Teraz jest 10 wrz 2025, 09:31



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2579 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 114, 115, 116, 117, 118, 119, 120 ... 185  Następna strona
Rząd PO - zobowiązania i ich realizacja 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
To miało się już nie powtórzyć
Tusk budował boiska, zapomniał o wałach  :(

W 1997 najwyższa fala powodziowa dotarła do Wrocławia 12 lipca.
Ok. 300 - 400 tysięcy worków z piaskiem ułożono w najbardziej zagrożonych miejscach. Jednak nie pomogły, bo fala wdarła się do miasta. Szczególnie zniszczona została dzielnica Kozanów. Tam woda sięgała miejscami pierwszego piętra. W innych dzielnicach było podobnie, choć poziom wody był niższy.

Kto jest odpowiedzialny za brak skutecznych zabezpieczeń przeciwpowodziowych?
Internauci WP szukają winnych tragedii.

Internauci Wirtualnej Polski łączą się w tragedii z powodzianami zamieszczając komentarze pod informacjami na temat kolejnych miejscowości, które znalazły się pod woda.

- Szkoda ich wszystkich, tyle dramatu, niektórzy stracili cały dobytek... współczuje waldus.
- Woda jako żywioł jest nieokiełznana, niesie tyle tragedii. Jesteśmy z Wami powodzianie! solidaryzuje się z poszkodowanymi Kasia.
- To, że zaleje, to jeszcze nic. Ale to, że woda zabierze cały dom - to jest cały dramat! Zresztą, jak cała ta powódź, uważa gigi.
- Tego nie da się opisać, ani słowami, ani czynami... Jakaś kara boska spadła na Polskę od jakiegoś czasu...  doszukuje się nadprzyrodzonych czynników Polka z uk.
- A kto winien??? No oczywiście wg. słow genseka Schetyny, śp. p. Gęsicka i śp. p. Gosiewski. -PZ

Internauci już teraz interesują się losem powodzian. Zastanawia ich zwłaszcza, jaką pomoc doraźną otrzymają od rządu? Póki co śmieszą ich obecne deklaracje finansowego wsparcia.
- Co można zrobić za sześć tysięcy złotych? - zastanawia się mariola.

Wśród komentarzy, pojawiają się także głosy niezadowolenia. W potyczkę na słowa wplecione są także próby oczernienia i zrzucenia odpowiedzialności na konkretne ugrupowania polityczne. Przedwyborcza walka rozgrywa się nawet w obliczu dramatu osób, którym teraz nie w głowie głosowanie na prezydenta.

- Tusk budował boiska, zapomniał o wałach i zbiornikach retencyjnych - pełen gniewu wypowiada się Olek.

- Za wały odpowiada samorząd, ale jak nie ma kasy, albo wydaje się je na stoliczki, to później efekty są, jakie są - wyraża zdanie babol12345. Podobnie pisze Obserwator.
- Wojewoda ogląda się na samorządy. Samorządy na rząd i wojewodę. Natomiast ludzie ponoszą konsekwencje nieudolności władzy. Oj, pogoniłbym ten salon, niech się wezmą za łopaty i sypią piasek do worków - przedstawia Internauta swój pomysł na zaprowadzenie porządku w kraju.

- Wojsko by pomogło, ale nie ma czym. Dziękujemy ministrowi Klichowi - sarkastycznie stwierdza użytkownik Wojak Szwejk.

Internauci wymieniają ostre zdania i doszukują się odpowiedzialnych za tragedię. Zastanawiają się, dlaczego od czasu powodzi w 1997 roku nie zostały wzmocnione i podniesione wały oraz czym zajmował się rząd, że zapomniał o wcześniejszych obietnicach?

- Szkoda tylko tych ludzi... Winę powinni ponieść decydenci, co siedzą w gminach i powiatach. W 1997r. była klęska i żeby przez pełne 12 lat nie potrafili nic z tym zrobić? - o swoim żalu pisze Polo.

- Tak to właśnie jest, jak człowiek ingeruje we wszystkie prawa przyrody, a jednocześnie władze nie robią nic, aby zapobiec takim katastrofom. Powodzie w Polsce już były, ale władze nie wyciągnęły żadnych wniosków. Tylko stołki się liczą i to, jak komu dokopać, co jeszcze sprzedać, a ludzie? Niech sobie radzą sami. Jak patrzy się na to, co dzieje się na tych zalanych terenach, to aż serce boli - przedstawia swój punkt widzenia Beata.

- Po powodzi, podobnie jak w 1997 r., politycy ponownie będą opowiadać bajki, jak to trzeba by zabrać się za budowę wszelkich budowli przeciwpowodziowych. Tych głupot i obietnic już nasłuchaliśmy się w dziejach tego kraju dużo, a wszystko zostanie po staremu do następnej powodzi - denerwuje się Powód.

Przyczyny upatrują także Internauci w nieprawidłowym zagospodarowaniu terenów zalewowych. - Na tę chwilę w Polsce nie ma szans na przedstawienie przemyślanego planu rozbudowy systemu retencyjnego dla Odry i Wisły z dopływami. W miejscach, gdzie kiedyś znajdowały się takowe zbiorniki i systemy kanałów, komuna zafundowała nam domy! W ten sposób wszelakie ślady regulacji rzek i systemów retencyjnych zostały zasiedlone w latach 50-60. XX wieku. W tej chwili można tylko kombinować, a na tym nie zyska nikt... - opisuje Bart_Londyn.

Za nieodpowiednią lokalizacja domów, tuż przy zbiornikach wodnych, niektórzy Internauci obwiniają samych właścicieli. - Jeżeli ktoś kupił działkę za grosze, bo jest to teren zalewiska, to do cholery wiedział o tym budując dom! - uważa Olek, któremu nie podoba się pomysł, aby całe państwo płaciło za brak przezorności ludzkiej.

Ten sam tok myślenia prezentuje biz. - Jak ktoś stawia dom nad rzeką to ma to, co chciał. Wiadomo, że powodzie się zdarzają i nie powinno się wydawać zezwoleń na budowę na takich terenach.

- Miała być blisko rzeka, w ładnym miejscu się postawiło domy... A teraz najlepiej, jak reszta społeczeństwa się zrzuci i wszystko odbuduje. Oczywiście: nie stać nikogo na ubezpieczenie, ale jak się patrzy, to każdy ma kablówkę, telefon, internet - na to wystarcza pieniędzy. Osobiście uważam, że nie powinni dostać żadnej złotówki. Terapia szokowa najlepiej na tych ludzi podziałała - wyrażą zdanie Marek.

Mądrych Polaków nie brakuje po szkodzie. A złotych myśli i rad udzielają chętnie ci, którzy w suchych kapciach płyną na fali kolejnych doniesień o powodzi...

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title, ... omosc.html

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


22 maja 2010, 19:48
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
KOMPROMITACJA POLSKIEGO WICEMINISTRA

Były wiceminister rolnictwa w rządzie D. Tuska stracił pracę w unijnym gabinecie ds. rolnictwa bo był niekompetentny.

Oficjalną przyczyną zwolnienia Andrzeja Dychy z gabinetu komisarza UE ds rolnictwa są powody osobiste, jednak jak wynika z informacji uzyskanych przez korespondentkę RMF FM, były wiceminister rolnictwa w rządzie Donalda Tuska stracił posadę z powodu swojej niekompetencji i braku wiedzy.

?Dycha - jak nieoficjalnie wiadomo - nie sprawdził się na stanowisku, był niekompetentny. Nie spodziewał się też, że w Brukseli trzeba będzie ciężko pracować i to w cieniu komisarza. W unijnych strukturach pracował dwa miesiące.? - czytamy w relacji korespondentki RMF FM, Katarzyny Szymańskiej-Borginon.

Sytuacja stawia w niekorzystnym świetle Polskę, ponieważ Andrzej Dycha na stanowisko rekomendowany był przez rząd. Utrata strategicznego dla Polski stanowiska w gabinecie ds. rolnictwa i podważenie wiarygodności rekomendacji może w przyszłości znacznie utrudnić innym Polakom staranie się o stanowiska w strukturach unijnych.

http://www.niezalezna.pl/article/show/id/34652

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


27 maja 2010, 13:17
Zobacz profil
Specjalista
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 gru 2009, 22:16

 POSTY        317
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Piotr Gociek

? Bronku, do broni, wstrętny PiS nas goni!


Gdy pisowskie bobry wgryzają się w wały?


Z coraz szerszych kręgów płyną informacje, że udało się wreszcie ustalić winnych powodzi ? to bobry. Stworzenia na pozór milutkie, puchate i sympatyczne, a tak naprawdę dwulicowe, podstępne, wrogie, podkopujące, podgryzające i w ogóle knujące. Wskazanie ich palcem to bez wątpienia krok w dobrym kierunku, ale należy postawić też kropkę nad ?i?. Bobry które ściągnęły na Polskę wielką powódź nie mogą być zwykłymi bobrami, bo te są raczej dobrotliwe. Wniosek z tego prosty, że wały przeciwpowodziowe zeżarły bobry pisowskie.

Nie jest tajemnicą wśród obserwatorów natury, że w naszych akwenach grasują dwa rodzaje bobrów. Te pierwsze wykwintna francuszczyzną oraz niemczyzną dyskutują z bobrami Alzacji i Lotaryngii termin przystąpienia Polski do strefy wspólnego drąga, a z wikliny wyplatają nawet stosowny koszyk walutowy. Bobry te są szanowane w europejskich żeremiach, a swą godną postawą budzą podziw i wielką chętkę na stosunki partnerskie nawet u nieufnych, muskularnych bobrów syberyjskich. To bobry platformerskie. Nie tylko nie mają one nic wspólnego z powodzia, ale nawet jak kraj długi i szeroki pomagają w walce z żywiołem. Widywano nawet bobry, które co sił w wątłym ciałku niosą powodzianom pomoc w pyszczkach: gałązki jemioły na święta, chrust na podpałkę oraz ulotki wyborcze Wielkiego Bobra Marszałkowskiego.

Niestety, są i inne bobry. Rzadko opuszczają własne tamy, bobrzych dialektów zagranicznych nie znają ni w bobrzy ząb, jak już coś mrukną, to mrukiem nienawiści. Żerować wychodzą po zmroku. Wgryzają się wtedy w tamy, rozpulchniają wały, a niszczenie rowów melioracyjnych przerywają tylko po to, by rzucić jakąś antysemicką uwagę pod adresem bobrów urodzonych na górze Synaj. Inne bobry nie chcą ich znać. Nic dziwnego, bo to bobry pisowskie. Nie tylko wywołały one powódź, ale nawet rechoczą całymi dniami patrząc z uciechą, jak wartki nurt coś porywa, obrywa i zrywa. Widywano nawet takie bobry, które wbijały zębiska w gumiaki ratowników, a kilka podobno podprowadziło wicepremierowi Waldemarowi Pawlakowi cały zapas iPhone?ów i iPadów oraz obsikało Internet; iPhonami rzucało w strażaków, a iPadami puszczało na Wiśle kaczki (aha! widzicie? Kaczki!)

Cała nadzieja w Wielkim Bobrze Marszałkowskim, weteranie łowieckim ? może wreszcie sięgnie po swój karabin wielokomorowski, i zacznie odstrzeliwanie watahy. Strzelało się do głuszca, sarenki i szaraka, łatwo będzie trafić w bobra-pisioraka.

A jak się już skończy odstrzał, kiedy żadnego pisowskiego bobra nie będzie już ani w Akwenie Pamięci Narodowej, ani w Żeremi Publicznej Bobrofonii, zaś o powodzi nie będzie już nikt nie pamiętał, to nadejdzie zima pełna śniegu.

Na oblodzonych słupach zamarznie prąd, pieczywo nie dojedzie na czas, drogi przysypie pięć metrów śniegu, a wszystkiemu winien będzie mróz.

Oczywiście nie ten zwykły, normalny mróz. Będzie to mróz pisowski.

http://blog.rp.pl/gociek/2010/05/27/gdy ... ie-w-waly/


27 maja 2010, 19:10
Zobacz profil
Specjalista
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 gru 2009, 22:16

 POSTY        317
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Były bojówkarz PO ma dość
Donka, Bronka i Platformy.

Boję się, że Komorowski jako prezydent wniesie do Europy styl Palikota ? mówi ?Rz? Sławomir Wróbel z Londynu

Sławomir Wróbel, który podczas spotkania kandydata PO na prezydenta Bronisława Komorowskiego z londyńską Polonią wręczył mu gumowego penisa i skandował: ?Palikot, Palikot!?, to były sympatyk Platformy. Jak ustaliła ?Rzeczpospolita?, miał m.in. wpływ na przebieg wizyty Donalda Tuska w Londynie w 2007 roku.

Rz: Dlaczego dał pan marszałkowi Komorowskiemu akurat sztucznego penisa? Przecież Janusz Palikot używał też innych gadżetów: świńskiego łba, pistoletów i koszulek z nadrukami.

Sławomir Wróbel: Ten przedmiot jest najwyraźniejszym symbolem polityki Palikota ? pozbawionej jakichkolwiek hamulców, żerującej na najniższych ludzkich instynktach. I ten człowiek, któremu normalnie nie powinno się podawać ręki, nie tylko tworzy najbliższe zaplecze polityczne kandydata na prezydenta, ale jest również jego drogim przyjacielem, któremu się wybacza wszystkie grzechy. Powstaje pytanie: a może to zaplanowana gra? Może Palikot służy tylko do odwracania uwagi od istotnych problemów? Może Palikot i Komorowski to tandem? Obawiam się, że gdyby Komorowski został prezydentem, to przeniósłby na salony europejskie nie tylko swoje gafy, ale i sposób uprawiania polityki przez Janusza Palikota.

Pana protest był tylko wyrazem tej obawy?

Nie. To oczywiście również mocna reakcja na to, że Platforma okłamała wyborców. Że jej rządy są rządami Mirów, Grzechów, Zbychów i innych Rychów ubijających interesy nawet na cmentarzach. Nie powstaje tyle autostrad. Platforma nie dba o emigrantów, bo nie ma m.in. obiecanych ułatwień w urzędach dla tych, którzy po powrocie do Polski chcą założyć firmę.

A lustrem jej rządów jest kandydat na prezydenta: nieporadny marszałek Komorowski. Kompletnie nijaki, bez krztyny wyczucia i samodzielności politycznej. Wasal polityczny do wykonywania czyichś poleceń. Polska w moim odczuciu zasługuje na lepszego prezydenta.

Nie ukrywam, że ostateczną decyzję o wręczeniu marszałkowi owego gadżetu podjąłem, widząc, że na spotkanie w Londynie wielu osobom zabroniono wstępu. Innych oszukano i zaprowadzono do sali z telebimem, choć wcześniej nikt o tym nie uprzedzał. Próbowano na siłę stworzyć akademię na cześć marszałka.

Po tym incydencie w wielu komentarzach określono pana, a także innych protestujących, jako bojówkarzy PiS.

Trzymasz transparent z napisem: ?2007 obiecanki 2010 cacanki?, znaczy bojówkarz PiS jesteś! Co do mnie, bliższe prawdy byłoby określenie bojówkarz Platformy. Bo przecież z politykami tej partii kontaktowałem się w ostatnich latach najczęściej. Współpracowałem z Platformą w 2007 r., gdy do Londynu przyjechał Donald Tusk. Zależało mi, by postawić kropkę nad ?i? w sprawie zniesienia podwójnego opodatkowania, o co walczyłem jeszcze w imieniu Polonii z rządem Kazimierza Marcinkiewicza. W kampanii 2007 r. chodziło o ustawę abolicyjną, która całkowicie zamknęłaby problem wynikający z podwójnego opodatkowania.

Na czym dokładnie polegała wtedy pana współpraca z Platformą?

Ze zwykłej lojalności nie chcę ujawniać szczegółów. Powiem tylko, że współpraca miała charakter zarówno logistyczny, jak i koncepcyjny. Miałem spory wpływ na to, jak wyglądał program owej wizyty.

Politycy PO twierdzą, że Platforma nigdy oficjalnie nie współpracowała ze Sławomirem Wróblem.

Platforma więc kłamie.
Proszę zapytać o to Krzysztofa Liska (europoseł PO ? red.), z którym bezpośrednio współpracowałem przy wizycie Donalda Tuska w Londynie. W każdej chwili mogę odświeżyć mu pamięć. Dowodów potwierdzających, że mówię prawdę, mam wiele.

W którym momencie rozczarował się pan do PO?

Już w 2007 roku, na oficjalnym spotkaniu z Donaldem Tuskiem, wręczyłem mu treść ?Deklaracji londyńskiej?, którą premier miał podpisać i której realizacja pomogłaby wielu emigrantom wrócić do kraju. Chodziło w niej nie tylko o abolicję podatkową, ale również o zmniejszenie biurokracji w urzędach, sprawniejsze sądownictwo itp. Niestety, Tusk bał się złożenia podpisu. A potem było już tylko gorzej. Nawet w sprawie wspomnianej ustawy abolicyjnej to SLD chciał jej szybkiego wprowadzenia, a PO się ociągała i mówiła, że potrzeba wielu zmian ustawowych, które ten problem rozwiążą. ?Profesjonaliści? z ław sejmowych Platformy długo nie umieli jej napisać.

Twierdzi pan, że w Platformie ma wielu znajomych. Jak zareagowali na podarowanie marszałkowi gumowego penisa?

Paru znajomych z PO po cichu gratulowało. Wbrew pozorom też sobie zdają sprawę, że marszałek Komorowski to kiepski kandydat na prezydenta. Przypomnę, że w prawyborach PO wzięła udział niespełna połowa jej członków. Jednak teraz przyznawanie się do znajomości ze Sławkiem Wróblem w PO nie będzie raczej popularne.

Sylwetka Sławomira Wróbla
Ma 32 lata. Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Był wtedy szefem NZS UJ. Na studiach organizował koncerty, festiwale poetyckie i teatralne. W Londynie mieszka od ponad sześciu lat. Po śmierci Jana Pawła II był jednym z inicjatorów marszu papieskiego, który skupił w jednym miejscu najwięcej Polaków w historii Londynu. W ramach założonej przez siebie pierwszej organizacji młodych emigrantów Poland Street walczył o zniesienie podwójnego opodatkowania. W kwietniu współorganizował przeprowadzenie transmisji pogrzebu pary prezydenckiej na Trafalgar Square.

Katarzyna Kopacz
http://www.rp.pl/artykul/490893_Byly_bo ... _dosc.html


08 cze 2010, 07:35
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Stłuczmy termometr

Słynne stwierdzenie Lecha Wałęsy, by walczyć z gorączką poprzez stłuczenie termometru, znajduje kolejnych wyznawców. Polski rząd chce uzdrawiać sytuację finansową eurolandu m.in. poprzez zmianę zasad oceniania sytuacji finansowej państw Unii Europejskiej.

Unia szykuje się do wielkiej debaty nad uzdrowieniem finansów publicznych. Diagnoza jest znana i bezdyskusyjna. Lata zbyt wysokich wydatków społecznych spowodowały duże zadłużenie państw, szybko pogłębiane przez wysokie deficyty budżetowe. Jedyną skuteczną metodą leczenia tej europejskiej choroby jest ograniczenie wydatków i zmniejszenie deficytów. Problem w tym, że recesja nie sprzyja takim cięciom. Przeciwnie, w takich czasach wydatki społeczne rosną, a żaden rząd nie powie wyborcom, że obetnie im zasiłki w okresie, gdy tracą pracę. Czyli, im kraj jest biedniejszy i w gorszej sytuacji gospodarczej, tym trudniej mu podjąć skuteczną walkę z zadłużeniem.

Propozycje, jakie rząd Donalda Tuska przygotował w celu wyleczenia finansów Unii, są bardzo ostrożne i niekonkretne. Niektóre z nich mogą nawet pogłębić kryzys. Walczymy m.in. o to, by nie zabierać funduszy unijnych państwom niespełniającym unijnych wymogów finansowych, chcemy też, by przy ocenie państw uwzględniać skutki reform emerytalnych. Pierwsze rozwiązanie pozbawi Unię skutecznego instrumentu dającego wpływ na politykę uboższych członków Wspólnoty. Druga propozycja ma rozwiązać polski problem z rosnącym szybko zadłużeniem wywołanym w części przez stworzenie systemu funduszy emerytalnych.

To wszystko są półśrodki. Podstawowym celem reform powinno być zmuszenie wszystkich państw Unii do stopniowego ograniczania deficytów. Polska może składać takie propozycje, bo sama byłaby w stanie im podołać. Jednak nie składa, bo nie chce ich wprowadzić.

Gabinet Tuska, zamiast walczyć z długiem publicznym w Polsce, poprzez księgowe manewry zmienia jego definicję. Podobnie postępuje w Unii
? zamiast domagać się reform, chce zmian sposobu podejscia do zadłużenia. Jednak dług inaczej liczony lub inaczej definiowany pozostaje nadal długiem, który trzeba będzie spłacić.
Paweł Jabłoński

senior Almagro napisał:      08 czerwca 2010 at 08:15
Termometry zostały już dawno potłuczone. Widać to doskonale na przykładzie kandydata Marszałka p. o. itd. Facet bredzi o spływającej jak zwykle wodzie, ma jakieś omamy, kompletnie nie zna się na gospodarce, Marka Belkę widzi w roli wice sekretarza ONZ, słowem klapa i fuszerka na całej linii! I co? Ano nic. Merdia salonowe tego nie dostrzegają czyli stłukły termometr. Pamiętacie jak kiedy ś.p. Lecha Kaczyńskiego pokazywano z odwróconym napisem Polska? Jaka to była afera!! A kiedy pomylił nazwisko jakiegoś kopacza boiskowego? ?komentatorzy? w programie dla ćwierćinteligentów zwanym ?szkło kontaktowe? mało się nie zadławili ze śmiechu jaką to plamę dał prezydent. To samo jest z rządowymi specami od finansów, gospodarki itd. Jeśli nie potrafią rozwiązać problemu (a zazwyczaj nie potrafią), to udają, że go nie ma. I sprawa załatwiona.

http://blog.rp.pl/jablonski/2010/06/08/ ... termometr/

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


08 cze 2010, 16:15
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Rządowe oszczędności uderzyły w wały
BYŁ ALARM O FATALNYM STANIE ZABEZPIECZEŃ

W poprawę zabezpieczenia przeciwpowodziowego uderzyły oszczędności, które w 2009 r. przeprowadził rząd Donalda Tuska - twierdzi "Rzeczpospolita". Gazeta dodaje też, że w tym samym roku sejmowa Komisja Ochrony Środowiska alarmowała rząd o fatalnym stanie zabezpieczeń przeciw powodzią.
"Rzeczpospolita" - pisząc o oszczędnościach rządu Donalda Tuska na zabezpieczeniach przeciwpowodziowych (zmiana ustawy budżetowej z 17 lipca 2009 r.) - informuje, że Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego zamiast pierwotnie przyznanych na ten cel 12 milionów złotych, dostał tylko 4,9 mln zł.

Z kolei w województwie pomorskim w 2009 r. zmniejszono dotację na utrzymanie wód i urządzeń melioracji wodnych o 4 mln zł. Samorząd województwa podkarpackiego w 2009 r. dostał natomiast na utrzymanie wałów ponad 5,6 mln zł (ok. 18 proc. potrzeb). Rok wcześniej podkarpaccy samorządowcy mieli na to ponad 9,7 mln zł (32,5 proc. potrzeb). Małopolski Urząd Marszałkowski na utrzymanie wałów otrzymał z kolei 6 mln zł (potrzebuje na ten cel ok. 79 mln zł) - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Minister: inwestycje muszą być odłożone na później

Jak podaje gazeta, w lipcu 2009 r. wiceminister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak w oficjalnym piśmie stwierdził, że stan techniczny ok. 20 procent wałów przeciwpowodziowych nie gwarantuje bezpiecznego przeprowadzenia wód wezbraniowych. Dokument (w jego opracowaniu brało udział Rządowe Centrum Bezpieczeństwa) trafił do sejmowej Komisji Ochrony Środowiska. Ta w październiku 2009 wezwała premiera Donalda Tuska do podjęcia pilnych w tej sprawie.

Jednak ówczesny minister środowiska Maciej Nowicki tłumaczył, że w budżecie brakuje pieniędzy, a inwestycje muszą być odłożone na później - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Rzeczniczka resorty środowiska zapewnia jednak, że "większość ze znaczących inwestycji służących ochronie przeciwpowodziowej została zainicjowana w ostatnich dwóch latach".

http://www.tvn24.pl/12690,1660047,0,1,r ... omosc.html

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


10 cze 2010, 14:28
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Zatrważające zjawisko wśród nastolatków

- Liczba samobójstw wśród nastolatków systematycznie rośnie - alarmuje rzecznik praw dziecka Marek Michalak w wystąpieniu do ministra zdrowia Ewy Kopacz. Zwraca także uwagę, że ok. 15 proc. dzieci i młodzieży cierpi na zaburzenia zdrowia psychicznego........
Zgodnie z danymi GUS, w roku 2008 liczba samobójstw, dokonanych przez osoby w wieku 15-19 lat wyniosła 274 osoby.
Na 100 tys. osób w tym wieku wskaźnik dokonanych samobójstw wyniósł więc do 10,28 (dla porównania - w roku 2004 wynosił 8,78).

"W celu wypracowania skutecznych działań prewencyjnych w zakresie prób samobójczych dzieci i młodzieży niezbędne jest jednak zorganizowanie centralnego systemu zbierania danych...... "- pisze RPD, zwracając się do minister zdrowia z prośbą o zobowiązanie placówek medycznych do zbierania i raportowania informacji na temat samobójstw i prób samobójczych.........
Michalak apeluje także do Kopacz o podjęcie działań zmierzających do lepszej ochrony zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży.
"Badania wskazują, że około 15 proc. populacji wieku rozwojowego cierpi na zaburzenia wymagające diagnozy, konsultacji bądź terapii, prowadzonej z udziałem lub przez psychiatrę dziecięcego" - pisze RPD.

Rzecznik wskazuje m.in. na problem niedostatecznej liczby psychiatrów dziecięcych.
"Od wojewódzkich konsultantów psychiatrii dziecięcej wiem, iż w Polsce jeden lekarz tej specjalności przypada na 30 tys. dzieci. Liczba ta, w sposób zasadniczy, różni nas od innych krajów Europy - np. w Szwecji jeden psychiatra dziecięcy opiekuje się 6 tys. dzieci. Ich brak powoduje, że nie są dostatecznie zabezpieczone potrzeby dzieci wymagających leczenia psychiatrycznego, a w oddziałach psychiatrii dziecięcej zatrudniani są psychiatrzy, którzy nie są specjalistami z zakresu psychiatrii dziecięcej"
- podkreśla Michalak.

"Długi czas oczekiwania na przyjęcie przez specjalistę psychiatrii dziecięcej powoduje, że zbyt późno rozpoznawane są objawy dysfunkcyjne u dzieci i młodzieży, co opóźnia rozpoczęcie specjalistycznego leczenia. Zbyt mała liczba placówek ambulatoryjnego-środowiskowego leczenia psychiatrycznego powoduje, że pobyt w oddziale psychiatrycznym dzieci i młodzieży, zamiast być środkiem stosowanym w ostateczności, staje się koniecznością. Rozwiązaniem mogłoby być zorganizowanie większej liczby oddziałów psychiatrycznych dziennego pobytu lub zespołów leczenia środowiskowego, co ograniczyłoby liczbę dzieci, kierowanych do oddziałów szpitalnych" - proponuje rzecznik.

Zwraca także uwagę na nierównomierne rozmieszczenie sieci oddziałów psychiatrii dziecięcej: często odległość od miejsca zamieszkania dziecka jest tak duża, że dotarcie do szpitala w ciągu godziny - a takie są europejskie standardy - jest niemożliwe.
"Utrudniony jest więc kontakt dziecka z rodzicami, którzy narażeni są na ponoszenie kosztów dojazdu do szpitala, a dzieci - na stres, wynikający z rozstania z rodzicami. To powoduje, że rodzice niechętnie wyrażają zgodę na pozostawienie dziecka w szpitalu"......
Dodaje, że psychiatrzy sygnalizują mu również, że brak jest wyspecjalizowanych placówek psychiatrycznych, w których mogą być leczeni małoletni pacjenci, uzależnieni od alkoholu, dzieci z zaburzeniami seksualnymi czy z rozpoznanymi zaburzeniami odżywiania. Niepokojący jest również brak sprofilowania oddziałów psychiatrii dziecięcej, w efekcie czego dochodzi np. do kontaktu pacjentów, będących ofiarami przemocy z pacjentami, którzy są jej sprawcami. Opóźnia to podjęcie właściwej terapii w stosunku do dziecka bądź naraża je na wielokrotną zmianę oddziału szpitalnego, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego faktu.........

Szacuje się, że 28 proc. dzieci w wieku od 10 do 17 lat ma zaburzenia depresyjno-lękowe. Według danych resortu zdrowia, w Polsce ok. 900 tys. dzieci wymaga opieki i pomocy psychiatryczno-psychologicznej......
Badania pokazują, że niektóre zaburzenia występują znacznie częściej, niż mogłaby to sugerować liczba przypadków zarejestrowanych w placówkach..........
http://wiadomosci.onet.pl/2187401,11,za ... ,item.html

A co tam!
Ważne aby Komorowski wygrał wybory prezydenckie i by nikt nie przeszkadzał w kręceniu lodów.
I SPRYWATYZOWAĆ SZPITALE!
Pokażcie mi dziedzinie w której Polska nie jest 50 lat za..... Zachodem.
A dlaczego PrOpaganda sukcesu milczy na temat samobójstw Polaków?

Szokujące dane o samobójstwach Polaków
wtorek 16 lutego 2010 11:44
Z policyjnych statystyk wynika, że w zeszłym roku na swoje życie targnęło się niemal 5,9 tys. Polaków. Szokujący jest fakt, że ta liczba jest prawie równa liczbie osób, które giną w wypadkach drogowych. Eksperci nie mają wątpliwości - te statystyki świadczą o porażce państwa........
Statystyczny polski samobójca to mężczyzna. Ma problemy z pracą, coraz częściej zagląda do butelki.......
? Coraz więcej osób decyduje się na samobójstwo z przyczyn ekonomicznych, z powodu utraty pracy, długów ? mówi Brunon Hołyst, prezes Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego........
Ale kryzys, rosnące bezrobocie i grupowe zwolnienia oraz panika, jaką w związku z finansowych krachem siały media, to tylko część problemów.
? Narastają też konflikty rodzinne i choroby, zarówno cielesne, jak i psychiczne. Wiele osób nie wytrzymuje już wyścigu szczurów, stresu i tempa życia ? tłumaczy Hołyst. Szefowa Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Tomaszowie Lubelskim Anna Rechulicz...........
To wciąż temat tabu
Zdaniem ekspertów te alarmujące statystyki to porażka państwa i polityki społecznej. Dlaczego? Bo w Polsce wciąż brakuje programu zapobiegania samobójstwom.
? Osoby w kryzysie mają niewielkie możliwości znalezienia fachowej pomocy. A przecież samobójstwom można skutecznie zapobiegać, problem w tym, że to wciąż temat tabu ? mówi prof. Hołyst.
Barbara Sowa
http://dziennik.pl/wydarzenia/article55 ... lakow.html

Aby się żyło lepiej.
KOMU?!
Wierzycie że będzie lepiej?

No to jeszcze coś z dziedziny "szczęśliwe losy polskiego emigranta".

Rośnie liczba samobójstw Polaków
Data publikacji: 11.02.2009 08:10
Nie chodzi jednak o nasz kraj, a o Wielką Brytanię. Psychologowie biją na alarm. Już teraz sytuacja jest zła, a ma być jeszcze gorzej.

W północnej Anglii i Walii samobójstwa stanowią 1/3 zgonów Polaków. Liczba ta jednak stale rośnie. Zdaniem psychologów przyczynami odbierania sobie życia są samotność, brak pieniędzy i wstyd przed przyznaniem się do porażki - pisze dzisiejszy "Dziennik".

Polski konsulat w Londynie podaje, że najwięcej samobójstw odnotowuje się wśród roczników 1978-84. To ludzie, którzy kilka lat temu wyjechali do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu lepszego życia. Najczęściej odbierają sobie życie mężczyźni.
http://www.se.pl/wydarzenia/swiat/rosni ... 89392.html

Pamiętacie te zachwyty łybełałów:"Polacy będą mogli wyjeżdżać za granicę do pracy"
TYLKO ZE POLACY NIE WYJEŻDŻAJĄ BO CHCĄ. TYLKO MUSZĄ!  :mur:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


21 cze 2010, 18:17
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Wielki brat zamiast taty i mamy

- To przedziwny paradoks, że Platforma odwołująca się u swych początków do etosu liberalnego wprowadziła ustawę zawężającą obszary wolności w życiu osobistym ? pisze publicysta


W ostatni piątek pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski podpisał nowelę ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Przez wielu specjalistów jest ona nazywana ustawą o wielkim bracie lub dekretem o nacjonalizacji dzieci. Dlaczego?
Intencje ustawodawców były jak najbardziej szlachetne: chodziło o zmniejszenie skali zjawiska, jakim jest stosowana w niektórych rodzinach agresja wobec dzieci. Wszyscy mamy przecież w pamięci przypadki zakatowanych na śmierć dzieci, o których głośno informowały media. Problem polega jednak na tym, że lekarstwo, jakie zdecydowano się zastosować, przyniesie więcej szkód niż choroba, którą miało wyleczyć. Pokazuje to dobitnie przykład innych krajów, które postanowiły sięgnąć po tego typu instrumenty prawne.

Zakaz wychowywania

Pionierem w dziedzinie takich rozwiązań jest Szwecja, gdzie już w 1979 r. uchwalono całkowity zakaz wymierzania kar cielesnych dzieciom. Za naruszenie tego przepisu grozi nawet kara do dziesięciu lat więzienia. Akt ten nie zapobiegł jednak problemowi, któremu miał przeciwdziałać ? statystyki pokazują, że liczba dzieci, które straciły życie na skutek agresji stosowanej w rodzinie, nie zmniejszyła się wcale od 30 lat i utrzymuje się na podobnym poziomie jak przed wprowadzeniem w życie ustawy. Pojawiły się natomiast nowe problemy.

Prawo z 1979 r. za przemoc w rodzinie uznaje takie przestępstwa, jak klaps w tyłek, pociągnięcie za ucho, uderzenie w dłoń czy podniesienie głosu. Już samo odesłanie dziecka do jego pokoju jest uznawane za przemoc nie tylko psychiczną, ale i fizyczną, ponieważ oznacza fizyczne odseparowanie go od rodziców. Na podstawie tego właśnie prawa co roku w Szwecji państwo odbiera rodzicom kilkanaście tysięcy dzieci.

Nie ma powodów, by w Polsce po wprowadzeniu nowej ustawy nie powtórzyło się to zjawisko, skoro przemoc w rodzinie została określona jako ?jednorazowe albo powtarzające się umyślne działanie lub zaniechanie naruszające (?) wolność?. Taka definicja powoduje, że jako wyraz przemocy mogą zostać potraktowane zwykłe środki dyscypliny lub metody wychowania.

Profesor pedagogiki Aleksander Nalaskowski twierdzi wprost, że przyjęta obecnie ustawa zabrania wychowywania dzieci: ?Zmuszanie dziecka, żeby nosiło ciepłą kurtkę, podczas gdy ono chce biegać z gołym pępkiem, według rządowego projektu już jest przemocą. Jeśli nie wypuścimy dziecka na dwór za karę, bo nie przeczytało lektury, to jest to utożsamiane z poniżaniem. Nie wolno krytykować zachowań seksualnych dziecka, nie wolno stosować przemocy psychicznej, czyli np. zmuszać go do pójścia na majowe do kościoła albo na lekcje do szkoły, bo przecież szkoła go nudzi... Ta ustawa zabrania wychowywania?. :nonono:

Bezradni rodzice

Takie właśnie skutki przyniosło prawo uchwalone w Szwecji. Jak mówi prezes Skandynawskiego Komitetu Praw Człowieka Ruby Harrold-Claesson, ?dorośli nie mają odwagi zwracać dzieciom uwagi. Dziecko beztrosko rozbija butelkę na ulicy i ludzie w ogóle nie reagują, jak gdyby nic się nie stało. W Szwecji jest prawo, które zakazuje noszenia noży w miejscach publicznych, ale większość młodych jest w nie uzbrojona. Podobnie z narkotykami ? nikt nie zwraca na nie uwagi. Skoro nawet rodzice nie mają odwagi zwracać uwagi swoim dzieciom?.

Ruby Harrold-Claesson przyjechała niedawno do Polski przekonywać naszych parlamentarzystów, by nie przyjmowali wspomnianej ustawy, gdyż doprowadzi ona do takiej samej zapaści wychowawczej jak w Szwecji: ?Już małe, sześcioletnie dzieci często mówią nauczycielom: ja mogę cię uderzyć, ale ty nie masz prawa mi nic zrobić?. Często zdarza się, że dzieci policzkują swoich rodziców i ordynarnie ich wyzywają, a rodzice nie mają żadnej możliwości reakcji, bo boją się naruszyć prawo.

Obserwacje te potwierdza Maria Naesström, która pracuje w sztokholmskiej szkole jako nauczycielka angielskiego. Nie istnieje coś takiego jak posłuszeństwo i szacunek wobec dorosłych; w wielu klasach nie sposób pracować z powodu chaosu, hałasu i agresji na lekcjach; często dochodzi do pobić nauczycieli przez uczniów i zamykania szkół, by przywrócić porządek. Do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Sztokholmie wciąż napływają z ambasad w różnych krajach skargi na szwedzkie wycieczki szkolne, które są niemile widziane z powodu skandalicznego zachowania uczniów.

Państwo wie lepiej

Zapisy prawne dają jednak urzędnikom nieograniczone wręcz możliwości ingerowania w życie rodzin. Na przykład w Szwecji państwu Olsson odebrano dzieci, bo pracownicy socjalni stwierdzili, że rodzice nie są dość inteligentni, zaś Mariannie Sigström ze Sztokholmu zabrano syna, bo uznano, że jako matka jest wobec niego zbyt nadopiekuńcza. Problem polegał na tym, że dziecko było chore na padaczkę i wymagało szczególnej troski. W rodzinie zastępczej, do której go skierowano, chłopiec takiej opieki nie otrzymał i wkrótce zmarł. Warto dodać, że rodziną zastępczą wyznaczoną przez sąd był samotny alkoholik.

Zjawisko to dotyczy nie tylko Szwecji, lecz także innych państw, gdzie wprowadzono tego rodzaju rozwiązania. Widać to choćby na przykładzie Hiszpanii, gdzie kilka miesięcy temu cały kraj żył sprawą rodziców, którym zdecydowano się odebrać syna tylko dlatego, że miał nadwagę. To państwo wie lepiej od ojca i matki, co jest dobre dla ich rodzonego dziecka i co ogranicza jego wolność.

Kto jednak reprezentuje w tych sprawach państwo? Otóż podpisana właśnie w przedwyborczym pośpiechu przez Bronisława Komorowskiego ustawa nakłada na każdą gminę obowiązek stworzenia zespołu, który ma ścigać sprawców przemocy w rodzinie. Powstaną więc nowe organy państwowe, które mieć będą dużo władzy, a mało kompetencji. Będą mogły wszczynać sprawy na podstawie zwykłego donosu, w świetle którego każdy rodzic będzie traktowany automatycznie jako podejrzany.

Przypomina to model szwedzki, gdzie kraj opleciony został siecią placówek tzw. socjalu, czyli Głównego Zarządu Zdrowia i Opieki Społecznej. Pociągnie to za sobą oczywiście rozbudowanie aparatu biurokracji i wzrost wydatków z budżetu. Logika działania tego typu urzędów polega zazwyczaj na tym, że muszą one jakoś uzasadnić swoje istnienie i wykazać się odpowiednimi sukcesami w zwalczaniu patologii. Będą więc miały naturalną tendencję do poszerzania obszarów swej ingerencji.

Rodzic jako podejrzany
Jedna z promotorek ustawy, posłanka Iwona Guzowska z PO, zapowiada powstanie systemu odpytywania dzieci w placówkach szkolnych, jak zachowują się wobec nich rodzice.  <_<
Taki model istnieje w Szwecji, gdzie maluchy już w przedszkolu informowane są o swoich prawach oraz instruowane, iż mają obowiązek zgłosić na policję każdy tego typu przypadek. To powoduje, że rośnie liczba donosów dzieci na własnych rodziców. Często nie mają one potwierdzenia w faktach, mają natomiast daleko idące skutki prawne.

"Szwedzkie prawo za przemoc w rodzinie uznaje klaps w tyłek, pociągnięcie za ucho czy podniesienie głosu. Już odesłanie dziecka do pokoju jest uznawane za przestępstwo"

Głośna była w Szwecji np. sprawa nastoletniej Agnety, która postanowiła zemścić się na ojczymie za to, że oddał kocięta do uśpienia. Oskarżyła go o pobicie i seksualne molestowanie, co skończyło się skazaniem mężczyzny na dwa lata więzienia i 83 tysiące koron odszkodowania. Matce, która nie uwierzyła w opowieść córki, odebrano prawa rodzicielskie, zaś Agneta trafiła do rodziny zastępczej. Kiedy po trzech miesiącach załamana dziewczyna zdecydowała się przyznać do fałszerstwa, prokurator nie dał jej wiary i ojczym musiał odsiedzieć wyrok.

Inna sprawa dotyczyła kolejnej nastolatki, która oskarżyła swego ojca i kolegę, że wykorzystywali ją seksualnie. Dziewczyna podawała fikcyjne nazwy i adresy lokali, w których miało dojść do owych zdarzeń, a policja i prokuratura nawet nie zadały sobie trudu, aby sprawdzić prawdziwość tych informacji. W efekcie mężczyźni odsiedzieli w więzieniu po trzy lata, zanim fikcja wyszła na jaw.

Znany jest też przypadek pewnej rodziny z Götene, na której postanowił się zemścić krewny za jakąś wyrządzoną mu kiedyś przykrość. Doniósł więc do urzędu, że dziesięć lat wcześniej ojciec bił w tej rodzinie dwoje dzieci. Pracownicy socjalu w tajemnicy przed rodzicami zatrzymali dzieci w szkole, przewieźli do ośrodka opiekuńczego, a następnie rozdzielili je i umieścili w dwóch różnych rodzinach zastępczych. Chociaż policyjne śledztwo wykazało, że ojciec jest niewinny, to socjal nie chciał oddać dzieci rodzicom. Dwa i pół roku trwała bitwa z urzędami rozmaitych instancji, zanim rodzinie znów udało się połączyć.

Legalizacja donosów

Tego typu przypadki można wymieniać jeszcze długo. Wspomniany już prof. Nalaskowski obawia się, że przyjęcie ustawy otworzy w Polsce furtkę do legalnej formy donosów i pomówień. Przede wszystkim jednak poszerzy sferę wpływów państwa kosztem rodziny. Liberalny publicysta szwedzki Karl Rudbeck twierdzi, że socjalistyczne państwo ze swej natury dąży do podporządkowania sobie możliwie jak największych obszarów życia społecznego, w związku z tym niszczy wszelkie niezależne od siebie ośrodki władzy i autorytety. Takim obiektem destrukcji stała się w Szwecji rodzina.

Jest jakimś przedziwnym paradoksem, że Platforma Obywatelska, partia odwołująca się u swych początków do etosu liberalnego, a więc wolnościowego, zdecydowała się wprowadzić ustawę zawężającą obszary wolności nie tylko w życiu publicznym, ale i osobistym. To, co w najbardziej socjalistycznym kraju Europy zostało przeforsowane jako sztandarowy projekt lewicy zagarniającej coraz więcej władzy dla państwa, dziś w Polsce wchodzi w życie jako dzieło formacji o proweniencji liberalnej i chadeckich afiliacjach międzynarodowych.

http://www.rp.pl/artykul/496958_Gorny__ ... _mamy.html

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


21 cze 2010, 19:10
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Wybory prezydenta RP 2010
Bohater afery hazardowej oszukiwał fiskusa

Automaty do niskich wygranych należące do firmy kontrolowanej przez Ryszarda Sobiesiaka służyły do oszukiwania fiskusa - wynika z ustaleń prokuratury. Automaty przerabiano, by pozwalały na zabawę o duże wygrane. Sobiesiak nie jest największym graczem na tym rynku, ale z pewnością najsłynniejszym.

To zażyłe kontakty z nim kosztowały rządowe karierę ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, ministra spraw wewnętrznych i wicepremiera Grzegorza Schetynę, a także stanowisko szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego. Automaty, które są własnością jego spółki GoldenPlay, zostały zajęte w jeszcze listopadzie ub.r. w śledztwie Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku i Centralnego Biura Śledczego. Śledczy precyzyjnie zaplanowali wtedy uderzenie w branżę hazardową. Zabezpieczyli w sumie 400 automatów z każdej działającej na tym rynku firmy ? zgodnie z jej proporcjonalnym udziałem.

Prowadzący śledztwo prokurator zdecydował o poddaniu niezależnej ekspertyzie każdego z automatów. ? Sporo ekspertyz już wykonano. Każdy z dotąd przebadanych automatów służył do oszukiwania fiskusa ? wyjaśnia nasz rozmówca z Ministerstwa Sprawiedliwości.

Gdyby działały zgodnie z prawem, powinny zezwalać jedynie na grę o tzw. niskie stawki. Wtedy gracz mógłby odejść od automatu bogatszy maksymalnie o 15 euro. Taka gra jednak klientów nie ekscytowała. Więc automaty przerabiano, by pozwalały na zabawę o duże wygrane. Tracił na tym Skarb Państwa, gdyż niski hazard obłożony jest niewysokim, zryczałtowanym podatkiem. W śledztwie już ośmiu naukowców certyfikujących automaty usłyszało zarzuty fałszowania swoich ekspertyz. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w ubiegłym tygodniu policjanci z CBŚ zatrzymali kolejnych dwóch biegłych ? usłyszeli zarzuty sfałszowania ponad dwóch tysięcy opinii!

? Firmy płaciły im z góry. Nawet nie widzieli automatów, które rzekomo badali ? podejrzewa jeden z naszych rozmówców.

Inny dodaje, że skala tego śledztwa jest gigantyczna. Od kilku miesięcy działa już specjalna grupa prokuratorów, którzy zajmują się głównie tą sprawą. ? Wszystkie automaty, których dotkniemy, są przerobione. Co w taki razie robili przez lata urzędnicy ze Straży Granicznej i celnicy? Czym się zajmowano w specjalnym departamencie kontroli gier i automatów w Ministerstwie Finansów? ? zastanawia się wysoki rangą urzędnik resortu sprawiedliwości.

Według oficjalnych danych na hazard rocznie wydajemy ponad 17 mld zł ? z czego 12 mld zł wraca do graczy w formie wygranych.

Robert Zieliński

http://www.dziennik.pl/wydarzenia/artic ... skusa.html


21 cze 2010, 20:19
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Wczoraj min Kopacz mówiła, że ma środki na procedury związane z in vitro. Szkoda, że nie zawsze mozna znaleźć środki na inne, np. niestandardowe leczenie onkologiczne.

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


24 cze 2010, 06:29
Zobacz profil
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 maja 2010, 14:24

 POSTY        22

 LOKALIZACJAPolska
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Tadeo74                    



Wczoraj min Kopacz mówiła, że ma środki na procedury związane z in vitro. Szkoda, że nie zawsze mozna znaleźć środki na inne, np. niestandardowe leczenie onkologiczne.
bo o in vitro głośno mówi Napieralski a o niestandardowym leczeniu onkologicznym cisza , to po co kasę na to szukać , jak sie w ten sposób głosów nie kupi przed II turą wyborów


24 cze 2010, 08:49
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
Z programu PO :


8. Sprawimy, że Polacy z emigracji będą chcieli wracać do domu i inwestować w Polsce
9. Podniesiemy poziom edukacji

Z expose premiera Tuska:


35. Ułatwienie młodym startu zawodowego.


Studia płatne, a produkują bezrobotnych

Świeżo upieczony absolwent studiów ochoczo wyrusza na podbój rynku pracy. Marzy mu się ciekawe, ale niezbyt absorbujące zajęcie, wysoka pensja, wspaniały szef, sympatyczni współpracownicy? Niewielu to się uda. Większość ląduje w miejscu, w którym dyplom magistra nie był im wcale potrzebny.

Lepsze prawo jazdy niż tytuł magistra

Młodzi nie mają dziś lekko. Witek przyznaje, że kiedy on wchodził na rynek pracy czasy, były zupełnie inne i było dużo łatwiej: "Za komuny kończyło się studia i miało się już etat zazwyczaj tam, gdzie chciałoby się pracować. Dziś człowiek kończy studia i tak naprawdę jest na lodzie, bo ma 25 lat na karku, zero doświadczenia i nie ma jak go zdobyć, bo przecież nikt nie chce żółtodzioba".

Blogerka podpisująca się jako powierzchnia tnąca studiuje germanistykę. Już wychowawca w liceum zdradził jej, że ten kierunek jest ziszczeniem najgorszych obaw dwudziestolatka, a do tego jest nieopłacalny i nieciekawy. Mimo tych ostrzeżeń zdecydowała się na jego studiowanie. W miarę upływu czasu pojawiły się wątpliwości. Przedmiot, który ją interesuje, nie jest atrakcyjny dla przyszłych pracodawców. Jeśli chciałaby się pokusić o zdobycie doświadczenia, zrobić jakieś kursy czy certyfikaty - nie wystarczy jej czasu na naukę. W ten sposób koło się zamyka. "Bo jakiemu pracodawcy potrzebny germanista bez specjalizacji, który zna się na analizie interpretacyjnej sztuki Brechta?"
? pyta retorycznie.

"W tym momencie zastanawiam się, czy mogę sobie pozwolić na bycie humanistką i miłośniczką przedmiotu. Kiedy widzę tych wszystkich studentów, którzy ukończyli filologie czy inne kierunki, które naprawdę lubili, i ci ludzie nie potrafią znaleźć pracy, a ich frustracja rośnie proporcjonalnie do ilości wysłanych mailem CV, na które nikt nie odpowiedział, to naprawdę zaczynam się o siebie bać. Wiem, że nie potrafiłabym ślęczeć nad dokumentami i wykonywać codziennie tej samej, papierkowej pracy, bo to zabiłoby we mnie wszystko, co tak w sobie cenię. Ale rynek pracy tego ode mnie wymaga i ciągle czuję presję i lęk, że nie dam sobie rady w życiu dlatego, że wybrałam to, co naprawdę mnie pasjonowało".

Zobacz także: Magister od podawania kurtek

Załamana skończyła prestiżowy kierunek na uniwersytecie i teraz bardzo tego żałuje. Pracuje jako pomoc biurowa: "Dyrygują mną ludzie po technikum skończonym naście lat temu. Moi znajomi z tytułami magistra opiekują się dziećmi, pracują w sklepach, kilkoro jest na stażach w urzędach - darmowych, albo za 600 zł miesięcznie. Ci, którzy jeszcze wierzą w to, że znajdą lepszą pracę są bezrobotni".

Prof. Michał Kleiber ? prezes Polskiej Akademii Nauk i były minister nauki, zauważa, że w naszym kraju ciągle zbyt mało jest atrakcyjnych miejsc pracy, które mogłyby zaspokoić potrzeby ambitnych młodych ludzi.
- Ciągle nie przykłada się w kraju dostatecznej wagi do unowocześniania gospodarki poprzez wdrożenia nowoczesnych technologii. A to powinien być drogowskaz polityki gospodarczej. Młodzi absolwenci po studiach mają wyobrażenia o nowej gospodarce, a po opuszczeniu uczelni stykają się wciąż ze starymi strukturami i nie mogą się w nich odnaleźć. W Polsce brakuje też instrumentów prawnych, które pozwalałyby swobodnie działać młodym ludziom i realizować ich plany (np. szybko zakładać małe firmy i pozyskiwać kapitał na rozpoczęcie działalności). Młodzi kończą studia i nawet jeśli mają jakiś pomysł na siebie, to nikt im nie pomaga w realizacji tych idei ? stwierdza prof. Kleiber.

Paweł z goryczą przyznaje, że w czasie szukania pracy bardziej mu się przydało prawo jazdy niż tytuł magistra. Studiował zaocznie rachunkowość i finanse, ale w ogóle nie przykładał się do nauki. Wiedzę zdobył w technikum ekonomicznym. Czas na studiach poświęcił na pracę.
"Ciężko pracowałem za psie pieniądze kilka lat. Nie tylko w księgowości, ale też przy roznoszeniu ulotek lub na magazynach. Nigdy nie powiedziałem, że ?za taką kasę to nie robię?. Obecnie jestem po egzaminach na doradcę podatkowego. Czekam na oficjalny wpis na listę doradców i otwieram własną kancelarię. Pierwszych klientów już mam. Mam też sporo znajomych po studiach dziennych, którzy liczą... na staż u mnie".
Podkreśla, że w pracy i późniejszym życiu bardziej liczą się pracowitość i zaradność, a nie papier, który wielu studentów zdobywa jedynie opłacając czesne i kombinując w czasie sesji.

Bloger inżynier filozof od zawsze pasjonował się historią. W szkole startował w olimpiadach historycznych. Zastanawiał się nad studiami filozoficznymi, ale ostatecznie wybrał politechnikę. Jest inżynierem i zarabia znacznie powyżej średniej krajowej. Ma pieniądze oraz czas na rozwijanie swoich zainteresowań (ukończył już studia z filozofii). W obecnej pracy rekrutuje czasem nowych pracowników. Od razu zauważa różnicę między inżynierem a humanistą.
"Przychodzi inżynier i potrafi prosto powiedzieć, że zna się na tym i na tym i by mu dać szansę, to się postara. Przychodzi socjolog, politolog, czy inny pseudohumanista i mówi, że jest otwarty, łatwo się komunikuje, chętnie uczy - wszystko fajnie, tylko to są słowa, nic więcej. On matematyki nie lubi i jest z tego dumny (takich od razu skreślam), zatem praca wymagająca liczenia oraz logicznego myślenia od razu odpada. W skrócie - jestem otwarty - ale nie na to, że będę musiał łączyć moją otwartość i łatwość dostosowania się z matematyką i ścisłymi konkretnymi umiejętnościami" ? zauważa bloger.

Według niego dzisiaj na rynku pracy inżynierowie mają po prostu lepiej: "Dla kogoś, kto szuka specjalisty w wąskim zakresie inżynier jest idealny. Ktoś, kto szuka człowieka bardziej uniwersalnego, z możliwościami przystosowania się do nowej sytuacji, rzadko zdecyduje się na typowego humanistę. Jeśli będzie miał wybór, to wybierze hybrydę inżyniera z humanistą - kogoś, kto posiada cechy obu tych grup. To jest człowiek, którego szukają pracodawcy".
Wśród absolwentów wciąż jeszcze pokutuje etos magistra i przeświadczenie, że dyplom jest przepustką do kariery. Niestety nie do końca. ? W naszym kraju studiuje co druga młoda osoba, podczas gdy w Wielkiej Brytanii co piąta. W porównaniu do początku lat 90. mamy pięciokrotnie więcej studentów ? wylicza Angelika Śniegocka, na co dzień zarządzająca ludźmi i prowadząca projekty rekrutacyjne.

? Największym wzięciem cieszą się kierunki humanistyczne, pedagogiczne i społeczne jako najłatwiejsze do studiowania, potem ekonomiczne ("po nich zawsze znajdzie się jakąś pracę"). W wyniku tego mamy nadmiar magistrów, których rynek nie jest w stanie zagospodarować i co znacznie bardziej niebezpieczne ? następuje coraz większa dewaluacja wyższego wykształcenia ? zauważa Śniegocka.

Sprawdź, gdzie znajdziesz zatrudnienie

Pułapki żółtodzioba, czyli dlaczego studenci sami skazują siebie na porażkę
Przy wielu uczelniach działają Biura Karier, które oferują studentom pomoc w odnalezieniu się na rynku pracy. Można tam zasięgnąć porad indywidualnych, znaleźć informacje o praktykach czy konkretnych ofertach pracy (w kraju i za granicą). Dla poszukujących są również warsztaty z planowania własnego rozwoju, autoprezentacji, symulacje rozmów kwalifikacyjnych, diagnozy zdolności predyspozycji zawodowych.

Według prof. Kleibera Biura Karier na uczelniach są mało efektywne. Powinny one monitorować losy absolwentów z ubiegłych lat, aby w ten sposób móc skutecznie pomagać i dopasowywać dane oferty do potrzeb aktualnych absolwentów. Profesor wskazuje także na działające na zachodnich uczelniach, a u nas mało aktywne bądź zupełnie nieobecne, Stowarzyszenia Absolwentów, które oprócz praktycznej pomocy ze strony starszych kolegów budują poczucie więzi z silnym środowiskiem sukcesu, wzmacniając asertywność nowych absolwentów, tak bardzo istotną na rynku pracy.

Tymczasem monitoring losów zawodowych absolwentów jest prowadzony np. przez Biuro Karier Uniwersytetu Jagiellońskiego od 2007 roku i, jak podkreśla Paulina Hojda z tej jednostki, wyniki badań służą dopasowaniu oferty edukacyjnej do potrzeb rynku pracy. Z roku na rok wzrasta liczba studentów i absolwentów zainteresowanych usługami z zakresu doradztwa zawodowego. Ponadto, w 2009 roku z oferty warsztatów oferowanych przez Biuro Karier UJ skorzystało ponad 500 osób. W porównaniu z rokiem poprzednim ilość uczestników szkoleń wzrosła o ponad 100%. Z kolei, w spotkaniach branżowych z firmami wzięło udział ponad 300 studentów. Aż 99% uczestników zadeklarowało chęć uczestnictwa w tego typu prezentacjach w przyszłości.
Jednak mimo tego studenci i absolwenci popełniają mnóstwo błędów już na starcie.

Blogerka Iw pracuje jako tłumaczka przysięgła języka niemieckiego. W jej zawodzie liczy się czas i dobra organizacja. Od czasu do czasu młodzi absolwenci podsyłają do niej swoje CV. Mimo iż nie poszukuje pracowników, czasem czyta ich aplikacje. "Czasem myślę, że chętnie dałabym nawet komuś zarobić, pobierając sobie tylko niewielką marżę. Ale w tym celu muszę mieć z tą osobą kontakt. Często dostaję jednak maila, w którym nie ma dosłownie nic, oprócz załączonego CV i listu motywacyjnego - czy ja naprawdę mam znaleźć czas na przeszukanie tego listu i odnalezienie telefonu do delikwentki? Nie chce mi się! To ona ma się starać, nie ja!" ? oburza się kobieta. "Jeśli to zleceniodawca ma się uganiać za tłumaczem, raczej poszuka sobie kogoś innego" ? wyjaśnia blogerka.
Kolejna rzecz to przypominanie się pracodawcy. Na co dzień jest zalewany potokiem CV i kiedy przyjdzie taki moment, że potrzebuje pracownika, nie wie, która z ofert jest jeszcze aktualna. Jeśli ktoś przesłał już swoje CV do firmy, to może raz na tydzień przypomnieć o sobie i podkreślić swoją gotowość do pracy. "Jedyne, co Wam grozi, to brak odpowiedzi, ale na to pracodawca może sobie pozwolić w nawale pracy, a Wy niestety nie. Jesteście na pozycji, w której Wam nie wolno zapomnieć" ? pisze Iw. "Myślę, że o przyjęciu człowieka do pracy, oprócz kwalifikacji, najbardziej decydują jego cechy charakteru, elastyczność i umiejętność komunikacji, odpowiednia dla danego zawodu. Bez tego o pracę będzie Wam trudno i niestety sami sobie będziecie winni" ? radzi absolwentom.

Angelika Śniegocka chętnie podpowiada młodym ludziom, na co powinni zwrócić uwagę pisząc swoje CV. Młodzi ludzie nie doceniają znaczenia życiorysu, a często jest to pierwsza (i jedyna okazja) zareklamowania swoich umiejętności pracodawcy. Podstawowym błędem jest zbyt ogólny życiorys. Brakuje w nim konkretnych informacji na temat umiejętności, czy kwalifikacji, które są wymagane na danym stanowisku. Absolwent powinien przeczytać uważnie wymagania stawiane kandydatom i podkreślić w swoim CV te umiejętności, które pasują do konkretnej oferty. Często brakuje też słów kluczy. Pracodawcy zwykle nie mają czasu czytać wnikliwie życiorysów, więc pospiesznie je skanują w poszukiwaniu kluczowych zwrotów, dlatego tak istotne jest, aby pisać CV pod konkretną ofertę, a nie ogólnie i słać ślepo do wszystkich pracodawców. Niedopuszczalne są jakiekolwiek błędy ortograficzne, świadczące o niestaranności kandydata i skreślające go prawie na starcie.
Następny błąd, jaki popełniają młodzi ludzie w swoich początkach na rynku pracy, to  wykazywanie roszczeniowej postawy. Mimo iż nie mają doświadczenia, a ich wiedza jest często tylko książkowa, to aspiracje są duże. Ina miała okazję obserwować młodych stażystów: "Zero chęci do pracy, tylko zabawa komórką i SMS-ami. Nie chce im się pracować normalnie po 8 godzin dziennie. Rozumiem, że wynagrodzenie na stażu nie jest rewelacyjne, ale w dobie bezrobocia to już jest coś i od czegoś trzeba zacząć" ? uważa. Spostrzega także, że praktykanci wychodzą z założenia, iż skoro są już na stażu, to nie będą sobie zawracać głowy szukaniem innej pracy. Często jest tak, że staż się kończy i nie zostają zatrudnieni w danej firmie, a wtedy są zdziwieni.

Jacko jest zdania, że każdy musi na początku zaczynać od podstaw: posegregować papierki, pokserować czy porobić tabelki: "Denerwują mnie osoby, które przychodzą świeżo po studiach i oczekują nadzwyczajnego traktowania - ja mam siedzieć po nocach i robić analizy, a delikwent chce wyjść do domu o 17.00 i narzeka, że musi np. tekst przetłumaczyć na angielski".
Swoje doświadczenia współpracy ze świeżo upieczonym magistrem miała także Elka. Zatrudniła młodego chłopaka, który wcale nie palił się do pracy. Robił tylko to, co pokazała mu palcem. "Czuł się lepszy od wszystkich młodych w dziale. Pracował z łaski. Znał się na wszystkim. Kiedy załatwiłam mu pracę na stałe, w jego zawodzie, to usłyszałam, że on nie będzie się głupot douczał". Gdy zawisło nad nim widmo zwolnienia ? przystąpił do działania. Zaczął obdzwaniać znajomych, ustawionych profesorów i inne wpływowe osoby. "Kiedy jednak nie było możliwości przedłużenia mu umowy, podpisał ostatni rachunek, wyszedł z działu i trzasnął drzwiami. Przez ten czas zarabiał 1800 zł netto. Pracował od poniedziałku do piątku w godzinach 9?15".
Takie przypadki skutecznie zniechęcają pracodawców przed zatrudnianiem młodych ludzi i na długo psują im opinię w kręgach pracowniczych.

Magister równa się magazynier

"Chory system edukacji, którego założeniem jest fakt, iż każdy może być magistrem, powoduje, iż później magistrowie przerzucają kartony"
? pisze na swoim blogu Sprzedawca, próbując zdiagnozować problem.
"Nie dlatego, że tylko do tego się nadają, ale dlatego, iż legitymują się dyplomem, którym może się legitymować kilkudziesięciu kontrkandydatów na przyzwoite stanowisko pracy. A jeżeli studia robili dziennie i zamiast zdobywać doświadczenia zawodowe w Mc Donalds, zdobywali wiedzę, to jeszcze gorzej...".

- Absolwenci pierwszą pracę powinni traktować jako 100% inwestycję w swoją karierę zaznacza Angelika Śniegocka, ale czasem zdecydowanie lepiej dla nich byłoby odrzucić daną ofertę. Czasem warto dwa razy się zastanowić, zanim przyjmie się ofertę, która będzie krokiem wstecz na drodze do kariery, bądź w żaden sposób nie przystaje do oczekiwań absolwenta. Później może być ciężko się uwolnić z takiej "pracowej pułapki". Łatwo utknąć gdzieś na lata bez możliwości rozwoju.

Canilu dostrzega niebezpieczeństwo wynikające z tej tendencji. Ludzie po studiach przyjmują taką pracę, którą może wykonywać osoba po maturze lub nawet bez średniego wykształcenia, co może przynieść negatywne skutki w następnym pokoleniu. "Młodzież widzi, że ich rodzeństwo czy znajomi tyle się namęczyli na studiach, a pracę mają kiepską, bądź nie mają jej wcale i co się dzieje? Nie idą na studia, bo po co? Tylko się naharują, a roboty i tak nie będzie... Wolą robić tipsy, iść do restauracji, KFC, hostessować i wykonywać inne tego typu zawody. Powiecie i dobrze - w końcu tam też potrzeba ludzi. Zgodzę się, ale kiedy kolejne parę roczników zamiast na studia pójdzie do takiej pracy, to kto w przyszłości zajmie wyższe stanowiska? Kto będzie księgowymi, prawnikami, menedżerami jeśli ambicje tych dzieciaków będą na takim poziomie?".

Balbina z goryczą pisze, że w Polsce nadal trzeba mieć znajomości, a nie umiejętności, by dostać pracę. Młodym ludziom ciężko jest się wykazać, gdyż mało kto daje im kredyt zaufania. W jej przypadku, w zawodzie nauczyciela, młody stażysta nie ma szans z doświadczonym, choć czasem gorzej wykształconym kolegą. "Jak się pyta dyrektora danej placówki czy stażysta ma tu szansę, to odpowiada, że tak, ale jak już nie będzie ofert dla nauczycieli z tytułami".
Winnych trudnej sytuacji studentów na rynku pracy jest kilku ? jak zaznacza profesor Kleiber. Na początku uczelnie. Wszystkie z nich realizują tą samą badawczą misję. Na zachodzie działa to inaczej i uczelnie kształcą młodych ludzi w bardzo zróżnicowany sposób dostosowany do jasnej misji realizowanej przez daną szkołę. Dzięki temu są one konkurencyjne, a ich absolwentom łatwiej jest się odnaleźć i rywalizować na rynku pracy. Nie bez winy są też wykładowcy, których jest zbyt mało w stosunku do liczby studentów, zwiększonej pięciokrotnie w ostatnim dwudziestoleciu. Pędzą z jednej uczelni na drugą i przekazują studentom od lat tę samą wiedzę ? bo na poznanie nowej nie starcza im już czasu.

Stosunek studentów do samego studiowania też pozostawia wiele do życzenia. Jest po prostu zbyt luźny. Młodzi nie zastanawiają się zawczasu nad rynkową przydatnością kierunku, na którym chcą się kształcić, a to według profesora sprawa wielkiej wagi. Wybierają kierunek, który ich ciekawi bądź uważany jest za łatwy, a nie patrzą perspektywicznie na swoje zawodowe szanse. Nie myślą o tym, czy ich wiedza po ukończeniu danych studiów będzie konkurencyjna na rynku pracy, nie mają świadomości szalonej w dzisiejszym świecie konkurencji. Istotny jest także okres kształcenia studentów.
Według profesora nawet 20% studentów powinno się dzisiaj dalej kształcić na studiach podyplomowych i doktoranckich, bo rynek pracy wymaga dzisiaj często kwalifikacji wyższych niż tylko zdobytych w trakcie studiów licencjackich bądź magisterskich. Niezbędne jest także zbudowanie u nas spójnego i dostępnego dla wszystkich chętnych systemu kształcenia ustawicznego, umożliwiającego doskonalenie zawodowe bądź wręcz zmiany zawodu przez całe życie.
Pracodawcy nie chcą ryzykować i inwestować w rozwój młodych ludzi, starsi koledzy nie chcą się dzielić swoją wiedzą i pomagać w zdobyciu doświadczenia, bez którego ciężko o ciekawą pracę. Problem narasta i nie widać sensownych rozwiązań ze strony państwa.

Z raportu GUS na temat wejścia młodych ludzi na rynek pracy wynika, że w grupie wiekowej absolwentów 15-30 lat współczynnik aktywności zawodowej wynosił prawie 84%. Wskaźnik zatrudnienia był niższy i wynosił 76%, a stopa bezrobocia nie sięgnęła 10% i wyniosła 9,3%. Badania niestety nie podają w jakiej branży młodzi ludzie najczęściej znajdują zatrudnienie i czy jest to zgodne z ich kwalifikacjami. Z przedstawionego raportu wynika także, że blisko 3 młodych osób, zarówno uczących się jak i absolwentów (w wieku 15-34 lata) nie podejmowało w trakcie nauki żadnej pracy. Spośród absolwentów, którzy już zakończyli edukację, doświadczeń zawodowych nie posiada blisko 65% osób.

"Trzeba otwierać drzwi przed młodymi, a nie je zamykać. To są nasi następcy, a nie wrogowie. Życzę wszystkim stażystom, żeby im się udało. Aby coś się w naszym kraju zmieniło, a wysiłek waszej nauki nie poszedł na marne"
? apeluje do pracodawców nauczycielka Balbina.

W jakim kierunku ewoluował rynek pracy i jak będzie się rozwijał w ciągu najbliższych lat? Według Angeliki Śniegockiej do tej pory istotne znaczenie miało wprowadzenie nowoczesnych technologii (tradycyjną komunikację zastępuje elektroniczna). Zmienił się również styl zarządzania ? z autorytarnego na włączający. Pracownicy już nie tak łatwo podporządkowują się regułom, mają własne zdanie, dużo dyskutują i kwestionują zdanie przełożonego. Od pracodawcy oczekują informacji zwrotnych (na temat ich pracy, wykonywania powierzonych zadań). Nie tak chętnie wykonują też rutynowe czynności, a w swojej pracy ciągle chcą robić coś nowego, mają potrzebę rozwoju. Jeśli porównać ich ze starszym pokoleniem, to niechętnie biorą nadgodziny. Nie przywiązują się do jednego pracodawcy i patrzą przede wszystkim na swój własny interes.
W ciągu najbliższych lat wraz z wejściem na rynek pracy młodych należy się spodziewać dalszego skrócenia czasu pracy, zwiększenia roli inteligencji emocjonalnej przy awansie kosztem kompetencji specjalistycznych i roli stażu, wzrostu samooceny pracowników, a co za tym idzie oczekiwań finansowych ? uważa Śniegocka. Prognozy mają jednak to do siebie, że nie zawsze w pełni się sprawdzają. Kiedy te zmiany będą widoczne w takim stopniu, że przełożą się bezpośrednio na zasady funkcjonowania i politykę poszczególnych firm trudno prognozować.

http://blog.onet.pl/40532,1,archiwum_goracy.html

Mój komentarz:

I gdzie ta wspaniała przyszłość młodych ludzi w Polsce????

NO K*RWA gdzieeeeeeeeeeee??????
:mur:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


24 cze 2010, 17:35
Zobacz profil
Zaawansowany
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA08 sty 2007, 13:53

 POSTY        54
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
WHO poważnie przesadziło ze świńską grypą

http://www.tvn24.pl/12691,1662232,0,1,w ... omosc.html

Jednak okazało się, że Polak (a raczej Polka - pani Kopacz) mądry przed szkodą.

____________________________________
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy ...


25 cze 2010, 08:42
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA25 cze 2009, 12:10

 POSTY        3598
Post Rząd PO 2007 zobowiązania i ich realizacja
ABW nie zapłaci odszkodowania mężowi Barbary Blidy



Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratura odmówiły w czwartek zawarcia ugody z Henrykiem Blidą. - Nie ma podstaw, aby płacić mu 200 tys. zł odszkodowania - uznali prawnicy obu instytucji


Henryk Blida to mąż Barbary Blidy, byłej posłanki SLD i minister budownictwa, która w kwietniu 2007 r. zginęła podczas próby zatrzymania przez ABW. Katowicka prokuratura chciała jej wtedy przedstawić zarzuty pośredniczenia w przekazaniu łapówki prezesowi jednej ze spółek węglowych, a jej zatrzymanie na konferencji prasowej miał ogłosić Zbigniew Ziobro, ówczesny minister sprawiedliwości. Była posłanka nie pozwoliła się jednak zakuć w kajdanki i popełniła samobójstwo. Według śledczych kierujący akcją oficer służb specjalnych nie dopełnił swoich obowiązków, bo nie kazał podwładnym przeszukać Barbary Blidy. Jego proces toczy się już przed sądem.

Blida zwrócił się teraz do ABW oraz Prokuratury Okręgowej w Katowicach, która wydała nakaz zatrzymania posłanki, o wypłacenie 200 tys. zł odszkodowania za śmierć żony oraz 7 tys. zł renty za pogorszenie sytuacji życiowej. Odszkodowanie to utracone zarobki Barbary Blidy od chwili śmierci do dnia złożenia wezwania do zapłaty. Natomiast wysokość renty to kwota, o jaką uszczuplił się miesięczny budżet Blidów.

http://wiadomosci.gwno.pl/Wiadomosci/ ... Blidy.html

Komentarz:
- jeżeli dobrze rozumiem, to wszystko odbyło się zgodnie z prawem, nikt nie przekroczył uprawnień, czyli nie można ABW, prokuraturze, PiS-owi i J. Kaczyńskiemu zarzucać odpowiedzialności za śmierć Barbary Blidy. PO przecież to wszystko na pewno bardzo rzetelnie wyjaśniła. Uf, jaka ulga.


25 cze 2010, 08:53
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 2579 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 114, 115, 116, 117, 118, 119, 120 ... 185  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do: