Polacy na paradzie 9 maja w Moskwie tuż za Rosjanami
Polscy żołnierze będą maszerować w defiladzie 9 maja w Moskwie zaraz za Rosjanami, a przed Amerykanami, Brytyjczykami i Francuzami - dowiedział się korespondent RMF FM Przemysław Marzec.
Podczas uroczystości z okazji 65. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem przez Plac Czerwony najpierw przejdą Rosjanie, potem reprezentacje krajów wchodzących kiedyś w skład Związku Radzieckiego, a potem siedemdziesięciu polskich żołnierzy.
Polaków wyróżniono, bo - jak usłyszał nasz dziennikarz - nasi żołnierze przelewali krew w Rosji.
Pięć lat temu na uroczystościach w Moskwie nie było polskich żołnierzy, a Władimir Putin w swoim przemówieniu nie wspomniał o Polakach, choć wymienił - na przykład - antyfaszystów włoskich i niemieckich.
Po 70 latach nadal tak do konca to jeszcze nie wiadomo kto tak naprawdę zamordował polskich jeńców wojennych w Katyniu w 1940 roku.
Komuniści Rosji: Polacy prowadzą antyrosyjskie uroczystości żałobne
W czasie gdy Dmitrij Miedwiediew zapowiadał przekazanie Polsce nowych dokumentów ws. Katynia, jeden z liderów komunistów Wiktor Iljuchin ogłaszał na konferencji prasowej list, który wysłał w piątek do prezydenta, obwiniający Niemców za śmierć Polaków.
Iljuchin, który jest jednocześnie wiceprzewodniczącym Komisji Ustawodawstwa Konstytucyjnego Dumy Państwowej, niższej izby rosyjskiego parlamentu, przekonywał w liście, że Polacy wzięci do niewoli w 1939 roku przez Armię Czerwoną zostali zamordowani w 1941 roku przez hitlerowców, a dokumenty świadczące o winie Stalina i NKWD zostały sfabrykowane. Sugerował też, że rosyjscy prokuratorzy wojskowi, którzy w latach 1990-2004 prowadzili śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej, zostali skorumpowani przez stronę polską.
"Zmuszeni jesteśmy skonstatować, że przeprowadzenie przez Polaków w Katyniu antyrosyjskich ?uroczystości żałobnych?, które poparł osobiście Władimir Putin, obraża wielu obywateli naszego kraju, przede wszystkim weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" - pisał Iljuchin. Dodał, że "wyrządza to poważną szkodę międzynarodowemu autorytetowi i prestiżowi Rosji".
Lider Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) chwalił też prezydenta Dmitrija Miedwiediewa za "powściągliwą" i "poprawną" ocenę katyńskiej tragedii.
List Iluchina stanowił pokłosie panelu "Katyńska tragedia: aspekty prawne i polityczne", który 19 kwietnia w Dumie zorganizowała frakcja KPRF. Jego uczestnicy skrytykowali władze Rosji za to, że te "nie raczywszy zapoznać się ze wszystkimi dokumentami, już niejednokrotnie przeprosiły Polskę za Katyń".
Uczestnicy panelu opowiedzieli się również za wznowieniem śledztwa katyńskiego, zbadaniem autentyczności wszystkich dokumentów znajdujących się w jego aktach i przeprowadzeniem otwartego procesu sądowego.
Prezydent Miedwiediew poinformował, że istnieją dokumenty dotyczące Katynia, które jeszcze nie zostały przekazane Polsce. Dodał, że polecił już przeprowadzenie stosownych procedur i przekazanie tych materiałów stronie polskiej. Wcześniej Federalna Służba Archiwalna Rosji (Rosarchiw) po raz pierwszy udostępniła na swojej stronie internetowej dokumenty związane ze zbrodnią katyńską. Rosarchiw zaznaczył, że materiały te umieszczono w internecie na polecenie prezydenta Miedwiediewa. http://wiadomosci.onet.pl/2162479,12,ko ... ,item.html
Czy za 70 lat również nie będzie pewności jak była przyczyna prawdziwa przyczyna tragedii tej w 2010 roku??!!
Dodano: Śro Kwi 28, 2010 9:05 pm
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ czy ktoś może rozdzielić te 2 posty???
ten drugi to "Komuniści Rosji: Polacy prowadzą antyrosyjskie uroczystości żałobne"
bo połączyło oba w jeden (ten wcześniejszy) i nie mam możliwości edycji własnego posta
Dodano: Śro Kwi 28, 2010 9:51 pm
ten drugi post dodałem 28-go kwietnia
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
21 kwi 2010, 21:32
Fotografia, która przegrała wojnę
30 kwietnia 2010 roku minęła 35. rocznica zakończenia wojny w Wietnamie.
30 kwietnia 1975 roku wojska Wietnamu Północnego wkroczyły do Sajgonu zwanego od tamtej pory Ho Shi Minh City. Wielka Ameryka przegrała wojnę z krajem obdartych pastuchów i wieśniaków. Wojna w Wietnamie była pierwszym "telewizyjnym" konfliktem zbrojnym w historii, na który razem z żołnierzami ruszyli dziennikarze, fotoreporterzy i kamerzyści wszystkich liczących się mediów, a zwykli Amerykanie mogli przy kolacji oglądać najnowsze doniesienia z frontu. Długopisy, kamery i aparaty fotograficzne dziennikarzy okazały się dużo skuteczniejszą bronią niż karabiny M-16, śmigłowce szturmowe, czy napalm. I to właśnie one zadecydowały o wyniku tego konfliktu. Najsłynniejszą fotografią zrobioną podczas tej wojny stało się zdjęcie wykonane 1 lutego 1968 roku w Sajgonie przez dziennikarza agencji Associated Press Eddiego Adamsa. Przedstawia ono szefa policji Południowego Wietnamu Nguyen Ngoc Loana zabijającego schwytanego oficera Vietcongu strzałem z rewolweru w głowę.
Słynne "Saigon execution photo" autorstwa Eddiego Adamsa. Fotografia szybko trafiła na okładki wszystkich amerykańskich gazet i magazynów wywołując prawdopodobnie największą burzę medialną w historii USA. Lewicowe ruchy antywojenne przyjęły ją jako swoją ikonę, prezentując ją na manifestacjach obok zdjęć ofiar Holocaustu. Jej społeczny odbiór był jednoznaczny, miażdżący i pozbawiony jakiejkolwiek refleksji. Oto południowowietnamski żołdak, najmita na jankeskiej smyczy morduje z zimną krwią skrępowanego, bezbronnego jeńca wojennego. Nikomu nie chciało się zajrzeć głębiej w to, co się stało tamtego dnia i co doprowadziło do tej egzekucji.
Dwa dni wcześniej - 30 stycznia 1968 roku Vietcong wraz z regularną armią Północnego Wietnamu przeprowadziły Ofensywę Tet. W przeciwieństwie do dotychczasowej taktyki wojny partyzanckiej w dżungli północnowietnamscy dowódcy postanowili zaatakować główne miasta Południowego Wietnamu licząc na wsparcie ich mieszkańców, co według ich obliczeń miało doprowadzić do ogólnokrajowego, antyamerykańskiego powstania. Przeliczyli się. Ludność miejska nie popierała komunistów, a uderzając na Amerykanów w otwartym terenie ponieśli druzgocącą klęskę. Jednym z głównych założeń ofensywy komunistów była likwidacja wszystkich "zdrajców", czyli ludzi współpracujących z Amerykanami. Przede wszystkim żołnierzy Armii Południowego Wietnamu oraz policjantów i ich rodzin.
W mieście Hue, które na krótko zostało opanowane przez komunistów zamordowano około 6000 cywilów, którzy mogli stanowić zagrożenie dla "nowego ładu społecznego". Taki wietnamski Katyń...
Na wieść o ofensywie wszyscy policjanci w Sajgonie zostali postawieni na nogi. Odwołano urlopy i wezwano do komend wszystkich funkcjonariuszy. Vietcong dzięki swoim szpiegom znał adresy większości z nich. Nie zastawszy ich w domach (policjanci byli przecież na służbie) komuniści wymordowali ich rodziny - żony, córki, synów, rodziców. Słowem - każdego, kogo zastali pod danym adresem. Dowódcą jednego z tych plutonów egzekucyjnych był oficer Vietcongu Nguyen Van Lem. Został schwytany w Sajgonie obok rowu wypełnionego ciałami zamordowanych członków rodzin policjantów. Szef południowowietnamskiej policji Nguyen Ngoc Loan wśród zamordowanych zauważył żony i dzieci swoich dwóch najbliższych przyjaciół. Kiedy doprowadzono do niego schwytanego zbrodniarza po prostu wyciągnął rewolwer i strzelił mu w głowę.
Nie złamał tym ani ówczesnego prawa, ani nie pogwałcił Konwencji Genewskiej, która chroni umundurowanych żołnierzy zaangażowanych w walkę z innymi żołnierzami. Schwytany oficer Vietcongu przebrany był za cywila i mordował Bogu ducha winnych ludzi, którzy nie mieli broni w rękach. Był zwykłym bandytą, który został natychmiast zgładzony. Na nieszczęście dla generała przy egzekucji byli obecni dziennikarz Eddie Adams i kamerzysta NBC News. W internecie bez trudu znajdziecie krótki film z tej egzekucji. Ostrzegam, że jest on drastyczny!
Eddie Adams otrzymał nagrodę Pulitzera za tę fotografię. Kiedy jednak zobaczył, w jaki sposób jest ona wykorzystywana zaczął żałować, że kiedykolwiek ją wykonał. "Generał zabił zbrodniarza, ja tą fotografią zabiłem generała. Aparat fotograficzny to najgroźniejsza broń. Ludzie wierzą obrazom, ale te kłamią, nawet jeśli nie są zmanipulowane. One są tylko półprawdami. Każdy powinien zadać sobie pytanie - co ja bym zrobił na miejscu generała, gdybym schwytał zbrodniarza odpowiedzialnego za zamordowanie moich przyjaciół?" - pisał w tygodniku "Time".
W 1975 roku, krótko przed upadkiem Sajgonu generał Nguyen Ngoc Loan wyemigrował z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie założył małą pizzerię w centrum handlowym koło Waszyngtonu. W 1991 roku przeszedł na emeryturę po tym, jak w jego restauracji ktoś napisał w toalecie "Wiemy kim jesteś, skurwysynu!". Zmarł na raka 14 lipca 1998 roku. Eddie Adams - fotograf, którego zdjęcie okryło go niezasłużoną hańbą wielokrotnie przepraszał generała i jego rodzinę. Często nazywał go bohaterem i starał się jak mógł, by społeczeństwo poznało szerszy kontekst jego fotografii. Na próżno. Generał nie miał jednak do niego żalu. Mówił, że gdyby nie on, to kto inny wykonałby zdjęcie i efekt byłby ten sam.
Publikacja tej fotografii w znaczący sposób wpłynęła na odbiór wojny w amerykańskim społeczeństwie. Ruchy antywojenne dostały do ręki potężny, szokujący argument i przez Amerykę przetoczyła się nowa fala manifestacji. W końcu Amerykanie, mimo sukcesów militarnych zostali zmuszeni do upokarzającego wycofania się z Wietnamu. http://blogbiszopa.blog.onet.pl/Fotogra ... 10-05-04,n
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
07 maja 2010, 22:31
Kącik historyczny
Stalin musi odejść
Rosyjskie władze zaczynają ostrożnie wycinać mit generalissimusa z narodowej pamięci. To trudna operacja ? może podzielić Rosjan
W położonym w centralnej Rosji Twerze najbardziej aktywną organizacją młodzieżową jest Młoda Gwardia. Ta odwołująca się do sowieckiego Komsomołu organizacja od kilku lat stoi na straży kremlowskiej polityki historycznej, a szczytowym punktem aktywności młodogwardzistów jest doroczna organizacja obchodów Dnia Zwycięstwa. Tak miało być i w tym roku, a jednak stało się coś dziwnego. Zamiast nudnego posiedzenia odbyła się burzliwa dyskusja.
Wszystko przez Stalina. Gdy w czasie zebrania pod koniec kwietnia jeden z liderów twerskich gwardzistów ogłosił, że w tym roku nie będzie portretów Józefa Stalina i w ogóle lepiej imienia generalissimusa 9 maja nie wspominać, w sali najpierw zapadła cisza, a potem przeszedł szmer wzburzonych szeptów. Jak to? Przecież sam Putin niedawno mówił, że Stalin zmodernizował Rosję, przecież to jemu zawdzięczamy zwycięstwo. ? Nie i już, kropka. Stalin był zbrodniarzem, to nie on, ale naród wygrał wojnę! ? ogłosił aktyw. I na tym zakończono dyskusję. Na sali nadal słychać było jednak pomruk niezadowolenia. Ktoś nerwowo rzucił: ? Teraz Józef Wissarionowicz to ludożerca, ale jak weterani chcą świętować z portretami ludożercy, to ich święte prawo.
Tylko pozornie. Okazuje się, że tak jak weterani nie mieli nic do gadania wtedy, gdy kremlowskie władze przywracały Stalinowi miejsce w historii, tak i teraz nic nie mogą zrobić, gdy władze starają się ukryć twarz dyktatora. Przed hucznymi obchodami 65. rocznicy zakończenia II wojny światowej Rosjan na całe tygodnie zelektryzował spór moskiewskiego mera Jurija Łużkowa z Kremlem. Łużkow chciał na 9 maja wywiesić w Moskwie billboardy ze Stalinem. Pomysł mera rozsierdził administrację prezydenta i premiera. Kreml nie pozwolił na wieszanie podobizn Stalina, kompromitujących Rosję za granicą. Ale po cichu w wielu prowincjonalnych miastach lokalne władze przemycają portrety wodza. W Kirowie generalissimus pojawił się na plakatach, tyle że w towarzystwie marszałków: Żukowa, Woroszyłowa, Koniewa i Rokossowskiego, z kolei w Tomsku towarzyszyli mu Roosevelt i Churchill. Jedynie w Krasnojarsku Stalin zawisł na billboardach sam i w pełnej krasie. Portrety dyktatora pojawiły się również w Sankt Petersburgu dzięki akcji współrządzących miastem komunistów. Inna rzecz, że musiał zmieścić się na niewielkich miejskich reklamach. Jedyny w Rosji nowy pomnik wodza stanął w Tambowie. Nie zmieniło to determinacji władz, które wydały ideologiczną wojnę Stalinowi i postanowiły usunąć go w cień. Nie tylko w czasie majowych obchodów.
Kreml postanowił w końcu zmodyfikować lansowaną od 2005 roku politykę historyczną, w której Stalina kreowano na ojca narodu. Głównie dlatego, że uprawianie dyplomacji pod portretami krwawego dyktatora stało się coraz trudniejsze.
Trzy lata temu zgromadzenie parlamentarne OBWE wydało rezolucję równającą stalinizm z nazizmem. Wtedy Moskwa nerwowo protestowała. Bezskutecznie ? przywracanie kultu generalissimusa w oczach zachodnich polityków było nie do przyjęcia. A przecież Dmitrijowi Miedwiediewowi zależy na wizerunku liberalnego reformatora i promotora rosyjskiego biznesu na Zachodzie. Oparta na przywracaniu chwały Stalina polityka historyczna jeszcze bardziej zaszkodziła Moskwie w budowaniu relacji z państwami Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza z Polską i krajami nadbałtyckimi. Stalin zaciążył na relacjach zagranicznych Rosji i przyszedł czas, by to zmienić.
Ryzykowny manewr ? bo przeprowadzany tak naprawdę przeciw budowanej długo własnej polityce ? rozpoczął się jesienią ubiegłego roku. 30 października, w dzień pamięci ofiar represji politycznych, Dmitrij Miedwiediew po raz pierwszy radykalnie skrytykował rządy generalissimusa. Nazwał go nawet przestępcą. Przyznał, że żadne osiągnięcia i postęp cywilizacyjny nie usprawiedliwiają zbrodni reżimu w ZSRR z lat 1924-1953. Tym samym Miedwiediew otwarcie zakwestionował słowa swojego poprzednika, Władimira Putina, który uważał, że Stalin zastał kraj ?z sochą, a zostawił z bombą wodorową? i właściwie był wielkim modernizatorem.
Tym razem jednak prezydencka krytyka nie okazała się żadnym przejęzyczeniem ani wypadkiem przy pracy, ale początkiem nowej, historycznej kampanii Kremla. W styczniu rząd odrzucił projekt ustawy o karaniu za negowanie zwycięstwa ZSRR w wojnie. Później były katyńskie obchody i przyznanie odpowiedzialności władz radzieckich za bolesną dla Polaków zbrodnię, powtarzane przez Putina i Miedwiediewa. W kampanię dezawuowania roli Stalina w wojennym zwycięstwie zaangażowali się ministrowie rządu Putina i czołowi politycy partii władzy, Wspólnej Rosji (np. Borys Gryzłow). Po raz pierwszy jednym głosem zaczęli mówić obrońcy praw człowieka z badającej stalinowskie zbrodnie organizacji Memoriał i kremlowscy politycy.
Wreszcie, w ubiegłą środę, rosyjska telewizja pokazała skrywany materiał archiwalny, nigdy dotąd nieemitowany zapis telewizyjnego wywiadu z marszałkiem Georgijem Żukowem. Zdobywca Berlina po wojnie popadł w niełaskę i wręcz cudem uniknął rozstrzelania. W rozmowie z 1966 roku otwarcie podważa organizację dowodzenia Armii Czerwonej, co w tamtych czasach oznaczało krytykę samego Stalina. Zgoda władz na wyemitowanie wywiadu z Żukowem to kolejny sygnał, że tym razem to Stalin popadł w niełaskę u Miedwiediewa i Putina. W panteonie sławy miejsce wodza zajął kolektywnie cały lud. ? To naród radziecki wygrał wojnę ? tak brzmi teraz oficjalna, powtarzana przez urzędników wykładnia historii.
Zmiana nie oznacza wcale, że Kreml rezygnuje z polityki historycznej. Przeciwnie ? tegoroczne monumentalne obchody rocznicy 9 maja (konsekwentnie obchodzona rocznica zakończenia II wojny światowej o dzień później niż w całej Europie) świadczą, że historia II wojny wciąż będzie bardzo ważnym narzędziem rosyjskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. W Rosji ów mit zwycięstwa scala ogromny kraj. Wojenna mitologia pomogła odwołującemu się do uczuć patriotycznych Putinowi odbudować autorytet władzy. Teraz ma też pomóc Miedwiediewowi w trudnych reformach. W dyplomacji polityka historyczna jest równie ważna. Pomaga oddziaływać na byłe republiki radzieckie. Na Ukrainie czy Białorusi jednoczy bratnie słowiańskie narody, zaś w republikach nadbałtyckich pomaga w budowaniu napięcia i wywoływaniu niepokojów między Bałtami a mniejszością rosyjską.
? W Rosji nastąpiła mitologizacja zwycięstwa, dla Rosjan przekaz medialny jest prosty: zwyciężyliśmy i to wystarczy, a za jaką cenę, po co i jakie były skutki zwycięstwa, czyli choćby zniewolenie połowy Europy, to już niuanse pomijane ? mówi socjolog Borys Dubin z Centrum Lewady. ? W tej wersji zwycięski mit jest najbardziej dla władz użyteczny ? dodaje. Z tego mitu rosyjskie władze nie mogą zrezygnować, bo jest fundamentem ideologicznym współczesnej Rosji.
Obok oficjalnych obchodów Dzień Zwycięstwa jest świętem rodzinnym i zupełnie szczerze patriotycznym. W Aleksandrowskim Sadzie, pod murami Kremla i na ulicy Twerskiej, zamkniętej dla samochodów reprezentacyjnej ulicy Moskwy, każdego roku 9 maja są tłumy Rosjan. Wśród nich jak zawsze wyróżniają się dziarscy staruszkowie w mundurach z przypiętymi do klap rzędami wypolerowanych orderów. Zawsze otaczają ich wianuszki młodych ludzi, czasem dzieci. Częstują staruszków słodyczami, pytają, za co dostali medale.
Dla weteranów to najważniejszy dzień w roku. Przyjeżdżają do Moskwy, a jeśli nie mogą, to chociaż do najbliższych dużych miast, pokonują czasem setki kilometrów. ? Czuję, że utracona na wojnie młodość jest doceniana, że choć jeden dzień w roku ktoś o nas pamięta ? mówi 86-letnia Ludmiła Popowa z Kaługi. I są to wyznania szczere. Już nieco ciszej wielu przyznaje, że to były trudne czasy. Pod tym eufemizmem kryje się krytyka ówczesnej władzy. Ludziom, którzy przeżyli stalinizm, wciąż z trudem przychodzi krytyka dyktatora.
Mimo to niektórzy zdobywają się na szczerość. ? Moi przyjaciele, frontowcy, obudźcie się, nie chcecie chyba kosztującego miliony istnień zwycięstwa podarować dyktatorowi, który nas wszystkich traktował jak trybiki maszyny państwowej ? mówiła weteranka Olga Kosoriez, która na antenie Radia Swoboda skrytykowała pomysł rozwieszania plakatów ze Stalinem.
Nie wszyscy podzielają jej krytycyzm. Według sondaży ośrodka badania opinii WCIOM 37 proc. Rosjan wciąż pozytywnie ocenia Stalina, a 54 proc. podziwia jego zdolności przywódcze. Dwa lata temu Stalin znalazł się na trzecim miejscu w ogólnokrajowym konkursie na największą postać historyczną Rosji. ? Dlatego musimy mówić o zbrodniach Stalina do znudzenia, a nie wieszać jego portrety ? mówi Arsenij Rogiński z centrum badań nad stalinizmem organizacji Memoriał. Na razie władza zdejmuje portrety, ale o zbrodniach napomyka półgębkiem. I nic dziwnego. Ekipa Putina mówiąc o czci należnej bohaterom spod Stalingradu i Berlina, pomija kontrowersyjne pytania o koszt zwycięstwa, o podbój Europy.
Nie będzie łatwo zmienić to, nad czym latami pracowano. Na front odbudowywania pozycji Rosji za pomocą historii rzucono przecież wszystkie siły. Przez długie lata wizję zwycięskiej (i walczącej pod wodzą Stalina) Rosji promowali dyplomaci, prominentni politycy, a nawet służby specjalne. Prokremlowskie ruchy młodzieżowe, takie jak Nasi czy Młoda Gwardia, zajmowały się głównie zwalczaniem tych, którzy oskarżali Stalina o zbrodnie. W 2007 r. aktywiści Naszych wraz z rosyjską młodzieżą z
Tallina wywołali ostre zamieszki w estońskiej stolicy, bo władze republiki nadbałtyckiej chciały usunąć pomnik ku czci żołnierzy radzieckich, tzw. brązowego żołnierza.
Młodzi radykałowie rozpętali nagonkę na oponentów krytykujących stalinizm. Na celowniku znaleźli się działacze organizacji obrony praw człowieka i opozycyjni dziennikarze. Doszło do takiej paranoi, że gdy właściciel knajpki z szaszłykami na obrzeżach Moskwy nazwał ją Antysowiecka, prokremlowskie młodzieżówki rozpoczęły pikiety przeciw szkalowaniu dobrego imienia państwa. W odpowiedzi na dochodzącą z Zachodu krytykę rosyjskie władze powołały instytucję strażników historii, czyli komisję przeciwdziałania rzekomemu fałszowaniu historii. Kulminacją agresywnej polityki historycznej stała się ubiegłoroczna kampania w obronie paktu Ribbentrop ? Mołotow. Premier Putin postawił na szali autorytet Rosji, dowodząc, że Stalin miał rację, podpisując pakt z Niemcami, że to był jedynie manewr obronny genialnego stratega.
? Kremlowscy urzędnicy pogubili się już z tym Stalinem. I dopiero niedawno zorientowali się, że generalissimus posłałby ich wszystkich do gułagu, że to nie był żaden menedżer ze złotym zegarkiem na ręce, w garniturze od Armaniego, ale zimny asceta, rewolucjonista. Zaś dzisiejsze rosyjskie elity drżą ze strachu na myśl o rewolucji ? mówi Arsenij Rogiński.
Zmiana wektorów w polityce historycznej jest również efektem kryzysu gospodarczego i strachu przed buntem społecznym. Kreml wybrał umizgi wobec narodu, by uświadomić Rosjanom, że wtedy, gdy źle się dzieje, także na jego barkach spoczywa część odpowiedzialności. To ważne, zwłaszcza dla kremlowskich liberałów, którzy chętnie odciążyliby budżet z wydatków socjalnych. ? Odejście od gloryfikacji Stalina jest efektem zmiany warty na Kremlu, twardogłowych czekistów zastępują prawnicy i menedżerowie od Miedwiediewa, a pod ich wpływem także część czekistów się cywilizuje ? uważa Oreszkin. ? Krwawy dyktator nie jest ulubieńcem tego środowiska. Poza tym kult jednego wodza w sytuacji, gdy dziś wodzów jest dwóch, nie wygląda zbyt dobrze.
Kontrowersje, których widomym znakiem stał się konflikt wokół plakatów rocznicowych, pokazały, że generalissimus, mający pomóc Kremlowi w zjednoczeniu Rosjan, w istocie ich dzieli. Na ostrą konfrontację z Kremlem poszedł nawet mer Moskwy. Łużkow już od dawna stara się przypodobać Rosjanom tęskniącym za ZSRR. To za jego sprawą na stacji metra Kurska pojawiła się inskrypcja z tekstem radzieckiego hymnu i słowami o wielkim Stalinie. Borys Dubin wątpi, czy to dobry sposób na zyskanie poklasku.
? Odwołując się do Stalina, ciężko pociągnąć za sobą masy, Rosjanie są już zmęczeni historią, kryzys otwiera nam oczy, że wspominanie dawnej potęgi to za mało, by budować potęgę dzisiaj ? uważa Dubin.
Dwa tygodnie przed Dniem Zwycięstwa na ekrany kin wszedł najnowszy film Nikity Michałkowa ?Predstojanie? (w wolnym tłumaczeniu: stanięcie przed Bogiem na sądzie ostatecznym), czyli druga część ?Spalonych słońcem?. Nakręcone za duże jak na rosyjskie warunki pieniądze (42 mln dol.) monumentalne dzieło o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i bohaterstwie radzieckiego żołnierza okazało się klapą. Kina świecą pustkami, bo rosyjska odpowiedź na ?Szeregowca Ryana? nie przyciągnęła młodej widowni. Pięć lat polityki historycznej, filmy wojenne puszczane we wszystkich kanałach telewizyjnych, dokumenty o geniuszu Stalina przynoszą najwyraźniej efekt odwrotny do zamierzonego. Widać to także z Kremla. Nic dziwnego, że jego najważniejsi lokatorzy zaczęli się rozglądać za całkiem innymi scenariuszami.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
16 maja 2010, 07:29
Kącik historyczny
Zaginione skrzynie z majątkiem II RP
Co się stało z blisko 220 tys. sztuk przedwojennych akcji i obligacji? Powinny zostać zniszczone lub bezpiecznie leżeć w rządowym skarbcu, bo w PRL wypłacono już za nie odszkodowanie. Tymczasem nadal krążą na rynku i mogą służyć do wyłudzania państwowego majątku
Los niezwykłej przesyłki z USA zawierającej 44 skrzynie papierów wartościowych mógłby posłużyć za scenariusz filmu sensacyjnego. Były, zniknęły, znów się pojawiły. W końcówce tej historii są nawet służby specjalne, które badają, kto chce na podstawie tych papierów wyłudzić państwowy majątek - w lutym tego roku ABW zatrzymała kilka osób, które reaktywowały przedwojenną śląską spółkę Giesche SA. Jej wszystkie akcje też były w amerykańskich skrzyniach.
Wysłane do Polski akcje i obligacje IIRP należały do obywateli amerykańskich, którzy przed wojną tu inwestowali. Po nacjonalizacji jedyną szansą na odzyskanie przez nich utraconego w Polsce majątku było dogadanie się obu rządów co do odszkodowań. O wypłacie pełnej kwoty nie było mowy, rządy ustaliły w 1960 r., że Polska przekaże USA 40 mln dol., a Amerykanie zadbają, by sprawiedliwie je rozdzielić pomiędzy swoich obywateli. Do USA popłynęły dolary, a w drugą stronę w 1968 r. wysłano skrzynie wykupionych przez PRL akcji i obligacji. Polska zawarła podobne umowy z rządami innych państw: Francją, Danią, Szwajcarią, Szwecją, Wlk. Brytanią, Norwegią, USA, Belgią i Luksemburgiem, Grecją, Holandią, Austrią i Kanadą.
Przesyłka była gigantyczna. Na akcje niektórych spółek, np. Śląskich Zakładów Elektrycznych czy Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych, trzeba było po kilka skrzyń. Teoretycznie po spłaceniu USA Polska powinna mieć z głowy roszczenia z tytułu tych papierów. Ale tak się nie stało, bo w tajemniczych okolicznościach zawartość skrzyń z USA znalazła się na rynku, początkowo kolekcjonerskim. Bomba wybuchła w lutym tego roku, gdy ABW zatrzymała kilka osób związanych z reaktywowaną przedwojenną spółką Giesche SA, która starała się o zwrot gigantycznego majątku na Śląsku. Nie ma wątpliwości, że do jej wskrzeszenia posłużyły akcje z amerykańskich skrzyń, bo znajdował się tam cały przedwojenny kapitał spółki - łącznie 172 akcje, każda o nominale miliona złotych.
Jak to możliwe, że polskie władze straciły kontrolę nad taką górą papierów wartościowych?
Ministerstwo Finansów ma w sumie ponad 600 tys. sztuk przedwojennych papierów wartościowych przechowywanych teraz w specjalnie zabezpieczonym pomieszczeniu. Wśród nich przekazane w ramach umów odszkodowawczych przez Belgię i Luksemburg. Papierów z USA nie ma. Ale są ślady, że być może kiedyś tam trafiły. "Być może", bo z dokumentów ministerstwa wynika, że w1968r. pracownik ambasady USA miał kontaktować się z ministerstwem, aby przekazać przesyłkę. W resorcie jest również list przewozowy towarzyszący 44 skrzyniom. Ale nigdzie nie ma dowodu, że zostały one zdeponowane właśnie w resorcie. Brakuje potwierdzenia odbioru przesyłki. W Ministerstwie Finansów poinformowano nas, że nigdy nie stwierdzono, aby papiery wartościowe zostały stamtąd skradzione lub zaginęły. Dlatego nie podejrzewano popełnienia przestępstwa i nie skierowano zawiadomienia do organów ścigania.
Resort zapewnia, że teraz przed - wojenne papiery są przechowywane w zabezpieczonym miejscu. Ale jak było 20, 30, 40 lat temu? Z relacji kilku osób, które dwie dekady temu widziały przedwojenne papiery w resorcie, wynika, że były wówczas traktowane po macoszemu i na dobrą sprawę nikt się nimi nie przejmował.
- Gdy w1989r. weszliśmy do budynku Ministerstwa Finansów, przedwojenne papiery wartościowe leżały w piwnicy. Tego były sterty, nieskatalogowane. Oglądaliśmy je i korzystaliśmy z przedwojennych rozwiązań, przygotowując emisje nielicznych istniejących fizycznie obligacji III RP. Na pewno nikt niczego nie brał sobie na pamiątkę. Akcji i obligacji otrzymanych w ramach umowy z rządem USA sobie nie przypominam -powiedział nam anonimowo były wysoki pracownik Ministerstwa Finansów.
Giesche to wierzchołek góry lodowej
W"Dużym Formacie" swoją historię akcji Giesche przedstawił jeden z największych kolekcjonerów przedwojennych papierów wartościowych Ryszard Kowalczuk. Twierdzi on, że do skupu makulatury przy ul. Różanej w Warszawie w1981r. przyjechały trzy ciężarówki z papierem. Pracownicy wśród sterty dokumentów znaleźli pakiet przedwojennych akcji Giesche, uratowali je od przemielenia i zanieśli na targ staroci na warszawskim Kole, gdzie kupił je ktoś, od kogo papiery odkupił później Kowalczuk. To właśnie od niego odkupiły akcje osoby, które reaktywowały później spółkę Giesche. Za 100 akcji zapłacili 200 tys. zł.
Udało się nam ustalić, że z amerykańskich skrzyń, które nie wiadomo gdzie dokładnie trafiły w latach 60., ktoś zabrał nie tylko papiery Giesche, ale także wielu innych spółek. Mamy bowiem list przewozowy, który pozwala częściowo wyjaśnić tajemnicę losów skarbu II RP.
Pokazaliśmy list Leszkowi Koziorowskiemu, prezesowi Stowarzyszenia Kolekcjonerów Historycznych Papierów Wartościowych. Amerykanie dość dokładnie opisali przesłane do Polski papiery wartościowe. Liczący 73 strony list zawiera: ich nazwy, liczbę sztuk, opis nominału i często - co bardzo ważne - dokładne numery seryjne. Ta ostatnia informacja pozwala wyłowić konkretne akcje i obligacje znajdujące się w obiegu oraz jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy znajdowały się w przesyłce z USA.
- Poza Giesche mam w kolekcji akcje co najmniej ośmiu spółek pochodzące z amerykańskich skrzyń. Kupiłem je z drugiej ręki od kolekcjonerów. Chodzi o akcje Fabryki Cementu "Szczakowa", Towarzystwa Przemysłu Chemiczno- -Farmaceutycznego dawniej Magister Klawe w Warszawie, Carl Schaff & Co., Thonet-Mundus Polskie Fabryki Mebli Giętych, Gnaszyńskiej Manufaktury w Gnaszynie, Przędzalni i Tkalni Juty i Lnu "Warta", Fabryki Wyrobów Sukiennych Ch. Rubin w Tomaszowie Mazowieckim. Ich numery są wyszczególnione w liście przewozowym - powiedział nam Leszek Koziorowski.
Za akcję Giesche o nominale miliona złotych zapłacił 65zł. Przed wojną za milion można było kupić kilka kamienic.
Reprinty kilku akcji pochodzących z USA zostały także opublikowane w książce "Polskie papiery wartościowe" wydanej w1994r., a napisanej przez nieżyjącego już przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych Lesława Pagę i prof. Leszka Kałkowskiego z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, jednego z najbardziej znanych ekspertów od przedwojennych papierów. Znajdują się tam akcje np. Giesche, Zakładów Przemysłu Bawełnianego Ludwik Geyer i Polryżu. - Nie mam wiedzy, skąd pochodziły te akcje. Ale nie pożyczaliśmy ich z Ministerstwa Finansów - powiedział nam prof. Kałkowski.
Zatem nie wiemy, co dokładnie stało się ze skrzyniami, ale pewne jest jedno: ich zawartość powinna zostać zniszczona albo spoczywać w rządowych skarbcach, bo to państwo było ich właścicielem. Papiery są na okaziciela i mogą służyć do reaktywowania przedwojennych spółek. Mimo że bez wątpienia zostały wykupione przez rząd polski, to nie zostały w żaden sposób oznaczone lub przedziurkowane w celu unieważnienia.
Boi się rząd, boi się opozycja
Minister gospodarki poinformował na początku marca, że podtrzymał decyzję z listopada 2009 r. o umorzeniu postępowania z wniosku Giesche o ocenę legalności decyzji nacjonalizacyjnej, bo - jak podano - roszczenia związane z upaństwowieniem majątku spółki zostały zaspokojone na podstawie umowy między rządami Polski i USA z 1960 r.
Ministerstwo Gospodarki naliczyło ponad 100 reaktywowanych przed - wojennych spółek. Wicepremier Waldemar Pawlak powiedział w Sejmie, że wymiar finansowy ich roszczeń znacznie przekracza 100 mld zł, czyli ponad jedną trzecią rocznych wydatków państwa.
Groźba wypłaty gigantycznych odszkodowań wskrzeszonym w podejrzanych okolicznościach przedwojennym spółkom zmobilizowała rząd do szybkich działań legislacyjnych. W połowie marca Sejm uchwalił nowelizację ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym (KRS), która utrudni reaktywację spółek. Co ciekawe, za rządowym projektem murem stanęły też opozycyjne kluby PiS i Lewicy. Wszyscy posłowie bez wyjątku głosowali za zmianami.
Zmiany w KRS mają ukrócić reaktywację spółek zawiązanych przed 1 września 1939 r. np. przez osoby, które nie powinny mieć do tego prawa, bo kupiły akcje za bezcen na pchlim targu. Przede wszystkim zaś kuratora do spółki będzie mógł wprowadzić wyłącznie sąd rejestrowy, a nie opiekuńczy. KRS musi też o każdej próbie wpisania spółki zawiązanej przed 1 września 1939 r. informować prokuratora, który ją prześwietli. Będzie mieć prawo wnioskować o uchylenie uchwał walnego, jeśli będą one np. godzić w interesy wspólników lub osób trzecich. Prokurator będzie miał też możliwość sprawdzenia spółek już zarejestrowanych w KRS.
- Proponowana nowelizacja wzmacnia kontrolę nad procesem reaktywacji spółek utworzonych przed 1 września 1939 r., przyznając sądom rejestrowym kompetencje do badania prawidłowości nabycia tytułów prawnych, akcji, udziałów, powoływania składów osobowych zarządów i rad nadzorczych tych spółek -mówiła w Sejmie poseł sprawozdawca Bożena Szydłowska. Zaznaczyła również, że nowe regulacje nie umniejszą praw uprawnionych spółek do zgłaszania roszczeń za utracony majątek, lecz jedynie spowodują, że nie będą tego robić spółki niemające do tego tytułu prawnego. To ważne, bo część spółek jest reaktywowana przez rzeczywistych spadkobierców przedwojennych właścicieli.
- Jeśli komuś należy się odszkodowanie, to prawowitym właścicielom spółek, którzy zostali skrzywdzeni przez państwo. Chichotem historii byłoby, gdyby odszkodowania trafiały do osób, które kupiły papiery kolekcjonerskie, nie zaś prawa majątkowe z nimi związane, a obecnie próbują de facto wyłudzić odszkodowania z pominięciem rzeczywiście skrzywdzonych przedwojennych akcjonariuszy - uważa Leszek Koziorowski.
Co kryły w sobie skrzynie przesłanie w 1968 r. z USA?
Znajdowały się tam akcje spółek: Giesche, Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki, Lilpop, Rau iLowenstein, Bank Polski, Galicyjskie Towarzystwo Naftowe "Galicja", Fabryka Czekolady "Plutos", Zakłady Hohenlohego Sp. Akcyjna Wełnowiec, Tomaszowska Fabryka Sztucznego Jedwabiu, Towarzystwo Zakładów Przędzalni Bawełny, Tkalni i Blacharni "Zawiercie", Warszawsko-Ryska Fabryka Wyrobów Gumowych "Rygawar", Zjednoczone Browary Warszawskie Haberbusch i Schiele, Warszawskie Towarzystwo Fabryk Cukru, Cukrownia i Rafineria "Lublin", Spółka Akcyjna Wielkich Pieców i Zakładów Ostrowieckich, Bank Kwilecki, Potocki i S-ka, Spółka Akcyjna H. Cegielski, Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych, Jaworznickie Komunalne Kopalnie Węgla, Sierszańskie Zakłady Górnicze, Polskie Zakłady Chemiczne "Nitrat", Fabryki Cementu "Szczakowa", Towarzystwa Przemysłu Chemiczno-Farmaceutycznego d. Magister Klawe w Warszawie, Carl Schaff & Co., Thonet- Mundus Polskie Fabryki Mebli Giętych, Gnaszyńska Manufaktura, Przędzalnia i Tkalnia Juty i Lnu "Warta", Fabryka Wyrobów Sukiennych Ch. Rubin w Tomaszowie Maz.
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
24 maja 2010, 20:31
Kącik historyczny
Kilka dni temu ? 25 maja ? minęła 62 rocznica śmierci jednego z najodważniejszych ludzi ruch oporu z czasów II wojny światowej ? rotmistrza Witolda Pileckiego.
"...nie dajmy zginąć poległym..." Zbigniew Herbert
30 maja 2010, 06:53
Kącik historyczny
To był prawdziwy Bohater - szkoda, że dziś tak bardzo niedoceniany
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
31 maja 2010, 22:36
Kącik historyczny
600-lecie Grunwaldu w tym roku. Kto jedzie ? Ja muszę. Następnej takiej rocznicy chyba nie doczekam.
Nawet Cobi wydało serie klocków z tej okazji, ale niestety wczoraj nie dostałem.
____________________________________ www.humanitarni.pl - polecam - pajacyk i reszta razem zebrane "Gdyby Pan Bóg nie chciał, by ludzie latali, dałby im korzenie"
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
02 cze 2010, 14:32
Kącik historyczny
girjic
600-lecie Grunwaldu w tym roku. Kto jedzie ? Ja muszę. Następnej takiej rocznicy chyba nie doczekam.
Następna "okrągła" to 650-ta. Może byc wtedy różnie... Swoją drogą to jeszcze nigdy nie byłem na rekonstrukcji bitwy - w tym roku niestety też nie dam rady się wybrać, a należy chyba sądzić że na 600-lecie przygotują się wyjątkowo...
04 cze 2010, 09:01
Kącik historyczny
Z tej okazji Litwini kręcą swoich "Krzyżaków" - z informacji w necie wynika sugestia, że wg filmu Jagiełło był marnym dowódcą, zaś wybitnym wodzem i autorem zwycięstwa był Witold i wojska litewskie
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
04 cze 2010, 09:13
Kącik historyczny
A jakoś zapominają, że Jagiełło też był Litwinem...
04 cze 2010, 10:19
Kącik historyczny
Kto stał za kapitanem Piotrowskim?
To pytanie wraca od dwudziestu sześciu lat. Kto w rzeczywistości był zleceniodawcą porwania i zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki? Z wielu hipotez na ten temat, najczęściej występują dwie: 1) mord zlecił gen. Czesław Kiszczak, być może za cichym przyzwoleniem gen. Wojciecha Jaruzelskiego; 2) inspiratorem zbrodni był ? dziś już zapomniany ? sekretarz KC PZPR, były minister spraw wewnętrznych, gen. Mirosław Milewski.
Nie mamy żadnych możliwości by w sposób nie budzący wątpliwości orzec, która z dwóch wersji jest bliższa prawdy, choć ja od lat skłaniam się do uznania wersji o współodpowiedzialności Milewskiego. Opieram ja wszakże wyłącznie na wnioskowaniu z rzymskiej maksymy: ?Cui bono? Cui prodest?, czyli ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła ona korzyść. Kiszczak i Jaruzelski rzeczywiście byli mocno poirytowani duszpasterską aktywnością księdza Jerzego, ale jego zabicie niosło za sobą znacznie poważniejsze zagrożenie, w postaci niemożliwych do wykluczenia protestów społecznych. Co więcej, gdyby istotnie stali za tą zbrodnią, to po porwaniu uporczywie głosiliby tezę o nieznanych sprawcach, a kapitana bezpieki Piotrowskiego chroniliby jeszcze gorliwiej niż zwykłych milicjantów, którzy zmasakrowali Grzegorza Przemyka. Natomiast Milewski miał motyw by odwrócić uwagę od rozgrywanej przez Kiszczaka sprawy ?Żelazo?, a ewentualne niepokoje społeczne dawały mu wręcz ? jako zwolennikowi twardej linii ? szansę na umocnienie się z pomocą Moskwy przy władzy, w opozycji do zbyt ?liberalnego? Jaruzelskiego. Wszak w 1984 r. na Kremlu rządził jeszcze Konstantin Czernienko, który dał wprawdzie Jaruzelskiemu order Lenina za wprowadzenie stanu wojennego, ale nie omieszkał równocześnie wyrazić niezadowolenia ze zbyt ugodowej polityki wobec Kościoła.
Wszystko to są oczywiście spekulacje. A przecież w całej tej sprawie nie można też wykluczyć najbardziej prozaicznego i z tego powodu uważanego za nieprawdopodobne, wyjaśnienia. Oto ambitny kapitan Grzegorz Piotrowski, naciskany przez zwierzchników by wreszcie znalazł sposób na uciszenie charyzmatycznego kapłana, postanawia go zlikwidować, pozorując wypadek drogowy. Wszak kilka dni przed porwaniem rzuca kamieniem w samochód z jadącym księdzem, ale że nie odnosi to pożądanego skutku, postanawia najpierw księdza uprowadzić, a później zlikwidować pozorując wypadek. Kiedy wskutek brawurowej ucieczki kierowcy księdza Waldemara Chrostowskiego i ten plan się załamuje, wrzuca zwłoki do zalewu włocławskiego licząc, że ciało nigdy nie zostanie odnalezione, bądź też ? jeśli będzie inaczej ? obciąży konto ?nieznanych sprawców?. Nie bierze jednak pod uwagę, że Kiszczak i Jaruzelski uznają zabicie księdza za wymierzoną w nich prowokację i ? po raz pierwszy od czasów rozliczeń z epoką stalinowską ? zdecydują się postawić funkcjonariuszy bezpieki przed sądem za zbrodnicze nadużycie władzy. Oczywiście i ten scenariusz ma swoje słabe punkty, poczynając od wciąż niejasnych okoliczności ucieczki Chrostowskiego.
Reasumując mam wrażenie, że mimo pojawiania się nowych dokumentów i informacji dotyczących męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, wciąż jeszcze daleko nam do wyjaśnienia wszystkich jej okoliczności. Niestety pojawiające się w ostatnich latach nowe tropy prowadzą nas w różnych, często wykluczających się wzajemnie kierunkach, a kłamstwa i półprawdy głoszone przez komunistycznych generałów i pułkowników powodują, że szanse na wyjście ze stworzonego przez nich labiryntu wydają się coraz mniejsze.
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
06 cze 2010, 19:19
Kącik historyczny
Krwawa "Luna" (1)
Julia ?Luna? Brystygier (także Brystiger, Bristiger, Briestiger), urodziła się 25 listopada 1902 roku w Stryju, w średnio zamożnej rodzinie żydowskiej. Jej ojciec ? Herman Preiss prowadził niewielką aptekę, a matka ? Berta zajmowała się wychowaniem Julii, ich jedynego dziecka. Po przeniesieniu się rodziny do Lwowa, ?Luna? ukończyła gimnazjum i w 1920 roku rozpoczęła studia historyczne na Wydziale Humanistycznym UJ, które ukończyła w 1924 roku. Jednocześnie w 1920 roku została żoną Natana (Józefa) Bristigera, działacza syjonistycznego we Lwowie. Małżeństwo nie było udane, Józef był znacznie starszy od żony i często przebywał poza domem. Ich jedyny syn ? Michał, urodził się w 1921 roku.
W 1928 roku opuściła męża (zmarł w 1930 roku) i wyjechała do Wilna, gdzie rozpoczęła pracę jako nauczycielka historii w tamtejszym gimnazjum C. Epsztajna. Uczestniczyła w strajku nauczycieli szkół żydowskim, po którym została usunięta ze szkoły i pozbawiona prawa do wykonywania zawodu nauczyciela. Powróciła do Lwowa, gdzie wstąpiła do Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR).Aktywna działalność w MOPR otworzyła przed nią możliwość wstąpienia w styczniu 1931 roku do Komunistycznej Partii ZachodniejUkrainy, gdzie już po miesiącu została członkiem lwowskiego OK. KPZU i sekretarzem wydziału propagandy i agitacji (?propagitu?). Na łamach tygodnika ?Przegląd Współczesny? propagowała ideologię komunistyczną i wychwalała osiągnięcia stalinowskiego Związku Sowieckiego. Aresztowana w listopadzie 1931 roku została skazana na 14 dni aresztu za prowadzenie agitacji komunistycznej. Po opuszczeniu więzienia została drugim sekretarzem OK KPZU we Lwowie, posługując się pseudonimem ?Daria?. We wrześniu 1932 roku ponownie została aresztowana, tym razem Sąd Okręgowy we Lwowie skazał ją na karę 1 roku więzienia za uprawianie agitacji antypaństwowej na terenie zagłębia naftowego. Karę więzienia odbyła w więzieniu ?Brygidki? we Lwowie. Po zwolnieniu z więzienia nadal pozostawała funkcjonariuszem antypolskiej KPZU oraz członkiem egzekutywy KC MOPR Zachodniej Ukrainy. W uznaniu zasług w 1936 roku została sekretarzem KC MOPR. Funkcję tę sprawowała aż do kolejnego aresztowania, które nastąpiło w kwietniu 1937 roku. Sąd Okręgowy skazał ją tym razem na 2 lata pozbawienia wolności
W momencie wybuchu II wojny światowej Brystygierowa miała już 37 lat, z czego blisko 16 lat poświęciła antypolskiej działalności w środowisku komunistycznym. Po zajęciu Lwowa przez Sowietów od początku aktywnie uczestniczyła w sowietyzacji polskim ziem. Jak wspominał Józef Światło: ?Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lwowa Brystygierowa prowadziła swą działalność donosicielską w ten sposób, że zorganizowała tak zwany Komitet Więźniów Politycznych. Przy pomocy tego Komitetu NKWD wyłapywało wszystkichodchyleńcow partyjnych i w ten sposób Brystygierowa dała się we znaki swoim towarzyszom. Uczestniczyła w przygotowaniach do ?wyborów? do tzw. Zgromadzenia Narodowego Zachodniej Ukrainy, utrzymywał także kontakty ze środowiskiem komunistów-integracjonistów (zwolenników pełnej integracji Polski z ZSRS), skupionym wokół redakcji ?Czerwonego Sztandaru?. Władysław Gomułka w ?Pamiętnikach? pisze, że kiedy pod koniec 1939 roku przyjechał z Białegostoku do Lwowa ?przy pomocy Julii Brystygier (...), która za zgodą władz radzieckich kontynuowała we Lwowie swoją dawną działalność z ramienia MOPR, zostałem wkrótce mianowany na stanowisko dyrektora maleńkiego zakładu wyrobów papierniczych we Lwowie przy ulicy Jagiellońskiej nr 18?.
Podjęła też współpracę z NKWD. Jak mówił Józef Światło (Izaak Fleischfarb) ?Luna? zasłynęła z donosów do NKWD, nawet na swoich towarzyszy partyjnych. Rywalizowała w tym względzie z braćmi Goldbergami - Józefem (późniejszym dyrektorem departamentu śledczego MBP Jackiem Różańskim) i Beniaminem (Jerzym Borejszą). Różański miał się później skarżyć Światle: ?pomyślcie, towarzyszu, że ta... napisała raport na mnie [że należał do rodziny syjonistów - Godziemba]. Ale tow. Luna zapomina, że ja mam dłuższą karierę w NKWD niż ona?.
Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, została ewakuowana do Samarkandy, gdzie pełniła funkcję instruktora MOPR w tamtejszej organizacji. Należał do niej także Józef Goldberg, który prócz służby w NKWD pracował w kołchozie. Na wiosnę 1942 r. jego żona Bela Frenkiel, nie mogąc doczekać się pomocy MOPR, przyjęła pomoc od Delegatury rządu Sikorskiego (2 kg ryżu i torbę mąki). 23 grudnia 1942 r. Zarząd MOPR powołał komisję, w skład której weszła m. in. Brystygierowa. Towarzyszka ?Luna? nie przyjęła argumentów o ?skrajnej nędzy? i ?nieuniknionej śmierci dziecka?, zarzucając Goldbergom kontakty z imperialistami, ?polityczną zdradę? i ?brak komunistycznej godności?.
Pogorszenie się stosunków Sowietów z rządem gen. Sikorskiego sprawiło, iż Stalin zgodził się w lutym 1943 roku na powołanie komunistycznej organizacji - Związku Patriotów Polskich. Wśród pierwszych osób wezwanych imiennie do Moskwy jeszcze w lutym 1943 roku była Julia Brystygier, która została włączona w skład komitetu organizacyjnego, mającego przygotować pierwszy zjazd ZPP. W czerwcu 1943 roku weszła do Zarządu Głównego ZPP, obejmując kierownictwo Sekretariatu Ogólnego. Ten awans świadczył o jej mocnej pozycji w gronie ?polskich? komunistów.
Istotną rolę w karierze ?Luny? odegrała PPŻ . Płk Anatol Fejgin, dyrektor X departamentu MBP, mówił płk Henrykowi Piecuchowi: ?Zanotowałem, jak to Kożuszko [mjr Mikołaj Kożuszko, oficer radzieckiego wywiadu, szef Wydziału Informacji WP - Godziemba.], między jednym a drugim łapaniem i rozstrzeliwaniem dezertera, zabawiał się z PPŻ. (...) Otóż PPŻ to nic innego jak przechodnia polowa żona. Krótko mówiąc, taka sekretarka?. Światło wspominał: ?w swej bogatej karierze Brystygierowa była w Rosji przez dłuższy czas równocześnie kochanką Bermana, Minca i Szyra. Dwaj pierwsi zwłaszcza mają w związku z tym wobec niej poważne zobowiązania. I dzięki temu, jak Brystygierowa chce coś przeprowadzić, nawet przeciw Radkiewiczowi czy Romkowskiemu [szefowi i wiceszefowi MBP - Godziemba.] w bezpiece, to wszystko może zrobić. Ileż to razy Radkiewicz nie zdążył jeszcze zreferować jakiejś sprawy Bierutowi, a już Bierut, czy Berman dzwonili do niego z zapytaniem: ?słuchaj no, jest u ciebie taka a taka sprawa, dlaczego nam o tym nic nie mówisz?? (...) oni już wiedzieli, bo oczywiście Brystygierowa referuje im wszystko nocami?. Kochanek ?Luny? Jakub Berman w książce Teresy Torańskiej ?Oni? tak ją opisuje: ?Była wyjątkowo inteligentną kobietą o dosyć miłej powierzchowności, choć niezbyt zgrabna. (...) Bystra, przenikliwa, umiała nawiązywać dobre kontakty z ludźmi?. Stefan Staszewski (wpływowy członek PPR i PZPR ?od kultury?) mówił Torańskiej: ?Twarz miała dosyć ładną, ale była potwornie niezgrabna, kwadratowa, niska, bardzo grube nogi. Agresywna, zaborcza. Była to pani z tych, które mówią, kto ma dziś ją do domu odprowadzać?. Stanisława Sowińska w swoich wspomnieniach ?Lata walki? tak opisywała ?Lunę?: ?Tęga, rubaszna, pewna siebie dziewczyna. (...) Umiała niezgorzej po partyzancku kląć, w czym prześcigała nas wszystkich - kobiety i mężczyzn?.
Po przekroczeniu na początku stycznia 1944 roku przez Armię Czerwoną, granicy Rzeczypospolitej, komuniści zintensyfikowali prace nad budową przyszłej organizacji swej władzy w Polsce. Utworzono Centralne Biuro Komunistów Polskich, a Brystygier została pełnomocnikiem organizacji do spraw aparatu ZPP. Wedle Berlinga doszło tym samym do ?faktycznego przejęcia władzy w ręce ludzi pozbawionych skrupułów, obcy nam i obcy narodowi, należących do ekskluzywnej sekty, zawodowi rewolucjoniści, dla których obojętne było to czy robią rewolucje w Polsce czy w Peru?. Jedną z kilku osób odpowiedzialnych za taką sytuację była ?Luna?, której zarzucał ?forsowanie Żydów i Żydówek, bez względu na ich faktyczne kwalifikacje i pochodzenie społeczne, na wszystkie kierownicze i mające jakiekolwiek znaczenie stanowiska?, oraz samowolę w zarządzaniu organizacją.
Funkcja głównej kadrowej ZPP pozwoliła jej na wzmocnienie swojej pozycji w szeregach polskich komunistów. W dniu 25 lipca 1944 roku znalazła się na liście delegatów z ramienia ZPP do Krajowej Rady Narodowej. Jednocześnie po pięciu latach powracała do Polski, rządzonej przez komunistów. Cdn...
Wybrana literatura: T. Torańska ? Oni J. Ławnik ? Represje polityczne wobec ruchu robotniczego 1918-1939 KPP, wspomnienia z pola walki Z. Błażyński ? Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii Z. Berling - Przeciw 17 republice http://chris1991.salon24.pl/191043,krwawa-luna-1
07 cze 2010, 06:39
Kącik historyczny
Przybijali polskie dzieci do drzew i palili domy
Dzień 11 lipca 1943 r. na zawsze zapisał się w krwawej historii kresów wschodnich.
67 lat temu miała miejsce krwawa niedziela - apogeum rzezi na Wołyniu, czystek etnicznych dokonanych na Polakach, przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku UPA i OUN.
"Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary" - brzmi hasło tegorocznej akcji. W oficjalnych obchodach w całym kraju biorą udział przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, kombatanci, żołnierze, harcerze i członkowie rodzin pomordowanych. Oprócz obchodów pod pomnikami i tablicami upamiętniającymi miejsca mordu, współorganizator akcji - ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski apeluje o zapalenie o godz. 21.00 zniczy w oknach domów.
Na swojej stronie internetowej Isakowicz-Zaleski przedrukowuje list do Bronisława Komorowskiego, w którym autorzy domagają się "uznania zbrodni wołyńskiej za ludobójstwo".
Od początku 1943 r. nabierały na sile ataki na Polaków zamieszkujących Wołyń, by w lecie osiągnąć zatrważające rozmiary. Dzień 11 lipca 1943 r. na zawsze zapisał się w krwawej historii kresów wschodnich. Około 100 miejscowości zostało zaatakowanych przez siepaczy UPA. Oddziały, które słynęły z bezwzględności i okrucieństwa wobec Polaków, miały ruszać do boju z okrzykiem "Śmierć Lachom" na ustach.
Ukraińscy nacjonaliści lubowali się (i byli za to nagradzani) w wymyślaniu i stosowaniu przeróżnych tortur na ludności polskiej. Zdarzało się im przybijać polskie dzieci do drzew czy podpalanie żywcem. Nie mieli litości dla kobiet i dzieci.
W krwawą niedzielę zastosowali sprawdzoną taktykę wielokrotnie przeprowadzając m.in. ataki na kościoły i zgromadzona tam ludność. Do dzisiaj nie znana jest dokładna liczba ofiar tego tragicznego dnia. Ocenia się, iż podczas całej rzezi życie mogło stracić nawet 60 tys. Polaków.
Modlitwa, wieńce i salwa honorowa Wspólną modlitwą, apelem pamięci, salwą honorową oraz złożeniem wieńców przy pomniku na Skwerze Wołyńskim w Warszawie uczczono w niedzielę pamięć zamordowanej w 1943 r. na Wołyniu ludności polskiej i ukraińskiej. Tego dnia przypada 67. rocznica Krwawej Niedzieli.
W uroczystości uczestniczyli przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, organizacji kombatanckich, żołnierze, harcerze, członkowie rodzin pomordowanych, uczestnicy konferencji naukowej zorganizowanej przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej pt. "Polska i Ukraina w XX wieku" oraz licznie zgromadzeni warszawiacy. Hołd pomordowanym złożył też poseł Partii Regionów z Ukrainy Wadim Kolednicyenko.
- Dziś mija 67 lat od ataku zorganizowanego przez OUN i UPA, czyli Organizację Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińską Powstańczą Armię na północno-zachodnie powiaty Wołynia: Worochów, Włodzimierz Wołyński i Kowel.
11 lipca 1943 r. dowódcy ukraińskich batalionów Powstańczej Armii zmobilizowali ludność ukraińską jadącą za wojakami na konnych wozach. Tak zorganizowana machina poruszała się od południa na północ, paląc i niszcząc po drodze napotkane wsie, kościoły i wszystko, co było do zniszczenia, uprzednio rabując wszystko, co zastano w domach, ogrodach i stajniach. Mieszkająca tam ludność polska była bezwzględnie mordowana. Mordowano też małżeństwa ukraińsko-polskie - mówił podczas uroczystości były prezes Okręgu Wołyńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej prof. Edmund Bakuniak.
Przed pomnikiem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, upamiętniającym żołnierzy walczących w ramach akcji "Burza" na Wołyniu i Podlasiu, wystawiono wartę honorową, odśpiewano hymn państwowy i zapalono znicze. Wieńce złożyli przedstawiciele m.in. kancelarii premiera, Ministerstwa Obrony Narodowej, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, stowarzyszeń Kresowian oraz władz Warszawy. Podobne uroczystości w niedzielne południe odbyły się także w innych miastach w Polsce. Przed pomnikami i tablicami upamiętniającymi ofiary UPA z 1943 r. zapłonęły znicze.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników