Teraz jest 04 wrz 2025, 11:18



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 22 ]  idź do strony:  1, 2  Następna strona
Świadectwa wiary 
Autor Treść postu
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Świadectwa wiary
Od pewnego czasu lubię czytać świadectwa ludzi nawróconych. One pomagają mi zbliżyć się do Pana Boga, wzmacniają we mnie wiarę i nadzieję na życie wieczne.
Są żywym dowodem na istnienie Pana Boga w Trójcy Jedynego, na Jego plan zbawienia ludzi.


W zeszłym tygodniu w dwóch wywiadach zwróciły moją uwagę pewne fragmenty.
Zacznę od wywiadu Roberta Mazurka z Tomaszem Kalitą (byłym rzecznikiem SLD) - Rzeczpospolita


"Jak zrobili panu operację mózgu, to zmienił pan poglądy?


(śmiech) Tak to może wyglądać. Oczywiście przyczyna jest inna – to wydarzenie było ciosem, uderzeniem, które przewartościowało we mnie niemal wszystko.


Wszystko, czyli co?


Stałem się człowiekiem religijnym, zmieniłem swoje myślenie, zupełnie inaczej podchodzę do życia, do świata. Wszystko przez pewne doświadczenie. Zjeżdżałem na pierwszą operację w swoim życiu. To było absolutnie przerażające, pierwszy raz w życiu byłem w szpitalu, a strasznie się ich bałem. No i operacja, potworny lęk. Jedyne, co mogłem zrobić, to się modlić bardzo gorliwie: „Ojcze nasz...". I nagle poczułem rękę. To był dotyk ciepłej dłoni na piersi i głos: „Nie martw się". To było coś niesamowitego, to mnie napełniło jakąś siłą i tak wjechałem na operację. Teraz...

Co teraz?


Nie chcę z tego robić jakiegoś wielkiego objawienia, inni ludzie na pewno mają większe prawa, by mówić o doświadczeniach duchowych. Nie chciałbym się lansować jako specjalista od mistyki czy czegoś...


Niech się pan przestanie krygować!


No właśnie, ma pan rację, muszę to powiedzieć! W końcu nie robię tego na chwałę swoją, lecz opowiadam, bo mam taka potrzebę... Nie, wróć: opowiadam o tym doświadczeniu, bo mam taki obowiązek. Muszę o tym opowiedzieć, bo jeżeli mi pomógł Bóg, to dlaczego mam nie mówić o tym innym?!


Był pan wcześniej osobą religijną?


W zasadzie nigdy nie miałem doświadczeń duchowych, żyłem bez tego, choć w domu było Pismo Święte, czytano je. Mój brat jest adwentystą, ojciec sympatyzował z nimi, na jego pogrzebie był pastor.

A pan?


Sam jestem ochrzczony, byłem u komunii, bierzmowany, ale nie miałem bliskich związków z Kościołem.


Jest pan katolikiem?


Chrześcijaninem w stu procentach i jestem z tego dumny. Z Kościołem mam pewne niepoukładane sprawy, nie mogę więc powiedzieć, że jestem w pełni katolikiem. Natomiast jestem owcą z owczarni, którą opisuje św. Jan Ewangelista: „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz". Modlę się własnymi słowami, bo nie jestem zbyt biegły w formułkach, nie mam książeczki do nabożeństwa. Proszę o miłosierdzie i o wybaczenie, modlę się o dar, o cud.


O zdrowie?


Tak, modlę się o zdrowie, bo wierzę, że jeżeli ktoś może mnie uzdrowić, to tylko Pan Bóg. Nie mam wątpliwości co do tego.

Wraca pan pamięcią do dnia, kiedy się to wszystko zaczęło?


To był ostatni dzień maja, jechałem samochodem z kolegą ze spotkania partyjnego w Katowicach. Nagle dostałem drgawek i koniec, więcej nie pamiętam. Ocknąłem się w szpitalu, na oddziale ratunkowym.


Co panu mówią?


Że miałem napad padaczki ze wszystkimi tego konsekwencjami i wysyłają mnie na rezonans magnetyczny. No i usłyszałem, że to nowotwór mózgu.


Na początku był szok?


Olbrzymi. Dowiaduje się pan o czymś, o czym ciągle słyszy, że to choroba najgorsza w świecie, kojarzy się z końcem, ze śmiercią. A ja bardzo nie lubię mówić o śmierci.


Strach?


Mnie to demobilizuje, a muszę ze wszystkich sił starać się wyjść z tego. Ja wiem, że niektórzy tego potrzebują, muszą uporządkować swoje sprawy, pożegnać się z bliskimi, ale mnie by to całkowicie zdemobilizowało. Byłem na sali z panami prognozującymi, który z nich wcześniej umrze i ile procent szans ma na przeżycie.


Panu tego nikt nigdy nie powiedział?


Nie, na szczęście nie. Ale nie chcę też powiedzieć, że od tego uciekam. Bo to jest pytanie, czym jest śmierć. Dla mnie śmierć to przejście do życia wiecznego, w które wierzę. Przecież cały sens wiary polega na tym, że jest nadzieja na życie wieczne. Jest we mnie wiara, że Jezus umarł na krzyżu, byśmy mieli życie wieczne.


A tu, na ziemi, co pana trzymało przy życiu?


Zacząłem się mobilizować. Miałem proste, drobne marzenia, by zabrać któregoś dnia psa i przejść z nim wzdłuż domu w kierunku słońca, w kierunku światła, jakiejś nadziei.

(...)
To niesamowite, że ma pan tyle siły. Dostrzega pan w tym doświadczeniu jakieś dobro?


Patrzę na to z pokorą, bo Pan Bóg ma plan zbawienia i jest w nim miejsce dla każdego z nas. To jak z przyjacielem, trzeba mu teraz zaufać, on nas poprowadzi, bo wie, jak ci pomóc, zna drogę.


Rozumiem, że pan nie rozpacza, ale pytałem o jakieś dobro...


Spotkało mnie mnóstwo dobra, to, że przewartościowałem swoje życie, też uznaję za dobro, ale nie będę udawał i powiem, że wolałbym mieć to samo, będąc zdrowym. Pytają mnie przyjaciele, czemu się nie wkurzam.


Czemu?


A co to da? To, co daje Bóg, trzeba przyjąć i iść dalej.


Jest coś, czego się pan o sobie dowiedział?


Tego, jak bardzo potrzebuję drugiej osoby. I to nie po to, by ktoś się mną zajął, opiekował, ale tego, jak ważny jest związek, bycie z kimś.


Przez lata żył pan w związku, więc...


Ale teraz dowiedziałem się, czym może być małżeństwo, że to zupełnie inny wymiar, bo czym innym jest partnerstwo, a czym innym małżeństwo! Dowiedziałem się, jak wspaniałe może być stworzenie rodziny.


I stąd decyzja o ślubie?


Tak, co prawda nie mamy ani pieniędzy, ani głowy do strojów czy organizowania wesela, ale chcemy nie tylko być razem, bo i tak jesteśmy, ale też zostać małżeństwem. Ja wiem, że to może zostać odebrane mylnie...


Niby jak?


Że jestem słaby, więc potrzebuję opieki, i stąd to wszystko. Oczywiście, Ania pomaga mi cały czas, ale ja nie potrzebuję służącej, choć wciąż mam kłopot z najprostszymi rzeczami, tylko żony, nie sprzątania po mnie, ale wsparcia. No i jeszcze ktoś może powiedzieć, że się boję o siebie, więc stąd małżeństwo. Nie. Ja się naprawdę dowiedziałem, jak ważne jest małżeństwo, rodzina, chciałbym mieć dzieci, coś po sobie zostawić...


(...)
"Po takim passusie czytelników nie zaszokuje pańska opowieść o radiu, którą już słyszałem.


A tak, rano w szpitalu słuchałem Radia Maryja. Mama kupiła mi radio, żebym mógł słuchać papieża Franciszka, kiedy był na Światowych Dniach Młodzieży, więc byłem na bieżąco. A kiedy budzisz się w szpitalu o trzeciej, czwartej rano zmęczony bólem i nie masz co ze sobą zrobić, to o tej porze zostają ci rozgłośnie nadające taką sobie muzykę i Radio Maryja. Zrozumiałem fenomen tego radia i naprawdę je doceniłem. Zwłaszcza o tej porze dzięki Radiu Maryja ludzie mogą kogoś posłuchać, mogą się wspólnie pomodlić, nie są sami, opuszczeni. To wielka rola ewangelizacyjna.


Takie słowa z pańskich ust...


Ja i tak miałem nie najgorzej, bo wiedziałem, że za dwie, trzy godziny w szpitalu zacznie się dzień, zajmą się mną, mam portale społecznościowe, przyjaciół, rodzinę, ktoś do mnie przyjdzie, ale przecież są ludzie uwięzieni w swoich domach i oni mają tylko Radio Maryja. I bardzo dobrze, że je mają".


http://www.rp.pl/Plus-Minus/309089945-R ... html#ap-21


12 wrz 2016, 06:44
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Drugi wywiad to wywiad Madaleny Rigamonti z Antonim Krauze, reżyserem - Dziennik Gazeta Prawna

(...)
"Cały czas mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi po prostu umrzeć. Wiem, co mówię, bo już raz umarłem i rozmawiam tu z panią jako w pewnym sensie upiór. W 1998 r. miałem zawał i umarłem. Znalazłem się po tamtej stronie. Okropny miałem żal do Pana Boga, że umarłem w takim momencie, kiedy miałem jeszcze tyle spraw do załatwienia, tyle zobowiązań. Córka urodziła dziecko, była na studiach, zięć na studiach, żona sama. I wtedy powiedziano mi, że oni sobie świetnie beze mnie dadzą radę, a moim problemem jest odpowiedzenie na pytanie, co zrobiłem w swoim życiu dobrego.

I co pan odpowiedział?

Wie pani, myślę, że nie byłem w ziemskiej rzeczywistości. Rozumiałem, co do mnie mówią, choć nie mówili słowami... Nie byłem kompletnie na takie pytanie przygotowany, do opowiedzenia raczej miałem moje podłe, pełne strasznych, złych występków życie, więc stałem zaskoczony. Widziałem drzwi, wiedziałem, że za tymi drzwiami jest miejsce, w którym bardzo chciałbym się znaleźć. Wiedziałem, że nie ma co zmyślać, szachrować. Przypomniałem sobie, że Krzysiek Kieślowski tuż przed swoją śmiercią zrobił mi karczemną awanturę, jak to możliwe, że nie pamiętam, jak to będąc u niego w Koczku na Mazurach, uratowałem jakiegoś małego chłopca, który tonął w pobliskiej rzeczce. Mówił mi, że może po to się urodziłem, żeby tego chłopca uratować. Powiedziałem więc im, że co prawda nie pamiętam, ale Krzysiek Kieślowski mówił, że uratowałem chłopca.

To byli oni?

Tak, liczba mnoga, choć jedność. Tak jak Trójca Przenajświętsza jest jednym Bogiem. Powiedziałem też, że jeśli Krzysiek gdzieś jest w pobliżu, to może to potwierdzi. I usłyszałem, że mam wracać. Nie zrobiono mi większej krzywdy w moim całym długim życiu. Kiedy tam byłem, nie miałem żadnego innego pragnienia, jak wleźć tam do środka, za te drzwi.

Teraz też pan ma takie pragnienie?

Bezustannie. Kiedy wróciłem do rzeczywistości, ocknąłem się, to przez dwa tygodnie, a może miesiąc nie mogłem pojąć, że składam się z ciała, że cała ta moja obudowa to ciało. Czułem, że to jakiś worek po kartoflach albo węglu. Uczyłem się na nowo żyć i teraz robię wrażenie, że żyję, że się poruszam. Minęło 18 lat, a ja każdy moment z tych 18 lat dokładnie pamiętam, klatka po klatce".

http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/974 ... -zdan.html


Ostatnio edytowano 12 wrz 2016, 06:58 przez Kuras1, łącznie edytowano 1 raz



12 wrz 2016, 06:55
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Pomoc przychodzi
Rozmowa Katarzyny Olubińskiej z Zygmuntem „Muńkiem” Staszczykiem, wokalistą zespołu T.Love (Rzeczpospolita, 31.10.2013)

Iść na roczny urlop, kiedy zespół jest u szczytu kariery, to i odważne, i ryzykowne jednocześnie. Czy było jakieś jedno wydarzenie, czy coś pan zawalił? Albo stało się coś, że powiedział pan sobie „stop"?

Lubię sobie czasami chodzić do kościoła i pamiętam taki wieczór, że siedziałem w tygodniu na mszy i przyszła na mnie taka mocna myśl, właściwie jakby ktoś mi to powiedział: idź teraz do domu i zdecyduj, że od stycznia robisz sobie roczny urlop.
Przyszedłem więc do domu i powiedziałem o tym żonie. Ona podeszła do tego z lekkim niepokojem - czy coś się stało. A później musiałem powiedzieć kolegom z zespołu. W tym samym czasie pojawiła się też druga myśl: stary, co ty będziesz teraz jakieś urlopy robił, przecież jak nie będziesz grał, nie będziesz taki rozpoznawalny, atrakcyjny dla kobiet i w ogóle, co ty głupi jesteś, po co ci ta przerwa?
(...)
Jestem wierzący i nie chcę się na ten temat rozwodzić, ale jestem przekonany, że ja sam nic nie mogę zaplanować. Nie ja jestem panem swojego losu. Oczywiście nie jestem bezwolny w tym wszystkim, bo dużo ode mnie zależy, natomiast ja już się tak bardzo nie obawiam o przyszłość.

Skąd w panu taka pewność, że jest siła wyższa, która kieruje pana życiem? Ma pan na to jakiś dowód?

Stuprocentowa pewność będzie po śmierci. Dzisiaj natomiast mam takie odczucie, że wokół mnie więcej dobra się dzieje i otoczenie się zmienia, łącznie z zespołem i najbliższą rodziną. Pewność polega na tym, że po raz pierwszy czuję w spokoju siłę. We mnie jest dużo bardziej rzeczy w porządku.

Zauważam więcej zwykłych rzeczy, które mnie cieszą. Wzrosła moja ciekawość innymi ludźmi. Wzrosła moja świadomość, że wspierając się nawzajem tworzymy siłę, taką samą jak w słowach: przekażmy sobie znak pokoju.
Nie jestem nawiedzony, nie dostałem nagle pigułek szczęścia, ale prawda jest taka, że dawniej byłem kłębkiem strachu, a teraz nie mam w sobie ani strachu, ani agresji, tylko spokój. I to jest fajne.

Pierwszy raz słyszę, żeby urlop tak bardzo kogoś zmienił.

Tu nie chodzi o urlop, tylko o to, że jak chcesz się wsłuchać w siebie i porozmawiać z siłą wyższą, to musisz mieć ciszę i czas, bo jak człowiek żyje w zamęcie i w szybkości, to o to trudno.
Zamęt, kariera, pozycja, pieniądze – to znam doskonale. Pochodzę z rodziny robotniczej. Rodzice są ze mnie dumni, do dziś im pomagam i to wszystko jest fajne, ale mówię o zamęcie innego typu. Dążenie do pozycji, podbijanie ego, zajmowanie miejsca w rankingach - to łączy się z zamętem.
I ten zamęt ma złą energię. W zamęcie nie ma spokoju. Urlop był po to, żeby się wsłuchać w siebie, zrozumieć siebie, poszukać odpowiedzi na ważne pytania, spróbować żyć innym rytmem, zobaczyć jakie to daje rezultaty.

Czyli jak trwoga, to do Boga. Czy przeżył pan jakąś tragedię, że nagle zaczął pan tak poważnie traktować wiarę?

Byłem w kilku współuzależnieniach. Nałóg ma jeden i ten sam mechanizm, czy to jest kobieta, hazard, pornografia, alkohol, czy narkotyki. U mnie to szło kilkutorowo i generalnie nie mogłem złapać wolności, a chciałem wszystkich nasycić.

Było mi z moim życiem źle, cztery lata temu myślałem o samobójstwie. Przyglądałem się ostrym przedmiotom. Czułem działanie złych mocy. Nie radziłem sobie z tym i być może to była właśnie ta trwoga, o której wspominasz. O tym właśnie jest nasza piosenka „Lucy phere" - o pozornym zbliżeniu się do rzeczy dobrych, a takim wymanewrowaniu, przez tego przeciwnika naszego, że budzisz się z ręką w nocniku, że dochodzisz do ściany.

„Lucy phere" czyli Lucyfer?

Tak, poczułem go. To nie były, mówiąc delikatnie, fajne emocje. Męczyłem się. Myśli samobójcze, bardzo niskie poczucie własnej wartości, przekonanie że jestem do niczego i najlepiej z tym wszystkim skończyć.

Na szczęście jestem z Częstochowy, chodziłem z babcią na Jasną Górę, więc nigdy nie odszedłem od katolicyzmu. Byłem, jak wielu chłopców, wychowany w wierze katolickiej, choć oczywiście to kompletnie olewałem. Show-biznes przynosi wiele pokus i skorzystałem z nich wszystkich. To w ogóle bardzo niebezpieczna praca.

Dzisiaj jest już pan wolny od tych wszystkich nałogów?

Zupełnie nie, ale to takie jest już takie malutkie we mnie.
Nie ma we mnie również agresji wobec ateistów, ale zastanawiam się, czemu ludzie niewierzący mają tyle agresji do katolików. I dlaczego stereotypowo myślą? Oczywiście, jest wiele Diabła nawet w Kościele, ale prawda jest taka, że jak jesteś wierzący, od razu zrobią z ciebie debila.
To łatwo powiedzieć: katolicyzm to ciemnogród. A ja mówię: Boże kochany, nawet taka prosta wiejska wiara to przecież jest coś, za co tu ludzi atakować?

Ja na przykład nie odnajduję ciemnoty w Biblii. Uważam, że jest to księga współczesna, trudna na maksa, ale jak czytam w Psalmach o takim Dawidzie, który był przecież niezłym rozrabiaką i hulaką, to to są przecież rzeczy całkowicie współczesne.
Generalnie nic się nie zmieniło od tamtych czasów. Dobro i zło istnieje. Bóg i diabeł istnieją. Mam wielu kumpli ateistów, znam też ultrakatolików z zawężonymi horyzontami, ale podstawa to się nie atakować.

Nie widzę powodu, dla którego miałbym się wstydzić swojej wiary i nie widzę dysonansu, że mój zespól nie gra rocka chrześcijańskiego, ale staramy się dawać coś pozytywnego ze sceny. Dalajlama powiedział, żeby trzymać się swoich korzeni, więc ja się trzymam swoich.
Mówiąc krótko - w Kościele poczułem miłość i wsparcie. Wiara to dla mnie realne uczucie miłości, troski i wsparcia. Namacalnie to poczułem.

Namacalnie poczuł pan Boga? Pamięta pan konkretny moment?

W tym roku w Medjugorie się coś takiego zdarzyło...

Do Medjugorie 30 mln ludzi z całego świata co roku, bo na własne oczy chcą zobaczyć cud. Czy pan coś takiego widział?

Wydaje mi się, że to jedno z najważniejszych miejsc na świecie, że tam Matka Boża robi to, co chce. Najwyższe autorytety badają różne zjawiska, do których nie ma postaw, żeby się działy i nie znajdują odpowiedzi. Mnie się też coś niewyjaśnionego przydarzyło.
Pyta pani o namacalne dowody. Ja nie pojechałem tam szukać dowodów, ani sensacji i to co tam przeżyłem to jest coś bardzo osobistego. Nie chcę o tym opowiadać w gazecie, ale zdradzę tyle, że poczułem tam miłość, ogromną miłość. Poryczałem się, chociaż msza była po włosku, a ja po włosku znam 15 słów i moja żona też ryczała, a nikt się na żadne ryczenie nie umawiał.

Wiele rzeczy się tam zmieniło. Wcześniej się śmiałem z różańca, że to jakiś zabobon, a teraz jestem pierwszy do różańca. Zmienił się też mój stosunek do kobiet.
Każdemu polecam Medjugorie. Jest to przepiękne, niezwykle miejsce wielkiego ducha i nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Polecam każdemu, niezależnie od światopoglądu.

No patrzcie, miałem nie mówić o tym, a jednak mówię... Wyobrażam sobie taką scenę: bierze jakiś facet w weekend do ręki „Rzeczpospolitą", a tu nagle Muniek o Bogu... Dla normalnego człowieka to wszystko musi brzmieć dziwnie. Nie to, że ja się boję, co teraz ludzie powiedzą, ale bym wolał czynami, a nie słowami o tym wszystkim świadczyć. Mam świadomość, że jestem jeszcze słabiutki.
Jakby to mówił Karol Wojtyła, to ja rozumiem, ale w moich ustach to może brzmieć dziwnie, bo ja przecież nie jestem perfekcyjny i daleko mi do tego.

To co by powiedział pan temu facetowi, który w weekend przy kawie sięga po gazetę i czyta ten fragment o Bogu z lekkim niedowierzaniem. I myśli sobie: po co ten Muniek o tej wierze tyle gada?

Proszę mi uwierzyć, bardzo mi trudno o tym wszystkim mówić. Mam świadomość, że dla wielu mogę być niewiarygodny. Poza tym wciąż we mnie dużo jest hedonizmu i daleko mi do ascety. Wciąż karnawał walczy we mnie z postem. Temu facetowi chciałbym jednak powiedzieć, że wiara to miłość do drugiego człowieka, spokój i wolność od oceniania i osądzania. Wiem, że jeszcze będzie trudno bo taka walka trwa całe życie aż do śmierci. Można być nie raz, a sześć razy w Medjugorie, a ten Zły i tak będzie kombinował, bo zna nas dobrze, bo to trwa od dwóch tysięcy lat. Wiadomo, co człowiek wyprawiał, co Kościół wyprawiał i wiadomo jak często zły duch pchał nas do różnych złych czynów.

Nic na siłę. Nie można nikogo ciągnąć do Kościoła, ani nikomu na siłę wmuszać wiary. To jest łaska. Mi to daje same dobre rzeczy i czuję się zawsze wysłuchany. Oczywiście Duch Święty to nie chłopiec na posyłki i niektóre rzeczy rozumiemy dopiero po czasie. Jedno wiem: niewybaczenie, zawiść, zazdrość, brak miłosierdzia i trzymanie tych wszystkich złych emocji w sobie - to nas toczy.
Wiem, że niektórzy pomyślą teraz, że jestem nawiedzony, co to za zabobony, krzyżyki i o co mi chodzi. A ja powiem, że tam samo dobro mieszka i to nie takie dobro, jak w bajeczkach. I każdy może je mieć za darmo, nawet najgorszy morderca. Każdy ma szansę, każdy może spróbować.
Jeśli teraz czyta to ktoś, kto nigdy nie był w kościele, ktoś kto nie wierzy, to polecam, żeby poszedł do kościoła i powiedział Bogu o swych problemach. Ja ze swojego doświadczenia mogę się założyć, że będzie się działo. Pomoc przychodzi. I to bym powiedział temu facetowi.

http://www.rp.pl/artykul/1061448-Pomoc-przychodzi.html


Ostatnio edytowano 14 wrz 2016, 06:28 przez Kuras1, łącznie edytowano 1 raz



14 wrz 2016, 06:27
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Czy ktoś, kto zabił między 40 a 60 tysięcy dzieci może się nawrócić i liczyć na Boże Miłosierdzie?
Może.
Dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych, co zostało utrwalone dla wierzących i dla niewierzących w Słowie Bożym:
"u Boga wszystko jest możliwe" (Mk 10, 27)
"Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego" (Łk 1, 37)


Wyznania abortera

Stojan Adašević zapamiętał ten dzień na całe życie. Był studentem medycyny i w pokoju lekarskim porządkował kartoteki. Siedział w kącie nad papierami, a w pomieszczeniu zaczęli zbierać się ginekolodzy. Nie zwracając uwagi na przycupniętego z boku studenta, opowiadali o różnych przypadkach ze swej praktyki.

Doktor Rado Ignatović wspominał pewną ciężarną pacjentkę, która przyszła, by usunąć swoje dziecko. Aborcja się nie udała, bo ginekolog nie potrafił podwinąć szyjki macicy. Gdy lekarze zaczęli opowiadać o dalszych losach kobiety, przysłuchujący się im Stojan zdrętwiał. Nagle zrozumiał, że dentystka z pobliskiej przychodni, o której rozmawiają mężczyźni, to jego matka. „Ona już nie żyje, ale ciekawe, co się stało z jej dzieckiem, które chciała usunąć?” – zapytał jeden z ginekologów.

Stojan nie wytrzymał: „To ja jestem tym dzieckiem” – powiedział, wstając. W pokoju zapadła cisza, a po chwili lekarze jeden po drugim zaczęli wychodzić. Wiele razy przez następne lata doktor Adašević będzie wracał myślami do tamtego wydarzenia. Zrozumiał jasno: żyje tylko dlatego, że lekarz spartaczył aborcję. On sam nigdy by takiej fuszerki nie odstawił. Nieraz trafiały do niego kobiety, którym nie można było podwinąć szyjki macicy, ale zawsze dawał sobie radę z tym problemem. Był w końcu najlepszym aborterem w Belgradzie. Szybko prześcignął w tym fachu swojego mistrza, doktora Ignatovicia, którego niekompetencji zawdzięczał życie. „Tajemnica sukcesu tkwi w tym, by wytrenować dłoń częstymi zabiegami” – mówi, cytując po niemiecku przysłowie „Übung macht den Meister” (ćwiczenie czyni mistrza). Wierny tej maksymie wykonywał dziennie po dwadzieścia – trzydzieści aborcji. Jego rekord dnia wynosił trzydzieści pięć. Dziś ma problem, by określić, ile aborcji przeprowadził w ciągu dwudziestu sześciu lat praktykowania. Proponuje wypośrodkować pomiędzy 48.000 a 62.000. Przez wiele lat był przekonany, że aborcja – jak uczono na wydziałach lekarskich i pisano w podręcznikach – jest zabiegiem chirurgicznym podobnym do wycięcia ślepej kiszki. Różnica polega tylko na usunięciu innego organu z ciała kobiety – raz jest to kawałek jelita, innym razem tkanka ciążowa. Wątpliwości zaczęły się pojawiać w latach osiemdziesiątych, kiedy to do jugosłowiańskich szpitali sprowadzono ultrasonografy. Wtedy na ekranie urządzenia Adašević po raz pierwszy zobaczył to, co do tej pory było dla niego niewidoczne – wnętrze kobiecego łona i żywe dziecko, ssące palec, ruszające nogami i rękoma. Zazwyczaj chwilę potem kawałki tego dziecka leżały obok niego na stole.
„Patrzyłem, ale nie widziałem” – wspomina dziś. „Wszystko się zmieniło, od kiedy zaczęły nawiedzać mnie sny”.

Sen doktora Adaševicia

Właściwie był to jeden sen, ale powtarzał się każdej nocy, dzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc.
Śniło mu się otóż, że idzie po rozświetlonej słońcem łące; wokół pełno pięknych kwiatów, latają kolorowe motyle, jest ciepło i przyjemnie, jego jednak dręczy jakieś niepokojące uczucie. W pewnym momencie łąka zapełnia się dziećmi, które biegają, grają w piłkę, śmieją się. Są w różnym wieku, od trzech – czterech lat do około dwudziestu. Wszystkie są niezwykle piękne. Twarze jednego chłopca i dwóch dziewczynek wydają mu się dziwnie znajome, ale nie może sobie przypomnieć, skąd je zna. Próbuje rozmawiać z dziećmi, a wtedy one, dostrzegając go, zaczynają w przerażeniu uciekać i krzyczeć. Wszystkiemu zaś przygląda się człowiek w czarnym ubraniu, przypominającym habit mnicha. Nie mówi nic, tylko patrzy przenikliwie. Każdej nocy Adašević budził się przerażony i do rana nie mógł zasnąć. Nie pomagały zioła ani środki nasenne. Pewnej nocy we śnie, całkowicie wyprowadzony z równowagi, zaczął gonić uciekające dzieci. Udało mu się złapać jedno dziecko, a wtedy ono zaczęło przeraźliwie krzyczeć: „Ratunku! Morderca! Ratujcie mnie od mordercy!”. W tym momencie ubrany na czarno człowiek niczym orzeł sfrunął w kierunku Adaševicia, wyrwał mu dziecko z rąk i uciekł. Doktor obudził się, serce waliło mu jak młot. W pokoju było zimno, a on był cały rozgrzany i spocony. Rano postanowił pójść do psychiatry. Ponieważ nie było wolnych terminów, więc zapisał się na dzień późniejszy. Gdy nadeszła noc, zdecydował, że we śnie podejdzie do „czarnego człowieka” i zapyta go, kim jest. Tak też zrobił. Zagadnięty nieznajomy odpowiedział mu: „Moje imię i tak ci nic nie powie”. Kiedy jednak doktor upierał się, tamten odpowiedział: „Nazywają mnie Tomaszem z Akwinu”.

Jego imię rzeczywiście nic nie mówiło Adaševiciowi. Słyszał je po raz pierwszy. Człowiek w czerni kontynuował: „A dlaczego nie zapytasz, kim są te dzieci? Nie poznajesz ich?”. Kiedy lekarz zaprzeczył, Tomasz odpowiedział: „Nieprawda. One ciebie znają bardzo dobrze. To są dzieci, które ty zabiłeś podczas aborcji”. „Jak to?” – Adašević nie ukrywał zdziwienia. „Przecież one są duże, a ja nigdy nie zabijałem narodzonych dzieci”. „To nie wiesz, że tu, w eschatonie, po drugiej stronie, wszystkie dzieci rosną?” – zapytał Tomasz.

Doktor nie dawał za wygraną: „Przecież nie zabiłem dwudziestoletniego człowieka”. Tomasz odpowiedział: „Zabiłeś go dwadzieścia lat temu, kiedy miał trzy miesiące”. I wtedy nagle Adašević przypomniał sobie, do kogo jest podobny ten dwudziestoletni chłopak i te dwie dziewczynki – do jego bardzo dobrych znajomych, którym przed laty robił aborcje. Chłopiec wyglądał tak, jak w wieku dwudziestu lat jego ojciec, bliski przyjaciel Adaševicia, którego żonie zrobił aborcję właśnie dwadzieścia lat temu. W twarzach dziewczynek doktor rozpoznał rysy ich matek, z których jedna była zresztą jego kuzynką.
Kiedy się obudził, postanowił, że nigdy w życiu nie dokona aborcji.

Trzymałem w ręku bijące serce

W szpitalu czekał na niego kuzyn ze swoją dziewczyną. Mieli u niego umówiony termin aborcji. Ona była w czwartym miesiącu ciąży i chciała usunąć swoje dziewiąte z kolei dziecko. Adašević odmówił, jednak kuzyn namawiał go tak długo i namolnie, że w końcu ustąpił: „No dobrze, ostatni raz w życiu”. Na ekranie ultrasonografu widział wyraźnie profil dziecka i ssanie palca. Rozszerzył macicę, włożył kleszcze, chwycił nimi coś i wyciągnął. Spojrzał i zobaczył, że trzyma w nich małą rączkę. Położył rączkę na stół, ale w taki sposób, że nerw z oderwanego ramienia trafił na miejsce, gdzie była rozlana plama jodu. I rączka nagle sama zaczęła się ruszać. Stojąca obok pielęgniarka aż krzyknęła: „Zupełnie jak nogi żaby na zajęciach z fizjologii!”. Doktor wzdrygnął się, ale nie przerwał aborcji. Znów włożył kleszcze do macicy, chwycił coś i wyciągnął. Tym razem była to mała nóżka. Zdążył tylko pomyśleć: „Byle nie położyć jej na tej plamie alkoholu” – gdy w tym momencie druga pielęgniarka, stojąca za jego plecami, upuściła na podłogę przybornik z instrumentami chirurgicznymi. Rozległ się huk, doktor aż podskoczył, puścił uchwyt kleszczy i nóżka upadła tuż obok rączki. I też zaczęła się ruszać.

Cały personel pierwszy raz widział coś takiego: ruszające się kończyny na stole. Adašević postanowił wszystko, co zostało w macicy, zmielić na miazgę i wyciągnąć już bezkształtną masę. Tak też zrobił. Zaczął mielić, miażdżyć, kruszyć. Kiedy wyciągnął kleszcze, przekonany, że zobaczy miazgę mięsa, ujrzał... ludzkie serce. Serce jeszcze pulsowało, coraz wolniej i wolniej, aż w końcu przestało bić. Wtedy zrozumiał, że zabił człowieka. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Nie pamiętał, ile czasu to trwało. Nagle poczuł szarpanie za ramię i usłyszał przerażony głos pielęgniarki: „Doktorze Adašević! Doktorze Adašević!”. Okazało się, że pacjentka się wykrwawia. Po raz pierwszy od dawna doktor zaczął gorąco modlić się do Boga: „Panie Boże! Ratuj nie mnie, ale tę kobietę”. Kiedy w macicy zostają duże resztki płodu, to żeby ją dobrze wyczyścić do końca, potrzeba co najmniej dziesięciu minut. Tymczasem doktorowi udało się to za dwoma wprowadzeniami instrumentu do pochwy. Gdy zdjął rękawice, wiedział, że tym razem nigdy w życiu nie zrobi już aborcji.

Wiadro jako narzędzie aborcyjne

Kiedy oznajmił swoją decyzję ordynatorowi, wywołało to zdziwienie. Jeszcze się bowiem nie zdarzyło, by w belgradzkim szpitalu jakiś ginekolog odmówił wykonywania aborcji. Zaczęto wywierać na niego presję, by zmienił zdanie. Zmniejszono mu o połowę wypłatę w szpitalu, córkę wyrzucono z pracy, syna oblano na egzaminach wstępnych na studia. Atakowano go w prasie i w telewizji. Pisano, że socjalistyczne państwo dało mu wykształcenie, by mógł wykonywać aborcje, a on uprawia sabotaż przeciwko państwu. Po dwóch latach takiej nagonki był na skraju wyczerpania nerwowego. Postanowił, że następnego dnia zgłosi się do ordynatora i poprosi o przydział aborcji. W nocy przyśnił mu się jednak Tomasz, który poklepał go po ramieniu i powiedział: „Jesteś moim dobrym przyjacielem. Walcz dalej”. Nazajutrz rano doktor nie poszedł do ordynatora. Postanowił walczyć.
Zaangażował się w ruch obrony życia nienarodzonych. Objeżdżał Serbię z wykładami i prelekcjami na temat aborcji. Dwukrotnie w jugosłowiańskiej telewizji udało mu się pokazać film Bernarda Nathansona "Niemy krzyk", pokazujący przerwanie ciąży na ekranie ultrasonografu. Dzięki jego inicjatywie na początku lat dziewięćdziesiątych parlament jugosłowiański przegłosował ustawę o ochronie życia nienarodzonych. Trafiła ona do prezydenta Slobodana Miloševicia, który jednak jej nie podpisał. Później zaczęła się wojna i do ustawy nikt nie miał już głowy.

Gdy mowa o wojnie, Adašević zamyśla się: „Jak inaczej wyjaśnić tę rzeź, która miała miejsce tu, na Bałkanach, jak nie odejściem ludzi od Boga i brakiem szacunku dla ludzkiego życia?”. Żeby nie być gołosłownym, opowiada o spotykanej w Serbii praktyce: „Ponieważ nasze prawo przewiduje, że życie dziecka jest pod ochroną dopiero od zaczerpnięcia pierwszego łyku powietrza, czyli od chwili wydania pierwszego krzyku, legalne jest dokonywanie aborcji w siódmym, ósmym, a nawet dziewiątym miesiącu ciąży. Słowo „aborcja” nie jest tu nawet na miejscu, ponieważ tak naprawdę wywołuje się wczesny poród. Obok fotela ginekologicznego stoi wiadro z wodą i zanim dziecko zdąży krzyknąć, zatyka mu się usta i wkłada pod wodę. Oficjalnie jest to aborcja i wszystko odbywa się zgodnie z prawem – dziecko przecież nie zaczerpnęło powietrza”… Adašević cytuje Matkę Teresę z Kalkuty: „Jeżeli matka może zabić własne dziecko, co może powstrzymać ciebie i mnie od zabijania się nawzajem?”. Dziś w Serbii większość aborcji przeprowadzana jest w prywatnych klinikach, które nie podają do wiadomości informacji o liczbie usuniętych ciąży. Według obliczeń Adaševicia na dwadzieścia pięć poczęć przypada zaledwie jedno żywe urodzenie. Dwadzieścia cztery istnienia zostają unicestwione. „Trudno też mówić o statystykach, ponieważ zabijaniem dzieci w łonach matek jest także używanie niektórych środków, takich jak spirale czy pigułki RU 486, które oficjalnie klasyfikowane są jako środki antykoncepcyjne. Starcy z Góry Atos, z którymi rozmawiałem, dzielą antykoncepcję na grzeszną i satanistyczną. Grzeszna to ta, która nie dopuszcza do połączenia się plemnika z komórką jajową. Satanistyczna natomiast to ta, która zabija poczęte już dziecko. To właśnie powodują spirale i takie pigułki wczesnoporonne, jak RU 486. Spirala działa jak miecz, który odcina małą istotę ludzką od źródła pożywienia w macicy. To straszna śmierć. Człowiek umiera z głodu w pomieszczeniu pełnym jedzenia” – mówi doktor. (…)

„To jest prawdziwa wojna narodzonych z nienarodzonymi. W tej wojnie wielokrotnie zmieniałem front. Najpierw jako nienarodzony byłem skazany na śmierć, potem sam zabijałem nienarodzonych, teraz zaś staram się ich bronić. Zacząłem się też interesować życiem Tomasza z Akwinu, o którym nie miałem do tej pory pojęcia. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego widziałem właśnie jego, a nie innych świętych, tym bardziej że jest to święty katolicki, a ja jestem prawosławny. Żeby to wyjaśnić, zacząłem studiować nauki Tomasza. I co się okazało? Znalazłem jego pisma, w których utrzymywał on, że życie ludzkie zaczyna się 40 dni po zapłodnieniu w przypadku płodu męskiego oraz 80 dni po zapłodnieniu w przypadku płodu żeńskiego. A kim jest dziecko przez pierwsze dni po poczęciu? Nikim? Myślę, że to, co Tomasz napisał, nie daje mu spokoju w eschatonie. Chociaż trzeba powiedzieć, że przejął on to twierdzenie od Arystotelesa. Arystoteles był wówczas wielkim autorytetem, Tomasz zasugerował się jego twierdzeniami i popełnił błąd. Wiele czasu minęło, zanim pojąłem, że dziecko w łonie matki jest żywym człowiekiem, że jest żywym człowiekiem nie od momentu, kiedy zaczerpnie pierwszy haust powietrza, jak nas uczyli nasi komunistyczni profesorowie, ale od chwili, gdy pojawi się ludzki embrion, czyli od momentu połączenia się plemnika z komórką jajową”.

Grzegorz Górny

http://www.traditia.fora.pl/bracia-w-wi ... ,2499.html
http://echomatkibozejniepokalaniepoczet ... ortera.pdf


15 wrz 2016, 09:08
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Jak On patrzył!
"Jak On patrzył!"
Marcin Jakimowicz, "Gość Niedzielny" nr 13 z 2013 r.

– Nie zgadzam się! Ja, słynny aktor, mam grać taki epizodzik? Czy mogłem przypuszczać, że zakocham się w Jezusie od pierwszego wejrzenia? Że ta rola zmieni życie takiego hulaki jak ja? – opowiada Pietro Sarubbi, odtwórca roli Barabasza w „Pasji”.


Mel Gibson rozmawiał ze mną dwukrotnie – mówi Pietro Sarubbi. Proponował rolę Barabasza. Za każdym razem odmawiałem. Śmiechu warte. Taki epizod? Ja, wielki, ważny, włoski aktor miałbym grać tak małą rolę? I w dodatku nie pisnąć na planie filmowym ani słówka? „Nie! Chcę być świętym Piotrem!” – przekonywałem amerykańskiego reżysera. Kłóciliśmy się przez godzinę. „Będziesz Barabaszem” – odpowiedział Mel – potrzebuję twojego wielkiego gniewu na tę rolę. I zostałem Barabaszem. Kto by się spodziewał, że ta niewielka rola diametralnie zmieni życie takiego hulaki i egoisty jak ja?

Epizodzik

On ma taki styl. Zanim Pan Bóg zacznie wielką przygodę, zazwyczaj rozpoczyna od epizodów. Od stajni w Betlejem, imprezy w Kanie Galilejskiej… – Małą scenę z Barabaszem kręciliśmy trzy tygodnie. Normalnie film nagrywa się od 6 do 8 tygodni. Zdjęcia filmowe do „Pasji” trwały aż rok. U mnie wszystko zaczęło się od jednego spojrzenia – opowiada Pietro Sarubbi. Rozmawiamy w Łodzi, dokąd aktor przyleciał, by spotkać się z polską młodzieżą. – Jak się rozpoczęło moje nawrócenie? Dwóch aktorów popatrzyło na siebie. Pietro Sarubbi spojrzał na Jima Caviezela. Co się stało? Nie wiem! Wróciłem do hotelu i złapałem się za głowę: „Co się stało?”. Przymykałem oczy i widziałem nieustannie oczy Jezusa, które zadawały mi pytanie. Nie rozumiałem tego pytania. Nie, to nie mogło być spojrzenie aktora. Znam Caviezela od dawna, patrzyłem na niego wiele razy. Tym razem w jego oczach musiały zalśnić oczy samego Jezusa. On w tym momencie był Jezusem. Nie, nie dlatego, że na czas zdjęć rzucił palenie i picie. (śmiech) Był Jezusem! Oczekiwałem, że zobaczę przerażone oczy zdesperowanego człowieka, który idzie na śmierć. Myślałem, że spojrzę w twarz osoby wściekłej na mnie i pomstującej na niesprawiedliwość tego świata. Spotkałem spojrzenie pełne miłości. W tym spojrzeniu nie było niepokoju. Ta scena miała trwać kilka sekund, a ja patrzyłem w te spokojne, umęczone oczy ponad minutę. I, o dziwo, nikomu z ekipy filmowej to nie przeszkadzało! Gdy spuściłem wzrok, Mel Gibson krzyknął: „To jest to! O to mi chodziło!”.

Kochanie, chcesz dinozaura?

– Wróciłem do domu. Po skończonej pracy na planie filmu przyjechałem do Mediolanu. Wróciłem do dawnych przyzwyczajeń. Coś we mnie pękło. Mnóstwo pytań rozsadzało mi mózg, a ja nie potrafiłem tych pytań stłumić. Ruszyłem na głębię. To spojrzenie nie dawało mi spokoju. Uruchomiło we mnie jakiś gigantyczny lęk. Nie potrafiłem sobie z nim poradzić. Komu mam o tym opowiedzieć? Mamie? Żonie? Mam świadomość, że jako facet muszę dawać rodzinie poczucie bezpieczeństwa. Przecież we Włoszech mawiamy: „Kochanie, jeśli chcesz, zabiję dinozaura i przyniosę ci na talerzu”. Więc udawałem, że poluję na tego dinozaura, ale cały chodziłem. Czułem się nieprawdopodobnie samotny. Zdałem sobie sprawę, że choć mam wielu przyjaciół i znajomych, nie mam nikogo, komu mógłbym powiedzieć o czymś tak ogromnie ważnym i głębokim jak to, co przeżywam. Dopadły mnie jakieś irracjonalne lęki. Bałem się spać, bałem się ciemności. To spojrzenie wracało. Nie było w nim żadnych wyrzutów. Cienia oskarżenia. Łagodny, spokojny, gotowy na śmierć wzrok. W końcu skapitulowałem…

Czy te oczy mogą kłamać?

Powiedzmy sobie szczerze: mamy pretensje do tłumu. O to, że uwolnił jakiegoś zbrodniarza, a Jezusa wydał na śmierć. – Ale przecież to samo czynimy każdego dnia! Uwalniamy Barabasza, a Jezusa wysyłamy na śmierć – zapala się Sarubbi. – Gdy dwa miesiące temu w Nigerii zabito dwóch misjonarzy, Benedykt XVI powiedział: „Także dzisiaj, po dwóch tysiącach lat, chrześcijanie pozwolili na to, aby zabito Jezusa”. Pamiętam świetnie mocną scenę, która niestety nie weszła do filmu. Tłum krzyczy: „Barabasza! Uwolnij Barabasza!”. I Barabasz schodzi pomiędzy ludzi. Szczęśliwy, wolny, krzyczy z radości. I nagle ten tłum się rozstępuje, a ludzie cofają się w przerażeniu. Tak jakby nagle się ocknęli, obudzili. I chcieli krzyknąć: „Boże, co myśmy zrobili?”. A potem rzucają się na Barabasza z pięściami… – Gdy zszedłem z planu filmowego – kontynuuje Sarubbi – byłem Barabaszem. Zagniewanym, głupim, krzyczącym. Bardzo dalekim od tego, kim teraz jestem. Jezus uspokoił moje serce. Całe życie włóczyłem się po świecie: trzy lata w Indiach, rok w Tybecie. Byłem globtroterem – wysokie góry, piesze wędrówki po pustyniach… Nosiło mnie, byłem niespokojnym duchem. Dopiero w Jezusie znalazłem odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Po powrocie przez jakiś czas nie mogłem obciąć włosów (broda była sztuczna), bo a nuż trzeba będzie dokręcić jeszcze jeden kawałek? Wróciłem do domu, a mój mały synek (mam pięcioro dzieci) patrzył na mnie i płakał. Był przerażony! – Życiowe meandry uczyniły mnie cynicznym i rozczarowanym. A dziś? Jestem bardzo szczęśliwy. Jestem w Kościele, zawarłem sakramentalny związek małżeński, ochrzciłem swoje dzieci, mogę codziennie przystępować do Komunii św. Tylko Pan Bóg mógł sprawić, że stary człowiek rodzi się na nowo! – dzieli się aktor. – Spojrzenie Jezusa rezonowało we mnie. „A może zdecydujemy się wreszcie na ślub kościelny?” – zacząłem myśleć. „Nie… – miałem wątpliwości – Maria na pewno nie będzie chciała żadnego ślubu. Jesteśmy razem od piętnastu lat i nigdy mnie o to nie prosiła. Sam byłem przeciwny małżeństwu”. A jednak… Do końca życia zapamiętam dzień naszego ślubu. Przechodzę dookoła ołtarza i widzę moje dzieciaki ustawione rzędem w swoich pięknych strojach. I nagle wybucham płaczem, a jest to tak zaraźliwe, że po chwili płacze już połowa gości. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do kościoła, mógłby pomyśleć, że uczestniczy w jakimś dziwnym pogrzebie.

Ryczeliśmy jak bobry

Pierwsza projekcja „Pasji”? Pietro Sarubbi: – Kończą się napisy, sala rozjaśnia się, ale nikt nie wstaje, panuje milczenie. Po chwili niektórzy odbierają płaszcze i w ciszy, jakby wychodząc ze szczególnie poruszającego nabożeństwa, kierują się do wyjścia. Wzruszenie paraliżuje mnie, unikam wzroku wielu osób, szukając jedynie oczu moich przyjaciół, towarzyszy tej przygody. Odnajdujemy się i zatrzymujemy w trzy-, czteroosobowych grupkach. Spotykam Lucę Lionello, rewelacyjnego odtwórcę Judasza, oraz Giovanniego Capalbo, aktora z Lucany, grającego ocalonego Longina. Spoglądamy sobie w oczy. Nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć. Ściskamy się mocno, jak bracia, którzy odnaleźli się po jakiejś tragedii, jeszcze pełni lęku o bezpieczeństwo pozostałych. Przyciskam ich mocno do siebie i zaczynam płakać, wyzwalającym płaczem ulgi… – Świat obiegły newsy, że Mel Gibson po nakręceniu filmu posypał się, wpadł po uszy w grzech. Czy się tym gorszę? Absolutnie nie! – mówi Sarubbi. – Trzeba znać Gibsona. Gdybym ja wpadł w narkotyki i alkohol, pobiegłbym z tym do przyjaciół. Mel nie ma przyjaciół. Opowiadał mi: „Był czas, gdy co druga osoba chciała być moim przyjacielem, co druga kobieta kochanką, wszyscy chcieli mnie czymś obdarować. Zagubiłem się. Miałem wszystko i… nie miałem żadnych pragnień! Nie tęskniłem już kompletnie za niczym. Żyłem w klatce ze złota. Wiedziałem, że ludzi nie interesowała moja osoba, ale sława i pieniądze” – opowiadał rozżalony. Wpadł w grzech, głęboką depresję. I – jak sam wspominał – pomysł na „Pasję” zaczął kiełkować w jego głowie właśnie w tym koszmarnym czasie. To był film zrobiony przez Ducha Świętego. Nie mam wątpliwości. Bóg posłużył się, jak zwykle, nami – słabeuszami, grzesznikami. Byliśmy tylko narzędziami. On zawsze wybiera grzeszników! Przy drzwiach do baptysterium w katedrze w Modenie stoją dwa posągi: Judasza i św. Piotra. Dwóch wielkich grzeszników. Piotr jest grzesznikiem: trzy razy zaparł się Jezusa. Czy Jezus go odrzucił? Nie! Przyjął i przytulił! Zbudował na nim Kościół. „Pasja” była dziełem Ducha. Iluż ludzi wróciło po tym filmie do Boga! Ktoś widocznie bardzo się na to wściekł. I zaatakował tego, kto stał na pierwszej linii frontu – reżysera. Muszę koniecznie zdradzać jego imię? Każdy, kto zna ciężar walki duchowej, wie, o kim mówię…

Byłem straszny

– Dziś – ciągnie opowieść aktor – jeżdżę po szkołach i opowiadam młodym o największej miłości mego życia. Mówię, że sam byłem chuliganem, że wychowała mnie ulica. Byłem straszny. Uciekałem z domu, doprowadzałem matkę do łez, trafiałem do ośrodków dla trudnej młodzieży. I wówczas bardzo pomogli mi salezjanie. Tylko oni wyciągnęli do mnie rękę. Opowiadam młodym ludziom o miłości Boga, o tym, że Jezus żyje. Mówię: „On was kocha, nie zmarnujcie tyle czasu, co ja!”. Nie opowiadam tego jako kaznodzieja, ale były rzezimieszek, bandzior, alkoholik. Zbieram – jak zapowiedział Jezus – stokrotny plon. Ale jeśli to zboże zatrzymam jedynie dla siebie, ono zgnije. Muszę je rozdać! Każdego dnia wychodzimy na wolność. Za cenę Skazańca, który zajmuje nasze miejsce. On kończy na krzyżu, my wracamy do spokojnego życia. Każdy z nas jest Barabaszem. W nim skupia się cała zbawiona ludzkość. Czytam tę ewangeliczną scenę i widzę, że to jest tak, jakby Jezus umarł jedynie po to, by go ocalić. Jeśli Zmartwychwstały tak mnie pokochał, to naprawdę może pokochać każdego! To jest moja opowieść.


http://gosc.pl/doc/1499164.Jak-On-patrzyl


16 wrz 2016, 13:45
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Re: Świadectwa wiary
Nabrałem pewności, że Bóg nade mną czuwa

Obrazek

Kiedyś policzył, że ponad trzydziestu jego dawnych kumpli z punkowo-reggae’owej "załogi" z Warszawy już nie żyje. Zabrały ich narkotyki. Tymczasem on emanuje dziś jeszcze większą energią niż kiedyś. A przecież kiedyś przez piętnaście lat dzień w dzień palił marihuanę i obracał się w towarzystwie sięgającym bez zahamowań po kokainę i heroinę. On wybrał inną drogę.

Choć doświadczył nawrócenia, jego życie wcale nie stało się nudne. Wręcz przeciwnie: zagrał wymarzony koncert na Jamajce, pomagał polskim misjonarzom w Afryce, strzelano do niego na ukraińskim Majdanie. Nie boi się śmierci, bo wierzy, że jej nie ma, ponieważ została już pokonana. Kiedyś tworzył Kulturę, Izraela i Houka, dziś prowadzi Maleo Reggae Rockers, gra w Arce Noego i 2TM2,3. Wszystko to opisuje w swej biografii „Urodzony, aby się nie bać”, którą właśnie wydało wydawnictwo Znak. Jedyny człowiek o takim życiorysie – Darek „Maleo” Malejonek.

Paweł Gzyl: Ciekawy tytuł dałeś swojej książce. Czyżby oznaczał, że nie odczuwasz dzisiaj w ogóle lęku?

Darek Malejonek: To nie tak. Ta książka pokazuje moją drogę do tego, by stać się prawdziwym mężczyzną-wojownikiem. Lęk w życiu każdego człowieka jest wszechobecny. Ten zewnętrzny: przed wojną, chorobą, nieszczęściem, terroryzmem oraz ten wewnętrzny: o utratę reputacji, kompromitację przed innymi, nie sprostanie oczekiwaniom. Strach powoduje, że człowiek nie jest w stanie realizować swego powołania i żyć w pełni na sto procent. Tak dzieje się w życiu większości ludzi, którzy nie robią tego, co kochają, bo kiedyś się przerazili spełnienia swych pragnień i marzeń. Ja kiedyś zaryzykowałem: poszedłem inną drogą, nie miałem ani wykształcenia muzycznego, ani żadnych znajomości, a zacząłem grać i śpiewać. Rzuciłem się w przepaść – ale okazało się, że wystarczyło chcieć.

To sprawiło, że pozbyłeś się swoich lęków?

Nie pozbyłem się, ale nauczyłem się z nimi walczyć. Zobaczyłem, że mam duchowy oręż do walki z nimi. Aby tak się stało, potrzebna była mi odwaga. Zacząłem więc robić swoje i nie oglądać się na innych. Oczywiście przychodzą takie momenty, że człowiek dostaje jakiś cios i wpada się w dołek. Ale wtedy trzeba zrobić wszystko, aby z niego wyjść.

Najmocniej zakorzenionym lękiem w nas wszystkich jest lęk przed śmiercią. Udało ci się go okiełznać?

Ten lęk jest głęboko wryty w serce każdego człowieka. Tu jednak nie wystarczy działanie na poziomie psychologii. Dlatego w tym przypadku pomógł mi duchowy rozwój. Dzięki niemu dotarło do mnie, że tak naprawdę śmierci nie ma. Ona została pokonana. Jest życie wieczne. To przekonanie wzięło się u mnie z doświadczenia. To nie jest ślepa wiara. Bo wiele razy w moim życiu Bóg interweniował i wiem, że mogę liczyć na Jego pomoc, choć czasem przychodzi ona późno, nie wtedy, kiedy ja był jej oczekiwał.

Napisałeś w książce, że kilkanaście razy otarłeś się o śmierć. Które z tych doświadczeń było dla ciebie najbardziej traumatyczne?

Myślę, że wszystkie takie spotkania są traumatyczne. Właściwie każde powinno mi zabrać ducha – ale działo się dokładnie na odwrót. Raz o mało nie zatruliśmy się z żoną w mieszkaniu czadem. Kiedy indziej podczas koncertu na ukraińskimi Majdanie zaczęto strzelać, a my pobiegliśmy ze sceny prosto na barykadę. Nabierałem wtedy pewności, że Bóg nade mną czuwa. Najtrudniejsza była dla mnie śmierć mojego przyjaciela – Bartka Systema – który miał zaledwie 22 lata. Nie miałem bowiem wtedy w sobie jeszcze wiary, którą mam teraz. I postrzegałem odejście człowieka z tego świata zupełnie inaczej.

Bartek zmarł po przedawkowaniu narkotyków. Czy zatem nie trudniejsze było dla ciebie odejście Stopy, który zmarł w wyniku bezsensownego wypadku na rowerze?

Wtedy już byłem na innym etapie mojego życia duchowego. Stopa nie umarł od razu – walka o jego życie trwała kilka dni. To mnie trochę oswoiło z jego odchodzeniem. I co najważniejsze: wiedziałem, że Piotrek poszedł do nieba. Na jego pogrzebie nie było smutku. Przyszło wiele ludzi z branży muzycznej i dziwiło się, jak to możliwe, że na cmentarzu można grać i śpiewać radosne pieśni. To było zupełnie inne odchodzenie. Kiedyś byłem na pogrzebie świeckim mojej ciotki, która obraziła się na Boga i nawet nie chciała się wyspowiadać przed śmiercią. To było straszne: nieutulony żal, koniec wszystkiego, brak jakiejkolwiek nadziei.

(...)

W książce czuje się, że masz żal do swych dawnych przyjaciół, iż nie potrafili zaakceptować twojej przemiany.

Może kiedyś tak było, teraz już chyba nie. Bo wydawało mi się, że każdy człowiek ma prawo robić to, co uznaje za słuszne, jeśli nie rani tym innych ludzi. Tymczasem to poszło w inną stronę. Ciągle zarzuca mi się, że zdradziłem jakieś tam "ideały". Może to kwestia zazdrości. Bo mam normalną rodzinę, a wielu moich dawnych znajomych jest po rozwodach i rzadko spotyka się ze swymi dziećmi. Mało tego: wielu z nich nie gra już muzyki. W tym kontekście ja jestem dla nich znakiem zapytania. "Jakim cudem jemu się to wszystko udało?" – pytają sami siebie. I to powoduje u nich agresję wobec mnie.

Przywołujesz w książce wiele ważnych postaci z lat 80. – przede wszystkim Roberta Brylewskiego, z którym występujesz nadal w Izraelu. Wspominając go, twierdzisz, że miał w sobie wtedy "duchową moc". Dlaczego dziś już jej nie ma?

Byliśmy wtedy idealistami. To się udzielało wszystkim. Nawet Kamil Sipowicz twierdził wtedy, że punkowy i "regałowcy" to jedyny ruch, który ma siłę coś wtedy zmienić w Polsce. Ale tak naprawdę byliśmy bezbronni. Walczyliśmy z różnymi instytucjami – jak państwo, milicja czy wojsko – brakowało nam jednak zakorzenionej w tradycji wspólnoty, która pomogłaby nam uchronić się przed atakami zła z zewnątrz i z wewnątrz. Dlatego z czasem wiele osób wpadło w różne pułapki. Przede wszystkim nałogów. W 1989 roku otworzyły się granice i do Polski napłynęło mnóstwo narkotyków. Policzyłem, że ponad 35 osób z naszego środowiska zmarło wówczas przez ich używanie.

(...)

Momentem przełomowym w twoim życiu duchowym był występ ewangelizacyjnej grupy No Longer Music w Jarocinie w 1987 roku. Przyjąłeś wtedy Jezusa – jak to napisałeś podczas "modlitwy niewiernego". Trochę tego nie rozumiem: przecież już w Kulturze i Izraelu śpiewałeś o Bogu.

W jakimś ogólnym stopniu wierzyłem wcześniej w Boga – bo doprowadził mnie do tego Bob Marley. Czytałem choćby psalmy. Ale było to bardziej intelektualne podejście. Bóg był dla mnie wspaniałą ideą wywiedzioną z filozofii i religii rasta. Nie miałem z Nim jednak osobistego spotkania. Dopiero na tym koncercie dostałem znak, że Bóg istnieje naprawdę. Poczułem to całym sobą. Że jest, kocha mnie i otwiera przede mną nową sferę życia, której wcześniej w ogóle nie znałem. I to mnie najbardziej poruszyło. Że zacząłem doznawać czegoś, o czym w ogóle nie miałem pojęcia, że istnieje. To jest coś, czego nie da się wytłumaczyć komuś, kto tego nigdy nie przeżył.

Nic nie piszesz w książce, jak Twoja żona Ela przyjęła twoje nawrócenie. Wyciągnąłeś ją przecież z grzecznego domu, zamieniłeś w warszawską załogantkę, a potem ni stąd ni zowąd... przyjąłeś Chrystusa. Co ona na to?

Ela początkowo była sceptyczna. Brałem ją na spotkania w kościołach, a ona dość mocno stała w kontrze. Ale po pewnym czasie zobaczyła zmianę we mnie. Że to, co dzieje się ze mną jest dobre dla naszego związku, dla naszej miłości. To było dla niej ważne doświadczenie. Ona pochodziła z normalnego domu: chodziła do kościoła, była ochrzczona. Tylko po tym jak związała się ze mną, to odeszła od wiary. W końcu wróciła jednak – i dzisiaj jesteśmy na tej drodze razem.

Piszesz, że Ela nigdy nie narzekała na to, iż klepaliście momentami straszną biedę. Naprawdę nigdy nie buntowała się, mówiąc, że ma dość takiego życia?

Ela w ogóle nie jest materialistką. To dla mnie też dar od Boga. Bo gdyby ona była inna, to nie moglibyśmy być ze sobą. Szybko by mnie zostawiła. Ale po pierwsze kochamy się bardzo, a po drugie – jesteśmy szaleni. Oczywiście ja bardziej. (śmiech)

No ale przecież macie trójkę dzieci: nigdy nie bałeś się o to, co będzie z nimi, jeśli zabraknie wam kasy?

Nasi rodzice o to się bali. Ja miałem cały czas pewność, że będzie dobrze. Oczywiście, jeśli przychodzi płacić za mieszkanie, prąd czy gaz, a nie ma pieniędzy, to wiadomo – jest stres. Ale zawsze te pieniądze przychodziły do nas w taki czy inny sposób. I udawało się nam koniec z końcem połączyć. W naszym przypadku było inaczej niż obawiali się rodzice i inaczej niż mówi świat: najgorzej mieliśmy bez dzieci, przy pierwszym dziecku było już trochę lepiej, przy drugim jeszcze lepiej, a przy trzecim – już naprawdę OK.

(...)

Moim zdaniem chrześcijaństwo jest czymś więcej niż jakkolwiek partia polityczna – prawicowa czy lewicowa. Przecież ojczyzna chrześcijan to "królestwo nie z tego świata". Ty deklarujesz się jako prawicowiec?

Mam z tym problem. W pewnych kwestiach światopoglądowych bliżej mi jednak do prawicy. Jestem przecież za życiem, przeciw aborcji i eutanazji. Nie podoba mi się też pomysł adoptowania dzieci przez pary gejowskie, bo uważam, że to zbyt ryzykowny eksperyment społeczny na żywym organizmie. Nie kryję się z tym zupełnie, choć mam wielu przyjaciół-gejów i okazuję im pełen szacunek. I tu znów powraca to, o czym już wspominałem. Gdybyśmy mieli do siebie wzajemny szacunek, na pewno nie byłoby w Polsce tylu problemów. Jeśli nasze poglądy nie są jakieś skrajne, nie chcemy wymuszać ich przyjęcia przez innych pięścią, to myślę, że jest w naszej ojczyźnie miejsce dla każdego.

Podróżujesz wiele po świecie, grasz z muzykami z różnych stron świata, masz przyjaciół w odmiennych zakątkach Ziemi. Co sądzisz o obecnej krytyce zjawiska "multikulti" w środowiskach prawicowych?

Dowodem na to, że "multikulti" jest możliwe, były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Zjechali się ludzie z wszystkich krajów świata, a nie było żadnych burd czy zadym. Stało się tak dlatego, że to "multikulti" było oparte na wspólnych poglądach. Jeśli pojawiłby się tam ktoś, kto nie miałby zamiaru akceptować naszych obyczajów i praw, to byłby problem. Wtedy "multikulti" byłoby niemożliwe, bo ci ludzie sami by się wykluczali z takiego pokojowego współistnienia. Musi być więc jakaś wspólna płaszczyzna porozumienia, aby ludzie ze sobą mogli żyć w pokoju.

Papież upominał się podczas Światowych Dni Młodzieży o emigrantów. Tymczasem polski rząd nie chce ich przyjąć. To po chrześcijańsku?

Trzeba im pomóc – ale rozsądnie. Nie tak jak Niemcy, w sposób chaotyczny. Najlepiej byłoby pomagać tym ludziom tam, gdzie oni są – czyli choćby w Syrii, gdzie jest wojna. I uważam, że tam za mało się im pomaga. Trzeba też przyjmować uciekinierów, ale tak, aby nie było to potem źródłem konfliktów. Bo przecież to nieprawda, że Polacy są ksenofobami – podczas Światowych Dni Młodzieży tysiące rodzin bez problemu przyjęło pod swój dach ludzi wszelkich ras i nacji.

Wiele razy byłeś w Afryce i poznałeś tam wspaniałych polskich misjonarzy, którzy oddają swe zdrowie i życie za wiarę. Potem jednak wracasz do kraju – i widujesz rozpolitykowanych księży albo lubiących luksus hierarchów. Jak sobie radzisz z tym szokiem?

Skoro jakieś buty mnie uwierają, to znaczy, że mam chodzić boso? Jeśli ktoś szuka – spotka odpowiednich ludzi. Ja miałem szczęście poznać niesamowitych kapłanów, wręcz mistyków.. I to nie tylko w Afryce, ale też w Polsce. Kościół jest bowiem ponad człowiekiem. Jeśli jeden ksiądz się sprzeniewierzy swemu powołaniu, Bóg da innych, którzy będą służyć Jemu i ludziom jak trzeba. Dowodem na to jest fakt, że Kościół istnieje prawie dwa tysiące lat. Może w Europie jest teraz zastój, ale w Afryce, w Ameryce Południowej, na Karaibach jest prawdziwy rozkwit. Widziałem tam w młodych ludziach nie tylko wiele radości, ale też umiejętność skupienia i rozmodlenia. Choćby na Światowych Dniach Młodzieży, gdzie podczas Drogi Krzyżowej momentami wśród tych jej ośmiuset tysięcy uczestników na krakowskich Błoniach zapadała kompletna cisza. Potrzeba nam takich prawdziwych świadków Ewangelii, którzy pociągną innych do Boga.

(...)

Piszesz w swej autobiografii, że najpierw miałeś wiarę ze strachu. Bo chciałeś, żeby Bóg chronił cię przed chorobami albo pomógł spełnić zawodowe plany. Potem jednak dostąpiłeś wiary z miłości. To jest już wyższy poziom. Jak dokonałeś tej transformacji?

To jest proces poszukiwania Boga. Ten pierwszy poziom jest dosyć przyziemny. Jak w przypadku biblijnego syna marnotrawnego – który się nawrócił, bo nie miał co jeść. Na ten drugi poziom wstępuje się, kiedy poznajemy język Boga. Czyli sięgając po Pismo Święte. Pozornie jego przekaz nie jest łatwy, pełen symboli, czasem nawet sprzeczności. Nie za bardzo wiemy więc na początku o co chodzi. Ale kiedy zaczynamy czytać Biblię regularnie, zasłona zaczyna się powoli rozsuwać. I poznajemy Boga takiego, jakim go opisuje św. Paweł w swym słynnym "Hymnie o miłości". Bo prawdziwy Bóg jest miłością. Kiedy się samemu tego doświadczy, dopiero wtedy stajemy się jego świadkami.

Paweł Gzyl, Dziennikarz muzyczny

Całość tutaj: http://muzyka.onet.pl/alternatywa/darek ... iad/j3rzcd

Właśnie trafiłem na artykuł o Darku Malejonku, więc dodaję jego fragmenty do nowopowstałego topiku.
Przeczytałem również komentarze pod artykułem. I pomyślałem sobie: jak to niektórzy są "mądrzy" i jak im się wydaje, że "nikt im nie podskoczy".
Pókiś człowieku młody, zdrowy i nic złego cię w życiu nie spotkało, to ci się wydaje...

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


17 wrz 2016, 21:08
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Nadir                    



Nabrałem pewności, że Bóg nade mną czuwa
(...)
Bartek zmarł po przedawkowaniu narkotyków. Czy zatem nie trudniejsze było dla ciebie odejście Stopy, który zmarł w wyniku bezsensownego wypadku na rowerze?

Wtedy już byłem na innym etapie mojego życia duchowego. Stopa nie umarł od razu – walka o jego życie trwała kilka dni. To mnie trochę oswoiło z jego odchodzeniem. I co najważniejsze: wiedziałem, że Piotrek poszedł do nieba. Na jego pogrzebie nie było smutku. Przyszło wiele ludzi z branży muzycznej i dziwiło się, jak to możliwe, że na cmentarzu można grać i śpiewać radosne pieśni. To było zupełnie inne odchodzenie. (...)


Pewnie niewielu czytelników będzie wiedziało, kogo wspomina Malejonek, mówiąc o "Stopie". W tekście na Onet.pl nie pojawił się ten pseudonim w cudzysłowie.

http://www.rp.pl/artykul/661307--Relacj ... wicza.html

http://www.polskieradio.pl/6/242/Artyku ... r-Stelmach


Ostatnio edytowano 19 wrz 2016, 11:20 przez Kuras1, łącznie edytowano 1 raz



19 wrz 2016, 11:19
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
"Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego" (1 Kor 6, 9-10).

Czy homoseksualista może się nawrócić i uznać z Jezusie swojego Pana na wieczność?
Może.
"Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i żył [wiecznie]" (Ez 18, 23).
Łaska nawrócenia, łaska wiary jest dana każdemu. Nikt nie jest z niej wyłączony. Potrzeba tylko byśmy swoją wolną wolę skierowali na Pana Boga.

Na dobrych kilkaset lat przed objawieniami św. Faustynie, Pan Bóg objawił w XIV w. św. Katarzynie ze Sieny:

"Nikt nie zostanie odrzucony, jeśli pokłada nadzieję we krwi Syna Mojego i w Moim miłosierdziu; nikt jednak nie powinien być na tyle ślepy i szalony, aby czekać do ostatniej chwili" (Dialog, rozdz. 129).
Nie należy zwlekać z pójściem do spowiedzi św., zwłaszcza gdy nie korzystaliśmy z sakramentu pokuty i pojednania całymi miesiącami czy latami, gdyż nie wiemy czy następny dzień nie będzie naszym ostatnim dniem życia.


Michael Glatze - były przywódca ruchu "praw gejów" na świecie opisuje w World Net Daily historię swojego życia (2007)


   Łatwo wszedłem w homoseksualizm, ponieważ zawsze byłem słaby. Moja mama umarła, gdy miałem 19 lat, a ojciec, gdy miałem 13. Wcześnie odczuwałem zamieszanie co do tego, kim jestem i jak się czuję wobec innych. Moje pomieszanie co do "pragnienia" i fakt, że zauważałem, iż jestem "atrakcyjny" dla gejów spowodowało, że zaliczyłem sam siebie do kategorii "gejów" w wieku 14 lat.

   Gdy miałem 20 byłem gejem dla każdego, kto był w pobliżu mnie. Kiedy miałem 22 lata zostałem redaktorem pierwszego magazynu skierowanego do młodej, gejowskiej, męskiej publiczności.

   Magazyn ten był prawie pornograficznym, lecz liczyłem na to, że mogę dzięki tej platformie sięgać po coraz większe rzeczy. I faktycznie, pojawiło się Young Gay America. Celem tego czasopisma było wypełnienie próżni, którą stworzyły inne magazyny, z jakimi współpracowałem. Miało to być pismo niezbyt pornograficzne, skierowane do populacji młodych, amerykańskich gejów. Young Gay America (YGA) wystartował.

   Większość ludzi zareagowała z radością na Young Gay America. Otrzymywałem nagrody, uznanie, poważanie i wielki honor, włączając w to nagrodę National Role Model Award przyznawaną przez główną organizację gejów Equality Forum (Forum Równości) – która została przyznana rok wcześniej premierowi Kanady Jean Chrétien. Dostałem też całe mnóstwo zaproszeń do programów w mediach, od PBS do Seattle Time, od MSNBC do historii z okładki magazynu Time.

   Z pomocą PBS oraz Equality Forum wyprodukowałem pierwszy znaczący film dokumentalny skierowany do nastoletnich homoseksualnych samobójców: "Jim In Bold". Film objechał cały świat i otrzymał liczne główne nagrody na festiwalach. Wystawa zdjęć magazynu Young Gay America, opowiadająca historie młodych ludzi z całej Ameryki Północnej objechała Europę, Kanadę i część Stanów Zjednoczonych.

   Young Gay America wypuścił magazyn "YGA Magazine" w 2004, aby stworzyć pozory, że dostarcza "różnorodnych odpowiedników" skierowanych do homoseksualnej młodzieży, sprzedawanych w kioskach z gazetami. Mówię "stwarzał pozory", ponieważ prawda była taka, że YGA był bardziej niszczącym magazynem niż cokolwiek innego na rynku, nie tylko ze względu na przeładowanie pornografią, lecz z powodu wielkiego 'poszanowania' jakie miało.

Prawie 16 lat zajęło mi odkrycie...

...że homoseksualizm sam w sobie nie jest "prawy". Trudno było mi wyczyścić swoje uczucia wobec tej sprawy, biorąc pod uwagę, że moje życie było z nią związane. Homoseksualizm dostarczony młodym umysłom w samej swej naturze jest pornograficzny. Niszczy wrażliwe umysły i sieje zamieszanie w ich seksualnym rozwoju. Niemniej jednak nie zdawałem sobie z tego sprawy aż do osiągnięcia wieku 30 lat.

   Magazyn YGA sprzedał swoje pierwsze wydanie w kilkunastu miastach Północnej Ameryki. Ze wszystkich stron otrzymaliśmy ogromne poparcie: szkoły, grupy rodziców, biblioteki, stowarzyszenia rządowe. Wydawało się, że wszyscy go chcą. Trafił w sam środek nurtu "akceptacji i promocji" homoseksualizmu, a ja byłem uważany za lidera. Zostałem poproszony o rozmowę w prestiżowym programie JFK Jr. Forum na Harvard's Kennedy School of Government in 2005.

   Właśnie po obejrzeniu taśmy z tego 'przedstawienia', zacząłem poważnie wątpić w to, co robiłem ze swoim życiem i jego wpływem na innych. Nie znając nikogo, do kogo mógłbym się udać z moimi pytaniami i wątpliwościami, zwróciłem się do Boga. Rozwinąłem głęboką więź z Bogiem również z powodu powalających ataków skurczów jelitowych wywołanych rozstrojem żołądka i zachowaniem, w jakie byłem zaangażowany.

   Wkrótce zacząłem rozumieć rzeczy, co do których nigdy nie przypuszczałem, że mogą być prawdą. Na przykład fakt, że prowadziłem ruch grzechu i zepsucia – co nie brzmiało zbyt dobrze. Bądź co bądź, moje odkrycie nie opierało się na dogmacie, zdecydowanie nie. Doszedłem do tego wniosku sam. Stało się dla mnie jasne, gdy rzeczywiście myślałem o tym – i rzeczywiście modliłem się o to – że homoseksualizm uniemożliwia nam odkrycie prawdziwego siebie wewnątrz. Nie możemy dostrzec prawdy, gdy jesteśmy zaślepieni homoseksualizmem.

   Pod wpływem homoseksualizmu (ulegając mu) wierzymy, że pożądliwość nie tylko jest do przyjęcia, lecz jest cnotą. Nie istnieje homoseksualne "pragnienie" w oddzieleniu od pożądliwości. Odrzucając ten fakt, walczyłem za wszelką cenę, aby odsunąć od siebie tą prawdę i brałem udział w różnych popularnych sposobach odbierania z ludzkich rąk odpowiedzialności, wyzywając ich pożądliwość i inne zachowania. Byłem pewny – dzięki kulturze i światowym liderom – że robiłem to, co należy.

   Gnany do poszukiwania prawdy, ponieważ nic nie wydawało się właściwe, szukałem wewnątrz. Jezus Chrystus nieustannie zaleca nam, abyśmy nie ufali nikomu innemu oprócz Niego. Zrobiłem to, co powiedział Jezus, wiedząc, że Królestwo Boże jest w sercu i umyśle każdego człowieka.

To, co odkryłem, czego dowiedziałem się o homoseksualizmie było szokujące.

   Po raz pierwszy "odkryłem" pociąg do homoseksualizmu kiedyś w szkole średniej. Zwracałem uwagę na to, że spoglądam na innych chłopaków. Ozdrowiałem, gdy stało się to zdecydowanie jasne... że nie tak powinienem... gdy zwróciłem uwagę na siebie. Za każdym razem, gdy byłem kuszony pożądaniem, zauważałem to, chwytałem i rozprawiałem się z tym. Nazywałem to po imieniu i po prostu pozwalałem, aby samo znikło.

   Istnieje ogromna i żywotna różnica między powierzchownym podziwem – siebie czy innych – a tym wewnętrznym. Kochając siebie w pełni, nie potrzebujemy już niczego z "zewnętrznego" świata pożądliwych pragnień, uznania przez innych czy fizycznego zadowolenia. Nasza energia życiowa staje się wrodzona wobec naszej istoty, zdejmując uzdę neurotycznych rozrywek.

   Homoseksualizm pozwala nam na unikanie głębszego zastanawiania się nad istotą rzeczy. Przez powierzchowny i inspirowany pożądliwością powab – unikamy pytań co najmniej tak długo, dopóki jest to "akceptowane" przez prawo. W wyniku tego, niezliczona ilość ludzi tęskni z dala od ich najprawdziwszej osobowości, danej przez Boga, osobowości Chrystusa. Dla mnie homoseksualizm zaczął się w wieku 13 lat i skończył, gdy raz "odciąłem się" od zewnętrznych wpływów i intensywnie skupiłem na wewnętrznej prawdzie – gdy odkryłem głębokości mojej, darowanej przez Boga, osobowości (w wieku 30 lat).

   Bóg jest postrzegany jako wróg przez wielu znajdujących się w uścisku homoseksualizmu czy innych pożądliwych zachowań, ponieważ przypomina im o tym, kim i czym w rzeczywistości mają być. Ludzie złapani na gorącym uczynku, pozostaną raczej "błogo ignoranccy" przez uciszanie prawdy i tych, którzy to mówią, poprzez antagonizm, potępienie i nazwanie ich takimi słowami jak "rasista", "niewrażliwy", "zły", i "dyskryminujący".

Uzdrowienie z ran spowodowanych przez homoseksualizm nie jest łatwe

   Jest niewiele wyraźnego poparcia. To, co pomaga pozostaje zawstydzone, wyśmiane, uciszone przez retorykę i zdelegalizowane przez wykrzywianie prawa. Aby znaleźć uzdrowienie, musiałem przesiać wszystko, cokolwiek, kiedykolwiek wiedziałem, wszystkie zawstydzające i potępiające "głosy". Częścią homoseksualnego programu jest spowodowanie, aby ludzie przestali brać pod uwagę, iż nawrócenie jest w ogóle ważnym pytaniem, a co dopiero pytanie czy to działa, czy nie.

   Z mojego doświadczenia wiem, że "wychodzenie" spod wpływów homoseksualnego nastawienia umysłu, jest najbardziej uwalniającą, piękną i zdumiewającą podróżą, jaką kiedykolwiek przeżyłem w całym życiu.

   Pożądanie wyciąga nas z naszych ciał "pociągając" naszą psyche do fizycznego kształtu kogoś innego. To właśnie dlatego homoseksualny seks – i wszelki inny budowany na pożądaniu – nigdy nie satysfakcjonuje; jest to bardziej neurotyczny proces niż coś naturalnego, normalnego. Normalne jest normalne - i ma swoje powody do tego, aby być uznawanym za normalne. Nienormalne zaś oznacza: "To, co rani nas, rani normalnie". Homoseksualizm wyciąga nas z naszego normalnego stanu, doskonałej jedności wszystkiego - dzieli nas, powodując usychanie z tęsknoty za zewnętrznym fizycznym obiektem, którego nigdy nie można posiąść.

   Homoseksualiści – podobnie jak wszyscy ludzi – pragną mitycznej, prawdziwej miłości, która w rzeczywistości nie istnieje. Problem z homoseksualizmem jest taki, że prawdziwa miłość przychodzi tylko wtedy, gdy nie ma niczego, co przeszkadza jej prześwitywać z wnętrza człowieka. Nie możemy w pełni być sobą, gdy umysł jest złapany w pułapkę cyklu oraz grupowej mentalności usankcjonowanej, chronionej i celebrowanej pożądliwości.

   Bóg przyszedł do mnie, gdy byłem zmieszany i zagubiony, samotny, przestraszony i zasmucony. On powiedział mi – poprzez modlitwę – że nie mam się czego bać i że jestem w domu; po prostu potrzebowałem nieco posprzątać swój umysł. Wierzę, że wszyscy ludzie, nierozłącznie znają prawdę. Wierzę, że to dlatego chrześcijaństwo przeraża ich tak bardzo. Ono przypomina im o ich sumieniach, które posiadają wszyscy.

   Sumienie mówi nam, co jest złe, a co dobre i jest przewodnikiem, dzięki któremu możemy wzrastać i stawać się silniejszymi i bardziej wolnymi jednostkami. Uzdrowienie z grzechu i ignorancji zawsze jest możliwe, lecz pierwszą rzeczą, jaką każdy musi zrobić to pozbyć się mentalności, która dzieli i podbija ludzkość. Prawda o seksualności da się znaleźć - biorąc pod uwagę to, że wszyscy chcą i zmierzają do przyjęcia do wiadomości, że nasza kultura sankcjonuje zachowania, które szkodzą życiu.

   Homoseksualizm zabrał mi prawie 16 lat mojego życia i naraził je na takie czy inne kłamstwa, unieśmiertelniane przez narodowe media skierowane do dzieci. W krajach europejskich homoseksualizm jest uważany za coś tak normalnego, że uczniom z podstawówki dostarcza się 'gejowskie' książki dla dzieci, jako obowiązkowe lektury do czytania w publicznych szkołach.

Polska, kraj zbyt dobrze zaznajomiony...

...z niszczeniem swoich ludzi przez zewnętrzne wpływy, odważnie próbuje zatrzymać Unię Europejską (UE) przed indoktrynacją swoich dzieci przez homoseksualną propagandę. W odpowiedzi na to UE nazwała premiera Polski "budzącym odrazę" (dosł. "repulsive" – przyp. tłum). Tak, bo tego typu podejście budziło odrazę - jako, że jest całkowicie przeciwstawne i to przez całkiem już spory kawał czasu. A ja patrząc na to ciągle zmagam się z całym moim poczuciem winy.

   Jako lider ruchu 'praw gejów' miałem możliwość publicznego wypowiadania się wielokrotnie. Gdybym mógł cofnąć pewne rzeczy, które powiedziałem, zrobiłbym to. Teraz wiem, że homoseksualizm jest pożądliwością i pornografią zapakowaną w jedno. Nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek przekonał mnie, że jest inaczej - bez względu na to, jak gładki jest ich język, albo jak smutna ich historia. Widziałem to. Znam prawdę.

   Jest powód, dla którego Bóg dał nam prawdę. Ona istnieje, możemy więc być sobą. Ona istnieje, wiec możemy dzielić się tym doskonałym sobą ze światem i sprawić, że ten świat będzie robił się coraz bardziej doskonały. Nie są to jakieś kapryśne plany czy dziwne idee – to jest Prawda.

   Uzdrowienie z grzechów świata nie zdarzy się natychmiast, lecz stanie się – jeśli nie będziemy go w pysze blokować.

   Na końcu Bóg zwycięży – gdybyś przypadkiem o tym nie wiedział.


Tłum: Piotr Zaremba

http://www.tajemnicamilosci.pl/gwiazdy- ... iecie.html


20 wrz 2016, 13:00
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Czy ateista, w tym przypadku ateistka, może się nawrócić?
Jak najbardziej. Pan Jezus z radością przyjmuje każdego, kto odpowie na Jego Miłość, kto uzna Go za swojego Pana na wieki.

"Wybawię cię od ludu tego i od pogan, do których cię posyłam, aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światłości i od władzy szatana do Boga, aby dostąpili odpuszczenia grzechów i przez wiarę we mnie współudziału z uświęconymi".
(Dz 26,17-18)


NAWRÓCENIE ATEISTKI - SARKA

Zapraszam do przeczytania świadectwa nawrócenia młodej kobiety pochodzącej z Czech - Sarki, której historia jest niezbitym dowodem na Bożą miłość, że tak naprawdę to Bóg nas spotyka, odnajduje, kiedy tylko dajemy Mu na to szansę.

„Po naszym ślubie przeglądałam co goście napisali na plakacie metrowej wielkości, który wisiał na ścianie podczas wesela. Między innymi był tam obrazek ludzików pod mostem i napis: „Biblia nie tylko dla dzieci”- narysowany przez moją koleżankę. Przypomniało mi to pewne wydarzenie z mojej przeszłości, które z perspektywy czasu wydaje mi się coraz bardziej znaczące. Dwa lata temu, razem z kilkoma znajomymi siedziałam pod mostem w środkowej Portugalii. Wypożyczyliśmy dwa auta i jeździliśmy nimi wzdłuż i wszerz Portugalii, surfowaliśmy, piliśmy wino a wieczorem zatrzymywaliśmy się tam gdzie akurat dojechaliśmy. Tym razem rozłożyliśmy śpiwory pod kamiennym mostem, otworzyliśmy tanie wino z supermarketu i jak każdego dnia rozmawialiśmy do późnej nocy. Tematem tego wieczoru była religia. Ci, którzy tam byli ze mną, dobrze pamiętają moje stanowisko.

Moje antychrześcijańskie nastawienie, o ile pamiętam było aż irytujące. Wywiązała się burzliwa dyskusja a ja głosiłam rzeczy typu: „Biblia to tylko opowiastki spisane dla dzieci, chrześcijaństwo to podpora dla słabeuszy, dla głupich, łatwych do zmanipulowania ludzi” Czułam się wtedy Panią Świata, młoda, inteligentna, zdrowa, ze świetlaną przyszłością przed sobą, z trafnymi, niezachwialnymi argumentami. Rok później pojechałam do Brazylii i tam spotkałam Wojtka. Od początku wiedziałam, że jest wierzący i dziwiło mnie jak taki inteligentny i racjonalny chłopak może wierzyć takim nonsensom. A on nie tylko wierzył, w tym było coś więcej, on wiarą żył. Fascynowało mnie to i chciałam to zrozumieć.  

Zaraz po powrocie z Brazylii kupiłam sobie Biblię. Nie chciałam jednak w niej szukać Boga, ale znaleźć jak największą liczbę błędów. I świetnie mi to wychodziło! Byłam z siebie dumna odkrywając to wielkie kłamstwo o Jezusie. Wypisywałam sobie różne niespójności i żądałam od Wojtka wyjaśnień. A on nie znał odpowiedzi na wszystko. Mówiłam sobie, że mogłabym go przekonać, żebyśmy razem zaczęli żyć pięknym ateistycznym życiem, pełnym dowiedzionych prawd (...) Ale on z jakiegoś powodu niezachwianie trwał na swoim. Postanowiłam skorzystać ze sprawdzonych źródeł informacji-internetu i miałam nadzieję, że tam znajdę argumenty przeciwko Jezusowi i Wojtkowi. Odkrywałam kolejne chrześcijańskie prawdy i dziwiłam się, że tylu znanych naukowców wdało się w to wciągnąć.

Najbardziej chyba interesowało mnie stworzenie świata. Zawsze wierzyłam w przypadek, ale nagle to przestawało mi to wystarczać. A po przeczytaniu myśli Einsteina: „Prawdopodobieństwo, że życie powstało przypadkiem jest porównywalne do tego, gdyby w wyniku wybuchu w drukarni miał powstać słownik obcego języka”, czułam że tracę grunt pod nogami. Przecież Bóg i nauka mają się wykluczać!!! Nastał wielki przełom. Perspektywa się odwróciła a wiara zaczęła jakby wypełniać brakujące miejsca w moim naukowo zdefiniowanym świecie. Później nawet odkryłam, że wiara jest podstawą fizyki, biologii i chemii i zaczęłam w końcu widzieć sens wszystkiego. Ale nie wyprzedzajmy .Nadszedł okres zamieszania, wątpliwości i tęsknoty za wiarą. Przyjaciele się ode mnie odwracali, śmiali się albo bali się, że zwariowałam. Ja też się tego bałam. Chciałam wierzyć w Boga ale nie mogłam. Chciałam pewnego ranka obudzić się i wierzyć. Tak się nie stało.

Postanowiłam modlić się o dar wiary do Boga, w którego nie wierzyłam. I nic. Potem po dniu spędzonym na nartach w Austrii, po kilkugodzinnym nocnym rozmyślaniu podjęłam decyzję, że będę wierzyć w Boga, że dam mu szansę. Była to racjonalna decyzja, podjęta na podstawie zebranych danych i tabelek do których wpisywałam argumenty za i przeciw chrześcijaństwu. Teraz, patrząc wstecz, widzę, że pomimo iż był to bardzo ważny krok na mojej drodze ku Bogu, miało to niewiele wspólnego z wiarą. Bo ona jest rzeczywiście darem od Boga. Upłynęło kilka miesięcy od mojego „racjonalnego nawrócenia”, kiedy w noc zesłania Ducha Świętego poszliśmy z polskimi przyjaciółmi na czuwanie i mszę świętą w Bielsku – Aleksandrowicach.

Tam pierwszy raz spotkałam się z Bogiem. Było to tak szokujące, że przez cały dzień nie mogłam mówić. Od tego momentu wierzę. Wierzę nieracjonalnie, bez namacalnych dowodów ale też bez wątpliwości. Wierzę w Boga, który posłał swojego syna Jezusa Chrystusa, żeby mnie zbawił. Wierzę w Boga, z którym mogę rozmawiać każdego dnia. Wierzę w Boga, który oczyszcza mnie od grzechów. Wierzę, że grzech istnieje. Wierzę w Boga, który czegoś ode mnie wymaga, który chce, żebym mu oddała swoje życie. Wierzę w życie wieczne. Wierzę w Boga, który jest nieskończenie dobry. Wierzę w Boga, który kocha każdego człowieka osobiście. Wierzę, że Bóg mnie kocha. Miesiąc przed ślubem , po prawie rocznym przygotowaniu przyjęłam Chrzest w Kościele Katolickim. Jestem na początku drogi. Czeka mnie rola lekarza, żony, matki i chrześcijanki. Ta droga może być ciężka, ale teraz znam jej cel i mam kogoś, kto idzie w tym samym kierunku i kto mnie poniesie, gdy nie będę mogła iść dalej.” Sarka

http://www.vismaya-maitreya.pl/cuda_naw ... sarka.html


30 wrz 2016, 10:58
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Nawrócenie słynnego polskiego kucharza i restauratora

Poniżej tekst ze źródła - http://cudajezusa.pl/bylem-w-ziemi-swie ... otworowej/

Byłem w Ziemi Świętej i w Medziugorie. Tam po raz pierwszy poczułem bezpośredni kontakt z Bogiem. W moim domu, jako świadectwa, doświadczyłem uzdrowienia z nieuleczalnej choroby nowotworowej.

Wojciech Amaro się nawraca. To przez Maryję i prostego zakonnika  – Ojca Daniela i dzięki modlitwie wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa do której należy Wojciech. Pięknie Wojciechu każdy katolik powinien do jakiejś wspólnoty należeć i pomagać Kościołowi w szerzeniu Słowa Jezusa i Ewangelii.

Po odhaczeniu całej listy materialnych rzeczy do kupienia: domu, samochodu, sporządzeniu listy kilkudziesięciu najlepszych restauracji na świecie, w których jadłem; miejsc, które obejrzałem i wakacji, które spędziłem, dotknąłem wewnętrznej pustki. Postawiłem sobie pytanie: „Co dalej?”. Bo moje marzenia nie wykraczały poza to, co już miałem. Sposób, w jaki się rozwijam, gotuję bardzo mi odpowiada, ale nie jest tlenem, którym muszę oddychać. Czułem, że czegoś mi brakuje – zdradził gwiazdor i dodał – Byłem w Ziemi Świętej i w Medziugorie.

Tam po raz pierwszy poczułem bezpośredni kontakt z Bogiem. W moim domu, jako świadectwa, doświadczyłem uzdrowienia z nieuleczalnej choroby nowotworowej. I to zmieniło kompletnie moje podejście do życia. Nie nawróciłem się, tylko zostałem przywrócony do wiary, bo moje dzieciństwo zawsze kręciło się wokół Kościoła. Byłem ministrantem, potem lektorem, fragmenty Pisma Świętego czytałem jeszcze w szkole średniej. Odnalezienie na nowo wiary pozwoliło mi zmienić spojrzenie na wiele rzeczy. I czuję się z tym bardzo dobrze.

– Moja wiara, obecność w kościele czy na Jasnej Górze dla wielu ludzi były szokiem, zwłaszcza po moim udziale w programie Hell’s Kitchen, który z miłością do bliźniego niewiele ma wspólnego (śmiech). Udało mi się być świadectwem dla wielu ludzi, co na pewno można postrzegać w kategoriach cudu – wyznał Amaro.

Górka przeprośna

Warto wybrać się na każdą mszę świętą, a raz na jakiś czas do Ojca Daniela i uczestniczyć w Mszy pod jego przewodnictwem. U pokornego sługi dzieją się zachowania wprost z czasów Chrystusowych – chromi chodzą, rodzice odzyskują potomstwo, i Jezus leczy przez jego ręce wszystkie choroby wśród ludu, demony wyją i wychodzą z ludzi.


Można też obejrzeć i posłuchać:

http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/r ... 20306.html

Czyli niedługo może program Niebiańska Kuchnia? ;-)


20 kwi 2017, 10:27
Zobacz profil
Amator
Własny awatar

 REJESTRACJA26 kwi 2010, 14:31

 POSTY        16
Post Re: Świadectwa wiary
Odnośnie ks Daniela i jego wspólnoty polecam zapoznanie się z komunikatem Arcybiskupa Metropolity Częstochowskiego z 3 kwietnia 2017 (l.Dz. 519/6.5.20/2016) (można pobrać np ze strony sanktuarium Ojca Pio w Górce Przeprośnej)


20 kwi 2017, 12:49
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Nie znałem tego komunikatu, zwłaszcza że został wydany kilkanaście dni temu - http://archiczest.pl/zaw/zalaczniki/149 ... 226479.pdf.

Po owocach będziemy mogli poznać.

Z tego tekstu - http://www.dziennikzachodni.pl/wiadomos ... ,11956934/ - wynika, że ks. Galus podporządkował się i spotkania modlitewne zostały odwołane.


20 kwi 2017, 13:36
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA05 gru 2006, 08:01

 POSTY        396
Post Re: Świadectwa wiary
Poniżej świadectwo Wiesława, który był uwikłany w jogę i inne formy okultyzmu.

Niech to, co przeżył ten człowiek, będzie przestrogą dla wszystkich, którzy nie widzą w jodze czy innych ćwiczeniach, w tym także w sztukach walk, związanych z duchowością Wschodu, żadnego zagrożenia.
To zagrożenie jest, choć niewidoczne, tak jak jest zły, czyli szatan w postaci osobowej, którego nie widać i nie słuchać (choć jest wiele wyjątków), ale który z nienawiści do Boga, Najświętszej Maryi Panny i człowieka, czyni wszystko, co tylko jest możliwe, by człowiek odwrócił się od Stwórcy i Zbawiciela.


Tylko Jezus prawdziwie przywraca do życia owce, które się pogubiły

Wychowałem się w rodzinie katolickiej, należałem do ministrantów, ale w wieku dojrzałym byłem katolikiem letnim i nijakim. Nie znałem katechizmu i Pisma Świętego, nie żyłem zgodnie z Dekalogiem i ciągle łamałem któreś z przykazań. Nie wiedziałem, że trzymanie w domu posążków Buddy, znaków zodiaku, książek ezoterycznych, noszenie talizmanów czy pierścienia Atlantów, wiara w horoskopy, nałogowe oglądanie telewizji i złych treści w internecie jest grzechem bałwochwalstwa, grzechem przeciw Pierwszemu Przykazaniu. Gdy miałem 23 lata, poznałem dziewczynę i – zachwycony jej urodą – wziąłem z nią ślub. Bardzo ją kochałem. Żeby zarobić na mieszkanie, wyjechałem za granicę. Po pięciu latach naszego małżeństwa, z którego urodziło się dwoje dzieci, małżonka powiedziała mi, że kocha innego i odeszła. Przeżyłem szok i załamanie nerwowe. Zamiast zwrócić się do Boga, uciekłem w alkohol i związek niesakramentalny. Podświadomie szukałem ratunku i odpowiedzi na pytanie: Dlaczego od dziecka tak cierpię, dlaczego to zło mnie dotyka? Nie mogłem znieść ciszy i na przemian albo słuchałem radia, albo oglądałem telewizję. Dzisiaj wiem, że był to początek procesu zmierzającego do samozagłady. W 1991 r. usłyszałem w radiu ogłoszenie: „Joga – relaks – dobre samopoczucie – zajęcia pod wskazanym adresem”. Wydawało mi się, że tam znajdę odpowiedź na dręczące mnie pytania.

Piekło zaczęło się tak niewinnie…

I tak wpadłem w sidła szatana. Zacząłem korzystać z relaksu, ćwiczyć oddech, jogę i praktykować medytację wschodnią. Zacząłem wierzyć w znaczenie znaków zodiaku, dobre oddziaływanie amuletów. Mój guru stał się moim bożkiem, głównie dlatego, że już przy pierwszym spotkaniu okazał mi dużo ciepła i troski. Przestałem chodzić do Kościoła, by w pełnej wolności rozwijać się duchowo, psychicznie i finansowo. Po kilku miesiącach poczułem się znacznie lepiej, przestałem pić i palić, byłem pewien, że znalazłem to, czego potrzebowałem. Zajęcia odbywały się w klubie osiedlowym lub w szkole podstawowej – wśród dzieci, których rzekoma energia jest ponoć najsubtelniejsza – jak nam mówiono. Wyjeżdżałem też na szkolenia do Holandii. Nauczyciel posługiwał się m.in. wyrwanymi z kontekstu słowami Pisma Świętego i modlitwą Ojcze nasz, mówił dużo o miłości. Ćwiczenia jogi, odpowiednie odżywianie – głównie wegetariańskie, oraz wiedza ezoteryczna miały mi zapewnić przekroczenie siebie w celu uzyskania „stanu Buddy”, oświecenia, samozbawienia.

Pewnego dnia mój guru stwierdził, że powodem moich cierpień jest krzyż, który wisi w moim pokoju, i kazał mi go usunąć. Jako pilny uczeń dostałem tajemne imię. Poznawałem inne religie: buddyzm, sufizm itd. Otrzymałem nakaz prowadzenia relaksu, podczas którego powtarzałem mantrę, odwołującą się do sił kosmicznych. Mantrami skażone były kasety relaksacyjne z podkładem muzycznym i wykłady, które prowadził guru. Dzisiaj wiem, że mantra działa podprogowo na słuchających. Korzystałem z porad numerologa, co miało mi zapewnić dobre zarobki. Brałem też leki homeopatyczne. Dzisiaj wiem, że twórca homeopatii dr Hahnemann w 1777 r. został przyjęty do loży masońskiej w Transylwanii. Jak sam oświadczył, homeopatia powstała dzięki informacjom, przekazanym mu podczas seansów spirytystycznych. Uczestniczyłem też w seansach uzdrawiających. Prowadził je guru, stosując między innymi hipnozę. Byłem świadkiem wyraźnej poprawy wzroku u pacjentki, która podobnie jak ja została uzdrowiona nie Bożą mocą (później została jego uczennicą). Jeździłem na festiwale, podczas których okultyści leczyli metodą reiki, kolorami, muzyką, bioenergoterapią, wahadełkiem, homeopatią itd. Medytowałem, mantrowałem i mudrowałem 20 godzin na dobę – oczekując na obiecane oświecenie. W ciągu 10 lat stałem się pośrednikiem tajemniczych sił, nieświadomie oddawałem swój umysł, ciało i wolę nauczycielowi – demonowi – na usługi okultyzmu i magii. Na zajęcia do mojego guru przyjeżdżali ludzie, którzy zajmują się astrologią, numerologią, i od nich słyszałem, że wielu polityków oraz biznesmenów korzysta z tej wiedzy. Robi się też wykresy astrologiczne dla rządzących państwami. Ustala się nazwy firm, np. Lewiatan, który w Nowym Testamencie jest symbolem szatana (Ap 12, 3-9), zespołom muzycznym np. KAT czy Behemot.

Powrót do Boga

Były jednak okresy w moim życiu, kiedy chciałem wycofać się z grupy. Ale nie dałem rady. Jeżeli dłużej niż tydzień nie byłem na zajęciach, czułem niepokój. Przełom nastąpił w 2002 r. Stało się to dzięki mojej mamusi, która wyprosiła u Matki Bożej Częstochowskiej nawrócenie dla mnie. Po 11 latach niechodzenia do kościoła, na oczach mojego guru uklęknąłem i zwróciłem się do Boga: „Boże, co tu jest grane? Gdzie ja jestem?”. I Pan zlitował się nade mną. Natychmiast w moim umyśle zaświeciło światło Ducha Świętego i usłyszałem: „to jest sekta, a guru kieruje umysłami tych, którzy uczestniczą w zajęciach jogi”. Moja decyzja była natychmiastowa: odchodzę. Od razu też doświadczyłem jej skutków: całe piekło zwaliło się na mnie. Prysnęło dobre samopoczucie, zbudowane przez szatana na piasku. Zaczął się horror – moja osobowość była rozbita. Szatan uderzył w ciało, psychikę i rzeczy materialne. Nie mogłem wejść do mieszkania. Czułem obecność zła w całym bloku. Nie byłem w stanie spać, jeść, a nawet logicznie myśleć. W mieszkaniu gasły żarówki, nie działał telefon, radio. Nie mogłem się modlić.

O mojej sytuacji chciałem poinformować lekarza, policję i sąsiadów – ale się bałem. W końcu, po kilkunastu dniach, opuściłem mieszkanie, do którego postanowiłem już nie wracać. Oddaliłem się około 40 km, szedłem w pożyczonym ubraniu, bez żadnego dowodu tożsamości i pieniędzy, po drodze prosiłem o chleb i wodę. Byłem przeznaczony na śmierć, ale Pan Bóg zdecydował inaczej. Dzisiaj wiem, że przywrócenie do normalnego życia kogoś, kto był uwikłany w jogę, okultyzm i magię, jest większym cudem niż wskrzeszenie Łazarza. Piekło zaczęło się tak niewinnie… Czułem, że ratunkiem dla mnie jest Kościół, ale pojawił się poważny problem: przez pół roku nie mogłem wejść do świątyni. Nie mogłem się modlić, ginęły i rwały mi się różańce. Nie byłem w stanie słuchać Radia Maryja – Zły go chyba nienawidzi. Przyjeżdżałem pod sanktuarium Bożego Miłosierdzia i z pobliskiej łąki patrzyłem na krzyż bazyliki. Tu było mi nieco lżej. Gdy udało mi się w końcu wejść do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach i przystąpić do spowiedzi, doświadczyłem, czym jest mądrość, miłosierna miłość, moc Boga Ojca i Jezusa Chrystusa, który działa przez Kościół i kapłanów. Nie wziąłem leku psychotropowego przepisanego przez lekarza – to mnie uratowało. Tylko Jezus prawdziwie przywraca do życia owce, które się pogubiły. Zniszczyłem i wyrzuciłem wszelką literaturę okultystyczną i pornograficzną, kasety relaksacyjne, drzewko szczęścia, piramidkę, posążek Buddy, kamienie szlachetne, wszystko co miało związek z moim poprzednim sposobem życia. Do dzisiaj jestem intensywnie reanimowany w szpitalu Jezusa Chrystusa – Kościele, przez posługę księży charyzmatyków, egzorcystów, Msze święte i modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie. Mój błąd był zasadniczy: do 56. roku życia nie traktowałem poważnie Jezusa. Skutki tego były opłakane. Jezus Chrystus jednak nigdy o mnie nie zapomniał! Dziękuję wszystkim kapłanom, siostrom ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia i osobom świeckim, którzy pomogli mi wyjść z okultystycznej sekty i nadal pomagają. Ich pomoc jest mi potrzebna, bo moje zmagania duchowe się nie skończyły. Muszę być stale czujny i razem z Chrystusem  podejmować zwycięską walkę duchową.

Wiesław
http://egzorcyzmy.katolik.pl/wyszedlem-z-piekla/


28 kwi 2017, 11:48
Zobacz profil
Specjalista
Własny awatar

 REJESTRACJA21 sie 2013, 22:12

 POSTY        418
Post Re: Świadectwa wiary
"Ustala się nazwy firm, np. Lewiatan, który w Nowym Testamencie jest symbolem szatana (Ap 12, 3-9)".
A to ciekawe spostrzeżenie niejakiego Wiesława, poszkodowanego przez joginów, jak podaje Kuraś1. Jest w naszym kraju sieć sklepów "Lewiatan".

Czy przedstawiciele tej sieci nie należą również do ROTARY i BCC?

A to nie tym klubom każda władza w ministerstwie finansów bije pokłony i układa prawo podatkowe wg ich potrzeb?

____________________________________
Jedynie prawda jest ciekawa.


30 kwi 2017, 14:21
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 22 ]  idź do strony:  1, 2  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron