Rzecznik Kopacz od rana w TVN tłumaczy aferę w NIK. I kłamie.
Cezary Tomczyk, rzecznik rządu Ewy Kopacz poszedł do TVN24 i komentował najnowsze doniesienia ws. afery w Najwyższej Izbie Kontroli. W pewnym momencie ordynarnie skłamał zapewniając, że kandydaturę Krzysztofa Kwiatkowskiego na prezesa NIK poparło Prawo i Sprawiedliwość. NIK podlega Sejmowi a nie premierowi – zastrzegał na antenie TVN24 Cezary Tomczyk. Nie powstrzymało go to jednak od komentowania afery w NIK.
Tłumacząc prezesa NIK Cezary Tomczyk podkreślał, że Kwiatkowski nie jest już politykiem Platformy, ponieważ obejmując stanowisko w Najwyższej Izbie Kontroli zrzekł się członkostwa w partii.
Rzecznik rządu Ewy Kopacz umywając ręce od odpowiedzialności i powiązań Krzysztofa Kwiatkowskiego z PO, w całą sprawę próbował wmieszać... Prawo i Sprawiedliwość. Tłumaczył on na antenie, że za kandydaturą Kwiatkowskiego opowiedziało się wielu posłów i oświadczył, że poparło go „w głosowaniu także PiS”. Nikt nie mógł zarzucić, że NIK był jakimś przyjaznym Platformie ciałem – dodał Tomczyk. Problem w tym, że rzecznik rządu Ewy Kopacz skłamał. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości nigdy nie poparli kandydatury Kwiatkowskiego na szefa NIK. W głosowaniu wzięło udział 445 posłów. Za powołaniem Kwiatkowskiego na prezesa NIK opowiedziało się 268 posłów. Jego kandydaturę poparła koalicja PO-PSL oraz posłowie SLD. Tymczasem przeciw było 138 posłów. Jak wynika z sejmowych zestawień było to 131 posłów Prawa i Sprawiedliwości oraz 7 posłów Solidarnej Polski. Oznacza to, że nieprawdą jest, iż posłowie PiS głosowali za kandydaturą Kwiatkowskiego.
Poniżej przedstawiamy szczegółowe zestawienia z głosowania: Głosowało - 445 Za - 268 Przeciw - 138 Wstrzymało się - 39 Nie głosowało - 15
Jak manipuluje TVN. Porównanie materiałów o prezydencie Dudzie i premier Kopacz
Prokuratura, po publikacji portalu niezalezna.pl bada sprawę lotów Ewy Kopacz do Gdańska, do córki za pieniądze Sejmu. W głównym serwisie TVN uznano ten temat za na tyle mało istotny, że nie poświęcono mu nawet minuty. Porównanie tego jak TVN podawał tę informację, a jak relacjonował oskarżenia w tekście "Syfilisweeka" o prezydencie Andrzeju Dudzie - mówi samo za siebie.
Materiał "Fakty TVN" z 24 sierpnia:
1. Tytuł: Służbowo czy prywatnie? Prokuratura zbada poselskie podróże Andrzeja Dudy. Czy obecny prezydent nadużywał przywilejów?
2. Zdjęcie Andrzeja Dudy: Poważne
3. Wprowadzenie do materiału: "Czy Andrzej Duda, zanim został prezydentem, latał metodą „na Hofmana”? Tygodnik „Syfilisweek” dokładnie opisał jego wyloty, przyloty i noclegi na koszt Sejmu. W tym samym czasie parlamentarzysta miał prowadzić wykłady na jednej z prywatnych uczelni. Sejmowa pensja nie jest mała. Posła, gdy leci prywatnie, powinno być stać – i na bilet, i na uczciwość."
4. Czas materiału: 3 minuty 5 sekund
Materiał "Fakty TVN" z 26 sierpnia:
1. Tytuł: Kontrola lotów. ?Prokuratura bada loty Ewy Kopacz za publiczne pieniądze
2. Zdjęcie Ewy Kopacz: Uśmiechnięte
3. Wprowadzenie do materiału: "Najwyższy czas zaostrzyć regulamin Sejmu, bo prokuratura z poselskimi lotami ma zbyt dużo pracy. Ledwo zaczęła badać finansowane przez Sejm podróże posła Dudy, zanim ten został prezydentem, a już do zbadania są loty poseł Ewy Kopacz – zanim ta została premierem."
4. Czas materiału: 46 sekund
Dziś gdy zaczęło się dla Platformy Obywatelskiej robić "gorąco", gdy w "Gazecie Polskiej Codziennie" pojawiają się podobne wątki jak u Ewy Kopacz, tylko dotyczące wiceprzewodniczącej PO, Hanny Gronkiewicz-Waltz - na pomoc ruszyła Małgorzata Kidawa-Błońska. Marszałek, która jeszcze w poniedziałek żądała od prezydenta Andrzeja Dudy wyjaśnień, dziś (poprzez biuro prasowe Sejmu) wysłała komunikat, w którym wskazuje, że problemu lotów nie ma. "Od niemal dwudziestu lat posłowie mają nieograniczone prawo do bezpłatnych przelotów oraz przejazdów środkami publicznego transportu zbiorowego i publicznej komunikacji miejskiej na terenie kraju" - czytamy w komunikacie Sejmu. "To, czy nocleg miał związek z wykonywaniem mandatu poselskiego, jest rozstrzygane przez posła a nie przez Kancelarię Sejmu" - tłumaczy biuro prasowe Sejmu w specjalnym komunikacie.
Kancelaria Sejmu miażdży narrację koalicji Platformy i "Syfilisweeka": "Posłowie mają nieograniczone prawo do bezpłatnych przelotów"
Mam nadzieję, że prezydent wyjaśni sprawę wydatków — to komentarz marszałek Sejmu Małgorzaty Kidawa-Błońskiej do publikacji „Syfilisweeka”, który sugerował, że Andrzej Duda mataczył przy wydatkach publicznych pieniędzy. Problem w tym, że było to trzy dni temu. W ciągu tych kilkudziesięciu godzin podobną sprawą - tym razem w kontekście premier Ewy Kopacz - zainteresowała się prokuratura. I wówczas zmieniło się też nastawienie kancelarii Sejmu. Biuro Prasowe instytucji kierowanej przez tę samą Małgorzatę Kidawę-Błońską przygotowało specjalny komunikat. Jakże inny od przekazu sprzed trzech dni…
Prezentujemy całość komunikatu: W związku z licznymi pytaniami dziennikarzy oraz nieprecyzyjnymi informacjami ukazującymi się w mediach, przypominamy że od niemal dwudziestu lat posłowie mają nieograniczone prawo do bezpłatnych przelotów oraz przejazdów środkami publicznego transportu zbiorowego i publicznej komunikacji miejskiej na terenie kraju. Jest to zapisane w art. 43 ust. 1 ustawy z 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora. W przypadku noclegów, zgodnie z uchwałą Nr 18 Prezydium Sejmu z 6 września 2007 r. w sprawie określenia wysokości środków finansowych na pokrycie kosztów noclegów posłów poza miejscem stałego zamieszkania i miastem stołecznym Warszawą, posłom przysługują środki na opłacenie noclegów, związanych z wykonywaniem mandatu poselskiego, poza miejscem stałego zamieszkania i poza miastem stołecznym Warszawą. Limit pieniędzy na ten cel wynosi 7.600 zł rocznie. Jednocześnie informujemy, że to, czy nocleg miał związek z wykonywaniem mandatu poselskiego, jest rozstrzygane przez posła a nie przez Kancelarię Sejmu. Poseł informuje o charakterze noclegu, opisując w odpowiedni sposób fakturę lub rachunek. W przypadku podróży krajowych samochodem, związanych z wykonywaniem mandatu poselskiego, poseł ma prawo pokryć ich koszt z ryczałtu na biuro poselskie. Ryczałt na biuro poselskie wynosi 12.150 zł miesięcznie. Z tych środków mogą być opłacone wydatki obliczone dla limitu 3.500 km miesięcznie. Zgodnie z przelicznikiem określonym w rozporządzeniu Ministra Infrastruktury górna granica tych kosztów wynosi obecnie 2.925,30 zł miesięcznie.
Biuro Prasowe Kancelarii Sejmu Dlaczego takie oświadczenie nie pojawiło się już w poniedziałek, po oskarżeniach pisma kierowanego przez Tomasza Lisa? Ano dlatego, że dopiero później wyszła kwestia wylotów Ewy Kopacz do Gdańska. Cyrk na potrzeby na kampanii został jednak zrobiony. A my sugerujemy, by Sejm wysłał ten komunikat do Joanny Muchy. Rzeczniczka sztabu PO po raz kolejny zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy, by wyjaśnił sprawę swych przelotów i noclegów w Poznaniu na koszt Sejmu. Zdaniem Muchy, środowe wypowiedzi prezydenta w tej sprawie tylko „mnożą wątpliwości”. Mucha oceniła, że środowa wypowiedź Dudy „niczego nie wyjaśnia, niestety mnoży wątpliwości”. Po kilku dniach od tej publikacji de facto wiemy coraz mniej, a nie coraz więcej” — powiedziała posłanka Platformy. Jej zdaniem, prezydent „celowo próbuje wprowadzić opinię w błąd”.
TVN24 robi świństwo uderzając w ideę „Dudapomocy”. Tym bardziej, że biuro zmienia formułę i siedzibę, ale wciąż działa
W materiale red. Gduli bardzo ważnym wątkiem była nieobecność w pomieszczeniach biura europosła Janusza Wojciechowskiego, który z woli wtedy jeszcze kandydata Andrzeja Dudy od początku zajmował się organizowaniem „Dudapomocy”. Bardzo ważną kwestią jest to - tego red. Gdula też się nie widocznie nie dowiedział - na jakiej zasadzie do tej pory była udzielana pomoc ludziom zgłaszającym się do „Dudapomocy”. W związku z tym, że Duda jako kandydat, a nawet później jako prezydent-elekt nie miał żadnej mocy sprawczej posiłkowano się uprawnieniami, jakie daje mandat europosła Janusza Wojciechowskiego i mandat senatora Grzegorza Wojciechowskiego (jego brata). Teraz, gdy „Dudapomoc” jest już formalnym biurem prezydenckim sprawa właściwie się odwróciła, to Wojciechowscy wykonując swoje obowiązki w Senacie i Europarlamencie nie mogć być współpracownikami Kancelarii Prezydenta RP. Takie jest prawo.
Ale czy to oznacza, że Janusz Wojciechowski umył ręce i po kampanii zwinął się z „Dudapomocy”? Red. Gdula pewnie nie wie (gdyby wiedział, to by to podał, prawda?), że europoseł Janusz Wojciechowski i jego brat senator Grzegorz Wojciechowski mają biura w Rawie Mazowieckiej i że pracownicy tych biur właściwie zawaleni są sprawami z „Dudapomocy”. Europoseł i senator przejęli część interwencji, ponieważ niektórym szukającym pomocy bardzo zależało na tym, aby to oni osobiście monitorowali ich sprawy. I tak się dzieje. Dlaczego idea „Dudapomocy” tak siedzi solą w oku postępowym mediom? Czy to wciąż szok pourazowy po przegranej Bronisława Komorowskiego? Skąd tyle złośliwości i zaangażowania sił i środków w próbę skompromitowania czegoś, czego skompromitować się nie da? Czy to dlatego, że Andrzej Duda widząc skalę i różnorodność problemów ludzkich powołał do życia coś oczywiście koniecznego, co nie przyszło nawet do głowy jego poprzednikowi? Tak jest zresztą puenta materiału, o którym dziś piszę. To, że takie miejsce jest potrzebne pokazała… „Dudapomoc”… — kończy swój materiał red. Gdula. To oczywiście prawda, ale prawdziwa puenta w materiale pełnym manipulacji, to chyba jednak trochę za mało.
Jak "Syfilisweek" manipuluje sondażem, żeby uderzyć w prezydenta Dudę
"Propozycje zmian w emeryturach, które przedstawił w miniony poniedziałek prezydent Andrzej Duda, mają wśród Polaków więcej przeciwników niż zwolenników - napisał portal tygodnika "Syfilisweek" prowadzonego przez Tomasza Lisa. To nieprawda. Serwis powołuje się na sondaż TVP, z którego nie wynika teza podana w tytule artykułu.
W poniedziałek, 21 września br., prezydent Andrzej Duda przedstawił projekt zmian w systemie emerytalnym. Ustawa prezydencka obniżałaby wiek emerytalny, który w 2012 r. podwyższyła koalicja PO-PSL. Politycy tych partii, mimo protestów społecznych i wniosku o przeprowadzenie referendum pod którym podpisało się 2 miliony obywateli - oprócz jednej posłanki (Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz) - jednogłośnie podnieśli rękę "za":
Co istotne, prezydent tydzień temu, przedstawiając swój projekt zmian, podkreślał, że jego celem jest pozostawienie wyboru obywatelom. Ci, którzy nie chcieliby, bądź nie mogli dłużej pracować - otrzymywaliby należną emeryturę w wieku 60 lat (kobiety) i 65 lat (mężczyźni). Z kolei ci, którzy chcieliby mieć prawo do wyższego świadczenia - pracowaliby dalej. Przypomnijmy słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który tak opisywał założenia przedstawianej ustawy: Ona daje prawo do emerytury, (...) tzn. że jeżeli ktoś osiągnie wiek emerytalny i chce zacząć pobierać emeryturę, to może to zrobić. Ale może też - jeżeli ma taką wolę, jeżeli czuje w sobie siłę i ma takie możliwości, pracować dalej, po to, żeby mieć wyższą emeryturę, żeby się nadal realizować zawodowo. Jeżeli będzie miał inne życiowe plany, jeżeli się chce zająć wnukami, czy też w zupełnie inny sposób prowadzić swoje życie, w sposób pozazawodowy, może zacząć pobierać emeryturę. To będzie jego swobodna decyzja - powiedział prezydent.
Dzisiaj TVP przedstawiła wyniki sondażu, jaki firma Ipsos przeprowadziła kilka dni po przedstawieniu przez prezydenta projektu. Jak można podejrzewać, wpływ na wynik badania miał sposób sformułowania pytania. Oto jego treść:
"Czy zdecydował(a)by się pan/i na wcześniejsze przejście na emeryturę wiedząc, że otrzyma pan/i niższe świadczenia emerytalne?"
Na tak postawione pytanie 45 procent respondentów stwierdziło, że nie przeszłoby na wcześniejszą emeryturę, jeśli mieliby w związku z tym dostać niższe świadczenia. Wcześniejsze zakończenie pracy, a w związku z tym niższą emeryturę, wybrało 38 proc. pytanych. Brak jednoznacznego zdania zadeklarowało 17 proc. badanych. Wyniki tego sondażu zmanipulowano na stronie internetowej "Syfilisweeka", tak by uderzyć w prezydenta. W tekście pt. "Sondaż Ipsos: Polacy nie chcą proponowanych przez prezydenta Andrzeja Dudę zmian w emeryturach" napisano, że "propozycje zmian w emeryturach, które przedstawił w miniony poniedziałek prezydent Andrzej Duda, mają wśród Polaków więcej przeciwników niż zwolenników".
Jest to jawna manipulacja, biorąc pod uwagę, że Polacy pytani w sondażu Ipsos dla „Wiadomości TVP” nie wypowiadali się nt. projektu Andrzeja Dudy, a swojego wyboru w sytuacji, w której dzięki prezydentowi... w ogóle by wybór mieli.
Czeka nas promigrancka cenzura Facebooka. Podsłuchano obietnicę złożoną Angeli Merkel!
Mark Zuckerberg, założyciel i szef Facebooka, obiecał kanclerz Niemiec Angeli Merkel, że jego serwis pracuje nad usuwaniem "hejterskich" i "ksenofobicznych" postów dotyczących imigrantów. Zuckerberg nie zorientował się jednak, że stojący przy nim mikrofon jest włączony...
Do spotkania Zuckerberga i Merkel doszło podczas ostatnich obrad ONZ w Nowym Jorku. Jak informuje portal wirtualnemedia.pl, podczas nieoficjalnej wymiany zdań pomiędzy szefową niemieckiego rządu a założycielem Facebooka część rozmowy została "wyłowiona" przez przypadkowo włączony mikrofon. Dowiedzieliśmy się więc, że Merkel zapytała Zuckerberga o to, czy podejmuje jakieś działania w celu ukrócenia rzekomej "mowy nienawiści" na Facebooku dotyczącej imigrantów. "Musimy coś z tym robić" - odpowiedział Zuckerberg. "Czy pracujecie nad tym?" - nie dawała za wygraną Merkel. "Tak" - potwierdził szef Facebooka.
Wirtualnemedia.pl przypomina, że już w połowie września "Facebook oraz niemiecki resort sprawiedliwości poinformowały o powołaniu specjalnego zespołu przeznaczonego do wyławiania i usuwania z sieci rasistowskich treści, szczególnie tych dotyczących uchodźców".
Facebook i inne portale społecznościowe - oraz niezależne media internetowe - są póki co najlepszym źródłem informacji na temat zagrożeń płynących ze strony nielegalnych imigrantów. W całej Europie, w tym także w Polsce, główne media prowadzą kampanię proimigracyjną, pokazując jedynie kobiety z dziećmi i atakując przeciwników przyjęcia uchodźców jako "ksenofobów" i "rasistów". Sceny przemocy, burd i roszczeniowych zachowań imigrantów są cenzurowane - dlatego obywatele państw europejskich pełną wiedzę na temat islamskiej inwazji mogą czerpać jedynie z internetu. Czy wkrótce i tu zawita eurocenzura?
„Ksiądz nienawiści”, „dołączył do faszystów” tak dziennikarze "michnikowego szmatławca" określili księdza Jacka Międlara za to, że zgodził się wystąpić na jednym z antyimigranckich manifestacji we Wrocławiu. Mieszkańcy Wrocławia i internauci z całej Polski, oburzeni agresywną nagonką dziennikarzy solidaryzują się atakowanym księdzem. – W naszym sercu jest ewangelia w naszym sercu jest Jezus Chrystus i w naszym sercu są te wartości, dla których każdy z nas jest gotowy oddać życie, za Polskę i za chrześcijaństwo. Musimy w pierwszej kolejności zapewnić bezpieczeństwo dla swoich rodaków, dla swojej rodziny, dla tych, którzy wyrośli z naszego dziedzictwa, którym na imię Polska i chrześcijaństwo - mówił podczas jednej z cotygodniowych wrocławskich manifestacji sprzeciwiających się sprowadzaniu do Polski emigrantów obcych kulturowo ks. Międlar.
Obecność księdza na manifestacji organizowanej przez narodowców wywołała aplauz zgromadzonych (wśród których byli także mieszkańcy Wrocławia o innych od organizatorów poglądach) i niechęć dziennikarzy "michnikowego szmatławca". Ci ostatni przez cały tydzień domagali się od kurii, nauczycieli i proboszcza parafii św. Anny w której pracuje ksiądz zdecydowanej reakcji na jego zaangażowanie w marsz. Redaktor Jacek Harłukowicz zatytułował swój tekst w wrocławskim wydaniu "michnikowego szmatławca" „Kapłan nienawiści”. Sformułowanie to powtórzył w całej serii artykułów wymierzonych w wyświęconego kilka miesięcy temu księdza.
Dziennikarze zmanipulowali też jego wypowiedź. Sformułowanie „będą nas nazywali faszystami” przerabiając na „nazywają nas faszystami”, które wyciągnięte z kontekstu służyło dziennikarzom do manipulacji jakoby ksiądz Jacek przyznawał się do swoich „faszystowskich” poglądów. Współpracownicy księdza Jacka są oburzeni zachowaniem dziennikarzy, którzy przez cały tydzień nękali ich telefonami wypytując o różne szczegóły jego posługi. - Jest dokładnie odwrotnie niż napisali to dziennikarze „michnikowego szmatławca”, ksiądz Jacek Międlar interesował się sprawą budowania dialogu między religijnego od dawna, współpracował z nami jeszcze zanim był księdzem i dobrze zna tą tematykę - komentuje sprawę ataków na młodego księdza dyrektor biura regionalnego Pomoc Kościołowi w Potrzebie ksiądz Rafał Cyfka.
Z kolei jeden z wrocławskich księży, który nie chciał wypowiadać się pod nazwiskiem, komentuje sprawę krótko: "Ksiądz Jacek jest kapłanem i jego rolą jest być przy ludziach". - Ksiądz wielokrotnie dokładnie punktował, że nie możemy karmić się nienawiścią, że muzułmanie są naszymi braćmi, ale według ewangelii w pierwszej kolejności powinniśmy bronić najpierw swojego domu i swojego dziedzictwa – opowiada jedna z wiernych parafii w której pracuje ksiądz Jacek.
Wczoraj wieczorem w ramach solidarności z księdzem kibice zorganizowali wspólne wyjście na msze wieczorną z jego udziałem. Dzięki stronie internetowej „Cała Polska w obronie księdza Jacka Międlara”, którą poparło prawie 7000 internautów sprawa nabrała charakteru ogólnopolskiego.
- To dziennikarze „Wyborczej” chcą wzniecać nienawiść i to tutaj, między Polakami – komentuje sprawę jeden z internautów na stronie wydarzenia. Historyk, publicysta i prezes fundacji „Łączka” Tadeusz Płużański przywykł już do specyficznej nomenklatury dziennikarzy „michnikowego szmatławca”. – Nazewnictwo, którego użył red. Harłukowicz nie jest nowe, wszyscy którzy walczyli z komuną znają je z dawnych czasów. Księżmi, którzy mieli według komunistów siać nienawiść byli zarówno ksiądz Popiełuszko, biskup Czesław Kaczmarek, ksiądz Niedzielak i ksiądz Zych, zamordowani za swoje poglądy. michnikowy szmatławiec po raz kolejny nawiązuje do takich właśnie wzorców – komentuje sprawę Płużański.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 18 paź 2015, 15:17 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
18 paź 2015, 15:16
Re: Kulisy manipulacji
Paweł Lisicki: nie mam wątpliwości, że Zelnikowi wyrządzono krzywdę.
- Jedni krzyczeli, że Zelnik to szuja i donosiciel, pisowski kapuś. Inni dowodzili, że wszystko to manipulacja i podła intryga. Wreszcie w sobotę wieczorem Radio Rock opublikowało oryginalne taśmy z nagrań i w ten sposób postanowiło przeciąć spekulacje. Problem polega na tym, że ujawnione taśmy niczego nie przesądzają. Po ich odsłuchaniu nie mam wątpliwości, że Zelnikowi wyrządzono krzywdę – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
W piątek wchodzę do redakcji mojego tygodnika. Ledwo zdążyłem wyjąć i odpalić komputer słyszę pytanie: „czy widziałem już historię Zelnika?”. Otwieram portal gwno.pl, czytam i diabli mnie biorą. Toż to nie do wyobrażenia – myślę sobie. Jak można było takie rzeczy mówić? Tworzyć czarne listy inaczej myślących, wyrzucać z pracy aktorów wspierających PO? Nie przepadam, eufemistycznie mówiąc, za Kubą Wojewódzkim, jednak tym razem, pomyślałem, trafił w dziesiątkę. Obnażył, widać, charakterystyczną dla części prawicowych wyborców naiwną chęć zemsty i odegrania się.
Parę godzin później przeczytałem wyjaśnienia znanego aktora, który utrzymywał, że rozmawiał na inny temat niż mu to imputowano i że pytania do rozmowy zostały dodane. Moja pierwsza reakcja? „Okropnie, siedziałby cicho. Po co dalej się kompromitować?”. Niemożliwe, żeby ot, tak sobie, mówił o poglądach Artura Barcisia lub Olgierda Łukaszewicza. Pojawienie się tych dwóch nazwisk zdawało się być niezbitym dowodem autentyczności przekazu, który zdominował media. W międzyczasie obejrzałem „Wiadomości” i inne programy telewizyjne. Wszędzie pojawiał się Artur Barciś i stwierdzał, że jest mu przykro.
W internecie, jak zwykle, rozgorzała wojna. Jedni krzyczeli, że Zelnik to szuja i donosiciel, pisowski kapuś. Inni dowodzili, że wszystko to manipulacja i podła intryga. Wreszcie w sobotę wieczorem Radio Rock opublikowało oryginalne taśmy z nagrań i w ten sposób postanowiło przeciąć spekulacje. Problem polega na tym, że ujawnione taśmy niczego nie przesądzają. Po ich odsłuchaniu nie mam wątpliwości, że Zelnikowi wyrządzono krzywdę.
Być może znany aktor wypowiada się tam zbyt niefrasobliwie, a jego chęć dołączenia do grupy doradców prezydenta Andrzeja Dudy jest nazbyt widoczna. Z drugiej strony, obrońcy aktora również dostali do ręki ważkie argumenty. Zapis rozmowy wcale nie musi Zelnika obciążać. Zważywszy wiek, specyficzną sytuację – obecność na dworcu, słabą słyszalność rozmówcy, który przedstawia się jako Janusz z kancelarii prezydenta – wypowiedzi aktora można tłumaczyć inaczej, niż to zostało pierwotnie przedstawione przez Wojewódzkiego et consortes. Zwrócił na to słusznie uwagę publicysta „michnikowego szmatławca”, Grzegorz Sroczyński.
Być może Zelnik myślał, że rozmawia o wcześniejszych emeryturach dla aktorów i że zwrócono się do niego jako do znawcy środowiska z prośbą o radę. Nie ma dowodu, żeby aktor uznawał owe wcześniejsze emerytury za formę kary. Owszem, wspomniał o aktorach wspierających bardziej Bronisława Komorowskiego, ale słowa o „czarnej liście” nie są jego. Wypowiedział je rozmówca, aktor ich nie podjął. Mógł myśleć, że prezydent Duda chce wykonać swoisty gest wobec przeciwnych mu niegdyś przedstawicieli środowiska artystycznego. Może sądził, że to wręcz forma pozyskania niechętnego Dudzie elektoratu? Jest to możliwa interpretacja.
Jak to się stało, że ta niezbyt mądra - znowu staram się nie używać dosadnych słów - satyra stała się przez kilka dni najważniejszym wydarzeniem politycznym w Polsce? Cóż, pokazuje to skalę histerii i paniki, jaka charakteryzuje wielu przeciwników PiS. Zmiana władzy łączy się w ich umysłach z czystkami, prześladowaniami i Bóg wie jakimi jeszcze nieszczęściami. W świadomości zwolenników obecnej władzy nie chodzi o zwykłą w demokracji zmianę polityczną, z którą zawsze trzeba się liczyć przy wyborach.
Nie, przejęcie rządów przez PiS nabiera wymiaru niemal apokaliptycznego. Jest katastrofą i klęską, czymś nie do zaakceptowania, upadkiem całego świata. Jedni zatem wołają, jak Wojciech Sadurski, o potrzebie stworzenia „kordonu sanitarnego wokół PiS”, inni ogłaszają, jak Adam Michnik, że rządy Jarosława Kaczyńskiego będą podobne do rządów Władimira Władimirowicza Putina, jeszcze inni próbują wtłoczyć ludziom w głowę skojarzenie między PiS a antysemityzmem - to z kolei wkład Tomasza Lisa. Są też tacy, jak Kuba Wojewódzki, który postanowili obnażyć hipokryzję wroga.
Tak bardzo żyją oni w świecie własnych idiosynkrazji i urazów, że każdą niejasność z góry interpretują na niekorzyść oponentów. W ich oczach zwolennicy PiS muszą być tacy jak stworzony przez nich w pierwszej wersji Jerzy Zelnik: mściwy i małostkowy człowiek, który nie marzy o niczym innym jak o tym, by wygryźć kolegów i koleżanki z pracy. Kto wspiera prawicę musi być, w tym ujęciu, frustratem, a jego czyny mają być podyktowane resentymentem i chęcią odegrania się. Stworzywszy sobie taki obraz przeciwnika, pozostaje już jedynie znaleźć odpowiednie przykłady. Można by to nazwać stereotypem, przesądem, uprzedzeniem; można by też, używając języka nieco bardziej popularnego, widzieć w tym obsesję. Jak zwał tak zwał: rozmówca Zelnika z góry wiedział, co musi usłyszeć od wspierającego prawicę aktora. On go nawet nie słuchał. Był jak prokurator święcie przekonany co do winy oskarżonego, który trzymając w ręku dowody winy, stara się za wszelką cenę doprowadzić do przyznania się.
Jak się okazuje i jak łatwo dostrzeże bezstronny słuchacz, słowa Zelnika jednoznaczne nie są. Gdyby nie to, że za wszelką cenę trzeba było przed wyborami skompromitować przeciwnika politycznego być może radio nie zdecydowałoby się wypuścić skrótu tej rozmowy. Stało się inaczej. Zwyciężyło pragnienie dokopania prawicy. Niestety, autorom ataku nie postało w głowie, że przygotowując pułapkę na Jerzego Zelnika, mogą uderzyć nie tylko w PiS, ale też w siedemdziesięcioletniego aktora o niewątpliwych zasługach dla polskiej kultury. Cóż, na wojnie jeńców się nie bierze i nikogo z antypisowskich zagończyków nie powstrzymała myśl o tym, że niszczą cześć niewinnego człowieka.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 18 paź 2015, 20:35 przez Badman, łącznie edytowano 2 razy
18 paź 2015, 20:33
Re: Kulisy manipulacji
Kaczyński: "Jeżeli mowa o aferze SKOK-ów, to niech pani Kopacz, a przede wszystkim ci, którzy przed nią rządzili, popatrzą w lustro"
Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział w audycji „Rozmowy Niedokończone” (Radio Maryja/Telewizja Trwam), że jedyną aferą SKOK była afera SKOK Wołomin. Kaczyński zwrócił uwagę na niekorzystną działalność polityków Platformy Obywatelskiej, którzy dopuszczali się nadużyć. Lider Prawa i Sprawiedliwości podkreślił, że afery, jakie pojawiały się za czasów rządów PO, są wynikiem konfliktów wewnątrz systemu. To takie momenty, kiedy zasłona zostaje z jakichś powodów troszkę odsłonięta. Ta zasłona w ogóle nie powinna istnieć, bo życie publiczne i gospodarcze powinno być jawne. Od czasu do czasu, na skutek konfliktu wewnątrz systemu, ona się trochę odsłania. Wtedy widzimy to, co działo się w dwóch restauracjach w Warszawie, widzimy, jak naprawdę wygląda grupa rządząca — mówił Kaczyński. Lider opozycji odniósł się również do ataków na SKOK-i. Jeżeli mowa o aferze SKOK-ów, to niech pani Kopacz, a przede wszystkim ci, którzy przed nią rządzili, popatrzą w lustro. Jeżeli ktoś to tolerował, nie twierdzę, że oni z tego korzystali, to tolerowali to właśnie oni. Oni czegoś na nas potrzebują. (…) Pojawiły się zarzuty o to, że SKOK-i nas finansowały. Niech oni przedstawią jeden dowód na to, że SKOK-i nas finansowały — zaznaczył Jarosław Kaczyński. Prezes PiS stanął w obronie twórcy i współzałożyciela Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych. SKOK-i były rzeczywiście aferą. Spójrzmy na SKOK Wołomin – bardzo duża afera. To działalność Wojskowych Służb Informacyjnych, które – mimo ich rozwiązania – są ukochanym dzieckiem obecnej władzy. (…) Tam rzeczywiście wyprowadzono pieniądze na potęgę, tylko że senator Bierecki nie miał na to żadnego wpływu. Kiedy wprowadzono nad tym nadzór KNF-u, to tych pieniędzy wyprowadzono najwięcej, mimo tego, że senator Bierecki zawiadamiał o tym, że jest tam fatalnie — mówił Kaczyński. Gość Radia Maryja zwrócił uwagę, że za afery na tym obszarze byli odpowiedzialni przedstawiciele wyłącznie jednego środowiska politycznego. W innych SKOK-ach nie dokonano dużych nadużyć, chociaż skala jest już dużo mniejsza, bo SKOK dużo mniejszy – np. SKOK Kopernik. Tam rządzą ludzie Platformy Obywatelskiej. Nie ma jednego SKOK-u. Wielu ludzi sądzi, że jest jakiś jeden SKOK. To są spółdzielnie, ich jest wiele, one pozostają w różnych związkach z tą największą Kasą Stefczyka, ale nie są to związki typu szef – podwładni — podkreślił były premier.
Kolejna manipulacja gazety Michnika. "Francuskie media", czyli... lewicowi dziennikarze z Polski
Portal zelaznalogika.net obnażył kolejną manipulację "michnikowego szmatławca". Napisała ona, że francuskie media twierdzą, iż "Polska oddala się od standardów europejskich”. Tymczasem owe "francuskie media" to polscy dziennikarze, w tym były dziennikarz portalu gwno.pl.
Z "michnikowego szmatławca" dowiadujemy się, iż „Le Monde" beznamiętnie wylicza dążenia PiS, z których wynika że Polska podążać będzie drogą Orbana, katolicyzacji i braku kompromisów. Czytamy też: „Libération" wyraża natomiast obawę, że „Polacy mają dość Europy”, a powstałą sytuację – powrót konserwatystów do władzy – streszcza krótko: „szczypta obietnic socjalnych, posypana ksenofobią, z dodatkiem tradycyjnej obyczajowości katolickiej”.
Portal zelaznalogika.net sprawdził u źródeł nazwiska autorów tekstów w cytowanej "francuskiej prasie". Co się okazało?
Że cytowani dziennikarze nazywają się Jakub Iwaniuk i Maja Żółtowska. Przy czym pierwszy z nich - piszący dla lewicowego "Le Monde" Jakub Iwaniuk - pracował swego czasu dla... portalu gwno.pl. Natomiast Maja Żółtowska od lat pisze francuskiego centrolewicowego "Libération" - i już w 2007 r. pisała teksty atakujące PiS, m.in. za pomysł lustracji w mediach.
A zatem znów mieliśmy do czynienia z dobrze znanym mechanizmem. Polscy dziennikarze związani z centrolewicą, a w tym przypadku także z "GW", piszą alarmistyczne artykuły na temat sytuacji w Polsce we francuskiej lewicowej prasie - często na podstawie "michnikowego szmatławca" i tym podobnych mediów - a następnie "Wyborcza" ogłasza, że "francuskie media" są zaniepokojone "oddalaniem się Polski od standardów europejskich".
Jeżeli więc ktokolwiek oddala się od standardów europejskich, to nie Polska, lecz "michnikowy szmatławiec"...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Prawie pięć razy mniejszy wynik PSL i siedem razy mniej głosów nieważnych. Czy w ciągu niespełna roku Polacy odkochali się w ludowcach i nauczyli głosować?
Zdecydowane zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, zdobycie przez tę partię samodzielnej większości w Sejmie i giełda nazwisk wokół składu nowego rządu zdominowały medialny przekaz ostatnich dni. I w zasadzie nie ma się co dziwić, bo to najważniejsze kwestie, które dzieją się w polskim życiu publicznym. Na marginesie tych historycznych zdarzeń warto jednak zwrócić uwagę na rzecz mniejszą, a konkretnie kondycję Polskie Stronnictwa Ludowego. A raczej na to, jak to możliwe, że w ciągu niespełna roku poparcie dla PSL zmalało z niecałych 24 procent (wybory samorządowe) do nieco ponad 5 (wybory parlamentarne). Krótko mówiąc, gdzie się podziało 20% głosów na PSL z wyborów samorządowych? Oczywiście w tego typu rozważaniach pojawia się dyżurny argument - PSL to partia stricte samorządowa, stąd zawsze w wyborach do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich rośnie jak na drożdżach. Temu, kto jest w stanie przyjąć do wiadomości bez cienia wątpliwości, że rodzaj głosowania daje ludowcom pięciokrotny spadek lub zysk, szczerze zazdroszczę wiary. A przecież lampka ostrzegawcza zapaliła się już rok temu, gdy w badaniu exit poll (w tym roku trafione niemal w stu procentach) PSL okazało się niedoszacowane o ok. 7 punktów procentowych, a PiS przeszacowane o mniej więcej tyle samo. WIĘCEJ: Oficjalne wyniki NIGDY rażąco nie różniły się od exit poll! Gdyby PSL faktycznie zyskało 10 pp., byłby to pierwszy taki przypadek w najnowszej historii Polski. [ANALIZA] Zostawmy jednak exit polle, a skupmy się na kilku konkretach, które dziwnym trafem - wszak pasjonujące to zmiany! - nie wzbudzają zainteresowania politologów i socjologów. Czy naprawdę pięciokrotny spadek poparcia Polskiego Stronnictwa Ludowego nie jest wart zbadania, refleksji? Zwróćmy uwagę na przykład na województwo świętokrzyskie. Niespełna rok temu - królestwo ludowców. Partia spod znaku koniczyny rozbija tam samorządowy bank, sięga po niemal co drugi ważny głos i niepodzielnie rządzi.
Mija kilka miesięcy… I z niespełna 47 procent ludowcy topnieją do 9 procent z hakiem.
Co się stało w tym czasie? Wyborcy pokazali czerwoną kartkę za ostatnie 11 miesięcy w koalicji rządowej? Oprzytomnieli? Stracili nagle zaufanie? Listy kandydatów były gorsze? A może Gdynia, gdzie za podsumowanie wystarczy wpis jednego z użytkowników Twittera?
Tego typu żonglerkę liczbami, regionami i skokami głosów u ludowców można uprawiać w nieskończoność. Ale pochylmy się jeszcze nad jednym problemem - odsetkiem głosów nieważnych. Ponad 2,5 proc. wszystkich głosów oddanych w niedzielnych wyborach parlamentarnych było nieważnych — oznajmił szef PKW. W ubiegłorocznych wyborach do sejmików wojewódzkich oddano 17,47 proc. nieważnych głosów. I znów - czy to tylko „efekt książeczki”? Czy prawie osiem razy więcej nieważnych głosów nie czyni wybory jakoś tam wypaczonymi, nieoddającymi woli narodu, który poszedł do urn? Nie czarujmy się - takich analiz i refleksji nie ma, bo musiałby wrócić temat wiarygodności i ewentualnego sfałszowania (wypaczenia, jak zwał tak zwał) wyborów samorządowych. Wszyscy tę sprawę zamietli - jako dowód na „odmęty szaleństwa” - pod dywan. Czasem tylko kwestia ta wraca, gdy pojawia się pomysł PiS na powstanie kilku nowych województw i rozpisania nowych wyborów. Nie namawiam do wyciągania żadnych konkretnych wniosków - pomyślcie tylko państwo sami, czy wszystko tu trzyma się zdrowego rozsądku. I czy faktycznie środki unijne wydają na poziomie województw ci, na których rok temu oddaliśmy nasze głosy. PS. A skoro o wyborach samorządowych - może wreszcie doczekamy się pełnego zestawienia wyników? Wszak mija już rok…
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
10 lis 2015, 21:59
Re: Kulisy manipulacji
Ustawa PIS o TK to zamach na demokrację? Rympał za rympał!
Dlaczego dopiero obecne działanie PiS ws. nowo wybranych sędziów TK jest uznawane za „zamach na demokrację”? Jak nazwać to, co wcześniej zrobiła koalicja PO-PSL?
Dyskusja, którą możemy właśnie obserwować wokół sprawy nowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego może powodować mdłości u ludzi, którzy chcieliby ja wziąć na zdrowy rozsądek. Nieznośny jest jazgot, który rozlega się w mediach po tym, jak PiS zgłosił pomysł odwołania sędziów już wybranych przez PO-PSL, choć ich kadencja upływa dopiero w grudniu.
Mamy tutaj przypadek klasycznego platformerskiego ściemniania i odwracania kota ogonem. W TVN i TVP trwa ustami wszelakich ekspertów nagonka na Prawo i Sprawiedliwość, że to, co zwycięska parta chce zrobić, to jest „zamach na demokrację”. Dlatego, że chce odkręcić coś, co rzutem na taśmę przeforsowała odchodząca koalicja. Bądźmy szczerzy, obecne działanie PiS to gra na krawędzi prawa, ale numer z nominowanie własnych sędziów w październiku, chociaż kadencja ustępującym kończy się w listopadzie i grudniu to polityczny rozbój w biały dzień. To był zamach na demokrację! Nie można dać sobie wmówić, że „to już się stało” i teraz, już w zgodzie z literą prawa i obyczaju blokować pomysły PiS.
Gdyby chodziło o jakieś drobnostki, to można by to zbyć jakimś żartobliwym powiedzonkiem, że PO nie radzi sobie w defensywie, że kąsa jak ranne zwierze. Sprawa Trybunału Konstytucyjnego jest jednak kwestią fundamentalną. Bo chodzi o sprawiedliwość, o którą w Polsce kierowanej przez PO-PSL było bardzo trudno. Takie machloje będą, jak widać, codziennością Platformy w roli „konstruktywnej” opozycji. I, obawiam się, że usłużne media będą ją w tym względzie wspierać.
P.S. Z kwestią braku rotacyjności w sejmowej komisji ds. służb specjalnych jest dokładnie tak samo. Larum! Nie będzie rotacyjności, a do tej pory była wzorowa! Przez lata na fotelu przewodniczącego rotowali się posłowie PO i PSL.
Autor: Marcin Wikło Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny. Publikuje w portalu wPolityce.pl i tygodniku "wSieci". Zapraszam do obserwowania na twitterze: @marcin_wiklo i na FB: http://www.facebook.com/MarcinWiklowPolityce
CZYTAJ TAKŻE: Sędzia Johann: To nie jest żaden zamach na Trybunał Konstytucyjny. PiS chce zrobić porządek z tym, co narozrabiała Platforma. Właśnie to było próbą zamachu na TK.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 14 lis 2015, 23:10 przez Badman, łącznie edytowano 2 razy
14 lis 2015, 23:08
Re: Kulisy manipulacji
27.09.2015
14.11.2015
Nagle cenzura opadła. Co się stało?
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 16 lis 2015, 22:00 przez Badman, łącznie edytowano 5 razy
16 lis 2015, 21:56
Re: Kulisy manipulacji
Badman
27.09.2015
14.11.2015
Nagle cenzura opadła. Co się stało?
27.09 to artykuł sprzed 2 miesięcy prawie.
17 lis 2015, 07:40
Re: Kulisy manipulacji
Dwa lata więzienia za skandal z liczeniem głosów? Prokuratura sprawdza wybory samorządowe
Byłemu wicedyrektorowi Krajowego Biura Wyborczego mogą grozić dwa lata więzienia. Na razie prokuratura postawiła Romualdowi D. zarzuty. Są związane z wadliwym systemem informatycznym, który liczył głosy w wyborach samorządowych w 2014 roku. Byłemu wicedyrektorowi zarzucono „nieumyślne niedopełnienie obowiązków i wyrządzenia istotnej szkody”.
Jak ustaliła prokuratura, Romuald D., który w KBW odpowiadał za organizację obsługi informatycznej ostatnich wyborów samorządowych, rekomendował wadliwy system informatyczny do liczenia głosów..
– Byłemu wicedyrektorowi zarzuciliśmy nieumyślne niedopełnienie obowiązków i wyrządzenia istotnej szkody – powiedział portalowi tvn24.pl Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Jak tłumaczył, były wicedyrektor rekomendował Państwowej Komisji Wyborczej użycie systemu informatycznego do obsługi wyborów samorządowych, choć system był niekompletny i nie funkcjonował w sposób prawidłowy. Zarzut obejmuje również nieprawidłowości przy odbiorze systemu od jego wykonawcy, czyli firmy Nabino.
Nowak wyjaśnił też, że problemy z systemem spowodowały utratę „wiarygodności przyjętego w trakcie wyborów samorządowych w 2014 r. sposobu ustalenia wyników głosowania”, a także utratę zaufania do PKW.
Były wicedyrektor KBW nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu i odmówił składania wyjaśnień. Jeśli akt oskarżenia trafi do sądu, Romualdowi D. może grozić do dwóch lat więzienia.
W czasie liczenia głosów w wyborach samorządowych w 2014 r. zawiódł system informatyczny. Komisje miały problem z obliczaniem wyników i sporządzaniem protokołów z głosowania. W związku z tym mocno opóźniło się podanie zbiorczych wyników głosowania. Doprowadziło to do dymisji poprzedniego składu Państwowej Komisji Wyborczej.
Rok 2007. Beata Sawicka została złapana przyłapana na korupcji. Cytując Ryszarda Kuleszę - „cała Polska widziała” jak bierze reklamówkę z łapówką, cała Polska też słyszała jak snuje wizje kręcenia lodów na służbie zdrowia, i nie tylko. „Prosiłam Tomka, żeby mi załatwił chłopaków z Pragi. Chciałam się rozliczyć z jednym gościem, który mnie czyści. Trzeba wpierdolić Grzesiowi Schetynie”.
Na nagraniach Sawicka powołuje się na "pierwszego machera" i "frontmenkę", którzy mieliby mieć udział w planowanym "kręceniu lodów" na służbie zdrowia, ale dziennikarzy i prokuratora nie zainteresowało o kim mowa, nikt nawet nie próbował ich zidentyfikować. Stanęło więc na tym, że Sawicka - podobnie jak Rywin - działała sama, a to wszystko z miłości.
W końcu która z nas z miłości nie wymuszała łapówek od ukochanego? Gigantyczną kaucję wpłacił za Sawicką jej obrońca - senator PO - i jest to do dziś jedyny taki przypadek w historii polskiej palestry. Nawet michnikowy szmatławiec pozwala sobie na wątpliwości w wywiadzie z mecenasem. „Można sobie wyobrazić taką sytuację - Beata Sawicka zbiera 300 tys. zł, ale nie chcąc ujawniać, skąd wzięła pieniądze, prosi, żeby to pan je wpłacił.”.
Rok 2009. Postępowanie przeciwko Kamińskiemu prowadził prokurator Olewiński, który w czasach gdy Kamiński w NZS walczył z komuną, sam jako TW SB „Marian” rzucony na odcinek organizacji młodzieżowych walczył z takimi jak Kamiński. Sprawa była nadzorowana przez rzeszowską prokuraturę apelacyjną - tę samą, której szefowa została niedawno odwołana za udział w korupcyjnej „aferze podkarpackiej” Jana Burego.
Jeśli wierzyć mediom, gdy prokurator Anna Habało jeździła do Warszawy naradzać się na najwyższym szczeblu co zrobić z Mariuszem Kamińskim, sama była już umoczona w "aferę podkarpacką", której ważną postacią był i jeszcze będzie Jan Bury, do dzisiaj członek Krajowej Rady Sądownictwa. W aferze przewijało się też nazwisko prezesa rzeszowskiego sądu - mojego kolegi z bardzo dawnych lat - i członka Trybunału Stanu z nominacji PSL. O tym jak wyglądała w rzeszowskiej prokuraturze praca nad zarzutami dla Kamińskiego, oraz naciski, przepraszam - nadzór merytoryczny - z Warszawy, można poczytać w stenogramach z zeznań prokuratora Olewińskiego przed komisją śledczą. Pouczająca lektura, polecam zwłaszcza fragment gdzie Bartosz Arłukowicz docieka jak często przed sprawą Kamińskiego prokurator Olewiński był wzywany do samego ministra i na wielogodzinne narady na najwyższych szczeblach w Prokuraturze Krajowej. Podpowiadam - nigdy przed tą sprawą, w całej 20-letniej prokuratorskiej karierze.
Rok 2013. Sąd drugiej instancji rozpatrujący apelację Sawickiej uznał akcję CBA za nielegalną i uniewinnił Sawicką, przyznając jednocześnie, że jest winna korupcji i ponosi za to odpowiedzialność moralną. Sawicka nie wygląda mi na kogoś, kto by się odpowiedzialnością moralną przejmował i niewykluczone, że przed kolejnym niezawisłym od elementarnego poczucia sprawiedliwości sądem wywalczy kiedyś gigantyczne odszkodowanie za doznane „krzywdy”. O zwrot łapówek skonfiskowanych jej przez CBA już wystąpiła. Sędzia, który uniewinnił Sawicką nie pierwszy raz okazał się wyjątkowo łaskawy dla aferzystów. Ściganemu (do dzisiaj) listem gończym za milionowe przekręty w aferze FOZZ Przywieczerskiemu zmniejszył „drakońską” karę z 3,5 roku więzienia do 2 lat.
Rok 2014. Sąd wydał wyrok w procesie oskarżonych o „aferę gruntową”. W oparciu o dowody zdobyte w akcji specjalnej CBA jeden z oskarżonych został skazany na 2,5 roku więzienia, drugi – na grzywnę. Ponieważ prokurator Olewiński uznał tę akcję za nielegalną, obaj przestępcy skazani w oparciu o dowody w niej pozyskane mieli status pokrzywdzonych w sprawie przeciwko Kamińskiemu. I ostatecznie lepiej na tym wyszli niż Kamiński, Kamiński dostał o sześć miesięcy większy wyrok niż Piotr Ryba, drugi oskarżony opędził się niezbyt dużą grzywną.
Rok 2015. W sprawie przeciwko Kamińskiemu prokurator wnosił o karę 1 roku więzienia w zawieszeniu, sędzia Łączewski od siebie dorzucił 2 lata, ku zaskoczeniu nie tylko prokuratora, ale także znakomitej większości polityków i komentatorów, nawet tych najbardziej niechętnych Kamińskiemu. Kamiński został skazany na 3 lata więzienia bez zawieszenia za rzekomo nielegalne zdobycie dowodów, na podstawie których inny sąd wydał już wyrok skazujący. Sporządzenie pisemnego uzasadnienia wyroku, na które sędzia ma 14 dni, sędziemu Łączewskiemu zajęło aż pół roku, skończył je pisać na 10 dni przed wyborami. Tak jakoś wyszło.
W uzasadnieniu sędzia bezprawnie ujawnił personalia agentów i włączył do jawnych akt tajne zeznania obecnego Szefa CBA na temat kuchni działania służb specjalnych, legalność jego zachowania bada obecnie ABW na wniosek CBA. I nawet nie ma jak zwalić tego na PiS, bo badać zaczęła za rządów PO. Ale sądząc po tym, że zatrzymanie Burego już się udało powiązać z PiSem, wkrótce i w tej sprawie okaże się, że sędzia Łączewski jest prześladowany za niezłomność, a nie za narażenie bezpieczeństwa funkcjonariuszy działających pod przykryciem.
To co, będziemy się upierać, że w tej sprawie to właśnie ułaskawienie Kamińskiego podważa zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości?
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników