Apelacje trefnisiów odrzucone. Radio zapłaci za wybryki Wojewódzkiego i Figurskiego
Prawomocna jest już kara 50 tys. zł dla radia Eska Rock za naruszenie ustawy o radiofonii przez obrażanie w 2012 r. Ukrainek w audycji dwóch znanych prezenterów.
W środę Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił apelacje od wyroku sądu I instancji ws. kary nałożonej za tę audycję przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. SA uznał, że satyryczny charakter audycji nie usprawiedliwiał naruszania godności Ukrainek, pracujących w Polsce jako pomoce domowe.
W czerwcu 2012 r. w programie „Poranny WF”, nawiązując do wygranego przez Ukrainę meczu ze Szwecją na Euro 2012, Jakub Wojewódzki mówił m.in., że „zachował się jak prawdziwy Polak” i „wyrzucił swoją Ukrainkę”. Michał Figurski dodał: „Ja po złości jej dzisiaj nie zapłacę” oraz: „Powiem ci, że gdyby moja była chociaż odrobinę ładniejsza, to jeszcze bym ją zgwałcił”.
Wywołało to oburzenie i w Polsce, i na Ukrainie; protestowało ukraińskie MSZ. Według polskiego MSZ wypowiedzi były „skandaliczne i chamskie”. Rada Etyki Mediów uznała je za przejaw ksenofobii, rażące chamstwo i typową mowę nienawiści.
Zarząd radia przeprosił wszystkich, którzy poczuli się urażeni. Wyrażając „głębokie ubolewanie”, dyrektor programowy radia Marcin Bisiorek mówił, że audycja ma charakter satyryczny, a prezenterzy wcielają się w różne role, aby wyśmiać małostkowość niektórych Polaków.
Wojewódzki przepraszał Ukraińców dotkniętych jego „poczuciem humoru”. Podkreślał, że audycja ma charakter satyryczny. O miłości do narodu ukraińskiego zapewniał Figurski. Ich program zdjęto jednak z anteny; a umowy z nimi rozwiązano.
W 2012 r. do stołecznego sądu wpłynął akt oskarżenia wobec obu prezenterów, oskarżonych przez prokuraturę o znieważenie w audycji radiowej innych osób z powodów narodowościowych. Grozi im do 3 lat więzienia. Nie przyznali się do zarzutów.
KRRiT uznała te wypowiedzi za naruszenie przez nadawcę zapisów ustawy o radiofonii i telewizji, zakazujących dyskryminacji ze względu na m.in. płeć lub narodowość. Nałożyła na radio 75 tys. zł kary za treści obraźliwe dla osób narodowości ukraińskiej i kobiet w ogóle. Rada może nałożyć na nadawcę karę w wysokości do 50 proc. jednorocznej opłaty za używanie częstotliwości.
Radio twierdziło, że Rada nie wyjaśniła satyrycznych intencji audycji i odwołało się do sądu.
W 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że w audycji były elementy „mowy nienawiści”. Zarazem SO obniżył karę do 50 tys. zł, biorąc pod uwagę m.in. ubolewanie radia i rozwiązanie umów z prezenterami oraz zdjęcie audycji z anteny.
Radio złożyło apelację, wnosząc o uchylenie całej kary. Argumentowało, że sprawcą „mowy nienawiści” musi kierować tzw. zamiar bezpośredni (czyli, że ktoś chce obrazić inne osoby). SO zarzucono też nieprzesłuchanie prezenterów aby poznać ich zamiar.
KRRiT wniosła, by SA przywrócił karę przez nią wymierzoną; jej obniżenie uznano za bezpodstawne. Rada przy wymiarze kary brała bowiem pod uwagę zachowanie stacji po fakcie, a karę miarkowano, bo mogła ona sięgać maksymalnie 95 tys. zł. Według Rady zamiar ma znaczenie tylko w prawie karnym, a nie w tym postępowaniu.
Oddalając obie apelacje, SA uznał, że kara orzeczona przez SO jest „odpowiednia”, a treści audycji naruszyły ustawowy zakaz dyskryminacji.
Satyryczny charakter audycji nie usprawiedliwiał tego, że przy okazji piętnowania postaw ksenofobicznych, znalazły się w niej treści naruszające godność, zwłaszcza uderzające w Ukrainki, zatrudniane w Polsce jako pomoce domowe, wobec których można stosować przemoc i upokarzać je
— mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Jadwiga Smołucha.
„Poranny WF” był krytykowany już wcześniej; KRRiT dwukrotnie nakładała na stację kary 50 tys. zł za wypowiedzi obu prezenterów z 2011 r. na temat ciemnoskórego rzecznika Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego Alvina Gajadhura. Mówili o nim: „Zadzwońmy do Murzyna”, sugerowali, że jego telefon działa w „buszmeńskiej sieci dla czarnych”, a audycję „sponsoruje warszawski oddział Ku Klux Klanu”.
Zostali oni też za to oskarżeni przez prokuraturę o znieważenie osoby ze względu na przynależność rasową i narodową. W lipcu br. Sąd Rejonowy Warszawa Praga-Północ nieprawomocnie ich uniewinnił. Uznał, że choć wypowiedź była obraźliwa, to nie wypełniła znamion czynu zabronionego, gdyż był to program satyryczny. Sąd dał wiarę oskarżonym, iż ich intencją nie było znieważenie, a zatem nie działali w zamiarze bezpośrednim.
POwski przemysł pogardy musi zostać „napiętnowany moralnie i politycznie, i ukarany” w formie „deLisizacji” mediów
Wśród POlitruków prorządowych mediów szerzy się pewna przypadłość, a mianowicie krótka i wybiórcza pamięć.
Można ją było zaobserwować w trakcie rozmowy na antenie rynszTOK FM tercetu Wiesław Władyka - Tomasz Lis - Tomasz Wołek. W tej audycji Tomasz Lis w POlitycznym uniesieniu nawoływał do „dePiSizacji”,która jego zdaniem winna była już nastąpić zaraz po 2007 roku. Według niego ta „dePiSizacja” winna przybrać formę „napiętnowania moralnego i politycznego, i ukarania” PiSowców.
Nie wiem co powoduje przypadłość krótkiej i wybiórczej pamięci wyżej wymienionych rozmówców, ale wiem co jest najlepszym na nią lekarstwem – lektura książki Sławomira Kmiecika „Przemysł pogardy”. Z lektury tej mógłby Tomasz Lis przypomnieć sobie jak „piętnowano moralnie i politycznie, i karano” PiSowców, świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w szczególności.
Oczywiście nie spodziewam się aby cokolwiek mogło spowodować refleksję intelektualną czy choćby moralną Tomasza Lisa na temat POwskiego przemysłu pogardy. To przypadek stracony, zaś o jego „predyspozycjach” wiemy od dawna dzięki filmowi Jacka Kurskiego „Nocna zmiana”. Wiem natomiast iż z jego przypadku płynie nauka dla przyszłego prawicowego rządu pod przewodnictwem Jarosława Kaczyńskiego, która wykracza daleko poza tego jednego dziennikarza.
POwski przemysł pogardy musi zostać przez przyszły rząd prawicowy „napiętnowany moralnie i politycznie, i ukarany” w formie „deLisizacji” mediów. Kluczową rolę winna w tym procesie pełnić zreformowana Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ale, parafrazując znane amerykańskie powiedzenie, „jest wiele sposobów by obedrzeć ze skóry lisa” („there’s more than one way to skin a cat”). Jeśli będzie trzeba to pomogę premierowi Kaczyńskiemu zrobić to w sposób praworządny i skuteczny.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 24 sie 2014, 21:11 przez Badman, łącznie edytowano 1 raz
24 sie 2014, 21:09
Re: Władcy Marionetek...
Niewiarygodny cyrk u Lisa (vel Lisienko). Widownia na stojąco śpiewa Tuskowi „sto lat!”
Oficjalnie to wciąż telewizja publiczna. Faktycznie - trudno powiedzieć, ale coś na kształt prorządowego cyrku. Jedno jest pewne - Tomasz Lis i jego zwierzchnicy z TVP robią sobie jaja z widzów i wszystkich Polaków płacących abonament.
Donald Tusk świeżo po nominacji na szefa Rady Europejskiej postanowił udzielić wywiadu swojemu ulubieńcowi w Telewizji Polskiej. Brak trudnych czy choćby niewygodnych pytań to norma w takiej rozmowie. Ale to, co odbyło się dziś, przeszło ludzkie pojęcie…
Otóż na początku programu widownia - stojąc na baczność! - odśpiewała szanownemu gościowi „Sto lat”… Prowadzący zapewniał, że o niczym nie wiedział, ale nawet Tusk był odrobinę zażenowany.
Jestem poruszony. Pojawiam się już w studiach ćwierć wieku, nawet w dniu moich urodzin; nikt nigdy nie śpiewał mi „Sto lat”… Jestem bardzo wzruszony, nawet jeżeli odrobina inscenizacji jednak była…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Wieczorna pogawędka, a nie wywiad. Niepewny Tusk wyklucza przedwczesne wybory: „To nowe otwarcie w Platformie i w Polsce…”
To nowe otwarcie dla Platformy i nowe otwarcie dla Polski
— zadeklarował premier Donald Tusk w rozmowie z TVP, nawiązując do efektów, jakie przyniesie jego wybór na przewodniczącego Rady Europejskiej.
Tusk postanowił udzielić wywiadu swojemu ulubieńcowi w Telewizji Polskiej - Tomaszowi Lisowi. Brak trudnych czy choćby niewygodnych pytań to norma w takiej rozmowie. W zasadzie brak pytań w ogóle - bo to była raczej wieczorna pogawędka, a nie wywiad. Jednak początek programu - odśpiewane „sto lat” przez widownię Lisa było czymś niewiarygodnym nawet jak na standardy programu naczelnego „Syfilisweeka”.
Jestem bardzo wzruszony, nawet jeżeli odrobina inscenizacji jednak była…
— mówił premier.
Odnotujmy jednak kilka istotnych wątków, o których wspomniał szef rządu.
Na początku premier mówił o swoich wrażeniach po wyborze na przewodniczącego Rady Europejskiej.
Staram się sam siebie i Polaków przekonywać, by w Polsce planować polskie sukcesy, a nie porażki. Tego mnie życie nauczyło. Jeśli ludzie koncentrują się na planowaniu porażek, to to się sprawdza…
— mówił.
Tusk nawiązywał do swoich obietnic sprzed kilku miesięcy, gdy deklarował, że pozostanie w Polsce i nie wyjedzie do Brukseli.
Być premierem był i jest dla mnie - do 1 grudnia - największy zaszczyt. (…) Nawet jeśli tak rzadko wierzymy Polsce i politykom, że działają w interesie naszej ojczyzny, to ten interes ujawnił się tu z całą mocą
— przyznał.
Mówił, że „od 15 miesięcy” jest bardzo trudna sytuacja - w związku z agresją Rosji (choć słowa o agresji nie padło). Tusk przekonywał, że Polskę trzeba „zakotwiczyć” w strukturach brukselskich.
Lis wrzucił do rozmowy temat ewentualnego przejęcia władzy przez PiS. Tusk z ochotą podjął temat:
Nie jestem skłonny do rozdawania prezentów opozycji. Jeden już otrzymała - decyzja moich przyjaciół europejskich jest prezentem dla wielu ludzi w Polsce. Mam poczucie, że ludzie w Polsce się cieszą z tego sukcesu. Półżartem, a półserio - ci, którzy mają do mnie zaufanie i mnie cenią - cieszą się, bo to mój osobisty sukces. A ci, którzy nie - cieszą się, że mnie nie będzie w Warszawie. Po raz pierwszy udało mi się podjąć decyzję, która łączy…
— śmiał się Tusk.
W „rozmowie” nie zabrakło wątku dotyczącego polityki wewnętrznej - premier mówił o potencjalnych kandydatach na jego następcę (następczynię) w fotelu Prezesa Rady Ministrów.
Tę informację przedstawi Polakom prezydent - cieszę się, że mam tak znakomite porozumienie z Bronisławem Komorowskim. Mam wielki szacunek do pańskiej widowni, ale to poważne sprawy…
— przekonywał.
Mówił jednak o kryteriach, jakimi będą się kierować przy wyborze premiera.
To gwarancja stabilności sytuacji - utrzymanie większości w sensie. Ta koalicja nie ma gigantycznej przewagi… (…) Trochę inaczej niż Jarosław Kaczyński oceniam swoje premierostwo, ale za dużo widziałem, by wierzyć, że są osoby nie do zastąpienia. Wiele osób uważało 7 lat temu, że to ryzykowne, że nie jestem przygotowany. Dziś mówią: „Boże, co po Tusku?!”
— ironizował.
Podzielam pogląd, że to nowe otwarcie w Platformie i w Polsce…
— przyznał jednak niepewnie.
Deklarował, że w Platformie i w całym świecie polskiej polityki jest wiele nazwisk do zastępowania go w fotelu PO i szefa rządu.
Kiedy dochodzi do tego momentu próby, zastąpienia, to nazwiska - a ja ich nie wymieniam - są. Jeśli dokonamy wyboru, to on będzie uwzględniał relacje z koalicjantem, stabilność w Platformie i znajdziemy… Parytet? Zawsze było moim staraniem, by w polskim rządzie kobiety odgrywały istotną rolę. To istotne, ale nierozstrzygające
— tłumaczył.
Słuchajcie, powiedzmy sobie szczerze: Hanna Suchocka była premierem krótko i dawno temu, ale mamy dobre doświadczenia z kobietami u władzy. Mieszkamy w Warszawie - poparcie dla Gronkiewicz-Waltz, to, że wygrywa wybory… Marszałek Kopacz świetnie sobie radzi w Sejmie. Elżbieta Bieńkowska - dobry wicepremier, chcielibyśmy kogoś takiego u siebie. Co im odpowiadam? Że Polki są najlepsze na świecie
— uśmiechał się Tusk.
Zasugerował niejednoznacznie, że szefową PO i nowym premierem może zostać Ewa Kopacz.
Szef rządu tłumaczył, jak wyglądały rozmowy przed jego wyborem.
Po to, żeby ten sukces był duży, trzeba było zacząć grę na wielu fortepianach. By to co możliwe - uzyskać na pewno, a to, co niemożliwe - uzyskać, jeśli będzie sprzyjało nam trochę szczęścia. (…) Gdy Jerzy Buzek dostawał szefa PE, ludzie w Brukseli mówili, że Polska powinna iść drogą Hiszpanii i stać się wiodącą siłą - uzyskiwać siłę większą niż to wynika z demografii czy możliwości finansowych, i że Jerzy Buzek to ten pierwszy krok. Wtedy ktoś powiedział: „Donald, czuję, że to będzie pozycja dobra dla polskiego premiera”
— opowiadał Tusk.
Uznaliśmy, że będziemy starać się maksymalnie sprytnie grać równocześnie o kilka miejsc. Podnieśliśmy tę poprzeczkę wyżej niż ktokolwiek mógł o tym pomyśleć
— przekonywał premier.
Tusk mówił też, że kanclerz Niemiec miała nie być entuzjastką jego kandydatury.
Kanclerz Niemiec trzymała kciuki, bym miał mocną pozycję w Polsce. W Europie wielu moich przyjaciół zastanawiało się, czy to może zdestabilizować sytuację… (…) Moim zadaniem było przygotować to, by ryzyko nie było za duże…
— tłumaczył.
Deklarował też, że Polska walczy o dobrą tekę w Komisji Europejskiej.
Polska może tam zacząć globalnie rozgrywać swoje interesy. Sytuacja na Ukrainie każe nam myśleć o każdym aspekcie polskiej polityki…
— przekonywał.
Będę szefował Platformie do 1 grudnia, a potem Platforma będzie musiała sobie radzić z innym liderem. (…) Byłoby czymś dwuznacznym, gdybym usiłował łączyć partyjną rolę w Polsce z funkcją szefa Rady Europejskiej
— zadeklarował.
Mówił jednak, że będzie „gorąca linia” między Warszawą a Brukselą. Nie chciał wypowiadać się na temat ewentualnego składu przyszłego rządu.
To musi być wola i wyobraźnia nowego premiera…
— przyznał.
Dodał, że nie jest zwolennikiem przyspieszenia wyborów w najbliższych dniach.
Kaczyński uznał, że szansą na pokonanie przeciwnika są przedwczesne wybory. I przegrał. Uważam, że terminy konstytucyjne to coś, czego nie warto dewastować… (…) Te następne wybory po prezydenckich, to jest moment, to jest jutro - po co robić ekwilibrystykę?
— zastanawiał się Tusk.
Zapewnił, że dopóki - formalnie - nie będzie przewodniczącym Rady Europejskiej, zaangażuje się w kampanię wyborczą Platformy.
Mam jeden argument, zwłaszcza jeśli chodzi o sejmiki wojewódzkie. (…) Władze regionalne to jeden z głównych partnerów w UE - nie ukrywam, chciałbym, by w polskich regionach rządzili ludzie, którzy wierzą w sens Europy, a nie ci, którzy odwracają się od Europy plecami
— ocenił.
Tusk nawiązał także do rocznicy wybuchu II wojny światowej oraz podpisania Porozumień Sierpniowych.
To klamra, by myśleć o tym, jak wielkim zobowiązaniem jest dzisiaj to, że stajemy się liderem Europy. Aż dreszcz przechodzi… (…) Kiedy była krótka dyskusja, czy jak Tusk zostanie szefem Rady Europejskiej może być szefem tej części rady, która dotyczy państw strefy euro…, to jednym z argumentów było przekonanie, że Polska poradziła sobie dobrze w kryzysie, lepiej od państw strefy euro
— mówił.
Na koniec pytanie o relacje z Rosją.
Prędzej czy później dojdzie do spotkań władz UE z władzami Rosji. I to będzie swoiste wyzwanie i ciekawy moment mojej pracy. Mam swoje doświadczenia i pozytywne, i negatywne… (…) Polska ma także opinię państwa, które sprowadziło problem Ukrainy - z dobrymi i złymi skutkami. Ale my w Polsce nie mieliśmy wątpliwości, że niepodległa Ukraina to jeden z najważniejszych gwarantów naszego bezpieczeństwa
— kontynuował.
Tłumaczył, że chce, by „bardzo trudne” porozumienie między stolicami europejskimi a Waszyngtonem było coraz trwalsze.
Na koniec Tusk odpowiadał o swoje ambicje polityczne - za 2,5 roku, za 5 lat…
Za pięć lat? Pff… Każdy powinien zajmować się swoim zakresem kompetencji, zwłaszcza gdy jest nagrywany… Mam przekonanie, które wyrasta z mojego doświadczenia i kilku lektur, do których mam przywiązanie: gdy człowiek planuje, Pan Bóg się śmieje. (…) Mamy tak dużo zagrożeń i szans, że musimy ten historyczny moment wykorzystać jak najlepiej i przestać myśleć w kategoriach „co ja będę robił za pięć lat”
— odparł.
Lis dociskał - jak zareagowała żona?!
Jesteśmy 36 lat po ślubie i to wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć o sobie wszystko. Fundamentem trwałej miłości jest zaufanie, czasami ograniczone… Małżonka męża musi pilnować. (…) Jedyny głos sceptyczny to głos mojego wnuka Mikołaja - patrzy na mnie i pytał: „Dziadek, ty naprawdę musisz wyjechać z Sopotu?”
— śmiał się, kończąc Tusk.
Wywiad. W Telewizji Polskiej. Za pieniądze podatników. Odśpiewane „sto lat”, pytania o reakcję żony i wnuka. Tomasz Lis w pełnej krasie. Niesamowite.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Ustawka czy spontaniczny śpiew obywateli? Kulisy programu Lisa - z małymi kłamstewkami pluszowego redaktora…
Spontaniczne, szczere i odśpiewane na baczność „sto lat” (odśpiewane, rzecz jasna, Donaldowi Tuskowi) w programie Tomasza Lisa odbiło się szerokim echem. Jedni się naigrawali z samego wydarzenia, inni przekonywali, że to swoisty symbol tego, w jaki sposób prowadzone są wywiady w tym programie TVP.
Ale główny bohater tych wydarzeń mocno się oburzył na takie sugestie. Tomasz Lis na swoim blogu na parówkowym portalu zarzucił wszystkim żartującym, że ich kpiny są skandaliczne. A już podejrzenia o „ustawkę” - nie do przyjęcia.
Myśl, że ja lub którykolwiek z moich współpracowników, zaangażowałby się w organizowanie komukolwiek klaki jest w istocie pocieszna. Ani bym na ten pomysł nie wpadł, ani materializować go by mi się nie chciało.
— zapewnia prowadzący.
To, że zgromadzona w studiu publiczność zaśpiewała premierowi „Sto lat” uznaję jednak za - z jej strony - miły gest. To naprawdę podnoszące na duchu. (…) Gośćmi w studiu byli wyłączni ci, którzy wysyłali sms-y. Tak było także wczoraj. Chcieli premierowi śpiewać, to zaśpiewali. Ich prawo
— piekli się Lis.
Po czym nastąpił codzienny festiwal bluzgów pod adresem prawicowych mediów i PiS - że kloaka, że Tworki, że PiS to dopiero robi cyrk w jego programie - ot, standardowy tekst redaktora.
I już, już mieliśmy wierzyć Tomaszowi Lisowi, że po prostu obywatele tak śpiewająco reagują dziś na widok szefa Platformy, gdyby nie wszędobylscy internauci. Na Twitterze pojawił się zrzut ekranu z facebookowej grupy młodzieżówki Platformy Obywatelskiej.
Kinga Gajewska to kandydatka do Parlamentu Europejskiego, przewodnicząca Stowarzyszenia Młodzi Demokraci (młodzieżówka Platformy - dop. wP) w Warszawie. Czyżby jednak „sto lat” nie było tak spontaniczne, jak zapewnia pan redaktor Lis…?
Tak, miśku. Sto lat piękne, nawet PiS wstał…
— przyznała Gajewska na Twitterze.
A i my ze swojej strony potwierdzamy - tak się składa, że jeden z naszych reporterów był kiedyś na widowni Tomasza Lisa - wejściówki „rozchodzą się” wśród znajomych wydawcy programu - liczba zgłoszeń esemesowych nie jest wystarczająca.
Świadomy ustawki był chyba także sam Tusk, który był dość zażenowany postawą widowni.
Jestem poruszony. Pojawiam się już w studiach ćwierć wieku, nawet w dniu moich urodzin; nikt nigdy nie śpiewał mi „Sto lat”… Jestem bardzo wzruszony, nawet jeżeli odrobina inscenizacji jednak była…
— mówił szef rządu.
Nie dziwi więc, że swojego czasu tak dzielnie wspierał swojego dziennikarskiego kolegę.
Przywitamy PDT tak, że PiS-owi szczęka spadnie…
I po co te wykręty, panie Tomaszu? W końcu odśpiewane było ładnie, bez fałszowania… Premier na pewno był zadowolony.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Przewodnicząca młodzieżówki PO ustawiała Lisa jak gówniarza, a to wierzchołek góry…
Temat nie byłby wart jednego stuknięcia w klawiaturę, ale widzę, że pojawiające się komentarze lecą schematem, w który też na początku wpadłem. W programie „Lis na żywo” miała miejsce tak żenująca scena, że nawet Lisa i Tuska zatkało. Gdy do studia wchodził „papież Europy” podniecona i wzruszona działaczka warszawskiej młodzieżówki PO zaintonowała „Sto lat”. W takich przypadkach człowiek jako tako wychowany, choćby nie chciał, to odruchowo wstanie i bodaj pod nosem coś wymamrocze. Lis się skurczył, sięgnął po wodę i nie zaśpiewał ani jednej nuty, a po całej grotesce od razu zwrócił się do publiczności o alibi: „powiedzcie, że to nie mój pomysł, że ja nie mam z tym nic wspólnego”. Tusk poczuł się równie głupio i zaczął dziękować za gromkie „Sto lat”, ale zaraz potem dodał, że wygląda mu to na małą inscenizację. Czytelnicy, którzy mieli wątpliwą okazję obejrzeć skrótowo opisany cyrk, zapewne poczują się rozczarowani powrotem do śmieszności, z kolei szczęśliwcy, którzy tego nie widzieli, mają prawo zwrócić się z gorącą prośbą, aby autor dał sobie spokój z sięganiem do tematów na tym poziomie. Tak zrobię i posłucham domniemanych życzeń, ale pozwolę sobie zwrócić uwagę, że w tej budzącej rozbawienie scence jest niezwykle głęboki i groźny przekaz. Wbrew opiniom większości prawicowych dziennikarzy, daję wiarę Lisowi, że on nie miał pojęcia, jaką żabę przyjdzie mu zjeść. Przy całej niechęci do Tuska, nie mam też wątpliwości, że „papież Europy” wolałby nie uczestniczyć w tandetnym spektaklu. Co zatem się wydarzyło? Pierwszy wniosek jest oczywisty, telewizja publiczna i rozmaite Lisy są dodatkiem i to nie do decyzji podejmowanych gdzieś na szczeblu rzecznika rządu, ale na poziomie warszawskiej młodzieżówki PO. Panna Kinga Gajewska tak po prostu skrzyknęła bojówkę PO do programu Lisa, tak po prostu wstała i tak zwyczajnie zaśpiewała, mobilizując cała publikę.
Lis nie miał najmniejszego wypływu i kontroli nad tym, co się stało, podobnie zresztą Tusk. Trudno o bardziej dosadną ilustrację dla tego, o czym piszę od lat – paranoja nie jest centralnie sterowana, ale działa spontanicznie. W PO każdy wie, że z Lisem może sobie zrobić, co mu się podoba, on jest od realizacji zadań partyjnych, więc nikt nie będzie z Lisem konsultował ”spontanicznych akcji”. Jeśli jakaś siksa z młodzieżówki zechce zaimponować panu przewodniczącemu, to nie ma żadnych oporów, żeby poczuć się w TVP, jak u siebie. Każdy w tej układance instynktownie wie, co ma robić, aby wyjść na swoje. Nie potrzeba żadnych dyspozycji dla aktywistki, bo ona wystarczająco długo się napatrzyła w jaki sposób przebić się do pierwszych szeregów. Niczego nie trzeba tłumaczyć Lisowi, Wołkowi, Żakowskiemu, starzy wyjadacze autorsko wyznaczyli sobie wąski margines „obiektywizmu” i od czasu do czasu coś tam dowcipnego o słońcu narodu napiszą, ale tylko po to, żeby się uwiarygodnić, o czym doskonale wiedzą obie strony. Lis wczoraj został ustawiony w kącie własnego programu, jak gówniarz i próbował zachować resztki powagi, odcinając się od młodzieżowej wazeliny. Tyle, że on nie wykonał tego rozpaczliwego gestu motywowany poczuciem godności, on się przestraszył, że farsa zaszkodzi i jemu i mocodawcy. Wazelinowaniem medialny funkcjonariusz zajmuje się od dwóch dekad, jakiekolwiek próby wywołania w nim poczucia wstydu, czy obudzenie przyzwoitości przypominają rozmowę ze Świadkiem Jehowy na temat transfuzji krwi.
Nie włażenie w zadek zawstydziło Lisa, ale sparaliżował go strach, że pewnej techniki robienia dobrze politycznym mocodawcom nie zaakceptuje odpowiednia liczba widzów. A gdy dochodzi do podobnej sytuacji pojawia się konkurencja, do drzwi puka nowy Lis atrakcyjniej liżący półdupki nowego Tuska. W całkowitym błędzie są wszyscy, którzy podejrzewają ręczne sterowanie mediami i zachowaniami najwierniejszych z wiernych. Wyłączając grubsze ustawki, które od czasu do czasu należy wykonać z pełną koordynacją, cała reszta jest instynktownym potwierdzeniem przydatności liżących. Gdyby ci ludzie działali na rozkazy, jeszcze bym się tak bardzo nie przejmował, ale oni sami sobie narzucają rygor właściwych zachowań, co się ociera o sposób funkcjonowania znany z systemów totalitarnych i to w przesadzonej wersji literackiej. Jak głęboko w Lisach i działaczach tkwi niewolnicza mentalność, pokazują właśnie takie niekontrolowane wydarzenia z pogranicza groteski i strachu przed utratą jedynej roboty, która potrafią wykonywać – penetracja obszarów erogennych mocodawcy.
Jak to nazwać? „Wyborcza” kpi dziś z wywiadu z ojcem Bashoborą choć niedawno kosiła szmal na dodatkach o innym Uzdrowicielu
Codzienna lektura „michnikowego szmatławca” nie pozostawia wątpliwości, że Kościół Katolicki tej redakcji wyraźnie śmierdzi. Nawet przy pobieżnej lekturze można odnieść wrażenie, że tam tylko zboczeńcy, radykałowie i prześladowcy księdza Lemańskiego oraz pozostałych księży patriotów Platformy. Zdecydowana większość wiernych zaś, co najgorsze, nie uznaje władzy zwierzchniej samozwańczych biskupów z Czerskiej i nadal… wierzy w Jezusa Chrystusa. W to, że jest Synem Bożym, że Zmartwychwstał, że przywracał Bożą Mocą do życia, że uzdrawiał. Że wielka jest moc modlitwy. To jest wiara katolicka. I to naprawdę w redaktorach „Wyborczej” budzi obrzydzenie.
Prześledźmy tytuły artykułów na temat charyzmatycznego kapłana o.Johna Bashobory:
Nazywają go prorokiem! Uzdrawia „w imię Jezusa”
Uzdrawianie na stadionie. Dziwna, podniosła uroczystość
Liczą na uzdrowienia? O. Bashobora w sierpniu odwiedzi kolejne polskie miejscowości
I wreszcie puenta:
Psychiatra o Bashoborze: Uzdrowienia? Tak, zdarzają się. Tyle że to żaden cud [WYWIAD]
Nie dziwi w tym kontekście atak szału Wyborczej” po nadaniu przez TVP 1 wywiadu Krzysztofa Ziemca z ojcem Bashoborą.
Czytamy oto na stronach dziennika z Czerskiej artykulik nieznanego szerzej Michała Wilgockiego:
TVP po ‘Wiadomościach’ rozmawia z o. Bashoborą. Kto będzie następny? Wróżbita Maciej?
Padają tam sformułowania niemal żywcem wzięte z komunistycznych książeczek, które przekonywały, że cuda nie istnieją, a Bóg nie istnieje bo go nie widać:
Jeden z czytelników „Wyborczej” pytał niedawno: „Skoro o. Bashobora jest tak pewny swojej mocy, dlaczego nie pojedzie do Afryki, uzdrawiać chorych na ebolę?”. Redaktor Ziemiec o ebolę jednak nie zapytał.
Tak więc, jak Państwo widzą, „Wyborcza” wiarę w uzdrowienia szczerze i z zapałem potępia. Chociaż, jeśli ktoś ma dobrą pamięć, szybko sprawdzi iż są wyjątki. Bo gdy całkiem niedawno toczył się proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny Jana Pawła II, oparty między innymi na potwierdzonych uzdrowieniach za Jego stawiennictwem, „Wyborcza” tematem nie gardziła. Nie kpiła. Dlaczego? Oto odpowiedź:
Komunikat prasowy
W nawiązaniu do uroczystości beatyfikacyjnych Jana Pawła II wyznaczonych na 1 maja br., „michnikowy szmatławiec” przygotowała kilka specjalnych dodatków upamiętniających to ważne wydarzenie. Są to: film dokumentalny „Pójdź za mną. Testament Jana Pawła II”, numizmat wydany we współpracy z Mennicą Polską oraz zdjęcie Papieża.
W czwartek, 28 kwietnia razem z „Gazetą” będzie dostępna pamiątka beatyfikacji - numizmat „Błogosławiony Jan Paweł II” platerowany 24-karatowym złotem, wybity przez Mennicę Polską dla uczczenia tego wydarzenia. Autentyczność numizmatu potwierdza certyfikat.
Awers numizmatu przedstawia herb papieski wybity za zgodą Nuncjatury Apostolskiej w Polsce, a w otoku numizmatu znajduje się napis „Jan Paweł II” oraz daty urodzenia i śmierci Papieża. Na rewersie widoczny jest wizerunek Jana Pawła II wraz z promieniami - symbolem błogosławieństwa.
Cena „michnikowego szmatławca” i numizmatu - 19,99 zł.
Następnego dnia - w piątek, 29 kwietnia będzie można kupić z „michnikowym szmatławcem” dokument na płycie DVD pt. „Pójdź za mną. Testament Jana Pawła II”.
W filmie testament Papieża Polaka odczytał Krzysztof Kolberger. Dodatkowo w dokumencie wykorzystano teksty z pism i katechez Jana Pawła II oraz materiały archiwalne Centrum Telewizji Watykańskiej i Filmoteki Muzeów Watykańskich.
Reżyseria: Wanda Różycka-Zborowska, scenariusz: Stefan Moszoro-Dąbrowski.
Cena „michnikowego szmatławca” i płyty DVD - 9,99 zł.
W sobotę, 30 kwietnia w prezencie dla czytelników do „Gazety” dołączone zostanie zdjęcie Papieża z dopiskiem „Pamiątka beatyfikacji Jana Pawła II - 1 maja 2011”. Fotografia pochodzi z ekskluzywnej kolekcji zdjęć autorstwa Gianniego Giansantiego.
Cóż, jak widać u cuda się zdarzają. Wystarczy pomachać „Wyborczej” banknotami. Jak da się zarobić to i wspomnianemu wróżbicie Maciejowi (kto to taki?) poświęcą dodatek…
A red. Ziemcowi i TVP zazdrościmy. Ojciec Bashobora niezwykle rzadko udziela wywiadów i rozmowa z tym charyzmatycznym kapłanem to naprawdę wielkie wydarzenie.
„Kościół »Wyborczej«” Artura Dmochowskiego to książka, która pokazuje największą operację resortowych dzieci po 1989 r.: kampanię nienawiści wobec Kościoła katolickiego, której „michnikowy szmatławiec” była inicjatorką.
Autor postawił sobie za zadanie odszyfrować procesy sterowania świadomością czytelników przez „michnikowego szmatławca”. Przebadał w tym celu scenariusze rozmaitych kampanii prowadzonych przez jej redakcję. W swojej analizie rolę manipulowania emocjami czytelników poprzez stosowanie nacechowanych nimi słów i sformułowań. I słusznie konstatuje, że poprzez mieszanie informacji z komentarzami i emocjami „GW” od początku przypominała tabloid. Dodajmy, najsłabiej sprzedający się dziś tabloid. Od samego początku redakcja traktowała Kościół katolicki jako najpoważniejszego konkurenta w walce o rząd dusz Polaków. I starała się go osłabić wszelkimi metodami. Najczęściej pod pozorami troski o dobro Kościoła.
„Wyborcza” od 25 lat pisze o klerykalizmie i dominacji Kościoła, reklamuje wszelkiego typu sekty, Kościoły protestanckie, ruchy ateistyczne, masonerię itp., doprowadzając w swojej zaciekłości do takich absurdalnych sytuacji, jak artykuł z 9 maja 1992 r., który był newsem o braku newsa. Dawid Warszawski poinformował bowiem wówczas czytelników o tym, że... odwołano zebranie założycielskie antykatolickiego Irlandzkiego Towarzystwa Humanistycznego.
Pierwszą kampanią „Wyborczej” w sprawach religijnych były kontrowersje wokół klasztoru Sióstr Karmelitanek erygowanego w pobliżu obozu Auschwitz. Wtedy to sformułowany został obowiązujący do dziś podział na Polskę śmiałą, otwartą na świat i na Polskę strwożoną, odrzucającą wszystko, co ten świat proponuje. Całościowa frontalna krytyka polskiego Kościoła rozpoczęła się natomiast w trakcie kampanii przeciwko powrotowi lekcji religii do szkół. Ulubioną zaś techniką w niej stosowaną było „zawstydzanie Europą”. Kampanię tę „Wyborcza” przegrała, 96 proc. uczniów szkół podstawowych i średnich zapisało się na religię, jednak gazeta konsekwentnie wraca do tematu.
Artur Dmochowski cytuje w swojej publikacji archiwalne teksty z „GW”. Zabawny jest cytat z roku 2013. Rząd Donalda Tuska obniżył rangę lekcji religii, usuwając je z ramowego programu nauczania. Gdy biskupi przeciw temu zaprotestowali, „Wyborcza” skomentowała to tak: „W nowym roku szkolnym episkopat rozpoczyna nową kłótnię o religię w szkołach”. Cóż z tego, że nie episkopat, tylko rząd, cóż z tego, że nie nową, lecz trwającą od 1990 r. „michnikowy szmatławiec” jest jak radio Erewań. Ale chce, by traktować ją jak poważne czasopismo.
Jedną z istotnych metod stosowaną przez redakcję z ul. Czerskiej do walki z prawdą jest selekcja treści. Czy polskiego czytelnika może interesować informacja o tym, że jakiś francuski hierarcha udzielił pół wieku temu pomocy drugorzędnemu urzędnikowi rządu Vichy? Chodzi tylko o to, że wiadomość ta rzuca cień na Kościół we Francji. Lektura książki Dmochowskiego budzi smutek. Tym bardziej że ostatnia z kampanii „GW” odniosła skutek. Polacy w 2013 r. za największy problem Kościoła uważali „pedofilię i homoseksualizm”. Mimo że jest to całkowite wykrzywienie proporcji. Odrażające zachowania wobec dzieci o wiele częstsze są w środowiskach trenerów czy nauczycieli. Ale o tym w „Wyborczej” nie przeczytamy. Ba, gazeta ta wręcz wybielała oskarżonego o pedofilię Romana Polańskiego czy Daniela Cohn-Bendita.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Łosiewicz: „Wyborcza” na straży rządowej reformy. Tropi nauczycieli i szkoły, którym cudo MEN się nie podoba
michnikowy szmatławiec wpadła na trop prawdziwej afery. Okazało się, że są szkoły, w których nauczyciele nie chcą korzystać z prezentu MEN, bo im się nie podoba. Wolą uczyć z materiałów już sprawdzonych. Coś podobnego?! Rządowe dzieło może się nie podobać? GW na takie odchylenia nie pozwoli!
Wychowawczyni syna tłumaczyła, że książki nie mogą się zniszczyć i że wolałaby korzystać z dobrych podręczników, z których uczy od lat
— cytuje jednego z ojców GW.
A to ci skandal! Nauczyciele chcą uczyć z dobrych książek! O jakość nauczania dba także dyrektorka szkoły, która tłumaczy się GW z pomysłu korzystania z innych podręczników:
Wszystkim nam zależy, żeby dzieci miały dobre materiały do nauki. Nasi nauczyciele są bardzo pracowici i kreatywni, na pewno zadbają o odpowiedni poziom zajęć.
„Gazeta” przypadek ze Stargardu określa mianem osobliwego.
W MEN nie znają historii ze Stargardu. Znają tam za to inne, równie osobliwe. Np. w jednej szkole dyrektor zdecydował, że aby książki się nie niszczyły, to będą leżeć w bibliotece. A z czego dzieci będą korzystać? Z kartek wydrukowanych wcześniej przez rodziców
— czytamy w Gazecie.
Cóż osobliwego jest w chęci zahamowania destrukcji systemu nauczania, który forsuje MEN? Zgadzam się za to, że osobliwym pomysłem jest trzymanie elementarza z dala od uczniów, no ale skoro MEN wymyśliło kary za zniszczenie książki, może trudno się dziwić, że szkoły nie chcą narażać rodziców na dodatkowe koszty. Przecież w przedszkolu dzieci przyzwyczajane są do twórczej i kreatywnej pracy i możliwości rysowania w książkach. Teraz to rozpasanie ma się w szkołach skończyć. A z nim również szanse na kreatywną naukę.
„Wyborcza” będzie tropić szkoły, które „grzeszą”, m.in. próbując zastopować deprawację wczesnoszkolnej pedagogiki.
Które szkoły grzeszą?
Macie do czynienia z podobnymi elementarzowymi absurdami? Szkoła kazała wam płacić za ćwiczenia? Zgłaszajcie placówki, które to robią. Piszcie: justyna.suchecka@agora.pl lub na Facebooku - facebook.com/justynasucheckagw
Szanowni Państwo,
A ja proszę - piszcie do mnie na adres redakcja@wpolityce.pl w sytuacji, gdy wydaje się Wam, że MEN krzywdzi Wasze dziecko, gdy uważacie, że darmowy elementarz, nie jest dość dobry, gdy z powodu reformy Wasze dzieci cierpią, muszą uczyć się na zmiany, siedzą w przepełnionych klasach. Może wspólnie stworzymy raport o sytuacji w szkołach po forsowanej na siłę, wbrew milionom rodziców rządowej reformie.
Szkoda, że „michnikowy szmatławiec” postanowiła jednak stanąć na straży rządowej reformy i bronić elementarza, bo kilka miesięcy temu wydawało się, że redakcji zależy jednak na poziomie edukacji. W kwietniu apelowała, by ograniczyć skalę eksperymentu przeprowadzanego na dzieciach!
Bijemy na alarm, by przynajmniej ograniczyć skalę tego eksperymentu.
Wówczas „michnikowy szmatławiec” zauważyła, że to, co minister Kluzik-Rostkowska przedstawiła jako darmowy rządowy podręcznik, jest zwykłym gniotem.
Mamy ponad sto uwag do rządowego elementarza
— pisała wówczas GW”.
Nudne i ckliwe teksty, to nie tylko strata okazji do przekazania wiedzy czy wprowadzenia dzieci w świat kultury. Niezaciekawione pierwszaki nie zaangażują się w naukę czytania i pisania.
Szkoda, że linia redakcji się zmieniła i GW nie ma już problemu z eksperymentem przeprowadzanym na dzieciach.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jak szybko można zmienić poglądy o 180 stopni? W „Newsweeku” błyskawicznie
Rys. Andrzej Krauze
„Tusku nie jedź do Brukseli ”, apelował niedawno „Syfilisweek”. Ale teraz cieszy się, że „Kierownik jedzie do Brukseli ”. I gorliwie zapewnia „damy radę ”.
Jak szybko można zmienić poglądy o 180 stopni? Błyskawicznie. Oczywiście, jeśli zakłada się, że należy mieć poglądy jedynie słusznie, zgodne z obowiązującą linią.
Jeszcze miesiąc temu pisałem „Tusku nie jedź do Brukseli”. Jeszcze przedwczoraj nie wierzyłem, że Donald Tusk zostanie szefem Rady Europejskiej Dziś cieszę się. I więcej – jestem spokojny, że Tusk da radę, a w Polsce nic się nie posypie
-— kaja się na łamach „Syfilisweeka ” Jacek Pawlicki, szef działu zagranicznego tygodnika.
Zadanie miał karkołomne: przecież to właśnie on niedawno straszył, że wyborcy PO nie zrozumieliby odejścia Tuska do Brukseli i uznali, że „zdezerterował i zamiast wyciągnąć kraj i swą partię z politycznego kryzysu, wybrał ciepłą posadkę ”.
Teraz miałby odejść w imię prestiżu? Bo Europa wzywa? A Merkel namaszcza?
-— zadawał dramatyczne pytania Pawlicki. Ten dawny, któremu wydawało się, że odgadł lub wie z dobrego źródła, iż Donald Tusk nie zamierza wcale jechać do Brukseli.
Nowy, odmieniony Pawlicki, z całych sił wspiera Donalda Tuska, który do Brukseli jednak zechciał pojechać.
Przezornie nie rozwodzi się nad szczegółami swych niedawnych obaw, bo sugestia, że Tusk „wybrał ciepłą posadkę ” brzmi przecież fatalnie.
Nie przypomina też, że straszył powrotem PiS—u do władzy, co niechybnie miało się stać, gdyby Tusk „zdezerterował” i skazał tym samym PO na porażkę wyborczą.
Teraz Pawlicki nie ma wątpliwości i gromi tych, którzy je mają —
Polacy wcale nie muszą oddać władzy w ręce Kaczyńskiego, któremu brakuje nie tylko pomysłów na Polskę (poza stałym zestawem), ale i sensownych ludzi do rządzenia.
W przeciwieństwie rzecz jasna do Donalda Tuska, czyli „Kierownika ”, jak określa go Pawlicki.
„Kierownik ” najwyraźniej zawsze ma rację, bo kierownik z definicji ma rację zawsze. W to Pawlicki nie śmie wątpić. Czy może mały dziennikarski żuczek podawać w wątpliwość decyzje władzy? Przeniknąć swym rozumem jej plany?
Co najwyżej może dziarsko zameldować Kierownikowi, że „damy radę”.
W tym niezamierzenie zabawnym tekście w „Newsweeku” zabrakło tylko odpowiedniego zakończenia. A powinno brzmieć: „łubudubu, Łubudubu, niech nam żyje prezes klubu. To pisałem ja, Jacek Pawlicki, publicysta pierwszej klasy „Syfilisweeka ”.
„Tusku nie jedź do Brukseli ”, apelował niedawno „Syfilisweek”. Ale teraz cieszy się, że „Kierownik jedzie do Brukseli ”. I gorliwie zapewnia „damy radę ”.
Jak szybko można zmienić poglądy o 180 stopni? Błyskawicznie. Oczywiście, jeśli zakłada się, że należy mieć poglądy jedynie słusznie, zgodne z obowiązującą linią.
Jeszcze miesiąc temu pisałem „Tusku nie jedź do Brukseli”. Jeszcze przedwczoraj nie wierzyłem, że Donald Tusk zostanie szefem Rady Europejskiej Dziś cieszę się. I więcej – jestem spokojny, że Tusk da radę, a w Polsce nic się nie posypie
-— kaja się na łamach „Syfilisweeka ” Jacek Pawlicki, szef działu zagranicznego tygodnika.
Zadanie miał karkołomne: przecież to właśnie on niedawno straszył, że wyborcy PO nie zrozumieliby odejścia Tuska do Brukseli i uznali, że „zdezerterował i zamiast wyciągnąć kraj i swą partię z politycznego kryzysu, wybrał ciepłą posadkę ”.
Teraz miałby odejść w imię prestiżu? Bo Europa wzywa? A Merkel namaszcza?
-— zadawał dramatyczne pytania Pawlicki. Ten dawny, któremu wydawało się, że odgadł lub wie z dobrego źródła, iż Donald Tusk nie zamierza wcale jechać do Brukseli.
Nowy, odmieniony Pawlicki, z całych sił wspiera Donalda Tuska, który do Brukseli jednak zechciał pojechać.
Przezornie nie rozwodzi się nad szczegółami swych niedawnych obaw, bo sugestia, że Tusk „wybrał ciepłą posadkę ” brzmi przecież fatalnie.
Nie przypomina też, że straszył powrotem PiS—u do władzy, co niechybnie miało się stać, gdyby Tusk „zdezerterował” i skazał tym samym PO na porażkę wyborczą.
Teraz Pawlicki nie ma wątpliwości i gromi tych, którzy je mają —
Polacy wcale nie muszą oddać władzy w ręce Kaczyńskiego, któremu brakuje nie tylko pomysłów na Polskę (poza stałym zestawem), ale i sensownych ludzi do rządzenia.
W przeciwieństwie rzecz jasna do Donalda Tuska, czyli „Kierownika ”, jak określa go Pawlicki.
„Kierownik ” najwyraźniej zawsze ma rację, bo kierownik z definicji ma rację zawsze. W to Pawlicki nie śmie wątpić. Czy może mały dziennikarski żuczek podawać w wątpliwość decyzje władzy? Przeniknąć swym rozumem jej plany?
Co najwyżej może dziarsko zameldować Kierownikowi, że „damy radę”.
W tym niezamierzenie zabawnym tekście w „Newsweeku” zabrakło tylko odpowiedniego zakończenia. A powinno brzmieć: „łubudubu, Łubudubu, niech nam żyje prezes klubu. To pisałem ja, Jacek Pawlicki, publicysta pierwszej klasy „Syfilisweeka ”.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Funkcjonariusz TVN idzie na rekord. Takiego jadu na Kaczyńskiego chyba jeszcze nie było
Od dawna nie uważamy Jacka Pałasińskiego z TVN24 za dziennikarza. Gdy słyszymy o jego kolejnych wpisach, nawet zaczyna nam być w pewien sposób szkoda nobliwego pana.
Być może cierpi na jakąś chorobę, a na pewno nie widzi, jak bardzo jest żałosny – to też godne współczucia. Jest już zupełnie odklejony od rzeczywistości. W swojej nienawiści osiągnął poziom wczesnoszkolny, kiedy dopiekanie nielubianemu koledze ogranicza się do słów: „d…, d…, d…”
Wczoraj zamieścił na Facebooku taki tekst:
Jak będzie wyglądać Polska, kiedy Kaczyński dorwie się do władzy? Jak on. Będzie niedomyta, rozmemłana, obleśna, nieestetyczna, z zepsutymi zębami, niedouczona, agresywna, cwana a pozbawiona elementarnej szlachetności ducha, zadufana w sobie, gardząca wszystkim i wszystkimi i - przede wszystkim - bezgranicznie głupia. Takiej Polski chcemy? Czy taką Polskę można kochać i szanować?
Część jego znajomych przyklasnęła, ale niektórzy protestowali. Witold Jurasz napisał:
Przypomniał mi się stary kabaret pod Egidą „A ja Pana za inteligenta miałem”. Proszę wybaczyć, ale Pański wpis jest poniżej poziomu. To nie jest dyskusja polityczna - to nie jest nawet poziom magla. Rozumiem chęć zwalczania Jarosława Kaczyńskiego, szanuję prawo do ostrej dyskusji, ale takimi wpisami przyczynia się Pan do pogłębiania rowu pomiędzy Polakami. „Niedomyta, z zepsutymi zębami” - Boże jakie to żałosne. Powinien się Pan wstydzić, że coś takiego wyszło spod Pańskiego pióra. I proszę nie pisać, że tak jest OK. Bodaj w 1991 mój Dziadek komentując jakąś wypowiedź w telewizji powiedział „to nie wypada, to po prostu nie wypada”. W ustach mojego dziadka to było już jak najostrzejsze potępienie. To, co Pan napisał jest tak prymitywne, że mój Dziadek chyba nie umiałby tego skomentować.
Najwyraźniej takie argumenty i poziom dyskusji są obce Pałasińskiemu. Odezwał się raz jeszcze:
Przykro mi, że nie dorastam do Pańskiego finezyjnego umysłu… Na moje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nie narzucałem się Panu ze znajomością. Ale cóż - kretyni, tacy jak ja są też potrzebni: Szwejk mawiał, że gdyby na tym świecie wszyscy byli mądrzy, to co drugi by z tego zgłupiał. Uprzedzam, że w moich słowach ani myślach nie znajdzie Pan jakiegokolwiek usprawiedliwienia dla żadnego z członków lub sympatyków PiS-u. Współczesna Polska nie ma gorszego wroga niż oni. Więc nie nalegam, by Pan tu pozostał. Ukłony dla Dziadka!
Innej znajomej napisał:
Ja staram się nie mieć zwolenników PiS-u wśród znajomych, osobistych czy facebookowych. W przeciwieństwie do Ciebie - ale z całym szacunkiem dla Twoich wyborów - nie uważam PiSu za ugrupowanie jak każde inne. Uważam za zjawisko groźne, najgroźniejsze dla życia społecznego i narodowego. Generalnie, nie zależy mi na znajomościach ze zwolennikami jakiejkolwiek partii. Wiem, że partie, to sól demokracji, najlepszego ze sprawdzonych systemów, wiem, że są partie mniej lub bardziej sympatyczne, nie rozpaczam, jak w Stanach wygrywają Republikanie czy socjaldemokracji w Niemczech. Ale jestem do gruntu zaniepokojony, gdy na Węgrzech zwycięża Fidesz z Jobbikiem, AKP w Turcji, czy PiS w Polsce. Jestem pewien, że byłbym równie zaniepokojony w 1933 r. na wieść o mianowaniu nowego kanclerza czy zwycięstwie NSDAP. Nie znaczy to, że uważam PiS za spadkobierców NSDAP; porównywałbym potencjał niszczycielski obu. Szanuję, a nawet podziwiam Twoją decyzję promowania salonowego stylu w facebookowych dyskusjach. Ja już jestem za stary na coś podobnego. Jeśli już, to mam do siebie pretensję o autocenzurę, motywowaną chęcią nieranienia nikogo, czy zachowania standardów elegancji… Potem sobie przypominam, że ja bardziej ze Szwejka niż z Prousta. Rozumiem świetnie, że to może wywoływać czyjąś niechęć. Cierpliwości: i tak wszystkich nie zadowolę. Więc, lepiej już być sobą. No i a.nie ja zacząłem; b. pobłażanie draństwu tylko je rozbestwia.
Po opublikowaniu takich opinii, w każdej normalnej redakcji podziękowano by pracownikowi, który nadszarpuje w ten sposób wizerunek swojej firmy i zwyczajnie wydaje się człowiekiem chorym – choćby z nienawiści. Z takimi poglądami – w dodatku publicznie głoszonymi – traci jakąkolwiek wiarygodność i odbiera powagę i sobie i swojemu pracodawcy.
Ale przecież nie mówimy o normalnej redakcji i normalnych zasadach.
Jest w tej sprawie jeszcze jeden wątek, o którym nie jesteśmy w stanie zapomnieć. Pałasiński nie robi tego wszystkiego za darmo…
Z ks. bp. Adamem Lepą, członkiem Rady ds. Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski, rozmawia Beata Falkowska Czy Ksiądz Biskup często spotyka się ze zjawiskiem manipulacji w mediach?
– Bardzo często! Wynika to głównie z faktu, że z racji prowadzonych wykładów z wiedzy o mediach, ale też w następstwie pełnionych funkcji na forum Konferencji Episkopatu Polski i w Kościele łódzkim, temat manipulacji w sposób naturalny stał się jednym z głównych przedmiotów moich refleksji i poszukiwań. To sprawiło, że docierają do mnie symptomy działań manipulatorskich zarówno w funkcjonowaniu mediów drukowanych, jak i elektronicznych, a także zastosowane techniki.
Ostatnio określa się manipulację jako „kłamstwo zorganizowane”, co wskazuje na siłę jej oddziaływania oraz na niezawodną skuteczność, którą potęguje fakt, że jednocześnie olbrzymia większość polskich mediów może być zaangażowana w realizowanie zleconych przez decydentów akcji manipulatorskich.
Inną okolicznością, która wpływa w stopniu znaczącym na skuteczność manipulacji, jest znany fakt, że po 1989 r. w Polsce zmieniają się parlamenty, koalicje, rządy, ale w tych samych rękach znajdują się najważniejsze centra opiniotwórcze. One przede wszystkim decydują o kierunku i celach działań manipulatorskich. To wyjaśnia znaną prawidłowość, że pewne manipulacje wręcz błyskawicznie obejmują swoim wpływem całe społeczeństwo i znajdują jego akceptację.
Najłatwiej jest stwierdzić występowanie tzw. dyżurnych manipulacji, gdyż one się powtarzają. Na przykład wobec Kościoła, że miesza się do polityki czy dąży do pełnej klerykalizacji państwa. Ten rodzaj manipulacji wiązany jest najczęściej z kampaniami wyborczymi. Innego typu manipulacją jest hałaśliwe nagłaśnianie, że metoda in vitro leczy bezpłodność, a jednocześnie blokuje się informacje na temat naprotechnologii, która zapewnia możliwości leczenia w tej dziedzinie. Ostatnio zaś w związku z aferą podsłuchową próbowano w sposób manipulatorski przesunąć uwagę opinii publicznej na sprawców podsłuchów, ignorując ich treść i znaczenie. Niepokoi ostatnio fakt, że media głównego nurtu nieprzypadkowo wprowadzają chaos pojęciowy, który wyraża się w „zagadaniu” użytkowników, żeby przyzwyczaić ich do unijnej nowomowy i zbudować nowy świat iluzji, a w nim ustanowić poczet „postępowych” autorytetów. Z bezładnej lawiny haseł i sloganów, które ostatecznie nic nie znaczą, wyziera pustka i ponury deficyt sensu.
– Niestety, w tym „bezsensie” jest chytrze zaprogramowany cel. Jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że mamy dziś do czynienia z kłamstwem jako metodą w polityce, a nawet z „przemysłem zakłamania”, to musi funkcjonować odpowiednia „zasłona dymna”. Dziś dysponenci działań manipulatorskich dobrze wiedzą, jak wielką siłę może mieć wypowiadane słowo. „Mówić” znaczy bowiem „tworzyć”. Słowo jest więc formą twórczego działania, tzn. posiada moc sprawczą i zdolne jest wpływać skutecznie na drugiego człowieka. Ponadto słowo jest zawsze narzędziem myśli, a jednocześnie doskonali tę myśl. Walter J. Ong, jezuita, amerykański filozof i językoznawca, poszedł jeszcze dalej i twierdził, że nie tylko sposób mówienia, ale również sposób komunikowania wpływa skutecznie na sposób myślenia człowieka. Podkreślam to, gdyż te ważne zależności nie tylko stwarzają możliwość manipulowania człowiekiem, ale przede wszystkim ułatwiają dowolne sterowanie nim, oczywiście poza jego świadomością.
Przed manipulatorskim wykorzystywaniem słów przestrzegał Jan Paweł II w 1991 r. w Olsztynie. W wygłoszonym kazaniu mówił wtedy, że pewne słowa, które w rzeczywistości stanowią dla człowieka zło, „mogą być tak podawane, tak preparowane, żeby zrobić wrażenie, że są dobrem”, i dodał natychmiast: „To się nazywa manipulacja”. Czy można dziś mówić o realnym widmie grożącego totalitaryzmu? Jeżeli tak, na jakie wskazałby Ksiądz Biskup symptomy tego zjawiska?
– Totalitaryzm cechuje się bezwzględnością zachowań wobec obcych i nienawiścią w stosunku do przeciwników. Jan Paweł II w przesłaniu z okazji 50. rocznicy zakończenia II wojny światowej wymienił najważniejsze skutki oddziaływania systemu totalitarnego na człowieka: niszczy jego podstawowe swobody i depcze jego prawa. Posługując się natrętną propagandą, manipuluje opinią publiczną i wciąga społeczeństwa do realizowania swoich celów, ignorując dobro wspólne narodu i jego rację stanu.
Charakter wyraźnej przestrogi mają słowa Papieża zawarte w encyklice „Centesimus annus”: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. A zatem totalitaryzm występuje także w postaci zakamuflowanej. Gdy zaś wyeliminuje się z przestrzeni publicznej wartości podstawowe i zlekceważy sumienie, wtedy w sposób nieograniczony i bezkarnie można sięgać po różne formy nienawiści i napastliwej agresji. Już w samej nazwie totalitaryzm niesie w sobie widmo agresji. W tych dniach przeżywamy 75. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Przez polską ziemię przetoczyły się dwa najstraszliwsze totalitaryzmy. Każdy z nich zionął wyszukaną nienawiścią do narodów podbitych.
Totalitaryzm sowiecki kierował się nienawiścią klasową, hitlerowski zaś rasową nienawiścią. Zbrodnicze usposobienia przywódców – Stalina i Hitlera, oraz ich rozpasana nienawiść doprowadziły do wymordowania dziesiątków milionów ludzi, a więc do niespotykanego dotąd ludobójstwa. Niestety, Europa wciąż nie wyprowadza właściwych wniosków z tego potwornego kataklizmu, choć w stopniu wyjątkowo tragicznym doświadczyła skutków II wojny światowej. Dlatego też przedmiotem permanentnej refleksji i swoistego monitoringu powinna się stać aktualna kondycja demokracji, jej poziom, stopień dojrzałości i ujawniające się zagrożenia.
Powstaje zasadnicze pytanie: czy w mediach mamy już do czynienia z nową formą terroru (psychologicznego, ideologicznego, politycznego) czy są to może jeszcze upiory totalitaryzmu, z którego nie wszyscy zdołali się wyleczyć. Jakie cele przyświecają dysponentom działań manipulatorskich – czy tylko te, które przekładają się na zyski materialne, jak w przypadku koncernów farmaceutycznych produkujących środki antykoncepcyjne czy w działalności potężnego przemysłu pornograficznego?
– Realizowane są wielorakie cele, nie wszystkie jednak są ujawniane. Zasadniczo kamufluje się je, żeby manipulacjom zagwarantować pełną skuteczność. Jest też pewne, że nikt nie manipuluje bezinteresownie ani nie prowadzi się akcji manipulatorskiej na cele charytatywne. W świecie manipulatorów obowiązują twarde zasady, jak choćby ta, że „cel uświęca środki” albo „gdzie mówią pieniądze, tam milczy prawda”.
Wybitny amerykański medioznawca Herbert I. Schiller twierdził, że „mitów używa się po to, aby panować nad ludźmi”. Mit jest jednym z głównych środków stosowanych w systemach manipulacji. Dziś, analizując funkcjonowanie działań manipulacyjnych oraz ich skutki, należy powiedzieć za Schillerem, że są one prowadzone głównie po to, żeby panować nad ludźmi.
Obrazy medialne, przez które manipuluje się ludźmi, nie tylko przykuwają wzrok i wpływają na ich emocje, ale idą jeszcze dalej. Zgodnie z diagnozą specjalistów, ci, którzy rządzą obrazami medialnymi, rządzą myśleniem człowieka. Do tego trzeba dodać, że dwa wpływy kultury masowej są szczególnie groźne: roznieca ona namiętności oraz paraliżuje funkcjonowanie intelektu, co pozbawia człowieka możliwości samokontroli. Nieprzypadkowo mówi się o dzisiejszych czasach, że są epoką uwodzenia.
Jeżeli więc dysponenci manipulacji zapanują nad człowiekiem, mogą dowolnie sterować jego myśleniem, emocjami i wpływać na podejmowanie decyzji. Można wtedy zmieniać jego stereotypy i znaczenie wypowiadanych słów, a także najbardziej osobiste upodobania. Można go dowolnie zaprogramować, również w dziedzinie religii i moralności. Ale to nie znaczy, że człowiek musi pozostać osamotniony wobec tej presji i poddać się całkowicie. Czy dostrzega Ksiądz Biskup jakieś nowe trendy w świecie medialnych manipulacji?
– Dziś dysponenci manipulacji zawłaszczają najbardziej wrażliwą warstwę osobowości człowieka. Jest nią hierarchia wartości. Jest traktowana jako najważniejsza, bo w niej się wyraża cały człowiek. Nawiązuje do tego znane zdanie: „Powiedz mi, jakie są twoje wartości, a ja ci powiem, kim naprawdę jesteś”. Z myślą o tym stosowane są najczęściej dwie techniki: technika perswazji ukrytej i technika lekceważenia wartości chrześcijańskich.
Pierwsza z nich polega na tym, że nową hierarchię wartości prezentuje się jako porządek wręcz oczywisty i aprobowany przez większość społeczeństwa. Natomiast krytyczny stosunek do niej traktowany jest jako zacofany, niepostępowy i kompromitujący wręcz daną osobę, otrzymuje więc etykietkę fanatyka i fundamentalisty.
Druga technika – jak wynika z nazwy – wyraża się w systematycznym deprecjonowaniu wartości chrześcijańskich. Używa się przy tym odpowiednio dobranych pojęć i sloganów, które mają postponować religię i Kościół. Ewidentnym przykładem takiego działania było wystawienie w Polsce bluźnierczej sztuki „Golgota Picnic”. Gdy brakuje dysponentom manipulacji siły argumentów, posługują się techniką ośmieszania, a więc argumentem siły. Czy każdego człowieka można zmanipulować przez permanentne wsączanie odpowiednio spreparowanych treści? Kto ma szanse oprzeć się tego rodzaju agresji?
– Każdy człowiek jest narażony na tego rodzaju działania. Natomiast skuteczność tych wpływów jest uzależniona od wielu okoliczności. Nazywa się je czynnikami pośredniczącymi. Są to np. odporność człowieka na media albo łatwowierność w odbiorze ich treści, formacja medialna, a przede wszystkim wychowanie do mediów. Dziś jest już na ten temat obfita literatura.
Przed kilku miesiącami ukazała się w Paryżu interesująca książka autorstwa Jean-Luc Martin-Lagardette. Zaciekawia ujęcie problematyki. Już strona tytułowa zachęca, żeby każdą informację otrzymywaną z mediów rozszyfrowywać. Oznacza to, żeby z krytycyzmem przyjmować treści z mediów, wnikać w ich podteksty i ukryty sens, a w szczególności rozpoznać zakodowane pułapki manipulacji. Należy też stosować zawsze radę, którą Kościół formułuje w wielu dokumentach poświęconych mediom, żeby korzystać z licznych źródeł informacji. Daje to możliwość porównania informacji i ustrzeżenia się przed manipulacją. Jak w rodzinie mamy wychowywać nasze dzieci do mediów, żeby stały się odporne na wpływy manipulacji?
– W sposób właściwy pani redaktor ujęła problem. Dziś w obliczu skomplikowanego świata mediów już nie powinno się bowiem mówić np. o „uczeniu na temat mediów” czy o „formacji medialnej”, lecz o „wychowaniu do mediów”. Wszak tylko w procesie wychowania formowane są odpowiednie postawy. Tego nie przewiduje ani bliżej nieokreślona formacja medialna, ani tym bardziej dydaktyka mediów.
Jeżeli dziecko w rodzinie ma być w sposób właściwy przygotowane do odbioru mediów, powinno się w nim ukształtować dwie najważniejsze postawy: postawę krytyczną i postawę selektywnego odbioru. Pierwsza z nich polega na tym, że jednostka realizuje swój krytycyzm wobec mediów bez uprzedzeń i niechęci. Eliminuje w sobie naiwny i bezkrytyczny stosunek do mediów, a buduje go na znajomości języka mediów i najważniejszych mechanizmów oraz na dystansie emocjonalnym. Zdolna jest też do formułowania rzeczowych ocen na temat mediów.
Postawa odbioru selektywnego jest dość trudna w realizacji. Dlatego pedagodzy i medioznawcy zalecają wprowadzenie pewnych elementów ascezy, jak np. sztuki panowania nad sobą czy zdolności przezwyciężania siebie.
Katolicka koncepcja wychowania do mediów jest ambitna i zakłada takie wychowanie młodego człowieka, żeby z czasem potrafił już sam wpływać na poszczególne media, aby je odpowiednio modyfikować i udoskonalać. Do należytego wypełnienia tego zadania niezbędna jest modlitwa. Inspiruje do niej św. Paweł w Drugim Liście do Tymoteusza: „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1,7). Dziękuję za rozmowę.
Ooooooooooooooo ale marionetka! Dokoła co krok wszyscy chłopcy powtarzają, trącają się w bok na ulicy widząc mnieeeeeeeeeeeee
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
14 wrz 2014, 16:17
Re: Władcy Marionetek...
Tusk nie zna angielskiego? To nic, przekonuje „Wyborcza”, Hitler też nie znał…
Wielu czołowych niemieckich polityków nie radzi sobie z angielskim. Są zdani na tłumaczy, a small talk jest dla nich torturą — twierdzi „michnikowy szmatławiec” w kolejnym odcinku Polish your English. Uczymy się z premierem”. I daje przykłady kaleczenia języka Szekspira przez naszych zachodnich sąsiadów. Najbardziej znany - Günther Oettinger, unijny komisarz ds. energii z którego angielszczyzny śmieją się sami Niemcy.
Choć czytał z kartki, męczył się niemiłosiernie, o fatalnym akcencie nie wspominając. Wystąpienie szybko trafiło do You Tube’a. Drwinom nie było końca — radośnie oznajmia „Wyborcza”, jakby uprzedzając, co może czekać Tuska podczas jego pierwszego „speechu” po angielsku. Co ciekawe, GW w oryginalny sposób tłumaczy tę przywarę u Niemców. Trzeba jednak pamiętać, że do Brukseli Niemcy wysyłają przeważnie polityków z drugiego szeregu.
Upsss… ale my przecież wysłaliśmy samego Tuska…
Ale jak wskazuje organ Michnika, po angielsku kiepsko mówił nawet były szef dyplomacji w rządzie Merkel w latach 2009-13 - Guido Westerwelle. Jesteśmy w Niemczech — miał przerwać korespondentowi brytyjskiej BBC, gdy ten chciał zadać pytanie po angielsku. Za to sama Merkel potrafi wysławiać się w języku Byrona i Dickensa. W publicznych wystąpieniach pani kanclerz, co prawda niechętnie, rezygnuje z niemieckiego, w lutym tego roku zrobiła jednak wyjątek. Część przemówienia w brytyjskim parlamencie wygłosiła po angielsku - oczywiście z lekkim niemieckim akcentem — skrzętnie zauważa, co znów nie najlepiej świadczy o lingwistycznych talentach Tuska.
A już kuriozalnie wyglądają historyczne przykłady niemieckich kanclerzy wskazane przez Wyborczą - co prawda Brandt był poliglotą, Kohl był na bakier z językami ale … Adolf Hitler zdecydowanie nie miał talentu do języków. Według relacji prof. Hanskarla von Hasselbacha, lekarza Führera, dyktator miał jednak w zwyczaju wertować prasę brytyjską, amerykańską i francuską. Często kazał też puszczać sobie francusko- i anglojęzyczne filmy w oryginale. Skądinąd wiadomo, że miał słabość do kreskówek Walta Disneya.
Brawo! Nie ma to jak dobry przykład wieńczący tezę. Tylko czy Donald Tusk powinien czuć się z tego powodu usprawiedliwiony a może nawet usatysfakcjonowany?…
Feusette do Kuźniara: Chłopie, ochłoń. Trudno mieć szacunek do kogoś, kto własną twarzą poleruje medialne dno
Fot. YouTube
One i oni, lejdys i dżentelmens of the polish (wypolerowany) mainstream, kobitki do wynajęcia, chłopcy do bicia piany – ileż w nich ciągle poczucia całkowitej bezkarności, ileż bezczelności pozwalającej traktować swoich odbiorców jak skończonych idiotów, ile hipokryzji i ileż kasy w grubaśnych portfelach z udziałem skarbu państwa.
Jak to możliwe, że wciąż mają tak wielki wpływ na opinię publiczną? Odpowiedź znamy – u zarania mediów III RP zaorano wstydliwą przeszłość wielką, postkomunistyczną broną. Ze skutkami owej „grubej kreski” w polityce będziemy zmagać się jeszcze przez grube dekady, w mediach – nie krócej. Wynoszony dziś na ołtarze premier Tadeusz Mazowiecki ze swoją tragiczną w skutkach „siłą spokoju” nie potrafił oprzeć się postkomunistycznemu tsunami, które zalało Polskę po 1989 roku jeszcze skuteczniej niż w roku 1981.
Przykłady? A choćby kariera Moniki Olejnik, która, mimo tego, że wszyscy już wszystko o przebiegu jej kariery wiedzą, wciąż rządzi i dzieli na politycznych salonikach. Jakże prostą, choć pełną krętactw drogę musiała przebyć – od nieopierzonej, choć już ukształtowanej politycznie reporterki, cieszącej się sympatią rzeźnika prasowego Urbana – po gwiazduńkę tabloidów, która bez cienia skrępowania pokazuje w „Super Expressie”, jak w otwartym samochodzie przebiera spodnie – ze zwykłych na te „do biegania” lub odwrotnie, nie sprawdzałem, bo zrobiło mi się wstyd. Żadnej reakcji na fotoreportera, ostrość zdjęć – profesjonalna, czarne majtki – widoczne, gołe uda – zaryzykuję tezę, że podretuszowane nie gorzej niż rozpacz pani redaktor po Smoleńsku – i oto mamy obraz najbardziej znanej w wolnej Polsce dziennikarki.
Co nam to mówi o IV władzy w III RP? Czy mamy z czego być dumni? Tabloidy i plotkarskie portale przekonują, że jak najbardziej, że przecież w zdrowym ciele zdrowy duch i tak dalej. Ale nam odpornym na medialne papki o smaku starych skarpet pozostaje jedynie śmiać się lub załamywać ręce. Tyle o „onych”. A oni? Samców mainstreamu wiedzie na prorządowe barykady kilku ulizanych jegomości, choć z młodego pokolenia na miłość lemingów zasługuje zwłaszcza jeden: Jarosław Kuźniar. Myślałem, że umrę ze śmiechu, kiedy ostatnio na jednym z portali przeczytałem wywiad z tym pociesznym lizuskiem w rozmiarze XXL, za to facetem XS. Czołowy hejter TVN24 i czasoumilacz obecnej władzy wspominał tam m.in. o „prawicojadzie”, który rzekomo ulewa się jego krytykom. I tak się w tej agresji Mister Wazelina zapędził, że stwierdził nawet, iż złe opinie o nim innych dziennikarzy biorą się z zazdrości tych, którzy „też chcieliby być w mainstreamie”.
Tak dowiedziałem się, że szczytem moich marzeń jest dreptanie z toną pudru na buźce po podestach nad mazurskich jeziorami, informowanie, jak wysoko unosi się słoneczko (raz polskie, raz peruwiańskie), a potem wywiady z producentami parówek (czy czegokolwiek innego) w temacie, jak im się owe parówki (czy cokolwiek innego) miło za tej władzy produkuje. Chłopie – że użyję słowa, które nijak do pana, panie Kuźniar nie pasuje – ochłoń, czas już najwyższy, byś zrozumiał, że beka (jak mówi młodzież) czy też ubaw po pachy (jak mówią starsi), jaki mają z ciebie widzowie, nie ma nic wspólnego ani z zawiścią, ani z zazdrością. Bo twoje lizusostwo i nienawiść do wszelkiej krytyki, tudzież przekonanie o własnej urodzie, błyskotliwości i inteligencji – już dawno przybrały rozmiary tak monstrualne, że karykaturalne. Takiego obciachu dziennikarze nie robili sobie nawet w PRL. To dlatego śmiejemy się z ciebie i twoich kolegów I to dlatego nie mamy już do was szacunku za grosz. Uwierz - trudno mieć go do kogoś, kto własną twarzą poleruje medialne dno.
Ale pocieszę cię na koniec – politycy, których tak chętnie obsługujecie, nie mają go także. Pochodź, popytaj, będziesz wiedział, że nasz „prawicojad” to nic przy cieczach, które nawet działacze PO wylewają na dzisiejszy mainstream w chwilach szczerości.
Stopień zidiocenia wyznacza poziom aseksualizmu, czyli GW promuje młode talenty i trendy
Od czasu do czasu lubię zaglądnąć tu i tam, żeby sprawdzić co w popkulturze piszczy. Dziś trafiłem na, pożal się Boże, artykuł niejakiej Mai Koniczyny, która pisze o problemach zrozpaczonego Jacka. „Artykuł” jest skonstruowany w formule „co robić droga redakcjo?”. Źródła do tego dzieła nie podam z szacunku dla samego siebie i Czytelników, w każdym razie rzekomy Jacek napisał do Koniczyny, że nie chce mu się… no wiecie, rozumiecie, jak dwa zwierzątka… no ciupciać mu się po prostu nie chce. Utrzymujący się stan rzeczy rzekomy Jacek uważa za swój dramat i oczekuje od redakcji GW fachowej pomocy. Dostaje ją! Na początek pani Maja Koniczyna obala rutynową w podobnych sytuacjach diagnozę kolegi lub koleżanki. Jakiś kolega powiedział rzekomemu Jackowi, że porobiło mu się tak, ponieważ jest w fazie „zmiany orientacji seksualnej”.
Pani Koniczyna niby rozprawia się z zabobonem i odważnie stwierdza, że podobne zjawisko w przyrodzie nie występuje, ale już po pierwszych „naukowych” zdaniach zaczyna się długi wykład na temat „aseksualności”, czyli nowego zajoba lewaków. Dotąd aseksualność kojarzyła mi się z kostropatą babą pod wąsem albo facetem bez „zębów na przedzie” ziejącym denaturatem. Okazuje się, że w swojej małomiasteczkowej ciemnocie żyję w grzechu niewiedzy. Oto w cywilizowanych krajach narodziła się nowa uciśniona mniejszość seksualna, która nazywa się jak? A oczywiście, że „aseksualiści”. I jak to w sektach bywa, pierwszym krokiem, a jednoczenie znakiem rozpoznawczym jest symbol i tutaj pani Koniczyna z GW poleciała intelektem po całości, opisując logo „aseksualistów” jako trójkąt odwrócony podstawą w dół. Jezusie słodki, ona naprawdę to napisała i jej to w GW naprawdę opublikowali, niestety to dopiero początek dramatu. Nie trudno się domyślić, że zaraz po tym, jak powstało logo uciśnionych, reprezentacja nowej mniejszość wyszła na ulice i domagała się tolerancji dla swojej… „orientacji seksualnej”.
No dobrze, jeśli do tego momentu Czytelnik wytrzymał, zapewne zdążył ze dwa razy głośno krzyknąć do monitora: „Ku…a Kurka całkiem Cię poje..o, co Ty za głodne kawałki piszesz?”. Mnie? Krzywdząca opinia, ale co do reszty zupełnie się zgadzam. Demolowanie integralności społecznej, że strach powiedzieć narodowej, przez rozmaitych dewiantów przybiera coraz bardziej drastyczne metody. Jeśli ten najnowszy bzdet zostanie połknięty w identyczny sposób, jak wylewanie sobie wiadra z zimną wodą na łeb, to można powoli pakować manatki i szukać innej planety. Nie chcę wieszczyć i histeryzować, jednak jestem prawie pewien, że rozwój wypadków zmierzający w kierunku paranoi skupionej wokół d u p y i to tak, że już nawet dupa nie jest do tego potrzebna, skończy się jednym. Na świecie pozostanie jedyne państwo Izrael i kontynent muzułmański zwany Europą. Piszę te wersy rodem z Armagedonu z pozycji socjologa amatora. Żyjemy w rzeczywistości, w której niesamowitym wstydem jest się przyznać do wyznania wiary katolickiej albo posiadania czwórki dzieci, natomiast szczytem oryginalności jest nabycie najnowszej orientacji seksualnej, czytaj posiadanie zajoba w postaci dewiacji. Znakiem nowoczesności i postępu stała się dewiacja seksualna we wszelkich możliwych formach, nie wyłączając pedofilii, którą się stosuje jako miecz obosieczny, z jednej strony okłada się pedofilią Kościół Katolicki, z drugiej dewianci wprowadzają do przedszkoli swoje zboczenia, aby dostarczyć „rozrywki” rozmaitym wykolejonym artystom i politykom.
Czy to się komuś podoba, czy też nie, tematów o *** Maryni nie unikniemy, bo fachowcy pracują w pocie czoła, żeby niczym innym się nie zajmować. Polityka, matematyka, fizyka i wiele innych nauk wymaga przynajmniej tyle wiedzy, żeby odróżnić podstawę trójkąta od wierzchołka, o *** można gadać na okrągło. Gojom podrzuca się takie tematy i „dylematy”, które mają ze swej istoty upokorzyć podludzi. Jaki zdrowy na umyśle i ciele człowiek odwraca trójkąt, bierze transparent i krzyczy na ulicy, że nie ma ochoty na małe co nieco i dlatego domaga się poszanowania oraz tolerancji? Ktoś kiedyś widział taką demonstrację w Hajfie? Nie, na tamtych terenach i w tej kulturze opartej na narodowej religii, nie tylko jest zakaz i wiecznie potępienie dla zboczeń, ale wyraźny przykazanie z kim się trzeba ciupciać, aby naród wybrany kwitł i pomnażał saldo. Nieśmiertelne zawołanie moich dziadków: „co się na tym świecie wyrabia, to niech Pan Bóg zabroni” kołacze mi się we łbie od wielu lat. Wyrabia się tak, że mnie też się odechciewa i opada, co gorsze najwyraźniej Pan Bóg nie zabrania.
Zero zdziwień. „Wyborcza” zachwycona Kopacz: „Udowodniła, że ma charakter. Nie powinna udawać Merkel”
fot. PAP/Radek Pietruszka
„michnikowy szmatławiec” na dzień dobry dla nowego rządu kadzi Ewie Kopacz i nowym ministrom. Grubą warstwą, a od lukru robi się słabo…
Dziś jako szefowa polskiego rządu staje [Kopacz] wobec może najważniejszej dla siebie próby. Nieuchronną samotność przywódcy wobec bezmiaru wyzwań już sobie zapewniła. Tym bardziej Kopacz i jej rządowi należy się kredyt zaufania — pisze z egzaltacją Jarosław Kurski w tekście pt. „Kopacz musi być generałem”.
Wicenaczelny „GW” na pierwszej stronie gazety radzi z troską: - Jeśli nazwisko Kopacz ma symbolizować nowy polityczny rozdział, pani premier musi pokazać, że jest „premierem niemalowanym”, który nie czeka na telefon skądkolwiek. To inni mają czekać na telefon od niej. Według Kurskiego, skład rządu Kopacz świadczy o świadomości priorytetu, jakim jest dziś bezpieczeństwo kraju.
Awans szefa MON Tomasza Siemoniaka na wicepremiera i jej prawą rękę świadczy o tym, że Kopacz zdaje sobie z tego sprawę. Tak wykształca się zespół najważniejszych osób w państwie rozumiejących powagę sytuacji, znających się na armii i geopolityce: prezydent Komorowski (b. szef MON), marszałek Sikorski (b. szef MON i MSZ), wicepremier Siemoniak (MON) — zachwyca się publicysta.
Entuzjazm „Wyborczej” wywołują też inne nominacje. Resort sprawiedliwości obejmuje Cezary Grabarczyk, który zapewne zdejmie odium konserwatyzmu obecne tam od czasów Jarosława Gowina. Oby zrobił też coś więcej — zaznacza Kurski.
Jest też słowo o nowym szefie dyplomacji… Nominacja Grzegorza Schetyny na szefa MSZ nie u wszystkich budzi entuzjazm. Ma utrzymać jedność partii rządzącej i w tym sensie to decyzja w duchu odpowiedzialności za państwo.
Jedność partii rządzącej wyrazem odpowiedzialności na państwo! No, no, Gierek lepiej by tego nie wymyślił.
Kopacz nie ma łatwego zadania. Przed nami wszak gęsty kalendarz wyborczy. Punktowane będzie każde potknięcie - zwłaszcza przez PiS, który nie odstąpi od propagandy totalnej klęski w Polsce. Mimo to pani premier powinna oferować opozycji współpracę, szczególnie przy projektach obronnych i społecznych — podpowiada łaskawie wiceszef „GW”.
I znów wraca do Kopacz, na kolanach. Ewa Kopacz nieraz udowodniła, że ma charakter. Jako lekarz stawała w obliczu decyzji krańcowych, ratujących życie. W Moskwie przy identyfikacji ofiar katastrofy smoleńskiej wykazała się hartem ducha — stwierdza Kurski.
I dodaje: Wielu pragnęłoby widzieć w Ewie Kopacz polską Angelę Merkel. Rzeczywiście, z niemiecką kanclerz łączy ją filozofia „polityki wspólnoty”, a nie polityki męskiej konfrontacji. Mimo to nowa premier nie powinna udawać Merkel, tylko pozostać sobą.
Widać wicenaczelny „GW” lubi od czasu do czasu się pośmiać, zwłaszcza we wtorki, gdy rząd ma konferencje prasowe.
Ci, którzy na co dzień poddawani są taniej i ordynarnej manipulacji „Wyborczej”, dążącej za pośrednictwem swoich wykwitów ideologicznych do zapanowania nad myślą, wolą i działaniem społecznym Polaków, zapewne ze wzruszeniem czytają tak zwane społecznie zaangażowane artykuły (o barwach lewicujących) i ze smutkiem kiwają głowami nad ciężkim losem całej masy rodaków, którym się niestety nie udało być szczęśliwymi we wspaniałej rzeczywistości Unii Europejskiej i nie powiodło w epoce sukcesów Donalda Tuska.
Dziś ta trybuna ludu pochyla się nad nędzą egzystencjalną emerytów, którzy zmuszeni są wegetować za 12 złotych dziennie. I „Wyborcza” zadaje rozbrajające pytanie: Jak im się to udaje?
Niebywały cynizm ociekający bezczelnością może oburzać i bulwersować trzeźwo myślących i niepozostających pod wpływem tego opium dla ludu. Jak pięknie ta troska koresponduje z niedawnymi laurkami na rzecz rządu wysmażonymi przez tuby prorządowego organu.
Pan Maziarski (a jakże!) ostatnio ubolewał nad trudną drogą Polski ku strefie euro. Panu Maziarskiemu mało, że emeryci mają 12 złotych na dzień, chce ich jeszcze dobić. Po wprowadzeniu euro ci ludzie stracą najwięcej. Do 100 tys. już dziś niedożywionych dzieci dołączą wówczas emeryci (nie licząc wspieranych przez „Wyborczą” starych esbeków), którzy będą masowo umierać. Z głodu. Oto Tuskowe dziedzictwo.
Organ prorządowy, który piórem asa żurnalistyki Jacka Żakowskiego niedawno oburzał się oburzeniem „hipokrytów”, którzy wyrażali sprzeciw wobec odprawy Wasiak i wynagrodzenia Ostachowicza, dziś opowiada smutne historie z miejsc wegetacji w Krakowie. Bezwstydny i arogancki cynizm tego środowiska jest najlepszym dowodem, jak salon traktuje dzisiaj polskich obywateli.
Tylko ślepy nabierze się na lewicową twarz „Wyborczej”, która przez siedem ostatnich chudych lat wspierała dewastację Polski pod rządami libertyna, a dziś upadłego brukselskiego emigranta Donalda Tuska. Klakierzy i propagandyści, którzy usłużnie uprawiali wazeliniarstwo, boleją nad losem młodych Polaków, którzy emigrują z Polski, boleją nad losem głodujących seniorów, wylewają krokodyle łzy nad młodymi małżeństwami, które nie mogą wystartować godnie w życie, nad polskimi naukowcami, którzy nie mogą realizować swoich pasji, są fałszywym głosem zaduszanych przedsiębiorców polskich, drobnych sprzedawców sklepów w Warszawie wyrzucanych na bruk przez… no właśnie, przez kogo? Przez kogo to wszystko?
Przez ludzi, których codziennie ten sam ideologiczny tytuł upiększa, wspiera, umacnia, nawadnia, pompuje, wystawiając w objazdowym cyrku.
Kto jest winny tej toczącej nasze państwo patologicznej pauperyzacji społeczeństwa? Kosmici? Zdarta płyta pt. „PiS z Kaczyńskim” już nie gra, ale nazwiska tuzów PO prezentowanych jako winni tej tragedii nigdy nie pojawiają się na łamach „Wyborczej”. Brak Gronkiewicz-Waltz, Tuska, a dziś Kopacz w tym kontekście, a więc tych, którzy są mózgami operacji pt. „doszczętnie zniszczyć kraj”, może nabrać wyznawców redakcji na Czerskiej, którzy zostali zaczadzeni PO, ale nie mądrych ludzi. Ci się nie nabiorą. Tych mądrych trzeba więc będzie wyeliminować… z czasem.
Przy okazji warto odnotować niecodzienną zbieżność. „Wyborcza” już przygotowuje nas do stanu liczby ludności sprzed 1939 roku i komunikuje, że są tego dobre strony…
Krótka rozmowa z ambasadorem USA, Stephenem D. Mullem, wazelina Daniela Olbrychskiego. Tak zaczyna się krótka sonda reportera TVN o expose Ewy Kopacz. Prosi też o opinię Antoniego Macierewicza. Odpowiedź posła PiS zaskoczyła część Internautów, w większości jednak wzbudziło spore rozbawienie. W ripoście Macierewicz cytuje hasło reklamowe stacji "Cała prawda, całą dobę", który nawet u reportera TVN wzbudza rozbawienie.
- Gdyby Obama był kobietą, to spokojnie mógłby tak przemawiać? - pyta Filip Chajzer, reporter TVN ambasadora Stanów Zjednoczonych o nowej premier Ewie Kopacz. Pytanie to aluzja do sztuczki PR-owej Ewy Kopacz, która w trakcie expose wywołała z sejmowej galerii weterana z Afganistanu. Chwyt ten jest znany w USA, stosowany w trakcie corocznych wystąpień prezydenta. O tym skojarzeniu mówi również ambasador. - Miałem takie poczucie na publiczności, że my mamy takie orędzie corocznie State of The Union i było ono bardzo podobne w stylu - mówi Mull.
Tuż po ambasadorze do głosu TVN zaprasza Daniela Olbrychskiego, który też przyszedł do Sejmu na expose Ewy Kopacz. - Czy Ewa Kopacz robi wrażenie silnej i zdecydowanej kobiety? - pyta reporter TVN. - Tak. Tak. Merytorycznej - odpowiada z powagą Olbrychski.
Chajzer leci w następnej kolejności do Antoniego Macierewicza. - To silna, mocna kobieta jest. Może podoła? - zagaduje. Poseł Prawa i Sprawiedliwości przystaje i z pełną powagą w głosie, ale i czytelną ironią odpowiada: Ja jestem zawsze zgodny z opiniami redaktorów TVN-u. Jeżeli państwo uważacie, że to jest silna, mocna kobieta, która podoła, to na pewno tak jest, bo... TVN mówi "całą prawdę, całą dobę"
Forma i treść riposty Macierewicza cieszy się ogromną popularnością w Internecie i mimo blokowania przez stację kolejnych kopii, rozchodzi się po sieci w ekspresowym tempie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Przypadek Bieńkowskiej - jak główne media w Polsce kłamią w żywe oczy?
Donald Tusk tuż po uzyskaniu stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej, zmienił decyzję dotyczącą obsady stanowiska komisarza przez nasz kraj.
Kandydatura ministra Sikorskiego na wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, została wycofana, a rząd zaproponował minister Elżbietę Bieńkowską (zgodnie zresztą z oczekiwaniami przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker, który chciał mieć w Komisji przynajmniej 50% kobiet).
Juncker zaproponował Bieńkowskiej kompetencje z dwóch obszarów jednolitego rynku, a także przemysłu i przedsiębiorczości i już wtedy w mediach w Polsce pojawiły się zachwyty jak to nasza minister jest dobrze przygotowana do tych nowych zadań.
Przesłuchanie kandydatki odbyło się w ostatni czwartek na połączonych komisjach Parlamentu Europejskiego i mimo tego, że ich pracami kierował europoseł Jerzy Buzek (jest przewodniczącym komisji przemysłu), to jak się okazuje nie wypadło dobrze dla polskiej kandydatki.
Kandydatka tylko wstęp i zakończenie swojego wystąpienia zaprezentowała po angielsku, na pytania europosłów odpowiadała po polsku i jak się okazuje nie usatysfakcjonowała przedstawicieli aż 3 frakcji zasiadających w PE: socjalistów, konserwatystów, a także zielonych, choć znała wcześniej dużą część przygotowanych dla niej pytań.
Socjaliści do tego stopnia są niezadowoleni z odpowiedzi komisarz Bieńkowskiej, że będą domagać się od szefa KE Junckera „wyjęcia” z jej kompetencji wszystkich spraw związanych z przemysłem farmaceutycznym i lekami i przeniesienia ich do kompetencji komisarza ds. zdrowia.
Okazało się także, że opinia komisji prawnej dotycząca komisarz Bieńkowskiej w pierwotnej wersji była negatywna i dopiero interwencja eurodeputowanych z Platformy spowodowała jej „wygładzenie”.
Ale o tym wszystkim nie można się było dowiedzieć ani w czwartek ani w piątek z przekazu głównych mediów w Polsce.
Korespondenci tych mediów z Brukseli informowali o świetnym przygotowaniu komisarz Bieńkowskiej i jej wręcz rewelacyjnych odpowiedziach i na tę okoliczność prezentowali komentarz Jerzego Buzka, który z zachwytem mówił o świetnej prezentacji kandydatki z naszego kraju.
W czwartek tylko stała komentatorka RMF FM w Brukseli Katarzyna Szymańska-Borginion, przesłała dla swej stacji bardzo rzetelną relację z tego przesłuchania, informując, że wystąpienie Bieńkowskiej nie zostało dobrze przyjęte i było do niej bardzo dużo zastrzeżeń.
Komentatorka RMF FM poinformowała także, że w rezultacie kompetencje komisarz Bieńkowskiej mogą zostać uszczuplone o wszystkie sprawy związane z farmaceutykami.
W piątek w niezależnych mediach pojawiło się sporo komentarzy bazujących na tej korespondencji a także na wypowiedziach polskich europosłów (spoza Platformy i PSL-u), którzy uczestniczyli w tym przesłuchaniu, już wprost informujących, że komisarz Bieńkowska wypadała najgorzej z przesłuchanych do piątku 21 kandydatów na komisarzy (w najbliższym tygodniu będą przesłuchiwani jeszcze tylko kandydaci na wiceprzewodniczących KE, którzy w imieniu Junckera będą nadzorowali pracę poszczególnych komisarzy).
Ale mimo tych informacji główne media ani w piątek ani w kolejne dni już niczego nie prostowały, przekaz o świetnym przygotowaniu i jeszcze lepszej prezentacji komisarz Bieńkowskiej, pozostał.
Oczywiście nie ma zagrożenia dla objęcia przez kandydatkę z Polski teki komisarza ds. rynku i przemysłu, najprawdopodobniej kandydaci ze wszystkich krajów członkowskich zostaną ostatecznie zaakceptowani, a cały skład KE przegłosowany znaczną większością przez Parlament Europejski pod koniec października.
Ale sprawa komisarz Bieńkowskiej jest wręcz gorącym i namacalnym dowodem jak główne media w Polsce, mieszają w głowach polskiej opinii publicznej przez 7 lat rządów Platformy i PSL-u i dlatego zdecydowałem się o tym napisać.
Żal mi mojego ulubionego przez dziesiątki lat medium. Radiowej Trójki.
Wyróżniane nie tylko ze względu na wzorowe kształtowanie gustów muzycznych, z umiejętnością podchwytywania najnowszych prądów w światowej muzyce popularnej, ale też z powodu ciekawej, rzetelnej publicystyki, która swój wysoki poziom utrzymywała dzięki oryginalnym osobowościom prowadzących. Trójka, dzięki indywidualnościom , często błyszczała na tle radiowej przeciętności, szczególnie, gdy idzie o rozgłośnie publiczne. Zawsze też miała - i ma do dziś - własnych świetnych dziennikarzy różnych specjalności, rewelacyjnych prowadzących, nie tracących języka gębie, w najbardziej zaskakujących sytuacjach, co się zawsze zdarzyć może w radio na żywo.
I oto przez ostatnie kilka lat, każdy zauważa równię pochyłą po jakiej stacza się publicystyka w Trójce, a wraz nią całe radio i jego słuchalność. Powód jest oczywisty, od momentu objęcia kierownictwa Trójki przez Magdalenę Jethon, rozgłośnia jednym susem dołączyła do mediów mainstreamowych, popierających nachalnie i bezwstydnie rząd i królową polskich partii - Platformę Obywatelską.
Zaczyna to trochę przypominać czarne lata PRL, kiedy w mediach nie było miejsca na nic innego poza propagandą.
Najbardziej namacalnym dowodem kreowania przez Trójkę nowoczesnej propagandy, zgodnej z rządowym kodeksem powinności usłużnych dziennikarzy, był niedawny program Beaty Michniewicz, prezentujący przesłuchanie Elżbiety Bieńkowskiej w roli kandydatki na stanowisko komisarza.
Takie tony lukru wydzielały się z anteny, że aż dziw, iż moje małe radyjko, w którym słuchałem programu, przeżyło. Nieskończone zachwyty, jakie rzekomo wzbudziło przesłuchanie wśród parlamentarzystów europejskich, niemal poruszyło całą Brukselę. – Rewelacyjne odpowiedzi Bieńkowskiej sprawiały, że Polska może być dumna z takiej przedstawicielki w Unii Europejskiej - brzmiała teza programu. Elżbieta Bieńkowska w czasie przesłuchania świeciła blaskiem gwiazdy pierwszej wielkości – usłyszałem. Zasnąłem radosny i spokojny.
Następnego dnia przeżyłem szok. Niemal nie zakończył się depresją, wymagającą długotrwałej hospitalizacji. Wszystko, co usłyszałem w programie Beaty Michniewicz, okazało się kłamstwem. Bujdą na przeżartych rdzą resorach. Otóż, Bieńkowska wypadła najgorzej z przesłuchanych do piątku 21 kandydatów na komisarzy. Jedna z frakcji była niezadowolona do tego stopnia, że będzie wnosiła, aby Bieńkowskiej zabrać sprawy związane z wyrobami farmaceutycznym i lekami i przeniesienia ich do kompetencji komisarza ds. zdrowia. Co ciekawe, uczestników przesłuchania spoza Polski, uderzyła arogancja i buta Elżbiety Bieńkowskiej.
Jestem niemal pewien, że te cechy nie są obce niektórym prowadzącym obecnie flagowe programy publicystyczne radiowej Trójki. To niedobrze wróży mojej skłonności do depresji.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * PORAŻAJĄCY RAPORT. Zobacz ile wydaje rząd w mainstreamowych mediach
Kto patrzy władzy na ręce? Nie ten, kto dostaje z rządu pieniądze. W latach 2008-2013 wydatki wszystkich ministerstw na ogłoszenia i komunikaty w „michnikowemu szmatławcowi” wyniosły prawie 7 mln zł. Z kolei w tygodniku „Polityka” w tym samym czasie rząd drukował ogłoszenia za ponad 600 tys. zł. I czemu się tu dziwić…
Parlamentarny Zespół ds. Obrony Wolności Słowa pod przewodnictwem posła PiS Adama Kwiatkowskiego przedstawił w Sejmie raport na temat wydatków KPRM i ministerstw na ogłoszenia i komunikaty w środkach masowego przekazu w latach 2008 – 2013.
Zobacz na portalu niezalezna.pl informacje zawarte w raporcie:
Wydatki wszystkich resortów na ogłoszenia i komunikaty w dziennikach o zasięgu ogólnokrajowym w latach 2008-2013 michnikowy szmatławiec - 6 mln 877 tys. Rzeczpospolita - 4 mln 377 tys. Dziennik Gazeta Prawna - 1 mln 051 tys.
Wydatki wszystkich resortów na ogłoszenia i komunikaty w tygodnikach o zasięgu ogólnokrajowym w latach 2008-2013 Polityka - 603 tys. zł Syfilisweek Polska - 562 tys. zł Wprost - 106 tys. zł
Wydatki wszystkich resortów na ogłoszenia i komunikaty w stacjach telewizyjnych w latach 2008-2013 TVP - 30 mln 850 tys. zł TVN - 21 mln 905 tys. zł Polsat - 9 mln 952 tys. zł
Bardzo ciekawe są dane o procentowym udziale wydatków ministerstw w dziennikach. Dystansuje rywali "michnikowy szmatławiec" oraz "Rzeczpospolita".
Pietrzak o władzy tuczącej swoje media: „To jest Polska putinowska. Wypróbowana linia Putina, mieć swoje media”.
wPolityce.pl: Z poselskiego raportu zespoły ds. obrony wolności słowa wynika, że ministerstwa i KPRM ogromne budżety reklamowe dzielą tylko na niektóre, przychylne sobie media. O czym to może świadczyć?
Jan Pietrzak: O czym tu mówić?! Oni po prostu mają kupione media. Musimy użyć takiego terminu: rząd kupił sobie media! To nie są media, które służą obywatelom, tylko służą sitwie. Służą klice, która rozdaje pieniądze swoim ludziom i instytucjom. Państwo polskie jest zawłaszczone przez jedną partię i rozdaje pieniądze swoim na różne sposoby. W mediach wygląda to tak, ale przecież wszystkie instytucje należą także do tej partii rządzącej, a w tych instytucjach są kasy i te kasy też służą tej partii, a nie Polsce. To jest zresztą tylko część większej całości tego układu.
No tak, ale z mediami jest większy kłopot, bo przecież „kto ma media, ten ma władzę”…
Ale jaki kłopot? Kto ma ten kłopot? Oni? Nie! Pan ma kłopot. Oni sobie kupili te gazety i te telewizje i nie mają żadnego kłopotu. W relacji obywatele - media - władza to jest Polska putinowska. Wypróbowana linia Putina, mieć swoje media.
Ale są przecież osoby, które czytają i oglądają inne media. Nasz Dziennik, wSieci, Telewizja Trwam. I z tych mediów nie dowiedzą się np. o ważnych przetargach. Czyżby to byli obywatele drugiej kategorii?
To jest człowiek niegodny „prawdy”, nie chcą się nim w tych mediach zajmować. Ktoś, kto czyta i ogląda media katolickie i konserwatywne jest przez nich uważany za odrębny gatunek człowieka. Nie chcą się nim w tych mediach zajmować, pogardzają nim. Pewnie go uznają właśnie za drugą kategorię człowieka - można to tak nazwać.
Władza mediów jest coraz większa. Czy kupienie sobie ich przychylności może pomóc w dominacji na scenie politycznej na długie lata? To już chyba nie „czwarta władza”, tylko wyżej w hierarchii ważności?
Ta zbitka pojęciowa już od dawna nie jest aktualna, ten monteskiuszowski podział władzy w Polsce nie istnieje. To jest wszystko jedna, skorumpowana władza - sitwa. Łącznie z mediami. Ustawodawca nie ma nic wspólnego z ustawodawstwem, władza wykonawcza, sędziowska, to wszystko jest jedna sitwa.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Dorota Gawryluk: „Często bowiem słyszę, że jestem gorsza, bo mam konserwatywne poglądy”
Dorota Gawryluk - dziennikarka, deklarująca konserwatywne poglądy i nazywająca siebie „prawicową feministką”. W wywiadzie z Anną Sobańdą z serwisu dziennik.pl tłumaczy, dlatego nie zdecydowała się - tak jak zrobili to jej koledzy po fachu, na założenie kont na portalach społecznościowych.
nie wszyscy muszą być obecni akurat w tej przestrzeni. Uznałam, że to nie jest tak, że te portale społecznościowe są nam niezbędne
— tłumaczy. Ona sama ma chęć na założeniu bloga, jednak nie jest pewna czy starczy jej czasu na taką aktywność.
Mam czasami poczucie braku przestrzeni, w której mogłabym powiedzieć co myślę. (…) często zdarza się, że widzę, albo słyszę coś, co chciałabym skomentować, a nie mam gdzie tego zrobić
— mówi Gawryluk. Deklaruje, że jako dziennikarka stara się unikać celebryckiego błysku fleszy.
dziennikarz to zupełnie inna rola
— stwierdza.
Zdaniem Doroty Gawryluk w pracy dziennikarza ważna jest praca w bezstronnych mediach.
W dzisiejszym świecie uprawianie dziennikarstwa wyłącznie w zgodzie z własnym sumieniem i kompetencjami, rzadko się zdarza, gdyż niewiele jest miejsc w których nie ma narzuconej z góry linii. (…) Dziennikarz nie jest pomagierem, który wpiera robienie polityki, tylko relacjonuje rzeczywistość
— mówi.
W jej opinii obiektywizm w dziennikarstwie jest bardzo ważną cechą.
naczelną zasadą dziennikarstwa, jest pokazywanie różnych punktów widzenia. (…) Widz sam sobie wyrobi zdanie, bo nie potrzebuje, żeby dziennikarz podał mu na tacy jedyną słuszną wizję świata
— zauważa. Jednak dodaje, że dziennikarze mają prawo do wyrażania swoich poglądów.
Nie powinien być tylko przekaźnikiem, mikrofonem podstawianym pod różne opinie. Chodzi po prostu o uczciwość, dziennikarz może mieć swoje poglądy, ale jeśli w pracy potrafi uczciwie zderzyć je z innymi, wszystko jest w porządku
— stwierdza dziennikarka „Polsatu”. Ona sama przyznaje się do poglądów konserwatywnych.
W Polsce zaś, w mainstreamowych mediach, niewielu jest dziennikarzy, którzy mają takie poglądy jak ja, większość jest po drugiej stronie. Co więcej, oni są bardzo nietolerancyjni, choć twierdzą, że jest inaczej. Dla nich posiadanie innego zdania jest jakimś strasznym grzechem.
Sama określa siebie jako „prawicową feministkę”.
Mówiąc prawicową, miałam na myśli to, że kobieta w katolicyzmie ma bardzo uprzywilejowaną pozycję. (…) W tym sensie jestem prawicową feministką, że uważam, iż kobiety powinny walczyć o swoje, ale nie powinna to być walka z mężczyzną, ale z pewnymi stereotypami i uprzedzeniami
— tłumaczy to określenie. Dodaje, że jej zdaniem w Polsce brakuje rzetelnej dyskusji na temat feminizmu.
Trzeba byłoby o tym podyskutować, ale oczywiście nie ma dyskusji, bo jak ja tak powiem, to od razu usłyszę „o katolka, słucha biskupów”. (…) **Często bowiem słyszę, że jestem gorsza, bo mam konserwatywne poglądy
— zauważa Gawryluk.**
Dziennikarka komentuje także polityczne osobowości będące częstymi gośćmi w studiach telewizyjnych. Stwierdza, że wśród polityków są rozmówcy trudniejsi i łatwiejsi.
Świetnym mówcą jest Ryszard Kalisz, chociaż on potrafi zagadywać dziennikarza(…) . Każdy dziennikarz chętnie rozmawia z Aleksandrem Kwaśniewskim. Dobrym mówcą jest Janusz Palikot (…) . Dziennikarze lubią rozmawiać z Adamem Hofmanem, bo w tych rozmowach zazwyczaj jest jakaś iskra. Leszek Miller jest ciekawym rozmówcą. Wyzwaniem natomiast jest zawsze rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim, bo to jest trudny rozmówca. Jest inteligentny, a z drugiej strony nie znosi sprzeciwu (…)
— wymienia. Dodaje, że bardzo często po zakończeniu sporu na antenie, po programie politycy wymieniają się uprzejmościami.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Internauci wściekli po wpisie Jarosława Kuźniara, któremu w samolocie zaśmierdziało od Polaków kanapką z jajkiem
Pogarda dla Polaków na których się zarabia, wstyd z powodu bycia Polakiem, niechęć do Polaków to chyba nieodłączne cechy telewizyjnych „gwiazdeczek”. Kolejny dowód dał Jarosław Kuźniar, który doniósł w internetowym serwisie Twitter o strasznym zdarzeniu:
Polacy przenieśli tradycję kanapki z jajem cuchnącej w przedziale PKP do samolotu. Teraz kurczak w sreberku. Szczęśliwie butów nie zdejmują
Widać Kuźniarowi wstrętny jest naród, który wyjeżdżając do pracy w Anglii z „raju PO” nie może i nie chce wydać kilka euro na drogie kanapki na lotnisku, ale woli wziąć ze sobą. Kuźniar za to rodaków nienawidzi - nie wie czy śmierdzą im skarpetki, ale zakłada, że tak.
W Internecie po tym wpisie zawrzało. Oddajmy głos komentatorom:
Stanisław:
Cieszę się, bo @jarekkuzniar potwierdza najgorsze stereotypy nt. wyznawców Platformy. Dajcie mu gadać, niech dalej szkodzi wizerunkowi PO
Rafał Ziemkiewicz:
Oburzające! Jaśnie @jarekkuzniar musi podróżować z polskim chamstwem żrącym buły zamiast sushi!
Maciek Richter:
Twitter niestety promuje głupotę i to dlatego Pan Kuźniar jest tu gwiazdą i ma tylu obserwujących #taktowidzę
Marz Ann:
Gotowe jajeczka wiejskie z własnego chowu. Jarek Kuźniar zazdrości, że nie ma własnych. Dosłownie i w przenośni
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
23 paź 2014, 20:14
Re: Władcy Marionetek...
Oto nowy Niesiołowski! Zobacz, jak rzecznik TVP odpowiada dziennikarce "GPC"
Stefan Niesiołowski ma godnego następcę. Rzecznik TVP Jacek Rakowiecki w odpowiedzi na służbowy e-mail dziennikarki "Gazety Polskiej Codziennie" zarzucił jej, że tkwi mentalnie w XIX wieku oraz że przyjmuje "zideologizowany i nietolerancyjny punkt widzenia". Przy okazji skompromitował się, nazywając ostatni synod biskupów... soborem.
Aby nie zostać posądzonym przez Rakowieckiego o przyjęcie "zideologizowanego i nietolerancyjnego punktu widzenia", w całości publikujemy korespondencję Sylwii Krasnodębskiej i rzecznika TVP.
Dziennikarka "GPC" wysłała Rakowieckiemu - w związku z planami emisji w TVP spotów promujących związki homoseksualne - następujące pytanie:
Dlaczego TVP, (jeśli dojdzie do emisji spotów o lesbijkach), decyduje się na złamanie ustawy o radiofonii i telewizji? (Oczywiście zna Pan te zapisy, ale pozwolę sobie przytoczyć): Ustawa z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji: art. 18 pkt 2: Audycje lub inne przekazy powinny szanować przekonania religijne odbiorców, a zwłaszcza chrześcijański system wartości. art. 21 pkt ustęp 6 i 7: 6) respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki; 7) służyć umacnianiu rodziny.
A oto odpowiedź Jacka Rakowieckiego:
Szanowna Pani, Zdumiewa mnie, że profesjonalna dziennikarka bez żadnych podstaw, poza własnym widzimisie, zakłada, że w tej sprawie mogło dojść do złamania ustawy czy jakichkolwiek przepisów prawa. Rozumiem, oczywiście, że osoby mentalnie tkwiące w XIX-wieku mogą faktem pojawienia się na wizji bohaterki-lesbijki czuć zgorszone, podobnie jak jeszcze niedawno gorszące dla nich było np. prawo wyborcze dla kobiet, albo kobieta-polityk, ale że tak zideologizowany i nietolerancyjny punkt widzenia przyjmuje Pani, jako dziennikarka w wolnym, demokratycznym kraju, jest dla mnie prywatnie smutne. Dodam jednak, że w żaden sposób emisja wspomnianych spotów nie łamie ustawy: 1. Nie służą one osłabianiu rodziny a jedynie postulują zagwarantowanie minimum praw cywilno-administracyjnych dla osób homoseksualnych pozostających w stałych związkach, które rodziny w sensie formalno-prawnym nie mogą założyć. 2. Nie godzi w chrześcijański system wartości, bo chrześcijaństwo jest systemem, w którym istotną rolę odgrywa poszanowanie autonomii jednostki i przyrodzona każdemu człowiekowi godność, niezależna od orientacji seksualnej. Nie są też znane żadne wiarygodne badania opinii społecznej na temat stosunku odbiorców-widzów TVP do zagwarantowania pewnych formalno-prawnych praw dla związków partnerskich, z których wynikało by, że widz TVP (lub nawet szerzej – obywatele RP) taką możliwość odrzuca. W dodatku ostatni sobór dał wyraźny dowód, że Kościół rzymsko-katolicki jest w trakcie znacznego przewartościowania swoje postawy wobec osób homoseksualnych. 3. Warto też pamiętać, że bohaterka spotu wyraźnie deklaruje się w dodatku jako osoba wierząca.
Dla jasności dodajmy, że Jacek Rakowiecki przez wiele lat był związany z "michnikowym szmatławcem" - był także dyrektorem wykonawczym i członkiem zarządu Agory. W 2007 r. za działalność w opozycyjną w czasach PRL odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, odmówił jednak przyjęcia odznaczenia z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego z powodu „przekonań politycznych”.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
05 lis 2014, 21:17
Re: Władcy Marionetek...
Po co rybkom stopy?
Przynajmniej pod jednym względem jesteśmy w Europie liderem: pod względem liczby dokonywanych amputacji. Jedna z gazet przyniosła w tym tygodniu wiadomość, że codziennie obcina się w Polsce wskutek powikłań cukrzycy - nie licząc innych przypadków - dwanaście stóp. Nigdzie w Europie, a sądzę, że można rzec, iż nigdzie w cywilizowanym świecie nie "leczy się" amputacjami tak często jak u nas. No, ale poradni, w których leczy się tzw. stopę cukrzycową na bieżąco, tak, by amputacji uniknąć, jest w całej Polsce... Kto zgadnie? Pięć. Słownie pięć.
Słowem, nasza służba zdrowia przypomina lazaret na okręcie Nelsona, gdzie siedział facet z okrwawioną piłą i tylko odrąbywał znoszonym do niego rannym kończyny, bo żadnym innym środkiem leczniczym niż przyżgnięcie kikuta we wrzącej smole nie dysponował.
Czym się różni Polska od krajów zachodnich? Owoż tym, że na Zachodzie, gdzie jeszcze istnieją jakieś resztki "opinii publicznej", taka sytuacja wywołałaby co najmniej pytanie, kto jest fatalnemu stanowi rzeczy winien. A u nas - no cóż, wiadomo, że jest, jak jest... Komu się zdarzy choroba w rodzinie, ten poprzeklina, ponarzeka i tyle. Komu się nie zdarzy, guzik go to obchodzi, bo myśli, że będzie zdrowy zawsze.
Gdy miałem okazję spytać o to jednego z autorów tych badań, odparł, że "wyborca ma pamięć złotej rybki" i to nie jest przecież żadna sensacja, przeciwnie, rzecz ogólnie wiadoma.
Mogłem tylko zaprotestować przeciwko przymiotnikowi złota. Złota Rybka spełniała wszak życzenia, a nie sama była ich spełnieniem. A ta zbiorowa złota rybka, jakim jest polski wyborca, ze swoją beznadziejnie krótką pamięcią i zerowymi oczekiwaniami od państwa i rządu, to przecież spełnienie marzeń naszych postkolonialnych elit o pogłowiu, z którego żyją - bezwolnym, ogłupionym, dającym się do woli strzyc, doić i łupić ze skóry, a jeśli już zdolnym do jakiegokolwiek sprzeciwu, to wyrażającego się wyłącznie w ucieczce.
Po ćwierćwieczu demokracji coraz trudniej wierzyć, że jej zaprowadzenie w tym do cna zdeprawowanym i wyniszczonym przez komunę kraju było dobrym pomysłem...
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników