Rosjanie ze smoleńskiego lotniska ustawili pierwszą radiolatarnię o 650 metrów bliżej pasa niż powinni, i niż było to zaznaczone w tzw. kartach podejścia, które mieli polscy piloci tupolewa - wynika z ustaleń "Faktu".
To urządzenie sygnalizuje pilotom położenie samolotu, a to oznacza, że załoga mogła myśleć, iż jest dalej od lotniska niż byli w rzeczywistości. "Fakt" dotarł do treści najnowszych zeznań pilotów z polskiego jaka-40, którzy wylądowali tam pierwsi.
Pilot Artur Wosztyl miał zeznać, że radiolatarnię nie tylko źle ustawiono, ale także była zepsuta i nadawała sygnał z przerwami"
"Najnowsze zeznania załogi jaka rzucają nowe światło na przebieg ostatnich chwil lotu tupolewa. Kapitan jaka-40, który lądował na lotnisku Siewiernyj przed Tu-154, zeznał w prokuraturze, że radiolatarnie przed pasem do lądowania w rzeczywistości rozstawione były w innej od siebie odległości, niż podano to naszej załodze w tak zwanych kartach podejścia, czyli oficjalnych dokumentach, według których piloci powinni ustawić parametry lotu. Według tych dokumentów, radiolatarnie miały być ustawione od siebie w odległości 5,15 km, a w rzeczywistości stały oddalone od siebie od 4,5 km" - pisze "Fakt".
"Sprawnie działające obie radiolatarnie i ustawione odpowiednio określają prostą dolatywania do lotniska" - tłumaczy nam Grzegorz Sobczak, ekspert ds. lotnictwa.
"Radiolatarnie ustawiają ścieżkę podejścia do lądowania. Jeżeli ich wskazania są jedynym środkiem nawigacyjnym dla załogi, to tylko opierając się na nich piloci wiedzą, gdzie są" - dodaje major Michał Fiszer, ekspert ds. lotnictwa.
"Nie możemy wypowiadać się o szczegółach zeznań złożonych w prokuraturze. Mogę tylko powiedzieć, że kwestia urządzeń na lotnisku w Smoleńsku jest dla nas niezwykle istotna i wciąż czekamy na przekazanie nam przez stronę rosyjską dokumentów w tej sprawie" - kapitan Marcin Maksjan z wojskowej prokuratury.
"Nasi prokuratorzy bez dokumentów od Rosjan w tej sprawie są praktycznie bezradni, jeśli chodzi o ustalenie winnych katastrofy. Wciąż nie wiedzą bowiem ? przynajmniej oficjalnie ? jaki był stan urządzeń na lotnisku, m.in. właśnie tej radiolatarni" - pisze "Fakt".
"Mamy zeznania pilotów, ale nie mamy dokumentów od Rosjan. A Rosjanie właśnie tych, kluczowych absolutnie materiałów na temat lotniska i urządzeń, nie chcą nam wydać, zasłaniając się tajemnicą wojskową. Prawda jest taka, że bez dokumentów od Rosjan bardzo trudno będzie naszym prokuratorom wskazać winnych przyczyn katastrofy" - tłumaczy mecenas Bartosz Kownacki, jeden z pełnomocników rodzin ofiar katastrofy.
Zespół ds. katastrofy smoleńskiej spotkał się w środę z Tomaszem Szczegielniakiem z Kancelarii Prezydenta, który - jak mówił - współorganizował lot Lecha Kaczyńskiego do Katynia. Według Szczegielniaka nie było opóźnienia w wylocie prezydenckiego Tu-154.
Szczegielniak mówił na środowym posiedzeniu zespołu - którym kieruje Antoni Macierewicz (PiS) - że współorganizował, wraz z Katarzyną Doraczyńską z Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta (zginęła w Smoleńsku), podróż prezydenta na obchody 30. rocznicy mordu katyńskiego.
Relacjonował, że na stołeczne Okęcie, z którego startował tupolew, przyjechał "między 5 a 6 rano", ponieważ od godziny 6 na lotnisko mieli się zjeżdżać zaproszeni przez Lecha Kaczyńskiego goście lotu. Według Szczegielniaka na pokładzie samolotu znaleźli się - oprócz Zofii Kruszczyńskiej-Gust z Kancelarii Prezydenta - wszyscy, którzy otrzymali zaproszenia.
Szczegielniak przyznał też, że Lech i Maria Kaczyńscy przybyli na Okęcie jako ostatni, jednak - jak podkreślił - nie spóźnili się. "Trudno mówić o spóźnieniu pana prezydenta. Odlot samolotu był zaplanowany na godzinę 7. Pan prezydent z tego, co pamiętam, stawił się około 7.08, 7.09. (...) O 7.17 samolot wystartował - dokładnie to pamiętam, bo o tej godzinie wysłałem sms pracownikowi Kancelarii Prezydenta, który był na miejscu, na lotnisku w Smoleńsku. O 7.23 mniej więcej wystartował z tego, co pamiętam" - relacjonował Szczegielniak.
Lądowanie na lotnisku Siewiernyj z kolei - jak mówił pracownik prezydenckiej kancelarii - zaplanowane było na godz. 8.30. Jak zauważył, katastrofa wydarzyła się o godz. 8.41, więc nie może być mowy o jakimkolwiek opóźnieniu. Przekonywał, że prezydenckie loty były zawsze tak organizowane, by zawsze był pewien "zapas czasowy".
Szczegielniak zapewniał też, że nigdy nie był świadkiem sytuacji, w której Lech Kaczyński próbowałby jakoś wpływać na załogę samolotu. "Z mojego doświadczenia wynikającego z wielokrotnych lotów pana prezydenta i z tego, co mogłem zaobserwować (...) nigdy nie było takiego zdarzenia, że pan prezydent próbował skontaktować się z pilotami bądź z kimkolwiek z obsługi w sprawie lotu. Przynajmniej ja nie byłem świadkiem takiego wydarzenia" - podkreślił świadek.
1/ Europoseł PiS: Jeśli to zamach, to mamy problem (...) Wojciechowski w ostatnim czasie wysnuł m.in. hipotezę jakoby wybory samorządowe mogły zostać sfałszowane. Teraz zaś zabrał się za analizowanie katastrofy smoleńskiej. I napisał wprost, że jeśli na tupolewa z Polakami na pokładzie był zamach, to nie Moskwa, a Warszawa tak naprawdę ma problem. Dlaczego?
- Śledztwo smoleńskie trwa i żadna wersja nie jest wykluczona. Także i wersja zamachu - przypomina Wojciechowski na swoim blogu. - Prokurator Seremet wykluczył zamach konwencjonalny, w sensie zestrzelenia samolotu, ale innej wersji zamachu, na przykład celowego zakłócenia systemów pokładowych póki co nie wykluczył - dodaje. - Gdyby się okazało (teoretyzuję), że to jednak był zamach - byłby problem. Mniejszy w Moskwie, większy w Warszawie - przestrzega.
- Moskwa zwaliłaby wszystko na terrorystów, najlepiej czeczeńskich - prorokuje polityk PiS. - Moskwa otrzepałaby ręce, za to w Warszawie problem byłby wielki, bo to Warszawa nie czekając na wyniki śledztwa już poręczyła za Rosję wobec świata, że żadnego zamachu nie było - wykłada swoją myśl.
- Gdyby śledztwo wykazało zamach, byłoby wiele ofiar moralnego bankructwa i zadławienia się własnym szyderstwem. W Polsce, nie w Rosji... - ocenia mocno Wojciechowski.
Rzecznik rządu wypaczył sens mojego pytania i nie mogę sobie pozwolić na takie insynuacje. Nie chcę być mianowana na naczelną wariatkę III RP. To niszczy moją reputację i podważa wiarygodność. Dlatego go pozwę - mówi Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu Kochanowskim
Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu Kochanowskim, wyszła z ostatniego spotkania z premierem Donaldem Tuskiem. Szef rządu zarzucił jej, że zadała mu bezczelne pytanie. Kochanowska zapytała go o bezpieczeństwo rodzin smoleńskich i o to, czy premier może je zapewnić.
Wszystko przez słowa Vytautasa Landsbergisa. Były prezydent Litwy przestrzegał córkę Kochanowskiej przed zamachem na jej życie. Zrobił to po sesji Parlamentu Europejskiego poświęconej katastrofie smoleńskiej. Paweł Graś, i prawdopodobnie premier, zrozumieli to pytanie po swojemu - czy polski rząd nastaje na życie osób domagających się wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
- Nie starliśmy się z premierem, choć trochę mu puściły nerwy. Ale co ja poradzę na to, że premier ma krótki lont i nasyła na mnie rzecznika Grasia? Rzecznik rządu rozdął całą sprawę do kryminalnych rozmiarów. Wypaczył sens mojego pytania i nie mogę sobie pozwolić na takie insynuacje. Nie chcę być mianowana na naczelną wariatkę III RP. To niszczy moją reputację i podważa wiarygodność. Dlatego go pozwę - mówi teraz Kochanowska.
Do dziś nie wiadomo dlaczego Landsbergis powiedział to co powiedział i czy miał jakiekolwiek podstawy, by sformułować takie ostrzeżenie. Jego tłumaczenia w tej sprawie są dość pokrętne. "Faktom TVN" udało się dotrzeć i porozmawiać z byłym prezydentem Litwy, a obecnym europosłem. Rozwiał on jednoznacznie wątpliwości jakoby sugerował, że niebezpieczeństwo grozi im ze strony polskiego rządu. - Tego nie sugerowałem, ale są inne, naprawdę długie ręce - mówił. Myśli swojej jednak nie rozwinął. Kogo mógł mieć na myśli?
3/ Minister nie wspominał BOR-owców. Nie zdążył...
Szef MSWiA nie pojawił się na wystawie pamiątek po zmarłych w katastrofie smoleńskiej funkcjonariuszach BOR. Mówił, że nie zdążył. Co było ważniejsze od spotkania z tymi, którzy najboleśniej przeżywali żałobę? Żona zmarłego oficera skomentowała to tak: "Co tu komentować. Żal, po prostu żal..."
Uroczystość, podczas której zaprezentowano pamiątki po zmarłych w katastrofie BOR-owcach odbywała się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Pokazano na niej zwęglone paszporty, legitymacje służbowe, zegarek, radiostacje i radiotelefon - donosi "Super Express".
podkreśla też, że w muzeum były wszystkie zaproszone osoby oprócz szefa MSWiA. Jerzy Miller nie przysłał nawet nikogo w zastępstwie. Resort tłumaczy się, że minister w tym czasie miał spotkanie z premierem i na uroczystość nie zdążył - pisze "Super Express"
- Zostaliśmy potraktowani po macoszemu. A przecież chronimy najważniejsze osoby w państwie - powiedział gazecie jeden z oficerów.
Być może trzeba będzie ekshumować ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego a także kilka innych ciał ofiar katastrofy w Smoleńsku? Powód? W ich grobach mogą leżeć szczątki innych osób.
Prokuraturze wojskowej, która prowadzi śledztwo smoleńskie, może grozić cała fala wniosków o ekshumację - podaje RMF FM. W co najmniej kilku przypadkach prokuratorzy mają bowiem wątpliwości co do poprawnej identyfikacji szczątek ofiar. Czy w grobach znalazły się szczątki różnych osób? Może tak być. Prawdopodobnie odkryto niezgodność próbek DNA. Chodzi o porównanie materiału genetycznego z pochowanych szczątków z DNA pobranym do badań z domów ofiar (włosy, naskórek). Podobno te próbki nie zawsze się zgadzają - podejrzewają dziennikarze powołując się na rozmowę z Rafałem Rogalskim - pełnomocnikiem niektórych rodzin ofiar katastrofy.
Taka wątpliwość ma dotyczyć również ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego! Rogalski mówi, że według jego wiedzy prokuratorzy analizują te nieścisłości, jednak do czasu zakończenia analizy nie można wyciągać pochopnych wniosków. Dodaje jednak: - Tak, taki problem rzeczywiście występuje i jest bardzo dokładnie badany przez polską prokuraturę
Pomyłki mogą wynikać z bałaganu w dokumentach, opisujących sekcję zwłok i przekazanych nam przez Rosjan. Nie zgadzają się na przykład numery na niektórych protokołach sporządzonych po sekcjach z numerami przypisywanymi im po katastrofie. Czy mogło to mieć wpływ na złe opisanie szczątków?
Prokuratura nie potwierdza, ale i nie zaprzecza tym informacjom.
Rodziny ofiar katastrofy CASY chcą milionowych odszkodowań
Do Ministerstwa Obrony Narodowej wpłynęło 29 pozwów, skierowanych przez jedną z gdyńskich kancelarii w imieniu członków rodzin dwudziestu ofiar katastrofy wojskowego samolotu transportowego CASA pod Mirosławcem.
- Każde roszczenie opiewa na milion złotych tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych - powiedział rzecznik MON Janusz Sejmej. Dopytywany o szczegóły odpowiedział tylko, że dokumenty wpłynęły ok. południa i są analizowane przez departament prawny MON. Zapowiedział, że wszelkie decyzję będą podejmowane po dokonaniu oceny dokumentów.
Zgodnie z prawem, jeżeli kwota roszczenia wobec Skarbu Państwa wynosi co najmniej milion złotych, urząd państwowy reprezentuje Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa.
Samolot CASA 295M o numerze bocznym 019 (fabrycznym 043) rozbił się 23 stycznia 2008 r. podczas próby lądowania w Mirosławcu (Zachodniopomorskie). W katastrofie zginęło 20 lotników - czteroosobowa załoga i 16 oficerów. Maszyna wykonywała lot na trasie Okęcie-Powidz-Krzesiny-Mirosławiec-Świdwin-Kraków, rozwoziła uczestników konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP.
Komisja badająca przyczyny tragedii uznała, że doprowadził do niej splot wielu okoliczności. Eksperci ustalili, że na katastrofę wpływ miał m.in. niewłaściwy dobór załogi i jej niewłaściwa współpraca w kabinie, niekorzystne warunki atmosferyczne na lotnisku, brak obserwacji wskazań radiowysokościomierza podczas podejść do lądowania i błędna interpretacja wskazań wysokościomierzy.
Według komisji na katastrofę wpływ miało też wyłączenie sygnalizacji dźwiękowej urządzenia EGPWS, pozbawiające załogę informacji o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi, nadmiernym przechyleniu samolotu i o przejściu przez poszczególne progi wysokości podczas zniżania w czasie obu podejść do lądowania.
Zdaniem ekspertów katastrofie sprzyjały: brak wyszkolenia drugiego pilota w lotach w nocy i w trudnych warunkach atmosferycznych, brak doświadczenia dowódcy w lotach na tej wersji CASY, brak doświadczenia kontrolera w prowadzeniu samolotów innych niż Su-22, czy używanie przez załogę i kontrolera różnych jednostek miar. Wskazano też, że system nawigacyjny ILS, w jaki wyposażony był samolot, nie mógł być użyty, bo system ten nie działał na lotnisku w Mirosławcu.
Po tragedii stanowiska straciło pięciu wojskowych bezpośrednio odpowiedzialnych - w ocenie ministra obrony - za decyzje, które doprowadziły do katastrofy. Byli to ówczesny dowódca 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego z Krakowa, kontroler zbliżania oraz precyzyjnego podejścia, kontroler lotniska, komendant Wojskowego Portu Lotniczego w Mirosławcu i starszy dyżurny Centrum Operacji Powietrznych. W związku z katastrofą wobec 23 żołnierzy złożono wnioski o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych; ich danych nie ujawniono.
Do tej pory w sprawie przedstawiono zarzuty dwóm osobom. Ówczesny dowódca 13. Eskadry z Krakowa ppłk Leszek L. jest podejrzany o nieumyślne niedopełnienie obowiązków ws. katastrofy wojskowego samolotu CASA. Grozi mu kara do dwóch lat pozbawienia wolności. Por. Adam B., były kontroler zbliżania i precyzyjnego podejścia w Wojskowym Porcie Lotniczym w Mirosławcu, usłyszał zarzut nieumyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym; grozi mu do dwóch lat więzienia.
Zarzuty postawiono m.in. na podstawie opinii przygotowanej przez biegłych, którą prokuratura otrzymała w grudniu 2009 r. Śledczy badający sprawę biorą pod uwagę odpowiedzialność załogi samolotu oraz osób, które były odpowiedzialne za organizację lotu i za sprowadzenie samolotu do lądowania, nie wykluczają też postawienia zarzutów innym osobom.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu otrzymała niedawno opinię uzupełniającą w sprawie katastrofy. Jej rzecznik ppłk Sławomir Schewe powiedział kilka dni temu, że do końca miesiąca spodziewana jest druga z zamówionych opinii. Przygotowanie dokumentów opóźniło się, m.in. dlatego że pracujący nad nimi biegli od kwietnia byli zaangażowani w sprawę wyjaśniania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem.
- Liczymy na to, że po przeanalizowaniu obu opinii, na początku przyszłego miesiąca uda nam się podjąć dalsze decyzje co do kolejnych czynności w śledztwie. Chcemy, by nastąpiło to najszybciej, jak to tylko możliwe - powiedział ppłk Schewe.
O planowanym złożeniu pozwów jako pierwsze poinformowały Radio ZET i "Superwizjer" TVN.
Kolejne wstrząsające słowa pilotów jaka-40, który wylądował w Smoleńsku tuż przed katastrofą prezydenckiego tupolewa. Z ich najnowszych zeznań, do których treści dotarł Fakt, wynika, że piloci jaka zorientowali się, iż radiolatarnia źle działa, dlatego spróbowali podejść do lądowania na oko - jak sami to określają
Zniżyli lot, by przebić się przez chmury oraz mgłę i zobaczyć ziemię. Dopiero po dłuższej chwili przez mgłę ujrzeli majaczące w oddali światła pasa do lądowania. Tylko dlatego spróbowali posadzić maszynę na lotnisku. Im się udało...
Członkowie załogi jaka opowiedzieli szczegółowo naszym wojskowym prokuratorom, jak 10 kwietnia wyglądało ich lądowanie w Smoleńsku i jak działały urządzenia nawigacyjne na lotnisku Siewiernyj. Jak zeznali, jedna radiolatarnia była zepsuta, a w dodatku stała o ponad pół kilometra bliżej niż to Rosjanie określili w tzw. kartach podejścia do lądowania. Dodatkowo już wtedy gęstniała mgła. Dlatego piloci jaka przestali zwracać uwagę na wskazania rosyjskich urządzeń, bo zorientowali się, że nie są na właściwym torze lotu.
Mogli polegać tylko na sobie. ? Lądowaliśmy na oko ? zeznali według naszych informacji prokuratorom. ? Udało nam się to tylko dlatego, że dostrzegliśmy światła lotniska, których po prostu szukaliśmy wzrokiem. Udało im się, bo mgła nad Smoleńskiem nie była jeszcze tak gęsta, jak nieco później, gdy do lotniska zbliżył się prezydencki tupolew.
Lądowanie jaka zdziwiło kontrolerów z wieży na Siewiernym. ? Wyszli do nas po wylądowaniu i dziwili się, że jednak daliśmy radę jakoś bezpiecznie w tych warunkach posadzić samolot ? mówili piloci jaka.
? To kosmos! Przy takiej pogodzie poniżej minimów z niesprawnymi urządzeniami nawigacyjnymi podejmuje się po prostu decyzję o zamknięciu lotniska ? mówi oburzony poseł Jerzy Polaczek, członek sejmowej podkomisji ds. lotnictwa, wyjaśniającej przyczyny smoleńskiej katastrofy. ? Złamano tu wszelkie możliwe procedury. Dodatkowo Rosjanie nie chcą nam w tej sprawie przekazać dokumentów o stanie urządzeń ? dodaje były minister infrastruktury.
- Niektóre wnioski w tym raporcie są nieuzasadnione. Nie mówię, że fałszywe, ale nie znajdują potwierdzenia w badaniach - ocenił raport MAK w sprawie katastrofy w Smoleńsku premier
Szef rządu powiedział w rozmowie z dziennikarzami, że uwag jest o wiele za dużo.
"Tusk: Rosjanie nie dopełnili wymogów wynikających z konwencji chicagowskiej"
- Projekt raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - dotyczący katastrofy smoleńskiej - w tym kształcie, w jakim został przysłany przez stronę rosyjską, jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia - stwierdził.
Premier dodał, że uwagi strony polskiej do projektu raportu dotyczą tylko tych fragmentów, "co do których mamy wątpliwości", zatem "nasze uwagi nie są w tej chwili alternatywnym raportem".
- Wszędzie tam, gdzie nasze ustalenia, nasze oceny, czy ocena tego, jak Rosjanie postępowali w czasie śledztwa, wszędzie tam gdzie one są pozytywne, czy gdzie nie ma żadnych zastrzeżeń, to my tego tematu nie dotykamy. Czyli nie opiniujemy treści całego raportu, nie wysuwamy wniosków końcowych, tylko precyzyjnie polska strona wskazuje, gdzie Rosjanie nie dopełnili wymogów wynikających z konwencji chicagowskiej. I ten materiał jest obfity - zaznaczył premier.
Zdecydowane działania
Akredytowany przedstawiciel Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym płk Edmund Klich, który również przygotował ok. 40 stron uwag do projektu raportu MAK, był pytany przez dziennikarzy, czy ostra wypowiedź premiera - z jego perspektywy - była uzasadniona. - Nie chciałbym oceniać, ale uważam, że trzeba działać zdecydowanie - podkreślił.
Polska przekazała wczoraj Rosji uwagi do projektu raportu końcowego MAK dotyczącego katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem. Rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak poinformowała, że w sumie przesłano ok. 150 stron dokumentów, nie chciała jednak mówić o szczegółach. Nieprzewidywalni Rosjanie
Płk Klich nie chciał przewidywać, jaka może być reakcja MAK na przekazane jej uwagi strony polskiej. - Rosjanie są trudno przewidywalni, ja to podtrzymuję. Myślę, że nie będzie na pewno żadnych komentarzy w tej chwili. Raczej będą pracować nad tym i być może będą komentarze po jakimś czasie - zaznaczył.
Projekt raportu dotyczący przyczyn katastrofy Tu-154M, przygotowany przez MAK, liczy 210 stron. Został przekazany Polsce 20 października. MAK sformułował w projekcie 72 wnioski dotyczące pośrednich i bezpośrednich przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz siedem rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych.
komentarz: - Ameryki to premier nie odkrył (raczej). Od 10 kwietnia się o tym mówiło, mówiło, i mówiło. A premier negował, zaprzeczał, nie zgadzał się, i denerwował się bardzo, że mówią. Jak przeczytał to UWIERZYŁ. No, ale teraz, to tak jak "z musztardą po obiedzie" albo z "ręką w nocniku". A co cholera w takiej sytuacji z "przyjaźnią polsko-rosyjską"
17 gru 2010, 18:23
Katastrofa smoleńska
W artykule poniżej są jeszcze bardziej zaskakujące wypowiedzi premiera:
"Są ludzie zainteresowani tym, by prawda nie wyszła na jaw"
Premier Donald Tusk uważa, że Rosja powinna być zainteresowana, aby raport Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK) nie budził wątpliwości. Dlatego - jak powiedział dziennikarzom w Sejmie - w interesie Rosji jest, by przyjąć polskie uwagi do raportu dotyczącego katastrofy smoleńskiej.
Polska przekazała w czwartek Rosji uwagi do projektu raportu końcowego MAK dotyczącego katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem. Rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak poinformowała, że w sumie przesłano ok. 150 stron dokumentów, nie chciała jednak mówić o szczegółach. W piątek rano w Brukseli szef polskiego rządu mówił, że projekt raportu MAK w kształcie, w jakim został przysłany przez stronę rosyjską, jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia.
"Nie jestem zaskoczony, że postępowanie strony rosyjskiej nie we wszystkim nam odpowiada, tego można się było spodziewać" - powiedział Tusk dziennikarzom w Sejmie w piątek po południu.
Jak mówił, obawia się, że "są po stronie rosyjskiej ludzie zainteresowani tym, żeby cała prawda nie wyszła na jaw". "To jest kwestia też ich odpowiedzialności" - dodał.
"Tak samo będę pilnował polskiej strony. Także u nas mogą być ludzie, którzy byliby zainteresowani, żeby na kogoś zwalić winę i żeby nie było później kary za jakieś zaniechania czy błędy" - podkreślił premier.
Tusk zaznaczył, że w swoich uwagach Polska "nie zostawia Rosjanom miejsca na interpretację". "Wykazujemy precyzyjnie, w jakich momentach postępowania (Rosjanie - PAP) nie wykonali tego, do czego zobowiązuje ich konwencja międzynarodowa i do czego polska strona miała prawo w czasie badania" - tłumaczył szef rządu.
W jego opinii, w interesie Rosji jest "by przyjąć polskie uwagi" do raportu. "Inaczej raport MAK nie będzie w pełni wiarygodny" - dodał. Jednak - zaznaczył Tusk - w istotnych fragmentach raport "odpowiada naszym ocenom i badaniom". "Ale to Rosja powinna być zainteresowana tym, aby raport MAK nie budził wątpliwości" - mówił premier.
Klub PiS wystąpił o uzupełnienie pierwszego w nowym roku posiedzenia Sejmu o informację premiera na temat aktualnego stanu postępowań wyjaśniających przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Pytany o to premier, powiedział, że rząd nie ma komfortowej sytuacji, w której można każdego dnia "wykrzykiwać pretensje pod dowolnym adresem". "Musimy wykonywać bardzo poważną pracę na rzecz wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy" - podkreślić.
komentarz: - Ani chybi kampania wyborcza, na wiosnę mamy wybory - jak w banku. Tylko, co na to Putin, bo raczej zadowolony nie będzie
17 gru 2010, 22:42
Katastrofa smoleńska
1/ Nie tylko ja jestem TOTALNIE zaskoczony stanowiskiem premiera w sprawie raportu MAK i katastrofy, media też (PARDON pisze):
Tusk: Pewnie Rosjanie chcą ukryć fakty o Smoleńsku!
Że jak?
Donald Tusk wie jak się zachować. Gwiazdka idzie, więc postanowił nie zapomnieć nawet o Jarosławie Kaczyńskim. I pod choinkę przyszykował mu taką wypowiedź (za PAP): - Nie myślę w kategoriach spisku, ale domyślam się, że po stronie rosyjskiej jest dużo osób zainteresowanych tym, żeby cała prawda nie wyszła na jaw, bo to jest kwestia ich odpowiedzialności.
Niby nic nowego, od miesięcy powtarza dokładnie to samo Antoni Macierewicz. Ale od premiera rządu jeszcze takich rzeczy nie słyszeliśmy.
I to jeszcze w Brukseli, czyli na forum międzynarodowym niemal. Niby to nic nowego, bo tydzień temu w tym samym miejscu to samo powiedziała Marta Kaczyńska (oskarżona później o zdradę, że za granicą jątrzy).
Co takiego więc się stało, że Donald Tusk postanowił potwierdzić PiS-owskie i nie tylko wątpliwości co do jakości śledztwa?
Otóż rząd właśnie przetrawił raport rosyjskiej komisji MAK, która oficjalnie bada przyczyny i przebieg katastrofy smoleńskiej. I nie spodobało się rządowi co zobaczył.
Jarosław Kaczyński, który z radością przyjął właśnie deklarację Tuska sugeruje, że raport całą winę zwala na stronę polską i usiłuje nam wmówić, że w Smoleńsku bezpiecznie lądowały wcześniej także jumbo jety. Niektóre nawet tyłem. I to chyba najbardziej prawdopodony trop do zaskakującego wystąpienia Donalda Tuska.
Jeśli tak, ładnie nas rosyjscy przyjaciele załatwili. Chyba za mało ich ostatnio ściskaliśmy.
http://www.pardon.pl/artykul/13195/tusk ... _smolensku komentarz: - Cholera, myślałem, że mnie w życiu już nic ani nie zaskoczy, ani nie zdziwi. A jednak, nigdy nie mów nigdy ==================================================================================
2/ A co na to rosyjskie media:
Rosjanie o smoleńskim śledztwie: Międzynarodowy skandal
Rosjanie nie mają wątpliwości - ich śledztwo w sprawie prezydenckiego samolotu skończyło się gigantycznym skandalem. Wszystko z winy ich śledczych, którzy chcieli odsunąć podejrzenia od kontrolerów.
Międzynarodowym skandalem zakończyło się badanie katastrofy polskiego samolotu prezydenckiego, do której doszło wiosną tego roku pod Smoleńskiem - ocenia w sobotę rosyjski dziennik "Kommiersant". Gazeta wyjaśnia, że "w czwartek rząd Polski zwrócił rosyjskiemu Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu (MAK) jego raport o przyczynach katastrofy, a polski premier Donald Tusk wytłumaczył, że raport nie może zostać przyjęty z powodu niedbalstwa, błędów i bezpodstawności niektórych wniosków rosyjskich ekspertów".
Według "Kommiersanta", "w ten sposób badanie, które MAK prowadził przez pół roku, najpewniej trzeba będzie zacząć od nowa". Dziennik podkreśla, że do 210-stronicowego raportu Polska przysłała 148 stron uwag. "Kommiersant" zauważa, że "techniczne szczegóły +polskiego raportu+ nie są na razie znane, jednak ogólny sens pretensji wystarczająco szczegółowo i publicznie przedstawił premier Polski Donald Tusk".
Gazeta zaznacza, że "MAK przez cały dzień w żaden sposób nie komentował incydentu". "Wieczorem, gdy przedłużające się milczenie MAK można już było ocenić jako faktyczne uznanie fiaska przeprowadzonych badań, interweniować musiał resort spraw zagranicznych" - przekazuje "Kommiersant" i przytacza wypowiedź przedstawiciela MSZ Rosji Aleksieja Sazonowa, który oświadczył, iż rosyjscy eksperci odpowiedzą na wszystkie pytania strony polskiej, a także wezwał do nieupolityczniania sytuacji.
Dziennik zaznacza, że "polscy specjaliści, a nawet politycy nie kwestionowali wniosków rosyjskich ekspertów o błędzie pilotów i wywieranej na nich presji". "Jednak Polacy od samego początku dawali do zrozumienia, że chcieliby widzieć w raporcie końcowym także ocenę roli kontrolerów lotniska Siewiernyj, którzy aktywnie uczestniczyli w wydarzeniach i także przyczynili się do tragicznego finału" - pisze "Kommiersant".
Zdaniem gazety, "rola kontrolerów stała się kością niezgody w badaniach". "Nie obalając podstawowych wniosków MAK, Polacy chcieli jedynie, by rosyjscy eksperci obiektywnie odzwierciedlili w swoim raporcie wszystkie czynniki, które sprzyjały powstaniu nadzwyczajnej sytuacji na pokładzie, jednak się tego nie doczekali" - wskazuje "Kommiersant".
"W efekcie to właśnie dążenie MAK do odsunięcia za wszelką cenę podejrzeń od kontrolerów, podyktowane - na co wygląda - politycznymi, a nie badawczymi pobudkami, doprowadziło do międzynarodowego skandalu, który teraz zażegnywać będzie musiało MSZ lub nawet prezydent Miedwiediew" - konstatuje dziennik.
"Kommiersant" przypomina, że Dmitrij Miedwiediew "nie raz wyrażał zadowolenie z powodu poziomu współpracy rosyjskich i polskich specjalistów, wyjaśniających przyczyny katastrofy". "W opinii prezydenta, Moskwa i Warszawa nie mogą mieć różnych wyników badania" - odnotowuje "Kommiersant".Tusk ocenił w piątek, że rosyjski projekt raportu o katastrofie smoleńskiej jest nie do przyjęcia. Zdaniem premiera, dokument nie opisuje "zakresu odpowiedzialności" Rosjan za tragedię.
Projekt raportu MAK - w tym kształcie, w jakim został przysłany przez stronę rosyjską - jest "bezdyskusyjnie nie do przyjęcia" - powiedział Tusk w piątek w Brukseli. Podkreślił, że "tych uwag jest o wiele za dużo, żeby uznać, że ten projekt raportu strony rosyjskiej jest do przyjęcia". Dodał, że uwagi Polski dotyczą tylko tych fragmentów, "co do których mamy wątpliwości", zatem "nasze uwagi nie są w tej chwili alternatywnym raportem".
Wieczorem w Warszawie premier dodał, że uważa, iż Rosja powinna być zainteresowana, aby raport nie budził wątpliwości, dlatego w interesie Rosji jest przyjąć polskie uwagi do raportu. Tusk wyraził też obawę, że "są po stronie rosyjskiej ludzie zainteresowani tym, żeby cała prawda nie wyszła na jaw".
komentarz: - Czyli, druga część serialu pt wyjaśnianie przyczyn katastrofy smoleńskiej zapowiada się jeszcze bardzie interesująco niż pierwsza. Ciekawe tylko, jak tę drugą część wytrzyma przyjaźń polsko-rosyjska. Będzie niewątpliwie wystawiona na dużą próbę. Ale, nie bez kozery premier powiedział, co powiedział, właśnie w Brukseli (jakby co, to cała UE stanie za nim murem). I myślę, że Rosjanie mają tego świadomość. Dzięki temu może dużej wojny nie będzie. Poświęcą jednak tych kontrolerów. Ale, w konsekwencji będą też odszkodowania dla rodzin. Czy taki ciężar gatunkowy udźwigną?!
18 gru 2010, 18:03
Katastrofa smoleńska
Doszedłem do wniosku, że lepiej jednak wytłumaczy to Ziemkiewicz:
Katastrofa posmoleńska
Z góry muszę przeprosić, że ten felieton będzie marny. Dobry felieton wymaga dystansu, dobry felieton powinien zabawić czytelnika oryginalną konstrukcją, skojarzeniami, raczej ciąć skalpelem ironii, niż walić na odlew. Co jednak zrobić, jeśli autor siadając do słów uświadamia sobie, że ma już dość, że jest w końcu tylko człowiekiem, i to człowiekiem doprowadzonym do bezsilnego stanu ?wyjść, skrzywić się, wycedzić szyderstwo?, a wręcz ? splunąć z pogardą? I jeśli waga spraw odbiera chęć do popisywania się zawijasami pióra.
A posmoleńska katastrofa to sprawa zbyt poważna, by chciało mi się na niej ćwiczyć ?lapidarność stylu?. Tak, nie pomyliłem się w tytule ? chodzi mi tu o katastrofę posmoleńską. Katastrofa smoleńska sama w sobie była wystarczającym nieszczęściem, ale zaraz po niej przyszła druga: katastrofa państwa polskiego, katastrofa władzy, w krytycznym momencie sprawowanej przez ludzi, których poziom umysłowy i etyczny wystarcza do podawania piłek na boisku, ale nie dorasta do wymogów stawianych mężom stanu.
W katastrofie pierwszej straciliśmy prezydenta, kilkudziesięciu szefów urzędów centralnych, posłów, działaczy społecznych i zasłużonych obywateli. Ale zaraz potem straciliśmy jeszcze więcej. Straciliśmy jako państwo godność i pozycję podmiotu polityki międzynarodowej, stając się jej przedmiotem.
Straciliśmy je dlatego, że dla pana premiera Tuska w tym momencie najbardziej ze wszystkiego liczyło się, żeby dobrze wypaść przed kamerami i w oczach przywódców sąsiednich krajów, od których wydaje się całkowicie uzależniony emocjonalnie. Najważniejszą jego troską w obliczu narodowej tragedii było to, aby nie przyniosła ona korzyści politycznemu rywalowi. Wszystko inne odłożone zostało na bok. Po pierwsze ? być na miejscu tragedii pierwszym, przed znienawidzonym rywalem, i z dobrym światłem oraz na dobrym tle objąć się z premierem Putinem. Po pierwsze - odegrać główną rolę w kiczowatej telenoweli ?pojednanie narodów?. Po pierwsze - użyć całej swej medialnej i politycznej sfory do pomniejszenia, wyszydzenia, unieważnienia nieszczęścia, a zwłaszcza do odarcia z godności i powagi tych, którzy w tym momencie mieli czelność zachowywać się normalnie. Normalnie, to znaczy ? podnosić sprawy ważne i bronić zdrowego rozsądku oraz pamięci o tym, jakie są mechanizmy państwa, któremu premier RP, kierując się logiką scenariusza łzawej telenoweli, oddał za bzdurno pełnię władzy nad śledztwem, i jaka jest natura władzy sprawowanej przez jego liderów.
Mam o Donaldzie Tusku z każdym tygodniem coraz gorsze zdanie, ale, wbrew jego medialnej klace, nigdy nie będę z niego robił idioty. A przecież to właśnie oznaczałoby teraz poważne potraktowanie olśnienia, jakiego niby doznał premier po sześciu miesiącach, po tym, jak dawno już popioły wystygły, dowody zostały przemielone i zaorane, zeznania urzędowo skorygowane, a oryginalne czarne skrzynki poddane Bóg jeden wie jakim zabiegom konserwacyjnym. Gdyby uwierzyć, że oto teraz, po sześciu miesiącach opluwania ?małpiarni? (jak nas nazwał usłużny Adam Michnik), wyszydzania i deprecjonowania wszelkich przejawów krytycyzmu wobec rosyjskiego ?śledztwa?, rugowania z mediów dziennikarzy odmawiających podporządkowania się obłudnej propagandzie, kłamliwego powtarzania, że wszystko jest znakomicie, współpraca układa się wzorowo, jesteśmy dopuszczani do każdej informacji na każdym szczeblu ? teraz oto nagle połapał się biedny chłopczyna z boiska, że go ruscy okiwali. Że ich raport jest ?bezdyskusyjnie nie do przyjęcia?. A nawet, że są w Rosji ? Boże ty mój! ? źli ludzie, którzy chcą ukryć prawdę:excl:
Nie, pan premier ? podkreślam to z całą mocą, wbrew jego chwalcom ? nie jest idiotą. Pan premier na pewno słyszał kiedyś nazwę ?Kursk?, by do tego jednego przykładu się ograniczyć, i wie, jak wyglądają śledztwa prowadzone przez oficjalne rosyjskie komisje rządowe, na czele których staje Władimir Putin. Pan premier ma zapewne telewizor i kabel, w którym oprócz kanałów sportowych jest też Discovery, History i National Geografic, i na każdym z tych kanałów mógł sobie bez trudu obejrzeć film pokazujący w szczegółach rzeczywisty przebieg katastrofy okrętu, który, wedle obowiązującego, oficjalnego dokumentu z podpisem przyjaznego Wołodii, zatopiony został przez ?nieznaną łódź podwodną zachodniej konstrukcji?.
Medialna sfora na usługach władzy przez pół roku z maniackim uporem wyszukiwała po Internecie anonimowych wpisów do obśmiania, o sztucznej mgle albo o tym, że samolotu w ogóle nie było, wyciągała wszelkie możliwe szalone teorie spiskowe o kosmitach, organizowała ?autorytety? do ich wyszydzania. Nie wysilali się natomiast medialni dysponenci na to, żeby przypomnieć Polakom historię rozmaitych radzieckich i rosyjskich ?śledztw?, żeby opisać, jak to się robi za wschodnią granicą, ani jak się owe sowieckie ?dochodzenie prawdy? ma do konwencji chicagowskiej, i szerzej, w ogóle do wszelkich zasad w cywilizowanym świecie uważanych za oczywiste. Przeciwnie, za pokazanie, jak Rosjanie rozwalają wrak polskiego Tupolewa, zlikwidowano ?Misję specjalną?.
W momencie oddania całego śledztwa Rosji było jasne, że zostanie ono przeprowadzone według standardów sowieckich. Nie było innej możliwości. Rosja nie ma innych niż sowieckie narzędzi i mechanizmów, nie ma ekspertów, którzy nie kierowaliby się żelazną zasadą dopasowywania faktów i dowodów do jedynie słusznej tezy, a jedynie słuszna teza jest zawsze taka, że rosyjska technika jest niezawodna, rosyjskie procedury są niezawodne, i rosyjscy ludzie też nigdy nie zawodzą. Konkluzje oficjalnego raportu MAK były jasne i oczywiste od chwili, gdy Donald Tusk nie odważył się wykorzystać jedynej istniejącej możliwości umiędzynarodowienia śledztwa. Mam wierzyć, że dopiero teraz, nagle, po pół roku, zdał sobie z tego sprawę?
Donald Tusk, powtórzę po raz trzeci, nie jest idiotą. Ma po prostu takie priorytety, że najważniejsze jest dla niego utrzymać się na stołku. W sprawie Smoleńska też kierował się wyłącznie tym priorytetem ? nie dać się Kaczyńskiemu, nie pozwolić, aby katastrofa pomogła mu odbudować znaczenie i wrócić do władzy, nie pozwolić, aby zbudowano wokół niej mit.
A żeby to się mogło udać, polską rację stanu trzeba było spisać na straty.
Donald Tusk na pewno słyszał nie tylko nazwę ?Kursk?, ale i nazwę ?Kopernik?. Starszym przypomnę, młodszym wyjaśnię, że tak nazywał się Ił-62, w którego katastrofie w roku 1980 zginęło 88 osób. I, rzecz bez precedensu w dziejach imperium, choć radzieccy eksperci oczywiście robili to co zawsze, to znaczy twardo od pierwszej chwili zwalali całą winę na nieżyjącego kapitana i z oburzeniem zaprzeczali możliwości awarii technicznej przodującego technologicznie radzieckiego samolotu, ostatecznie, nagle, w oficjalnym raporcie znalazła się konkluzja, że to właśnie rozerwanie wadliwej turbiny było przyczyną tragedii. Bo ustalono to na najwyższym szczeblu. W związku z trudną już wtedy sytuacją w PRL, towarzysze radzieccy wyjątkowo pozwolili towarzyszom z Warszawy na tak niesłychaną rzecz, jak przyznanie prawdy.
Sądzę, że tak samo wyobrażał sobie bieg wypadków premier Tusk. Że śledztwo będzie wiadomo jakie, i wiadomo ile warte, ale Putin nie ma przecież żadnego interesu go upokarzać ? każe więc napisać raport tak, żeby jego sojusznik nie stracił przed własnym narodem twarzy, z jakimś tam elementem współodpowiedzialności rosyjskich kontrolerów. Może przecenił Tusk swe znaczenie dla Putina, może wsparcie na jakie liczyć może z Zachodu? W każdym razie, jak na dziś, został upokorzony. I teraz postanowił pokazać, że coś jednak może, że nie musi być taki potulny. Trochę wprawdzie wychodzi przy tym na bubka, ale może i słusznie zakłada, że ma wystarczającą rzeszę wytresowanych jak foki służalców, którzy z dnia na dzień teraz nagle zaczną krzyczeć, że prawda jest najważniejsza, że nie damy sobie pluć, i piać zachwyty, jak dzielnie, z jaką godnością stawia się nasz premier oprawcy Czeczenów, Litwinienki i Politkowskiej.
Nagła wolta Tuska w sprawie raportu MAK przypomina trochę miotanie się krewetki na widelcu ? bo co niby teraz zrobi, jak już obiecał, że przecież nie wypowie Rosji wojny i wyszydził szukanie pomocy u ?obcego mocarstwa?? ? ale może, kto wie, targ w targ, Putin pójdzie mu na rękę. Może tylko trzeba mu coś jeszcze dać, ponad to, co już otrzymał.
A prawda? Czy kiedykolwiek ją poznamy?
Może. Możliwe, że w interesie USA albo innej potęgi będzie kiedyś wzniecenie w priwislanskim kraju antyrosyjskiego tumultu, i wtedy znajdą się dowody, niewątpliwie przez wywiad posiadane, o które bezskutecznie dopraszał się w Ameryce Macierewicz. Możliwe, że wycieknie coś z samej Rosji, gdzie wszak także toczą się walki o władzę, i ścierają różne pomysły na postępowanie ze środkową Europą.
Nie to jest istotne. Istotne jest, że nie mamy już na to żadnego wpływu. Polska, w imię politycznych gierek premiera zainteresowanego wyłącznie byciem premierem, pokazała, że można z nią, jako z państwem, zrobić wszystko, i oddała narzędzia do kierowania jej losem. Nie będzie łatwo tę stratę odrobić, nawet jeśli ktoś będzie jeszcze próbował.
1/"Co robił Tusk po katastrofie? Mówił tylko o 2 dniach"
- Tusk publicznie przyznał się do tego, że sytuacja po katastrofie pod Smoleńskiem wymknęła się rządowi spod kontroli ? mówi mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy, w tym Jarosława Kaczyńskiego, nawiązując do spotkań Donalda Tuska z rodzinami. Zdaniem prawnika, premier był w stanie zrelacjonować tylko pierwsze dwa dni, gdy ze strony rodzin padały pytania do Tuska o to, co zrobił jako premier, po tym, jak doszło do katastrofy. Rogalski odnosi się również do zarzutów jednej z gazet, jakoby wprowadzał opinię publiczną w błąd.
Rogalski pytany przez Wirtualną Polskę, czy polski rząd utrudnia prowadzenie śledztwa ws. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, mówi, że ?na pewno go nie ułatwia?. Piątkowe publicznie wyrażone krytyczne stanowisko premiera co do projektu raportu MAK ocenia pozytywnie.
W swojej ocenie nawiązuje m.in. do dwóch spotkań premiera z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej i ich pełnomocnikami ? 10 listopada i 11 grudnia - Podczas tych spotkań nie zauważyłem, aby premier Tusk był w szczególny sposób zainteresowany tym, aby śledztwo przebiegało w sposób prawidłowy, szybki i rzetelny. Na pewno wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej nie jest jego priorytetem, a wszelkie zabiegi, które miałyby to potwierdzać mają charakter PR ? mówi Rogalski. (...) czytaj dalej
"Od Rosjan w tej sprawie (katastrofy smoleńskiej - przyp. red.) w formule konwencji chicagowskiej już nie uzyskamy wiele więcej. Jesteśmy zdani na ich łaskę i niełaskę i nawet nie możemy być pewni czy kiedykolwiek przekażą nam oryginały czarnych skrzynek. A przecież nie pójdziemy z nimi na wojnę w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej jak to już zapowiadali niektórzy przedstawiciele rządu. Jak się wydaje, polska prokuratura jest w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy skazana na porażkę" - przewiduje na swoim blogu w Onet.pl Zbigniew Kuźmiuk.
Były eurodeputowany przekonuje, że w świetle tego, co już na temat tej katastrofy wiemy i licznych, jego zdaniem, uchybień, których dopuściła się strona rosyjska, polscy eksperci nie mieli innego wyjścia, jak zgłosić te liczne uwagi i w ten sposób ratować twarz przed polską opinią publiczną. Polityk zaznacza, że Rosjanie zapewne na te uwagi się oburzą, ale nie wyklucza, że część z nich, tych mniej znaczących dla głównej konkluzji swojego raportu, po prostu przyjmą. W ten sposób pokażą swoją "otwartość na współpracę ze stroną polską".
"Jeżeli po 8 miesiącach od katastrofy nie dotarły do Polski wszystkie protokoły sekcji zwłok ofiar, jeżeli do tej pory nie ma protokołu przesłuchania najważniejszej osoby będącej na wieży i wydającej dyspozycje kontrolerom to jak można prowadzić odpowiedzialnie śledztwo w Polsce" - pyta w swoim najnowszym wpisie Zbigniew Kuźmiuk.
Zdaniem byłego europosła premier Donald Tusk zaostrzył swoje stanowisko w sprawie raportu sporządzonego przez MAK tylko dlatego, że tak wychodziło z badań opinii publicznej.
Trzeba było także zaostrzyć retorykę, żeby w przyszłości powiedzieć Polakom: - "robiłem w tej sprawie wszystko, co mogłem, ale więcej się od Rosjan nie udało uzyskać"
"I większość Polaków te wytłumaczenia przyjmie" - kończy swój wpis Zbigniew Kuźmiuk.
komentarz: - I Kuźmiuk ma rację, tak dokładnie można uzasadnić "dziwne" stanowisko premiera w tej sprawie, a naród głupi, wszystko kupi (i specjaliści od PR w PO doskonale o tym wiedzą)
19 gru 2010, 07:42
Katastrofa smoleńska
No cóż, kto jak kto ale Schetyna chyba wie co mówi. 11.28 min z wywiadu z Olejnikową.
Szpieg ze Smoleńska mówił Rosjanom: Ta krew nam pomoże
Czy można być jeszcze bardziej cynicznym?
Kilka dni temu Polska poznała prawdę o jednym z naszych najważniejszych dyplomatów w Rosji. Rezydujący w Moskwie Tomasz Turowski okazał się być tzw. nielegałem ? elitarnym agentem komunistycznego wywiadu. Przez dziesięć lat (1975-85) szpiegował Watykan odbywając nowicjat w zakonie jezuitów. Po 1989 roku rozpoczął pracę w MSZ, zatajając swoją przeszłość w SB.
Dowody na szpiegowską działalność Turowskiego ujawniła "Rzeczpospolita" korzystająca z archiwów IPN. Instytut zajął się sprawą dyplomaty, ponieważ złożył on fałszywe oświadczenie lustracyjne. Co istotne, gdyby Turowski był nadal agentem polskich służb, nie musiałby składać publicznego oświadczenia. Oznacza to, że dla naszego wywiadu już nie pracuje, ale swoją szpiegowską karierę próbował ukryć. Z jakiego powodu?
Jak już wiemy, Turowski był 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku. To on rozpowszechnił plotkę o rzekomych rannych odwożonych z miejsca katastrofy. Niewykluczone też, że był tajemniczym mężczyzną żądającym odebrania kamery polskiemu dziennikarzowi. W Rosji po katastrofie dyplomata-szpieg stał się jednak autorytetem i głównym ekspertem do spraw polskich. Jak informuje "Nasz Dziennik", 12 kwietnia wypowiadał się na antenie moskiewskiego radia Finam FM.
Najpierw porównał atmosferę w Polsce po Smoleńsku do czasów pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II: - W swoim czasie brałem udział w audycjach Radia Watykańskiego podczas pierwszej wizyty Papieża w Warszawie, i relacjonowałem wtedy, przekazywałem bezpośrednie informacje w języku rosyjskim dla Radia Watykańskiego. I zobaczyłem wtedy ludzi, którzy się zebrali i byli solidarni. Turowski nie wspomniał oczywiście, że w Radiu Watykańskim zajmował się zapewne przede wszystkim szpiegowaniem kolegów.
Po tym wstępie autorytet wysnuł swoją teorię na temat znaczenia 10 kwietnia w stosunkach polsko-rosyjskich: - I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tym poglądem zgodziłby się sam zmarły tragicznie prezydent - do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją.
Z tezą o wspólnej tradycji Rosji i Polski można by polemizować ? chociaż nie dziwi, że dla Turowskiego jest ona oczywista ? ale faktycznie wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego i pozostałych pasażerów tupolewa rozpoczęła się era nadzwyczajnej przyjaźni polsko-rosyjskiej. Od 1989 roku tak się nie przyjaźniliśmy.
Dowiedzieliśmy się od prokuratury, że nie otwarto w Polsce trumien z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej i nie przeprowadzono badań zwłok, ponieważ zabrania tego rosyjskie prawo ? mówi portalowi Fronda.pl Jarosław Zieliński.
Jarosław Zieliński, PiS: Wątpliwości dotyczące pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej są ogromne. One dotyczą różnych sfery, również kwestii identyfikacji zwłok. Wiemy przecież, że rodziny części ofiar wystąpiły o ekshumacje. Mamy relacje rodzin, więc wiem, że wątpliwości są. Nie ma dokumentacji medycznej, brakuje dokumentacji z sekcji zwłok, nie wiadomo czy one zostały w ogóle przeprowadzone. To są elementy, które mącą obraz rzetelnego podejścia do tych zagadnień i budzą wątpliwości.
Sejmowy zespół, zajmujący się badaniem katastrofy smoleńskiej, nie zajmował się kwestią pochówku pary prezydenckiej. Nie mogę więc stwierdzić, czy i w tym przypadku są wątpliwości dotyczące pochówku. W związku z tym nie chcę komentować słów prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który mówił, że nie poznał ciała śp. Lecha Kaczyńskiego po przylocie do Polski.
Moim zdaniem, rodziny powinny mieć pierwszeństwo w związku z decyzją o ekshumacji. Prokuratura powinna się przychylać do wniosków o jej przeprowadzenie. Jednak zwłoka śledczych w tej sprawie jest zbyt duża, szczególnie w kontekście wątpliwości, o których mówiłem. W całej sprawie zastanawiające jest również, dlaczego prokuratura nie przeprowadziła z urzędu ekshumacji po przylocie trumien do Polski. Myśmy badali tę sprawę, nasze ustalenia są bulwersujące. Na nasze pytanie, dlaczego postąpiono tak a nie inaczej, dowiedzieliśmy się, że prawo rosyjskie zabrania otwierania trumien, więc od tego odstąpiono i w Polsce. Tyle tylko, że w naszym kraju obowiązuje prawo polskie. A ono umożliwiało otwarcie trumien i przeprowadzenie własnych badań w tej sprawie. Jest to możliwe w sytuacjach szczególnych. Nie rozumiem więc, dlaczego w Polsce to nie nastąpiło, mimo żądań części rodzin.
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
21 gru 2010, 21:05
Katastrofa smoleńska
(...) Tyle tylko, że w naszym kraju obowiązuje prawo polskie. A ono umożliwiało otwarcie trumien i przeprowadzenie własnych badań w tej sprawie. Jest to możliwe w sytuacjach szczególnych. Nie rozumiem więc, dlaczego w Polsce to nie nastąpiło, mimo żądań części rodzin.
A po co?! PO pierwsze, kogo to obchodzi (aktualnie) w tym kraju. I co za różnica, który kawałek leży w którym miejscu. PO drugie, to kosztuje, a mamy kryzys, i trzeba oszczędzać. IPN wyjaśnia sprawy sprzed 60 lat, musimy więc zadbać o to, żeby za kolejne 50-60 lat też miał co robić
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników