Teraz jest 06 wrz 2025, 13:28



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1058 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 76  Następna strona
Kącik Kulturalno-Patriotyczny 
Autor Treść postu
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Stan wojenny był ostatnią próbą ratunku socjalizmu w gospodarce

Gdy wprowadzano w Polsce stan wojenny, gospodarka kraju leżała w ruinie. Generał Jaruzelski swojej ekipie rozkazał wówczas wykonać misję niemożliwą do realizacji. Rząd miał wymyślić i wcielić w życie plan uratowania realnego socjalizmu.

W dowcipie popularnym na początku lat 80. do mitycznego Radia Erewań dzwoni słuchacz i zadaje pytanie:
"Jaka jest możliwość wyjścia z sytuacji bez wyjścia?".
Po chwili milczenia spiker odpowiada z groźbą w głosie:
"Problemami polskiej gospodarki się nie zajmujemy!".

Nawet na tle kulejących ekonomicznie innych krajów obozu komunistycznego to, co się wydarzyło w PRL, budziło grozę. Władze utraciły bowiem kontrolę nad zarządzaną centralnie gospodarką oraz własną administracją.

"Żądam od odpowiednich organów, żeby mi dostarczały dokładne sprawozdania dotyczące zagranicznego zadłużenia poszczególnych ministerstw i dowiaduję się, że takimi danymi nie rozporządzamy"
- skarżył się w marcu 1980 r. na posiedzeniu Biura Politycznego premier Edward Babiuch. Tymczasem dług zagraniczny PRL osiągnął wysokość 22 mld dol. i był czterokrotnie wyższy od rocznych dochodów dewizowych państwa. Ekipa Gierka, by zachować płynność finansową, zaciągała w zachodnich bankach wysoko oprocentowane pożyczki na spłatę niżej oprocentowanych. Ale na początku 1980 r. nawet banki z RFN odmawiały już udzielania nowych kredytów.

Krach socjalistycznej ekonomii pchnął mieszkańców PRL do buntu, który szybko przekształcił się z protestu o podłożu ekonomicznym w polityczną rewoltę. Ludzie zażądali nie tylko podwyżek płac, ale też wolności i demokracji. Czyli rzeczy, na które rządzący komuniści absolutnie nie chcieli się zgodzić. W czasie gdy władze zmagały się z rosnącą w siłę Solidarnością, gospodarka konała. W roku 1981 spadek PKB w Polsce wyniósł ok. 13 proc. i nabierał tempa. Następowało też kompletne rozprężenie administracji państwa.
W archiwach Instytutu Gaucka zachowały się akta operacji Stasi o kryptonimie "Wolke" (Chmura).

Wschodnioniemieccy sojusznicy wysłali w 1981 r. do Warszawy specjalną grupę operacyjną, która za pomocą najnowocześniejszych urządzeń podsłuchiwała rozmowy prowadzone przez urzędników z poszczególnych ministerstw. Wkrótce zszokowani agenci zaczęli w swych raportach do centrali donosić, że polscy urzędnicy prowadzą rozmowy głównie na tematy prywatne, a tym, co najbardziej ich zajmuje, to wymiana informacji, w którym miejscu w stolicy danego dnia będzie można zdobyć jakiś towar  :excl:

Jako że na półkach sklepowych bywał tylko ocet, a prawie każdy inny produkt sprzedawano na kartki, nie powinno dziwić, iż nawet urzędnicy musieli troszczyć się przede wszystkim o codzienny byt rodzin i dalszych krewnych. W tym narastającym chaosie trzymający resztkami sił władzę aparat partyjny domagał się od kierownictwa radykalnej rozprawy z Solidarnością. Podobne żądania wysuwał Kreml. Po długich przygotowaniach w końcu premier, I sekretarz KC PZPR i minister obrony narodowej w jednej osobie, czyli gen. Jaruzelski, zdecydował się brutalnie uderzyć i 13 grudnia wprowadził stan wojenny. Służba Bezpieczeństwa i wojsko rozbiły legalne struktury Solidarności i internowały większość przywódców. Jak się okazało, aresztowanie, zastraszenie czy nawet mordowanie politycznych przeciwników nie było zbyt trudne. Ale w ten sam sposób nie dawało się spacyfikować gospodarczego kryzysu.

"W socjalizmie ofiarnie pokonujemy trudności, których nie ma w żadnym innym ustroju" - zapisał pod koniec lat 70. publicysta Stefan Kisielewski.

Na początku 1982 r. w zasadzie nic się nie zmieniło. Tuż po sylwestrze na posiedzeniu Rady Ministrów Wojciech Jaruzelski jako premier rządu ogłosił, iż zamierza kontynuować reformy gospodarcze, które obiecał w poprzednim roku IX Nadzwyczajny Zajazd PZPR. Jak na warunki PRL były to zmiany wręcz rewolucyjne. Wedle planu: przemysł, rolnictwo i usługi miały zacząć funkcjonować wedle reguł ujętych w haśle: "3 x s" (trzy razy "s"), co oznaczało: samorządność, samofinansowanie i samodzielność. Kierunek przemian wydawał się słuszny. Zamierzano zdecentralizować zarządzanie gospodarką, dać wolność przedsiębiorstwom, wprowadzić elementy konkurencji rynkowej i urealnić ceny towarów.

Jaruzelski obiecywał reformy gospodarcze, ale jego ekipa nie potrafiła ich przeprowadzić. Tzw. nomenklatura troszczyła się głównie o swoje przywileje.

Mianowany pełnomocnikiem rządu do spraw reformy gospodarczej prof. Władysław Baka zapisał pod datą 4 stycznia 1982 r. w dzienniku, iż odwrót od reformy przyniósłby krajowi klęskę: polityczną, społeczną i gospodarczą.
"Wniosek: całą parą naprzód. Dzisiaj nie ma innego wyjścia" -zanotował z optymizmem.

Wkrótce władze zabrały się do roboty. Jak obliczył w swej monografii pt. "Reformy gospodarcze w PRL (1982-1989)" Dariusz T. Grala, w krótkim czasie Sejm na polecenie rządu uchwalił 503 ustawy mające diametralnie odmienić państwo. Zmiany opierały się głównie na samoograniczeniu rządu. Ministrowie otrzymywali zadanie jedynie nadzorowania funkcjonowania gospodarki, zdając się na mechanizmy rynkowe. Natomiast zakładami pracy samodzielnie kierowali dyrektorzy wybierani w drodze konkursów. Bezpośrednią kontrolę nad nimi miały sprawować rady robotnicze złożone z przedstawicieli załóg.

Te piękne założenia o socjalistycznej samorządności w praktyce wyglądały trochę inaczej.
Oto główny autor reform Władysław Baka w dzienniku pod datą 27 września 1982 r. opisał, jak członkowie rządu debatowali zaciekle nad następującą kwestią: "pralka automatyczna Polaru kosztuje 21 tys. zł. Przy tej cenie fabryce grozi bankructwo. Uratowałaby ją podwyżka o 3 tys. zł. Obecna produkcja wynosi 600 tys. sztuk. Wszelkie analizy wskazują na to, że podniesienie ceny nie zmniejszy popytu poniżej 600 tys. sztuk, zwłaszcza że obecnie cena czarnorynkowa pralki wynosi 40 tys. Bogacą się na tym spekulanci. Dylemat: czy należy umożliwić fabryce podwyższenie ceny, czy też doprowadzić do jej upadłości" - zastanawiali się ministrowie. A podobnych fabryk i dylematów były tysiące i każdy z nich nadal rozstrzygał rząd. Z ludzi kierujących państwem mało który w ogóle miał odwagę pomyśleć, iż taki problem mógłby rozwiązać sam producent.

Pod koniec pierwszego roku reform, kiedy okazało się, że zmiany jakoś same nie chcą wchodzić w życie, kierownictwo rządu postanowiło zająć się edukacją kadr. Na 10 stycznia 1983 r. zapowiedziano egzamin testowy wśród dyrektorów, ich zastępców i kierowników urzędów centralnych z wiedzy na temat reformy "3 x s". Do obowiązkowego testu miało przystąpić prawie 3 tys. urzędników państwowych. "Przyznać trzeba, że decyzja ta wywołała duże ożywienie "intelektualne" - z satysfakcją zanotował Baka.

"Dyrektorzy departamentów zaczęli się uczyć ekonomii, sięgali po książki i opracowania, które do tej pory nie budziły większego zainteresowania" - dodawał. Jak podano w statystyce test na ocenę celującą (150 punktów) zdało jedynie 6 osób. Najwięcej, bo 1495 dyrektorów i kierowników, dostało ocenę dostateczną, a egzamin oblało 420 osób. Wszyscy oni otrzymali potem wybór - egzaminy poprawkowe do skutku lub dymisja. Pomimo tych niekonwencjonalnych metod starania prof. Baki przynosiły mierne efekty.
"Ministrowie go lekceważą, jest obiektem kpin i ataków"
- zanotował w dzienniku wicepremier Mieczysław F. Rakowski, rozważając przyczyny porażek pełnomocnika rządu do spraw reform. "Rzecz polega na tym, że większość ministrów sfery gospodarczej uważa, że reforma jest nieporozumieniem. Wolą system dyrektywny, nakazowy. Są to panowie, którzy chcą rządzić tak jak w minionych trzydziestu latach" - zauważał.

Kiedy na początku 1983 r. reżymowe media donosiły o pierwszych sukcesach reformy, wzroście produkcji przemysłowej i PKB, obywatele przyjęli te wiadomości bardzo sceptycznie. Z podobną niewiarą odnoszono się do stale powtarzanej informacji, iż za gospodarczy krach są odpowiedzialne sankcje wprowadzone przez USA i inne kraje zachodnie. Za to furorę zrobił prasowy tytuł w "Trybunie Ludu" informujący czytelników o sukcesach przemysłu włókienniczego: "Coś drgnęło w rajstopach". Jak podsumował to Jan Pietrzak podczas występu Kabaretu pod Egidą: "Jeśli jeszcze komuś po latach coś drgnie w rajstopach, no, no to tylko pogratulować". Ogólnie jednak ludzi częściej niż wesołość ogarniało poczucie beznadziejności. System kartkowy gwarantował im dostanie jedynie produktów niezbędnych do życia. Choć władza starała się jej dzielić sprawiedliwie. I tak np. pracownicy umysłowi, emeryci i dzieci mieli prawo miesięcznie do 2,5 kg mięsa, robotnice - 4 kg, a górnicy nawet 5 kg. Ale nawet kartki nie zapobiegały temu, że na każdy towar przed zakupem musiano czekać w wielogodzinnej kolejce. I tu władze starały się pomagać słabszym obywatelom, jak tylko mogły.

Wedle rządowego rozporządzenia poza kolejnością w sklepach obsługiwano: inwalidów, kobiety ciężarne, kobiety z dzieckiem na ręku, starców, osoby kalekie, opiekunki PCK oraz przewlekle chorych. Czasami rodził się problem, gdy osoby uprzywilejowane tworzyły odrębna kolejkę. Warszawska Spółdzielnia Spożywców "Społem" radziła sobie z tym, nakazując w osobnym rozporządzeniu: "W przypadku utworzenia się przed sklepem dłuższej kolejki osób uprzywilejowanych, personel sklepowy powinien w pierwszej kolejności obsłużyć osoby najbardziej poszkodowane, w przypadku większej liczby osób uprawnionych do dokonywania zakupów poza kolejnością powinny być one obsługiwane na przemian z osobami nieposiadającymi ulg przy zakupie". W takiej rzeczywistości konieczne stawało się tworzenie przez ludzi nieformalnych, ale za to bardzo bliskich powiązań, które nazywano po prostu "znajomościami".

Znajomości pozwalały przetrwać i jednocześnie skutecznie prywatyzowały socjalistyczne państwo. Rząd nakazywał zmiany, forsował reformy, a walczący codziennie o przetrwanie ludzie robili swoje, paraliżując przy okazji mechanizmy socjalistycznej gospodarki. Prawdziwe zmiany i poprawę sytuacji mogło przynieść jedynie danie im wolności zarówno politycznej, jak i ekonomicznej. Ale tego ekipa Jaruzelskiego nie potrafiła zrobić. Obezwładniał ją strach przed odrodzeniem się Solidarności, połączony z oporem aparatu administracyjno-partyjnego, zwanego potocznie nomenklaturą. Ta olbrzymia armia liczyła sobie ok. 270 tys. ludzi i skutecznie broniła się przed nadmierną kontrolą ze strony najwyższych władz, jednocześnie powiększając swą uprzywilejowaną pozycję w stosunku do reszty społeczeństwa.
"Nawet członkowie najwyższego kierownictwa nie odważyli się na otwartą walkę z partykularnymi interesami - obawiali się, że grupa zniszczy każdego"
- wspominał ekonomiczny doradca Edwarda Gierka Paweł Bożyk.

Do tego jeszcze pod koniec 1982 r. ostrzegawcze warknięcie zabrzmiało na Kremlu. Przywódca ZSRR Jurij Andropow w liście przysłanym do Jaruzelskiego zapytywał: "Chciałoby się jaśniej pojąć, jak polscy towarzysze wyobrażają sobie koncepcję "odnowy" socjalizmu, czy nie ma tu niebezpieczeństwa przekroczenia granicy, za którą powstaną przesłanki do w pełni legalnego, "pełzającego" odchodzenia od zasad marksistowsko-leninowskich". Tak jasno ostrzegał, iż reformy i liberalizacja gospodarczo-polityczna nie mogą pójść za daleko.

"Od reformy nie ma odwrotu także dlatego, że wszystkie inne sposoby zostały już wykorzystane. Wszystko kończyło się krachem, kolejnym kryzysem"
- zanotował w dzienniku w marcu 1983 r. wicepremier Rakowski. Ta desperacja nie mogła nastrajać optymistycznie, zwłaszcza że w powodzenie zmian przestawali wierzyć ci, którzy mieli je wcielać w życie.

Andrzej Zimowski, wysoki urzędnik w Komisji Planowania przy Radzie Ministrów, w 1983 r. uznał, że dalsza praca na państwowej posadzie nie ma sensu.
"Wokół walił się przemysł, marnowały wielkie pieniądze zamrożone w tysiącach rozpoczętych i niezakończonych inwestycji"
- pisał we wspomnieniach zamieszczonych w książce "Prywaciarze 1945-89". Rzucił więc pracę i założył zakład rzemieślniczy wytwarzający wyroby z gumy.

"Byłem zaskoczony, gdyż nigdy nie przypuszczałem, że w rzemiośle tyle można zarobić" - wspominał Zimowski.
Jego firma dzięki znajomościom w Urzędzie Celnym otrzymała pozwolenie na eksport do innych krajów socjalistycznych i wkrótce właściciel został zamożnym człowiekiem. W ten sposób socjalistyczne państwo jego mieszkańcy (zwłaszcza ci dobrze ustosunkowali) prywatyzowali oddolnie i odgórnie. Niewiele pomogły coraz bardziej represyjne działania reżymu. Nawet uchwalona z polecenia Jaruzelskiego w maju 1985 r. ustawa o szczególnej odpowiedzialności karnej nie zatrzymała procesu samorzutnej prywatyzacji państwa. W ciągu roku na mocy specustawy w więzieniach zamknięto ponad 30 tys. ludzi oskarżonych o nadużycia gospodarcze, po czym z powodu przepełnienia zakładów karnych przestano ją w ogóle stosować.

Podczas spotkania 18 marca 1985 r. prezydium rządu w Natolinie wicepremier Rakowski w swym wystąpieniu przedstawił kierownictwu rozmiary klęski. Prawie żadne z założeń reformy nie funkcjonowało dobrze. Co najgorsze, nakazywane przez ekipę Jaruzelskiego zmiany ignorowali lub sabotowali wszyscy, od zwykłych obywateli po urzędników wysokiego szczebla. Na koniec posiedzenia Wojciech Jaruzelski oświadczył dramatycznie:
"Nie mamy żadnych rezerw, tylko reformę. Klęska reformy byłaby nie tylko klęską ekipy kierowniczej, to byłoby coś znacznie więcej - klęska systemu socjalistycznego w naszym kraju ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami międzynarodowymi. To określa stawkę i historyczny wymiar sprawy".

Musiało minąć jeszcze kilka lat, by kierownictwo PZPR dostrzegło, że ta ostateczna klęska już się wydarzyła.

Polska Andrzej Krajewski
2009-12-11 20:23:59

http://www.polskatimes.pl/13grudnia1981 ... material_5

Czy coś więcej trzeba jeszcze tłumaczyć obrońcom generała  i "konieczności" wprowadzenia stanu wojennego?!
Chyba tylko to, że ta konieczność oznaczała konieczność utrzymania się przy władzy i obrony systemu socjalistycznego.
Inne "konieczności" to kłamstwa i strach przed odpowiedzialnością.
A Okrągły Stół?
Kiedy ma się z tyłu jedynie ścianę, to pozostaje tylko ucieczka do przodu. Ucieczka z łupami. W postaci zarządów, rad nadzorczych banków i spółek kapitałowych.
Urban nie kłamał. Rząd się wyżywił...

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


12 gru 2009, 12:35
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Jaruzelski nie musiał
Jaruzelski chciał


Obóz obrońców Wojciecha Jaruzelskiego próbuje zbagatelizować znaczenie notatek z jego rozmów z Wiktorem Kulikowem.
Generał Florian Siwicki wmawia nam, że gdy jego szef prosił o ?pomoc? Moskwę, miał na myśli wsparcie moralne i gospodarcze.
:lol:
Sam Jaruzelski nadal utrzymuje, że groźba interwencji sowieckiej była bardzo realna, inaczej nie zdecydowałby się na wprowadzenie stanu wojennego.

Przypomnijmy: w 1981 roku sowieckie czołgi grzęzły w Afganistanie, więc Moskwa nie spieszyła się z wkroczeniem do Polski. Wolała rękami Jaruzelskiego ukrócić solidarnościową rewolucję.

Jeśli Wojciech Jaruzelski czegoś się bał, to oporu społeczeństwa i ewentualnego buntu części wojska. Chciał więc mieć pewność, że jego operacja przeciw ?Solidarności? będzie prowadzona pod osłoną ZSRR, i dlatego tak uparcie żebrał o gwarancje sowieckiej pomocy.

Zachowanie Jaruzelskiego to dowód głębokiego mentalnego i politycznego uzależnienia od sowieckiego protektora. Generał ani przez moment nie pomyślał, że niechęć Breżniewa do interwencji to szansa na choćby częściową niezależność Polski. A taką postawę należy nazwać zdradą własnego narodu.

Ale Jaruzelski, Rakowski i Kiszczak działali nie tylko w interesie Kremla, ale też własnym. Wysyłali czołgi do kopalni Wujek i do Stoczni Gdańskiej w trosce o monopol władzy dla PZPR. O sklepy za żółtymi firankami i luksusowe wille. Mieli dużo do stracenia. Bali się, że będą musieli odpowiedzieć na pytania o odpowiedzialność za masakrę Grudnia ?70 czy o zagadkę śmierci Stanisława Pyjasa.

Bezkarność i dostatek zawsze gwarantowała im Moskwa.
To jej spłacał dług szef WRON, walcząc z ?Solidarnością?.
Dziękował w ten sposób za ponad 30 lat kariery w komunistycznym wojsku.
Wojciech Jaruzelski chciał wprowadzić stan wojenny.
Aby uratować nie polskie, ale własne interesy.

http://blog.rp.pl/semka/2009/12/09/jaru ... ki-chcial/

Pan Semka z ust mi to wyjął.
Jaruzelski od samego początku twierdził że wprowadził stan wojenny bo istniało zagrożenie interwencji sowieckiej i chciał to zrobić własnymi rękami.
I nadal wbrew faktom i dokumentom podtrzymuje swoją bajeczkę.
A Kwach i Urbach mu wtórują.
Komuchy-kłamczczuchy.
Krętacze.

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


12 gru 2009, 14:31
Zobacz profil
Znawca
Własny awatar

 REJESTRACJA17 lut 2008, 14:47

 POSTY        241
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
13 GRUDZIEŃ - rocznica stanu wojennego


2009-12-12 22:29
Piotr, Wojciech, Grzegorz...
  
Ofiary stanu wojennego dziś już przestają być anonimowe. Swego czasu IPN przygotował specjalną wystawę, której bohaterami było ponad 50 osób zamordowanych, najczęściej, w niewyjaśnionych okolicznościach przez funkcjonariuszy SB, ZOMO, czy też ?nieznanych sprawców?. Bezkarność dla bezpośrednich sprawców tych mordów była gwarantowana przez ówczesne władze, przymuszające (niestety czasem nie musiały tego czynić) cały aparat dochodzeniowo-prokuratorsko-sądowy (tzw. służby sprawiedliwości) do zacierania, a nie wyjaśniania śladów zbrodni. Jedną z tych ofiar był Piotr Majchrzak, uczeń Technikum Ogrodniczego w Poznaniu. Wieczorem 11 maja 1982 r., po mszy św. , podczas której modlił się by Matka Boska wybroniła go od czynnej służby wojskowej (właśnie dostał wezwanie), został zatrzymany przez oddział ZOMO. Miał wpięty w klapie ?opornik? (bardzo wielu z nas nosiło ten symbol niechęci do twórców stanu wojennego; ja także byłem z tej racji zatrzymany i wciągnięty do bramy ? na szczęście w biały dzień, przy ruchliwej ulicy Puławskiej w Warszawie). Piotr uczestniczył kilkakrotnie w manifestacjach, po 13 grudnia 1981 r. Był świadkiem pobicia Wojciecha Cieślewicza, który zmarł 12 lutego 1982 r. ?Mówił, że trzeba się dowiedzieć co z tym chłopakiem, bo wsadzili go do prywatnego samochodu i strasznie pobili. ? wspominała matka Piotra, Teresa Majchrzak ? Po kilku dniach dowiedział się, że Wojtek zmarł. Piotr ? strasznie to przeżył?. Teraz sam został brutalnie pobity, w ciemnej ulicy Poznania. Następnego dnia rano, matka Piotra otrzymała wiadomość, że jej ukochany syn kona w szpitalu. Lekarz nie chciał jej wpuścić na oddział intensywnej terapii. Widok był straszny i przejmujący: ?Miał strop czaszki wyłamany w kształcie litery <V>, trzy dziury pod okiem, które sięgały w głąb czaszki, mózg miał tak zbity pałką, że lekarze nawet stwierdzili, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli, takiej galarety w mózgu; miał odbitą nerkę, serce, płuca?? ? pisała pani Teresa. Jak długo musieli bić! W tym samym czasie, gdy matka mdlała w szpitalu, milicja przyjechała do domu; zaczęli kłamać, potem straszyć. Od tej pory nie odstępowali jej na krok, milicjanci, SB-ecy. Piotr zmarł po 6 dniach w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności. Pogrzeb był wielką manifestacją, mimo iż władze starały się nie dopuścić młodzieży na cmentarz. ?Dwóch funkcjonariuszy w kaplicy pilnowało trumny i nie pozwalali mi jej otworzyć, ale tym razem nie ustąpiłam, powiedziałam, że wszyscy muszą zobaczyć moje dziecko, jak go skatowaliście za to, że nosił opornik??. Mimo starań rodziny, nigdy ówczesne państwo komunistyczne nie dopuściło do wyjawienia prawdy. Straszono jedynie matkę, że straci kolejnego syna (9-letniego) i męża, jeśli będzie się upierać i szukać zabójców. Śmierć tych ludzi ? najmłodsi jak Grzegorz Przemyk i Piotr Majchrzak byli jeszcze uczniami, którzy właśnie przekroczyli próg dorosłości ? dowodzi zbrodniczości systemu komunistycznego, o którym funkcjonariusze ówczesnego państwa chcieliby zapomnieć. Ale my nie zapominajmy. Bo z kim mamy być w tym dniu, w rocznicę stanu wojennego ? 13 grudnia 2009 r., z generałem, z którym przed ekranem telewizyjnym mamy rozważać jego ?hamletyzowanie?, czy z panią Teresą Majchrzak, jej mężem i drugim synem, Jarosławem. Z kim mamy być solidarni? Odpowiedź jest oczywista. Jeśli mamy być dziś wolnym narodem i cieszyć się Niepodległą, nie możemy opuścić tamtych ofiar systemu, nie możemy zapaść w stan amnezji, bądź zbiorowego cynizmu. Tak samo jak nie możemy zapomnieć o zbrodniach sowieckich i niemieckich z II wojny światowej i okresu stalinowskiego, jak będziemy przypominać o zbrodniach na Wołyniu. Tam wszędzie, zginęli konkretni Polacy, jedni z nas ? osierocili rodziny, które już nigdy nie były takie same jak przedtem. Nie tylko dlatego, że Piotr zginął, ale także dlatego, że nie założył rodziny, że pani Terasa nie może dziś bawić jego dzieci. Przeszłość trwa bowiem do dziś, we wszystkich polskich rodzinach, które zostały dotknięte niesprawiedliwością, zbrodnią i cierpieniem. To z nimi dziś jesteśmy, bo jesteśmy narodem ? wspólnotą.
http://jan.zaryn.salon24.pl/143912,piotr-wojciech-grzegorz


12 gru 2009, 22:50
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
orlik                    



13 GRUDZIEŃ - rocznica stanu wojennego


2009-12-12 22:29
Piotr, Wojciech, Grzegorz...
  
Jedną z tych ofiar był Piotr Majchrzak, uczeń Technikum Ogrodniczego w Poznaniu. Wieczorem 11 maja 1982 r., po mszy św. , podczas której modlił się by Matka Boska wybroniła go od czynnej służby wojskowej (właśnie dostał wezwanie), został zatrzymany przez oddział ZOMO. Miał wpięty w klapie ?opornik?
Był świadkiem pobicia Wojciecha Cieślewicza, który zmarł 12 lutego 1982 r. ?Mówił, że trzeba się dowiedzieć co z tym chłopakiem, bo wsadzili go do prywatnego samochodu i strasznie pobili. ? wspominała matka Piotra, Teresa Majchrzak ? Po kilku dniach dowiedział się, że Wojtek zmarł. Piotr ? strasznie to przeżył?.
Teraz sam został brutalnie pobity, w ciemnej ulicy Poznania. Następnego dnia rano, matka Piotra otrzymała wiadomość, że jej ukochany syn kona w szpitalu. Lekarz nie chciał jej wpuścić na oddział intensywnej terapii. Widok był straszny i przejmujący:
?Miał strop czaszki wyłamany w kształcie litery <V>, trzy dziury pod okiem, które sięgały w głąb czaszki, mózg miał tak zbity pałką, że lekarze nawet stwierdzili, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli, takiej galarety w mózgu; miał odbitą nerkę, serce, płuca?? ? pisała pani Teresa.
Jak długo musieli bić!
W tym samym czasie, gdy matka mdlała w szpitalu, milicja przyjechała do domu; zaczęli kłamać, potem straszyć. Od tej pory nie odstępowali jej na krok, milicjanci, SB-ecy. Piotr zmarł po 6 dniach w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności. Pogrzeb był wielką manifestacją, mimo iż władze starały się nie dopuścić młodzieży na cmentarz. ?Dwóch funkcjonariuszy w kaplicy pilnowało trumny i nie pozwalali mi jej otworzyć, ale tym razem nie ustąpiłam, powiedziałam, że wszyscy muszą zobaczyć moje dziecko, jak go skatowaliście za to, że nosił opornik??.
Mimo starań rodziny, nigdy ówczesne państwo komunistyczne nie dopuściło do wyjawienia prawdy.
Straszono jedynie matkę, że straci kolejnego syna (9-letniego) i męża, jeśli będzie się upierać i szukać zabójców.


Jeśli mamy być dziś wolnym narodem i cieszyć się Niepodległą, nie możemy opuścić tamtych ofiar systemu, nie możemy zapaść w stan amnezji, bądź zbiorowego cynizmu. Tak samo jak nie możemy zapomnieć o zbrodniach sowieckich i niemieckich z II wojny światowej i okresu stalinowskiego, jak będziemy przypominać o zbrodniach na Wołyniu.
Tam wszędzie, zginęli konkretni Polacy, jedni z nas ? osierocili rodziny, które już nigdy nie były takie same jak przedtem. Nie tylko dlatego, że Piotr zginął, ale także dlatego, że nie założył rodziny, że pani Terasa nie może dziś bawić jego dzieci. Przeszłość trwa bowiem do dziś, we wszystkich polskich rodzinach, które zostały dotknięte niesprawiedliwością, zbrodnią i cierpieniem. To z nimi dziś jesteśmy, bo jesteśmy narodem ? wspólnotą.
http://jan.zaryn.salon24.pl/143912,piotr-wojciech-grzegorz


Po ile tysięcy złotych emerytury otrzymują dzisiaj ci eSBeccy kaci?

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


12 gru 2009, 23:20
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
ZBAWCA OJCZYZNY

?Bandy podziemia?, zły generał Anders oraz społeczeństwo wdzięczne za wprowadzenie stanu wojennego
? tak wygląda wizja najnowszej historii Polski, kreowana przez Wojciecha Jaruzelskiego.

Gdy media zaczęły relacjonować starannie wyreżyserowane, wielogodzinne wystąpienia Jaruzelskiego w czasie procesu o ?kierowanie zorganizowanym związkiem przestępczym? ? czyli wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., bezprawne nawet na gruncie prawodawstwa PRL ? mnożyły się komentarze, że Jaruzelski naprawdę wierzy w powtarzane z uporem kłamstwa.

To teza wątpliwa.
Powoli zapominamy dziś, że większą część zawodowego życia Jaruzelski spędził, wygłaszając propagandowe przemówienia i współtworząc hasła komunistycznej propagandy. Kłamstwa były chlebem powszednim zarówno w jego pracy jako Szefa Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego (odpowiedzialnego za indoktrynację żołnierzy), jak też po jego awansie na szefa ministerstwa obrony. Jaruzelski był, w różnym wymiarze, współuczestnikiem wszystkich kampanii ideologicznych z czasów Gomułki i Gierka. Nie mówiąc już o latach 80., gdy iście goebbelsowska propaganda pracowała na wizerunek Jaruzelskiego jako ?Ojca Narodu?.

Warto odwiedzić stronę internetową http://www.wojciech-jaruzelski.pl
? firmowaną jako ?oficjalna strona byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej?. Jak na dłoni widać tu, jak 86-letni generał kreuje swój wizerunek wizjonerskiego obrońcy wolności i demokracji (oraz pogromcy społecznych patologii). Przy okazji Jaruzelski serwuje własną wersję historii, bowiem ? jak sam pisze ? jego strona ma pomóc ?spojrzeć na najnowsze dzieje Polski w sposób pogłębiony i wyważony?.

?Stan wojenny utorował drogą do Europy?

Manipulacja oraz chwyty i hasła pamiętające PRL, mają dziś mają budować pomnikowy życiorys męża stanu. Jaką wizję przeszłości prezentuje generał, pokazuje np. zapis pod datą 8 czerwca 2003 r., umieszczony w obszernym ?Diariuszu?: ?Wojciech Jaruzelski wziął udział w referendum akcesyjnym [przed wejściem do UE ? red.]. Wcześniej publicznie wypowiadał się za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej wskazując jednoznacznie, że stanem wojennym osobiście utorował drogę do integracji Polski z UE?.

Strona Jaruzelskiego usiana jest jego wypowiedziami o ?milionach [ludzi], którzy poparli stan wojenny? i Wojsku Polskim, które realizowało go ?z pełną świadomością, że broni społeczeństwa?. Mniej informacji o tym, przed kim wojsko broniło Polaków. Po co pisać o Solidarności, skoro Jaruzelski opowiada, że ?z upływem czasu i doświadczenia życiowego, utwierdza się w przekonaniu, że była to słuszna decyzja?, która ?była okaleczeniem, ale i ocaleniem? państwa polskiego.

I tak otrzymujemy wizję generała, który jako premier w 1981 r. służy ?złagodzeniu bieżących trudności w zaopatrzeniu ludności w podstawowe towary i usługi konsumpcyjne, poprawie ochrony zdrowia, nasileniu walki ze zjawiskami patologii społecznych a zwłaszcza z alkoholizmem, zahamowaniu tendencji spadkowych w produkcji rolnej, przemysłowej, uporządkowaniu procesów inwestycyjnych oraz wykonania zadań eksportowych?.

Ofiary stanu wojennego, pojawiają się tylko w ?odpowiednim? kontekście. Np. zamordowani górnicy z ?Wujka? wspomniani są w informacjach z grudnia 1989 roku (!):
?Prezydent W. Jaruzelski przebywał na Śląsku. Podczas swojej wizyty złożył wieniec na miejscu upamiętniającym śmierć górników kopalni ?Wujek??.
Dodano że ?Do księgi pamiątkowej kopalni wpisał następujące słowa:
?Płynęły przez polską ziemię potoki polskiej krwi. Tej, która tu została razem przelana mogliśmy uniknąć. Niech pamięć o Niej będzie przestrogą dla Żywych i hołdem dla Ofiar??.

?Umacniają się więzi polsko-radzieckie?

A czy znajdziemy coś o ?Wujku? i ?hołdzie dla ofiar? przy opisie grudnia 1981? Bynajmniej. Na zbrodnie, aresztowania, pobicia miejsca tu nie ma. ?13 grudnia 1981 r. Gen. W. Jaruzelski staje na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (do lipca 1983 r.) W jej imieniu proklamuje Stan Wojenny na terenie całego kraju?.

Tyle. Okazuje się, że pozostała część tragicznego grudnia kojarzy się generałowi jedynie ze ?spotkaniem W. Jaruzelskiego z 69-osobową grupą naukowców z wyższych uczelni i instytutów naukowo-badawczych? (23 grudnia). Kliknięcie na link ?Stan Wojenny? póki co nie daje rezultatu (strona ?w budowie?). Strach pomyśleć, co tam będzie, skoro w innych miejscach jest powtarzane, że ?stan wojenny był ratunkiem dla Polski?, a Jaruzelski jest ?dumny z tego, że dzięki stanowi wojennemu wszystkim nam ? i Polakom, i Białorusinom, i Ukraińcom, i Rosjanom ? udało się uniknąć większego nieszczęścia?.

?Diariusz? aż roi się od niemal zapomnianej już nowomowy. Propagandowe hasła prezentowane są tak, jakby rzeczywiście w czasie VII plenum KC PZPR z lutego 1982 r. jednym z najważniejszych celów dyktatora była ?odbudowa silnego, samorządnego i samodzielnego ruchu związkowego? w dopiero co spacyfikowanym kraju. Przy opisie wizyty w Moskwie w marcu 1982 r. dowiadujemy się, że ?kierownictwo radzieckie ze zrozumieniem przyjmuje decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego, deklarując poparcie dla działań premiera W. Jaruzelskiego. Wyrażono także zdecydowaną wolę uczynienia wszystkiego w celu utrwalenia i dalszego rozwoju braterskiej współpracy między PRL i ZSRR, PZPR i KPZR, między narodami polskim i radzieckim?.

Z kolei w czasie spotkania Jaruzelskiego z Breżniewem na Krymie w czerwcu 1982 r. ?obaj przywódcy poinformowali się wzajemnie o podstawowych warunkach polityki obu partii i państw, stwierdzając, że we wszystkich zasadniczych dziedzinach umacniają się więzi polsko-radzieckie?.

Inwazja 1968: ?W celu ochrony sąsiedzkiego kraju?

Na stronie Jaruzelskiego nie wspomina się o jego udziale w antysemickich czystkach w wojsku (czego podobno się wstydzi). Jest natomiast wspomnienie, że 10 lipca 1990 r. prezydent Jaruzelski uchylił uchwałę z 1974 r. w sprawie nadania Leonidowi Breżniewowi Krzyża Wielkiego Orderu Virtuti Militari. Ale pomyli się ten, kto przy 1974 r. będzie szukać informacji o udziale ówczesnego ministra Jaruzelskiego w bałwochwalczych uroczystościach ku czci Breżniewa.

Za to są dwie ? przeciwstawne ? wzmianki o inwazji podległych Jaruzelskiemu wojsk na Czechosłowację w 1968 r.
Pod datą 21 sierpnia 2005 r. mamy wiadomość, że w czeskiej telewizji Jaruzelski ?po raz kolejny przeprosił Czechów za udział LWP w interwencji 1968 r. w Czechosłowacji?.
Jak bardzo szczere te medialne przeprosiny, może świadczyć zapis z ?Diarusza? o tychże wydarzeniach: ?Sierpień-wrzesień 1968 r. 2 Armia WP wkracza na terytorium Czechosłowacji w ramach operacji ?Dunaj? mającej na celu ochronę sąsiedzkiego kraju przed przejęciem władzy przez siły antysocjalistyczne?. To PRL-owska propaganda w stanie nieskażonym.

Na froncie walki z alkoholizmem

Zgodnie z wyćwiczonym przez lata rytuałem, generał nie pomija żadnej informacji o swoich ?największych troskach?, wśród których naczelne miejsce zajmuje troska o szarego obywatela. Dlatego informacja o udziale Jaruzelskiego w obradach XXVI Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego ? zamiast odsłonić kulisy spotkań z moskiewskimi szefami generała ? kładzie nacisk na... podjętą w przerwie Zjazdu walkę z alkoholizmem i trudnościami zaopatrzenia w Polsce.

Warto to zacytować w całości:
?22 luty ? 3 marca 1981 r. W. Jaruzelski wraz ze Stanisławem Kanią przebywają w Moskwie na obradach XXVI Zjazdu KPZR (w przerwie obrad W. Jaruzelski wraca do Warszawy i reaktywuje w tym czasie Komisję do Spraw Walki z Alkoholizmem przy Radzie Ministrów oraz zapoznaje się z trudnościami zaopatrzeniowymi dzielnicy Wola w Warszawie; następnie znów wraca do Moskwy na zakończenie zjazdu)?.

Tego typu informacji ? budujących wizerunek troskliwego gospodarza, w rodzaju protoplasty Łukaszenki ? jest więcej. W lutym 1983 ?pod przewodnictwem W. Jaruzelskiego odbyła się narada partyjno-rządowa nt. walki z patologią społeczną, przestępczością finansowa, spekulacją i pasożytnictwem, łapownictwem i marnotrawstwem, a także alkoholizmem i demoralizacją nieletnich. Wyraźne na wielu odcinkach postępy uznano za niezadowalające?.

Podobnie relacjonowane są kolejne spotkania z Prymasem Glempem. Zarówno w 1983 r. ?stwierdzono postęp stabilizacji życia społecznego i ożywienia gospodarczego oraz wyrażono wspólną troskę o umocnienie tych tendencji?, jak i w 1989 r. ?omówiono węzłowe problemy stanowiące przedmiot szczególnej uwagi i troski władz, Kościoła, wszystkich obywateli naszego kraju?. Jeszcze bardziej zgodny był z Janem Pawłem II w 1987 r.: ?Podczas wizyty W. Jaruzelski dwukrotnie spotkał się z Papieżem. W czasie rozmów odnotowano zbieżność intencji w sprawach bezpieczeństwa granic i obowiązku działania na rzecz pokoju, w sprawach godności pracy i spraw obywatelskich?.

Anders niegodny kwiatów

Znajdziemy też nawiązania do historii bardziej odległej. Obok opisów związanych z losem rodziny Jaruzelskich po 1939 r., wyliczania awansów i każdego otrzymanego orderu, znajdziemy proste zdanie mówiące o walkach ?z WiNem, m.in. oddziałami ?Prawdzica? przy współpracy z UBP, MO i KBW?. Widać generał zarzucił wcześniejszą praktykę zaznaczania, że po 1945 r. zwalczał jedynie Ukraińców z UPA i pomijania udziału w niszczeniu Polaków, którzy nadal walczyli o niepodległość. Jaruzelski nazywa ich ?bandami zbrojnego podziemia?, co zdaje się sugerować, że wciąż dumny jest ze swego udziału w budowie polskiego stalinizmu. Szeroko, choć pokrętnie zaprzecza informacjom dokumentów, jednoznacznie potwierdzających jego współpracę agenturalną z Głównym Zarządem Informacji, określając to jako ?polowanie na moją osobę?.

Dowiemy się też, że 1 sierpnia 1989 r. prezydent Jaruzelski odsłonił pomnik Powstania Warszawskiego na placu Krasińskich. Ale o tym, jak przez poprzednie lata jego reżim utrudniał i sabotował budowę tegoż pomnika, nie ma ani słowa. W ujęciu propagandy lat 80., w 1944 r. prawdziwą Polskę reprezentował stalinowski PKWN, a dowództwo AK i Polskiego Państwa Podziemnego to byli skompromitowani reakcjoniści.

Żenującym śladem PRL-owskich zafałszowań historii II wojny na stronie Jaruzelskiego jest informacja, jak 22 listopada 1991 r. generał publicznie wyjaśnił, że nie składa kwiatów na grobie gen. Andersa pod Monte Cassino, bo ?wynika to z osobistego żalu ponieważ Anders zostawił na pastwę losu w ZSRR miliony Polaków, między innymi mnie?.

***

?Łączył Pan zawsze prawość i odwagę, wiedzę i wrażliwość na sprawy społeczne, poczucie obowiązku wojskowego i cywilnego z głębokim humanizmem. Zyskał Pan w społeczeństwie polskim wielki szacunek?
? pisał w 2003 r. w liście gratulacyjnym w 80-lecie urodzin Jaruzelskiego Longin Pastusiak z SLD, ówczesny marszałek Senatu (w latach 80. jeden z peerelowskich specjalistów od amerykańskiego ?imperializmu?).

Niedawno działacze SLD protestowali przeciw niezaproszeniu Jaruzelskiego na obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. Zarówno oni, jak i sam Jaruzelski konsekwentnie dbają o ?dobre imię PRL?.

Wiedzą, co robią. ?Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą?...

http://tygodnik.onet.pl/35,0,37786,artykul.html

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


13 gru 2009, 09:16
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Czy ateiści obchodzą Boże Narodzenie?

Prawie 60 procent Czechów pytanych o wyznanie, odpowiada: "Jestem ateistą". Trudno znaleźć społeczeństwo zlaicyzowane w tak ogromnym stopniu, jak czeskie. Czy w takim razie u naszych południowych sąsiadów w ogóle obchodzi się Boże Narodzenie?

Do najpopularniejszych zwyczajów bożonarodzeniowych przestrzeganych do dzisiaj przez wiele czeskich rodzin należy zapalanie czterech świeczek na wieńcu adwentowym. Kilka dni przed świętami z czeskich domów dochodzi zapach cukrovi, czyli przeróżnych, małych słodkich ciasteczek. Ich pieczenie, wymienianie się przepisami i próbowanie to w okresie przedświątecznym w Czechach prawdziwy rytuał. Podobnie jak schodzenie do piwnicy, aby sprawdzić, czy nie zakwitły już barborki, czyli ścięte na początku grudnia gałązki czereśni, jabłoni i forsycji. Według ludowych wierzeń ? obfitość kwiatów to wróżba na następny rok.

Jednak najważniejszym elementem świąt jest oczywiście Wigilia, która w Czechach jest dniem wolnym od pracy. Po ubraniu choinki, którą bardzo często jest sosna, Czesi zasiadają do stołu
wigilijnego, na którym nie może zabraknąć zupy rybnej oraz smażonego karpia (ostatnio coraz częściej zastępowanego przez schabowego) z sałatką ziemniaczaną.

Pod talerzami umieszcza się łuski karpia, które mają wszystkim zagwarantować dostatek pieniędzy w przyszłym roku. Nad stołem wigilijnym zawiesza się posrebrzane lub pozłacane gałązki jemioły, które przynoszą szczęście
. Wieloletnią tradycją, bez której Czesi nie wyobrażają sobie świąt Bożego Narodzenia, są bajki wyświetlane przez wszystkie czeskie stacje telewizyjne w wieczór wigilijny.

Najprzyjemniejszym elementem wieczoru wigilijnego są prezenty, które Czechom przynosi Jeżiszek (czyli Jezusik). Wszystkim, którzy 24 grudnia do pojawienia się na niebie pierwszej gwiazdy przestrzegali postu, w nagrodę może zjawić się zlate prasatko (czyli złoty prosiaczek). W wielu czeskich domach podczas Bożego Narodzenia słucha się kolęd, popularne jest również odwiedzanie szopek bożonarodzeniowych, ale i... cmentarzy.

W Wigilię na czeskich nekropoliach panuje ruch, jaki można porównać tylko z obserwowanym Polsce w dniu Wszystkich Świętych. Ten ostatni jest w Czechach dla odmiany normalnym dniem pracy. Czesi oddają hołd swym zmarłym w listopadzie w Zaduszki, które nazywają Dusziczkami. Ale robią to znacznie skromniej niż Polacy. Właśnie w Wigilię przed czeskimi cmentarzami w godzinach przedpołudniowych tworzą się gigantyczne korki. Na groby najbliższych i przyjaciół całe rodziny przyjeżdżają tego dnia nawet z bardzo odległych miejscowości.

W Czechach, a w szczególności w Pradze Boże Narodzenie spędza coraz więcej turystów z zagranicy. Szacuje się, że w tym roku do Pragi na święta przyjedzie około 70 tys. turystów, głównie z Niemiec, Holandii, Anglii, Japonii, USA i Rosji. Natomiast około 100 tys. głównie młodych ludzi z całego świata przywita w Pradze Nowy Rok. Jak corocznie najhuczniejsze zabawy w noc sylwestrową odbędą się na ulicach w centrum miasta. Nie zabraknie szampana, pokazów sztucznych ogni oraz tańców.

http://www.dziennik.pl/podroze/niezbedn ... enie_.html

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


13 gru 2009, 14:17
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Paczkowski - Jaruzelski na pewno nie był żadnym Wallenrodem


O tym, czy twórca stanu wojennego był zdrajcą, czy historycy powinni się oglądać na wyroki sądów, jak należy opisywać Wałęsę i czy trzeba gmerać przy ustawie o IPN - mówi w rozmowie Piotrem Zarembą profesor Andrzej Paczkowski, historyk, przewodniczący Kolegium IPN
Generał Jaruzelski rozmawiał z Rosjanami tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego o ich ewentualnej pomocy przeciw Polakom. To rzeczywiście chodziło o pomoc w sprzęcie i dostawach, jak tłumaczy teraz generał Siwicki?
Brać pod uwagę warto każde źródło, co nie znaczy, że każde jest jednakowo wiarygodne. Oczywiście chodziło o pomoc wojskową, a nie o zaopatrzenie, choć pomoc gospodarcza była oczekiwana. Wiedzieliśmy to zresztą już wcześniej, co najmniej od czasu, gdy Jelcyn przywiózł Wałęsie protokół posiedzenia sowieckiego Biura Politycznego z 10 grudnia 1981 r. Tam jest zapisany sam finał - reakcja sowieckiego kierownictwa na polskie prośby, przekazane przez Kulikowa, a notatka Anoszkina opisuje szczegółowo przebieg rozmowy Jaruzelskiego z Kulikowem, podczas której o tym właśnie mówiono. Podstawowym elementem była prośba o gwarancję, że Sowieci w razie potrzeby udzielą pomocy. Podkreślmy raz jeszcze: wojskowej. Taki scenariusz nakreślono już zresztą wcześniej.

Kiedy?
15 marca 1981 r. Po grze sztabowej z udziałem wojska, MSW, przedstawicieli KC PZPR i paru ministerstw przygotowano notatkę do Jaruzelskiego, w której zarysowano trzy możliwe scenariusze po wprowadzeniu stanu wojennego. Będą strajki okupacyjne w fabrykach - polskie władze poradzą sobie same. Będzie strajk generalny - też sobie poradzą. Ale jeśli robotnicy wyjdą na ulice, zaczną palić komitety - konieczna będzie pomoc wojsk sojuszniczych. Znalazłem streszczenie tej notatki w czasie prac komisji odpowiedzialności konstytucyjnej w 1994 r. Rozmowa Jaruzelskiego z Kulikowem była próbą uszczegółowienia tamtego scenariusza. Wszystkiego zresztą nadal nie wiemy - na przykład, jak widziało sytuację w Polsce KGB. Albo jaki schemat "bratniej pomocy" wyobrażały sobie obie strony. Generał Jaruzelski broni się przed tezą, że wprowadził stan wojenny, bo nie podobała mu się Solidarność. Podobnie Wałęsa. Sprawa "Bolka" jest dla niego tym samym, co dla Jaruzelskiego notatka Anoszkina

Jaruzelski chciał sowieckiej interwencji czy tylko brał ją pod uwagę?
Chciał mieć gwarancję, że jeśli się potknie w trakcie akcji pacyfikacyjnej, towarzysze mu pomogą.

A Rosjanie nie chcieli?
To paradoks, ale w istocie nikt tego nie chciał - może poza jastrzębiami po obu stronach - peerelowskiej i sowieckiej. Nie chciała Solidarność, ani Kościół, ani Reagan. Nie bardzo chciał interwencji Jaruzelski, choć był zmuszony prosić o gwarancje, jeśli zawali się jego plan. I wreszcie: nie chcieli Sowieci.

Więc odmówili.
Doszli do wniosku, że lepiej będzie, jak zrobią to sami Polacy. Do marca 1981 r. sowieccy przywódcy uważali, że zniszczenie Solidarności może być skuteczne tylko pod parasolem wspólnych manewrów Układu Warszawskiego. Te manewry odbyły się na dwa dni przed incydentem bydgoskim, ale incydent okazał się zbyt słaby jako pretekst - to przecież nie Rulewski pobił milicjanta, a milicja Rulewskiego. Mobilizacja Solidarności była masowa i natychmiastowa, reagowały też liczne komórki partyjne. Po marcu Sowieci uznali, że Polacy powinni sami zrobić stan wojenny. Kania nie chciał podjąć decyzji, więc go odsunięto. Jaruzelski zaś zdecydował się na to.

Wałęsa mówi teraz: Jeśli Jaruzelski prowadził taką rozmowę, jaką zapisał Anoszkin, zdradził Polaków. A niektórzy wyobrażali go sobie jako Wallenroda, który ratował przed najgorszym.
Wallenrodem nie był na pewno&#8230;

Zdradził Polskę?
Nie jestem radykałem, toteż eufemistycznie mógłbym stwierdzić, iż z pewnego punktu widzenia Jaruzelski zdradził Polskę w 1943 r., kiedy wstąpił do armii Berlinga.

Ale komuniści, którzy dokonali podobnych wyborów, potem potrafili pójść w różne strony, na przykład: Nagy, Dubczek.
Byli nawet tacy wojskowi. Kania i początkowo Jaruzelski chcieli rozwiązać problem metodami politycznymi, nawet administracyjnymi, ale nie wojskowymi.

Rozwiązać problem, czyli?
Uważano, że Solidarność nie może istnieć jako niezależny byt, więc zamierzano ją podzielić, oderwać opozycję od robotników i taką "robotniczą" Solidarność wmontować w system. To była koncepcja Kani. Nie udało się. Kania bał się siłowego rozwiązania, ale Jaruzelski nie szedł na to jak na bal. Uważał jednak, że jest to konieczne: kraj się rozpada, grozi anarchia. Charakterystyczne: do 1989 r. Jaruzelski nic nie mówił o zagrożeniu zewnętrznym.

Nie mógł mówić, że zagraża sojusznik.
Między wierszami mógł. Tymczasem on wręcz domagał się, żeby tylko Polaków obarczać ciężarem tamtej decyzji.

Więc był sprawcą siłowego rozwiązania. Ale czy zdrajcą?
Jeżeli PRL było państwem polskim, bronił porządku państwa polskiego. Przez wielu utożsamiany był z Piłsudskim, sam do rządów Marszałka odwołuje się w sensie negatywnym (zamach, Bereza Kartuska, proces brzeski), ale zamach w obronie państwa - to jest ten trop. Jaruzelski z pewnością nie zdradził PRL. Należy też brać pod uwagę, że mógł obawiać się "konkurencji", tj. ludzi z elity partyjnej, którzy wprowadziliby stan wojenny z udziałem Sowietów, ale bez niego.

To dla niego korzystna interpretacja. Ci inni byliby bardziej brutalni dla Polaków.
Być może tak. Ale Sowieci uważali tę opcję za nierealną, gdyż nie wierzyli, że twardogłowi (nazywano ich wówczas: zdrowymi siłami) mają wystarczające poparcie w partii i są dostatecznie zdeterminowani.

Ale on mógł ją uważać za realną.
Miał to poczucie, jak sądzę, w tyle głowy. W praktyce konkurencji jednak nie było. Stan wojenny musiał wprowadzić wojskowy. Czy inny generał sprostałby zadaniu, jakiś generał Molczyk? Jaruzelski był od 13 lat ministrem, miał silne poparcie w armii. Może poza tymi, którzy szczególnie dużo pili.

W grudniu 1981 r. mógł się już jednak zorientować, że Rosjanie nie są gotowi do bezpośredniej interwencji.
Pewnie mógł, chociaż był dość skutecznie przez nich zastraszony. Jednak Syberia mu oczywiście nie groziła, co najwyżej utrata posady. W każdym razie z pewnością powtarzał sobie: ktoś to musi zrobić. Inna sprawa, że zrobił to ostatecznie całkiem sprawnie.

Sprawnie, czyli łagodnie?
Stosunkowo mało krwawo. To akurat okazało się dobre dla Polski.

To jest obraz bardzo szary. Ta postać stoi w Pana interpretacji w półcieniu.
Stoi akurat w pełnym słońcu. Ja po prostu próbuję zrozumieć motywy decyzji, której nie pochwalam. Potępienie nazizmu nie oznacza, iż nie wolno zastanawiać się nad tym, jakie były motywacje Hitlera, gdy decydował o rozpoczęciu wojny.

Hitlera nazwać szarym nie sposób.
Jeden kierował się ideologią nieuchronnego podboju, drugi - ideologią obrony systemu. Dla Jaruzelskiego system istniejący wówczas w Polsce był nie tylko jedynym możliwym ze względów geopolitycznych. Był też dla niego systemem najlepszym.

Sam Pan przed chwilą mówił o obawie przed konkurencją, przed tym, że Rosjanie znajdą kogoś innego na jego miejsce. Co było dla niego najważniejsze?
Obrona systemu i poczucie misji były moim zdaniem podstawowe. Strach zwykle spycha się w takich przypadkach do podświadomości. O tym, że stan wojenny będzie konieczny, postanowiono, powtórzmy, już w marcu 1981 r. Tylko że Kania nie umiał udźwignąć tego ciężaru. A Jaruzelski potrafił.

Napisał Pan monografię stanu wojennego bardzo osobistą, nacechowaną emocjami. Czy Jaruzelski powinien być sądzony?
Taki wyrok byłby miarodajny dla opinii publicznej, sąd cieszy się większą estymą niż teksty historyków. A wielu Polaków tego jednoznacznego osądu potrzebuje - z powodu pragnienia sprawiedliwości, poczucia własnej krzywdy, a nawet przekonania, że bez stanu wojennego sprawy poszłyby w lepszym kierunku. Generał jest odbierany jako ten, który złamał nadzieje Polaków.

Ale to są instrumentalne argumenty.
Społeczne argumenty są z reguły trochę instrumentalne. Dla historyka wyrok sądu bywa zresztą nawet utrudnieniem.

W jakim sensie?
Jeśli ta instytucja powie: niewinny, to jak historyk ma to obalić? Nie jest to łatwe.

Do tego zaraz wrócimy. A jaki to powinien być proces? Sądzenie generała z IPN-owskiego oskarżenia za udział w "związku zbrojnym" nie wydaje się dziwne?
Ta prawnicza formułka "nielegalnego związku zbrojnego" ma jednak sens. Czym w gruncie rzeczy była WRON? Pozakonstytucyjnym zgromadzeniem oficerów, czyli ludzi z definicji uzbrojonych.

Jaruzelski tłumaczy, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego była ciałem symbolicznym, niepodejmującym decyzji.
Korzysta z tego, że nie opublikowano protokołów WRON. Zapewniam: przez pierwsze tygodnie stanu wojennego to grono podejmowało decyzje zarówno w obszarze podległym administracji państwowej, jak i nawet w wewnętrznych sprawach PZPR. Jeśli było symboliczne, to w tym sensie, że bieżące zarządzanie państwem znajdowało się w rękach niespełna 10-osobowego grona, tzw. dyrektoriatu, a WRON miała dawać coś w rodzaju "wyższej sankcji", jako wcielenie tych, którzy "ocalają naród", choć przecież chodziło o ocalenie państwa partyjnego.

Przyjmijmy, że sąd oczyszcza historyczną postać. Ten werdykt wiąże historyka?
Absolutnie nie. Historyk kieruje się własną wiedzą, używa swojego warsztatu, który jest całkiem inny niż warsztat wymiaru sprawiedliwości. Ma też do dyspozycji własne sumienie. Wyrok sądu jest faktem społecznym, czasem politycznym. Historyk musi brać wyroki sądowe pod uwagę, ale nie może się nimi kierować. Witosa skazano w 1932 r., ale co z tego?

Piotr Gontarczyk zajął się historią Aleksandra Kwaśniewskiego, którego sąd oczyścił w 2000 r. z lustracyjnych zarzutów. Miał prawo?
Naturalnie. Zwłaszcza że po wyroku zawsze mogą się pojawić nowe dowody.

A Pana ocena tekstu o Kwaśniewskim?
Jak to często bywa u tego autora, tekst jest bardzo szczegółowy, napisany ze znajomością przedmiotu, jednak w obrębie tezy, która legła u jego podstaw - tzn. sprawdzenia, czy Kwaśniewski był, czy nie był, tajnym współpracownikiem SB - Gontarczyk nie zdołał wykroczyć poza płaszczyznę czysto formalną. Zgodnie z jego wywodem były prezydent został zarejestrowany jako TW "Alek". Jednak Gontarczyk nie znalazł nic, co pozwoliłoby opisać tę współpracę, ani nawet potwierdzić, że rejestracja na pewno przełożyła się na konkretne działania agenturalne czy informacyjne. Jest wiele przypadków osób zarejestrowanych, rzeczywiście zwerbowanych, które żadnych informacji nie przekazały. Osoby takie były raczej faktami statystycznymi niż skutecznymi pomagierami esbeków. Nie oznacza to, oczywiście, że nie należy o nich pisać. Mówiąc krótko: z dużej chmury mały deszcz.

Lech Wałęsa uzyskał oczyszczający wyrok sądu lustracyjnego w 2000 r. i decyzję IPN przyznającą mu status osoby pokrzywdzonej. Powinien mieć spokój ze strony historyków?
Zawsze mamy prawo do sporu - nie tylko jako historycy, także jako obywatele. Trzeba tylko szanować polityczne i prawne skutki wyroku. Orzeczenia sądów były zawsze krytykowane i nic w tym złego dopóty, dopóki uznaje się ich skutki.

To dlaczego w czerwcu tego roku, po pojawieniu się książki Pawła Zyzaka, przeprosił Pan Wałęsę?
Bo uwielbiam go i niezwykle cenię. Jestem przekonany, że bez papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsy nie mielibyśmy takiego końca komunizmu. Może nawet komuna trwałaby nadal?

Przesadza Pan.
Trochę rzeczywiście przesadzam, ale komuna mogłaby upaść w zupełnie innych okolicznościach i w inny, tragiczny sposób. W Polsce innego lidera tej miary nie było.

Utwierdza Pan tym samym Wałęsę w przekonaniu, że sam obalił komunizm.
Ani sam nie zrobił sierpniowego strajku, ani nie obalił komunizmu. Cokolwiek bym sądził o sprawie "Bolka", uważam go za wielce utalentowanego przywódcę ruchu społecznego, który miał walny udział w podważaniu systemu jałtańskiego, nie tylko w Polsce. Nie lubię tego marksistowskiego określenia, ale to klasa robotnicza tego dokonała, a symbolem klasy robotniczej był on. A kto miał być? Kuroń? Gwiazda? Wałęsa nie umiał mówić, pisać, a przecież pokierował tym wszystkim wielce udatnie, zwłaszcza w stanie wojennym.

Gontarczyk z Cenckiewiczem źle zrobili, pisząc swoją książkę?
Tego nie twierdzę. Zrobili to, co uważali za stosowne i ważne.

A Zyzak?
Zyzak dał swojej książce zły tytuł. Gdyby ją zatytułował: "Lech Wałęsa. Czarne strony życiorysu" byłoby w porządku. Dam przykład: dziesięcioletni chłopiec sika do kropielnicy. Co to może oznaczać? Że to świętokradca, czyli człowiek zły, skłonny do zdrady i zostaje to mu na całe życie. Ale może być inna interpretacja. To chłopak, który chce pokazać kumplom, że się nie boi, że jest liderem i pokazuje to przez całe późniejsze życie. Tymczasem Zyzak przyjmuje tylko jedną, niekorzystną dla Wałęsy, interpretację. Nie wynika to moim zdaniem z jego warsztatowych braków. Po prostu: nie może być dobrym historykiem człowiek zbyt radykalnych poglądów. Może być świetnym publicystą, politykiem. Ale nie badaczem.

Mój promotor na studiach historycznych profesor Andrzej Garlicki przekonywał mnie w 1984 r., że najlepszym historykiem międzywojnia był Władysław Pobóg-Malinowski. A to był fanatyczny piłsudczyk&#8230;.
&#8230;który tego w dodatku nie ukrywał. Jego historia II Rzeczypospolitej jest świetnie udokumentowana, świetnie napisana. Ale niech pan ją przeczyta teraz po latach. Jest niezwykle jednostronna.

Za Cenckiewicza i Gontarczyka też powinien Pan przeprosić Wałęsę?
Oni na pewno mniej zgrzeszyli, zwłaszcza Gontarczyk zajmujący się prezydenckim okresem Wałęsy. Zresztą inaczej niż Zyzak zapowiedzieli, że zgrzeszą: ograniczyli się przecież do relacji lidera Solidarności z SB. Ale próbując odpowiedzieć na pytanie, czy uwikłania Wałęsy, epizod "Bolka", miały wpływ na późniejszą jego działalność, wyłapywali każdy element mogący świadczyć na niekorzyść. To także świadectwo politycznego radykalizmu. Dyskredytacja Wałęsy pozwala na podważenie Okrągłego Stołu i uzasadnienie konceptu IV Rzeczypospolitej.

Sam Pan mówi: "Jego epizod &#187;Bolka&#171;". Z Wałęsą kompromis w sprawie opisywania tamtej historii jest niemożliwy.
Tak samo jak z Jaruzelskim, który skądinąd inaczej niż Wałęsa nigdy nie był przywódcą narodu. Był co najwyżej dowódcą - dowodził wojskiem, ubekami, urzędnikami, PZPR. Ale obaj zaciekle się bronią. Jaruzelski broni się przed tezą, że wprowadził stan wojenny, bo nie podobała mu się Solidarność. Jak ktoś wyciąga z jego konstrukcji cegłę, trzęsie się, że wszystko mu się zawali. Podobnie Wałęsa: "Bolek" jest dla niego czymś takim jak notatka Anoszkina dla Jaruzelskiego.

Ale w Polsce tylko radykałowie mają odwagę tych tematów dotykać. Zwłaszcza wobec Wałęsy.
Niekoniecznie. Np. Jan Skórzyński napisał biografię Wałęsy "bez kantów", wygładzoną, ale bardzo rzeczową. Myślę, że biografia Wałęsy to wyzwanie nie tyle dla typowego historyka jak Cenckiewicz, Gontarczyk czy ja, ile dla kogoś o zacięciu eseisty z zainteresowaniami psychologicznymi. Ktoś taki mógłby sensownie wyjaśnić wszystko: od sikania do kropielnicy po to, co Wałęsa robi dzisiaj. A na pewno barwnie to opisać.

A premier Tusk i tak by go potępił - bo Wałęsa to partyjna i narodowa świętość.
Premier popadał w sprzeczności. Ogłosił, że nie będzie oceniał książki, zanim jej nie przeczyta, a potem - nie deklarując, iż właśnie zakończył lekturę - zaakceptował pomysł "zemsty" na IPN. Nowelizacja ustawy o IPN to przecież głównie reakcja na książkę Zyzaka i na żądanie Wałęsy, żeby wyrzucić Kurtykę.

A może oni mają rację? Wałęsa to część legendy i nie powinno się go ruszać.
Ale to jest problem Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Nowaka i twórców tak zwanej historiografii patriotycznej. To oni popadają w sprzeczność. Skoro nie wolno kalać pamięci Powstania Warszawskiego przypominaniem, że w jego trakcie zabijano Żydów, to dlaczego kalać postać Wałęsy?

Powstanie Warszawskie ma większy format niż Wałęsa.
Rzecz jasna: Powstanie ma wymiar tragiczny, Wałęsa - tylko dramatyczny. Ale przecież tak zwany patriotyzm afirmatywny uznaje, że Westerplatte to pomnik, który należy odkurzać, a nie gmerać w dokumentach, sprawdzać, czy major Sucharski pił i czy żołnierze na golasa biegali po plaży. A więc jeśli ktoś ma nagrodę Nobla, był ulubieńcem papieża, przez lata wielka część Polaków uważała go za przywódcę, świat go podziwiał i do dziś go ceni, to niech sobie spokojnie stoi na piedestale. Trzeba go polerować, a nie drapać.

A Pana zdanie jest jakie?
Że można drapać. Mówię to jako historyk, a nie miłośnik Wałęsy.

Ale druga strona też popada w nielogiczność. Mówi: rozdrapujmy wszystko, także Powstanie Warszawskie czy Westerplatte, ale nie biografie ojców III RP.
To prawda. Nie widzę tu logiki. To polityka.

Nowelizacja ustawy o IPN się Panu nie podoba?
Uważam ją za zbędną, bo widzę głównie jej cel polityczny: zamiar przejęcia kontroli nad IPN przez koalicję rządzącą. W instytucie trzeba sporo zmienić, ale akurat tego typu intencji trudno się w tych propozycjach doszukać.

Teraz był wszechwładny prezes, szansą na "uspokojenie" tej instytucji ma być przejęcie kontroli nad nim przez korporacje: naukową i sędziowską.
Grzech pierworodny obciąża PiS. Przy wyłanianiu Kolegium IPN drugiej kadencji należało zachować parytet między partiami. PO i PiS mogły - i powinny - mieć swoich przedstawicieli. Ale naukowcy - i to z pierwszej gildii - zgłoszeni przez Platformę zostali brutalnie wycięci. Tylko ja się ostałem, bo o ile wiem, głosowała na mnie grupka posłów historyków z PiS. Nawet Jacek Kurski mnie poparł. Brak parytetu był początkiem wojny o IPN, która kończy się tą nowelizacją.

Platforma idzie teraz ostro w inną stronę.
Widzę jednak błędy po stronie Kurtyki. Np. bardzo wyśrubowany plan wydawniczy czy utrwalającą się zbytnią izolację historyków pracujących w IPN od reszty świata naukowego, ich uzależnienie od jednego typu źródeł, od archiwów, które są w IPN zgromadzone. Nie wszyscy temu ulegają, ale wielu - tak. Można nawet postawić pytanie: czy połączenie funkcji badawczych z urzędem państwowym dobrze służy nauce? Na szczęście - choć wbrew intencjom rządzących - historycy z IPN rzadko zachowują się jak urzędnicy, gdyż są raczej nieposłuszni wobec władzy. W każdym razie obecnej.

Przecież Pan najlepiej wie, skąd się wzięło to połączenie. Żeby wszystko było w jednym miejscu: archiwa, praca badawcza, edukacja.
Widzę też zalety tego rozwiązania. Tylko że historycy w IPN są zbyt zagonieni, obciąża się ich nieustannymi rocznicami, różnego typu imprezami quasi-naukowymi, wystawami, wyjazdami, działalnością edukacyjną. To utrudnia spokojną pracę naukową i może sprzyjać chodzeniu na skróty.

Ja widzę inne zagrożenie związane z nowelizacją proponowaną przez PO. Po zmianie władzy pojawi się pokusa konformizmu, stawiania na spokojne publikacje, które nie zdenerwują rządu.
W opinii, którą sporządziłem parę miesięcy temu dla ministra Grupińskiego, przestrzegałem przed jeszcze innym zagrożeniem: w środowiskach naukowych - także chyba wśród historyków - silne są sprzeciwy wobec lustracji, a z nią tak jak z tekstami o radykalnej wymowie (jak te na temat "Bolka") często utożsamia się IPN. Może być i tak, że kolegium elektorów wyłaniających radę IPN nie osiągnie kworum. Może dojść do prób bojkotu jak kiedyś sądu lustracyjnego przez sędziów. Na niektórych uczelniach przeważa wciąż atmosfera, którą było widać przy okazji nieszczęsnej - ale na szczęście nieudanej - lustracji w 2007 r.

Pana recepta na IPN?
Najpierw oddzieliłbym lustrację od IPN. Komu przeszkadzało Biuro Rzecznika Interesu Publicznego? Instytut nie powinien być utożsamiany z "teczkami", to go wikła w niepotrzebne konflikty. No i mniej emocji. Po co angażować się w polemiki na temat kwalifikacji prawnych mordu katyńskiego?

Prezes Kurtyka jest zbyt emocjonalny?
Bywa emocjonalny, ale wypowiedzi innych ludzi związanych z IPN takich jak Antoni Dudek są wyważone. Być może największym błędem doraźnym Kurtyki było napisanie przedmowy do książki Cenckiewicza i Gontarczyka. To powinna być jedna z wielu książek, a w ten sposób uczyniono z niej sztandar. I broni się go do ostatniej kropli krwi.

A po stronie obecnej władzy?
Doradzałbym zimny prysznic. I przemyślenie nowelizacji na nowo. Zawsze broniłem IPN, ale też od dawna widzę jego błędy czy niedoskonałości. Uważam więc, że warto się przyjrzeć, czy nie czas coś poprawić. A z tego, co zaproponowano, część dotyczy spraw drugorzędnych, a reszta to polityka.

Rozwiązać problem, czyli?
Uważano, że Solidarność nie może istnieć jako niezależny byt, więc zamierzano ją podzielić, oderwać opozycję od robotników i taką "robotniczą" Solidarność wmontować w system. To była koncepcja Kani. Nie udało się. Kania bał się siłowego rozwiązania, ale Jaruzelski nie szedł na to jak na bal. Uważał jednak, że jest to konieczne: kraj się rozpada, grozi anarchia. Charakterystyczne: do 1989 r. Jaruzelski nic nie mówił o zagrożeniu zewnętrznym.

Nie mógł mówić, że zagraża sojusznik.
Między wierszami mógł. Tymczasem on wręcz domagał się, żeby tylko Polaków obarczać ciężarem tamtej decyzji.

Więc był sprawcą siłowego rozwiązania. Ale czy zdrajcą?
Jeżeli PRL było państwem polskim, bronił porządku państwa polskiego. Przez wielu utożsamiany był z Piłsudskim, sam do rządów Marszałka odwołuje się w sensie negatywnym (zamach, Bereza Kartuska, proces brzeski), ale zamach w obronie państwa - to jest ten trop. Jaruzelski z pewnością nie zdradził PRL. Należy też brać pod uwagę, że mógł obawiać się "konkurencji", tj. ludzi z elity partyjnej, którzy wprowadziliby stan wojenny z udziałem Sowietów, ale bez niego.

To dla niego korzystna interpretacja. Ci inni byliby bardziej brutalni dla Polaków.
Być może tak. Ale Sowieci uważali tę opcję za nierealną, gdyż nie wierzyli, że twardogłowi (nazywano ich wówczas: zdrowymi siłami) mają wystarczające poparcie w partii i są dostatecznie zdeterminowani.

Ale on mógł ją uważać za realną.
Miał to poczucie, jak sądzę, w tyle głowy. W praktyce konkurencji jednak nie było. Stan wojenny musiał wprowadzić wojskowy. Czy inny generał sprostałby zadaniu, jakiś generał Molczyk? Jaruzelski był od 13 lat ministrem, miał silne poparcie w armii. Może poza tymi, którzy szczególnie dużo pili.

W grudniu 1981 r. mógł się już jednak zorientować, że Rosjanie nie są gotowi do bezpośredniej interwencji.
Pewnie mógł, chociaż był dość skutecznie przez nich zastraszony. Jednak Syberia mu oczywiście nie groziła, co najwyżej utrata posady. W każdym razie z pewnością powtarzał sobie: ktoś to musi zrobić. Inna sprawa, że zrobił to ostatecznie całkiem sprawnie.

Sprawnie, czyli łagodnie?
Stosunkowo mało krwawo. To akurat okazało się dobre dla Polski.

To jest obraz bardzo szary. Ta postać stoi w Pana interpretacji w półcieniu.
Stoi akurat w pełnym słońcu. Ja po prostu próbuję zrozumieć motywy decyzji, której nie pochwalam. Potępienie nazizmu nie oznacza, iż nie wolno zastanawiać się nad tym, jakie były motywacje Hitlera, gdy decydował o rozpoczęciu wojny.

Hitlera nazwać szarym nie sposób.
Jeden kierował się ideologią nieuchronnego podboju, drugi - ideologią obrony systemu. Dla Jaruzelskiego system istniejący wówczas w Polsce był nie tylko jedynym możliwym ze względów geopolitycznych. Był też dla niego systemem najlepszym.

Sam Pan przed chwilą mówił o obawie przed konkurencją, przed tym, że Rosjanie znajdą kogoś innego na jego miejsce. Co było dla niego najważniejsze?
Obrona systemu i poczucie misji były moim zdaniem podstawowe. Strach zwykle spycha się w takich przypadkach do podświadomości. O tym, że stan wojenny będzie konieczny, postanowiono, powtórzmy, już w marcu 1981 r. Tylko że Kania nie umiał udźwignąć tego ciężaru. A Jaruzelski potrafił.

Napisał Pan monografię stanu wojennego bardzo osobistą, nacechowaną emocjami. Czy Jaruzelski powinien być sądzony?
Taki wyrok byłby miarodajny dla opinii publicznej, sąd cieszy się większą estymą niż teksty historyków. A wielu Polaków tego jednoznacznego osądu potrzebuje - z powodu pragnienia sprawiedliwości, poczucia własnej krzywdy, a nawet przekonania, że bez stanu wojennego sprawy poszłyby w lepszym kierunku. Generał jest odbierany jako ten, który złamał nadzieje Polaków.

Ale to są instrumentalne argumenty.
Społeczne argumenty są z reguły trochę instrumentalne. Dla historyka wyrok sądu bywa zresztą nawet utrudnieniem.

W jakim sensie?
Jeśli ta instytucja powie: niewinny, to jak historyk ma to obalić? Nie jest to łatwe.

Do tego zaraz wrócimy. A jaki to powinien być proces? Sądzenie generała z IPN-owskiego oskarżenia za udział w "związku zbrojnym" nie wydaje się dziwne?
Ta prawnicza formułka "nielegalnego związku zbrojnego" ma jednak sens. Czym w gruncie rzeczy była WRON? Pozakonstytucyjnym zgromadzeniem oficerów, czyli ludzi z definicji uzbrojonych.

Jaruzelski tłumaczy, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego była ciałem symbolicznym, niepodejmującym decyzji.
Korzysta z tego, że nie opublikowano protokołów WRON. Zapewniam: przez pierwsze tygodnie stanu wojennego to grono podejmowało decyzje zarówno w obszarze podległym administracji państwowej, jak i nawet w wewnętrznych sprawach PZPR. Jeśli było symboliczne, to w tym sensie, że bieżące zarządzanie państwem znajdowało się w rękach niespełna 10-osobowego grona, tzw. dyrektoriatu, a WRON miała dawać coś w rodzaju "wyższej sankcji", jako wcielenie tych, którzy "ocalają naród", choć przecież chodziło o ocalenie państwa partyjnego.

Przyjmijmy, że sąd oczyszcza historyczną postać. Ten werdykt wiąże historyka?
Absolutnie nie. Historyk kieruje się własną wiedzą, używa swojego warsztatu, który jest całkiem inny niż warsztat wymiaru sprawiedliwości. Ma też do dyspozycji własne sumienie. Wyrok sądu jest faktem społecznym, czasem politycznym. Historyk musi brać wyroki sądowe pod uwagę, ale nie może się nimi kierować. Witosa skazano w 1932 r., ale co z tego?

Piotr Gontarczyk zajął się historią Aleksandra Kwaśniewskiego, którego sąd oczyścił w 2000 r. z lustracyjnych zarzutów. Miał prawo?
Naturalnie. Zwłaszcza że po wyroku zawsze mogą się pojawić nowe dowody.

A Pana ocena tekstu o Kwaśniewskim?
Jak to często bywa u tego autora, tekst jest bardzo szczegółowy, napisany ze znajomością przedmiotu, jednak w obrębie tezy, która legła u jego podstaw - tzn. sprawdzenia, czy Kwaśniewski był, czy nie był, tajnym współpracownikiem SB - Gontarczyk nie zdołał wykroczyć poza płaszczyznę czysto formalną. Zgodnie z jego wywodem były prezydent został zarejestrowany jako TW "Alek". Jednak Gontarczyk nie znalazł nic, co pozwoliłoby opisać tę współpracę, ani nawet potwierdzić, że rejestracja na pewno przełożyła się na konkretne działania agenturalne czy informacyjne. Jest wiele przypadków osób zarejestrowanych, rzeczywiście zwerbowanych, które żadnych informacji nie przekazały. Osoby takie były raczej faktami statystycznymi niż skutecznymi pomagierami esbeków. Nie oznacza to, oczywiście, że nie należy o nich pisać. Mówiąc krótko: z dużej chmury mały deszcz.

Lech Wałęsa uzyskał oczyszczający wyrok sądu lustracyjnego w 2000 r. i decyzję IPN przyznającą mu status osoby pokrzywdzonej. Powinien mieć spokój ze strony historyków?
Zawsze mamy prawo do sporu - nie tylko jako historycy, także jako obywatele. Trzeba tylko szanować polityczne i prawne skutki wyroku. Orzeczenia sądów były zawsze krytykowane i nic w tym złego dopóty, dopóki uznaje się ich skutki.

To dlaczego w czerwcu tego roku, po pojawieniu się książki Pawła Zyzaka, przeprosił Pan Wałęsę?
Bo uwielbiam go i niezwykle cenię. Jestem przekonany, że bez papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsy nie mielibyśmy takiego końca komunizmu. Może nawet komuna trwałaby nadal?

Przesadza Pan.
Trochę rzeczywiście przesadzam, ale komuna mogłaby upaść w zupełnie innych okolicznościach i w inny, tragiczny sposób. W Polsce innego lidera tej miary nie było.

Utwierdza Pan tym samym Wałęsę w przekonaniu, że sam obalił komunizm.
Ani sam nie zrobił sierpniowego strajku, ani nie obalił komunizmu. Cokolwiek bym sądził o sprawie "Bolka", uważam go za wielce utalentowanego przywódcę ruchu społecznego, który miał walny udział w podważaniu systemu jałtańskiego, nie tylko w Polsce. Nie lubię tego marksistowskiego określenia, ale to klasa robotnicza tego dokonała, a symbolem klasy robotniczej był on. A kto miał być? Kuroń? Gwiazda? Wałęsa nie umiał mówić, pisać, a przecież pokierował tym wszystkim wielce udatnie, zwłaszcza w stanie wojennym.

Gontarczyk z Cenckiewiczem źle zrobili, pisząc swoją książkę?
Tego nie twierdzę. Zrobili to, co uważali za stosowne i ważne.

A Zyzak?
Zyzak dał swojej książce zły tytuł. Gdyby ją zatytułował: "Lech Wałęsa. Czarne strony życiorysu" byłoby w porządku. Dam przykład: dziesięcioletni chłopiec sika do kropielnicy. Co to może oznaczać? Że to świętokradca, czyli człowiek zły, skłonny do zdrady i zostaje to mu na całe życie. Ale może być inna interpretacja. To chłopak, który chce pokazać kumplom, że się nie boi, że jest liderem i pokazuje to przez całe późniejsze życie. Tymczasem Zyzak przyjmuje tylko jedną, niekorzystną dla Wałęsy, interpretację. Nie wynika to moim zdaniem z jego warsztatowych braków. Po prostu: nie może być dobrym historykiem człowiek zbyt radykalnych poglądów. Może być świetnym publicystą, politykiem. Ale nie badaczem.

Mój promotor na studiach historycznych profesor Andrzej Garlicki przekonywał mnie w 1984 r., że najlepszym historykiem międzywojnia był Władysław Pobóg-Malinowski. A to był fanatyczny piłsudczyk&#8230;.
&#8230;który tego w dodatku nie ukrywał. Jego historia II Rzeczypospolitej jest świetnie udokumentowana, świetnie napisana. Ale niech pan ją przeczyta teraz po latach. Jest niezwykle jednostronna.

Za Cenckiewicza i Gontarczyka też powinien Pan przeprosić Wałęsę?
Oni na pewno mniej zgrzeszyli, zwłaszcza Gontarczyk zajmujący się prezydenckim okresem Wałęsy. Zresztą inaczej niż Zyzak zapowiedzieli, że zgrzeszą: ograniczyli się przecież do relacji lidera Solidarności z SB. Ale próbując odpowiedzieć na pytanie, czy uwikłania Wałęsy, epizod "Bolka", miały wpływ na późniejszą jego działalność, wyłapywali każdy element mogący świadczyć na niekorzyść. To także świadectwo politycznego radykalizmu. Dyskredytacja Wałęsy pozwala na podważenie Okrągłego Stołu i uzasadnienie konceptu IV Rzeczypospolitej.

Sam Pan mówi: "Jego epizod &#187;Bolka&#171;". Z Wałęsą kompromis w sprawie opisywania tamtej historii jest niemożliwy.
Tak samo jak z Jaruzelskim, który skądinąd inaczej niż Wałęsa nigdy nie był przywódcą narodu. Był co najwyżej dowódcą - dowodził wojskiem, ubekami, urzędnikami, PZPR. Ale obaj zaciekle się bronią. Jaruzelski broni się przed tezą, że wprowadził stan wojenny, bo nie podobała mu się Solidarność. Jak ktoś wyciąga z jego konstrukcji cegłę, trzęsie się, że wszystko mu się zawali. Podobnie Wałęsa: "Bolek" jest dla niego czymś takim jak notatka Anoszkina dla Jaruzelskiego.

Ale w Polsce tylko radykałowie mają odwagę tych tematów dotykać. Zwłaszcza wobec Wałęsy.
Niekoniecznie. Np. Jan Skórzyński napisał biografię Wałęsy "bez kantów", wygładzoną, ale bardzo rzeczową. Myślę, że biografia Wałęsy to wyzwanie nie tyle dla typowego historyka jak Cenckiewicz, Gontarczyk czy ja, ile dla kogoś o zacięciu eseisty z zainteresowaniami psychologicznymi. Ktoś taki mógłby sensownie wyjaśnić wszystko: od sikania do kropielnicy po to, co Wałęsa robi dzisiaj. A na pewno barwnie to opisać.

A premier Tusk i tak by go potępił - bo Wałęsa to partyjna i narodowa świętość.
Premier popadał w sprzeczności. Ogłosił, że nie będzie oceniał książki, zanim jej nie przeczyta, a potem - nie deklarując, iż właśnie zakończył lekturę - zaakceptował pomysł "zemsty" na IPN. Nowelizacja ustawy o IPN to przecież głównie reakcja na książkę Zyzaka i na żądanie Wałęsy, żeby wyrzucić Kurtykę.

A może oni mają rację? Wałęsa to część legendy i nie powinno się go ruszać.
Ale to jest problem Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Nowaka i twórców tak zwanej historiografii patriotycznej. To oni popadają w sprzeczność. Skoro nie wolno kalać pamięci Powstania Warszawskiego przypominaniem, że w jego trakcie zabijano Żydów, to dlaczego kalać postać Wałęsy?

Powstanie Warszawskie ma większy format niż Wałęsa.
Rzecz jasna: Powstanie ma wymiar tragiczny, Wałęsa - tylko dramatyczny. Ale przecież tak zwany patriotyzm afirmatywny uznaje, że Westerplatte to pomnik, który należy odkurzać, a nie gmerać w dokumentach, sprawdzać, czy major Sucharski pił i czy żołnierze na golasa biegali po plaży. A więc jeśli ktoś ma nagrodę Nobla, był ulubieńcem papieża, przez lata wielka część Polaków uważała go za przywódcę, świat go podziwiał i do dziś go ceni, to niech sobie spokojnie stoi na piedestale. Trzeba go polerować, a nie drapać.

A Pana zdanie jest jakie?
Że można drapać. Mówię to jako historyk, a nie miłośnik Wałęsy.

Ale druga strona też popada w nielogiczność. Mówi: rozdrapujmy wszystko, także Powstanie Warszawskie czy Westerplatte, ale nie biografie ojców III RP.
To prawda. Nie widzę tu logiki. To polityka.

Nowelizacja ustawy o IPN się Panu nie podoba?
Uważam ją za zbędną, bo widzę głównie jej cel polityczny: zamiar przejęcia kontroli nad IPN przez koalicję rządzącą. W instytucie trzeba sporo zmienić, ale akurat tego typu intencji trudno się w tych propozycjach doszukać.

Teraz był wszechwładny prezes, szansą na "uspokojenie" tej instytucji ma być przejęcie kontroli nad nim przez korporacje: naukową i sędziowską.
Grzech pierworodny obciąża PiS. Przy wyłanianiu Kolegium IPN drugiej kadencji należało zachować parytet między partiami. PO i PiS mogły - i powinny - mieć swoich przedstawicieli. Ale naukowcy - i to z pierwszej gildii - zgłoszeni przez Platformę zostali brutalnie wycięci. Tylko ja się ostałem, bo o ile wiem, głosowała na mnie grupka posłów historyków z PiS. Nawet Jacek Kurski mnie poparł. Brak parytetu był początkiem wojny o IPN, która kończy się tą nowelizacją.

Platforma idzie teraz ostro w inną stronę.
Widzę jednak błędy po stronie Kurtyki. Np. bardzo wyśrubowany plan wydawniczy czy utrwalającą się zbytnią izolację historyków pracujących w IPN od reszty świata naukowego, ich uzależnienie od jednego typu źródeł, od archiwów, które są w IPN zgromadzone. Nie wszyscy temu ulegają, ale wielu - tak. Można nawet postawić pytanie: czy połączenie funkcji badawczych z urzędem państwowym dobrze służy nauce? Na szczęście - choć wbrew intencjom rządzących - historycy z IPN rzadko zachowują się jak urzędnicy, gdyż są raczej nieposłuszni wobec władzy. W każdym razie obecnej.

Przecież Pan najlepiej wie, skąd się wzięło to połączenie. Żeby wszystko było w jednym miejscu: archiwa, praca badawcza, edukacja.
Widzę też zalety tego rozwiązania. Tylko że historycy w IPN są zbyt zagonieni, obciąża się ich nieustannymi rocznicami, różnego typu imprezami quasi-naukowymi, wystawami, wyjazdami, działalnością edukacyjną. To utrudnia spokojną pracę naukową i może sprzyjać chodzeniu na skróty.

Ja widzę inne zagrożenie związane z nowelizacją proponowaną przez PO. Po zmianie władzy pojawi się pokusa konformizmu, stawiania na spokojne publikacje, które nie zdenerwują rządu.
W opinii, którą sporządziłem parę miesięcy temu dla ministra Grupińskiego, przestrzegałem przed jeszcze innym zagrożeniem: w środowiskach naukowych - także chyba wśród historyków - silne są sprzeciwy wobec lustracji, a z nią tak jak z tekstami o radykalnej wymowie (jak te na temat "Bolka") często utożsamia się IPN. Może być i tak, że kolegium elektorów wyłaniających radę IPN nie osiągnie kworum. Może dojść do prób bojkotu jak kiedyś sądu lustracyjnego przez sędziów. Na niektórych uczelniach przeważa wciąż atmosfera, którą było widać przy okazji nieszczęsnej - ale na szczęście nieudanej - lustracji w 2007 r.

Pana recepta na IPN?
Najpierw oddzieliłbym lustrację od IPN. Komu przeszkadzało Biuro Rzecznika Interesu Publicznego? Instytut nie powinien być utożsamiany z "teczkami", to go wikła w niepotrzebne konflikty. No i mniej emocji. Po co angażować się w polemiki na temat kwalifikacji prawnych mordu katyńskiego?

Prezes Kurtyka jest zbyt emocjonalny?
Bywa emocjonalny, ale wypowiedzi innych ludzi związanych z IPN takich jak Antoni Dudek są wyważone. Być może największym błędem doraźnym Kurtyki było napisanie przedmowy do książki Cenckiewicza i Gontarczyka. To powinna być jedna z wielu książek, a w ten sposób uczyniono z niej sztandar. I broni się go do ostatniej kropli krwi.

A po stronie obecnej władzy?
Doradzałbym zimny prysznic. I przemyślenie nowelizacji na nowo. Zawsze broniłem IPN, ale też od dawna widzę jego błędy czy niedoskonałości. Uważam więc, że warto się przyjrzeć, czy nie czas coś poprawić. A z tego, co zaproponowano, część dotyczy spraw drugorzędnych, a reszta to polityka.

Rozwiązać problem, czyli?
Uważano, że Solidarność nie może istnieć jako niezależny byt, więc zamierzano ją podzielić, oderwać opozycję od robotników i taką "robotniczą" Solidarność wmontować w system. To była koncepcja Kani. Nie udało się. Kania bał się siłowego rozwiązania, ale Jaruzelski nie szedł na to jak na bal. Uważał jednak, że jest to konieczne: kraj się rozpada, grozi anarchia. Charakterystyczne: do 1989 r. Jaruzelski nic nie mówił o zagrożeniu zewnętrznym.

Nie mógł mówić, że zagraża sojusznik.
Między wierszami mógł. Tymczasem on wręcz domagał się, żeby tylko Polaków obarczać ciężarem tamtej decyzji.

Więc był sprawcą siłowego rozwiązania. Ale czy zdrajcą?
Jeżeli PRL było państwem polskim, bronił porządku państwa polskiego. Przez wielu utożsamiany był z Piłsudskim, sam do rządów Marszałka odwołuje się w sensie negatywnym (zamach, Bereza Kartuska, proces brzeski), ale zamach w obronie państwa - to jest ten trop. Jaruzelski z pewnością nie zdradził PRL. Należy też brać pod uwagę, że mógł obawiać się "konkurencji", tj. ludzi z elity partyjnej, którzy wprowadziliby stan wojenny z udziałem Sowietów, ale bez niego.

To dla niego korzystna interpretacja. Ci inni byliby bardziej brutalni dla Polaków.
Być może tak. Ale Sowieci uważali tę opcję za nierealną, gdyż nie wierzyli, że twardogłowi (nazywano ich wówczas: zdrowymi siłami) mają wystarczające poparcie w partii i są dostatecznie zdeterminowani.

Ale on mógł ją uważać za realną.
Miał to poczucie, jak sądzę, w tyle głowy. W praktyce konkurencji jednak nie było. Stan wojenny musiał wprowadzić wojskowy. Czy inny generał sprostałby zadaniu, jakiś generał Molczyk? Jaruzelski był od 13 lat ministrem, miał silne poparcie w armii. Może poza tymi, którzy szczególnie dużo pili.

W grudniu 1981 r. mógł się już jednak zorientować, że Rosjanie nie są gotowi do bezpośredniej interwencji.
Pewnie mógł, chociaż był dość skutecznie przez nich zastraszony. Jednak Syberia mu oczywiście nie groziła, co najwyżej utrata posady. W każdym razie z pewnością powtarzał sobie: ktoś to musi zrobić. Inna sprawa, że zrobił to ostatecznie całkiem sprawnie.

Sprawnie, czyli łagodnie?
Stosunkowo mało krwawo. To akurat okazało się dobre dla Polski.

To jest obraz bardzo szary. Ta postać stoi w Pana interpretacji w półcieniu.
Stoi akurat w pełnym słońcu. Ja po prostu próbuję zrozumieć motywy decyzji, której nie pochwalam. Potępienie nazizmu nie oznacza, iż nie wolno zastanawiać się nad tym, jakie były motywacje Hitlera, gdy decydował o rozpoczęciu wojny.

Hitlera nazwać szarym nie sposób.
Jeden kierował się ideologią nieuchronnego podboju, drugi - ideologią obrony systemu. Dla Jaruzelskiego system istniejący wówczas w Polsce był nie tylko jedynym możliwym ze względów geopolitycznych. Był też dla niego systemem najlepszym.

Sam Pan przed chwilą mówił o obawie przed konkurencją, przed tym, że Rosjanie znajdą kogoś innego na jego miejsce. Co było dla niego najważniejsze?
Obrona systemu i poczucie misji były moim zdaniem podstawowe. Strach zwykle spycha się w takich przypadkach do podświadomości. O tym, że stan wojenny będzie konieczny, postanowiono, powtórzmy, już w marcu 1981 r. Tylko że Kania nie umiał udźwignąć tego ciężaru. A Jaruzelski potrafił.

Napisał Pan monografię stanu wojennego bardzo osobistą, nacechowaną emocjami. Czy Jaruzelski powinien być sądzony?
Taki wyrok byłby miarodajny dla opinii publicznej, sąd cieszy się większą estymą niż teksty historyków. A wielu Polaków tego jednoznacznego osądu potrzebuje - z powodu pragnienia sprawiedliwości, poczucia własnej krzywdy, a nawet przekonania, że bez stanu wojennego sprawy poszłyby w lepszym kierunku. Generał jest odbierany jako ten, który złamał nadzieje Polaków.

Ale to są instrumentalne argumenty.
Społeczne argumenty są z reguły trochę instrumentalne. Dla historyka wyrok sądu bywa zresztą nawet utrudnieniem.

W jakim sensie?
Jeśli ta instytucja powie: niewinny, to jak historyk ma to obalić? Nie jest to łatwe.

Do tego zaraz wrócimy. A jaki to powinien być proces? Sądzenie generała z IPN-owskiego oskarżenia za udział w "związku zbrojnym" nie wydaje się dziwne?
Ta prawnicza formułka "nielegalnego związku zbrojnego" ma jednak sens. Czym w gruncie rzeczy była WRON? Pozakonstytucyjnym zgromadzeniem oficerów, czyli ludzi z definicji uzbrojonych.

Jaruzelski tłumaczy, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego była ciałem symbolicznym, niepodejmującym decyzji.
Korzysta z tego, że nie opublikowano protokołów WRON. Zapewniam: przez pierwsze tygodnie stanu wojennego to grono podejmowało decyzje zarówno w obszarze podległym administracji państwowej, jak i nawet w wewnętrznych sprawach PZPR. Jeśli było symboliczne, to w tym sensie, że bieżące zarządzanie państwem znajdowało się w rękach niespełna 10-osobowego grona, tzw. dyrektoriatu, a WRON miała dawać coś w rodzaju "wyższej sankcji", jako wcielenie tych, którzy "ocalają naród", choć przecież chodziło o ocalenie państwa partyjnego.

Przyjmijmy, że sąd oczyszcza historyczną postać. Ten werdykt wiąże historyka?
Absolutnie nie. Historyk kieruje się własną wiedzą, używa swojego warsztatu, który jest całkiem inny niż warsztat wymiaru sprawiedliwości. Ma też do dyspozycji własne sumienie. Wyrok sądu jest faktem społecznym, czasem politycznym. Historyk musi brać wyroki sądowe pod uwagę, ale nie może się nimi kierować. Witosa skazano w 1932 r., ale co z tego?

Piotr Gontarczyk zajął się historią Aleksandra Kwaśniewskiego, którego sąd oczyścił w 2000 r. z lustracyjnych zarzutów. Miał prawo?
Naturalnie. Zwłaszcza że po wyroku zawsze mogą się pojawić nowe dowody.

A Pana ocena tekstu o Kwaśniewskim?
Jak to często bywa u tego autora, tekst jest bardzo szczegółowy, napisany ze znajomością przedmiotu, jednak w obrębie tezy, która legła u jego podstaw - tzn. sprawdzenia, czy Kwaśniewski był, czy nie był, tajnym współpracownikiem SB - Gontarczyk nie zdołał wykroczyć poza płaszczyznę czysto formalną. Zgodnie z jego wywodem były prezydent został zarejestrowany jako TW "Alek". Jednak Gontarczyk nie znalazł nic, co pozwoliłoby opisać tę współpracę, ani nawet potwierdzić, że rejestracja na pewno przełożyła się na konkretne działania agenturalne czy informacyjne. Jest wiele przypadków osób zarejestrowanych, rzeczywiście zwerbowanych, które żadnych informacji nie przekazały. Osoby takie były raczej faktami statystycznymi niż skutecznymi pomagierami esbeków. Nie oznacza to, oczywiście, że nie należy o nich pisać. Mówiąc krótko: z dużej chmury mały deszcz.

Lech Wałęsa uzyskał oczyszczający wyrok sądu lustracyjnego w 2000 r. i decyzję IPN przyznającą mu status osoby pokrzywdzonej. Powinien mieć spokój ze strony historyków?
Zawsze mamy prawo do sporu - nie tylko jako historycy, także jako obywatele. Trzeba tylko szanować polityczne i prawne skutki wyroku. Orzeczenia sądów były zawsze krytykowane i nic w tym złego dopóty, dopóki uznaje się ich skutki.

To dlaczego w czerwcu tego roku, po pojawieniu się książki Pawła Zyzaka, przeprosił Pan Wałęsę?
Bo uwielbiam go i niezwykle cenię. Jestem przekonany, że bez papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsy nie mielibyśmy takiego końca komunizmu. Może nawet komuna trwałaby nadal?

Przesadza Pan.
Trochę rzeczywiście przesadzam, ale komuna mogłaby upaść w zupełnie innych okolicznościach i w inny, tragiczny sposób. W Polsce innego lidera tej miary nie było.

Utwierdza Pan tym samym Wałęsę w przekonaniu, że sam obalił komunizm.
Ani sam nie zrobił sierpniowego strajku, ani nie obalił komunizmu. Cokolwiek bym sądził o sprawie "Bolka", uważam go za wielce utalentowanego przywódcę ruchu społecznego, który miał walny udział w podważaniu systemu jałtańskiego, nie tylko w Polsce. Nie lubię tego marksistowskiego określenia, ale to klasa robotnicza tego dokonała, a symbolem klasy robotniczej był on. A kto miał być? Kuroń? Gwiazda? Wałęsa nie umiał mówić, pisać, a przecież pokierował tym wszystkim wielce udatnie, zwłaszcza w stanie wojennym.

Gontarczyk z Cenckiewiczem źle zrobili, pisząc swoją książkę?
Tego nie twierdzę. Zrobili to, co uważali za stosowne i ważne.

A Zyzak?
Zyzak dał swojej książce zły tytuł. Gdyby ją zatytułował: "Lech Wałęsa. Czarne strony życiorysu" byłoby w porządku. Dam przykład: dziesięcioletni chłopiec sika do kropielnicy. Co to może oznaczać? Że to świętokradca, czyli człowiek zły, skłonny do zdrady i zostaje to mu na całe życie. Ale może być inna interpretacja. To chłopak, który chce pokazać kumplom, że się nie boi, że jest liderem i pokazuje to przez całe późniejsze życie. Tymczasem Zyzak przyjmuje tylko jedną, niekorzystną dla Wałęsy, interpretację. Nie wynika to moim zdaniem z jego warsztatowych braków. Po prostu: nie może być dobrym historykiem człowiek zbyt radykalnych poglądów. Może być świetnym publicystą, politykiem. Ale nie badaczem.

Mój promotor na studiach historycznych profesor Andrzej Garlicki przekonywał mnie w 1984 r., że najlepszym historykiem międzywojnia był Władysław Pobóg-Malinowski. A to był fanatyczny piłsudczyk&#8230;.
&#8230;który tego w dodatku nie ukrywał. Jego historia II Rzeczypospolitej jest świetnie udokumentowana, świetnie napisana. Ale niech pan ją przeczyta teraz po latach. Jest niezwykle jednostronna.

Za Cenckiewicza i Gontarczyka też powinien Pan przeprosić Wałęsę?
Oni na pewno mniej zgrzeszyli, zwłaszcza Gontarczyk zajmujący się prezydenckim okresem Wałęsy. Zresztą inaczej niż Zyzak zapowiedzieli, że zgrzeszą: ograniczyli się przecież do relacji lidera Solidarności z SB. Ale próbując odpowiedzieć na pytanie, czy uwikłania Wałęsy, epizod "Bolka", miały wpływ na późniejszą jego działalność, wyłapywali każdy element mogący świadczyć na niekorzyść. To także świadectwo politycznego radykalizmu. Dyskredytacja Wałęsy pozwala na podważenie Okrągłego Stołu i uzasadnienie konceptu IV Rzeczypospolitej.

Sam Pan mówi: "Jego epizod &#187;Bolka&#171;". Z Wałęsą kompromis w sprawie opisywania tamtej historii jest niemożliwy.
Tak samo jak z Jaruzelskim, który skądinąd inaczej niż Wałęsa nigdy nie był przywódcą narodu. Był co najwyżej dowódcą - dowodził wojskiem, ubekami, urzędnikami, PZPR. Ale obaj zaciekle się bronią. Jaruzelski broni się przed tezą, że wprowadził stan wojenny, bo nie podobała mu się Solidarność. Jak ktoś wyciąga z jego konstrukcji cegłę, trzęsie się, że wszystko mu się zawali. Podobnie Wałęsa: "Bolek" jest dla niego czymś takim jak notatka Anoszkina dla Jaruzelskiego.

Ale w Polsce tylko radykałowie mają odwagę tych tematów dotykać. Zwłaszcza wobec Wałęsy.
Niekoniecznie. Np. Jan Skórzyński napisał biografię Wałęsy "bez kantów", wygładzoną, ale bardzo rzeczową. Myślę, że biografia Wałęsy to wyzwanie nie tyle dla typowego historyka jak Cenckiewicz, Gontarczyk czy ja, ile dla kogoś o zacięciu eseisty z zainteresowaniami psychologicznymi. Ktoś taki mógłby sensownie wyjaśnić wszystko: od sikania do kropielnicy po to, co Wałęsa robi dzisiaj. A na pewno barwnie to opisać.

A premier Tusk i tak by go potępił - bo Wałęsa to partyjna i narodowa świętość.
Premier popadał w sprzeczności. Ogłosił, że nie będzie oceniał książki, zanim jej nie przeczyta, a potem - nie deklarując, iż właśnie zakończył lekturę - zaakceptował pomysł "zemsty" na IPN. Nowelizacja ustawy o IPN to przecież głównie reakcja na książkę Zyzaka i na żądanie Wałęsy, żeby wyrzucić Kurtykę.

A może oni mają rację? Wałęsa to część legendy i nie powinno się go ruszać.
Ale to jest problem Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Nowaka i twórców tak zwanej historiografii patriotycznej. To oni popadają w sprzeczność. Skoro nie wolno kalać pamięci Powstania Warszawskiego przypominaniem, że w jego trakcie zabijano Żydów, to dlaczego kalać postać Wałęsy?

Powstanie Warszawskie ma większy format niż Wałęsa.
Rzecz jasna: Powstanie ma wymiar tragiczny, Wałęsa - tylko dramatyczny. Ale przecież tak zwany patriotyzm afirmatywny uznaje, że Westerplatte to pomnik, który należy odkurzać, a nie gmerać w dokumentach, sprawdzać, czy major Sucharski pił i czy żołnierze na golasa biegali po plaży. A więc jeśli ktoś ma nagrodę Nobla, był ulubieńcem papieża, przez lata wielka część Polaków uważała go za przywódcę, świat go podziwiał i do dziś go ceni, to niech sobie spokojnie stoi na piedestale. Trzeba go polerować, a nie drapać.

A Pana zdanie jest jakie?
Że można drapać. Mówię to jako historyk, a nie miłośnik Wałęsy.

Ale druga strona też popada w nielogiczność. Mówi: rozdrapujmy wszystko, także Powstanie Warszawskie czy Westerplatte, ale nie biografie ojców III RP.
To prawda. Nie widzę tu logiki. To polityka.

Nowelizacja ustawy o IPN się Panu nie podoba?
Uważam ją za zbędną, bo widzę głównie jej cel polityczny: zamiar przejęcia kontroli nad IPN przez koalicję rządzącą. W instytucie trzeba sporo zmienić, ale akurat tego typu intencji trudno się w tych propozycjach doszukać.

Teraz był wszechwładny prezes, szansą na "uspokojenie" tej instytucji ma być przejęcie kontroli nad nim przez korporacje: naukową i sędziowską.
Grzech pierworodny obciąża PiS. Przy wyłanianiu Kolegium IPN drugiej kadencji należało zachować parytet między partiami. PO i PiS mogły - i powinny - mieć swoich przedstawicieli. Ale naukowcy - i to z pierwszej gildii - zgłoszeni przez Platformę zostali brutalnie wycięci. Tylko ja się ostałem, bo o ile wiem, głosowała na mnie grupka posłów historyków z PiS. Nawet Jacek Kurski mnie poparł. Brak parytetu był początkiem wojny o IPN, która kończy się tą nowelizacją.

Platforma idzie teraz ostro w inną stronę.
Widzę jednak błędy po stronie Kurtyki. Np. bardzo wyśrubowany plan wydawniczy czy utrwalającą się zbytnią izolację historyków pracujących w IPN od reszty świata naukowego, ich uzależnienie od jednego typu źródeł, od archiwów, które są w IPN zgromadzone. Nie wszyscy temu ulegają, ale wielu - tak. Można nawet postawić pytanie: czy połączenie funkcji badawczych z urzędem państwowym dobrze służy nauce? Na szczęście - choć wbrew intencjom rządzących - historycy z IPN rzadko zachowują się jak urzędnicy, gdyż są raczej nieposłuszni wobec władzy. W każdym razie obecnej.

Przecież Pan najlepiej wie, skąd się wzięło to połączenie. Żeby wszystko było w jednym miejscu: archiwa, praca badawcza, edukacja.
Widzę też zalety tego rozwiązania. Tylko że historycy w IPN są zbyt zagonieni, obciąża się ich nieustannymi rocznicami, różnego typu imprezami quasi-naukowymi, wystawami, wyjazdami, działalnością edukacyjną. To utrudnia spokojną pracę naukową i może sprzyjać chodzeniu na skróty.

Ja widzę inne zagrożenie związane z nowelizacją proponowaną przez PO. Po zmianie władzy pojawi się pokusa konformizmu, stawiania na spokojne publikacje, które nie zdenerwują rządu.
W opinii, którą sporządziłem parę miesięcy temu dla ministra Grupińskiego, przestrzegałem przed jeszcze innym zagrożeniem: w środowiskach naukowych - także chyba wśród historyków - silne są sprzeciwy wobec lustracji, a z nią tak jak z tekstami o radykalnej wymowie (jak te na temat "Bolka") często utożsamia się IPN. Może być i tak, że kolegium elektorów wyłaniających radę IPN nie osiągnie kworum. Może dojść do prób bojkotu jak kiedyś sądu lustracyjnego przez sędziów. Na niektórych uczelniach przeważa wciąż atmosfera, którą było widać przy okazji nieszczęsnej - ale na szczęście nieudanej - lustracji w 2007 r.

Pana recepta na IPN?
Najpierw oddzieliłbym lustrację od IPN. Komu przeszkadzało Biuro Rzecznika Interesu Publicznego? Instytut nie powinien być utożsamiany z "teczkami", to go wikła w niepotrzebne konflikty. No i mniej emocji. Po co angażować się w polemiki na temat kwalifikacji prawnych mordu katyńskiego?

Prezes Kurtyka jest zbyt emocjonalny?
Bywa emocjonalny, ale wypowiedzi innych ludzi związanych z IPN takich jak Antoni Dudek są wyważone. Być może największym błędem doraźnym Kurtyki było napisanie przedmowy do książki Cenckiewicza i Gontarczyka. To powinna być jedna z wielu książek, a w ten sposób uczyniono z niej sztandar. I broni się go do ostatniej kropli krwi.

A po stronie obecnej władzy?
Doradzałbym zimny prysznic. I przemyślenie nowelizacji na nowo. Zawsze broniłem IPN, ale też od dawna widzę jego błędy czy niedoskonałości. Uważam więc, że warto się przyjrzeć, czy nie czas coś poprawić. A z tego, co zaproponowano, część dotyczy spraw drugorzędnych, a reszta to polityka.


A Pana zdanie jest jakie?
Że można drapać. Mówię to jako historyk, a nie miłośnik Wałęsy.

Ale druga strona też popada w nielogiczność. Mówi: rozdrapujmy wszystko, także Powstanie Warszawskie czy Westerplatte, ale nie biografie ojców III RP.
To prawda. Nie widzę tu logiki. To polityka.

Nowelizacja ustawy o IPN się Panu nie podoba?
Uważam ją za zbędną, bo widzę głównie jej cel polityczny: zamiar przejęcia kontroli nad IPN przez koalicję rządzącą. W instytucie trzeba sporo zmienić, ale akurat tego typu intencji trudno się w tych propozycjach doszukać.

Teraz był wszechwładny prezes, szansą na "uspokojenie" tej instytucji ma być przejęcie kontroli nad nim przez korporacje: naukową i sędziowską.
Grzech pierworodny obciąża PiS. Przy wyłanianiu Kolegium IPN drugiej kadencji należało zachować parytet między partiami. PO i PiS mogły - i powinny - mieć swoich przedstawicieli. Ale naukowcy - i to z pierwszej gildii - zgłoszeni przez Platformę zostali brutalnie wycięci. Tylko ja się ostałem, bo o ile wiem, głosowała na mnie grupka posłów historyków z PiS. Nawet Jacek Kurski mnie poparł. Brak parytetu był początkiem wojny o IPN, która kończy się tą nowelizacją.

Platforma idzie teraz ostro w inną stronę.
Widzę jednak błędy po stronie Kurtyki. Np. bardzo wyśrubowany plan wydawniczy czy utrwalającą się zbytnią izolację historyków pracujących w IPN od reszty świata naukowego, ich uzależnienie od jednego typu źródeł, od archiwów, które są w IPN zgromadzone. Nie wszyscy temu ulegają, ale wielu - tak. Można nawet postawić pytanie: czy połączenie funkcji badawczych z urzędem państwowym dobrze służy nauce? Na szczęście - choć wbrew intencjom rządzących - historycy z IPN rzadko zachowują się jak urzędnicy, gdyż są raczej nieposłuszni wobec władzy. W każdym razie obecnej.

Przecież Pan najlepiej wie, skąd się wzięło to połączenie. Żeby wszystko było w jednym miejscu: archiwa, praca badawcza, edukacja.
Widzę też zalety tego rozwiązania. Tylko że historycy w IPN są zbyt zagonieni, obciąża się ich nieustannymi rocznicami, różnego typu imprezami quasi-naukowymi, wystawami, wyjazdami, działalnością edukacyjną. To utrudnia spokojną pracę naukową i może sprzyjać chodzeniu na skróty.

Ja widzę inne zagrożenie związane z nowelizacją proponowaną przez PO. Po zmianie władzy pojawi się pokusa konformizmu, stawiania na spokojne publikacje, które nie zdenerwują rządu.
W opinii, którą sporządziłem parę miesięcy temu dla ministra Grupińskiego, przestrzegałem przed jeszcze innym zagrożeniem: w środowiskach naukowych - także chyba wśród historyków - silne są sprzeciwy wobec lustracji, a z nią tak jak z tekstami o radykalnej wymowie (jak te na temat "Bolka") często utożsamia się IPN. Może być i tak, że kolegium elektorów wyłaniających radę IPN nie osiągnie kworum. Może dojść do prób bojkotu jak kiedyś sądu lustracyjnego przez sędziów. Na niektórych uczelniach przeważa wciąż atmosfera, którą było widać przy okazji nieszczęsnej - ale na szczęście nieudanej - lustracji w 2007 r.

Pana recepta na IPN?
Najpierw oddzieliłbym lustrację od IPN. Komu przeszkadzało Biuro Rzecznika Interesu Publicznego? Instytut nie powinien być utożsamiany z "teczkami", to go wikła w niepotrzebne konflikty. No i mniej emocji. Po co angażować się w polemiki na temat kwalifikacji prawnych mordu katyńskiego?

Prezes Kurtyka jest zbyt emocjonalny?
Bywa emocjonalny, ale wypowiedzi innych ludzi związanych z IPN takich jak Antoni Dudek są wyważone. Być może największym błędem doraźnym Kurtyki było napisanie przedmowy do książki Cenckiewicza i Gontarczyka. To powinna być jedna z wielu książek, a w ten sposób uczyniono z niej sztandar. I broni się go do ostatniej kropli krwi.

A po stronie obecnej władzy?
Doradzałbym zimny prysznic. I przemyślenie nowelizacji na nowo. Zawsze broniłem IPN, ale też od dawna widzę jego błędy czy niedoskonałości. Uważam więc, że warto się przyjrzeć, czy nie czas coś poprawić. A z tego, co zaproponowano, część dotyczy spraw drugorzędnych, a reszta to polityka.

http://www.polskatimes.pl/13grudnia1981 ... ,id,t.html

Kwaśniewski powiedział że po powstaniu warszawskim byliśmy w zrujnowanym kraju, a po stanie wojennym żyjemy w innej rzeczywistosci: jesteśmy w NATO w Unii Europejskiej.
No kuźwa. To po  bitwie pod Grunwaldem mielismy jeszcze gorzej!!! Żyliśmy całe wieki w zacofaniu, później w XVI wiecznej rozpuście.
Jeszcze później 153 lat w niewoli pod zaborami!
A w końcu 20 lat biedy w okresie międzywojennym.
A tak dzięki Jaruzelskiemu (i zapewne Longinowi Pastusiakowi) jesteśmy w Unii i w NATO!!! Hurrrraaaa!!!
<_<

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


13 gru 2009, 23:22
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Generał zdrajca

Nieomal równocześnie z ujawnieniem notatek sowieckich, które dość jednoznacznie wskazują, że Wojciech Jaruzelski nie tyle bronił nas przed interwencją ZSRR, ile o nią zabiegał, w TVP Historia został wyemitowany niezwykle ciekawy film dwóch wybitnych dokumentalistów Roberta Kaczmarka i Grzegorza Brauna ?Towarzysz generał?.

Znamienne, że dopiero 20 lat po upadku komunizmu doczekaliśmy się filmowej biografii tej postaci.

Droga życiowa Jaruzelskiego jest konsekwentna i podporządkowana bez reszty karierze związanej z sowieckim imperium.
Jeszcze w czasie wojny młody oficer pomaga rozpracowywać niepodległościowe podziemie ? innymi słowy uczestniczy w eksterminacji polskich patriotów.

Donosi na kolegów, którzy nie głosują jawnie, co sugeruje, że nie popierają list partyjnych. Donos taki dziś śmieszy, wówczas nie tylko łamał kariery, ale i życie.

Późniejsza tajna współpraca z Informacją (wojskową bezpieką) jest więc tylko kontynuacją uprzedniej działalności. Działalności, dodajmy, docenianej przez sowieckich mocodawców, którzy są siłą sprawczą kariery Jaruzelskiego. A on robi wszystko, aby zyskać ich uznanie: przeprowadza czystki antysemickie w wojsku, eliminując dawnych kolegów, zarządza inwazję na Czechosłowację i włącza armię w grudniową masakrę. A wreszcie wprowadza stan wojenny. Uczestniczy w wojennych planach, które akceptują obrócenie Polski w pustynię. Kiedy na Kremlu zasiada Michaił Gorbaczow, Jaruzelski podporządkowuje się pieriestrojce, próbując jak najdłużej zachować maksimum władzy.

Fakt, że działający z cudzego nadania zdrajca w wolnej Polsce wykreowany został na ?człowieka honoru?, pewnie długo jeszcze będzie zadziwiać naszych potomnych. Ta propagandowa operacja wiele mówi o jej twórcach.

Zdumiewające jest także to, że film, który powinien powstać 20 lat temu, dziś pokazywany jest jedynie w zasłużonej, ale niszowej telewizji i skazany na marginalny odbiór. Miejmy nadzieję, że TVP udostępni go szerszej publiczności.
Bronisław Wildstein

Możesz zostawić komentarz:

Błyskawiczna kariera w radzieckim wojsku polskiego "patrioty z dziada pradziada" i gorliwego katolika jest zadziwiająca.  :o
W dzisiejszych kategoriach zasługuje na miano cudu !  :dokuczacz:

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


14 gru 2009, 23:46
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
16 grudnia - dwie tragedie narodowe

Stocznia Gdańska w 1970 roku.

Kopalnia "Wujek"  w 1981 roku.

viewtopic.php?p=39478#p39478

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


16 gru 2009, 13:16
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Czy Boże Narodzenie jest zgodne z konstytucją?
      
Święta Bożego Narodzenia - jeśli popatrzeć na ofertę wielkich sieci handlowych - rozpoczynają się już w Dzień Zaduszny. Na ekranach telewizyjnych i ulicach miast od początku grudnia pojawia się cała armia ubranych na czerwono krasnali udających Świętych Mikołajów. Krótko mówiąc, komercjalizacja zamiast sakralizacji. Fenomen dobrze nam znany i po wielokroć komentowany.
"Uhandlowienie" Świąt Bożego Narodzenia przyszło do nas jako jeden z aspektów ogólniejszego zjawiska nazywanego amerykanizacją. Polega ono na przejmowaniu wzorców kulturowych dominujących za oceanem, zazwyczaj kojarzących się w dziedzinie kultury z czymś na pograniczu kiczu, a w sztuce kulinarnej - ze smakiem hamburgera z baru sieci McDonald's.

Warto uzmysłowić sobie fakt, że w Stanach Zjednoczonych (czy w innych krajach na Zachodzie) efekt odarcia okresu przedświątecznego (Adwentu) czy samego Bożego Narodzenia z kontekstu religijnego, z sacrum, jest osiągany nie tylko poprzez wspomnianą komercjalizację, lecz także jest coraz bardziej rezultatem ekspansywnej chrystianofobii. To jest paradoks (aczkolwiek mający swoje historyczne precedensy), że światowe mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, uznawane wciąż za kraj chrześcijański, stoi - być może - u progu forsowanej przez laicyzatorów "wojny kulturowej".

Większość Amerykanów (ok. 70 proc.) deklaruje się jako chrześcijanie, a mimo to w ich kraju szerzy się chrystianofobia. Objęcie władzy przez prezydenta Baracka Obamę i jego pierwsze decyzje oraz deklaracje wzbudzają poważne wątpliwości, czy prądy chrystianofobiczne zatrzymają się tylko i wyłącznie na niższych szczeblach amerykańskiej administracji. Przemawia za tym chociażby niesłabnąca od kilkudziesięciu lat aktywność w wypychaniu ze sfery publicznej tradycji i symboli chrześcijańskich przez amerykański Sąd Najwyższy - najważniejszy, obok prezydenta i Kongresu, składnik systemu władzy w USA. Wystarczy przypomnieć najważniejsze decyzje podejmowane przez liberalną większość składu orzekającego, które miały duży wpływ na życie społeczne (ale też religijne) za oceanem: w 1963 r. - zakaz modlitwy w szkołach publicznych, w 1973 r. - zezwolenie na aborcję bez ograniczeń, 1987 r. - zakaz tzw. chwili ciszy w sali szkolnej przed zajęciami. W tym kontekście powróćmy do świąt.

"Problemem" Bożego Narodzenia parokrotnie zajmował się Sąd Najwyższy USA! W latach 80. ubiegłego wieku sędziowie z "Supreme Court" dwa razy (w 1984 r. i 1989 r.) rozpatrywali pozwy składane przez organizacje wojujących laicyzatorów, dotyczące "naruszenia konstytucji" przez obecność szopek bożonarodzeniowych w miejscach publicznych (pozwy dotyczyły małych miasteczek). Po wielu deliberacjach podjęto decyzję (minimalną większością głosów 5:4), że obecność żłóbka nie godzi w Konstytucję, o ile szopce towarzyszą inne, "świeckie elementy", np. Santa Claus (Dziadek Mróz) czy renifery.
W ten sposób narodziła się "klauzula renifera", wedle której mierzy się stopień laickości szopki betlejemskiej.

Pionierzy nowej, świeckiej tradycji oraz ich wojujące wyznanie
Wzorzec postępowania był zawsze ten sam. Pozew składali (i składają) "obrońcy konstytucji" (czytaj: agresywni zwolennicy laickiej ideologii) zrzeszeni w amerykańskich odpowiednikach Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej - czyli American Civil Liberties Union (ACLU - Związek Amerykańskich Swobód Obywatelskich) bądź Americans United for Separation of Church and State (Zjednoczeni Amerykanie na rzecz Rozdziału Kościoła od Państwa). Przy czym miarą zgodności z Konstytucją Stanów Zjednoczonych Ameryki miała być zgodność z radykalnym wariantem liberalizmu wyznawanym przez te (oraz inne) organizacje.
Ta wersja liberalizmu interpretuje bowiem konstytucyjny zakaz ustanawiania w USA religii państwowej nie jako wolność religii (jak zakładali pod koniec XVIII wieku autorzy tej poprawki do amerykańskiej ustawy zasadniczej), ale jako wolność od religii. W praktyce jednak oznacza to działanie - poprzez orzecznictwo Sądu Najwyższego oraz niższych instancji amerykańskiego sądownictwa - na rzecz zaprowadzenia rzeczywistej religii państwowej - czyli laicyzmu. Nie od dziś przecież wiadomo, że liberalny laicyzm ma wszelkie znamiona kultu - ma swoje niekwestionowane dogmaty, swoich kapłanów, świętych, a nawet własny język liturgiczny.

W przypadku wyrażenia "neutralność przestrzeni publicznej" wobec symboli religijnych mamy do czynienia z liberalną nowomową oznaczającą, że neutralność równoznaczna jest z nieobecnością. Tutaj - zauważmy - nie ma zastosowania zasada "pro choice". Człowiek wierzący nie ma swobody wyboru. Jego "wolność religijna" ma po prostu oznaczać, że w szkolnej sali ma nie być krzyża czy szopki wewnątrz jakiegoś publicznego budynku w USA. Neutralność oznacza brak (symboli religijnych), a faktycznie promocję wyznania, które usiłuje stać się wyznaniem dominującym na Zachodzie (mowa o wojującym laicyzmie); wyznania, które charakteryzuje się skrajną nietolerancją.

Liberalizm zionący tolerancją

W 2005 roku ukazała się w USA książka Jona Gibsona pt. "The war on Christmas. How the liberal plot to ban the sacred Christian holiday is worse then You thought" ("Wojna wytoczona Bożemu Narodzeniu. O tym, że liberalny spisek zakazujący uświęconego chrześcijańskiego święta jest gorszy, niż myślicie"). Autor, który do niedawna był jedną z gwiazd amerykańskiej stacji "Fox News", opisał w niej konkretne przypadki nietolerancji laicyzatorów, które pod względem represyjności i absurdalności w pełni odzwierciedlają zasadność używania w tym przypadku przymiotnika "totalitarne".
Jako przykład może posłużyć decyzja władz edukacyjnych w mieście Covington (stan Georgia), które w grudniu 2000 roku zakazały używania w tamtejszych szkołach nazwy "przerwa bożonarodzeniowa" (Christmas holiday), ponieważ nazwa ta rzekomo "wykluczała" ze społeczności szkolnej uczniów innych wyznań. Władze podjęły tę decyzję zastraszone przez ACLU, która zagroziła złożeniem pozwu sądowego przeciw szkołom, które w swoich kalendarzach zamiast nazwy "przerwa zimowa" będą używać tradycyjnej nazwy odwołującej się do Bożego Narodzenia.
Taktyka zastraszania regularnie stosowana przez wojujących laicyzatorów przyniosła efekt w 2004 roku, gdy dyrekcja jednej ze szkół podstawowych w Mustang (Oklahoma) podjęła decyzję o zaprzestaniu wystawiania szopki bożonarodzeniowej w holu szkoły. Aberracja posuwa się nawet do takich granic absurdu, że niektóre dyrekcje amerykańskich szkół zakazują dekorowania w okresie przedświątecznym korytarzy i sal kolorami czerwieni i zieleni (barwami tradycyjnie kojarzonymi w kulturze anglosaskiej ze świętami) jako "wykluczającymi" uczniów z niechrześcijańskich rodzin.
Nie przeszkadza to jednak wykluczać (bez cudzysłowu) uczniów chrześcijańskich. Laicyzatorzy (albo ci, którzy dają im się zastraszać) nie tylko zakazują im radowania się z narodzin Dzieciątka poprzez oglądanie w szkole szopki lub śpiewanie kolęd.

Praktyki restrykcyjne idą jeszcze dalej.
Jon Gibson opisuje sytuację, do której doszło w grudniu 2001 roku w miejscowości Plano w Teksasie. W jednej z tamtejszych szkół podstawowych nauczyciele zakazali chrześcijańskim uczniom wręczania kolegom i koleżankom tradycyjnych prezentów świątecznych, które zawierały chrześcijańskie przesłanie. Wśród skonfiskowanych w ten sposób upominków "gwałcących neutralność światopoglądową szkoły" był na przykład ołówek z napisem: "Jezus jest przyczyną [świętowania - G.K.]" ("Jesus is the Reason") oraz ciasteczko w kształcie litery "J". Ponadto uczniom zakazano składania życzeń w tradycyjnej formie "Merry Christmas", a zamiast tego nauczyciele rygorystycznie przestrzegali nowej formy "Happy Holiday". Stalin? Gomułka? Nie, to dobijający się do statusu wyznania dominującego radykalny laicyzm w USA początku XXI wieku.
W 1989 roku jeden z prawników etatowo zatrudnionych przez ACLU, gdy był w budynku władz stanowych w Harrisburgu (Pensylwania), natknął się na stojącą w holu bożonarodzeniową choinkę. W jego ocenie, okazała się ona "niekonstytucyjna". Po skrupulatnej inspekcji bombek zawieszonych na jej gałązkach okazało się bowiem, że były na niej trzy ozdoby w kształcie krzyża, co "stanowiło pogwałcenie konstytucyjnego rozdziału państwa od religii". Tym razem nawet miejscowy sąd usłyszał dochodzący powiew absurdu i pozew oddalił.

Na liberałów zionących tolerancją natknął się w grudniu 2003 roku 63-letni Greg Childress od lat odgrywający w szkołach w Baldwin City (Kansas) rolę Santa Claus (Dziadka Mroza) rozdającego prezenty. Wydawać by się mogło, że stopień świeckości Dziadka Mroza spełnia "konstytucyjne normy neutralności światopoglądowej" - jest przecież pozbawionym pastorału i mitry biskupiej (atrybuty św. Mikołaja) krasnalopodobnym staruszkiem. Ale nie dla ACLU, który w 2003 r. zagroził władzom szkolnym wspomnianego miasta w Kansas procesem, jeśli nie zaprzestaną organizowania wizyt Santa Claus w szkołach.
Powód?
Podczas rozdawania prezentów Dziadek Mróz nie tylko zadawał zwyczajowe pytania: "Czy dzieci były grzeczne?", ale ośmielił się prowadzić "propagandę religijną na terenie neutralnej światopoglądowo szkoły". A "propaganda" polegała na tym, że zapytał dzieci, czy wiedzą dlaczego są Święta Bożego Narodzenia? I nie zaprzeczał, gdy niektóre z nich odpowiadały: "To są urodziny Pana Jezusa". I tym razem taktyka zastraszania - rzecz jasna, w imię szerzenia tolerancji - była skuteczna. Politycznie niepoprawny Dziadek Mróz zniknął ze szkół w Baldwin City.

"Tak wielu chrześcijan, tak mało lwów"
Nalepki o takiej treści coraz częściej widzi się na tylnych zderzakach samochodów w USA (tzw. bumper stickers). Z jednej strony można to interpretować jako mało udany żart, z drugiej - jako szczere pragnienie. W każdym razie doskonale odpowiada to atmosferze wytwarzanej przez wojujących laicyzatorów. Według nich, krzyż w przestrzeni publicznej może pojawić się tylko jako pohańbiony - np. zanurzony w fekaliach, i wtedy jest to jak najbardziej konstytucyjna "swoboda wypowiedzi artystycznej", ale nie może już pojawić się na bombkach zawieszanych na choince świątecznej postawionej w państwowym urzędzie.
Zresztą, "rażenie tolerancją" przez liberalnych laicyzatorów jest skoncentrowane niemal wyłącznie na chrześcijanach. Jak zauważa Jon Gibson, wspomniane "żartobliwe" naklejki samochodowe są niewyobrażalne w przypadku innych wyznań. Co by było, gdyby wpuszczono do obiegu nalepki: "Tak wielu muzułmanów..." lub "Tak wielu Żydów...".

Najszybciej terrorowi politycznej poprawności uległy wielkie korporacje handlowe, które od lat miały swoje zasługi na rzecz desakralizacji świąt. Na przykład w 2005 roku Wal-Mart, jedna z największych amerykańskich sieci handlowych, w tysiącach swoich sklepów nakazała zmienić świąteczne pozdrowienia z "Merry Christmas" na "Happy Holidays". W tyle nie pozostała Coca-Cola. Koncern z Atlanty - wiedząc dobrze o tym, co działo się w Baldwin City - "twarzą" swojej przedświątecznej kampanii reklamowej uczynił polarne niedźwiedzie, które wyparły dość "podejrzanego" Dziadka Mroza Coca-Coli (Coke Santa).

Syndrom skarżypyty i jak z nim walczyć
Jak w przypadku wszystkich dotychczasowych totalitaryzmów, również ten współczesny "liberalny faszyzm" bazuje na strachu (zastraszanie procesami sądowymi) i bierności. Pierwszym krokiem do zrzucenia totalitarnego zniewolenia jest pozbycie się strachu. To dlatego na Jana Pawła II wydano w Moskwie wyrok śmierci już podczas Mszy św. inaugurującej jego pontyfikat, gdy wołał: "Nie lękajcie się!". Z odwagi rodzi się solidarność. Najgorszy scenariusz dla wszystkich totalitarystów.
Takie oznaki nadziei - i przykłady do naśladowania - widzimy również we współczesnej Ameryce. Tysiące prawników oferuje swoje darmowe usługi w procesach o obronę wolności sumienia i wyznania chrześcijańskich obywateli USA. Istnieje szereg wyspecjalizowanych w tym celu organizacji, jak np. American Center for Law and Justice, Thomas More Law Center czy Alliance Defense Fund.

Również w Polsce od kilku lat jesteśmy świadkami kneblowania wolności słowa, ale i sumienia za pomocą szantażu w postaci pozwu sądowego. Różnego rodzaju "skarżypyci" usiłują wywierać naciski, by nie pojawiały się publikacje dotyczące kulis powstawania i funkcjonowania III RP oraz jej prominentnych postaci lub by nie przypominać o tym, że w III Rzeszy Niemieckiej dozwalano na aborcję, gdy stwierdzono, że "płód ma nieusuwalne wady". Amerykański przykład oddolnej solidarności pokazuje, że także sprawiedliwych znajdzie się tysiąc.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?da ... d=my11.txt

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


16 gru 2009, 21:58
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Tablica z napisem "Arbeit macht frei" została skradziona w nocy z bramy muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu.
Na historycznej bramie umieszczono już kopię napisu.

O zniknięciu tablicy straż muzealna powiadomiła policję o godz. 5.50. Jeszcze około godz. 3.00 strażnicy widzieli tablicę. W nocy dyżur w muzeum pełniło czterech pracowników ochrony.
- Teren jest strzeżony przez wyszkolonych strażników - podkreśla w rozmowie z Radiem rynszTOK FM Mensfelt. Strażnicy zauważyli kradzież w trakcie jednego z obchodów po muzeum. Policja poinformowała, że zabezpieczone zostały ślady w okolicy bramy. Sprowadzono psa tropiącego, który początkowo podjął trop. Zgubił go przy drodze, co sugeruje, że złodzieje dysponowali samochodem. Policja wyznaczyła pięć tysięcy nagrody za pomoc w odzyskaniu tablicy z napisem "Arbeit macht frei" lub wskazanie złodziei.

"Złodziej musiał się przygotować"
- Nam się to nie mieści w głowie, by ukraść taką rzecz z takiego miejsca. To zrobił ktoś, kto wiedział, co chce zrobić. Musiał wiedzieć, jak wejść na teren muzeum, jak zdjąć napis i jak chodzą strażnicy. Tego nie zrobił ktoś, kto akurat przechodził i pomyślał: ukradnę bramę. Złodziej musiał się dobrze przygotować - twierdzi Mensfelt.
Wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer powiedział, że kradzież "tego szczególnego symbolu obozu zagłady" jest aktem oburzającym. "Barbarzyństwo, skandal, przekroczono wszelkie granice" - komentarze po kradzieży historycznej tablicy
Rzecznik muzeum zaznaczył, że samo zdjęcie napisu znad bramy nie jest czynnością skomplikowaną dla kogoś, kto wie, jak to zrobić.
Na historycznej bramie umieszczono już kopię napisu. Była ona używana, gdy konserwacji został poddany w 2006 roku oryginalny napis.

Symbol obozów koncentracyjnych
Napis "Arbeit macht frei" (Praca czyni wolnym) nad oświęcimską bramą został wykonany w obozowej ślusarni przez jednego z więźniów Jana Liwacza. Taki sam napis pojawił się także na bramach wejściowych kilku innych niemieckich obozów koncentracyjnych. Po wojnie stał się jednym z najważniejszych symboli systemu obozów koncentracyjnych.
Źródło: rynszTOK FM

Moment nie był przypadkowy, w styczniu będą wielkie obchody"

- Wydaje się, że moment nie był przypadkowy, w styczniu będą wielkie uroczystości związane z rocznicą wyzwolenia obozu, w których wezmą udział głowy państw - powiedział Paweł Graś w Radiu ZET, komentując sprawę piątkowej kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z bramy wejściowej byłego obozu Auschwitz.
- Jeżeli do tego czasu sprawa nie zostanie wyjaśniona, to cała uwaga skupi się na kradzieży, a nie na przesłaniu, jakie powinno popłynąć z Polski. Już widzimy jaka jest reakcja mediów na świecie - zaznaczył Graś.
- To jest sytuacja, w której należy liczyć na solidarność zwykłych ludzi. To ciężka konstrukcja stalowa, której nie można schować jak pudełko zapałek. Wszyscy mamy poczucie wielkiego zażenowania, że w naszym kraju doszło do czegoś takiego. Cierpi na tym nasz wizerunek w świecie - mówił z kolei Joachim Brudziński z PiS.
Graś podkreślił, że wszystko wskazuje na to, że kradzież napisu była bardzo dobrze zorganizowana.
- Sprawcy mieli bardzo dobrze rozeznanie w systemie ochrony, monitoringu i wart - powiedział
- Zostały zaangażowane ogromne siły policyjne, powstała specjalna grupa. Aktywnie działa również ABW, bo nie można wykluczyć, że za tym czynem stoją skrajne organizacje. Nie ma niestety na razie efektów tych działań - relacjonował Graś.
Wojciech Olejniczak z SLD stwierdził, że ta kradzież napisu nie jest powodem, by Polaków oceniać źle.
- Ta kradzież to była prowokacja wymierzona w Polskę i w nas Polaków.
- Europosłowie powinni za granicą tłumaczyć, że nie jesteśmy antysemitami. Reakcja dyrektora Jad wa-Szem była nieadekwatna i krzywdząca dla nas - odniósł się do słów Olejniczaka Brudziński.

Dyrektor izraelskiego instytutu upamiętniającego ofiary Holokaustu Jad wa-Szem stwierdził, że - akt ten stanowi rzeczywiste wypowiedzenie wojny ze strony elementów, których tożsamości nie znamy, ale podejrzewam, że chodzi tu o neonazistów kierujących się nienawiścią do obcych.
http://wiadomosci.onet.pl/2099023,11,mo ... ,item.html



Arbeit Macht Frei (niem. praca czyni wolnym) ? niemiecka formuła wywiedziona z rozpowszechnionego w tradycji protestanckiej cytatu z Ewangelii Jana (J 8, 32) Wahrheit macht frei (lit. prawda czyni wolnym, czy ? wedle Biblii Tysiąclecia ? prawda was wyzwoli). W 1872 niemiecki prawicowy pisarz Lorenz Diefenbach zatytułował swoją powieść wydaną w Wiedniu parafrazą hasła biblijnego: Arbeit macht frei. Hasło to stało się popularne w kręgach nacjonalistycznych. W latach trzydziestych XX wieku było używane przez propagandę nazistowską w Niemczech w programach zwalczania bezrobocia.

Na rozkaz generała SS Theodora Eicke wykorzystane przy bramach wejściowych do kilku niemieckich obozów koncentracyjnych (Auschwitz, Dachau, Gross-Rosen, Sachsenhausen, Theresienstadt, Flossenbürg), zwłaszcza będących również obozami wyniszczającej, niewolniczej pracy. Więźniowie codziennie widzieli ten napis wychodząc rano do pracy w komandach i wracając wieczorem do obozu. W niektórych obozach zamieszczono inne hasła. Przykładowo, w KL Buchenwaldzie na bramie znajdowało się hasło: Jedem das seine, co przetłumaczyć można jako Każdemu, co mu się należy.
Brama w Auschwitz-Birkenau

W Auschwitz napis nad bramą był wykonany w obozowej ślusarni. Kapo ślusarni, Kurt Müller, nakreślił na ziemi żądany kształt, a po wygięciu rurek i wycięciu liter spawem punktowym umocował napis przy rurkach. Litery wycinał więzień, mistrz kowalstwa artystycznego Jan Liwacz (nr 1010). Więźniowie najprawdopodobniej naumyślnie zmontowali go wadliwie, odwracając literę "B" do góry nogami, co stanowiło akt oporu względem głoszonego na bramie hasła. Jednak w relacjach niektórych więźniów można przeczytać, iż był to przypadek.

Na szyderczą ironię tych haseł, sugerujących możliwość wydostania się z obozów dzięki rzetelnej i ofiarnej pracy, więźniowie w Auschwitz odpowiadali po kryjomu równie ironicznym dwuwierszem:
'Arbeit macht frei (praca czyni wolnym)
durch Krematorium Nummer drei (przez krematorium numer trzy)'


Po wyzwoleniu obozu żołnierze radzieccy załadowali napis Arbeit Macht Frei na wagon kolejowy, który miał jechać na wschód, jednak były więzień Eugeniusz Nosal (numer obozowy 693) oraz przypadkowy furman przekupili pilnującego pociągu strażnika butelką samogonu i oryginalny napis ukryli w miejskim magistracie. Kiedy tworzono Państwowe Muzeum w Oświęcimiu, napis wrócił na swoje miejsce przy bramie.

Napis na bramie w Auschwitz I stał się po wojnie jednym z najważniejszych symboli systemu niemieckich obozów koncentracyjnych, a również ? paradoksalnie ? całej Zagłady. Paradoks polega na tym, że pod bramą tą przechodziły komanda robocze złożone z więźniów, którzy dostali się do obozu, a nie rodzin żydowskich wysyłanych od razu z rampy kolejowej do komór gazowych. Zdarza się często, że zwiedzający teren Auschwitz II (Birkenau) są zdziwieni, nie widząc tego napisu przy wejściu do tej części obozu, w której dokonywano Zagłady.
.
Źródło: Wikipedia


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


20 gru 2009, 17:49
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA21 paź 2006, 19:09

 POSTY        7731

 LOKALIZACJATriCity
Post Policjant, który zginął jak bohater
Nieśmiertelny Moderator

10 lutego przed godziną czternastą na Internetowym Forum Policyjnym jeden z użytkowników poinformował kolegów o śmierci policjanta zabitego nożem przez 17-latka. Pytał, jaką karę sąd może wymierzyć bandycie. Prawdopodobnie spodziewał się, że odpowie mu "Ands", jeden z moderatorów. "Ands" udzielał się w wielu tematach. Dopiero po kilkunastu minutach policjanci dowiedzieli się, że moderator na żadne pytanie już nie odpowie. To on został zabity na przystanku.

Policjant nie tylko na służbie
Od śmierci młodszego aspiranta Andrzeja Struja na forum policjantów panuje żałoba. To internetowe miejsce spotkań odwiedza około 40 tysięcy użytkowników. Zdecydowana większość to policjanci. ?Andsa? znali wszyscy. Dwa dni po jego śmierci nadali mu tytuł ?Nieśmiertelnego Moderatora?.

Ands odszedł od nas
Zabity dziś w Warszawie policjant Andrzej S. znany był wielu użytkownikom naszego forum pod nickiem ands. Wieloletni moderator IFP, wspaniały przyjaciel i dusza towarzystwa.
Słynął z tego, że zawsze stawał na wysokości zadania. Oddawał serce swojej pracy społecznej i zawodowej. Nawet po służbie był stuprocentowym policjantem i nie odpuszczał żadnemu łobuzowi, który naruszył prawo. Dziś zapłacił za to najwyższą cenę. Wszystkim nam będzie go brakować. Łączymy się w głębokim bólu.
Do soboty forum będzie nieczynne.
Chcemy w ten sposób uczcić pamięć po naszym koledze.

Policjant, który zginął jak bohater

Andrzej Struj kochał swoją pracę. "Warto pracować w tej firmie" - pisał. "To my ją tworzymy i my jesteśmy jej integralną częścią. Nabyłem już praw do emerytury, ale spokojnie jeszcze 3280 dni przepracuję".
Andrzej od kilkunastu lat był krwiodawcą. ?Mimo, iż robię to systematycznie, zawsze informuję przełożonych wcześniej o wizycie w stacji krwiodawstwa, chyba, że krew jest potrzebna natychmiast w związku z jakimś nieszczęściem, w którym uczestniczył policjant? ? pisał, odpowiadając na pytanie kolegi o dzień urlopu przysługującego krwiodawcom.

Wiele osób zastanawiało się, dlaczego tylko on zareagował na chuligańskie wybryki nastolatków na przystanku. Psychologowie tłumaczyli, iż przeciętnego człowieka, który na co dzień nie spotyka się z agresją, paraliżuje strach. Żeby zareagować i podjąć decyzję w krótkim czasie, trzeba wiedzieć, jak to zrobić. "Ands" wiedział.

?Prawie każda sztuka walki uczy zadawać uderzenia, ale również bronić się przed nimi? ? pisał.
?Sam przez kilka lat trenowałem taekwondo i dzięki temu testy sprawnościowe do policji przeszedłem z marszu. Sprawność, którą zdobyłem na treningach, pomaga mi dobrze pełnić służbowe obowiązki. Skoro mam okazję, to w tym miejscu chciałem podziękować dwóm ludziom, dzięki którym ciężkie treningi były przyjemnością: mistrzowi Witoldowi Brzozowskiemu IV Dan ITF i mistrzowi Arturowi Chmielarzowi III Dan WTF?.
Zdaniem kolegów, był jednym z tych policjantów, którzy pracowali z pasją, a policjantami nie przestawali być nawet po zdjęciu munduru. Miał poczucie tego, co głęboko słuszne i potrafił tego bronić.

Gwiazdeczki Andrzeja
   "Ands" był znany z opanowania i poczucia humoru. Tolerancji brakowało mu tylko dla jednej grupy przestępców - osób maltretujących dzieci. Na forum dla policjantów założył wątek o przestępstwach popełnianych wobec najmłodszych. Wielokrotnie zabierał tam głos, bardzo emocjonalnie komentując głośne sprawy dotyczące maltretowania maluchów. Zachęcał kolegów, żeby zaglądali do tego wątku, przekonując, że wiele poważnych tragedii zaczyna się od drobnych zdarzeń, na które nikt nie zwraca uwagi.

   "Przecież takie dzieci są badane przez lekarzy, ćwiczą na WF w szkołach? ? pisał.
"Jak można nie zauważyć, iż dziecko jest maltretowane? Dzieci w takich sytuacjach są całkowicie bezbronne i bardzo często samotne. Jak ci rodzice spojrzą im w oczy, gdy one dorosną? Więcej nie piszę, bo mi skacze ciśnienie?.

Był dumny ze swoich dzieci, pokazywał ich zdjęcia, nazywał "gwiazdeczkami", często o nich pisał z wielką czułością.
"W kwestii zapinania pasów to mam bardzo dobrze" ? tłumaczył. "Mam takie małe urządzonko. Moja córeczka, zanim ruszę samochodem, mówi: "Tatuk pamiętaj o pasach". Takie małe a takie mądre! Chyba idzie w ślady Tatuka".
Uważał, że prawdziwy twardziel, to facet, który nie boi się pchać dziecięcego wózka na ulicy. "Gdy tylko mojej żonie skończy się urlop ,ja pójdę na rok wychowawczego" - pisał. "W końcu mi to przysługuje. Jestem ciekaw, co tacy prawdziwi policjanci jak wy wtedy powiecie".

"Chłopcy wychodzą na ulicę"
    W profilu zmarłego policjanta wciąż można przeczytać cytat, który pojawiał się pod każdym jego wpisem:
"Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę, szukają czegoś, co wypełni im czas, rzucają kamieniami w koła samochodów patrząc na dziewczyny, które nie chcą ich znać".
Czy "Ands" przeczuwał, że pewnego dnia jeden z takich "chłopców" zostanie jego zabójcą?

  Był zwolennikiem zmiany przepisów i obniżenia wieku odpowiedzialności karnej. Kiedy koledzy rozmawiali o tym, czy pobieranie odcisków palców od nastolatków może wyrządzić psychiczne szkody, "Ands" ironizował: "Biedne dzieci! Najlepiej oskarżmy tych, co po nocy chodzą z pieniędzmi przy sobie, rozmawiają przez komórki, zostawiają radia w samochodach. To ich wina, niech idą siedzieć i nie prowokują naszej młodzieży?.

Andrzej Struj zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmuje każdy, kto decyduje się na interwencję na ulicy.
"Obywatel wie, że policja może go legitymować i mimo wszystko włącza się często obywatelom komplikator" ? pisał.
W innym miejscu mówił o tym, że świat jest takim miejscem, jakim ludzie go czynią: "Strefa Mroku nie leży na drugim końcu świata, ona jest w nas. W naszych poczynaniach i w naszych myślach. To tu właśnie czai się koszmar".

W jednym z ostatnich wpisów polecał interesującą książkę, "188 dni i nocy" Małgorzaty Domagalik i Janusza L. Wiśniewskiego.
Często odwiedzał wątek "Czy policjant umie czytać?".
Najbardziej cenił Tyrmanda, Łysiaka i Grzesiuka, bo jak mówił, potrafili pięknie opisywać życie Warszawy. Niedługo przed śmiercią napisał: "Jestem w połowie książki i dawno już tak nie miałem, że nie mogę doczekać się, co będzie na końcu. Polecam każdemu i pozdrawiam".
Czy doczytał do końca?
Sylwia Skorstad

Link do Internetowego Forum Policyjnego: http://www.ifp.pl



Koleżanki i Koledzy
Policjanci i pracownicy cywilni Policji
Wczoraj w tragicznych okolicznościach odszedł od nas mł. asp. Andrzej Struj. Policjant, który słowa przysięgi wypełnił do końca. Nawet podczas urlopu potrafił podjąć interwencję. Potrafił stanąć na straży prawa i porządku. Nie wstydził się, że jest policjantem. Udowodnił to wczoraj na przystanku tramwajowym na warszawskiej Woli, kiedy młody człowiek niszczył tramwaj, tylko on zareagował.

Andrzej Struj pokazał nam wczoraj, że policjantem jest się zawsze i w każdych okolicznościach. Kilka razy w roku wysłuchuje roty ślubowania płynącej z ust młodych policjantów wstępujących do służby. Słowa ?...nawet z narażeniem życia? wypowiadał każdy z nas. Andrzej Struj wypowiadał je piętnaście lat temu i każdym dniem swojej służby ją wypełniał. Kiedy wczoraj pytałem, jaki był Andrzej usłyszałem ?...zawsze taki, stał po stronie prawa i nigdy nie odpuszczał?.

Jestem dumny, że w warszawskiej Policji służą tacy policjanci. Dziś chciałbym uścisnąć jego rękę i podziękować za postawę godną prawdziwego policjanta. Niestety Andrzeja już nie ma wśród nas. Wystąpiłem do Prezydenta RP i Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji o pośmiertne odznaczenie aspiranta Andrzeja Struj, bo kto, jeśli nie on zasługuje na Krzyż Zasługi za dzielność czy złotą odznakę Zasłużony Policjant.

Zapewniam Was, że zrobiliśmy wszystko, aby obie osoby podejrzewane o spowodowanie śmierci naszego kolegi zostały zatrzymane. Dziś już są w naszych rękach i tak jak Andrzej, ?nie odpuściliśmy?. Wierzę głęboko w to, że usłyszą zarzut zabójstwa policjanta, bo Andrzej był policjantem i tego sie nie wstydził.

Koleżanki i koledzy, w środę mł. asp. Andrzej Struj podjął swoją ostatnią interwencję, a za kilka dni wyruszy na swój ostatni patrol. Każdy z nas może mu towarzyszyć. Ja z nim pójdę i będzie to dla mnie zaszczyt.

Komendant Stołeczny Policji
inspektor Adam Mularz


 Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

____________________________________
Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.


15 lut 2010, 19:32
Zobacz profil
Fachowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA07 gru 2007, 12:19

 POSTY        1667
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie [']

____________________________________
Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione!
טדאוש


15 lut 2010, 20:48
Zobacz profil
Zawodowiec
Avatar użytkownika

 REJESTRACJA23 sie 2009, 07:34

 POSTY        3657
Post Kącik Kulturalno-Patriotyczno-Etyczny
Frasyniuk chce znieść święto 11 listopada

Znany działacz Solidarności Władysław Frasyniuk opowiedział się za zniesieniem święta 11 listopada i ustanowieniem w jego miejsce święta państwowego w dniu 4 czerwca upamiętniającego wybory do tzw. sejmu kontraktowego z 1989 r., czym wywołał konsternację starszego pokolenia polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii.
- Skreślmy 11 listopada, bo zimno, chłodno i prawdę powiedziawszy jest to ponure święto, w którym kontynuujemy tradycję II RP, a trzeba ją przerwać - zadeklarował w sobotę Frasyniuk, wypowiadając się w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie przy okazji otwarcia wystawy "Solidarność legenda wiecznie żywa".

- Jeśli uważamy, że 11 Listopada jest naszym świętem, to w tym święcie uczestniczy Bierut, Gomułka, bo to jest kontynuacja tej tradycji - dodał nie rozwijając tej myśli.
Według niego to właśnie 4 czerwca "wampir komunizmu został (ostatecznie) przebity osinowym kołkiem", a Polska była w awangardzie przemian w dawnym obozie moskiewskim.

Niezręczną sytuację rozładował ostatni prezydent RP na uchodźstwie 90-letni Ryszard Kaczorowski dziękując Frasyniukowi i innym działaczom Solidarności za to, "że (tak dobrze) przeszli różne testy, którymi poddawały ich władze PRL i zawsze byli wierni tej Polsce, która się zaczęła 11 listopada".

Na wystawę otwartą w niedzielę złożyły się prywatne zbiory plakatów z lat 1980-89 posłanki PO Joanny Fabisiak.
- Chciałam ocalić od zapomnienia, historię, która oby się nie powtórzyła - zaznaczyła w swoim wystąpieniu. Hasło "Róbmy swoje", które w latach 80. rzucił Jan Pietrzak z kabaretu "Pod Egidą", uważa za aktualne do dziś.

W ocenie gości wystawa oddaje klimat lat 80., mówi o wielkiej społecznej nadziei, którą w tych latach wyrażał ruch Solidarność, ilustruje walkę z cenzurą, daje odpór propagandzie ówczesnych władz i jest wyrazem demokratycznych aspiracji. Solidarność nie tylko w sensie organizacyjnym, ale jako idea jednocząca ludzi, jest wspólnym wątkiem wszystkich plakatów.

Wystawę obejrzy brytyjski następca tronu książę Walii Karol, który wraz z małżonką odwiedzi w środę Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w zachodnim Londynie.

W niedzielę w londyńskim kościele św. Andrzeja Boboli odprawiona zostanie msza św. w intencji Ojczyzny, po której zostanie odsłonięta ufundowana przez posłankę Fabisiak tablica z napisem "Dziękujemy za Solidarność".
http://wiadomosci.onet.pl/2131323,11,fr ... ,item.html



No właśnie! znieść 11 listopada i 3 maja! Ustanowić ŚWIĘTO MAGDALENKI i URODZINY KISZCZAKA!!!
~dobry POmysł!!!
      
TO co proponuje Frasyniuk to pokłosie przyjęcia Konstytucji Państwa Europejskiego 4 czerwca 1989 roku utorowało drogę do powstania tego ...
katon_starszy        
      
Co za "genialny "pomysł?! Idąc za tokiem rozumowania pana Frasyniuka proponuję przenieść Boże Narodzenie na lipiec, też będzie ...
kotekpremiera          2010-02-21 09:59:42
      
Zerwać ze wszystkimi tradycjami !! Wtedy wychowamy nowego Polaka, gotowego do służby w domach ...
~junak
      
TYLKO 22 LIPCA- najpiękniejsze świeto upamiętniające Manifest Lipcowy i powołanie do życia Najjaśniejszej Polskiej ...
~modest
      
Faktycznie! W listopadzie zimno, brzydko i prezydent się "poprzeziębiał". Jak to jego szef kancelarii raczył zauważyć. Na dodatek ...
Delirium_Tremens        
      
KOLEJNY "OBALACZ" ZABRAŁ GŁOS.......dzieki nim komuna nigdy nie upadła....
jaskier_2005        
      
22 LIPCA...najlepszy termin... 4... dlaczego mamy czcić awanturników ...
~robol
      
4 czerwca 1992 Od razu komuchy i ich TW uczczą dwie rocznice.
~robotnik 80
      
Polak? W jednym z wywiadów dla TVN Frasyniuk deklaruje, że nie je że nie je wieprzowiny i zachęca innych....
~observator

NIE WYPISUJCIE ANTYSEMICKICH TEKSTÓW! BO FRASYNIUK TO POLAK ! HEH
~GOLDI
              
PO Partia Oborowa!!! Nie obrażając Krów!!!
~hypozar



Czyczy tego popopapaprańca poporąbaaało cacałkowicie?  :o

____________________________________
Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse
Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć
/Katon starszy/


21 lut 2010, 12:00
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 1058 ]  idź do strony:  Poprzednia strona  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 76  Następna strona

 Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
 Nie możesz odpowiadać w wątkach
 Nie możesz edytować swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron