Chrześniacy prezydenta Ignacego Mościckiego nie dostaną zwrotu oszczędności
Chrześniacy prezydenta Ignacego Mościckiego nie dostaną zwrotu wkładów zgromadzonych na przedwojennych książeczkach oszczędnościowych, ufundowanych przez ówczesnego prezydenta - poinformował wiceminister finansów Wojciech Kowalczyk w odpowiedzi na interpelację.
Problem chrześniaków prezydenta II Rzeczypospolitej wrócił po tym, jak poseł Artur Górski (PiS) dostał maila od jednego z działaczy Związku Polaków na Litwie, który napisał w imieniu jednego z chrześniaków, że podobno można odzyskać wkłady zgromadzone na książeczce oszczędnościowej przedwojennej Pocztowej Kasy Oszczędnościowej. "Proszę o pomoc, do jakiego organu w Polsce pan P.W. może się zwrócić i czy w ogóle może ubiegać się o takie świadczenie?" - napisał w mailu działacz Związku. (...)
"Dyplomatyczna wojna" między Polską a Niemcami po kontrowersyjnej okładce Brytyjskie media piszą o wczorajszej okładce tygodnika "Uważam Rze", na której pokazano niemiecką kanclerz Angelę Merkel w przebraniu więźniarki obozu koncentracyjnego. "To zdjęcie zintensyfikowało wojnę dyplomatyczną między Polską i Niemcami" - ocenia "Daily Mail".
"Polska oskarżyła swojego sąsiada o zniekształcanie faktów historycznych i robienie ofiar wojny z rzeczywistych przestępców" - czytamy na dailymail.co.uk. Portal przypomina, że konflikt rozpoczął się od filmu wyemitowanego przez telewizję ZDF filmu "Nasze matki, nasi ojcowie".
Trzyczęściowy film "Nasze matki, nasi ojcowie" ukazuje II wojnę światową od niemieckiego ataku na ZSRR w czerwcu 1941 roku do kapitulacji Niemiec przez pryzmat losów pięciorga młodych Niemców z Berlina - oficera Wehrmachtu Wilhelma, jego również powołanego do wojska młodszego brata Friedhelma, zakochanej w Wilhelmie pielęgniarki Charlotte, marzącej o karierze piosenkarki Grecie oraz jej chłopaka - Żyda Viktora.
Właśnie historia Viktora, który ucieka z transportu do Auschwitz i przyłącza się do oddziału AK, stała się dla twórców filmu pretekstem do pokazania polskich partyzantów i polskiego społeczeństwa jako zdeklarowanych antysemitów.
"Daily Mail" przypomina, że ambasador Polski w Berlinie Jerzy Margański napisał list do stacji ZDF wyrażając swoją dezaprobatę i zaznaczając, że "Polacy odebrali ten film jako niesprawiedliwy i obraźliwy".
Sam film obejrzało łącznie 21 milionów widzów. Jego emisja wywołała w mediach zaciętą dyskusję o odpowiedzialności Niemców za zbrodnie wojenne. Część publicystów zarzuca twórcom filmu, że wybierając na bohaterów sympatycznych młodych ludzi, podchodzących z dystansem do narodowosocjalistycznej ideologii, zakłamują historię, propagując pogląd, że "nazistami byli ci inni". Inni twierdzą, że film dobrze ilustruje uwikłanie całego społeczeństwa w zbrodnie.
Trzeba koniecznie odkłamać jeszcze wiele pokutujących stereotypów. Że niby Hitler napadł na Polskę we wrześniu, że niby Rosjanie zabili polskich oficerów w Katyniu, że niby w Smoleńsku był wybuch samolotu, który po zahaczeniu o brzozę na wysokości 6 (a może 8? a może 7?) metrów spadł w bagno i rozpadł się na milion kawałków, a z ludzi zostały strzępy. Jest jeszcze dużo spraw do odkłamania.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 09 kwi 2013, 19:52 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
09 kwi 2013, 19:44
Re: Historia
Trzeba na nowo napisać polską historię
Przed niepokornymi "badaczami" w służbie postępu jeszcze jedno, najpoważniejsze wyzwanie: zdemaskowanie homoseksualnych relacji pomiędzy Jezusem a Jego uczniami, opisanych między wierszami w Ewangeliach Trzeba na nowo napisać polską historię. Przecież bitwa pod Grunwaldem nie była w rzeczywistości żadnym wielkim czynem polskiego i litewskiego rycerstwa w starciu z wojskami niemieckimi i gośćmi zakonu z innych państw, ale międzynarodową orgietką homoseksualną. Odkrył to w swoim monologu Szymon Majewski, podążając tropem badań dr Elżbiety Janickiej - pisze Łukasz Warzecha w najnowszym felietonie dla WP.PL
Jest znany dowcip o Jasiu, któremu się wszystko z d u p ą kojarzyło. Dowcip dowcipem, ale okazuje się, że w oparciu o takie skojarzenia funkcjonuje dzisiaj cała gałąź "nauki" (cudzysłów jest tutaj konieczny, bo z prawdziwą nauką nie ma to wiele wspólnego). To wszystkie te wywody genderowo-seksualno-waginalne, które zadomowiły się już na uniwersytetach i udają, że są równie poważne co historia, matematyka czy prawdziwa "nie genderowa" polonistyka. Ta nowa gałąź działalności zarobkowej daje olbrzymie możliwości miernotom, które w żadnej normalnej dziedzinie by sobie nie poradziły. Metoda zawsze jest podobna: trzeba sobie samemu wytworzyć obszar badań dotąd nie istniejący i przekonać ludzi - przynajmniej tych, od których zależy przyznawanie pieniędzy, że jest on realny, ważny, a do tego bardzo postępowy. To ostatnie jest szczególnie istotne, bo w razie, gdyby ktoś uznał, że nie warto na te "badania" łożyć (a był już w Polsce taki przypadek na jednym z uniwersytetów), zawsze można na niego donieść do "michnikowego szmatławca", że hamuje nowatorskie badania i na pewno jest z PiS-u. A jak nie z PiS-u, to przynajmniej jakimś faszystą. No, ewentualnie kryptofaszystą, tak dobrze ukrytym, że bezobjawowym.
I tak jak istnieją zawodowi antyfaszyści w rodzaju Rafała Pankowskiego, szefa Stowarzyszenia "Nigdy więcej", którzy muszą wciąż dowodzić, że straszliwie zagraża nam faszyzm, bo z czym by w przeciwnym razie walczyli, tak istnieją zawodowi tropiciele wątków homoseksualnych. Należy do nich właśnie dr Janicka - artystka, fotograf, pracownik naukowy PAN. To ona odkryła w "Kamieniach na szaniec" Aleksandra Kamińskiego - kultowej książce o harcerzach Szarych Szeregów, napisanej jeszcze w czasie okupacji niemieckiej - wątki homoseksualne (a przy okazji też antysemickie).
Można by się zdziwić: dlaczego sięgać po ramoty (z punktu widzenia oraczy postępu, bo nie z mojego) w rodzaju "Kamieni na szaniec" i tworzyć jakieś absurdalne konstrukcje myślowe, skoro literatury całkiem wprost gejowskiej jest pod dostatkiem? Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze - ponieważ żadną sztuką nie jest stwierdzić, że powieść o homoseksualistach to powieść o homoseksualistach. Na takie wnioski trudno byłoby wyciągnąć kasę. Po drugie - co nawet ważniejsze - krzewiciele postępu nie są zainteresowani zajmowaniem się tym, co otwarcie i w oczywisty sposób gejowskie. Oni muszą wedrzeć się na terytorium wroga, czyli literackiej tradycji, w której nikt nigdy nie podejrzewał istnienia silnych uczuć męsko-męskich lub damsko-damskich. W ten sposób zabierze się ciemnogrodzkim kryptofaszystom ich ulubione dzieła i włączy je w zaprzęg postępu.
Człowiek niczego nie podejrzewał, a tu się nagle okaże, że Wołodyjowski z Ketlingiem byli parą, a małżeństwa pierwszego z Basią, a drugiego z Krzysią miały na celu jedynie zachowanie pozorów w skrajnie nietolerancyjnej rzeczywistości XVII wieku. Dodajmy do tego problemy Longinusa Podbipięty z własną seksualnością, sadystyczno-erotyczne fascynacje Kmicica, no i Skrzetuskiego - tak prawego i ostentacyjnie heteroseksualnego, że na pewno ukrywającego w ten sposób swoje gejowskie upodobania - i mamy rozmontowaną całą Trylogię.
Albo weźmy "Hamlet". Niby to sztuka o władzy i zemście, ale wnikliwy badacz w rodzaju dr Janickiej od razu się zorientuje, że motorem działania duńskiego księcia jest wcale nie uczucie do Ofelii, lecz niespełniona miłość do Laertesa. Nie mówiąc już o tym, że Gildenstern i Rozenkranc to całkiem oczywista i otwarta para gejowska. W "Panu Tadeuszu" mamy zupełnie wyraźne zapętlenie wątków homoseksualno-pedofilskich z Zosią, Gerwazym i Protazym, Hrabią, a także dodatkowo wątek fałszywości Kościoła i kleru (ksiądz Robak vel Jacek Soplica) oraz antysemityzm (Jankiel, zamiast grać żydowską muzykę, gra nacjonalistycznego Mazurka Dąbrowskiego).
Należałoby także wreszcie obalić mitologię, narosłą wokół "Dziadów", zwłaszcza ich części III. Scena w więzieniu, rozgrywająca się pomiędzy osadzonymi tam kolegami spiskowcami, ma jasny podtekst homoseksualny. Absolutnie zadziwiające jest także, że żaden postępowy "naukowiec" nie wychwycił dotąd całkiem otwartej deklaracji homoseksualnej, zawartej w dramacie narodowego wieszcza, a dokładnie w scenie Balu części III, gdy Student wygłasza do Oficera kwestię: "Patrz, jak się Bajkow, Bajkow rucha!" Nie ma tu przecież wątpliwości, że Student, który jest gejem, zwraca uwagę swojego partnera na szczególne umiejętności seksualne Bajkowa. Można się domyślić, że poza sceną trzech panów utworzy wkrótce gejowski trójkąt.
Tak oczywistych historii jest całe mnóstwo: Sherlock Holmes i dr Watson (ten ostatni wprawdzie w powieści "Studium w szkarłacie" poznaje swoją przyszłą żonę, Mary Morstan, ale może to jedynie świadczyć o jego biseksualizmie), Alicja w Krainie Czarów i orgia przy herbatce z Marcowym Zającem, Kapelusznikiem i Susłem, Muminek i Ryjek (Tove Jansson była lesbijką, a więc po prostu musiała w swoich książkach umieścić homoseksualnych bohaterów), Don Kichote i Sanczo Pansa i tak dalej, i tak dalej. Pole do działania dla takich pań Janickich jest w zasadzie nieograniczone. Skoro bowiem komuś wszystko się z d u p ą kojarzy, a jeszcze za to kojarzenie może sobie całkiem wygodnie żyć, to czemu miałby się zatrzymać?
Przed niepokornymi "badaczami" w służbie postępu jeszcze jedno, najpoważniejsze wyzwanie: zdemaskowanie homoseksualnych relacji pomiędzy Jezusem a Jego uczniami, opisanych między wierszami w Ewangeliach. Że co? Że nie wypada, że to zbyt śmiałe? Zapewniam Państwa, że dla bojowników postępu żaden idiotyzm nie jest zbyt śmiały. Wszak jak powiedział "Krytyce Politycznej" wybitny literaturoznawca Michał Głowiński, komentując awanturę wokół "Kamieni na szaniec": "Sprawa homoseksualizmu "Zośki" i "Rudego" jest papierkiem lakmusowym, pozwalającym ujawnić czasami zwykłe kołtuństwo, a czasami jakieś straszne przesądy". A zatem - precz z przesądami! I ze zdrowym rozsądkiem też.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
18 kwi 2013, 22:02
Re: Historia
/////
Viva la Pologne!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
03 maja 2013, 11:13
Re: Historia
Wałęsa nie był przywódcą strajku
"To nie Wałęsa był przywódcą strajku. Nieujawnionym przywódcą był Bogdan Borusewicz. To on kierował wszystkim" – twierdzi w rozmowie z "Wprost" Henryka Krzywonos-Strycharska. Była działaczka "Solidarności" opowiada w demitologizującym Lecha Wałęsę wywiadzie m.in. o relacjach między Anną Walentynowicz i przyszłym prezydentem. "Rywalizacja była od początku. Ale na wózek wchodził tylko Wałęsa. Walentynowicz nie" – mówi. "Wałęsa miał dar przekonywania, więc został przewodniczącym. Jednak tak naprawdę to mieliśmy przewodniczącego. Był nim Bogdan Borusewicz. Nieujawniony przewodniczący. Przecież to Borusewicz kręcił tym strajkiem" – podkreśla. Na sugestię, że nigdy wcześniej tego nie mówiła, odpowiada: "Wiele razy mówiłam. Ale nikt tego nie publikował. Nikt nie słuchał. Mózgiem był Borusewicz. To on kierował wszystkim". Jak jednak dodaje, to Wałęsa potrafił porwać tłumy. "Wystarczyło, że wyszedł, podniósł ręce i zaczął mówić, a tłum szalał. Borusewicz nie mógłby wejść na wózek i mówić, bo był w KOR, a poza tym nie miał tego daru. On jest bardzo mądrym facetem, ale daru przekonywania mu brakuje. Medialny nigdy nie był, ale głowę miał nie od parady" - mówi. Jednocześnie Krzywonos-Strycharska broni Wałęsy w kwestii współpracy z SB. Pytana przez dziennikarkę "Wprost", czy Krzysztof Wyszkowski wspominał o tym w 1980 roku nie mówił o tym, twierdzi, że nie. "Jakbym wiedziała, tobym tego tak nie zostawiła. Ale on nic nie mówił. Akceptował Wałęsę przecież. To jest jak w małżeństwie. Ksiądz na początku pyta, czy są jakieś przeciwności. Jak nie ma, to po ślubie się już o przeciwnościach nie mówi. A Krzysiek Wyszkowski najwyraźniej tej zasady nie zna" – podkreśla. Jej zdaniem, dopóki Wyszkowski pracował z Wałęsą i brał za to pieniądze - siedział cicho. "Dopiero wtedy, kiedy Wałęsa go wyrzucił, zaczęło się oskarżanie, mówienie o Bolku, o SB. Ja wiem, co Wałęsa zrobił w '80 roku. Jest dla mnie ważny i tyle" - przekonuje. Wspomina także, jak odebrała informację o współpracy Wałęsy z SB. "To był policzek. A ja byłam pewna, że on nigdy nic, że był święty. Z drugiej strony potrafię go wytłumaczyć. Proszę pamiętać, że jemu się wtedy dziecko rodziło, że żonę miał młodą… Ubecy mogli powiedzieć, że dziecka nie zobaczy, że żony też…. Ja nie wiem, co bym zrobiła w takiej strasznej sytuacji, jakby mnie szantażowali" – mówi, dodając, że jej zdaniem to wystarczające tłumaczenie. Krzywnos-Strycharska zaznacza, że choć czasem dzwoni do byłego prezydenta, nie zrobiła tego po jego głośnej wypowiedzi o homoseksualistach. "Byłam wściekła, że laureat Pokojowej Narody Nobla tak się o innych ludziach wyraża. Nawet jakby nie miał tej nagrody, to tak nie powinien mówić" – podkreśla.
~Ślazaczka : Naprawdę tak krytykować,po czasie.Kiedys wszyscy byli na tak. Szanowna pani też. Bardzo przykro cvzytać to zwykłym obywatelem. Po jaką cholerę wciskaliście nam kit.J a wierzę że pan Wałęsa chciał dobrze. Mam 60 lat wszystko pamietam. Pytam sie dlaczego po tylu latach pani tak twierdzi. Nie jestem za tym panem,ale już mnie to denerwuje wciąż się wszystko zmienia. Uważam że był bohaterem na miare tamtych czasów. Ludzie dajcie spokój z krytykowaniem. Chcę jeszcze napisać że to jest coś wstrętnego brać odszkodowania bo sie działało. Piszę tu o jednym panu. Daję głowę że takich osób znajdzie się bardzo dużo. Jak walczyliście to chyba dla naszej ojczyzny. Nie po to aby teraz zdzierać kasę i brać odszkodowania. Jest to straszne. Kto traci??? My zwykli obywatele idioci.
~strychnina wredna : Ta strychnina kiedyś krytykując Kaczyńskiego wypłynęła jako działaczka Solidarności ale jako łamistrajk teraz krytykując Bolka Ubolka POdnosi do rangi Borsuczka co POsiada kasetę z nagraniem jak się wałęsa przyznaje do współpracy z SB i skompromitował się przelotami aby wyprowadzić psa lub POdlać kwiatki psi syn borsuczek perfidny i wredny prosiak na urzędzie za nasze kasiorę
~PUKPUK Ta kobieta ma chyba juz skleroze.Strajk rozpoczeli stoczniowcy kierowani przez ludzi z Wolnych Zwiazkow Zawodowych Wybrzeza, gdzie byli panstwo Gwiazdowie.I to Gwiazda byl "mozgiem" strajku, on glownie formulowal postulaty ze wsztkich, ktore naplywaly do stoczni,te 21 postulatow to glownie jego dzielo. Borusewicz byl pionkiem,wydawali "Robotnika"pismo dla robotnikow, ona-Krzywonos byla w Komitecie Strajkowym i nawet nie przy wozkach, gdzie Walentynowicz, Pienkowska i jeszcze jedna /mloda/ dziewczyna o imieniu Ewa zatrzymywaly stoczniowcow, kiedy Walesa oglosil zakonczenie Strajku w stoczni ,kiedy tylko stoczniowe postulaty zostaly spelnione. Strajkowaly inne zaklady w Trojmiescie i Walesa zotawil je na atak komunistow. Te kobiety/a nie ona-Krzywonos/ zatrzymaly strajk, zamknely bramy i zaczal sie strajk o wolna Polske, bo dolaczylo ponad 750 zakladow pracy z calego kraju, potem jeszcze wiecej. Krzywonos tez glosowala za zakonczeniem strajku po trzech dniach, bo byla w tej Komisji Strajkowej. Kobita wystawiona przez salon, zeby klamala. Walentynowicz byla osoba niezwykle skromna, pomagala ludziom bezinteresownie, opiekowala sie wieloma osobami. To Krzywonos zostala zatrzymana na bramie w czasie strajku, kiedy wychodzila ze stoczni,a dlaczego ,to wie otoczenie Walesy, moze on sam. Babo! Wstydu nie masz za grosz i nie klam o tragicznie zmarlych, bo do piet im nie siegasz.
I co Lechu Ty na to? Kłamstwo ma krótkie nogi. Jak pisał poeta, a napis ten widnieje na Trzech Krzyżach "nie bądź bezpieczny - poeta pamięta, spisane będą czyny i rozmowy". Okazuje się, że to dotyczy nie tylko komunistów, ale i solidaruchów. Kiedy Krzywonos obsobaczyla Kaczynskiego dwa lata temu w Gdyni, to POpaprańce bili brawo. A teraz, co? Krzywonos be? Jak śp. Walentynowicz zadała Lechowi 20 pytań, to do dziś Jej nie odpowiedział. I jeszcze kpił, że "Walentynowicz głupia" Walentynowicz "głupia", Kaczyński "dureń". A Wałęsa " cienki Bolek"
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 06 maja 2013, 20:53 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
06 maja 2013, 20:52
Re: Historia
Bezpieka [Eugeniusz Chimczak] ciężko pracowała.
Niedaleko stołecznej ul. Madalińskiego, spokojnie, przez nikogo nie niepokojony, żyje Eugeniusz Chimczak, oprawca i ubek, który torturował m.in. rtm. Witolda Pileckiego. Nazywał to „ciężką pracą”. Temida III RP okazała się wobec niego, jak i wielu innych czerwonych zbrodniarzy, wyjątkowo łaskawa – nigdy nie trafił do więzienia. Po ujawnieniu kilka lat temu roli Mariana Krawczyńskiego w sprawie rtm. Witolda Pileckiego dostałem list od osoby, która znała ubeka: „Spotykałem go podczas urodzin mojej koleżanki, jego wnuczki (gdy byliśmy dziećmi). Wiem, że ona go bardzo kochała, zawsze zwracała się do niego »dziadziuś«. Ostatnio rozmawiałem z nim w 2006 r. Opowiadał o podróżach służbowych do Turcji z lat 60.–70. Wtedy już wiedziałem, że miał do czynienia z »bezpieką«, choć wyraźnie tego nie sprecyzował. Mówił o »przedsiębiorstwie« jako pracodawcy”.
Świnia z bloku obok
Marian Krawczyński, funkcjonariusz MBP, podpisany pod aktem oskarżenia bohaterskiego rotmistrza, zmarł trzy lata temu. Przed wojną skończył zawodówkę, po wojnie był pułkownikiem. Na Mokotowie pracował przez 1,5 roku, do 1948 r., w bezpiece do 1955 r. W dalszej części listu przeczytałem: „Podczas jednego ze spotkań towarzyskich jego córka wspomniała o obecności Krawczyńskiego w sądach i z przekonaniem przekazywała jego słowa, że »może spać spokojnie«. Ponoć zarzekał się, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Mówił, że zna okrutnego kata, który mieszka w bloku obok i że »tamten to świnia«. Domyślam się, że chodziło o Chimczaka”.
Sąsiad Krawczyńskiego – Eugeniusz Chimczak (rocznik 1921 r.) – nadal mieszka w centrum Warszawy, niedaleko ul. Madalińskiego. Najpierw był śledczym Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tomaszowie Lubelskim, w końcu pułkownikiem w Warszawie, w bezpiece do… 15 czerwca 1984 r. Tak jak Krawczyński skończył Centralną Szkołę MBP w Łodzi. Tak samo zeznawał przed prokuratorem IPN: żadnego przymusu fizycznego i psychicznego nie było. Nie biliśmy, nie słyszeliśmy również, aby robili to inni. Wykonywaliśmy tylko polecenia przełożonych. Chimczak był trochę bardziej wylewny: „O tym, w co był zamieszany Pilecki, mogłem się zorientować z wyjaśnień, jakie mi złożył. Moich zwierzchników interesowały wyjątkowo »sprawy szpiegowskie«”, a sprawa Pileckiego do takich została zaliczona”.
Krwawy śledczy Chimczak mówił, że nie decydował o dacie i częstotliwości przesłuchań (nie wie, kto decydował). Zawsze sporządzał protokół przesłuchania, nawet gdy „podejrzany nie chciał wyjaśniać”. Na Mokotowie miał opinię jednego z najbardziej krwawych śledczych. – Metody miał szczególne. Kiedy bicie nie skutkowało, krzyczał: „My wiemy, że masz twardą d…, ale w celi obok jest twoja żona, z której wszystko wyciśniemy” – wspominał Chimczaka mój ojciec, Tadeusz Płużański, skazany razem z Pileckim na karę śmierci, wyrok zmieniono potem na dożywocie. – Kiedy w latach 70. spotkałem go na Nowym Świecie, mogłem mu tylko napluć w twarz, ale tego nie zrobiłem. On nawet na to nie zasłużył – opowiadał.
W słynnym procesie Adama Humera (wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP, zmarł w 2001 r. w Warszawie) Chimczaka skazano na 7,5 roku więzienia, ale za kratki, „ze względu na stan zdrowia” – podobnie jak pozostali sądzeni wówczas ubecy – nie trafił. Przed sądem zeznawał: „Nie widziałem żadnych obrażeń na ciele przesłuchiwanych i o nich nie słyszałem. (...) Owszem, zostałem przez Tadeusza Płużańskiego oskarżony o znęcanie się nad nim w czasie przesłuchań, ale to kłamstwa, sprawa polityczna”.
Ciężka praca oprawcy Chimczak przyznawał jedynie, że pracę miał ciężką. Przesłuchiwał od godz. 9 do 24 z trzy-, czterogodzinną przerwą w ciągu dnia. W marcu 1948 r. podczas rozprawy sądowej Pilecki i Płużański odwoływali zeznania złożone w śledztwie, tłumacząc, że protokołów przesłuchania przeważnie nie czytali, gdyż „byli bardzo zmęczeni”. Nikomu nie trzeba chyba wyjaśniać, co to znaczy. Kazimierz Moczarski, szef Biura Informacji i Propagandy ostatniej Komendy Głównej AK, wymieniał 49 metod fizycznych i psychicznych tortur, wśród nich: bicie ręką, drewnianą linijką okutą metalem, wyrywanie włosów (tzw. podskubywanie gęsi), przypalanie rozżarzonym papierosem okolic ust i oczu, płomieniem – palców obu dłoni, wskakiwanie butami na stopy, kopanie specjalnie w kości goleniowe, sadzanie na odwróconym stołku. Wszystkie te metody stosował „oficer” śledczy Eugeniusz Chimczak.
25 maja minęła 65-ta rocznica śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
26 maja 2013, 10:59
Re: Historia
Lechu walczy z własną legendą
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
03 cze 2013, 22:23
Re: Historia
"Na Holocaust pracowały przez wieki całe pokolenia Żydów".
Grupa naukowców podpisała list w obronie prof. Krzysztofa Jasiewicza, który stwierdził, że "na Holocaust pracowały przez wieki całe pokolenia Żydów".
Po tych słowach protestowało środowisko naukowe i Centrum Szymona Wiesenthala. W efekcie odwołano go z funkcji kierownika Zakładu Analiz Problemów Wschodnich w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Powód? Naruszenie podstawowych standardów warsztatu naukowego. Od poglądów Jasiewicza zdystansował się też szef "Focusa", w którym opublikowano kontrowersyjny wywiad.
Teraz jest i głos biorący Jasiewicza w obronę. - Podpisałem list w obronie prof. Jasiewicza, bo uważam, że rzucili się na niego jak wilki na owcę - mówi w rozmowie z Onetem prof. Bender, jeden z sygnatariuszy. Radzi jednocześnie, aby nie wracać do czasów, gdy za poglądy pozbawiano naukowców katedr. Pod kolportowanym m.in. w sieci listem znalazły się takie nazwiska: prof. Bogusław Wolniewicz, prof. Ryszard Bender, prof. Marek J. Chodakiewicz, prof. Henryk Głębocki, prof. Jan Żaryn, prof. Roman Dzwonkowski, dr hab. Sławomir Cenckiewicz, dr Tomasz Sommer, dr Jolanta Mysiakowska-Muszyńska, dr Wojciech Muszyński i dr Rafał Drabik.
Kim są sygnatariusze? Wolniewicz jest komentatorem Radia Maryja i mediów związanych z o. Tadeuszem Rydzykiem. Bender to były senator PiS i były szef KRRiT. Chodakiewicz jest naukowcem pracującym głównie w USA - jest bliski środowisku kontestującemu ustalenia ws. katastrofy smoleńskiej. Żaryn jest byłym dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN - odwołano go po stwierdzeniu, że Lech Wałęsa bezprawnie dostał status pokrzywdzonego. Dzwonkowski - publicysta Radia Maryja, duchowny. Cenckiewicz - współautor książki o Lechu Wałęsie. Sommer - red. nacz. "Najwyższego Czasu".
Jasiewicz: chciałem, żeby Żydzi poczuli się choć przez chwilę tak jak Polacy
W liście otwartym do prezesa PAN prof. Michała Kleibera napisano, że prof. Jasiewicz jest prześladowany. - Stanowczo protestujemy przeciwko ograniczaniu swobody badań naukowych przez instytucję, utrzymywaną z kieszeni podatników (…). Sygnał wysłany do środowiska naukowego jest jaskrawym przykładem administracyjnej próby kneblowania poglądów naukowych, w dodatku wcale nie bardziej kontrowersyjnych w odbiorze społecznym niż tezy wielu innych naukowców działających w tej instytucji - stwierdzono. Tym negatywnym sygnałem ma być pozbawienie Jasiewicza funkcji kierownika Zakładu Analiz Problemów Wschodnich w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autorzy listu dodali też: - Prześladowanie prof. Jasiewicza przywołuje pamięć o najczarniejszych praktykach terroru komunistycznego skierowanych przeciwko wolności nauki.
W konkluzji wyrażono nadzieję, że prof. Kleiber i PAN "przemyślą swoje stanowisko i odwołają swoją skandaliczną decyzję". Powodem krytyki Jasiewicza i jego późniejszej obrony jest jego wypowiedź nt. Żydów. W wywiadzie dla "Focus Historia Ekstra" stwierdził on: - Owe bzdury i dane z sufitu o Żydach zamordowanych głównie przez polskich chłopów to właśnie projekcja zmierzająca do ukrycia największej żydowskiej tajemnicy. Otóż skala niemieckiej zbrodni była możliwa nie dzięki temu, "co się działo na obrzeżach Zagłady", lecz tylko dzięki aktywnemu udziałowi Żydów w procesie mordowania swojego narodu. Oraz: - Na Holocaust pracowały przez wieki całe pokolenia Żydów, a nie Kościół katolicki. I Żydzi z tego - jak się wydaje - nie wyciągnęli wniosków.
Komentarze internatów:
~real do ~antysikor: Są porządni Żydzi na tym świecie. Oni mogą walić prawdę, bo się syjonistów nie boją. Prawda jest taka, że na wzbudzeniu w Europie histerii antysemityzmu bardzo zależało i nadal zależy syjonistom. Dzięki temu mają zapewnione stałe "dostawy" Żydów do Izraela. Ponadto robią z siebie ofiary co jest podstawą do ich żadań odszkodowawczych. Ciekawostką jest, że rzeczywiście przesladowani Żydzi albo nie dostaja odszkodowań albo jakieś ochłapy a cała kasę przejmują syjonistyczne ogranizacje. Doskonale to opisał Norman Finkelstein w książce" Holokaust Industry" (Przemysł Holokaust) - do znalezienia w internecie. Jako potomek ocalałych z Holokaustu wie o czym pisze.
~ello do ~antysikor: Słowa marszałka Piłsudskiego, gdy przyjechał do Wilna po tym jak zajął je gen. Żeligowski. A mówił wtedy: „Gdy zajechałem do Wilna, parę dni po zajęciu go przez generała Żeligowskiego, widziałem ja i moi oficerowie, jak w całym mieście ludzie płakali ze wzruszenia i radości, oddawali żołnierzom cokolwiek mieli do zjedzenia. Pokazano mi kilkaset osób zabitych i nie pochowanych. Były dzieci i kobiety, starcy i żołnierze. To Żydzi strzelali z ukrycia i zabijali Polaków. Żydzi byli tu warstwą rządzącą, skazywali na śmierć i na wywózkę na Wschód Polaków. I to też ludność pamiętała. Teraz z ogromną trudnością polskie wojsko musi bronić Żydów przed samosądem i zemstą Polaków. Musiałem uspokajać ludność i żołnierzy, żeby nie doszło do samosądu".
Ewa Kurek "Poza granicą solidarności. Stosunki polsko-żydowskie 1939-1945" W konkluzji swych badań Ewa Kurek dochodzi do przerażającego wniosku, że "najtrudniejszą, najbardziej haniebną i brutalną część ludobójstwa Żydów wykonali sami Żydzi".
Władysław Szpilman w książce "Pianista" tak pisze o żydowskiej grupie kolaborantów w warszawskim getcie - "Składała się głównie z młodych ludzi, pochodzących z zamożnej warstwy. Mieliśmy wśród nich sporą grupę znajomych i tym większe ogarniało nas obrzydzenie, im wyraźniej zauważaliśmy, jak jeszcze niedawno przyzwoici ludzie, którym podawało się rękę i których traktowało się jak przyjaciół, przeradzali się w kanalie. Zarazili się duchem gestapo, tak należałoby to chyba nazwać. Z chwilą kiedy wkładali mundury i czapki policyjne i dostawali pałki do ręki, stawali się zwierzętami. Ich najważniejszym celem było nawiązanie kontaktów z gestapowcami, usługiwanie im, paradowanie razem z nimi po ulicach, zadawanie szyku znajomością języka niemieckiego oraz popisywanie się przed swoimi szefami brutalnością wobec ludności żydowskiej" Jan Tomasz Gross i Erika Steinbach ani też i Mateusz Zimmerman przecież nie powie ani nie napisze, że to Żydzi przyprowadzali Niemców do Żydów. To temat tabu. Przecież Mordechaj Anielewicz, 23-letni dowódca “powstania”, został zdradzony przez swoich współbraci.
Na podstawie prac i wspomnień: Hannah Arendt, Baruch Milch, Emanuel Ringelblum, Baruch Goldstein, Klara Mirska, Chaim A. Kaplan (...)Ta kolaboracja części Żydów z Niemcami była tym bardziej szokująca i wstydliwa ze względu na społeczny charakter jej uczestników. W przeciwieństwie bowiem do Polaków, wśród których z Niemcami godzili się na ogół kolaborować głównie ludzie z marginesu społecznego, męty, wśród Żydów na kolaborację poszła duża część elit z tzw. Judenratów (rad żydowskich). Przypomnijmy tu, z jak ostrym potępieniem tej kolaboracji wystąpiła najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt w książce "Eichmann w Jerozolimie" (Kraków 1987). Napisała tam m.in. (s. 151): "Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii". Uległość Judenratów wobec nazistów oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę. Arend stwierdziła wprost: "O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano" (tamże, s. 151). Arendt pisała, że bez pomocy Judenratów w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów ze spisaniem i wyszukaniem Żydów. W różnych krajach okupowanej Europy powtarzał się ten sam perfidny schemat: funkcjonariusze żydowscy sporządzali wykazy imienne wraz z informacjami o majątku Żydów, zapewniali Niemcom pomoc w chwytaniu Żydów i ładowaniu ich do pociągów, które wiozły ich do obozów zagłady. Także w Polsce doszło do potwornego skompromitowania dużej części żydowskich elit poprzez ich uczestnictwo w Judenratach i posłuszne wykonywanie niemieckich rozkazów godzących w ich współrodaków. koniec kłamstw o udziale Polaków w mordowaniu Żydów
~POLAK : Facet powiedzial prawde a swiat traktuje zydow jak swiete krowy nic nie mozna na nich powiedziec bo zaraz antysemici z nas. Zeby w obozie w aushwitz nie mozna bylo postawic krzyza to wstyd!!! Jakim prawem oni dyktuja nam w naszym wlasnym kraju co mozna a czego nie? Tam gineli rowniez a moze przede wszystkim polacy bo zydow mordowano w Brzezince. To jest zawistny narod ktroy przekreca fakty i manipuluje nimi zeby osiagnac wlasne kozysci to jest cala prawda o nich. Zaluje ze tylu ludzi zginelo w obozach w gettach ze tak bestialsko ich traktowano oddaje im szacunek ale nie zgadzam sie z twierdzeniem ze tylko zydzi byli poszkodowani a reszta swiata jest temu winna. Polska najwiecej wycierpiala zaostala zostawiona sama sobie polacy walczyli na kazdym froncie a mimo to pluje sie nam w twarz tezami ze polacy wspolpracowali z nazistami. Pewnie byly i takie przypadki ale czy zydzi nie wspolpracowali??? Uwazam ze MSZ powinno jasno postawic sprawe ze przede wszystkim szacunek dla wlasnych obywateli i pamiec o bohaterach.
Endek39 do sandokan100: Tu nie chodzi o to że Jasiewicz napisał prawdę.Chodzi o to że napisał to o czym sami Żydzi chcieliby zapomnieć i wymazać z ludzkiej pamięci. Od razu został nazwany antysemitą i stracił stanowisko. Czyli tak jak w najgorszych latach PRL. Masz dobre stanowisko to musisz krakać tak jak ci na to pozwoli pewna mniejszość rządząca naszym krajem. Gdy powiesz to co się tej mniejszości nie spodoba to wylatujesz z hukiem ze stołka. Tylko zastanawiam się jaka jest prawdziwa nazwa naszego kraju? PRL-bis czy może Judeopolonia? Bo napewno nie III RP czyli Polska.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
10 cze 2013, 14:22
Re: Historia
A co TY robiłeś 4 czerwca 1989 roku?
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 11 cze 2013, 20:51 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
11 cze 2013, 20:49
Re: Historia
Uroczyste obchody Rocznicy na rogu ulic Ludzi Chonoru
Załącznik:
4 czerwca.JPG
Źródło: "Do Rzeczy"
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
12 cze 2013, 20:18
Re: Historia
Nasze matki, nasi ojcowie
TVP pokaże kontrowersyjny film o wojnie "Nasze matki, nasi ojcowie", który ukazuje II wojnę światową przez pryzmat losów młodych berlińczyków. Produkcję niemieckiej telewizji ZDF krytykowano w Polsce za przedstawianie partyzantów z AK jako antysemitów. Trzy części filmu zostaną wyemitowane w TVP1 17, 18 i 19 czerwca. - Polski widz sam oceni niemiecki serial - napisało w komunikacie Centrum Informacji TVP.
Film telewizyjny "Nasze matki, nasi ojcowie" wywołał dyskusję w Polsce i Niemczech. Po emisji filmu w publicznej telewizji ZDF w marcu, w niemieckich mediach rozpoczęła się burzliwa debata o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie wojenne. W Polsce produkcję krytykowano za ukazywanie partyzantów z AK w złym świetle i za relatywizowanie odpowiedzialności Niemców. Film zaniepokoił prezesa TVP Juliusza Brauna, który w liście skierowanym do szefa niemieckiej telewizji publicznej pod koniec marca stwierdził, że w filmie posłużono się krzywdzącymi i fałszywymi uproszczeniami w obrazie historycznym Polski i żołnierzy AK. Podkreślił, że treść i forma przedstawionych w nim wątków polskich nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. Decyzję o emisji filmu w Polsce w poniedziałkowym komunikacie TVP uzasadniono tym, że polska opinia publiczna była "skazana jedynie na pośrednictwo dziennikarzy i polityków w ocenie niemieckiego serialu, nie mogąc wyrobić sobie w tej kwestii własnego zdania". "Dlatego TVP podjęła decyzję, by cały mini serial, w tym jego kontrowersyjny trzeci odcinek, pokazać wszystkim polskim widzom" - napisano. 19 czerwca trzecią część filmu poprzedzi historyczne wprowadzenie, a po zakończeniu odcinka odbędzie się debata z udziałem historyków i ekspertów poświęcona polityce historycznej w Niemczech i Polsce.
Film "Nasze matki, nasi ojcowie" w reż. Philippa Kadelbacha ukazuje II wojnę światową przez pryzmat losów pięciorga młodych berlińczyków: oficera Wehrmachtu Wilhelma, jego młodszego brata, także powołanego do wojska Friedhelma, zakochanej w Wilhelmie pielęgniarki Charlotte, marzącej o karierze piosenkarki Grecie oraz jej chłopaka, Żyda Viktora. Film opowiada o losach bohaterów w czasie od niemieckiego ataku na ZSRR w czerwcu 1941 r. do kapitulacji Niemiec. Z polskimi wątkami w filmie łączą się losy Viktora, który ucieka z transportu do Auschwitz i przyłącza się do oddziału AK. Bohater, pomimo wykazanej wielokrotnie odwagi w walce z Niemcami, zostaje usunięty z oddziału, gdy wychodzi na jaw, że jest Żydem. Wcześniej partyzanci z AK zatrzymują po walce niemiecki pociąg, lecz gdy okazuje się, że przewożeni są nim Żydzi z obozu koncentracyjnego, zostawiają wagony zamknięte, wydając więźniów na pastwę Niemców.
Obywatelska Komisja Etyki Mediów domaga się odwołania prezesa TVP Juliusza Brauna
Zdaniem członków OKEM niemiecki serial wyprodukowany przez ZDF zawiera krzywdzące bohaterów Armii Krajowej kłamstwa na temat ich postawy podczas II wojny światowej. "Niezrozumiała jest postawa zarządców telewizji publicznej, świadomych krzywdzących Polskę przekłamań, a jednocześnie zgadzających się zakupić i emitować film. Z wrogimi Polsce poglądami i przekłamaniami historycznymi na nasz temat powinno się prowadzić dyskusję z pozycji walki o prawdę i w formie protestu, a nie poprzez zakup i emitowanie szkodliwego filmu" - napisali członkowie Komisji: Tomasz Bieszczad, Teresa Bochwic, Anna T. Pietraszek, ks. Roman Piwowarczyk, Ewa Stankiewicz i Jan Żaryn. Domagają się od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji odwołania prezesa TVP Juliusza Brauna.
Niemiecka prokuratura zbada film “Nasze matki, nasi ojcowie”
Kancelaria prawna z Berlina zwróciła się do prokuratury o wszczęcie postępowania karnego w związku z prezentacją antysemityzmu żołnierzy Armii Krajowej w niemieckim serialu telewizyjnym „Nasze matki, nasi ojcowie” i poświęconym mu artykule w „Bildzie”. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożył adwokat Piotr Duber. Zwrócił się o wszczęcie przez niemiecką prokuraturę postępowania karnego w sprawie serialu wyemitowanego przez publiczną telewizję ZDF i publikacji dziennika „Bild”. W zawiadomieniu napisano, że film niesprawiedliwie i niezgodnie z faktami historycznymi prezentował polskich żołnierzy Armii Krajowej jako nacjonalistów i antysemitów, a artykuł prasowy zawierał twierdzenie, że akowcy cechowali się silnym antysemityzmem. W ocenie adwokata, ma to charakter zniesławienia i oszczerstwa. Wniosek o ściganie tych przestępstw z urzędu został złożony przez berlińską kancelarię w imieniu mieszkającego obecnie w Olsztynie byłego żołnierza AK z Wileńszczyzny Andrzeja Olszewskiego oraz Stowarzyszenia Historycznego im. gen. Grota-Roweckiego, którego jest on prezesem. Do stowarzyszenia należy ok. 50 kombatantów II wojny, w tym b. żołnierzy AK oraz nauczycieli i miłośników historii. W zawiadomieniu o przestępstwie zacytowano podstawowe dane o historii AK oraz list ambasadora Jerzego Margańskiego do redakcji ZDF i informację o reakcji polskiej ambasady w Berlinie na artykuł „Bilda”.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
16 cze 2013, 11:32
Re: Historia
Ile dywizji ma papież? Jan Paweł II vs. Rosja
Ile dywizji ma papież? – kpiąco pytał Józef Stalin w czasie II wojny światowej. W przypadku Jana Pawła II okazało się, że miał ich więcej niż Związek Sowiecki, który przestał istnieć.
Żeby w pełni docenić rolę, jaką odegrał nasz papież w zapobieżeniu wojnie w Europie, trzeba przypomnieć sowieckie plany inwazji na Europę Zachodnią. Agresywne plany wojsk Układu Warszawskiego wobec Europy stały się bardziej szczegółowe w końcu lat 60., jednak najpoważniejsze zagrożenie nastąpiło w latach 1979–1983.
Sowieckie plany inwazji na Europę
W latach 70. Związek Sowiecki miał największą na świecie armię, a jego oddziały stacjonowały w Niemczech Wschodnich, Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Pół miliona wojsk Układu Warszawskiego w Niemczech Wschodnich stało naprzeciwko niewiele mniejszej liczby wojsk NATO w Niemczech Zachodnich. Mimo to plany Układu Warszawskiego były jednoznacznie ofensywne. 20 sowieckich dywizji w Niemczech Wschodnich, wspieranych przez wojska NRD i sześćsettysięczny tzw. front polski, miały w ciągu kilku dni rozbić 26 dywizji NATO w RFN. Zamierzano to osiągnąć za pomocą samobójczej taktyki. Wojska Układu Warszawskiego miały przemieszczać się z prędkością nawet 100 km dziennie w tzw. atomowych korytarzach, powstałych w wyniku uderzeń jądrowych własnej artylerii i lotnictwa. Oficjalnie Sowieci zakładali straty pierwszego rzutu wojsk na poziomie 50–60 proc. Jednak pancerze czołgów miały chronić ich załogi przed promieniowaniem tylko przez cztery dni. Dlatego historycy NATO oceniają, że w rzeczywistości Sowieci „planowali wysłać wojska lądowe w pole tak, aby walczyły przez kilka dni, zanim żołnierze umrą z powodu chorób popromiennych”.
Do zwycięstwa niezbędny był zatem drugi rzut albo eszelon wojsk sowieckich, który do Niemiec mógł być szybko przerzucony tylko przez Polskę. Według płk. Ryszarda Kuklińskiego, który w Sztabie Generalnym WP opracowywał związane z tym plany, przez Polskę miało przejść ok. 50 dywizji albo 2–3 mln żołnierzy sowieckich i ok. 1 mln pojazdów po 24 drogach samochodowych. Dziewięcioma tranzytowymi liniami kolejowymi miało przejechać 3200 pociągów z wojskowym sprzętem i ładunkami.
Decydującym czynnikiem był czas, w jakim uda się wprowadzić drugi rzut wojsk sowieckich do walki w Niemczech. W wariancie ograniczonej wojny nuklearnej Moskwa liczyła, że uda jej się zakończyć działania, zanim Amerykanie zdecydują się na jądrowe uderzenia odwetowe. W wariancie wojny konwencjonalnej zaś – zanim USA uda się przerzucić wsparcie zza Atlantyku i odzyskać panowanie w powietrzu. Dlatego planowano przemarsz wojsk sowieckich przez Polskę w ciągu 7–10 dni.
Przeprowadzenie tak wielkiej operacji w niezwykle krótkim czasie wymagało jednak odpowiedniego przygotowania terenu, czyli Polski. Jak się okazuje z ujawnionych w 2010 r. dokumentów, głównym celem ćwiczonego od końca lat 60. stanu wojennego nie było zwalczanie opozycji, ale prewencyjne sparaliżowanie całego kraju na wypadek wojny i konieczności zabezpieczenia sprawnego transportu wojsk sowieckich. Ćwiczenia Kraj-73 różniły się od rzeczywiście wprowadzonego w grudniu 1981 r. stanu wojennego głównie tym, że obok restrykcji wobec ludności na Polskę miały spaść co najmniej 34 głowice jądrowe.
Gra wojenna z 1979 r. pod nazwą „Siedem dni do Renu” zakładała, że aby powstrzymać przemarsz sowieckich wojsk przez Polskę, siły NATO dokonają uderzenia nuklearnego na wszystkie przeprawy przez Wisłę – od Gdańska po Kraków. W wyniku tego uderzenia o mocy ok. 300 kiloton miała być zniszczona w 60 proc. Warszawa. Przewidywano, że w tych atakach zginie od razu ok. 2 mln Polaków. Jak przekonywał Kukliński, atakowanie przez Amerykanów „bronią jądrową dywizji radzieckich na terytorium ZSRR było zbyt ryzykowne, gdyż oznaczało automatyczną ripostę na kontynent amerykański. Użycie tej broni na terytoriach państw NATO mijałoby się z celem obrony, gdyż oznaczałoby wysadzenie samego siebie w powietrze. Czy była jeszcze jakaś możliwość? Tak. Pomiędzy terytorium ZSRR a państwami NATO był pas ziemi niczyjej – terytorium Polski i Czechosłowacji”.
Gra o Polskę
Kiedy nad Polską zawisła groźba nuklearnego holocaustu, w październiku 1978 r. papieżem został Karol Wojtyła, arcybiskup Krakowa, który już jako Jan Paweł II odbył w czerwcu 1979 r. pierwszą pielgrzymkę do Polski. Według relacji Kuklińskiego, Sowieci uważali, że wszystkie ich problemy w Polsce zaczęły się od wyboru papieża. W 1981 r. podczas wizyty w Polsce marszałek Wiktor Kulikow, dowódca wojsk Układu Warszawskiego, kazał sobie wyświetlić film „Pielgrzym” z pierwszej wizyty papieża w Ojczyźnie. Jak wspominał Kukliński, „Kulikow zachowywał się jak na meczu bokserskim, głośno wyrażając swoje niezadowolenie niemal przy każdej scenie. Kulikow wściekał się, że przywódca Kościoła jest tak przyjmowany w kraju komunistycznym. Jaruzelski nie zdobył się na odpowiedź”.
Już pierwsza, lipcowa fala strajków w 1980 r. zaalarmowała Rosjan. Szerzyła się wtedy fama, że lubelscy kolejarze przyspawali do szyn pociąg z żywnością do ZSRR. Dlatego od początku tzw. kryzysu polskiego Moskwa naciskała na Jaruzelskiego, aby wprowadził stan wojenny dla przywrócenia tzw. ciągłości strategicznej Armii Czerwonej, czyli bezpieczeństwa szlaków komunikacyjnych między ZSRR a NRD.
Choć płk Ryszard Kukliński, który koordynował wszystkie przygotowania, uciekł do USA w listopadzie 1981 r., stan wojenny został sprawnie wprowadzony i okazał się niezwykle skuteczny w zastraszaniu Polaków. Po ucieczce Kuklińskiego Rosjanie mieli świadomość, że Amerykanie wszystko wiedzą również o planach inwazji na Europę Zachodnią. Nie mogło więc już być mowy o elemencie zaskoczenia. Mimo to rozpoczęto przygotowania do kolejnych wielkich ćwiczeń ataku wojsk Układu Warszawskiego.
Amerykanie wyciągnęli ze stanu wojennego inne wnioski. Uświadomili sobie, że Polska nie jest ich wrogiem, którego trzeba zniszczyć, ale że może być cennym sojusznikiem, który zatrzyma marsz sowiecki na Europę.
Jan Paweł II kontra imperium
Prezydent USA Ronald Reagan i Jan Paweł II spotkali się dopiero w czerwcu 1982 r. Poprzedniej wiosny „obu w odstępie sześciu tygodni postrzelili zabójcy i obaj przeżyli”. Jak relacjonowali Carl Bernstein i Marco Politi, już w pierwszych minutach rozmowy zgodzili się, że Bóg ocalił ich po to, aby odegrali szczególną rolę w przyszłości Europy Wschodniej. „Gdy na naszej drodze stanęły siły zła, interweniowała Opatrzność” – powiedział Reagan, a papież się z nim zgodził.
Już za prezydentury Jimmy’ego Cartera jego doradca ds. bezpieczeństwa Zbigniew Brzeziński dostarczał papieżowi wnioski z raportów Kuklińskiego. Od wiosny 1981 r. dyrektor CIA William Casey i Vernon Walters, były wicedyrektor CIA, co pół roku latali do Watykanu, by przekazać papieżowi „informacje z satelitów i podsłuchu elektronicznego, doniesień agentów wywiadu i sprawozdań z dyskusji toczonych w Białym Domu, Departamencie Stanu i CIA”. Po spotkaniu Reagana i papieża wymiana informacji została zintensyfikowana, zwłaszcza że po ucieczce Kuklińskiego Amerykanie stracili swoje najlepsze źródło w Polsce. Opinie papieża szczególnie cenił Reagan, „z utęsknieniem oczekujący relacji Waltersa i Caseya, ilekroć ci odwiedzali Watykan. Inni prezydenci Stanów czekali niecierpliwie na powrót bombowców z akcji, a on na raporty od papieża” – opisywali Bernstein i Politi. „Reagan był głęboko przeświadczony, że ten papież dopomoże zmienić świat”.
Jan Paweł II uważał, że Polacy sami, i to bez użycia przemocy, mogą sprawić, iż sowieckie plany inwazji staną się nierealne. W homilii wygłoszonej z korony Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie papież, przywołując Apokalipsę, encyklikę Jana XXIII „Pacem in terris” o groźbie wojny nuklearnej oraz historię Hiroszimy, stwierdził, że „los Polski w 1983 r. nie może być obojętny narodom świata – zwłaszcza Europy i Ameryki”. Przypominając, jak Jan III Sobieski pod Wiedniem uratował Europę, papież powiedział, że naród „sam musi odnosić zwycięstwo, które Opatrzność Boża zadaje mu na tym etapie dziejów. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie chodzi o zwycięstwo militarne jak przed trzystu laty, ale o zwycięstwo natury moralnej”.
Jak twierdzi Jadwiga Staniszkis w książce „Postkomunizm”, „(…) już w roku 1983 (między majem a sierpniem) zaczęto na Kremlu rozważać możliwość wojskowego wycofania się z Europy Środkowej”. Co takiego wydarzyło się między majem a sierpniem 1983 r., że skłoniło Sowietów do zmiany strategii z konfrontacyjno-wojskowej na rzecz ustępstw politycznych wobec Zachodu? Wszak jeszcze między 30 maja a 9 czerwca odbyły się ostatnie, jak się okazało, czysto ofensywne ćwiczenia Układu Warszawskiego „Sojuz-83”, w których przewidywano okupację Danii, RFN, Holandii, Belgii i Francji.
Wydaje się, że tym przełomowym wydarzeniem była druga pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w dniach 16–23 czerwca 1983 r. Na zakończenie transmitowanej przez telewizję mszy na krakowskich błoniach ponaddwumilionowy tłum zgodnie odśpiewał „Boże, coś Polskę” z zakończeniem „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, z rękoma wzniesionymi w kształcie litery „V” na znak zwycięstwa. Jeśli oglądał to marszałek Kulikow, który tak „lubił” papieskie pielgrzymki do Polski, to musiał dojść do wniosku, że nie przeprowadzi wojsk drugiego rzutu przez Polskę nie tylko w tydzień, ale nawet w miesiąc. W liście do czechosłowackiego ministra obrony, oceniającym ćwiczenia Sojuz-83 z 2 sierpnia 1983 r., Kulikow pisał jak ktoś, kto właśnie stracił wiarę w sukces planowanej od lat operacji.
Lekcja, jakiej udzielili Sowietom Polacy pod wodzą Jana Pawła II, sprawiła, że Moskwa porzuciła plany wojskowej konfrontacji i zdecydowała się na pierestrojkę relacji z Zachodem. Jak zauważył papież, „pierestrojka to lawina, którą myśmy spowodowali i która potoczy się dalej. Bez Solidarności by jej nie było”.
Jan Paweł II w czerwcu 1999 r. stwierdził w przemówieniu przed polskim sejmem, że wydarzenia w Polsce w latach 1980–1989 przyniosły „nie tylko upragnioną wolność, ale w sposób decydujący przyczyniły się do upadku murów, które przez niemal półwiecze oddzielały od wolnego świata społeczeństwa i narody naszej części kontynentu. Te historyczne przemiany zapisały się w dziejach jako przykład i nauka, że w dążeniu ku wielkim celom życia zbiorowego człowiek, krocząc swym historycznym szlakiem, może wybrać drogę najwyższych aspiracji ludzkiego ducha. Może i powinien przede wszystkim wybrać postawę miłości, braterstwa i solidarności, postawę szacunku dla godności człowieka, a więc te wartości, które wtedy zadecydowały o zwycięstwie bez jakże groźnej konfrontacji atomowej”.
Podsumowując, można powiedzieć, że Polacy nie powinni skąpić datków na dokończenie budowy świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Taki hołd, jaki złożyli papieżowi górale w 1997 r., powinni złożyć wszyscy Polacy. Z okazji zbliżającej się kanonizacji warto rozważyć np. budowę w Krakowie kopca Jana Pawła II na wzór kopca Kościuszki i Piłsudskiego. Sejm RP powinien uhonorować i wspomóc weteranów Solidarności, gdyż to ich pokojowa walka o niepodległość w latach 1980–1989 zapobiegła wojnie jądrowej w Europie i przyczyniła się do pokonania imperium.
Telewizja ZDF, producent filmu "Nasze matki, nasi ojcowie", wyemituje film dokumentalny o AK
Plakat w Warszawie - protest przeciw emisji filmu.
Niemiecka telewizja publiczna ZDF wyemituje w niedzielę film dokumentalny o niemieckiej okupacji w Polsce ze szczególnym uwzględnieniem roli Armii Krajowej. To odpowiedź na polskie zarzuty wobec negatywnego wizerunku AK w serialu "Nasze matki, nasi ojcowie". Autorami dokumentu są pochodzący z Polski filmowiec Andrzej Klamt oraz dziennikarz ZDF Alexander Berkel - poinformował ZDF w oświadczeniu prasowym. Stacja telewizyjna w Moguncji przypomniała, że pokazany po raz pierwszy w marcu trzyczęściowy film spotkał się z krytyką w Polsce ze względu na przedstawienie żołnierzy AK jako antysemitów. Przygotowany obecnie dokument ma być "opartym na historycznych faktach przyczynkiem do dyskusji" - czytamy w oświadczeniu.
Zrealizowany przez drugi program niemieckiej telewizji publicznej ZDF trzyczęściowy film pokazuje II wojnę światową przez pryzmat losów pięciorga młodych mieszkańców Berlina. Akcja serialu zaczyna się w przeddzień ataku III Rzeszy na ZSRR, a kończy kapitulacją Niemiec w 1945 roku. Oburzenie polskiej opinii publicznej wzbudziło przedstawienie przez twórców filmu żołnierzy Armii Krajowej jako zagorzałych antysemitów. W pierwszej połowie tego tygodnia TVP pokazała kontrowersyjny film polskim telewidzom, wywołując kolejną falę dyskusji. "Wojna Hitlera uderzyła, i to z największym impetem, najpierw w Polskę. Żaden inny naród nie złożył podczas w II wojny światowej - w stosunku do liczby ludności - tak wielkiej daniny krwi. Od samego początku w podziemiu powstawał opór przeciwko okupantom. Dramat nierównej walki w okupowanej przez Niemców Polsce autorzy opisują w oparciu o najnowsze różnorodne wyniki badań" - zapowiada ZDF.
"Dokument ma pokazać też reakcje AK i mieszkańców okupowanego kraju na Holokaust popełniony przez Niemców na Żydach. - W żadnym innym kraju ilość osób, które z narażeniem własnego życia ratowały Żydów, nie była tak duża, mimo że także w Polsce istniały obojętność i antysemityzm" - napisali autorzy oświadczenia. Dokument nadany zostanie w niedzielę o godz. 23.20. Kanał ZDFinfo pokaże film dodatkowo w poniedziałek 24 czerwca o 20.15.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
21 cze 2013, 19:18
Re: Historia
"Gospodarz leżał na podwórzu koło psiej budy, miał odpiłowane lub odrąbane ręce i nogi, obok wielka kałuża krwi. Już nie krzyczał, ale żył jeszcze, świadczyły o tym konwulsyjne drgania kadłuba. W dniu śmierci miał 42 lata. Jego żona Hanna – lat 36, córki: Kazimiera – lat 10, Leokadia – lat 7, Regina – lat 3, leżały nieco dalej w kurzu i krwi. Zostały potraktowane podobnie jak Siatecki", rozpoczyna swoją opowieść Jadwiga Kozioł. W dniu masakry rodzinnego Mogilna miała 16 lat.
Dzieci Wołynia Widziały, jak banderowcy męczą i zabijają ich rodziców i rodzeństwo. Te wspomnienia to przerażające świadectwo okrucieństwa dorosłych.
"Gdy przyszliśmy na miejsce, mózg i jedna połowa głowy wciąż leżały na drodze, a pozostała część ciała niedaleko w kartoflisku. Liczyłem, ile rzędów rosnących ziemniaków przebiegł ten człowiek z połową głowy, było ich aż 14. Po chwili poszliśmy dalej na podwórko i tam zobaczyliśmy na trawie ciało ich matki, lat ok. 70. Leżała z rozłożonymi rękami, ledwie w samej koszulinie, znać było wyraźnie dwie rany postrzałowe na piersiach", opisywał pacyfikację Ułanówki Marian Sikorski, wówczas niespełna 10-latek.
Liczbę ofiar ukraińskiego ludobójstwa szacuje się na ok. 100 tys. (inne szacunki mówią o 200 tys.). Ile z nich to dzieci? Wciąż nie wiadomo. Wiemy jedynie, że podczas mordów na ludności polskiej nie oszczędzano nikogo, nawet najmłodszych. Ci, którzy przeżyli, dają przerażające świadectwo okrucieństwa dorosłych. Wśród wielu wspomnień z Wołynia i Galicji Wschodniej najbardziej wstrząsające są relacje dzieci. Chociaż historie te zostały spisane często dekady po tragicznych wydarzeniach z lat 1943-1945, nadal jest w nich świat widziany oczami kilku- i kilkunastolatków. Sielski świat dzieciństwa brutalnie zburzony przez wybuch wynaturzonego nacjonalizmu.
Sami swoi Wielu urodzonym na początku lat 30. ostatnie chwile przed wybuchem wojny mogły się wydawać czasem błogiego spokoju. Nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy. "Mieszkańcy wsi – wspominał 13-latek z Woli Ostrowieckiej na Wołyniu – żyli zgodnie i przyjaźnie, zarówno między sobą, jak i z mieszkańcami sąsiednich wsi ukraińskich. Pamiętam, że jako pastuch krów przyjaźniłem się z chłopcami i dziewczynami – pastuchami Ukraińcami". Także Czesław Filipowski przedstawiał swoje wczesne dziecięce lata raczej jako polsko-ukraińską wersję "Samych swoich" niż wojenny dramat. Urodzony w 1932 r., do wybuchu wojny wychowywał się we wsi Wolica, gdzie mieszkało niemal tyle samo Polaków, ile Ukraińców. "Z tego, co pamiętam, żyliśmy w zgodzie – pisał wiele lat później. – Ponieważ nasi sąsiedzi nie mieli dzieci, sąsiadka częstowała mnie nierzadko domowymi wypiekami lub owocami z ogrodu. Od czasu do czasu pomagaliśmy sobie. Drobne nieporozumienia zdarzały się wówczas, gdy kury sąsiada rozdrapały świeżo zasianą grządkę lub gdy do ogrodu wdarła się świnia".
Jednak nadchodząca wojna dorosłych nie oszczędziła dzieci. Stanisław Ciołek wspominał, jak jeszcze we wrześniu 1939 r. nieopodal jego rodzinnych Kut ukraińscy nacjonaliści rozbroili, a następnie zamordowali grupę polskich żołnierzy. W odwecie oddział żandarmerii zawrócił z Rumunii i po sądzie wojennym powiesił winnych zbrodni. Wszystko to działo się na oczach kilkuletniego wówczas Stasia i innych dzieci – polskich i ukraińskich. W ten sposób antagonizmy dorosłych przechodziły na najmłodszych.
Zapomniane zbrodnie na Wołyniu Przekonał się o tym wkrótce siedmioletni Władysław Kaniuk z Hatowic. "My, jako małe dzieci – pisał – byliśmy przez rówieśników ukraińskich wyśmiewani, popychani i bici, a przez starszych opluwani i wyzywani od najgorszych". Jednak do połowy 1941 r. relacje Polaków z Ukraińcami – choć dalekie od idealnych – przeważnie wolne były od aktów bezpośredniej agresji. Sytuację dodatkowo stabilizowała obecność niemieckich żołnierzy, którym na rękę był względny spokój. Dopiero wraz z wymarszem Wehrmachtu dalej na wschód krucha równowaga została zburzona. "Pamiętam, jak w 1942 r. – wspominał Kaniuk – w okresie odlotu bocianów, patrząc na ptaki, które obsiadły drzewa, zostałem poczęstowany wiązką przez dorosłego Ukraińca, który m.in. wrzeszczał, żebym lepiej zaglądał swojej matce pod spódnicę, a nie gapił się na bociany. Niedługo po tym znalazłem mojego ulubionego pieska, foksterierka, z poderżniętym gardłem".
Od szykan do mordów Represje wobec Polaków, w tym dzieci, przechodziły stopniowo od szykan do gwałtów i morderstw. Urodzony w 1936 r. Franciszek Filipowski pamiętał, jak w wieku sześciu lat rozpoczął naukę w jednoizbowej szkole, gdyż budynek, gdzie dotychczas mieściła się polska placówka, zajęli Ukraińcy. "Będąc w drugiej klasie – wspominał – do szkoły chodziłem tylko na początku roku szkolnego, ponieważ pewnego dnia nauczyciel zebrał wszystkich uczniów (…), odesłał nas do domów i wyjechał do Lwowa. Był to rok 1943 – jesień". Jeszcze wcześniej, bo pod koniec 1942 r., z morderczą polityką UPA zetknął się Władysław Kaniuk. Rychło się przekonał, że poderżnięte gardło jego psa było tylko zapowiedzią eskalacji nienawiści wobec polskiej ludności. "Początkowo – mówił – członkowie UPA, zwani banderowcami, przychodzili po swoje ofiary nocą. Zaczęliśmy więc ukrywać się nocami. UPA ogłosiła wkrótce listę Polaków do likwidacji, na której nasz ojciec znalazł się na drugim miejscu, m.in. za to, że stawał w naszej obronie".
Podobne wspomnienia z tego okresu ma Czesław Filipowski. "Noce spędzaliśmy różnie. W stodołach i stajniach polskich lub ukraińskich, często bez wiedzy gospodarzy". Jego kuzyn z Wolicy, Franciszek Filipowski, pamiętał, że "jeszcze przed głównym napadem chowaliśmy się na noc do przygotowanych schronów. Najbardziej obawialiśmy się, że w nocy zacznie płakać najmłodszy brat Janek, który w tym czasie miał niecałe dwa lata. Ale on też widocznie rozumiał chwile grozy, ponieważ gdy na noc szliśmy spać do któregoś ze schronów, był bardzo spokojny".
Ta nocna zabawa w chowanego ze śmiercią nie mogła trwać wiecznie. Tym bardziej że topniała liczba bezpiecznych miejsc i osób, które były gotowe zaoferować pomoc. Za ukrywanie Polaków groziła śmierć, co nacjonaliści z UPA egzekwowali z całą bezwzględnością. Do rzadkości należały więc takie historie jak ta opowiedziana przez Celestynę Litwińczuk ze wsi Latacz. Dziewczynka wraz z całą rodziną ukryła się w gospodarstwie należącym do ukraińskiej sąsiadki. "Wtedy do mieszkania weszło kilku uzbrojonych ludzi z pomalowanymi twarzami na czarno i czerwono – relacjonowała. – To byli banderowcy. Na szczęście zaraz za nimi wbiegła jakaś młoda kobieta, córka albo synowa starszej Ukrainki, która mnie przyjęła, i zagadała tych mężczyzn, zabierając ich do drugiego mieszkania". Dzięki temu rodzina Litwińczuków ocalała.
Były również przypadki – co prawda jednostkowe – pomocy ze strony samych członków UPA. Tak przeżyła masakrę swojej wioski siostra Tadeusza Bagińskiego, która zwierzyła się bratu: "Gdy dopadł mnie ten banderowiec i skierował lufę karabinu w moją stronę, zaczęłam go prosić, by darował mi życie, mówiłam mu, że jestem niewinna i mała, a on przecież też ma na pewno w moim wieku córkę lub siostrę". Najwyraźniej słowa te podziałały na sumienie Ukraińca. Rozkazał dziewczynce położyć się, a sam strzelił w powietrze, aby ludzie z jego oddziału nie nabrali podejrzeń.
Przerażający widok Przejawy miłosierdzia zdarzały się jednak niezwykle rzadko. Częściej dzieci stawały się mimowolnymi świadkami okrutnych zbrodni, także na najbliższych. "Obudziły mnie strzały, krzyki i dziwna jasność w pokoju – wspominał napaść UPA na swoją wioskę Czesław Filipowski. – Przerażał mnie trzask ognia, strzały i przejmujący ryk palącego się bydła, rżenie koni i kwik świń. Z tymi odgłosami mieszał się krzyk przerażonych dzieci, szloch dorosłych". Cisza nastała dopiero rano. "Widok był przerażający – kontynuował Filipowski. – Góry spalonego mięsa, a wokół biegające ocalałe psy. Swąd spalonych skór i mięsa nie pozwalał oddychać. (…) Na ziemi leżała mama. Miała nadpaloną prawą nogę, rękę, policzek i odzież. Ten widok mnie poraził. Stałem w szoku i wydawało mi się, że nic nie czuję".
O śmierć otarł się również Czesław Wasiuk. W sierpniu 1943 r., kiedy do jego rodzinnej wsi wkroczyli Ukraińcy, miał zaledwie siedem lat. Mężczyzn zamknięto w szkole, natomiast kobiety i dzieci wyprowadzono na okoliczną polanę. "Później jeden Ukrainiec – opowiadał Wasiuk – wziął 10 osób od czoła, wyprowadził dalej na ściernisko, kazał się kłaść i zabijał bagnetem na karabinie. Z następną dziesiątką zrobił to samo". Wasiuk przeżył tylko dlatego, że zemdlał i uznano go za zabitego. Jego rodzina nie miała tyle szczęścia: "Popatrzyłem na matkę, nie miała lewego ramienia. Brat leżał z drugiej strony matki, a siostra w poprzek z otwartymi oczami". Najmłodsi byli także głównymi świadkami (i ofiarami) masakry we wsi Chrynów. Ten jeden z najbrutalniejszych epizodów ukraińskiego ludobójstwa rozpoczął się 11 lipca 1943 r. Wczesnym rankiem w miejscowym kościele kilkudziesięciu partyzantów z UPA uwięziło niemal 200 Polaków, w większości kobiety i dzieci. Następnie otoczyli świątynię i zaczęli ją ostrzeliwać z broni maszynowej. Wśród pierwszych ofiar znalazł się m.in. proboszcz Jan Kotwicki, który próbował uciec bocznym wyjściem i wezwać pomoc. Po pewnym czasie do kościoła wrzucono granaty. Na końcu budynek podpalono, jednak wiatr szybko zdusił ogień. W niespełna dwie godziny z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło ok. 150 mieszkańców wsi.
Bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń był wówczas 18-letni Zygmunt Abramowski. "W świątyni – relacjonował – bez przerwy ostrzeliwanej (…) trwał krzyk, jęki i rozdzierający uszy wrzask dzieci. Ksiądz od ołtarza, w szatach liturgicznych, wraz z kobietami uciekał przez zakrystię, ale na zewnątrz wszyscy zostali zabici. (…) Po jakimś czasie w kaplicy pozostali już tylko zabici i ranni. Banderowcy, widocznie czymś spłoszeni, wycofali się do lasu w pobliżu kaplicy. (…) Wokół kaplicy i na ścieżce do organistówki leżało wiele trupów kobiet i dzieci, ranni czołgali się w zboża".
Tego samego dnia, 11 lipca 1943 r., rzezie na podobną skalę miały miejsce w wielu innych wołyńskich wsiach, m.in. w Zabłotcach, Kisielinie i Porycku. W tym ostatnim UPA powieliła scenariusz z Chrynowa, zabijając niemal pół tysiąca Polaków. Napastnicy nie przepuścili nawet dawno zmarłym, wysadzając w powietrze XIX-wieczne katakumby Czackich i bezczeszcząc ich zwłoki. Ryszard Jezierski, który był wtedy kilkuletnim chłopcem, przeżył masakrę, bo wraz z ojcem schował się w wieży kościelnej. Kiedy w końcu zdecydowali się opuścić kryjówkę, ich oczom ukazały się dantejskie sceny. "Dużo ludzi leżało w kałużach krwi, inni klęczeli, jeszcze inni wołali o pomoc – wspominał. – Ojciec pociągnął mnie w kierunku zakrystii. Ale by tam dojść, musieliśmy przejść przez kałużę krwi, w której leżały trzy kobiety. Jak mi się zdawało, była to matka z córkami. Ojciec wziął mnie na ręce i przeniósł, by nie nadepnąć na leżące kobiety".
Cisza po zbrodni Liczba ofiar ukraińskiego ludobójstwa rosła lawinowo. Tylko 30 sierpnia 1943 r. oddziały OUN-UPA wymordowały ponad tysiąc polskich i żydowskich mieszkańców dwóch wołyńskich wsi – Ostrówki i Woli Ostrowieckiej. Jednym z nielicznych, którzy ocaleli z tej masakry, był 13-letni Aleksander Pradun. Razem ze wszystkimi został zaciągnięty na polanę, gdzie od rana działały plutony egzekucyjne. "Strzały zaczęły zbliżać się do mnie – relacjonował. – Bliziutko padł strzał, bo poczułem podmuch powietrza. To musiało być w ciotkę, słyszałem mocne charczenie. (…) Następny strzał pada w mamę. Ziemia rozbryzguje się po mojej głowie. (…) Poczułem, że mamy ręka przyciska mnie mocniej do siebie, potem ciało zaczęło się rozluźniać, bo ręka mamy zaczęła słabnąć łagodnie i tak pozostała bez ruchu. (…) Po tej krótkiej scenie mordu zapadła krótka cisza i nagle znów słyszę, jak układają się w naszych nogach następne ofiary, płaczące i rozpaczające. Kiedy znów usłyszałem wystrzały z tyłu, zacząłem w duchu modlić się i prosić Boga o przeżycie tych potworności". Tego poniedziałku zginęła cała rodzina Aleksandra Praduna. On sam zdołał przeżyć, chowając się pod ciałami pomordowanych krewnych. Dołączył w ten sposób do tysięcy osieroconych polskich dzieci.
Równie bolesny był los rodziców, którym ukraiński nacjonalizm zabrał potomstwo. Marianna Soroka z Woli Ostrowieckiej, w 1943 r. matka pięciorga dzieci, 30 sierpnia wraz z nimi została zaciągnięta do stodoły, gdzie już wcześniej stłoczono część mieszkańców wsi. "Wielu zginęło od pierwszych strzałów – mówiła. – Trójka moich dzieci: Stanisław, Janek i Leon zostali zabici przez Ukraińców – morderców. Ja zaś ze swoim najmłodszym synkiem na ręku wybiegłam ze stodoły. Biegłam, biegłam. Usłyszałam huk i w tym samym czasie okropny krzyk mojego dziecka Józia". Z piątki synów Marianny Soroki przeżył tylko 12-letni Edward, który zdołał ukryć się w zaroślach.
Ludobójstwo na Wołyniu i w całej Galicji Wschodniej pochłonęło życie trudnej do oszacowania liczby dzieci, w tym niemowląt. Poza Holokaustem był to pierwszy przypadek, kiedy najmłodsi na równi z dorosłymi stali się celem masowych mordów. Fanatyczny nacjonalizm pragnął bowiem Ukrainy wolnej od wszystkich Polaków, bez względu na ich wiek. Dzieci cierpiały jednak podwójnie. Nie tylko ginęły i widziały śmierć najbliższych. Brutalnie zabijano w nich też niewinność, której – nawet jeśli przeżyły – już nigdy nie odzyskały.
Wykorzystane cytaty pochodzą głównie z opracowanych przez dr Lucynę Kulińską trzech tomów wspomnień Dzieci Kresów, Wydawnictwo Jagiellonia, Kraków 2006-2009.
Na Wołyniu zabijano dwa razy: od siekier Ukrainców i przez wymazanie z ofiar pamięci.
Tak się zastanawiam: o Katyniu oficjalnie panowała cisza przez prawie 50 lat. Ale szeptano między sobą o zamordowanych polskich oficerach przez Rosjan. A dlaczego o Wołyniu - 5-krotnie większej i nieporównywalnie okrutniejszej zbrodni jeszcze 10-15 lat temu było cicho? Tamci w Katyniu byli zabici strzałem w tył głowy. A ci na Wołyniu, którzy zostali zabici jednym ciosem siekiery byli szczęsliwcami - ogromna większość była zamordowana w nieludzki sposób. I drugie pytanie: Niemcy byli mordercami, wiadomo. Ale nawet oni nie byli aż takimi bestiami jak Ukraińcy! Dlaczego Ukraińcy skoro już pozbawiali życia, to nie zabijali jak ludzie ludzi, tylko jak okrutne bestie? Na te pytania nie znajduję odpowiedzi.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników