Ciężko mi dyskutować bo nie jestem zwolennikiem pomysłu "wartościowania" ani tym bardziej tego czegoś co wypłodzono w trakcie jego realizacji. Lubię wyzwania więc spróbuję.
W "firmie prywatnej", którą możemy przyjąć umownie jako wzorzec prawidłowego zarządzania, racjonalny pracodawca określa co będzie wykonywał i jakie w związku z tym stanowiska pracy winny powstać. Określa również jakie będzie miał wymagania w stosunku do pracowników na poszczególnych stanowiskach, jaki będzie ich zakres kompetencji, odpowiedzialności, wymagane wykształcenie itp. W ten sposób dokonuje mimowolnego "wartościowania" stanowisk, przyjmując na przykład, że brygadzista winien spełniać ostrzejsze kryteria niż szeregowy robotnik, informatyk winien posiadać wykształcenie specjalistycznie i dodatkowe kursy, telefonistka miły głos, a specjalistka w dziale handlu zagranicznego winna biegle posługiwać się językiem obcym (lub kilkoma). Do wymagań racjonalny pracodawca dostosowuje proponowane warunki płacowe, tak aby za rozsądny pieniądz otrzymać możliwie najlepszych pracowników. Bez sensu (zbyt drogo) jest wymagać od sprzątaczki biegłej znajomości języka obcego, choć w przypadku pokojowej w hotelu jest to niewątpliwy atut. W ten oto sposób powstaje "siatka płac", która jest wypadkową oczekiwań pracodawcy i pracowników. W trakcie funkcjonowania firmy, pracownik ma szansę uzyskać nowe przydatne dla pracodawcy umiejętności, wykazać się itp. i uzyskać awans na lepsze (lepiej płatne) stanowisko. Poprzez kolejne szczeble może zajść wysoko i sam w przyszłości kreować politykę firmy jako członek zarządu.
"Wartościowanie" miało w zamierzeniach w cudowny sposób naprawić wszystkie bolączki administracji i uczynić z niej sprawne wydajne i nowoczesne przedsiębiorstwo, na miarę XXIII wieku! Podobną rolę miały w szkołach odegrać mundurki, w wymiarze sprawiedliwości - sądy 24-godzinne itp.
Sięgam pamięcią do idei "wartościowania", choć ta... no... a skleroza, trochę przeszkadza. Ktoś w KPRM poczytał parę książek o zarządzaniu (często przeterminowanych) zaczerpnął kilka wyrwanych z kontekstu pomysłów z zachodnich administracji, dowalił kilka patetycznych zwrotów i głupawych komentarzy (np. cytowany wyżej ten o średniej) i wyszło to co wyszło. Jakoś po zmianie ekipy nie było odważnego aby powiedzieć "STOP ten system jest oparty na błędnych założeniach". Turlano więc wózek bez sensu i ku dalszemu wku... społeczności - skarbowej zwłaszcza. Być może po pewnym czasie ktoś uznał, że "zawrtościowanie" skarbówki przyniesie bardzo pozytywne (choć doraźne!!!!) skutki w postaci jej dalszego rozbicia i skłócenia. Tym oto sposobem mamy to co mamy i zmian nie należy oczekiwać, a już na pewno nie przy tej ekipie (nie wiem jaka byłaby dobra).
Administracja w Polsce nie jest przygotowana do takich dzieł. Brak jej stabilności, profesjonalnych kadr (szczególnie na najwyższych szczeblach), jest zbyt obciążona układami rodzinnymi i koleżeńskimi itd. Kolejne ekipy dbają o to, aby profesjonalna administracja nie powstała. Ustawa o służbie cywilnej, już od czasów jej planowania, budziła takie emocje jak występ naszej reprezentacji na finałach MŚ. Kolejni politycy "poprawiali" system w ten sposób, aby jak najwięcej zawłaszczyć dla siebie. To co mamy obecnie jest karykaturą idei z początku lat 90-tych i pośmiewiskiem chyba wszystkich specjalistów od administracji na świecie.
Niestety nowy2000 masz rację pisząc "czy się stoi...". Zważ jednak, że gdyby do całego procesu podejść w 100% obiektywnie i uczciwe oraz odrzucić balast w postaci cioci ministra na stanowisku V-ce NUS-a, która ukończyła jedynie ... 62 lata, to efekt byłby ciekawy. Osoby lepiej przygotowane i pracowitsze, zajmowały by lepsze stanowiska z wyższą płacą. Totalne miernoty po okresie próbnym opuszczały by urząd, za pracę i naukę byłby zapewniony awans i coraz lepsza kasa.....
No tak ale ****oły wypisałem, sam się dziwię! Przecież tu chodzi wyłącznie o to kogo :sex: i z kim chodzi na :piwo: .