Jesteś niezastąpiony!!! Wielkie A flaga oczywiście powiewa.
Ostatnio edytowano 02 maja 2008, 19:50 przez helvet, łącznie edytowano 1 raz
02 maja 2008, 19:40
Kasik
Kraków, 31.03.2008r Apel w obronie flagi oraz Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej
Ministerstwo Sprawiedliwości RP Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji Zarząd TVN
W programie Kuby Wojewódzkiego nadanym 25 marca 2008r. przez telewizję TVN doszło do znieważenia polskiej flagi państwowej, co nie tylko jest czynem karalnym, ale przekracza wszelkie normy przyzwoitości obowiązujące w cywilizowanym świecie. Uczestnicy programu dopuścili się umieszczenia polskiej flagi w psich odchodach.
Przez wiele stuleci pod biało-czerwoną flagą Polacy płacili życiem za niepodległość swojego państwa. Przywiązanie do symboli tej niepodległości jest częścią naszej historii, ale także dziedzictwem, które zamierzamy przekazać następnym pokoleniom. Nie pozwolimy obrażać naszego państwa, ani lekceważyć jego praw.
Od instytucji wymiaru sprawiedliwości domagamy się natychmiastowego podjęcia z urzędu niezbędnych kroków prawnych, aby przykładnie ukarać winnych złamania prawa. Od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji domagamy się podjęcia działań, które na przyszłość zabezpieczą nas przed podobnymi przypadkami haniebnego nadużywania wolności wypowiedzi. Domagamy się również poinformowania opinii publicznej zarówno o decyzjach dotyczących postępowania w tej sprawie, jak i o ich skutkach. Od telewizji TVN i autorów tego programu, w którym doszło do znieważenia polskiej flagi, a tym samym obrazy naszej dumy i godności narodowej, domagamy się zaniechania emisji tego programu w internecie. Domagamy się przeprosin we wszystkich mediach elektronicznych oraz w gazetach codziennych.
Dopisałem się oczywiście i ja pod tym apelem. Dzisiaj otrzymałem maila:
Szanowni Państwo, Uprzejmie informuję że dnia 22.04.2008 zakończyliśmy zbieranie podpisów pod apelem w obronie flagi. Apel został wysłany do Ministerstwa Sprawiedliwości, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz Zarządu TVN. W krótkim okresie czasu zebraliśmy ponad 10 tys. podpisów. Podpisało się m.in. 256 profesorów i wykładowców akademickich, 15 posłów na Sejm RP, 123 dziennikarzy, 165 prawników, 1041 nauczycieli, 76 duchownych, 24 pisarzy i poetów, przedstawiciele praktycznie wszystkich innych zawodów oraz olbrzymia grupa studentów i uczniów. W czasie zbierania podpisów kontaktowaliśmy się z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji przekazując wiadomość o naszej akcji. Uzyskaliśmy informację, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji bardzo poważnie traktuje fakt znieważenia polskiej flagi państwowej w programie Jakuba Wojewódzkiego. Program został zarchiwizowany i podjęto działania w celu ukarania TVN za jego emisję, choć wysokość nałożonej kary nie jest jeszcze znana. Oficjalne stanowisko w sprawie naszego apelu Rada zajmie w najbliższym czasie.
Ponadto informuję, że ja i kilku innych sygnotariuszy tego apelu złożyło do prokuratury, we własnym imieniu, bezpośrednie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Jakuba Wojewódzkiego, Marka Raczkowskiego oraz Krzysztofa Stelmaszczyka.
Będę Państwa informował o efektach naszej akcji. Z poważaniem, Krzysztof Budziakowski
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 08 maja 2008, 09:32 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
08 maja 2008, 09:30
Dzień Zwycięstwa
Dzień Zwycięstwa - o nim marzył każdy z nas, był daleki, jak odległej gwiazdy blask. Nasze drogi skrywał wtedy wojny pył, przybliżaliśmy ten dzień ze wszystkich sił.
W jasny Dzień Zwycięstwa kwitnie biały bez, grzmią saluty i sztandary chylą się, wielka radość, ale oczy pełne łez. Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa!
Dni i noce od martenów buchał żar, dni i noce jednej sprawie służył kraj. a na froncie żołnierz mężnie wroga bił, przybliżaliśmy ten dzień ze wszystkich sił.
W jasny Dzień Zwycięstwa kwitnie biały bez, grzmią saluty i sztandary chylą się, wielka radość, ale oczy pełne łez. Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa!
Witaj ,mamo, powróciłem z wojny zdrów, ale inni już nie wrócą nigdy tu. Ślady bitew deszcz wiosenny z twarzy zmył, przybliżaliśmy ten dzień ze wszystkich sił.
W jasny Dzień Zwycięstwa kwitnie biały bez, grzmią saluty i sztandary chylą się. wielka radość, ale oczy pełne łez. Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa!
Kapitulacja III Rzeszy
63 rocznica zakończenia II Wojny Światowej
7 maja Niemcy w jednym ze szkolnych budynków - kwaterze głównej Alianckich Sił Ekspedycyjnych generała Eisenhowera - w Reims we Francji skapitulowali na Froncie Zachodnim przed przedstawicielami armii USA i Wspólnoty Brytyjskiej. W imieniu aliantów pod aktem kapitulacji (później nazwanym "wstępnym protokołem kapitulacji") podpisał się ze strony aliantów gen. Walter Bedell Smith, głównodowodzący, oraz generał artylerii Iwan Susłoparow reprezentujący ZSRR. Kapitulującą armię niemiecką reprezentował tam Alfred Jodl. Warto podkreślić, że nie wywieszono wówczas flagi francuskiej, a zaproszony w ostatniej chwili francuski generał ? przedstawiciel gospodarzy był podczas tej ceremonii świadkiem, nie stroną.
Na kategoryczne żądanie Stalina 8 maja (było to późnym wieczorem, wg czasu moskiewskiego nastał już 9 maja) 1945 r. w kwaterze marszałka Żukowa, w gmachu szkoły saperów w dzielnicy Karlshorst w Berlinie powtórzono podpisanie bezwarunkowej kapitulacji, tym razem całych Niemiec przed przedstawicielami trzech mocarstw sojuszniczych ? ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii.
Obecni byli: generał Carl Spaatz (USA), brytyjski marszałek lotnictwa Arthur Tedder oraz marszałek Żukow. Na uroczystość do Berlina generał Charles de Gaulle wysłał generała Jean de Lattre de Tassigny'ego. Zagroził on samobójstwem, kiedy odmówiono mu prawa do podpisania dokumentu i wywieszenia francuskiej flagi, a podpisujący akt kapitulacji w imieniu zwyciężonych Niemiec feldmarszałek Wilhelm Keitel skomentował obecność de Tassigny'ego w ten sposób, że powinien on złożyć podpis po obu stronach ? składających i przyjmujących kapitulację. W końcu po protokolarnych przepychankach, miejsce na flagę i podpis (po stronie przyjmujących kapitulację, ale też jako świadek) się znalazło. Oprócz Keitela, głównodowodzącego Wehrmachtu kapitulację podpisali dowódca niemieckiej marynarki wojennej (Kriegsmarine) admirał Hans Georg Friedeburg i generał pułkownik lotnictwa (Luftwaffe) F. Stumpff.
Przebieg procesu kapitulacji III Rzeszy wpłynął w zasadniczy sposób na światową politykę w następnych dziesięcioleciach. Francja uzyskała bowiem dzięki temu status czwartego mocarstwa, dostała swoją strefę okupacyjną, w ONZ ? stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa, a w 2005 r. ? wizerunek żołnierza (obok rosyjskiego, amerykańskiego i brytyjskiego) na moskiewskim pomniku na Pokłonnej Górze z okazji 60. rocznicy końca wojny. Mniej natomiast ważnym skutkiem faktu, że ceremonia w Berlinie odbyła się ? także ze względu na nieporozumienia wokół osoby de Tassigny'ego ? dopiero późnym wieczorem 8 maja stało się to, że przez następnych czterdzieści kilka lat cały wolny świat obchodził rocznicę zakończenia wojny z hitlerowskimi Niemcami 8 maja, a tylko ZSRR i państwa od niego zależne (w tym Polska) ? 9 maja, ponieważ ceremonia odbyła się już po północy czasu moskiewskiego. http://pl.wikipedia.org/wiki/Kapitulacja_III_Rzeszy
8 maja złożeniem wieńców przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie uczczono 63. rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie. W uroczystościach wzięli udział m.in. kombatanci oraz przedstawiciele władz państwowych. Przed Grobem Nieznanego Żołnierza na Placu Piłsudskiego po odegraniu hymnu odbyła się uroczysta zmiana wart. W obchodach wzięli udział przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Sejmu, Senatu, mieszkańcy Warszawy i harcerze. Uroczystości zakończyła defilada Kompanii i Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. II wojna światowa była największym konfliktem w historii, w który zaangażowały się państwa niemal całej Europy oraz USA, ZSRR i Japonia. W walkach prowadzonych na terenie Europy, Afryki i Azji, zginęło lub zaginęło ponad 55 mln osób.
Wojna rozpoczęła się 1 września 1939 roku od ataku III Rzeszy Niemieckiej na Polskę. W konflikcie głównymi stronami były sprzymierzone z Niemcami tzw. państwa osi, czyli Japonia i Włochy oraz członkowie tzw. koalicji antyhitlerowskiej - Wielka Brytania, USA i ZSRR.
Działania wojenne trwały do 2 maja 1945 roku, kiedy miało miejsce poddanie Berlina wojskom sowieckim oraz kapitulacja resztek armii niemieckiej w północnych Włoszech. 4 maja skapitulowały oddziały niemieckie w północno-wschodnich Niemczech, a 5 maja w południowych Niemczech, Tyrolu i zachodniej Austrii.
Ogółem w II wojnie światowej wzięło udział ponad 110 mln żołnierzy (w okresie największej mobilizacji armia ZSRR liczyła 12,5 mln, USA 12,3 mln, III Rzeszy 10,2 mln, Japonii 10,2 mln, Wielkiej Brytanii 5,1 mln, Francji 5 mln, Chin 5 mln, Włoch 3,7 mln). Zginęło lub zaginęło ponad 55 mln ludzi, 35 mln zostało rannych. Łączne wydatki na prowadzenie wojny osiągnęły ponad 1,5 biliona dolarów (USA wydały 387 mld, III Rzesza 272 mld, ZSRR 192 mld, Wielka Brytania 120 mld, Włochy 94 mld, Japonia 56 mld).
9 maja przez Plac Czerwony przeszła parada wojskowa z okazji 63. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej. Była to pierwsza od ponad 17 lat parada z udziałem sprzętu wojskowego. Ostatnia taka defilada odbyła się tam 7 listopada 1990 roku. Zaprezentowane zostały m.in. najnowocześniejsze czołgi T-90, rakiety operacyjno-taktyczne Iskander-M, systemy rakietowe S-300, Smiercz, Tunguska, Tor i Buk, a także międzykontynentalne rakiety balistyczne Topol-M.
Nad placem, na wysokości 300 metrów, przeleciały bombowce strategiczne Tu-160 i Tu-95, bombowiec dalekiego zasięgu Tu-22, samolot transportowy An-124 Rusłan, samolot-cysterna Ił-78, myśliwce MiG-29 i Su-27, oraz śmigłowce różnych typów. Elementem pokazu było tankowanie w powietrzu. Żołnierze Garnizonu Moskiewskiego po raz pierwszy wystąpili publicznie w nowych mundurach, zaprojektowanych przez znanego rosyjskiego dyktatora mody Walentina Judaszkina
Nowy prezydent ostrzega Dmitrij Miedwiediew w przemówieniu przed defiladą przestrzegł przed próbami rewidowania granic i łamaniem prawa międzynarodowego. Nowy prezydent, który defiladę odbierał w towarzystwie nowego premiera Władimira Putina, podkreślił, że lekcje dwóch wojen światowych pokazują, że konflikty takie nie wybuchają same z siebie, lecz rozpętują je ci, którzy własne ambicje stawiają ponad interesy narodów.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 10 maja 2008, 08:41 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
09 maja 2008, 10:00
Nadir
Dzień Zwycięstwa
Dzień Zwycięstwa - o nim marzył każdy z nas, był daleki, jak odległej gwiazdy blask. Nasze drogi skrywał wtedy wojny pył, przybliżaliśmy ten dzień ze wszystkich sił.
W jasny Dzień Zwycięstwa kwitnie biały bez, grzmią saluty i sztandary chylą się, wielka radość, ale oczy pełne łez. Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa! Dzień Zwycięstwa!
Samego Dnia Zwycięstwa nie pamietam ( jestem za mało stary ). Ale piosenkę owszem. W wykonaniu Adama Zwierza.
Ostatnio edytowano 10 maja 2008, 08:44 przez helvet, łącznie edytowano 1 raz
09 maja 2008, 20:50
helvet
Samego Dnia Zwycięstwa nie pamietam ( jestem za mało stary ). Ale piosenkę owszem. W wykonaniu Adama Zwierza.
Też nie pamiętam A piosenkę słyszałem wielokrotnie w różnych wykonaniach. 9 października 2007 roku słyszałem ją na żywo w wykonaniu Chóru Alexandrowa (poprzednio zwany Chórem Armii Czerwonej - "Russian Red Army Choir") podczas występu zespłu w Gdańsku. Zespołu - bo to nie jest tylko chór. To i chór, i orkiestra, i balet. Kalinka, Ech, dorogi, Varchavianka... I День Победы!
День Победы, как он был от нас далёк, Как в костре потухшем таял уголёк. Были вёрсты, обгорелые, в пыли - Этот день мы приближали как могли.
Śpiewali też "Czerwone maki na Monte Cassino" po polsku. Co niektórzy, podobno, mają im to za złe. Według słów konferansjera Chór miał śpiewać tę pieśń polskiemu Papieżowi podczas pobytu Chóru w Watykanie. Ale na osobistą prośbę księdza Dziwisza nie doszło do tego wykonania. Z obawy na zbyt wielkie wzruszenie, którego Ojciec Święty, niewątpliwie doznałby..
I oczywiście "Священная война". Święta wojna", kompozycja założyciela Chóru - Aleksandra Aleksandrowa. Вставай, страна огромная, вставай на смертный бой С фашистской силой тёмною, c проклятою ордой. Пусть ярость благородная вскипает, как волна, Идёт война народная, Священная война!
To pieśń, która zawsze wywołuje we mnie dreszcz!!!
Niezapomniane wrażenia!
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 11 maja 2008, 09:32 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
11 maja 2008, 09:30
Gra w szczerość Możesz mnie prosić o obietnicę obiecam - złamać mogę O prawdę spytać proszę mogę skłamać O Bogu opowieści chcesz Już w tej chwili mówię o jego brwiach boskich O śmierci też mówić dużo bzdurnie krzyczeć płakać pogrzebywać I o nasze dziś mnie spytać możesz odpowiedzi poszukaj w sobie Lecz o jutro mnie nie pytaj bo nie wiem jeszcze czy w ogniu utonę czy w wodzie spłonę (miał 16 lat, kiedy napisał ten wiersz)
Grzegorz Przemyk (1964-1983)
Grzegorz Przemyk umarł wczesnym popołudniem. Miał 19 lat. Był maturzystą Liceum im. Modrzewskiego. Był synem Barbary Sadowskiej, poetki. Niektórzy spośród jej przyjaciół mówią dzisiaj: gdyby nie taka Basia, nie jej dom, nie byłoby takiego Grzesia. Nie byłoby tej śmierci.
Jej matka postanowiła sprawdzić, co czeka wnuka, który właśnie się urodził. Pojechała do wróża znanego w całej Warszawie. Wróż brał spore pieniądze, ale przyszłości nie zdradzał od razu. Kazał czekać na list. Był maj 1964 roku.
List nadszedł wkrótce. Jej matka otworzyła kopertę, wyjęła kartkę, przeczytała. Schowała ją i znowu wyjęła. I znowu przeczytała. Zaczęła ją drzeć: powoli, dokładnie, na coraz mniejsze kawałeczki.
Barbara lubiła wracać do tej rodzinnej opowieści, ale nigdy nie powiedziała, co tam było napisane. Bo sama nie wiedziała. Mówiła o tym bez niepokoju, żartobliwie. Aż do 12 maja 1983 roku.
Tego popołudnia nie było jej w domu. Do syna przyszli koledzy. Wypili trochę wina (później prasa napisze, że byli pijani). Zrobiło się ciemno od chmur, więc wyszli na balkon (wysokościowiec przy Hibnera stoi nieopodal Marszałkowskiej, z mieszkania na jedenastym piętrze widać całe centrum). On lubił burzę, więc krzyknął: - Idziemy na Starówkę, dajmy się zmoczyć.
Wybiegli, burza minęła, nadeszli milicjanci, chcieli dokumentów. Z ulicy (ściślej: z placu Zamkowego) zabrali go na komisariat przy Jezuickiej. Był z nim starszy kolega, a jej przyjaciel (ten romans bezpieka ogłosi w mediach jako dowód na moralne zepsucie domu przy Hibnera).
Z komisariatu syna zabrało pogotowie. Z siedziby pogotowia przy Hożej mieli go przewieźć do psychiatryka, bo lekarz nie dostrzegł pobicia. Dostrzegł obłęd. Ale ona już się dowiedziała, już przybiegła, już rozmawiała z doktorem (- Mój syn nie jest psychiczny, on jest pobity - tłumaczyła).
Wzięła go do domu. Opowiadał, że bili go milicjanci, łokciem w brzuch. Nazajutrz trafił do szpitala na Solcu. O godzinie 0.15 (więc już 14 maja) lekarze zaczęli operację. - Najchętniej bym zemdlał - powiedział jeden z nich, gdy zajrzał do środka. Operacja skończyła się nad ranem.
Nie napisał już nigdy żadnego wiersza. I nie napisze. Dzisiaj miałby 44 lata...
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 14 maja 2008, 06:29 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
14 maja 2008, 06:23
Europejski Instytut Innowacji i Technologii we Wrocławiu?
Decyzja w sprawie lokalizacji Europejskiego Instytutu zapadnie za 3 dni.
Najpoważniejszymi konkurentami Wrocławia w walce o siedzibę są Wiedeń i Budapeszt. Instytut to flagowy projekt Komisji Europejskiej, który ma pomóc w rozwoju nauki we Wspólnocie. Ośrodki akademickie, badawcze i przedstawiciele biznesu będą wspólnie pracować nad praktycznym wykorzystaniem nowoczesnych technologii. "Nasza kandydatura jest bardzo silna. Moim zdaniem, obok Budapesztu najsilniejsza" - powiedziała Kudrycka. Dodała, że według zapowiedzi, decyzja o lokalizacji instytutu ma być podjęta w ostatnich dniach maja. Jednak, ponieważ jest kilka miast chętnych do bycia gospodarzem EIT, może się ona odwlec. Minister nauki przekonywała, że będzie ona korzystna dla Polski, ponieważ Wrocław ma wiele do zaoferowania nowo powstałemu instytutowi.
"Mamy najwięcej studentów świetnie przygotowanych z wielu dziedzin nauki. Oferujemy fantastyczne miejsce - piękny pałac w Leśnicy. Samo miasto Wrocław ma specyficzną atmosferę. Rząd oferuje pewne rozwiązania związane z finansowaniem części ekspertów, finansowaniem krajowego punktu kontaktowego dla osób zatrudnionych w radzie EIT a także wiele innych udogodnień" - podkreśliła.
Wrocław - obok wspólnej kandydatury Austrii i Słowacji (Wiedeń/Bratysława) oraz Budapesztu - jest wymieniany jako główny kandydat na lokalizację Rady EIT. O tym, gdzie trafi Rada Zarządzająca EIT, mają zdecydować ministrowie ds. konkurencyjności państw UE podczas posiedzenia w Brukseli 29 i 30 maja. Gdyby nie udało im się osiągnąć konsensusu, to sprawa zostanie przełożona na czerwcowy szczyt w Brukseli albo na drugą połowę roku.
Pomysł utworzenia Europejskiego Instytutu Technologii zrodził się podczas przeglądu tzw. strategii lizbońskiej w 2005 roku. Pierwotnie miał być prestiżowym ośrodkiem akademickim, odpowiednikiem amerykańskiego Massachusetts Institute of Technology (MIT), ale z powodu ograniczeń budżetowych KE zaproponowała, by Instytut zbudować jako sieć współpracujących ze sobą wspólnot wiedzy i innowacji (WWI). W ich skład wejdą ośrodki akademickie, badawcze i przedsiębiorstwa z całej Europy, które wspólnie będą pracować nad poszczególnymi projektami badawczymi.
Do końca 2009 roku mają powstać dwie lub trzy WWI, w tym jedna dotycząca energii i ochrony środowiska, a kolejne - transportu i medycyny. Docelowo ma ich być od sześciu do ośmiu. Budżet EIT szacuje się na 2,4 mld euro na pierwsze sześć lat, licząc od stycznia 2008 roku; pieniądze mają pochodzić ze środków prywatnych i publicznych. O resztę ośrodki badawcze wchodzące w skład instytutu będą musiały postarać się same.
Szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz powiedział Polskiemu Radiu, że trzeba wykorzystywać każdą okazję, by zareklamować polską kandydaturę. „Trzeba pamiętać o tym, że to jest trudny wyścig. To jest tak naprawdę superliga wielkich miast europejskich. Polska musi się zmierzyć z takim stereotypem, który jest nam narzucany, że jesteśmy biedniejszym kuzynem w Unii” - dodał.
TY też mozesz poprzeć kandydaturę Wrocławia na stronie:
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 27 maja 2008, 06:42 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
27 maja 2008, 06:29
Nadir
(...) Grzegorz Przemyk (1964-1983) (...) Dzisiaj miałby 44 lata...
<!--quoteo--><div class='quotetop'></div><div class='quotemain'><!--quotec--><!--sizeo:2--><span style="font-size:10pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->B. ZOMO-wiec skazany za śmierć Grzegorza Przemyka<!--sizec--></span><!--/sizec--> Ireneusz K. został skazany na 8 lat pozbawienia wolności - orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie. Na mocy amnestii kara została złagodzona do 4 lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny. (...) <!--QuoteEnd--></div><!--QuoteEEnd--> <a href="http://wiadomosci.gwno.pl/Wiadomosci/1,80273,5249990.html" target="_blank">http://wiadomosci.gwno.pl/Wiadomosci/1,80273,5249990.html</a>
27 maja 2008, 18:47
Nadir
Mord w Katyniu dziełem Niemców "Niezawisimaja Gazieta". 4 listopada, w dniu nowego święta narodowego Rosji, upamiętniającego wypędzenie polskich wojsk z Kremla w roku 1612, TV Centr (TVC) - jedna z największych stacji telewizyjnych w Rosji, kontrolowana przez potężnego burmistrza Moskwy Jurija Łużkowa - podała w wątpliwość autentyczność dokumentów stalinowskiego Politbiura, na mocy których polscy jeńcy Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa zostali rozstrzelani przez NKWD. Pretekstem do publikacji w rosyjskiej gazecie o Katyniu stało się nominowanie do Oscara filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy. Autorem publikacji, ukazującej się na kilka dni przed wizytą premiera Polski Donalda Tuska w Moskwie, jest niejaki Aleksandr Szirokorad, którego redakcja przedstawia jako historyka. -------------------------------------------------------------------------------------
Decyzja rosyjskiego sądu wzburzyła PiS
Klub PiS chce zwołania nadzwyczajnego posiedzenia dwóch sejmowych komisji: sprawiedliwości oraz spraw zagranicznych w związku z orzeczeniem moskiewskiego sądu, który odmówił rozpatrzenia wniosku dotyczącego pośmiertnej rehabilitacji ofiar zbrodni katyńskiej. Rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński powiedział dziennikarzom, że ubiegłotygodniowa decyzja rosyjskiego sądu jest "skandaliczna".
- Chcemy, by ministerstwo sprawiedliwości podjęło tu zdecydowane kroki, chcemy dowiedzieć się, jaką strategię w tej sprawie przyjmie ministerstwo spraw zagranicznych i jak ma zamiar w dalszym etapie prowadzić sprawę Katynia - powiedział Kamiński. Dodał, że w nadzwyczajnym posiedzeniu obu komisji związanym z decyzją rosyjskiego sądu powinien wziąć udział minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
<!--coloro:#FF0000--><span style="color:#FF0000"><!--/coloro-->Sąd Rejonowy w Moskwie oddalił w miniony czwartek skargę krewnych ofiar zbrodni katyńskiej na postępowanie Głównej Prokuratury Wojskowej (GPW) Federacji Rosyjskiej, która odmówiła zrehabilitowania pomordowanych.
Według rosyjskiej prawniczki reprezentującej rodziny 10 ofiar mordu NKWD na polskich oficerach w 1940 roku w Katyniu Anny Stawickiej, odrzucając skargę sąd wymienił nazwiska zabitych oficerów i wskazał, że na drogę sądową mogą występować tylko osoby, których prawa zostały Wynika z tego - według Stawickiej - że do sądu powinni występować sami rozstrzelani Polacy.<!--colorc--></span><!--/colorc-->
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
28 maja 2008, 18:29
Przepraszam, a jakie kroki na skandaliczne wyroki sądów w rajach podatkowych przygotuje PIS?
28 maja 2008, 18:42
<!--coloro:#33CC00--><span style="color:#33CC00"><!--/coloro--><!--sizeo:4--><span style="font-size:14pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->4 czerwca - Dzień Demokracji<!--sizec--></span><!--/sizec--><!--colorc--></span><!--/colorc--> <!--coloro:#FF0000--><span style="color:#FF0000"><!--/coloro--><!--sizeo:3--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm<!--sizec--></span><!--/sizec--><!--colorc--></span><!--/colorc-->
4 czerwca 1989 odbyły się w Polsce wybory, po raz pierwszy od wielu lat demokratyczne wybory, w których Polacy mogli zadecydować o dalszym kierunku przemian roku 1989. Był to kulminacyjny moment pokojowych, wolnościowych zmian w Polsce, a zarazem wielki sukces obrad „Okrągłego Stołu”. To właśnie czerwcowe wybory pokazały, że nawet tak trudna zmiana ustrojowa może przebiegać w zgodzie z demokratycznymi standardami i co ważniejsze bez użycia przemocy. W dużej mierze dzięki naszemu czerwcowi w Berlinie mógł nadejść pamiętny listopad, w którym runął Mur Berliński.
Wybory do Sejmu i Senatu, które odbyły się 4 czerwca 1989 r. nie były w pełni demokratyczne. Wiadomo było z góry, jakie ugrupowania zajmą większość miejsc w wybieranym wówczas Sejmie. A jednak, właśnie te „demokratyczne w 35 %” wybory, były jednym z najbardziej przełomowych momentów w historii Polski XX w. PZPR i jej przybudówki, choć dzięki zawartym w ordynacji wyborczej gwarancjom zdobyły większość miejsc w Sejmie, poniosły wówczas bezprzykładną klęskę. Bezapelacyjnym zwycięzcą czerwcowych wyborów była „Solidarność”, której przedstawiciele zdobyli wszystkie, oprócz jednego, mandaty, o które mogli się wówczas ubiegać.
Od Okrągłego Stołu do wyborów Oprócz decyzji o ponownej legalizacji „Solidarności” najważniejszym porozumieniem zakończonych 5 IV 1989 r. obrad Okrągłego Stołu była decyzja o przeprowadzeniu przyspieszonych o kilka miesięcy wyborów do Sejmu, a także do nowo utworzonego Senatu. Wybory te miały odbywać się według specjalnie skonstruowanej ordynacji, gwarantującej rządzącemu wówczas Polską obozowi politycznemu większość miejsc w Sejmie, lecz jednocześnie pozwalającej na wzięcie w nich udział opozycji.
Zasady ordynacji wyborczej Istotą „Ordynacji wyborczej do Sejmu PRL X Kadencji” był z góry ustalony podział mandatów między istniejące wówczas oficjalne organizacje polityczne. Podział ten wyglądał następująco: PZPR – 173 mandaty, ZSL – 76, SD – 27, PAX – 10, UChS (Unia Chrześcijańsko – Społeczna) – 8, PZKS (Polski Związek Katolicko – Społeczny) – 5. Pozostałe 161 mandatów, czyli 35% miejsc w Sejmie, miało zostać obsadzonych w wolnych wyborach.
W wyborach do Sejmu wybierano 460 posłów. 425 spośród nich wybieranych było w 108 kilku mandatowych okręgach wyborczych. 35 miało być wybranych z tzw. listy krajowej, na której umieszczone były nazwiska najważniejszych polityków wspomnianych wcześniej ugrupowań.
Kandydatów w wyborach 4 czerwca 1989 r. mogły wystawiać statutowe organy PZPR, ZSL, SD, PAX, UChS i PZKS, a także – co było nowością, sami obywatele. W tym ostatnim przypadku, warunkiem rejestracji kandydata było zebranie przynajmniej 3000 podpisów popierających go mieszkańców okręgu wyborczego. W ten sposób wystawiani byli kandydaci na „miejsca bezpartyjne” w Sejmie (a także wszyscy kandydaci do Senatu) lecz możliwość takiego właśnie sposobu wyłaniania kandydatów istniała również w przypadku osób kandydujących na miejsca zarezerwowane dla przedstawicieli oficjalnie istniejących wówczas ugrupowań.
Wybory do Senatu były jednak pierwszymi całkowicie wolnymi wyborami w powojennej Polsce. Podobnie jak obecnie, Senat miał się składać ze 100 senatorów. Wybierani oni byli w 47 dwu, oraz dwu trzy-mandatowych okręgach wyborczych, z których każdy obejmował 1 województwo. Ta osobliwość ordynacji wyborczej do Senatu, która długo przetrwała już w okresie III Rzeczypospolitej wynikała z tego, że ówczesne władze były zdania, że popierani przez nie kandydaci mają większą szansę na zwycięstwo w małych „wiejskich” województwach, niż w województwach zdominowanych przez duże ośrodki miejskie, gdzie dużą popularnością cieszyła się opozycja.
Głosowanie w wyborach 4 VI 1989 r. było głosowaniem na osoby, nie na listy wyborcze. Czynność głosowania polegała nie – jak we wszystkich późniejszych wyborach na wskazaniu wybranego przez siebie kandydata, lecz na skreśleniu nazwisk wszystkich kandydatów poza jednym, wybranym. Dodać warto, że nazwiskom kandydatów, których na kartce wyborczej bywało nawet kilkadziesiąt nie towarzyszyły żadne informacje na ich temat (np. odnośnie przynależności partyjnej, itp.). Ten sposób głosowania wynikał stąd, że władze liczyły na to, że wyborcy popełnią przy głosowaniu dużą liczbę pomyłek i to zmniejszy szanse kandydatów „Solidarności”.
Liczenie głosów oddanych w wyborach 4 czerwca 1989 r. odbywało się według zasady większości bezwzględnej, tzn. warunkiem uzyskania przez konkretnego kandydata mandatu w pierwszej turze wyborów było otrzymanie 50% + 1 wszystkich głosów, jakie zostały oddane na wszystkich kandydatów do danego mandatu (mandaty w wyborach do Sejmu były numerowane). W wypadku, gdyby żaden kandydat nie uzyskał wymaganych 50 % + 1 głosów, miała się odbyć druga tura wyborów, w której brali udział dwaj kandydaci, którzy uzyskali największą liczbę głosów w I turze. Wymóg uzyskania ponad 50 % głosów odnosił się także do nie mających konkurentów kandydatów z tzw. „listy krajowej”. Autorom ordynacji wyborczej prawdopodobnie nie przyszła do głowy myśl, że kandydaci ci mogą wymaganej liczby głosów po prostu nie otrzymać.
„Drużyna Wałęsy” Kandydatów w wyborach 4 czerwca 1989 r. było wielu. O 425 miejsc w Sejmie obsadzanych z okręgów ubiegały się 1682 osoby. Do 100 miejsc w Senacie było 555 kandydatów. Jednak liczący się i powszechnie obserwowany „zawodnik” był w tych wyborach jeden: kandydaci Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Było ich 161 na wszystkie „bezpartyjne” miejsca w Sejmie i 100 do Senatu.
Kandydaci „Solidarności” w wyborach w 1989 r. określani byli popularnie jako „drużyna Wałęsy”. Reprezentowali oni bardzo różne nurty w wielkim ruchu społecznym, jakim była „Solidarność”. Były wśród nich tak różne pod względem poglądów osoby, jak np. Barbara Labuda i Jan Łopuszański. Różnice te miały się jednak ujawnić dopiero później. W wyborach 4 czerwca 1989 r. wszyscy oni przedstawiani byli jako jedna, zwarta drużyna – drużyna „Solidarności”.
Plebiscyt Głosowanie 4 czerwca 1989 r. było w istocie plebiscytem – za lub przeciw władzy komunistów w Polsce. Pozytywne programy nie były w tych wyborach najważniejsze (co oczywiście nie znaczy, że „Solidarność” pozytywnego programu nie miała). Faktycznie głosowaniem na symbol – nie na konkretne rozwiązania programowe.
Komuniści nie oddali jednak w 1989 r. „Solidarności” 161 miejsc w Sejmie i 99 w Senacie walkowerem. Na każde z tych miejsc mieli oni popieranych przez siebie, i szeroko na ogół reklamowanych przez oficjalne media kandydatów. Prócz tego, na „bezpartyjne” miejsca w Sejmie i do Senatu kandydowała również pewna ilość ludzi wywodzących się z innych, niż „Solidarność” odłamów politycznej opozycji. Najliczniejszą taką grupą byli działacze KPN, w tym jej przywódca, Leszek Moczulski, który kandydował na posła w Krakowie (uzyskał ok. 10% głosów, przegrywając z Janem Marią Rokitą).
Najbardziej radykalna część opozycji – taka, jak np. „Solidarność Walcząca” nawoływała do bojkotu wyborów. Jej zdaniem, udział „Solidarności” w Sejmie i w Senacie mógł jedynie legitymizować władzę komunistów – którzy i tak, zgodnie z ordynacją, mieli w izbie niższej zagwarantowaną bezwzględną większość.
Triumf „Solidarności” Społeczeństwo w swej masie pozostało jednak obojętne na wezwania radykałów. Wynik przeprowadzonego 4 czerwca 1989 r. głosowania był jednoznaczny. Spośród 161 kandydatów "Solidarności" do Sejmu, tylko jeden nie zdołał uzyskać mandatu już w pierwszej turze. Na 100 kandydatów "Solidarności" do Senatu w pierwszej turze wybranych zostało 92. Ostatecznie zaś, po przeprowadzonej 18 czerwca II turze wyborów "Solidarność" przegrała walkę tylko o jedno miejsce. Człowiekiem, który "wygrał z Solidarnością", był biznesmen Henryk Stokłosa, wybrany na senatora w województwie Pilskim.
Klęska PZPR Totalną klęskę ponieśli niemal wszyscy kandydaci wywodzący się z PZPR i współpracujących z nią ugrupowań. Spośród 241 mandatów "koalicyjnych" jakie były obsadzane w okręgach, w pierwszej turze obsadzone zostały…3. Wyborcy w swej większości skreślali bowiem kandydatów, oprócz tych, których popierała „Solidarność”.
Podobny los spotkał tzw. "listę krajową". Tylko dwóch, na 35 znajdujących się na niej kandydatów uzyskało wymagane 50 % głosów w skali kraju i tym samym, mandaty poselskie. Osobami, które weszły do Sejmu z "listy krajowej" byli Mikołaj Kozakiewicz (ZSL) wybrany później na marszałka Sejmu, oraz ostatni na liście Andrzej Zieliński. Ten drugi został wybrany prawdopodobnie dlatego, że część wyborców skreślając całą listę krajową "na krzyż" robiła to niedokładnie, co komisje wyborcze zinterpretowały jako nieskreślenie ostatniego ze znajdujących się na tej liście kandydatów.
Groźba konfliktu Odrzucenie przez większość wyborców całej listy krajowej wywołało groźbę poważnego konfliktu politycznego. Taki akurat rezultat głosowania groził bowiem tym, że część mandatów poselskich w Sejmie pozostanie nie obsadzona. Dla ówczesnej władzy było to rzeczą niewyobrażalną. Ostatecznie, problem „listy krajowej” został rozwiązany w ten sposób, że Rada Państwa (przy niechętnej zgodzie "Solidarności") uchwaliła w okresie między turami wyborów stosowny dekret, zgodnie z którym mandaty, które miały być obsadzane z "listy krajowej", były obsadzane w okręgach. Kandydowali na nie, oczywiście, inni ludzie, niż ci, których nazwiska widniały na "liście krajowej".
II tura Rola "Solidarności" w wyborach w 1989 r. nie ograniczyła się do I tury. Przed drugą turą wyborów, która odbyła się 18 czerwca "Solidarność" – oprócz popierania tych spośród jej kandydatów, którzy nie uzyskali mandatów 4 czerwca, instruowała wyborców, które z osób kandydujących na nie obsadzone w I turze "mandaty koalicyjne" należy poprzeć jako mniejsze, lecz nieuniknione zło. Pewną zaś część z tych kandydatów tworzyli ludzie de facto związani z „Solidarnością”. Oni też otrzymali w II turze największą liczbę głosów.
PZPR w szoku Dla PZPR wynik czerwcowych wyborów był prawdziwym szokiem. Z dokumentów PZPR, jakie powstały w okresie po wyborach w 1989 r. wyłania się obraz struktury sparaliżowanej świadomością swojej porażki. De facto, po ogłoszeniu wyniku głosowania PZPR straciła faktyczną zdolność do rządzenia krajem, choć musiało minąć jeszcze kilkanaście tygodni, zanim uświadomiono to sobie w Komitecie Centralnym, a następnie – z dużymi zresztą oporami, także w szeregach opozycji.
4 czerwca skończył się w Polsce komunizm Wybory były momentem przełomowym, który zadecydował o późniejszej zmianie ustroju naszego państwa. Paradoksalnie, prawie nikt bezpośrednio po wyborach nie zdawał sobie z tego sprawy. Prawdę tę w wyraziła znana aktorka Joanna Szczepkowska, stwierdzając w wywiadzie "puszczonym" w telewizji ku zdumieniu wielu Polaków, że "4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm".
Triumf, ale… Wybory 4 czerwca 1989 r. miały też jednak, drugą, mniej przyjemną dla "Solidarności" stronę medalu. Nie stały się one, wbrew jej ówczesnym chęciom, jakimś narodowym świętem. 38% uprawnionych do głosowania w ogóle na wybory nie poszło. Biorąc pod uwagę, że kandydaci "Solidarności" otrzymywali średnio po ok. 60% wszystkich ważnie oddanych głosów, oznacza to, że głosowało na nich co najwyżej ok. 40 % spośród tych, którzy mogli brać udział w wyborach. Oferta "Solidarności" nie dla wszystkich, jak widać, była przekonująca. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A co z tego etosu i ducha Solidarności pozostało do dziś?...
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 05 cze 2008, 05:57 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
05 cze 2008, 05:54
Wreszcie odkryłem, czego się Polacy boją
Autor "Emigrantów" emigruje
Mrożek znów ucieka z Polski
Mrożek wyjeżdża z Polski i przenosi się do Nicei! 12 lat temu z wielkim hukiem opuszczał meksykańskie rancho i po 33 latach emigracji wracał do Krakowa "na zawsze". Czemu zmienił zdanie? Ma dość polskich kompleksów? Drażni go polska polityka? Folguje swojej prywatnej manii podróżowania? A może po prostu zachowuje się jak rasowy człowiek Zachodu? - czytamy w DZIENNIKU.
Kiedy w 1996 r. opuszczał Meksyk, powiedział w wywiadzie dla "michnikowego szmatławca”: "W Polsce ciągle jeszcze są marzenia, wizje, są wielkie aspiracje. (…) I to jest polska przewaga nad dekadenckim Zachodem. Mimo wszystko w Polsce da się jeszcze żyć. Dlatego wybieram Kraków - nie Paryż”. Po 11 latach, w wywiadzie udzielonym DZIENNIKOWI jesienią ubiegłego roku, był już wyraźnie rozczarowany: "Odkąd wyjechałem w 1963 r., w Polsce nic się nie zmieniło” - mówił. Ciągle te same kompleksy. Mrożek był zniesmaczony kołtuństwem, które towarzyszyło rządom PiS. Powiedział DZIENNIKOWI: "Wreszcie odkryłem, czego się Polacy boją - siebie samych”. Nie podobały mu się też wpływy zachodniej lewicowości, która wraca do Polski przedziwnym rykoszetem, bo "Polska już zapomniała, co to było”. Ostateczna diagnoza brzmiała: "Polak lubi silną rękę”. W ustach autora "Tanga” nie był to komplement.
Rozczarowanie polską polityką nie minęło. Dwa dni przed wyjazdem do Nicei w poszukiwaniu mieszkania, do którego ostatecznie przeniesie się na początku czerwca, Mrożek potwierdza: wyjazd z Polski jest ucieczką od spraw publicznych.
Ale czy tylko? Nie sądzę. Kiedy spojrzeć na biografię Mrożka, okaże się bowiem, że nic się w niej nie powtarza z taką regularnością jak wyjazdy. Są ludzie, którzy jak bohaterowie Czechowa całe lata piją herbatę i obiecują, że "kiedyś wreszcie rzucą to wszystko”. I nigdy nie rzucają. Ale są też tacy jak Mrożek - którzy niemal bez słowa, nie oglądając się na trudności, nagle pakują walizki i jadą, pchani jakąś wewnętrzną koniecznością.
Z biografii Mrożka można by uczynić przewodnik turystyczny - i to nie tylko po Europie, ale i Ameryce, z rozdziałem nawet o Bliskim Wschodzie. Po raz pierwszy wyjechał za granicę w 1956 r. na wycieczkę do ZSRR. Zaraz potem była wyprawa na Zachód - w czasie odwilży - do Wiednia i Wenecji, i niebawem do Paryża, na głodowe stypendium wraz z Wisławą Szymborską i Tadeuszem Nowakiem. Jak napisze po latach w swojej autobiografii terapeutycznej "Baltazar” (2007), to wtedy poznawał kompleks polski i uczył się mechanizmu "natężania się”, to znaczy starania się, z pomocą alkoholu oraz narodowej mitologii martyrologicznej, by się wydać kimś ciekawszym i głębszym niż się jest - ze strachu, żeby nie wydać się Polakiem. Szczegółową analizę tego procesu znajdziemy później w genialnym opowiadaniu "Moniza Clavier”, na którym trzy pokolenia Polaków, w tym niżej podpisana, będą się uczyć rozumienia swoich relacji z Zachodem. W 1959 r. Mrożek pojechał na krótkie stypendium na Harvard. Wracając z USA, otarł się znowu o Paryż, a także o południe Francji i Włochy. Kiedy wrócił do Polski, znał już urodę Zachodu. Ale i coś więcej: urodę wyjazdów. Porzucania, odrywania się, układania sobie życia gdzie indziej - urodę, której wspomnienie będzie mu odtąd towarzyszyć, i przyjdzie z pomocą za każdym razem, kiedy życie zacznie stawać się nie do wytrzymania.
3 czerwca 1963 r. Mrożek wraz ze swoją żoną Marią opuścił PRL i wyjechał do Włoch z zamiarem pozostania tam na zawsze. Zamieszkał w Chiavari, małym miasteczku na Włoskiej Riwierze, ale od początku nosiło go po świecie. Jeździł do Neapolu do Herlinga-Grudzińskiego, do Vence do Gombrowicza, i wtedy właśnie miał okazję przyjrzeć się Nicei. W 1968 r. napisał list protestacyjny przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, czym przekreślił swoją możliwość powrotu do Polski. W końcu w 1969 r. przeniósł się na stałe do Paryża, który odtąd przez 20 lat był jego głównym miejscem zamieszkania. Mawiał, że ze wszystkich miejsc to było jedyne, gdzie "zapuścił korzonki”: "marne bo marne, krzywe bo krzywe” - ale jednak. A mimo to ciągle był niezadowolony: "mój kontakt z Paryżem jest sztuczny i płytki, jak ze wszystkimi istnościami latyńskimi” - pisał. I bez przerwy uciekał. Wyjeżdżał na stypendia do Berlina i do Stanów Zjednoczonych. Do teatrów w Oslo i Sztokholmie. Był nawet w Persji, a w latach 80. mieszkał na francuskiej wysepce Saint-Pierre u wybrzeży Kanady.
Teraz mówi, że ze wszystkich krajów właśnie we Francji czuł się najlepiej: "mam paszport francuski”. Ale faktem jest, że przez lata z niechęcią obserwował rozwijający się we Francji socjalizm. Bał się, że Europa staje się coraz bardziej "wschodnia” - i jedyną nadzieję pokładał w Ameryce, która umiała przeciwstawić się lewicowym szaleństwom zniewolonego umysłu. Z czasem jednak rozczarował się i do Ameryki: zobaczył w niej terror globalnej demokracji, czyli triumf różnych Edków, których - deklarując się przecież jako konserwatysta i antydemokrata - nienawidził. Zresztą Mrożek wielokrotnie marzył, że oto znalazł swoje miejsce na ziemi... i zawsze potem zmieniał zdanie. Z Berlina pisał do Skalmowskiego w 1975 r.: "Po raz pierwszy w życiu nie mam dokąd uciekać, to znaczy po raz pierwszy w życiu osłabło we mnie to, co do tej pory było zawsze najsilniejsze: instynkt ucieczki”. Po czym wrócił do Paryża. W 1989 r. podjął swoją najdziwniejszą decyzję wyjazdową: Meksyk. Owszem, jego żona Susana jest Meksykanką. Owszem, istniał już w polskiej literaturze precedens osiedlania się w Ameryce Południowej: z największych - Gombrowicz i Bobkowski. Ale jednak zaszyć się na dzikim ranczu pod dymiącym wulkanem miasta Puebla w czasie, kiedy w Polsce właśnie upadał komunizm - to już był gest spektakularny, a nawet, jak się okazało, niebezpieczny. A jednak Mrożek zapewniał wtedy: "To ranczo jest moim miejscem na ziemi”. Kilka lat później równie przekonująco twierdził: "Ja powinienem sobie zdać już sprawę, że moje miejsce jest już na ławeczce, drewnianej na Plantach”. Dziś się okazuje, że będzie to raczej ławeczka z widokiem na Zatokę Aniołów.
Istnieje teoria, że emigracja, oddzielając pisarza od jego kraju, odbiera mu tematykę. Ale dla Mrożka była raczej kopalnią tematów i refleksji. Plusy emigracji? "Zawsze mnie cieszyło i cieszy, że - na przykład - nie muszę spotykać Putramenta”. Kto by dla tej satysfakcji nie wyjechał z Polski. Ale Mrożek szedł dalej: cieszyło go, że nie musi widywać w ogóle "nikogo z <kolegów>”. Mrożek jest indywidualistą i w Polsce drażniła go towarzyskość i obłuda: "Nikt w Polsce nie jest samodzielny”. W kraju w tym czasie obowiązywała oczywiście propaganda, że "emigracja zubaża” i "osłabia język” (trzeba więc koniecznie zostać). Mrożek odpowiadał: "Nie jest prawdą, że emigracja osłabia piszącemu język. (…) Nazwisko? Adres? Jednemu osłabia, drugiemu nie osłabia”.
Ale powiedzieć, że Mrożek był zadowolony z emigracji, i kropka, to także sprawę zubożyć. "Wydawało mi się do tej pory, że jestem absolutnie odporny na samotność, na emigrację. (…) Nieprawda. Byle wiersz Młodej Polski, choć nędzny, budzi we mnie nieskończenie więcej rezonansu (choć może mi się nie podobać) niż doskonały wiersz np. Yeatsa po angielsku” - pisał do Skalmowskiego w 1973 r.
Krótko mówiąc, Mrożek sam w sobie rozgrywał dylemat całego pokolenia emigrantów. W tej rozgrywce był jednak element szczególny, osobisty: dla Mrożka to "mniej rezonansu” okazało się mieć i swoje dobre strony. Czasami mniej rezonansu to bowiem mniej cierpienia. Mrożek odkrył, że emigracja bywa czymś w rodzaju bawełny, w którą możemy owinąć nasze najbardziej bolesne sprawy. "Emigrant, czyli człowiek, który żyje nie tam, gdzie się urodził i wychował, nie jest w stanie odczuwać aż tak boleśnie wszystkiego, co jest złe w kraju jego zamieszkania, w ludziach, w nim samym, jak to odczuwa człowiek, który żyje w swojej ojczyźnie” - pisał w znamiennym felietonie "Emigracja” już po powrocie do Polski.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Bo czy nie taki jest właśnie główny powód wyjazdu Mrożka z Polski: że tutaj, chodząc po Krakowie, którego brud opisywał ze wstrętem zaraz po powrocie, zbyt dużo czuł? I czy w ogóle nie jest to główny powód jego namiętności do wyjazdów: znieczulić się?
Kiedy przed tygodniem miałam przyjemność rozmawiać z Mrożkiem w jego słonecznym krakowskim mieszkaniu z widokiem na Wisłę, wśród jego lakonicznych odpowiedzi szczególnie uderzyła mnie jedna: "proszę pomyśleć, ja od 2002 r. nic nie napisałem, i już nic nie napiszę”. Oczywiście pierwsza część tego zdania jest nieprawdą, bo napisał "Baltazara” (choć widać uważa go za "nic”) - i, miejmy nadzieję, nieprawdą jest też część druga. A jednak Mrożek ma uczucie pustki. Uczucie, które nawiedza go cyklicznie od niepamiętnych czasów - wystarczy poczytać jego listy. Przypuszczam, że w Polsce przez ostatnie lata uczucie to towarzyszyło mu coraz dotkliwiej. Zwłaszcza od kiedy z powodu afazji skończyło się dla niego pisanie. I jeśli podjął decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, to może nie tylko dlatego, że w Polsce denerwuje go polityka, a w Nicei jest dobry klimat, lecz także po to, żeby jakoś tę pustkę wypełnić.
Bo Mrożek narzeka na tłumy (a propos Nicei, pisał kiedyś, że z powodu tłumu turystów nienawidzi Południa) i jak w swoim słynnym ogłoszeniu z "Postępowca” z 1960 r. wciąż twierdzi, że "zamieni wszystko na święty spokój” - a tymczasem żyje właśnie tak, żeby spokoju nie mieć. Czy dlatego, że na dłuższą metę spokój jest dla niego nie do wytrzymania? Proszę przeczytać to wyznanie: "Z grubsza jest tak: najlepiej, kiedy wejdę w jaką pracę. Nieźle, kiedy zabierają mnie wydarzenia, awantury, podróże. Ciężko, ale znośnie, kiedy wystarcza mi siły i dyscypliny na tupanie i krzątanie się (…). Najgorzej, kiedy pisać już nie mogę, kiedy nic się nie dzieje, i kiedy brak mi dyscypliny (…). Wtedy zasiadam, palę i piję.”
Więc może nie o święty spokój chodzi, tylko całkiem przeciwnie - o niepokój, który by przyszedł z zewnątrz? O coś, czym by się można zająć, żeby nie popaść w marazm, w rozczarowanie sobą, a więc w cierpienie? Czytając listy Mrożka, ma się wrażenie, że to człowiek ciągle niezadowolony z siebie, któremu towarzyszy "nieustanne poczucie niepodobania, niesprostania, niewykonania i zaniedbania” - oczywiście, jak przystało na wielkiego pisarza, bez specjalnego związku z własnym wizerunkiem w oczach innych. Czy po to, żeby jeszcze raz nie popaść w "niesprostanie”, zabiera się za karkołomny projekt przeprowadzki do innego kraju?
Trudno się oprzeć pokusie, by ten wyjazd Mrożka interpretować tak, jak się interpretuje utwór literacki. Literatura polska zna zresztą wiele takich wyjazdów - poematów: wyjazd Gombrowicza do Argentyny i jego powrót po 24 latach. Wyjazd Mickiewicza i Słowackiego, Bobkowskiego i Miłosza... Aż się prosi powiedzieć: tą drugą emigracją z Polski, która, notabene, ma się odbyć niemal dokładnie w 45. rocznicę pierwszej emigracji (początek czerwca 1963 - początek czerwca 2008), Mrożek symbolicznie wychodzi z polskiej przeszłości do teraźniejszości. Wyjeżdżał, bo tu nie było wolności. Dzisiaj wyjeżdża, bo w Nicei osiedla się wielu europejskich emerytów spragnionych dobrego klimatu. W ciągu tych 45 lat coś się zmieniło dla Mrożka: skończyli się "Emigranci”. Bóle emigracji? "To już jest dawno za mną” - mówi, i bierze walizkę.
Ale wielki pisarz to taki, który, mówiąc o sobie, pokazuje nam nas samych. Trudno o tym nie myśleć przy okazji tego wyjazdu. Bo przecież "Emigranci” skończyli się nie tylko dla Mrożka, ale i dla reszty Polaków. I my dzisiaj, jeżdżąc do Londynu czy Paryża, coraz rzadziej czujemy się jak dalecy krewni Europy - które to uczucie przez dziesięciolecia towarzyszyło Mrożkowi, Gombrowiczowi, Miłoszowi... Coraz częściej natomiast jesteśmy po prostu zwyczajnymi obywatelami świata. Kompleksy polskie? 20 lat paszportów i w miarę normalnej ekonomii, plus internet, wystarczyło, by skończył się jeden z głównych tematów polskiej literatury. Za to zaczął się inny temat, powszechny, zachodni, nowoczesny: temat pustki, neurozy, depresji, poczucia, że "się jest za małym na świat” (to też cytat z Mrożka).
Mrożek wszystkich zadziwił tym wyjazdem, ale przecież nie ma się czym dziwić: wyjeżdża przecież jako rasowy człowiek Zachodu. Taki, jakim staje się powoli każdy z nas. Bo czy poczucie ciągłego zagrożenia pustką nie jest znakiem firmowym nowoczesnego człowieka? Czy nie po to są nam wieczne podróże, zajęcia, projekty, ciągle rosnące tempo wszystkiego - bo tym, co najbardziej nam zagraża, jest ów sławny święty spokój?
Jeszcze kilka lat temu Mrożek pisał, że nie ma już siły na "chodzenie po schodach w poszukiwaniu mieszkań z ogłoszenia…” A teraz, kiedy państwo czytają te słowa, chodzi właśnie po wzgórzach i schodach Nicei w poszukiwaniu mieszkania - po to, żeby nie siedzieć w tym pięknym spokojnym salonie w Krakowie, i nie patrzeć na Wisłę… A może to tylko nam się tak wydaje, bo - jak w każdym wielkim pisarzu - chcemy w nim odnaleźć siebie?
Wywiad MAGDALENY MIECZNICKIEJ ze SŁAWOMIREM MROŻKIEM: <a href="http://www.dziennik.pl/kultura/article158100/Mrozek_znow_ucieka_z_Polski.html" target="_blank">http://www.dziennik.pl/kultura/article1581...a_z_Polski.html</a>
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Ostatnio edytowano 07 cze 2008, 08:26 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
07 cze 2008, 08:26
Dziś mijają cztery lata od śmierci Jacka Kuronia... <a href="http://www.kuron.pl/" target="_blank">http://www.kuron.pl/</a>
17 cze 2008, 18:32
Nadir
Są ludzie, którzy jak bohaterowie Czechowa całe lata piją herbatę i obiecują, że "kiedyś wreszcie rzucą to wszystko”. I nigdy nie rzucają. Ale są też tacy jak Mrożek - którzy niemal bez słowa, nie oglądając się na trudności, nagle pakują walizki i jadą, pchani jakąś wewnętrzną koniecznością.
U mnie wymiotło plus/minus połowę ludzi z działów wymiarowych. Przez pewien czas było parzenie herbatki i przekomarzanie a potem bach... idąc korytarzem nawet nie wiem jaki ci ludzie mają na imię. Skończyli studia, wyrobią pół roku stażu i do porządnej pracy... heh.
Jak na początku lat 90-tych.
____________________________________ Rostowski: Sytuacja Polski jest imponująca
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników