Trochę nowszej historii.
Niedługo będzie 49 rocznica Grudnia 1970.
Zbrodniarze bez karyGRUDZIEŃ ’70. DWADZIEŚCIA LAT PROCESU
Dzisiaj Sąd Najwyższy ostatecznie rozstrzygnie, czy winni masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. pozostaną na zawsze bezkarni. Według aktu oskarżenia za tę zbrodnię odpowiadali Wojciech Jaruzelski, Stanisław Kociołek, Tadeusz Tuczapski i dowódcy wojsk tłumiących protest. Żaden z dygnitarzy nie poniósł kary – jedynie dwaj wojskowi zostali skazani na dwa lata więzienia.
Sąd Najwyższy rozpatrzy kasację od wyroku m.in. uniewinniającego b. wicepremiera PRL u Stanisława Kociołka w procesie sprawców masakry Grudnia 1970. O uchylenie wyroku wniosła gdańska prokuratura i oskarżyciele posiłkowi.
W grudniu 1970 r. rząd PRL u ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych.
Według gdańskiej prokuratury, która w latach 1990–1995 prowadziła śledztwo, za masakrę robotników na Wybrzeżu odpowiadają: gen. armii Wojciech Jaruzelski, minister obrony narodowej Kazimierz Świtała, minister spraw wewnętrznych Stanisław Kociołek, wicepremier rządu PRL-u gen. broni Tadeusz Tuczapski, wiceszef MON u gen. broni Józef Kamiński, dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego gen. brygady Stanisław Kruczek – dowódca 8. Dywizji Zmechanizowanej, gen. brygady Edward Łańcucki, dowódca 16. Dywizji Pancernej, ppłk Mirosław Wiekiera, dowódca 3. Batalionu 55. Pułku Zmechanizowanego, mjr Wiesław Gop, dowódca plutonu 10. Pułku Wojsk Obrony Terytorialnej, płk Władysław Łomot, dowódca 32. Pułku Zmechanizowanego, ppłk Bolesław Fałdasz, zastępca Łomota ds. politycznych, płk MO Karol Kubalica, komendant Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku.
Jaruzelski w sądzie zjawił się tylko raz – w 1996 r. Wtedy też zaczęły do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku napływać zaświadczenia o chorobach oskarżonych. Przez kolejne lata sądy – najpierw gdański, a później warszawski sąd wojewódzki (obecnie okręgowy), do którego przeniesiono proces – ze względu na zły stan zdrowia zawieszały procesy kolejnych oskarżonych, w tym także Jaruzelskiego. Zdarzało się nawet, że odraczano proces, ponieważ jeden z oskarżonych – płk Łomot – przesłał kopię zaświadczenia ze szpitala wojskowego, że nie może podróżować samotnie.
W 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił ostatniego z pozostających w tym procesie na ławie oskarżonych dygnitarza PRL u Stanisława Kociołka.
Sąd odrzucił całkowicie materiał dowodowy przedstawiony przez gdańską prokuraturę apelacyjną wobec ówczesnego wicepremiera i uniewinnił go z zarzutu „sprawstwa kierowniczego” w zabójstwie robotników. Sędziowie pominęli zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, dotyczący namawiania przez Kociołka robotników (w dwóch wystąpieniach telewizyjnych) do pójścia do pracy. Następnego dnia milicja i wojsko brutalnie spacyfikowały idących do swoich zakładów robotników.
W wyroku stwierdzono, że zamordowanie protestujących nie było zbrodnią komunistyczną, ale efektem bójki.
Dlatego kary dwóch lat w zawieszeniu dla Mirosława Wiekiery i Bolesława Fałdasza wymierzono za „śmiertelne pobicie”
(...)
zawartość zablokowana
Pozostało 50% treści.
Numer 1091 - 16.04.2015 → Temat Dnia
https://gpcodziennie.pl/39369-zbrodniarzebezkary.htmlWałęsa: trudno rozliczyć winnych Grudnia 1970 r.Lech Wałęsa uważa, że trudno rozliczyć winnych masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r., jak i innych zbrodni PRL. W środę były prezydent zeznawał przed sądem prowadzącym od nowa proces w tej sprawie.
W 2008 r. Wałęsa zeznawał po raz pierwszy w tym procesie, który - po 10 latach rozpraw - musiał w lipcu br. zacząć się od nowa ze względu na śmierci ławnika. Z powodu złego zdrowia głównego oskarżonego, b. szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego, Sąd Okręgowy w Warszawie zawiesił też wtedy jego proces jako jednego z oskarżonych za "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników Wybrzeża.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.
Oskarżonym, w tym b. wicepremierowi PRL Stanisławowi Kociołkowi, grozi nawet dożywocie.
Oprócz niego odpowiadają dowódcy jednostek wojska tłumiących protesty.
Przed wejściem na salę sądu Wałęsa powiedział dziennikarzom, że ma poczucie "niemocy" w sprawie rozliczenia zbrodni PRL. Chyba na tym świecie już ich nie rozliczymy - ocenił. "Rozliczać jest naprawdę strasznie trudno (..) ja nie biorę się za rozliczanie; cieszę się, że mamy wolny kraj" - dodał.
Przed sądem Wałęsa zeznał, że ma "sprzeczne uczucia, jak rozliczać". Dodał, że pierwszoplanową sprawą byłoby rozliczenie "głowy tamtego systemu", którą był ZSRR i komunizm; potem "ramienia", czyli ludzi, którzy wykonywali polecenia głowy, a na końcu "tych, którzy strzelali". "Kto może powiedzieć, kto w jakiej kategorii ma odpowiadać (..), ja bym chciał rozliczenia całości" - oświadczył b. prezydent.
"Hamowałem procesy walki, bo nie chciałem wykrwawiać najlepszych ludzi" - mówił Wałęsa o 1970 r. Dodał, że niektórzy niezorientowani mogli uznać, że pomaga on "staremu systemowi", ale on "zachowywał się racjonalnie i ostrożnie", bo "wtedy nie było szansy na zwycięstwo". "Nie byłoby pokojowego zwycięstwa bez tamtych doświadczeń" - ocenił Wałęsa.
Zeznał, że w 1970 r. mogło dojść do prowokacji władz (w związku z wprowadzoną przez rząd PRL znaczną podwyżką cen artykułów spożywczych krótko przed Świętami Bożego Narodzenia - PAP). "Mój charakter nie pozwalał na bijatyki; hamowałem to będąc w demonstracjach" - dodał. Podkreślił, że dyrektor gdańskiej stoczni mówił delegatom robotników, w tym Wałęsie, aby zrobili oni wszystko, by stoczniowcy nie wyszli na ulice. "Ale nikt nikogo nie słuchał" - oświadczył Wałęsa.
Przed sądem Wałęsa zeznał, że ma "sprzeczne uczucia, jak rozliczać". Dodał, że pierwszoplanową sprawą byłoby rozliczenie "głowy tamtego systemu", którą był ZSRR i komunizm; potem "ramienia", czyli ludzi, którzy wykonywali polecenia głowy, a na końcu "tych, którzy strzelali". "Kto może powiedzieć, kto w jakiej kategorii ma odpowiadać (..), ja bym chciał rozliczenia całości" - oświadczył b. prezydent.
Opisując strzały pod gdańską stocznią do wychodzących robotników, Wałęsa powiedział, że myślał, iż to "ślepe naboje". Wałęsa nie był pewien, czy wtedy strzelała milicja, czy wojsko. "Są momenty, w których nikt nie panuje; w tej rewolucji też tak się zdarzyło" - dodał. Przyznał, że słyszał, iż demonstranci "zdobyli jakiś czołg".
Wałęsa zeznał, że podczas demonstracji w Gdańsku "udało mu się wejść" do komendy MO, by negocjować zwolnienie aresztowanych stoczniowców i nieatakowanie manifestantów. Według Wałęsy "komendant się zgodził, ale nie zdążył wydać rozkazu". Gdy wbrew obietnicom MO zaatakowała jednak manifestantów, pod adresem Wałęsy, który mówił im o zgodzie komendanta, padły okrzyki "zdrajca". Dodał, że koledzy sądzili, iż został on wtedy zabity przez MO; tymczasem udało mu się wrócić do stoczni, gdzie wszedł do składu komitetu strajkowego.
Zdaniem Wałęsy władze robiły wszystko, by skłócić strajkujących, w czym ważną rolę odgrywała SB. Dodał, że wtedy "dwóch ludzi" zabrało go na rozmowę do gabinetu dyrektora; powiedziano mu, że nie może on wejść do komitetu, ale "nie dał się zastraszyć". Wałęsa zeznał, że w komendzie MO prezydent miasta powiedział mu: "My was nauczymy zachowań" i "Jedź pan do domu". "Byliśmy wtedy nieprzygotowani do rozmów" - ocenił Wałęsa. Pytany przez obrońców, kogo wtedy słuchał, Wałęsa odparł: "Siebie i pana Boga". Dodał, że "nikomu wtedy nie ufał".
Oskarżony Bolesław Fałdasz pytał Wałęsę o zdanie z jego książki, że "pół Gdańska by spłonęło, gdyby ta sprawa nie była jakoś przecięta". Wałęsa wyjaśnił, że pytał o to generałów, gdy był już prezydentem i usłyszał, że wszyscy kończyli szkołę w Moskwie, a każdemu pokazywano rakiety wymierzone w ich rodzinne miasta. "Wtedy oni dochodzili do wniosku, że nie ma żadnej szansy, a wejście w walkę oznacza, że dwie trzecie Polski zginie" - mówił Wałęsa. Pytany przez obronę, czy zasadne było użycie broni w 1970 r., odparł, że nie da się już dziś uczciwie na to opowiedzieć.
Na pytanie obrony o rolę w grudniu 1970 r. Kociołka, Wałęsa odparł: "Myślałem, co on właściwie może; wiedziałem, że głowa jest w Moskwie". Indagowany, kto ze strony władz kierował wtedy działaniami, odparł, że wtedy był "sztab polski i chyba międzynarodowy, zdominowany przez Sowietów".
Kociołek w reakcji oświadczył sądowi, że bezpodstawna jest opinia Wałęsy, "by Moskwa rządziła w Polsce za czasów Władysława Gomułki". Dziennikarzom powiedział, że w kilka dni potem Moskwa dała sygnał władzom PRL, by "zrobić porządek z Gomułką", którego na czele PZPR zastąpił Edward Gierek.
Wałęsa podał rękę Kociołkowi i Fałdaszowi, co wyjaśniał: "ja się kończę, oni się kończą". "Apelujmy o amnestię, bo tego nie da się dobrze rozliczyć" - mówił Wałęsa po zeznaniach. "Zostawmy rozliczenia panu Bogu" - dodał. "Zawsze w demonstracjach ulicznych zdarzy się, że ktoś będzie chciał sobie coś przywłaszczyć" - powiedział Wałęsa, pytany przez obronę o rabunki sklepów. "To nieuniknione ofiary zamieszek" - ocenił Wałęsa, według którego, skala takich "prowokowanych incydentów" była wtedy niewielka.
Na uwagę reporterów, że taką opinią może się narazić, Wałęsa odparł: "Zawsze się narażałem, nawet żonie".
Proces odroczono do 2 grudnia, kiedy będą zeznawać kolejni świadkowie.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.
W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Napisano w nim, że
zgodnie z prawem PRL tylko rząd mógł podjąć decyzję o użyciu broni; w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka.
Żadna z osób obecnych na posiedzeniu ścisłych władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski. Wyjaśniając, dlaczego nie protestował wobec decyzji Gomułki, Jaruzelski mówił, że "w sytuacji grozy trudno było się przeciwstawić". Gdański proces długo nie mógł ruszyć z powodów formalnych; zaczął się w końcu w 1998 r. W 1999 r. sprawę przeniesiono do Warszawy, gdzie ruszyła w 2001 r.
Łukasz Starzewski (PAP)
https://dzieje.pl/aktualnosci/gdanska-r ... grudnia-70Proces w sprawie Grudnia' 70.
Modelowy przykład kompromitacji sądów III RPUchylenie przez Sąd Najwyższy wyroku uniewinniającego wobec najważniejszego z żyjących oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" w procesie Grudnia '70 to niewątpliwie sukces wszystkich tych, którzy oczekują rozliczenia sprawców tamtej masakry.
Ale z drugiej strony, czy jest się z czego cieszyć, skoro po 25 latach od wszczęcia śledztwa i po 20 lat od rozpoczęcia procesu oskarżeni wymknęli się sprawiedliwości, jedynie dwóch wojskowych dostało wyroki w zawieszeniu, a "kat Trójmiasta", jak nazywano Stanisława Kociołka, nie będzie chodził w glorii "niewinnego"? Młyny sprawiedliwości III RP mielą wolno, zbyt wolno. W tym roku będziemy obchodzić 45 rocznicę masakry grudniowej, podczas której w Gdańsku, Gdyni, Elblągu i Szczecinie śmierć poniosło 45 osób, a ponad tysiąc zostało rannych.
***
Historia tego procesu to, moim zdaniem, wręcz modelowy przykład kompromitacji sądów III RP. Gwoli sprawiedliwości, chlubnym wyjątkiem jest Sąd Apelacyjny w Gdańsku, który na początku procesu nie uwzględniał wszystkich wniosków o opóźnienie czy o niedopuszczenie do procesu, i ostatnio Sąd Najwyższy. Chwalebna jest determinacja gdańskiej prokuratury, a zwłaszcza prokuratora Bogdana Szegdy. Gdyby nie jego postawa, to nie wiadomo, czy doszłoby nawet do takiego finału.
***
W III RP dość szybko upomniano się o osądzenie Grudnia '70. Prokuratura Marynarki Wojennej w Gdyni wszczęła śledztwo 8 października 1990 roku. Prowadził je prokurator kmdr Jan Siemianowski. Na początku zarzutami objęto osiem osób - trzech generałów: Józefa Kamińskiego, Tadeusza Tuczap-skiego, Edwarda Łańcuckiego; czterech pułkowników i podpułkowników: Władysława Łomota, Bolesław Fałdasza, Mirosława Wiekierę, Karola Kubalicę, komendanta słupskiej szkoły MO, oraz kapitana Mariana Zatorskiego.
Po 2,5 roku śledztwa w kwietniu 1993 roku zarzutami objęto także generała Jaruzelskiego i wicepremiera Kociołka.
***
W październiku 1993 roku śledztwo przekazano Prokuraturze Wojewódzkiej w Gdańsku. 7 kwietnia 1995 roku prokurator Bogdan Szegda skierował do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku akt oskarżenia. Oskarżeniem o "sprawstwo kierownicze" objętych zostało 12 osób: Jaruzelski, Świtała, Kociołek, Tuczapski (wiceminister obrony narodowej), Józef Kamiński (dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego), Kruczek (dowódca 8 Dywizji Zmechanizowanej), Edward Łańcucki (dowódca 16 Dywizji Pancernej), Wiekiera (dowódca 3 batalionu 55 pułku zmechanizowanego), Wiesław Gop (dowódca plutonu 2 kompanii szkolnej Podoficerskiej Szkoły Obrony Terytorialnej 10 pułku Wojsk Obrony Wewnętrznej), Władysław Łomot (dowódca 32 pułku zmechanizowanego), Fałdasz, (z-ca ds. politycznych dowódcy 32 pułku zmechanizowanego), Kubalica, komendant Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku.
***
Proces się nie rozpoczął, bo sędziowie (najpierw Sądu Wojewódzkiego, potem Okręgowego w Gdańsku) zajmujący się sprawą zwrócili prokuraturze akta do uzupełnienia. Prokurator Szegda odwołał się do Sądu Apelacyjnego, który przyznał mu rację i w październiku 1995 roku akta wróciły do sądu. Ale już w listopadzie sąd postanowił zwrócić sprawę do Sądu Marynarki Wojennej, ale Sąd Apelacyjny i tę decyzję uchylił.
Mimo to proces się nie rozpoczął, bo obrońcy Jaruzelskiego, Świtały, Kociołka złożyli wniosek, by ich klientami zajął się Trybunał Stanu, ponieważ z racji pełnionych wtedy funkcji mieli nie podlegać orzecznictwu sądów karnych. Sąd umorzył postępowanie wobec Jaruzelskiego i Świtały, ale apelacja je odrzuciła.
***
W końcu prokurator Szegda przeczytał akt oskarżenia. Trwało to od czerwca do września 1998 roku. Jednak w listopadzie 1999 roku Sąd Najwyższy orzekł o przekazaniu sprawy do Sądu Okręgowego w Warszawie. Wydawało się, że proces potoczy się dynamicznie, bo oskarżeni, przeważnie mieszkający w stolicy, będą mieli krótszą drogę do sądu. Jednak obrońcy oskarżonych przez dwa lata wykorzystywali różne możliwości prawne, by proces w ogóle się nie rozpoczął. Wreszcie 16 września 2001 roku odbyła się pierwsza rozprawa w Warszawie. Ale rozprawy były często odraczane, bo chorowali oskarżeni i sędziowie. Największym zaniedbaniem było niewyznaczenie sędziego zapasowego. Wobec długotrwałej choroby przewodniczącego składu sędziowskiego spowodowało, że sąd był bezradny.
***
Na opóźnienie procesu wpłynęły także powody obiektywne: umierali świadkowie i oskarżeni, inni byli wyłączani ze względów zdrowotnych. Zmarł także ławnik i w maju 2011 roku proces w sprawie Grudnia musiał się zacząć od nowa. Nowym przewodniczącym składu sędziowskiego został sędzia Wojciech Małek. Ale ława oskarżonych została zredukowana do trzech osób: wicepremiera Kociołka oraz ppłk. Bolesława Fałdasza (oficera politycznego), który brał udział w wydarzeniach od godz. 6 do 9 rano 17 grudnia w Gdyni w rejonie wiaduktu w Gdyni Stoczni, ppłk. Mirosława Wiekiery (dowódcy batalionu), który odpowiada za wydarzenia 16 grudnia przed bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej.
W końcu, w kwietniu 2013 roku Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Stanisława Kociołka, a ppłk Mirosław Wiekiera i ppłk Bolesław Fałdasz zostali skazani na dwa lata w zawieszeniu. Sąd zmienił kwalifikację ich czynu na udział w śmiertelnym pobiciu. W 2014 roku wyrok podtrzymał Sąd Apelacyjny w Warszawie.
https://dziennikbaltycki.pl/proces-w-sp ... ar/3830159Pierwotnie w sprawie masakry robotników prokuratura oskarżała 12 osób m.in. ówczesnego szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Ostatecznie pozostało tylko trzech oskarżonych.Trzej oskarżeni to ówczesny wicepremier Stanisław Kociołek, dowódca wojska tłumiącego protesty Bolesław Fałdasz oraz drugi dowódca wojskowy Mirosław Wiekiera, który wnioskował o wyłączenie z procesu ze względu na zły stan zdrowia.
Zgodnie z prawem PRL decyzję o użyciu broni mógł podjąć tylko rząd, uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka.
Gen. Jaruzelski wyjaśnił dlaczego nie protestował wobec decyzji Gomułki: "w sytuacji grozy trudno było się przeciwstawić".Generał - taki bohater, a bał się przeciwstawić sekretarzowi PZPR. Bo panowała "sytuacja grozy". Co by to było gdyby była wojna?!
