Znacznie łatwiej jest okazywać solidarność i współczucie niż prowadzić politykę. I to szczególnie politykę, która będzie podważać unijną polityczną poprawność. Niestety, bez jej odrzucenia, mimo szumnych zapowiedzi, nic się nie zmieni. Społeczności muzułmańskie będą coraz liczniejsze. Otaczać je będzie tylko jeszcze większy mur nieufności, to zaś będzie dalej utrudniać integrację i asymilację. Potencjał przemocy będzie wśród muzułmanów wzrastał, podobnie jak poczucie bezradności i strachu wśród pozostałych - pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Kiedy dzieje się coś tak potwornego, jak zamach w Paryżu, pierwszą reakcją zazwyczaj bywa szok. Ściśnięte gardło, łzy napływające do oczu. W miarę czasu, kiedy dowiadujemy się więcej, kiedy poznajemy przebieg wydarzeń i ofiary, ludzi, których los postawił na drodze bezwzględnych zabójców, rodzi się współczucie i chęć okazania bliskości. Zwykle uczucia te mieszają się z gniewem i wściekłością na tych, którzy owego aktu zbrodni dokonali, szczególnie kiedy dowiadujemy się więcej o ich zamiarach, o tym kim byli, jak działali, jak się przygotowywali. Łatwo dać upust takim uczuciom. Okazać solidarność i wykrzyczeć oburzenie. Niepomiernie trudniej ustalić właściwą odpowiedź na nowe wyzwanie. Pokazać, co trzeba zmienić, żeby do podobnych tragedii nie dochodziło w przyszłości. To, że trzeba wykryć winnych i ukarać sprawców to cele oczywiste. Prawdziwy problem rodzi się później. Wtedy, kiedy próbuje się, a trzeba to robić, wyciągnąć polityczne wnioski z zamachu terrorystycznego w Paryżu.
Poprzedni zamach w stolicy Francji miał miejsce w styczniu, ledwie dziesięć miesięcy temu. Jakie wnioski wyciągnęły z niego europejskie elity?
Prawdę powiedziawszy, żadnych. Jedyne co zostaje w pamięci, to wielka demonstracja, w której wszyscy znani i mniej znani kroczyli w powadze, pokazując kamerom swe zasępione oblicza, deklarując, że oni też są "Charlie". I tyle. Prezydent Francois Holland od razu ogłosił, że zamach nie miał nic wspólnego z islamem. Inni znawcy zadeklarowali to samo. Ot, był to swoisty wypadek przy pracy, z którego nie wolno było wyciągać żadnych bardziej ogólnych wniosków.
Kiedy kilka miesięcy później Unia Europejska stanęła przed nowym wyzwaniem, jakim stała się napierająca na granice Europy fala muzułmańskich imigrantów i uchodźców z Syrii, Iraku oraz innych państw Bliskiego Wschodu, przywódcy Unii, na czele z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, ogłosili, że Unia otwiera swoje granice i przyjmie setki tysięcy, może miliony przybyszów.
Zamiast udzielić zdecydowanej pomocy premierowi Węgier, Viktorowi Orbanowi, który jako jedyny chyba wówczas próbował powstrzymać szturmujące Unię tłumy, przywódcy Niemiec, Francji oraz wysocy urzędnicy unijni uznali premiera Węgier za czarną owcę. Zamiast ograniczyć napływ przybyszów, zmuszono niechętne państwa Unii do przyjęcia obowiązkowych kwot uchodźców.
Maszerowanie na rzecz pokoju sobie, a polityka sobie.
Podstawowym dogmatem, jaki wyznają politycy europejscy jest bowiem przekonanie, że tożsamość kulturowa przybyszów nie ma istotnego wpływu na ich stosunek do wartości. Po prostu nie mieści się w ich głowach to, że tradycja religijna i pochodzenie może w dużym stopniu determinować późniejszy stosunek do prawa, do godności człowieka, do wolności słowa, do demokracji.
Tego rodzaju myślenie zostało wyklęte. Ma posmak czegoś niedopuszczalnego, niewłaściwego. Mieści się gdzieś w szarej strefie między rasizmem a ksenofobią - ulubione hasła pięknoduchów. Skrywa się za tym ślepa wiara, że współczesne państwo liberalne potrafi poradzić sobie z każdą różnicą kulturową i ideologiczną. Państwo to oczach polityków jest tworem niemal doskonałym. Można go użyć jako idealnego instrumentu w procesie inżynierii społecznej. A skoro politykom nie mieści się w głowie, że ich możliwości przerobienia muzułmanów na dobrych obywateli zachodniej demokracji są ograniczone, robią wszystko, żeby niechcianą rzeczywistość wypierać, ukrywać, zamazywać.
I tak zwykły czytelnik nie dowie się, że ponad połowa więźniów we Francji jest muzułmanami. Podobnie nie usłyszy, że francuskie więzienia są największymi wylęgarniami terrorystów - tam się poznają, tam radykalizują, tam uczą nienawiści. Z najwyższym trudem dotrze do informacji, że w siłach zbrojnych państwa islamskiego służy około tysiąca obywateli Francji i że niemal jedna trzecia młodych muzułmanów mieszkających we Francji w wieku od 15 do 24 lat popiera Państwo Islamskie.
Zamiast tego będzie słyszał nieustanie powtarzaną mantrę, że islam i przemoc nie mają nic wspólnego, bo islam to religia pokoju. I będzie ją słyszał z ust niemal wszystkich ważnych polityków i najbardziej poważanych autorytetów, od oswojonych imamów zaczynając, a na popularnym papieżu Franciszku kończąc.
Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Otóż nie będzie.
Znowu usłyszę tę samą śpiewkę. Dowiem się, po pierwsze, że kto dostrzega związek między islamem a terroryzmem jest ksenofobem i faszystą. Następnie usłyszę, że jeśli chcę zamknąć granice przed muzułmańskimi uciekinierami, ulegam demagogom i populistom i robię dokładnie to, czego chcieli terroryści. Na dodatek okaże się, że wśród ofiar też byli muzułmanie, że było ich najwięcej, więc oskarżanie islamu jako takiego świadczy o niegodziwości. Wreszcie najbardziej nieprzejednani obrońcy utopii powiedzą, że niechęć do muzułmanów przypomina antysemityzm i że nie wolno posługiwać się odpowiedzialnością zbiorową. I tak dalej, i tym podobnie.
Przedsmakiem tego, co będzie się działo, była reakcja na słowa nowego ministra do spraw europejskich, Konrada Szymańskiego, który stwierdził, że w obecnej sytuacji "Polska nie widzi politycznych możliwości wykonania decyzji o relokacji uchodźców". Być może z taką deklaracją można było jeszcze poczekać i byłoby to lepsze niż późniejsze jej łagodzenie i wycofywanie się. Jednak pomijając kwestię czasu, wypowiedź Szymańskiego jest słuszna. Dlaczego, widząc kłopoty, jakie ściągnęła na siebie Francja i inne państwa prowadzące liberalną politykę wobec uchodźców, Polska ma popełniać takie same błędy? Dlaczego mamy brnąć w absurd? Czy na tym polega solidarność europejska, żeby powtarzać te same błędy co inni? Wszakże ledwo słowa te padły, musiało się oczywiście okazać, że Polska powinna się ich wstydzić! Doprawdy, to się nazywa zaślepienie ideologiczne. Nie ma się czego wstydzić Angela Merkel, która w nieodpowiedzialny sposób wpuściła do Europy setki tysięcy ludzi, mogących się okazać niebezpiecznymi. Ma się czego wstydzić polski minister, bo chce uchronić Polskę przed tym, czego doświadcza Francja.
Tak, znacznie łatwiej jest okazywać solidarność i współczucie niż prowadzić politykę. I to szczególnie politykę, która będzie podważać unijną polityczną poprawność. Niestety, bez jej odrzucenia, mimo szumnych zapowiedzi, nic się nie zmieni. Społeczności muzułmańskie będą coraz liczniejsze. Otaczać je będzie tylko jeszcze większy mur nieufności, to zaś będzie dalej utrudniać integrację i asymilację. Potencjał przemocy będzie wśród muzułmanów wzrastał, podobnie jak poczucie bezradności i strachu wśród pozostałych.
Zaklinanie rzeczywistości ma swoją cenę, a ta wciąż nie została, obawiam się, uiszczona.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski
Komentarze
Celnie i odważnie! Brawo Panie Lisicki! ~Grzechu Zgadzam się z opinią 2285 Nie zgadzam się z opinią 49
Fajne, odważne wypowiedzenie tego co każdy trzeźwo myślący obywatel Polski dostrzega i widzi. Nie jestem kibolem, faszystą, ksenofobem, półgłówkiem i ciemniakiem i uważam dokładnie tak jak Pan to opisał. Mało tego, wszyscy moi znajomi z mojego kręgu, ludzie po studiach, klasa średnia uważa identycznie. To co to ma znaczyć? Że my wszyscy się mylimy i nie dostrzegamy dobrodziejstwa które widzą politycy i dziennikarze z Angelą Merkel na czele? ~Lolo Zgadzam się z opinią 1607 Nie zgadzam się z opinią41
Zgadzam się z opinią 803 Nie zgadzam się z opinią 3 ~normalny Kto ma miękkie serce musi mieć twardą doopę.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
16 lis 2015, 21:49
Re: Religia i wiara
Nie mamy ochoty na meczety
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
18 lis 2015, 20:40
Re: Religia i wiara
Oddajesz władzę w Twoim kraju lewakom? Strzelasz sobie prosto w jaja!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
03 gru 2015, 20:49
Re: Religia i wiara
Polscy misjonarze beatyfikowani w Peru
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
06 gru 2015, 10:01
Re: Religia i wiara
W drodze po męża
Młodziutkie muzułmanki prowadzone do nowych mężów Jaka wiara takie małżeństwo
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
14 gru 2015, 23:27
Re: Religia i wiara
Szopka w Dortmund
Zamiast Jezusa w poprawności politycznej, by nie razić uczuć
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
19 gru 2015, 21:25
Re: Religia i wiara
Kiedy naprawdę urodził się Jezus?
Przyjście na świat Jezusa Chrystusa - zwanego przez wszystkich chrześcijan Synem Bożym - dał początek obliczaniu lat według ery chrześcijańskiej, zwanej sporadycznie "erą dionizyjską" lub potocznie "naszą erą" (n.e.). Twórcą owego systemy rachuby czasu był wczesnochrześcijański teolog i Ojciec Kościoła, z pochodzenia Ormianin - Dionizjusz Mały (470-544 n.e.). Zadanie ustalenia daty narodzin Jezusa, zlecił Dionizjuszowi papież Jan I, którego pontyfikat przypada na okres od 13 sierpnia 523 r. do 18 maja 526 r. Wprowadzenie rachuby mierzenia czasu z podziałem na "naszą erę" i "przed naszą erą" nastąpiło więc pomiędzy 523 a 526 r.
Jeszcze w trakcie swojego pontyfikatu, papież Jan I, ustanowił teoretyczny rok urodzenia Jezusa, a więc 754 r. w kalendarzu rzymskim (Ab Urbe condita, co oznacza "od założenia miasta") na 1 rok ery chrześcijańskiej. W ten sposób rok 1 279 - według rzymskiej rachuby, stał się rokiem 526 według "nowej" chrześcijańskiej ery. Problem tkwi w tym, że w rzeczywistości nie wiemy dokładnie, kiedy urodził się Jezus Chrystus. Obliczenia Dionizjusza wskazujące na rok 754 od założenia Rzymu (według kalendarza rzymskiego), jakkolwiek obowiązujące przez całe wieki, nie były ścisłe. Dionizjusz pomylił się, jak sądzono do niedawna, o cztery lata. W rzeczywistości pomyłka okazała się być większa.
Siedem lat przed "własną" erą? Pomoc w dokładniejszym ustaleniu tej daty stanowi wzmianka z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 2,1) mówiąca o narodzinach Jezusa za rządów Heroda Wielkiego. Herod zmarł wczesną wiosną 4 r. p.n.e. Uwzględniając zatem czas potrzebny na wydarzenia opisane przez św. Mateusza, a więc wizytę magów (zwanych przez tradycję trzema królami), rzeź niewiniątek, ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu i jej pobyt nad Nilem - co miało miejsce jeszcze za życia Heroda Wielkiego - należy przyjąć, iż Jezus urodził się na kilka lat przed śmiercią króla Judei; być może w 6 lub nawet w 7 r. p.n.e.
Niezwykle pomocną w ustaleniu przybliżonej daty narodzin Chrystusa jest wzmianka umieszczona przez św. Łukasza w jego Ewangelii (Łk 2, 1-2). Ewangelista pisze, że rzecz działa się za panowania cesarza rzymskiego Oktawiana Augusta (władał cesarstwem w latach 31 p.n.e. - 14 n.e., a więc 45 lat) podczas zarządzonego przez niego spisu ludności "gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz". Mowa tu o Publiuszu Sulpicjuszu Kwiryniuszu, pełniącym od 12 r. p.n.e. urząd konsula odpowiedzialnego za politykę rzymską na Bliskim Wschodzie, zaś od 6 r. p.n.e. pełniącego funkcję gubernatora (czyli wielkorządcy) rzymskiej prowincji Syrii.
Oktawian August w okresie swojego panowania trzykrotnie przeprowadzał spis obywateli Imperium Romanum: w 28 i 8 r. p.n.e. oraz w roku swojej śmierci w 14 r. n.e. Niezależnie od spisu obywateli rzymskich, odbywały się regularne spisy ludności w poszczególnych prowincjach rozległego cesarstwa. Wiadomo np., że tego typu spisy organizowano w Egipcie co czternaście lat (Egipt od 30 r. p.n.e., a więc od samobójczej śmierci Kleopatry był rzymską prowincją). Autor "Dziejów Apostolskich" (Dz 5, 37) podaje, a zromanizowany historyk żydowskiego pochodzenia Józef Flawiusz potwierdza, iż takie wydarzenia miały miejsce w Palestynie w 6 r. n.e. Jeżeli zatem przyjąć, że spisy ludności w Palestynie organizowano, tak jak w Egipcie, co czternaście lat, to poprzedni spis w ojczyźnie Chrystusa przypadałby na rok 8-7 p.n.e., a więc mniej więcej w tym samym czasie, w którym Oktawian August zarządził powszechny spis mieszkańców Cesarstwa.
Wszystko by się zgadzało, gdyby nie fakt, że w tym czasie Kwiryniusz nie był jeszcze wielkorządcą Syrii. Był nim wówczas niejaki Sentius Saturninus i to on rozpoczął wzmiankowany spis ludności Palestyny. Zdaniem rzymskiego teologa Tertuliana (żyjący w latach ok. 160 n.e. - 240 n.e.) spis ten, choć rozpoczęty przez Sentiusa, dokończył właśnie Kwiryniusz, gdy objął po Sentiusie gubernatorstwo w Syrii. Święty Łukasz zaś, piszący z dość odległej perspektywy czasowej przypisał go właśnie Kwiryniuszowi, jako postaci na ówczesnym Wschodnie zdecydowanie bardziej znanej. Trzeba przyznać, iż hipoteza ta ma duże walory prawdopodobieństwa, tym bardziej, że z pomocą śpieszą tu egzegeci (specjaliści od objaśniania tekstów starożytnych oraz biblijnych), sugerujący, iż fragment Ewangelii św. Łukasza należałoby przetłumaczyć: "spis ten odbył się zanim wielkorządcą Syrii został Kwiryniusz".
Taka wersja, zdaniem filologów, jest możliwa. Usuwa ona trudności i wśród znawców Biblii ma dziś wielu zwolenników. Uwzględniając zatem wszystkie te, skąpe wprawdzie, ale tym bardziej cenne informacje ukryte w Ewangeliach, wypada przyjąć, ż Jezus Chrystus przyszedł na świat między 8 a 6 r. p.n.e. (746-748 według kalendarza rzymskiego) za panowania cesarza Oktawiana Augusta w czasie spisu ludności Palestyny przeprowadzonego przez gubernatora Syrii Sentiusa Saturninusa.
Święto narodzin Słońca Tradycja Kościoła Wschodniego oraz Zachodniego z małymi wyjątkami przyjmuje zgodnie, że wydarzenie to miało miejsce w zimie. Żaden z Ewangelistów nie określił dnia ani miesiąca narodzin Jezusa, stąd też problemem jest wyjaśnienie ustanowienia daty Bożego Narodzenia na dzień 25 grudnia, obchodzonego przez chrześcijan jako dzień święty. Datę obchodów Bożego Narodzenia, uchwaliła po raz pierwszy Stolica Apostolska w 376 r., dekretem ówczesnego papieża Damazego I (pontyfikat w latach 366-384).
Kościół pierwotny sprawą tą, jako nieistotną w historii zbawienia, czy raczej zbawczym dziele Chrystusa, nie zaprzątał sobie głowy. Według najbardziej rozpowszechnionej w środowisku historyków starożytności teorii, chrześcijanie z III i IV wieku nie znający faktycznej daty narodzenia Chrystusa, celowo obrali tę datę jako symboliczną, gdyż był to dzień przesilenia zimowego. Światłość zwyciężyła mrok. Chodziło o to, aby obchodzonemu w tym dniu, w pogańskim jeszcze Rzymie, świętu narodzin Słońca, ustanowionemu jako święto państwowe przez cesarza Aureliana, przeciwstawić narodzenie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, nazywanego w Piśmie Świętym: Słońcem Sprawiedliwości (Mal 3, 20), Światłością świata (J 8, 12), Światłem na oświecenie pogan (Łk 2,32).
Święty Augustyn, biskup Hippony i czołowy teolog pierwszych wieków chrześcijaństwa pisał: "Radujmy się, bracia, w tym świętym dniu, nie z powodu słońca widzialnego, lecz z Narodzenia niewidzialnego Stwórcy tegoż słońca. Ze wzmagającą się dzienną jasnością przychodzi na świat Zbawiciel, który światłem swej łaski nieustannie odnawia wnętrze człowieka". Z kolei inny wybitny teolog św. Grzegorz z Nysy w homilii na Boże Narodzenie pisał: "W tym dniu, który uczynił Pan, zaczynają się zmniejszać ciemności, a wzrastające światło zwycięża noc. Bez wątpienia nie jest to traf ślepego przypadku, gdyż w tym dniu zajaśniał nam Ten, który obdarza życiem Bożym całą ludzkość".
Zwolennicy innej hipotezy, opierając się na przekazach apokryficznych Nowego Testamentu, uzasadniają wybór daty Bożego Narodzenia przekonaniem chrześcijan, że poczęcie Jezusa Chrystusa dokonało się 25 marca (Zwiastowanie Najświętszej Marii Panny), zatem Jego narodzenie, winno mieć miejsce dziewięć miesięcy później - 25 grudnia.
Dla Nas - chrześcijan początku III tysiąclecia - wydaje się trudnym do zaakceptowania fakt, iż dzień, w którym Chrystus przyszedł na świat, ginie w mrokach dziejów. Jednakże to w owej tajemniczości tkwi piękno i głęboki sens. Oto Ten, który jest Panem czasu i w czasie zaistniał, uznał za stosowne postawić człowieka - bądź co bądź - koronę stworzeń, w sytuacji, w której ten zachłyśnięty potęgą swojego intelektu, nie jest w stanie wystawić swemu stwórcy metryki urodzenia.
Pytanie zasadnicze, czy problem z rozwiązaniem jednej z największych zagadek dziejów ludzkości tkwi w niekompletności źródeł historycznych? A może to lekcja pokory dla nas ludzi, którzy czasami chcieliby wiedzieć za dużo?...
Zawarte w tytule pytanie może zdziwić czytelników, dla których jest oczywistym faktem, że centralna postać religii chrześcijańskiej przyszła na świat 25 grudnia pierwszego roku przed naszą erą. Jednak historycy mają znacznie więcej wątpliwości w tej kwestii, ponieważ wiele wskazuje na to, że Jezus urodził się kilka lat wcześniej i być może wiosną, a nie zimą. Przez pierwsze wieki po śmierci Jezusa jego wyznawcy nie przywiązywali specjalnego znaczenia do daty narodzin mesjasza i nie świętowali Bożego Narodzenia. Dopiero w IV w. przyjęto ostatecznie, że Chrystus przyszedł na świat 25 grudnia, choć na wschodzie Cesarstwa Rzymskiego czczono początkowo dzień 6 stycznia (do dziś uznawany przez chrześcijan obrządku ormiańskiego).
Dlaczego 25 grudnia?
Skąd wzięła się tak oczywista, także dla nas, data 25 grudnia? Żaden z autorów czterech tzw. Ewangelii kanonicznych, czyli Marek, Mateusz, Łukasz i Jan, nie wspomniał o dniu czy miesiącu narodzin Jezusa. Nie przeszkodziło to jednak późniejszym teologom w tworzeniu daleko idących teorii. Hipolit z Rzymu już około 202 roku pisał w komentarzu do Księgi Daniela: "Chrystus narodził się w środę, 25 grudnia, w 42 roku panowania Augusta". Jednak zdaniem historyków upowszechnienie się tej daty wynikało głównie z przyczyn społecznych. Od czasów antycznych Rzymianie świętowali pod koniec grudnia odradzające się słońce (jest to okres przesilenia zimowego) i czcili bóstwo światłości - Mitrę. Teologowie postanowili wykorzystać tradycję przedchrześcijańską i wypromowali 25 grudnia jako dzień narodzin Chrystusa. Można było wtedy powiedzieć, że ludzie radują się nie z powodu pogańskich zabobonów, ale pojawienia się prawdziwej jasności, czyli Jezusa.
Boże Narodzenie w kwietniu?
Wiele wskazuje na to, że Jezus nie urodził się grudniu. Według Ewangelii św. Łukasza: "W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą". Tymczasem zdaniem badaczy przeszłości, w ówczesnej Palestynie wypas zwierząt hodowlanych trwał od wiosny do jesieni, dlatego mało prawdopodobnie, żeby pasterze ze swoimi stadami znaleźli się w okolicach Betlejem pod koniec grudnia. Zdaniem wielu badaczy, bardziej prawdopodobnym miesiącem narodzin Jezusa był kwiecień. Niektórzy podają nawet dokładną datę - 17 kwietnia. Skąd się ona wzięła? Z analizy ówczesnych ruchów Jowisza, czyli planety uznawanej przez astronomów (m.in. słynnego Johannesa Keplera) za ewangeliczną "Gwiazdę Betlejemską", która miała doprowadzić trzech mędrców ze Wschodu do stajenki, w której Maryja urodziła syna. Według Keplera, niezwykłe zjawisko na niebie było efektem koniunkcji Jowisza, Marsa i Saturna. Tyle tylko, że zdarzyło się ono 60-70 lat przed oficjalną datą przyjścia na świat Jezusa. I tutaj dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnego wątku naszej opowieści, czyli roku urodzin Chrystusa.
Co z tym Herodem?
Rok 1, jako pierwszy po narodzinach Jezusa z Nazaretu, zawdzięczamy ormiańskiemu zakonnikowi Dionizjuszowi Mniejszemu, któremu w 525 r. papież Jan I zlecił przygotowanie kalendarza wskazującego ważne dla chrześcijan daty, zwłaszcza Świąt Wielkanocnych. Z jego obliczeń wynikało, że Chrystus urodził się 25 grudnia 753 roku od założenia Rzymu. Jednak dziś wiemy, że pomylił się przynajmniej o kilka lat. Świadczą o tym szczegóły biografii postaci historycznych pojawiających się w ewangeliach. Jedną z nich jest Herod Wielki, za którego panowania - według św. Mateusza - miał narodzić się Jezus. Tymczasem z pism słynnego dziejopisarza Józefa Flawiusza wynika, że Herod zmarł w 4. roku przed naszą erą. Św. Matusz z kolei zanotował, że bezwzględny władca odszedł z tego świata, gdy młody Jezus przebywał z rodzicami w Egipcie.
Wskazówką Oktawian August?
Zarówno kilku żyjących w III i IV w. pisarzy chrześcijańskich, jak opierający się na ich dziełach Dionizjusz Mniejszy, wyliczyli, że Jezus urodził się w 42. roku panowania Oktawiana Augusta. Jednak nie wiadomo dokładnie, kiedy rzymski wódz zasiadł na tronie. Za początek jego rządów niektórzy uznawali bowiem pokonanie zabójców Cezara w bitwie pod Filippi (42 r. p.n.e), inni triumf nad Antoniuszem i Kleopatrą pod Akcjum (31 r. p.n.e.). Kontrowersje budzi też wątek Kwiryniusza, zarządcy Syrii w czasach spisu powszechnego, podczas którego miał narodzić się Jezus. Tak przynajmniej zapisał w ewangelii św. Łukasz. Problem w tym, że według Flawiusza taki spis odbył się w 6 r. n.e. Jeśli przyjąć, że tego typu akcje przeprowadzano w rzymskich prowincjach co 14 lat, tą o której wspomina ewangelista, zorganizowano prawdopodobnie w 7-8 r. p.n.e., ale Syrią nie zarządzał wówczas Kwiryniusz, ale jego poprzednik Sentiusz.
Dlatego prawdopodobnie nigdy nie ustalimy dokładnej daty przyjścia na świat Jezusa. A może tak naprawdę wcale nie potrzebujemy tej informacji? Przecież Boże Narodzenie i tak byśmy świętowali 25 grudnia.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
25 gru 2015, 09:40
Re: Religia i wiara
Boże Narodzenie w rodzinnym domu Andrzeja Dudy. "W dzień wigilijny obowiązuje u nas post, nic nie jemy aż do kolacji" - mówi ojciec prezydenta
Oczekiwanie na przyjście Pana Jezusa było w naszym domu zawsze bardzo mocno akcentowane. Dlatego też wybieraliśmy się każdego dnia na wpół do siódmej rano do kościoła na roraty. Dzieci nasze chodziły z lampionami (…). Udział w roratach był w naszej rodzinie adwentową powinnością, bo dla nas to jest droga do świątecznej radości —opowiada prof. Jan Duda, ojciec prezydenta RP w rozmowie z miesięcznikiem kulturalnym „Wpis”.
Po okresie adwentu przychodzą w końcu Święta Bożego Narodzenia i ta jedyna i wyjątkowa kolacja nazywana wieczerzą wigilijną. Jak w rodzinnym domu prezydenta wyglądała i wygląda Wigilia? W dzień wigilijny obowiązuje u nas post, nic nie jemy aż do kolacji. Nie chcemy korzystać z ulg, które obecnie daje ludziom Kościół z zakresie postów. Dzieci gdy były małe, coś tam podjadały, ale potem już nie, a więc także w ten sposób podkreślana była i jest do tej pory atmosfera oczekiwania na narodziny Syna Bożego. Zawsze na kolacji wigilijnej jemy rybę, najczęściej karpia. Andrzej, chyba już od 16 roku życia, zawsze nam przynosił tego karpia, w ubiegłym roku także - to było jego zadanie —opowiada ojciec prezydenta. W domu rodzinnym Andrzeja Dudy panuje niezwykły i mało znany zwyczaj wigilijny, który jak opowiada ojciec prezydenta, pomaga tworzyć wspólnotę. Wszystkie potrawy jemy z tzw. wspólnej miski, choć oczywiście każde danie podawane jest w oddzielnym naczyniu. To taki symbol Wspólnoty. Od tego nabierania potraw ze środka stołu powstaje na obrusie swoista gwiazda betlejemska malowana przeróżnymi sosami, bo zawsze komuś coś z łyżki spadnie. Towarzyszy temu oczywiście spora zabawa, szczególnie cieszą się najmłodsze wnuczęta. Na stole stoi talerzyk z opłatkami, które kupujemy w kościele, a nie np. w supermarkecie. Zaraz po modlitwie następuje łamanie się opłatkiem, czynimy to w ciszy, prawie bez słów.
Prof. Jan Duda mówi, że każdy świąteczny posiłek w ich domu zaczyna się od czytania stosownych fragmentów z wszystkich czterech Ewangelii. Potem wspominamy zmarłych z naszych rodzin, rodziców mojej żony i moich, przyjaciół, znajomych. Na stole stoi zapalona świeca- gromnica. Okazuje się też, że Andrzej Duda doskonale wie jak to jest być św. Mikołajem. Kilka razy za św. Mikołaja przebierał się dla młodszych sióstr Andrzej. Pamiętam, że raz przyprawił sobie brodę, która o mało mu nie spadła, gdyż z trudem powstrzymywał się od śmiechu widząc reakcję dziewczynek, niezwykle przejętych na widok św. Mikołaja.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
27 gru 2015, 18:37
Re: Religia i wiara
Ulicami Warszawy przeszedł Orszak Trzech Króli. Po raz pierwszy dołączył do niego prezydent
• Już po raz ósmy w środę przeszedł ulicami Warszawy Orszak Trzech Króli • W tym roku po raz pierwszy do orszaku dołączył prezydent RP
Orszak to tradycyjny element obchodów Święta Objawienia Pańskiego, zwanego świętem Trzech Króli. W tym roku ulicami Warszawy przeszły nawet dwa orszaki. Pierwszy wyruszył Traktem Królewskim - z Placu Zamkowego na pl. Piłsudskiego. Drugi odbył się na warszawskim Targówku. Obydwa orszaki zorganizowała Fundacja Orszak Trzech Króli; oba przygotowały szkoły katolickie i lokalna społeczność.
Na Trakcie Królewskim Trzej Królowie - Kacper VIII (symbolizujący Europę, na czele orszaku czerwonego), Melchior VIII (symbolizujący Azję na czele orszaku zielonego) oraz Baltazar VIII (symbolizujący Afrykę na czele orszaku niebieskiego) wraz z towarzyszącymi im orszakami dwórek, rycerzy i wojowników poprowadzili przybyłych do Stajenki w poszukiwaniu Jezusa. Król afrykański jechał na wielbłądzie, król azjatycki na chińskim smoku, król z Europy na koniu.
Na czele orszaku szła Gwiazda; tuż za nią przewodniczący orszakowi metropolita warszawski kardynał Kazimierz Nycz. Hierarcha rozpoczął orszak w samo południe modlitwą Anioł Pański. Tradycyjnie na trasie odgrywano sceny tematyczne: dialog z Aniołem Bożym, Walkę Aniołów ze Złem, scenkę na dworze Heroda. Na wysokości Pałacu Prezydenckiego po raz pierwszy w ośmioletniej historii do orszaku dołączył prezydent RP Andrzej Duda z małżonką. Orszak przybył do stajenki usytuowanej na pl. Piłsudskiego. Kulminacyjnym momentem był pokłon Dzieciątku, złożony przez Trzech Króli.
W orszaku uczestniczyły tysiące wiernych, w większości zgromadzonych wzdłuż trasy. Całość zakończyła się wspólnym śpiewaniem kolęd oraz występem zespołu "Arka Noego". Hasłem ósmego Orszaku Trzech Króli było: "Nade wszystko miłosierdzie". Orszak włączył się też w obchody przypadającej w tym roku 1050 rocznicy chrztu Polski. Z tej racji wzięły w nim udział postaci księcia Mieszko I i Dobrawy. Zebrani na pl. Piłsudskiego obejrzeli na telebimie pozdrowienia papieża Franciszka, skierowane do uczestników orszaku przy okazji modlitwy Anioł Pański.
Na zakończenie uroczystości głos zabrał kard. Kazimierz Nycz. - Bardzo potrzeba dzisiaj światu miłosierdzia, mówiła o tym siostra Faustyna w 1937-38 roku, mówił papież Paweł VI w czasie soboru, mówił przez 25 lat swojego pontyfikatu święty papież Jan Paweł II. Mówi to jeszcze głośniej i intensywniej papież Franciszek, który ogłosił obecny rok nadzwyczajnym, świętym rokiem miłosierdzia - powiedział kardynał, nawiązując do hasła orszaku.
Dodał, że właśnie uroczystość Trzech Króli jest "największym objawieniem Bożego miłosierdzia". - Tak jak jest jakiś wielki deficyt ludzkiego miłosierdzia we współczesnym świecie, tak jak jest deficyt wspólnoty we współczesnym świecie, tak przyjmijmy to, co mówi Chrystus, jako budowanie wspólnoty ludzkiej, dla której to wspólnoty Bóg stał się człowiekiem - mówił kard. Nycz.
Podkreślał, że "Kościół ma wielki obowiązek łączyć między sobą kontynenty, łączyć narody, w imię tego samego zbawiciela", a także "łączyć ludzi w obrębie narodów". - Przez takie wydarzenia jak to dzisiejsze czynimy to - zaznaczył. Metropolita warszawski wyraził podziękowanie wszystkim, którzy wzięli udział w Orszaku, "na czele z panem prezydentem i jego małżonką", a także tym, którzy przyczynili się do zorganizowania Orszaku.
6 stycznia Kościół katolicki obchodzi uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli święto Trzech Króli: Kacpra, Melchiora i Baltazara. Kończy ono trwające od wigilii obchody Bożego Narodzenia. Uroczystość Trzech Króli obchodzona jest także jako dzień misyjny. Od 2011 roku 6 stycznia to dzień ustawowo wolny od pracy. Święto Trzech Króli pozostało - zgodnie z nową formułą przykazań kościelnych, zatwierdzonych w 2003 roku przez Watykańską Kongregację Nauki i Wiary - jednym z niewielu świąt nakazanych, które są obchodzone w dzień powszedni. Katolicy mają w tym dniu obowiązek uczestnictwa we mszy tak jak w niedzielę.
Według Ewangelii św. Mateusza, za panowania w Judei króla Heroda, do Betlejem przybyli ze Wschodu mędrcy (trzej królowie), gdyż prorocy przepowiedzieli, że urodził się król żydowski. Odnaleźli Jezusa w stajence, oddali mu pokłon i złożyli dary: Kacper kadzidło - symbol boskości, Melchior - złoto, symbol władzy królewskiej, a Baltazar - mirrę, zapowiedź męczeńskiej śmierci.
Mędrców, lub magów ze Wschodu, w średniowieczu zaczęto nazywać Trzema Królami i ta nazwa przetrwała do czasów obecnych. Ich imiona pojawiły się dopiero w VIII w.; w XII w. Kacpra, Melchiora i Baltazara uznano za przedstawicieli Europy, Azji i Afryki. Relikwie mędrców przechowywane są do dziś w Kolonii (Niemcy).
Od Trzech Króli rozpoczyna się karnawał, którego zakończeniem są ostatki - wtorek przed Środą Popielcową rozpoczynającą Wielki Post.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
06 sty 2016, 21:51
Re: Religia i wiara
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
10 sty 2016, 22:48
Re: Religia i wiara
Rok Miłosierdzia to wspaniała okazja, by zamknąć kazus Lecha Wałęsy
- Chciałbym, aby w Roku Miłosierdzia prezydent Wałęsa przeprosił tych, których skrzywdził, a jednocześnie wybaczył to wszystko, co teraz na niego spływa - powiedział abp Sławoj Leszek Głódź proszony o refleksję w związku z dyskusją na temat współpracy Wałęsy z SB. - Należy tę sprawę zamknąć publicznie, wobec ludzi i Pana Boga oraz by ją polecić miłosierdziu bożemu. Inaczej pozostanie krwawiąca rana - dodaje.
Metropolita gdański mówi KAI, że "Rok Miłosierdzia daje wspaniałą okazję, by zamknąć ten kazus. Przecież Bóg swoim miłosierdziem ogarnia ludzi i ich słabości: uległość grzechowi bądź wyrządzone krzywdy". - Widziałbym więc, aby pan prezydent Wałęsa, jeśli czuje potrzebę serca i duszy, przeprosił tych, których skrzywdził, bądź nie powiedział pełnej prawdy, a jednocześnie wybaczył to wszystko, co teraz na niego spływa. A przede wszystkim, aby zaufał bożemu miłosierdziu za pośrednictwem św. Jana Pawła II, który darzył go zaufaniem i miłością. A byliśmy tego świadkami - wyjaśnia metropolita gdański, którego Lech Wałęsa jest diecezjaninem.
Abp Głódź przyznaje, że są środowiska, które do dziś są obolałe z powodu krzywd, jakich doznały od Wałęsy. Wyjaśnia, że gdyby nosił w sobie nutę żalu do niego, to mógłby do niektórych tych grup dołączyć. - Przecież różne rzeczy Wałęsa wygadywał przed moim przyjściem do Gdańska - dodaje.
- Ale później w obecności świadków, na plebanii kościoła Mariackiego przeprosił mnie. A miało to miejsce na spotkaniu z okazji 25. rocznicy przyznania mu Nagrody Nobla - mówi. Arcybiskup dodaje, że "Wałęsa powiedział wtedy: »bardzo przepraszam, gdyż do Księdza Arcybiskupa oddałem niepotrzebnie parę strzałów«. I podaliśmy sobie ręce. A świadkami tej sceny był ksiądz prymas i abp Tadeusz Gocłowski. A obecny tam Maciej Płażyński skonstatował: »jak znam Wałęsę, to po raz pierwszy on kogoś przeprosił«. Od tego czasu uważam sprawę za zamkniętą. Do dziś z Wałęsą jesteśmy w poprawnych relacjach".
Abp Głódź wspomina ponadto, że Wałęsa był jego pierwszym prezydentem i zwierzchnikiem sił zbrojnych, którego poznał w 1991 r., kiedy został mianowany biskupem i zaczynał odbudowywać Ordynariat Polowy. "A gdy składając prezydentowi wizytę - opowiada - przedstawiłem się, żartując: szeregowy Głodź, biskup polowy nominat, odpowiedział: a to ja jestem o dwa stopnie wyżej, kapral Wałęsa".
Arcybiskup wyjaśnia, że potem ich relacje były "bardzo korekt": "Otrzymałem stopień generalski i odznaczenia. Łączyły nas wspólne wizyty na poligonach i brałem udział w niektórych jego wizytach zagranicznych". Dodaje, że do zasług prezydenta Wałęsy należało m.in. wyprowadzenie z Polski wojsk rosyjskich. A są to zasługi, które wszyscy znają.
"Rok Miłosierdzia - konstatuje abp Głódź - daje naprawdę dobrą okazję, żeby tę sprawę zamknąć publicznie, wobec ludzi i Pana Boga oraz by ją polecić miłosierdziu bożemu. Inaczej pozostanie krwawiąca rana. A ona nie jest potrzebna dzisiaj ani Wałęsie, ani naszemu narodowi - zarówno w wymiarze społecznym, politycznym, krajowym, jak i międzynarodowym. Im szybciej tę kartę zamkniemy, tym lepiej. A im szerzej otworzymy archiwa dla historyków, to też tym lepiej. Niech historycy rzecz badają!".
Przypomina, że w "Quo vadis" Henryka Sienkiewicza jest bardzo piękna scena, kiedy to apostoł Paweł mówi do Chilona: "Miłosierdzie Chrystusa jest jako morze i grzechy i winy ludzkie potoną w nim jako kamienie w otchłani. Jest jako niebo, które pokrywa góry, lądy i morza, albowiem jest wszędzie i nie masz jego granicy ni końca".
@lechwalesa: Całkowicie poważnie ! Jedyny sposób zeby się oczyścić to uroczysta przysięga na Krzyż Święty podczas np. niedzielnej Mszy Świętej. Bez problemu uzyska Pan na to zgodę Kościoła. Historia zna takie przypadki uroczystych ślubowań. Przestańmy się licytować ! Niech Pan stanie przed Bogiem w kościele i przysięgnie, że nigdy Pan nie donosił i nie brał pieniędzy od SB ! Krótka piłka - albo Pan jest uczciwy, albo nie. Decyzja nalezy do Pana. My Katolicy uwierzymy jeślii Pan przysięgnie na BOGA ! Jan1956
Czy Lech Wałęsa (pseudo "Bolek") przysięgnie na Krzyż Święty podczas niedzielnej Mszy Świętej np. w Bazylice Mariackiej albo w Katedrze Oliwskiej? Czy jest takim katolikiem jak się obnosi z klapą? Czy okaże się takim odważnym jak to deklaruje?
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 23 lut 2016, 23:04 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
23 lut 2016, 22:59
Re: Religia i wiara
kominiarz
Rok Miłosierdzia to wspaniała okazja, by zamknąć kazus Lecha Wałęsy
- Chciałbym, aby w Roku Miłosierdzia prezydent Wałęsa przeprosił tych, których skrzywdził, a jednocześnie wybaczył to wszystko, co teraz na niego spływa - powiedział abp Sławoj Leszek Głódź proszony o refleksję w związku z dyskusją na temat współpracy Wałęsy z SB. - Należy tę sprawę zamknąć publicznie, wobec ludzi i Pana Boga oraz by ją polecić miłosierdziu bożemu. Inaczej pozostanie krwawiąca rana - dodaje.
Wałęsa nie musi przepraszać. Wałęsa nie współpracował z SB, to SB współpracowało z Wałęsą! Poza tym jest prorokiem.
Wałęsa ogłosił się… prorokiem! Usiądźcie, zanim przeczytacie. foto: Piotr Galant/Gazeta Polska
Blog to za mało, Lech Wałęsa chce większego audytorium i postanowił przenieść się ze swoją internetową aktywnością na jeden z najpopularniejszych portali społecznościowych. Wkrótce tam będzie można przeczytać takie kwiatki, jak ostatnie jego wpisy, że to SB współpracowała z nim, a nie on z SB, albo że jest… „laickim prorokiem”!
Były prezydent postanowił zakończyć przygodę z prowadzeniem mikrobloga na portalu wykop.pl. Zamierza dotrzeć ze swoją wizją rzeczywistości do większej liczby internautów, więc wybrał popularnego Facebooka. Jak tłumaczyła szefowa jego gdańskiego biura w rozmowie z gwno.pl, Wałęsa rozpocznie aktywność na portalu społecznościowym w ciągu najbliższych kilku dni, a blog przestanie działać jeszcze w środę. O zmianie przesądziły „funkcjonalność, większy zasięg oraz dostępność dla osób z zagranicy”.
Jednak rozstanie z blogiem postanowił Wałęsa zakończyć efektownie. Podzielił się kolejnymi „rewelacjami”, po przeczytaniu których oczy same otwierają się szeroko ze zdumienia.
Tak to Sb współpracowało że mną .Po przegranym strajku w 1970 r uratowałem i przygotowałem siebie jak i kadrówkę do rozegrania sierpnia 1980 r .a Sb i PRL rozwiązaliśmy .Więc kto osiągnął cel przy współpracy z kim .Nie mylić ,[ trochę to kosztowało , przestraszenie prowokatorów i pijaczków ]
– napisał na blogu (pisownia oryginalna).
Później dodał (pisownia oryginalna):
Nie chcę , ale muszę. Kręcę , mataczę, kluczę .Podaję sprzeczne informację .Tak to prawda Problemem moim było i jest, że nie mogę często ujawniać dążenia ze strategicznego punktu .Zawsze miałem określoną wizję, określony cel i dążyłem do jego realizacji .Od 1970 r stałem na czele dążeń do wolności z pomysłu ZZ. Nie chcę i nie mogę kłamać ,ale ujawnić też nie mogę ,Bo nie da się zrealizować po ujawnieniu więc pytany kluczę odpowiadam maskująco , to powoduje podejrzenia i błędne oceny .
Zwierzył się też, że z komuną walczył od dziecka, a właściwie to... od niemowlęcia.
Od urodzenia chciałem wywrócić komunizm . ale kiedy mogłem się do tego przyznać i ogłosić a także powiedzieć w którym miejscu jestem .Wiele w żuciu miałem podobnych zdarzeń i zachowań
– wyznał (pisownia oryginalna).
Najlepsze zachował na koniec. Okazało się mianowicie, że Wałęsa to… prorok.
Moim zdaniem największe w życiu sukcesy odniosłem w tedy w 1970 do 1976 r wtedy więc wyprowadziłem swoją koncepcję bez większych strat , rozpoznałem przeciwnika . Tak powstały fundamenty pod zwycięstwo sierpnia 1980r . Po osiągnięciu swoich założonych celów SB wyrzuciłem przy świadkach dwóch kierownikach zakładu gdzie pracowałem Można sprawdzić .Oczywiście nie darowali by mi tego czynu , ale .Opatrzność jak zawsze pomogła mi . Na pożegnania SB powiedziałem że za chwilkę będziecie mieli nowy grudzień .Wybuch za chwilę Radom i uratował mnie jako laickiego proroka poraź kolejny
– oświadczył (pisownia oryginalna), a my po przeczytaniu zaniemówiliśmy...
fot. wykop.pl/ludzie/lechwalesa/print screnn
Komentarze
Co za skromność skoro opowiada,że od urodzenia chciał wywrócić komunizm. Pan Bolek już w łonie matki myślał przez dziewięć miesięcy jak to ma rozegrać aż się udało.Jeśli on takie brednie opowiada na swoich wykładach w świecie to studenci mają niezły ubaw i nic dziwnego,że tego paranoika zapraszają ale pewnie dla jaj. Jowisz | 11.03.2016 [08:43]
Nie tylko z nas kpi ten biedny na umyśle człowiek, ale bardzo przykre, że posuwa się w swoim zakłamaniu do kpiny z wiary. Wstyd panie z wizerunkiem Matki Boskiej w klapie, bo w ten sposób starałeś się zdobyć zaufanie ludzi, po to aby ich potem zdradzić. Czy masz świadomość ilu ludzi przez ciebie cierpiało, ile dzieci cierpiało, bo straciło ojców i matki ? Ale pamiętaj, że nic za darmo, teraz ponosisz konsekwencje swoich czynów. Myślicie, że bezkarnie ujdziecie sprawiedliwości ? Nic z tego ! Dosięgnie was sprawiedliwość jeżeli nie ludzka, to Boska ! Tego możecie być pewni. margot | 10.03.2016 [23:22]
Różne durnoty mówił i wymyślał ten pan. Wieszczył w swoim czasie, że za dwadzieścia lat godłem Rzeczypospolitej Polskiej nie będzie Orzeł Biały .... konstytucjonalista | 11.03.2016 [00:37]
To..wyjątkowy prymityw ..z tych elektryków praktyków co to szukają fazy używając polizawszy go własnego palucha zamiast próbówki - teraz by go ubiło bo z dobrobytu skóra na paluchu delikatna i opór elektryczny mały przez co prąd zbyt duży .. Dlaczego kłamie tak głupio? Dlaczego nie przyzna się ? ..bo musiałby się przyznać, że przez sześć lat brał pieniądze za swoje donosy a kolegom opowiadał pierdoły o wygranych w totka.. Cała maszyna propagandowa, wciąż jeszcze potężna, pracuje wg tych wytycznych: "chwila słabości", "młodzieńczy epizod", "dał się złamać, ale się wyzwolił" "liczą się dokonania całego życia, nie młodzieńczy epizod",etc. ale przecież sam Wałęsa najpierw u Olejnikowej przyznał, że coś tam podpisał, potem, że nigdy nic, niczego nie podpisywał, na nikogo nie donosił, to nie jego podpisy, nie jego ręka, to "człowiek-sprawca" (?!), podstawiony przez ubecję sobowtór i tak dalej, następnie, że raz podpisał ale "w dobrej wierze"bo tak było trzeba dla sprawy, bo tylko tak mógł wygrać te walkie i wygrał a teraz musi się tłumaczyć a przecież zwycięzców się nie osądza, zaś na koniec znowu, że nic nie podpisał a wszystko to podróby .. Wałęsa mógł wszystko wyjaśnić już dawno. Sprawa by mu na pewno została wybaczona, politycznie by mu nie zaszkodziła. ..Przyznanie się do winy tak banalnej, jak kawalerskie dziecko nie zaszkodziłoby mu tym bardziej, może nawet "ociepliło by jego wizerunek". Ale on nawet do tego przyznać się nie chce, brnie w krzywoprzysięstwo, w groteskę, w zaparte.. Jest tragikomiczne nagranie z podsłuchu w Arłamowie, gdzi z powagą i przekonaniem tłumaczy bratu, że są potomkami rzymskiego cesarza Walensa. To dowód pokręconej psychiki człowieka, który przeszedł drogę od zera do bohatera i z powrotem. Wałęsa to niewiarygodny megaloman - we własnym mniemaniu niemal Bóg, a co najmniej najwybitniejszy z ludzi w całej historii. Wyziera to z jego zachowania, wielkiej pychy i z każdej wypowiedzi. Na własny użytek siebie widzi jako świętego bez skazy - wypracował cały systemat "wyparć" i "racjonalizacji", którymi tłumaczy sobie, że co było, co jest tego wcale nie było, i nie ma bo miało sens, którego "mali ludzie" nie pojmują.
Boze, brak slow jak debilowi sie poprzewracalo we lbie . On naprawde chyba wierzy w to co mowi. Gosia | 10.03.2016 [22:52]
Jestem zażenowany sporem historyków z pierwszych stron gazet. którzy stawiają postać obok Piłsudzkiego czy Dmowskiego? Dla mnie jedynym porównaniem jest Bierut agent Kremla na Polskę? Usprawiedliwianie i twierdzenie, że nie pękł w internowaniu, jest co najmniej, nieznajomością realiów założeń i planów komunistów, przeprowadzeniu zmian ustrojowych przez komunistów, przy pomocy konstruktywnej opozycji na czele której postawiono Wałęsę a jego tzw. bohaterstwo w internowaniu, było zwykłym legendowaniem agenta? Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to nie powinien zajmować się najnowszą historią Polski? Wałęsa nigdy nie przestał współpracować z SB w zwalczaniu wrogów ustroju? Etap współpracy po 76r. był już na wyższym poziomie, to nie był już donosiciel, to był już kreator wydrzeń, który rozumiał precyzyjnie cel zamierzonych zmian systemu tzn, uwłaszczenia się komunistów na majątku narodowym, oddać władzę a zdobyć majątek, który miał być narzędziem do rzeczywistego rządzenia? To że Wałęsa, jako zawodowy kłamca nigdy nie przyzna się do kolaboracji z komuną, jest zgodne z doktryną? zdzichu | 10.03.2016 [21:47]
Panie Wałęsa masz już swoje lata, nawróć się, bo jeszcze jest czas. To że ktoś widział się z JPII nie znaczy, że ma klucze do Nieba. Może już za rogiem Sąd Najwyższego. Zastanów się człowieku, bo stracisz duszę na zawsze. RRR | 11.03.2016 [10:54]
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 11 mar 2016, 19:41 przez Badman, łącznie edytowano 5 razy
11 mar 2016, 19:38
Re: Religia i wiara
pralina
16 gru 2014 23:22 Mam pytanie do kolegów PiSowców. Wklejacie takie teksty i jeszcze się dziwicie, że ludzie wolą głosować na złodziejskie PO niż pozwolić dojść do władzy PiS? Radzę szczerze porozmawiać ze znajomymi o swojej religijności i poglądach politycznych (podkreślam: szczerze), a dowiecie się dlaczego w tym krajem od 7 lat rządzi PO a Komorowski ma w następnych wyborach prezydenckich wygraną w kieszeni.
Słaba wizjonerka z koleżanki.
I kiepska proro... czka!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 14 mar 2016, 21:03 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników