Kopacz pytana o Smoleńsk. Wzburzona po programie rzuciła: „Gdybym wiedziała...”
Ewa Kopacz gościła w Poranku TVP Info. Rozmowa dotyczyła najnowszych ustaleń „Gazety Polskiej” dotyczących katastrofy smoleńskiej. Była premier tłumaczyła się z tego, że w trumnach znajdowały się ciała innych ofiar. Oceniła, że władze „robiły swoją robotę najlepiej, jak potrafiły”. W telewizji huczy od plotek na temat tego jak to zdenerwowało Kopacz. Jak dowiedział się portal niezalezna.pl. - Była premier po zakończeniu rozmowy powiedziała: „Gdybym wiedziała, że program będzie o tym, to bym nie przyszła".
Grzegorz Wierzchołowski na łamach „Gazety Polskiej” ujawnił, że już pięć miesięcy po katastrofie smoleńskiej Donald Tusk został powiadomiony o fakcie, że Rosjanie w trumnie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego złożyli zwłoki innej osoby.
Już 24 września 2010 r. do najważniejszych osób w polskim rządzie trafiła wiadomość, która powinna stanowić zwrot w badaniu katastrofy smoleńskiej. Jerzy Bahr, ambasador w Moskwie, powiadomił mianowicie polskie władze (w oficjalnym piśmie), że ciało znajdujące się w trumnie prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego należy do kogoś innego.
Rosjanie w poufnych rozmowach z polskim ambasadorem dopuszczali możliwość ekshumacji, mimo że wcześniej zabronili przecież Polakom otwierać zalutowane trumny. Ale rząd Tuska był tak służalczy wobec Moskwy i tak gorliwy w tuszowaniu sprawy, że zamiast dokonać ekshumacji, zamiótł aferę pod dywan.
Przypominamy, że do ekshumacji ciała Ryszarda Kaczorowskiego doszło w 2012 roku. Wtedy okazało się, że ciało ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie pomylono z innym ciałem. Badania potwierdziły, że na skutek błędnej identyfikacji dwie osoby zostały pochowane w niewłaściwych grobach. Dokumentacja nie budzi żadnych wątpliwości – jedna w Świątyni Opatrzności Bożej, a druga na starych Powązkach – podał 31 października 2012 r. płk Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dodał, że błędnej identyfikacji zwłok dokonał podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Jacek Najder.
Ewa Kopacz kilkukrotnie została zapytana wprost, czy wiedziała, że Rosjanie przyznali się do błędu w identyfikacji ciał i zalecili ekshumację. Była premier jednak jak mantrę powtarzała, że „przecież do ekshumacji dochodziło”. To fakt, doszło do nich, ale po dwóch latach od katastrofy. A informacja ta była w posiadaniu premiera Tuska już po pięciu miesiącach od tragedii.
Kopacz nie potrafiła tego wytłumaczyć. Nie odpowiedziała też, czy ona jako ówczesny minister zdrowia wiedziała o tym. I zaciekle broniła ekipy pracującej wtedy w smoleńsku, w tym Jacka Najdera. Pan minister (ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder – przyp. red.) rozpoznał ciało w dobrej wierze. Powtórzę jeszcze raz – to nie były ciała, o których można było, powiedzieć: to jest mój mąż, mój ojciec czy mój brat. Tylko ci, którzy mają trochę wyobraźni mogą sobie wyobrazić, jak wygląda ofiara katastrofy samolotowej. To nie były ciała, mówiąc delikatnie, w dobrym stanie – mówiła w TVP Info Ewa Kopacz. Dodała, że zrobili wszystko co w ich mocy. My żeśmy robili swoją robotę i tę robotę zrobiliśmy najlepiej, jak potrafiliśmy – powiedziała była premier.
Jak się dowiedzieliśmy się, cała rozmowa była nie w smak Ewie Kopacz. Po zakończeniu programu powiedziała do prowadzącego: „Gdybym wiedziała, że program będzie o tym, to bym nie przyszła”
- Premier Donald Tusk zagwarantował sobie wpływ na wszelkie działania, wszelkie decyzje i rozstrzyganie o wszystkich informacjach, jakie opinia publiczna i urzędy mogą otrzymywać w sprawie Smoleńska. Był absolutnym władcą każdego drgnienia aparatu państwowego w zakresie Smoleńska – mówi w rozmowie z „Gazetą Polską” Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej.
Kiedy poznamy przyczyny katastrofy rządowego Tu-154M o numerze bocznym 101, w której 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku zginął prezydent RP prof. Lech Kaczyński, jego małżonka Maria i towarzyszące im 94 osoby – przedstawiciele polskiej elity? Nie chciałbym dzisiaj określać precyzyjnie, kiedy to nastąpi – mogę natomiast zapewnić, że członkowie powołanej przeze mnie komisji zrobią wszystko, by wyjaśnić prawdziwe przyczyny tej tragedii. Między innymi przeprowadzą testy niezbędne w badaniu przyczyn i przebiegu katastrof lotniczych, których wcześniej nie wykonano. Na przykład eksperymenty pozwalające określić wartość przeciążeń, jakim byli poddani pasażerowie i samolot w trakcie katastrofy pod Smoleńskiem. A pamiętajmy, iż to właśnie przeciążeniem w trakcie uderzenia samolotu w ziemię tłumaczono zarówno olbrzymią destrukcję Tu-154M, jak i natychmiastową śmierć wszystkich pasażerów i członków załogi.
Czy komisja wykorzysta też naukowców pracujących na wyższych uczelniach? To jest oczywiste. W tej sprawie działania poprzedniego rządu były skandaliczne. I nie chodzi tylko o byłą minister nauki Barbarę Kudrycką, która rozpętała falę zinstytucjonalizowanej nagonki. Przypomnijmy – naukowców podejmujących badania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem nazwała „szamańskimi profesorami”... W próbie ich dyskredytacji i ośmieszania brały udział także media, politycy PO i część środowisk naukowych oraz ludzi kultury. Mam nadzieję, iż teraz w badania włączą się także ci, którzy wcześniej ulegli tej presji. Udostępnimy nowo powstałej komisji laboratoria instytutów naukowych związanych z ministerstwem i stworzymy optymalne warunki do zbadania tej tragedii. To jest nasz obowiązek. Zwróciłem się o pomoc i współpracę w tej sprawie do przedstawicieli opozycji. Zwracam się także do całego środowiska naukowców i ekspertów. Nawet do tych, którzy mają inne zdanie w sprawie przyczyn i przebiegu tragedii smoleńskiej. Gotów jestem uzupełnić skład Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Niech wezmą udział w pracach tej komisji, niech podejmą merytoryczną dyskusję, niech stworzą zespół, który z różnych punktów widzenia spojrzy na ten dramat. Bo najważniejsza jest prawda. A dotychczas prawda ustępowała przed dyktatem.
Posłowie opozycji domagali się wyjaśnienia, dlaczego powołał Pan podkomisję w obrębie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która zajmuje się badaniem tragedii smoleńskiej. Niedawno miał Pan wystąpienie w tej sprawie w sejmie. Przekonał Pan posłów co do słuszności powołania nowej komisji ? Mam nadzieję, że większość parlamentarzystów ma świadomość, jakie błędy popełniła komisja działająca pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera i wie, że tylko nowa komisja nieuwarunkowana politycznie jest w stanie rzetelnie pracować. Mimo zaniedbań i zaniechań, które spowodowały, iż pewnych materiałów już nigdy nie uzyskamy – jesteśmy w stanie odtworzyć najbardziej istotne okoliczności katastrofy. Wiem, że komisja zamierza zająć się sprawą remontu Tu-154M. Informacja, iż ten typ samolotu mógł być obarczony istotną wadą fabryczną, ma kluczowe znaczenie dla oceny wiarygodności prac komisji Jerzego Millera. Przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, podobnie jak prokurator wojskowy Krzysztof Parulski, otrzymali informację, że taka wada fabryczna w tym typie samolotu niejednokrotnie występowała i że w związku z tym regularnie, co pewien czas, powinny być przeprowadzane przeglądy gwarantujące, że nic nie zagraża bezpieczeństwu lotu na tych maszynach. W wypadku Tu-154M takich przeglądów nie dokonywano. A później, już po katastrofie, nie przeprowadzono badań laboratoryjnych, które by wykluczyły wadę fabryczną jako przyczynę tragedii! Już sam ten fakt wystarczy, by zdezawuować prace komisji Millera. O możliwości występowania tej wady wiedział Jerzy Miller, wiedział prokurator Krzysztof Parulski… Ukryli ten fakt i nie odważyli się zażądać analizy tych mechanizmów Tu-154M! Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale wiem, że już ta jedna tylko sprawa świadczy o nierzetelności raportu Millera.
Jakie błędy komisji Millera ma Pan na myśli? Najważniejszy z nich, który cieniem położył się na całym przyszłym dochodzeniu, to powołanie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego dopiero pięć dni po katastrofie. Polscy prokuratorzy, eksperci, funkcjonariusze służb specjalnych etc. nie mieli przez ten czas dostępu do wraku, do miejsca katastrofy, do ciał ofiar. To jest niezwykle ważna sprawa, która musi być do końca wyjaśniona, dlatego że Polska została przez pięć dni po śmierci dwóch prezydentów, Lecha Kaczyńskiego i Ryszarda Kaczorowskiego, pozbawiona głównego narzędzia niezbędnego do podjęcia prawnych działań. Minister obrony narodowej, który miał obowiązek powołać natychmiast komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, zrobił to dopiero po pięciu dniach – 15 kwietnia 2010 r.!
Ale na miejsce katastrofy wysłano przecież płk. Edmunda Klicha, który został akredytowanym przedstawicielem Polski przy wojskowo-cywilnej komisji rosyjskiej badającej przyczyny katastrofy. No właśnie, był przedstawicielem Polski przy rosyjskiej komisji, ale nie było naszej komisji działającej na tych samych prawach co rosyjska. A takie były uprawnienia wynikające z porozumienia polsko-rosyjskiego zawartego w 1993 r. Co więcej, minister obrony narodowej Bogdan Klich świetnie to wiedział i nawet podkreślał w swoim stanowisku przekazywanym w rozmowach z innymi członkami rządu. W pierwszych godzinach po tragedii smoleńskiej była mowa o tym, że przy badaniu katastrofy będzie obowiązywała umowa z 1993 r., dająca nam znacznie większe uprawnienia przy prowadzeniu postępowania niż konwencja chicagowska, która – jak się okazało – ostatecznie została przyjęta jako podstawa prawna badania katastrofy.
Czy dzisiaj, po sześciu latach, wiemy, dlaczego tak się stało? Na to pytanie z pewnością mogą odpowiedzieć Donald Tusk i Władimir Putin. To oni poczynili konkretne ustalenia...
Ale w działaniach Donalda Tuska, który był wówczas premierem, widać niekonsekwencję: na czele rosyjskiej komisji staje premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin, a na czele polskiej komisji płk Edmund Klich. Dlaczego Donald Tusk, skoro wcześniej działał zakulisowo, nie stanął na czele polskiej komisji? Czy chciał uniknąć ewentualnej odpowiedzialności? Odpowiedź na to pytanie jest ściśle związana z odpowiedzią na pytanie, dlaczego nie powołano KBWLLP natychmiast po katastrofie, najpóźniej wieczorem 10 kwietnia 2010 r. Wszystkie znane mi dokumenty wskazują na to, że Bogdan Klich od początku uważał, iż badania należy prowadzić zgodnie z porozumieniem polsko-rosyjskim z 1993 r. Mimo to nie powołano polskiej komisji aż do momentu, kiedy przesądzono o badaniu według Załącznika 13 do Konwencji chicagowskiej. Wówczas dopiero powołano KBWLLP i na jej czele stanął Edmund Klich. A wiemy, że Klich już godzinę po katastrofie rozmawiał z Aleksiejem Morozowem [wiceprzewodniczącym Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego – red.] i już wtedy był instruowany przez Morozowa, że przy badaniu katastrofy smoleńskiej powinna obowiązywać konwencja chicagowska.
Dlaczego to było takie ważne? Zgodnie z Konwencją chicagowską o międzynarodowym lotnictwie cywilnym decydujący głos ma kraj, na terytorium którego doszło do katastrofy lotniczej. Tymczasem według porozumienia polsko-rosyjskiego o wszystkim decyduje wspólna komisja powołana na równych prawach. Przedstawiciele obu narodów mają taki sam głos. I to jest ta zasadnicza różnica między dwoma podstawami prawnymi.
W dniu katastrofy odbyło się posiedzenie Rady Ministrów. Z protokołów wiemy, że trwało 20 min. Wtedy premier Tusk podjął decyzję o powołaniu międzyresortowego zespołu, a nie podjął decyzji o powołaniu komisji. Dlaczego? Nie wiem. Ale przebieg wydarzeń wskazuje, że postępowanie mające wyjaśnić katastrofę smoleńską zostało oddane w ręce Rosjan świadomie. Wydarzeń skandalicznych, faktów wskazujących na fałszowanie dokumentów, ukrywanie prawdy było wiele. Na początku stycznia 2011 r. zostaje opublikowany raport szefowej MAK Tatiany Anodiny. Rosyjski raport, który był wstrząsem dla polskiej opinii publicznej. Warto przypomnieć, że od początku badania tej tragedii Polacy byli wprowadzani w błąd. Dawano nadzieję, że ten raport będzie zrównoważony, że nie jest możliwe, aby rząd Donalda Tuska zgodził się na jednostronne oskarżenie polskich pilotów, armii i prezydenta, generałów. Że w raporcie znajdą się analizy pokazujące jakieś elementy prawdy. Stało się inaczej. Raport Anodiny stał się jeszcze jednym z wielu trudnych doświadczeń historii polsko-rosyjskiej. Teraz Rosjanie oskarżyli Polaków o winę za śmierć polskiego prezydenta. Zgodnie z rosyjskim sposobem działania, że im silniejsze, bardziej bezwzględne uderzenie – tym skuteczniejsze. To był wstrząs dla polskiej opinii publicznej. Wówczas premier Tusk i minister Sikorski zaczęli tłumaczyć, że będą jeszcze próby arbitrażu, próby odwołania się do opinii międzynarodowej, do komisji międzynarodowej itd. I w tym samym czasie, 24 stycznia 2011 r., rząd polski uzyskuje informację, że z całą pewnością – tak brzmi ta informacja – ciała sześciu ofiar katastrofy zostały zamienione w trumnach i pochowane pod cudzymi nazwiskami. Ta wiadomość dociera do władz polskich blisko dwa lata przed oficjalnymi doniesieniami na ten temat i przed ekshumacjami. Minęły dwa lata, zanim do tych faktów przyznała się Prokuratura Wojskowa! A przecież sprawa dotyczyła m.in. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i Anny Walentynowicz, przywódców narodu! I oczywiście miała kluczowe znaczenie dla przebiegu śledztwa!
Kto o tym wiedział? Naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski, minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Jeszcze kilka osób, ale ich pozycja w administracji nie była tak istotna, aby przywoływać ich nazwiska. Fakt zamiany ciał utajniono przed rodzinami, przed opinią publiczną. Ale co jest najtragiczniejsze w tym wszystkim: nie podjęto działań, które były niezbędne dla uratowania materiału dowodowego. Można wyobrazić sobie taką sytuację, że utajnia się informację przed opinią publiczną, ale w tajemnicy dokonuje się ekshumacji ciał. A ekshumacja – być może – pozwoliłaby przeprowadzić badania mające zasadnicze znaczenie dla ustalenia przebiegu katastrofy. Ale czekano dwa lata, a w tym czasie ciała ofiar zostały zdegradowane procesami fizycznymi. Przecież trzeba sobie zdawać sprawę, iż ta wiedza mogła być niesłychanie istotnym elementem w rozmowach z Rosjanami i mieć wpływ na ostateczny kształt rosyjskiego raportu. Nie zrobiono nic z tą wiedzą ani w wymiarze procesowym, ani w wymiarze ludzkim, ani w wymiarze politycznym... Warto przy okazji przypomnieć zarządzenie z 11 kwietnia 2010 r., że o wszystkim decyduje wyłącznie premier Donald Tusk. I warto pamiętać, że on sam oświadczył, że bierze na siebie wszystkie konsekwencje działań podejmowanych przez organa państwa polskiego w związku z tragedią smoleńską.
Czy jest dokument potwierdzający informacje o zamianie ciał? Tak. Osoby, którym przekazano tę informację, miały także jej potwierdzenie na piśmie i otrzymały w tej sprawie stosowne dokumenty.
Pod koniec marca, na posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony, mówił Pan o roli Pana poprzednika, ministra Tomasza Siemoniaka. Na czym ona dokładnie polegała? Osobą, która zdecydowała o takim, a nie innym kształcie raportu Jerzego Millera, osobą zatwierdzającą i kwalifikującą ten raport był właśnie minister Siemoniak. Sam byłem zszokowany, kiedy przeczytałem dokumenty na ten temat. On zatwierdził raport, zawierający stwierdzenie, że katastrofa została spowodowana przez polskich pilotów, zawierający zarzuty wobec polskiej armii dotyczące szkolenia i przygotowania pilotów oraz wskazanie, że bezpośrednią przyczyną tragedii były błędy pilotów. I to minister Siemoniak kwalifikował raport z punktu widzenia przepisów lotniczych. To bardzo istotna sprawa, ponieważ raport KBWLLP nie powinien wskazywać winnego. To jest w regułach Załącznika 13 – przedmiotem badań komisji są przyczyny, które doprowadziły do katastrofy, by na przyszłość uniknąć takich wypadków. Tu wskazano winnego. I to fałszywie.
Czy Tomasz Siemoniak jako minister obrony narodowej nie miał takich uprawnień? Minister Siemoniak uczynił to na polecenie premiera. Istnieje dokument sygnowany przez premiera Tuska zlecający Siemoniakowi podjęcie tej decyzji. A przecież minister obrony narodowej mógł odesłać ten dokument premierowi, wskazując, że zarówno rozporządzenie o powołaniu KBWLLP, jak i zarządzenie Rady Ministrów z 11 kwietnia 2010 r. składają tę odpowiedzialność na Tuska. Mogę państwa zapewnić, że ja nie będę ingerował w prace komisji, nie będę wpływał na treść ustaleń i nie będę decydował o kształcie raportu. W odróżnieniu do moich poprzedników, którzy sobie zagwarantowali możliwości formalnoprawne, by cenzurować raport.
Do tej pory faktyczna rola Tomasza Siemoniaka w związku z pracami komisji Jerzego Millera nie była szerzej znana. To prawda. Nikt nie wiedział, że to on decydował o raporcie Millera. 9 sierpnia 2011 r. Donald Tusk zlecił ministrowi Tomaszowi Siemoniakowi zatwierdzenie raportu Millera. Premier mógł to zrobić, bo w rozporządzeniu z 11 kwietnia 2010 r. zagwarantował sobie wpływ na wszelkie działania i decyzje oraz rozstrzyganie odnośnie do wszystkich informacji, jakie opinia publiczna i urzędy mogą otrzymywać w sprawie Smoleńska. Był absolutnym władcą każdego drgnienia aparatu państwowego w zakresie Smoleńska. Ale zatwierdzenie raportu przekazał ministrowi Siemoniakowi. I raport wskazujący, iż przyczyną katastrofy była wina polskich pilotów, 30 sierpnia 2011 r. minister podpisał.
Czy rozwiązanie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego było elementem nagonki na pilotów, którzy ginęli i w Smoleńsku, i wcześniej, podczas katastrofy samolotu Casa? To była totalna nagonka z pełnym wykorzystaniem mediów. Zorganizowano ludzi, którzy oskarżali polską armię i polskich pilotów, którym jednocześnie odebrano możliwość jakiejkolwiek obrony. Wyrządzono wojsku niepowetowane szkody, które oddziałują na żołnierzy do dziś. Likwidacja 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego doprowadziła do tego, że jesteśmy jedynym krajem niemającym jednostki wojskowej zajmującej się bezpiecznym przewozem najwyższych przedstawicieli państwa. Jesteśmy w istocie zdani na łaskę i niełaskę przygodnych decyzji bez możliwości wypracowania długofalowej polityki bezpieczeństwa w tej mierze. To są rzeczy niebywałe.
Chce Pan powołać na nowo ten pułk? To nie jest kwestia rozważań, decyzje w tej sprawie zostały już podjęte.
Od 3 miesięcy pracuje komisja pod Pana nadzorem, niedawno w Prokuraturze Generalnej powstał specjalny zespół prokuratorów, który poprowadzi śledztwo w sprawie smoleńskiej tragedii. Jak będzie wyglądała współpraca komisji z prokuraturą? To są dwie odrębne ścieżki postępowania mające wyjaśnić katastrofę smoleńską. Z jednej strony mamy do czynienia ze śledztwem prokuratorskim, którego kształt jest teraz formułowany. Prokuratura ma za zadanie wskazać winnych tego, co się stało. Z drugiej, jest KBWLLP, dla której nie są ważne personalia, która bada – przede wszystkim – przyczyny i przebieg wydarzeń katastrofy. Jestem przekonany, że na tym skupi się komisja, w skład której wchodzą naukowcy i eksperci. Wyniki badań Komisji będą przekazywane do prokuratury, a materiały prokuratury będą dostępne dla KBWLLP. Ten sam fakt będzie analizowany z różnych punktów widzenia – ustalania przyczyn i przebiegu wydarzeń oraz z punktu widzenia poszukiwania odpowiedzialnego za podjęcie decyzji i ich realizację.
Prokuratorskie śledztwo nadzoruje znany prokurator Marek Pasionek, o którym sprzyjające PO media pisały, że jest podejrzewany o współpracę z obcym wywiadem, a w rzeczywistości chodziło o to, że zwrócił się do Amerykanów o pomoc w smoleńskim śledztwie. Nie ma wątpliwości, iż prokurator Pasionek wykonywał swój obowiązek obywatela i prokuratora. Dotarcie do informacji, jakimi dysponowali Amerykanie, było jego obowiązkiem. Represje i szykany z tego powodu miały doprowadzić do storpedowania smoleńskiego śledztwa i były jedną z bardziej haniebnych działalności administracji premiera Donalda Tuska.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Szef komisji smoleńskiej ujawnia: zdjęcia od sojuszników nowym dowodem ws. 10/04. Wniosek? "Samolot rozpadł się w powietrzu!" Będą też ekshumacje zwłok ofiar
Z ogromnym prawdopodobieństwem, prawie z pewnością, można stwierdzić, że samolot rozpadł się w powietrzu — mówi dr inż. Wacław Berczyński, komentując w rozmowie z „Gościem Niedzielnym” sprawę wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej. Przewodniczący nowej podkomisji ds. badania przyczyn odpowiada między innymi na zarzuty dotyczące braku obiektywizmu członków zespołu powołanego przez MON. Czym innym jest występowanie na konferencjach czy przed zespołem parlamentarnym, a czym innym badanie katastrofy w ramach podkomisji powołanej przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Naszym zadaniem jest zbadanie wszystkich okoliczności, dowodów, a następnie wydanie raportu. Chcę zwrócić uwagę, że członkowie podkomisji formułowali różne opinie na temat przyczyn katastrofy i nie wszystkie są ze sobą zgodne. Teraz zbadamy każdą i wypracujemy jedną wersję powodów katastrofy — zapewnia Berczyński. Pytany o nowe materiały w sprawie 10/04, które pozwoliły na powołanie podkomisji, wskazuje na te dotyczące czarnej skrzynki oraz zdjęć otrzymanych od Amerykanów. Komisja Millera miała dostęp do polskiej czarnej skrzynki, ale wykorzystała tylko część zapisu parametrów lotu. Gdy zapoznaliśmy się z tym zapisem, okazało się, że jest on dłuższy i ta końcowa część daje dużo nowych informacji. Chodzi o dane dotyczące na przykład przeciążenia czy przyspieszenia. One znacznie odbiegają od warunków lotu i komisja Millera uznała, że są nieprawdziwe, a być może są najważniejsze dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy — przekonuje Berczyński. Co z nowymi materiałami zdjęciowymi? Skąd pochodzą i co wnoszą w sprawie przyczyn katastrofy? Zdjęcia satelitarne ze Smoleńska w rękach nowej komisji ds. 10/04?! Dr Berczyński we „wSieci”: „Nowe materiały pokazują miejsce zdarzenia wkrótce po tragedii” Zdjęcia pochodzą od naszych sojuszników, pokazują teren wypadku przed katastrofą i zaraz po niej, 9 i 10 kwietnia. (…) Z ogromnym prawdopodobieństwem, prawie z pewnością, można stwierdzić, że samolot rozpadł się w powietrzu. Zdjęcia pokazują rozrzucone części samolotu w znacznej odległości przed brzozą, która rzekomo miała złamać skrzydło tupolewa. Inne są też na nich zniszczenia drzew — czytamy. Berczyński przekonuje przy tym, że także stan pnia i położenie oderwanej części wspomnianej brzozy wskazują, że nie zdarzyło się na to skutek uderzenia samolotu od przodu. Przewodniczący podkomisji zapowiada również wnioski o pomoc do instytucji międzynarodowych, a także do MAK. Nawiązujemy kontakt z amerykańską komisją NTSB (National Transportation Safety Board). (…) Jako przewodniczący podkomisji wystąpię do MAK-u o zwrot wraku albo przynajmniej umożliwienie do niego dostępu. Możemy udać się do Smoleńska i zbadać wrak na miejscu. Natomiast nie mam pewności, czy Rosjanie nam to umożliwią — przyznaje Berczyński. I zapowiada, że konieczne będzie przeprowadzenie ponownych ekshumacji ofiar tragedii. Tak. Jak wszyscy wiemy, w Polsce przeprowadzono ponowne ekshumacje kilku zwłok i we wszystkich przypadkach okazywało się, że dokumentacja podana przez Rosjan jest niepełna, a w wielu - fałszywa. (…) Nie wykluczamy żadnej hipotezy. Jestem przekonany, że dojdziemy do tego, dlaczego samolot rozpadł się w powietrzu — zaznacza. svl, „Gość Niedzielny”
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Smoleńsk po 6 latach sprawia jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. [GALERIA ZDJĘĆ] Na dokładkę... głos zabiera Ewa Kopacz
Gdy przed sześcioma laty wyjeżdżałem ze Smoleńska, nie sądziłem, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Nie chciałem znów dotykać tej przeklętej ziemi, stąpać po zakurzonym postsowieckim mieście, odwiedzać miejsca, w którym doszło do tragedii rewolucjonizującej moje życie. Było to zawodowo naiwne spojrzenie. Gdy bowiem w redakcji pojawił się pomysł, by sprawdzić, jak dziś wygląda miejsce katastrofy, nie wahałem się ani chwili. To, co z Anią Sarzyńską i Marcinem Wikłą zastaliśmy w Smoleńsku, mogą Państwo zobaczyć i przeczytać w aktualnym, specjalnym wydaniu „wSieci”. Reportaż z Rosji jest bodaj najobszerniejszym materiałem w historii naszego tygodnika. Polecam go gorąco – włożyliśmy mnóstwo serca i pracy, by jak najwierniej i jak najspokojniej oddać to, co dzieje się w miejscu, w którym straciliśmy państwową elitę. Wrak tupolewa nieoglądany przez nikogo od co najmniej dwóch lat; świadkowie wciąż powtarzający – wbrew oficjalnym raportom – że tuż przed uderzeniem w ziemię samolot leciał kołami do dołu; zdemolowane wnętrze „wieży”, do której udało nam się zajrzeć; zmowa milczenia rosyjskich urzędników. Wreszcie fragment miejsca katastrofy na sprzedaż i polski konsul ukrywający tę informację przed zwierzchnikami… Ten sam, który 11 kwietnia 2010 r. pozostawił ciało prezydenta na siedem godzin bez opieki, od trzech lat udaje, że rozmawia z Rosjanami o choćby tabliczce informującej, że nieopodal znajduje się miejsce katastrofy, od miesięcy zataja przed ministrem spraw zagranicznych bulwersujący fakt sprzedaży kawałka terenu, na którym rozegrał się dramat 96 wybitnych Polaków? Ten człowiek powinien co najwyżej pełnić funkcję dozorcy, a nie dyplomaty. Powyższe elementy składają się na ponury obraz Smoleńska po sześciu latach. Dziś faktycznie nie mamy co oglądać się na Rosję. Jeśli władca Kremla nie zechce, wraku i skrzynek nie odda nigdy. Ba, nawet nikogo do nich nie dopuści. Jeśli zechce – przehandluje cały teren katastrofy i postawi tam kolejne salony samochodowe, posadzi brzozowy zagajnik, a może wybuduje milionowy pomnik upamiętniający chwałę sowieckiego systemu opresji, bo być może z tego miejsca parędziesiąt lat wcześniej jakiś czerwonoarmista wyruszał na heroiczny bój ratujący Europę przed faszyzmem… Katastrofy smoleńskiej można było uniknąć, gdyby ówczesny rząd kierował się polską racją stanu i nie przystał na rozdzielenie wizyt. Posmoleńskiej – gdyby wystarczyło mu odwagi, by skorzystać z wielu możliwości rzetelnego i godnego podejścia do wyjaśniania tragedii. Ale czegóż można było oczekiwać od rządu, który jako najwyższego urzędnika wysyła w kluczowym momencie do Moskwy Ewę Kopacz? To, co była minister, marszałek sejmu i premier (aż trudno uwierzyć, że ten zestaw jest prawdziwy…) dziś wygaduje, trudno nawet skomentować. Dziś zastanawiam się, czy warto było tam jechać i ponosić konsekwencje tego wyjazdu – mówi działaczka z Szydłowca o swoim pobycie w Moskwie. „Konsekwencje” w postaci awansu na drugie stanowisko w państwie, a później na szefową rządu? To 38 milionów Polaków poniosło te konsekwencje… Ona poniosłaby je, gdyby uniemożliwiono jej jakikolwiek wpływ na decyzje dotyczące innych ludzi. Na pytanie, dlaczego po katastrofie nie podjęto działań z zachodnimi instytucjami, odpowiedziała: Nie miałam do tego żadnych uprawnień. To nie pierwsze i zapewne nie ostatnie jej kłamstwo. Miała uprawnienia. Właśnie dlatego razem z pożal-się-Boże szefem naczelnej prokuratury wojskowej Parulskim i starszym Klichem zasiadła 13 kwietnia przy moskiewskim stole jako przedstawiciel polskiego rządu. Dlatego Tatiana Anodina zwróciła się do niej z informacją, że „organy śledcze Unii Europejskiej oraz innych państw wyraziły chęć uczestnictwa w pracach komisji technicznej, jeżeli zaistnieje taka potrzeba”. Kopacz tej potrzeby nie widziała. Dziś mówi jeszcze: Nikt nie ma gotowego scenariusza, chyba że jest zwyrodnialcem, na tego rodzaju tragedie Szanowna pani premier właśnie nazwała amerykańską administrację, z prezydentem Obamą na czele, zwyrodnialcami. Urzędników wielu innych państw też. Ta tragedia przerosła moją wyobraźnię To wiemy. Wiemy też, że to nie trudne. Ręce opadają. Pisać się odechciewa. Szkoda, że pani Ewa nie odrzuciła w tym tygodniu zaproszeń do wizyt w telewizyjnych studiach… Mam nadzieję, że w nadchodzący weekend będziemy pamiętać o wszystkich ofiarach katastrofy smoleńskiej. O prezydentach, ministrach, parlamentarzystach, generałach, szefach urzędów centralnych, duchownych, BOR-owcach, załodze, Rodzinach Katyńskich, bohaterach naszej wolności, artystach, innych gościach prezydenta. Wspomnijmy ich – również tych z mniej znanymi nazwiskami. Pomódlmy się za nich i za ich bliskich. Im wszystkim i każdemu z osobna należy się nasza pamięć, a ze strony państwa – uczciwe wyjaśnienie ich śmierci. PS. Tak dziś wygląda „miejsce pamięci” na terenie katastrofy. Pojutrze odwiedzą je rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej i zbrodni katyńskiej. Zdjęcia wykonane w połowie marca.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Sebastian Putra na łamach "wSieci": "Nienawidzę kwietnia. Ten miesiąc kojarzy mi się tylko z tym, że zaraz po świętach zabrali nam ojca"
Nienawidzę kwietnia. Ten miesiąc kojarzy mi się tylko z tym, że zaraz po świętach zabrali nam ojca. Gdy tylko zbliża się ten miesiąc, robi mi się smutno, nie chce mi się z nikim gadać — mówi Sebastian Putra, syn Śp. Krzysztofa Putry, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Mówi się, że czas leczy rany. Niczego nie leczy. Może trochę je tylko zabliźnia. Kiedy patrzę na mamę, widzę, że jej z roku na rok jest coraz ciężej. Dzieci rosną, a mama musi sama stawiać czoła problemom. Mój najmłodszy brat ma już 16 lat. Dojrzewa. Brakuje mu ojca, który pogroziłby palcem, nadał sprawom właściwą miarę — dodaje Sebastian Putra w rozmowie z Dorotą Łosiewicz. Śmierć ojca była ciosem, z którym do dziś trudno się pogodzić. To nie jest tak, że sześć lat po katastrofie żyjemy normalnie. Bywa różnie. Kiedy mam gorszy dzień, coś się nie układa, wtedy się zastanawiam: co ojciec by zrobił, gdyby żył; co by powiedział, jak wyglądałoby życie, gdyby on wciąż tu był, jak potoczyłoby się życie moich braci… Sebastian Putra wspomina jak przeżył feralny 10 kwietnia. 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.30 odwiozłem moją obecną żonę na szkolenie i pojechałem na zakupy. W sklepie słyszałem, że ludzie szepczą o jakiejś kata- strofie. Pomyślałem, że gdzieś na świecie spadł samolot. Bywa. Wyszedłem ze sklepu i gdy wsiadłem do samochodu, zadzwonił znajomy ojca zapytać, czy on również poleciał do Katynia. Nie wiedziałem. Miał jechać, ale nie byłem pewny, czy leci. Znajomy zapytał, czy wiem, że spadł samolot z polską delegacją. Zaczęły mi się trząść ręce. Dzień wcześniej ojciec zadzwonił. Nie miałem czasu gadać, byłem w pracy. Powiedziałem, że oddzwonię rano. Do tej pory cholernie żałuję, że z nim wtedy nie pogadałem dłużej. Chciał się pożegnać. Dzwonił wtedy do wszystkich z rodziny. Może coś przeczuwał… Gdy wróciłem do domu, wszyscy płakali — mówi. Wspomina jaki był jego ojciec i w jaki sposób podchodził do swoich rodzicielskich obowiązków, ale też i do tych politycznych. Kiedyś zapytałem, czy mi załatwi pracę. Powiedział, że będziemy ostatni w kolejności, którym spróbuje w tej sprawie pomóc. Mówił, że mamy sami sobie radzić, a do efektów, sukcesu nie można dojść na skróty. To były małe wielkie rzeczy. Gdy wracał do domu, odcinał się od polityki, od pracy. Bawił się z nami — mówi. Ojciec był dla mnie wzorem polityka. Był zwyczajnie przyzwoity, skromny. Uczył nas szacunku do ludzi, którzy mają inne poglądy. Z każdym umiał się porozumieć. Gdy trumny wróciły z Moskwy do Polski, do ojca podszedł Ryszard Kalisz i zapłakał. To było szczere, nie na pokaz. Oni często spierali się w programie „Kawa na ławę”, a mimo to szanowali się, potrafili rozmawiać — dodaje. Sebastian Putra zwraca też uwagę na to jak trudne dla rodzin ofiar jest to, że do dziś katastrofa smoleńska nie została wyjaśniona. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że ta katastrofa została do końca wyjaśniona, byłoby nam wszystkim, tzw. rodzinom smoleńskim, łatwiej. Ale nie została wyjaśniona i nie wiem, czy to się kiedykolwiek stanie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Kwiatkowski wiedział o zamianie ciał w trumnie? Autor tekstu: Mogę iść do sądu
Kompletną i wierutną bzdurą nazwał Krzysztof Kwiatkowski ustalenia „Gazety Polskiej”. Tygodnik napisał, że premier Donald Tusk i jego najważniejsi ministrowie, w tym Kwiatkowski, już we wrześniu 2010 r. poinformowani zostali, iż w trumnie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego znajduje się inne ciało. - Widziałem poufne pismo ambasadora Bahra z 24 września 2010 r., w którym była informacja o zamianie ciała Ryszarda Kaczorowskiego. W rozdzielniku było kilka nazwisk, w tym ówczesnego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego - mówi Grzegorz Wierzchołowski, autor artykułu w „GP”.
- Informacja o tym, że mogłem wiedzieć o pomyleniu zwłok prezydenta Kaczorowskiego to kompletna i wierutna bzdura - zarzekał się w TVP Info Krzysztof Kwiatkowski.
Autor artykułu w "GP" Grzegorz Wierzchołowski odpowiada: Dokument opisywany przeze mnie w "GP" istnieje. Widziałem go na własne oczy, a jeśli zajdzie taka potrzeba, obejrzy go także sąd. Dokument ten to dowód, na to, że informacja o zamianie ciała prezydenta Kaczorowskiego trafiła już we wrześniu 2010 r. m.in. do MSZ, Krzysztofa Parulskiego, Jerzego Millera i Tomasza Arabskiego. Także do Krzysztofa Kwiatkowskiego, który był wówczas nie tylko ministrem sprawiedliwości, ale i członkiem międzyresortowego zespołu ds. koordynacji działań podejmowanych w związku ze smoleńską tragedią. Być może Krzysztof Kwiatkowski nie przeczytał tego pisma. „Gazeta Polska” ujawnia w najnowszym numerze, że już 24 września 2010 r. do najważniejszych osób w polskim rządzie trafiła wiadomość, która powinna stanowić zwrot w badaniu katastrofy smoleńskiej. Jerzy Bahr, ambasador w Moskwie, powiadomił polskie władze (w oficjalnym piśmie), że ciało znajdujące się w trumnie prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego należy do kogoś innego. Informacja - jak stwierdził - była wiarygodna.
Jak ustaliła „GP” - Bahr dowiedział się o zamianie ciał od Piotra Litwiszki, ówczesnego naczelnika Wydziału Międzynarodowej Współpracy Prawnej Komitetu Śledczego przy rosyjskiej Prokuraturze Generalnej. To właśnie ten rosyjski prokurator (obecnie rzecznik Komitetu Śledczego) poinformował go, że „badanie DNA nie potwierdziło, iż szczątki złożone do trumny prezydenta Kaczorowskiego rzeczywiście do niego należą”. Litwiszko dodał ponadto, że „kilka innych próbek DNA również nie potwierdza, że ciała złożone do trumien są tymi ofiarami, które zostały zidentyfikowane przez rodziny ofiar”.
Rosyjski prokurator mówił Bahrowi, że rodziny mogły niewłaściwie zidentyfikować ciała „pod presją czasu i emocji”. Dodawał jednak, że to Rosjanie mogli pozamieniać próbki DNA, rzekomo „z powodu silnej presji na wydanie zwłok stronie polskiej”.
Dlaczego Kreml postanowił przekazać polskim władzom wiadomość, która uderzała w wiarygodność Moskwy? Według ustaleń „GP”, Bahr stwierdził, że Litwiszko zdecydował się na to, gdyż Rosja „spodziewała się wybuchu dużego skandalu związanego z ekshumacją zwłok ofiar”.
Skandal jednak nie wybuchł. Polski rząd zatuszował sprawę, nie powiadamiając o zamianie zwłok ani opinii publicznej, ani - co szczególnie haniebne - bliskich prezydenta Kaczorowskiego. Przez długi czas w bulwersujący sposób blokował też sprawę ekshumacji ciał, której domagały się rodziny smoleńskie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Był w Moskwie razem z Kopacz. Pierwszy raz opowiedział o błędach przy identyfikacji ciał
Inspektor Paweł Rybicki, który był w Moskwie w kwietniu 2010 roku. Po raz pierwszy opowiedział jak wyglądała praca po katastrofie smoleńskiej. Mówił o pośpiechu, chaosie i braku decyzyjności. - Państwo, którego obywatele giną w katastrofie, powinno być dopuszczone do identyfikacji ofiar, bo tak jest najszybciej - powiedział w TVP Info.
Zaraz po katastrofie smoleńskiej międzynarodowe organizacje i eksperci zaoferowali swoją pomoc. MAK te propozycje odrzucił, a polski rząd nie zaprotestował. Zamiast tego Ewa Kopacz (obecna na polsko-rosyjskiej naradzie 13 kwietnia 2010 r. w Moskwie, jako przedstawiciel rządu Donalda Tuska) dziękowała za wspaniałą współpracę przy identyfikacji zwłok ofiar.
Inspektor Paweł Rybicki w latach 2007-2011 dyrektor Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji był wtedy w Moskwie by pomoc przy identyfikacji. To co dziś opowiedział jest szokujące. Zastaliśmy decyzyjny chaos. Niespecjalnie wiadomo było, co mamy robić. Oczekiwania, że będziemy robić analizę genetyczną, nie było. Tak naprawdę nam się wydawało to naturalne – stwierdził. Dodał, że na miejscu byli prokuratorzy wojskowi oraz ówczesna minister zdrowia. Zwracałem się do Ewy Kopacz z pytaniem o polecenia, odesłała mnie do prokuratorów, ale oni ich nie wydawali. Niewyobrażalny był pośpiech. Moje doświadczenie dotyczące katastrof było takie, że identyfikacje trwały dłużej - powiedział Rybicki. Porównał też proces identyfikacji ciał po katastrofie smoleńskiej do działań po zestrzeleniu Boeinga nad Ukrainą. Koledzy z Holandii po katastrofie potrzebowali 26 dni na identyfikację ofiar, a nie mieli żadnych przeszkód prawnych - stwierdził.
Na koniec inspektor Rybicki potwierdził fałszerstwo w raportach po katastrofie. Głos gen. Błasika został dopisany bez żadnych podstaw fonoskopijnych - powiedział. Myśmy jako Laboratorium w 2012 roku na polecenie komisji robili ekspertyzę odsłuchów z tupolewa. W żadnym z zapisów nie pojawiał się gen. Błasik dopasowany do żadnej z wypowiedzi, potem w stenopisie okazało się, że jeden z głosów jest dopasowany do gen. Błasika. Okazało się, że komisja przyjęła takie założenie, że materiał od nas jest tylko jednym z kilku materiałów, który wzięli pod uwagę. Biorąc pod uwagę inne parametry, znane tylko im, byli w stanie dopasować. Trochę nas to zdziwiło – powiedział.
Na rotundzie w centrum Warszawy dziś wieczorem pojawiło się wielkie zdjęcie śp. Lecha Kaczyńskiego i śp. Marii Kaczyńskiego. Hołd Parze Prezydenckiej oddano w ten sposób w związku z 6. rocznicą katastrofy smoleńskiej.
Czarno-białe zdjęcie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Pierwszej Damy w centrum Warszawy - na rotundzie przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich - pojawiło się w sobotni wieczór. W ten sposób uczczono pamięć Pary Prezydenckiej, która wraz z 94 innymi osobami zginęli przed sześciu laty w tragedii smoleńskiej.
Gest pomysłodawców - dyrekcji PKO BP - wzbudził uznanie wielu warszawiaków, którzy zwrócili uwagę na potężnych rozmiarów zdjęcie.
Jutro od rana w stolicy i w setkach polskich miejscowości obchodzona będzie rocznica katastrofy, w której zginęło 96 osób. Będziemy relacjonować najważniejsze wydarzenia na naszym portalu.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Wstrząsające wspomnienie ze Smoleńska: Ciała leżące w błocie, przykryte brudną szmatą
Małgorzata Maria Gosiewska opublikowała wspomnienie z dnia tragedii smoleńskiej. „Włączyłam i zrozumiałam. Nie, nie zrozumiałam. Na chwilę mnie sparaliżowało. Straszliwie krzyknęłam. Z drugiego pokoju przybiegł zaspany Eryk. Klęczałam skulona przed telewizorem i nie byłam w stanie nic powiedzieć” – opisała moment, w którym dowiedziała się o katastrofie.
Poseł Gosiewska zamieściła swoje wspomnienie na Facebooku, jest wyjątkowo poruszające. Publikujemy je w całości poniżej: Sześć lat... Ataki, kłamstwa, szyderstwa. Dziennikarze pełni agresji, tzw. eksperci obśmiewający nas i ustalenia Zespołu Macierewicza. Bezsenne noce. I ucieczka w pracę by nie myśleć.
Poranek 10 kwietnia 2010 roku. Telefon. Jacek, przyjaciel z Lublina: – halo... – ... – halo? – jesteś...włącz proszę telewizor – dlaczego? co się stało? – włącz telewizor...
Włączyłam i zrozumiałam. Nie, nie zrozumiałam. Na chwilę mnie sparaliżowało. Straszliwie krzyknęłam. Z drugiego pokoju przybiegł zaspany Eryk. Klęczałam skulona przed telewizorem i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Zbierałam myśli. Próbowałam przypomnieć sobie listę, jaką widziałam jeszcze niecała dobę wcześniej w Kancelarii. Kto był w samolocie? Jarosław... O Nim pomyślałam w pierwszej kolejności.
To koniec – wyszeptałam...a może tylko pomyślałam.
Obok stał Eryk. Sztywny, jak sparaliżowany. Zapytał: – mamo, kto był jeszcze w tym samolocie?
W tej sekundzie zrozumiałam. Pytał o Ojca. Przed oczyma stanęła mi ta potworna lista. I nazwisko Jego Ojca. Tak. Było tam. Przytuliłam mocno Syna i powiedziałam - nie wiem. Bo jak powiedzieć dziecku że zginął Jego Ojciec? A może nie zginał... Może jednak Go tam nie było... Chwyciłam za telefon i zaczęłam dzwonić. Ale telefony wybierane nie odpowiadały. Nie mogły. Leżały gdzieś tam na smoleńskiej ziemi. Chyba dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, co się stało. Od tego momentu działałam już jak robot, maszyna.
– Eryk, ubieramy się. Jedziemy do Pałacu.
Nie pamiętam jak dotarłam na miejsce, gdzie zostawiłam auto, jak do środka bez przepustki wprowadziłam Eryka. Z tego dnia pamiętam tylko chwile.
Pamiętam jak w Pałacu pojawił się Kote Kawtaradze, Ambasador Gruzji. Pamiętam, że próbowaliśmy ustalić ostateczną listę. Pamiętam gdy dowiedziałam się, że Jarosława tam nie było i odczułam ulgę. W chwilę potem potwierdziło się, że... że Przemek... Że Tata Eryka był w tym samolocie.
I ostateczna lista...nazwisko po nazwisku... Sławek, Olek, Władek, Basia, Paweł, Mariusz, Ola, Grażyna, Krzysztof... Czytałam po kilka razy, ale ciągle nie rozumiałam co czytam.
To było trochę tak jak Mona, mała dziewczynka w Strefie Gazy po ofensywie izraelskiej. Usiadła mi na kolanach z płachtą papieru, na którym wydrukowane były zdjęcia Jej rodziny. Dwadzieścia kilka osób. Wszyscy zginęli. A Mona przedstawiała mi Ich tak, jak by pokazywała album rodzinny – mama, tata, brat, siostra, drugi brat, wujek, ciocia... Jak by wszyscy żyli i za chwile miałam ich poznać. Żadnych emocji. Żadnych łez.
Bo jak umysł ludzki przyjąć ma coś, czego nie przyjmuje serce. Coś, co z pewnością serce by zabiło.
Nie wiem czy w tamtych chwilach zdałam egzamin jako matka. Niewiele pamiętam. Starałam się, ale czy wystarczająco? Czy mogłam wtedy zrobić więcej?
Ktoś powiedział, aby wyjrzeć przez okno. Zobaczyłam tłum ludzi, znicze, kwiaty. Zobaczyłam Polskę w rozpaczy, połączoną bólem. I tak było przez kolejne dni. Jak można było to zniszczyć?
Kolejne wspomnienie to droga do Smoleńska... Wylądowaliśmy w Witebsku na Białorusi. Dalej autobus. Szybka jazda do granicy z Rosją. Problemy zaczęły się w chwile po jej przekroczeniu. Nasz przejazd zaczęto spowalniać. Po jakimś czasie zrozumieliśmy dlaczego. Minęła nas kolumna samochodów z Premierem Tuskiem. Musiał być pierwszy. Pędził na spotkanie z przyjacielem. Pędził, by paść mu w ramiona.
Nas wożono jeszcze trochę po Smoleńsku a potem przetrzymano przed bramą wjazdową. Ktoś potrzebował więcej czasu... A może chodziło o dodatkowe upokorzenie? Nie wiem. Ale wtedy właśnie zaczęto nas dzielić.
Kiedy dotarliśmy na miejsce tragedii zobaczyłam fragmenty samolotu, porozrzucanej odzieży i... trzy ciała leżące w błocie, przykryte brudną szmatą. I sowieckich sołdatów w długich buciorach przechodzących nad nimi jak nad kłodami drewna. Nie było ochrony prezydenckiej, nie było Flagi mojego Kraju. W błocie na rosyjskiej ziemi leżał Prezydent mojego Kraju Lech Kaczyński, Prezydent Kaczorowski i Marszałek Putra. I chociaż od jakiegoś czasu była już tu delegacja rządowa, nie było państwa polskiego. Nie było go też w kolejnych dniach, gdy śledztwo oddano w ręce rosyjskie. Nie było go przez te wszystkie lata.
"Na Krakowskim Przedmieściu powinien stanąć pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej! Zamknie ranę, która źle się zabliźniła na skutek polityki PO i władz Warszawy"
Nie ma powodów historycznych, projektowych czy konserwatorskich, aby pomnik upamiętniający tych, którzy zginęli w Smoleńsku stanął na jednej z najpopularniejszych ulic stolicy, mówił architekt w programie „Dzieje się na żywo” w portalu Wirtualna Polska.
Wskazał, że w architekturze obowiązuje zasada dobrej kontynuacji. Podkreślił, że już wskazywał miejsce, na krakowskim Przedmieściu, w którym pomnik mógłby stanąć.
Lewe skrzydło Pałacu Prezydenckiego jest trochę szersze niż prawe. To punkt widoczny zarówno od strony Pałacu Staszica, jak i z Placu Zamkowego - powiedział w „Wirtualnej Polsce”.
Podkreślił, że w tym miejscu już w dniu katastrofy spontanicznie spotykali się Polacy, którzy mieli poczucie, że stało się coś strasznego. Zapytany przez Roberta Mazurka jak upamiętnić ofiary katastrofy, powiedział, że nie jest zwolennikiem „pomnika światła”, ponieważ jak zauważył, ludzie spacerują po Krakowskim Przedmieściu głównie w dzień. Dodał, że w tej koncepcji była jednak głęboka myśl, liczba świateł przypominałaby o wszystkich, którzy zginęli w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Dodał, że pomnik Lecha Kaczyńskiego i jego żony może stanąć w pobliżu Muzeum Powstania Warszawskiego, którego były prezydent Warszawy i Polski był pomysłodawcą.
Czesław Bielecki zwrócił uwagę, że „pomnik nie powinien być pompatyczny i bombastyczny”. W jego opinii powinien oddawać intencje, uczucia i zamykać ranę, która się „źle zabliźniła na skutek polityki PO i władz Warszawy”.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
01 maja 2016, 13:14
Re: Katastrofa smoleńska
elity widzą tu-polew
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
07 maja 2016, 13:11
Re: Katastrofa smoleńska
10 powodów, skłaniających mnie od początku do twierdzenia, że w Smoleńsku był zamach
Używanie słowa zamach w kontekście Smoleńska jest w zasadzie zakazane. I już samo to budzi podejrzenia. Myśl o zamachu na prezydenta Polski jest tak przerażająca, że każdy poukładany człowiek podświadomie od niej ucieka. Jednak patrząc na to, co się wydarzyło w Smoleńsku, sumując fakty sprzed feralnej katastrofy, a szczególnie obserwując to, co się działo potem, trudno być w zgodzie z samym sobą i udawać, że to tylko zbiór probabilistycznych zbiegów okoliczności implikujących tragiczny finał. Moje przeświadczenie, że 10 kwietnia 2010 r, był zamach, bierze się z ewidentnych przesłanek. 1. Osłona medialna katastrofy. Tej pierwszej soboty po Wielkanocy miałem dzień wolny i od początku śledziłem przekaz medialny. Przede wszystkim telewizyjny. Widziałem najpierw zdezorientowane, a potem przerażone twarze spikerów. Podawali takie wiadomości, jakie do nich w rozgardiaszu docierały: o czterech podejściach TU – 154M, o trzech osobach, które przeżyły, o mgle… Jednak bardzo szybko pojawiła się wersja, że to prezydent Lech Kaczyński naciskał na pilotów, ponieważ już to kiedyś robił. Momentalnie doszła teza, że obecność na pokładzie zwierzchnika lotników, generała Błasika, zmusiła naszych pilotów do brawury. Czy w obliczu takiego ogromnego nieszczęścia, tego typu prostackie „wrzutki” mogły być przypadkowe? Przekaz mediów był wyraźnie ukierunkowany. Ktoś o to zadbał i wyraźnie miał w tym interes. Potem doszła wiedza o SMS – ie wysyłanym pośród członków PO, od razu tego ranka: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił” 2. Paraliż rządu Tuska w obliczu katastrofy Tu warto przypomnieć, że 7 kwietnia nasza delegacja rządowa też była w Smoleńsku. Była to pokazówka w jak dobrych stosunkach jesteśmy z Rosją. Donald Tusk, po pamiętnej rozmowie z Władimirem Putinem na sopockim molo, odgrywał polityka równego rosyjskiemu, wtedy akurat premierowi. Druzja i wzajemne zrozumienie na wsiegda. Gdybyśmy mieli do czynienia ze zwykłą katastrofą, będąc w tak dobrych kontaktach z Moskwą, wysłalibyśmy naszą ekipę by przeprowadziła dogłębne dochodzenie. Przecież zginął prezydent. Nic takiego nie nastąpiło. Tusk był przerażony i w kompletnym dygocie (słynne zdjęcie „żółwika” z Putinem). W uniżeniu zgadzał się na wszystkie żądania Rosjan. A nawet je wyprzedzał. Oddał śledztwo stronie rosyjskiej. Z czegoś to wynikało. Nagle przyjaźń z Kremlem zniknęła. Pozostał strach. 3. Brak zdjęć z miejsca katastrofy Żyjemy w świecie błyskawicznej informacji. Czy w tamtą sobotę albo później mieliśmy jakiekolwiek relacje z miejsca katastrofy, poza migawkami? A przecież w Smoleńsku było sporo dziennikarzy. Obecnie można zrobić „zawodowy” film nawet z komórki. Jednak miejsce katastrofy, natychmiast zostało zabezpieczone przez odpowiednie jednostki, by uniemożliwić dostęp komukolwiek. W internecie krążył słynny film, na którym rzekomo było słychać strzały. Do dziś trudno stwierdzić, prawdziwy czy nie? Jednak czuć było ewidentną blokadę na przekaz filmowy z miejsca katastrofy. Dopiero później, tendencyjnie pokazano niszczenie wraku, przez wesołych sołdatów. Żeby nas poniżyć. 4. Mord rytualny Powszechnie wiadomo, że od wieków szacunek dla życia ludzkiego nie jest w Rosji na specjalnie wysokim poziomie. Ponoć od czasów I Wojny Światowej, łącznie z rewolucją październikową, II Wojną Światową, i komunistycznymi czystkami, życie straciło w sposób nienaturalny, ok.60 mln ludzi. Władimira Putina trudno uznać za satrapę powielającego stalinowskie wzorce, jednak wiele zdarzeń pozwala domniemywać, że nie jest on przykładem dla harcerzy. Podejrzenia, że stał za wybuchami budynków w Moskwie, czy miał wiedzę o zabójstwie dziennikarki Politkowskiej czy Niemcowa, nie są zupełnie bezpodstawne. Lech Kaczyński zdecydowanie zagrażał imperialistycznej polityce Rosji. Po pierwsze wykazując się osobistą odwagą pospieszył na ratunek Gruzji, a po drugie starał się zintegrować państwa Europy środkowej, co uderzało w rosyjską doktrynę: divide et impera. W mojej ocenie, Rosjanie, nie oddając wraku, nie oddając czarnych skrzynek, czy rzeczy osobistych ofiar, chciały przekazać światu ostrzeżenie. My nie żartujemy. Mamy swoje strefy wpływów i będziemy ich strzec wszelkimi sposobami. 5. Zakaz otwierania trumien Czy to jest w ogóle możliwe, żeby rosyjska dyrektywa zakazująca otwierania trumien, była tak restrykcyjnie przestrzegana przez nasz władze? Absurd. A tak dokładnie było. Przecież to tylko katastrofa, więc czemu rząd Tuska dał się sterroryzować i potulnie podporządkował się rozkazom z Moskwy. 6. Dziwaczny marzec 2010. Tutaj muszę zaznaczyć, że moje dywagacje zahaczają momentami o zwykłe domniemania, jednak tak jak napisałem powyżej, ciężko unikać pewnych pytań, które pojawiają się w umyśle jak niekoncesjonowane natręctwa. Nigdy nie dostałem wiarygodnej odpowiedzi, na pytanie, dlaczego w marcu 2010 roku, Donald Tusk niespodziewanie, zrezygnował ze startowania w wyborach prezydenckich, na rzecz Bronisława Komorowskiego. Tusk miał bardzo dobre notowania sondażowe, pałał chęcią rewanżu za przegrane niespodziewanie wybory w 2005 roku z Lechem Kaczyńskim, a tu nagle rezygnuje. Tłumaczenia, że bycie premierem jest ważniejsze dla jedności partii, znając ambicje Tuska są śmieszne. Także rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości wydawało mi się zawsze, może niesłusznie, elementem smoleńskiej gry. Fakty są takie: Stanowisko prokuratora generalnego Andrzej Seremet objął 31 marca 2010. I proszę nie wypisywać głupot w stylu Moniki Olejnik, że to prezydent Lech Kaczyński go wyznaczył. Nie miał wyboru. Dzięki temu rozdzieleniu funcji, rząd Tuska, zawsze mógł odsyłać wszelkich malkontentów, do jakże „niezależnej” Prokuratury. Tego samego dnia, 31 marca, miało miejsce jeszcze jedno symptomatyczne zdarzenie. Stefan Jaworski został wybrany na przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej. To jest ten gość od „ruskich serwerów” , szkoleń w Moskwie i spotkań z niejakim Czurowem „czarodziejem Kremla” od urn wyborczych, w ambasadzie rosyjskiej w Warszawie. Zawsze dla mnie było jasne, że jeśli w Smoleńsku, był zamach, to musiała być gwarancja, że tamta ekipa nie straci władzy. Z jakiegoś powodu prezydent Komorowski był tak pewny swego, że wynajął prywatne mieszkanie na 10 lat. 7. Matactwa minister zdrowia Ewy Kopacz Wszyscy pamiętamy oświadczenia ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz, o przekopaniu na metr (w głąb ma się rozumieć} ziemi w miejscu katastrofy i o tym jak ramię w ramię dokonywała sekcji zwłok w patomorfologami rosyjskimi. W porównaniu z faktami, wycieczki szkolne na miejscy katastrofy znajdowały szczątki ludzkie i różne przedmioty, a do dziś nie ma pewności, czy nie są pozamieniane ciała w trumnach, tego cynizmu nie da się rozgrzeszyć. Zresztą to że została potem następczynią Donalda Tuska na stanowisku premiera, też zawsze kojarzyłem jako nagrodę za zachowanie wiosną 2010 roku. Trzeba przyznać, że była chyba jedyną albo jedną z nielicznych przedstawicieli tamtej władzy, która odważyła się pojechać do Moskwy. Tutaj też warto zadać pytanie, dlaczego ciała ofiar nie były od razu przetransportowane do kraju, tylko musiały najpierw być wiezione pod Kreml. 8. Sprawy techniczne powszechnie znane Najlepiej chyba tę katastrofę skomentowała moja znajoma. „Pierwsza mgła w historii lotnictwa”. Trudno uwierzyć, że mgła mogła uniemożliwić pilotom lądowanie. Ta mgła mogła jedynie służyć do kamuflażu, by z satelitów nie było można zaobserwować, tego co się naprawdę wydarzyło. Teoria, że stutonowy samolot stracił skrzydło na brzozie, była dla mnie zawsze podejrzana. Poza tym nikt tego nie starał się wytłumaczyć, dlaczego kontrolerzy lotu utrzymywali załogę samolotu w przekonaniu, że są „na kursie i na ścieżce”. Publikowane w telewizji schematy pokazywały, że samolot rozbił się zupełnie obok pasa startowego. Prezydencki TU – 154M po prostu spadał, a na wieży odgrywali teatrzyk. Według raportu komisji Millera samolot zniżył się do 6 m, ale runął jakby był odwrócony. Czy samolot o wysokości 12 metrów, może się odwrócić na wysokości 6 m? 9. Raporty MAK i komisji Millera Tak się złożyło, że gdy generał Anodina ogłaszała raport powypadkowy rosyjskiej komisji do badania lotów, kiedy bezczelnie oskarżała naszych pilotów o brak umiejętności i mówiła o pijanym polskim generale w kokpicie, Donald Tusk pojechał wypocząć na narty w Dolomity. Nie wiedział, że będzie ogłaszany ten raport? Chyba wiedział, tylko wolał zwiać jak najdalej i nie być pod ręka dla dziennikarzy, w obliczu tak bezczelnego kłamstwa, urągającemu dumie Rzeczypospolitej. Raport komisji Millera, ponoć niezwykle rzetelny i prawdopodobny, miał kłopoty z opublikowaniem. Ponoć na drodze stawało to, że Polacy nie mogą go przeczytać, bo nie jest przetłumaczony na angielski i rosyjski. Zwlekano, zwlekano, aż światło dzienne ujrzał 29 lipca 2011 roku. W samym środku sezonu ogórkowego. Tak jakby rząd chciał, żeby praktycznie nikt się tymi wynurzeniami nie zajmował analitycznie. Nigdy nie podano wiarygodnej przyczyny katastrofy, tylko klajstrowano temat przebrzydłą propagandą. 10. Tajemnicze zgony, które można powiązać ze Smoleńskiem W internecie krążą „listy śmierci” osób, które mogły coś wiedzieć na temat katastrofy w Smoleńsku, a zakończyły życie w sposób nie wyglądający na naturalny. Poprzednia władza nigdy się tymi przypadkami na poważnie nie zajęła. Powstał nawet termin „seryjny samobójca”. Czy zwykła katastrofa byłaby otoczona czarnym wianuszkiem niewyjaśnionych zgonów?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Berczyński odpiera zarzuty: Dokonano manipulacji, niczego nie przesądzam. "Nie spodziewam się czystej gry z drugiej strony"
Zaznaczyłem kilka razy, że będziemy badali wszystkie hipotezy i niczego nie zakładamy z góry — mówi portalowi wPolityce.pl szef podkomisji badającej tragedię smoleńską Wacław Berczyński. wPolityce.pl: Jest Pan atakowany za wywiad dla „Gościa Niedzielnego”. Politycy PO i część dziennikarzy wskazują, że Pan przesądził już, że samolot rozpadł się w powietrzu. Nie przesądził Pan przyczyn tragedii? Nie powiedział słowa za dużo? Dr inż. Wacław Berczyński: To jakieś nieporozumienie, niczego nie przesądzałem. Nie mówiłem w wywiadzie, że samolot rozpadł się w powietrzu. Mówiłem, że prawdopodobnie, prawdopodobnie!, samolot się rozpadł. Jednak zaznaczyłem kilka razy, że będziemy badali wszystkie hipotezy i niczego nie zakładamy z góry. PO wskazuje, że Pan już wszystko wie. Oczekuje nawet wyjaśnień na forum sejmowej komisji… Ale oni wyrwali jedno zdanie z kontekstu i zrobili z tego jakąś aferę. To jednak nadużycie, nic nie przesądziłem, niczego nie stwierdzałem. Mówiłem, że najprawdopodobniej tak było. To nie za dużo? Tyle chyba mi wolno? Jak widać niektórzy uznali, że pan już wie. Tyle tylko, że w tej sprawie dokonano manipulacji. Komentowane są nie moje słowa, ale zmanipulowane zdanie. Mówiłem już wiele razy, że będziemy badali każdą hipotezę i każdą wersję. Mamy do czynienia z nieuczciwą manipulacją. Jest Pan przygotowany na takie wydarzenia? Wie Pan, na co się zgodził obejmując funkcję szefa podkomisji badającej sprawę smoleńską? Jestem na to gotowy. Obecnie mamy do czynienia z manipulacją i nieuczciwym atakiem. Niestety spodziewam się, że takie manipulacje i ataki się nie zakończą i będą kolejne. To mnie nie dziwi, nie spodziewam się czystej gry z drugiej strony. Czy w pana ocenie państwo polskie dysponuje obecnie wystarczającym materiałem, by wyjaśnić przyczyny tragedii smoleńskiej? Na pewno wciąż trzeba gromadzić dowody. Mamy sporo materiałów, obecnie je przeglądamy, analizujemy. Niedługo będziemy mieli drugą sesję, ustalimy dalsze kierunki badań. Nasza praca jest na wczesnym etapie. Musimy obecnie wszystko zbadać, do pracy podchodzimy bez założeń wstępnych. Będziemy badali aż znajdziemy prawdę. Czy nie boi się Pan, że świat naukowy, eksperci będą się bali włączyć w wyjaśnianie sprawy smoleńskiej? Przez lata ten temat był tematem tabu w wielu środowiskach… Ależ mamy już sformułowany zespół, mamy autorytety, profesorów, ekspertów zajmujących się medycyną, mechaniką i innymi obszarami. Nie obawiam się, komisja jest kompetentna, wbrew temu, co się mówi w niektórych mediach. W tych mediach właśnie słyszymy, że nie ma w komisji ludzi zajmujących się zawodowo badaniem katastrof lotniczych. To zdaje się słuszna uwaga? Szefem poprzedniej komisji, która zajmowała się tragedią smoleńską, był przecież Jerzy Miller. Czy on wcześniej cokolwiek badał? Zdaje się, że członkowie podkomisji mają większe doświadczenie i kompetencje niż pan Miller, prawda? Czuje Pan presję czasową? Czuje Pan, że Polacy chcą wreszcie wiedzieć, co się zdarzyło w Smoleńsku? Nie czuję presji, wiem, że czeka nas ogromna praca. Mamy setki tysięcy stron do przeanalizowania, mamy wiele materiałów. Ja jestem naukowcem, nie mogę kierować się kwestiami czasowymi. Potrzebuję tyle czasu, by sprawę smoleńską wyjaśnić. Nie mogę powiedzieć kiedy skończyły prace. Chcemy to zrobić możliwie szybko, ale nie umiem powiedzieć kiedy. Mówienie ile nam trzeba czasu byłoby nieuczciwe, to dziś zgadywanie. Nam zależy na wyjaśnieniu przyczyn tragedii z 10 kwietnia. Rozmawiał Stanisław Żaryn
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * „Smoleńsk” to film o tym, co stało się z polską inteligencją - rozmowa z reżyserem Antonim Krauze
Film jest przede wszystkim opowieścią o manipulacji. Pokazuje, co stało się z polską inteligencją. Jak przez te lata propagandy w PRL-u zmieniła się świadomość Polaków, czym naprawdę jest dla nas Rosja. Do tej pory mam w pamięci Andrzeja Wajdę zapalającego tuż po katastrofie, 9 maja 2010 roku, znicze na grobach żołnierzy Armii Czerwonej. Co za pomysł?! To była paranoja – mówi „Gazecie Polskiej” reżyser Antoni Krauze, z którym rozmawiała Magdalena Piejko.
Kiedy zobaczymy film „Smoleńsk” w kinach ?
Film, poza efektami specjalnymi, jest praktycznie gotowy. Efektów specjalnych podjęli się, niestety, ludzie mało kompetentni. Dlatego musieliśmy poprosić o pomoc specjalistów ze studia ORKA, którzy pracują intensywnie nad scenami dziejącymi się w kokpicie tupolewa. Jestem bardzo zadowolony z efektów ich pracy, trudno mi jednak powiedzieć, kiedy film pojawi się w repertuarze kin. Zresztą, to nie ja o tym będę decydował, tylko dystrybutor, „Kino Świat”.
Główną bohaterką filmu nie jest, jak początkowo planowałeś, dziennikarka wzorowana na postaciach takich jak Anita Gargas, Ewa Stankiewicz czy Joanna Lichocka, które walczyły o prawdę o katastrofie. Dlaczego?
Scenariusz, który ma kilku autorów, przechodził kolejne przeobrażenia. Zwyciężyła opinia, że ciekawsza będzie bohaterka z przeciwnego obozu, która pod wpływem zdobytych przez siebie informacji i doświadczeń zmienia się, przeistacza. Niejednoznaczność postaci była również dla mnie ważna przy obsadzaniu innych ról. Aktorzy od lat związani z tzw. niezależnym nurtem (np. Jerzy Zelnik czy Redbad Klijnstra) grają w filmie swoje przeciwieństwa. Wydawało mi się ciekawsze, kiedy osoby wzbudzające sympatię widzów zagrają łajdaków. I odwrotnie. Na przykład znana z urody celebrytka wystąpi w roli dziennikarki wzorowanej na tych, które odważnie stanęły po stronie prawdy.
O czym tak naprawdę jest ten film?
Film jest przede wszystkim opowieścią o manipulacji. Pokazuje, co stało się z polską inteligencją. Jak przez te lata propagandy w PRL-u zmieniła się świadomość Polaków, czym naprawdę jest dla nas Rosja. Do tej pory mam w pamięci Andrzeja Wajdę zapalającego tuż po katastrofie, 9 maja 2010 roku, znicze na grobach żołnierzy Armii Czerwonej. Co za pomysł?! To była paranoja. Myślę, że tylko w takiej atmosferze mogliśmy wierzyć w sączone nam od początku kłamstwa: o tym, że samolot z prezydentem cztery razy podchodził we mgle do lądownia. Że winni są piloci, których zmusił do tego dowódca sił lotniczych. Kłamstwa wielokrotnie powtarzane, których nikt do dziś nie odwołał… Stacja chlubiąca się tym, że nadaje dla „wykształconych, z wielkich ośrodków”, twierdziła, że rozszyfrowała stenogram, w którym dowódca tupolewa mówi: „Jak nie wyląduję, to mnie zabije” albo „zabiją”. Co za nonsens…
Dla przemiany głównej bohaterki kluczowa jest rozmowa z pewnym pilotem. Dajesz jej jednak szanse.
Postać pilota, z którym rozmawia w filmie bohaterka, wzorowana jest na osobie realnej, jak zresztą wiele innych ról w „Smoleńsku”. To on rozpoznawał w Moskwie nagrane w kokpicie głosy tragicznie zmarłych kolegów. Uświadamia on bohaterce jedną z najistotniejszych rzeczy, która zginęła w szumie informacyjnym towarzyszącym katastrofie. Pilot mówi, że zejście na wysokość 100 m nie jest jeszcze próbą lądowania. Skoro na nagraniach pada komenda: „Odchodzimy na drugie zajście”, to znaczy, że załoga nie chciała lądować, tylko odlecieć. Dlatego kluczową sprawą jest wyjaśnienie, dlaczego samolot zamiast odlecieć na inne lotnisko, opada z prędkością 8 m na sekundę i rozpada się na tysiące części.
Czy dobrze rozumiem, że od czasu „Czarnego Czwartku” to fakty, a nie sztuka są w Twojej twórczości najważniejsze?
Z biegiem lat nabrałem wielkiego szacunku do rzeczy, które wydarzyły się naprawdę. Rzeczywistość wydaje się tak pomysłowa, że wygrywa z tym wszystkim, co są w stanie wymyślić najbardziej pomysłowi autorzy. Przystępując do prac nad „Czarnym Czwartkiem”, chciałem zrobić film o tragedii, która towarzyszyła mi przez całe moje dorosłe życie. I bardzo mi zależało, żeby w filmie przedstawić fakty, niczego nie dodawać. Bo prawda o tamtej tragedii nigdy nie przedostała się do powszechnej świadomości. Grudzień 1970 roku był chyba najbardziej utajonym epizodem w powojennej polskiej historii.
Zaraz po zakończeniu zdjęć do „Czarnego Czwartku” wydarzyła się tragedia smoleńska. Kończyłem poprzedni film, ale kolejny dramat nie dawał mi spokoju. Liczba kłamstw towarzyszących oficjalnemu śledztwu prowokowała do zabrania głosu. Kiedy w połowie stycznia 2011 r., kilka dni po raporcie MAK, polska prokuratura ujawniła wydaną przez dowódcę tupolewa komendę o odejściu na drugi krąg, ukrytą w raporcie gen. Anodiny, dla wszystkich stało się jasne, że mamy do czynienia z wielką manipulacją. To wtedy podjąłem decyzję, żeby zrealizować „Smoleńsk”. Opierając się na sprawdzonych informacjach, zrekonstruować to, co rzeczywiście wydarzyło się na Siewiernym.
Paradoksalnie to właśnie z tej rzeczywistości musiałeś się tłumaczyć, gdy nie chciano przyznawać dotacji na film choćby z PISF-u. Ale jedna ze scen wydała się specjalistom bardzo nierealna…
To jedyna scena, w której staraliśmy się sobie wyobrazić, co stało się z bohaterami filmu bezpośrednio po śmierci. Kiedy scenariusz złożony do PISF-u dostał się w ręce dziennikarzy nieprzychylnych „Smoleńskowi”, był wyśmiewany szczególnie za tę oniryczną scenę. Ale były również inne powody do żartów. Na przykład w jednej ze scen, która dzieje się na miejskim bazarku, nasza bohaterka dowiaduje się, że coś stało się prezydentowi, który poleciał rano z delegacją do Smoleńska. Pomysł wzięliśmy z reportażu Pawła Smoleńskiego w „michnikowemu szmatławcowi”, który rano 10 kwietnia 2010 r., jedząc śniadanie w lokalu na prowincji, zobaczył wchodzącego tubylca, który krzyknął od progu: „Ruskie załatwiły Kaczora!”. Smoleński to opisał, naśmiewając się z ciemnoty prostaków, którzy od razu wiedzieli, że to Ruscy zrobili coś złego prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, co dziennikarz z góry wykluczał. A dla mnie ta opowieść pokazuje, co się stało z nami, tzw. ludźmi wykształconymi. I o ile uczciwsza jest reakcja ludzi, którzy pamiętają o doświadczeniach kilku pokoleń Polaków. Im te wszystkie kłamstwa, którymi karmiono nas całymi tygodniami, do niczego nie są potrzebne. Jeżeli w Rosji roztrzaskał się samolot z prezydentem na pokładzie, z najwybitniejszymi osobistościami życia publicznego, ze sztabem generalnym, i wszyscy zginęli, to na pewno nie jest to zwyczajna katastrofa. W Piśmie Świętym, w Nowym Testamencie, jest taka modlitwa Chrystusa, który dziękuje Ojcu, że objawił Prawdę prostaczkom, a nie ludziom wykształconym. Gdyby uczniami Chrystusa nie byli prości rybacy znad Jeziora Genezaret, tylko uczeni w piśmie i faryzeusze, to nauka Chrystusa być może nigdy nie przedostałaby się do świata. To nie wykształcenie i wiedza decydują, kim naprawdę jesteśmy.
Czy wiesz, że dziś Antoni to jedno z najczęściej nadawanych imion?
Przed wojną było to imię kojarzące się z łobuzami ze Starego Miasta. Nazywano ich „Antkami”. A ja otrzymałem to imię z wdzięczności za pomoc św. Antoniego Padewskiego. Kiedy wybuchła II wojna światowa, moja matka była w zaawansowanej ciąży. Ojciec, który nie był zmobilizowany do wojska w sierpniu, wyruszył na wezwanie władz w kierunku Lublina, gdzie miała powstać II Armia Wojska Polskiego. 17 września dotarła do Warszawy informacja, że granicę od Wschodu przekroczyli Sowieci. Nikt wtedy nie miał wątpliwości, co się stanie z Polakami, którzy wpadną w ich ręce. Moja matka, wtedy młoda kobieta, pobiegła na ulicę Senatorską do kościoła ufundowanego z okazji odzyskania przez Polskę Smoleńska. Ponieważ zdarzyło się to 13 czerwca, patronem kościoła został św. Antoni. Moja matka złożyła przysięgę, że jeżeli jej mąż wróci szczęśliwie do domu, to dziecko, które się narodzi, będzie miało na imię Antoni albo Antonina. I ojciec wrócił. Nikt wtedy w Polsce nie miał wątpliwości, czym grozi wejście zaborców ze Wschodu. To było dziewiętnaście lat od Bitwy Warszawskiej. A teraz, po strasznych czasach PRL-u, jakby ktoś odłączył Polakom dostęp do pamięci o tym, czym naprawdę jest Rosja.
Kiedy ostatnio byłeś w Rosji?
Byłem tam kilka razy. Mam wrażenie, że Rosjanie, mimo cywilizacyjnych zmian, mentalnie pozostali Sowietami. Doświadczyłem tego na własnej skórze podczas kręcenia zdjęć, już w kapitalistycznej Moskwie, do filmu na podstawie książki Wiktora Suworowa „Akwarium”. Chcieliśmy zrobić zdjęcia z hotelu Ukraina, żeby pokazać panoramę miasta z charakterystycznymi „pałacami kultury”. Wjechaliśmy windą na szczyt hotelu. Dopiero wtedy dotarło do naszej świadomości, że hotel Ukraina nie jest już hotelem państwowym, lecz własnością prywatną. Zaczęła nas ścigać ochrona hotelu. Ponieważ Suworow nadal miał w Rosji wyrok śmierci i był uważany za jednego z najgorszych wrogów, staraliśmy się umknąć pogoni. Szczęśliwie był z nami oficer specnazu, który kazał nam uciekać schodami, bo windy były już obstawione. Na jednym z pięter otworzono do nas ogień – na szczęście strzelano z krótkiej broni…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Prokurator Pasionek: badamy również udział osób trzecich w katastrofie smoleńskiej
Podczas dzisiejszej konferencji w Prokuraturze Krajowej, prokurator Marek Pasione stwierdził, że nie można wykluczyć, iż do katastrofy smoleńskiej doszło w wyniku przestępstwa, działania osób trzecich.
Prokurator Marek Pasionek nadzoruje pracę zespołu prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zapytany dzisiaj przez dziennikarzy, czy możliwa jest zmiana kwalifikacji prawnej - obecnie prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci: - Nie można tego wykluczyć - stwierdził. Sporo uwagi prokurator Pasionek poświęcił również informacjom o ewentualnych ekshumacjach szczątków ofiar. Przyznał, że na razie do nich nie dojdzie, ale nie są wykluczone w późniejszym czasie. Po konsultacjach prokuratorów z biegłym Zakładu Medycyny Sądowej.
- W dokumentacji medycznej dotyczącej ok. 90 procent ofiar były nieprawidłowości - podkreślił wiceprokurator generalny.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Skarga na Rosję? Czas najwyższy. Słowa prokuratora Pasionka dają nadzieję na sensowne ruchy w śledztwie smoleńskim
Ważną informacją podzielił się z opinią publiczną prokurator Marek Pasionek, nadzorujący postępowanie smoleńskie zastępca prokuratora krajowego. Okazuje się bowiem, że prokuratura pracuje nad możliwością poskarżenia się na Rosję za przewlekanie i utrudnianie śledztwa ws. wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej. 1) Konferencja prokuratora była oczekiwana szczególnie ze względu na ostatnie jego wypowiedzi w kwestii ekshumacji ciał. Myślę, że Marek Pasionek wie już, że lepiej nie mówić nic, niż powiedzieć o słowo za dużo, gdy nie zapadły jeszcze żadne decyzje. Jego ostatnia aktywność medialna mogła zatrwożyć zwłaszcza rodziny ofiar. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że wywiad dla GPC, w którym stwierdził: Jestem przekonany o tym, że ekshumacje są nieuniknione. Zbyt wiele jest wątpliwości, by można je było wyjaśnić bez kolejnych badań był wyrażeniem raczej jego własnych opinii niż częścią planu śledztwa. Kilkukrotnie powiedział dziś bowiem: żadne ekshumacje na tym etapie ani nie są planowane ani nawet rozważane. To jednoznaczny sygnał dla bliskich ofiar, którzy mogli mieć wrażenie, że znów – jak przez ostatnich sześć lat – dowiadują się o wszystkim z mediów. I nawet jeśli kodeks postępowania karnego nie wymaga od prokuratorów pytania rodzin o zgodę na przeprowadzenie tych delikatnych czynności procesowych, pokrzywdzeni mają prawo choć do pierwszeństwa w informowaniu o planach śledczych. Pasionek dodał, że decyzje procesowe zapadną po konsultacjach z biegłymi z zakresu medycyny sądowej i spotkaniu z rodzinami planowanym na początek maja. Inna kwestia, że z punktu widzenia dobra tego postępowania i wyjaśnienia okoliczności tragedii, ekshumacje faktycznie wydają się konieczne. Czy wszystkich ciał? Na pewno nie. Choćby z tego względu, że część ofiar skremowano. Jednak z otwieraniem grobów niestety trzeba się liczyć. To bolesne, ale nieuniknione pokłosie katastrofalnych decyzji polityków (zapowiadających rodzinom brak możliwości otwierania trumien w Polsce, a więc zawczasu uciszania ich ewentualnych wniosków w tej sprawie) i prokuratorów z kwietnia 2010 r., gdy naruszając kpk zaniechano przeprowadzenia sekcji zwłok w Polsce. 2) W związku z niedopełnieniem obowiązków przez wielu urzędników prokuratura krajowa zapowiada podjęcie na nowo postępowań, których przedmiotem były zachowania funkcjonariuszy publicznych przed i po 10 kwietnia 2010 roku. To kolejna dobra wiadomość. Bo – o ile nie wszystkie ich winy się już przedawniły – oznacza, że odpowiedzialni za bałagan przed katastrofą i torpedowanie śledztwa wcale nie mogą jeszcze spać spokojnie. I nie będą mieć znaczenia żadne dotychczasowe decyzje prokuratur i sądów zamykających postępowania. To ważne zwłaszcza w kontekście umorzonego śledztwa w tzw. wątku organizacyjnym, w którym prokuratorzy z warszawskiej Pragi dokonali rzeczy kuriozalnej. W książce (ok. 400 stron), jak należy nazwać uzasadnienie umorzenia, wskazali wiele przypadków naruszenia przepisów, by w konkluzji stwierdzić, że nie można stawiać zarzutów, bo urzędnicy nie przypuszczali, iż ich działania mogą doprowadzić do takiej tragedii. Drugą bulwersującą sprawą zamiecioną pod dywan było umorzenie przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu śledztwa ws. działania prokuratorów z Wojskowej Prokuratury Okręgowy w Warszawie na szkodę głównego postępowania smoleńskiego. Akta zebrane w tej ostatniej sprawie są właściwie gotowym materiałem do stawiania zarzutów. 3) I wreszcie należy pochwalić prokuraturę krajową za trzeźwe spojrzenie na „współpracę” z Rosją. Co prawda Marek Pasionek najpierw zapowiadał możliwość słania kolejnych wniosków o pomoc prawną do Federacji Rosyjskiej, by śledczy i biegli mogli rzetelnie zbadać wrak, jednak później dowiódł, że niespecjalnie liczy na przychylność ze strony Moskwy. Zapytałem, czy w obliczu daleko idącej obstrukcji (jak ujawniliśmy w tygodniku „wSieci”, od ponad dwóch lat rosyjska prokuratura nie interesuje się wrakiem, co jednoznacznie dowodzi, że szczątków samolotu nie zwraca Polsce wyłącznie z powodów politycznych, celem utrudniania polskiego postępowania) ze strony Rosji nie należałoby dojść do wniosku, że nie możemy już w tej „współpracy” liczyć na nic i złożyć skargę do instytucji międzynarodowych na przewlekłość rosyjskiego postępowania. Odpowiedź zastępcy prokuratora krajowego brzmiała tak: Podzielam spostrzeżenia pana redaktora poczynione na miejscu. Z mojej wiedzy wynika, że rzeczywiście od dłuższego czasu organa Federacji Rosyjskiej – ani funkcjonariusze Komitetu Śledczego ani prokuratorzy – już o tym mówiłem, nie prowadzą żadnych czynności procesowych związanych z wrakiem. Powiem więcej – to też moja ocena zaistniałej sytuacji – myślę, że nie tylko nie prowadzą, ale nawet nie zamierzają prowadzić żadnych czynności związanych z tym wrakiem. Sądzę, że dla Rosjan ta sprawa dawno przestała być o tyle priorytetowa, że nie pozostaje w kręgu bieżącego zainteresowania. A fakt, że to śledztwo jest przez nich przedłużane – prawdopodobnie, bo też tej wiedzy nie mam – a wrak pozostaje na ich terytorium, jest efektem przedłużanego postępowania w Polsce. (…) Tak długo nie zakończą swojego śledztwa, dopóki w Polsce będzie prowadzone postępowanie. Jak dodał, trwają już prace nad skargą do gremiów międzynarodowych. W najbliższym czasie ma dojść do spotkania z przedstawicielami MSZ w celu wypracowania najskuteczniejszej ścieżki dyplomatycznej i prawnej do zmobilizowania Rosji. Bo ta konsekwentnie nie wypełnia swoich obowiązków i nie realizuje naszych wniosków. Od sześciu lat czekamy nie tylko na zwrot dowodów rzeczowych (wrak, czarne skrzynki), ale też na dokumenty będące clou dramatu, jaki rozegrał się nad Smoleńskiem – m.in. opis procedur obowiązujących na smoleńskim lotnisku, potrzebnych do jednoznacznego ustalenia, jak powinni 10 kwietnia zachować się kontrolerzy. Na Rosję nie ma się co oglądać. Śledztwo trzeba prowadzić samodzielnie, a zamiast słać wnioski o pomoc prawną, skłonić instytucje międzynarodowe – łącznie z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka – do wsparcia nas w prawnej batalii z Moskwą.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jürgen Roth: „Są różne wskazówki, które rzeczywiście przemawiają za tym, że to był zamach. Komisja Millera je zignorowała. Dlaczego?”.
Rosja nigdy nie odda wraku TU154-M. Rosjanie byliby głupi, gdyby poszli tu Polakom na rękę. Próbowali zatuszować sprawę od samego początku i dalej będą to robić — mówi w rozmowie z portalem „wPolityce.pl” niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth, autor książki „Tajne akta S.”, dotyczącej przyczyn katastrofy smoleńskiej.** wPolityce.pl: Polski MON powołał nową podkomisję ds. badania przyczyn katastrofy Smoleńskiej. Jej szef dr inż. Wacław Berczyński twierdzi, że komisja otrzymała zdjęcia satelitarne od Amerykanów, pokazujące teren wypadku przed katastrofą i zaraz po niej, 9 i 10 kwietnia. Jego zdaniem można z nich wywnioskować, że samolot rozpadł się w powietrzu. Czy to oznacza, że niebawem dowiemy się co naprawdę się wydarzyło 10.04 2010 r.? Jürgen Roth: Jest nadzieja, że tak będzie, nawet jeśli to trochę potrwa. Stanie się tak jednak tylko pod warunkiem, że nowa komisja smoleńska będzie mogła pracować całkowicie samodzielnie i niezależnie od politycznych wpływów. W przypadku Komisji Millera polityczne naciski były ewidentne i wnioski w przedstawionym przez nią raporcie były odpowiednie, czyli takie jakie miały być. Rząd PiS powinien zatrudnić niezależnych biegłych i starać się o umiędzynarodowienie śledztwa, czyli o dalszą pomoc sojuszników. Zapewne są jeszcze inne zdjęcia satelitarne, które pomogłyby wyjaśnić co się stało. Czytaj także: Szef komisji smoleńskiej ujawnia: zdjęcia od sojuszników nowym dowodem ws. 10/04. Wniosek? „Samolot rozpadł się w powietrzu!” Będą też ekshumacje zwłok ofiar Polski rząd stara się także o zwrot wraku z Rosji… Tu nie mam żadnej nadziei. Rosja nigdy nie odda wraku TU154-M. To jest równie pewne jak amen w pacierzu. Rosjanie byliby głupi, gdyby poszli tu Polakom na rękę. Próbowali zatuszować sprawę od samego początku i dalej będą to robić. Wystarczy przypomnieć sobie śledztwo ws. zestrzelenia lotu MH17 nad Ukrainą, by przekonać się o tym, że na dobrą wolę Kremla nie ma co liczyć. Holenderska prokuratura powstrzymała się od wskazania winnych, czyli rosyjskich dywersantów. Wszystko rozeszło się po kościach. Rosja otwarcie zrzuca winę na Ukraińców i żadne argumenty do niej nie docierają. To jest czerwona linia, która odgranicza kłamliwą politykę Putina, szczególnie na wschodzie Ukrainy. Co można zrobić bez dostępu do wraku, i przede wszystkim, bez dostępu do oryginalnych czarnych skrzynek? To zagwozdka, którą nowa komisja Smoleńską będzie musiała rozwiązać. Pierwszą rzeczą powinno być zbadanie, co zostało pominięte przez Komisję Millera. Czy doszło do manipulacji, a jeśli tak, to co zostało zmanipulowane. Czy są jakieś dowody, które zostały ukryte. Są różne wskazówki, które rzeczywiście przemawiają za tym, że to był zamach. Komisja Millera je zignorowała. Dlaczego? Na te pytania nowa komisja Smoleńska musi odpowiedzieć i może to zrobić poprzez pełen dostęp do materiałów ze śledztwa, który dzięki zmianie władzy w Warszawie uzyskała. To jest jakiś początek. Kto wie, co znajdzie.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Marsze KOD i katastrofa smoleńska. Dlaczego fizycy chodzą na te demonstracje?
Kilka dni temu rozmawiałam z nieco młodszym przyjacielem mojego Ojca, (kolegą z Instytutu, potem długoletnim współpracownikiem moich Rodziców, także doktorem fizyki i skądinąd bardzo bystrym, inteligentnym facetem). Zastanawialiśmy się ile osób z Instytutu Fizyki PAN chodzi na marsze KOD i dlaczego. I uważam, że to co powiedział Mirek Hamera godne jest zacytowania, bo ma też głębszy sens - napisała na Facebooku Agnieszka Romaszewska, która przytoczyła rozmowę z Hamerą.
Jej wpis na Facebooku odbił się szerokim echem w mediach społecznościowych.
Jego dalszy ciąg cytujemy w całości: Otóż (Mirek Hamera - red.) powiedział tak: „Widzisz, żaden fizyk o zdrowych zmysłach, nie może uważać, że koncepcja wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, przedstawiona przez komisję przy poprzednim rządzie, trzyma się kupy. Po prostu nie ma prawa! Może oczywiście nie mieć pojęcia, jakie jest tego wydarzenia realne, ostateczne wyjaśnienie (to inna sprawa), ale nie może uważać, ze samolot TU -154 rozpadł się na kilkadziesiąt tysięcy części (zdaje się 40 tys.) po uderzeniu z 20 metrów w błotniste podłoże. (Podczas gdy samolot w Lockerby rozpadł się po wybuchu i spadnięciu z blisko 10 km na 20 tys.). I że nie wyżłobił przy tym żadnego rowu, czy krateru na ziemi. Są rzeczy absurdalne i ta do nich należy. By to uznać, albo choć zlekceważyć sprawę - trzeba się głęboko zakłamać, dokonać intelektualnego sprzeniewierzenia. W szczególności w przypadku fizyka to jasne.
No i potem już broni się, w pewnym sensie, szacunku do samego siebie. Bo jak tu się przyznać, że zabrnęło się w ślepą uliczkę kłamstwa i to dotyczącego spraw tak zasadniczych jak życie ludzi i podstawowe funkcjonowanie państwa (śmierć prezydenta)? Wikła się więc to w całą dalszą politykę - strasznego Kaczora, „łamanie Konstytucji” itd. Ale ta ślepa uliczka jest bardzo poważnym, pierwotnym problemem”.
Wpis doczekał się wielu komentarzy. To bardzo dobrze znany mechanizm i niezwykle powszechny - niezależny od poglądów politycznych - napisał jeden z internautów.
Łotysze przekazali nowe nagrania ws. 10/04! Berczyński ujawnia kulisy pracy komisji smoleńskiej!
Powstanie wierna kopia samolotu w mniejszej skali. Sprawdzimy, jak Tu-154M zachowuje się w różnych sytuacjach w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła — zapowiada Wacław Berczyński, szef komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej w rozmowie z Markiem Pyzą na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci”. Wacław Berczyński mówi o działaniach komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej – na jakim etapie są jej prace, jakie jest plan działania, a także o nowych faktach i dowodach. Aby usprawnić prace, podzieliliśmy się na pięć zespołów: konstrukcyjny, lotniczy, medyczny, rejestratorów i prawny — mówi szef komisji o organizacji jej pracy. Każdy ma swojego koordynatora, który pilnuje harmonogramu i przebiegu działań. Zasadnicze badanie zaczęliśmy od zgromadzenia i uporządkowania dokumentów pozostawionych przez komisję Millera oraz kancelarię premiera. Musieliśmy skatalogować dziesiątki tysięcy stron, wśród których panował spory bałagan. (…) Jest wiele kierunków badań, które podejmujemy równolegle. Jednym z nich jest ostateczne rozstrzygnięcie kwestii uderzenia samolotu w brzozę i ewentualnych tego skutków. Na dziś większość danych wskazuje, że tupolew przeleciał ponad tym drzewem, a skrzydło nie złamało się na brzozie. Musimy to jednak stwierdzić w sposób niepodlegający żadnej dyskusji. Szef komisji mówi także o rzetelności, jaka jest potrzebna do zbadania sprawy. W tym celu zostanie zakupione bliźniacze skrzydło i zostanie zbudowany model Tupolewa. Powstanie wierna kopia samolotu w mniejszej skali. Sprawdzimy, jak Tu-154M zachowuje się w różnych sytuacjach w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła. Pozwoli to ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, czy przy braku fragmentu skrzydła możliwe było wykonanie półbeczki. Wacław Berczyński mówi też o nowych dowodach – nagraniach rozmów załogi polskiego samolotu z wieżą w Smoleńsku, które były w rękach Łotyszy, a które zostały przekazane Polakom 2-3 tygodnie temu. Skorelujemy je z dotychczasowym materiałem głosowym, który otrzymaliśmy od Rosjan. […] Wiemy natomiast, że część nagrania z kokpitu – ta ostatnia, najbardziej istotna – nie była wykorzystana w komisji Millera. Na dziś mogę powiedzieć jedynie, że mamy do czynienia ze zdarzeniami odbiegającymi od normy. Dlatego w komisji Millera uznano, że nie będzie to uwzględniane — powiedział o nagraniach szef komisji. Przed nami m.in. zsynchronizowanie na jednej osi czasowej wszystkich nagrań (uwzględniając wszelkie przesunięcia czasowe zapisów na różnych rejestratorach) danych parametrycznych, przechyleń, przeciążeń, właściwości terenu. Wacław Berczyński informuje także o dalszych działaniach komisji: Przygotowanie do badań w tunelach aerodynamicznych, do analizy metodą elementów skończonych już trwa i w ciągu paru miesięcy będziemy mieli do pokazania ich wyniki. Synchronizacja danych powinna nam zająć nieco mniej czasu – może nawet kilka tygodni. Ale pamiętajmy, że cały czas mówimy o planie. Gdy już stworzymy obraz parametryczny na jednej osi czasowej, zaczniemy stawiać pytania odnośnie do konkretnych momentów przebiegu tragedii. Skupimy się wówczas na newralgicznych punktach, które dokładnie wyjaśnimy. Mamy też nadzieję na rychłe otrzymanie dokumentów z prokuratury. One znacznie ułatwią i przyspieszą nasze prace.
Prof. Binienda ujawnia w Republice: jest dowód na przenoszenie części wraku
Służby amerykańskie przekazały podkomisji smoleńskiej zdjęcia, które dowodzą, że Rosjanie przenosili po katastrofie części wraku Tu-154. Tak zasugerował w programie "W punkt" w TV Republika prof. Wiesław Binienda, naukowiec i członek podkomisji smoleńskiej. Naukowiec zdradził też, że w jednym z najważniejszych eksperymentów dotyczących katastrofy może wziąć udział NASA.
Prof. Binienda powiedział w rozmowie z Katarzyną Gójską-Hejke, że podkomisja otrzymała od Amerykanów nowe zdjęcia satelitarne z 10 kwietnia 2010 r. Naukowiec zdradził, że mogą one zmienić dotychczasowy obraz katastrofy znany z oficjalnych raportów. Zasugerował, że pozyskane fotografie będą dowodem na celowe przemieszczenie części wraku Tu-154 przez Rosjan.
Przypomnijmy, że autorzy raportu Millera - po publikacjach m.in. w "Gazecie Polskiej" - przyznali jak dotąd, że Rosjanie przenieśli jeden element samolotu. Chodzi o lewy statecznik samolotu, który przemieszczono o 50 m w kierunku centrum miejsca katastrofy, co widać przy porównaniu zdjęć satelitarnych z 11 i 12 kwietnia 2010 r. Przeniesienia dokonali eksperci MAK. Dlaczego?
- Prawdopodobnie chodziło o zmniejszenie terenu, na jakim miała pracować komisja. Statecznik był jedynym elementem, który znajdował się daleko, więc prawdopodobnie przeniesiono go, by znajdował się trochę bliżej – stwierdził w 2013 r. beztrosko Piotr Lipiec z zespołu Macieja Laska.
Ze słów prof. Biniendy wynika, że zdjęcia od Amerykanów udowodnią, że statecznik to tylko jedna z przemieszczonych w ten sposób części. Ekspert był pytany także o nagrania rozmów z Tu-154, które podkomisja smoleńska dostała od Łotyszy. Wyjaśnił, że poprzedni rząd też mógł pozyskać te zapisy, ale nawet się "nie pofatygował".
Naukowiec ujawnił również, że model Tupolewa - który ma zbudować nowa podkomisja smoleńska - będzie gotowy w ciągu 6 miesięcy. Badania i eksperymenty z jego udziałem zostaną być może przeprowadzone we współpracy ze słynną amerykańską agencją kosmiczną NASA. - Będziemy poszukiwali wykonawców, którzy utrzymają ten model w tunelu aerodynamicznym. Jeśli w Polsce nie będzie chętnych, to NASA już jest gotowa do przeprowadzenia takich badań - powiedział prof. Binienda.
Dr Wacław Berczyński: „Komisja Millera nie wykonała żadnych badań technicznych. Naprawdę wierzę, że wyjaśnimy tę katastrofę”
Szef komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej dr Wacław Berczyński, który był gościem programu „Dziś wieczorem” (TVP Info), zwrócił uwagę na zaniechania tzw. komisji Millera. Odnosząc się do nagrania przekazanego przez łotewskie służby, Berczyński stwierdził: Nie było w żaden sposób manipulowane. Ma dla nas duże znaczenie, możemy zgrać z innymi nagraniami z kokpitu. Ekspert zwrócił uwagę, że nagranie wnosi nową jakość, jeśli chodzi o wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jest wyjątkowo czyste, jest precyzyjnie określone w czasie i to pozwoli nam zgrać wszystkie inne nagrania. (…) Naszym planem jest umieszczenie wszystkich danych ze wszystkich czarnych skrzynek na jedności czasowej. Żeby to zrobić musimy mieć pewność co do czasu. Do tej pory było to niemożliwe — wyjaśnił. Dr Berczyński wskazał również szokujące uchybienia ze strony zespołu kierowanego przez Jerzego Millera. Być może komisja Millera nie zbadał ostatnich minut lotu — powiedział gość TVP Info. Badamy dane przedstawione przez komisję Millera, ale bez ich komentarzy i wniosków — mówił Berczyński. Sprawdzimy to wszystko, co ominęła komisja Millera — dodał. Ekspert poinformował również, że kierowanej przez niego komisji dostarczono przedmioty, które posłużą do stworzenia modela samolotu niezbędnego do dalszych badań. Zbudujemy model samolotu i zbadamy go w tunelu aerodynamicznym, w różnych położeniach lotu. (…) Zobaczymy, czy to co stwierdziła komisja Millera i raport MAK-u ma sens. (…) Wszyscy deklarują współpracę, wszyscy chcą nam pomóc. Nawet bez wraku możemy odtworzyć przebieg katastrofy — powiedział Wacław Berczyński. To standardowe działanie w przemyśle lotniczym — wyjaśnił. Nie mamy wraku i pewnie nie będziemy mieli, więc musimy odtworzyć model. (…) To co robimy jest powszechnie stosowane. (..) Nie eksperymentujemy, to normalna procedura — zaznaczył dr Berczyński. Komisja Millera w mojej opinii nie wykonała żadnych badań technicznych. (…) Nie widziałem danych nt. brzozy czy ściętych drzewek — dodał. Gość TVP Info podkreślił, że brak wraku nie powinien stać na przeszkodzie. Możliwości nauki są takie, że bardzo wiele możemy wyjaśnić nawet bez posiadania wraku — powiedział ekspert. Nie mam zbyt dużej nadziei co do przekazania Polsce wraku — przyznał. Dr Wacław Berczyński odniósł się również do kwestii współpracy z prokuraturą. Poprzednia prokuratura prowadziła przez te 6 lat śledztwo i nie współpracowała z komisją Millera. My zwróciliśmy się do prokuratury o jej dane – dostałem odpowiedź, że mamy je dostać — poinformował szef komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Ja naprawdę wierzę, że wyjaśnimy tę katastrofę — dodał.
Coraz lepiej widać różnicę klas. Berczyński zbuduje model Tu-154M, Laskowi pozostają żenujące komentarze
Szef komisji badającej katastrofę smoleńską odsłonił plany swojego zespołu. W wywiadzie dla „wSieci” dr Wacław Berczyński opowiedział o trwających już badaniach i znaczeniu nowych dowodów. Najbardziej elektryzującą jest informacja o nowym nagraniu korespondencji pomiędzy pilotem rządowej maszyny a rosyjskimi kontrolerami. Zapis mieli przekazać Polsce Łotysze. Dźwięk jest podobno znakomitej jakości i pomoże ustalić to, co działo się w kokpicie w ostatnich sekundach lotu. Jednak równie istotne, a może nawet bardziej, jest planowane stworzenie – we współpracy z Wojskowymi Zakładami Lotniczymi w Dęblinie – modelu tupolewa w mniejszej skali i poddanie go badaniom w tunelu aerodynamicznym. Komisja kierowana przez dr. Berczyńskiego pierwszy etap prac opiera m.in. właśnie na badaniach technicznych, koniecznych wobec niedostępności wraku samolotu. Dotychczas instytucje zajmujące się katastrofą (komisja Millera, wojskowa prokuratura oraz jednostki pracujące na ich zlecenie) nie miały ochoty się z tym zmierzyć. Nie dziwi więc, że to zagadnienie wziął na tapetę dr Maciej Lasek. Członek komisji Millera na informację o planach wykorzystania tunelu aerodynamicznego wkleił zdjęcie miniaturki tupolewa żartując przy tym, że „służy swoim modelem”. Napisał również: Wysoka cena za to, że grupa amatorów zrozumie, jak doszło do wypadku. Niewiele dziś pozostaje „ekspertowi” Laskowi do powiedzenia. Człowiek, którego zespół generował koszty w wysokości setek tysięcy złotych za czyściutką propagandę ma czelność wytykać koszty badań, których on nie przeprowadził. W raporcie przez niego podpisanym, a później latami za nasze pieniądze bronionym, nie ma śladu po jakichkolwiek badaniach technicznych. Jest za to ślepa wiara w rosyjskie dowody. Ten, niestety niezwykle długi etap wyjaśniania narodowej tragedii mamy już na szczęście za sobą. Już za kilka miesięcy będziemy mieli pierwsze materialne efekty pracy podkomisji. Będzie co porównywać z raportami MAK i Millera. Możemy się wówczas boleśnie przekonać, jak bardzo wysoką cenę zapłaciliśmy za ignorancję Laska, Millera et consortes. Fachowość tych ostatnich można przyrównać do fachowości towarzystwa z TVN24, które na swoim portalu tak zakończyło omawianie wywiadu dr. Berczyńskiego dla „wSieci”: Podkomisja miała nawiązać także współpracę z Białorusią, gdzie znajduje się bliźniaczy model tupolewa. - Dokładnie przyjrzeliśmy się samolotowi z zewnątrz, od wewnątrz, obejrzeliśmy silniki - mówił Berczyński. Skąd wzięła im się Białoruś? Ano stąd, że drugi tupolew stoi na lotnisku w Mińsku. Asy z Wiertniczej przez sześć lat nie dowiedziały się, a i nie doczytały teraz we „wSieci”, że chodzi o Mińsk Mazowiecki. Non omnia possumus omnes…
Prof. Nowaczyk ujawnia: Podkomisja ds. Smoleńska ma bardzo nietypowe zadanie
– Jesteśmy na początku drogi, chociaż już wiele udało się zrobić. W tej chwili mogę powiedzieć, że pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi – z prof. Kazimierzem Nowaczykiem, zastępcą przewodniczącego podkomisji ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, rozmawia Jacek Liziniewicz.
Prace podkomisji ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej ruszyły w marcu br. Członkowie zespołu już dotarli do nowych dowodów. Czy przybliża nas to do poznania prawdy? Mamy dowody, których nie rozważała tzw. komisja Millera, co nie znaczy, że nie miała do nich dostępu. Te dowody są w trakcie analizy. Obecna podkomisja ma bowiem bardzo nietypowe zadanie, niespotykane w normalnym badaniu katastrof lotniczych. Chodzi o wynik zaniedbań komisji Millera, która nie wypełniła wszystkich zleceń podanych w załącznikach do Aneksu 13. Te dokumenty uznawane są przez społeczność międzynarodową za standard przy badaniach katastrof lotniczych. Niestety komisja Millera nie dochowała tych standardów, np. opis rozłożenia szczątków na wrakowisku, położenie i identyfikacja ciał, uczestniczenie w oblocie miejsca zdarzenia. To są czynności, których nie wykonano i których wykonać już nie można. Należało je wykonać kilka godzin po katastrofie. Teraz podkomisja stoi przed trudnym zadaniem odtworzenia tych informacji. Musimy zdobyć je w inny sposób. Dlatego przewidujemy badania w tunelu aerodynamicznym modelu samolotu Tu-154M, symulacje komputerowe. To zadania, w których osoby powołane do podkomisji, mają ogromne doświadczenie. Na pewno większe niż byli członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
Model, który utworzycie, będzie wykonany na podstawie znajdującego się w Mińsku Mazowieckim bliźniaczego samolotu do tego, który rozbił się w Smoleńsku? Tak. Samolot zostanie zeskanowany z dużą dokładnością za pomocą najnowszych urządzeń służących do skanowania laserowego. Czynność będzie przeprowadzona dokładnie w takiej konfiguracji, w jakiej Tu-154M 101 podchodził do lotniska w Smoleńsku.
Dlaczego ważna jest taka konfiguracja? Aerodynamika w konfiguracji do lądowania jest inna niż w trakcie przelotu. Nawet jest inna niż w większości opisów zawartych w literaturze rosyjskiej. Samolot Tu-154M ma możliwość wychylenia klap do 35 stopni, a nie tylko do 45 stopni. Tymczasem opis dostępny w literaturze jest oparty w głównej mierze na podstawowym modelu Tu-154B, który nie ma takich możliwości. Dlatego jest to tak ważne, aby samolot zeskanować w tej konfiguracji.
Jakiej wielkości będzie ten model? Na razie jest robiony dokładny skan całego samolotu z dokładnością do 2-3 mm. Dane zostaną przeniesione do komputera i posłużą do stworzenia wirtualnego modelu. Na podstawie tych danych zostanie wykonany model rzeczywisty w odpowiedniej skali, a także model do komputerowych obliczeń symulacyjnych. Skala modelu rzeczywistego będzie uzależniona od warunków tunelu aerodynamicznego, którym będziemy dysponowali.
Rozmowa z profesorem Kazimierzem Nowaczykiem ukazała się w „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Dr Berczyński ujawnia: Są nowe zdjęcia z miejsca katastrofy z 9 i 10 kwietnia
- Mamy zdjęcia o ogromnej dokładności z 9 kwietnia, a także z dnia katastrofy 10 kwietnia, z godziny 12.00. widać na nich wszystkie szczegóły - ujawnił podczas III Zjazd Klubów „Gazety Polskiej” w USA i Kanadzie szef podkomisji ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej przy KBWLLP dr inż. Wacław Berczyński.
W niedzielę podczas III Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” USA i Kanady w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown (USA) jeden z założycieli klubu Gazety Polskiej Chicago II zapytał dr Berczyńskiego o zdjęcia z miejsca katastrofy, które miały być w posiadaniu rządu USA.
Na pytanie, czy nowy polski rząd zwrócił się z prośbą o udostępnienie tych zdjęć do amerykańskiego rządu Berczyński odpowiedział krótko. - Mamy zdjęcia o ogromnej dokładności z 9 kwietnia, a także z dnia katastrofy 10 kwietnia, z godziny 12.00 - podkreślił szef powołanej trzy miesiące temu podkomisji. Na pytanie z sali, czy na zdjęciach widać np. godzinę na zegarkach ofiar dr Berczyński odpowiedział: - Aż tak może nie, ale niewiele większe szczegóły bardzo dokładnie na nich widać. Dr Berczyński podkreślał, że nic więcej nie może powiedzieć. Zdradził też, czym do tej pory zajmowała się nowo powołana podkomisja działająca w ramach Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
- Moim zadaniem było stworzyć tę komisję, stworzyć zespół. Zaczęliśmy od badania dokumentów. Są tego setki tysiące stron. (…) Mamy zamiar wykorzystać wszystkie materiały źródłowe, zapisy, notatki. Wszystko zostanie zbadane. Nie będziemy przyjmować żadnych wniosków a priori (…) w ciągu paru tygodni będziemy mieli pełny obraz tego, co zastaliśmy - zaznaczył.
Szef podkomisji mówił też o komputerowym modelu wraku, który ma powstać w ciągu kilku najbliższych miesięcy. - W takiej katastrofie normalną procedurą jest odtworzenie wraku. Nie mamy szans tego zrobić, nie mamy i prawdopodobnie nie będziemy mieli do niego dostępu. Po pierwsze, część wraku została zniszczona, część rozkradziona (…) Zamiast tego stworzymy model komputerowy wraku razem z Instytutem Lotniczym, Zakładami Lotniczymi. Wszystko to, co będziemy chcieli sprawdzić, sprawdzimy komputerowo, m.in. za jego pomocą - podkreślił dr. Berczyński.
Wassermann o zaniechaniach w śledztwie smoleńskim: "Osoby za to odpowiedzialne powinny ponieść odpowiedzialność karną".
Nie rozumiem jak można było w taki sposób potraktować to śledztwo. Osoby odpowiedzialne za to, powinny ponieść odpowiedzialność karną — mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Małgorzata Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości. wPolityce.pl: Kilka dni po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku szwedzki Instytut Obrony Radiołączności (FRA) poinformował Agencję Wywiadu, że udało im się zarejestrować całą rozmowę załogi Tu-154M z wieżą kontroli lotów na lotnisku w Smoleńsku. Polskie służby nie były zainteresowane tym materiałem dowodowym. Jak Pani ocenia zachowanie Agencji Wywiadu? Małgorzata Wassermann: Oceniam to dwojako. Z jednej strony cieszę się, że potwierdzają się informacje o materiale dowodowym, z którego będzie można skorzystać podczas wyjaśniania tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Z drugiej strony jestem okropnie zasmucona tym, jak zachowywał się rząd PO-PSL kierowany przez Donalda Tuska. Nie rozumiem jak można było w taki sposób potraktować to śledztwo. Osoby odpowiedzialne za to, powinny ponieść odpowiedzialność karną. Informacje o tym, że jest materiał dowodowy, który nie został wykorzystany przez polskie służby, docierały do rodzin smoleńskich przez sześć lat, ale o materiałach oferowanych przez Szwecję nic nie wiedzieliśmy. Dochodziły do nas natomiast sygnały o państwach i organizacjach, które oferowały polskiemu rządowi materiały na temat katastrofy smoleńskiej. wPolityce.pl: Jakie to były informacje? Wolałabym nie wymieniać nazw tych państw i organizacji, bo nie chciałabym na tym etapie komplikować pozyskiwania tych materiałów. Pragnę natomiast przypomnieć konferencję, na której przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Tatjana Anodina pytała panią Kopacz, czy chce zaproszenia strony międzynarodowej do śledztwa, pani Kopacz odpowiedziała, że nie ma takiej potrzeby, bo polski rząd wierzy braciom Rosjanom. wPolityce.pl: Prof. Zybertowicz porównał polski wywiad do śledczego, który odmawia obejrzenia nagrania dokumentującego zbrodnię. Prof. Zybertowicz: „Niezależnie od tego, czy tragedia była efektem zamachu, czy splotu nieszczęśliwych okoliczności, wyjdzie mnóstwo informacji o poważnych zaniedbaniach” Doradca prezydenta Andrzeja Dudy ma rację. Podczas prowadzenia postępowania wyjaśniającego dla prokuratury czy dla komisji wyjaśniającej przyczyny wypadku, należy pozyskać i zbadać każdy możliwy dowód w sprawie, który może coś wnieść do sprawy. Należy również założyć wszelkie możliwe scenariusze i wersje, a później ewentualnie je eliminować. Takie działania są naturalne dla asesora prokuratury, nie mówiąc o postępowaniu wyżej wykwalifikowanych pracowników. Nie można mówić o zaniedbaniach poprzedniego rządu w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, ale o odpowiedzialności karnej za zaniechanie obowiązków. wPolityce.pl: Złamano wiele przepisów. To nie tylko kwestia odpowiedzialności za nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, regulowane przez art. 231 Kodeksu karnego, który można popełnić podczas działania i zaniechania. Ponadto każde takie zachowanie można rozważać przez pryzmat utrudniania postępowania, bo przecież jest nim celowe nie docieranie do dowodów, które mogą przybliżyć wyjaśnianie sprawy. wPolityce.pl: Jakie zmiany powinny zajść w służbach specjalnych, żeby takie sytuacje się nie powtarzały? Przede wszystkim chodzi o kwestię woli, żeby służby chciały działać sprawnie i chronić nasze bezpieczeństwo, przecież to nie podrzędny urzędnik podjął decyzję, że nie skorzysta z materiału dowodowego, ale jego przełożeni. Nie wyobrażam sobie, żeby w jakiejkolwiek jednostce mundurowej taka decyzja mogła zapaść. W związku z tym pojawia się pytanie, jak poradzić sobie z ludźmi, którzy prawdopodobnie przez ostatnie osiem lat mieli przykazane, aby przypadkiem nie widzieli i nie słyszeli za dużo.
"Nie jesteśmy tym zainteresowani" - tak strona polska miała odpowiedzieć na ofertę przekazania nagrania rozmów z pokładu Tu-154M zarejestrowanego przez Szwedów
Kilka dni po katastrofie w Smoleńsku, szwedzki Instytut Obrony Radiołączności (FRA) poinformował Agencję Wywiadu, że posiada nagraną rozmowę załogi samolotu Tu-154M. – Nie jesteśmy tym zainteresowani – odpowiedzieli Polacy. Takie informacje publikuje portal TVP Info. Według ustaleń portalu, kilka dni po katastrofie samolotu Tu-154M w Smoleńsku, w którym zginął prezydent Lech Kaczyński, szwedzki Instytut Obrony Radiołączności (FRA) skontaktował się z centralą Agencji Wywiadu. Skandynawowie poinformowali nasze służby, że udało im się zarejestrować rozmowę załogi samolotu Tu-154M od startu w Warszawie aż do momentu nawiązania łączności z wieżą kontroli lotów na lotnisku Sewiernyj w Smoleńsku. Szwedzi chcieli przekazać całość zarejestrowanej przez nich rozmowy polskiej stronie. Ta jednak odmówiła.
Nie jesteśmy tym zainteresowani — mieli usłyszeć przedstawiciele FRA. Informacja o tym, że Szwedzi chcieli przekazać nagrania rozmów załogi Tu-154M wyszła na jaw podczas przeprowadzonego w Agencji Wywiadu audytu. Instytut Obrony Radiołączności to szwedzka cywilna agenda rządowa odpowiedzialna za wywiad łączności. Od lat blisko współpracuje z Agencją Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) USA, zajmującą się globalną inwigilacją elektroniczną. Według Edwarda Snowdena, byłego pracownika NSA, Szwedzi byli najważniejszym ogniwem w nasłuchu Rosji. W jednej z notatek ujawnionych przez Snowdena przedstawiciele amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego dziękowali FRA za kontynuację pracy, jaką jest „cel rosyjski”, którym są m.in. „rosyjscy przywódcy”. Przedstawiciele NSA nazywają Instytut „kluczowym partnerem”. Na tym jednak nie koniec. Od lat Szwedzi blisko współpracują też z polską Agencją Wywiadu. Wspólnie wykonali przynajmniej kilka operacji nasłuchowych skierowanych na wschód – na Rosję i Białoruś.
Sprawdzony, dobry, lojalny sojusznik – słyszymy od osób związanych z Agencją Wywiadu. Dlaczego w 2010 roku polskie służby nie skorzystały z pomocy sojuszników? O tym audyt przeprowadzony w Agencji Wywiadu milczy. Czy przyjmujemy od partnerów wszystko? Teoretycznie nie, ale ocena wiadomości lub materiału może wymagać wiedzy, której łącznik nie musi posiadać. Przyjmijmy, że podarunki z natury się przyjmuje, chociaż czasem niestety tylko po to, by włożyć je do szafy, a z czasem spuścić do archiwum i zapomnieć – mówi Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu, szef Kancelarii Bezpieczeństwa. Kiedy sprawa nagrania wyszła na jaw, Mariusz Kamiński, koordynator ds. służb polecił płk Grzegorzowi Małeckiemu, szefowi AW, by skontaktował się ze Szwedami. Wiosną 2016 roku FRA przekazała naszym służbom nagranie rozmów polskiej załogi Tu-154M. Na tym jednak nie koniec. Audytorzy ustalili też, że tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku w Agencji Wywiadu zniszczono ok. 500 nośników pamięci: - twarde dyski, dyski przenośne czy pendrive’y. Z informacji portalu tvp.info wynika, że AW brakuje dokładnej dokumentacji dotyczącej tego, co znajdowało się na zniszczonych dyskach. Ale zgodnie z przyjętymi w wywiadzie procedurami, zawartość dysków powinna posiadać centralne kopie. W przypadku zniszczonych nośników, w większości nie wykonano takich kopi. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że na części dysków miały znajdować się informacje z prowadzonego przez wywiad nasłuchu. 10 kwietnia 2010 roku AW mogła samodzielnie prowadzić nasłuch prezydenckiego samolotu. Czy to robiono? W AW nie odnaleziono żadnych informacji, które potwierdzałyby takie działania.
Co było na zniszczonych dyskach? Czy tylko nasłuchy? Mogły być również oryginały i kopie depesz z rezydentur i do rezydentur oraz notatki oficerów. Nawet jeśli, premier polecił, by sprawą zajęła się wyłącznie prokuratura, to takie materiały winny być jej przekazane – uważa płk Piotr Wroński, emerytowany oficer Agencji Wywiadu. Jest też inna niewiadoma - co stało się z notatką lub raportami Mariusza Kazany. Oficer pod przykryciem zawsze pisze notatki (raporty) z każdej wizyty zagranicznej. Po wizycie przygotowawczej w Smoleńsku, gdzie wykryto nieprawidłowości, Mariusz Kazana musiał zaalarmować Centralę, czyli AW. Oficer niestety nie wie co dzieje się z jego sygnałami. Przypuszczam, że nic nie zrobiono, bądź zignorowano sygnały o nieprawidłowościach – twierdzi pułkownik. To niejedyne nieprawidłowości, jakie wykryto podczas audytu. Według audytorów, Agencja Wywiadu była niezwykle pasywna na kierunku wschodnim. Zrezygnowano z części rezydentur, a te, które pozostały, miały być ograniczane. Po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku w centrali AW podjęto też prawdopodobnie decyzję o zaniechaniu wszelkich działań operacyjnych, związanych z wydarzeniami w Smoleńsku. Świadczyć o tym ma znikoma ilość informacji przekazywanych na ten temat. – Wygląda to tak, jakby nikt nic nie robił albo jakby było niepisane polecenie, by się tym nie zajmować – mówi nasze źródło. O tym, że po katastrofie w Smoleńsku w Agencji Wywiadu działy się niepokojące rzeczy, mówił w Sejmie Mariusz Kamiński, kiedy przedstawiał audyt na temat działalności służb w czasach rządów PO–PSL. Minister, koordynator ds. służb, ujawnił wówczas historię Rosjanina, który zgłosił się do polskiej ambasady w Moskwie twierdząc, że posiada ważne informacje na temat katastrofy samolotu Tu-154M. Rezydentura polskiego wywiadu nie podjęła jednak żadnej próby zdobycia od niego informacji, odsyłając go do FSB.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Szef MON ujawnia: Putin naciskał na rząd Tuska, aby zrobić porządek z dziennikarzami piszącymi o Smoleńsku
To szokujące informacje! Minister obrony narodowej ujawnił, że Rosjanie chcieli, aby polski rząd – na którego czele stał wówczas Donald Tusk – rozwiązał sprawę dziennikarzy piszących o Smoleńsku. Z depesz i raportów służb oraz ambasadorów wynika ewidentnie, że strona rosyjska domagała się, aby zrobić wreszcie porządek i rozwiązać problem zespołu parlamentarnego i publicystów, którzy wskazują i chcą wskazywać, że do tragedii smoleńskiej doszło w wyniku zamachu – powiedział Antoni Macierewicz.
W Sulejowie, gdzie odbywa się XI Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej”, gościł minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. W ponad godzinnym wystąpieniu skupił się na tematyce niepodległości. Minister Macierewicz odniósł się również do tragedii smoleńskiej. Jego zdaniem, władza miała dowody na to, że w sprawie katastrofy błędy popełniali nawigatorzy. Nie podjęto również wątku wady fabrycznej samolotu. Szef MON przypomniał również o wydawaniu informatorów rosyjskich służbom Władimira Putina. – Wiemy o trzech takich przypadkach – mówił Antoni Macierewicz. Podał też szokujące informacje dotyczące nacisków strony rosyjskiej na rząd Donalda Tuska. Upowszechniano taką tezę, że Władimir Putin najbardziej cieszy się z działalności „Gazety Polskiej”, zespołu parlamentarnego i PiS-u, bo te podejmują tezę związaną z potencjalnym zamachem. (…) Że strona rosyjska chce, aby Polacy brnęli w absurdy, bo są jawnie nieprawdzie – mówił szef MON.
Tymczasem – jak ujawnił Antoni Macierewicz – sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Z depesz i raportów służb oraz ambasadorów wynika ewidentnie, że strona rosyjska domagała się, aby zrobić wreszcie porządek i rozwiązać problem zespołu parlamentarnego i publicystów, którzy wskazują i chcą wskazywać, że do tragedii smoleńskiej doszło w wyniku zamachu, bo to burzy stosunki polsko-rosyjskie. To był wprost podejmowany istotny problem dyplomatyczno-polityczny. Cała propaganda, która pokazuje rzecz dokładnie odwrotnie, jest warta tyle, co „cała prawda, całą dobę” – podkreślił minister Antoni Macierewicz.
Tomasz Sakiewicz @TomaszSakiewicz Rosjanie za czasów Tuska naciskali rząd by zrobic z nami publicystami piszącymi o Smolensku porządek - mówi Antoni 11:10 - 5 cze 2016 53 53 podane dalej 68 68 polubień
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Ewa Stankiewicz ujawnia: Dziennikarz "Wyborczej" już cztery godziny po katastrofie smoleńskiej powtarzał rosyjskie brednie o winie pilotów.
Ewa Stankiewicz udostępniła na Twitterze fragment nagrania, na którym Roman Imielski – ówczesny dziennikarz „michnikowego szmatławca” - 4 godziny po katastrofie smoleńskiej mówi o jej przyczynach. Zdaniem Stankiewicz to nagranie jest dowodem na „dystrybuowanie” rosyjskiej propagandy. Roman Imielski GW 4 godz! po śmierci POL PREZYDENTA w Rosji dystrybuuje rosyjską propagandę ubezpieczającą zbrodnię – pisze dziennikarka i wkleja nagranie wideo z Imielskim w roli głównej, na którym dziennikarz Michnika powtarza kłamstwa o winie pilotów. Robi to już w 4 godziny po katastrofie. Wiemy już dużo więcej niż rano. I niestety wszystko wskazuje na to, że przyczyną był błąd pilota. Samolot z prezydencka parą i tylu ważnymi polskimi politykami lądował w bardzo złych warunkach atmosferycznych, była bardzo gęsta mgła – mówi Roman Imielski we fragmencie nagrania ujawnionym przez Ewę Stankiewicz. Stankiewicz przypomina, że Imielski znalazł kolejne zajęcie. Pisze dla niemieckiego dziennika „Die Zeit”, gdzie zajmuje się głównie atakowaniem polskiego rządu. Teraz Imielski dziennikarz michnikowego szmatławca walczy z polskim rządem jako bloger niemieckiego dziennika Die Zeit – pisze Stankiewicz. Warto zapoznać się z wypowiedzią Imielskiego i pamiętać, że jego teksty pisane dla Niemców, są potem cytowane w Polsce jako niezależny głos z zagranicy.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Arabski udowodnił, jak bardzo się boi. Spojrzenia w oczy rodzinom ofiar i wyroku. A grożą mu trzy lata więzienia
Wanda Jankowska, Izabela Januszko, Ewa Kochanowska, Beata Lubińska, Piotr Walentynowicz, Jerzy Mamontowicz – wszyscy ci ludzie stracili najbliższych 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Wspomniana szóstka w piątek pojawiła się – jak zawsze – na kolejnej rozprawie w procesie wytoczonym byłym urzędnikom z KPRM. Od sześciu lat domagają się należytego potraktowania tej tragedii i dochodzenie do prawdy o śmierci ich bliskich. Od sześciu lat nie mogą doczekać się poważnej rozmowy o odpowiedzialności urzędników. Widząc bezradność aparatu państwowego, wraz z kilkoma innymi rodzinami złożyli więc prywatny akt oskarżenia. Najważniejszym człowiekiem na ławie oskarżonych jest jeden z najbliższych byłych współpracowników Donalda Tuska, Tomasz Arabski, człowiek z największą wiedzą o przygotowaniach do rocznicowych wizyt przed sześcioma laty. Choć napisać, że „zasiada na ławie oskarżonych” nie można. Arabski ani razu nie pofatygował się bowiem na salę rozpraw. Tym razem zaśmiał się w twarz i wymiarowi sprawiedliwości i tym, którzy znajdują się po przeciwnej stronie sądowej sali. Mimo obowiązku stawiennictwa, nie ruszył się z Gdańska, tłumacząc poprzez swojego adwokata, że… ma daleko, a rozprawa jest o wczesnej porze. Hm… o 5:50 z Gdańska ruszał Pendolino – powód dumy innego gdańskiego ex-polityka PO Sławomira Nowaka. Arabski mógł wsiąść do tego pociągu i na 9:30 przybyć do sądu. Jest oczywistym, że gra na czas. Że odwleka moment, w którym będzie musiał spojrzeć w oczy rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej. Tym samym, którym w traumatycznych kwietniowych dniach przed laty w Moskwie zabraniał otwierania trumien po powrocie do Polski. Pytań nie musi się obawiać, bo zawsze może odmówić składania zeznań – i najprawdopodobniej z tego prawa skorzysta. Przed kilkoma miesiącami mówił w „Dzienniku”, że jako urzędnik ma czyste sumienie jeśli chodzi o przygotowanie wizyt z 2010 r. O swoim procesie zaś stwierdził: Lęk jest czymś naturalnym w sytuacjach trudnych. Jednak nie boję się, z jednej strony dlatego, że prawda jest moją tarczą, z drugiej, jeśli ktoś pełen nienawiści chce, żebym się bał, to mu nie dam tej satysfakcji. Wczoraj Arabski udowodnił, że jest dokładnie odwrotnie. Na myśl o kolejnej rozprawie musi się pocić zupełnie jak jego pełnomocnik wczoraj przed mikrofonami dziennikarzy. Trochę to nie dziwi. Jest pozostawiony sam sobie, stracił wszechpotężnego opiekuna, który w Brukseli nie potrzebuje już swojego Sancho Pansy. Grożą mu trzy lata więzienia. A sztuczki, których się ima, wskazują, że poważnie obawia się, iż po 2,5 roku spędzonych w pałacu ambasadorskim w ciepłym Madrycie, może zakotwiczyć na podobny czas w miejscu mniej słonecznym i mniej wygodnym.
Działania prokuratury w sprawie Smoleńska, w końcu przywracają godność Polsce i Polakom
Przyłapałem się na wzruszeniu, a to mi się niezwykle rzadko zdarza, gdyż twardym trzeba być, jak Roman Bratny. Wzruszyłem się zupełnie bez sensu, co może się wydać obrazoburcze, zwłaszcza gdy podam powód. Zobaczyłem rodziny smoleńskie, w tym Generałową Błasik, przed budynkiem prokuratury, tej samej, w której pogwałcono nie tylko uczucia bliskich ofiar, ale zgwałcono polską rację stanu. Generałowa Błasik z ulgą i nadzieją w głosie mówiła, że w końcu prokuratura zaczyna normalnie działać i nie zajmuje się poniewieraniem Polaków, tylko dąży do wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem.
Swoje w życiu przeszedłem i ciągle przechodzę, szczególnie szeroko pojęty wymiar sprawiedliwości uprzejmie mnie doświadcza, jednak moje przejście są absolutnie niczym w porównaniu z tragedią takich ludzi, jak Pani Błasik, żon, matek i dzieci opłakujących śmierć najbliższych. Cóż jest zatem nienormalnego we wzruszeniu? Nienormalne, a wręcz patologiczny jest powód, bo fakt, że polska prokuratura po 6 latach zachowuje się jak na polską prokuraturę przystało, najdobitniej świadczy w jakim bagnie żyliśmy przez ostatnie lata. Cieszę się szczęściem Pani Błasik, cieszę się nadzieją wszystkich ludzi, którzy czekali na ten moment bardzo długo, ale szybko zamieniam wzruszenie, na oczekiwanie. Okazywanie szacunku ofiarom i rodzinom nie jest żadną łaską, czy rewolucją, która może zastąpić rzetelne śledztwo. Bardzo dobrze, że zrzuciliśmy ten garb owrzodzony i aż ciarki chodzą po plecach, gdy się wspomni prokuratorów, którzy powinni stanąć przed sądem. Nie ma to jednak wiele wspólnego z meritum sprawy, ponieważ od okazania człowieczeństwa, co jest normą, do przeprowadzenia solidnego śledztwa prowadzi bardzo daleka droga.
Pozostawiając emocje na boku, z dotychczasowych działań nowej prokuratury można być zadowolonym z kilku powodów. Przede wszystkim pokrzywdzeni stali się dla prokuratury partnerami, a nie przeciwnikami, jak to miało miejsce w haniebnej przeszłości. Po drugie przed podjęciem niektórych decyzji prokuratura musi się konsultować z rodzinami i to właśnie robi. Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć, że kwestia ekshumacji jest wyjątkowo wrażliwą i jednocześnie fundamentalną czynnością, jaką prokuratura musi podjąć. Zaproszenie rodzin na zamknięte posiedzenie prokuratury i uszanowanie Ich decyzji nie jest jedynie aktem moralnym, ale warunkiem prawnych rozstrzygnięć.
Po trzecie zwracam uwagę, że skończyła się ohydna gra przeciekami z podobnych spotkań, dość przypomnieć niesławne prowokacje Tuska, a to oznacza, że zarówno prokuratura, jak i pokrzywdzeni mają do siebie zaufanie. Po czwarte, prócz ekshumacji mają być ponowione badania, dotyczące niemal każdego elementu katastrofy, w tym przesłuchania nagrań z kokpitu i ponowne badania laboratoryjne próbek na obecność materiałów wybuchowych. Przywołany katalog zmian w postępowaniu prokuratury daje nagły i od wieków pożądany zwrot. Mam wrażenie, że Pani Generałowa i wnuczek Anny Walentynowicz bardziej byli dziś wzruszeni właśnie zwrotem w sprawie, niż ludzkimi gestami ze strony prokuratury, co oczywiście ma swoją wartość. Zmienia się wszystko w dobrym kierunku, bo jednocześnie został przywrócony szacunek pokrzywdzonym i sens prowadzonych przez prokuraturę czynności.
Nie wiem jak inni odbierają obecnie katastrofę smoleńską, ale mnie zupełnie przeszło poszukiwanie i odgadywanie przyczyn. Teraz fascynuje mnie coś zupełnie innego, a mianowicie na ile w zastanych okolicznościach państwo polskie jest w stanie sobie poradzić z profesjonalnym śledztwem. Zostało zepsute i sprofanowane tak wiele, że zadanie wydaje się karkołomne, ale to będzie prawdziwy egzamin i w dużym napięciu czekam na wyniki.
Chciałbym też być dobrze zrozumiany, nie oczekuję cudów, których wręcz domaga się tak wielu. Prawdopodobnie na 100% nigdy się nie dowiemy, jak było, ale jest spora szansa, że nawet po latach profesjonaliści z dobrą wolą są w stanie przeprowadzić odpowiednie ekspertyzy, które zniosą najbardziej kłamliwe mity. Wyobrażam sobie, że patolodzy potrafią określić jakie były przyczyny śmierci ofiar katastrofy, z całą pewnością spece od metali mogą określić, czy aluminium zostało zgniecione, czy rozerwane. Materiały wybuchowe zachowują się przez dziesiątki lat, a ruskie nagrania w końcu zostaną porównane z nagraniami dostarczonymi przez obce wywiady.
Zanim powiemy uda się lub się nie uda, mamy do wykonania mnóstwo czynności, które kolejno będą potwierdzać lub przeczyć naszym amatorskim próbom wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Dla mnie to zupełnie nowa sytuacja, jeszcze nie piszę jakość, bo na to musimy poczekać.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
22 cze 2016, 19:52
Re: Katastrofa smoleńska
Były wiceszef BOR Paweł Bielawny skazany za nieprawidłowości ws. Smoleńska
Sąd skazał byłego wiceszefa Biura Ochrony Rządu Pawła Bielawnego na rok i sześć miesięcy więzienia, w zawieszeniu na trzy lata. Chodzi o nieprawidłowości przy ochronie wizyt VIP-ów w Smoleńsku w 2010 roku.
Ja wynika z najnowszych informacji Paweł Bielawny został skazany na rok i sześć miesięcy więzienia, w zawieszeniu na trzy lata oraz otrzymał zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych związanych z ochroną.
Były wiceszef Biura Ochrony Rządu został skazany w związku z nieprawidłowościami przy ochronie wizyt VIP-ów w Smoleńsku w 2010 roku. Chodzi o wizyty ówczesnego premiera Donalda Tuska z 7 kwietnia oraz wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 10 kwietnia.
Już wcześniej prokuratura stawiała Bielawnemu dwa zarzuty: oskarżyła go o niedopełnienie od 18 marca do 10 kwietnia 2010 r. obowiązków „związanych z planowaniem, organizacją i realizacją zadań ochronnych podejmowanych przez Biuro […], co skutkowało znacznym obniżeniem bezpieczeństwa ochranianych osób, czym działał na szkodę interesu publicznego, to jest zapewnienia ochrony Prezydentowi RP i Prezesowi Rady Ministrów”. Drugi zarzut miał związek z poświadczeniem 30 marca 2010 r. nieprawdy w pismach skierowanych do ambasadora RP w Moskwie i dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ.
Przypomnijmy, że po katastrofie smoleńskiej Bielawny został awansowany przez Bronisława Komorowskiego na stopień generała brygady BOR. W kwietniu 2012 r. Bielawny został zaś doradcą wojewody małopolskiego Jerzego Millera, byłego szefa rządowej komisji badającej katastrofę w Smoleńsku.
Jak informowaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl w 2014 roku jednym z głównych świadków w procesie gen. Pawła Bielawnego miał być funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu Marek K., którego ciało znaleziono w sierpniu 2014 r. Marek K. był także osobą doskonale znającą kulisy organizacji tragicznego lotu do Smoleńska w 2010 r.; zajmował się m.in. koordynacją grupy zabezpieczającej wizytę Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Po katastrofie tupolewa Marek K. był przesłuchiwany w prokuraturze jako świadek w tzw. cywilnym śledztwie smoleńskim.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Oto wystawa smoleńska, która wzbudziła tak wściekły atak
Zaprezentowana na szczycie NATO wystawa smoleńska, którą pierwotnie przygotowała "Gazeta Polska" i Fundacja Niezależne Media, wywołała furię mainstreamu. Ale atak na ekspozycję i zarazem na polski rząd się nie powiódł. Sekretarz generalny NATO stwierdził, że organizacja wystawy była uzgodniona z Sojuszem i że ekspozycja jest bardzo ważna.
Co tak bardzo zniesmaczyło i zaniepokoiło mainstreamowe media w Polsce? Prawda o Smoleńsku i manipulacjach wokół katastrofy. A dokładniej: ekspozycja, która dzięki "Gazecie Polskiej" i Fundacji Niezależnej Media, została pokazana na prawie całym świecie, w kilkuset miejscach na paru kontynentach. Teraz mogą oglądać ją najważniejsze osoby w NATO i krajach członkowskich Sojuszu.
Poniżej prezentujemy plansze wchodzące w skład wystawy:
Zaprezentowana na szczycie NATO wystawa smoleńska, którą pierwotnie przygotowała "Gazeta Polska" i Fundacja Niezależne Media wywołała pięć lat temu histeryczną reakcję ówczesnego szefa Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka oraz europosłów z jego frakcji.
Jeszcze na pięć dni przed otwarciem nic nie zapowiadało, że wystawa wzbudzi jakiekolwiek kontrowersje. Wystawa pt. „Prawda i Pamięć” została zaprezentowana w Brukesli w dniach 11 – 15 kwietnia 2011 r. Na wystawę złożyło się kilkadziesiąt zdjęć, które obrazują ogrom tragedii z 10 kwietnia, w tym fotografie wraku wykonane tuż po katastrofie i kilka miesięcy później zaprezentowane w jednym z odcinków „Misji specjalnej” autorstwa Anity Gargas i Anny Sarzyńskiej. Autorami zdjęć byli: Krzysztof Lach, Bruno Maria Neumann, Maciej Osiecki, Andrzej Hrechorowicz Mariusz Troliński, Maciej Chojnowski. Wystawę zorganizowała Fundacja Niezależne Media przy współpracy europosłów frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów: Ryszarda Legutki, Ryszarda Czarneckiego, Tomasza Poręby i innych.
Zanim doszło do prezentacji wystawy Jerzy Buzek po zasięgnięciu opinii kolegium kwestorów Parlamentu Europejskiego zadecydował o zaklejeniu podpisów pod zdjęciami. Tuż przed otwarciem wystawy funkcjonariusze ochrony zabrali tablicę, która zawierała tekst wstępny dla odwiedzających i stanowiła integralną – merytoryczną i artystyczną – część prezentacji. Tablicę wyniesiono z sali, nie informując organizatorów, gdzie została przeniesiona.
Przemawiając podczas uroczystego otwarcia wystawy, które zgromadziło ok. 250 osób – w tym wielu parlamentarzystów i dziennikarzy – Jerzy Buzek stwierdził, że w PE uczczono ofiary katastrofy. – Podpisy pod zdjęciami są zbędne, bo te mówią same za siebie – podkreślił. Podczas otwierania wystawy Anita Gargas trzymała w ręku kartkę z napisem „cenzura” w języku polskim i angielskim.
Katarzyna Gójska-Hejke zwróciła uwagę, że nie tylko zaklejono opisy zdjęć, ale usunięto również jedną z tablic. – Tytuł wystawy to „Pamięć i prawda”. Te podpisy dokładnie wyrażały sens wystawy. Nie mogą ich państwo przeczytać, ale gdyby było to możliwe, dowiedzieliby się państwo, że są tylko informacjami. Nie mogą się państwo dowiedzieć nawet tego, kiedy doszło do katastrofy, bo ta tablica w całości została zdjęta, choć napisy zostały zaklejone. Te czerwone taśmy wzmacniają wymowę tytułu wystawy, bo słowo „prawda” nabiera tu mocniejszego znaczenia. Przewodniczący Jerzy Buzek powiedział, że prezentowane zdjęcia nie wymagają komentarza. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. To nie są impresje artystyczne, to są dokumenty, to są fakty i one właśnie wymagają informacji – mówiła Katarzyna Gójska-Hejke.
Jeden z usuniętych podpisów brzmiał: „Rosjanie niszczyli wrak samolotu, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Na zdjęciach widać funkcjonariusza, który łomem wybija szyby i pokazuje gest radości do swoich kolegów. Takie działania są dramatycznie sprzeczne z zasadami badania wypadków lotniczych przyjętymi w UE”
Anita Gargas podkreśliła, że, przewodniczący Buzek uznał jako zniewagę dla siebie, że zwraca się uwagę na cenzurę w PE. – Mogę zapytać, czy znieważeniem nie było to, że w ogóle taka cenzura w europarlamencie zaistniała. Znieważeniem dla pamięci ofiar i dla tych, którzy domagają się prawdy o okolicznościach katastrofy smoleńskiej.
Tusk i Sikorski zostaną przesłuchani ws. Smoleńska? Sąd rozpatruje wniosek
Szef kancelarii w rządzie premiera Donalda Tuska Tomasz Arabski po wcześniejszych unikach wreszcie pojawił się w sądzie. Jest oskarżony o zaniedbania przy organizacji tragicznego lotu Tu-154M do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Adwokat części rodzin ofiar katastrofy, mec. Stefan Hambura, zgłosił wniosek, aby nie odstępować również od przesłuchania Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego.
Arabski, który stanął na ławie oskarżonych przed Sądem Okręgowym w Warszawie, nie przyznał się do winy. Proces urzędnika – prawej ręki premiera Donalda Tuska – i czterech innych pracowników kancelarii premiera i Ambasady RP w Moskwie jest wynikiem prywatnego aktu oskarżenia złożonego w imieniu części rodzin smoleńskich. Arabski wczoraj odmówił odpowiedzi na wszelkie pytania i po złożeniu krótkich wyjaśnień opuścił salę sądu.
Szef kancelarii Tuska zaprzeczył, by uczestniczył w organizacji lotu delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, która udawała się na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Utrzymywał, że odpowiadał jedynie za przygotowanie wizyty w Katyniu premiera Donalda Tuska 7 kwietnia 2010 r. Według oskarżonego nigdy nie było wspólnej organizacji wizyt prezydenta i premiera. – Tak zwane „rozdzielenie wizyt” nie miało miejsca. To termin funkcjonujący w publicystyce politycznej, często agresywnej i niemającej związku z rzeczywistością – zarzucał w sądzie Arabski. Powiedział też, że nie do niego należało ustalanie statusu lotniska w Smoleńsku.
Po opuszczeniu sali sądu spadł na niego grad pytań dziennikarzy, na które nie chciał odpowiadać. Nie odpowiedział m.in. na pytanie Ewy Stankiewicz, na jakiej pod-stawie prawnej i na czyje polecenie informował rodziny ofiar w Moskwie, że w Polsce nie będzie można otwierać trumien. Stwierdził jedynie, że stał się obiektem nagonki i fałszywych oskarżeń.
Sąd zwrócił się do stron postępowania o możliwe zmniejszenie listy zgłoszonych w procesie świadków. Adwokat części rodzin ofiar katastrofy, mec. Stefan Hambura zgłosił wniosek, aby nie odstępować od przesłuchania Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego. Potrzebę wezwania byłego premiera uzasadniał m.in., przywołując cytat z książki byłego polityka PO Janusza Palikota. Ten stwierdził w publikacji „Kulisy Platformy”, że: Uniemożliwienie lotu Kaczyńskiemu gdziekolwiek – to były konkretne zadania, jakie przed swoimi ludźmi Tusk stawiał każdorazowo. Przeważnie niewykonane, bo tamci okazywali się sprytniejsi i na przykład naprędce czarterowali prezydentowi samolot. Donald miał zresztą wielkie pretensje, że jego ludzie nie są w stanie zablokować lotu. Najczęściej dostawało się za to szefowi MON-u Bogdanowi Klichowi. Sąd nie rozpatrzył jeszcze tego wniosku.
W procesie wytoczonym Tomaszowi Arabskiemu i kilku innym urzędnikom przez część rodzin smoleńskich zeznawał Maciej Jakubik. Zeznania tego byłego pracownika kancelarii Lecha Kaczyńskiego „michnikowy szmatławiec” wykorzystała do ataków na środowisko nieżyjącego prezydenta. O tym, co po katastrofie smoleńskiej robił Jakubik, „GW” nie wspomniała ani słowem.
„Pracownik kancelarii Lecha Kaczyńskiego informował przełożonych, że może być problem z lądowaniem 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Kancelaria wiedziała, że to lotnisko jest nieczynne” – tak „ważne słowa” Jakubika złożone przed sądem opisała „michnikowy szmatławiec”.
Dziennikarz „GW” próbował przy tym wmówić czytelnikom, że Maciej Jakubik to „zwykły urzędnik” kancelarii Lecha Kaczyńskiego. W tekście można było przeczytać np.: „O kulisach przygotowania wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu opowiadał zwykły urzędnik z jego kancelarii Maciej J. Szkoda, że jego zeznań nie słuchali dziennikarze wspierający PiS, którzy tłumnie przyszli dwa tygodnie temu, by zobaczyć »strach w oczach Tomasza Arabskiego«. Bo zeznania świadka – zwykłego urzędnika – po raz pierwszy z dużą ilością szczegółów pokazują, jak pracowała wtedy kancelaria prezydenta Kaczyńskiego, jakie podejmowała decyzje i co wiedziała o fatalnym stanie nieczynnego lotniska w Smoleńsku”.
Z zeznań Jakubika wynika, że główną odpowiedzialność za wysłanie Tu-154 na lotnisko w Smoleńsku ponosi Kancelaria Prezydenta. „michnikowy szmatławiec” napisała wprost, relacjonując jego zeznania: „Urzędnik wyjawił jeszcze, że za przygotowanie wizyty prezydenta odpowiadali Katarzyna Doraczyńska (zginęła w Smoleńsku) oraz Jacek Sasin, dziś poseł PiS”. Kim jest „zwykły urzędnik”, którego zeznania wpisały się w wygodną dla „GW” wersję zdarzeń w Smoleńsku? Maciej Jakubik w 2010 r. pracował w Biurze Spraw Zagranicznych Kancelarii Prezydenta. W dniu katastrofy smoleńskiej był jednym z dwóch podwładnych Lecha Kaczyńskiego znajdujących się na płycie lotniska Siewiernyj – obok Marcina Wierzchowskiego.
W 2012 r. właśnie od Wierzchowskiego „Gazeta Polska” pozyskała wykonane aparatem Jakubika zdjęcia aut oczekujących 10 kwietnia 2010 r. na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Fotografie były bardzo istotne, bo pokazywały, że Rosjanie przy lotnisku nie uformowali nawet wymaganej dyplomatycznym protokołem kolumny aut – tak jakby wcale nie planowali przyjmować delegacji. Kiedy „Gazeta Polska” zapytała, czy może opublikować te fotografie, Marcin Wierzchowski odpowiedział, że redakcja musi zapytać o zgodę właśnie Macieja Jakubika. A ten – jak dodał Wierzchowski – „jest teraz gdzieś na placówce dyplomatycznej”.
Dzięki Marcinowi Wierzchowskiemu „Gazeta Polska” uzyskała numery telefonu do Macieja Jakubika. Jeden był – jak się okazało – moskiewski. „Gazeta Polska” dzwoniła do Jakubika na dwa podane przez Wierzchowskiego numery, ale ten nie odbierał. Jak wówczas ustaliła „Gazeta Polska”, Maciej Jakubik po katastrofie smoleńskiej został... I sekretarzem Ambasady Polski w Moskwie. To ogromny awans dla młodego urzędnika (zaraz po trzydziestce), zważywszy, że chodzi o ambasadę w Moskwie, i biorąc pod uwagę fakt, że pracował w Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego. W tamtym czasie ludzie związani z nieżyjącym prezydentem byli wyrzucani z pracy. Dziwi też kierunek, w jakim kierowany przez Radosława Sikorskiego MSZ wysłał Jakubika: Moskwa.
Maciej Jakubik nie odebrał wtedy telefonów „Gazety Polskiej”, ale napisał SMS-a, że prosi o kontakt tą drogą. Gdy więc SMS-em „Gazeta Polska” zapytała go, czy zgadza się na publikację w „GP” zdjęć samochodów na Siewiernym, odpisał, że jest na urlopie. „Gazeta Polska” argumentowała, że chodzi o jego akceptację dla publikacji zdjęć, które już posiada od Marcina Wierzchowskiego, na co dziennikarze usłyszeli: „To zależy od publikacji”. Ta odpowiedź ich zdziwiła, próbowali jednak dalej. Wyjaśnili, że zdjęcia byłyby dowodem, że dla delegacji podstawiono tylko te auta, które były widoczne na fotografiach (zgodnie z tłumaczeniami świadków). Zapytali: „Czy to wyjaśnienie wystarczy, by odpowiedział Pan na naszą prośbę?”. Odpowiedź „Gazeta Polska” dostała po dwóch tygodniach: „Po zastanowieniu się nie wyrażam zgody na publikację zdjęć”.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz ujawnił, że we wrześniu udostępnione zostaną nieznane dotąd nagrania rozmów załogi Tu-154M. Te, które zostaną zaprezentowane, oddadzą rzeczywisty przebieg wypadków. Jak ujawnił minister - zawartość taśm jest jasna i przejrzysta: nie trzeba będzie się niczego domyślać, ponieważ słychać wyraźnie wszystkie wypowiadane słowa. – Będziecie mogli państwo usłyszeć, jak organizowano fałszerstwo tego, co zostało nazwane raportem państwa polskiego – powiedział w programie „Dziś wieczorem” Antoni Macierewicz, odnosząc się do dokumentu przygotowanego przez komisję Millera.
Szef MON powiedział, że światło dzienne ujrzą prawdziwe nagrania załogi tupolewa. Takie, przy których nie trzeba będzie się domyślać, kto co mówi. Ujawnione zostaną prawdziwe nagrania załogi tupolewa. Te, które oddają rzeczywisty przebieg wypadków, a nie jakiś chaos, z którego nie można było wyłowić żadnego słowa, a jak było pięciu ekspertów, tak każdy wymyślał coś innego – podał minister, nie chcąc ujawnić, czy mowa o nagraniach pozyskanych od Łotyszy, czy od Szwedów. Być może będzie bliżej pewnego przekazu informacyjnego, jeżeli powiem, iż istotą jest to, że będzie można wszystko usłyszeć, że każde słowo będzie zrozumiałe i jasne, a nie trzeba będzie się domyślać, o co chodzi – mówił szef MON.
Jak wynika z zapowiedzi szefa resortu obrony - nagrania rzucają istotne światło na przebieg i przyczyny katastrofy smoleńskiej.
To jest bardzo ważny materiał. Będziecie mogli państwo usłyszeć, jak organizowano fałszerstwo tego, co zostało nazwane raportem państwa polskiego. Tu nic nie będzie udawane. Pokazuje, jak przygotowywano fałszerstwo. Sam byłem wstrząśnięty. Takiego cynizmu naprawdę dawno nie widziałem – przyznał.
Wkrótce zostaną przedstawione dowody w sprawie katastrofy smoleńskiej. To będą dowody takie, jakie przedstawi komisja wtedy, kiedy się zbierze, czyli we wrześniu. Gdybym je przedstawił teraz, to zapewne nie byłoby potrzeby zwoływania jej wtedy – mówił szef MON, nie chcąc zbyt wiele zdradzić.
Prof. Nowaczyk o tragedii w Smoleńsku: W tupolewie nastąpiła cała lawina awarii
Prof. Kazimierz Nowaczyk był jednym z gości Tomasza Sakiewicza w programie „Polityczna kawa” w Telewizji Republika. Naukowiec powiedział m.in., że z analiz podkomisji wynika, iż w ciągu kilku wyciętych z nagrania sekund, w tupolewie odnotowano awarię pierwszego silnika, awarię pierwszego generatora, wysokościomierzy i utratę całkowitego zasilania jeszcze przed uderzeniem w ziemię. – To jest cała lawina awarii – podkreślił.
Profesor Kazimierz Nowaczyk zapytany o manipulację nagrań z czarnych skrzynek powiedział, że nie można by stwierdzić wyciętych sekund z zapisu rejestratorów, gdyby nie materiały porównawcze. One pokazały, że wycięto pięć sekund z materiału źródłowego dostarczonego przez Rosjan. Nie ma wątpliwości, że zostało to zrobione w Polsce. Manipulacje dokonane na nagraniach są opisane w raporcie z odczytu tych skrzynek, który został zrobiony przez firmę ATM na potrzeby komisji Millera. Nazwano to, w ten sposób, że „poprawne dane kończą się”. Profesor Nowaczyk mówił, że wykryto manipulację poprzez odsłuchanie całego zapisu z polskiej czarnej skrzynki, znajdującego się w komisji Millera.
Nowaczyk pytany przez Tomasza Sakiewicza powiedział, że z analiz podkomisji wynika, iż w ciągu brakujących sekund odnotowano w tupolewie awarię pierwszego silnika, awarię pierwszego generatora, wysokościomierzy i utratę całkowitego zasilania jeszcze przed uderzeniem w ziemię. To jest cała lawina awarii – mówił profesor. Dodawał, że jest to na wysokości 30 metrów nad ziemią, która jest zapisywana razem z pozycją geograficzną. Nowaczyk potwierdził, że stało się to wcześniej niż uderzenie samolotu w ziemię.
Rafał Dzięciołowski dodał w programie, że przygotowując film z Anitą Gargas rozmawiał z Rosjanami, którzy mówili mu, że standardem jest obarczenie winą za katastrofę tych, którzy zginęli. Tym bardziej, że śledztwo prowadził rosyjski MAK, który certyfikował lotnisko w Smoleńsku i samoloty. On był od początku stroną w tej sprawie – mówił Dzięciołowski.
Profesor Nowaczyk powiedział też, że jedną z najbardziej istotnych rzeczy jest część samolotu znaleziona przez prokuraturę przed brzozą. Ten fakt prowadza hipotezę komisji Millera i MAK-u – prawie do zera – mówił Nowaczyk. Paweł Lisicki z tygodnika „Do Rzeczy” mówił, że fragment skrzydła znaleziony przed brzozą mógł zostać odcięty przez któryś z czubków innych drzew. Jednak Nowaczyk wyraźnie dodał, że podkomisja ma zdjęcia satelitarne tego terenu i nie ma tam żadnych przeszkód, które mogłyby spowodować oderwanie fragmentu lewego skrzydła. Znamy rozmiary tej części. Jest na nim specyfikacja po części zamazana, ale my to odtworzymy. 15 na 17 cm – to nie jest mała część, która była wbita w ziemię 60 m, którą znaleziono 2012 r. Druga zidentyfikowana część z lewego skrzydła przez prokuraturę była znaleziona 10 kwietnia 30 metrów przed brzozą – dodał Nowaczyk.
Rafał Dzięciołowski podał przykład rozmowy z Rosjaninem, który pełnił służbę w położonym niedaleko miejsca katastrofy samolotu zakładzie produkcyjnym między hotelem Nowym, a słynną brzozą i był na linii przelotu w okolicy punktu TAWS 38. Kiedy usłyszał huk i wybiegł, to samolotu już nie było, ale zobaczył opadające jak liście jego fragmenty. Identyfikujemy krok po kroku części samolotu. To są setki część, z których już większa część jest zidentyfikowana. Te efekty przedstawimy – zakończył prof. Nowaczyk.
Biedny miś Jerzy Miller i jego irytujące poczucie krzywdy. Odświeżmy mu pamięć ws. dokonań jego komisji
Jerzy Miller odzyskał głos. W wywiadzie dla Onetu krzyczy: „Nas interesowała tylko prawda!” i zarzuca szefowi MON oraz komisji Berczyńskiego pomówienia. Nie musi niestety mierzyć się z pytaniami o masę własnych zaniedbań, bo takowe nie padają. Wierzę, że przyjdzie na nie czas, a były wicepremier będzie wówczas odpowiadał pod przysięgą. Zacznę od końca. Na ostatnie pytanie, czy uważa, że „obecna władza może chcieć postawić zarzuty karne” jemu lub Tuskowi, Miller odpowiada: Zupełnie o to nie dbam. Mnie interesuje los ludzi, którzy na moją prośbę ciężko pracowali przez 16 miesięcy, żeby wyjaśnić tę katastrofę. Znieśli presję, zarzuty przekrętów i ukrywania dowodów. A dziś są obrażani, upokarzani, zwalniani z pracy — taką dostają zapłatę od organów swojego państwa. O nich się boję. Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę, jak się ich traktuje. A we mnie wszystko się gotuje, gdy czytam tak buńczuczne słowa. „Ciężka praca” ludzi Millera rozpoczęła się przecież od jasnej wytycznej: Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy. To zdanie Millera, ujawnione w ubiegłym tygodniu przez komisję Berczyńskiego było de facto mottem prac KBWLLP. Wyznaczyło kierunek wszystkiego, co działo się przez kolejne 16 miesięcy. Zupełnie jak pierwsze spotkanie Donalda Tuska po katastrofie – nie z ministrami spraw zagranicznych, sprawiedliwości, szefami służb specjalnych i ekspertami od prawa międzynarodowego, lecz z Ewą Kopacz, Tomaszem Arabskim, Pawłem Grasiem i Igorem Ostachowiczem. Tam też chodziło nie o skuteczność w zabezpieczaniu polskiego interesu przy wyjaśnianiu tragedii, a o „przekaz” i uniknięcie „ukręcenia bicza na własne plecy”. „Obrażani, upokarzani i zwalniani z pracy” byli nie propagandyści pod kierownictwem Millera, lecz ludzie, którzy mieli odwagę stawiać jakże słuszne pytania o mataczenie i błędy w procesie badania katastrofy. Mam na myśli naukowców – przypomnę, że chodzi o 114 osób z co najmniej tytułami doktora habilitowanego zrzeszonych w komitecie inspirującym i doradczym Konferencji Smoleńskiej - a także wielu dziennikarzy, duchownych i zwykłych ludzi, uczestniczących w marszach, organizujących się w stowarzyszenia, upamiętniających ofiary czy domagających się uczciwego śledztwa. Na marginesie – zarzuty należą się i Tuskowi i Millerowi. Do ich postawienia pierwszemu wystarczy chłodna analiza konstytucji oraz zdarzeń i decyzji z pierwszych godzin oraz dni po tragedii (wstępną, kapitalną robotę wykonała tu Natalia Wojtanowska w drobnej, acz ważnej książce „Aspekty prawne katastrofy smoleńskiej”). W kwestii drugiego wyjść można choćby od memorandum podpisanego przez Millera w Moskwie 31 maja 2010 r. pozostawiającego czarne skrzynki w rękach rosyjskich do zakończenia rosyjskiego „śledztwa lub dochodzenia sądowego” - a zatem w zasadzie na zawsze! Kto nie pamięta, co podpisał Miller, może zajrzeć tu, zwłaszcza na do art. 3. Właśnie dlatego rosyjski ambasador może dziś z kamienną twarzą słowami o trwającym rosyjskim śledztwie odpowiadać na pytanie, kiedy Rosja zwróci rejestratory. Dziękujemy, panie Miller, za tę ciężką pracę! Podobnie zresztą rzecz ma się z prokuratorami wojskowymi. W ich przypadku jesteśmy nieco bliżej pociągnięcia do odpowiedzialności karnej, po tym jak wznowiono śledztwo (skandalicznie umorzone w 2014 r.) dotyczące niedopełnienia przez nich obowiązków. Aby napisać rzetelne ad vocem do wywiadu Millera trzeba by było wielu stron i przypominania setek faktów. Na to przyjdzie jeszcze czas i w wymiarze publicystycznym i karnym. Pozwolę tu sobie przypomnieć kilka zdarzeń, które dowodzą, jak „rzetelnie” pracowała dowodzona przez niego komisja.
Miller mówi dziś: Już 10 kwietnia nasi specjaliści byli na miejscu i bezzwłocznie podjęli badania. Doprawdy? A gdzie są wyniki tych badań? W raporcie KBWLLP nie ma po nich śladu. I być nie może, bo takich badań nie było. Owszem, paru polskich ekspertów było w Smoleńsku 10 kwietnia (np. metalurga na tej liście jednak nie odnajdziemy). Nawet coś tam zobaczyli, ale żadnych badań nie prowadzili. Do samego końca zaś komisja Millera liczyła, że wyniki badań przekażą Rosjanie. Nie zrobili tego. Więcej – nie przekazali nawet zdjęć wraku z 10 kwietnia. Skąd to wiemy? A stąd – z polskich uwag do raportu MAK (strona 5, 6 i dalsze). Podsumował to już przed trzema laty na wPolityce.pl Marek Dąbrowski, dziś członek komisji Berczyńskiego. A dlaczego komisja Millera nie badała wraku? Ze względu na cel przyjęty przez Komisję uznała ona, że jej praca nie wymaga badania miejsca katastrofy, ani badania wraku. Do ustalenia przyczyn wystarczyło badanie trajektorii lotu do zderzenia z brzozą. Mimo to Komisja oglądała szczątki samolotu i wykonała szereg zdjęć zarówno wraku samolotu jak i terenu katastrofy. Komisja uznała jednak, że lepsze jakościowo są zdjęcia pana Sergiusza Amielina mieszkającego w Smoleńsku i wykorzystała w raporcie szereg zdjęć wykonanych przez niego. Powyższy cytat to fragment sprawozdania prof. Piotra Witakowskiego z konferencji „Mechanika w lotnictwie ” W Kazimierzu Dolnym w 2012 r. Całość znajduje się tutaj. I można by tak długo konfrontować z faktami tezę o rzekomej wnikliwości Millera. Badania na obecność materiałów wybuchowych? W tej mierze Miller z Laskiem zawsze wyciągali na stół ekspertyzę Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii. Oto i ona Badanie zleciła nie KBWLLP, lecz prokuratura. To akurat nie ma większego znaczenia. Lepsze, że przekazano do analizy 9 (słownie: dziewięć!) próbek, w tym: but, wycinek swetra, dwa banknoty, kawałek parasolki, dwa wycinki spodni, książkę i wycinek rękawa. Nie badano próbek pobranych z wraku ani z gleby. Co więcej, Instytut nie posiadał certyfikatu do analiz dotyczących eksplozji. To wszystko nie przeszkadzało komisji Millera. 14-stronicowy raport WICiR wystarczył do zamknięcia dywagacji nad ewentualnym wybuchem. Jego wiarygodność była dla prokuratury jednak niewiele warta, dlatego po dwóch latach (!) pobrano ponad 700 próbek i poddano szczegółowym badaniom. Tu do gry weszło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, które badania ordynarnie skręciło, co ujawniliśmy we „wSieci”.
Jeśli ktoś chciałby zagłębić się w naukowe szczegóły tej manipulacji, odsyłam do referatów śp. prof. Krystyny Kamieńskiej-Treli i prof. Sławomira Szymańskiego: Część I. Część II. Wracając do komisji Millera – można by zapytać: gdzie wyniki badania brzozy i naukowe sprawdzenie możliwości przecięcia skrzydła przez to drzewo? Gdzie analiza oczyszczonych nagrań z rejestratora głosowego? Gdzie badania np. w tunelu aerodynamicznym nad możliwością obrócenia się TU-154M o 150 stopni? Gdzie analiza rozrzutu szczątków maszyny? Itd. Odpowiedzi na wszystkie te pytania brzmią tak samo: Nie ma. Nie podjęto takich badań. Miler mówi jeszcze wiele innych bzdur, np. że „mieliśmy wpływ” na raport MAK czy – w odpowiedzi na pytanie o oddanie postępowania wyjaśniającego stronie rosyjskiej - „Nic Rosjanom nie oddaliśmy”. W rzeczywistości oddaliśmy wszystko – nie tylko możliwość prowadzenia badania (Konwencja Chicagowska zamiast dwustronnego porozumienia między resortami obrony narodowej), ale nawet czarne skrzynki dzięki podpisowi Millera pod wspomnianym memorandum z 2010 r. Strona polska była wobec Moskwy uległa do tego stopnia, że gdy MAK zakończył swoje działania wokół tragedii z 10/04 i zamiast (zgodnie z Konwencją) zwrócić wrak Polsce, przekazał go rosyjskiemu Komitetowi Śledczemu, nasz rząd nawet nie zaprotestował. A było to jawne pogwałcenie zapisów prawa międzynarodowego. Nie odezwał się wówczas ani Donald Tusk ani kierujący komisją Jerzy Miller, tak ochoczo namawiający podwładnych do opierania się na Konwencji. Przypomnijmy, co nim kierowało: Przyjęcie dla potrzeb strony rosyjskiej interpretacji, że mamy do czynienia z wypadkiem, w którym lot miał charakter pasażerski. Tak się kończy działanie na potrzeby rosyjskich interpretacji. Ciekawe, czy tymi samymi pobudkami kieruje się Jerzy Miller dziś doradzając ukraińskiemu rządowi w projektowaniu reform? Jeśli tak, będzie miał na rozkładzie interes już dwóch państw…
"Jerzy Miller i funkcjonariusze PO negują fakty". MON udostępnia kolejne dokumenty
- W związku z wypowiedziami byłego przewodniczącego PKBWLLP Jerzego Millera oraz funkcjonariuszy Platformy Obywatelskiej, które przedstawiają fałszywy obraz wydarzeń po katastrofie smoleńskiej, a w szczególności negują oczywiste fakty braku badań podejmowanych przez stronę polską, przedstawiamy fragmenty notatek płk. Mirosława Grochowskiego dla MON z 12, 13, 14 i 15 kwietnia 2010 r. - głosi komunikat na stronie MON.
Publikujemy komunikat w całości:
1. 12 kwietnia 2010 r. godz. 9:35: „Edmund Klich zapytał o przepustki dla przedstawicieli Komisji w celu ciągłego dostępu do miejsca zdarzenia. Strona rosyjska odpowiedziała, że przedstawiciele naszej Komisji będą towarzyszyć w działaniach przedstawicieli ich Komisji, a oddzielnych przepustek nie będzie. Płk Grochowski poprosił o dostęp do oryginalnych danych rejestratorów. Gen. Bajnietow odpowiedział, że wszystkie dane są obecnie w dyspozycji prokuratury i należy poprosić prokuraturę o dostęp do tych oryginalnych danych.”
2. 13 kwietnia 2010 r. godz. 10:15: „ (…) pomimo ustaleń z dnia poprzedniego, nie zezwolono przedstawicielom strony polskiej na udział w odprawie Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zorganizowanej o godz. 9.30. (…) Gen. Bajnietow oświadczył, że z wraku samolotu został wydobyty agregat (…) agregatem tym był rejestrator typu ATM QAR (eksploatacyjny), wydobyty z miejsca zdarzenia bez obecności przedstawicieli strony polskiej. Na zakończenie spotkania pan E.Klich poinformował gen. Bajnietowa, że w dalszym ciągu nie wystawiono przepustek przedstawicielom polskiej strony upoważniających do wejścia na teren lotniska oraz miejsca zdarzenia… Na chwilę obecną z uwagi na brak dostępu do pełnej informacji z prac Komisji praca przedstawicieli polskiej grupy roboczej ogranicza się do zbierania materiałów, udostępnianych przez stronę rosyjską.”
3. Zarówno w dniu 14 jak i 15.04.2010 r. członkowie polskiej grupy roboczej mieli utrudniony, a wręcz zabroniony dostęp do miejsca zdarzenia, szczątków wraku samolotu, pomimo posiadania przepustek wystawionych w dniu 14.04.2010 r. przez stronę rosyjską.
14.04.2010 r. rekonesans środków ubezpieczenia lotów: Przed wejściem na teren obiektu zabroniono wykonywać zdjęć oraz nagrywać prowadzone rozmowy na dyktafon. W związku z tym, zbieranie informacji ograniczyło się do rozmowy z dowódcą obiektu oraz oględzin zewnętrznych radiolatarni.”
4. Ponownie problemem we współpracy ze stroną rosyjską, który wystąpił w dniu 15.04.2010 r. - planowany był oblot środków radiolokacyjnych.
15 04 2010r. 1. „W dniu 15.04.2010 r. strona rosyjska nie wyraziła także zgody na obecność przedstawicieli polskiej grupy roboczej na naziemnych stanowiskach kierowania podczas prowadzonego oblotu środków (łączącej się z możliwością obserwacji wskaźników środków NEZL) ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa pracy na stanowiskach kierowania. W związku z tym w dniu 15.04.2010 r. strona polska złożyła wniosek, by nasi przedstawiciele uczestniczyli w oblocie poprzez słuchanie korespondencji radiowej na wynośnym stanowisku radiowym.” (na co też nie wyrażono zgody).
2. Na pytanie „czy będą udostępnione zapisy rozmów telefonicznych ze stanowiska kierowania…p. Morozow odpowiedział, że będą dostępne w przegranym zapisie cyfrowym. Na co powiedziałem, że chodzi nam o zapisy oryginalne, nie kopiowane jeszcze do komputera. …przewodniczący powiedział, że będzie z tym trochę problemów, bo jest to zabezpieczone przez prokuraturę i komisja rosyjska musi najpierw sprawdzić czy jest wszystko oraz że będzie to bardzo pracochłonne…
- czy będzie dostępny zapis z kamer przemysłowych zlokalizowanych w pobliżu stacji meteo. Po chwili konsternacji przekonywano nas, że nie ma kamer….; - czy był zapis z kamer zamontowanych do rejestracji wskaźnika radiolokacyjnego w dniu katastrofy: nie wiedzą , wyjaśnią; - czy maja specjalną procedurę na lądowanie VIP – nie wiedzą, przewodniczący zdawał się nie wiedzieć o czym mówimy.(…) Zarówno w dniu 14 jak i 15 04 2010 r. członkowie polskiej grupy roboczej mieli utrudniony dostęp, a wręcz zabroniony dostęp do miejsca zdarzenia, szczątków wraku samolotu, pomimo posiadania przepustek wystawione w dniu 14 04 2010 r. przez stronę rosyjską.”
W dniu 16 kwietnia 2010 r. strona rosyjska poinformowała o przetransportowaniu wraku z miejsca katastrofy na miejsce składowania.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Treść, a nie forma. O kuriozalnej tezie Millera i Laska
Marek Pyza rzeczowo podsumował dość kuriozalny wywiad, jaki Jerzy Miller udzielił portalowi onet.pl. Jerzy Miller: Ktoś w to wierzy, że Putin spiskował z Tuskiem, żeby zabić prezydenta? To chore myślenie Marek przekonująco stawia znaki zapytania nad wieloma twierdzeniami byłego ministra spraw wewnętrznych, stojącego niegdyś na czele badającej katastrofę smoleńską komisji. Uzupełniłbym tekst Marka o jedną kwestię, której w jego artykule zabrakło. Idzie mianowicie o ujawnioną przez obecną badającą Smoleńsk podkomisję naradę z kwietnia 2010 r., w trakcie której Miller wzywał obecnych – członków ówczesnej komisji – aby ich raport był „spójny z raportem rosyjskim”, bo inaczej „sami sobie ukręcimy bicz”, gdyż „jeżeli te dwa raporty będą różne, to będzie cała teoria spiskowa. Państwo zdają sobie sprawę, że to nie jest wyłącznie dla ministrów, dla generałów, dla komisji przy ministrze. To będzie potężna dyskusja publiczna z różnymi dla nas nieprzyjemnymi sugestiami”. I w ogóle „jeżeli te dwa raporty będą różne, to będzie do tego cała teoria spiskowa budowana w społeczeństwie”.
Wśród spraw, ujawnionych w czwartek przez komisję Berczyńskiego, ta jest szczególnie ważna. A to dlatego, że nie dotyczy skomplikowanych spraw technicznych. Tu nie jest tak, że obecna komisja powie, że coś tam, na co Maciej Lasek odpowie skomplikowanym wywodem technicznym, którego laik nie ma możliwości zweryfikować. Ten aspekt działalności komisji Millera jest zrozumiały również przez laika, przez każdego kto w miarę biegle mówi po polsku. Zrozumiały, a dla Millera i jego komisji straszliwie kompromitujący. Dlatego dla środowisk, broniących działań poprzedniego rządu w sprawie katastrofy tak ważne jest, aby właśnie ten fragment ujawnionych przez komisję Berczyńskiego materiałów jakoś zneutralizować. Co nie jest łatwe, bo słowa Millera sprzed sześciu lat nie są skomplikowane i mówią same za siebie. Ale próby są podejmowane. W wywiadzie na Onecie Miller, tak jak dwa dni temu Maciej Lasek, próbuje narzucić następującą interpretację. Według obu gentlemanów kompletnie nie chodziło wtedy o to, żeby od komisji wymagano merytorycznej zgodności z raportem rosyjskim. Co to, to oczywiście nie. Chodziło wyłącznie o to, żeby był on w sensie formy podobny do rosyjskiego. Aby każdy czytelnik mógł łatwo sobie oba raporty porównać… Absurdalność tej obrony bije po oczach. Po pierwsze, dlatego, że - jak słusznie zauważa prowadzący wywiad w Onecie Andrzej Stankiewicz – to, co powiedział wtedy Miller, kompletnie nie brzmi tak, jak tenże Miller wmawia nam dzisiaj. To zupełnie nie brzmi jak rozmowa o procedurach, tylko o merytoryce właśnie. Gdyby uznać, że Millerowi istotnie chodziło wtedy wyłącznie o formę raportu, to trzeba by przyjąć że ów zajmujący wiele bardzo ważnych stanowisk urzędnik zupełnie nie potrafi się wysłowić w sposób zrozumiały. Więcej – że wyraża się tak, jakby świadomie chciał zdezinformować podwładnych, którzy mają przecież wypełnić jego instrukcje…
Po drugie zaś trzeba naprawdę mieć dużą fantazję by uznać, że gdyby (oczywiście najzupełniejszym przypadkiem) polscy eksperci doszli do tych samych wniosków, co rosyjscy, tylko ujęli je w raporcie napisanym według innego niż rosyjski wzorca, innego algorytmu, to ktokolwiek z powodu odmiennej formy obu dokumentów mógłby popaść w tzw. mylny błąd i uznać, iż merytorycznie różnią się one od siebie. Taka teza, gdyby traktować onetowe enuncjacje Millera na moment poważnie, byłaby równoznaczna z założeniem, że wszyscy ewentualni czytelnicy raportu to debile. I że ktokolwiek, przeczytawszy dwa zdania typu „Jerzy Miller jest niezwykłym intelektualistą i wybitnym mężem stanu” oraz „mężem stanu wybitnym oraz intelektualistą niezwykłym jest Miller Jerzy” może uznać, iż mają one różne znaczenie. Obrona pp.Millera i Laska w tym punkcie to po prostu strategia, którą kryminaliści nazwali niegdyś „iść w zaparte”. Po prostu nie przyznawać się, nawet jeśli oskarżenie ma sto dowodów. I politycznie to jest zrozumiałe. Komunikat Millera i Laska jest w tym punkcie adresowany do najbardziej zaciętego rdzenia elektoratu „antysmoleńskiego”. Do tych, którzy tak bardzo nie chcą uznać, iż cokolwiek związanego z 10 kwietnia 2010 mogło wyglądać inaczej, niż przyzwyczaili się wierzyć, że przyjmą każdą argumentację. Tylko trzeba im ją podsunąć. Jakąkolwiek. I już będą uspokojeni. Już ich świat będzie wyglądał tak, jak zawsze.
Minister Waszczykowski potwierdza szokujące informacje: Nikt nie prosił zagranicy o pomoc
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma śladu dokumentów z czasów, kiedy jego szefem był Radosław Sikorski, dotyczących pomocy międzynarodowej w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Tę informację potwierdził „Codziennej” minister Witold Waszczykowski.
Rząd Polski po katastrofie smoleńskiej nie zwracał się w jakikolwiek sposób o pomoc w śledztwie dotyczącym wyjaśnienia katastrofy. Żadna z polskich placówek dyplomatycznych, m.in. w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, Berlinie i we Włoszech, nie ma dokumentów tego typu – mówi minister Witold Waszczykowski. – Z informacji ustnej, jaką uzyskałem od pracowników MSZ-etu, wynika, że Sikorski już 10 kwietnia 2010 r. zakazał prac badawczych i prawnych w tym zakresie, uzasadniając decyzję tym, że sprawa została przejęta przez KPRM i dlatego MSZ nie będzie prowadził żadnej analizy prawnej na ten temat – podkreślił minister. Informacje potwierdzone przez obecnego szefa dyplomacji stawiają w nowym świetle deklaracje byłego ministra Radosława Sikorskiego, który wielokrotnie zapewniał, że robi wszystko, aby m.in. ściągnąć do Polski wrak tupolewa. Sam Sikorski dopiero dwa lata po katastrofie podał konkretny przykład swojej rozmowy dotyczącej zwrotu wraku. Miał rozmawiać w tej sprawie z szefową dyplomacji Unii Europejskiej Catherine Ashton, by poruszyła tę kwestię na szczycie UE–Rosja 21 grudnia 2012 r. w Brukseli. Jak utrzymuje rzeczniczka Ashton Maja Kocijanczicz, jej szefowa miała jedynie „przyjąć to do wiadomości”. Ostatecznie na szczycie nie podniesiono tematu katastrofy smoleńskiej, a Ashton miała tylko podczas prywatnej rozmowy wspomnieć o tym ministrowi spraw zagranicznych Rosji Siergiejowi Ławrowowi. Ujawnienia treści tych rozmów domagali się wtedy europosłowie PiS-u. – Ze strony Ashton usłyszeliśmy jedynie deklarację, że rozmowa z ministrem Ławrowem się odbyła, nie dowiedzieliśmy się natomiast, co konkretnie powiedział przedstawiciel rosyjskiego rządu. Najwyższy czas, aby najważniejsze instytucje UE wsparły Polskę w działaniach na rzecz powrotu wraku tupolewa – oświadczył wtedy poseł PiS-u Tomasz Poręba. Ubolewając nad postawą Ashton, Sikorski stwierdził wówczas: „Nie pierwszy raz zwracamy się w takiej formie do Unii Europejskiej”. Śladu po tych interwencjach w dokumentach MSZ-etu jednak brakuje.
Mogliśmy poznać przyczynę katastrofy smoleńskiej. Sikorski zablokował wniosek
- Radosław Sikorski wycofał decyzję o wystąpieniu do Rosji ws. uznania miejsca katastrofy TU-154M za teren eksterytorialny - powiedział Jarosław Kaczyński dla Polskiej Agencji Prasowej. To kolejne szokujące informacje jakie wypływają na temat zachowania byłego szefa MSZ po 10 kwietnia 2010 roku.
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma śladu dokumentów z czasów, kiedy jego szefem był Radosław Sikorski, dotyczących pomocy międzynarodowej w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Tę informację potwierdził „Codziennej” minister Witold Waszczykowski.
Obserwuj PAP @PAPinformacje Prezes PiS dla PAP: Radosław Sikorski wycofał decyzję o wystąpieniu do Rosji ws. uznania miejsca katastrofy TU-154M za teren eksterytorialny 13:02 - 12 paź. 2016 47 47 podanych dalej 37 37 polubień
Rząd Polski po katastrofie smoleńskiej nie zwracał się w jakikolwiek sposób o pomoc w śledztwie dotyczącym wyjaśnienia katastrofy. Żadna z polskich placówek dyplomatycznych, m.in. w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, Berlinie i we Włoszech, nie ma dokumentów tego typu – mówi minister Witold Waszczykowski. – Z informacji ustnej, jaką uzyskałem od pracowników MSZ-etu, wynika, że Sikorski już 10 kwietnia 2010 r. zakazał prac badawczych i prawnych w tym zakresie, uzasadniając decyzję tym, że sprawa została przejęta przez KPRM i dlatego MSZ nie będzie prowadził żadnej analizy prawnej na ten temat – podkreślił minister. Informacje potwierdzone przez obecnego szefa dyplomacji stawiają w nowym świetle deklaracje byłego ministra Radosława Sikorskiego, który wielokrotnie zapewniał, że robi wszystko, aby m.in. ściągnąć do Polski wrak tupolewa. Sam Sikorski dopiero dwa lata po katastrofie podał konkretny przykład swojej rozmowy dotyczącej zwrotu wraku. Miał rozmawiać w tej sprawie z szefową dyplomacji Unii Europejskiej Catherine Ashton, by poruszyła tę kwestię na szczycie UE–Rosja 21 grudnia 2012 r. w Brukseli. Jak utrzymuje rzeczniczka Ashton Maja Kocijanczicz, jej szefowa miała jedynie „przyjąć to do wiadomości”. Ostatecznie na szczycie nie podniesiono tematu katastrofy smoleńskiej, a Ashton miała tylko podczas prywatnej rozmowy wspomnieć o tym ministrowi spraw zagranicznych Rosji Siergiejowi Ławrowowi. Ujawnienia treści tych rozmów domagali się wtedy europosłowie PiS-u.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
24 paź 2016, 21:53
Re: Katastrofa smoleńska
Stankiewicz jest tak wiarygodny jak onet, gdzie pracuje.
24 paź 2016, 23:18
Re: Katastrofa smoleńska
Konstytucjonaliści ekshumacji Czy ekshumacja nie łamie praw człowieka i obywatela?
RPO Bodnar brzytwy się chwyta. I po niej zjedzie
Rzecznik Adam Bodnar, ten sam, którego wychwalali „niepokorni” zaprzyjaźnieni z „prawicową blogerką”, udowodnił, że w sprawie Smoleńska nie istnieje granica paranoi, bo granicę tę wyznacza nieograniczony strach. Nie tak dawno można było przeczytać w Internecie, że planowana ekshumacja ciał ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, zostanie uznana za niekonstytucyjną. Żart makabryczny, mogłoby się wydawać, ale życie prześcignęło wyobrażenia i najbardziej absurdalne żarty. W tych dniach Adam Bodnar po nieudanej interwencji w prokuraturze i adwokaturze, postanowił zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego, aby ten zbadał, czy ekshumacja nie łamie praw człowieka i obywatela.
Coś podobnego skompromitowałaby każdą osobę publiczną w dowolnym kraju, zbudowanym na rozumie, prawie i przyzwoitości, ale w RPIII autorom takich ideologicznych błazeństw nie dzieje się żadna krzywda, przeciwnie zostają gwiazdami mediów. Żyjemy w kraju, w którym naprawdę i na poważenie dyskutuje się o tym, czy prokuratura dopuści się profanacji zwłok poprzez ekshumację, a państwo wprowadzi autorytaryzm dla rodzin ofiar. Kwestia ta nigdy wcześniej nie była poruszana, wyjątek stanowiła ekshumacja w Jedwabnem, ale nawet w tamtym przypadku nikt się nie powoływał na przestępstwa i łamanie praw cżłowieka, tylko na religijnego tabu zapisane w judaizmie. Smoleńsk przekroczył kolejną granicę idiotyzmu, podłości i strachu. Po tym jak się okazało, że polskiej komisji badania wypadków lotniczych do stwierdzenia przyczyn wypadku nie jest potrzebny wrak, oryginalne czarne skrzynki i badanie terenu na miejscu katastrofy, byłem pewien, że mimo wszystko znajdujemy się na ostatnim metrze paranoi.
Nic z tego, strach nie zna granic i niczym innym tylko strachem można wytłumaczyć całą tragifarsę w wykonaniu RPO. Bardzo nisko sobie cenię takich ludzi jak Bodnar, że o innych Kierwińskich nie wspomnę, ale przecież i oni z tym co w głowie mają, muszą sobie zdawać sprawę jak bardzo się kompromitują. Nie wierzę, że jeden z drugim, było nie było prawnik, nie zgrzyta zębami, gdy dostaje zlecenie na taką sprawę. Wymuskany pan mecenas w TVN zapewniał, że rodzinom przysługuje skarga do sądu na działania prokuratury i wskazał przepis odnoszący się do profanacji zwłok. Następnego dnia bardziej poważni koledzy z palestry, chociaż byli naciskani i pewnie chcieli zabłysnąć w telewizji, oświadczali krótko, że taka droga nigdy nie istniała i nie istnieje. Wymuskany mecenas chwycił się profanacji na siłę, ale oczywiście nie mógł podać przepisu z kodeksu karnego, bo nijak nie pasuje do decyzji prokuratury. Po pierwsze nie profanacja, ale:
Art. 262. Zbezczeszczenie zwłok § 1. Kto znieważa zwłoki, prochy ludzkie lub miejsce spoczynku zmarłego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. § 2. Kto ograbia zwłoki, grób lub inne miejsce spoczynku zmarłego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Po drugie, mecenas musiałby udowodnić, że dopuszczona w polskim prawie ekshumacja nosi znamiona bezczeszczenia zwłok. Trzeba oddać Bodnarowi, że aż takich błazeństw, jak mecenas nie popełnił, nie zmienia to jednak faktu, że chwycił się brzytwy, po której za chwilę zjedzie. Trybunał nic z ekshumacją nie zrobi, ma swoje problemy, ale niezwykle zastanawiające jest dlaczego akurat Bodnar wziął na siebie tę z góry przegraną sprawę i stracił resztki szacunku razem z resztkami rozumu? Nie ma chyba w Polsce jednej osoby, która wskazałaby Bodnara jako głównego podejrzanego za doprowadzenie do tego, co się stało pod Smoleńskiem. Zmieniły się też uwarunkowania polityczne i pan rzecznik, jak to mają w zwyczaju karierowicze, powinien raczej ustawiać się z politycznym wiatrem, nie pod wiatr. Tymczasem jego zachowanie wskazuje na to, jakby był pierwszym podejrzanym, któremu nie zależy na karierze. Dlaczego? Odpowiedź zawiera się w kilku słowach: „nie ma wyjścia”.
Bodnar po Rzeplińskim jest jedynym, który mógł cokolwiek próbować robić, bo miał ku temu naciągnięte podstawy prawne, wszak występuje w obronie praw człowieka. Gdyby się nie pokazał jako bojownik RPIII skończyłby jak Zaradkiewicz – „salon”, by go zaszczuł, a zaszczutego przez „salon” PiS mógłby z łatwością wymienić. Oni wszyscy są z jednego wora i ciągną ten sam zdezelowany wózek w obronie własnych tyłków i ostatnich kawałków starego „porządku”, który zapewniał im posady i apanaże. Ekshumacja dla poprzedniej i obecnej ekipy rządzącej jest wielką zagadką. Jednak to odpowiedzialni za skandaliczne zaniedbania i zaniechania w trakcie śledztwa rozpoczętego w 2010 roku, doskonale wiedzą jak wielkie ryzyko związane jest z tą dramatyczną, ale konieczną decyzją prokuratury. Śmieszność, absurd i błazeństwa wszelakie nie mają znaczenia, bo związani z ekipą Tuska i Komorowskiego walczą o życie i wykorzystują do tej walki wszystko, co się da.
Ten mikrus z prawej to Bodnar. A ten atleta z lewej, to nie wiem.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
31 paź 2016, 22:47
Re: Katastrofa smoleńska
Dlaczego nie chcą ekshumacji? "Boją się, że okaże się coś nieoczekiwanego"
Najpierw zginęli nasi najbliżsi, a teraz przez 6 lat jesteśmy skazani na piekło. Za każdym razem, kiedy będzie mowa o ekshumacjach, będę wymieniać nazwiska, bo znamy osoby, które są za ten stan odpowiedzialne - mówiła, nie ukrywając emocji, Ewa Kochanowska, wdowa po śp. Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
W dzisiejszym programie "W Punkt" gośćmi Katarzyny Gójskiej-Hejke byli Grzegorz Januszko, ojciec stewardesy Natalii Januszko, oraz Ewa Kochanowska. 10 kwietnia 2010 roku oboje stracili bardzo bliskie osoby i nie mają wątpliwości kto jest odpowiedzialny za zaniedbania podczas śledztwa. Nie brakowało stanowczych ocen.
Odnieśli się przede wszystkim do decyzji prokuratury, która uznała za konieczne przeprowadzenie ekshumacji szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej. – Jesteśmy ofiarami po raz kolejny. Najpierw zginęli nasi najbliżsi, a teraz przez 6 lat jesteśmy skazani na piekło - mówiła Ewa Kochanowska.
- Za każdym razem, kiedy będzie mowa o ekshumacjach, będę wymieniać nazwiska, bo znamy osoby, które są za ten stan odpowiedzialne i które powinny były poddać badaniom wszystkie ciała po przywiezieniu ich z Moskwy. Są to prokurator generalny Andrzej Seremet, zastępca prokuratora generalnego i szef prokuratury wojskowej Krzysztof Parulski oraz Ireneusz Szeląg, szef prokuratury okręgowej, która prowadziło śledztwo smoleńskie. Oni powinni byli z urzędu i z mocy prawa przeprowadzić badania tuż po przylocie szczątków ofiar do Polski. Nie dopełnili tego obowiązku. Z czasem okazało się, że skutki ich zaniedbań są kolosalne. Gorzej, nie można zakończyć śledztwa, jeżeli szczątki nie zostaną przebadane – podkreślała wdowa po Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich. – Całkowita wiedza wielu polityków na temat katastrofy zaczęła się i skończyła na sms-ie, który otrzymali 10 kwietnia. Po prostu mają na ten temat bardzo ograniczoną wiedzę. Tak jak mówiła pani Ewa, nie da się zamknąć śledztwa bez przeprowadzenia ekshumacji, to jest wymóg prawny. Nie ma rodzin, które tego chcą. Nikt tego nie chce, ale jesteśmy do tego zmuszeni - tłumaczył Grzegorz Januszko.
- Niestety, ekshumacje muszą być przeprowadzone. Jeśli są osoby, do których można mieć pretensje, to są to ludzie, o których pani Ewa wspominała, ale na pierwszym miejscu to byłaby pani Kopacz, która niekiedy płaczliwie się tłumaczy, czego to ona nie przeżywała w Moskwie. Mnie tak naprawdę nie interesuje, co ona robiła w prosektorium, tylko co robiła poza nim, jakie tam były ustalenia. A tak naprawdę jej mocodawca, szef, który zdalnie sterował z Warszawy. Zresztą on powiedział na spotkaniu z rodzinami ofiar, że osobiście odpowiada za wszystkie decyzje podjęte w tej sprawie – przypominał ojciec śp. Natalii Januszko.
Bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej zwracają również na dzisiejsze zachowanie niektórych polityków oraz części mediów.
– Głupota ludzka, która się produkuje w różnych mediach, kompletnie nie zdając sobie sprawy z realiów, jednym wystarczy sms, a innym kilkaset tomów akt to za mało, żeby pogodzić się z pewnymi rzeczami. Jesteśmy różni, mamy różne pochodzenie, wywodzimy się z różnych tradycji i jesteśmy połączeni tylko tym nieszczęściem. I nawet w tym momencie ani rodziny nie chcą być solidarne, ani politycy nie chcą się zachowywać jak ludzie, tylko zachowują się jak bestie szarpiące ten temat na wszystkie strony. To jest niegodne człowieka – mówiła E. Kochanowska.
– Trzeba będzie przeprowadzić pierwsze sekcje, nie resekcje. Bo w Moskwie sekcje się nie odbyły. To co opowiadała późniejsza pani premier Ewa Kopacz, to były seryjne kłamstwa o przekopaniu terenu, sekcjach, lekarzach pracujących ramię w ramię. Tam się nie odbyły żadne sekcje. Te ekshumacje i sekcje muszą być, niestety i na nasze nieszczęście sześć lat za późno, przeprowadzone – przyznał Grzegorz Januszko, który przypomniał również o bardzo bolesnej sprawie: – Nie wiem czy opinia publiczna ma tego świadomość, ale w wielu trumnach znajduje się zawartość popielniczek, śmietników szpitalnych itp. To zdecydowanie musi być usunięte i ofiary powinny spoczywać w godnych warunkach. – Politycy dzisiejszej opozycji boją się. Boją się, że okaże się coś nieoczekiwanego i zostaną obciążeni. Politycy mają to do siebie, że plotą różne rzeczy. Należy się uodpornić i nie zwracać na to uwagi, ale takiego poziomu kretynizmu, chamstwa i głupoty, takiego panświnizmu dawno nie widziałam, jak przy okazji Smoleńska. Pozwalano sobie absolutnie na wszystko. Podgrzewanie emocji, budzenie konfliktów, dzielenie rodzin, społeczeństwa. Robią to na bardzo nędznym i prymitywnym poziomie, grając bólem rodzin i nieświadomością społeczeństwa – oceniła Ewa Kochanowska.
Smoleńsk: Jest nagranie rozmowy Tuska z Putinem! „Nie ma tam ani słowa na temat brzozy, na temat przewrócenia się samolotu na plecy"
Jest nagranie rozmowy ze spotkania Donalda Tuska z Władimirem Putinem w nocy 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku - powiedział „Gazecie Polskiej” szef MON Antoni Macierewicz. Jego zdaniem Putin przedstawia wtedy przebieg katastrofy sprzeczny z późniejszym raportem MAK i komisji Jerzego Millera. Macierewicz w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”, która ma się ukazać w środę, ujawnił m.in., że istnieje zapis wideo ze spotkania w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r., w którym uczestniczą m.in. premierzy Donald Tusk i Władimir Putin. Tusk nawet nie raczył poinformować nikogo o rozmowie z Władimirem Putinem i (ówczesnym rosyjskim ministrem ds. sytuacji nadzwyczajnych) Siergiejem Szojgu, w której obaj ci przedstawiciele władz Federacji Rosyjskiej, ale również przedstawiciele specjalnej komisji powołanej przez ówczesnego prezydenta (Dmitrija) Miedwiediewa, mając już wiedzę z czarnych skrzynek, przedstawili przebieg katastrofy. Bardzo szczegółowo opisywali, jak do niej doszło —powiedział szef MON. **Jak zaznaczył Macierewicz, w tej relacji nie ma „ani słowa na temat brzozy, na temat przewrócenia się samolotu na plecy”. Była zaś mowa o tym, że stała się straszna rzecz, ale gdyby samolot leciał trochę dalej, to mógłby zniszczyć fabrykę —dodał. Macierewicz powiedział też, że myśli, że niedługo opinii publicznej zostanie przedstawione to, jak Putin relacjonował Tuskowi okoliczności i przyczyny śmierci polskiej delegacji. Kluczowe jest to, że ówczesna relacja Putina i Szojgu jest sprzeczna z ustaleniami MAK-u i komisji Millera. Pokazują zupełnie inny przebieg tragedii. Powtarzam - relacjonowali to ludzie, którzy byli wówczas członkami komisji rosyjskiej. Spotkanie miało miejsce ok. godz. 22. A przecież z relacji rosyjskich mediów w dniu 10 kwietnia wiemy, że już ok. godz. 18 został odczytany przynajmniej voicerecorder, zawierający głosy załogi i korespondencję z wieżą kontroli lotów. Więc oni już mieli obraz rozwoju wydarzeń. Mieli materiał dowodowy, który stał się podstawą tego obrazu wydarzeń —dodał szef MON. Jak wkazał Macierewicz, z tego spotkania nie ma żadnych notatek ani żadnych dokumentów. Wiemy przecież, że (Tusk) aprobował osobiście decyzje ministra Jerzego Millera, którego raport opisuje zupełnie inny przebieg wydarzeń - mówi o brzozie i przewróceniu się samolotu w trakcie lotu do góry kołami itd. W żaden sposób Donald Tusk nie powiedział polskiej opinii publicznej, że od Putina usłyszał coś zupełnie innego —podkreślił Macierewicz. Szef MON zaznaczył, że Tusk nigdy nie informował o treści tego spotkania. Pytany, czy Tusk zostanie skonfrontowany z tym nagraniem, Macierewicz powiedział: Myślę, że przed innymi czynnościami prokuratorskimi także taka konfrontacja powinna mieć miejsce. Minęło sześć lat od tragedii. Wydaje się, że brak tych informacji w sposób bardzo daleko idący wprowadzał w błąd i polską komisję, i organy śledcze państwa polskiego, i oczywiście opinię publiczną.
Na pytanie, czy będą zawiadomienia w sprawie popełnienia przestępstwa, szef MON odparł: Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego jest niezależna, sama podejmie takie decyzje, jakie uważa za właściwe. Jestem tym nagraniem wideo ze Smoleńska i wiedzą, jaką ukrywał Donald Tusk, naprawdę wstrząśnięty. To nie jedyny wypadek ukrywania wiedzy na temat tragedii smoleńskiej przez Donalda Tuska. Podobnych przykładów mamy więcej 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński, jego małżonka, wielu wysokich urzędników państwowych i wszyscy najważniejsi dowódcy wojskowi.
Litwa, Siewiernyj, Turcja. Smoleński generał do zadań specjalnych
Kim był Rosjanin, który w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej zachowywał się jak dyktator na miejscu tragedii? To zaufany człowiek obecnego ministra obrony Siergieja Szojgu, wyznaczany przez Kreml do najważniejszych misji związanych z rosyjskim lotnictwem wojskowym - czytamy w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Z ujawnionych niedawno przez resort obrony notatek, jakie sporządził tuż po 10 kwietnia 2010 r. płk Mirosław Grochowski, wynika, że to właśnie gen. Siergiej Bajnietow uniemożliwił Polakom zdobycie najważniejszych dowodów w sprawie katastrofy smoleńskiej. Twarda postawa rosyjskiego oficera – przy biernym zachowaniu się polskich ekspertów w Smoleńsku oraz kapitulacji rządu w Warszawie – przesądziła o dalszym przebiegu badania tragedii.
Misja turecko-syryjska
Urodzony w 1955 r. Bajnietow to syn znanego wojskowego pilota Dmitrija Bajnietowa (1928–2006), laureata wielu sowieckich odznaczeń i autora paru popularnych książek militarno-propagandowych. Przyszły generał poszedł w ślady ojca. Był pilotem-snajperem, m.in. na Dalekim Wschodzie, w powietrzu spędził ponad 3000 godzin. Latał na 18 różnych samolotach: od Su-27 po MiG-29. I tak jak ojciec, dosłużył się różnych kremlowskich odznaczeń za zasługi dla ojczyzny.
Szefem służby zajmującej się bezpieczeństwem rosyjskich Sił Powietrznych został Bajnietow w 2005 r. Podobno dzięki wsparciu Siergieja Szojgu, pełniącego od 1991 do 2012 r. urząd ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych (obecnie ministra obrony). Ale myliłby się ten, kto uważałby Bajnietowa za zwykłego wojskowego eksperta od wypadków lotniczych. Generałowi powierzano w ostatnich latach najważniejsze i najdelikatniejsze dyplomatyczne misje związane z rosyjskim lotnictwem. To właśnie on został wyznaczony do zbadania sprawy zestrzelenia rosyjskiego Su-24 w 2015 r. nad granicą syryjsko-turecką. Przypomnijmy: samolot został strącony przez Turków; było to pierwsze zestrzelenie rosyjskiej maszyny przez armię NATO od czasów wojny koreańskiej. Wydarzenie spowodowało ogromne napięcie na linii Ankara–Moskwa. Bajnietow badał m.in. rejestratory samolotu i występował przed kamerami, twierdząc w grudniu 2015 r., że zniszczenia czarnych skrzynek są tak duże, iż obecnie nie da się ich poddać analizie. – Ministerstwo obrony zatrudni wyspecjalizowane instytucje naukowe, które będą w stanie odczytać dane bezpośrednio z kryształowego czipu. To zajmie wiele czasu – przekonywał zdumionych dziennikarzy Bajnietow.
Pojawiły się wówczas od razu komentarze, że Moskwa gra takimi tłumaczeniami na czas, chcąc ukryć fakt, że Su-24 został zestrzelony, gdyż wleciał na terytorium Turcji (czemu Kreml od początku zaprzeczał). Co mówiły zapisy skrzynek i czy urządzenia pokładowe samolotu faktycznie zostały uszkodzone? Tego już się chyba nie dowiemy, bo w międzyczasie prezydent Turcji pojednał się z prezydentem Rosji, a sprawę natychmiast wyciszono. Misja Bajnietowa – z zaangażowaniem wyjaśniającego prasie, w jaki sposób 13 z 16 mikroczipów w rejestratorze lotu Su-24 zostało uszkodzonych – zakończyła się zatem powodzeniem.
Litwa nie dała się zastraszyć
Inną głośną misją dyplomatyczno-wojskową – zleconą Bajnietowowi tuż po przekazaniu mu kierownictwa służby bezpieczeństwa Sił Powietrznych – był wyjazd na Litwę w 2005 r. Kilka dni wcześniej rosyjski myśliwiec Su-27, lecący z Petersburga do obwodu kaliningradzkiego, wleciał w przestrzeń powietrzną Litwy i w wyniku technicznej usterki rozbił się obok wsi Błogosławieństwo (lit. Plokščiai), 190 km od Wilna. Pogwałcenie litewskiej przestrzeni powietrznej było ewidentną prowokacją wobec Litwy, która rok wcześniej przystąpiła do NATO. Litwini zareagowali zdecydowanie: aresztowali rosyjskiego pilota (który się katapultował) i wszczęli śledztwo. Musieli jednak zmierzyć się z gen. Bajnietowem, który zdecydowanie zażądał wypuszczenia dowódcy samolotu i oddania czarnych skrzynek Su-27. Bajnietow domagał się również powołania wspólnej rosyjsko-litewskiej komisji do zbadania incydentu. Przywiózł nawet ze sobą kilku wyznaczonych do tego oficerów.
Litwini na szczęście nie przestraszyli się pewnego siebie generała i natychmiast poprosili o pomoc NATO. Mając wsparcie Sojuszu, stwierdzili, że zarówno pilot Su-27, jak i rejestratory lotu, wrócą do Rosji dopiero po przeprowadzeniu niezbędnych czynności śledczych. Nie wydali też zgody na wspólne badanie katastrofy – przewidując, jak wykorzystają to Rosjanie. Można tylko żałować, że w Smoleńsku przedstawiciele polskich władz – wykonując ślepo polecenia Bajnietowa – nie potrafili nawet zwrócić się o wsparcie do NATO.
Całość artykułu w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”
Żądanie eksterytorialności uznał za mało realistyczne - Tusk wrabia Sikorskiego w Smoleńsk.
Dlaczego Polska nie zabiegała o to, aby miejsce katastrofy smoleńskiej było miejscem eksterytorialnym? Zdaniem Donalda Tuska, taki wniosek za mało realistyczny uznał ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Niedawno Jarosław Kaczyński powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że „Radosław Sikorski wycofał decyzję o wystąpieniu do Rosji w sprawie uznania miejsca katastrofy TU-154M za teren eksterytorialny”. To kolejne szokujące informacje jakie wypływają na temat zachowania byłego szefa MSZ po 10 kwietnia 2010 roku.
Teraz nieoczekiwanie informację, że to Sikorski podjął taką decyzję, potwierdził Donald Tusk. Żądania, aby Rosja uczyniła z jakichś swoich części terytoriów terytoria eksterytorialne wobec Polski, wydawały się ministrowi Sikorskiemu chyba mało realistyczne – odpowiedział Donald Tusk dopytywany o tę kwestię przez TVP.
Przypominamy, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma śladu dokumentów z czasów, kiedy jego szefem był Radosław Sikorski, dotyczących pomocy międzynarodowej w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Tę informację potwierdził „Codziennej” minister Witold Waszczykowski. Rząd Polski po katastrofie smoleńskiej nie zwracał się w jakikolwiek sposób o pomoc w śledztwie dotyczącym wyjaśnienia katastrofy. Żadna z polskich placówek dyplomatycznych, m.in. w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, Berlinie i we Włoszech, nie ma dokumentów tego typu – mówił minister Witold Waszczykowski. Z informacji ustnej, jaką uzyskałem od pracowników MSZ-etu, wynika, że Sikorski już 10 kwietnia 2010 r. zakazał prac badawczych i prawnych w tym zakresie, uzasadniając decyzję tym, że sprawa została przejęta przez KPRM i dlatego MSZ nie będzie prowadził żadnej analizy prawnej na ten temat – podkreślił minister.
Sensacyjne ustalenia podkomisji smoleńskiej: Z samolotu dzwoniły dwie osoby. Słychać huk i krzyki
W trakcie posiedzenia Komisji Obrony Narodowej prezentując najnowsze ustalenia podkomisji smoleńskiej ujawniono, że z pokładu TU-154M tuż przed katastrofą dzwoniły do swoich bliskich dwie osoby. W tle rozmów słychać krzyki.
Obecni na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej przedstawiciele podkomisji smoleńskiej podkreślili, że na aktualnym etapie zespół nie potwierdza teorii dotyczących wywierania jakiejkolwiek presji na załogę, w tym tak często rozpowszechnianej przez media teorii o rzekomej presji wywieranej przez gen. Andrzeja Błasika.
Niezwykle interesujący jest również wątek dotyczący telefonów komórkowych znalezionych na miejscu katastrofy. Jak się okazuje kwestia ta była całkowicie pominięta przez komisję Millera.
Eksperci podkomisji smoleńskiej ustalili, że na wrakowisku znaleziono 18 aktywnych telefonów komórkowych.
Tak wyglądał znaleziony na miejscu katastrofy telefon prezydenta śp. Lecha Kaczyńskiego:
(fot. arch. GP) - Zespół otrzymał od odpowiednich instytucji informacje o logowaniu się telefonów komórkowych. Jest to ponad 200 stron specjalistycznego tekstu. Obecnie trwa analiza, mająca na celu sprawdzenie, czy aktywność dużej ilości telefonów komórkowych na pokładzie mogła mieć przyczynę związaną z nietypowymi wydarzeniami na pokładzie samolotu – wynika z ustaleń podkomisji smoleńskiej. Co niezwykle istotne, wątek ten został całkowicie pominięty przez komisję Millera. - Nasi poprzednicy ograniczyli się jedynie do stwierdzenia, czy włączenie telefonów na pokładzie było zgodne z przepisami. Nie interesował ich powód włączenia telefonów. Wiemy, że nawiązano dwa połączenia, w których tle słychać huk, warkot i krzyki ludzi. Dwie niezależne osoby dzwoniły z tego samolotu – ujawnia podkomisja smoleńska.
Zaprezentowano nagranie rozmowy Tuska z Putinem. "Przedstawia fakty dotychczas nieznane"
- Znaczenie nie ma to, czy był znany czy nie. Znaczenie ma to, co mówi Putin do Tusk - powiedział Antoni Macierewicz na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej. Posłowie zapoznają się z ustaleniami i raportem z dotychczasowej pracy podkomisji smoleńskiej. Zgodnie z zapowiedzią szefa MON, dziś zostało również zaprezentowane nagranie z 10 kwietnia 2010 roku z rozmową Donalda Tuska z Władimirem Putinem. Całość nagrania można zobaczyć poniżej. - Na końcu tego posiedzenia zostanie przedstawiony fragment filmu, który prezentuje wersję wydarzeń związanych z przebiegiem tragedii, jakie przekazał premier Putin premierowi Tuskowi. W tej rozmowie nie uczestniczył pan Grabarczyk, który teraz pokrzykuje, chociaż odegrał istotną rolę w tej tragedii. Ta rola polegała m.in. na tym, że sprawił, iż tam na miejscu [...] pojawił się człowiek, który wprowadził do badania katastrofy i śledztwa smoleńskiego zamieszanie i bałagan, człowieka który współposiadania za utrudnienie badania przyczyn katastrofy przez polską komisję - mianowicie płk. Edmunda Klicha. Odpowiedzialność pełną ponosi Donald Tusk, to jest prawda, ale pan Grabarczyk odegrał w tej sprawie również istotną rolę. Minister Antoni Macierewicz oznajmił także, że dziś do prokuratury przekazano zawiadomienie o przestępstwie związane z fałszowaniem rejestratorów. - Prokuraturze przekazano doniesienie doniesienie o przestępstwie związane z fałszowaniem rejestratorów, które tak wyśmiewał poseł Mroczek, nie wiedząc o czym mówi – mówił szef MON.
- Ten film został w ostatnich dniach przekazany do MON. Pokazuje on w pierwszej części przebieg oglądu terenu nekropolii katyńskiej w marcu 2010 roku podczas obecności tam urzędników polskich i rosyjskich przygotowujących wizytę premiera RP i prezydenta RP i w drugiej części pokazuje nocne spotkania poszczególnych przedstawicieli Federacji Rosyjskiej, a także Rzeczpospolitej Polskiej. Z tego filmu mają duże znaczenie dla ustalenia przebiegu katastrofy, jak się wydaje kilkuminutowe sceny pozwalające odtworzyć rozmowę pana ministra Szojgu oraz premiera Putina z premierem Donaldem Tuskiem dla badania dalszych wydarzeń, zwłaszcza sposobu badania tragedii szczególne znaczenie ma rozmowa ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego, ale już nie nadzorującego prokuratury z prokuratorem Parulskim oraz jego wypowiedź bezpośrednio do kamery – mówił minister Antoni Macierewicz.
Szef MON mówił również o pochodzeniu nagrania.
- Jak się wydaje film został zrobiony przez operatora TVP i nie ma jasności czy jest pełnym zapisem, czy ten zapis, który przestawiamy jest pełnym zapisem, ale rozmowa premiera Tuska z premierem Putinem i ministrem Szojgu ma ciągłość i przedstawia fakty dotychczas nieznane [...] Nie chcę twierdzić, że wersja przedstawiana przez Putina jest prawdziwa. Nie stawiamy takiej tezy. Stawiamy tezę, że ten opisywany przez Putina jest zasadniczo różny od tego, który zapisała później Anodina i Miller. – mówił Antoni Macierewicz. Szef MON odniósł się również do zarzutów dotyczących tego, że film był już wcześniej znany dziennikarzom.
- To nie znaczy, że ten materiał nie był nigdy znany dziennikarzom. W różnych fragmentach zapewne był znany, chociaż analizując dostępne dowody, nigdy nie widziałem jego całości, ale znaczenie ma nie to, czy on był znany czy nie był znany. Znaczenie ma to, co mówi Putin do Tuska. Trzeba przypomnieć, że premier Putin jest wówczas od godziny 11 przed południem równocześnie przewodniczącym państwowej komisji rosyjskiej do badania katastrofy smoleńskiej a minister Szojgu jest członkiem tej komisji. Trzeba też przypomnieć, że wbrew dość systematycznie powtarzanym kłamstwom w Rosji i Polsce czarna skrzynka, voice recorder była już odczytana o godzinie 6 po południu. Świadczy o tym wypowiedź ministra Szojgu na konferencji prasowej, w której do treści odczytu czarnej skrzynki bezpośrednio się odnosi – mówił minister Macierewicz.
Portal telewizjarepublika.pl spisała tłumaczenie rozmowy. Jak zaznaczono jest to wersją roboczą
W towarzystwie Donalda Tuska i Władimira Putina, Sergiej Szojgu relacjonował przebieg katastrofy:
Pan zobaczy, to jest linia tej glissady, tak zwanej. Oto trajektoria, tam gdzie są światełka, tam zaczyna się pas. Praktycznie prawie 200 metrów. Odszedł w lewo od pasa na 200 metrów. Gdyby on jeszcze kontynuował 800 metrów lądowanie, to tam dalej są hale zakładów. Uderzyłby w budynek, po prostu. Około 8 kilometrów stąd (tłumacz: "to jest więcej niż kilometr stąd"), tam, gdzie wysokość powinna być 60-80 metrów, tam drzewa postrzyżone na wysokości 8 metrów tylko (...). Pierwsze uderzenie z ziemią odbyło się 200 m stąd, a ponieważ podwozie było wypuszczone, on przewrócił się. Wszystko odbyło się tutaj, potem się zapaliło. Było zagaszone w pierwsze 7 minut.
Kiedy Szojgu odszedł Putin mówi do Tuska:
(...) część samolotu odłączyła się i przewróciła się (...) pas startowy (...) a samolot szedł tam, stamtąd (...) tym niemniej pomyłka dość duża. Uważam, jeżeli on tak gwałtownie wylądował i w porę zauważył, że myli się (...) wysokość trochę większa (...) odszedłby. Ale (...) nie mógł zauważyć, nie mógł odejść (...).
Sejm: komisja Berczyńskiego ujawnia nowe fakty ws. 10/04! Sprawdź szczegóły podważające oficjalną wersję wydarzeń!
Podczas spotkania komisji Berczyńskiego z sejmową komisją obrony narodowej, Marek Dąbrowski, ekspert zespołu, przedstawiał wyniki dotychczasowych badań. Wyniki szokujące. Komisja Berczyńskiego prezentuje w Sejmie film ze Smoleńska. Macierewicz: „Znaczenia nie ma to, czy film był znany, ale to, co mówi Putin do Tuska”. WIDEO Szanowni Państwo, przeanalizowano ponad 700 tomów akt prokuratorskich. (…) Podkomisja przygotowywała cztery opinie dla prokuratury, wysłuchano 15 świadków. Trwa analiza porównawcza zapisów parametrycznych. (…) To są prace niewykonane przez naszych poprzedników. Jeśli chodzi o wyniki, to jednymi z podstawowych czynników wpływających na bezpieczeństwo podejścia było wykonanie trzeciego zakrętu, wykonane nazbyt wcześnie, wydana komenda rosyjskiego kierownika lotów, a także podanie przez kierownika strefy lądowania zaniżonej odległości punktu wejścia w ścieżkę. Wymuszone w ten sposób manewry spowodowały deficyt czasu u załogi. (…) Ścieżka odejścia, która została podana naszym pilotom, gdyby została użyta, skończyłaby się kilometr przed progiem pasa. (…) Załoga realizowała zajście precyzyjne. Jeśli chodzi o sytuację w kokpicie, to zespół wysłuchał wszystkich dostępnych materiałów dźwiękowych. Żadna z osób odsłuchujących nie rozpoznała głosu gen. Błasika. (…) Dąbrowski mówił też o potwierdzeniu odejścia na drugi krąg przez pilotów. Komisja Berczyńskiego sprawdzała też informacje dotyczące odnalezionych 18 telefonów komórkowych. Tezy komisji MAK nie znajdują potwierdzenia, była to nieudolna zamiennik zatuszowania prawdziwej winy katastrofy. (…) Zespół nie potwierdza też wywieranej presji na załogę, która miała być wywierana na gen. Błasika. (…) Jeśli chodzi o użycie silników na ścieżce podejścia, to na podstawie instrukcji użytkowania silników stwierdzono, że załoga prawidłowo monitorowała obroty silników i nie dopuściła do spadku obrotów SWC poniżej 61%. Tym samym załoga nie złamała instrukcji użytkowania w locie samolotu Tu-154M. Zespół analizuje również niezgodności w oficjalnej wersji wydarzeń. Jak mówił Dąbrowski, sygnał dźwiękowy wysokościomierza radiowego został ustawiony niezgodnie z wysokością, na jakiej występuje w zapisie rejestratora CVR. Zarejestrowano też niesprawność pierwszego układu hydraulicznego. Dąbrowski potwierdził też, że z rejestratora wycinano ostatnie fragmenty nagrania. Nowy zespół ma odtwarzać tamte fragmenty. Analiza pliku źródłowego wykazała, że w wyciętym fragmencie zapisane były dane informujące między innymi o niesprawności pierwszego silnika, pierwszego generatora, obu wysokościomierzy radiowych — wyliczał ekspert komisji. Ważnym fragmentem wypowiedzi Dąbrowskiego była kwestia znalezionych szczątków - jeszcze przed brzozą. W 2012 roku nasi biegli znaleźli jedną część samolotu 60 m przed brzozą, w raportach opisane są inne fragmenty. (…) I najbardziej dramatyczna sprawa - rekonstrukcja wrakowiska i położenia ciał ofiar, rekonstrukcja obrażeń. W bardzo ograniczonym zakresie prezentujemy tę kwestię, ale pewne wnioski można wyciągnąć stuprocentowe. Pierwsza sprawa - ciało pana gen. Błasika, o którym mówiono, że stał za pilotami, zostało znalezione obok ciał innych pasażerów. Ciała załogi były rozrzucone. (…) Zupełnie dramatycznie wygląda sprawa fragmentacji ciał salonki nr 3 - średnia ilość członków ciała pasażera z salonki wynosiła 10. Jedna z osób, która przebywała w salonce, została znaleziona w pięciu różnych sektorach, w pięciu fragmentach… W sektorach nr 5 i 6, gdzie miały miejsce pożary naziemne, część ciał została spalona — mówił Dąbrowski. Jak dodawał, co najmniej dwa ciała noszące ślady wysokiej temperatury znaleziono w sektorach daleko od zidentyfikowanych stref pożarów naziemnych. Tego typu uszkodzeń nie da się wytłumaczyć pożarami naziemnymi — dodawał. Marek Dąbrowski przeczytał też zeznanie rosyjskiego świadka, który mówił o wybuchu i ostatnich momentach lotu.
Gdzie upadł kikut lewego skrzydła Tu-154? Te zdjęcia są dowodem na kłamstwa raportu Millera
Kolejny dowód na błędy i manipulacje w raporcie Jerzego Millera. Podkomisja smoleńska udowodniła, że tak zwana "północna bruzda" nie została wykryta przez odłamki pochodzące z końcowej części kikuta skrzydła Tu-154M. Ministerstwo Obrony Narodowej zaprezentowało na stronie internetowej analizę przeprowadzoną przez Podkomisję ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego.
Na zdjęciach przedstawionych w analizie skrupulatnie zobrazowano "położenie kikuta lewego skrzydła TU154M podczas upadku na ziemię".
We wnioskach końcowych podkomisja pisze: Na podstawie przeprowadzonej analizy materiałów ikonograficznych na głównym polu szczątków i ustaleniu miejsc zalegania odłamków końcowej odejmowanej części lewego skrzydła Tu-154M, należy stwierdzić, iż tak zwana "północna bruzda" nie została wykryta przez odłamki pochodzące z końcowej części kikuta skrzydła. Konkluzja ta jednocześnie falsyfikuje położenie płatowca w ostatniej fazie lotu przedstawione w Raportach Końcowych MAK - KBWLLP praz Opinii Biegłych Prokuratury RP
Politycy i eksperci wspierający "raport komisji Millera", chociażby także podczas posiedzenia Komisji Obrony Narodowej, kwestionują znalezienie elementów rządowego tupolewa kilkadziesiąt metrów przed "pancerną brzozą".
Poniżej prezentujemy analizę przeprowadzoną przez Podkomisję ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego.
"Nazwanie ją kłamczynią nie jest przesadą" - mocne słowa Ewy Kochanowskiej o Kopacz
"Już w Moskwie wiele osób zaczęło mieć wątpliwości, które z czasem tylko się pogłębiały. Trumny były za lekkie albo tak ciężkie, że kilku mężczyzn nie mogło ich podnieść. A kilka dni po oficjalnych pogrzebach zaczęły się pojawiać dalsze szczątki i rozpoczęły się tak zwane dochówki" - mówiła wczoraj Ewa Kochanowska podczas posiedzenia Komisji Obrony Narodowej. Poniżej całość wystąpienia wdowy po Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich.
Film, na którym Władimir Putin przedstawia inną wersję katastrofy smoleńskiej niż zamieszczona w oficjalnych raportach. 18 aktywnych telefonów na miejscu katastrofy i dwa połączenia telefoniczne, w których tle słychać huk, warkot, trzaski i krzyki ludzi. Brak gen. Andrzeja Błasika w kokpicie Tu-154M. Okrojone i zmanipulowane zapisy rejestratora parametrów lotu ATM. Części samolotu znalezione 60 m przed pancerną brzozą. Nadpalone ciała ofiar katastrofy, które zostały znalezione daleko od miejsca ognia naziemnego. To tylko niektóre ustalenia podkomisji ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
Piątkowe posiedzenie komisji obrony narodowej odbyło się na wniosek posłów Platformy Obywatelskiej. – Cała wasza praca służy rozdrapywaniu ran i rozkopywaniu grobów – mówił uzasadniający wniosek PO Czesław Mroczek.
Odpowiedział mu minister Antoni Macierewicz: – Bardzo boicie się ujawnienia prawdy na temat tego dramatu. (…) Wali się gmach smoleńskiego kłamstwa.
Argumentów merytorycznych dostarczali eksperci działający w podkomisji KBWL LP ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, w tym m.in. przewodniczący komisji dr Wacław Berczyński i szef zespołu analiz lotniczych Marek Dąbrowski, którego wypowiedzi były szczególnie wstrząsające. Eksperci nie znaleźli potwierdzenia dla tezy o tym, że gen. Andrzej Błasik był w kokpicie Tu-154M. Nagrania z czarnych skrzynek przedstawiono osobom znającym głos generała. Dąbrowski wspomniał również o telefonach komórkowych. Jak się okazuje, 18 aparatów, w tym należący do pierwszej damy, było aktywnych. – Zespół otrzymał od odpowiednich instytucji informacje o logowaniu się telefonów komórkowych. Jest to ponad 200 stron specjalistycznego tekstu. Obecnie trwa analiza, mająca na celu sprawdzenie, czy przyczyną aktywności dużej liczby telefonów komórkowych na pokładzie mogły być nietypowe wydarzenia na pokładzie samolotu
– mówił w piątek Marek Dąbrowski. – Nasi poprzednicy ograniczyli się jedynie do stwierdzenia, że włączenie telefonów na pokładzie było zgodne z przepisami. Nie interesował ich powód włączenia telefonów. Wiemy, że nawiązano dwa połączenia, w których tle słychać huk, warkot i krzyki ludzi. Dwie osoby dzwoniły z tego samolotu
– ujawnia podkomisja smoleńska.
Podkomisja ds. katastrofy smoleńskiej przeprowadziła również analizę dokumentów, dotyczących sekcji zwłok oraz zrekonstruowała ich ułożenie na wrakowisku. Wbrew twierdzeniom ekspertów komisji Jerzego Millera część z nich miała ślady pożaru. – Analiza wszystkich protokołów sekcyjnych, które mieliśmy do dyspozycji, pozwoliła jednoznacznie wskazać, że dwa ciała noszące ślady wysokiej temperatury zostały znalezione daleko od źródeł ognia naziemnego. To są co najmniej dwa ciała – mówił Marek Dąbrowski.
Zaprezentowano również fragment filmu z dnia katastrofy smoleńskiej, o którym pisała „Gazeta Polska”. Na nagraniu Władimir Putin prezentuje zupełnie inną wersję katastrofy niż ta przedstawiona w oficjalnych raportach. „Część samolotu odłączyła się i przewróciła się [...] pas startowy [...] a samolot szedł tam stamtąd, tym niemniej pomyłka była dość duża. Uważam, jeżeli on tak gwałtownie [...] wylądować i w porę zauważył, że myli się [...] wysokość trochę większa [...] odszedłby, ale [...] nie mógł zauważyć [...] nie mógł odejść [...]” – mówi Władimir Putin.
Wystąpienie Ewy Kochanowskiej na piątkowym posiedzeniu komisji obrony narodowej:
Zapowiedziane przez Prokuraturę Krajową ekshumacje szczątków ofiar tragedii 10 kwietnia 2010 r. budzą emocje wśród rodzin ofiar. Co mniej zrozumiałe, a nawet podejrzane, także u osób postronnych, więc z całą pewnością raczej powinny one milczeć. (…) Rodziny mówią, że przechodzą przez piekło. To prawda, ale bardzo łatwo z imienia i nazwiska można wskazać osoby, które nas na to piekło skazały. Są to prokuratorzy: Andrzej Seremet, Krzysztof Parulski, Ireneusz Szeląg. Z polskiego kpk jednoznacznie wynika, że kiedy istnieje podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, a takie podejrzenie istniało i istnieje w związku z każdą katastrofą, obowiązkiem polskich prokuratorów było dokonanie po przyjeździe tych zwłok do Polski oględzin zewnętrznych i ewentualne zarządzenie sekcji. Tego nie zrobiono. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego 11 kwietnia pojechałam na identyfikację do Moskwy. Zszokowanym rodzinom, nad ranem, minister Tomasz Arabski i była minister Ewa Kopacz powiedzieli, abyśmy ze szczególną ostrożnością dokonywali tych oględzin, ponieważ trumny zostaną zamknięte i nie będą otwierane w Polsce. Wiele osób gorąco protestowało przeciwko takim stwierdzeniom, ja nie. Ja byłam żoną byłego konsula w Londynie i wiedziałam, jak odbywa się taki transport i co dzieje się z ciałami po przylocie do kraju. W naszym przypadku, z niewiadomych powodów, tak się nie stało. I nigdy nie zyskaliśmy wiarygodnego wytłumaczenia, dlaczego?
Do Polski przylatywały zalutowane trumny, bez dokumentacji medycznej, bez zaświadczenia lekarskiego stwierdzającego zgon, co wielu rodzinom utrudniało pochówek. Już w Moskwie wiele osób zaczęło mieć wątpliwości, które z czasem tylko się pogłębiały. Trumny były za lekkie albo tak ciężkie, że kilku mężczyzn nie mogło ich podnieść. A kilka dni po oficjalnych pogrzebach zaczęły się pojawiać dalsze szczątki i rozpoczęły się tak zwane dochówki. Niektóre rodziny miały ich po kilka i trwały one jeszcze do niedawna. W maju 2010 r. 13 rodzin pochowało małe trumienki ze szczątkami swoich bliskich na Powązkach. Były tam też szczątki dwóch osób tak sprasowanych, że nie można było ich rozdzielić. W lipcu na Powązkach ofiarom postawiono pomnik, a pod tym pomnikiem urnę z prochami dwustu kilogramów niezidentyfikowanych szczątków. Decyzja została podjęta bez informowania rodzin przez ówczesnego ministra cyfryzacji Michała Boniego.
29 kwietnia 2010 r. przed Sejmem zdaje sprawozdanie ówczesna minister zdrowia. Nie od dziś wiemy, że nazwanie ją przesadną kłamczynią nie jest przesadą. (…) Pod koniec października rodziny składają pierwsze wnioski o ekshumację. Publicznie nazywa się ich „psychopatami”, „hienami cmentarnymi”, „nekrofilami”. Prokuratura wojskowa nigdy nie odpowiedziała na te wnioski. Dopiero na kilka tygodni przed likwidacją wysłała zawiadomienie o oddaleniu tych wniosków. Odbyło się 9 ekshumacji. One odbyły się z urzędu, także wbrew woli rodzin. Sześć zostało wykonanych, ponieważ wskazali je Rosjanie. To był wielki szok dla rodzin. (…) Po ekshumacjach okazało się, że ciała są zapakowane szczelnie w siedmiowarstwowe worki plastikowe, są brudne, zanieczyszczone odpadami, niedopałkami papierosów, z poszarpanymi resztkami odzieży, z przemieszczonymi organami. Byliśmy wstrząśnięci taką profanacją ciał naszych bliskich. Kiedy w końcu uzyskaliśmy dostęp do dokumentów opisujących wrakowisko, rodziny wykonały szczegółową mapę wrakowiska. Nie komisja Millera, nie prokuratura, ale właśnie rodziny. (…) Dokumentacja genetyczna, wykonana w Polsce oraz w Rosji, wskazuje także na możliwość pochowania fragmentów ciał w niewłaściwych grobach i z tą świadomością część rodzin żyje blisko 5 lat. Możecie tutaj państwo bez końca spierać się o zasadność powołania komisji, przyśpieszenia, trajektorie, ciała naszych bliskich powiedziały już wiele i z pewnością powiedziałyby więcej w kwietniu 2010 r. I może właśnie dlatego ich nie zbadano.
Dość kłamstw, będą pozwy! Senator nie wytrzymał po słowach Grabarczyka
– Wzburzyły mnie kolejne kłamstwa posła Grabarczyka. Była to dobra okazja od sześciu lat, aby je sprostować – podkreśla w rozmowie z portalem niezalezna.pl senator Jan Dobrzyński, który niespodziewanie przyszedł do Sejmu na posiedzenie Komisji Obrony Narodowej, bo usłyszał co wygaduje były minister w rządzie PO-PSL. Parlamentarzysta PiS zapowiedział też stanowczo – będą pozwy, jeśli ktoś dalej będzie rozpowszechniał nieprawdziwe informacje.
W czasie dzisiejszego posiedzenia Komisji Obrony Narodowej posłowie zapoznali się z ustaleniami i raportem z dotychczasowych prac podkomisji smoleńskiej. Oczywiście przedstawiciele Platformy Obywatelskiej wykorzystali spotkanie do ataku na szefa MON Antoniego Macierewicza oraz sama podkomisję. Poseł PO Cezary Grabarczyk powielił kłamstwa na temat wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku, tuż po katastrofie smoleńskiej.
Nieoczekiwanie odpór zarzutom Grabarczyka dał Jan Dobrzyński, który choć jest senatorem, postanowił pojawić się na posiedzeniu sejmowej komisji i zabrać głos. – Jestem w Senacie członkiem Komisji Obrony Narodowej, więc jest to organ pokrewny – tłumaczy w rozmowie z portalem niezalezna.pl senator Dobrzyński.
Pytany o swoje emocjonalne wystąpienie w czasie posiedzenia komisji, wyjaśnił, iż uznał, że to odpowiedni czas i miejsce, aby wreszcie ukrócić mówienie nieprawdy na ten temat. Wzburzyły mnie kolejne kłamstwa posła Grabarczyka. Była to dobra okazja od sześciu lat, aby sprostować te kłamstwa, które poseł Grabarczyk mówi, i które również pojawiają się w wypowiedziach byłego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Otóż chciałbym wyraźnie stwierdzić – kiedy byliśmy w Katyniu, oczekując na mszę świętą i pojawiła się informacja o katastrofie samolotu, wojskowy, o ile dobrze pamiętam w stopniu majora, zabiegał o to i prosił nas, abyśmy jak najszybciej wyjechali. Moim zdaniem zachowanie tego wojskowego było podyktowane strachem. Poza tym rozumiem, że to musiała być decyzja podjęta przez ministra Klicha, albo w uzgodnieniu z nim – opowiada senator Prawa i Sprawiedliwości. Myśmy nie chcieli jechać – między innymi ja, poseł Marek Suski, minister Beata Kempa oraz szereg innych osób – myśmy chcieli koniecznie jechać na miejsce katastrofy, a obecny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz bardzo usilnie wręcz żądał, aby nas tam zawieziono – podkreśla parlamentarzysta.
Dodaje, że z dworca do Katynia polska delegacja przyjechała rosyjskimi autokarami. – W każdym z nich był przedstawiciel rosyjskich służb specjalnych. I to jeden z nich kategorycznie zabronił nam udania się na miejsce katastrofy – zaznacza. Nieprawdą jest, że minister Macierewicz rzekomo stchórzył, że nie chciał jechać. Ja temu z całą mocą zaprzeczam. Każdy, kto będzie na ten temat kłamał, może się spodziewać, że będę kierował sprawę do sądu. Zapewniam jednocześnie, że każdy z delegacji przebywającej w Katyniu – a byli tam ludzie z różnych ugrupowań – chciał jechać na miejsce katastrofy. Domagaliśmy się, żeby nas tam zawieziono, rosyjskie służby uniemożliwiły nam to. Przekazano nam, że nie ma na to zgody. Niestety, nie było tam nikogo z polskich służ dyplomatycznych, które by nam to umożliwiły. Byliśmy osamotnieni… – mówi na zakończenie senator Jan Dobrzyński.
Dr Berczyński o katastrofie smoleńskiej: „Samolot z taką prędkością, o takiej masie, nie rozpada się po zahaczeniu o takie drzewka”
Nie jestem zadowolony. Było to znacznie bardziej polityczne niż techniczne posiedzenie — powiedział po posiedzeniu podkomisji ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej dr Wacław Berczyński, który był gościem programu „4 strony” (TVP Info). To było pole do popisu dla opozycji, sprawy techniczne zajęły bardzo mało czasu — dodał przewodniczący podkomisji. Jestem naukowcem, uczestniczyłem w różnych debatach, dlatego jakieś polityczne wypowiedzi są według mnie stratą czasu — wyjaśnił. Rozmówca Marcina Wikły zwrócił uwagę na priorytety kierowanego przez niego organu. Znamy cel działania podkomisji, nie zakładamy hipotezy, bo to by było nadużycie, jesteśmy na etapie badania — podkreślił. Nie zabrakło również istotnych szczegółów technicznych. Prędkość opadania wynosiła niewiele ponad 3 m/s. Uważam, że nie jest możliwe, by przy takiej prędkośći, przy upadku z takiej wysokości, samolot rozbił się na 60 tys. kawałków — powiedział Berczyński. Na pytanie, czy to świadczy o wybuchu, odpowiedział: Nie wiem. Wiem, że na pewno nie świadczy to o tym, że samolot zahaczył o drzewo i dlatego rozpadł się na tyle tysięcy kawałków. Samolot nie zahaczył o słynną brzozę, ale przeleciał nad nią. (…) Samolot z taką prędkością, o takiej masie, nie rozpada się po zahaczeniu o takie drzewka .
Wiemy na pewno, że gen. Błasik nie był obecny w kokpicie samolotu. Nikt nie wywierał nacisku na pilotów — powiedział gość programu „4 strony”. Dr Wacław Berczyński odniósł się również do kontaktów podkomisji z MAK-iem. Napisałem do MAK list o uzyskanie pozwolenia na odczyt czarnych skrzynek i badanie wraku samolotu — wyjaśnił. Nie pojadę tam, żeby porozmawiać z panią generał, ale aby uzyskać wrak — dodał.
Rosyjski generał dokonał zamachu w Smoleńsku. Jürgen Roth ujawnia dokument niemieckiego wywiadu
Niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth dotarł do pełnego raportu niemieckiego wywiadu BND na temat katastrofy smoleńskiej wraz z załącznikami. Pada w nim nazwisko rosyjskiego generała, który według źródła BND miał przyjąć od polskiego polityka zlecenie dokonania zamachu. Jutrzejszy tygodnik „Gazeta Polska” opublikuje cały raport BND, do którego dotarł Roth.
Kolejna książka Jürgena Rotha „Smoleńsk. Spisek, który zmienił świat” będzie miał premierę 7 listopada. Jej polską edycję wyda wydawnictwo Zysk i S-ka. „Gazeta Polska” już jutro opublikuje jej fragmenty.
Z raportu dowiadujemy się m.in., że informację BND o „wysoce prawdopodobnym zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych” potwierdziło „wysokiej rangi źródło wewnątrz polskiej ambasady w K.”. Był nim „pułkownik polskiego wywiadu wojskowego”, który „zna bardzo dobrze wewnętrzne życie tej służby”, o imieniu Robert.
Roth, jeden z najbardziej znanych niemieckich dziennikarzy śledczych, pisze też: „Cytowany przeze mnie raport źródłowy BND bazował bezsprzecznie na dwóch poważnych źródłach. Fakt, że oba całkowicie niezależnie od siebie zeznały w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M dokładnie to samo, wysoko stawia ich wiarygodność i wartość przekazanych informacji”.
Z informacji przesłanej przez BND wynikało też, że „uwzględniając fakt, że w wypadku Tu-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa – zdaniem autora raportu – umieszczenie w samolocie ładunku bądź nawet kilku ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania sił polskich”.
Imiona, nazwiska, jednostki. Zobacz, kto stał za smoleńskim zamachem
Publikujemy fragment książki Jürgena Rotha „Smoleńsk. Spisek, który zmienił świat”. Niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth dotarł do pełnego raportu niemieckiego wywiadu BND na temat katastrofy smoleńskiej wraz z załącznikami. Pada w nim nazwisko rosyjskiego generała, który według źródła BND miał przyjąć od polskiego polityka zlecenie dokonania zamachu.
Przedmowa
Historia raportu Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) z marca 2014 roku, którego fragmenty znalazły się w wydanej rok później publikacji Tajne akta S, jest pod każdym względem pouczająca. Jeszcze zanim książka ukazała się na rynku, ogłoszono w Polsce, że istnieje dokument, który poświadcza, iż katastrofa samolotu Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie nie była „wypadkiem”, lecz zamachem. Zlecenie zamachu pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), jednak nazwisko zleceniodawcy nigdy nie zostało podane do publicznej wiadomości. Fragmentaryczna znajomość dokumentu BND wystarczyła, by wywołać w Polsce gorącą dyskusję, mimo że chodziło jedynie o raport źródłowy funkcjonariusza BND, a nie o oficjalne oświadczenie tej służby. Tymczasem polskie media niejednokrotnie utożsamiały ów dokument z urzędowym stanowiskiem niemieckiego wywiadu, zaopatrując go dodatkowo w komentarz polityczny.
W przeddzień premiery Tajnych akt S głos zabrał rzecznik BND, który oświadczył polskim dziennikarzom, że choć szukano odnośnego dokumentu w wewnętrznych zasobach, nie udało się go zlokalizować. Podkreślał, iż nie można też wykluczyć fałszerstwa, ponieważ BND nigdy się nie wypowiadała na temat Smoleńska. W dotychczasowej historii tej służby nigdy nie zdarzyło się, aby jej rzecznik udzielał dziennikarzom wywiadu na temat konkretnej sprawy, w dodatku na żywo, przed kamerami. Co więcej, w momencie składania tego oświadczenia w ogóle nie było jeszcze wiadomo, jakie informacje na temat dokumentu BND zamieściłem w książce.
7 kwietnia 2015 roku dziennik „Stuttgarter Zeitung” donosił: „Niemiecki wywiad zdecydowanie odrzuca tego rodzaju tezę. »BND nigdy nie twierdziła — a już na pewno nie informowała rządu federalnego — że tragedia z 2010 roku była wynikiem zamachu«, powiedział StZ rzecznik BND Martin Heinemann. Jak podkreślił, nie jest mu również znany przywoływany w książce dokument. »Bezzwłocznie wszczęte poszukiwania dokumentu z marca 2014 roku nie przyniosły rezultatu. Na obecnym etapie nie można ostatecznie stwierdzić, czy mogło dojść do fałszerstwa« — dodał rzecznik”.
Faktem jest, że BND gorączkowo szukała „nieszczelnego źródła”, i nawet je znalazła. Jednak wobec autora raportu źródłowego nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. Wręcz przeciwnie, był on raczej chwalony niż dyscyplinowany wewnątrz aparatu wywiadowczego.
Czym jest raport źródłowy funkcjonariusza BND? Współpracownik wywiadu prowadzi rozmowy z ważnymi osobistościami, dokonuje oceny zdobytych informacji, sporządza dokument, który następnie wysyła swoim przełożonym. Oni jeszcze raz analizują materiał i jeśli uznają, że jest cenny, przedkładają go kierownictwu służby. Do przekazania materiału może nie dojść choćby wówczas, gdy przełożeni funkcjonariusza BND uznają dane źródła za niewiarygodne lub stosowne argumenty natury politycznej będą przemawiały za tym, by odnośny raport zniknął w trezorze; wbrew pozorom taka sytuacja nie należy wcale do rzadkości. Cytowany przeze mnie raport źródłowy BND bazował bezsprzecznie na dwóch poważnych źródłach. Fakt, że oba całkowicie niezależnie od siebie zeznały w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M dokładnie to samo, wysoko stawia ich wiarygodność i wartość przekazanych informacji.
Powodowany sumą dotychczasowych przemyśleń i wniosków oraz zmianą sytuacji politycznej w Polsce postanowiłem przedstawić opinii publicznej kolejną publikację, w której rozszerzam swój punkt widzenia na tragedię smoleńską z 10 kwietnia 2010 roku. Aby umożliwić czytelnikowi dokonanie samodzielnej oceny, zacytuję w całości raport BND wraz z załącznikami, z zachowaniem niezbędnych zaczernień wrażliwych danych:
Strona 1: Godło Republiki Federalnej Niemiec Federalna Służba Wywiadowcza [Bundesnachrichtendienst] TAJNE AKTA [VS — GEHEIM] Przesłanie informacji per SPECAC KEY ... Do AL I (DEPARTAMENTU/ODDZIAŁU I) 290314 Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez oddział FSB/Połtawa pod dowództwem generała Jurija Desinowa/Moskwa.
Strona 2: Zostało to potwierdzone przez wysokiej rangi źródło wewnątrz polskiej ambasady w K. [miejscowość zaczerniona], Roberta [nazwisko zaczernione]. Robert [nazwisko zaczernione] w czasie sporządzania raportu przez [funkcja zaczerniona] był pułkownikiem polskiego wywiadu wojskowego, czyli zna bardzo dobrze wewnętrzne życie tej służby.
Zgodnie z opisem Roberta [nazwisko zaczernione] zlecenie dotyczące przeprowadzenia zamachu na Tu-154 pochodziło bezpośrednio od [funkcja zaczerniona] T. [nazwisko wysokiej rangi polskiego polityka zaczernione] do Desinowa. Nie udało się ustalić, gdzie i kiedy do tego doszło.
Desinow miał następnie nawiązać kontakt ze stacjonującą w Połtawie/Ukraina grupą operacyjną Dmytra Stelanowego. Miało to nastąpić około 1.04.2010. Stelanowy oraz cała jego grupa operacyjna, w której skład wchodzi 15 etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Nie udało się wyjaśnić, dlaczego akurat Desinow miał zrealizować to zadanie.
Strona 3: Po raz pierwszy grupa Desinowa zwróciła na siebie uwagę w związku z szeroko zakrojonymi działaniami przeciwko Aleksandrowi Popowowi/Kaliningrad i Aleksandrowi Dudarewowi/Ryga/Hamburg.
Dalszego przebiegu zdarzeń, dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji — mimo podjęcia intensywnych działań — nie udało się ustalić, ponieważ nie można było wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł.
Także dalsze utrzymywanie łączności z Robertem [nazwisko zaczernione] było już niemożliwe, gdyż każdy kolejny kontakt poprzez ambasador [nazwisko zaczernione], ambasada L. [nazwa kraju zaczerniona], mógłby także prowadzić do optycznych anomalii.
Zarówno materiał fotograficzny, jak i notatki świadka Roberta [nazwisko zaczernione] relacjonującego zasłyszane informacje odpowiadają w przybliżeniu prawdopodobnemu przebiegowi zdarzeń. Nasuwa się także pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. Co prawda Desinow służył do 2011 roku w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja do spraw bezpieczeństwa. Desinow mógł zarazem zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych i technologii operacyjnych (OT). Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku Tu-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa — zdaniem autora raportu — umieszczenie w samolocie ładunku bądź nawet kilku ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania sił polskich.
Niemieckie służby ukryły informację o zamachu w Smoleńsku?
– Według Rotha, ten dokument nie stał się potem nigdzie oficjalnym stanowiskiem niemieckich służb. Został głęboko schowany. Dokument jest zbudowany na dwóch źródłach, więc Roth uważa go za bardzo prawdopodobny – mówił w TVP Info Tomasz Sakiewicz, odnosząc się do jutrzejszej publikacji „Gazety Polskiej” na temat nowych informacji dotyczących tragedii smoleńskiej.
Niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth dotarł do pełnego raportu niemieckiego wywiadu BND na temat katastrofy smoleńskiej wraz z załącznikami. Pada w nim nazwisko rosyjskiego generała, który według źródła BND miał przyjąć od polskiego polityka zlecenie dokonania zamachu. Kolejna książka Jürgena Rotha „Smoleńsk. Spisek, który zmienił świat” będzie miał premierę 7 listopada. Jej polską edycję wyda wydawnictwo Zysk i S-ka. Jutrzejszy tygodnik „Gazeta Polska” opublikuje cały raport BND, do którego dotarł autor książki.
Na temat publikacji mówił na antenie TVP Info Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „GP”. Jest to dokument źródłowy niemieckiego wywiadu, tak twierdzi Jürgen Roth, i ten dokument przetłumaczył. Nie pokazuje kopii niemieckiej, tylko od razu polskie tłumaczenie, łącznie z opisem cech tego dokumentu, czyli gdzie znajduje się pieczęć, jaka jest data i tak dalej – zaznaczył Sakiewicz. Jaka jest różnica między dokumentem raportu a źródłem dokumentu? Otóż źródłowy raport to jest ten dokument, na podstawie którego służby dopiero dokonują analizy, informują polityków o danym zjawisku. Można powiedzieć, że jest to informacja, która pozyskał niemiecki wywiad tylko po to, żeby nabrać opinii – wyjaśniał naczelny „Gazety Polskiej”. Według Rotha, ten dokument nie stał się potem nigdzie oficjalnym stanowiskiem niemieckich służb. Został głęboko schowany. Dokument jest zbudowany na dwóch źródłach, więc Roth uważa go za bardzo prawdopodobny – chodzi o prawdopodobieństwo informacji zawartych w dokumencie. Twierdzi też, że po jego poprzedniej książce na ten temat niemieckie służby wszczęły śledztwo co do przecieku i to źródło przecieku znalazły – podkreślił Tomasz Sakiewicz.
Niezwykle emocjonalne słowa posłanki o ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej
Poseł Dorota Arciszewskiej-Mielewczyk z Prawa i Sprawiedliwości postanowiła zabrać głos w dyskusji nad ekshumacją ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. W niezwykle emocjonujący sposób odnosi się ona do toczącej się od pewnego czasu debaty w tej kwestii. „Teraz sekta seryjnych kłamców ubiera się w szaty moralizatorów i wyje - poprzez sprzyjające im media - ciszej nad tą trumną...ktokolwiek tam się znajduje. Zbudowaliście - to do polityków PO/PSL - "państwo teoretyczne" i bronicie go wszelkimi dostępnymi metodami” - mówi poseł Arciszewska-Mielewczyk.
Jak informowaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl prokuratorzy badający przyczyny katastrofy smoleńskiej uznali, że konieczne będą ekshumacje szczątków ofiar. Taka decyzja niezbędna jest dla właściwego prowadzenia śledztwa. Niestety, nawet tak wrażliwa sprawa została wykorzystana przez posłów opozycji do ataków politycznych. - Ci, którzy protestują przeciw ekshumacjom, powinni protestować przeciw tym, którzy odpowiadają za zaniechanie działań, takich jak sekcje zwłok ofiar, bezpośrednio po katastrofie - stwierdził dzisiaj stanowczo poseł PiS Jacek Sasin.
- Ekshumacje ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, które zapowiedziała Prokuratura Krajowa, budzą zrozumiałe emocje. Szczególnie wśród rodzin osób, które zginęły sześć lat temu. Nie podejmuje się polemiki z rodzinami, które straciły najbliższych, to jest ponad moje siły. Sama straciłam męża w katastrofie lotniczej i doprawdy nie wiem jakbym zareagowała, gdyby teraz prokuratura nagle oznajmiła mi, że muszą ekshumować ciało Krzysztofa. Pewnie wpadłabym w furię. Żeby sprawa była jasna - nie jest moją intencją stawianie znaku równości pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami, a słowa te kieruję do tych wszystkich trolli, którzy już zawiesili palce nad klawiaturą. Chodzi mi o samą decyzję o wydobyciu zwłok. Pewnie bym głośno krzyczała - NIE! Zwyczajnie, po ludzku byłabym zdecydowanie przeciwna. Teraz państwo (w postaci prokuratury) musi wyważyć racje - w oparciu o posiadaną wiedzę - czy nadrzędne są moje odczucia, czy ustalenie stanu faktycznego? Bo, że państwo ma prawo do takiej czynności, to jak rozumiem jest poza dyskusją. Chyba, że opozycja chce zmienić Kodeks Postępowania Karnego lub go zmienić tylko w odniesieniu do wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. Powiedźcie to wprost, że nie wolno badać tej katastrofy, tego co było przed nią i tego co było po niej! Powiedźcie to w końcu! Nie, wy tego nie powiecie, będziecie kryli się za plecami rodzin, będziecie lali krokodyle łzy i zagrzewali ich do boju! Powinniście w pierwszej kolejności wieszać psy na Donaldzie Tusku, Andrzeju Seremecie, Krzysztofie Parulskim i Ireneuszu Szelągu. Ma rację p. Ewa Kochanowska, kiedy mówi: "Z polskiego kodeksu postępowania karnego jednoznacznie wynika, że kiedy istnieje podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, a takie podejrzenie istniało i istnieje w związku z każdą katastrofą, obowiązkiem polskich prokuratorów było dokonanie po przyjeździe zwłok do Polski oględzin – zewnętrznych i ewentualne zarządzenie sekcji. Tego nie zrobiono" – wyjaśnia poseł Arciszewska-Mielewczyk.
Polityk zwraca również uwagę na liczne manipulacje i polityczne rozgrywanie dramatu rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. - Jeżeli ktokolwiek dzisiaj stawia zarzuty, to powinien je kierować w stronę nadzorujących to śledztwo w 2010 r. W stronę tych, którzy twierdzili, że ramię w ramie z rosyjskimi kolegami "przesiewali i przekopywania miejsce katastrofy metr w głąb", a później byli obecni przy sekcjach zwłok. Przypominam, że te słowa padły z ust - Ewy Kopacz, liderki PO. I teraz sekta seryjnych kłamców ubiera się w szaty moralizatorów i wyje - poprzez sprzyjające im media - ciszej nad tą trumną...ktokolwiek tam się znajduje. Zbudowaliście - to do polityków PO/PSL - "państwo teoretyczne" i bronicie go wszelkimi dostępnymi metodami. Wierzę w to, że poruszycie piekło i ziemię, by ukryć ogrom waszych niekompetencji, a wielu przypadkach być może i przestępstw. Tym większy szacunek i wsparcie należy okazać prokuraturze, że podjęła walkę z tą hydrą, która tak chętnie pije ze źródła wdowich łez – podkreśla poseł Dorota Arciszewskiej-Mielewczyk.
Poruszający wywiad por. Artura Wosztyla o 10/04, Lasku i nowym zespole PO: "To jest ewidentne zafałszowanie pewnych dowodów"
Członkowie komisji Millera jawnie powiedzieli w Dowództwie Sił Powietrznych, że badania na bliźniaczym Tupolewie wykazały, iż można było odejść w automacie. Stwierdzili, że skoro nie ma tego opisanego w instrukcji, na których latali piloci ze spec pułku, bo te instrukcje były z lat 90., to oni tego nie wpiszą do raportu. Powiedzieli, że podadzą w nim, że nie jest to możliwe —mówi portalowi wPolityce.pl por. rez. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku lądował przed Tu-154M w Smoleńsku. wPolityce.pl: „Budujemy zespół, żeby dać świadectwo prawdzie, oddać pamięć i cześć zmarłym, którzy zginęli w katastrofie”- powiedział Schetyna informując o powołaniu przez PO i Macieja Laska parlamentarnego zespołu ds. zbadania przypadków manipulowania przyczynami katastrofy smoleńskiej. Jaki komentarz ciśnie się Panu na usta? Por. Artur Wosztyl: To jest kpina, inaczej nie da się tego określić. Wystarczy popatrzeć na całokształt działalności pana dr. Laska. Skoncentrujmy się na tym, bo sama Platforma Obywatelska nie powie nic, co by godziło w jej wizerunek. Panowie Miller, Klich czy Sikorski, którzy byli ministrami w rządzie PO są w to wszystko zamieszani, nie mówiąc już o prezesie NIK. Każda negatywna informacja, która będzie godziła w raport Millera, godzi w nich samych. Pan dr Lasek wielokrotnie został skompromitowany i nie potrafił nawet wyartykułować w jakiś skrócony sposób skąd wzięły się takie, a nie inne rzeczy w raporcie, który teoretycznie powinien sam się bronić, a nie broni się. I teraz ten sam człowiek staje na czele kolejnego zespołu, który nie dość, że ma „przybliżać prawdę, to jeszcze ją odkłamywać i pokazywać, kto czerpie z tego korzyści polityczne”. Powiem szczerze, że to już jest poniżej pasa. Przypomnę, że od kilku lat to nie PiS wychodził z inicjatywą smoleńską przed wyborami, tylko ówczesna koalicja rządząca PO-PSL. To oni cały czas wywlekali temat Smoleńska przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, wyborami samorządowymi i rok temu próbowali to robić przed wyborami parlamentarnymi. Cały czas przewijał się u nich wątek „gry trumnami”. O to chodzi. I cały czas ta ich narracja się powtarza. Ale ta zamiennik zakłamania rzeczywistości, że to PiS buduje na tym kapitał polityczny, jest naprawdę mocno naciągane. Zastanawiam się jak daleko jeszcze ten PR się posunie, aby zrobić ludziom sieczkę z mózgu. Moim zdaniem doszli oni do wniosku, że straszenie PiS-em nie przynosi efektu, więc postanowili wymyślić coś nowego, jakiś nowy nośny ładunek, by PO postrzegana była jako ci „dobrzy”. Tym ładunkiem emocjonalnym jest właśnie tragedia smoleńska. Dlatego na rękę jest im tworzyć mit „szalonego Macierewicza” i podgrzewać w ten sposób atmosferę. Tak. Szalonego Macierewicza i innych, którzy wyznają teorie spiskowe. W ten sposób chce się na każdy sposób ośmieszyć działania komisji smoleńskiej dr. Berczyńskiego. Oni wiedzą, że ta komisja powstała na bazie Komisji Badania Wypadków Lotniczych i ma inne obwarowania prawne oraz siłę przebicia od zespołu parlamentarnego, badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. W takim sensie, że to, co oni powiedzą, będzie śledzone przez międzynarodowy świat ekspertów. Bo jeżeli patrzymy na Komisję Badania Wypadków Lotniczych czy to w Polsce, czy gdzie indziej na świecie, to jest to bardzo hermetyczne środowisko. Oni są ciałem, które kreuje pewne rzeczy i przedstawia je międzynarodowej opinii. Komisja pana dr Berczyńskiego już pięknie wypunktowała zeznania członków komisji Millera, którzy negatywnie odpowiedzieli na wszystkie zadane rzeczowo pytania. Przypomnijmy, że na pytanie czy komisja kontaktowała się z zakładem, który produkował Tupolewa czy go remontował, a także czy dopełniono wszelkiej staranności w wykonaniu pewnych działań, otrzymaliśmy odpowiedzi przeczące. To już dyskredytowało komisję Millera. Oczywiście, że tak. To już stawia tę komisję naprawdę w nieciekawym świetle. Co pan Lasek chce odkłamywać? To, że „robili, a nie robili”? Oni skupili się na tym, by zrobić wszystko, aby ludzie wierzyli w raport Millera i uznali go za jedynie prawdziwy dokument. Zwracam kolejny raz uwagę na tę nieszczęsną brzozę. Skoro pan Lasek jako przedstawiciel wspomnianego zespołu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej chce dziś mówić o zafałszowaniach rzeczywistości, to jakim cudem członkowie komisji Millera pomylili się w pomiarze brzozy o prawie 3 metry! No na litość boską, przecież człowiek z podstawówki lepiej by to pomierzył niż fachowiec z tytułem naukowym doktora. Oni chcą takie rzeczy odkłamywać? Ciekawe jak w tym sensie chcą zakwestionować obecność kawałka samolotu, znajdującego się 60 metrów przed brzozą? No właśnie. Pamiętam jak jeden z członków komisji Millera pytany o tę część samolotu odpalił, dlaczego komisja Berczyńskiego czepia się faktu, że pewne rzeczy zostały przeniesione? Oczywiście uzasadniał to tym, że za zgodą organu prowadzącego badanie dopuszczalne jest, żeby zmniejszyć obszar oddziaływania tej komisji, bo wiadomo, że nie wszędzie trzeba ten teren zamknąć. Ale to nie zmienia faktu, że pewne rzeczy były rozproszone dalej. Tak, to prawda. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że skoro idzie taki przekaz medialny, że za zgodą czy wiedzą organu prowadzącego to badanie, można coś takiego zrobić, to dlaczego w raporcie Millera nie są podane rzeczywiste odległości do miejsc, w których te elementy zostały znalezione? Są tylko podane odległości do miejsc, do których zostały one przeniesione! To jest ewidentne zafałszowanie pewnych dowodów. Jak raport, który ma wyjaśniać taką tragedię, może zawierać w sobie takie błędy? Wiele wyjaśnia nagranie ze spotkania pana Millera z członkami komisji, gdzie mówi się o ręcznym sterowaniu wynikiem śledztwa. „Mamy zrobić tak, żeby nie było rozbieżności z raportem rosyjskim”. Trzeba pamiętać o tych słowach. Mimo to opozycja nie odpuszcza i cały czas uderza w przedstawicieli komisji dr. Berczyńskiego, próbując zdyskredytować ich w oczach opinii publicznej. Tymczasem w komisji Millera zasiadali eksperci od ruchu dwukierunkowego na drogach dwupasmowych, budowy i eksploatacji spadochronów i paralotni czy od walki z otyłością… Zarzuty stawiane pod adresem tej komisji, którą powołał pan minister Macierewicz są niedorzeczne. W przypadku katastrofy smoleńskiej musimy patrzeć pod kątem badania wypadków lotnictwa wojskowego. Zawsze odbywało się to tak, że była grupa specjalistów po swojej specjalności dla danego typu statku powietrznego, która doraźnie była powoływana, jeżeli dochodziło do jakiegoś zdarzenia. Zazwyczaj byli to inżynierowie, którzy awansując przechodzili do Dowództwa Sił Powietrznych, do jakiś inspektoratów czy instytutów. Natomiast patrząc na skład komisji Millera człowiek zaczyna się zastanawiać. Począwszy od pana pułkownika Edmunda Klicha, który już pierwszego dnia mówił o tym, że załoga była niewyszkolona, co doprowadziło do tego zdarzenia. A przecież z drugiej strony pan Edmund Klich był wysoko postawionym oficerem w komendzie Wyższej Oficerskiej Szkoły Sił Powietrznych. Jak taki człowiek, który szkolił tych ludzi i miał wpływ na organizację szkolenia, to jak ono powinno wyglądać, może powiedzieć, że coś wyglądało źle? Jakie sam sobie wtedy wystawia świadectwo? Powiedzmy szczerze: nikt z członków komisji Millera nie badał katastrofy tak wielkiego samolotu. Zrozumiałbym, gdyby poproszono o jakieś wskazówki czy konsultacje ludzi, którzy badali katastrofy Iłów-62, które rozbiły się w Lesie Kabackim na Okęciu. Wówczas rozumiałbym, że pod ich kierownictwem czy nadzorem pewne rzeczy będą w jakiś sposób posuwane do przodu. Ale tutaj mamy ludzi, którzy zajmowali się badaniem zdarzeń samolotów ultra lekkich, albo tych z lotnictwa komercyjnego. I zauważmy, ta komisja daje w ciągu roku raport z katastrofy, w wyniku której z samolotu praktycznie nic nie zostało i który jest bardzo zbieżny z tym, co podała strona rosyjska. Z drugiej strony ta sama komisja do tej pory nie dała raportu z lądowania bez podwozia Boeinga 767 1 listopada 2010 roku. To jak to jest? Tutaj nie mieliśmy nic i w ciągu roku mamy raport, a tutaj mieliśmy wszystko i do tej pory nie ma raportu? Coś jest nie tak. Dlatego uważam, że pan Lasek jest bardzo wątpliwą jednostką. Patrząc na pana płk. Grochowskiego i innych z Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON, którzy uczestniczyli w pracach komisji Millera mam te same uwagi. Ci ludzie kilka miesięcy przed katastrofą smoleńską byli w spec pułku, gdzie przyjechali na kontrolę. Spec pułk dostał „5” z tej kontroli. I kilka miesięcy później okazuje się, że wszystko było źle? No na litość boską! Podnoszono temat braku symulatorów, ale nie było ich od lat i doskonale wszyscy o tym wiedzieli. Jedynie dostępne symulatory były za wschodnią granicą, ale rząd PO zapatrzony był na Zachód i nawet grosza nie przekazał na to, by pozwolono pilotom pojechać za wschodnią granicę, aby wykonali loty na symulatorach. Przypominam sobie wypowiedź ministra Klicha, który twierdził, że zdaje sobie sprawę z braków w Siłach Powietrznych, ale nic z tym nie może zrobić. Nic nie mógł zrobić? To ciekawe. Ale krytykować to każdy teraz może. I zrzucać odpowiedzialność na Bogu ducha winnych pilotów, którzy zawsze wykonywali zadania z wielkim poświęceniem. Bo służba to jest poświęcenie się wykonywaniu zadań przez 365 dni w roku i 24 godziny na dobę, więc praktycznie byliśmy cały czas pod telefonem. Te zadania wykonywaliśmy zgodnie z wiedzą, którą posiadaliśmy i nie można mówić, że byliśmy źle wyszkoleni czy niedoszkoleni. Bo zarówno śp. Arek Protasiuk, dowódca załogi Tu-154M, jak śp. Robert Grzywna, drugi pilot dosłownie kilka miesięcy wcześniej przeszli pełne szkolenie naziemne i symulatorowe na Embraerach 170 w Szwajcarii. „Pojechały nieuki z armii, nie znający języka angielskiego” - tak nas cały czas przedstawiano po 10 kwietnia 2010 roku, lecz oni pozdawali egzaminy na 94 proc. w języku angielskim. Wiem z rozmów z ich kolegami ze spec pułku, że z rosyjskim też nie mieli problemów. Oczywiście. To tak samo jak mnie próbowano przez te wszystkie lata zdyskredytować. Zresztą do tej pory w przestrzeni publicznej pojawiają się informacje o tym, że „Wosztyl to przestępca”, że złamał prawo, bo nie powinien był tam lądować. Ostatnio zaczepiła mnie jedna pani, zacząłem z nią rozmawiać, ale wyczułem dystans. Pytam ją: „Czy pani też uważa, że popełniłem przestępstwo lądując tam?”. I widać było, że tak myśli, nie musiała odpowiadać, bo na jej twarzy była złość. Mówię jej: „Proszę panią, pani powtarza te brednie, które powtarzały media za raportem komisji Millera i jego członkami, nie mówiąc już o para ekspertach, typu Hypki i inni”. Wiadomo już, że pobierali za to duże gratyfikacje. Tak, bo oni byli tą tubą, która powtarzała pewne kłamstwa. I dlatego one tak utrwaliły się w przestrzeni publicznej. Dziś to samo robi PO ze swoim zespołem. Oni do znudzenia cały czas chcą powtarzać te same kwestie, będą zalewać media informacjami, które będą nieprawdziwe. Znów pojawi się pan generał Błasik i kontekst sytuacyjny, chociaż doskonale wiemy, że żadna ekspertyza nie potwierdziła obecności głosu generała w kokpicie. A w miejscu, w którym go znaleziono, było jeszcze wiele innych ciał. To co, te wszystkie ciała były w tym kokpicie? Cały czas trwały pielgrzymki do niego? Już nie mówię o matactwach z przypisywaniem generałowi słów, które w rzeczywistości mówił drugi pilot. Znowu będzie się powtarzała narracja, że samolot Tu-154M nie mógł odejść w automacie przy tak oprzyrządowanym lotnisku, co też jest nieprawdą. Dowiodły tego loty próbne na bliźniaczym Tupolewie. Oczywiście. One pokazały ewidentnie, że jest to możliwe, ale członkowie komisji Millera parę dni przed opublikowaniem raportu, który został podany opinii publicznej, świadomie to zataili. Odbyło się wtedy spotkanie w Dowództwie Sił Powietrznych, na które wezwano pilotów ze spec pułku, m.in ja tam byłem. Była pełna sala, stawili się wszyscy szefowie komórek bezpieczeństwa z jednostek podległych Dowództwu Sił Powietrznych. I wtedy członkowie komisji Millera jawnie to powiedzieli, że badania wykazały, że można było odejść w automacie. Ale, że nie ma tego opisanego w instrukcji, na których latali piloci ze spec pułku, bo te instrukcje były z lat 90., oni tego nie wpiszą do raportu. Stwierdzili, że podadzą w nim, że nie jest to możliwe. To już jest jawne zakłamywanie rzeczywistości. I co teraz pan dr Lasek wyjdzie i powie, że nie było możliwości odejścia w automacie, gdy taka możliwość była? A Arek Protasiuk świetnie znał ten samolot? Moi koledzy, z którymi rozmawiałem mówili, że był zakochany w lataniu tym samolotem i świetnie znał autopilota i wszystkie systemy tego samolotu. Oczywiście zespół PO i pana Laska stwierdzi zapewne, że lecieli nie wykorzystując odpowiedniego wysokościomierza. No tak, wrócą ograne tematy. Pytam, skoro nie była odczytywana prędkość, ani kurs, to znaczy, że tego w ogóle nie kontrolowali, tylko lecieli według RW? A co z pozostałymi parametrami lotu? Bo to się nie nagrało. To, co donoszą członkowie komisji Millera i różni pseudo eksperci jest niedorzeczne. Denerwuje mnie, gdy wychodzi taki ekspert, który szczyci się tym, że jest kapitanem na jakimś samolocie i mówi, że gdy pojawi się komunikat: „PULL UP” i „TERRAIN AHEAD”, to pilot w tym momencie powinien odejść na drugi krąg. Zastanawiam się wtedy czy ten człowiek naprawdę wie co mówi, czy ma tak mierną wiedzę na temat samolotu, na którym lata i systemów, które wykorzystuje. Bo powinien sobie zdać sprawę, że w czasie wykonywania podejścia końcowego jeżeli taki komunikat się pojawi, a lotniska nie ma w systemie, czego piloci są świadomi, nie informuje on ich wtedy o odejściu. Gdyby tak było, nie mogliby wylądować na żadnym lotnisku, którego nie ma w takim systemie. Tak robi się ludziom wodę z mózgu. W myśl zasady, że kłamstwo powtarzane wielokrotnie, staje się prawdą? Tak. To kłamstwo jest już powtarzane od 6,5 lat. Wszystko zaczęło się od pojawienia po paru godzinach od katastrofy słynnego SMS-a i wszystko, co się później działo jest podporządkowane pod tę narrację. Włącznie z wystąpieniem pana ministra Millera, który na spotkaniu z członkami komisji, powiedział pamiętne słowa. To wszystko wpisuje się w ten cały kontekst sytuacyjny. Nie oszukujmy się, dziś pan dr Lasek nie powie niczego nowego, co będzie wykraczało poza raport Millera. On się pod tym podpisał, wziął za to pieniądze, później brał je jeszcze za to, że był przedstawicielem komisji przybliżającej przyczyny katastrofy, którą powołał rząd pani premier Kopacz. Członkowie komisji Millera, gdyby powiedzieli coś innego, niż do tej pory, podważyliby własny raport. Jedynie więc, co teraz mogą spróbować zrobić, to zdyskredytować każdego kto udawania im nieprawdę, aby pokazać społeczeństwu, że to znowu PiS zaczyna powiększać swój kapitał polityczny na tej tragedii. A prawda jest taka, że zdecydowana większość członków komisji Millera nie miała pojęcia na temat samolotu TU-154M. Naprawdę? Tak, oni przez pierwsze kilka miesięcy dopiero uczyli się tego samolotu. Nie mówiąc o samym badaniu przyczyn katastrofy. Druga rzecz, skoro komisja Millera orzekła, że spec pułk tak fatalnie szkolił ludzi, to dlaczego po jego rozformowaniu z dniem 1 stycznia 2012 roku we wszystkich podległych Dowództwu Sił Powietrznych jednostkach zaczęto wprowadzać właśnie te rozwiązania, które w nim funkcjonowały? One wcześniej nie były zaadoptowane w tych jednostkach. Od nowa pisano instrukcje organizacji lotów i regulaminy lotów, opierając się na rozwiązaniach ze spec pułku. Ten kamyczek dorzucam świadomie, by pokazać w jasnym świetle, co sobą prezentowała komisja Millera i jej członkowie. Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler
Jedyną przyczyną, dla której ekshumacja ofiar katastrofy smoleńskiej byłaby moralnie usprawiedliwiona, może być wyraźna i obiektywna potrzeba wynikająca z dążenia do poznania prawdy, przy jednoczesnym braku możliwości zastąpienia tej czynności innymi środkami dowodowymi - brzmi fragment oświadczenia rzecznika Konferencji Episkopatu Polski ks. dr. Pawła Rytel-Andrianika w odpowiedzi na pytania dotyczące ekshumacji ofiar tragedii smoleńskiej.
W piśmie opublikowanym na stronie internetowej Konferencji Episkopatu Polski wyrażono współczucie wszystkim rodzinom, które straciły swoich bliskich pod Smoleńskiem i dla których ekshumacja jest doświadczeniem traumatycznym. Rzecznik zwrócił jednocześnie uwagę na to, jak ważne jest dążenie do prawdy i wyjaśnienie przyczyn tragedii, po której nie przeprowadzono w Polsce sekcji zwłok żadnej z ofiar, natomiast przeprowadzone do tej pory ekshumacje wykazały nieprawidłowości dotyczące pochówku kilku ciał. Oświadczenie Rzecznika KEP w sprawie ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej
W związku z pojawiającymi się w ostatnim czasie kontrowersjami dotyczącymi ekshumacji ofiar tragedii smoleńskiej z dnia 10 kwietnia 2010 roku, w celu uniknięcia możliwości instrumentalnego wykorzystywania autorytetu Kościoła w tak delikatnej kwestii, pragnę przypomnieć, że zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania.
Wyjaśnienie przyczyn katastrofy od początku budzi liczne kontrowersje o charakterze prawnym, politycznym i społecznym. W tym kontekście zadaniem Kościoła jest przypomnienie o potrzebie dążenia do prawdy i sprawiedliwości, z czego wynika moralny sprzeciw nie tylko wobec prób wykorzystywania katastrofy smoleńskiej dla celów politycznych, lecz także jej marginalizowania czy bagatelizowania oraz ewentualnego unikania odpowiedzialności przez winnych tej tragedii.
Dostrzegając i rozumiejąc stanowisko rodzin ofiar sprzeciwiających się ekshumacjom, trzeba równocześnie zauważyć, iż katastrofa smoleńska była tragedią, która dotknęła cały naród, dlatego też przeżywanie żałoby oraz pamięć o ofiarach nabiera charakteru powszechnego i stanowi ważny element świadomości historycznej Polaków. Współczujemy wszystkim rodzinom, które straciły swoich bliskich pod Smoleńskiem i dla których ekshumacja jest doświadczeniem traumatycznym i nie do przyjęcia. Ich głos powinien być wzięty pod uwagę.
Należy stwierdzić, iż jedyną przyczyną, dla której ekshumacja ofiar katastrofy smoleńskiej byłaby moralnie usprawiedliwiona, może być wyraźna i obiektywna potrzeba wynikająca z dążenia do poznania prawdy, przy jednoczesnym braku możliwości zastąpienia tej czynności innymi środkami dowodowymi. Trzeba też przypomnieć, iż bezpośrednio po katastrofie nie przeprowadzono w Polsce sekcji zwłok żadnej z ofiar a przeprowadzone do tej pory ekshumacje wykazały nieprawidłowości dotyczące pochówku kilku ciał.
Ks. dr Paweł Rytel-Andrianik rzecznik Konferencji Episkopatu Polski
Zadziwiająca zbieżność dat. Smoleńscy zamachowcy dostali listę pasażerów?
Około 1 kwietnia 2010 r. gen. Jurij Desinow z FSB miał uaktywnić oddział specjalny, mający za zadanie przygotować zamach w Smoleńsku – wynika z raportu niemieckich służb zamieszczonego w książce Jürgena Rotha. Dokładnie tego samego dnia polskie MSZ otrzymało wstępną listę pasażerów lotu. Obok prezydenta Lecha Kaczyńskiego figurował na niej jego brat Jarosław.
W ujawnionej niedawno przez „GP” notatce funkcjonariusza BND (niemieckiego wywiadu) czytamy: „Zgodnie z opisem Roberta *** zlecenie dotyczące przeprowadzenia zamachu na Tu-154 pochodziło bezpośrednio od *** T*** do Desinowa. Nie udało się ustalić, gdzie i kiedy do tego doszło. Desinow miał następnie nawiązać kontakt ze stacjonującą w Połtawie/Ukraina grupą operacyjną Dmytra Stelanowego. Miało to nastąpić około 1.04.2010”.
Z fragmentu tego wynika jednoznacznie, że ok. 1 kwietnia gen. Desinow – wskazywany przez autora raportu jako mózg całej operacji – uaktywnił oddział specjalny w Połtawie. 15-osobowa grupa Stelanowego miała od tego czasu zajmować się przygotowaniami do zamachu w Smoleńsku. Dlaczego Desinow nawiązał kontakt ze Stelanowem akurat 1 kwietnia?
Jak się okazuje, właśnie tego samego dnia polskie MSZ otrzymało wstępną listę pasażerów lotu wyznaczonego na 10 kwietnia 2010 r. W piśmie datowanym na 31 marca 2010 r., ale odebranym 1 kwietnia, ówczesny zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin przesyła dokument jako „ostateczny skład delegacji”. Adresatem jest Andrzej Kremer z MSZ-etu, a z adnotacji wynika, że pismo dostali też dyrektorzy z tego resortu Mariusz Kazana i Jarosław Bratkiewicz, jak również Andrzej Przewoźnik (sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa) oraz Agnieszka Wielowieyska, dyrektor Departamentu Spraw Zagranicznych w Kancelarii Premiera (siostra Dominiki Wielowieyskiej z „michnikowego szmatławca”). Ta zbieżność dat jest zastanawiająca i dziwna. Z pewnością warto by sprawdzić, do kogo już 1 kwietnia trafiły informacje o składzie delegacji i czy miało to związek z potencjalnymi działaniami gen. Desinowa, opisanymi w raporcie BND – mówi „GPC” mec. Stefan Hambura, pełnomocnik prawny kilku rodzin smoleńskich.
Na przesłanej do MSZ-etu liście pasażerów znajdował się m.in. Jarosław Kaczyński, brat prezydenta i prezes PiS-u.
Czy skład delegacji już 1 kwietnia 2010 r. poznali Rosjanie, dyplomatycznymi kanałami lub poprzez agenturę ulokowaną w resorcie? Wiadomo jedynie, że 4 kwietnia 2010 r. lista ta – potem zmieniona – „wyciekła” do prasy i zaczęła krążyć wśród dziennikarzy.
Czy ludzie, którzy zginęli w Smoleńsku, zgodziliby się na tak spaprane śledztwo po śmierci Ich Bliskich?
To, jak wielkie emocje budzi w rodzinach kilkunastu ofiar konieczność ekshumacji ciał ich Bliskich w sześć lat po tragedii w Smoleńsku, dowodzi ostatecznie i niezbicie, że państwo polskie, wbrew mrzonkom Bronisława Komorowskiego, posmoleńskiego egzaminu nie zdało. I że nawet do niego nie podeszło. W przeciwieństwie do sprawców (świadomych lub mimowolnych), samej tragedii - w przypadku tego, co nazywam (za Rafałem Ziemkiewiczem) „katastrofą posmoleńską”, da się winnych ustalić bez wahania. Premier Tusk, minister Sikorski, minister Kopacz, minister Klich, posłowie Niesiołowski i Palikot, dziennikarze TVN i „michnikowego szmatławca”, „eksperci” lotniczy na żołdzie rządu lub mediów. To tym ludziom rodziny ofiar Smoleńska zawdzięczają dzisiejszą konieczność ekshumacji. Tak bolesną, że trudno choćby próbować osuszać ich łzy. Może tylko jednym, trudnym, ale koniecznym Pytaniem: czego chcieliby ONI? Ci, którzy w Smoleńsku, w służbie Ojczyzny, oddali życie? Czy pogodziliby się z faktem, że ich Bliscy leżą nie w swoich grobach? Czy uznaliby śledztwo za zakończone w sytuacji, gdy większość ich rodaków wciąż twierdzi, że nie wie, co w Smoleńsku miało miejsce tak naprawdę? Czy takiej chcieli Polski, której władze, wyłącznie w imię własnych interesów oraz tępo pojmowanej „przyjaźni polsko-rosyjskiej”, lekceważąco machają ręką na ustalenia ponad stu naukowców, badających niezależnie od żałosnych zespołów Anodiny, Millera i Laska, przyczyny tragedii? I dochodzą do skrajnie odmiennych, niż wspomniani „eksperci”, wniosków? Czy chcieli Polski, która śmierć ludzi reprezentujących Ją na katyńskiej ziemi, mających w Jej imieniu uczcić tam pamięć genialnych polskich oficerów, zamordowanych bestialsko przez Stalina, zbywa ohydnymi hasełkami posła idioty, plującego np. na syna Anny Walentynowicz? Bo ten ostatni chciał wiedzieć, gdzie tak naprawdę jest pochowana jego matka! Legenda „Solidarności”! Co mówił wtedy członek najwyższych władz partii rządzącej, Stefan Niesiołowski? Że Walentynowicz sam powinien pokryć koszty ekshumacji! Ciało jego Matki, jak pamiętamy, podobnie, jak ciało ostatniego Prezydenta RP na Uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, spoczęło w obcym grobie! Także dlatego, że minister Arabski zakomunikował rodzinom, iż trumien w Rosji nie wolno już otwierać. Czy takiej Polski chcieli ludzie, którzy lecieli do Katynia? Czy my takiej chcemy? Jeśli większość z nas odpowie twierdząco, dajmy spokój ekshumacjom. A zaraz potem – Polsce w ogóle. Jeśli jednak jest inaczej, bliscy ofiar są to winni nie nam, a Tym, którzy zginęli. Bo ci ludzie Polskę kochali. Bardzo rodzinom ofiar współczuję. Poprzedni rząd powinien się za ich cierpienie smażyć w politycznym piekle. Ale to śledztwo zostało spaprane tak bardzo, że nie ma dziś innego wyjścia, niż zacząć niemal wszystko od początku. Tym razem – bez przyjmowania w ciemno narracji innych państw, bez budowania „polsko-rosyjskiej przyjaźni” na błocie kłamstw i umywania w nim brudnych od krwi rączek osób, które nie dorosły do ani do władzy, ani nawet społecznego szacunku. Czas na pełną prawdę o Smoleńsku, bo tylko ona uspokoi dusze wszystkich: Ofiar, Ich Bliskich, reszty Polaków. Polaków – powtórzę – a nie ich polityczno-medialnych treserów, którzy kłamali wczoraj, kłamią dziś, i będą, wzorem innego „człowieka-legendy”, kłamać do końca swoich dni. Że też im sumienia nie pękną.
To prok. Parulski zgodził się, by polscy lekarze i śledczy nie uczestniczyli w sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Decyzję podjęto w nocy 10 kwietnia 2010 r.
Portal wPolityce.pl dotarł do szokującego protokołu, dotyczącego śledztwa smoleńskiego, z którego wynika, że to polscy śledczy zgodzili się na rosyjską sugestię, by sekcje zwłok ofiar smoleńskich nie przeprowadzali polscy prokuratorzy i lekarze. Doszło do tego już kilkanaście godzin po katastrofie. W trakcie nocnego spotkania w Smoleńsku w nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 r., polscy i rosyjscy prokuratorzy ustalili też wstępne przyczyny katastrofy, niemal od razu wykluczając możliwość zamachu. To dowód na to, że sprawę bez wahania oddano więc w rosyjskie ręce.
To kolejny i porażający dowód na to, że strona polska sama pozbawiła się możliwości przeprowadzenia rzetelnego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, jednostronnie, oddając wszelkie narzędzia śledcze w ręce Rosjan! Z dokumentu, którego istnienie potwierdziła Prokuratura Krajowa wynika, że do tajemniczego spotkania śledczych doszło 10 kwietnia 2010 roku o godz. 23.26, na miejscu katastrofy smoleńskie. W spotkaniu uczestniczyli m.in. szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej Krzysztof Parulski, prokurator Ireneusz Szeląg oraz rosyjscy śledczy na czele z Aleksandrem Buksmanem – pierwszym zastępcą Prokuratora Generalnego Rosji. Spotkanie miało trwać ok. 1,5 godziny. Z informacji portalu wPolityce.pl wynika, że to właśnie wtedy polscy i rosyjscy śledczy ustalili, że sekcje zwłok odbędą się bez udziału strony polskiej. Odrzucono naturalną potrzebę, by w trakcie sekcji zwłok uczestniczyli polscy prokuratorzy i śledczy. Mało tego! Polscy i rosyjscy prokuratorzy, w trakcie nocnego spotkania, ustalić mieli, że wstępną przyczyną katastrofy miały być „błędy pilotów oraz obsługi naziemnej”. Śledczy zakończyli spotkanie konkluzją, że w ciągu kolejnych dni powinno się przeprowadzać kolejne oględziny miejsca katastrofy. Z uwagi na szczególny publiczny rozdźwięk wywołany zaistniałą katastrofą lotniczą, należy w terminie możliwie najkrótszym przeprowadzić sądowo-lekarskie oględziny i sekcje zwłok pasażerów samolotu, w mieście Moskwie; ich identyfikację oraz przekazanie przedstawicielom strony polskiej.W czynnościach tych nie przewidziano udziału polskich prokuratorów ani lekarzy medycy sądowej – czytamy we fragmencie protokołu z nocnego spotkania śledczych w dni. 10 kwietnia 2010 roku. Z informacji, do których dotarł nasz portal wynika, że protokół ze strony polskiej miał podpisać Ireneusz Szeląg. Ustalenia portalu wPolityce.pl potwierdza Prokuratura Krajowa, odpowiadająca dziś dziś na brutalny atak telewizji TVN24, która w materiale z 3 listopada sugerowała, że winnym faktu nieprzeprowadzenia sekcji zwłok był prokurator Marek Pasionek.
Nieprawdą jest, że prokurator Marek Pasionek miał możliwość doprowadzenia do sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej ani zwracania uwagę na błędy postępowania. Decyzje podejmował obecny od 10 kwietnia 2010 roku na miejscu katastrofy Naczelny Prokurator Wojskowy, przełożony wszystkich prokuratorów wojskowych, ówczesny pułkownik Krzysztof Parulski, a podległy mu prokurator Pasionek znalazł się w Moskwie dopiero 13 kwietnia, gdy sekcje zostały już przeprowadzone. Nadzór nad śledztwem objął zaś, gdy ciała ofiar zostały już pochowane. Zgodnie z protokołem z posiedzenia roboczego, które odbyło się nocą 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, z udziałem polskich i rosyjskich prokuratorów, w tym Naczelnego Prokuratora Wojskowego Parulskiego i I zastępcy prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej, a bez udziału prokuratora Pasionka już wtedy podjęto decyzję: Z uwagi na szczególny publiczny rozdźwięk wywołany zaistniałą katastrofą lotniczą, należy w terminie możliwie najkrótszym przeprowadzić sądowo-lekarskie oględziny i sekcje zwłok pasażerów samolotu, w mieście Moskwie; ich identyfikację oraz przekazanie przedstawicielom strony polskiej. Z protokołu wynika, że w czynnościach tych nie przewidziano udziału polskich prokuratorów ani lekarzy medycy sądowej. – czytamy w oficjalnym oświadczeniu Prokuratury Krajowej, która rozbija tezy stawiane w telewizji TVN24. Prokuratura Krajowa odpiera tez zarzuty TVN jakoby prokurator Pasionek miał od początku wpływ na przebieg śledztwa smoleńskiego. Wszczęto je 10 kwietnia 2010 roku, a zwierzchni nadzór nad śledztwem został prokuratorowi Pasionkowi powierzony 5 maja 2010 roku. Do tej daty nie koordynował i nie nadzorował postępowania – czytamy w oficjalnym oświadczeniu PK. Dzisiejsze ustalenia portalu wPolityce.pl tylko potwierdzają tezę o służalczej roli najważniejszych polskich instytucji wobec strony rosyjskiej w obliczu tragedii smoleńskiej. Szokujące, nocne ustalenia prokuratorów na miejscu katastrofy zdają się też potwierdzać tezę o braku chęci wyjaśnienia okoliczności tej tragedii przez ówczesne polskie władze.
Ten człowiek grozi: "Zajmiemy krzyż, miesiącznicy nie będzie". Bolszewicka natura "obrońców demokracji"
- Myśmy zapowiedzieli miesiąc temu Kaczyńskiemu, że albo poleci swoim prokuratorom w prokuraturze krajowej, cofnięcie decyzji o ekshumacjach tych ofiar katastrofy smoleńskiej, których rodziny przeciwko temu protestują, albo zajmiemy mu krzyż. Jak wiemy sytuacja rozwija się tak jak się rozwijała, więc zajmiemy mu krzyż i osiemdziesiątej miesiącznicy smoleńskiej nie będzie - mówił w TK FM Paweł Kasprzak z organizacji, która nazwała się "Obywatele RP"
Wystarczyły trzy ekshumacje, żeby okazało się, że ciało Piotra Nurowskiego nie leży w jego grobie. Przeciwko ekshumacji KOGO protestowała więc jego rodzina?
Paweł Kasprzak - "Bolek" wersja 3.0 | Niepoprawni.pl niepoprawni.pl › Blogi › Blog użytkownika Honic 13.11.2016 - Może to "niepolitycznie" tak prosto z mostu dobierać się do nazwisk, ale uznałem że trzeba. Nie wiem kim naprawdę jest Paweł Kasprzak.
"Obywatele RP" będą łamać prawo? Kasprzak: Tak - Do Rzeczy https://dorzeczy.pl/.../Obywatele-RP-be ... egamy-do... 15 godzin temu - Paweł Kasprzak z ruchu Obywatele RP na antenie RMF FM wprost przyznał, że ruch ten nawołuje do łamania prawa i podżega do popełnienia ...
Paweł Kasprzak gościem Popołudniowej rozmowy w RMF FM! - RMF 24 http://www.rmf24.pl › Fakty 19 godzin temu - Gościem Popołudniowej rozmowy w RMF FM jest Paweł Kasprzak. Lidera inicjatywy Obywatele RP zapytamy m.in. o jego wezwanie do ...
Brutalny atak na pamięć o Smoleńsku! Szokujące słowa lidera ... wpolityce.pl/.../318660-brutalny-atak-na-pamiec-o-smolensku-szokujace-slowa-lidera... 1 dzień temu - "Obywatel ma prawo grać władzy na nerwach (…). To ważne też dla ruchu demokratycznego" - grzmiał Paweł Kasprzak.
''80. miesięcznicy nie będzie. Zajmiemy krzyż''. Obywatele RP ... http://www.tokfm.pl/.../7,103454,210934 ... rzyz-oby... 1 dzień temu - Obywatel ma prawo grać władzy na nerwach - mówił w Poranku Radia rynszTOK FM Paweł Kasprzak z inicjatywy Obywatele RP, która organizuje ..
Paweł Kasprzak - "Bolek" wersja 3.0 Honic - 13 Listopada, 2016 - 17:53
Może to "niepolitycznie" tak prosto z mostu dobierać się do nazwisk, ale uznałem że trzeba. Nie wiem kim naprawdę jest Paweł Kasprzak. Wiem że kiedyś był aktywistą ruchu "Wolność i Pokój" o którym niedawno pisałem. Był to ruch który dziś okreslilibyśmy jako "lewacki", choć nie pozbawiony uczciwych i zgodnych z moim własnym rozeznaniem dobra i zła dążeń. Jeśli opowiadamy się za wolnością i demokracją, musimy pogodzić się z istnieniem takich ugrupowań i to jest normalne.
Po 1989 roku, gdy nastały czasy nieskrępowanego organizowania się, powstało wiele ruchów podejmujących i przejmujących idee lewicowe i lewackie. "Wolność i Pokój" przestała być organizacją "jedyną w swoim rodzaju" i - na dobrą sprawę - chyba do pewnego stopnia zawiesiła swoją działalność. Idee przejęli w części "zieloni", w części zdezaktualizowały się z racji likwidacji zasadniczej służby wojskowej i problemu przysięgi na wierność obcemu mocarstwu. Okazało się jednak że inicjatywa nie zginęła. Długo po 1989 roku założono fundację "Wolność I Pokój", podstawowe namiary: Numer w KRS: 0000377302; Data wpisu, rejestracji lub utworzenia: 02.02.2011; Numer NIP: 525-249-83-21, REGON: 1427892911 dlaczego?
Dociekliwym proponuję moje sugestie zawarte w wypowiedzi na NP, link tu: http://niepoprawni.pl/blog/honic/wolnosc-i-pokoj Obecnie następuje swoista reaktywacja niektórych osób związanych z dawną organizacją, w tym zwłaszcza Pawła Kasprzaka uaktywnionego w podobny sposób jak - w swoim czasie przeszło półtora roku temu - Mateusz Kijowski. Od pewnego czasu "istnieje" organizacja "Obywatele RP zrzeszeni w Stowarzyszeniu "OSA" - "Obywatele Solidarnie w Akcji". To znaczy - "istnieje" i "nie istnieje", bo - jak to bywa często w takich przypadkach - formalnie nie została zarejestrowana, a przynajmniej na stronach MS nie można jej znaleźć. Pan Paweł Kasprzak okazuje się autorem nadzwyczaj płodnym i radykalnym. Wśród jego (głównie) wypowiedzi na stronach "obywateli rp" znajdują się teksty które - według mnie - są groźne dla uczciwych obywateli Polski. Pozwolę sobie na kilka cytatów:
"Staniemy w miejscu smoleńskiego krzyża i nie zejdziemy z niego. Miesięcznic nie będzie. Ta listopadowa będzie ostatnią." "Sporo ludzi uważa, że Kaczyński zamierza fabrykować dowody zamachu. Innymi słowy, że w trumnach znajdzie się podrzucony tam trotyl, czy cokolwiek. Inaczej – mówią ci, którzy ostrzegają przed spodziewaną prowokacją – nie da się wyjaśnić tego chorego pomysłu. " "w miesięcznice smoleńskie respektowaliśmy dotąd żałobno-religijny charakter smoleńskiego cyrku, niezależnie od tego, że niemal każde wypowiadane tam zdanie profanowało religię, pamięć o zmarłych, elementarną uczciwość, poniewierało godność państwa i poszczególnych jednostek, że wielokrotnie naruszano tam prawo." "Dość! 10 grudnia zastaną nas Państwo na miejscu, w którym ustawiają Państwo swój smoleński ołtarzyk, a Pan, Pośle Kaczyński, swoją groteskową drabinkę. To miejsce będzie zajęte przez wolnych obywateli solidarnie stających w obronie ludzi, których z żądzy zemsty postanowił Pan sponiewierać." Chyba wystarczy. Przypomnę tylko, że przed trzydziestu laty pan Paweł Kasprzak, wraz z kolegami stwierdzał coś o "wolności sumienia"... Ale wtedy może zleceniodawcy uznali że "tak było trzeba"...
Co proponuję? Permanentne zakłócanie Miesięcznic Smoleńskich jest najwyraźniej usankcjonowane przez urzędników miejskich jako legalna manifestacja, na co wskazuje ochrona ich przez Policję. Kto udziela więc zgody na manifestację w tym samym miejscu i czasie gdzie odbywa się całkiem inna manifestacja? To przecież służy prowokacjom! Jak zauważyłem w dniu 11 Listopada, Policjantów było wyraźnie więcej niż "manifestantów". czy to znaczy że kilku sowieckich agentów może wpływać na uroczystość która - jeśli nawet nie jest akceptowana przez wszystkich - odbywa się w imię pamięci ofiar katastrofy której po sześciu latach, do dziś, nie wyjaśniono?
I jaka rolę pełnią w tym obecne władze Warszawy?
Cytat: W lutym 1990 gen. Kiszczak tak nauczał swój personel: „SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji, na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki” Leopold
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników