskusja, której gościem była m.in. Renata Kim z "Syfilisweeka", dziennikarka zatrudniana przez Tomasza Lisa. Sposób komentarza narzuciła prowadząca program Katarzyna Werner.
- Wcześniej Jarosław Kaczyński był krytykowany za to, że próbuje uciec z Warszawy w ten dzień do Krakowa, ale przez to co się dzieje w Krakowie, rzeczywiście jest przez niektórych politologów oceniany dobrze - stwierdziła dziennikarka TVN24.
Kim podchwyciła wątek.
- Na pewno jest to sprytne rozwiązanie. Mam głębokie przekonanie, że te bójki, które z roku na rok są coraz gorsze w dużym stopniu, to właśnie zasługa Jarosława Kaczyńskiego. To czy on ucieknie do Krakowa i będzie się starał jakoś oddzielić od tego tłumu, który szaleje na ulicach Warszawy, to niczego nie zmienia - bredziła.

Zresztą nie ona jedna. Zawsze można liczyć również na prowadzącego poranek w TVN24 Jarosława Kuźniara.

Obrazek

Minęły już ponad 24 godziny od zakończenia Marszu Niepodległości, a nadal trudno ocenić co bardziej wzburzyło salon: spalenie budki przed rosyjską ambasadą, czy tęczy na Placu Zbawiciela. Agnieszka Gozdyra, dziennikarka telewizji "Polsat", i jak sama podkreśla, warszawianka wybrała, chyba to drugie.

Obrazek

Jak tweetował publicysta Stanisław Janecki, chyba nie ona jedna

Obrazek

Wczoraj chwilowym newsem było ogłoszenie przez dziennikarkę Elizę Michalik: "Koniec z faszystami w moich programach". Odpowiedział jej publicysta Marek Magierowski.

Obrazek

Nie wszyscy jednak poddali się temu szaleństwu. Znany podróżnik Wojciech Cejrowski jednoznacznie wskazał winnych zadymy przez rosyjską ambasadą.

"Każdy Polak ma konstytucyjne prawo nie lubić Ruskich i głośno o tym mówić ile tylko mu się podoba. Każdy Polak ma konstytucyjne prawo obrzucać ruską ambasadę (nie ludzi, tylko posesję) wszystkim, czym tylko chce, a policja ma obowiązek skutecznie bronić placówki dyplomatycznej nawet tak wrogiego państwa, jakim jest Rosja" - napisał na Facebooku Cejrowski. - "Na tym polega ta gra w demokrację. To policja jest winna, że nie obroniła ambasady, a nie obywatele, którzy mają konstytucyjne prawo ambasadę obrzucać".

I na koniec wpis z Twittera publicysty Rafała Ziemkiewicza. Nie wymagający żadnego komentarza!

Obrazek

http://niezalezna.pl/48209-jak-salon-ko ... a-schematu

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


24 lis 2013, 16:53
Zobacz profil
Fachowiec
Własny awatar

 REJESTRACJA14 wrz 2011, 21:56

 POSTY        1263
Post Re: Władcy Marionetek...
Manipulacja zdjęciami Tuska z Putinem. Opublikowano tylko 1/10 wszystkich fotografii

Opublikowane przez „michnikowego szmatławca” zdjęcia nie są wszystkimi, jakie zrobiono 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. „GW” - broniąc Donalda Tuska - na swojej stronie internetowej pokazała ich zaledwie 30, a w sumie jest ich kilkaset. Wszystkie zostały zrobione przez fotoreporterów z Kancelarii Premiera.


Pokazane zdjęcia to w kolejności zdjęcia od najwcześniejszego pokazującego Tuska i Putina pod namiotem niebieskiej barwy po najpóźniejsze pokazujące ich na tle specjalnego samochodu piaskowo-szarej barwy. Nawet więc gdyby tylko tyle posiadała Kancelaria, to łatwo zauważyć, że powinno być ich ponad trzysta, a nie zaledwie 31. Co więcej: bliższa analiza pokazuje, że pomiędzy nimi nie ma ciągłości. Niektóre następują jedno po drugim, tak jak rzeczywiście były robione z odstępem niecałej sekundy. Inne oddziela nawet kilkadziesiąt zdjęć nieopublikowanych. Łatwo to zauważyć, gdy przyjrzy się zdjęciom pokazującym oficjeli maszerujących w rzędzie w odróżnieniu od następnych. Te pierwsze, pokazujące idących w jednym szeregu przedstawicieli rządów FR i RP, m.in. Waldemara Pawlaka i Bogdana Klicha, ówczesnego ministra obrony narodowej, są robione jedne po drugim. Kolejne zdjęcia są zrobione w zupełnie innym miejscu.

Publikacja „GW” wywołała dyskusję w sieci – internauci bardzo szybko zauważyli brak ciągłości w opublikowanych zdjęciach i brak jakiegokolwiek dowodu na to, że zdjęcie śmiejącego się Tuska z Putinem opublikowane przez tygodnik „W sieci” jest fotomontażem.

http://niezalezna.pl/48347-manipulacja- ... fotografii

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Michnik, terroryści i Moskwa - nieznana przeszłość naczelnego „Wyborczej”

Obrazek

Michnik wiecujący przeciwko „amerykańskim imperialistom”. Michnik zafascynowany Che Guevarą. Michnik sympatyzujący z Franco Piperno – ojcem duchowym włoskich terrorystów. Wreszcie Michnik flirtujący z Moskwą w 1989 r. Te mało znane twarze naczelnego „michnikowego szmatławca” można odnaleźć w ogólnodostępnych archiwach - pisze "Gazeta Polska".


Wywodzący się z rodziny przedwojennych komunistów Adam Michnik nigdy nie odciął się od swoich korzeni – taki wniosek nasuwa się po prześledzeniu jego działalności od początku lat 60. do chwili obecnej. O ile aktualne poglądy Michnika są znane w związku z jego publikacjami na łamach „michnikowego szmatławca”, o tyle tych z przeszłości należy szukać w dokumentach znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej, zagranicznych publikacjach oraz wywiadach, których Michnik udzielał w czasach PRL.

Fascynacja terrorystami

Wspieranie komunistów przez Adama Michnika jest konsekwencją jego wcześniejszych wyborów. Już jako młody chłopak wiecował przeciwko „amerykańskim imperialistom”.
„Po 1956 r. były w naszych wystąpieniach pogłosy stanowiska trockistowskiego albo kubańskiego czy zgoła chińskiego” – przyznawał Adam Michnik w książce „Między Panem a Plebanem” (A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Kraków 1995).

W 1961 r., po kwietniowej interwencji USA w Zatoce Świń, mającej na celu zlikwidowanie rządów komunistycznego kubańskiego dyktatora Fidela Castro, Adam Michnik wiecował przeciwko „amerykańskim imperialistom” na Uniwersytecie Warszawskim.

W 1964 r. wyjechał na Zachód, gdzie spotykał się z komunistami.
„Rozmawiałem z polskimi emigrantami, z włoskimi komunistami i z francuskimi trockistami. Coś mieliśmy wspólnego z trockizmem. (…) Przyjeżdżali do Polski ludzie z SCR (Liga Trockistowska). Ja sam wysłałem na Zachód dwa egzemplarze »Listu Otwartego« Modzelewskiego i Kuronia. (…)  Jeden wysłałem do »Kultury« paryskiej, a drugi do SCR. I to zostało opublikowane równocześnie w »Kulturze« i u trockistów. (…) Przyjeżdżali do Polski młodzi chłopcy z SCR, którzy mówili, że są zbuntowanymi marksistami przeciwko stalinowskiej ortodoksji we francuskiej partii. Co było dla nas atrakcyjne w ich myśleniu? To, że dzięki trockizmowi można było być zbuntowanym, antysowieckim, a jednocześnie być komunistą-marksistą” – pisał w 1993 r. na łamach „michnikowego szmatławca”.

W 1967 r. razem z kolegami rozpowszechniał tzw. ulotkę wietnamską, w której czytamy m.in.: „Bojownicy wietnamscy walczą o sprawę, która jest także naszą sprawą: prawo do rewolucji znoszącej niewolę społeczną i jej następstwa. (…) W tej sytuacji my, polska lewica, nie możemy milczeć. (…) Nie możemy milczeć dlatego, że sprawa, za którą oddał życie Che Guevara, za którą codziennie giną ludzie w Ameryce Łacińskiej i w Wietnamie, jest sprawą wolności każdego małego kraju w starciu z wielkim mocarstwem, że walcząc o suwerenny i socjalistyczny Wietnam, walczymy o suwerenną i socjalistyczną Polskę (…). Wszystkim, którzy chcą deptać suwerenność ludu pracującego w jakimkolwiek kraju, trzeba odpowiedzieć hasłem hiszpańskich antyfaszystów »No passaran«”.

W 2008 r. podczas debaty na Uniwersytecie Warszawskim Michnik, odwołując się do lat 60., stwierdził: „W imię prawdy powiem, że powtarzaliśmy sobie wówczas: dopóki ten świat jest taki, jaki jest, ja nie mam ochoty umierać we własnym łóżku (…). Ten slogan wypowiedział Ernesto Che Guevara. Nie jestem dumny, że byłem wtedy zafascynowany Che Guevarą. Powinienem być mądrzejszy. Ale bym jednak skłamał, gdybym się tego wyparł. Guevara był dla mnie romantykiem, który nie poprzestaje na frazesach, lecz za własne przekonania płaci sobą”.

Adam Michnik był również pod wrażeniem działalności Franco Piperno – duchowego ojca włoskich terrorystów, oskarżonego w procesie uprowadzenia i zabójstwa włoskiego premiera Aldo Moro. Sam Piperno nie wypierał się swoich związków z terroryzmem: „Terroryzm był częścią naszego ruchu” – przyznawał w publicznych wypowiedziach.

„Odczuwam dla Franco jakąś sympatię, bo to jest człowiek czysty, to znaczy zagubiony. (…) Powinienem powiedzieć: Hitler – Stalin – Piperno to jest to samo, ale ja tego nie umiem, to jest może moja słabość, ale czasem trzeba być wiernym nawet swojej słabości” – mówił Adam Michnik w latach 80. w wywiadzie udzielonym Danielowi Cohn-Benditowi.

Postać terrorysty Michnik ponownie przywołał w swoim tekście z 1993 r., opublikowanym w „michnikowemu szmatławcowi” pt. „Świat się zakołysał ’68”: „Poznałem bohaterów tamtej kontestacji: Dutschkego i Piperno, Cohn-Bendita i Kouchnera, Serge July i Jana Kavana. (…) Rozmawiając z nimi, znów odczułem wspólnotę generacyjną: gestów i żartów, wspomnień i – o dziwo – systemu wartości. Bowiem wielu z tych ludzi odbyło długą drogę od mitu rewolucji proletariackiej, poprzez utopię socjalizmu spontanicznego i antyautorytarnego, po postawę demokratyczną, wrażliwą na ludzką nędzę, niewolę, nienawiść i nietolerancję. (…) Nie udają konserwatystów od urodzenia, nie zaprzeczają, że fascynowała ich rewolucja kubańska. Pamiętają słowa Che Guevary: »Póki ten świat jest taki, jaki jest, nie mam ochoty umrzeć we własnym łóżku«”.

Flirt z Moskwą

W końcu lat 80., w okresie pierestrojki, Adam Michnik usiłował stać się partnerem bezpośrednio moskiewskiego centrum, co nawet budziło obawy ekipy Jaruzelskiego, że zostaną wyeliminowani jako pośrednicy w realizacji scenariusza Włodzimierza Kriuczkowa (do 1988 r. naczelnika I Zarządu KGB, a następnie przewodniczącego Komitetu Bezpieczeństwa ZSRS). Według tego scenariusza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej miały powstać rządy koalicyjne złożone z komunistów i umiarkowanej opozycji.

Według dokumentów Departamentu I MSW Grupy Operacyjnej nr 2 „Wisła” Michnik już w 1988 r. został zaproszony do Moskwy przez Związek Filmowców. Odpowiadało to ówczesnej taktyce sowieckiej, która polegała na nawiązywaniu bezpośrednich kontaktów z opozycją w krajach bloku, z których Armia Sowiecka miały być ewakuowana. Jeden z szyfrogramów „Wisły” nadany w styczniu 1989 r. przytacza opinię sowieckich kadr: „Nie powinniście nam przeszkadzać w kontaktach z polskimi intelektualistami. Znaczna część z nich przeszła do opozycji na skutek błędów w polityce PZPR i niewłaściwych ocen poszczególnych ludzi. Dlatego musimy mieć własne rozpoznanie i ocenę działaczy opozycji. W związku z tym Ambasada Radziecka w Warszawie, i nie tylko ona, otrzymała polecenie opracowania pełnego kompendium wiedzy dot[yczącej] opozycji, personalnego Who is Who?”. Jak pisze Antoni Dudek w „Biuletynie IPN” z kwietnia 2004 r., Michnik musiał być co najmniej od wiosny 1988 r., a więc jeszcze przed pierwszą falą strajków, w kontakcie z ambasadą sowiecką w Warszawie. Mieczysław Rakowski otwarcie przyznał, że w 1988 r.: „kontakty niektórych pracowników ambasady radzieckiej z opozycją nie były dla nas tajemnicą”. To właśnie mogło być powodem początkowych oporów ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka przeciwko udziałowi Michnika w obradach Okrągłego Stołu. W czasie trwania obrad Rakowski notował, że 1 marca 1989 r. gen. Władysław Pożoga, który nadzorował wywiad i kontrwywiad cywilny, powiadomił go, że „istnieją kontakty między opozycją a Moskwą. Szczególnie aktywny jest Michnik”. Pożoga był zdania, że Moskwa zaczyna »grać« z opozycją.

Jak twierdzi Antoni Dudek: „W teczce szyfrogramów kierowanych w 1989 r. do Warszawy przez Ambasadę PRL w Moskwie, a przechowywanej w archiwum MSZ, brak wyłącznie trzech z ponad 200 szyfrogramów. Prawdopodobnie właśnie tych dotyczących wizyty Michnika, co wynika z datowania pozostałych, ich numeracji oraz treści zawartych w zachowanych dokumentach. Ktoś usunął je z teczki już po skierowaniu jej do archiwum, gdzie dokonano zszycia i paginacji wszystkich szyfrogramów”.

Pod rękę z komunistami

Adam Michnik i jego środowisko od lat mieli swoiste, wybiórcze podejście do historii. Świadczy o tym m.in. znany krakowski opozycjonista, pomysłodawca i założyciel w czasach PRL podziemnego Instytutu Katyńskiego Aleksander Macedoński w rozmowie z Anną Zechenter: „Poszedłem chyba najpierw do Michnika, ale właśnie byli u niego Włosi. Zrozumiałem, bo znam trochę włoski, że są to komuniści albo anarchiści. Michnik nie miał dla mnie czasu; oznajmił mi, że KOR (właściwie odłam KOR-u reprezentowany przez Michnika, Kuronia i Lityńskiego – przyp. red.) Katyniem nie będzie się zajmować, bo Katyń to przeszłość, a KOR zajmuje się tylko przyszłością. Przypomniałem mu: »Ale piszecie o marcu 1968«. »A, to co innego« – powiedział i na tym rozmowa się zakończyła”.
 

W artykule autorzy wykorzystali materiały udostępnione im przez p. Justynę Błażejowską, za co serdecznie dziękują.


http://niezalezna.pl/48257-michnik-terr ... -wyborczej

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Michnik pozwał Ziemkiewicza za słowa o "terroryzowaniu pozwami". I przegrał!

Adam Michnik przegrywa z Rafałem Ziemkiewiczem. Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił w całości pozew redaktora naczelnego michnikowego szmatławca. W felietonie opublikowanym na łamach "Gazety Polskiej" Rafał Ziemkiewicz napisał m.in., że Adam Michnik "terroryzuje swoich przeciwników przy pomocy pozwów sądowych". I co zrobił redaktor naczelny "michnikowego szmatławca" pozwał publicystę za te słowa.


W czwartek sąd oddalił pozew Michnika wobec Ziemkiewicza o ochronę dóbr osobistych. Żądał on przeprosin i wpłaty przez Ziemkiewicza 50 tys. zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach. Wyrok jest nieprawomocny. Stron ani ich adwokatów nie było na ogłoszeniu wyroku.

Sąd oddalił pozew A Michnika o "terroryzowanie" pozwami sądowymi. IDZIE NOWE? - napisał Rafał Ziemkiewicz na twitterze. Sąd uznał, że Ziemkiewicz miał prawo do opublikowanej krytyki. Sędzina stwierdził również, że pozew mecenasa Adama Michnika był nacechowany emocjonalnie.

Jak wcześniej informowaliśmy proces przebiega z problemami. Pojawił się nawet wniosek o wyłączenie z orzekania sędzi Anny Pogorzelskiej, gdy odrzuciła wszystkie wnioski pozwanego. Nawet tak oczywiste jak przesłuchanie jako świadków innych osób pozwanych przez Michnika: Tomasza Sakiewicza, Roberta Krasowskiego, Jerzego Kłosińskiego, Andrzeja Nowaka oraz prof. Andrzeja Zybertowicza i Jarosława Gowina.

Ziemkiewicz wnosił o oddalenie pozwu. Twierdził, że publicysta ma prawo wyraziście przedstawiać swe opinie w felietonie. Przypominał wygrane przez Michnika lub Agorę SA procesy o ochronę dóbr osobistych, m.in. wobec poety Jarosława M. Rymkiewicza, co - zdaniem publicysty - budzi poczucie krzywdy.

Ostatecznie sąd uznał, że nie doszło do naruszenia dóbr osobistych Michnika, a pozwany nie przekroczył granic dopuszczalnej krytyki i działał w interesie społecznym, jakim jest swoboda wypowiedzi. Według sądu tekst pozwanego nie miał też negatywnych następstw dla powoda.

Jak mówiła dziś sędzia Anna Pogorzelska w uzasadnieniu wyroku, powód oparł swe roszczenia na nieporozumieniu. Dodała, że pozwanemu chodziło nie o korzystanie przez Michnika z metod terroru, ale tylko z „drogi procesu sądowego”.

Nawet jeśli zwrot może uwłaczać sędziom, powód nie ma legitymacji, by występować w ich imieniu - dodała sędzia. - Słów pozwanego nie można rozumieć jako zarzutu skorumpowania sędziów przez powoda – stwierdziła sędzia Pogorzelska.

Sędzia dodała, że określenie „rozgrzani sędziowie” to właściwy dla felietonu środek literacki oraz nawiązanie do słów Bronisława Komorowskiego po wygranym przezeń procesie z Jarosławem Kaczyńskim w czasie kampanii prezydenckiej w 2010 r.

Sąd uznał, że tekst Ziemkiewicza nie miał negatywnych następstw dla powoda i obiektywnie nie pogorszył jego odbioru w społeczeństwie. Według sądu osoba mająca pozytywną opinię o powodzie nie mogła jej zmienić po tym felietonie, który był osobistym punktem widzenia. Sąd dodał, że stosunek powoda do „GP” jest negatywny.

Sędzia oświadczyła też, że chcąc zwalczać nieprawdziwe zarzuty, powód nie musi uciekać się do wytaczania procesów i można oczekiwać od niego - jako szefa dużej gazety - ponadprzeciętnego poziomu odporności wobec stwierdzeń, które nie pociągają negatywnych dla niego skutków. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że niektórzy zrezygnują z pisania o powodzie, obawiając się skutków - zakończyła sędzia.

http://niezalezna.pl/48567-michnik-pozw ... i-przegral

____________________________________
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie.


24 lis 2013, 17:15
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 809 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 26, 27, 28, 29, 30, 31, 32 ... 58  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron