Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski rozpoczął czyszczenie kadr z urzędników zatrudnionych jeszcze w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego - informuje Syfilisweek.pl.
REKLAMA Czytaj dalej
Jak donosi portal Gosiewska wypowiedzenia nie odebrała, gdyż przebywa na zwolnieniu lekarskim.
Gdzie ta reklama???!!!
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
29 wrz 2010, 20:34
Polityka i politycy
Nadir
Gdzie ta reklama???!!!
Jak to: gdzie?
Quasimodo2000
Czytaj dalej
29 wrz 2010, 21:52
Polityka i politycy
IDEE Ile PRL w III RP Fragment wystąpienia podczas konferencji zorganizowanej 4 czerwca 2009 roku przez Fundację Veritas et scientia notował Filip Rdesiński
Chciałabym zrozumieć, dlaczego tak wielu moich młodych współpracowników w Polskiej Akademii Nauk i na uczelni, którzy mają trzydzieści parę, czterdzieści lat, tak łatwo akceptuje mechanizmy życia społecznego dysfunkcyjne dla demokracji i dla interesów naszej wspólnoty? Skąd się bierze narastające przyzwolenie na niedoskonałość demokracji? Być może nie jestem dostatecznie nowoczesna i zmodernizowana, ale kiedy słyszę długie wystąpienia, w których marketing, perswazja, PR i bardzo wiele fachowych terminów związanych z globalizacją i rynkiem medialnym mają być nowoczesną wizją tego, jak świat zmienia się na lepsze, to widzę w tym zwyczajną propagandę, która niczym nie różni się od tej z PRL.
Jedyni do rządzenia Postrzegam PRL jako strukturę, w której mechanizmy władzy wyżłobiły w tkance społecznej, w myśleniu społecznym potężne koleiny. Są one tak głębokie i wyrobione, że mimo zmiany, mimo bardzo wielu niepodległościowych osiągnięć III RP, odnosi się wrażenie, że z powrotem w te koleiny wpadamy. One zaczynają nas nieść i prowadzić w stronę takiego systemu, w którym zmiany demokratyczne jakby słabły.
Polska Ludowa była systemem, w którym mieliśmy do czynienia z dominacją jednej partii, przy zachowaniu pewnych pozorów demokratycznych wyborów. To prawda, że to był front jedności narodu, ale zawsze można powiedzieć, że demokracje mogą być różne. Jedna jest rywalizacyjno-konkurencyjna, ale bywają i takie, w których dochodzi do kartelu elit i takich zjawisk koncyliacyjno-deliberacyjnej demokracji, jak na przykład w Niemczech. SPD z CDU i CSU stworzyły wielką koalicję i wcale nie musi między nimi dochodzić do wielkiej rywalizacji.
Można by więc PRL opisać jako byt polityczny, w którym byli koncesjonowani katolicy, ZSL i SD i jedna dominująca partia. Co było bardzo ważne w tym systemie? Dominacja jednej partii była ułożona wertykalnie. Najważniejszym mechanizmem PRL było to, że tylko jedna partia zasługiwała na rządzenie. Reszta to były drobiazgi. Spójrzcie, państwo, na naszą dzisiejszą rzeczywistość. Zawsze, w każdych wyborach jest tylko jedna partia, która zasługuje na rządzenie. Ona może się nazywać Unia Wolności, Unia Demokratyczna, SLD, Platforma Obywatelska, ale układ wraca nie do horyzontalnego zrównania różnych partii politycznych, które są równowartościowe. Ten układ odtwarza tę PRL-owską wizję jednej, światłej, znakomitej partii, która jest najbardziej postępowa, najbardziej nowoczesna.
Taka narracja i taki kontekst istniały w PRL i takie są dzisiaj. Tylko jedna partia ma legitymację z racji najbardziej nowoczesnej, najbardziej światłej, popieranej przez najlepszych ludzi, stworzonej przez najdoskonalsze umysły. Ponieważ demokracja potrzebuje istnienia innych partii, one się pojawiają, ale w układzie wertykalnym, a nie horyzontalnym.
Ta legitymacja do sprawowania władzy jest też bardzo zideologizowana - jak w PRL. Wiadomo było, że istnieje jedna ideologia, jedynie słuszna. Jedna jedyna narracja dotycząca historii, przeszłości i teraźniejszości. Prywatnie można było uważać, że polskich ofi cerów w Katyniu zabili Rosjanie, ale to nie było ważne. Ważne było, aby w dominującej narracji mówiono, albo udawano, że się mówi, wedle tego, co było obowiązujące.
Manipulacja samooceną W PRL demos, czyli lud, nie dysponował mechanizmami kontrolnymi. Nie można było uruchomić takiej procedury, w której establishment podlegałby społecznej kontroli. To jest opis systemu niedemokratycznego, ale problem polega na tym, że od totalitaryzmu do demokracji istnieje pewne kontinuum. Może więc być demokracja jak w Rosji, w której mimo wszystko obecne są partie polityczne i prawie niezależna prasa. Można być demokratycznym jak w Meksyku i można być demokratycznym jak w Stanach Zjednoczonych. Problem polega na tym, których mechanizmów jest w naszym kraju w nadmiarze, a których brakuje.
By funkcjonować, komuniści potrzebowali społeczeństwa, które nie wierzy w siebie, źle o sobie myśli, czyli - jakby powiedział socjolog czy psycholog - ma zaniżoną samoocenę. Zdegradowaną tożsamość. Zdegradowaną polskość.
Ludzie, którzy ufają sobie i mają poczucie własnej wartości, wiele wymagają od swojej władzy. Rządzenie społeczeństwem postrzegającym się jako gorsze od innych nie jest żadną sztuką. Obywatele nie mają poczucia sprawstwa, podmiotowości i sterowności. Przed wyborami do europarlamentu Niemcy przeprowadzili co najmniej dwie duże akcje na zaniżenie samooceny Polaków. To był majstersztyk. Przypomniano nam - kochani uważajcie, jeszcze chwilka, a zostaniecie autorami II wojny światowej, sprawcami krzywd niemieckich i żydowskich. Nie oburzam się na to. Widzę w tym socjotechnikę. Genialną socjotechnikę! W jaki sposób można poprawić sobie samoocenę? Wybrać takich, którzy nie będą pretekstem do tego, by pogłębiać nasze kompleksy. PRL był skonstruowany dokładnie w ten sam sposób. Polacy po II wojnie światowej dostali potężny cios w poczucie własnej wartości.
Można bowiem było zorganizować proces szesnastu. Zamienić bohaterów na bandziorów, wsadzić ich do więzienia i powiesić. Nie było tak wielu narodów, które miałyby tyle powodów do chwały, jak Polacy, i tak by im tę chwałę brutalnie odebrano. Po co? Należało przetrącić nam kręgosłupy i sprawić, byśmy stracili wiarę w siebie, by dzięki temu można było swobodnie rządzić przez wiele lat.
Oburzeni studenci Mam wrażenie, że nie dostrzegamy, jak w Polsce zaczynają wygrywać pewne mechanizmy, które, choć nie mają już za sobą klasy robotniczej, nie mają komunizmu, nie mają ideologii, to wciąż są niebezpieczne.
Próbują one odtworzyć ten układ, który z demokracją, z poczuciem własnej wartości społeczeństwa, ze rozumieniem dobra wspólnego niewiele łączy. Ci, którzy chcą namówić Polaków do nowej, jedynie słusznej narracji, w której Okrągły Stół i rząd Mazowieckiego mają być najważniejszymi wydarzeniami do świętowania, są dokładnie tymi, którzy marzą o wąskiej elicie, jednej partii mającej legitymację do sprawowania władzy w Polsce, zdobytą przy Okrągłym Stole.
Wybory 4 czerwca były dniem zupełnie nieprawdopodobnym. Poszli w 62 proc. na wybory i z całej tej puli, jaką mieli, wybrali tylko to, co było demokracją. Wybrali tylko tych z komitetu obywatelskiego "Solidarności". Wywalili Okrągły Stół. Zrobili coś niebywałego i do dzisiaj nie wiedzą, że to zrobili. Nie wiedzą, że mogą świętować 4 czerwca.
Dlaczego lustracja nie może się udać? Dlaczego tak trudno walczyć z korupcją? Bo to są mechanizmy kontrolowania elit. Czym jest z socjologicznego punktu widzenia lustracja? To przetestowanie, czy obywatel zasługuje na to, żeby zostać elitą mojego kraju.
Przy Okrągłym Stole zassano mechanizmy PRL do III RP. Lustracja jest niepotrzebna, bo to jest mechanizm, w którym demos, czyli zwykły wyborca, ośmiela się kontrolować elity i mówić: "Sprawdzam". Co to jest walka z korupcją? To jest zamiennik sprawdzenia, jak rządzisz. Nie skąd przyszedłeś, tylko jak rządzisz. Na zajęciach spotykam studentów, którzy niemal z pianą na ustach mówią, że to skandal, iż w Polsce istnieje takie prawo, które pozwala temu, kto dał łapówkę, donieść na tego, kto ją wziął, i nie ponieść kary. Jest skandalem to, że można walczyć z korupcją. A prowokacja? Jak można było zrobić coś takiego pani Sawickiej? - mówią młodzi ludzie. Nie komuniści, nie postkomuniści, a studenci kierunku administracji. Oni będą pracować w administracji publicznej. Dlaczego mają takie zdanie? Dlatego, że ich przekonano, że elit kontrolować nie można. Demokracja bez etosu egalitarnego nie funkcjonuje. Dlaczego ten etos egalitarny się z trudem przebija? Sięgnijmy do PRL. To wówczas skonstruowano w układzie niehoryzontalnym system kilku partii. Nie równych, uprawnionych do tego, żeby konkurować o władzę, tylko jedną, światłą, a inne bez prawa głosu.
Czy to działa do dziś? Odpowiedzcie, państwo, sami.
Autor: Barbara Fedyszak-Radziejowska
29 wrz 2010, 22:54
Polityka i politycy
Żaby będą fruwać, bociany pływać, a palić się będzie przepięknie, bo wariat zadzwoni po straż!
Zupełnie nie przejmowałbym się tym modelem medialnym jaki media trenują na Kaczyńskim, mało tego widziałem w debacie nijaką Lichocką, czy jak jej tam, w akcji i nie mam złudzeń jakie media Kaczyński uznałby za obiektywne. Mnie ten model medialny, którym się okłada Kaczyńskiego nie specjalnie przeszkadza, nie ma tu nic nadzwyczajnego, nadzwyczajne jest tylko to, że NIKOGO INNEGO TYM MODELEM MEDIA NIE TRAKTUJĄ, a powinny wszystkich politycznych tandeciarzy.
Zdębiałem nie pierwszy raz od dwóch rzeczy, ale największe zdębienie nie wywołały same rzeczy lecz kolejność pokazywania i hierarchia komentarzy. Najpierw dowiedziałem się, że Kaczyński rozesłał jakiś list, czy też napisał artykuł, a potem Błaszczaki z Brudzińskimi rozesłały do wszelkich ambasad. I to była dla mediów informacja numer jeden. Druga informacja, to treść tego listu, z której media nawet nie na pierwszym miejscu wydobyły ruskie gry wojenne. Na pierwszy miejscu media wydobyły, że coś tam o bracie prezes powiedział. Oglądam Kuczyńskiego z Miecugowem w akcji, proszonych o komentarz i pada pytanie o ruskie manewry trenowane na Polsce, gdy już się wyczerpały tematy numer jeden czy list i brat Kaczyńskiego. I co odpowiada dyrektor, zda się nawet od informacji w TVN? Nic, nie ma bladego pojęcia, nie słyszał, o dziadku Kuczyńskim nie warto nawet wspominać, ten już własnego nazwiska nie pamięta, w jednym zdaniu tylko pięć razy powtarza Kaczyński i dodaje ze dwa spójniki.
Porażające, chciałby się powiedzieć. Ruscy robią sobie pod naszym bokiem trening wojny z Polską, a media milczą, tylko jeden oszołom Kaczyński rzecz zauważa i nagłaśnia. Dopiero wtedy okazuje się, że Sikorski ostro protestuje gdzieś w NATO, czy UE, dopiero wtedy, gdzieś wieczorową porą jakaś brunetka coś tam przebąkuje w serwisie, że chyba jednak tak, że były takie ćwiczenia. W jakim miejscu jesteśmy? Ja już nie pytam o media, bo tu najgłupsze cichodajki na złodzieju siedzą, nie pytam o polityków, ale pytam o nas samych. W jakim miejscu jesteśmy? Co nas interesuje, czym się powinniśmy żywo niepokoić? Do jakiego punktu paranoi doczłapaliśmy, że o tym co istotne informuje naćpany psychotropami guru sekty?
Żyjemy w kraju, w którym tylko wariatowi chce się krzyczeć: ?pali się? i nikt go nie słucha. Na moment widziałem przejętą minę Morozowskiego, tak sobie przez sekundę chyba jednak pomyślał, że trochę nie halo z tymi manewrami pod bokiem NATO i wszyscy w to mają, ale po chwili wysłuchał kilku dowcipów starej kadry i już sobie towarzysz Putin mógł nawet serią pociągnąć w kierunku Suwałk. Wiem, wiem, żadnej wojny nie będzie, po co ta panika, ale to jest polityka i słysząc jełopów co to lekką rączką oświadczają, że normalka, wojsko musi ćwiczyć i różne warianty, to chciałbym tego samego jołopa słyszeć komentującego takie same polskie manewry w wykonaniu Polski i nie daj Bóg za kadencji Kaczyńskiego. Mielibyśmy serię głębokich analiz jak to psychopata wywoła trzecią wojnę światową.
To jest polityka, Ruscy nie planują jak mniemam wojny, ale robią sobie jaja, pokazują słabość już nie tego polskiego bajzlu, ale pokazują, że całe to NATO im powiewa, a dla nas znaczy tylko wysyłanie krwi na amerykańskie wojny. Nikt oprócz wariata Kaczyńskiego nie przejmuje się tym, że Ruscy urządzają sobie gry jak za Breżniewa, a może i Chruszczowa, a to jest polityka gówniarze, to jest polityka. Gdzie są te wszystkie osławione dobrosąsiedzkie stosunki z Niemcami, gdzie ci ambasadorowie, gdzie ta Ashton, gdzie Rasmussen? Nie o Polskę chodzi, ale o trenowanie wojny z UE i NATO. Gdzie te 1000 analiz jak to dla nas bez NATO i UE życia i bezpieczeństwa nie ma?
Kondominium? Polityka gówniarze, dziś w Europie politykę uprawiają dwa państwa Rosja i Niemcy, a na świecie dochodzą tylko Chiny, bo USA z czarnym pajacem, to już jest tylko przystawka dla Strefy Gazy. Jeden wariat w Polsce przypomina UE i NATO, że powinny istnieć i że na polityczne manewry Ruskich należałoby odpowiedzieć. Lepszego podsumowania tego za jaką obsraną fasadą bezpieczeństwa i wspólnoty interesów tkwimy szukać próżno. Nawet Bolek Wałęsa na wykładach dla młodzieży wieszczy, że ten świat i te struktury zdechną. Nie wojna wykończy gówniarzy, zwykłe pokojowe polityczne przejęcie zdechlaków przez silnych, którego w dodatku nikt nie zauważy, bo tego nie pokażą media, a jeśli już to w formie listu wariata. Nie wiem może to ten drugi tydzień jesiennej padliny za oknem, ale mnie się coraz bardziej chce być wariatem i gadać tylko do siebie.
MatkaKurka-blog
30 wrz 2010, 06:11
Polityka i politycy
Załącznik:
559867.jpg
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
30 wrz 2010, 19:36
Polityka i politycy
1/ Wszystko, co pomyśli głowa?
Artykuł Jarosława Kaczyńskiego na temat stosunków świata Zachodu z Rosją zawiera stwierdzenia, które są dopuszczalne w prywatnych rozmowach polityków za zamkniętymi drzwiami, ale nie w dyskursie publicznym. Światowe media ekscytują się za każdym razem, kiedy docierają do nich przecieki o ostrej wymianie słów między Sarkozym a Barroso, o kłótniach między ministrami finansów Niemiec i Francji czy o niezbyt miłych epitetach, jakimi przywódca jednego kraju obdarza kraj sąsiedni. Prezes PiS ułatwia zadanie dziennikarzom.
Kaczyński ma oczywiście prawo do krytyki Stanów Zjednoczonych czy Niemiec za ich ugodowy stosunek do współczesnej Rosji, ma prawo do głoszenia tezy o odbudowywaniu przez Moskwę postsowieckiej strefy wpływów. Ba, w tym, co pisze, jest dużo racji. Jednak jako były, a może i przyszły, szef rządu nie powinien tego czynić w tak ostentacyjny, a jednocześnie amatorski sposób.
W dyplomacji obowiązują trzy języki. Pierwszego używa się w oficjalnych dokumentach i na konferencjach prasowych, drugiego w półoficjalnych pogawędkach z partnerami, np. na korytarzach unijnych szczytów, a trzeciego za zamkniętymi drzwiami, gdy ważą się losy traktatów, strategicznych decyzji, gdy ustala się wspólne stanowisko w istotnej kwestii. Pierwszy jest sztywny i nudny, drugi powinien być giętki i dowcipny, trzeci zaś może być twardy. Jarosław Kaczyński niemal za każdym razem posługuje się tym ostatnim. Może sobie na to pozwolić publicysta, ale nie lider opozycji w 38-milionowym kraju.
Pod koniec marca 2008 roku w dzienniku ?Financial Times? ukazał się tekst napisany przez prezydenta pewnego państwa Europy Środkowej. Autor nawoływał w nim, by NATO przyjęło do swojego grona Ukrainę i Gruzję. Mówił o sukcesie transformacji, o przełamywaniu stereotypów związanych z porządkiem pojałtańskim, o powiększaniu obszaru pokoju i stabilizacji w Europie. Piękny apel, pełen pozytywnych, inspirujących treści, w którym słowo ?Rosja? nie pojawiło się ani razu, nie wspominając już o słowie ?neoimperializm?. Artykuł napisany tak, jak przystało na męża stanu. Jego autorem był Lech Kaczyński.
My, zdecydowana na wszystko mniejszość lokatorów akademika Chłopiec przy dwuletnim, wieczorowym Studium Fryzur Ułożonych Jednoznacznie (SFUJ), oburzeni wystawieniem naszych intymnych nadziei na pośmiewisko, wystawieni do wiatru jak wiatraki ostatnie, protestujemy. Nigdy więcej nie damy z siebie tak zakpić, nigdy więcej nie będziemy się rwać do agitacyjnej działalności w zakładach prywatnych i państwowych, nigdy więcej nie oszuka nas żaden oszołom, skąd by nie szedł i dokąd by nie zmierzał. Przyjazne państwo, płakać się chce. Panie Palikot, myśmy uwierzyli, myśmy z panem wiązali nasze interesy i marzenia, a pan nas potraktował jak wodę w wannie ? koniec zabawy, wyjmujemy korek. Nie zapomnimy tego nigdy.
Myśmy się żołądkową gorzką delektowali praktycznie na każdym kroku, żeby pana wspierać. Na stołówce wisiały pana zdjęcia z najważniejszymi ludźmi na świecie, koledzy z informatyki zrobili taki fotomontaż. A dziś? Łzy płyną, myśli śpią, bezsenna zimna noc. Zmieniłeś nas w dotyk, zakląłeś nas w dotyk? To kolega się dopisał. Gdyby pan widział, jak mu się tusz rozmazał, to by pan zrozumiał, że pewnych rzeczy się pewnym ludziom nie robi. Miał pan partię zakładać, eutanazję legalizować, cuda na kiju, sr? li muchy, będzie wiosna. Uciekł pan jak tchórz do nory.
Kto się teraz nami zajmie, kto przygarnie paradujących równo w rytmie naszych upragnionych uprawnień i uprawnionych pragnień? Przecież nie Elżbieta Radziszewska, minister do spraw równego traktowania, skończona dyskryminatorka. Jak można w ogóle wpaść na pomysł, że jakakolwiek zdeklarowana lesbijka chciałaby uczyć w katolickiej szkole? Za jakie grzechy? Mało to w Polsce mądrych dzieci, wychowanych na wspaniałych programach edukacyjnych Jakuba Wojewódzkiego? Na jego rozmowach z wybitnymi postaciami polskiej kultury, które nareszcie nie boją się powiedzieć, gdzie mają stringi? Skrzyknęliśmy się na Krakowskim, teraz też byśmy się skrzyknęli i pogonili heteryków, ale pan nam tej szansy nie dał. I jeszcze te upokorzenia od premiera, przecież on do pana jak do Boryny jakiegoś per ?chłopie? i ?nie stój w przeciągu?, bo chcą drzwi zamknąć, więc albo wte, albo wewte.
Jak myśmy skandowali: ?Ja-nusz! Ja-nusz!?, jak myśmy gardła zdzierali, żeby wewte, a pan? Chyłkiem tyłkiem wzdłuż ściany i myk, już się pan ustawił plecami do wiatru. A to oznacza, że i do nas, szanowny panie. Teraz to pan może całe to in vitro sobie wsadzić, wie pan gdzie. Adieu.
Komentarz ? tygodnik ?Goniec? (Toronto) ? 10 października 2010
Najwyraźniej próby uporządkowania tubylczej sceny politycznej na nadchodzące dziesięciolecie natrafiły na nieprzewidziane trudności. Wprawdzie "niebieskim oznajmiony cudem i poprzedzony głuchą wieścią między ludem" zjazd wyznawców posła Janusza Palikota odbył się zgodnie z zapowiedziami, ale już widać, że to dopiero początek, a nie ukoronowanie tego procesu, który równie dobrze, jak wesołym oberkiem, może zakończyć się jakimiś paroksyzmami. Ale incipiam. Do Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie przybyło ponoć aż 4 tysiące osób i to - jak wielokrotnie podkreślał sam Janusz Palikot i powtarzało za nim wielu mówców oraz komentatorów w mediach - "za własne pieniądze". W tych zapewnieniach dostrzegam trzy intencje. Po pierwsze - intencję rozwiania ewentualnych wątpliwości. A jakież wątpliwości mogłyby się w tej kwestii podejrzliwcom nasunąć? Ano, na przykład takie, że niektórzy, albo nawet większość do Sali Kongresowej przybyła na polecenie swoich oficerów prowadzących w ramach służbowych delegacji, które potem zostaną rozliczone z funduszu operacyjnego. W tej sytuacji zapewnienia, iż każdy przybył za własne pieniądze, takie podejrzenia rozwiewają, chociaż z drugiej strony intensywność i żarliwość tych zapewnień też budzi podejrzenia - bo na przykład skąd poseł Janusz Palikot może wiedzieć, że każdy z uczestników zjazdu przybył za pieniądze własne, a nie na przykład pożyczone lub darowane - dajmy na to przez biednych studentów, emerytów lub nawet nieboszczyków? Takie rzeczy przecież już się u nas zdarzały, o czym poseł Janusz Palikot nie może nie wiedzieć. Inna rzecz, że wysuwanie takich, albo nawet innych podejrzeń specjalnie bezpieczne nie jest; oto właśnie dostałem od stacji telewizyjnej TVN pismo grożące wytoczeniem procesu o ochronę dóbr osobistych za to, iż w jednym z sierpniowych felietonów dla Naszej Polski napisałem o "telewizyjnej ekspozyturze Wojskowych Służb Informacyjnych". Tymczasem, jak wiadomo, Wojskowych Służb Informacyjnych już "nie ma" a skoro tak, to czy mogą w tej sytuacji istnieć jeszcze jakieś ich "telewizyjne ekspozytury"? Nie ma co; "wnet się posypią piękne wyroki", niczym za komuny, kiedy to za przewożenie bibuły zostałem skazany na grzywnę i konfiskatę mienia. Drugą intencją, jakiej można dopatrzyć się w zapewnieniach, że "za własne pieniądze" jest zasugerowanie, iż uczestnikami zjazdu powodował wyłącznie pełny spontan i odlot, zaś trzecią - że inicjatywa posła Palikota wychodzi naprzeciw jakiejś gwałtownej naturalnej potrzebie. Z przebiegu zjazdu można się było domyslic, jaka to potrzeba. Oto znaczną część 15-punktowego programu modernizacji Polski, jaki przedstawił tam poseł Palikot zajmowały obietnice budżetowej refundacji środków antykoncepcyjnych, legalizacji aborcji i eutanazji oraz związków partnerskich słowem - gwarancje możliwości gżenia się każdego z każdym na koszt podatników i bez konieczności kłopotania sie o konsekwencje - bo ewentualne konsekwencje przyjazne państwo natychmiast wyskrobie. W tej sytuacji dobre samopoczucie nowoczesnego obywatela mogłoby zostać zakłócone juz tylko przez natrętne moralizanctwo ze strony ciemnogrodu, za którego najtwardsze jądro co najmniej od 1944 roku uchodzi w oczach awangardy postępu Kościół katolicki. Toteż następny pakiet zbawiennych pomysłów przedstawionych przez posła Palikota zmierzał do wyrugowania Kościoła katolickiego z przestrzeni publicznej, a zwłaszcza - "brzuchatych biskupów", jak się wyraził poseł Palikot, z uroczystości państwowych. Wprawdzie poseł Palikot nie wchodził w szczegóły, ale chyba samo przez się jest zrozumiałe, że to wykluczenie nie dotyczyłoby przedstawicieli innych związków wyznaniowych, na przykład - brodatych rabinów. Nie ulega wątpliwości, że za próbę takiego wykluczenia pokazaliby oni posłu Palikotu ruski miesiąc - a tak, to red. Stasiński z michnikowego szmatławca nie może się tego pomysłu nachwalić, jako kontynuacji Oświecenia. Gdzie rąbią drwa, tam wióry lecą - toteż na ołtarzu modernizacji najwyraźniej poświęcony został i mój faworyt, Jego Ekscelencja abp Józef Życiński i JE bp. Tadeusz Pieronek. I to by było na tyle w kwestii modernizacji, bo spraw gospodarczych poseł Palikot tknąć się nie odważył - być może miał zakazane przez Siły Wyższe, które w ramach zadań wyznaczonych przez kierownictwo Eurokołchozu dostosowują nasz tubylczy kraj do obowiązującego na obecnym etapie zapateryzmu. Wprawdzie zapateryzm doprowadził Hiszpanię na krawędź bankructwa, podobnie jak "polityka miłości" premiera Tuska Polskę - ale za to gzić się każdy tam może, ile dusza zapragnie, niechby i z kozą - gdyby oczywiście koza miała duszę.
Tymczasem rząd odniósł niebywały sukces, bo władcy Eurokołchozu przychylili się do suplik ministra Rostowskiego i pozwolili na nie wliczanie do długu publicznego zobowiązań państwa wobec Otwartych Funduszy Emerytalnych, dzięki czemu z dnia na dzień dług publiczny zmniejszył się na papierze co najmniej o 100 miliardów. Jak to mówią - dobra psu i mucha, toteż w kołach rządowych radość zapanowała wielka, bo jakże tu się nie radować, kiedy sukcesy gospodarcze same pchają sie do rąk i to bez żadnych reform? Wprawdzie rząd myśli również i o reformach, jakże by inaczej; w tym celu premier Tusk zapowiedział nawet przeprowadzkę do Sejmu, ale jak rząd mówi, że myśli, to mówi. Tymczasem niebywale zaktywizował się na nieubłaganym gruncie troski o młode pokolenie, wprowadzając do akcji policję i służby sanitarne przeciwko sklepom z tak zwanymi "dopalaczami". Te "dopalacze" to substancje, którymi "młodzi, wykształceni, z wielkich miast" wprawiają się w stany euforyczne z pominięciem dealerów amfetaminy i innych narkotyków - i w odróżnieniu od nich formalnie nie zakazane. Kto z tego ciągnie forsę i kogo finansuje - tego na razie nie wiadomo, ale z niebywałej energii i stanowczości niemrawych w takich sprawach organów naszego demokratycznego państwa prawnego wynika, iż nie można wykluczyć, że mafię która pragnęłaby przebudować tubylczą scenę polityczną w kierunku niekorzystnym dla Platformy Obywatelskiej. Ale i "dopalacze" też muszą mieć swoich protektorów w razwiedce, bo czyż w przeciwnym razie branża ta mogłaby odnotować taki gwałtowny rozwój i zagwarantować sobie legalność? W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak ruszy kontrofensywa w kierunku odwrotnym i na nieubłaganym gruncie praworządności staną niezawisłe sądy, przysądzając "dopalaczom" potężne odszkodowania od Skarbu Państwa, czyli - od Bogu ducha winnych podatników. W ten oto sposób koszty nieporozumień, jakie w klubie gangsterów zdarzaja się zwłaszcza przy okazji porządkowania sceny politycznej na całe dziesięciolecie, zostaną przerzucone na obywateli - co przewidziała jeszcze Maria Konopnicka, pisząc w wierszu "A jak poszedł król na wojnę", że "najwięcej biją króle, a najgęściej giną chłopy". Warto przy tej okazji odnotować, że rządowa ofensywa przeciwko "dopalaczom" została poprzedzona przygotowaniem artyleryjskim ze strony niezależnych mediów, które każdego dnia przynosiły alarmujące wieści o kolejnych ofiarach. Wynotowując sobie autorów tych doniesień możemy zorientować się - jak mówią Rosjanie - kto czym dyszy, to znaczy - z jakim oddziałem razwiedki ma niebezpieczne związki - bo ci, którzy w niezależnych mediach podejmą wkrótce krucjatę w sprawie praworządności prawdopodobnie będą powiązani z oddziałem antagonistycznym. Oczywiście ten antagonizm ma charakter taktyczny i przejściowy - dopóki nie zostanie uzgodniona polityczna alternatywa i zagwarantowane interesy - również, a może nawet przede wszystkim - interesy strategicznych partnerów w tubylczym kraju i wtedy wszystko zakończy się wesołym oberkiem.
Najnowsze zachowanie premiera wyjaśnić może tylko stara żydowska anegdota o rabinie, który przy świadkach wziął na przechowanie pieniądze.
Gdy ich właściciel prosi o zwrot, rabin wypiera się i wzywa owych świadków, ci zaś przysięgają, że żadnych pieniędzy nie widzieli. A potem oddaje cała sumę załamanemu właścicielowi i wyjaśnia: spokojnie, ja ci tylko chciałem pokazać, z jakimi ludźmi ja muszę pracować.
Od dłuższego już czasu mam wrażenie, że premier celowo urządza prowokacje mające pokazać, na jak podłym zapleczu intelektualnym i medialnym musi się opierać. Z przewrotnością Palikota kopiuje wszystko to, co w wykonaniu PiS miało być straszliwą zbrodnią, zagrożeniem, dowodem paranoi i ciągot faszystowskich. Agresywnie wypowiada się o krytykujących go ekonomistach, podważając ich kompetencję oraz rzetelność i jeszcze strasząc odebraniem ulg podatkowych; urządza putinadę z dopalaczami, lekceważąco traktując prawo, bo tylko przeszkadza ono władzy w osiąganiu słusznych celów, i demonstracyjnie ręcznie sterując niezależnymi teoretycznie prokuraturami czy inspekcjami sanitarnymi; wyznaczonemu na tuskowego ?doktora G? (jeśli nie na Chodorowskiego) biznesmenowi zapowiada publicznie, że ?na sto procent? będzie siedział, nie oglądając się na żadne tam sądy ? i temu podobne. Wyliczanka byłaby długa.
Po co to robi? Żeby opiniotwórcze elity, które tak strasznie histeryzowały o pisowskim zagrożeniu dla demokracji i praworządności, tak brzydziły się IV RP i z taką gorliwością deklamowały, jak bardzo boją się porannego pukania do drzwi, mogły teraz chóralnie milczeć, a nawet zachwycać się silnym przywództwem. To jak nic strategia piarowska, by się w oczach ludu odciąć od żałośnie obłudnych elit.
Bo przekonywać, że zasługują one na autorytet, nie ma co.
To co mają powiedzieć kasjerki? Jacek Kurski wciąż potrafi zaskoczyć. Choć wydawałoby się, że już nic nie może zdziwić u posła, który siedział na ogonie konwojowi pojazdów uprzywilejowanych i powiedział słynne słowa o tym, że ciemny lud to kupi. A jednak, w czasie kręcenia porannego programu w TVN Jacek Kurski powiedział coś, co po prostu musiało wyciec. Mimo, że nie było, formalnie, na wizji.
Nie ma w polityce większego biedaka niż poseł krajowy. Publicznie się tego nie powie, ale to jest upokarzający status. To jest upokarzające, żeby poseł zarabiał jedną dziesiątą tego, co prezes banku.
Do diaska, nie wiedziałem, że 10 tysięcy miesięcznie jest upokarzające. Nie wiedzą o tym chyba także pracownicy supermarketów, którzy ostatnio domagali się kilkuprocentowych podwyżek swoich pensji. Które niewiele przekraczają płacę minimalną. Gdyby wiedzieli, to chyba by urządzili wielką demonstrację połączoną z rzucaniem brukowcami w banki i wieszaniem prezesów zamiast strajku włoskiego.
Można się zgodzić, że prezesi banków zarabiają zbyt dużo. Ale wyciąganie z tego wniosku, że pensja posła jest upokarzająca jest chyba zbyt daleko idącym uproszczeniem. Które bynajmniej nie przysporzy Jackowi Kurskiemu miłości wyborców. Którzy zazwyczaj zarabiają znacznie mniej.
Coś nam się widzi, że tego, jakoby poseł krajowy był biedakiem, nawet ciemny lud nie kupi.
komentarz: - w tym (jednym) temacie wszyscy posłowie byliby zapewne zaskakująco zgodni: MAJĄ ZA MAŁO !!!
11 paź 2010, 17:05
Polityka i politycy
Jesienny Tusk: trochę Witos, trochę Giuliani
Premier i lider PO przybiera nowe wizerunkowe szaty. ? Donald Tusk jest znakomitym kreatorem własnej rangi i pozycji ? uważa politolog Wawrzyniec Konarski. ? Jest równie skuteczny, co cyniczny.
Przywództwo należy ciągle potwierdzać. Ta mądra skądinąd myśl jest ? jak wszystko na to wskazuje ? inspiracją ostatnich poczynań lidera Platformy. Co ciekawe, te nowe poczynania rozpoczęły się w momencie, gdy Tusk ogłosił, że za cztery lata nie będzie się już ubiegał o szefowanie PO. Kim więc zamierza być? Troskliwym dziadkiem czy ponownie wydawcą urokliwych albumów o Gdańsku?
Według informacji dochodzących z otoczenia Tuska jego celem jest funkcja szefa międzynarodowej instytucji, najlepiej takiej, która jest związana ze strukturami UE. O tym zamiarach mówiono w partii już wtedy, gdy nieoczekiwanie zrezygnował z walki o prezydenturę. Skąd jednak teraz te nowe jesienne szaty premiera? Co właściwie zdarzyło się w ostatnich tygodniach? Oprócz, jak co roku o tej porze, prac nad budżetem państwa?
Kilka spraw. Rozkręca się kampania samorządowa, trwa domykanie list i personalne przymiarki do stanowisk w sejmikach. Uzgadniano skład zarządu PO. Z partii postanowił odejść Janusz Palikot, który chce stworzyć własne ugrupowanie. Grzegorz Schetyna zaczął urzędować w roli marszałka Sejmu i pierwszego wiceprzewodniczącego PO, tracąc fotel sekretarza generalnego. Od kilkunastu tygodni prezydentem Polski jest Bronisław Komorowski, którego Tusk namaścił na to stanowisko. W tle rozgrywają się kolejne odsłony próby wyjaśniania przez ludzi PiS tragedii smoleńskiej. A w otoczeniu premiera pojawiły się obawy o spadek notowań, na razie nie tyle Platformy, ile rządu, a przede wszystkim jego szefa. Natomiast za rok wybory parlamentarne, których wynik ma mu dać ponowne premierostwo. Polityczne ?tu i teraz? jest więc bardzo bogate. Wymagające zdecydowanych działań, choćby były to tylko działania piarowskie.
Tusk, co trzeba mu przyznać, nawet z odległych zdarzeń potrafi wyciągać naukę. Jednym z tych najważniejszych ? jak opowiadają jego starzy kompani ? było zdarzenie z początku lat 90. Tusk, wówczas zapowiadający się świetnie młody lider liberałów, doprowadził w Sejmie I kadencji do niemal podwojenia posłów swojego klubu. Pozyskał nie tylko ?piwoszy? Janusza Rewińskiego, ale i pięciu prominentnych posłów Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego. Z Andrzejem Urbańskim i Józefem Orłem. Nowy, ponad 50-osobowy klub miał wybrać swojego szefa. Zdawało się, że w sposób oczywisty zostanie nim dotychczasowy przewodniczący, który doprowadzi do jego ?rozmnożenia?.
Ale nic z tego. Na nowego szefa został wybrany Jan Pamuła. Postać dzisiaj i wtedy niespecjalnie znana w świecie politycznym (teraz jest szefem lotniska w podkrakowskich Balicach). Tusk nie docenił przeciwników z wewnętrznej opozycji. Z jej przywódcą, również dziś zapomnianym, Lechem Mażewskim. Orędownikiem znacznie bardziej konserwatywnego stanowiska w sprawach światopoglądowych, np. aborcji. Tusk niespodziewanie przegrał. Wtedy jego polityczny przyjaciel Jan Krzysztof Bielecki przypomniał mu: ? Przywództwo należy potwierdzać.
I od tego czasu Tusk kosi wewnątrzpartyjnych rywali, nawet jeśli ich niespecjalnie ceni. Od Macieja Płażyńskiego po Jana Rokitę. Teraz ma problem ze Schetyną. Ale to jest zawodnik innej kategorii, a przede wszystkim o większej sile przetrwania. W minionym tygodniu premier był w centrum uwagi. I to dosłownie. Zaświadczają o tym scenki z sejmowych korytarzy. Sposób przemieszczania się Tuska przypomina przeprowadzkę królowej pszczelego roju. Wielki krąg dziennikarzy, kamery, mikrofony. Potem wianuszek ochroniarzy, a w środku on, kokieteryjnie komentujący: ? Mam wielką satysfakcję, że budzę jeszcze państwa zainteresowanie. I z równą kokieterią dodający: ? Myślę, że szybko państwo się mną znudzą.
Rzeczywiście, w piątek, trzeciego dnia po przeprowadzce premiera do Sejmu, rój był trochę mniejszy. Ale tylko trochę. Właśnie zakończony pierwszy tydzień pomieszkiwania premiera w Sejmie został obśmiany przez komentatorów i polityków opozycji. ?Żałosne? ? to najczęstsza recenzja. Przesyłane do Sejmu projekty można policzyć na palcach jednej reki. Nie ma na razie wśród nich najważniejszych, pakietu zdrowotnego minister Ewy Kopacz, i ważnych ustaw okołobudżetowych ministra Jacka Rostowskiego. Nie przeszkadza to pani minister mówić z trybuny sejmowej o dopalaczach, a panu ministrowi o pingwinach i Odyseuszu. A wszystko to dzieje się pod bacznym okiem premiera.
Ale w tej ?żałosności? tkwi skuteczna politycznie metoda na dobrego gospodarza, niczym Wincenty Witos (przedwojenny premier). Tak uważają specjaliści od wizerunku i konsultanci polityczni ? Wawrzyniec Konarski i Eryk Mistewicz. Tusk przeprowadził się do Sejmu, by niczym dobry gospodarz pilnować całego tego towarzystwa. Sejmowym nadzorcą ma być, jak sam deklaruje, do końca roku. Co prawda Sejm ma swojego marszałka, Senat zresztą też. Ale Schetyna jest tylko numerem dwa w PO. A, mówiąc nieco ironicznie, na ciężkie czasy potrzeba zawodnika najcięższej wagi. I taki wojak jak Tusk zapewne podoba się swoim wyborcom. I to właśnie on jest polskim Rudolphem Giulianim (burmistrz Nowego Jorku, który zasłynął ostrą walką z przestępczością). ?Tu i teraz?. Walczy z dopalaczami, będąc ?niczym brzytwa? ?na granicy prawa?. Jest polskim szeryfem numer jeden. A pierwsza osoba w państwie, czyli prezydent? Przekaz płynący z ostatniej aktywności Tuska brzmi ? oczywiście pośrednio, bo premier jest mistrzem mrugania do opinii publicznej ? no cóż, niespecjalnie daje sobie radę.
Tusk, jak przewidywał to w wywiadzie dla ?Rz? Paweł Piskorski, żadnych kolejnych triumwiratów po prostu nie chce.
Świeżość. Świeżość we wszystkich odmianach. Słowo jak marzenie i wyrzut straszliwy jednocześnie.
Wszyscy pragną więcej świeżości w polityce. I dlatego zachwycają się atakami na krzyż, z tego powodu kibicują Palikotowi, wcześniej Polsce Plus. Z tej przyczyny narzekają na Platformę Obywatelską. Nawet w Prawie i Sprawiedliwości słychać miauczenie liberałów, że partia utraciła świeżość. Dla tej świeżości właśnie potrzebne są zmiany. Tusk jest stary, więc niech wraca nad morze (Palikot), Kaczyński zaś do Sulejówka (Poncyljusz). Tylko lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej Grzegorz Napieralski wszystkich wokół przekonał, że on jest świeżością i że on wskazuje, kto nieświeży (padło na Ryszarda Kalisza).
Słucham więc o tej świeżości i choć sam lubię zmiany i ruch, zaczynam już zgrzytać zębami. Ba, drgawek dostaję na myśl, że wszystko się zacznie od początku. To znaczy powstaną nowe ruchy, najpierw ponadpartyjne i całkowicie apolityczne, z czasem (choć ze wstrętem oczywiście, zatykając nosy, ale wiecie, życie...) przepoczwarzą się w klasyczne partie. By w finale w ciężkim wewnętrznym boju wyłonić liderów, którzy wyrzucą nieświeżych i tych, którzy im samym nieświeżość zarzucają.
Taka jest przecież natura polityki. Taki Palikot na przykład marzy, żeby być nowym Tuskiem, a taki Dorn chętnie by pokaczorzył we własnej partii. Zresztą, kiedyś jeden z liderów takiej "odpryskowej" partyjki narzekał w wywiadzie na zamordyzm dawnego lidera. Dziennikarz zapytał jednak o jeden z regionów, gdzie ów lider rozwiązał struktury własnej partyjki, zarzucając im nielojalność. I co? I nic. "To zupełnie inna sprawa"- padła odpowiedź. Owa świeżość, o którą wszyscy wołają, coraz częściej oznacza u nas infantylizm. Brak powagi. Brak rozliczenia władzy. Słowem - bajdurzenia
No jasne. Inna. Nikt jak polityk nie wytłumaczy ci prawa Kalego w praktyce (my rządzić - przywileje być dobre, oni rządzić - rozpasanie władzy). Nie wierzycie? Spójrzcie na budżet Kancelarii Prezydenta na przyszły rok. I porównajcie z tyradami o tym, jak bizantyjskie rozpasanie panuje w otoczeniu Lecha Kaczyńskiego. Stawiam kawę, jeśli ktoś znajdzie tam jakieś poważne oszczędności dokonane przez nową ekipę.
Osobiście nie mam im tego za złe, bo tanie państwo to dziadowskie państwo. Tak naprawdę to właśnie nasze dziadostwo było jedną z przyczyn smoleńskiej tragedii. Oszczędzaliśmy na władzy, że hej. Sam zysk. Ale wracam do świeżości. Tak naprawdę to słowo to znaczy u nas coraz częściej infantylizm. Ucieczkę od powagi. Zanegowanie tego, że sprawy publiczne są naprawdę ważne, że ich porzucenie zawsze przynosi najgorsze konsekwencje obywatelom. Wreszcie, że nasza historia kilka razy już nam pokazała, że gdy przestajemy jako naród zachowywać kontakt z rzeczywistością, to z racji położenia geograficznego pobudki bywają straszliwie bolesne.
Nie chcę więc już bajdurzeń o świeżości, błagam o profesjonalizm. Proszę o dotrzymywanie słowa, odpowiedzialność za czyny, skuteczność i umiejętność osiągania choćby części wyznaczonych celów. Takich jak drogi, których plan budowy na Euro 2012 właśnie się rozmywa. Takich jak finanse publiczne, które nie doprowadzą do bankructwa naszych dzieci. Itp...
Jeżeli ktoś ogląda ostatnio "Fakty" TVN - osobom o słabszych nerwach lub żołądkach odradzam - czyta komentarze w "michnikowemu szmatławcowi", to już wie, że w Polsce zaczął się neofaszystowski przewrót, który za chwilę doprowadzi do wojny domowej, a następnie totalitaryzmu.
Dowody są jednoznaczne: pierwszy - ludzie ciągle publicznie się modlą. Elita polityczna i dziennikarska takie modlitwy - bez błogosławieństwa Adama Michnika, Janusza Palikota, grup satanistycznych i bp. Józefa Życińskiego - uważa za naginanie prawa, przejaw nienawiści i polityczne wykorzystywanie religii do wiadomych celów. Jarosław Kaczyński, uczestnicząc w pochodach - jak podano w TVN - "organizowanych przez jeden z tygodników", niszczy polską demokrację i jednocześnie osłabia swoje szanse wyborcze. Niby logiczne - skoro mu demokracja niepotrzebna, to po co wyborcze szanse? Ważne, by zorganizował silną armię. Przyjrzałem się tym bojówkom. Dowody są niezbite. Po pierwsze, żołnierze AK, NSZ i zbrojnego podziemia antykomunistycznego. Podkreślam: zbrojnego! Niemal każdy z nich miał wyrok albo był ścigany za próbę obalenia siłą władzy. Czy to przypadek, że aż w takim zagęszczeniu się tam znaleźli? Po drugie, wielu księży. Po co tylu? Żeby odprawić mszę św. wystarczy jeden. Chyba że ktoś szykuje masowe pochówki. Nie trzeba komentować faktu, że w czasie pochodu pojawili się też młodzi ludzie w strojach z czasów Powstania Warszawskiego. Przecież Powstanie się skończyło. Chcą następnego?
Kolejny dowód: obrońcy Krzyża Pamięci zorganizowali straż obywatelską. Byli nawet uzbrojeni. Każdy z nich miał na sobie żółtą kamizelkę, którą raził po oczach. Doszło do rękoczynów. Otóż kiedy pijany żul postanowił zaatakować modlących się, zasłaniali się rękami. Gdyby kochali demokrację i Katarzynę Kolendę-Zaleską, przyjęliby kopniaki bez zmrużenia oka.
Oddziały szturmowe posiadały także środki łączności : krótkofalówki i tuby z mikrofonami. Takiego sprzętu nikt w TVN wcześniej nie widział.
Jest też oczywisty dowód zaawansowanego przewrotu: kilkadziesiąt pochodni i z tysiąc zniczy. Czy na Krakowskim do cholery brakuje światła? Wszystko to po to, żeby pewnie podpalić jakiś stos. Nie wiadomo, kogo tam usmażą: Andrzeja Wajdę, Julię Piterę, Zbigniewa S. ps. "Niemiec" czy jeszcze innego bywalca salonów ?
Było też jawne nawoływanie do obalenia legalnej władzy. Sam Jarosław Kaczyński tłumaczył, że źli ludzie muszą odejść. Ani dziennikarze TVN, ani "Wyborczej" nie mieli nawet przez chwilę wątpliwości, że chodzi o rząd i prezydenta. Kaczyński najwyraźniej nie wyciągnął wniosków z lekcji, jaką dostał Jacek Sobala, były szef Trójki. Sobala powiedział publicznie, że Polska nie jest dla łajdaków. Agnieszka Kublik z "michnikowego szmatławca" trafnie odczytała to jako poparcie właśnie dla Kaczyńskiego. Tępienie łajdaków i złych ludzi to jawna dyskryminacja. A dyskryminacja to faszyzm.
Jeszcze do niedawna, wedle relacji TVN i "Wyborczej", obrońców krzyża była garstka. Mimo to bp Tadeusz Pieronek proponował wysłanie na nich komandosów. Teraz widać, że to już nie garstka - potrzebne będą oddziały pancerne. Przydałoby się też uprzedzić atak ostrzałem artyleryjskim. A propos obrońców krzyża, jak Państwo zapewne zauważyli, zawsze kiedy się o nich mówi, używane jest określenie: "tzw. obrońcy". Ten nowotwór słowny wymyślili ludzie przedstawiający się jako dziennikarze. Problem w tym, że byli tacy, co tego krzyża naprawdę bronili. Za to wydarzenia pod krzyżem często relacjonowali ludzie, których dziennikarzami nazwać nie można. Dla porządku proponuję więc używać określenia "tzw. dziennikarze".
Tzw. dziennikarze z tzw. prywatnej telewizji przy wsparciu tzw. "Gazety" pieprzą jak potłuczeni. To jedyny sensowny wniosek z tego, co słyszymy i czytamy.
Tomasz Sakiewicz P.S. niech ktoś mi przetłumaczy Gaz Wyb, gdyż nie znam hebrajskiego.
12 paź 2010, 17:09
Polityka i politycy
Peter V. "negocjował" w siedzibie CBA?
Peter V. zwany "kasjerem lewicy" był wielokrotnie przewożony do siedziby CBA i "negocjował" z funkcjonariuszami złagodzenie kary w zamian za zeznania obciążające polityków - dowiedział się Onet.pl w CBA.
Jak się dowiedzieliśmy w CBA, agenci Biura chcieli ustalić jaką wiedzę posiada Peter V. o aferach korupcyjnych z udziałem najważniejszych polskich polityków, oraz skłonić go, aby całą tą wiedzą podzielił się podczas przesłuchań.
Wypytywali go m.in. o konta, które w elitarnym szwajcarskim banku założyć miał wielu znanym działaczom polskiej sceny politycznej. Pytali również o łapówki wręczane wpływowym urzędnikom państwowym w zamian za wprowadzanie przepisów prawnych forsujących firmy dwóch znanych biznesmenów. Według naszych informacji, Peter V. nie unikał rozmów z agentami CBA, jednak wypowiadał się zawsze w sposób bardzo ogólny.
Rzecznik CBA, Jacek Dobrzyński, nie zaprzeczył naszym informacjom, ale nie chciał mówić o szczegółach. - Proszę się zwrócić do prowadzącej sprawę prokuratury, która jest odpowiedzialna za śledztwo - napisał nam Dobrzyński. Prokuratura jednak odmówiła komentarza, zasłaniając się dobrem prowadzonego postępowania.
image "Wielki" reżyser, pupil komuny a obecnie ikona salonu gościł wczoraj w Opolu. Wygłaszał tam laudację ku czci i chwale mędrka jewropejskiego, Bolka drogiego naszego, który jak się teraz okazuje nie tylko w Gdańsku płot, którego nie było przeskoczył, nie tylko mur berliński zburzył i z Gorbaczowa demokratę zrobił ale i cały świat przed zalewem czerwonej zarazy uchronił. I za te wysiłki Bolka wczoraj Opole uhonorowało, a konkretnie postkomunisci wespół z różowymi z PO czyli wszyscy ci, którzy Bolka w latach 90 tych nieukiem nazywali i nosili koszulki z napisami jak to się wstydzą noblisty. i ówczesnego prezydenta. Ale jak wiadomo nawet krowa poglądy zmienia, a co dopiero salon i michnikowszczyzna, której koryto tak bliskie jak i obora krowie i jak ciału koszula. Toteż obecna "ikona" salonu, która dzielnie się spisała i spisuje obrzucając gnojem z salonowego szamba nie tylko Jarosława Kaczyńskiego ale nawet nieżyjącego już s.p.Prezydenta LK.
Półanalfabeta z Gdańska zadanie wykonał i nadal jest zwarty i w pogotowiu już jako honorowy obywatel Opola. "Wielki" reżyser nawet film nakręci o Bolku a scenariusz zapewne sam Bolesław napisze, by znowu nie znalazły się w nim jakieś paszkwile a tym bardziej wzmianka jak Bolkiem salon mordę sobie wycierał kilkanaście lat temu. Bo przecież już ustalono, że agentów Bolków było stu, a może i jeden więcej, a michnikowszczyzna Bolka zawsze na ołtarzu miała i ma go wciąż, bo on dla nich OTAKE Polskie walczył. Po tej salonowej ceremonii cyngle sitka reżyserowi podstawili i zachecali, by rzucił miechem na JK. Reżyser nie mógł zawieść sitkarzy, bo przecież on wielkim reżysrem jest i każdy jego bluzg w stronę kaczora jest niczym testament dla salonowców. Tak jak w czasie kampanii gajowego i naczelnego stróża żyrandoli straszny dziadziunio rozpętał wojnę polsko-polską, nakazał odbicie tvp publicznej, bo tvn, tvn24, polsat, super stacja to już sami swoi POwcy przeplatani SBekami i komuchami, zbluzgał Prawo i Sprawiedliwość, jego Prezesa i wszystkich pisowskich lizusów tak i teraz niezawodny był i rzucił salonową wiąchę w stronę Jarosława Kaczyńskiego. Wiązkę iście subtelną, typowa dla młodych i nie tylko młodych, wykształconych z wielkich miast. Rzekłabym marmurową, bo przecież nie żelazną.
- To jest polityczne szambo - - Niech się leczy - zaatakował reżyser.
- No ale na to są piguły, na to są lekarze, na to są sposoby.-
- To jest głupol - skwitował na koniec.
Ot, kultura przez duże K i salon przez duże S. Ale cóż, jaki salon takie i jego szambo i szambiarze. Dzisiaj jest "głupol", "szambo polityczne" ...itd. Co będzie jutro? Bolek pomoze, on ma juz wypróbowany repertuar w obelgach. Trudno zapomniec jego "dureń" czy "skurwysyn"- to o byłym Prezydencie ś.p.Lechu Kaczyńskim.
W razie potrzeby gnoju do szamba dowiezie szambiarz z Biłgoraja, pupil drugiego "wielkeigo" PRLowskiego reżysera, a szambiarkę gruby Rysiek przyciągnie.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników