"Moim zdaniem to jedno spotkanie pana Schetyny z Sobiesiakiem, które zostało udokumentowane, w rzeczywistości jedynym nie było. Wyraźnie wynika to z rozmów Ryszarda Sobiesiaka z Janem Koskiem". Z Mariuszem Kamińskim, byłym szefem CBA, rozmawia Katarzyna Gójska-Hejke ("Gazeta Polska").
- Napisał Pan bardzo ostry list otwarty do premiera. Dlaczego zdecydował się Pan na taki krok, mimo że od roku nie jest Pan już urzędnikiem państwowym? > Zdecydowałem się podzielić z opinią publiczną swoją wiedzą na temat tego, jak wygląda dziś w Polsce walka z korupcją.
- Jak zatem wygląda walka z korupcją? > W naszym kraju nie ma dziś walki z korupcją. Mówię to z pełnym przekonaniem. I jest to konsekwencja świadomej decyzji premiera Donalda Tuska. Szef polskiego rządu zablokował działania antykorupcyjne. Uczynił to zarówno na poziomie politycznym, jak i na poziomie instytucji powołanych do zwalczania korupcji. Prace sejmowej komisji śledczej ds. afery hazardowej zostały w sposób brutalny sparaliżowane przez posłów Platformy Obywatelskiej. To przykład tuszowania sprawy niebezpiecznej dla partii rządzącej. Nie byłoby to możliwe bez politycznego przyzwolenia szefa PO, czyli Donalda Tuska. Gdyby premierowi zależało na wyjaśnieniu afery hazardowej, to sprawa ta byłaby wyjaśniona. Motywacje były jednak inne ? w środku wakacji, gdy zainteresowanie opinii publicznej sprawami politycznymi jest najmniejsze ? komisja pośpiesznie zakończyła swoje działanie. To wyraźnie sygnał, jak środowisko Platformy zamierza przestrzegać standardów antykorupcyjnych i transparentności w życiu publicznym.
- W rządzie Donalda Tuska działa jednak pełnomocnik ds. walki z korupcją. > Pani Julia Pitera od trzech lat pełni rolę swoistej ?paprotki?. Jej działalność nie przyniosła żadnego realnego efektu. Przez trzy lata urzędowania nie udało się jej nawet znowelizować ustawy określającej warunki prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby piastujące funkcje publiczne. To prawo nie zostało zmienione, bo w rządzie pana Tuska podchodzono do tej sprawy z przymrużeniem oka. Istotne było tylko to, by wiele o tym mówić. By sprawiać wrażenie, że gabinet PO interesuje się zwalczeniem korupcji.
- Premier bardzo często podkreśla wagę systemu tzw. tarczy antykorupcyjnej. > Donald Tusk straszliwie boi się swojego najbliższego zaplecza politycznego w kontekście działań korupcyjnych. To zresztą oczywiste. Bo mając takich ludzi jak Drzewiecki, Chlebowski czy Sawicka, trudno się nie bać. Szczególnie symboliczną postacią jest właśnie Mirosław Drzewiecki, tzw. Miro. Jeden z grona założycieli Platformy, jeden z absolutnie najbliższych współpracowników Tuska i Schetyny, ich przyjaciel. Co więcej, Drzewiecki od samego początku był skarbnikiem PO ? także w czasach, gdy ta partia nie miała dotacji budżetowej i musiała zdobywać pieniądze na prowadzenie kampanii wyborczej i codzienne funkcjonowanie polityczne. Fakt, że Drzewiecki jest nadal w szeregach PO, a nawet ostatnio mówi się o jego nominacji na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, może świadczyć, że Tusk nie jest w stanie się go pozbyć ze względu na wiedzę, jaką posiada o kulisach funkcjonowania PO, choć względy wizerunkowe za tym by przemawiały. Premier Tusk jest niewolnikiem sondaży i PR. Nie chce realizować żadnych poważnych projektów reformowania kraju, bo jest nastawiony wyłącznie na doraźne działania akcyjne mające przysporzyć mu jedynie taniej popularności. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że skuteczna walka z korupcją może stworzyć społecznie negatywny obraz ? państwa owładniętego układami korupcyjnymi. Boi się tego, dlatego zablokował realną walkę z korupcją, czego skutki będą katastrofalne. Odczuje je polska gospodarka i całe społeczeństwo. Korupcja w Polsce się odradza.
- Czym w takim razie jest Pana zdaniem tarcza antykorupcyjna, którą chwali się Donald Tusk? > W zamyśle premiera Tuska ma być to system szybkiego informowania premiera o zagrożeniach płynących z jego zaplecza politycznego, zanim odpowiednie organy państwa zbiorą dowody na popełnienie przestępstwa. Swego czasu, jeszcze jako szef CBA, otrzymałem pismo z Kancelarii Premiera na temat właśnie tarczy antykorupcyjnej. Było w nim napisane, że bardziej istotne od zebrania dowodów popełnienia przestępstwa korupcyjnego jest powiadomienie premiera o zagrożeniu jakimś konkretnym działaniem korupcyjnym. Takie postępowanie prowadzi wprost do zaprzestania skutecznego ścigania przestępstw korupcyjnych. Tymczasem problem korupcji w Polsce jest bardzo realny. CBA w czasach rządu Jarosława Kaczyńskiego, kiedy Prokuratorem Generalnym był pan Zbigniew Ziobro, udało się wydatnie ograniczyć korupcję w naszym kraju. Powiem wprost ? nie unikając kontrowersyjności tego sformułowania ? udało nam się ?zastraszyć? łapówkarzy. Zaczęli się naprawdę bać. Mieliśmy wiele tego sygnałów, łącznie z nagraniami operacyjnymi, w których podejrzewani o korupcję sami mówili, jak bardzo mają utrudnione działanie w związku z aktywnością Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Przypuszczam, iż dziś odetchnęli z ulgą i mają silne poczucie bezkarności. Muszę wyraźnie podkreślić, że Centralne Biuro Antykorupcyjne pod moim kierownictwem otrzymywało wiele sygnałów od przedsiębiorców, którzy twierdzili, iż działania Biura otworzyły im drogę do przystępowania do poważnych przetargów i ich wygrywania, na co wcześniej nie mieli żadnych szans ze względu na to, że ? jak sami twierdzili ? ?rynek był poukładany?. W ten sposób działania CBA realnie przyczyniły się do budowania prawdziwej, a nie oligarchicznej gospodarki wolnorynkowej. W tamtym czasie CBA było więc największym sojusznikiem uczciwych przedsiębiorców. Trzy lata funkcjonowania CBA spowodowały, iż Polska w rankingach międzynarodowych instytucji ? choćby Banku Światowego i Transparency International ? przeszła na pozycję kraju uwalniającego się od korupcji. Działaliśmy zdecydowanie, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że tylko wykazując determinację, można ukrócić plagę łapówkarstwa w naszym kraju. Paradoksalnie pomogła nam w tym też histeria niektórych mediów, choćby ?michnikowego szmatławca?. Ten dziennik straszył, że jesteśmy wszędzie, tworzył nasz obraz jako instytucji wszechobecnej i demonicznej. To śmieszne, ale wbrew intencjom autorów tych insynuacji, wywoływany przez nich strach przed CBA działał prewencyjnie. Wydaje się, że obecne kierownictwo CBA otrzymało zielone światło od premiera na nicnierobienie. Prawie wszystko, czym chwaliło się CBA przez ostatni rok, to były sprawy rozpoczęte jeszcze pod moim zwierzchnictwem. Sprawa mecenasa P., dotycząca kościelnej komisji majątkowej, to także efekt naszych działań.
- To dlaczego CBA kierowane przez Pawła Wojtunika dopiero teraz podjęło działania przeciwko mecenasowi P.? > Centralne Biuro Antykorupcyjne jeszcze za moich czasów miało zebrane dowody przeciwko temu człowiekowi ? byłemu funkcjonariuszowi SB. Byliśmy przygotowani do zakończenia tej sprawy. Tylko odwołanie mnie z funkcji szefa CBA spowodowało, iż jesienią ubiegłego roku mecenas P. nie został zatrzymany. Dlatego też byłem zdziwiony ciszą w tej sprawie i tak późnym jej sfinalizowaniem. Być może chciano odczekać, by to aresztowanie przedstawić jako własny sukces niekojarzony ze mną. Niewykluczone także, że czekano na nagłośnienie tej sprawy i wykorzystanie jej do osiągnięcia celów politycznych. Chciałbym dodać, że w chwili mojego odwołania CBA prowadziło kilka operacji specjalnych, które nie zostały jeszcze zakończone. Mogę powiedzieć ogólnie, że dotyczyły osób związanych z wymiarem sprawiedliwości, CBŚ oraz polityków i urzędników związanych z obecnym obozem władzy. Żadna z tych spraw nie doczekała się realizacji. Jest to głęboko niepokojące. Albo ktoś pozamiatał je pod dywan, albo z niezrozumiałych powodów CBA czeka z ich realizacją ? tak jak czekało ze sprawą komisji majątkowej. W najbliższym czasie zamierzam zwrócić się z informacją o tych sprawach do Prokuratora Generalnego. Mam nadzieję, że pan Andrzej Seremet nie zlekceważy tych informacji.
- Czy spełniał Pan wolę premiera i informował go o prawdopodobieństwie wystąpienia korupcji, zanim np. doszło do korupcyjnej zmiany prawa? > Zrobiłem tak w sprawie ustawy hazardowej. Uważałem, iż sprawa jest na tyle poważna, że premier powinien się o niej dowiedzieć. Zachodziła bowiem realna obawa, że rządowy projekt ustawy zostanie nielegalnie i skutecznie zlobbowany przez ludzi z branży jednorękich bandytów. Nie mogłem pozwolić, aby ludzie ci, działając w imię swoich partykularnych interesów, okazali się silniejsi od instytucji państwa. Chodziło o zablokowanie wpływu do budżetu państwa znacznych kwot, według wyliczenia Ministerstwa Finansów ? ok. 500 mln zł rocznie. Ponieważ projekty rządowe bardzo szybko ?przechodzą? przez parlament, był to ostatni moment, aby proceder ten został zatrzymany przez premiera. Byłby to bowiem triumf skazanego za korupcję R. Sobiesiaka nad uczciwymi podatnikami. Za taką postawę w państwie rządzonym przez Donalda Tuska ja i moi współpracownicy zapłaciliśmy określoną cenę ? uniemożliwiono nam dalszą pracę na rzecz państwa polskiego i dziś to my zasiądziemy na ławie oskarżonych. Praktyki takie znane są krajom o silnych układach mafijnych, gdzie oskarża się sędziów i prokuratorów ścigających szefów gangów i powiązanych z nimi polityków. Zarzuty wobec mnie i współpracowników sprowadzają się, w ocenie prokuratury kierowanej przez Edwarda Zalewskiego, do tak naprawdę zbyt twardego zwalczania korupcji. Warto zauważyć, że E. Zalewski to osoba bliska Donaldowi Tuskowi i Grzegorzowi Schetynie. W latach 80., w dobie stanu wojennego, był on szefem egzekutywy PZPR w Prokuraturze Wojewódzkiej w Legnicy, ostatnio został rekomendowany przez prezydenta Komorowskiego na przewodniczącego Krajowej Rady Prokuratorów.
- Czy premier Donald Tusk kłamał, zeznając w Sejmie przed komisją hazardową? > Na podstawie przebiegu rozmów z premierem ? pamiętam je bardzo dobrze ? mogę powiedzieć, iż Donald Tusk nie powiedział prawdy przed sejmową komisją śledczą badającą tzw. aferę hazardową. Uciekał przed prawdą bardzo sprytnie. W wielu kluczowych momentach używał sformułowania: ?Absolutnie nie mam tego w swojej pamięci?. Analizując moje zeznania i porównując je z zeznaniami ministra Cichockiego, można zauważyć, iż zarówno ja, jak i Cichocki pamiętaliśmy pewne fakty tak samo, ale premier ?absolutnie nie miał ich w swojej pamięci?. Jestem pewien, że gdyby doszło do mojej konfrontacji z Donaldem Tuskiem, wykazałbym opinii publicznej, iż szef rządu mija się z prawdą.
- Do konfrontacji nie doszło, gdyż nie chcieli jej posłowie Platformy i PSL. Czy zablokowanie konfrontacji Pana zeznań z zeznaniami premiera Tuska było punktem kulminacyjnym akcji paraliżowania prac sejmowej komisji śledczej? > Była to na pewno jedna z kluczowych decyzji, która zablokowała sejmowe śledztwo, a tym samym pozbawiła opinię publiczną wiedzy na temat afery hazardowej. W mojej ocenie działalność posła Mirosława Sekuły koncentrowała się wyłącznie na paraliżowaniu prac komisji. Przewodniczący Sekuła nie dopełnił swoich obowiązków jako funkcjonariusz publiczny i nie zrealizował uchwały komisji. Mam na myśli billingi rozmów telefonicznych Grzegorza Schetyny, które powinny być udostępnione posłom, a nie zostały. Do komisji śledczej dotarły bowiem jedynie cząstkowe billingi dotyczące służbowej komórki pana Schetyny. Tymczasem w ogóle nie dotarł rejestr połączeń z jego prywatnego telefonu komórkowego. To właśnie z tego numeru, wedle mojej wiedzy, Grzegorz Schetyna kontaktował się z Ryszardem Sobiesiakiem. Posłowie opozycji wychwycili tę sprawę, publicznie domagali się od przewodniczącego Sekuły realizacji uchwały komisji, lecz bez rezultatów. Można zatem powiedzieć, że swoim działaniem ? być może nawet niezgodnym z prawem ? poseł Mirosław Sekuła uniemożliwił komisji śledczej dojście do prawdy. Nie mam wątpliwości, iż ujawnienie billingów telefonów Grzegorza Schetyny byłoby niezwykle przydatne dla wyjaśnienia afery hazardowej. Część zapisów rozmów czołowych polityków Platformy Obywatelskiej z Ryszardem Sobiesiakiem ujrzała światło dzienne. Czy to, co udało nam się za pośrednictwem mediów poznać, to spora część materiału dowodowego, jaki uzyskali funkcjonariusze CBA, czy zaledwie niewielki fragment? Bardzo niewielki fragment.
- Jaka wiedza wypłynie z tego, co nadal jest tajne? > Myślę, że opinia publiczna byłaby wstrząśnięta, gdyby poznała zapisy wszystkich rozmów czołowych polityków Platformy z ludźmi z branży hazardowej. To byłby prawdziwy szok.
- Czy z nieupublicznionych do dziś stenogramów rozmów liderów PO z przedstawicielami branży hazardowej wynika, iż politycy ścisłego kierownictwa Platformy byli klientami hazardowych bonzów? > Jest dla mnie oczywiste, że prominentni politycy PO pełnili rolę chłopców na posyłki biznesmenów z branży hazardowej, w tym skazanych prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwa korupcyjne. Nie można zapominać o tym, że byli oni oficjalnymi sponsorami kampanii wyborczych polityków PO.
- A czego moglibyśmy się dowiedzieć o roli Grzegorza Schetyny w tych relacjach? > Moim zdaniem to jedno spotkanie pana Schetyny z Sobiesiakiem, które zostało udokumentowane, w rzeczywistości jedynym nie było. Wyraźnie wynika to z rozmów Ryszarda Sobiesiaka z Janem Koskiem. Jest wielce prawdopodobne, że gdyby komisja śledcza mogła przeanalizować wszystkie billingi telefonów Grzegorza Schetyny i dane BTS [dostarczające informacje o lokalizacji osoby rozmawiającej przez telefon komórkowy ? red.], wówczas opinia publiczna mogłaby dowiedzieć się, iż spotkań dzisiejszego marszałka Sejmu z przedstawicielami branży hazardowej było więcej. Myślę, iż wielce interesującej wiedzy dostarczyłaby także analiza połączeń z telefonów Grzegorza Schetyny z telefonami Edwarda Zalewskiego, ówczesnego prokuratora krajowego, w dniach, w których prokuratura w Rzeszowie stawiała mi zarzuty. Być może również z tego powodu komisja śledcza nie mogła się zapoznać z billingami człowieka numer dwa w Platformie Obywatelskiej.
- Nie tylko billingi telefonów Grzegorza Schetyny były tak bardzo chronione przed posłami z komisji śledczej ds. afery hazardowej. Do parlamentarzystów nie dotarły również billingi telefonów premiera Tuska. > To prawda. Prokuratura zgłosiła się do Kancelarii Premiera, dokładnie do pana ministra Arabskiego, z prośbą o przekazanie numerów telefonów, z których korzysta premier Tusk. Otrzymała odpowiedź, że w materiałach kadrowych Kancelarii Premiera nie ma żadnych numerów telefonów premiera Tuska.
- Czy to oznacza, iż Donald Tusk nie ma telefonu komórkowego? > Ta informacja może oznaczać, że Kancelaria Premiera i najbliższy współpracownik Donalda Tuska, czyli minister Arabski, nie znają numerów telefonów komórkowych szefa polskiego rządu. Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach w to nie uwierzy.
- Prokuratura chyba uwierzyła ? do komisji śledczej billingi premiera nie dotarły. - Prokuratura zrozumiała przekaz od ministra Arabskiego ? wara od Donalda Tuska, nim się macie nie zajmować. Taka jest moja ocena tej sprawy.
- Czy uprawnione jest twierdzenie, że ludzie z branży hazardowej byli realnym zapleczem Platformy Obywatelskiej? vOdpowiem na to pytanie fragmentem znanej opinii publicznej rozmowy Jana Koska z Ryszardem Sobiesiakiem: ?przecież kiedyś się z nimi na coś umówiliśmy?. ?Nimi? są politycy PO. Już ta wypowiedź pokazuje, iż lobby hazardowe czuje się realnym zapleczem Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska. To poczucie istotności dla partii rządzącej potwierdzają nawet idiotyczne zeznania Sobiesiaka i Chlebowskiego przed komisją śledczą. Mówiąc o spotkaniu na cmentarzu, panowie twierdzili, że spotkali się tam, by porozmawiać o sytuacji w strukturach Platformy w Nowym Targu i Czorsztynie. O czym to świadczy? Jaki tytuł miał przestępca Ryszard Sobiesiak do tego, by omawiać z szefem klubu parlamentarnego partii rządzącej sprawy personalne w podhalańskiej PO? Choć osobiście nie wierzę, że rozmowa na cmentarzu dotyczyła tych spraw, ale Chlebowski i Sobiesiak uznali, że będzie to najbardziej wiarygodna wersja dla śledczych i opinii publicznej. Już samo to pokazuje, że skazany za korupcję Sobiesiak był naturalnym zapleczem PO i mógł z racji swojej pozycji rościć sobie pretensje, aby wpływać na obsadę personalną w lokalnych strukturach PO. Pozostawię to bez komentarza.
- ?Bohaterowie? afery hazardowej nie mają postawionych zarzutów. Jak się Pan czuje jako działacz opozycji niepodległościowej w sytuacji, gdy zarzuty stawia Panu prokurator, który zgodnie z materiałem archiwalnym IPN był zarejestrowany jako TW ?Marian?? > Rzeczywiście prokuratura w Rzeszowie postawiła mnie, mojemu zastępcy Maciejowi Wąsikowi i dwóm dyrektorom Zarządu Operacyjno-Śledczego (wcześniej, przed służbą w CBA ? doświadczonym i zasłużonym oficerom Policji) zarzuty przekroczenia uprawnień. Chciałbym podziękować ?Gazecie Polskiej?, bo była jedynym pismem, które bardzo dokładnie przedstawiło sylwetkę prokuratora Olewińskiego, który sformułował akt oskarżania. Szkoda, że inne media nie zainteresowały się tym, dlaczego prokurator zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie ?Marian? został wyznaczony do postawienia nam zarzutów. Ubolewam, że prokurator ten w dalszym ciągu prowadzi jeszcze inne śledztwa w sprawach dotyczących CBA.
- Czy prokurator Olewiński od początku miał przekonanie, że Pan oraz pan Maciej Wąsik złamaliście prawo? > Wręcz przeciwnie. Wielu osobom, których przesłuchiwał jako świadków ? łącznie ze mną ? jednoznacznie mówił, iż nie dostrzega żadnego złamania prawa. Tłumaczył, poza protokołem, że musi prowadzić tę sprawę, bo została mu powierzona, ale nie dostrzega materiału dowodowego pozwalającego postawić zarzuty. Wspominał mi, jak i innym osobom, że były na niego wywierane naciski przez prokuratora krajowego, by jednak zarzuty sformułował. Po jednym z przesłuchań prokurator Olewiński powiedział mi, iż postawi zarzuty wyłącznie wówczas, gdy otrzyma na piśmie polecenie ich postawienia od przełożonych. Jednak w tamtym czasie zmieniło się kierownictwo Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Nowym szefem został człowiek kojarzony z ówczesnym prokuratorem krajowym Edwardem Zalewskim. To było tuż przed ujawnieniem afery hazardowej. Zresztą zarówno prokurator Zalewski, jak i szef Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie brali udział wraz z prokuratorem Olewińskim w formułowaniu wobec mnie zarzutów karnych. Zatem tuż po tym, jak pan premier Tusk zdążył porozmawiać z Mirosławem Drzewieckim i Grzegorzem Schetyną o aferze hazardowej, w Prokuraturze Krajowej w Warszawie odbyła się narada, na której zadecydowano o postawieniu mnie i mojemu zastępcy zarzutów karnych. A te zarzuty posłużyły szefowi rządu za pretekst do odwołania mnie z funkcji szefa CBA, a tym samym do przejęcia kontroli nad materiałem dowodowym zgromadzonym przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w sprawie afery hazardowej.
- Premier Tusk i jego środowisko polityczno-medialne mówi bez ogródek ? Mariusz Kamiński, szef CBA, zastawił polityczną pułapkę na szefa rządu. > To zupełny nonsens. Prawda jest taka, że to ja padłem ofiarą pułapki zastawionej przez Donalda Tuska. Szef polskiego rządu oczekiwał ode mnie, że będę mu dostarczał informacji o poważnych zagrożeniach konkretnymi działaniami korupcyjnymi. Zrobiłem tak w przypadku afery hazardowej. Gdybym, mówiąc kolokwialnie, siedział cicho i pozorował walkę z korupcją, to nadal pełniłbym swoją funkcję. Warto podkreślić rolę niektórych mediów, które po upublicznieniu afery hazardowej prowadziły przeciwko mnie i moim współpracownikom brutalną nagonkę, wiedząc doskonale, iż ograniczany tajemnicą państwową nie mogę się skutecznie bronić. Czołową rolę w tym procederze odegrała ?michnikowy szmatławiec?.
- Czy gdy Ryszard Sobiesiak i inni bohaterowie afery hazardowej dowiedzieli się, iż są rozpracowywani przez CBA, byli przestraszeni, czuli, że nie unikną kary, czy przeciwnie ? zachowywali spokój? > Na pewno wpadli w panikę. Jednak mimo to zauważalne było duże poczucie bezkarności. Wiedzieli, że dużo wiemy na temat ich działalności, ale z drugiej strony mieli przeświadczenie, iż nasze działania są jedynie chwilową komplikacją, bez poważnych konsekwencji prawnych.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
28 paź 2010, 18:03
Władcy Marionetek...
PO prostu PO Raz, dwa, trzy i forum POlityczne ma wolne Myślę, że Seremet zdopinguje POdwładnych do rzetelnego wypełnienia POwierzonych zadań - wszak śledztwo trwa
29 paź 2010, 19:50
Władcy Marionetek...
Kolejne bluźnierstwa. Tym razem w Esce Rock!
Bluźnierstwa, kpiny ze świętości czy obrażanie ludzi inaczej myślących ? to w programie Poranny WF Wojewódzkiego i Figurskiego absolutna norma. Ale w audycjach poświęconych krzyżowi panowie przeszli samych siebie. I zwyczajnie obrazili chrześcijan.
?Mam pomysł Michale? ? zaczyna jeden z sygnatariuszy listu poparcia dla Janusza Palikota Kuba Wojewódzki. ?Zrobimy to na żywo, zrobimy żywy krzyż? ? dodaje odwracając czapeczkę daszkiem do tyłu. A później podchodzi do Figurskiego i zaczyna kłaść się na niego, jako ?żywa belka?. ?Znalazł się nasz, polsko-żydowski krzyż? ? wykrzykuje Figurski i wstaje z Wojewódzkim na plecach. "Chodźcie, nasz ludu maryjny? ? wykrzykują w niezbyt skoordynowany sposób ?artyści?, a w tle brzmi Rota. ?Każdy z obywateli zobowiązany jest dziś uczynić krzyż? ? kontynuuje Figurski. A Wojewódzki zaczął wołać innych pracowników radia Eska Rock, by i oni ?tworzyli żywe krzyże?. A na koniec wszyscy ryczą ?tak nam dopomóż Bóg??
I jakoś trudno się oprzeć wrażeniu, że to, co zaprezentowali nam Figurski i Wojewódzki ? to właśnie jest ?nowoczesna Polska?, do której chce nas zaprowadzić Janusz Palikot i rzesza ?nowoczesnych dziennikarzy?, którzy od dawna opowiadają o potrzebie laicyzacji, czy zachwycają się ?antyklerykalnymi happeningami?. Ta ich Polska będzie właśnie taka: pozbawiona szacunku dla symboli religijnych, dla norm moralnych czy choćby zwyczajnej estetyki. Nowoczesna Polska Środy, Kutza i Palikota ? to bowiem w istocie Polska Wojewódzkiego i Figurskiego. Polska ludzi bez sumienia.
A na koniec mam pytanie. Do prawników, polityków, specjalistów.
Czy z takim zachowaniem nic się nie da zrobić? Czy możliwe jest napisanie pozwu przeciwko wydawcy tego programu? Czy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie powinna zasądzić kary za tego rodzaju bluźnierstwa? Czy znalazłby się ktoś, kto zdecydowałby się to zrobić?
Mam wrażenie, że to bluźnierstwo (a nie jest ono jedyne) wymaga stosownej odpowiedzi. Takiej odpowiedzi, żeby Panom na przyszłość odechciało się bluźnić i obrażać wyznawców Jezusa Chrystusa.
Tomasz P. Terlikowski
31 paź 2010, 16:54
Władcy Marionetek...
Czy Platforma Obywatelska jest niebezpieczną i destrukcyjną sektą? Kapitan Nemo, blog
Do zadania takiego pytania sprowokował mnie ?kaznodzieja? PO - Gowin, który po usunięciu Kluzik-Rostowskiej i Jakubiak z PIS-u stwierdził, że PIS staje się sektą. Dlaczego jednak, po usunięciu Zyty Gilowskiej i odejściu dwóch z dawnych trzech ?tenorów? z Platformy, kaznodzieja PO nie zauważył przesunięcia się dawnego ?ruchu obywatelskiego? w kierunku sekty, dowodzonej przez ?charyzmatycznego? lidera obiecującego cudy?
Odpowiedź jest tylko jedna: prawdziwa sekta w ten sposób określa wszystkich, którzy stanowią dla niej śmiertelne zagrożenie oraz dla jej lidera. Tym jedynym zagrożeniem stał się PIS i ?bracia Kaczyńscy?, których przy pomocy medialnych manipulacji przedstawiono, jako zagrożenie dla obywateli, których uratować może tylko Sekta Obywatelskai jej lider.
Czy może więc dziwić, że w sytuacji dramatycznego deficytu publicznego, wysokiej inflacji, wzrastającego bezrobocia, perspektywy dalszych podwyżek cen i zubożenia społeczeństwa - zaufanie do Platformy w październiku wyniosło 49% (wzrost o 4% w porównaniu z sondażem sprzed 2 tygodni), zaś jedynej partii opozycyjnej tj. PiS-u spadło o 3%, tj. do 26% ? Nie może dziwić, jeśli zdamy sobie sprawę z okrutnego faktu, że większość społeczeństwa została zmanipulowana przez Sektę Obywatelską i jej lidera Donalda Tuska i podąża za sektą ku katastrofie.
Cechy destrukcyjnej sekty
Aby na poważnie zająć się problemem Sekty Obywatelskiej i jej lidera, warto zapoznać się z kryteriami, które cechują grupę, jako destrukcyjny kult, np. w : "How to determine if a group is a destructive cult" - FactNet.Wtedy dopiero z przerażeniem stwierdzimy, że PO jest w istocie sektą, rządzoną przez lidera, który prowadzi wszystkich ku zagładzie ? obiecując swoim zmanipulowanym zwolennikom zbawienie, II-gą Irlandię, cud gospodarczy i rozwiązanie ich wszelkich życiowych bolączek. Bo przecież, jedną z typowych cech destrukcyjnych i niebezpiecznych sekt jest to, że grupa przedstawia sie, jako innowacyjna i wyłączna; lider twierdzi, że zrywa z tradycją, oferuje coś nowego, co rozwiąże wszystkie problemy życiowe lub usunie bolączki całego świata; jednocześnie używa systemu psychicznego przymusu, by zwolennicy sekty nie byli zdolni zbadać poprawności twierdzeń lidera lub sekty.
Oczywiście, dzisiejsza pozycja Sekty Obywatelskiej i jej lidera wynika z tego, że praniem mózgów obywateli zajął się nie tylko lider sekty ? uważający się za postępowego, zrywającego z ciemnotą i który oferuje Rodakom powszechny dobrobyt - publicznie podpisując tablicę z 10-ma cudami - które miały rozwiązać ich wszystkie problemy życiowe, jak: kolejki w szpitalach, obiady i komputery dla wszystkich dzieci w szkołach, bezrobocie, godne emerytury i renty etc. Praniem mózgów zajęły się też media, których Tusk zachwycił swoją ?innowacyjnością i postępem?, w przeciwieństwie do ?ciemnogrodu? PIS-u i Kaczyńskich. Warto wspomnieć, że expose Tuska z 2007r. było najdłuższe w historii 20 lat wolnej Polski i zawierało kilkadziesiąt nowych obietnic, z których zrealizowano do dzisiaj zaledwie dwie: tj. wyjście z Iraku i wysłanie sześciolatków do szkół.
Lider Sekty Obywatelskiej (SO), przy pomocy mediów, w pełni wykorzystuje system psychicznego przymusu, by zwolennicy sekty nie byli zdolni zbadać poprawności twierdzeń lidera. A to sfotografuje się na tle mapy Europy, gdzie Polska namalowana została na zielono wiedząc, że przeciętny zwolennik sekty nie będzie w stanie stwierdzić, czy w Polsce żyje się lepiej niż np. we Francji. A to wyzwie od moherów lub dinozaurów tych, którzy jeszcze nie uwierzyli w jego cudy i ?postęp?. Lider sekty doskonale wie, że nabiera ludzi na ?postęp? i Zieloną Wyspę, gdyż tylko parę procent ludzi w tym kraju przeczyta ranking Banku Światowego "Doing Business 2011", z którego wynika, że jesteśmy krajem, którym rządzi wszechobecna biurokracja i skomplikowany system podatkowy a pod względem atrakcyjności dla biznesu jesteśmy? za Białorusią i Namibią! Dokładnie na 70-tym miejscu. Np. w raju Tuska podłączenie do prądu trwa 143 dni, gdy w Namibii tylko 55. Zaś uzyskanie pozwolenia na budowę w ?postępowym? raju Tuska wymaga przejścia przez 32 różne procedury i zajmuje średnio 311 dni!
Kolejną cechą destrukcyjnej i niebezpiecznej sekty jest to, że lider uważa się za mesjanistyczną osobę, która ma do wykonania jakąś specjalną misję i musi przygotować ludzi na spotkanie z czymś niespotykanym. Nie kto inny jak przyboczny Tuska S. Nowak nazwał lidera Sekty Obywatelskiej Geniuszem, zaś kolejny członek tej sekty, niejaki Halicki ? otwarcie nazwał Tuska II-gim Mesjaszem, który prowadzi Naród na spotkanie? No właśnie: czego lub z czym? Jeśli dziś jest już nieaktualne nasze spotkanie z II-gą Irlandia, a jeden z pięciu, największych banków świata (Nomura Bank) ogłosił właśnie, że Polsce grozi katastrofa na miarę Grecji ? to pytanie: dokąd w nas prowadzi lider sekty? ? jest w istocie retoryczne.
Zwróćmy uwagę na kolejną cechę lidera sekty, który: namawia nowe osoby do porzucenia rodzin, pracy, kariery i przyjaciół, aby "pójść za sektą" - wtedy sekta przejmuje ich majątek, pieniądze, i kieruje całym ich życiem? Czyż to nie lider Sekty Obywatelskiej nie namawiał pracujących w Irlandii, by porzucili swoje kariery i powrócili do raju, w którym rządzić będzie jego sekta? Czy tym naiwnym, co wrócili lider sekty aby nie zabrał oszczędności w postaci nieznanych w Irlandii podatków i opłat, oraz horrendalnych cen (np. za energię) - nie oferując w zamian niczego? Przecież tutaj nie ma żadnych ofert pracy, a bezrobocie poszybowało już do 12%. Skoro ok. 1/3 pracujących jest zatrudniona czasowo, jak można uzyskać kredyt? W dodatku, w obiecanym przez lidera Sekty Obywatelskiej (SO) raju - między styczniem 2009 r. a styczniem roku 2010 realne wynagrodzenia w przedsiębiorstwach spadły o blisko 3 proc., gdy minimalna płaca w Polsce jest jedną z najniższych w Europie. Za nami jest tylko Bułgaria i Litwa. Co więcej, prawie 44 proc. Polaków zarabia poniżej 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia brutto ! A czy lider sekty nie ma czasami zamiaru ?wygolasić? VAT-em i innymi daninami wszystkich ? nie tylko tych, którzy mu uwierzyli w 2007 roku?
Ale w onecie znajdziecie takie głosy zwolenników Sekty Obywatelskiej: ?Wolę cierpieć głód i być bezrobotnym, niż miałby rządzić PIS i Kaczyński!?. Takich głosów są setki dziennie!
Techniki przemiany osobowości
Głosy wyznawców sekty potwierdzają, że lider sekty zdołał już zmienić psychikę swoich wyznawców, przy pomocy Technik przemiany osobowości - znanych z innych destrukcyjnych i groźnych dla ludzi sekt. Do tych technik należy bombardowanie miłością i wycofywanie jej - co ?odbiera poczucie bezpieczeństwa i uzależnia ludzi od sekty?. ?Bombardowanie miłością? przez lidera sekty, polega na równoczesnym straszeniu PIS-em i Kaczyńskimi w celu ?odebrania poczucia bezpieczeństwa i uzależnienia od sekty? . Przecież do dzisiaj, wielu wyznawców SO uważa ( w ślad za prześladowanym omamami Niesiołowskim), że wszędzie czyha Kaczyński i mohery, więc tylko pełne oddanie się sekcie, może ich uchronić od nieszczęścia. I to mimo tego, że za rządów Sekty Obywatelskiej i Tuska - nie mają pracy lub zarabiają grosze - pozbawieni perspektyw na lepsze życie, a tym bardziej na starość.
Kolejnym, a przecież nie ostatnim argumentem potwierdzającym fakt, że Platforma Obywatelska jest w istocie groźną i destrukcyjną sektą, jest widoczna u lidera sekty tendencja do totalitarnego kierowania zachowaniem członków grupy. Tusk i Sekta Obywatelska - przy pomocy ?przyjaciół? w mediach oraz poprzez zawłaszczenie mediów publicznych dyktuje: w co ?postępowi ludzie? ? zwolennicy sekty - powinni wierzyć, co myśleć i co mówić, a nawet ? jak się ubierać! Wielu wiernych sekcie mówi i myśli już TVN-em?.
Nawet błahe z pozoru zalecenia centrali sekty, jak i w czym się fotografować na plakatach wyborczych, są elementem totalitarnego oddziaływania na psychikę zwolenników sekty. Spoglądający na nas na tle mostu przywódca sekty, z ?niezębicznym? uśmiechem i ubrany w rozpiętą, jasno-niebieską koszulę - ma wmówić wyznawcom sekty, że ktoś się o nich troszczy. Nawet wtedy, gdy się udają na poszukiwanie tańszego chleba, skarpetek lub czapki na zimę?
Medialna krytyka wobec polityków jest jak najbardziej uprawniona. Gdy jednak w kilku partiach zachodzą te same zjawiska, ale reakcje w mediach są skrajnie różne, to możemy śmiało stwierdzić, że stronniczość ?czwartej władzy? ma jakieś korzenie w niejawnych interesach.
Gdy Grzegorz Napieralski zmarginalizował rolę Wojciecha Olejniczaka w rywalizacji o przywództwo w SLD, to nazywano to normalną procedurą demokratyczną. Gdy spośród trzech założycieli Platformy Obywatelskiej, tylko jeden ? Donald Tusk ? pozostał w swojej partii, to nikt nie grzmiał o totalitaryzmie, czy partii wodzowskiej, choć de facto PO taką partią jest. Gdy z Prawa i Sprawiedliwości wyrzuca się dwie posłanki, to nie tylko media nie zajmują się niczym innym, ale i sam prezydent państwa zabiera głos w tej sprawie.
Przyjrzyjmy się działaniom wokół Jarosława Kaczyńskiego z ostatniego roku. Mniej więcej 9 kwietnia 2010 roku bracia Kaczyńscy podejmują decyzję, że brat prezydenta nie poleci na uroczystości w Katyniu ze względu na chorobę Matki. Bez względu na przyczynę katastrofy, to tylko przypadek (?) zadecydował, że Jarosław Kaczyński nie zginął pod Smoleńskiem. Dzień 10 kwietnia to także prezent dla wielu przedstawicieli postPRLowskiego salonu ? giną wtedy wysoko postawieni ludzie niezależni od głównych ośrodków władzy, m.in. Janusz Kurtyka, Sławomir Skrzypek, Janusz Kochanowski, gen. Franciszek Gągor. Dla establishmentu III RP oznacza to, że na scenie już został tylko jeden gracz, który stanowi dla nich jakiekolwiek zagrożenie.
Zaraz po morderstwie łódzkim Ryszard C. jeszcze przed kamerami powiedział: ?chciałem zabić Kaczyńskiego, ale za małą broń miałem?. Z pozoru może się to wydać brednią szaleńca, ale gdy połączymy to z faktem, że morderca chciał zabić szefa PiS także przed Pałacem Prezydenckim, lecz ? jak zeznał ?nie był w wystarczającej bliskości, by oddać strzał? to jego wyznanie podczas aresztowania nabiera sensu.* Czy ktoś mu pomagał? To co się jednak dzieje obecnie nabiera już idealnych, sowieckich wzorców opisanych w podręczniku działania komunistycznych służb specjalnych.
W latach 50-tych XX wieku w Socjaldemokratycznej Partii Finlandii działał Väino Leskinen, którego linia polityczna znacznie odbiegała od strategii Moskwy. Polityk ten stopniowo uzyskiwał coraz większe wpływy, kilkakrotnie też pełnił funkcję ministra. Jak twierdzi sowiecki dysydent A. Golicyn, KGB postanowiło odsunąć Leskinena od znaczących funkcji w partii i państwie. Akcją kierował rezydent KGB w Finlandii ? Żelichow. Dokładne działania KGB wobec Leskinena nie są znane, niemniej podręcznik Golicyna i wydarzenia, które nastąpiły wokół niego dają wiele do myślenia. W Socjaldemokratycznej Partii Finlandii zaczęła się rywalizacja o władzę, zaś tamtejsza prasa antykomunistę przedstawiała w jak najgorszym świetle podnosząc walory jego konkurentów. Jak twierdzi Golicyn, do takich akcji angażowało się licznych dziennikarzy, którzy niekoniecznie wiedzieli jakiej sprawie służą ? wykonywali tylko pewne polecenia i starali się spełnić sugestie swoich przełożonych. Każde potknięcie Leskinena było nagłaśniane i faktycznie na początku lat 60- tych musiał wycofać się z walki o przywództwo w partii. Rafael Paasio, który zastąpił zbyt antymoskiewskich przywódców, dążył do pojednania z ZSRR, zaś w jego retoryce pojawiały się akcenty o konieczności złagodzenia polityki wobec wschodniego sąsiada.
Właściwie ta historia powinna starczyć za wszelki komentarz ? antyrosyjski polityk, który znajduje w swojej partii rywali do władzy wspieranych przez wszystkie większe media, a którzy głoszą tezy o pojednaniu i złagodzenia języka w polityce. Analogia pomiędzy sytuacją Leskinena, oraz sytuacją Kaczyńskiego jest aż zanadto widoczna. Poza drobnymi różnicami jest jedna zasadnicza odmienność obu sytuacji ? Jarosław Kaczyński nie dał się zgryźć zakulisowym inspiracjom i zwyczajnie wyrzucił z partii tych, których uznał za sterowanych z zewnątrz. Widać wyraźnie, że katastrofa smoleńska obudziła w pewnych środowiskach nadzieje, że już tylko jedna solidna figura przeciwnika pozostała na szachownicy. Śmierć 96 osób, które przeważnie pochodziły z prawej strony sceny politycznej, zachęciła ?salon? do wzmożonych działań na rzecz ostatecznego rozwiązania kwestii PiSowskiej.
Leskinen potem wrócił do polityki, jednak w czasie gdy KGB wspierało jego przeciwników by usunąć go ze sceny politycznej, był o wiele młodszy od Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS nie dał się pożreć ?ładnym buziom? ze swojej partii, za którymi czasowo stanęła cała potęga medialna III RP. Już sam fakt poparcia ze strony tvn24 u rozsądnych ludzi powinien wzbudzić podejrzenia. Bez względu na sympatie polityczne, oraz bez względu na osobistą ocenę Jarosława Kaczyńskiego nie można mu odmówić tego, że jest niesłychanie twardym zawodnikiem, który potrafi grać nawet wtedy, gdy sędzia każdy jego ruch ogłasza jako faul. Do czego jednak posuną się służby specjalne, gdy okaże się, że kolejny ich cios nie zniszczył Jarosława Kaczyńskiego?
Tekst opublikowany w ostatnim numerze Warszawskiej Gazety. Po przesłaniu mojego tekstu do redakcji zdarzyła się jedna rzecz potwierdzająca moje podejrzenia. Jarosław Kaczyński wystosował list do członków swojej partii, w którym interpretował ostatnie wydarzenia właśnie jako rozbijanie PiSu od wewnątrz.
Właśnie czytam, jak Ziemkiewicz pisze w Gazecie Polskiej o swoim deja vu, gdy oglądał w TV Historia stare dzienniki w, których Urban gromił nikczemne wykorzystywanie przez opozycje śmierci ks. Popiełuszki, po czym za chwile słucha to samo w TVN, gdzie gromią nikczemne wykorzystywanie przez opozycję wypadku w Łodzi.
Dalej: Urban o otwartości władz i nikczemnej opozycji, która jątrzy i stawia się poza nawiasem, po czym to samo w TVN, gdzie 24/7 mówią, jak to rząd owszem, jak najbardziej jest za miłością, ale opozycja jątrzy i swoimi decyzjami stawia sie poza nawiasem.
Profetycznie Ziemkiewicz zapowiedział, że niedługo zacznie się atakowanie opozycji , ze idzie na pasku imperialistów i CIA. Otóz nie musieliśmy długo czekać, i oto słowo ciałem sie stało.
Otóz cieć niemieckiego przedsiębiorcy, dorabiający sobie w wolnych chwilach , jako rzecznik rządu Tuska, rządu, którego serwilizm wobec ościennych państw przybiera już zaiste karykaturalne rozmiary (już chyba nawet margrabia Wielopolski był bardziej samodzielny i miał więcej honoru!) postanowił uciec do przodu i wobec oskarzeń o to, że się zaprzedał Rosjanom, oskażył opozycję, że dopuszcza sie ZDRADY, bo, uwaga, uwaga!: poprosiła republikańskich senatorów o pomoc i nagłośnienie w sprawie skandalicznego śledztwa smoleńskiego.
Przypominam dla porządku, bo ostatnio nie jest to już takie jasne: USA sa naszym sprzymierzeńcem, członkiem NATO, a Rosja nie jest. Zatem, zdaniem Grasia, nie oddanie śledztwa Rosjanom, nie milcząca zgoda na kradzież będących własnością Polski telefonów, laptopów, broni BORowców, wreszcie samego samolotu, czy raczej tej połowy samolotu leżącej na płycie lotniska (tu ciekawe pytanie, gdzie jest reszta? Przecież, jak powiedziała z trybune sejmowej minister rządu Tuska, Kopacz, wszystko jest przekopane na metr wgłąb! Najprawdopodobniej brakująca połowa samolotu leży na głębokości 1 metr 10 centymetrów, co za pech, jeszcze jeden ruch łopatą i by znaleźli!)
To trochę tak, jakby Gubernator Generalny Hans Frank wydał oświadczenie, w którym czytamy:
"To skandal, graniczący ze zdradą, że wichrzycielskie, wrogie sprawie odbudowy Generalnej Guberni ze zniszczeń wojennych elementy, wysługujące sie plutokratycznemu, imperialistycznemu reżimowi londyńskiemu ośmielają sie żadac miedzynarodowego śledztwa w sprawie tak zwanego Powstania Warszawskiego i rzekomych nieprawidłowości w czasie przywracanie ładu i porządku, zwłaszcza w dzielnicy Wola, gdzie wielu mieszkańców dokonało samookaleczeń na znak protestu przeciwko zbrodniczej, jątrzącej polityce tak zwanego rzadu londyńskiego.
Generalna Gubernia ma swoje legalne władze, legalne organa śledcze właściwe dla zbadania skarg ludności. Podżegaczom i zdrajcom londyńskim ludnośc GG mówi stanowcze nie!
Wzywam patriotyczne elementy ludności do dania odporu i o dopowadzenie na posterunek policji szargających dumę narodową zdrajców z AK! Danie odporu będzie nagrodzone dodatkowym przydziałem na litr wódki i pół kilo smalcu, oraz zwolnieniem z obowiązku kopania rowów przeciwczołgowych" Podpisano, Paweł Gra... To jest, sorry, Hans Frank.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
15 lis 2010, 20:10
Władcy Marionetek...
Męczeństwo Roberta Biedronia
Podczas gdy najtężsi politycy wysilają całą swoją pomysłowość i energię, jakby tu odsunąć konkurentów od władzy, a ściślej ? od jej zewnętrznych znamion, jako że politycy w Polsce żadnej władzy nie mają, bo prawdziwą władzę dzierżą tajniacy - podczas gdy media głównego nurtu usiłują wmówić opinii publicznej, że losy Polski, a może nawet Europy zależą od tego, do której partii zapisze się teraz pani Jakubiak z panią Kluzik-Rostowską, kiedy tłuściutki europoseł Michał Kamiński wypłakuje swoje krzywdy w ramionach pana redaktora Morozowskiego z TVN, specjalisty od tak zwanych ?dziennikarskich prowokacji? z udziałem Renaty Beger, kiedy poseł Paweł Poncyliusz proklamuje ?ruch, ale nie partię? ? prawdziwa batalia o zakres naszej wolności w Polsce, albo tej resztówce, jaka wkrótce z niej pozostanie po realizacji przez strategicznych partnerów scenariusza rozbiorowego, toczy się na ulicach Warszawy.
Jak wiadomo, 11 listopada Marsz Niepodległości zorganizowany przez Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolską, napotkał zaporę w postaci rzeszy przedstawicieli 40 organizacji o profilach i celach tak odmiennych, że trudno by znaleźć dla nich jakiś wspólny mianownik ? może poza okolicznością, że wszystkie, a przynajmniej większość z nich korzysta w różnej formie jeśli nie z funduszy publicznych ? jako tzw. organizacje pozarządowe ? to ze wsparcia Fundacji Batorego, gdzie jeden z najbardziej wpływowych w Polsce ludzi, pan Smolar karmi z ręki różnych postępaków za pieniądze ?filantropa?, który w ten sposób werbuje sobie agenturę wpływu w ?społeczeństwach otwartych?, które akurat pragnie zoperować. Więc ta rzesza skupiona za transparentem z napisem ?Faszyzm nie przejdzie? zablokowała wyjścia z Placu Zamkowego. W rezultacie Marsz Niepodległości musiał pod pomnik Romana Dmowskiego przy Placu na Rozdrożu przejść inną trasą, którą ?antyfaszyści? też próbowali zablokować, ale już bezskutecznie. Następnego dnia obydwie, że tak powiem, strony ogłosiły sukces.
Organizatorzy Marszu ? bo - chociaż trasą inną od pierwotnie ustalonej z władzami Warszawy - jednak doszli tam, gdzie chcieli dojść. ?Antyfaszyści? ? ale tu oddajmy głos Sewerynowi Blumsztajnowi, redaktorowi ?michnikowego szmatławca?, która ? w myśl wskazań Lenina o organizatorskiej funkcji prasy - tych wszystkich aktywistów zmobilizowała. Z obfitości serca usta mówią, a ponieważ red. Seweryn Blumsztajn nigdy nie odznaczał się specjalną lotnością umysłową, to nie potrafi ukryć swoich prawdziwych myśli i mówi szczerze.I cóż następnego dnia napisał w swojej gazecie, to znaczy ? w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków? ?Krakowskim Przedmieściem za wielkim transparentem ?Faszyzm nie przejdzie? ruszył ponad dwutysięczny pochód. Antyfaszyści wołali: ?Krakowskie jest nasze!?.
To symboliczna scena, bo Krakowskie Przedmieście w latach 30-tych było królestwem ONR. Żyd w jarmułce nie bardzo mógł się tam pokazać?.No proszę ? i od razu wiadomo, o co chodzi. Nie o żaden ?faszyzm?, bo faszyzm dopiero w Unii Europejskiej znalazł odpowiednie warunki rozwoju, toteż rozwija się w tempie stachanowskim, przy zachwyconym cmokaniu zarówno ?michnikowego szmatławca?, jak i żydowskich gazet dla innych tubylczych europejskich narodów. Chodzi o to, by ?Żyd w jarmułce? nie tylko mógł się ?pokazać? na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie ? ale żeby decydował, kogo tam wpuścić, a kogo nie. Red. Adam Michnik nigdy by takiej nieostrożności nie popełnił, no ale on jest od red. Seweryna Blumsztajna nieporównanie inteligentniejszy i przebiegły. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło i oto dzięki szczerości red. Blumsztajna, wiemy o co z tym całym ?faszyzmem? chodzi naprawdę. Dopiero na tym tle możemy ocenić skalę manipulacji biednymi, głupiutkimi polskimi dziećmi, które w przekonaniu, że z tym ?faszyzmem? to wszystko naprawdę, własnymi ciałami torują drogę ?Żydowi w jarmułce?, który ? tylko patrzeć ? jak zacznie od nich i od ich potomstwa pobierać myto za prawo wstępu na Krakowskie Przedmieście i w inne, atrakcyjne miejsca. Niezależnie od irytacji, widok tych biednych, ogłupionych przez cwaniaków polskich dzieci budzi litość aż do łez.
Wyszkoleni w socjotechnice jeszcze przez Stalina, wytrawni manipulatorzy wiedzą, że antyfaszyzm powinien mieć również swoich męczenników. I tak się znakomicie złożyło, że po 11 listopada gruchnęła wieść o męczeństwie pana Roberta Biedronia, przywódcy polskich sodomitów. Pan Biedroń również zagradzał ?faszystom? drogę własnym wypielęgnowanym ciałem, a skoro Wielki Brat patrzył, sprawdzał obecność i oceniał aktywność, to nie tylko zagradzał biernie, ale uderzył w czynów stal. Został zatrzymany przez policję i teraz twierdzi, że w radiowozie został pobity. Z góry wykluczyć tego nie można, bo funkcjonariusze mogli paść ofiarą nieporozumienia i być może czynione przez pana Biedronia próby nawiązania przyjaznego dialogu wzięli za rodzaj seksualnego molestowania, któremu natychmiast dali odpór. Ta możliwa przecież scena pokazuje, jakie zasadzki kryje w sobie tolerancja. Z jednej strony niepodobna odmówić sodomitom prawa do uczuciowej ekspresji nawet w momencie aresztowania, ale z drugiej ? czy policjant wykonujący stresujące obowiązki ma prawny obowiązek poddawania się zabiegom, które subiektywnie ocenia jako molestowanie seksualne?
Jestem pewien, że casus pana Biedronia stanie się przedmiotem szczegółowego roztrząsania na studiach genderowych, gdzie wyzwolone panie poświęcają się medytacji nad własną płciowością. Zresztą nie tylko tam, bo jestem pewien, że i sztuka estradowa nie pozostanie w tyle. Jeśli tylko Fundacja Batorego sypnie groszem, to tylko patrzeć, jak pojawią się pieśni sławiące czyny pana Roberta Biedronia, podobnie jak w swoim czasie ? Horsta Wessela: ?Kameraden die Rotfront und Reaktion erschossen / Marschieren im Geist in unseren Reihen mit?. (towarzysze zastrzeleni przez Rotfront i reakcję w duchu maszerują w naszych szeregach). Jak bowiem wiadomo ? na co Francuzi wymowni mają nawet przysłowie że les extremes se touchent ? co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają ? antyfaszyści, wprawdzie jeszcze nie umundurowani, ale pod względem metod coraz bardziej upodabniają się do do bojówek S.A., więc musi to znaleźć jakiś wyraz również w kulturze masowej.
Widać to zresztą nie tylko na ulicach, ale i w rządowej telewizji, która w stachanowskim tempie wyprodukowała fabularyzowany film, osnuty na kanwie męczeństwa pani Barbary Blidy. Trzeba docenić koordynację; z jednej strony poseł Ryszard Kalisz w swojej sejmowej komisji robi co może, by ustanowią solidne fundamenty kultu pani Blidy jako santo subito, a z drugiej ? rządowa telewizja już ma gotowy jej filmowy wizerunek jako melancholijnej ikony tubylczych antyfaszystów, niczym Ewuni, czyli Evity Peronowej dla Argentyńczyków. Dopiero na tym tle rozumiemy przyczyny, dla których Salon tak natarczywie dążył do wyrwania rządowej telewizji z rąk ?byłego neonazisty? Piotra Farfała i dla których zarówno nasi Umiłowani Przywódcy, jak i Zakon Synów Przymierza, czyli żydowska loża B?nai B?rith próbuję spacyfikować Radio Maryja. Tubylcy nie mogą mieć dwóch panów ? co by im tylko dostarczało rozterek i wątpliwości. Muszą mieć jednego, który nie tylko powie im, co mają wiedzieć i w co mają wierzyć, ale również ? którędy wolno im chodzić, a którędy nie.
Z opóźnieniem doczytałem się, że redaktor Adam Leszczyński z ?michnikowego szmatławca? wywołuje mnie do głosu, domagając się kpiarsko, abym potępił Pawła Lisickiego za proces wytoczony Sławomirowi Popowskiemu. Redaktor Leszczyński przypomina, co byłem pisałem o procesach wytaczanych przez Adama Michnika i, sugerując, iż sprawa jest identyczna, tylko dotyczy innych osób, twierdzi, że jeśli chcę być konsekwentny, o sprawie Lisicki vs. Popowski powinienem napisać to samo.
Są dwie możliwości: albo Adam Leszczyński udaje głupiego, albo nie udaje. W sumie zresztą nie robi to wielkiej różnicy.
Najpierw o samej sprawie, bo jest to jedna ze spraw najbardziej skandalicznych i zarazem najbardziej dobitnie świadczących o degeneracji władzy i mediów pod panowaniem Donalda Tuska.
Jak czytelnicy zapewne wiedzą, przedstawiciele skarbu państwa w wydającej ?Rzeczpospolitą? spółce ?Presspublica? złożyli do sądu wniosek o rozwiązanie spółki. Prawo przewiduje taką możliwość w określonych wypadkach ? jeśli na przykład spółka znajduje się w stanie paraliżu decyzyjnego, jeśli generuje straty i mniejszościowy udziałowiec narażony jest na ponoszenie finansowych skutków decyzji większościowego. W wypadku wydawcy ?Rzeczpospolitej? nic podobnego nie ma miejsca. Zarząd spółki, mimo nieustannych prób obstrukcji ze strony mniejszościowego udziałowca, działa sprawnie, gazeta w ostatnim roku zwiększyła sprzedaż, może nieznacznie, bo zaledwie o 2 proc. ? ale to nielichy sukces w czasie, gdy, jak ogólnie wiadomo, ?sieć pożera papier? i sprzedaż gazet papierowych leci jak w studnię, w wypadku głównej konkurencji o kilkanaście procent rok do roku. Również bilans finansowy gazety jest dodatni, co także jest sukcesem w czasach poważnego kryzysu na rynku reklamy.
Nie ma więc nawet pozoru jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia działań delegatów ministra Grada. I oni też nie za bardzo próbują ściemniać, wszyscy wiedzą, o co chodzi: o renacjonalizację gazety, a co najmniej wywarcie presji (bo zamieszanie prawne wokół spółki zawsze się źle odbija na jej wynikach) na brytyjskiego właściciela tytułu. ?Rzeczpospolita?, gazeta, która nagłośniła aferę hazardową i zmusiła premiera do przetasowań w rządzie, która u samego zarania rozpruła dęty przez michnikowszczyznę balon, niwecząc szeroko zakrojoną kampanię propagandową wokół książki Grossa ?Strach?, i na szereg innych sposobów zalazła szeroko rozumianej władzy za skórę, ma się zmienić. Od trzech lat dochodzą do nas odgłosy kolejnych, to prawem, to lewem podejmowanych prób wyperswadowania Brytyjczykom, że ?nie jesteśmy w Portugalii?, i jeśli chcą robić dobre interesy, muszą ?mieć prosto na dzielnicy?.
Przyznajmy, że władza wykazuje tutaj pewną skłonność do kompromisu; już nie pada żądanie, aby gazeta dołączyła do chóru chwalców, których Partia ma wszak pod dostatkiem, mniejszościowy udziałowiec żąda tylko, aby wydawca zmienił jej profil na ściśle biznesowy, usuwając z łamów publicystów politycznych (i oczywiście naczelnego). Brzmi to jak wymyślony naprędce żart, ale naprawdę: delegat ministra Grada uparcie twierdzi, że to pomysł na zrobienie wielkiego kasabubu, poprzez pozyskanie rzeszy czytelniczych sierot po więdnącym ?Dzienniku?. I właśnie to, że Brytyjczycy uporczywie odmawiają pójścia za jego światłą koncepcją podaje jako pretekst wniosku o likwidację spółki i oddanie gazety na powrót pod bezpośredni zarząd ministra.
Takie pogrywanie sobie przez rząd z poważnym, było nie było, zagranicznym inwestorem, bliższe jest standardów Birmy czy Białorusi, niż Europy. Podobnie jak niemal całkowita cisza, jaką zareagowało na chamówę ministerstwa zdominowane przez najemnych i ochotniczych propagandystów Partii środowisko dziennikarskie. Zareagowała europejska organizacja dziennikarzy, ale polskie SDP, którego szefowa niedawno tak ochoczo dołączyła do nagonki na szefa radiowej Trójki, domagając się (szefowa związku zawodowego ? kuriozum na skalę światową!) jego natychmiastowego zwolnienia za rzekome zaangażowanie w kampanię PiS, którego nie było ? teraz nabrało wody w usta. Tak zwana Rada Etyki Mediów, zajmująca się wyłącznie gorliwym potępianiem Radia Maryja, także milczy. Podobnie jak ?branżowy? periodyk, skupiony na lansowaniu dziennikarstwa słusznego i potępianiu niesłusznego, ?pisowskiego?. A z publicystów jedna Dominika Wielowieyska odważyła się na ostrożne skrytykowanie rządu, zresztą w tonie niedowierzania, że, czyżby, mogło tutaj chodzić o polityczną presję? Czyżby nasz Tusk mógł zrobić coś, co w imię głoszonych zasad musielibyśmy uznać za rzecz brzydką? Trochę przypominało to zdziwienie bułhakowowskiego Wolanda, że w Moskwie ? czyżby? ? zdarzają się złodzieje, ale zważywszy, gdzie Wielowieyska pracuje, trzeba docenić jej uczciwość i, jednak, odwagę. Poza nią bowiem na reakcję, zresztą w podobnym tonie zdumienia, zdobyła się tylko prasa brytyjska.
Właśnie ostrożny artykulik Wielowiejskiej stał się obiektem ataku wspomnianego Sławomira Popowskiego, który przywołał ją do porządku, bluzgając stekiem oskarżeń pod naszym adresem, sprowadzających się w sumie do jednej obelgi ? że jesteśmy jego zdaniem gazetą ?pisowską?. Gdyby na tej obeldze mądrość Popowskiego się wyczerpywała, Adam Leszczyński miałby rację ? procesowanie się z nim nie miałoby sensu i przypominałoby do złudzenia zachowanie Michnika, który zwykł wytaczać procesy za wyrażone na jego temat opinie.
Ale Popowski pomieścił w swoim paszkwilu na ?Rzeczpospolitą? coś, co idealnie spełnia kodeksową definicję ?fałszywej, zniesławiającej informacji?. A mianowicie oznajmił światu, że w chwili, gdy Mecom odkupywał od norweskiej spółki Orkla większościowy pakiet udziałów w ?Presspublice?, zawarty został tajny dil między szefem spółki, Dawidem Montgomerym, a szefem rządzącej wówczas partii, Jarosławem Kaczyńskim, na mocy którego obiecano Montgomery?emu, że dostanie na preferencyjnych warunkach pozostałe, należące do Skarbu Państwa 49 proc. udziałów, jeśli zatrudni wskazanego przez Kaczyńskiego redaktora naczelnego i uczyni gazetę propagandową tubą PiS.
Jest to, o ile mi wiadomo, całkowite kłamstwo, którego zresztą w żaden sposób nie uprawdopodobniają fakty. Fakt, iż rząd PiS pod koniec sprawowania władzy podjął kroki zmierzające do sprzedaży owych udziałów (sprzedaży, a nie żadnego preferencyjnego przekazania) wytłumaczyć można bez spiskowych teorii, a o rzekomej ?pisowskości?, insynuowanej gazecie, najlepiej mówi fakt, iż na dworze prezesa to właśnie ?Rzeczpospolita? obarczana jest winą za przegrane wybory prezydenckie, do czego miała doprowadzić świadomie i na wiadome zamówienie mobilizując ?lemingi? sondażem wskazującym na możliwość zwycięstwa Kaczyńskiego (a teraz inspirujemy i wspieramy wymierzony w PiS rozłam? wszystkie do siebie pasuje, jak zwykle). Fakt, że nie ujadamy w chórze nienawiści i pogardy dla ?polskiego NRD, które głosuje na Kaczyńskiego? nijak się ma do zarzutów o partyjne zaangażowanie. Uważam, że jeden nasz ekspercki tekst, taki jak np. ?Wysokie koszty walki z układem? (jest w archiwum internetowym) trafniej obnażał wady rządu PiS-Samoobrony-LPR niż cała histeryczna pisanina konkurentów.
Wszystko wskazuje na to, że Popowski zagalopował się w oczywiste kłamstwa, ale należy mu dać szansę przedstawienia dowodów owego tajnego porozumienia. Jeśli ich nie ma ? powinien przeprosić i wycofać się z oszczerstwa. Chyba nie ma, skoro przyjął metodę obrony podobną do p. Aliny Całej, która, gdy wytknięto jej rażące przekłamania i żonglowanie faktami, nie próbowała odpowiedzieć merytoryczną polemiką, tylko zorganizowała w swej obronie manifestację, podając się za ofiarę polskiego antysemityzmu.
Popowski zamilkł i nie przedstawia żadnych dowodów na poparcie swego oskarżenia. Za to uaktywniła się ?michnikowy szmatławiec?, publikując kpinki Leszczyńskiego, porównującego Lisickiego do Michnika, oraz ? jakżeby inaczej ? list z poparciem dla Popowskiego. List ten podpisało kilku byłych pracowników ?Rzeczpospolitej? oraz nestor polskiego dziennikarstwa Stefan Bratkowski. Temu ostatniemu skłonny jestem odpuścić z racji dawnych zasług. Honorowy prezes SDP zasłynął niedawno pryncypialnym skrytykowaniem książki, której, jak przyznał, nigdy nie przeczyta, trudno więc orzec, czy aby znowu nie wypowiada się autorytatywnie o sprawach, o których zwyczajnie nic nie wie.
Natomiast pozostali sygnatariusze, jak rozumiem, biorą w ten sposób na siebie obowiązek, który z mocy prawa ciąży na Popowskim ? udowodnienia tezy o spisku Montgomery?ego z Kaczyńskim. Bo tylko to oskarżenie jest przedmiotem zapowiadanego procesu; pozostałe opinie p. Popowskiego warte są tyle, co przeciętne wpisy na forach internetowych, i można tylko ubolewać, że ludzie na takim poziomie uczą dziś kandydatów do dziennikarstwa, wychowując ich na godnych następców Falskiej, Tumanowicza i Barańskiego.
Wiem, że spełnienie marzeń jest blisko ? tak niewielu pisowskich szczekaczy, którzy próbują ?robić politykę?, zamiast włączać się w konstruktywne działania Partii na rzecz rozwoju, pozostało już do wykończenia? Ta bliskość upragnionej ?jedności moralno-politycznej Polaków? a co najmniej polskich, wręcz zrenacjonalizowanych mediów, odbiera niektórym rozum i odziera z resztek przyzwoitości.
Pan Leszczyński jest młody, więc może nie pamiętać, że ten mechanizm, który znowu ćwiczymy, po pewnym czasie kończy się tzw. odwilżą, czyli odnową. Wyniki finansowe Partii dają zaś pewność, że nie trzeba będzie na nią zbyt długo czekać. Doradzałbym więc za bardzo się nie angażować; raczej parę głębokich oddechów i relaks?
Ludzie po powodzi nie mają warunków do życia a burżuje z PO za nasze ciężkie pieniądze oplakatowali całą POlskę
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
21 lis 2010, 22:06
Władcy Marionetek...
No i plakaty podziałały, mamy kolejny sukces wyborczy, tym razem Warszawiaków - Hanna Gronkiewicz-Waltz bez drugiej tury na drugą kadencję. Nie jestem Warszawiakiem, ale myślę, że skoro druga kadencja, to Warszawiacy byli zadowoleni z tego co zrobiła Pani Prezydent dla Warszawy Z tego widać, że na rzeczywiste zmiany trzeba będzie jednak poczekać do 2015r. Musimy jeszcze dojrzeć
21 lis 2010, 22:22
Władcy Marionetek...
A teraz będzie bajka...
Jak książę dzikich ludzi ganiał
Dawno, dawno temu, za siedmioma hossami i siedmioma bessami, w królestwie ludzi zawistnych i głupich jak słowa ?wiara? albo ?naród? trwała permanentna nawalanka. W lasach otaczających wzgórze zamkowe gwardziści księcia Napierłukowicza przegnani z zamku po aferze barona Zrywina napadali na dzikich ludzi Jaroszołoma, nie czyniąc im wszakże wielkiej krzywdy, gdyż z natury swej miękcy byli, więc dzicy niespecjalnie się ich bali. Dzikich z kolei zajęcie ulubione stanowiło walenie w zamkowe wrota czym popadnie, to krzyżem, to trumną, to pomnikiem. Lano na nich smołę, walono z kusz w co ładniejsze buzie, ale sytuacja w królestwie, jak twierdzili znawcy tematu, była zabetonowana.
Znawcy siedzieli, rzecz jasna, na zamku, gdzie w blasku żyrandoli grzali się winem z rycerzami króla Donalda. Ten potrafił zadbać, by zabawa była przednia. A to bon motem rzucił takim, by go zrozumieli nawet w ostatniej wiosce. A to brwi zmarszczył groźnie, by zaraz potem śmiać się z wystraszonych do rozpuku. Gdy zaś był w humorze najprzedniejszym, stawał na tronie z kielichem i wołał: ?Cisza! Chcę coś powiedzieć po ludzku. Tak po ludzku to wam powiem, że nie mam z kim przegrać!?. Owacjom nie było końca.
Czasem organizowano na zamku spotkania z heroldami. Mogli pytać o wszystko, byle nie o zamek. Pytali więc o sytuację w lesie. ?Co król sądzi o głupim liście Jaroszołoma? A czy Jaroszołom nie chory, że o zmarłym bracie wspomina? A kiedy trafi do lochu i kto dostanie wyłączność na zdjęcia??.
Potem rozjeżdżali się po królestwie, rozwijali papierowe zwoje i głosili smutną nowinę: ?Jakże śmieszni dla naszego króla są dzicy ludzie. Jakże niezrozumiałym jest, że Jaroszołom nie porusza kwestii rosnącego zadłużenia. Jakże boimy się Jaroszołoma, z którego możemy drzeć łacha, i jakże przyjaznym jest nam król Donald, z którego nie możemy?.
Gwardziści Napierłukowicza wzdychali wtedy ciężko i załamywali ręce: ?Patrz pan, książę twoja brać, że też tak słabą opozycją Pan Bóg nas pokarał??. I wracali gonić dzikich.
Tak mijały lata. Za zachodnią granicą królestwa ludzie stawiali wille z basenami i podwodnym Internetem, za wschodnią bieda z nędzą budowały głodną armię, ale za to król Donald wciąż urządzał najlepsze zabawy.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
24 lis 2010, 18:25
Władcy Marionetek...
badman (...) to ja tak trochę filozoficznie zagadam: W państwie rządzonym dobrze - wstyd być biednym. W państwie rządzonym źle - jest hańbą być bogatym. (Konfucjusz)
24 lis 2010, 18:31
Władcy Marionetek...
A dzisiaj trochę najnowszej historii RzeczyPOspolitej
OSZUŚCI, TENORZY Z ESBECKIMI ARIAMI W TLE
Platforma Obywatelska /PO/ jest polską partią polityczną założoną 24 stycznia 2001 /zarejestrowana 5 marca 2002 jako PLATFORMA OBYWATELSKA RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ przez ANDRZEJA OLECHOWSKIEGO, MACIEJA PŁAZYŃSKIEGO Z AWS, DONALDA TUSKA Z UNII WOLNOŚCI I GROMOSŁAWA CZEMPIŃSKIEGO.
Gromosław Czempiński na temat swojego zaangażowania w założenie PO wypowiada się jednoznacznie, bardzo zdecydowanie w mediach publicznych i w wywiadach: mówi, że to on sformułował koncepcję powołania Platformy Obywatelskiej, a następnie przekonał do niej m.in. Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego.
Dodaje też, że rozmawiał na ten temat z obecnym premierem Donaldem Tuskiem. Paradoksalnie "Nasz Dziennik" z 21 lipca 2009 roku uważa to za przykład megalomanii, ponieważ nie tylko Gromosław Czempiński brał udział w akcji powołania Platformy Obywatelskiej. Wymienia się bowiem też i innych funkcjonariuszy UOP, którzy w czasach PRL byli funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, to była zdecydowanie szersza akcja. Ta deklaracja Czempińskiego ujawnia rzeczywiste mechanizmy manipulowania polską sceną polityczną. Raport z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych pokazuje m.in. jak służby wojskowe w początkach lat 90 destabilizowały polska scenę polityczną, jak usiłowano rozbijać nowo powstałe niepodległościowe partie polityczne, by ograniczyć ich wpływ na życie publiczne odbudowywanego państwa polskiego. PO, partia polityczna powstała także z inspiracji byłych funkcjonariuszy SB według oceny niezależnych publicystów stanowi jej moralną kompromitację, a w wymiarze politycznym jest to katastrofalne dla Polski.
W rozmowie z Niezależną. pl Czempiński potwierdził, że był tą osobą, która dała początek partii. Jak stwierdził, PO powstała dzięki jego rozmowom z politykami i długim przekonywaniu ich, że teraz jest czas i miejsce na powstanie partii. Rozmawiał z wieloma z nich, również z trójką tych, których później nazwano ojcami założycielami, trzema tenorami - Olechowskim, Płażyńskim, Tuskiem.
Goszcząc na antenie Polsat News Czempiński odpowiadając na pytanie Doroty Gawryluk, czy to prawda, że namawiał Piskorskiego i Olechowskiego, by założyli Platformę Obywatelska - odpowiedział: "Miałem dość duży udział w tym, że powstała Platforma Obywatelska, że odbyłem wtedy olbrzymią ilość rozmów, a przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą oni później świetnie realizowali".
Zaangażowanie służb specjalnych w powstanie Platformy Obywatelskiej nie jest znane szerszej opinii publicznej, pomimo podania tej informacji w kanale ogólnopolskim stacji Polsat News,. Okazało się, że były szef UOP nie mógł się z nią przebić publicznie /inne media nawet nie skomentowały jego wypowiedzi/.
Gromosław Czempiński nazywany jest czwartym lub nieznanym tenorem. Wg. Sławomira Cenckiewicza historyka, byłego pracownika IPN - współautora, wspólnie z Piotrem Gontarczykiem książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"/ "Rzeczpospolita" 17 lipca 2009 / jako agent służb PRL w USA Gromosław Czempiński szczególnie uważnie obserwował działalność "polonijnego kleru". W 1976 roku w raportach dla warszawskiej centrali SB opisywał wizytę apb. Karola Wojtyły w Ameryce - pisze historyk. Z kolei publicysta "Rzeczpospolitej" Piotr Semka w artykule "Powrót Olechowskiego, czyli myśmy wszystko zapomnieli" przypomina istotne fakty z życia politycznego trzeciego tenora / "Rzeczpospolita" 13 lipca 2009 " /. Na razie rozlicza swoją dawną partię - Platformę Obywatelską.
Dziennikarzy nie zainteresowały pytania o powiązania jakie od lat 70 łączyły Olechowskiego z Gromosławem Czempińskim - byłym peerelowskim funkcjonariuszem wywiadu, a w ciągu ostatnich 20 lat postaci bardzo wpływowej, obracającej się na styku biznesu i polityki. Nawet gdy sam Czempiński przypomniał o swojej roli współtwórcy PO, nikt się nie zastanowił, na jakim obszarze mogły się krzyżować interesy trzeciego tenora i byłego szefa UOP. Na konferencji prasowej obu panów nikt nie zadał pytania co obaj panowie porabiali w Genewie w latach 70, gdzie Olechowski poznał Czempińskiego, nikt nie zadał pytania czy kiedyś panowała między nimi relacja agent - oficer prowadzący. Stronnictwo Demokratyczne któremu patronować ma Olechowski, to powrót do idei Partii Demokratycznej - miejsca spotkania ludzi dawnej PZPR z ludźmi opozycji.
Znaleźć się w niej mają tacy weterani PD jak Marian Filar, Jan Widacki, czy Dariusz Rosati, oraz tacy bohaterowie opozycji jak Bogdan Lis. Nikt nie zauważa podobieństwa pomiędzy SD, a dawną Partią Demokratyczną? Paweł Piskorski, niegdysiejszy współkreator samorządowej koalicji UW - SLD w Warszawie z lat 1994 - 1998 dzisiaj znów wydzwania do członków SLD i innych lewicowych partyjek. Wtedy wrażenie apolitycznego komitetu zatroskanych obywateli będzie pełne.
I nikt być może nie zauważy analogii z przeszłości - z prezydenckich kampanii Jacka Kuronia czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Trzej tenorzy zapowiadali na początku "wielką obywatelską rewolucję", dlatego swój pierwszy wiec zorganizowali w gdańskiej Hali Olivia, stąd też wyszła polska rewolucja - tłumaczyli. Dzisiaj Andrzej Olechowski twierdzi: Piskorski nigdy nie zawiódł. Nie zawiódł? Kiedy w 1996 roku Urząd Skarbowy sprawdzał, czy majątek polityka ma pokrycie w jego dochodach, poprosił o dokumenty. Piskorski przedstawił wówczas m.in. z gdyńskiego kasyna Jackpol zaświadczenie potwierdzające, że wygrał w ruletkę 4 mld. 950 mln starych złotych / dzisiaj ok. 500.000 zł /. Prokuratorzy są pewni, że dokument jest fałszywy. Kasyno nigdy nie wystawiło takiego zaświadczenia, zeznał dyrektor Jackpola. W gdyńskim kasynie można było jednorazowo postawić na ruletce maksymalnie milion starych złotych. Żeby wygrać tak dużą sumę trzeba byłoby wygrać z rzędu 138 gier. I to przy założeniu, że za każdym razem obstawia się maksymalna stawkę i za każdym razem "rozbija bank" - zeznał szef kasyna. Na fałszywym zaświadczeniu z kasyna, które urzędnikom pokazał Piskorski, są podpisy kasjerki i pracownika Sławomira P. Kasjerka zaprzeczyła, aby to był jej podpis, natomiast P. śledczym nie udało się przesłuchać. - Od kilku lat jest poszukiwany za oszustwo przez prokuraturę w Wejherowie. - mówią prokuratorzy. Jestem zdumiony - mówi "Rzeczpospolitej" Paweł Piskorski szef Stronnictwa Demokratycznego. - Nigdy dotąd urząd skarbowy nie miał najmniejszych wątpliwości co do wiarygodności zaświadczenia o wygranej. Mam wrażenie że wyciąganie tej sprawy ma służyć temu by mi zaszkodzić.
Tymczasem legalność majątku Piskorskiego w ramach dużego śledztwa dotyczącego gangu pruszkowskiego jest przedmiotem badań śledczych. Śledczy badają jeszcze jedno źródło majątku Piskorskiego związane z jego oświadczeniem, że zarobił ok. miliona złotych na sprzedaży dzieł sztuki. Jedno "jest pewne" Piskorski 138 razy pod rząd rozbił bank w gdyńskim kasynie Jackpol. Czy w ten sposób Paweł Piskorski zbiera miliony na wybory?
Dzięki sprzedaży swoich nieruchomości Stronnictwo Demokratyczne stanie się jedną z trzech najbogatszych partii w Polsce. Majątek ów zgromadzony jeszcze w czasach PRL jest jednym z największych atutów Stronnictwa w zbliżających się wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Najatrakcyjniejsza kamienica która idzie pod młotek, to warszawska siedziba partii. Budynek o powierzchni ok. 2000 m2 znajduje się przy ul. Chmielnej w Warszawie, niemal w samym centrum, gdzie ceny lokali są najwyższe; jego wartość szacowana jest na ok. 50 milionów złotych. "Rzeczpospolita" z 16 lipca 2009 przeprowadza ciekawy sondaż szacunkowy majątku Stronnictwa /autor Karol Manys/; szacowane zyski SD - 120 milionów złotych z czego sfinansowane zostaną: kampania w wyborach prezydenckich, parlamentarnych, koszt ok. 40 tysięcy bilboardów wyborczych w dobrych lokalizacjach, oraz ok. 5 tysięcy półminutowych spotów telewizyjnych.
Należy przypomnieć, iż Platforma Obywatelska miała w swoich szeregach Pawła Piskorskiego. Poza tenorami - założycielami PO wywodzącymi się ze służb specjalnych PRL, premier Donald Tusk na stanowisko szefa swoich doradców w randze ministra powołał TW "Znak" Michała Boniego, zapewne za niezwykle cenne zasługi w kontrolowaniu RKW "Mazowsze". Donosił do stycznia 1990 roku, a więc również na swojego pryncypała premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Aleksander Szumański
źródła: "Nasz Dziennik" /21 lipca 2009/ Wikipedia "Rzeczpospolita" /13, 16, 17, 18 -19, 20 lipca 2009/ Niezalezna.pl 12.10.2009r. RODAKpress RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi COPYRIGHT: RODAKnet
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników