1/ Zamiast pomóc wielodzietnym rodzinom, fiskus będzie je karał
Od dawna nic mną tak nie poruszyło, jak wczorajszy artykuł w "Rzeczpospolitej" o tym, że skarbówka żąda podatku od rodzin wielodzietnych, które korzystają z gminnych kart uprawniających do zniżek. 50 gmin wprowadziło już Kartę Dużej Rodziny, na podstawie której te rodziny mają prawo do zniżek.
(30-50 proc.) np. na pływalnię czy z tytułu opłat w przedszkolach. Intencja - oczywista - pomóc rodzinom wielodzietnym, w których żyją trzy miliony dzieci. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że fiskus uznał, iż osoby mające zniżki uzyskały "korzyść majątkową" i muszą zapłacić podatek. W tym miejscu na usta cisną się najgorsze słowa. Bo co to za pomoc, za którą trzeba zapłacić?! Interpretacja, jaką przyjęła Izba Skarbowa w Warszawie, pokazuje, że w Polsce nie ma całościowego systemu pomocy społecznej. Z jednej strony mamy Ministerstwo Pracy i samorządy, z drugiej resort finansów. Nie tylko nie ma żadnego współdziałania, ale wręcz toczona jest wojna podjazdowa, w której to oczywiście górą jest minister Rostowski.
Ale działanie skarbówki zdumiewa nie tylko z powodu interpretacji, która tak naprawdę prowadzi do likwidacji tego typu pomocy. Zdumiewające jest również to, z jaką starannością urzędnicy skarbowi prześwietlają "korzyści majątkowe" rodzin wielodzietnych. Szkoda, że z równą starannością nie badają majątków choćby byłych dyrektorów z GDDKiA, którzy jak twierdzi prokuratura, latami ustawiali przetargi.
Tęgiego pecha ma nasz premier. Jak tylko chce powiedzieć lub powie coś istotnego, to zaraz następuje koniec świata i nikt na jego słowa nie zwraca uwagi. Jak podobno odniósł sukces w Brukseli i chciał się pochwalić załatwieniem dla Polski 440 miliardów złotych, to abdykował Benedykt XVI. Koniec świata - wołali wszyscy i wierzący, i niewierzący. I nie spełniły się nadzieje pijarowców Donalda Tuska na zdjęcia w blasku i huczne obchody tego wydarzenia. Z rzeczy ważnych do rodaków dotarło tylko to, że minister Tomasz Arabski chrapał w przerwach obrad. Chrapał tak, że premier spać nie mógł.
W czwartek znów mieliśmy ważne Tuska oświadczenie, że do środy o zmianach w rządzie podejmie decyzje. I znów pech medialny. Bo w Rosji, hen za Uralem meteoryt spadł, szkód wyrządził wiele i znów ludzkość woła - koniec świata, na ważne słowa szefa rządu nie zważając. I tylko jedno zapamiętają rodacy, że premier zapowiedział te zmiany, bo odchodzi Tomasz Arabski, minister z Kancelarii Premiera.
I może dobrze, że odchodzi, bo jak tylko robi się o nim głośno w mediach, to zaraz mamy jakiś koniec świata. To, że te końce przesłoniły brukselski sukces czy informację o zmianach w rządzie, nie boli. Tusk nacieszy się jeszcze blaskiem fleszy, a Arabski słońcem nad ambasadą w Madrycie. Boli, że w tym zgiełku znów zniknęły najważniejsze informacje - o przejmujących prognozach wzrostu bezrobocia (15 proc.) i marnej, zjedzonej przez inflację waloryzacji najniżej uposażonych emerytów. Koniec świata, Panie Premierze?!
Artykuł jest na tyle ważny i dotyka istoty problemu polskiej skarbowości, że muszę go tu zacytować.
prof. Witold Modzelewski
W naszym kraju sprzedaż fikcyjnych faktur stała się powszechnie dostępną „usługą optymalizacyjną”. Istnieją tysiące „fabryczek fakturowych” (określenie za „Bloomberg Businessweek” 6/2013), a oszustwa te na większą skalę występują również pod nazwą „usług doradczych”. Działania te mają silne wsparcie medialne, bo wiadomo, że stan ten jest „korzystny dla podatników”. Była szansa, aby zrobić z tym jakiś porządek, wdrażając z początkiem roku dyrektywę fakturową 2010/45/WE, która nakazuje wprowadzić tu większe rygory tak, aby oszustwa te były łatwiej wykrywalne. Resort finansów na ostatnią chwilę powklejał do naszych przepisów fragmenty dyrektywy (tak u nas wygląda „implementacja”), ale zaraz potem wydał dziwaczny „komunikat”, że nic nie należy robić, bo rygory te ponoć mają „fakultatywny charakter”. „Fabryczki fakturowe” oraz „biznes optymalizacyjny” odetchnął z ulgą: na lewych fakturach będzie można dalej zarabiać. Czy ktoś tu jeszcze coś rozumie? Lecz to nie koniec paradoksów działań resortowych urzędników. Obok faktur wzięli się za „reformę aparatu skarbowego”. Sprawa również ma swoją historię. Przed dwoma laty informację na ten temat potraktowano jako przykład elementarnej niekompetencji. Jedna z codziennych gazet ujawniła, że za gigantyczną kwotę kilkunastu milionów złotych (uwaga: pieniędzy publicznych) ktoś opracowuje „reformę organów skarbowych”, gdzie najważniejszym pomysłem jest… połączenie urzędów skarbowych z izbami skarbowymi, które będą m.in. same rozpatrywać odwołania od swoich decyzji. A wszystko pod płaszczykiem „informatyzacji organów podatkowych”. Niedawno dowiedzieliśmy się, że izby skarbowe zostaną połączone z podległymi im urzędami skarbowymi w jedną całość organizacyjną, co spowoduje (ciekawe dlaczego?), że „fiskus stanie się bardziej przyjazny dla podatników poprzez swoją większą funkcjonalność i oparcie na modelach biznesowych”. Prawda, że piękne słowa dla określenia tego nonsensu? Władza administracyjna, która będzie sama dla siebie „biznesowym” organem odwoławczym, jest zapewne przez to bardziej „przyjazna”. Prawdopodobnie ową „reformę” realizuje wciąż ta sama firma „we współpracy z ministerstwem finansów”. Już przyzwyczailiśmy się, że ów resort ma dość oryginalne pomysły, a w podatkach to raczej mu niewiele wychodzi. Bo to są bzdury, których wstydziłby się powtórzyć absolwent prowincjonalnego licencjatu, a nawet osoba posiadająca maturę. Dlaczego? Bo każde postępowanie administracyjne lub podatkowe musi być u nas dwuinstancyjne: musi być organ wydający decyzje oraz musi być całkowicie odrębny organ, który rozpatrzy odwołanie od tej decyzji. Tu nic nie można „integrować”: wręcz odwrotnie – trzeba separować. Powyższe przykłady po raz kolejny potwierdzają tezę, że dziwaczna symbioza urzędników oraz biznesu doradczego jest jedną z najważniejszych przyczyn destrukcji finansów publicznych, więcej – naszej państwowości. Ale czy sprawnie działające państwo jest potrzebne tym wszystkim, którzy żyją dzięki biznesowi fakturowemu?
Będę nieskromny i powiem, że od dłuższego już czasu wywrzaskuję, że BIZNES do ADMINISTRACJI pasuje tak jak HANDEL OBWOŹNY do TEORII PÓL KWANTOWYCH. Jak już nawet osoba z zewnątrz zauważa, że źle się dzieje w państwie duńskim to coś musi być na rzeczy. Gdyby Pan profesor znał całą prawdę dotyczącą niszczenia podstawowego filaru państwa jakim jest administracja skarbowa, to pewnie by zszedł na zawał. NIE MA PRAWA BYĆ DOBRZE w sytuacji kiedy urzędnicy zamiast strzec dochodów budżetowych sporządzają diagramy, procesy, karty informacyjne, ankiety, samooceny, plany działalności, strategie, wyjaśnienia do mierników, wyjaśnienia do wyjaśnień czy też mnożące się jak króliki kolejne sprawozdania.
Wszystko to (i nie jest to lista zamknięta) stanowi nic nie znaczące g...., bez którego administracja skarbowa obywała się do tej pory doskonale. Urzędników było więcej i zajmowali się sprawami istotnymi, obecnie jest ich mniej a większość marnuje czas na wymienione wyżej czynności. Nienormalna jest sytuacja gdy największym problemem staje się to czy w lewym górnym rogu pisma ma być logo AP czy MF oraz to czy adresat ma być uwidoczniony czcionką 10 czy 12.
Ci którzy powinni najostrzej reagować na wszechobecne absurdy czyli dyrektorzy izb i naczelnicy, nawet jeżeli zdają sobie sprawę z bagna w jakim muszą się taplać, zajęci są ochroną własnego tyłka i tak naprawdę niewiele mogą. Ich też traktuje się zgodnie z ujawnioną ostatnio "etyką biznesu" czyli jak nic nie znaczący element, który ma "panów" znać, ma im się kłaniać i całować w .
Ktoś kto umie myśleć nie powinien mieć wątpliwości, że system jest na równi pochyłej. Jak to się skończy ? Najpewniej za jakiś czas nastąpi krach, który zmiecie ze sceny rządzących fachowców partii żartobliwie nazywającej się obywatelską. Potem czeka nas już tylko kilkuletni proces naprawy tego co zostało doprowadzone do ruiny i może wrócimy do normalności. Za to, że podobnie jak w przypadku PRL-u, cofnięto nasze społeczeństwo w rozwoju, nikt raczej nie odpowie. To co zostało napisane to nie krytyka, to KRZYK ROZPACZY.
____________________________________ "Wszelkie poglądy, opinie czy wnioski wyciągnięte zostały wyłącznie na podstawie obserwacji poczynionych na własnym podwórku, o ile w treści postu nie zostało wskazane wprost, że jest inaczej"
16 lut 2013, 13:19
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
inspektor
10 zobowiązań Platformy, które PO obiecała zrealizować po wyborach: ... 2) radykalny wzrost płac w budżetówce, ... (PAP, 19.10.2007)
To tak dla przypomnienia ile warte jest słowo i jak mami się ciemny lud - powyżej cytat z pierwszego postu w tym temacie. Data - piątek 16 listopada 2007 r.! Mija ponad 5 lat! Osiągnięcia w tym zakresie oceńcie sami. Jak dla mnie to ktoś łgał w żywe oczy. Również dla przypomnienia - Marcin P. oszukał kilkanaście tysięcy osób, siedzi i prędko nie wyjdzie. Bardzo słusznie. Czy powinien siedzieć sam ?
____________________________________ "Wszelkie poglądy, opinie czy wnioski wyciągnięte zostały wyłącznie na podstawie obserwacji poczynionych na własnym podwórku, o ile w treści postu nie zostało wskazane wprost, że jest inaczej"
18 lut 2013, 23:55
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
1/ Więzienie za mowę nienawiści
Nawet dwa lata więzienia może grozić za znieważanie osób odmiennej orientacji seksualnej i za obrazę na tle politycznym.
Karana ma być dyskryminacja ze względu na „naturalne i nabyte cechy osobiste". – Żadna osoba nie powinna być obiektem przemocy, groźby, zniewagi ani tzw. mowy nienawiści na tle płci, stanu zdrowia czy orientacji seksualnej.
O tym, jakie zachowania zostaną uznane za dyskryminujące, będzie decydował sąd w każdej indywidualnej sprawie.
Projekt zmiany odpowiednich przepisów przygotowany przez posłów Platformy trafia dziś do pierwszego czytania w Sejmie. – Ta propozycja nie jest żadną rewolucją – przekonuje „Rz" poseł Mariusz Witczak, sprawo zdawca. – Przepis jest tylko rozszerzany, by chronił jak najwięcej ludzi. Wprowadza się pojęcia „naturalne cechy osobiste" oraz „przekonania", a rezygnuje z „przynależności wyznaniowej" oraz „bezwyznaniowości".
Kar przewidzianych w nowym art. 256 k.k. nie muszą się bać osoby prezentujące zakazane treści podczas działalności artystycznej.
– Nie wyobrażam sobie skazania aktora, który gra rolę Hitlera – dodaje Witczak.
Prawnicy dość krytycznie oceniają propozycję PO. Jedni uważają, że jest dramatycznie kazuistyczna i trudno będzie przepis stosować. Inni, że powoływanie się na dyskryminację ze względu na przynależność polityczną może być nadużywane. – To mało precyzyjne kryterium – uważają.
PiS, Ruch Palikota i Solidarna Polska chcą odrzucenia w pierwszym czytaniu projektu zmian w kodeksie karnym dotyczących tak zwanej mowy nienawiści. Projekt, autorstwa PO krytykują też kluby PSL i SLD, ale nie poprą wniosku o jego odrzucenie.
Krystyna Pawłowicz z PiS obawia się, że zapisy ustawy uniemożliwią jej wygłaszanie własnych poglądów. Posłanka obawia się, że jej pogląd na życie, na świat, na system polityczny będzie - po wejściu ustawy w życie - podstawą do skazania jej.
Robert Biedroń z Ruchu Palikota , który - jak zaznaczył - rzadko zgadza się z profesor Pawłowicz, tym razem popiera jej stanowisko. W tej kwestii całkowita zgoda, pani poseł. Zmiany, które zostały zaproponowane są kompletnie nieprzemyślane, budzą szereg wątpliwości co do celowości, skuteczności. Projektodawcy udają, że nie widzą tak naprawdę grup narażonych na nienawiść. Starają się rozmyć ten problem w sposób kompletnie doktrynie prawa nie znany - mówił.
Autor zmian, poseł Mariusz Witczak z PO przekonywał, że zmiany, które proponuje Platforma Obywatelska, nie zamkną nikomu ust. Jasno o tym mówimy - przekonywał. Zaznaczył, że każdy ma prawo wyrażać własne poglądy i opinie, bo jest ono zagwarantowane w konstytucji. Natomiast zupełnie czymś innym jest metodyczne, świadome nawoływanie do nienawiści - podkreślił.
O losie projektu zdecyduje piątkowe głosowanie. Projekt zmienia art. 256 Kodeksu karnego, który w obecnym brzmieniu mówi: Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
PO chce, by artykuł otrzymał brzmienie: kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Rząd Tuska ograny na hazardzie. Tak się zarabia w podziemiu
Rząd wylał dziecko z kąpielą. Jednoręcy bandyci zamiast zniknąć z rynku zeszli do podziemia. Jego obroty sięgają już miliarda złotych - czytamy w "Pulsie Biznesu".
Gazeta przypomina, że głównym celem zmian w prawie, wprowadzonych w 2010 roku przez rząd PO-PSL po "aferze hazardowej" było usunięcie automatów do gry z polskich ulic do 2015 roku. W ciągu trzech lat liczba legalnych automatów spadła z 53 do 11 tysięcy, co dało władzom poczucie, że problem jest już rozwiązany. Tyle, że to nieprawda. Ogromny boom przeżywa podziemie hazardowe - czytamy w "Pulsie Biznesu".
Według jego informacji na rynku działa 20 tysięcy nielegalnych automatów.
Gazeta dodaje, że hazardem zajmują się zorganizowane grupy, często powiązane z najgroźniejszymi gangami w Polsce. Z ustaleń "Pulsu Biznesu" wynika, że wśród liderów najprężniej działających grup są między innymi osoby już posiadające zarzuty o pranie pieniędzy pochodzących z nielegalnego hazardu, jeden z najbardziej znanych gangsterów stołecznego półświatka oraz zamieszani w kryminalne przestępstwa Ormianie.
Wirtualne 105 mld euro topnieją w oczach. Czekają nas kary finansowe i odbieranie części przyznanych środków
W swym propagandowym zachwycie rząd Premiera Donald Tuska jak zwykle zapomniał po unijnym, budżetowym szczycie powiedzieć Polakom prawdę o drugiej stronie bilansu i ważnych szczegółowych zapisach tzw. warunkowości makroekonomicznej.
Przewiduje ona, że krajom, które łamią dyscyplinę finansów publicznych, będzie można zawiesić dostęp do przyznanych funduszy strukturalnych, a nawet je znacząco obciąć. Przewiduje to porozumienie ws. budżetu UE na lata 2014-2020. Przywódcy unijni ustalili, że krajom, które się zbyt mocno zadłużają lub nie wypełniają zaleceń czy postanowień umów zawartych z KE, będą blokowane fundusze, w tym również Fundusz Spójności. Decyzje będą zapadać na wniosek KE, ale decyzją Rady UE.
Dotyczy to szczególnie państw, które są objęte procedurą nadmiernego deficytu, a Polska obecnie do takich właśnie należy. Jeśli nie będziemy realizować ogólnych wytycznych polityki gospodarczej, walki z deficytem czy bezrobociem oraz innych absurdalnych i szkodliwych często zaleceń KE będziemy mogli się pożegnać ze 105 mld euro.
Największymi orędownikami tej wpisanej do porozumienia zasady są Niemcy. Rząd i jego propagandyści zapomnieli poinformować polską opinię publiczną, że od kwoty 105 mld euro trzeba natychmiast odjąć blisko 30 mld euro składki do budżetu Unii, a w przypadku ratyfikacji Traktatu Fiskalnego, który rząd chce dopchnąć kolanem już 19 lutego b.r. i szybkiego wejścia do strefy euro, przygotować trzeba ok. 24 mld euro na wkład do Europejskiego Mechanizmu Stabilności i pomoc europejskim bankrutom.
Obiecanki cacanki i mówienie o wielkim sukcesie czyli 441 mld zł w ramach budżetu Unii to dzielenie skory na niedźwiedziu. Przyjęte bowiem w budżecie zapisy to większy kij niż marchewka. Obecna żółta kartka KE w sprawie 14 mld zł na drogi to dopiero początek cięć. Deficyt unijnego budżetu na lata 2014-2020 to na starcie 50 mld euro, który w kolejnych latach będzie się powiększał. Niesłychanie kosztowne, idące w setki miliardów złotych (gdzieś pomiędzy 200-300 mld) będą podpisane przez nas już unijne weksle in blanco tj: Pakt Klimatyczny, Wspólny Europejski Patent, Ochrona Środowiska, Europejski Nadzór Bankowy, Unia Bankowa, limity CO2, obcięcie aukcji na te limity, limity produkcji cukru, kary za brak sieci kanalizacyjnej i tak dalej.
Sam Pakt Fiskalny i składka do budżetu to blisko 50 mld euro, a trzeba będzie jeszcze doliczyć wkład własny, współfinansowanie, prefinansowanie i koszty biurokracji, których koszt może stanowić kolejne kilkadziesiąt miliardów euro i zapewnić właściwy nadzór nad wydatkowaniem otrzymanych środków. Ostatnie przykłady afer z budową autostrad pokazują, że problem jest poważny. Ostatecznie bilans dotacji unijnych w latach 2014-2020 może wyjść na zero.
Kryzys w Polsce i rosnące zadłużenie będzie naruszało równowagę w finansach publicznych, a roczny deficyt strukturalny zakładany w Pakcie Fiskalnym na poziomie 0,5 proc do PKB będzie z pewnością nie do osiągnięcia, czekają więc nas kary finansowe i odbieranie części przyznanych środków. Realnie z kwoty 105 mld euro możemy uzyskać znacznie mniej, nawet o 50 mld euro i to zakładając, że państwa płatnicy netto wywiążą się ze swych zobowiązań, z czym niektóre kraje mają coraz większe problemy.
Tak naprawdę tyle będziemy mieli tych unijnych pieniędzy, ile wpłynie nam na konto, obecny festiwal i rządowo-propagandowa euforia świadczą więc albo o braku profesjonalizmu, albo zwykłej elementarnej uczciwości. Skoro Premier Donald Tusk chce ruszyć w Polskę, by pytać Polaków, na co wydać unijne pieniądze, niech lepiej najpierw sprawdzi, ile ma realnie w portfelu.
Oby się nie okazało, że znów będziemy wydawać pieniądze na malarstwo Kossaka, Fałata, nowe Porsche, czy kolejne mieszkania w Hiszpanii dla właścicieli III RP.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Z Midasem po Polsce
Politolodzy, eksperci, dziennikarze, a już szczególnie propagandyści, czyli specjaliści od marketingu politycznego, nie mogą się wręcz nachwalić premiera za jego decyzję ponownego wyjazdu „tuskobusem” w Polskę. Aż żal cytować te wszystkie peany na temat bliskości władzy ze społeczeństwem, szansy wciągnięcia obywateli w proces decydowania o sobie, chęci zmieniania kraju i tym podobne banały. Najgorsze, że w to wszystko zdaje się wierzyć sam Donald Tusk albo tylko świetnie udaje.
W specjalnej reklamie telewizyjnej, stojąc na tle holu wydziału biologii Uniwersytetu Gdańskiego, zachwyca się tym i innymi podobnymi miejscami, dzięki którym „marzenia się spełniają”. Opowiada o nowych dworcach, lotniskach, drogach, których budowa stała się możliwa dzięki temu, że Polacy opowiedzieli się za Europą. A za czym mielibyśmy się opowiedzieć, można by zapytać. Chyba nie za Azją, skoro zawsze nie tylko byliśmy częścią Europy, ale także ją współtworzyliśmy.
Pięknie wspomniała o tym w polskim Sejmie w 1996 roku królowa Elżbieta II. Przypomniała utrzymujące się na przestrzeni wieków nasze wspólne kontakty dynastyczne, handlowe, polityczne i to, że jej daleki przodek, król Kanut, był siostrzeńcem naszego króla Bolesława Chrobrego, a „najsłynniejszy pretendent do brytyjskiego tronu Bonnie Prince Charlie urodził się z polskiej matki, wnuczki króla Jana Sobieskiego”. Ale Donaldowi Tuskowi chodziło oczywiście o Unię Europejską. To z jej szczytu powrócił niedawno w roli Midasa, który nawet tort zamienia w twardą walutę. Ale to tylko propaganda, gdyż polska wieś, jak wyliczył poseł Janusz Wojciechowski, otrzyma 7 mld euro mniej od tego, co ma dziś, i o 14 mld euro mniej od tego, co powinna mieć. Ale nic się nie stało, porażkę zamieniono w sukces, dzięki czemu nadal można rozdzielać obietnice pieniędzy, i to nawet zgodnie z oczekiwaniami zwykłych obywateli, w których opinie i rady zamierza się wsłuchiwać premier, jeżdżąc „tuskobusem” po Polsce. Jest to tak uczciwe, jak jego zapewnienie o istocie Unii Europejskiej: „Jedne państwa oddają dobrowolnie innym państwom swoje pieniądze (…) i mówią: chcemy, żebyście dzięki temu byli tak bogaci jak my”. Premier Tusk wie oczywiście, że każda polska inwestycja, każde euro zostanie wydane dopiero po uzyskaniu zgody unijnych urzędników i wcześniejszym zapewnieniu własnego wkładu finansowego. Wie czy nie wie, że 1 euro unijnej pomocy to 60 centów zysku dla bogatych państw UE.
Nowa reklamówka Tuska, w której pada zapowiedź budowy sieci dróg, kolei, komunikacji miejskiej, inwestycji w opiekę zdrowotną, edukację, wsparcia finansowego małych i średnich przedsiębiorstw, a także zapowiedź… „szczególnego wsparcia dla rolników”, to czysty humbug. Słyszeliśmy to już sześć lat temu, przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku. Donald Tusk z tą samą wiarygodnością i aktorskim przejęciem informował wtedy o przygotowanych przez Platformę Obywatelską projektach wielu ustaw. Miały one zatrzymać emigrację zarobkową, zwolnić pracodawców zatrudniających młodych ludzi z opłat z podatku dochodowego, podatku od nieruchomości, środków transportu, składek emerytalno-rentowych. Zapowiedział też wtedy udzielanie preferencyjnych kredytów tym osobom, które chcą założyć własne firmy. Podał nawet, że reforma ta będzie kosztować budżet państwa 3 mld złotych.
Czy Donald Tusk sądzi, że Polacy nie mają w ogóle pamięci? Że da się im wcisnąć każdą ciemnotę, że powtarzanymi w kółko obietnicami uda się wygrać następne wybory? Nic z zapowiedzi sprzed 6 lat nie zostało zrealizowane, a dziś gospodarka jest w stanie znacznie gorszym niż wtedy. I taką opinię usłyszy Tusk na trasie swojego przejazdu, chyba że będzie to regularna ustawka, tzw. gospodarska wizyta u zwolenników Platformy.
Oszukani rolnicy i mniej pieniędzy na spójność – oto „sukces” Donalda Tuska. Gdzie jest ten negocjacyjny polski tryumf?
Większość mediów od piątkowego popołudnia rozpływa się nad „zwycięstwem” rządu PO-PSL w Brukseli a Twitter aż lepi się od przesłodzonych gratulacji. To chyba efekt przejedzenia eurotortem zafundowanym na konferencji prasowej przez ekipę Donalda Tuska, bo gdy przyjrzeć się temu, co zostało wynegocjowane, trudno zrozumieć z czego wynika ten wielki entuzjazm.
Znamienne jest, iż czwartkowo-piątkowy maraton budżetowy rozgrywał się przede wszystkim na wspomnianym Twitterze. Przywódcy i dziennikarze w maksymalnie 140 znakach „ćwierkali” o tym, że obrady są przesuwane, że kolejne państwa grożą wetem a w końcu – że udało się dojść do porozumienia. Aktywny był także premier Tusk, który informował internautów m.in. że wspomaga się napojami energetyzującymi i kolejnymi kawami. Wszystko to zwieńczył wpis Pawła Grasia informujący, że „ZAŁATWIONE!!!!!” i odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „sukces”. Jednakże sam sukces jest w swej wymowie równy liczbie znaków na Twitterze, którymi został wyrażony. I dlatego właśnie już niebawem ponownie w Polskę ruszy „Tuskobus”, by premier mógł osobiście przekonywać o swej brukselskiej „victorii”. Manewr dobrze znany, stosowany nie pierwszy raz i – co istotne – wykorzystywany zazwyczaj po to, by podreperować słabe wyniki w sondażach. Tylko skoro jest to tak epokowy sukces, to dlaczego przyzwyczajony do wygodnego samolotu premier musi się fatygować autobusem, żeby o tym przekonywać każdego z osobna?
Na początku trzeba zadać sobie pytanie o to, co tak naprawdę wywalczył Donald Tusk w Brukseli. Zacznijmy od tego, że trudno mówić o „wywalczeniu” czegokolwiek, skoro uzyskane przez niego 72,5 mld euro na politykę spójności to kwota znacznie niższa od tej, którą jeszcze kilka miesięcy proponowała nam Komisja Europejska, czyli 80 mld euro. Różnica to – bagatela – 7,5 mld euro, co przekłada się na przykład na koszt budowy ok. 1000 km dróg i autostrad w Polsce. Wydaje się, że dla rządu Donalda Tuska nie miało to istotnego znaczenia – kluczowe było spełnienie wyborczej obietnicy 300 mld zł, o czym niezwykle intensywnie „ćwierkał” Radosław Sikorski. Według wyliczeń szefa MSZ przy obecnym kursie euro (ok. 4,16 zł) w Brukseli udało się zdobyć ponad 300 mld zł. Warto jednak pamiętać, że niedawno temu złotówka była o wiele mocniejsza (ok. 4 zł), co oznacza, że przy tamtym kursie 72,5 mld euro byłoby dziś warte ok. 290 mld zł. Czyżby zatem Radosław Sikorski cieszył się ze słabej złotówki?
Radosnego konsumowania eurotortu premierowi nie zakłóciły nawet komentarze ministra rolnictwa, który w piątek w trakcie szczytu mimochodem rzucił, że na negocjacjach stracili polscy rolnicy. Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno Stanisław Kalemba zapewniał, iż „Polska liczy na 34,5 mld euro w ramach Wspólnej Polityki Rolnej”. Tymczasem okazuje się, że polski rolnik w perspektywie unijnej na lata 2014-2020 będzie miał rocznie o jeden miliard euro mniej na rozwój obszarów wiejskich. Jak łatwo policzyć, oznacza to o 7 mld mniej dla polskiej wsi. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że Donald Tusk poświęcił interes polskiego rolnika dla realizacji hasła z – jak to określił jego partyjny kolega, unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski – „durnych spotów”. Przy okazji widać też rzeczywiste rezultaty tak lansowanego w ostatnim czasie sojuszu Donalda Tuska z Francois Hollande'em. Spotkanie z prezydentem Francji było tak naprawdę jedyną poważną wizytą odbytą przez polskiego premiera w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Polska i Francja miały razem walczyć o politykę rolną. Skutek? Francja praktycznie zachowała status quo w porównaniu z poprzednią perspektywą finansową (wtedy: 48,9 mld euro na dopłaty i 8,6 mld euro na rozwój obszarów wiejskich, teraz: 47 mld euro na dopłaty i 8,8 mld euro na rozwój obszarów wiejskich) a ponadto udało jej się wywalczyć 2 mld euro ekstra na WPR. Podobny „prezent” otrzymali także m.in. Włosi. Nic zatem dziwnego, że francuska prasa gratuluje Hollande’owi, iż mimo dużych cięć w ramach Wspólnej Polityki Rolnej udało mu się uzyskać alokacje w praktycznie niezmienionej wysokości – tyle, że stało się to kosztem innych państw. Gdzie jest zatem ten negocjacyjny polski tryumf?
Nawet mniej uważny obserwator nie może też nie zwrócić uwagi na znaczną różnicę między sumą zobowiązań a sumą płatności (959 mld euro - 908 mld euro), która świadczy o tym, że warunkowość makroekonomiczna będzie stosowana z całą bezwzględnością. Dla Polski oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że Komisja Europejska będzie miała prawo zamrozić nam środki unijne w kolejnych latach, jeżeli nie zostaną spełnione postawione przez KE wymagania w zakresie utrzymania deficytu poniżej 3 proc. PKB, długu publicznego mniejszego niż 60 proc. PKB oraz określonej stopy bezrobocia. W pakiecie można przeczytać całą listę warunków bez których unijne pieniądze pozostaną dla nas tylko wspomnieniem zjedzonego przez premiera na konferencji eurotortu.
Niepokój budzi także zapis dotyczący przeznaczenia ok. 20 proc. środków na lata 2014-2020 na walkę ze zmianami klimatycznymi, w tym także na przejście na gospodarkę niskowęglową. Dla polskiej, opartej w znacznej mierze na węglu gospodarki, oznacza to poważne niebezpieczeństwo, którego obecne władze zdają się nie zauważać.
Przedstawiciele rządu podkreślają, że udało im się uzyskać więcej niż rządowi PiS przed 7 laty. Owe niecałe 106 mld euro to jednak nie zasługa sprytu negocjacyjnego i europejskiej „polityki miłości” premiera, ale efekt egzekwowania prawa unijnego, które nakazuje przyznanie nam funduszy strukturalnych zgodnie z obowiązującymi algorytmami. Po drugie, dla Donalda Tuska najwyraźniej nie istnieje pojęcie inflacji – przy jej uwzględnieniu widać, że „wywalczona” przez rząd PO-PSL kwota 72 mld euro realnie jest nawet o 100 mld zł niższa od tego, co przed laty wynegocjował rząd PiS. Biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza i inflację, łatwo obliczyć, że 68 mld euro PiS w 2005 roku ma dziś wartość ok. 82 mld euro.
Podsumowując, Tusk wynegocjował niższy niż w 2005 roku budżet na spójność plus katastrofalnie niski na rolnictwo oraz zezwolił na uzależnienie absorpcji środków unijnych od wysokości deficytu budżetowego i długu publicznego co w przypadku Polski jest samobójstwem. I tak eurotort premiera, który miał być kolejnym pijarowym zagraniem Tuska, może już niedługo stać się zakalcem, który wkrótce wszystkim nam stanie w gardle.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
03 mar 2013, 22:32
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
Inspektor od fotoradarów radzi, jak się wymigać od mandatu
Generalny Inspektorat Transportu Drogowego i jego rzecznik zrobią wszystko, aby tylko udowodnić, że ich szef Tomasz Połeć (44 l.) nie przekroczył prędkości, choć dziennikarze Faktu uwiecznili to na zdjęciach wykorzystując do tego - pierwszy raz w historii polskiego dziennikarstwa - radar. Połeć uważa, że ten radar może dokonać złego pomiaru. I wylicza szereg okoliczności, które sprawiałyby, że tysiące mandatów wystawionych takim samym radarem przez policję, można zakwestionować w sądzie.
Nadinspektor Połeć działa chyba w myśl zasady, że jak cię złapią za rękę to mów, że to nie twoja ręka. Twierdzi, że radar, który skontrolował prędkość jego samochodu myli się skoro twierdzi, że Połeć przekroczył prędkość. Kilka dni temu na warszawskiej ulicy dziennikarze Faktu za pomocą radaru używanego przez policyjną drogówkę zmierzyli, że Połeć swoim służbowym bmw jechał po mieście 84km/h, choć wolno było pięćdziesiątkę.
Generał idzie w zaparte. - Nie jechałem z tą prędkością - zapewniał w radiowej "Trójce". Aby ratować własną skórę przekonywał nawet, że radar jest niedokładny, zawyża prędkość i podczas pomiaru panować muszą niemal sterylne warunki. - Musi być na statywie, nie może byś wyłączona klimatyzacja, radio, a w pobliżu nie może znajdować się telefon gsm. Poza tym urządzenie może się mylić przy gorszych warunkach atmosferycznych takich jak opady śniegu, czy deszczu - przekonywał inspektor na antenie.
Wtórował mu rzecznik prasowy, Alvin Gajadhur. W trzystronicowym piśmie udowadnia, że policyjny sprzęt to jakiś chłam, który "nie został dopuszczony do użytkowania w żadnym kraju Unii Europejskiej poza Polską". Tłumaczy, że pomiar może nie być wiarygodny przy większym natężeniu ruchu bo wówczas "urządzenie dokonuje pomiaru wszystkich pojazdów znajdujących się w zasięgu do 800 metrów, a wyświetlany jest wynik najszybciej poruszającego się obiektu, niekoniecznie zaś znajdującego się najbliżej". Tyle że Połeć jechał jedynym pasem i nie było tłoku na drodze.
Kiedy policyjny radar może źle działać" 1. włączona klimatyzacja 2. telefon komórkowy w okolicy radaru 3. włączone radio samochodowe 4. brak statywu 5. włączony nadajnik tv 6. szyba odbijająca promienie (typu solar) 7. zły kąt pomiaru 8. opady śniegu i deszczu 9. zbyt duży ruch na ulicy.
Tusk na noszach wrócił z negocjacji, nie na tarczy. Według oficjalnych danych Polska w rolnictwie straciła najwięcej - 4 miliardy Euro!
Germany, Poland and Italy will pay most of the bill... Niemcy, Polska i Włochy zapłacą największe rachunki.
Zaczerpnąłem to zdanie z obszernego opracowania „European Council conclusions on the multiannual financial framework 2014/2020 and the CAP”, opracowanego przez Policy Department B w Parlamencie Europejskim.
Niemcy, Polska i Włochy zapłaca największe rachunki... Chodzi o zmniejszenie tym krajom pieniędzy na rolnictwo w budżecie 7-letnim 2014-2020.
W rzeczywistości to jednak Polska zapłaci największy rachunek – na rolnictwo dostajemy mniej o 4 miliardy Euro. Niemcy dostana mniej o 3,2 miliarda (z 42,5 do 392), Włochy mniej o 1,5 miliarda (z 34,8 do 33,3), kilkanaście innych państwa ma zmniejszenie po kilkaset milionów, ale są i takie zuchy, które sobie wywalczyły więcej, na przykład Hiszpania prawie miliard Euro więcej, Grecja 300 milionów plus.
Niemcy, Włochy – musieli stracić. Średnia unijnych dopłat wynosi 265 Euro/ha, Niemcy mieli dotychczas 350 Euro/ha, a Włochy jeszcze więcej. A polskie dopłaty wzrosły ostatnio do średniej 220 Euro/ha, przy czym wzrosły nie dlatego, ze przybyło nam pieniędzy, lecz dlatego, ze ubyło nam ziemi i nadal ubywa w zastraszającym tempie.
I mimo, ze jesteśmy grubo pod kreska, mimo, że mieli nam dołożyć (Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego, której jestem wiceprzewodniczącym już się opowiedziała za zwiększeniem polskiej puli pieniedzy do ponad 5,2 mld rocznie) – tymczasem to nam, biedakom, nie tylko nie dołożyli pieniędzy, ale właśnie zabrali najwięcej.
Tu dodam, że te cztery miliardy mniej, to nie jest pełny rachunek. Brukselscy rachmistrze dyskretnie pomijają dalsze brakujące dwa miliardy, wynikające z faktu, że nasze dopłaty w latach 2007-13 na podstawie Traktatu Akcesyjnego były niepełne. Ale już pal sześć, liczmy tak jak Bruksela liczy – co najmniej 4 miliardy Euro mniej.
Tak sobie studiuję te dane i myślę – na czym cholera jasna polegał ten sukces? Że co, że mogli nam zabrać jeszcze więcej? Nie cztery miliardy tylko sześć albo czternaście?
Nie dość, że nie ma wyrównania dopłat do średniej w Europie, to nie ma nawet wyrównania do obecnego poziomu. Polska wieś znalazła się w dramatycznym położeniu.
Panie Premierze Tusk – jeśli chodzi o wieś, to na noszach wróciliście z negocjacji, nie na tarczy...
PS. Minister Piotr Serafin, jeden z twórców "sukcesu" zawiadomił na swoim blogu, ze mnie zastrzelił, Bo wbrew temu co ja twierdzę - on twierdzi, ze polscy rolnicy w 2020 roku dostana 218 Euro na ha, bo to trzeba liczyć w cenach bieżących, a nie stałych.
Panie Ministrze, jeśli pan jeszcze udowodni, że 218 Euro w 2020 roku będzie oznaczało więcej niż 220 Euro w 2013 roku - wtedy uznam i opublikuję, że zastrzelił mnie pan rzeczywiście. Warto by nawet polec w publicystycznej bitwie, gdyby polska wieś naprawdę dostała więcej. Ale ona dostała mniej, szanowny mistrzu propagandy...
[07.03] 19:14 Fred Kampinos Oprócz szczawiu i mirabelek można również robić sałatki z młodych liści mleczu - będzie już pod koniec marca. Później komosa - też w formie sałatki. Nieliczni pamiętający okupację niemiecką POdpowiadają, że pokrzywa nadaje się na zupę. Jesienią będą żołędzie i lepiej sobie ich nazbierac na zimę. No a na zachodzie kryzys że aż strach w Garmisch-Partenkirchen w toaletach sika się na telewizyjne ekrany pokazujące sportowców na trasach zjazdowych.
[07.03] 19:37 sałatkowiec Nie zapominajcie o lebiodzie. Dawniej na wsi robiono z tego na okrągło sałatkę, bo wszędzie toto rosło. Ale dziś... stópka życiowa w górę
[07.03] 20:39 wyszukiwacz cudow A szczaw zaczął drożeć - Tusku przejdź się na bazarek warzywny.
[08.03] 00:41 Zeus To po co tą komunę obalali jak tak dobrze im było, mogli szczaw jeść prosto z pola. Dziś dzieci nie mogą bo ktoś ich przegoni z pola.
[07.03] 19:07 POsraniec Zrobiłem szczawiową I mnie przesrało!!! niesioł coś pierdzielił.....jutro nażre się śliwek....
[07.03] 16:00 laskowik Bo my musimy być silni i zdrowi, Choćby na skrobi, choćby na skrobi. Bo my musimy być dziś mniej pazerni, Roślinożerni, roślinożerni. Nam polędwica oraz schab, Nie smakuje tak jak szczaw...
[08.03] 20:19 bonzo z PO Szczaw, pokrzywy, buraki cukrowe, - oto menu polaka. Ja żarłem szczaw za komuny a za Donka obżeram się kawiorem astrachańskim. Moja załoga w mojej firmie dyma po 12 godz. za 1400.Nie podoba się to won na szczaw. Ja , moja rodzina i mój Jaguar obejdziemy się bez was. Setka chętnych do roboty stoi za bramą i skomle.Panie Premierze ,pan się nie boi , 99,9 proc. narodu za panem stoi.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
08 mar 2013, 22:13
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
Paweł Kukiz na 2 lata za kratki?!
Załącznik:
634983550732338273.jpg
Wkrótce prawdopodobnie zostanę zapuszkowany. Bo jestem faszystą. Jak zostać faszystą? Bardzo łatwo. Wystarczy wyrazić uznanie dla narodowego święta, być ciekawym prawdy i (...) wydać płytę - pisze w najnowszym numerze „Do rzeczy” znany muzyk Paweł Kukiz.
Co sprowokowało Kukiza do takiego postawienia sprawy? Zaostrzany właśnie art 256 kodeksu karnego, który mówi, że „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”
Czy muzyk ma się czego obawiać? On sam twierdzi, że tak. – Na jednym z większych portali piszą o mnie wprost: najtwardszy prawicowiec, homofob i faszysta – pisze muzyk w swoim felietonie opublikowanym przez „Do Rzeczy”.
Uzasadnienia tego sądu o swojej osobie upatruje zaś w trzech rzeczach. Pierwsza to przystąpienie do Komitetu Honorowego Marszu Niepodległości, którego głównym założeniem było oddanie czci Dmowskiemu. „Nie jestem też zwolennikiem teorii, że winni katastrofy (smoleńskiej - red.) w tejże zginęli, i do dziś nie mogę się pogodzić z faktem, że ci, którzy prawo naruszyli, nadal je stanowią”. Druga - „uważam się za patriotę” i trzecia - „niedawno wydałem płytę "Siła i honor", a według MSW to nawiązanie do faszystowskiego "Blood and Honour", więc nikt chyba nie ma wątpliwości, że Kukiz to faszysta – konkluduje przewrotnie artysta.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
09 mar 2013, 07:48
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
Komu dynda stryczek
Ważne jest, gdzie władza stawia stryczki. Ważne jest, komu i za co władza nimi grozi. Za co więc można zawisnąć w Polsce 2013 pod rządami Donalda Tuska, a za co zawisnąć się nie da? Odpowiedź jest prosta, udzieliły nam jej ostatnie wydarzenia.
W Polsce umierają dzieci, którym nie udziela pomocy państwowa służba zdrowia. Sprawa śmierci 2,5-letniej Dominiki przeraziła wszystkich polskich rodziców. To nie był jednostkowy przypadek odmowy pomocy ciężko choremu, umierającemu dziecku, to był jedynie przypadek nagłośniony. Czy minister zdrowia Bartosz Arłukowicz bał się choćby przez chwilę o swoją posadę? Czy premier Donald Tusk wezwał go na dywanik i rozważał usunięcie go z rządu? Czy minister Arłukowicz został publicznie skrytykowany za to, co dzieje się w jego resorcie? Trzy razy nie.
W Polsce urzędy skarbowe wykańczają świetnie działające firmy. Państwo, zamiast likwidować bezrobocie, sprawia, że jest większe. Wysyła ludzi na bruk, pozbawia ich pracy, chleba i nadziei. Ze złej woli, bezmyślności, a może z jeszcze innych powodów. Takich przykładów są setki. Ostatni, rozgrywający się właśnie na naszych oczach, to rolnicza firma Agronorth z Pomorza. Urząd skarbowy zablokował jej zwrot podatku VAT w wysokości 17 mln zł, ponieważ sprawdza sprawę zwrotu podatku za 1,5 mln zł. Firma traci płynność finansową i zwalnia na bruk swoją 250-osobową załogę.
Może jakaś inna firma przejmie rynek? Może już na to czeka? Kiedy czytam tę historię (w dzisiejszym "Super Expressie") przypomina mi się przypadek zniszczenia przez polskie państwo świetnie działającego biznesu Romana Kluski czy firmy JTT. Zostawmy jednak wspominki. Czy premier Donald Tusk wezwał na dywanik ministra finansów Jacka Rostowskiego odpowiedzialnego za urzędy skarbowe i spytał, co dzieje się z dobrze działająca polską firmą? Czy zagroził może ministrowi Rostowskiemu wyrzuceniem z rządu? Czy może skrytykował go publicznie? Nie, nie, nie.
Wczoraj stryczkiem premier groził ministrowi sprawiedliwości Jarosławowi Gowinowi (w sensie metaforycznym, oczywiście). Wezwał go do siebie i za zamkniętymi drzwiami demonstrował zapadnię, informując zapewne: "Jeśli dalej będziesz". Skończyło się na strachach i Gowin wyszedł jeszcze żyw. Jeszcze jest ministrem, jeszcze jest w PO. Co poświęcił, żeby nie zawisnąć? Przekonamy się w najbliższym czasie. Absolutnie ważne nie tylko dla polityków, lecz także dla nas wszystkich jest to, za co grożono mu stryczkiem. Bo miał czelność wypowiedzieć się przeciw związkom partnerskim, a więc stanął przeciw agresywnym gejom i sprawnej machinie homopropagandy. Wnioski: w Polsce zawisnąć można za brak umiłowania gejów.
A za niszczenie firm i wysyłanie ludzi na bruk? A za śmierć dzieci? Oto hierarchia polityków, których demokratycznie wybrała większość Polaków.
Odśpiewanie hymnu państwowego rozpoczęło w Gdańsku w południe spotkanie pod hasłem "Platforma Oburzonych". W spotkaniu uczestniczą przedstawiciele około stu organizacji, stowarzyszeń i związków zawodowych. Spotkanie w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej zorganizował NSZZ "Solidarność".
- Historyczna sala BHP znowu żyje, znowu jest w niej duch solidarności i patriotyzmu, bo po to dziś się spotkaliśmy w tej sali, aby porozmawiać o problemach - powiedział szef Solidarności, Piotr Duda witając uczestników spotkania. - Są tu związki zawodowe, stowarzyszenia i fundacje, które powstały nie dlatego, że miały taki kaprys, powstały dlatego, że mają konkretne problemy z obecną władzą i nie tylko z obecną - dodał.
W sposób szczególny powitał Pawła Kukiza, który został powitany burzliwymi oklaskami. Wśród uczestników jest też Danuta Olewnik, siostra uprowadzonego i zamordowanego Krzysztofa oraz Stanisław Kowalczyk, znany jako Paprykarz. Jest też poseł PiS poprzedniej kadencji Zbigniew Duda; pojawił się pomimo próśb organizatorów, by w spotkaniu nie brali udziału politycy.
Podczas spotkania "Solidarność" ma zaproponować przyjęcie wspólnej odezwy do rządzących o doprowadzenie do takich zmian w prawie o referendach, aby obywatelskie wnioski o przeprowadzenie referendów nie mogły być odrzucane z góry przez parlament. Tematem dyskusji ma być też wprowadzenie w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych.
~fruzia Gdzieś się wczoraj doczytałam, że Pani Marszałka Ewa Kopacz twierdzi jakoby Solidarności chodziło o przejęcie władzy, a to jest nie do przyjęcia. Otóż mamy dość przestarzałą mało demokratyczną konstytucję, gdzie jest napisane, że suwerenem jest naród, a nie parlament, rząd czy marszałka. Pytanie: kto to jest suweren i co on może? Otóż suweren to jest najwyższa władza, osoba lub instytucja uprawniona do podjęcia ostatecznej decyzji politycznej w państwie. W związku z powyższym to nie naród sobie uzurpuje prawo do podejmowania ostatecznej decyzji - naród ma taki obowiązek konstytucyjny. Prawo do władzy uzurpuje sobie ten, kto jest przeciw narodowi. To ile osób jest zadowolonych z parlamentu i rządu? 2 do 5%? To kto tu sobie uzurpuje prawo do władzy?
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
16 mar 2013, 15:11
Re: Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja
Zielona wyspa na tle czerwonej mapy Europy
Nasz redakcyjny wehikuł czasu przeniósł nas dziś do maja 2009 roku, gdy premier Donald Tusk chwalił się - na tle czerwonej mapy Europy - polskim wzrostem gospodarczym. Mieliśmy być, wedle rządowej narracji, jedyną zieloną wyspą na naszym kontynencie.
Mapa jednak nie dawała nam spokoju. Przyjrzeliśmy się bliżej i faktycznie "zielona" na mapie, na której tle prezentował się premier, nie była tylko Polska, ale jeszcze dwa inne kraje.
Pierwszym była Grecja, wówczas zielona, która niedługo potem pogrążyła się w kryzysie, a kraj opanowały strajki i protesty, które sparaliżowały Grecję. Spowodowało to wymianę rządu i ostrą interwencję ze strony UE, która zmusiła Greków do olbrzymich cięć i oszczędności. Drugim zielonym państwem był... Cypr. To samo państwo, które dziś - jak celnie ujął Zbigniew Kuźmiuk - podlega dyktatowi strefy euro, i którego mieszkańcy bezskutecznie szturmują bankomaty.
Przypomnijmy - chodzi o pieniądze Cypryjczykow, które w ramach oszczędności zostały przekazane na specjalną jednorazową opłatę od posiadanych na rachunkach środków na ratowanie budżetu, zostały już zablokowane w piątek wieczorem.
CZYTAJ WIĘCEJ: Na Cyprze trwa finansowy armagedon. Ludzie szturmują bankomaty, banki są nieczynne. Ochotnicy do eurostrefy wystąp! Odpokutowała swoje Grecja, pokutują swoje Cypryjczycy.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników