1/ Oto ona: TMC-65 - rosyjska maszyna do produkcji mgły. Silnik z odrzutowca w kilka sekund produkuje ogromne kłęby gęstego dymu!
Nie wierzę! W XXI wielu i takie cuda? Niemożliwe...
silniczek
2/ Już wcześniej testowali czy mogą zabić Lecha Kaczyńskiego W czasie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w jego stronę wystrzelono dwie serie z kałasznikowa. Zdaniem reżysera, Antoniego Krauze, ma to bardzo duże znaczenie w kontekście tego, co stało się w Smoleńsku. -To był sprawdzian, jak zareagują polskie władze. Co zrobią, jak postąpią w sytuacji, gdyby zginął polski prezydent. Pamiętamy tamtą reakcję obozu rządowego: "ślepy snajper", "jaki prezydent, taki zamach", "nie potrafili trafić z 30 metrów". Rosjanie dostali wolną rękę. Właściwi ludzie otrzymali sygnał: "A proszę bardzo, zabijajcie, palcem nie kiwniemy" – mówi w wywiadzie dla "Uważam rze" Krauze.
Trudno nie przyznać mu racji...
silniczek
3/ Opania NIE CHCE ZAGRAĆ Lecha KACZYŃSKIEGO w FILMIE o SMOLEŃSKU! Antoni Krauze (72 l.), twórca takich dzieł, jak "Palec boży", "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł", kręci film o katastrofie w Smoleńsku. Niestety ma problemy z obsadą ról. Chodzi m.in. o postać Lecha Kaczyńskiego Okazuje się, że aktorzy odmawiają reżyserowi ze względów poglądowych lub ze strachu. - To najlepszy dowód, co się stało z Polską. Mam poczucie deja vu, że wróciłem do czasów PRL. Ludzie zaczęli się ponownie bać, nie czegoś, co im naprawdę zagraża, ale konsekwencji swoich decyzji, własnych poglądów - mówi "Super Expressowi" Antoni Krauze. Reżyser opowiada nam, że wielu artystów rezygnuje lub w ogóle nie chce zagrać w jego filmie o katastrofie smoleńskiej. Dlaczego?! - W obawie o swoją przyszłość - uważa wielki twórca. - Że mogą stracić pracę, nie dostać potem roli. Ludzie chcą mieć pracę, wielu ma kredyty. Boją się ostracyzmu towarzyskiego, że potem ludzie nie będą chcieli podać im ręki. Domyślam się, bo nikt mi tego nie powiedział wprost. Myślę jednak, że to nie dotyczy poglądów - mówi i dodaje: - Pewne decyzje czymś im zagrażają. Nie wiem, czy naprawdę, ale ludzie się tego boją, widać to gołym okiem.
Marian Opania zagrał pijaczka zlizującego rozlaną wódkę z podłogi w "Człowieku z żelaza" i nie miał zahamowań, zagrał stalinowca w "Saunie" i miał honor. A zagrać porządnego człowieka nie ma siły. Smutne. A zawsze wydawało mi się, że aktor tylko gra rolę. Bo inaczej nikt by przecież nie zagrał np. Stalina czy Hitlera. A przecież grają..
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
23 lis 2012, 18:47
Re: Katastrofa smoleńska
Trudno nie przyznać mu racji...
Też tak myślę, logiczny ciąg zdarzeń ...
Marian Opania zagrał pijaczka zlizującego rozlaną wódkę z podłogi w "Człowieku z żelaza" i nie miał zahamowań, zagrał stalinowca w "Saunie" i miał honor. A zagrać porządnego człowieka nie ma siły. Smutne. A zawsze wydawało mi się, że aktor tylko gra rolę. Bo inaczej nikt by przecież nie zagrał np. Stalina czy Hitlera. A przecież grają..
No cóż jest tylko człowiekiem, sytuacja w kraju jest emocjonalnie bardzo napięta, dzieją się dziwne rzeczy, więc ludzie różnie reagują. Nie każdy ma mocną psychikę. Ale, sam Krauze ma jeszcze nadzieję, że Opania zmieni zdanie. A jak nie, to rolę prezydenta Kaczyńskiego zagra jakiś młodszy aktor, który, niezależnie od poglądów politycznych, będzie chciał wybić się na tym filmie i prawdopodobnie mu się to uda. Fabuła filmu zapowiada się ciekawie. Ludzie będą oglądać go z ciekawości, tak jak Titanica.
23 lis 2012, 19:44
Re: Katastrofa smoleńska
Nie boimy się zagrać Kaczyńskiego
Znany reżyser Antoni Krauze (72 l.) chce nakręcić film o katastrofie smoleńskiej. Jednak ma problemy z obsadzeniem głównej roli - śp. Lecha Kaczyńskiego (61 l.). Aktorzy nie chcą grać prezydenta albo z powodów ideologicznych, albo ze strachu przed środowiskiem artystycznym, które przecież proPiS-owskie nie jest. "Super Express" jednak znalazł pierwszych chętnych. (...)
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
24 lis 2012, 06:05
Re: Katastrofa smoleńska
silniczek
Ludzie będą oglądać go z ciekawości, tak jak Titanica.
No nie wiem. Ale skoro polscy aktorzy "się boją" to jakiś zagraniczny, bez obciążeń...
25 lis 2012, 00:36
Re: Katastrofa smoleńska
Ona zagra Ewę w Smoleńsku!
Załącznik:
634892673160365282.jpg
Załącznik:
634893715687492001.jpg
Już wiadomo, kto zagra główną rolę w filmie o katastrofie smoleńskiej! Będzie to aktorka, którą znamy m.in. z filmu ”Czarny Czwartek”. Mowa o Marcie Honzatko (na zdj. po prawej), która w Smoleńsku zagra Ewę. Wiele osób twierdzi, że bohaterka filmu to... prawicowa dziennikarka Ewa Stankiewicz (na zdj. po lewej)!
Reżyser filmu o katastrofie smoleńskiej i tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego uchylił rąbka tajemnicy. Antoni Krauze zdradził, że główną rolę zagra Marta Honzatko. Aktorka wcześniej znana m.in. z głównej roli w filmie "Czarny czwartek".
Aktorka ma zagrać Ewę. Wiele osób uważa, że Ewa to... Ewa Stankiewicz, prawicowa dziennikarka znana z zaangażowania w ruchu Solidarni 2010. Jego członkowie uważają, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu na polska delegację. Jest jeszcze jeden dowód na potwierdzenie tej tezy. Marta Honzatko jest... bardzo podobna do Ewa Stankiewicz.
– Bohaterką będzie dziennikarka Ewa, która na początku jako zwykła reporterka zajmuje się tragedią. Coraz głębiej wchodzi w temat, widzi tę lawinę kłamstw i próbuje się im przeciwstawić, próbuje poznać prawdę. Zaczyna przeszkadzać swoim szefom, zostaje wysłana do Stanów Zjednoczonych na przeszkolenie, ale wraca ze zdobyta tam wiedzą – mówi w wywiadzie dla "Uważam rze" Antoni Krauze. Reżyser twierdzi, że w Smoleńsku doszło do zamachu, który przeprowadzili Rosjanie. Krauze chce, by film o Smoleńsku i tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób nawiązywał do znanego sprzed lat "Człowieka z marmuru". Nadal nie wiadomo kto zagra rolę Lecha Kaczyńskiego.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
25 lis 2012, 07:47
Re: Katastrofa smoleńska
Emocje nie tłumaczą błędów
Z ks. prałatem Henrykiem Błaszczykiem, kapłanem, który po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku pełnił posługę duszpasterską w Moskwie, rozmawia Marta Ziarnik
Kiedy i na czyje polecenie poleciał Ksiądz do Moskwy?
- Jako pierwszy zadzwonił do mnie pan Krzysztof Suszek, jeden z dyrektorów w resorcie zdrowia, z informacją, że ówczesna minister zdrowia za jego pośrednictwem prosi, abym dołączył do grupy wsparcia, która ma lecieć na miejsce tragedii. Niewiele później zadzwonił dyrektor LPR. Powiedział: "Potrzebujemy duszpasterza, który byłby na miejscu obecny z modlitwą, a także wsparciem duchowym". Zwróciłem się wówczas telefonicznie z prośbą o zgodę na wyjazd do kurii metropolitalnej naszej archidiecezji i taką zgodę otrzymałem.
Z kim Ksiądz poleciał?
- Przede wszystkim z rodzinami oraz z niewielkim zespołem ekspertów, patologów, psychologów, lekarzy oraz ratowników LPR. Razem z nami poleciał też ks. płk Marek Wesołowski, kapelan BOR. Od samego początku cały ten zespół starał się okazywać, na miarę swych możliwości, pomoc w zakresie swych kompetencji.
Do czego konkretnie został Ksiądz oddelegowany na miejscu?
- Poproszono mnie o modlitwę nad ciałami zmarłych oraz zorganizowanie opieki duszpasterskiej dla członków rodzin i zespołu wsparcia.
A ile czasu Ksiądz tam spędził?
- W Moskwie byłem dwukrotnie. Za pierwszym razem wróciłem ostatnim samolotem, kiedy już wszystkie ciała z pierwszej grupy były w Polsce. Po krótkim jednak czasie poleciałem ponownie z grupą ekspertów, aby także wówczas spełnić posługę religijną wobec zmarłych.
Wróćmy do momentu, kiedy przestąpił Ksiądz próg moskiewskiego instytutu. Jak wyglądały procedury?
- Trudno rozeznać, co było procedurą, a co wynikało z organizacji naszego pobytu. Jestem przekonany, że w tego typu przypadkach były realizowane procedury polegające na przesłuchaniach, które prowadzili rosyjscy prokuratorzy, a potem na poszukiwaniach polegających na przedstawianiu przedmiotów i ubrań należących do ofiar, zdjęć obrazujących ciała, a ostatecznie na okazaniu ciał.
Ale dla rodzin wcale nie było takie oczywiste, że będą przesłuchiwane, i to w taki sposób, wielokrotnie skarżyły się na to.
- Jestem przekonany, że te przesłuchania nie były łatwe - mając na uwadze sposób, w jaki były prowadzone. Ale to i tak nie był najtrudniejszy moment w tym dramatycznym okresie pobytu bliskich ofiar w Moskwie.
I po tych czynnościach prowadzonych przez Rosjan następowała kolej na przekazanie zrozpaczonych rodzin pod opiekę polskiego kapłana?
- Moim zadaniem była opieka duszpasterska i wsparcie duchowe, i z tego starałem się jak najlepiej wywiązać. Trzeba też tutaj powiedzieć, że nie byłem tam jedynym duszpasterzem. Dość szybko dotarli do nas kapelani wojskowi - dwóch z ordynariatu polowego w rangach oficerów wyższych oraz dwóch z ordynariatu prawosławnego. Ci ostatni także byli w wysokiej randze oficerskiej.
Oni również zostali poproszeni o podobną posługę?
- Przede wszystkim przylecieli po ciała swoich biskupów ordynariuszy. Jednocześnie będąc tam, na miejscu, okazywali ogrom pomocy i wykonywali bardzo wiele czynności duszpasterskich. Kapelani wojskowi z ordynariatu rzymskokatolickiego do bardzo późnych godzin przebywali na miejscu identyfikacji, a potem okazywania ciał. Uczestniczyli też wraz z rodzinami w modlitwach nad odnalezionymi ciałami bliskich. Zapamiętałem ich jako bardzo serdecznych i niezwykle pomocnych kapłanów. W częstym kontakcie telefonicznym byli z nami także kapłani Kurii Polowej Wojska Polskiego. Pamiętam tutaj ks. płk. Sławomira Żarskiego i ks. płk. Marka Kempę. Ponadto muszę dodać, że byłem bardzo zbudowany także obecnością polskich księży pracujących w Moskwie i polskich sióstr pracujących przy katedrze moskiewskiej. To siostry przyniosły obraz Jezusa Miłosiernego i razem ze swoimi duszpasterzami zorganizowały w instytucie kaplicę adoracji Najświętszego Sakramentu, a następnie podobną kaplicę zorganizowali wspólnie także w hotelu. Tym siostrom i kapłanom należą się wyrazy zasłużonej wdzięczności.
Ksiądz też był przesłuchiwany?
- Owszem. Dwukrotnie po powrocie do kraju w Prokuraturze Wojskowej w Warszawie oraz w Prokuraturze Wojskowej w Olsztynie. Dostrzegam w działaniach prokuratury wojskowej wiele aktywności w kierunku wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz zdefiniowania zakresu niedopełnionych obowiązków funkcjonariuszy i urzędników państwa polskiego. Jednakże jestem przekonany, że można by było w tej sprawie zrobić dużo więcej, a także częściej przekazywać komunikaty z toku prowadzonego śledztwa dla społeczeństwa. Proszę też prokuratorów o rzetelność w ich pracy oraz bezstronność. Żadna inna sprawa w historii prawa polskiego nie będzie tak dokładnie oceniana jak to śledztwo.
Nazwisko Księdza stało się głośne głównie po tym, jak zaczęły wychodzić na jaw informacje o błędach przy identyfikacji, bo był Ksiądz przy zamykaniu trumien ofiar. Czy wszystkich?
- Bardzo często w mediach, mówiąc o zamykaniu trumien, mówi się o dwóch momentach. Pierwszy to rozpoznanie ciał - po ich opisaniu oraz wypełnieniu dokumentów oddawano to ciało pracownikom prosektorium, wśród których nie było Polaków. W tym momencie następowało pożegnanie rodziny z osobą zmarłą. Uczestniczyli w tym rodzina i kapelan, o ile został o to poproszony. W tych kwestiach jako duszpasterze byliśmy bardzo delikatni. I kiedy w moich wcześniejszych wypowiedziach mówiłem, że nie było mi dane być przy każdym ciele, to właśnie mówiłem o tym momencie. Natomiast starałem się być przy każdej trumnie przed jej zamknięciem z modlitwą pierwszej stacji z rytuału pogrzebu chrześcijańskiego, tzn. w momencie złożenia ciała, które już znajdowało się w foliowym worku.
Jak Rosjanie tłumaczyli fakt, iż nie dopuszczali do tej procedury rodzin?
- Jeżeli chodzi o niedopuszczanie rodzin, to jestem przekonany, że ta decyzja była spowodowana przede wszystkim faktem, że trumny zamykano bardzo późną nocą, mniej więcej między jedenastą a trzecią nad ranem.
Ale przecież rodziny właśnie po to przyjechały do Moskwy, aby w tej czynności uczestniczyć - niezależnie od godziny, czyż nie?
- Prawda.
Dlaczego w takim razie zamykanie trumien odbywało się w tak późnych godzinach, że rodziny nie mogły przy tym być?
- Do późnych godzin trwały identyfikacje ciał. I część zespołu rosyjskiego obsługującego prosektorium uczestniczyła w obydwu czynnościach, których nie sposób było wykonywać jednocześnie. Było też niewiele rodzin, które uczestniczyły do samego końca. Nie chcę wymieniać ich nazwisk, bo mogą sobie tego nie życzyć, a mają prawo do dyskrecji. I kiedy mówiłem wcześniej, że byłem przy każdej trumnie, to dokładnie w tym kolejnym i ostatnim etapie przed ich zamknięciem.
Czy żołnierzy pochowano w mundurach i z honorami, jak to powinno mieć miejsce?
- Niestety, ze względu na dość znaczny stopień zniszczenia tych ciał mundury kładziono na ciała opakowane w czarne worki. Przy trumnach wojskowych wykonano też ceremoniał pogrzebu wojskowego z udziałem żołnierzy kompanii honorowej oraz kapelanów wojskowych.
Na pewno wobec wszystkich?
- Czy wobec wszystkich, tego nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że tak, gdyż od początku do końca wykonywali to żołnierze polscy wraz z kapelanami Wojska Polskiego.
Dlaczego strona polska nie dopilnowała nawet tego, by pochować wszystkie ofiary w ubraniach?
- A jak pani rozumie dopilnowanie? Czy ubranie tych ciał w garnitury i w garsonki? Jak sobie z tym poradzić, kiedy wiele ciał jest mocno zniszczonych? Dlatego, o ile pamiętam, to polscy konsulowie podjęli decyzję o położeniu kompletnego ubrania na ciele zamkniętym w worku (rodziny zostały o tym poinformowane na spotkaniu). Niewiele ciał zostało ubranych. Wiem, że rodziny, które znalazły swoich bliskich z niewielkimi obrażeniami, zgłaszały postulat ubrania takiego ciała. I kilka takich ciał widziałem, ale niewiele. Ciało zakrywano białym welonem wykonanym z materiału podobnego do jedwabiu. Na tak przygotowane do transportu ciało kładłem różaniec. Niekiedy też wkładałem przedmioty osobiste przysłane przez rodzinę, które wcześniej przekazano stronie rosyjskiej. Przedmioty te przywożono z odrębnego pomieszczenia razem z ciałem, które miało być włożone do trumny. Każde ciało zostało też sfotografowane przez fotografa, który był Polakiem i - o ile pamiętam - był funkcjonariuszem polskiej policji państwowej.
Rozmawiał z nim Ksiądz?
- Tak.
I nie wiedział Ksiądz, że Rosjanie nie pozwalali wkładać do trumien żadnych przedmiotów osobistych, różańców ani świętych obrazków?
- O takim zakazie nic nie wiedziałem, gdyż w sposób przez nikogo nieograniczony umieszczałem w trumnach przekazane mi rzeczy osobiste - takie jak chociażby obrączki ślubne, listy pożegnalne, wspólne zdjęcia, obrazki świętych, a także wspomniane różańce. Poświadczenie tego rodziny mogą znaleźć na zdjęciach wykonanych przed zamknięciem trumny.
Lekarz z LPR mówił jednak, że Rosjanie na to nie pozwalali. Przy ciele Anny Walentynowicz nie było różańca, choć rodzina tak chciała.
- Jeżeli rodzina osobiście włożyła różaniec, który był darem błogosławionego Jana Pawła II dla rodziny, to jego brak w trumnie jest bardzo zastanawiający. Ponadto powinien być także różaniec położony na ciele przed zamknięciem trumny. Te różańce w pierwszym okresie dostarczyły siostry zakonne z Moskwy. W drugim etapie przygotowania ciał umieszczałem różańce, które przekazał mi w Polsce ks. płk Marek Kempa.
Dlaczego przez dwa lata uwiarygodniał Ksiądz - również przed rodzinami - przekaz Ewy Kopacz o idealnej współpracy z Rosjanami?
- Tam, na miejscu, w moskiewskim instytucie, było bardzo wielu Rosjan zaangażowanych w czynności pomocnicze zarówno w prosektorium, jak też w obsłudze dość licznej grupy polskiej. Niewielu z nas zdawało sobie sprawę, że w licznej grupie rosyjskiej byli zapewne funkcjonariusze służb specjalnych i urzędnicy administracji rosyjskiej, podobnie także i z polskiej strony. Co prawda zauważalna była nasza izolacja od świata zewnętrznego zorganizowana przez służby rosyjskie. Gdy mówiłem dwa i pół roku temu o życzliwości Rosjan, to przez pamięć tej grzeczności i współczucia tych z nich, którzy - jak sądzę - szczerze chcieli pomóc. Tam, w Moskwie, rodziny zmarłych spotykały się z wieloma przejawami życzliwości i współczucia ze strony Rosjan. Nikt też nie wątpił w tę spontaniczną życzliwość. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, jak od samego początku nie wykazano należnej sumienności w wielu sprawach, zwłaszcza w rzetelnym opisie wyników sekcji, a także staranności o zachowanie tożsamości ciał.
Wiedział Ksiądz, że część rodzin nie dostała nawet tłumacza, a pomoc psychologiczna w wielu przypadkach była żadna?
- Tak, to prawda. Były ogromne problemy z tłumaczeniem z uwagi na niewystarczającą liczbę tłumaczy. Dzisiaj myślę sobie, że na tym etapie i w tej sytuacji powinni zaangażować się polscy konsulowie pracujący na terenie Rosji. W drugim dniu procedury identyfikacji przybyło do instytutu kilka polskich sióstr zakonnych. Widziałem, jak wielką pomocą były w tym traumatycznym momencie. Byli psychologowie rosyjscy, którzy nie znając języka polskiego, byli zapewne fragmentem procedury po stronie rosyjskiej. A nasi psychologowie, jak to generalnie z psychologami bywa, byli bardzo pomocni i umiejętni. Prawdą jest jednak, że były też i bardzo młode panie psycholog, dość nieporadne, które same wymagały wsparcia i wielokrotnie otrzymały je od samych rodzin. Wiem, że niektórzy psychologowie wyjechali wcześniej, nie radząc sobie ze skalą problemów.
Był Ksiądz świadkiem komunikowania jakichś problemów przez rodziny bądź polskich ekspertów?
- Miejscem zgłaszania problemów były spotkania rodzin z przedstawicielami polskich władz. Wiem też, że niektóre rodziny zgłaszały swoje problemy urzędnikom Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wielokrotnie proszono konsulów, żeby byli obecni do końca przy ciałach, czyli do momentu zamknięcia trumny. Pamiętam też prośbę rodzin o obmycie ciał z błota oraz resztek paliwa przed ich włożeniem do trumien. Zasadniczo problemów było wiele i były one bardzo nawarstwione, co dawało wrażenie sytuacji trudnej do opanowania.
A czy był Ksiądz świadkiem zniechęcania rodzin do bezpośredniej identyfikacji ciał?
- Jak słyszałem z opowieści niektórych rodzin, miało to miejsce przed ich wylotem do Moskwy. I było to absolutnie niepotrzebne. Ów niekompetentny w tym zakresie urzędnik nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ważnym etapem dla rodziny jest odnalezienie ciała osoby bliskiej i jej godne pożegnanie. Wiem też ze świadectwa rodzin, z którymi się do dzisiaj spotykam, jak wiele żalu mają do tego urzędnika, bo w dobrej wierze jemu zaufały i zostały w Polsce. I dziś tego bardzo żałują.
Brał Ksiądz udział w rozmowach Ewy Kopacz z rosyjskimi urzędnikami, np. Tatianą Golikową?
- Nie byłem członkiem zespołu rządowego i nie uczestniczyłem w spotkaniach polskich urzędników z władzami rosyjskimi. Nie taka była moja rola. Natomiast wiem, że rozmowy tego typu były prowadzone, co było koniecznością w tamtej sytuacji. Przygodnie byłem też świadkiem jednej rozmowy, w której słyszałem apel pani Ewy Kopacz o większy wysiłek strony rosyjskiej w procedurze identyfikacji ciała, tak by rodziny mogły znaleźć swoich bliskich i wrócić do kraju.
Będąc w Moskwie, wiedział Ksiądz, że polscy prokuratorzy, lekarze sądowi, genetycy i technicy nie zostali dopuszczeni do sekcji?
- W identyfikacjach polegających zarówno na poszukiwaniu ciał, jak też ich rozpoznawaniu polscy eksperci uczestniczyli. O ile pamiętam, faktycznie nastąpiło to z pewnym opóźnieniem i bodajże było wynikiem prowadzonych rozmów naszych władz ze stroną rosyjską. Natomiast nic nie wiem o uczestnictwie polskich specjalistów w sekcjach zwłok.
Skoro zajmował się Ksiądz tylko opieką duszpasterską, to skąd ta pewność, kiedy Ksiądz, wielokrotnie broniąc minister Kopacz, twierdził, że każda część ciał ofiar została poddana badaniom DNA?
- Posługa duszpasterska nie była wyizolowana od pozostałych kontekstów tego wszystkiego, co się w Moskwie działo. Pytałem polskich i rosyjskich specjalistów, dlaczego małe fragmenty ciał są opakowane odrębnie i oznaczone numerami. Wtedy udzielono mi odpowiedzi, że z tych fragmentów ciał został pobrany materiał do badań DNA.
W jaki sposób mogło dojść do zamiany ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej?
- Na to pytanie bardzo trudno jest mi odpowiedzieć. Wiem, że ciało pani Anny Walentynowicz rodzina rozpoznała i zostało oddane stronie rosyjskiej. Jaki jest ostateczny efekt, wszyscy wiemy. I doznajemy wstrząsu po odkryciu drogą ekshumacji tej tragicznej zamiany ciał. W ostatnich dniach dowiedziałem się również z mediów o zamianie ciał dwóch kapłanów uczestniczących w tym locie. Ponad rok temu spotkałem się z rodziną ks. prof. Ryszarda Rumianka, rektora UKSW w Warszawie. Powiedziałem wówczas o tym, jak razem z kapłanami w Moskwie przygotowaliśmy ciało księdza rektora do transportu do Polski. Ciała te były już szczelnie owinięte czarną folią. Na tak zakryte ciało nałożyliśmy strój kapłański. Wówczas wszyscy mieliśmy przekonanie, że w tych workach Rosjanie przekazują nam te ciała, które rozpoznano uprzednio w procedurze identyfikacji. Kiedy na dole w instytucie pokazano mi ciało, informując, że jest to ksiądz rektor, a potem też ciało księdza prałata Zdzisława Króla, to do dzisiaj pamiętam znaczny stopień destrukcji jednego z nich. Nad każdym z nich pochylałem się jak nad ciałem kapłana, z którym czułem szczególną jedność przez dar kapłańskiej posługi. Wówczas też podano mi do wiadomości informację o tożsamości ciał, którą przyjąłem jako prawdziwą, nie mając żadnej możliwości osobistej weryfikacji. Pozostała tylko modlitwa i poczucie wspólnoty.
Jak Ksiądz odbiera próbę obciążenia przez prokuratora Andrzeja Seremeta winą za ten stan rzeczy rodzin?
- Nie rozumiem tej wypowiedzi i jestem przekonany, że nie powinna ona się zdarzyć. A skoro się zdarzyła, powinniśmy otrzymać całkowite wyjaśnienie takiej postawy. W czasie głębokich doznań traumy spowodowanej faktem śmierci osoby bliskiej i konieczności jej identyfikacji można mieć trudność w znalezieniu wśród tak wielu ciał tego jednego. I dlatego byli obecni tam polscy eksperci, psychologowie oraz personel konsularny, aby w tym czasie rodziny otrzymały jak najpełniejsze wsparcie. Jest coś zuchwałego w tym obarczeniu rodzin odpowiedzialnością za pomylenie ciał. Potrzebny jest tutaj jasny przekaz ze strony prokuratury.
Podobny problem mamy z panią Kopacz, która w wielu kwestiach zwyczajnie kłamała.
- W ciągu tych dwóch i pół roku od naszej obecności w Moskwie doznałem wiele przykrości za moje świadectwo o zaangażowaniu pani Ewy Kopacz w proces poszukiwania ciał, ich identyfikacji, wspierania rodzin oraz ponaglania Rosjan, aby ciała jak najszybciej mogły znaleźć się w Polsce. Pani Kopacz tam, w prosektorium, wykazała się niezwykłym zaangażowaniem. I to trzeba zauważyć. Natomiast jako polityk oraz minister konstytucyjny polskiego rządu popełniła dramatyczny w skutkach błąd - mówiąc sekcja, myśląc identyfikacja. To są dwie inne rzeczywistości.
Przepraszam, ale "nieścisłość" polegająca na pomyleniu podstawowych terminów medycznych może się zdarzyć laikowi, a nie lekarzowi z zawodu.
- To już pytanie do pani Kopacz, nie do mnie.
Pani Kopacz miała jednak dwa lata na naprawienie tego błędu, zrobiła to, gdy fakty wyszły już na jaw. Będąc lekarzem, nie miała prawa wierzyć, że można przeprowadzić 95 sekcji w jedną noc.
- Ma pani rację, ale podobnie jak w powyższym przypadku to pytanie też należałoby zadać pani Kopacz.
Może było tak, że Rosjanie widzieli dezorientację Ewy Kopacz i wykorzystywali to?
- Nie wiem.
Za co przepraszał Ksiądz rodziny? Co ma Ksiądz sobie do zarzucenia?
- Przeprosiłem za dwie rzeczy. Za stwierdzenie wypowiedziane ponad półtora roku temu, że ekshumacja (totalna) jest szaleństwem. W tym okresie docierały do nas pierwsze informacje o nieścisłościach w dokumentacji medycznej opisującej wyniki przeprowadzonych sekcji zwłok ofiar katastrofy. To zawarte w tych dokumentach nieścisłości - niekiedy tak daleko posunięte, że budziły naturalne oburzenie bliskich - wykształciły wolę poszukiwania prawdy. W kilku przypadkach jedyną, choć najdramatyczniejszą dla rodzin zmarłych drogą do niej była ekshumacja ciał. Ta pewność co do tożsamości zmarłego jest wartością tak wysoką, że wartość spokoju należnego zmarłym musiała ustąpić miejsca należnej wszystkim, a zwłaszcza bliskim, prawdzie. Przeprosiłem także za fakt, iż przez nieścisłość mojej wypowiedzi co do obecności przy trumnach zmarłych bliscy oraz słuchacze mogli nabrać słusznego przekonania, że wydaję świadectwo pewności o tożsamości zmarłych złożonych do trumny. Od samego początku wyrażałem przekonanie, że bliscy pochowali tych, których kochają. Zrodziło się ono we mnie z tych momentów oglądania ciał zmarłych razem z ich bliskimi, kiedy określono tożsamość zmarłych. Tę pewność przeniosłem na ten ostatni moment, w którym starałem się być przy każdej trumnie, gdy modliłem się nad ciałem osłoniętym czarnym workiem tuż przed zamknięciem wieka trumny. Takie wówczas miałem szczere przekonanie. Wyniki ekshumacji oraz wcześniejsze kłamliwe raporty sekcyjne uświadomiły mi, że byłem w błędzie. Ale chcę mieć taką nadzieję, że jest to już koniec pomyłek, bo z tego niedbalstwa Rosjan powstało tak wiele wątpliwości, obaw i porażającego cierpienia, które tylko pomnaża i tak bezmiar tej tragedii.
Dlaczego te raporty zostały sfałszowane?
- Trudno jest mi przeniknąć motywy działania Rosjan. Jakiekolwiek by nie były, to nie potrafię zaakceptować ich ostatecznego efektu, którym jest niezgodność z prawdą i ból bliskich.
Samo słowo "przepraszam" w tej sytuacji wystarczy?
- O mówieniu nieprawdy, która jest kłamstwem, mówimy wówczas, gdy mamy świadomość, że informacje, które podaję, są kłamliwe. Tak łatwo się oskarża, gdy jest się wolnym od łudzących kontekstów. Czy pani lub kogoś z Czytelników nie wprowadzono nigdy w błąd? Czy wasze szczere zaufanie komuś nie zostało nigdy nadużyte? Zostałem już publicznie oddany pod sąd Boży, w apelacji, aby Bóg mi wybaczył. Z powodu tak łatwego, jak w pani pytaniu, zarzucania kłamstwa wielu życzyło mi rychłej śmierci, odzierało z godności kapłańskiej i ludzkiej przyzwoitości. Pyta pani, czy wystarczy "przepraszam"? Nie wiem, ale uczciwie przepraszam.
A pamięta Ksiądz, jak odzierano z godności rodziny ofiar i tak już dotknięte cierpieniem? Pamięta Ksiądz, jak zniszczono honor gen. Andrzeja Błasika i załogi tupolewa? Dlaczego nie bronił Ksiądz Ewy Błasik z równym zapałem co Ewy Kopacz?
- Proszę mnie nie stawiać po tej stronie.
Nie uważa Ksiądz, że premier powinien wreszcie publicznie przeprosić Ewę Błasik?
- Pan generał Błasik zasługuje na nasz szacunek i wdzięczność państwa polskiego za jego wierną służbę Ojczyźnie. Powielanie nieprawdziwej informacji o postawie pana generała w czasie lotu jest niegodne i uderza w honor polskiego żołnierza.
Wiedział Ksiądz, że rodzinom zakazano otwierania trumien w Polsce? Może był Ksiądz świadkiem tego, jak im to ogłaszano?
- Niestety, nie było mi dane być świadkiem takiej wypowiedzi. Natomiast pamiętam, że rodzinom bardzo zależało na pożegnaniu ze zmarłymi, bowiem - jak mówiły - w Polsce będzie to już niemożliwe.
Nie zastanawiało nigdy Księdza, jak to możliwe, by w ciągu jednej nocy Rosjanie przeprowadzili rzetelnie niemal sto sekcji zwłok?
- Tak, ma pani rację, dla mnie widok ran po wykonaniu sekcji był komunikatem o przeprowadzeniu procedury sekcyjnej. Ilość tych ran świadczyła o dużej skali tych prac, a jednocześnie świadomość, że to mogło się wydarzyć w tak krótkim czasie, budziła moje zdumienie, a wątpliwości na ten temat przekazałem polskim specjalistom z zakresu medycyny sądowej.
Komu konkretnie, jaka była reakcja?
- Nie pamiętam nazwisk tych osób.
Były jakieś sytuacje, które poruszały wrażliwość Księdza, zwłaszcza jako kapłana?
- Wszystko. Od początku tej posługi do końca. Także i teraz. Sama pani rozumie, że tak postawione pytanie otwiera rozległe zakresy wspomnień, przeżyć i refleksji nad tą tragedią. Nie oczekuję też współczucia ani nagrody. Nie po to tam pojechaliśmy.
Lekarz LPR Dymitr Książek twierdzi, że Rosjanie nie traktowali ciał z szacunkiem.
- Znam Dymitra jako cenionego specjalistę w zakresie medycyny ratunkowej. Zapoznałem się też z jego wywiadem opublikowanym w jednym z tygodników, do którego pani nawiązuje. Sam sposób publikacji tego wywiadu przez redakcję jest wybitnie nieprofesjonalny. Umiejscowienie go pomiędzy okładką zapowiadającą refleksję nad banalnością popularnych programów telewizyjnych a reklamą obuwia, bez przygotowania czytelnika do poruszanego tematu, świadczy o poszukiwaniu sensacyjnego klimatu tej dramatycznej - zwłaszcza dla bliskich - opowieści. Nie jestem specjalistą od mentalności rosyjskiej, a zwłaszcza pracowników zatrudnionych w prosektoriach, których dr Dymitr nazywa pakowaczami. Ani ja, ani Dymitr nie mieliśmy dostępu do pomieszczenia, w którym Rosjanie przygotowywali ciała do włożenia do trumny. Nie ode mnie też zależało, czy na tym etapie i w tamtym miejscu mógłby być przedstawiciel lub obserwator ze strony polskiej. Ani ekipa medyczna LPR, ani duszpasterze nie mieli na to wpływu. Wydaje mi się, że było to osiągalne dla posiadających odpowiednie uprawnienia konsulów. Czy tam byli? Nie wiem.
Będąc w Moskwie, był Ksiądz świadkiem urzędniczego chaosu. Dlaczego nie mówił Ksiądz wcześniej o tym, nie ujmował się za rodzinami, gdy politycy i dziennikarze obrzucali je błotem?
- W moich wcześniejszych wypowiedziach z całą stanowczością i wielokrotnie zwracałem się do odbiorców - w tym także do polityków - mówiąc, że rodziny i społeczność narodowa mają prawo do pełnej prawdy na temat przyczyn katastrofy, rzetelnego śledztwa, poszanowania przeżywanej żałoby, szacunku dla zmarłych, a także o koniecznej współpracy władz z obywatelami, by mógł powstać w Warszawie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.
Ma Ksiądz na myśli konkretnych polityków PO, którzy publicznie chełpili się tym, że brzydzą się tematem katastrofy?
- Przypomnienie tych tematów adresowałem do wszystkich, a zwłaszcza do tych, którym powierzono mandat zaufania społecznego, powołując ich w demokratycznych wyborach do sprawowania władzy, z którego to sprawowania trzeba będzie zdać sprawę przed suwerenem, którym jest Naród. I tutaj chcę mocno zaznaczyć: Naród, a nie państwo. To fundamentalne rozumienie roli Narodu powinno porządkować charakter postaw, w tym także porządek służby urzędników państwa.
Został Ksiądz poinformowany w Moskwie, że Rosjanie planują pokazać dziennikarzom ciało śp. Marii Kaczyńskiej?
- Po raz pierwszy słyszę o tym od pani. Gdyby doszło do tego, to na pewno byłoby to wstrząsające, podobnie jak wstrząsająca jest opowieść doktora Dymitra o tym, jak Rosjanin pracujący przy identyfikacji ciał, w obecności Polaków, podnosi twarz pani prezydentowej za nos. Dla nas wszystkich wstrząsające były też zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej pokazane w internecie. Czymś niemożliwym do wytłumaczenia jest zaniechanie ochrony ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego po jego śmierci. W konsekwencji, szargając godność prezydenta Polski, przez publikację tych zdjęć zszargano też godność państwa i Narodu Polskiego.
Planuje Ksiądz jakieś publiczne wystąpienie do polityków Platformy z takim przesłaniem?
- Czy ktoś mnie jeszcze słucha? Ten wywiad niech będzie moją ostatnią wypowiedzią w temacie katastrofy smoleńskiej. I tak spodziewam się po jego publikacji wielu nieprzychylnych komentarzy. Ale jak długo potrafię się jeszcze modlić, tak długo wiele mogę znieść. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.
Ciała Justyny nie umyto po katastrofie. Było pokryte jakimś błotem - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Zdzisław Moniuszko, ojciec Justyny Moniuszko, stewardesy, która 10 kwietnia 2010 r. zginęła w katastrofie pod Smoleńskiem. Zdzisław Moniuszko opowiada, że tuż przed identyfikacją ciała Ewa Kopacz ostrzegła rodzinę, że będzie to "bardzo trudne".
Minister zdrowia miała powiedzieć, że "wszystkie ciała, które pozostały jeszcze do rozpoznania, są rozczłonkowane, że właściwie do rozpoznania pozostały tylko szczątki ciał".
Ojciec Justyny Moniuszko mówi, że jego żona był tą wiadomością "porażona". Jak się okazało, Ewa Kopacz wprowadziła rodzinę w błąd, ponieważ ciało kobiety było w stanie nienaruszonym. "Pani minister niepotrzebnie doprowadziła żonę do kolejnej już, strasznej traumy". Okazało się jednak, że ciało Justyny Moniuszko nie zostało przed identyfikacją umyte. Było pokryte błotem. Dopiero po interwencji rodziny Rosjanie umyli ciało.
Skandaliczne błędy
Zdzisław Moniuszko przyznaje, że w opisie ciała sporządzonym przez stronę rosyjską były skandaliczne błędy. W dokumentach wpisano imię i nazwisko innej osoby. Rodzina za pośrednictwem tłumacza poinformowała o tym Rosjan. Ale - jak przyznaje pan Zdzisław - nie wie "co było dalej z tą sprawą". Co więcej, strona rosyjska miała nie zgodzić się na to, by do trumny Justyny Moniuszko włożyć różaniec, a także, by ubrać ją w strój przygotowany przez rodzinę. Ojciec ze smutkiem przyznaje, że wśród rzeczy kobiety nie było pierścionka, a także szwajcarskiego zegarka.
Zdzisław Moniuszko mówi także, że nie wierzy, w to że w najbliższym czasie poznamy "rzeczywisty przebieg zdarzeń", który doprowadził do katastrofy. Przekonuje, że zarówno komisja Millera, jak i prokuratura "przyjęły pozycję strusia". "Głowa w piach, a kuper w stronę tych, którzy mają poważne wątpliwości co do ustaleń ich specjalistów" - ocenia Moniuszko. Dodaje, że ma poczucie, że nie ma się do kogo zwrócić w tej sprawie. Jak mówi, nawet premier na spotkaniu z rodzinami "potrafił obrazić wdowę".
Pytany o sprawę ekshumacji ofiar katastrofy przyznaje, że nie ma pewności, że w rodzinnym grobie spoczywa ciało Justyny Moniuszko. "Ujawnienie rażących zaniedbań zasiało niepokój" - powiedział.
Prawdą może być, że prezydent Kaczyński został zamordowany
W końcu wyjdzie prawda o Smoleńsku i otworzy oczy naszym przeciwnikom, którzy zaczną to wszystko rozumieć. Poczekajmy i dociekajmy prawdy. Pan Macierewicz jest niebywałym facetem w dociekaniu prawdy. Prawdą może być, że prezydent Kaczyński został zamordowany. Oliwa na wierzch wypływa. Prawda też wypłynie na wierzch - powiedziała w drugiej części rozmowy z Onetem Katarzyna Łaniewska.
Z Katarzyną Łaniewską - aktorką teatralną i filmową, działaczką opozycji antykomunistycznej działającą w czasie stanu wojennego w drugim obiegu - rozmawia Jacek Nizinkiewicz
Jacek Nizinkiewicz: Czy wystąpi Pani w "Smoleńsku" nawet jeśli będzie mówił o zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Katarzyna Łaniewska: Mogę wystąpić w filmie o zamachu pod Smoleńskiem. Hipotezy zamachu nie potwierdza tylko komisja Millera i Anodiny. Eksperci zespołu pana Antoniego Macierewicza mówią coś innego. Coś bardzo dziwnego musiało się wydarzyć w ostatnich minutach lotu, kiedy nagle rosyjska wieża kontrolna łączy się z Moskwą, nie ma BOR-owców, nie ma samochodów które miały przyjechać, nikną głosy z samolotu... Coś dziwnego musiało się wydarzyć pod Smoleńskiem. Może zamach. Może katastrofa, która miała się wydarzyć. Na pewno do katastrofy smoleńskiej nie doszło przez brzozę. - A przez co? - Nie wiem, ale wiem że pan marszałek Bronisław Komorowski bardzo się spieszył z przejęciem władzy w Polsce. - Taki był jego obowiązek jako marszałka Sejmu, zgodnie z Konstytucją RP i dbaniem o ciągłość władzy w Polsce.
- Ale marszałek Komorowski przejął obowiązki prezydenta kiedy nie potwierdzono zgonu śp. prezydenta Kaczyńskiego. - Państwo musiało działać i m.in. dzięki Bronisławowi Komorowskiemu działało sprawnie. [...] - Nie wiem dlaczego ten pan tak powiedział. Nie zgadzam się z jego wypowiedzią. Ale zgadzam się z wypowiedzią ministra Sikorskiego, który stwierdził, że Sejm należy murem otoczyć. Najlepiej jak Sejm otoczy się drutem kolczastym jak Oświęcim, w którym zginął mój ojciec, lub elektrycznym ogrodzeniem jak dla krów. Wtedy pan profesor Niesiołowski jak będzie wydzierał kamerę dziennikarzom i dotknie się ogrodzenia, to wtedy nabierze rozumu. Przecież to śmieszne i tragiczne. [.....] http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-oneci ... omosc.html
Czy w przypadku braku prezydenta przez dobę czy nawet dwie Polsce groziłaby wojna zewnętrzna, domowa? Destabilizacja? Chaos? Czy tylko brak możliwości dotarcia do aneksu o WSI?
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
01 gru 2012, 22:34
Re: Katastrofa smoleńska
Bracia Wawszczykowie zagrają Braci Kaczyńskich
Po tym, jak Marian Opania wykluczył możliwość wcielenia się w zmarłego Lecha Kaczyńskiego w filmie o katastrofie smoleńskiej, pojawili się nowi chętni do roli. Braci Kaczyńskich chcieliby zagrać bliźniacy Jan i Antoni Wawszczykowie.
Przypomnijmy, że na konferencji prasowej we wtorek 6 listopada Antoni Krauze ogłosił, że zamierza nakręcić film zatytułowany "Smoleńsk" opowiadający o katastrofie z 10 kwietnia 2010 r. Po tej informacji przez polski Internet przetoczyła się fala krytyki względem Mariana Opani, który odrzucił propozycję zagrania Lecha Kaczyńskiego. - Mam swoje powody, polityczne. Nie jestem zwolennikiem PiS ani braci Kaczyńskich – powiedział Onetowi Opania.
Jak się okazuje, chętni do wcielenia się w rolę odrzuconą przez Opanię są bracia bliźniacy z Krakowa - Jan i Antoni Wawszczykowie. - Gdzie tam Pyrkosz, gdzie Kociniak?! My ich wykosimy. Po pierwsze, jest nas dwóch, po drugie, nasze podobieństwo do braci Kaczyńskich jest niepowtarzalne. I z tego zestawu Pyrkosz, Kociniak jesteśmy najmłodsi - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Jan Wawszczyk.
- My z bratem jesteśmy gotowi, to jest nasze marzenie. W 1958 roku dostałem się do szkoły aktorskiej, ale jednocześnie na medycynę. Jestem ginekologiem, a brat neurologiem. Ale jako dziecko grałem u Jerzego Kawalerowicza, na castingu wykosiłem 200 chłopaków. Przez całe studia działaliśmy z bratem w Kabarecie Cyrulik, zaczynała z nami Ewa Demarczyk. Graliśmy w Teatrze Starym, w Piwnicy pod Baranami... - kontynuuje Wawszczyk.
Czy bracia Wawszczykowie nadają się do roli Kaczyńskich? Wypowiedzcie się w komentarzach!
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
02 gru 2012, 11:08
Re: Katastrofa smoleńska
Hipoteza zamachu jest bardzo prawdopodobna. To będzie największa sensacja od dawna. Awantura wokół "Pokłosia" przy tym zblednie.
- Wszelkie oficjalne próby wyjaśnienia tej katastrofy po prostu się nie składają, zbyt wiele w nich luk. Zamach jest jedną z możliwości, bo jeżeli do niego doszło, to wciąż pozostaje pytanie: kto i jak to zrobił? Na tym etapie film tego nie przesądza - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marcin Wolski, autor scenariusza filmu "Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauze. (...) - Zdecydował się pan podjąć ryzyko, bo? - Temat jest tak ważny, że autor, który ma do wyboru pomalować dom miejscowego notabla, albo stworzyć fresk w Kaplicy Sykstyńskiej, nie odrzuca takiej propozycji. Poza tym Antoni Krauze to wybitny reżyser, niezwykle cenię jego twórczość.
- Złożył panu tę propozycję, bo łączą panów poglądy? - O poglądach właściwie nigdy nie rozmawialiśmy. Co prawda, regularnie spotykaliśmy się w Klubie Ronina, ale przez długi czas nie byłem świadomy, że ten skromny, cichy, niesłychanie kulturalny człowiek to słynny reżyser "Palca Bożego" czy "Czarnego Czwartku". Wiem, że wcześniej podejmował próby napisania scenariusza z pomocą zaprzyjaźnionych dziennikarzy, ale okazało się, że potrzebny jest pisarz.
- Reżyser nie ukrywa, że wierzy w hipotezę o zamachu na prezydencki samolot. W filmie chce pokazać sceny z ostrzelania konwoju Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, co jego zdaniem było próbą generalną przed zabiciem polskiego prezydenta. Pan też tak widzi sekwencję wydarzeń? - To była raczej demonstracja wrogości wobec Kaczyńskiego. Ten incydent wpisuje się w schemat tej tragedii, zwłaszcza słowa, które po nim padły: "Jaki prezydent, taki zamach". Sam nie mam aż tak jednoznacznego przekonania o zamachu, to bardzo prawdopodobna hipoteza, ale wciąż hipoteza. Twardych dowodów nie ma i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będą, a wszelkie oficjalne próby wyjaśnienia tej katastrofy po prostu się nie składają, zbyt wiele w nich luk. Zamach jest jedną z możliwości, bo jeżeli do niego doszło, to wciąż pozostaje pytanie: kto i jak to zrobił? Na tym etapie film tego nie przesądza.
- Jak pan wyraził te wątpliwości w scenariuszu? - Nad sceną katastrofy, jeżeli znajdą się odpowiednie środki, będziemy pracować na samym końcu, kiedy być może nasza wiedza w tej materii będzie większa. Film z jednej strony będzie próbą rekonstrukcji faktów, tego, co doprowadziło do tragedii, stąd znajdzie się dokumentalny zapis wizyty w Gruzji. Z drugiej strony, będzie historią dziennikarskiego śledztwa dwójki dziennikarzy, ich powikłanego życia osobistego, ale też ewolucji postaw społeczeństwa, rozwoju wojny polsko-polskiej na tle tego, co się stało. Materia jest dynamiczna.
- Nie jest za wcześnie na taki film? Widać wyraźnie, że brakuje nam dystansu do tych wydarzeń. - Katastrofa smoleńska to wydarzenie bez precedensu w naszej historii. Skali emocji, jakie jej towarzyszą też nie da się z niczym porównać, a ważnym zadaniem sztuki jest zapis emocji. Myślę, że na kolejnych etapach naszych uczuć i posiadanej wiedzy, będą powstawać różne filmy i inne dzieła artystyczne. Przecież o zamachu na Johna Kennedy’ego w Dallas wciąż powstają nowe filmy, chociaż minęło już 50 lat od tej tragedii. Poza tym, z punktu widzenia interesu artystycznego dobrze być pierwszym. Dystans jest bardzo potrzebny historykom, ale oddzielmy obowiązki historyka od roli artysty. Adam Mickiewicz nie czekał, tylko napisał "Wielką Improwizację" bezpośrednio po powstaniu listopadowym.
- Bogusław Linda wyraża przeciwną opinię, jego zdaniem pewne rzeczy "muszą się odleżeć". (...) - Nigdy nie będzie na to dobrego czasu, mówienie o koniecznym dystansie to jeden z chwytów retorycznych, którego się używa, żeby zamknąć temat. Czy jeżeli ten film nie powstanie wojna polsko-polska się zakończy?
- Raczej nie, ale "Smoleńsk" z pewnością nastroje doprowadzi do wrzenia. - Pewne rzeczy się odleżały, a film o Lechu Wałęsie też wywołuje emocje. Bogusława Lindę po raz pierwszy zobaczyłem na ekranie w 1980 r. w znakomitej roli w "Gorączce" Agnieszki Holland, a przecież do dziś trwają spory, kto miał rację Piłsudski czy Dmowski. Film o Smoleńsku da nam możliwość dialogu. (...)
- Wydaje się raczej, że aktorzy chcąc nie chcąc stali się uczestnikami politycznej gry. Jak skomentował Linda, widocznie Opania nie czuł tej postaci. - Gdyby przyjąć zasadę, że aktor musi identyfikować się z postacią, w którą się wciela, nikt nie zagrałby Heroda. Takie podejście było zrozumiałe w XVII w., kiedy podczas przedstawienia na Zamku Królewskim tłum wtargnął na scenę i zabił aktora grającego diabła. Teraz jest nie do przyjęcia.
- Faktycznie mogłoby się tak wydawać, a jednak o Macieju Stuhrze po jego roli w "Pokłosiu" Władysława Pasikowskiego mówiono, że "wypadły mu pejsy spod kapelusza". - Być może, ale trudno porównywać te dwa filmy, z których jeden ma być apoteozą Polski, podczas gdy "Pokłosie" służy jej sponiewieraniu. Choć oczywiście zarówno Stuhr miał prawo w nim zagrać, jak i Pasikowski miał prawo podjąć ten temat, aczkolwiek powinien to zrobić z własnych funduszy, a nie za pieniądze Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. (....) - Główną bohaterką będzie dziennikarka Ewa, która zagra młoda aktorka Marta Honzatko, znana z "Czarnego Czwartku". To postać wzorowana na Ewie Stankiewicz? - Dziennikarek, pięknych, szlachetnych kobiet, które się zaangażowały w sprawę jest wiele: Maria Dłużewska, Joanna Lichocka, Anita Gargas, czy wdowy smoleńskie. Pani Ewy prywatnie nie znam, nie chciałbym, żeby zbyt prosto widzowie identyfikowali tę postać, dlatego zastanawiam się nad zmianą jej imienia.
- Z pewnością pojawią się porównania z Agnieszką z "Człowieka z marmuru". Antoni Krauze mówi wprost o swoich ambicjach dorównania filmowi Wajdy. Pan będzie drugim Ściborem-Rylskim? - Ale "Człowiek z marmuru" też miał swój pierwowzór w postaci "Obywatela Kane’a". To pytanie do Antoniego, ja pełnię rolę realizatora jego pomysłów. (....) http://wiadomosci.wp.pl/title,Marcin-Wo ... &_ticrsn=3
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
05 gru 2012, 18:00
Re: Katastrofa smoleńska
NPW: Niektóre detektory wykazały cząsteczki trotylu
Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi - powiedział w środę naczelny prokurator wojskowy, płk Jerzy Artymiak.
- Te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny - zastrzegł płk Artymiak. Dodał jednocześnie, że urządzenia są wysokiej jakości.
Przedstawiciele prokuratury wojskowej udzielają w środę sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka informacji na temat badań dotyczących ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M.
Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych - powiedział, że "nie może zgodzić się ze stwierdzeniem", że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to "mogą to być także inne substancje".
- W warunkach naturalnych (...) jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru - mówił Bokszczanin. Dodał, że kwestia, w jaki sposób trotyl trafił na badane miejsce - "czy został naniesiony przez osoby mające do czynienia z materiałami wybuchowymi i mające na przykład zanieczyszczone ubrania" - to już sprawa śledztwa prowadzonego przez prokuraturę.
Bokszczanin powiedział też, że takich urządzeń używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te "nie byłyby kupowane i takie drogie".
PiS zarzuca kłamstwo prokuratorom. "Gmyz miał rację"
PiS zarzuca prokuratorom, że kłamali w październiku, mówiąc o wskazaniach detektorów materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Prokuratorzy replikują, że wyświetlenie się na nich napisu TNT (trotyl) nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu. - To red. Gmyz miał rację, a nie wy, mówiąc że detektory wskazały też m.in. trotyl - powiedział poseł Mariusz Kamiński (PiS) na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości. - Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną - dodał.
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg replikował, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu". - Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości - dodał.
Po wysłuchaniu repliki prokuratorów przewodniczący komisji Ryszard Kalisz (SLD) zamknął obrady - przeciw czemu protestowali posłowie PiS. Będą chcieli wrócić do sprawy.
Posiedzenie było pełne emocji; dochodziło do spięć słownych. "To pańska ocena; ona nie jest prawdziwa" - zwrócił się w pewnym momencie Szeląg do Antoniego Macierewicza (PiS). Potem go przeprosił za "niestosowną uwagę". Sam poseł kilka razy przerywał wystąpienie Szeląga, twierdząc, że mu pomaga. Zarzucił mu też kłamstwo - Szeląg prosił, by go nie obrażano.
W końcu października "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy znaleźli na wraku w Smoleńsku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła tym doniesieniom. Zaznaczyła, że znalezione ślady - podczas pobytu biegłych w Smoleńsku - mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych. Jak wtedy wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków.
A jednak trotyl? Sensacyjne oświadczenie producenta spektrometrów na sejmowej komisji sprawiedliwości
Przełomowe oświadczenie producenta spektrometrów.
Jeżeli to urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że to nie był trotyl – jest bliskie zeru
– powiedział Jan Bokszczanin na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości.
Sejmowa komisja sprawiedliwości zajęła się sprawą trotylu, którą wedle informacji "Rzeczpospolitej" polscy biegli stwierdzili na miejscu katastrofy polskiego tupolewa pod Smoleńskiem. Wniosek o zwołanie komisji złożył wiceprzewodniczący Stanisław Piotrowicz z PiS. Jego zdaniem omówienia wymagały nie tylko doniesienia prasowe o wykryciu substancji na próbkach wraku ale i zachowanie prokuratury bezpośrednio po ujawnieniu tej informacji.
Rolą prokuratora nie jest uspokajanie opinii publicznej, ale rzetelne informowanie
- podkreślał poseł. I zwracał uwagę na fakt, że ustalenia biegłych musiały być szczególnej wagi skoro prokurator generalny uznał za stosowne poinformować o nich premiera. W imieniu prokuratury głos zabrał naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak.
Stanowczo twierdzę, że prokuratorzy przedstawiali ustalenia śledztwa w sposób rzetelny i prawdziwy. Każde zdanie było konsultowane z biegłymi
– oświadczył. Artymiak podobnie jak prokuratorzy na słynnej konferencji 30 października twierdził, że choć użyte w Smoleńsku urządzenia zareagowały pozytywnie, to jednak te wyniki nie są jednoznaczne z wykryciem materiałów wybuchowych w tym trotylu i nitrogliceryny.
Używano spektrometrów do przesiewowego badania. Nie stwierdzili trotylu ani nitrogliceryny, nie mieli nawet narzędzi by to stwierdzić Detektory są wykorzystywane do wstępnych testów przesiewowych, a w wyniku takich testu wybiera się dopiero próbki do badań
- przekonywał prokurator.
Artymiak powtarzał, że o wykryciu materiałów wybuchowych będzie można wyrokować dopiero po przeprowadzeniu szczegółowej analizy wszystkich próbek, które potrwają kilka miesięcy. Zapewnił też że urządzenia reagują podobnie przy natrafieniu na substancje takie jak pasta do butów, detergenty, czy nawet wędliny.
Czy po to brano do Smoleńska tak drogie urządzenia, żeby odkryć pastę do butów?
- dziwił się w reakcji na te informacje poseł PiS Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską.
W tej sytuacji sensacyjnie zabrzmiały słowa zaproszonego na posiedzenie komisji Jana Bokszczanina – producenta spektrometrów używanych przez biegłych prokuratury w Smoleńsku.
Nie mogę się zgodzić, że jeżeli urządzenie pokazuje, że są to jony trotylu – to są to jony również innych substancji
– stwierdził Bokszczanin.
Jeżeli to urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że to nie był trotyl – jest bliskie zeru. Jak ten trotyl tam trafił – to już nie moja sprawa. Jeżeli to urządzenia wykazały obecność trotylu, to znaczy ten trotyl tam był
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Producent detektorów używanych w Smoleńsku rozwiewa wątpliwości: jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to trotyl tam był
Prezentujemy przemówienie Jana Bokszczanina, przedstawiciela producenta detektora MO2M, który był używany do badań w Smoleńsku. Jan Bokszczanin zabrał głos na posiedzeniu komisji sprawiedliwości:
Panie Przewodniczący, szanowna komisjo, posłowie i wszyscy zebrani!
Chciałbym kilka słów powiedzieć na temat urządzeń, które produkuję. Chichot historii sprawia, że są to urządzenia produkowane na licencji rosyjskiej. Urządzenia te można porównać do nosa. Nos ma kubki węchowe, detektory, które pobierają opary i określają, czego te opary dotyczą. Metoda używana w urządzeniu produkowanym przez Korporację Wschód, czyli urządzeniu MO2M, polega na spektrometrii w zmiennym polu elektrostatycznym. Zasysane cząsteczki z powietrza podlegają jonizacji, poprzez źródło promieniowania - jest to tryt - i następnie są kierowane do rurki dryfującej, w której sobie dryfują w kierunku detektora. Tam wędrują zjonizowane cząstki różnych substancji. Charakterystyką dla każdego takiego jonu jest stopień ruchliwości w polu elektromagnetycznym.
Dlatego nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. To urządzenie może być w jakiś sposób zatkane. Urządzenie wykrywa śladowe ilości trotylu, ale może być zatkane innymi substancjami. Wtedy wariuje, ale nie tak, że pokazuje trotyl. Zachowuje się po prostu w sposób niezwykle niestabilny. To się dzieje jedynie przy dużym nasyceniu innymi związkami. Takie nasycenie nie następuje w środowisku naturalnym. Jeśli urządzenie wsadzimy do acetonu ono zacznie pokazywać inne związki i nie będzie mogło rozróżnić wykrywanych substancji. Reper używany do określania związków będzie zatkany.
Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero.
Jak ten trotyl się znalazł? Czy on został naniesiony przez ludzi, którzy mają na co dzień kontakt z materiałami wybuchowymi i wystarczy, że mieli zanieczyszczone ubranie trotylem i mogli ten trotyl nanieść? To już nie moja sprawa. To już sprawa śledztwa.
Natomiast zakładam, że jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to ten trotyl tam był. Zakładam, że nie można mówić o urządzeniu z rzędu najwyższych technologii, które jest stosowane przez siły specjalne ponad 60 krajów - takich jak Francja, USA, Indie, Chiny, Rosja, Polska, że wykrywa perfumy. Gdyby one miały tak duże błędy to nie kosztowałyby tyle i nie byłyby kupowane. Te urządzenia nazywają się detektory par materiałów wybuchowych. Detektory materiałów wybuchowych, a nie detektory substancji o podobnym charakterze jonów.
Każdy materiał wybuchowy, który jest stosowany, ma swoją specyficzną ruchliwość jonów w tym kanale dryfującym. Myślę, że nie występuję w obronie jedynie detektora MO2M, ale również innych producentów, którzy specjalizują się w wykrywaniu materiałów wybuchowych. Nawet śladowych ilości.
Jeżeli został wykryty materiał albo jest podejrzenie, że wykryto materiał wybuchowy, jest mnóstwo metod, by sprawdzić, co to za materiał. Ten, kto mówił, że potrzebne są długie miesiące, żeby to stwierdzić, przesadził. W ciągu godziny czy dwóch godzin za pomocą spektrometrii masowej albo chromatografii można stwierdzić, czy tam był materiał wybuchowy czy nie. Jak znam specjalistów, którzy mają do czynienia z materiałem wybuchowym, i którzy używają dostarczanych przez nas urządzeń, to oni są profesjonalni i na pewno zabezpieczyli próbki.
Szef MSZ Radosław Sikorski poinformował, że nie uzyskał od szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa informacji o dacie powrotu do Polski wraku Tu-154M, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się pod Smoleńskiem. Samolot ma zostać w Rosji do zakończenia śledztwa.
Wczoraj informacja o rozmowie Sikorskiego z Ławrowem na temat wraku była jednym z newsów dnia. Dziś okazało się, że Rosjanie nie podali nawet przybliżonej daty zwrotu własności polskiego rządu - TU 154 M o numerze bocznym 101.
"Nie muszę tłumaczyć, jakie to dla nas ważne, więc jeszcze raz w rozmowie z ministrem Ławrowem domagałem się wypełnienia obietnicy prezydenta Rosji Miedwiediewa o zwrocie wraku. Niestety ponownie nie uzyskałem daty, co budzi nasze najwyższe niezadowolenie" - mówił dziś w Brukseli Sikorski.
Jak relacjonował, Ławrow udzielił standardowej odpowiedzi na jego pytanie, że wrak samolotu musi zostać w Rosji do czasu zakończenia rosyjskiego śledztwa.
Producent urządzeń wykrywających materiały wybuchowe obala wnioski prokuratury wojskowej. Na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości Jan Bokszczanin powiedział, że jest niemożliwe, aby urządzenie rozpoznawało trotyl jako coś innego.
- Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeżeli to urządzenie pokazuje, że są to jony trotylu, to mogą być też jony innych substancji – oświadczył Bokszczanin. Zaznaczył, że co prawda urządzenie może się "zapchać", ale wówczas nie wyda nieprawdziwego wyniku. Jednocześnie producent stwierdził, że urządzenia, którymi prowadzono badania, to nie sprzęt do wykrywania perfum, a żeby potwierdzić obecność materiałów wybuchowych, wystarczą godzina czy dwie.
"W warunkach naturalnych (...) jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru" - mówił Bokszczanin. Dodał, że kwestia, w jaki sposób trotyl trafił na badane miejsce - "czy został naniesiony przez osoby mające do czynienia z materiałami wybuchowymi i mające np. zanieczyszczone ubrania" - to już sprawa śledztwa prowadzonego przez prokuraturę.
Bokszczanin powiedział też, że takich urządzeń używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te "nie byłyby kupowane i takie drogie". Poinformował też, że urządzenia te produkowane są na licencji rosyjskiej.
- Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT - powiedział dziś na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. - Czy mógłby pan powtórzyć? - skomentował to Antoni Macierewicz. - Oczywiście, urządzenia wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu - odpowiedził Artymiak.
Niestety - dalsza część wystąpienia Naczelnego Prokuratora Wojskowego płk. Jerzego Artymiaka przypominała nieco retoryczne popisy płk. Szeląga po publikacji "Rzeczpospolitej" o trotylu. Posłowie usłyszeli więc m.in., że spektrometry używane przez śledczych tak samo reagują na materiały wybuchowe i na... pastę do butów.
"Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych (...) Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych" - powiedział płk Artymiak. Wyniki badań mamy zaś poznać dopiero za kilka miesięcy.
Zdaniem Artymiaka, eksplozji nie potwierdzają także sekcje zwłok i badanie tzw. polskiej czarnej skrzynki.
Antoni Macierewicz, przewodniczący sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej, poddał ostrej krytyce wystąpienie Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Przywołał m.in. publikację "Gazety Polskiej Codziennie", ujawniającą, że Rosjanie pobrali do badań pirotechnicznych więcej próbek, niż wykazali w protokole. Zapytał też, dlaczego prokuratura za wiarygodne uznała ekspertyzy rosyjskich biegłych, a nie zrobiła tego w przypadku ekspertyz zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy. Zadał również pytanie, dlaczego nie zezwolono na zbadanie spektrometrem ciała ks. Ryszarda Rumianka. Antoni Macierewicz pytał także, po co polskie państwo wydaje ogromne pieniądze na sprzęt, który (rzekomo) nie potrafi odróżnić materiałów wybuchowych od pasty do butów.
Płk Artymiak oraz szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg i rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa uczestniczą w posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Komisja - na wniosek posłów PiS - zaprosiła prokuratorów wojskowych, by wysłuchać ich informacji na temat badań odnoszących się do ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku samolotu.
W burzliwej atmosferze zakończyło się środowe posiedzenie sejmowej komisji w sprawie ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. PiS zarzuca prokuratorom, że kłamali, mówiąc o wskazaniach detektorów; prokuratorzy zaprzeczają.
Posiedzenie komisji sprawiedliwości i praw człowieka zwołano na wniosek posłów PiS, według których dotychczasowe informacje prokuratury o badaniach fragmentów wraku pod kątem śladów materiałów wybuchowych miały na celu uspokojenie opinii publicznej, a nie informowanie o ustaleniach. Trzygodzinne posiedzenie było pełne emocji; dochodziło do spięć słownych.
"Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi" - poinformował naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak.
Jak dodał, "te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny".
Płk Artymiak przypomniał, że liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku; także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu. Dodał, że rosyjskie badania z kwietnia 2010 r. nie wykazały śladów takich materiałów. Także polscy eksperci wojskowi będący chemikami ich nie stwierdzili. Ponadto inne ekspertyzy nie wskazały na możliwość wybuchu na pokładzie. Takich śladów nie ma też na ciałach ofiar. Artymiak powołał się także m.in. na wyniki pirotechnicznego sprawdzenia samolotu przed jego wylotem.
"To red. Gmyz miał rację - a nie wy - mówiąc, że detektory wskazały też m.in. trotyl" - powiedział poseł Mariusz Kamiński (PiS), odnosząc się do słów prokuratora.
"Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną" - dodał.
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg replikował, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT na detektorze "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu".
"Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości" - dodał.
Według Szeląga "walor procesowy mogą mieć tylko badania laboratoryjne, a nie detektorem".
"To pańska ocena; ona nie jest prawdziwa" - zwrócił się w pewnym momencie Szeląg do Antoniego Macierewicza (PiS).
Potem go przeprosił za "niestosowną uwagę".
Sam poseł kilka razy przerywał wystąpienie Szeląga, twierdząc, że mu pomaga. Zarzucił mu też kłamstwo - Szeląg prosił, by go nie obrażano.
Obecny na posiedzeniu komisji Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych - powiedział, że "nie może zgodzić się ze stwierdzeniem", że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to "mogą to być także jony innych substancji".
"W warunkach naturalnych (...) jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru" - mówił Bokszczanin.
Dodał, że kwestia, w jaki sposób trotyl trafił na badane miejsce - "czy został naniesiony przez osoby mające do czynienia z materiałami wybuchowymi i mające na przykład zanieczyszczone ubrania" - to już sprawa śledztwa prowadzonego przez prokuraturę.
Bokszczanin powiedział też, że takich detektorów (na licencji rosyjskiej) używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te "nie byłyby kupowane i takie drogie".
Prokuratorzy powtórzyli, że badania próbek pobranych z wraku samolotu i miejsca katastrofy potrwają kilka miesięcy. W środę po południu do Polski przetransportowano te próbki pobrane na przełomie września i października. Ogółem jest to 255 pojemników.
"Pomimo że badaniom tych próbek nadano priorytet, to potrwają one co najmniej kilka miesięcy. Wynika to wyłącznie z tego, że badanie każdej próbki może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin" - powiedział Artymiak.
Dodał, że na względzie trzeba mieć także, iż wyniki tych badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. Wyniki te muszą być skorelowane - jak zaznaczył - m.in. z wynikami oględzin wraku i miejsca zdarzenia. Dodał, że próby wypowiadania się na ten temat na przykład "wyłącznie w oparciu o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie, świadczą o braku rzetelności lub podstawowej merytorycznej wiedzy".
Artymiak dodał, że w Smoleńsku pobrano dwa duże fragmenty brzozy; są one w Moskwie i niedługo będą zbadane przez Rosjan w obecności polskich biegłych i prokuratora.
Szef NPW mówił, że niektóre pytania posłów przekraczają zakres jego upoważnienia, bo akta liczą kilkaset tomów i tylko prokuratorzy-referenci znają je dokładnie. Bronił przed posłami PiS Szeląga.
"Jeśli ktoś uważa, że popełnił on przewinienie dyscyplinarne, to oczekuję wniosku" - mówił Artymiak.
Macierewicz pytał, na jakich podstawach Szeląg uznał za wiarygodną ekspertyzę rosyjską, uzyskaną w ciągu jednego dnia od pobrania próbek. Zdaniem posła PiS tylko na pięciu próbkach nic nie znaleziono, a pobranych próbek było o wiele więcej. Poseł PiS prosił Szeląga, aby weryfikował swoje dane. Powtórzył, że prywatne badania wskazują na wybuch w powietrzu, a katastrofa "rozpoczęła się dużo wcześniej".
Szeląg replikował, że rejestrator firmy ATM nie zarejestrował zmian ciśnienia w kabinie, a do komory spalania silników mogły się dostać fragmenty drzew ścinanych przez samolot.
Po wysłuchaniu repliki prokuratorów przewodniczący komisji Ryszard Kalisz (SLD) zamknął obrady. Protestowali posłowie PiS, powołując się na nieuwzględnienie ich wniosków formalnych. Będą chcieli wrócić do sprawy. Kalisz dał posłom 10 dni na złożenie pisemnych pytań do prokuratury, po czym odbędzie się ewentualne kolejne posiedzenie. Zakończenie obrad wywołało emocje - posłowie PiS krzyczeli: "Trotyl był". Kalisz replikował równie głośno: "Bronię prawa".
W końcu października "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy znaleźli na wraku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła tym doniesieniom. Zaznaczyła, że znalezione ślady - podczas pobytu biegłych w Smoleńsku - mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych. Jak wtedy wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. W połowie listopada prokuratura ujawniła, że urządzenia reagowały tak samo podczas badań drugiego samolotu Tu-154M.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Co dalej po złapaniu prokuratury za rękę? Dokumentować, szukać na własną rękę i czekać. Przyjdzie czas, że państwowe instytucje tę wiedzę wykorzystają
Wraz z potwierdzeniem, że urządzenia używane przez biegłych w Smoleńsku wykryły trotyl, płk Jerzy Artymiak, a zwłaszcza siedzący obok niego płk Ireneusz Szeląg powinni byli pochylić pokornie głowę i przeprosić.
Przede wszystkim Cezarego Gmyza i jego kolegów zwolnionych z „Rzeczpospolitej” (co w konsekwencji doprowadziło do zamordowania „Uważam Rze”), ale przede wszystkim opinię publiczną. I przy okazji wyjaśnić, dlaczego to jedno zdanie płk. Artymiaka nie przeszło płk. Szelągowi i płk. Rzepie przez usta 30 października:
Niektóre z użytych w Smoleńsku detektorów faktycznie wykazały TNT.
Nie zrobili i nie zrobią tego. To oczywista oczywistość. Polityczna potrzeba była wówczas taka (być może – pospekulujmy bez uprawnień – skonsultowana z premierem, skoro nawet prokurator generalny alarmował go o znalezisku i grożących w związku z nim społecznych niepokojach), by udawać, że się dementuje. Konsekwencje tak dla słuchaczy, autora rzetelnego artykułu, jak i samego śledztwa były nieistotne. Liczyła się medialna operacja, w której wojskowa prokuratura z pełną świadomością wzięła udział.
Posiedzenie komisji sprawiedliwości, przyznanie prawdy przez wojskowych – po przyciśnięciu do ściany - a zwłaszcza oświadczenie producenta detektorów odbierają resztki zaufania do prokuratury.
Problem polega na tym, że nie za bardzo można z tym coś zrobić.
Co z tego, że wiemy, że kłamali, że mamią nas opowieściami o niezbędnych półrocznych badaniach?
Wyjdą kolejne fakty dotyczące TNT, wyjdą kolejne manipulacje prokuratury. Zapach części z nich już czuć, choć potrzeba jeszcze zebrania paru dowodów i zdobycia się na odwagę paru ludzi. To się stanie. Nie mam wątpliwości.
Co dalej?
Rozwiązanie, bardzo logicznie uzasadnione, podsunął w niedawnej rozmowie z nami mec. Pszczółkowski – zabrać śledztwo mundurowym, a oddać cywilom. Tyle, że nie ma żadnej gwarancji, iż prokuratura powszechna nagle stanie się apolityczna, zacznie rzetelnie analizować zgromadzony materiał dowodowy, wyciągać wnioski, badać zaniedbane wątki i wreszcie stawiać zarzuty. Poza tym w śledztwie jest już ok. 100 000 stron dokumentów. Nawet delegowanie wojskowych referentów do pomocy cywilom nie pozwoli na płynność. Nie wiem, które zło jest tu mniejsze.
Oczywiste wydaje się za to, że nie można od ludzi bez kręgosłupów, zestrachanych, wysokich urzędników w obawie o posady i bezpieczeństwo sprzeniewierzających się podstawowym zasadom wymagać nagłej uczciwości, szczerego uderzenia się w piersi i np. cofnięcia karygodnych decyzji.
Prof. Andrzej Zybertowicz powiedział wczoraj (oddaję sens), że gdyby prezydent Komorowski uczciwie podszedł do awansowania gen. Janickiego, to po stwierdzeniu przez prokuraturę mnóstwa nieprawidłowości w działaniach Biura Ochrony Rządu przed 10/04, przyznałby się do pomyłki, wszcząłby procedurę degradacji szefa BOR i odwołania go ze stanowiska. Nie ma na to szans. Uczciwości brak.
Tak jest na każdym posmoleńskim kroku. Nawet złapanie na kłamstwie, zerojedynkowa sytuacja, niepodważalne fakty nie przynoszą konsekwencji.
Z jednej strony władza i zależne od niej instytucje trzymają się niezwykle mocno i w swej arogancji oraz obronie własnych interesów są w stanie pogrzebać najbardziej prestiżową sprawę (bo za taka należy uznać wyjaśnienie okoliczności śmierci prezydenta i elity). Z drugiej – przy pomocy redaktorsko-celebrycko-pseudonaukowej armii udało jej się tak zmłotkować Polaków, by nie reagowali na alarmy.
Do tego cały czas podnoszą napięcie, straszą sami żyjąc w strachu.
Jakie więc jest wyjście? Na pewno trzeba konsekwentnie wskazywać oraz dokumentować błędy i kłamstwa, oddolnie poszukiwać prawdy. Kiedyś będzie można to wykorzystać na poziomie instytucji państwowych i międzynarodowych.
Śledczy znów manipulują. Opracowanie neurochirugów z Poznania podważa wiarygodność wojskowej prokuratury
22 listopada na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej opublikowany został komunikat, będący reakcją na publikację "Faktu". Dziennik przytoczył wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, według którego na ciele śp. Lecha Kaczyńskiego widoczne były ślady oparzeń. Śledczy potwierdzili te doniesienia, zaznaczając, że nie są to wcale dowody na wybuch.
Na stronie NPW czytamy:
Zarówno rosyjskie ekspertyzy sądowo-medyczne, jak i wydane dotychczas przez polskich biegłych medyków sądowych opinie sądowo–medyczne nie zawierają stwierdzeń, jakoby oparzenia te oraz inne opisane w tych opiniach obrażenia, były skutkiem wybuchu materiałów wybuchowych. Z opinii tych wynika natomiast jednoznacznie, że zidentyfikowane przez biegłych obrażenia są charakterystyczne dla obrażeń, które powstają na skutek katastrof lotniczych.
Ponadto nawiązując do ww. publikacji informujemy, że stan ciała jednej z ekshumowanych dotychczas ofiar katastrofy smoleńskiej, co do której Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie otrzymała już pisemną opinię, umożliwił przeprowadzenie badań błon bębenkowych obu uszu. Jak powszechnie wiadomo do śladów charakterystycznych dla skutków wybuchu zalicza się m.in. uszkodzenie błony bębenkowej. W urazach ciśnieniowych, tj. związanych z dużą i nagłą zmianą ciśnienia atmosferycznego, dochodzi do pęknięcia błony bębenkowej. W wyniku przeprowadzonych badań polscy biegli medycy sądowi nie stwierdzili uszkodzenia błony bębenkowej zarówno po prawej jak i po lewej stronie. Powyższe świadczy o tym, że na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego (tezę tę potwierdza także opinia dotycząca rejestratora parametrycznego lotu samolotu TU 154 M nr 101).
Jak wynika z materiałów, do których dotarła redakcja wPolityce.pl, twarde stwierdzenie, że brak pęknięcia błony bębenkowej oznacza, że "na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego" świadczy co najmniej o niekompetencji autorów komunikatu.
W opracowaniu pt: "Uszkodzenie mózgu jako następstwo fali ciśnieniowej po wybuchu", którego autorami są: Ryszard Żukiel, Stanisław Nowak, Roman Jankowski, Rafał Piestrzeniewicz i Anna-Maria Barciszewska z Katedry i Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii UM im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu znajdują się informacje, które podważają zasadność stwierdzenia Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Tekst został umieszczony w piśmie Neuroskop, roczniku poświęconym zagadnieniom diagnostyki i leczenia, szczególnie neurochirurgicznego, chorób układu nerwowego.
Czytamy w nim:
W dniu 7. lipca 2005 r. terroryści zdetonowali 4 ładunki wybuchowe w 3 londyńskich pociągach metra i autobusie. Większość urazów była spowodowana przez wtórne i trzeciorzędowe urazy po wybuchu. Urazy charakteryzowały się głównie penetracją ciał obcych z zakażeniem rany. Rany dotyczyły różnych narządów i miały różną głębokość. (...) Leibovici i wsp. podają, że wśród 682 ofiar wybuchu, perforacja błony bębenkowej wystąpiła jednostronnie w 35,2% przypadków a w 37,8% - obustronnie. Utrata przytomności wystąpiła w 35,7%. Związek między utratą przytomności a perforacją błony bębenkowej był statystycznie istotny (34).
Wyjaśniając to zjawisko autorzy opracowania tłumaczą:
Maksymalne ciśnienie w sąsiedztwie źródła eksplozji jest niezwykle wysokie, ale spada szybko wraz z odległością. W odległości 4 m od wybuchu 30 kg TNT, AP = 690 kPa gdy tymczasem 15 m dalej wynosi tylko 69 kPa. Spadek ciśnienia jest wynikiem ujemnej fali o niskiej amplitudzie (poniżej 100 kPa), ale trwającej 10 razy dłużej niż fala ciśnieniowa, zwana też szokową (shock wave).
A zatem badania naukowe potwierdzają - na tym przykładzie - że nawet w przypadku zdetonowania silnego ładunku wybuchowego, nie musi dojść do pęknięcia błon bębenkowych. W opisywanym przypadku aż blisko 1/3 ofiar nie miała takich obrażeń.
Artykuł zawarty w naukowym piśmie każe się zastanowić, na jakich przesłankach oparty był komunikat NPW z 22 listopada. Mówienie, że cała błona bębenkowa w uchu zmarłego jest dowodem na brak wybuchu, jest mijaniem się z prawdą.
Idąc tropem komunikatu prokuratury należałoby stwierdzić, że w londyńskim metrze nie doszło do wybuchów...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Kluczowe badania, ale prawie z trzyletnim opóźnieniem. Tylko bez wystrzałów, proszę. Metoda prokuratora Przybyła się nie sprawdziła
Prokuratorzy wojskowi od pewnego czasu kpią z obowiązków, jakie na ich nałożono, a przy okazji kpią także z siebie, chociaż w tym galimatiasie wypowiadanych słów zapewne ta konstatacja ucieka im z pola widzenia. Jak widać, po śmiertelnym strzale prokuratora Przybyła, uśmiercającym powagę tej instytucji, próby jej reanimacji kończą się niepowodzeniem.
Gra w salonowca z urządzeniami wykrywającymi materiały wybuchowe skończyła się znowu dla prokuratora omawiającego ich działanie niepowodzeniem. Wysoki urzędnik w wojskowym mundurze pozostał w czasie tej rozgrywki z opuszczonymi spodniami i wciąż tkwi w tej wymuszonej przez przeciwności losu pozie. Na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości producent detektorów, wykrywających materiały wybuchowe, ośmieszył prokuratora tak skutecznie, że rezultat ich wymiany wiedzy przez większość mediów został pominięty. Oczywiście nie w trosce o prawdę, ale w zatroskaniu o powagę urzędu i munduru.
Gdybyśmy jednak nawet pominęli milczeniem oświadczenie szefa firmy produkującej detektory, że jeśli przyrząd trotyl znalazł, to znaczy, że on tam był, to i tak usłyszeliśmy z ust prokuratora zdanie szydercze. Szydercze z jego macierzystej instytucji. Nie wiem zresztą, dlaczego umknęło ono uwadze komentatorów. Otóż, po dowiezieniu do Polski próbek pobranych z części samolotu i smoleńskiej ziemi, prokurator oświadczył, że wyniki ich badań trzeba zaliczyć do najbardziej kluczowych. Jakże to? Kluczowe dla śledztwa badania wykonywane są dopiero prawie po trzech latach od chwili tragedii? Co stało na przeszkodzie, aby wykonać je wcześniej? Niewiedza, brak technicznych możliwości? A może Rosjanie, w ramach wspaniałej wciąż współpracy – jak podkreślała Ewa Kopacz – „ramie w ramię”, nie pozwalali na zbliżenie się do szczątków samolotu i przepędzali polskich ekspertów tak samo, jak funkcjonariuszy BOR z lotniska?
Warto wiedzieć o tym coś więcej. Bo inaczej znowu ktoś będzie musiał sobie postrzelać podczas prasowej konferencji. A po co tyle hałasu?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Spektrometry na wizji nie słuchają zaklęć prokuratury. Nie pikają przy zetknięciu z pastą do butów
Od wczoraj na ekranach stacji telewizyjnych trwa festiwal spektrometrów. A te mimo zaklęć prokuratury nic chcą reagować na pastę do butów. W kanałach informacyjnych TVN 24 i w TVP Info – przeprowadzono na żywo eksperyment. Zbadano spektrometrem m.in. kanapkę i pastę do butów. Urządzenie nie zareagowało.
(O tym, że takie reakacje mogą wystąpić – przekonywał wczoraj prok. Artymiak). Nieco zamieszania w odczycie spektrometru wywołało spryskanie czujnika perfumami. Jednak i w tym przypadku po kilku minutach – wskaźniki urządzenia przestały szaleć. Jak twierdzi Bokszczanin – doświadczony użytkownik urządzenia bez problemu odróżni nieprawidłowe działanie spektrometru wywołane "zatkaniem" nosa urządzenia inną niż poszukiwana substancją - od reakcji na materiał wybuchowy.
Producent podkreślał też, że urządzenia produkowane przez jego firmę wykrywają 1 cząsteczkę substancji wybuchowych wśród 100 mld innych. Zostały jednak tak ustawione, by nie wykrywać np. azotanu amonu – związku występującego w żywności lub nawozach. A to po to, by ograniczyć do minimum liczbę fałszywych alarmów. Ich wskazania są więc wiarygodne.
Bokszczanin nie przesądzał, skąd trotyl wziął się na przebadanych próbkach. Ale za dokładność spektrometrów - ręczył.
Mimo to prokuratura twardo utrzymuje, że wskazanie TNT na spektrometrze nie oznacza właściwie nic, poza tym, że taką próbkę należy zbadać. I te badania mają potrwać nawet kilka miesięcy. Choć jak przekonują eksperci- ten czas wynika jedynie z liczby próbek. Jedną bowiem można zbadać w ciągu kilku dni.
Amerykanie dzielą ból Polaków, ale... No, we can't...
Response to We the People Petition on Smolensk Air Crash By Phil Gordon, Assistant Secretary of State for Bureau of European and Eurasian Affairs
The White House has received your petition requesting support for an international investigation of the Polish Air Force Tu154 crash that occurred near Smolensk, Russia, on April 10, 2010. The people of the United States share your grief over this tragedy and regret the loss of life, including that of President Lech Kaczynski and his wife Maria. As President Obama stated on that terrible day, "Our thoughts and prayers are with the Kaczynski family, the loved ones of those killed in this tragic plane crash, and the Polish nation. Today's loss is devastating to Poland, to the United States, and to the world." During his trip to Poland in May 2011, President Obama visited the memorial to the victims at the Field Cathedral of the Polish Military in Warsaw, and expressed his condolences to the families of those lost in the crash.
In response to your petition, we note that the Polish and Russian governments each conducted their own investigations. In conducting their investigations, Poland and Russia agreed to follow the protocols of the Convention on International Civil Aviation, which establishes the standards and recommended practices for civil aviation accident investigations. Both countries published the results of their investigations, which are available at the links below:
The Polish Committee for Investigation of National Aviation Accidents report published on July 29, 2011 (.pdf) The Russian Interstate Aviation Commission (MAK) report published on January 12, 2011 (.pdf) The United States again expresses its deepest condolences to the Polish nation and all of the families affected by this tragedy. Tell us what you think about this response and We the People
Stay Connected Stay connected to the White House by signing up for periodic email updates from President Obama and other senior administration officials.
This email was sent to *******@wp.pl Sign Up for Updates from the White House Unsubscribe | Privacy Policy Please do not reply to this email. Contact the White House
The White House • 1600 Pennsylvania Ave NW • Washington, DC 20500 • 202-456-1111
Takiego maila otrzymałem dzisiaj from President Obama and administration officials...
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników