Jürgen Roth: niemieckie służby uważają, że w Smoleńsku nie było wypadku – miała miejsce eksplozja
W rosyjskiej wersji wydarzeń występuje tak wiele błędów, manipulacji i dezinformacji, że nie sposób odsunąć fakty na bok – tłumaczy na antenie Telewizji Republika Jürgen Roth - niemiecki dziennikarz, autor książki o katastrofie smoleńskiej. Jednocześnie informuje on, iż dysponuje raportami niemieckiego wywiadu, które wskazują, że tamtejsze służby nie mają wątpliwości, co do przyczyn katastrofy smoleńskiej. - Gdyby teraz wojskowy samolot z dowódcą NATO i innymi dowódcami został zestrzelony – doszłoby do wojny, nie tylko zimnej wojny, jaką mamy teraz, ale realnej, gorącej wojny. Być może dlatego nikt nie chce wyjaśnić przyczyn katastrofy smoleńskiej – dodaje Jürgen Roth.
- Po raz pierwszy nabrałem wątpliwości, kiedy Rosjanie opublikowali swój raport, mówiąc że był to wypadek. Miałem wątpliwości odnoście do wiarygodności ludzi odpowiedzialnych za dochodzenie i zacząłem się tym interesować, ponieważ śledzę rosyjską politykę kłamstw i manipulacji i starałem się dowiedzieć, co kryje się za tym tzw. wypadkiem – tłumaczy Jürgen Roth pytany o to, dlaczego w ogóle postanowił napisać książkę na temat katastrofy smoleńskiej.
Dziennikarz ujawnia, iż dysponuje dwoma raportami niemieckiego wywiadu, z których wynika, że niemieckie służby specjalne nie miały wątpliwości co do okoliczności wydarzeń w smoleńsku.
- Choć z punktu widzenia wywiadu zawsze trzeba być ostrożnym – oni uważają, że nie był to wypadek i zastosowane były tam prawdziwe materiały wybuchowe. Poszedłem dalej, starałem się dowiedzieć czegoś więcej. To było dociekanie faktów, tego co się wydarzyło. Było tyle wskazówek tyle dowodów wskazujących na to, że nie był to wypadek... że musiało być to coś więcej – podkreśla niemiecki dziennikarz.
Jürgen Roth tłumaczy, że swoją książkę napisał przede wszystkim dla Niemców, którzy nie wiedzą, nic na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku. Jedyną wiedzę, którą mają na ten temat posiadają z mediów i jest ona oparta wyłącznie na rosyjskiej narracji i ustaleniach raportu MAK. Jednocześnie niemiecki dziennikarz podkreśla, że w 2010 roku prezydent Lech Kaczyński był jedynym politykiem, który otwarcie krytykował politykę Putina.
- Z punktu widzenia rządu niemieckiego Lech Kaczyński był politycznym pariasem. W kwestiach oficjalnej polityki, głos ma CDU, a z nimi związany blisko był Donald Tusk i to on odpowiada w pewien sposób za to (...) Raporty służby wywiadu były czytane również przez osoby zajmujące wysokie stanowiska w rządzie niemieckim. Dlaczego te osoby nie zareagowały - nie wiem – wyjaśnia Jürgen Roth.
W swojej książce niemiecki dziennikarz szczegółowo opisuje linię polityki Władimira Putina. Rozpoczyna od analizy ataków bombowych w Moskwie, za którymi kryło się FSB i podkreśla, że osoby próbujące prowadzić własne śledztwo w tej sprawie ginęły. Następnie Roth zwraca uwagę na wojnę w Gruzji, Smoleńsk i i agresywną politykę Kremla wobec Ukrainy i omawia kwestię zestrzelenia samolotu malezyjskich linii lotniczych.
- To jest jedna linia polityki Putina i nie tylko Putina - przede wszystkim FSB, GRU, która działa nie tylko w Rosji, ale również w Polsce i na Ukrainie. To jest częścią tej polityki. Jeśli patrzymy na to zestrzelenie malezyjskiego samolotu, Donald Tusk mówił, że potrzebne jest dochodzenie międzynarodowe, natomiast jeśli chodzi o takie śledztwo ws. Smoleńska, to nie widzi potrzeby takiego dochodzenia (...) W 2010 roku Tusk był bliskim przyjacielem Putina, teraz zmienił w tej sprawie zdanie – zwraca uwagę niemiecki dziennikarz.
Kluczowe jest jednak spostrzeżenie Jürgen Rotha, od którego postanowił on zacząć swoją książkę. Wyjaśnia on również kwestię „zmowy milczenia” wokół tematu Smoleńska na arenie międzynarodowej. Jego analiza jest szokująca.
- Rozpocząłem książkę od pytania „Co się stało?”. Gdyby teraz wojskowy samolot z generalnym dowódcą NATO i innymi oficerami został zestrzelony, doszłoby do wojny, nie tylko zimnej wojny, jaką mamy teraz, lecz do gorącej. Być może właśnie dlatego nikt nie chce wyjaśnić prawdziwych przyczyn zestrzelenia malezyjskiego samolotu i katastrofy smoleńskiej. (...) Myślę, że niektóre rządy wiedzą, co się stało, ale z przyczyn politycznych nie chcą na ten temat mówić. Nie chcą dolewać oliwy do ognia wobec trudnej sytuacji między Rosją i państwami Zachodu – podsumowuje Jürgen Roth.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jurgen Roth: „W śledztwie smoleńskim jest tyle błędów i manipulacji, że nie sposób odsunąć prawdy na bok”
Ta książka została napisana dla Niemców, bo oni nie wiedza nic o tym co się wydarzyło w Smoleńsku - mówił o swojej pracy Jurgen Roth na antenie TV Republika. Niemiecki dziennikarz śledczy tak opowiadał o motywach, które skłoniły go do przeprowadzenia własnego dochodzenia. Kiedy Rosjanie opublikowali swój raport i powiedzieli, że to był wypadek miałem wątpliwości. co do wiarygodności ludzi odpowiadających za dochodzenie w tej sprawie i zacząłem się tym interesować. — tłumaczył. Ponieważ śledzę rosyjską politykę kłamstw i manipulacji i starałem się dowiedzieć co się kryje za tym tzw. wypadkiem. I jednym ważnym dowodem dla mnie były dwa raporty niemieckiego wywiadu. — wyjaśnił. Oni [funkcjonariusze wywiadu - red.]uważają, że nie był to wypadek i stwierdzili, że zastosowane były prawdziwe materiały wybuchowe. Później poszedłem dalej i starałem się dowiedzieć czegoś więcej. Więc to było dociekanie faktów. Było tyle różnych wskazówek, że to nie mógł być zwyczajny wypadek, że to musi być coś więcej. I o tym napisałem. Ale nie tylko. Napisałem tę książkę w kontekście polityki Władimira Putina, która rozpoczyna się od czasu, kiedy był w Petersburgu, kiedy miał powiązania z organizacjami przestępczymi i te powiązania trwają do dziś. Dziennikarz odniósł się też do sytuacji w polskich mediach: Wiem jaka jest sytuacja polityczna i że ona i dla dziennikarzy i dla naukowców jest dość trudna. Ci mainstreamowi niezbyt krytycznie do tego podchodzą, tak jakby nie wiedzieli czym jest śledztwo związane ze śmiercią elity politycznej i problem polega na tym, że prawdziwie niezależne publikacje głównego nurtu nie sięgają tak daleko. Problem polega na tym, że dotyczy też osobistego zniesławienia osoby. Problem z mediami mainstreamowymi sprowadza się do ich powiązań z rządem i tego, że nie chcą krytykować rządu. To jest problem dziennikarstwa i etyki dziennikarskiej, a więc mamy wiele do zrobienia, aby to zmienić. — tłumaczył niemiecki dziennikarz. I zrobić coś z oczernianiem ludzi, którzy w to nie wierzą, nie wierzą w wersję oficjalną , w wersję rosyjską po stronie polskiej. To samo dzieje się, kiedy pisze się o korupcji w Polsce. Również mainstreamowe mediom trudno jest na ten temat pisać. Dziennikarze muszą zauważać co się dzieje i jeśli tego nie robią ze względu na ich zależność od polityków - to jest to cenzura. Jak tłumaczył jego książka została napisana dla Niemców, bo oni nie wiedza nic o tym co się wydarzyło albo wiedzą to z mediów, przede wszystkim z telewizji odnośnie tego co uzyskała rosyjska komisja śledcza. Jest tyle błędów i manipulacji, że nie sposób odsunąć prawdy na bok. Właśnie dlatego nikt na Zachodzie nic nie wie, ani nie interesuje się tym co się tam dzieje. Uważają, że to kwestia działań partii opozycyjnej. Dziennikarz skomentował też sytuację, która miała miejsce w parlamencie europejskim, kiedy to niemiecki polityk przerwał dyskusję polskich eurodeputowanych na temat katastrofy. Jestem w stanie to zrozumieć, ponieważ sytuacja miała miejsce w 2010 i wszyscy wtedy uważali , że Putin to rzetelna osoba i można mu ufać. dzisiaj wiemy, że to nieprawda, że to kłamca i że mamy do czynienia z polityką kłamstw Władimira Putina, która rozpoczęła się od czasu gdy Putin przejął władzę. Od 2010 roku Niemcy i powiązania między Niemcami, a Lechem Kaczyńskim nie były zbyt wygodne, ponieważ Lech Kaczyński był jedynym, który wówczas krytykował politykę Władimira Putina, a więc był niejako pariasem politycznym z punktu widzenia rządu niemieckiego. W oficjalnej polityce głos ma CDU, a pan Tusk był blisko z nimi związany i Tusk w pewnym sensie odpowiada za to, co się wydarzyło w odniesieniu do tejże katastrofy smoleńskiej i dlatego Elmar Brok nie chciał tej kwestii poruszać. Myślę, że to skandal, że z powodów politycznych nie wykazał zainteresowania tym co się kryje za tą katastrofą. Roth nie jest pewien, czy niemieckie władze znają treść raportu słuzb specjalnych na temat Smoleńska. Raporty służby wywiadu były czytane także przez osoby wysoko postawione w rządzie niemieckim. Dlaczego nie zareagowały - nie wiem. Być może rzeczywiście nie znają tego dokumentu, który ja mam… Ale dowiedzą się kiedy książka zostanie wydana. Zobaczymy co powiedzą… Na pytanie czy zabójstwo Niemcowa i katastrofa smoleńska to robota służb specjalnych - dziennikarz odpowiedział. Tak, tak uważam. W książce rozpocząłem od ataków bombowych w 99 r, kiedy to Putin odpowiadał za to, kiedy FSB kryło się za jednym z ataków bombowych. A ludzie którzy próbowali prowadzić śledztwo w tej sprawie zostali zabici. Potem była wojna w Gruzji, kiedy też mieliśmy do czynienia z kłamstwami Putina i agresywną politykę wobec Ukrainy, okupacja Krymu, a ostatnio zestrzelenie malezyjskiego samolotu. To jest jedna linia polityki Putina ,ale też FSB , GRU, która działa również w Polsce, na Ukrainie. To jest częścią polityki. Jeśli chodzi o zestrzelenie malezyjskiego samolotu, to pan Tusk powiedział, że jest potrzebne śledztwo międzynarodowe, natomiast w sprawie Smoleńska nie widzi potrzeby takiego dochodzenia. Jego zdaniem Donald Tusk wyraźnie zmienił swój stosunek do Putina. W 2010 roku był bliskim przyjacielem Władimira Putina. Wiem to, z raportu służby wywiadu a propos jego powiązań z Gazpromem. Wówczas był w wielkiej przyjaźni z Putinem, dziś działa bardzo agresywnie wobec Putina. Zmienił zdanie o 180 stopni. Dlaczego nie wiem. Nie wiem co się dzieje w jego głowie. Roth uchylił się jednak od pytania czy Tusk przegrał jakąś rozgrywkę z Putinem. Jedyne co można wykazać, patrząc na ten raport, że był cieniem Putina wówczas i być może znacznie lepiej wie co się dzieje w polityce rosyjskiej. Dziennikarz nie ma wątpliwości, że w Rosji związki świata przestępczego i władzy są silniejsze niż w jakimkolwiek innym państwie europejskim, że to państwo mafine. Wielu ludzi tak uważa,że mamy do czynienia z państwem przestępczym. Bez wsparcia rosyjskich służb organizacje przestępcze nie mogliby działać w Rosji i Europie. Jak podkreślał: Wielki biznes w Rosji jest związany tylko z Putinem i jego przyjaciółmi.W Soczi - skorzystali tylko jego wierni przyjaciele. Wszyscy wywodzą się z Petersburga. Wtedy powstały silne związki. Putin odpowiadał wtedy za prywatyzację. Jego przyjaciele są dziś wszyscy oligarchami. Jeśli spojrzymy na współpracę firm rosyjskich i niemieckich - bez korupcji nie da się robić biznesu. My też w tym uczestniczymy. Rosja jest jednym z najbardziej skorumpowanych państw w Europie. Nie istnieje tam wolność prasy, przejrzystość. Zdaniem Rotha Gazprom jest gospodarczą bronią Putina, za jego pomocą Putin jest w stanie szantażować inne państwa. Rozpocząłem książkę od zdania: „Co się stało?”. I teraz kiedy wojskowy samolot zostałby zestrzelony z dowódcą gen NATO i innymi dowódcami NATO - doszłoby do gorącej wojny. Nie tylko zimnej. Własnie dlatego nikt nie chce wyjaśnić katastrofy malezyjskiego samolotu i tak samo smoleńskiej — powiedział autor książki, która ma otworzyć oczy Zachodu na to co wydarzyło się w Smoleńsku. ansa/TV Republika
Antoni Macierewicz, szef zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, odpowiada wojskowym prokuratorom. Wiceprezes PiS pokazał zdjęcia z akt śledztwa, gdzie na fragmentach samolotu osmalenia występują. Jeszcze godzinę wcześniej NPW ogłosiła, że osmaleń i śladów ognia nie było. Macierewicz zapowiedział przekazanie 10 kwietnia dziennikarzom uzupełnionego raportu na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej. - Z tego raportu płynie ostateczny wniosek, że doszło do zniszczenia samolotu TU-154 na skutek eksplozji w powietrzu - mówił na konferencji prasowej.
- Jest sprawą powszechnie na całym świecie stosowaną, że rodziny ofiar jako pierwsze dowiadują się o szczegółach nowych ekspertyz. Nie znam takiej sytuacji na świecie, w której rodziny ofiar dowiadują się o nowych ekspertyzach z konferencji prasowej prokuratury - zaczął Antoni Macierewicz - Konferencja prokuratury cofa nas do wczesnej Anodiny - dodał.
Szef zespołu parlamentarnego zwrócił uwagę, że jeżeli chodzi o treść materiałów, które zostały przekazane, to dobitnie charakteryzuje je wypowiedź prokuratura Filipowicza, która według Macierewicza najlepiej oddaje wartość całej konferencji od strony merytorycznej.
- Nieodesłanie na inne lotnisko zapasowe przez kontrolerów nie miało wpływu na przebieg wydarzeń - cytował prok. Filipowicza Antoni Macierewicz.
- Jeżeli nieodesłanie na lotnisko zapasowe nie miało wpływu na przebieg wydarzenia, to prokuratura jest przekonana, że samolot zostałby zniszczony nawet, gdyby był skierowany na inne zapasowe lotnisko - powiedział Macierewicz.
- Jeżeli jest tak, jak chciała prokuratura, jeżeli samolot upadł na skutek oczywistego błędu pilotów, to gdzie jest krater na tym podmokłym terenie - to jest 80 ton? Gdzie jest ten straszliwy dół, jaki musiałby zostać wyryty, bo samolot miał upaść w całości? 80 ton uderzyło w podmokły teren. Gdzie jest ten wielki rów, gdzie jest ta dziura? Otóż jej tam nie ma, jak i nie ma do dzisiaj wiarygodnej ekspertyzy prokuratury. To, co państwu przedstawiono, to jest polityczna propaganda na użytek chwili bieżącej. Przykro, że bierze w tym udział prokuratura wojskowa, bo rzecz dotyczy poza wszystkim innym honoru polskiej armii losów polskiego prezydenta i polskiej elity narodowej – mówił Antoni Macierewicz.
Antoni Macierewicz zwraca uwagę, że odejście na drugi krąg zostało podane na wysokości 100 m. Potwierdza to ekspertyza instytutu im. Sehna. Tymczasem prokuratura podawała na konferencji, że komenda odejścia padłą na wysokości 75 m.
- Dlaczego jesteście państwo przekonywani, że zostało to podane na wysokości 75 m - nie wiem. Nie podano nowych faktów, które by o tym świadczyły. Byliście państwo wprowadzani w błąd chyba wyłącznie ze względów propagandowych. (...) Jesteście państwo przekonywani, że samolot obracał się na skutek uderzenia w brzozę, ale leciał prosto. Prokurator Filipowicz przywołał TAWS 38, który jest na linii prostej w stosunku do brozy. Powinien się odchylać w lewo, po stracie skrzydła, tymczasem leci prosto. Jest to po prostu absurdalne - zwraca uwagę Antoni Macierewicz.
- Zrekonstruowany przebieg wydarzeń według skrzynki ATM zawiera parametry pokazujące pochylenie, kurs magnetyczny, przeciążenie i wysokość, na jakiej samolot znajdował się samolot przed brzozą i za brzozą. Nie ma żadnego nagłego skoku wysokości za brzozą. Cała historia o balistycznej paraboli za brzozą nie jest wzięta ze skrzynki ATM, lecz chyba z wyobraźni prokuratorów – sugerował szef zespołu parlamentarnego.
Jednocześnie Antoni Macierewicz zaprezentował zdjęcia obrazujące zakres rozrzutu szczątków samolotu, podkreślając, że maszyna zaczęła się rozpadać jeszcze przed brzozą.
- Czerwony prostokąt to miejsce zaraz za szosą Kutuzowa, gdzie doszło do eksplozji rozrzucającej szczątki samolotu na 120 m co najmniej. Polscy archeolodzy ocenili, że samolot rozpadł się na 60 tys. fragmentów. Nie 1 tys., nie 2, nie 11 tys. jak samolot, który został zniszczony wybuchem nad Lockerbie. Nie ma w historii lotnictwa podobnego, tak drastycznego rozpadu samolotu – zauważył Antoni Macierewicz.
Szef zespołu parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej odniósł się także do kwestii nadpalonych szczątków samolotu i informacji prokuratorów, którzy twierdzili, że biegli wykluczyli jakąkolwiek eksplozję jako przyczynę katastrofy.
- Po pierwsze kluczowa jest analiza fragmentów spalonych, zniszczonych, nadtopionych... One wszystkie spadają w tym miejscu, tymczasem pierwsze zetknięcie samolotu z ziemią jest tutaj. A wiec spadają one mniej więcej 100 m przed zetknięciem z samolotu ziemią. Te szczątki są świadectwem, że samolot rozpadał się w trakcie lotu. Są one spalone, zwęglone, osmolone – mówił Antoni Macierewicz.
Następnie szef zespołu parlamentarnego prezentował kolejne zdjęcia szczątków samolotu.
- Jeżeli to nie są osmolenia, to nie jest działanie ognia, to można powiedzieć, że prokuratura pokazała prawdziwy obraz wydarzeń. Albo była eksplozja, albo prokuratura mówiła prawdę i nie było wybuchu, a biegli nie stwierdzili osmaleń, wybrzuszeń i śladów wybuchu. Albo tak, albo tak - podsumował Antoni Macierewicz.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * „Anodiny” z NPW. „W czasie jednej konferencji prasowej widać było wiele odsłon kompromitacji”
Spełniły się obawy związane z ostatnią konferencją prokuratury ws. tragedii smoleńskiej. Kolejny raz mieliśmy do czynienia z festiwalem niedomówień, przeinaczeń, fałszywych wniosków. NPW dopisała kolejne przykłady do długiej listy swoich kompromitacji. Oficjalnie konferencja prasowa została zwołana, by zapoznać społeczeństwo z nową, całościową ekspertyzą, a także wskazać jaki jest obecnie stan śledztwa. Tyle tylko, że szybko pojawiły się poważne wątpliwości co do wiarygodności tych celów. Sami prokuratorzy bowiem wskazali, że wiedza przekazywana Polakom na konferencji NPW jest niepełna, a dokumentacja niedostateczna. Prok. Ireneusz Szeląg wskazywał, że prezentowana opinia biegłych została podzielona na cztery wątki. Tylko jeden z nich, dotyczący organizacji lotu, jest dla prokuratury wojskowej wątkiem wyczerpującym i ostatecznym. NPW informowała, że materiały na ten temat zostaną przesłane do prokuratury cywilnej. Trzy pozostałe wątki, jak już zapowiedziała prokuratura, śledczy uznają za niewystarczające. Muszą one zostać uzupełnione, co oznacza, że przekazywany Polakom stan wiedzy jest dziś niewiarygodny w omawianych wątkach. Powstaje oczywiste pytanie, po co zatem prokuratura organizuje konferencję prasową, gdy opinia w jej ocenie jest jeszcze niegotowa? Wydaje się, że śledczy powinni najpierw zbierać dane a potem wyciągać na ich podstawie wnioski? Czy NPW jest pewna, że po uzupełnieniu ekspertyz nie zmieni wniosków? Takie postępowanie sugeruje, że mamy do czynienia z działaniem pod ustaloną dawno tezę. Ten sposób podejścia do śledztwa dał o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób. NPW w sposób jasny i otwarty obarczyła winą za katastrofę załogę rządowego tupolewa. Wróciła do narracji MAK i Tatiany Anodiny. Jednak szczegółowa analiza konferencji każe stawiać kolejne pytania. Dlaczego prokuratorzy wojskowi nagle uznali, że załoga Tupolewa chciała lądować i nie podjęła decyzji o odejściu na dalszy krąg? Prok. Szeląg stawiał tę sprawę jednoznacznie, choć ze stenogramów wykonanych przez uznany w Polsce Instytut Ekspertyz Sądowych im. Sehna wynika, że pilot i drugi pilot wypowiedzieli komendy świadczące, że rozpoczęli odejście znad lotniska w Smoleńsku. Na jakiej podstawie NPW uznaje, że nie mieliśmy do czynienia z odejściem? Dopytywani w tej sprawie śledczy kpili z opinii publicznej, wskazując, że biegli mają swoje zdanie na temat tego, czy załoga lądowała, czy też za późno rozpoczęła odchodzenie, ale dziennikarze go nie poznają. Zabrzmiało to jak zwykły wykręt przed niewygodnymi pytaniami. A te powinny również dotyczyć kolejnego oskarżenia wobec pilotów. Prokuratorzy uznali, że załoga Tupolewa źle korzystała z systemów FMS i TAWS. System FMS ponoć nie powinien być używany, zaś ostrzeżenia TAWS były ignorowane – uznali biegli. Tyle tylko, że znów nad ich ustaleniami wisi cień wątpliwości. Rzecznik NPW ppłk. Wójcik wskazał pod koniec konferencji, że prokuratura czeka na realizację wniosku o pomoc prawną, jaki trafił do USA. NPW liczy na wiadomości Universal Avionics, która zbudowała TAWS i FMS. Śledczy wskazali, że potrzebują precyzyjnych informacji dotyczących pracy urządzeń. Czy zatem na obecnym etapie powinni wyciągać wnioski dot. działań załogi? Czy dane z USA nie mogą zmienić ich optyki? To kolejna plama, jaką widać na wiarygodności NPW. Zdaje się, że największą z nich jest jednak wciąż sprawa samej katastrofy. NPW podtrzymała w mocy ocenę rządowych komisji, wskazując, że tupolew stracił skrzydło na brzozie, a potem roztrzaskał się o ziemię. Co ciekawe, obecnie okazuje się, że brzoza nie została nawet w całości złamana przez skrzydło lecącego, gigantycznego samolotu. Pień miał zostać ucięty tylko w części, zaś drzewo miało się po kolizji z samolotem złamać. Jednak tej narracji trudno dać wiarę. Dziś nie ma żadnych dowodów na to, że brzoza miała styczność z lecącym w całości samolotem. A teza, że pień drzewa złamałby skrzydło Tupolewa brzmi jak opowieść nierealna. Warto pamiętać również o słowach NPW sprzed kilku miesięcy, które przeczą obecnym tezom. Na powierzchnie fragmentów drewna działały siły tnące, zginające oraz zgniatające, które doprowadziły do powstania charakterystycznych drzazg. W wyniku takiego działania mechanicznego nastąpiło rozdzielenie tych fragmentów drewna. Powierzchnie rozdzieleń obu części pnia mają kierunek od góry w dół, pod niewielkim kątem w odniesieniu do poziomu — głosi komunikat NPW z kwietnia 2014 roku, który dotyczy wniosków z badania brzozy, rosnącej w Smoleńsku. Obecnie śledczy podtrzymują, że rządowy tupolew w chwili rzekomego uderzenia w brzozę wznosił się, a po utracie części skrzydła kontynuował wznoszenie. Jak to możliwe, że skrzydło wznoszącego się samolotu zniszczyło brzozę tak, że „powierzchnie rozdzieleń obu części pnia mają kierunek od góry w dół”? Opis z 2014 roku i obecne tezy się wykluczają. Kiedy NPW mówiła zatem prawdę? Podobne pytania należy zadać odnośnie najbardziej rażącego stwierdzenia. Biegli prokuratury wykluczyli, by w samolocie rządowym doszło do eksplozji. Uznali bowiem, że części samolotu nie były osmalone, zwęglone, czy pozwijane. Sprawa materiałów wybuchowych wydaje się jednak na tyle poważna, by wnioski wyciągać nie na podstawie zdjęć, ale badań laboratoryjnych. Stanowczość biegłych i NPW jest zaskakująca, zważywszy, że procedura opiniowania ws. materiałów wybuchowych, jaką śledczy zlecili CLKP, policyjnemu laboratorium, wciąż nie została zakończona, wciąż budzi wątpliwości. Znakomici polscy chemicy, prof. Szymański i śp. prof. Kamińska-Trela wykazali w procedowaniu CLKP rażące błędy oraz wskazali, że biegli wykryli de facto ślady heksogenu, jednak je źle zinterpretowali. Dziś, gdy sprawa badań laboratoryjnych dotyczących materiałów wybuchowych, wciąż nie jest rozstrzygnięta, biegli na podstawie zdjęć wykluczają wybuch. To dość zaskakujące. A na pewno niewiarygodne. Szczególnie, że jest wątpliwe, by biegli ci mieli duże doświadczenie w katastrofach lotniczych w których używano materiałów wybuchowych. Takich przypadków w Polsce nie ma dużo. Widać, że NPW liczyła jednak na wyciszenie wątków dotyczących wybuchu w samolocie. Liczyli, że przy okazji tej opinii uda się zakończyć sprawę eksplozji. Jednak są w błędzie. Na wielu zdjęciach ze Smoleńska widać bowiem wyraźnie ślady nadpalenia, stopienia, zwęglenia elementów samolotu. Każdy to może zobaczyć. NPW uznaje jednak, że nie ma takich dowodów.
Jak ujawnił na swoim blogu Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, w oficjalnych dokumentach śledztwa smoleńskiego znajdują się informacje o zwęgleniu szczątków ludzkich. Na nogach resztki nadpalonych spodni. Występują nadpalenia nóg, pleców, głowy. Obok zwłok 18 ujawniono zwłoki nr 19, całkowicie opalone. Na głowie powłoki skórce całkowicie spalone (wypalone)… Obok zwłok nr 19 ujawniono zwłoki nr 20, Zwłoki całkowicie opalone z odsłonięciem zwęglonych tkanek miękkich — głosi materiał z oględzin kolejnych sektorów miejsca tragedii w Smoleńsku.
W materiale ujawnionym przez Zagrodzkiego opis spalenia i nadpalenia dotyczy wieli ciał. Jest mało prawdopodobne, by opalone na miejscu tragedii były tylko szczątki ludzkie, zaś fragmenty samolotu nie. Widać, że w tej sprawie śledczy i biegli wykazali się złą wolą. Wolą widzenia tylko tego, co jest dla nich wygodne. Jednak zapędzili się w ten sposób w kozi róg. Skoro brak nadpaleń miał zdaniem biegłych i NPW przesądzać o braku wybuchu, oficjalny opis spalonych ciał ofiar tragedii NPW powinna uznać za dowód na rzecz eksplozji w Tu-154M. Czy tak się właśnie stanie? W czasie konferencji prasowej mieliśmy jednak więcej przykładów mącenia w głowach. Sprawa osmaleń nie była jedyną. Dziennikarze pytali prokuratorów o doniesienia Jurgena Rotha, niemieckiego dziennikarza, który publicznie mówi o raportach niemieckiego wywiadu, które wskazywać mają, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Na pytanie, czy NPW pozyska materiał niemieckich służb, śledczy poinformowali, że „NPW zwróciła się do instytucji państwa polskiego, żeby przekazały prokuraturze wszelkie informacje dotyczące sprawy tragedii Tupolewa”. To miało zamknąć temat. Jedak prokurator nie mówił nic o pozyskiwaniu takich wiadomości od państw sojuszniczych. Jak wynika z naszych wiadomości, w tej sprawie do Niemiec nikt się nie zgłaszał. A zatem przekaz NPW w tej kwestii jest czystą manipulacją. Zamiast sięgać po takie zagrywki socjotechniczne NPW powinna skierować stosowne pisma do partnerów zagranicznych Polski z pytaniem o materiały dot. 10/04. Powinna również wyjaśnić, czy z USA otrzymaliśmy zdjęcia satelitarne w tej sprawie. A jeśli tak, co z nich wynika i gdzie one są? W czasie swojej konferencji NPW wiele czasu poświęciła załodze polskiego rządowego samolotu. Wróciła przy tym do odgrzewanych tez sprzed lat. Uznała np., że załoga samolotu rządowego nie miała uprawnień do wykonywania lotu do Smoleńska. Tyle tylko, że 10 maja 2010 roku zupełnie co innego mówił w tej sprawie rzecznik Sił Powietrznych, podpułkownik Robert Kupracz. Pilot samolotu Tu-154 miał wymagane uprawnienia do lotu maszyną w dniu katastrofy — zapewniał. Bowiem już wtedy pojawiły się tezy mówiące o tym, że załoga rządowego Tupolewa nie powinna siadać za sterami. To nie jedyny stary wątek, do którego wróciła prokuratura. Szczególnie szokujące były wynurzenia prok. Szeląga dotyczące gen. Błasika. Na pytanie jednej z dziennikarek śledczy snuli przypuszczenia, wskazujące, że gen. Błasik mógł być w kokpicie lub w jego okolicy. Jednak pytani na jakiej podstawie to ustalono, odsyłają do nowej ekspertyzy zapisów z rozmów w kokpicie. Ekspertyzy, którą wykonano bez udziału najbardziej doświadczonego w tej sprawie IES. Śledczy uznali na koniec spotkania z dziennikarzami, że na tym etapie nie ma mowy o naciskach ze strony kogokolwiek, jednak kolejny raz wypowiedź przypominała pastwienie się nad gen. Błasikiem. Robiono to, choć już w styczniu 2013 roku NPW przyznała, że gen. Błasika należy traktować jako zwykłego pasażera, który nie wywierał żadnych nacisków na pilotów. Po co zatem w ogóle toczono debatę na ten temat?
W czasie ostatniej konferencji prasowej mieliśmy kolejny raz próbę ukrycia kompromitacji i upadku samej NPW. Pusty śmiech budzi dziś, po pięciu latach, zamiennik ścigania kontrolerów rosyjskich. Wiadomo, że o żadnych konsekwencjach ich czynów z 10/04 nie może być obecnie mowy. Dziwi, że po pięciu latach śledczy sięgają po decyzje, które można było podjąć zaraz po tragedii. Już wtedy wiadomo było o nieprawidłowym działaniu wojskowych z lotniska w Smoleńsku. Dlaczego zmarnowano tyle czasu w tej sprawie? Podobne pytanie budzi wątek organizacji lotu do Smoleńska. Dziś NPW przekonuje, że ma nowe ustalenia i przekazuje je do prokuratury cywilnej. Tyle tylko, że przecież czyny, za które Arabski miałby odpowiadać, przedawniają się po pięciu latach, a więc za chwilę. Opóźnienia w działaniu śledczych dają fatalne rezultaty. Tak jest również w sprawie zaniedbań i zaniechań z pierwszych dni po tragedii. Prok. Szeląg pytany o datę zakończenia śledztwa ws. smoleńskiej przyznał, że nie będzie to w roku 2015, ponieważ we Wrocławiu trwają prace nad jeszcze jedną ważną ekspertyzą. Chodzi o analizę dokumentacji medyczno-sądowej każdej ofiary tragedii. Śledczy tłumaczyli, że ta sprawa jest ważna, a pracy dużo więc śledztwo będzie jeszcze trwało. Szkoda, że nikt nie przyznał, że gdyby prokuratura przeprowadziła sekcje zwłok w Polsce takich opóźnień nie byłoby. Gdyby prokuratura działała w tej sprawie zgodnie z regulacjami, Polska dysponowałaby własnymi, wiarygodnymi, materiałami dot. ciał ofiar. Dziś musi tuszować swoje zaniedbania sprzed lat. W czasie jednej konferencji prasowej widać było wiele odsłon kompromitacji. Niestety na działaniach NPW odciska się piętno politycznych uwarunkowań oraz potrzeba ukrywania własnych błędów. To podważa wiarygodność każdego przekazu NPW. Wątpliwości dotyczące ostatniego są jeszcze wzmocnione przez fakt kontynuowania skandalicznej praktyki kontaktu z rodzinami ofiar i ich pełnomocnikami. Kolejny raz o ważnej ekspertyzie smoleńskiej opinia publiczna dowiaduje się w tym samym czasie, co strony postępowania. Prok. Szeląg wskazał, że nie ma prawnego wymogu, by przed ujawnieniem treści przekazywać ją rodzinom i pełnomocnikom, ale tego należałoby wymagać. Bowiem wygląda na to, że NPW przyjęła strategię, w której to ona ma monopol na informacje dotyczące Smoleńska. Dziś, gdy nikt poza nią nie zna treści opinii, nie ma żadnej możliwości recenzji wniosków i narracji NPW. Dziś nikt nie może skontrować treści opinii. I być może jeszcze długo nie będzie mógł. Podjęto bowiem decyzję, by kopii ekspertyzy nie udostępnić rodzinom, co zakrawa na skandal. To manifestacja złej woli ze strony śledczych, którzy rodzin traktują nie jako sojuszników, ale realne zagrożenie. Kolejne wystąpienie NPW przynosi nowe znaki zapytania i odświeża stare wątpliwości. Prokuratura sięga dziś po starą sprawdzoną metodę zaciemniania sprawy smoleńskiej. Jak widać prokuratura wojskowa ma swoje „Anodiny”…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Wywiad Rymanowskiego z Wassermann o kulisach 10/04 to gigantyczne oskarżenie pod adresem Tuska, Kopacz i Komorowskiego. Lektura obowiązkowa!
Książkowy wywiad Bogdana Rymanowskiego z Małgorzatą Wassermann - choć nie jest łatwą lekturą, o czym za chwilę - czyta się w jeden wieczór. Życzyłbym sobie, by takich książek było więcej i przede wszystkim - by wiedza i podstawowe fakty z nich dotarły dalej niż do „przekonanych” i zainteresowanych do dziś tematem katastrofy smoleńskiej. CZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI: Wassermann ujawnia: Dostawałam sygnały, że lepiej, byśmy jako rodziny odpuściły, bo stanie nam się krzywda Rozmowa z córką Zbigniewa Wassermanna jest bowiem gigantycznym oskarżeniem pod adresem Donalda Tuska, Ewy Kopacz, Bronisława Komorowskiego, Tomasza Arabskiego i całej ekipy, która od niemal ośmiu lat trzyma w Polsce ster rządów. Oskarżeniem politycznym, prawnym, ale i moralnym, ludzkim. Z opowieści pani mecenas wyłania się obraz (tragedii i tego, co działo się po niej) pełen zaniedbań, złośliwości, cynizmu, amatorszczyzny i niekompetencji ze strony władzy. Jeśli ktoś do dziś wierzy w zapewnienia, że „polskie państwo zdało egzamin”, musi przeczytać tę książkę, by wyjść z Matriksu. To zresztą lektura obowiązkowa dla wszystkich, którym życie publiczne w Polsce nie jest obojętne. Małgorzata Wassermann podsumowuje aspekty katastrofy na różnych poziomach. Najciekawsze wydają się jednak zakulisowe opowieści z Moskwy czy ze spotkań „smoleńskich rodzin” z Donaldem Tuskiem i Ewą Kopacz. Nie da się przejść obojętnie na przykład na takim fragmentem. Oto w Moskwie trwa - dramatyczna dla rodzin - procedura identyfikacji zwłok, często zwłok „niepełnych”. O czym myślała wówczas Ewa Kopacz? O wizerunku. W hallu poczęstowała mnie papierosem. Narzekała, ze Rosjanie nie chcą ubierać zwłok. Kiedy jest problem, to mówi im, że „tak chciał premier Putin” i wtedy stają na baczność. Podziękowaliśmy jej za dobre przyjęcie i szybką identyfikację. „My tutaj sobie rozmawiamy - powiedziała - a byłoby dobrze, żebyście umieścili dla mnie w Internecie jakieś podziękowanie. Bo wrócimy do Polski i będą mieć do mnie o wszystko pretensje”. Byłam w szoku. Nie takich słów się spodziewałam — czytamy relację Wassermann. Takich opowieści jest więcej. Oburzające - tak po ludzku - jest zachowanie Donalda Tuska i jego ludzi już w Warszawie, gdy spotykał się z rodzinami ofiar. Uderzanie pięścią w stół, atak, brak odpowiedzi na pytania. Oddajmy głos pani Małgorzacie: To maska cynika. Najpierw sugerował, że rodzinom chodzi o kasę. Potem w sejmie opowiadał o dwóch tysiącach osób w Smoleńsku, choć jako żywo nikt ich tylu tam nie widział. Na miejscu katastrofy naszych ludzi można było policzyć na placach, a ci, którzy byli w Moskwie, padali ze zmęczenia — przekonuje. Co boli szczególnie, ze wspomnień i relacji Wassermann wyłania się obraz państwa z dykty, na którego czele stoją trampkarze w krótkich spodenkach. To wyświechtane porównanie wracało do mnie raz po raz podczas lektury „Zamachu na prawdę”. Oto niemal rozbawiony minister Jerzy Miller odpowiada - w prywatnej rozmowie, poza obiektywami kamer - na pytanie, dlaczego rząd zdecydował się na wybranie ścieżki prawnej, która de facto pozbawia ich argumentów i możliwości działania. I o to właśnie chodziło. My za nic nie odpowiadamy! Nie ponosimy odpowiedzialności za ostateczny raport. Dajemy tylko nasze uwagi końcowe. To la nas idealny układ — wypalił ówczesny minister spraw wewnętrznych. Z każdym kolejnym rozdziałem lektura tego wywiadu jest coraz bardziej przygnębiająca. Z rozmowy wyłania się obraz państwa, które zdezerterowało w niemal każdym możliwym względzie. Nie zadbano o bezpieczeństwo wizyty, nie zabezpieczenie dowodów na miejscu, odpuszczono śledztwo, zlekceważono ból rodzin, wyśmiano wątpliwości, a na dodatek zakładano cyniczną maskę, udając, że wszystko gra. Smutne, że dotyczy to nie tylko samej czołówki rządzących. Oto historia ks. Henryka Błaszczyka - obecnego w Moskwie podczas identyfikacji zwłok. W końcu ksiądz Błaszczyk odpuścił: „Co mam powiedzieć? Rzeczywiście, współpraca z Rosjanami była bardzo zła. Od początku nie dopuszczali nas do niczego” - przyznał. „To dlaczego słyszymy, że państwo zdało egzamin?” „A co pani chce ode mnie usłyszeć? Dobrze, powiem prawdę. Nie daliśmy rady. Nie podołaliśmy. I co mam teraz zrobić?”. (…) Pół godziny wcześniej ksiądz atakował rodziny, które zadawały mu trudne pytania. Gdy wróciłyśmy do hotelu, włączyłam tvn24, a tam leciała powtórka „Kropki nad i”, której gościem był ks. Błaszczyk. Znowu powtarzał, że współpraca z Rosjanami była znakomita, a najgłośniej krzyczą teraz ci, których w Moskwie nie było — relacjonuje Wassermann. Podobnie zachowywali się premier, jego ministrowie, odpowiedzialni za ścieżkę prawną, doradcy. Poza obiektywami kamer ubolewano, że nie wszystko idzie poprawnie. Pojawiały się telewizje i znów odgrywano spektakl, że współpraca z Moskwą przebiega znakomicie. Jak nazwać taką postawę? Kolejny flesz z książki, który zapada w pamięć to postawa premiera Tuska za zamkniętymi drzwiami na spotkaniu z rodzinami ofiar tragedii. Szef rządu, który nie chce ujawnić listy osób, które poleciały pomagać do Smoleńska już po tragedii. Zasłaniający się „winą Kaczyńskiego” nawet w tak drażliwych sprawach jak wylot samolotu ze wsparciem do Rosji. To obraz Kancelarii Premiera, która nie udziela rodzinom wystarczającej pomocy (prawnej, mentalnej, politycznej), która nie odpowiada - mimo obietnic - na pisma, która bagatelizuje zgłaszane wątpliwości i problemy. Jak bumerang wraca porównanie między zachowaniem holenderskich władz a naszym rządem. Dykta i trampkarze, których sprawa przerosła. Osobnym wątkiem, na który nie da się nie zwrócić uwagi jest postawa Rosjan na miejscu tragedii i w Moskwie, przy identyfikacji zwłok. zamiennik zwerbowania Małgorzaty Wassermann przez rosyjskie służby specjalne (!) każe zadać pytanie, jak zachowywano się wobec innych przedstawicieli rodzin ofiar. I jak to wygląda do dziś, bo sprawa się nie skończyła. Wiem, że Rosjanie śledzą moje wystąpienia w sprawie Smoleńska. Jeden z polskich urzędników opowiadał mi, że podczas rozmowy w Moskwie pokazali mu, że mają na mnie całą teczkę. Wysypali na biurko wycinki prasowe z moimi wywiadami. Nie mam złudzeń - wszyscy, którzy szukają prawdy o 10 kwietnia, są pod stałą obserwacją rosyjską ,a każda wypowiedź jest archiwizowana i dokładnie analizowana — relacjonuje Wassermann. Nie chcę cytować zbyt wiele, ale niemal każdy rozdział tej niekrótkiej przecież książki mocno zapada w pamięć. Dramatyczne relacje z moskiewskich prosektoriów i opisy „sekcji zwłok”, jakie mieli przeprowadzić Rosjanie wywołują ciarki na plecach. Zestawienie chłodnego profesjonalizmu Kremla ze skrajną niekompetencją polskich rządzących - czystą bezsilność. A udawanie przez Tuska, Kopacz i Komorowskiego, że wszystko gra - po prostu złość. „Zamach na prawdę” to jednak równolegle ciepła opowieść, w której córka wspomina swojego ojca. Ale także dość szczegółowe zebranie wszystkich wątpliwości i poszlak, które każą przynajmniej postawić znaki zapytania przy oficjalnej wersji wydarzeń tercetu Anodina-Miller-Lasek. Książek o smoleńskiej tragedii powstało sporo i zapewne powstanie wiele. W piątą rocznicę tragedii smoleńskiej warto sięgnąć po wywiad Rymanowskiego z Wassermann. Jedni znajdą w nim przypomnienie rozproszonych historii ws. 10/04, inni być może otrząsną się z letargu, który kazał im zapomnieć o sprawie. A skoro wywiad przeprowadził „pan z TVN”, to nie będzie dało się wszystkiego zrzucić na „pisowskie media”. Po tej książce nikt nie będzie miał złudzeń, że „państwo polskie zdało egzamin” w sprawie Smoleńska. I że ludzie będący przy władzy - i wtedy, i dzisiaj - zwyczajnie na to nie zasługują. I nawet jeśli nie ma dziś klimatu do przypominania o 10/04, to niech za podsumowanie posłuży motto książki zaczerpnięte z George’a Orwella: Jeśli wolność słowa w ogóle coś oznacza, to oznacza prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć. Nic dodać, nic ująć.
Na antenie Telewizji Republika pokazano fragment notatki BND, czyli Federalnej Służby Wywiadowczej (Bundesnachrichtendienst), którą ujawnił niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth. Jej treść jest jednoznaczna – 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku doszło do zamachu, który przeprowadziła Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji.
W czasie odbywającej się na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie konferencji „Społeczeństwo polskie pięć lat po katastrofie smoleńskiej” pokazano wywiad z Rothem. Dziennikarz oświadczył w nim, że FSB odgrywało istotną rolę w zamachu. Zgodnie z jego wiedzą, to właśnie rosyjskie służby były odpowiedzialne za przebieg wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku.
Telewizja Republika dotarła do fragmentu dokumentu niemieckiego wywiadu, którym dysponuje Roth. Jeden z fragmentów brzmi: „(…) przyczyna katastrofy TU-154 10.04.2010 w Smoleńsku (…) zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez oddział FSB”.
W dokumencie pojawia się również tajemnicze nazwisko. Niemiecki dziennikarz twierdzi, że jest to nazwisko osoby odpowiedzialnej za zamach. – Nie mogę i nie podam go, bo byłby to z mojej strony czyste samobójstwo – mówi Jürgen Roth.
Niezwykle ciekawy był kolejny wykład Glenna Jorgensena dotyczący sprawy tragedii smoleńskiej. Inżynier z Danii znów dołożył do smoleńskiej układanki porcję hipotez, układających się w całość. Wraz z doniesieniami Jurgena Rotha przekaz duńskiego eksperta od lotnictwa buduje spójny ciąg zdarzeń wskazując, że tezy prokuratury wojskowej oraz polskiej rządowej komisji mijają się z prawdą. Jorgensen wskazywał, że wydarzenia ze Smoleńska zaczynają się układać w spójną całość. Przedstawił swoje wyliczenia, z których wynika, że skrzydło Tupolewa musiało odpaść wskutek eksplozji, zaś na skrzydle miały miejsce dwa wybuchy. Co ciekawe, wskazał, że z jego inżynierskiej wiedzy wynika, iż skrzydło tupolewa mogło zostać zniszczone jedynie na skutek wybuchu kierunkowego, który mógł odciąć skrzydło jedynie w odpowiedniej linii. Jeśli chce się wykonać takie cięcie należy zrobić to przy pomocy „cięcia” o kącie 20 stopniu względem kierunku lotu. Jeśli brzoza ucięłaby skrzydło, cięcie powinno być dokonane zgodnie z linią lotu. (…) Widać cięcie (w sprawie smoleńskiej – red.) właśnie o kącie ok. 20 stopni. I ono jest dokładnie w tym samym miejscu, które jako inżynier wskazałbym jako jedyne do przeprowadzenia takiego cięcia — tłumaczył Glenn Jorgensen. Jak widać na zdjęciach zamieszczonych m.in. na stronie zespołu propagandowego Macieja Laska, rzeczywiście linia cięcia skrzydła jest więcej niż zastanawiająca. Wydaje się, że nie jest ona zgodna z linią lotu samolotu na wprost, zaś oficjalna wersja wydarzeń nie mówi nic o tym, by tupolew miał ostro skręcać w prawo w czasie uderzenia w brzozę.
Słowa Jorgensena i jego hipotezę o utracie skrzydła w wyniku punktowej eksplozji kierunkowej warto uzupełnić o uwagę, jaką poczyniono przy okazji opracowania metod likwidacji koparki kołowej w jednej z polskich kopalń. Przy tej okazji w piśmie „Górnictwo i Geoinżynieria” w 2004 roku opublikowano tekst pt: „WYBUCHOWE ODCINANIE GŁÓWNYCH ELEMENTÓW KOPARKI KOŁOWEJ DLA JEJ LIKWIDACJI”. W nim czytamy: Do budowy ładunków kumulacyjnych najczęściej stosuje się mieszaninę trotylu z heksogenem (TNT/Hx), pentrytu z trotylem, tylko trotyl lub tylko heksogen. Doświadczenia wykazały, iż optymalną kombinacją jest zastosowanie mieszaniny heksogenu z trotylem w proporcji 60 : 40, o gęstości 1,65÷1,69 g/cm3, której prędkość detonacji sięga 7690 m/s. Kształt ładunku należy tak dobrać, aby umożliwiał tworzenie się strumienia kumulacyjnego o możliwie najmniejszym polu przekroju. W praktyce uzyskuje się strumienie o grubości (w miejscu ogniskowania strumienia) 1÷3 mm — tłumaczą autorzy opracowania. Opracowanie wskazuje, że materiały wybuchowe są używane do precyzyjnych cięć konstrukcji metalowych. Skrzydło również do takich należy. Trudno dziś wskazać, na ile przypuszczenia Glenna Jorgensena są pewne. Jednak jasne jest, że jego doniesienia oraz treść cytowanego opracowania górniczego korespondują z doniesieniami dotyczącymi wykrycia materiałów wybuchowych w sprawie smoleńskiej. Przypomnijmy, że Cezary Gmyz informował na łamach „Rzeczpospolitej”, że w Smoleńsku detektory przesiewowe wskazywały kilkaset razy na obecność trotylu. Potwierdził to po kilku miesiącach szef prokuratury wojskowej, od razu tłumacząc, że mogliśmy mieć do czynienia z pomyłką. CLKP próbowało rozwiać wątpliwości w tej sprawie, ale nie rozwiało. Co więcej, stworzyło nowe, ponieważ polscy chemicy śp. prof. Kamieńska-Trela i prof. Szymański wskazali, że CLKP wykryło, że w Smoleńsku znaleziono… heksogen. Doniesienia medialno-naukowe oznaczają w sumie, że w Smoleńsku mogliśmy mieć do czynienia z występowaniem tych materiałów wybuchowych, które są najczęściej używane do eksplozji punktowych. Przypadek? Oczywiście możemy mieć do czynienia z przypadkiem, możemy mieć do czynienia z pomyłką. Jednak raport niemieckich służb, ujawniony jakiś czas temu przez Jurgena Rotha powinien kazać każdemu długo myśleć nim odrzuci tezy o celowym zabiegu i eksplozji w skrzydle tupolewa. Okazuje się, że niemiecki wywiad dysponuje raportem dotyczącym sprawy smoleńskiej, w którym czytamy, że tragedia smoleńska może być dziełem FSB, zamachem, którego dokonano z użyciem materiałów wybuchowych. Jak ujawnił Roth BND typuje nawet konkretną osobę odpowiedzialną za ten zamach, zaś swoje rpaorty ma ponoć opierać na dwóch niezależnych od siebie źródłach. Szokujące wiadomości niemieckiego dziennikarza wskazują, że tezy o zamachu w Smoleńsku bynajmniej nie są spiskowaniem, nie są wydumane. Są poważną hipotezą dotyczącą sprawy smoleńskiej. Najpoważniejszą! Ujawnione przez Rotha wiadomości to dopełnienie logicznego ciągu, który opisują od lat niezależni naukowcy, a który uzupełnił również Glenn Jorgensen w czasie konferencji na UKSW. BND pokazuje, że niemieckie państwo podejrzewa zamach w Smoleńsku, że ma wiedzę o takich poszlakach. To kolejny przyczynek do pytania o to, jak prowadzone jest śledztwo smoleńskie w Polsce. 13 kwietnia 2010 roku w Moskwie, w czasie spotkania z Władimirem Putinem i Tatianą Anodiną, Ewa Kopacz, Edmund Klich i polscy prokuratorzy milcząc zgodzili się na odrzucenie wniosków o międzynarodową pomoc m.in. krajów NATO i Komisji Europejskiej. Tego, że taka pomoc nie jest potrzebna, władza trzyma się do dziś. Tymczasem niemiecki raport wskazuje jednoznacznie, że gdyby sprawę smoleńską umiędzynarodowić Polska i Polacy mieliby znacznie większą wiedzę o tym, co działo się 10/04. Dziś prawda do opinii publicznej przedostaje się powoli. Jednak przedostaję się i układa w coraz pełniejszy obraz i logiczny ciąg zdarzeń. I zapewne budzi to przerażenie w kręgach smoleńskich krętaczy…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * WYBUCH – nie uciekniecie przed tym słowem. Roth ujawnia raport BND, a prof. Szymański przypomina o hucpie biegłych
Choćby nie wiem jak starali się wojskowi prokuratorzy, politycy kończącej drugą kadencję (i, mam nadzieję, ostatnią) ekipy oraz jej medialne zbrojne ramiona, nie uciekną przed słowem „wybuch”. Coś, czego smoleńska propaganda obawia się jak – nomen omen – ognia, wyłazi coraz bardziej i aż krzyczy: otwórzcie oczy! Pułkownicy Szeląg, Filipowicz i Wójcik przekonywali nas w piątek, że ich biegli wykluczyli, by na pokładzie TU-154M mogło dojść do wybuchu. Należy zapytać, skąd ci eksperci tak świetnie potrafią to rozstrzygnąć, skoro nie wiedzą, jak wygląda samolot zniszczony w wyniku eksplozji, a w swojej obszernej analizie nie odnieśli się do wielu poszlak, wskazujących na prawdopodobieństwo wybuchu, a zwłaszcza do kwestii próbek badanych przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji. Pisałem o tym wielokrotnie. M.in. tu: A jednak materiały wybuchowe? Biegli jeszcze przed badaniem próbek z TU-154 wiedzieli, co napiszą w raporcie. Tuskowi to się podoba! NASZ NEWS. Jeszcze jedna szansa na rzetelne zbadanie próbek z TU-154M pod kątem materiałów wybuchowych Tego już nie da się wytłumaczyć! CLKP wpadło we własne sidła. Próbki ze Smoleńska muszą być zbadane jeszcze raz Wojskowi śledczy aktualnie głowią się, co zrobić z kolejnym wnioskiem dowodowym w tej sprawie. Wobec strzelenia sobie w stopę przez speców z CLKP (o czym pisałem w ostatnim z powyżej linkowanych tekstów), ciężko będzie uniknąć wezwania biegłych policyjnych i przesłuchania ich na okoliczność spartolonej roboty z arcyważnymi dowodami. Na razie prokuratura gra na czas. O tym, jak CLKP pokpiło analizy próbek pobranych w Smoleńsku, mówił w Radiu Wnet prof. Sławomir Szymański, jeden z dwojga chemików, którzy odkryli manipulacje biegłych (drugim była zmarła w lutym śp. prof. Krystyna Kamieńska-Trela). Podkreślił, że konkluzje zawarte w raporcie laboratorium (jakoby nie wykryto śladów materiałów wybuchowych) są całkowicie nieuzasadnione: Ten raport podaje wyniki badań około 700 próbek pobranych z wrakowiska. Każda próbka była badana 4 różnymi metodami. Recenzując ten raport, ja i moja koleżanka, która niestety dwa miesiące temu zmarła, musieliśmy się przez to wszystko przekopać. To było prawie 3000 zapisów wyników eksperymentalnych. W około 100 takich zapisach – chromatogramach – zaobserwowaliśmy sygnał, który odpowiada sygnałowi materiału wybuchowego o nazwie hexogen. Natomiast analitycy z laboratorium policyjnego zinterpretowali ten sygnał jako pochodzący od zupełnie niewinnej substancji, która chemicznie nazywa się ftalanem di-izobutylu. Ftalany towarzyszą naszemu życiu codziennemu. Są dodatkami do plastiku. Profesor podkreślił, że nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden kluczowy fakt: Dokonano tej interpretacji dla sygnałów wyprodukowanych metodą, która ftalanów nie powinna była widzieć. Została zaprojektowana po to, aby widzieć tylko związki organiczne zawierające w swojej strukturze azot. Ftalany go nie zawierają, a wszystkie popularne materiały wybuchowe – tak. Naukowiec krok po kroku, bardzo jasno opowiedział, jak obalone zostały tezy CLKP. Gorąco polecam tę rozmowę. Można znaleźć ją tutaj. Prof. Szymański zaznaczył, że dalsze analizowanie wyników podanych przez CLKP nie ma najmniejszego sensu, należy je bowiem powtórzyć na próbkach ponownie pobranych w Smoleńsku, bądź na tych, które są jeszcze w dyspozycji laboratorium. Według niego można zastosować banalne rozwiązania, które rozwieją wszelkie wątpliwości, czy sygnał pochodzi od ftalanu czy od heksogenu: Jedna metoda polega na tym, że urządzenie używane do tych badań, zostanie zmodyfikowane (zostanie użyta inna kolumna chromatograficzna o innej polarności, mówiąc fachowo) – wówczas nie będzie możliwości, aby ewentualne sygnały heksogenu i ftalanu się pokryły. Pojawiłyby się w różnych miejscach wykresu. Druga metoda, też stosowana powszechnie, polega na tym, że z próbek przed badaniem na obecność materiałów wybuchowych, ten ftalan można usunąć – bo wiadomo, co to jest, jaki to rodzaj zanieczyszczenia. Dlaczego tego poprzednio nie zrobiono? Nie potrafię tego zrozumieć. No właśnie – dlaczego tego dotychczas nie zrobiono? Przecież wydawałoby się, że należy zastosować wszystkie środki, które pozwolą na wysnucie jednoznacznych wniosków, niepodważalnych. CLKP tego nie zrobiło. Jak już pisałem wcześniej wniosek może być tylko jeden – badali tak, by nic nie wykryć. Sprawa jest zbyt poważna, żeby to pozostawić. To jest wydarzenie bez precedensu, w poważnym państwie badanie musi być przeprowadzone w poważny sposób — mówi prof. Szymański. Problem w tym, że nie żyjemy w poważnym państwie. Jak można je tak traktować, jeśli jeden z najważniejszych prokuratorów wojskowych, przełożony referentów najważniejszego śledztwa toczącego się w Polsce, na pytanie o sensacyjny raport niemieckiego wywiadu wskazujący na dokonanie przez rosyjskie służby zamachu na polskiego prezydenta, dowódców wszystkich rodzajów wojsk, szefów urzędów centralnych i kilkadziesiąt innych ważnych osób, odpowiada rozbrajająco, że jeśli ktoś takim dokumentem dysponuje, to powinien go prokuraturze przekazać. Nie przychodzi mu do głowy choć zadeklarować, że śledczy zwrócą się o ten materiał albo do niemieckiego dziennikarza, który go ujawnia albo – poprzez służby polskie – do samego BND. Płk Szeląg mówi też, że prokuratura wojskowa już zwracała się do innych państw o pomoc i przekazanie ewentualnie interesujących ją materiałów… pięć lat temu. Udaje, że nie pojawiły się żadne nowe okoliczności. Takiego oto mamy Szeląga… Tymczasem Juergen Roth mówi wyraźnie, że według dokumentów, którymi dysponuje, opieczętowanych znakami niemieckiego wywiadu, w Smoleńsku przeprowadzono zamach. Jego autorstwo Niemcy mają przypisywać rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa. Dokument ma nawet wskazywać nazwisko osoby odpowiedzialnej za zamordowanie polskiej elity. Oficera wojska polskiego oficjalnie to nie interesuje. Do czasu. Naprawdę dziwię się, że prokuratorzy tak idą w zaparte. Przecież muszą widzieć, że ich wersja się sypie, a im bardziej będą odwlekać moment spojrzenia prawdzie w oczy, tym gorzej dla nich. Niby tacy doświadczeni, a tacy naiwni, że im się uda…
A kogo zwierzchnikiem był bolszewik, ślepowron? Te trepy odpowiednie szkoły pokończyli, są czerwoni do bulu i bez nadziejiiii, jak ich szewwwwww kashallot.
05 kwi 2015, 23:07
Re: Katastrofa smoleńska
Shoto, mam nadzieję że urodziłeś się w latach rządu Olszewskiego lub Marcinkiewicza/Kaczyńskiego. Bo jak nie to taki sam z Ciebie bolszewik jak Ci którym to tu i w innych wątkach przypisujesz. No jeszcze jest opcja że jesteś z roczników przedwojennych ale równie nieprawdopodobna ja i te wcześniejsze.
06 kwi 2015, 21:49
Re: Katastrofa smoleńska
Niestety nie urodziłem się tak późno, więc pamiętam te bolszewickie mendy i ich kolejne (moralnie zkacapiałe) pokolenia. Działałem w NZS gdy była jeszcze komuna i widziałem tą bierność i spustoszenie moralno-intelektualne. Lecz nie było aż tak źle jak teraz, gdzie obok jeszcze większego dna moralnego i intelektualnego, mamy durne, na miarę Dyzmy ale w gumiakach pseudo elyty. Niestety szczujnie, mendia i degradacja społeczeństwa obywatelskiego, brak elementarnej logiki i chęci wysilenia umysłu oraz zwykłej ludzkiej solidarności nie nastraja optymistycznie. Przyszłość widzę dla Polski i Polaków gównianą. Chyba, że coś tą szarą masę pobudzi. Oby nie obcy z czerskiej i pijarowskie wypierdki, yapiszony obłudy i obciachu. Howk.
07 kwi 2015, 00:49
Re: Katastrofa smoleńska
Niektóre rodzaje prawdy są kłamstwem i te właśnie cieszą się największym uznaniem. /J.London/
Wrzutka? Technika opracowana! Palikot zdradzał: „Media łykały wszystko”. I wymieniał… dziennikarza RMF FM
Tuż przed rocznicą tragedii smoleńskiej w RMF FM nagle wypływa „nowy” stenogram rozmów z kokpitu tupolewa, który współgra z wersją tragedii lansowaną od początku przez Moskwę, a przejętą – w zasadniczej wymowie – przez obecny obóz władzy.
Jak się robi takie wrzutki?
Tajemnicę już kilka lat temu zdradził Janusz Palikot, który po rozstaniu z Donaldem Tuskiem nie miał oporów w przedstawianiu sposobu sprawowania władzy przez ekipę Platformy. Jeden z fragmentów książki „Kulisy Platformy” – wywiadu rzeki przeprowadzonego z Palikotem przez Annę Wojciechowską - dotyczy „spinowania mediów”. W tym kontekście pada nazwisko znanego dziennikarza RMF FM.
Spinowanie, odwracanie uwagi dziennikarzy albo naprowadzanie ich na pożądane tematy to była wręcz obsesja Tuska i jego ekipy. Co i rusz Graś, Schetyna, Nowak dostawali kolejne konkretne zadania na tym polu - opowiadał Palikot. A na pytanie, czy media dawały się na to łapać odpowiadał: - Całkowicie. Łykały praktycznie wszystko. Konrad Piasecki czy kilku innych znanych dziennikarzy TVN-u dali się wrobić nieraz. Wbrew pozorom Monika Olejnik była dość odporna na te wrzutki i bywało, że szła ponad nimi, szła swoimi tematami. Nam było o tyle łatwiej, że na tym polu działa prosty, bezwzględny mechanizm: wystarczy, że wmontuje się trzech w miarę znanych dziennikarzy, i reszta mediów już praktycznie nie ma wyjścia, musi chcąc nie chcąc, podążyć w tym samym kierunku. I w Polsce wszyscy zaczynali już gadać o tym, o czym aktualnie Tusk chce, żeby mówiono. Oceniam, że w ten sposób ekipa premiera kontrolowała jakieś 90 procent przekazów w mediach.
Stare czasy? Zdaje się, że wypróbowane metody wciąż są aktualne.
Wszyscy są w szoku. Ja też. Za komuny Breżniewa takie "prawdy" w Związku Radzieckim głosiła gazeta... "PRAWDA"! Za PRLu Gierka z kolei "Trybuna Ludu", za PO Tuska "Gazeta Wybiórcza". A za PO Kopacz i Komorowskiego - RMF FM! Szok.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
07 kwi 2015, 20:27
Re: Katastrofa smoleńska
Pięć powodów, dla których wrzuta z „nowym odczytem” rejestratorów Tu-154 M nie jest tym, co udaje
Najważniejszym powodem pojawienia się wrzuty z „nowym” odczytem rozmów w kokpicie jest to, że komuś w Polsce, Rosji lub tu i tam ostro pali się grunt pod nogami, więc desperacko atakuje.
Wrzutka z „nowym” odczytaniem rozmów zapisanych na rejestratorze Tu 154 M rodzi kilka hipotez. Same „nowości”, nawet jeśli prawdziwe, a nie np. wygenerowane czy podkręcone przez „rozgrzanego” biegłego, nie są żadną rewelacją. Odnoszą się do tej fazy lotu, w której nic nie było przesądzone. Gdyby zrobić odczyt z rejestratora samolotu, którym 7 kwietnia 2010 r. do Smoleńska leciał Donald Tusk, te rozmowy byłyby zapewne utrzymane w podobnym klimacie i jakoś odnosiłyby się do tego, kto był na pokładzie. Wyjaśnienia przyczyn katastrofy te „nowości” nie posuwają ani o milimetr. Ale przecież nie o to chodziło w tej wrzutce. Ona jest prewencją, akcją, kontrakcją, dezinformacją i prowokacją w jednym.
Pierwsza hipoteza odnosi się do czasu pojawienia się wrzutki i dotyczy tego, że komuś ostro pali się grunt pod nogami. Nie rozstrzygam, czy grunt pali się ogólnie, czy w Rosji, czy w Polsce, ale coś wisi w powietrzu, co może przełamać dotychczasowy system kłamstw i dezinformacji i wskazać winnych. Jednym z czynników jest książka Jürgena Rotha, powołująca się na dokumenty niemieckiego wywiadu - BND. Inny czynnik odnosi się do tego, że wiosną 2015 r. Rosja nie jest już tą świętą krową, jaką była w kwietniu 2010 r., z którą służby państw NATO czy Izraela musiały grać inaczej niż mogą grać obecnie. A ta inna gra oznacza możliwość „wysypania się” jakichś bardzo ważnych kwestii dotyczących katastrofy smoleńskiej. Wywiady zwykle wiedzą, że coś wisi w powietrzu i w każdej chwili może gdzieś wypłynąć, niezależnie od woli szefów państw czy kierujących służbami. Wydaje się, że teraz jest taki moment.
Gdy komuś pali się grunt pod nogami, przede wszystkim inicjuje akcje dezinformacyjne oraz prowokuje do działań, które odciągają uwagę od istoty zagrożenia. Wrzutka z „nowym” odczytaniem zarejestrowanych rozmów ma wszelkie cechy takiego właśnie działania. A narzędzie, przy pomocy którego wrzutkę się robi nie ma większego znaczenia. Chodzi o to, żeby zaskoczyła w odpowiednim momencie. A zrobienie tego na kilka dni przed piątą rocznicą katastrofy wydaje się optymalne z punktu widzenia manipulatora czy - używając języka Władimira Wołkowa - „montażysty”. Zamęt wywołany wrzutką czy też montażem osłabia ewentualne ujawnienie tego, co one miały uprzedzić, osłabić bądź zamotać. Wrzutka czy montaż nie rozbrajają bomby, a czasem mogą przyspieszyć jej odpalenie, dlatego grunt nadal będzie się palił tym, którzy się tego obawiają, tylko klimat oczekiwania będzie inny.
Druga hipoteza odnosi się do ochrony tylnej części ciała rządów Tuska i Kopacz, prezydentury Komorowskiego oraz twarzy komisji Millera, zespołu Laska oraz takich ludzi jak Edmund Klich. Ten ostatni w pierwszych miesiącach po katastrofie odpowiadał za oficjalne kontakty z Rosjanami. Powodem wrzutki, która ma ich chronić może być obawa o treść książki Jürgena Rotha, a właściwie o to, co ona może wywołać i do czego zachęcić. Temu służyła już zresztą konferencja prasowa wojskowej prokuratury, która wyraźnie zmierzała do obrony rządów PO oraz komisji Millera czy zespołu Laska. Podważenie ich ustaleń na gruncie międzynarodowym bardzo osłabiłoby tupet tych ciał w Polsce, a co za tym idzie wiarygodność nie tylko członków komisji Millera i zespołu Laska (oraz rodziłoby ich ewentualną odpowiedzialność w przyszłości, także karną), ale również ich politycznych patronów, czyli m.in. Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Ewy Kopacz, Radosława Sikorskiego czy Bogdana Klicha, a także całego układu rządzącego PO. To oczywiście mogłoby mieć wielki wpływ na wynik wyborów prezydenckich i parlamentarnych odbywających się w 2015 r.
Trzecia hipoteza dotyczy toczącej się właśnie kampanii prezydenckiej. Ktoś mógł uznać, że tylko grzanie tematu smoleńskiego poprzez dosypanie nowego paliwa do starego ognia sprawi, że Andrzejowi Dudzie przestaną rosnąć słupki poparcia. Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa, chodzi o uwikłanie PiS oraz Andrzeja Dudy w nowe kłótnie oraz zmuszenie PiS do podniesienia temperatury sporu na niespotykany dotychczas poziom. Generalnie chodzi o to, żeby był społeczny niepokój w ostatniej fazie kampanii oraz żeby PO i sztab Komorowskiego mogli nazywać swoich przeciwników podpalaczami Polski, podżegaczami wojennymi, tymi, którzy burzą pokój społeczny i ściągają na Polaków niebezpieczeństwo. Przy okazji tacy ludzie jak Stefan Niesiołowski czy Waldemar Kuczyński mogliby na okrągło mówić o psycholach czy wariatach.
Czwarta hipoteza odnosi się obrony wojskowej prokuratury. Komuś w tej instytucji mogło zależeć na odwróceniu uwagi od prawdziwego przebiegu śledztwa smoleńskiego. Wszystko wskazuje na to, że dochodzenie jest wyjątkowo nieudolne i niefachowe. Wnioski dowodowe są stawiane nawet po czterech latach, co czyni dowody mało wiarygodnymi. A dowody, które już zebrano są badane i analizowane w sposób budzący ostre protesty fachowców ze środowisk naukowych. Z kolei oparcie się na wielu dowodach zebranych i opisanych przez Rosjan czyni tę część dochodzenia fikcją albo rosyjską ruletką. Ktoś w wojskowej prokuraturze mógł się bać kontroli smoleńskiego śledztwa, dlatego odciąga uwagę od samej prokuratury, a nawet czyni ją pozytywnym bohaterem, bo przecież te „nowe” odczyty zostały zlecone przez wojskową prokuraturę właśnie, co mogłoby świadczyć o jej profesjonalizmie.
Piąta hipoteza obejmuje różne elementy każdej z czterech poprzednich. Po prostu wielu ludziom w tym samym momencie zaczęło być potrzebne odwrócenie uwagi albo wywołanie zamętu i społecznego niepokoju. Tych ludzi można lokować zarówno w Polsce, jak i za jej granicami, a ich interesy mogą się doraźnie splatać, a nawet w niektórych aspektach mogą oni z sobą współdziałać. Taka jest też metoda działania tajnych służb Rosji, które używają różnych narzędzi do osiągnięcia wielu celów albo pewnego minimum ważnego dla interesów Rosji. Nie trzeba dodawać, że wykorzystywanie lokalnych użytecznych idiotów oraz agentury jest jednym z elementów takich działań.
W każdym razie na wrzutę czy też montaż z „nowym” odczytaniem zapisów z rejestratorów Tu 154 M powinno się przede wszystkim patrzeć przez pryzmat tego, kto i co może na tym ugrać. Opowieści o dziennikarskich śledztwach czy po prostu ujawnianiu czegoś, co jest ciekawe możemy sobie darować, bo obrażają one nawet przeciętną inteligencję.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
07 kwi 2015, 21:53
Re: Katastrofa smoleńska
Mi w tych wszystkich publikacjach brakuje dwóch rzeczy. Po pierwsze - zestawienia dotychczasowych stenogramów z nowym. Sekunda po sekundzie. Czy tam, gdzie odczytano "nowe zdania", w starych stenogramach były przerwy na "nieczytelne" i ile te przerwy trwały. Krótko mówiąc, czy da się tyle powiedzieć w takim czasie. Po drugie - wyjaśnienia, jakim cudem przy trzeciej ekspertyzie fonoskopijnej dało się odczytać o 30% więcej niż przy pierwszej i 40% więcej niż przy drugiej. Podawane gdzieniegdzie rewelacje, że poprzednio stosowano próbkowanie 11 kHz a teraz zdecydowano się na inne, mnie nie przekonują. Jeśli zapis jest cyfrowy (a zakładam, że taki jest), to nawet laik jest w stanie sprawdzić jaka jest częstotliwość próbkowania dźwięku w pliku, a co dopiero biegły. Jeśli jest to zapis analogowy (czyżby powrót do XIX w), to odczyt z próbkowaniem 11 kHz byłby kretynizmem. Nie sądzę żeby jakikolwiek biegły (a dotychczasowi biegli należą do najlepszych "fonoskopów" w Polsce) zrobił coś takiego.
dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: „Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy TU-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy.”
Wiele poszlak wskazywało na to, że mogło jednak dojść do jednej lub kilku eksplozji. Tu należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. „Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło".
08 kwi 2015, 08:52
Re: Katastrofa smoleńska
Gmyz: Gen. Błasika na siłę próbuje się wsadzić do kokpitu
No i jest kłopot. Gdyby JÜrgen Roth, znany i ceniony niemiecki dziennikarz śledczy, był wariatem albo chociaż oszołomem, nie byłoby kłopotu. Gdyby udało się szybko zrobić z niego szurniętego pana, też nie byłoby kłopotu, ale kłopot jest. Roth jest wiarygodnym autorem wielu publikacji, które pokazują jego doskonałe kontakty między innymi z BND, czyli Niemiecką Federalną Służbą Wywiadowczą. Opublikował właśnie książkę, z której wynika, że BND miało informację od swojego wiarygodnego agenta, że 10 kwietnia 2010 roku Rosjanie dokonali zamachu na prezydencki samolot.
No i jest kłopot. Gdyby JÜrgen Roth, znany i ceniony niemiecki dziennikarz śledczy, był wariatem albo chociaż oszołomem, nie byłoby kłopotu. Gdyby udało się szybko zrobić z niego szurniętego pana, też nie byłoby kłopotu, ale kłopot jest. Roth jest wiarygodnym autorem wielu publikacji, które pokazują jego doskonałe kontakty między innymi z BND, czyli Niemiecką Federalną Służbą Wywiadowczą. Opublikował właśnie książkę, z której wynika, że BND miało informację od swojego wiarygodnego agenta, że 10 kwietnia 2010 roku Rosjanie dokonali zamachu na prezydencki samolot. Odpalili w Smoleńsku zdalnie ładunki wybuchowe, które wcześniej umieścili w samolocie dzięki współpracy między innymi Polaków. Opis Rotha, a właściwie opis umieszczony w notatce agenta, w posiadaniu której są niemieckie służby, jest upiornie szczegółowy i logiczny, ale czy prawdziwy? Zwolennicy teorii o zamachu z całą pewnością przy tej okazji mówić będą o tym, że wszystko układa się w spójną całość, bo przecież Rosjanie skutecznie zacierali ślady po zamachu, niszcząc wrak samolotu, a także manipulując czarnymi skrzynkami tupolewa. Skrzynek i wraku do tej pory nie mamy. Według Rotha zamach na polskiego prezydenta był zemstą Putina za politykę zagraniczną prowadzoną przez Lecha Kaczyńskiego i za wsparcie udzielone Gruzji. Zwolennicy teorii o zamachu z łatwością znajdą przykłady, w których Putin przez swoich ludzi fizycznie likwidował swoich przeciwników. Z łatwością znajdą także przykłady, że Putin jest kłamcą, że wielokrotnie mijał się z prawdą. Co więc powinniśmy robić? Przecież Rosja ma arsenał jądrowy i szantażuje nim świat. Odpowiedź wydaje się prosta, powinniśmy robić swoje. Wyjaśniać sprawę tragedii. Wolność narodów kończy się tam, gdzie zaczyna się ich strach.
Ujawnione przez RMF FM nowe stenogramy zapisu rozmów z czarnej skrzynki tupolewa każdy może rozumieć i interpretować po swojemu. Podobnie, jak i sam fakt ich opublikowania. Są tacy, którzy będą w nich widzieli kolejne potwierdzenie teorii "naciskowej". I tylko to. Są tacy, którzy uznają to za "ordynarną wrzutkę". Są wreszcie tacy, którzy pojawienie się ich w prokuraturze blisko 5 lat po katastrofie uznają za ostateczny dowód bylejakości prowadzonego przez tę prokuraturę śledztwa. Nie będę ukrywał, że ta ostatnia interpretacja jest mi najbliższa.
Fakt, że oto nagle po blisko czterech latach najważniejszego we współczesnych dziejach Polski śledztwa,biegli prokuratury odkrywają nowy, lepszy sposób skopiowania zapisów czarnej skrzynki i na podstawie tego zapisu w ciągu kolejnego roku odczytują 30 do 40 procent więcej tekstu, a nawet zmieniają odczytane wcześniej kluczowe słowa, jest w swej istocie szokujący. Stawia on pod potężnym znakiem zapytania wszelkie dotychczasowe ustalenia prokuratury, zarówno te dotyczące czarnych skrzynek, jak i obecności na pokładzie śladów materiałów wybuchowych, czy sposobu przeprowadzenia sekcji zwłok ofiar. Jeśli badania tak ważne, jak analiza zapisu czarnych skrzynek można było prowadzić przez lata tak niestarannie, nic nie gwarantuje staranności innych działań. Kropka.
Ta sprawa ostatecznie też przekreśla wszelkie twierdzenia, jakoby czarne skrzynki, czy wrak tupolewa nie były istotnymi dowodami w śledztwie. Kto wie, co w wyniku dalszych badań, można byłoby w oparciu o nie ustalić. Czas mija, metody badań się zmieniają. Coś, co jeszcze teraz jest niemożliwe do wykrycia, może okazać się możliwe do wykrycia po latach. Mam wrażenie, że my sami, po różnych stronach smoleńskich sporów przestaliśmy traktować to śledztwo poważnie. O ile w przypadku osób od dawna zarzucających prokuraturze błędy i niedopatrzenia, nie ma w tym nic dziwnego, zadziwia to, jak łatwo nad tym wszystkim przechodzą do porządku dziennego osoby, które od początku w ustalenia prokuratury wierzą.
Działania instytucji państwowych, od początku zmierzające do obarczenia winą tych, którzy nie żyją i odsunięcia jakiejkolwiek odpowiedzialności od rządu Donalda Tuska, nawet przez chwilę nie mogły budzić zaufania. Fakt, że nikt nie poniósł nawet politycznej odpowiedzialności za nieprzygotowanie i niezabezpieczenie wizyty, a także za skandaliczne oddanie śledztwa w ręce Rosjan, kładzie się cieniem na naszej rzeczywistości. Przypadek ministra obrony przerzuconego do senatu tylko to wrażenie absolutnej bezkarności wzmacnia. To nie stawianie pytań jest groźne dla państwa, ale udawanie, że nic się nie stało. Nierozliczenie Smoleńska, trwanie przy władzy ludzi, którzy uciekają od tamtej odpowiedzialności, naraża nas na naciski i manipulacje. Z zewnątrz i od wewnątrz.
Drobny przykład? Proszę bardzo. Popatrzmy, jak na naszych oczach umiera projekt budowy pomnika w samym Smoleńsku. Umiera, bo spełnił już swoje zadanie. A może raczej umiera, bo pokazał, że nie spełni zadania, jakie przed nim postawiono. Sprawa najwyraźniej była próbą "obejścia" pomnika smoleńskiego w Warszawie. Tak, żeby można powiedzieć, czego się czepiacie, przecież pomnik stoi. Sprawa przeciągała się jednak tak długo, a niezawodni bracia Rosjanie nie zamierzali przecież niczego ułatwić, że sytuacja się zmieniła. Okazało się, że pomnik w Warszawie i tak będzie musiał stanąć. W tym momencie Polacy tego chcą i można przypuszczać, że będą chcieć jeszcze bardziej. W takiej sytuacji stawianie pomnika w Smoleńsku, związane z tym chandryczenie się z Rosjanami, nikomu już nie jest potrzebne. Rodziny ofiar zresztą też chyba tego nie chcą, bo projektowany monument zabetonowałby tamten teren już na zawsze. Pomnika w Smoleńsku raczej więc w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie, być może nie będzie go nigdy. I nikt nie będzie po nim płakał. Sam projekt pozostanie osobliwym "pomnikiem" działań, które miały pamięć o Smoleńsku wygasić. Wiemy już, że działania te się nie powiodły.
Właśnie dlatego, że pamięć o Smoleńsku nie zgasła, można mieć pewność, że działania na rzecz jej dogłębnego wyjaśnienia nie ustaną. Takie czy inne niedotrzymane obietnice można zapomnieć, na wielkie, czy jeszcze większe afery przymknąć oko, propagandę, czy przemysł pogardy wybaczyć, ale Smoleńska zapomnieć i wybaczyć się nie da. To tragiczne wydarzenie zdefiniowało dla Polski początek nowych, trudnych czasów. Musimy stawić im czoło. Razem. Wyjście ze smoleńskiego klinczu nie będzie łatwe. Ale musi nastąpić jak najszybciej. W interesie przytłaczającej większości z nas jest doprowadzenie do jakiejś rzeczywistej debaty w tej sprawie, być może do rozmów ekspertów i biegłych z obu stron barykady, tych z komisji Macieja Laska i z zespołu Antoniego Macierewicza. zamiennik podjęta przez prezesa Polskiej Akademii Nauk się nie powiodła, ale opinii publicznej powinno zależeć na tym, by pole kompromisu znaleźć. Nikt tego za nas nie zrobi.
4/ Dyskusja smoleńska nie tylko ma sens. Jest konieczna (Artykuł archiwalny 23.10.2013 r.)
Nawet gdybym nie miał wątpliwości co do przebiegu śledztwa (a mam), nawet gdyby nie przeszkadzało mi to, w jaki sposób rząd polski traktuje część rodzin ofiar (a przeszkadza), nawet gdybym nie widział dowodów złej woli ze strony Rosjan (a widzę), to wrodzony sceptycyzm nie pozwoliłby mi poważnie traktować deklaracji rządu, komisji Millera i sprzyjających im mediów, że w sprawie Smoleńska wszystko już wiadomo i nie ma o czym dyskutować.
Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. To polskiemu rządowi, komisji Millera i sprzyjającym im mediom zależy na ostatecznym zadeptaniu i zapomnieniu tej sprawy. To jest jedna, szeroka, mocna i zjednoczona strona tego konfliktu. Jedna strona. A przecież w dobrze pojętym własnym interesie zawsze warto wysłuchiwać argumentów obu stron. "Smoleńska" decyzja premiera Donalda Tuska praktycznie wyłączyła Polskę z Unii Europejskiej i NATO - dwóch instytucji, które mają być gwarantem naszej suwerenności. Jeśli w tamtej sytuacji nie zwróciliśmy się do Brukseli o pomoc w badaniu przyczyn katastrofy, w jakiej sytuacji moglibyśmy to uczynić? I proszę nie mówić mi nic o wojnie, bo w chwili wrogich działań wobec Polski możemy mieć przecież rząd, który nie uzna ich za wojnę. I co wtedy?
Pewnych faktów nie odwrócimy, życia ofiarom nic nie przywróci. Międzynarodowych strat związanych z takim a nie innym postępowaniem po katastrofie też już nie nadrobimy. Ale w interesie obywateli nie należących do "rządu, komisji Millera i sprzyjających im mediów" pozostaje stałe i ciągłe domaganie się wyjaśnienia tego, co wciąż pozostaje niejasne. Istnieje poważne podejrzenie, że to państwo nie zdało egzaminu przed i po katastrofie. To państwo w dokładnie takiej samej postaci trwa. Osoby, które za nie odpowiadają, rządzą nadal. Jakie mamy gwarancje, że w przyszłości zachowają się lepiej? (...) Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/felietony/jasin ... ign=chrome
10 kwi 2015, 00:03
Re: Katastrofa smoleńska
10.04.2010-10.04.2015
Książkowy wywiad Bogdana Rymanowskiego z Małgorzatą Wassermann - choć nie jest łatwą lekturą, o czym za chwilę - czyta się w jeden wieczór. Życzyłbym sobie, by takich książek było więcej i przede wszystkim - by wiedza i podstawowe fakty z nich dotarły dalej niż do „przekonanych” i zainteresowanych do dziś tematem katastrofy smoleńskiej.
Rozmowa z córką Zbigniewa Wassermanna jest bowiem gigantycznym oskarżeniem pod adresem Donalda Tuska, Ewy Kopacz, Bronisława Komorowskiego, Tomasza Arabskiego i całej ekipy, która od niemal ośmiu lat trzyma w Polsce ster rządów.
Oskarżeniem politycznym, prawnym, ale i moralnym, ludzkim. Z opowieści pani mecenas wyłania się obraz (tragedii i tego, co działo się po niej) pełen zaniedbań, złośliwości, cynizmu, amatorszczyzny i niekompetencji ze strony władzy. Jeśli ktoś do dziś wierzy w zapewnienia, że „polskie państwo zdało egzamin”, musi przeczytać tę książkę, by wyjść z Matriksu. To zresztą lektura obowiązkowa dla wszystkich, którym życie publiczne w Polsce nie jest obojętne.
Małgorzata Wassermann podsumowuje aspekty katastrofy na różnych poziomach. Najciekawsze wydają się jednak zakulisowe opowieści z Moskwy czy ze spotkań „smoleńskich rodzin” z Donaldem Tuskiem i Ewą Kopacz. Nie da się przejść obojętnie na przykład na takim fragmentem. Oto w Moskwie trwa - dramatyczna dla rodzin - procedura identyfikacji zwłok, często zwłok „niepełnych”. O czym myślała wówczas Ewa Kopacz? O wizerunku.
W hallu poczęstowała mnie papierosem. Narzekała, ze Rosjanie nie chcą ubierać zwłok. Kiedy jest problem, to mówi im, że „tak chciał premier Putin” i wtedy stają na baczność. Podziękowaliśmy jej za dobre przyjęcie i szybką identyfikację. „My tutaj sobie rozmawiamy - powiedziała - a byłoby dobrze, żebyście umieścili dla mnie w Internecie jakieś podziękowanie. Bo wrócimy do Polski i będą mieć do mnie o wszystko pretensje”. Byłam w szoku. Nie takich słów się spodziewałam — czytamy relację Wassermann.
Takich opowieści jest więcej. Oburzające - tak po ludzku - jest zachowanie Donalda Tuska i jego ludzi już w Warszawie, gdy spotykał się z rodzinami ofiar. Uderzanie pięścią w stół, atak, brak odpowiedzi na pytania.
Oddajmy głos pani Małgorzacie: - To maska cynika. Najpierw sugerował, że rodzinom chodzi o kasę. Potem w sejmie opowiadał o dwóch tysiącach osób w Smoleńsku, choć jako żywo nikt ich tylu tam nie widział. Na miejscu katastrofy naszych ludzi można było policzyć na placach, a ci, którzy byli w Moskwie, padali ze zmęczenia.
Co boli szczególnie, ze wspomnień i relacji Wassermann wyłania się obraz państwa z dykty, na którego czele stoją trampkarze w krótkich spodenkach. To wyświechtane porównanie wracało do mnie raz po raz podczas lektury „Zamachu na prawdę”. Oto niemal rozbawiony minister Jerzy Miller odpowiada - w prywatnej rozmowie, poza obiektywami kamer - na pytanie, dlaczego rząd zdecydował się na wybranie ścieżki prawnej, która de facto pozbawia ich argumentów i możliwości działania. I o to właśnie chodziło. My za nic nie odpowiadamy! Nie ponosimy odpowiedzialności za ostateczny raport. Dajemy tylko nasze uwagi końcowe. To la nas idealny układ — wypalił ówczesny minister spraw wewnętrznych.
Z każdym kolejnym rozdziałem lektura tego wywiadu jest coraz bardziej przygnębiająca. Z rozmowy wyłania się obraz państwa, które zdezerterowało w niemal każdym możliwym względzie. Nie zadbano o bezpieczeństwo wizyty, nie zabezpieczenie dowodów na miejscu, odpuszczono śledztwo, zlekceważono ból rodzin, wyśmiano wątpliwości, a na dodatek zakładano cyniczną maskę, udając, że wszystko gra.
Smutne, że dotyczy to nie tylko samej czołówki rządzących. Oto historia ks. Henryka Błaszczyka - obecnego w Moskwie podczas identyfikacji zwłok.
W końcu ksiądz Błaszczyk odpuścił: „Co mam powiedzieć? Rzeczywiście, współpraca z Rosjanami była bardzo zła. Od początku nie dopuszczali nas do niczego” - przyznał. „To dlaczego słyszymy, że państwo zdało egzamin?” „A co pani chce ode mnie usłyszeć? Dobrze, powiem prawdę. Nie daliśmy rady. Nie podołaliśmy. I co mam teraz zrobić?”. (…) Pół godziny wcześniej ksiądz atakował rodziny, które zadawały mu trudne pytania. Gdy wróciłyśmy do hotelu, włączyłam tvn24, a tam leciała powtórka „Kropki nad i”, której gościem był ks. Błaszczyk. Znowu powtarzał, że współpraca z Rosjanami była znakomita, a najgłośniej krzyczą teraz ci, których w Moskwie nie było — relacjonuje Wassermann.
Podobnie zachowywali się premier, jego ministrowie, odpowiedzialni za ścieżkę prawną, doradcy. Poza obiektywami kamer ubolewano, że nie wszystko idzie poprawnie. Pojawiały się telewizje i znów odgrywano spektakl, że współpraca z Moskwą przebiega znakomicie. Jak nazwać taką postawę?
Kolejny flesz z książki, który zapada w pamięć to postawa premiera Tuska za zamkniętymi drzwiami na spotkaniu z rodzinami ofiar tragedii. Szef rządu, który nie chce ujawnić listy osób, które poleciały pomagać do Smoleńska już po tragedii. Zasłaniający się „winą Kaczyńskiego” nawet w tak drażliwych sprawach jak wylot samolotu ze wsparciem do Rosji. To obraz Kancelarii Premiera, która nie udziela rodzinom wystarczającej pomocy (prawnej, mentalnej, politycznej), która nie odpowiada - mimo obietnic - na pisma, która bagatelizuje zgłaszane wątpliwości i problemy.
Jak bumerang wraca porównanie między zachowaniem holenderskich władz a naszym rządem. Dykta i trampkarze, których sprawa przerosła.
Osobnym wątkiem, na który nie da się nie zwrócić uwagi jest postawa Rosjan na miejscu tragedii i w Moskwie, przy identyfikacji zwłok. zamiennik zwerbowania Małgorzaty Wassermann przez rosyjskie służby specjalne (!) każe zadać pytanie, jak zachowywano się wobec innych przedstawicieli rodzin ofiar. I jak to wygląda do dziś, bo sprawa się nie skończyła.
Wiem, że Rosjanie śledzą moje wystąpienia w sprawie Smoleńska. Jeden z polskich urzędników opowiadał mi, że podczas rozmowy w Moskwie pokazali mu, że mają na mnie całą teczkę. Wysypali na biurko wycinki prasowe z moimi wywiadami. Nie mam złudzeń - wszyscy, którzy szukają prawdy o 10 kwietnia, są pod stałą obserwacją rosyjską ,a każda wypowiedź jest archiwizowana i dokładnie analizowana — relacjonuje Wassermann.
Nie chcę cytować zbyt wiele, ale niemal każdy rozdział tej niekrótkiej przecież książki mocno zapada w pamięć. Dramatyczne relacje z moskiewskich prosektoriów i opisy „sekcji zwłok”, jakie mieli przeprowadzić Rosjanie wywołują ciarki na plecach. Zestawienie chłodnego profesjonalizmu Kremla ze skrajną niekompetencją polskich rządzących - czystą bezsilność. A udawanie przez Tuska, Kopacz i Komorowskiego, że wszystko gra - po prostu złość.
„Zamach na prawdę” to jednak równolegle ciepła opowieść, w której córka wspomina swojego ojca. Ale także dość szczegółowe zebranie wszystkich wątpliwości i poszlak, które każą przynajmniej postawić znaki zapytania przy oficjalnej wersji wydarzeń tercetu Anodina-Miller-Lasek.
Książek o smoleńskiej tragedii powstało sporo i zapewne powstanie wiele. W piątą rocznicę tragedii smoleńskiej warto sięgnąć po wywiad Rymanowskiego z Wassermann. Jedni znajdą w nim przypomnienie rozproszonych historii ws. 10/04, inni być może otrząsną się z letargu, który kazał im zapomnieć o sprawie. A skoro wywiad przeprowadził „pan z TVN”, to nie będzie dało się wszystkiego zrzucić na „pisowskie media”.
Po tej książce nikt nie będzie miał złudzeń, że „państwo polskie zdało egzamin” w sprawie Smoleńska. I że ludzie będący przy władzy - i wtedy, i dzisiaj - zwyczajnie na to nie zasługują. I nawet jeśli nie ma dziś klimatu do przypominania o 10/04, to niech za podsumowanie posłuży motto książki zaczerpnięte z George’a Orwella: Jeśli wolność słowa w ogóle coś oznacza, to oznacza prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć.
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
10 kwi 2015, 21:10
Re: Katastrofa smoleńska
W sprawie 10/04 mamy festiwal tchórzostwa, oportunizmu, strachu. Tak należy oceniać polskie władze.
W tej sprawie należy ujawnić wszystkie materiały. Trzeba sprowadzić do Polski wrak, musimy mieć dostęp do oryginałów czarnych skrzynek. Trzeba przeprowadzić rzetelne śledztwo, choćby takie, jak w przypadku ostatniej tragedii. Tylko tyle i aż tyle nam potrzeba - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Witold Gadowski.
wPolityce.pl: Zespół parlamentarny informuje w raporcie na 5-lecie tragedii smoleńskiej, że w Smoleńsku doszło do wybuchów, w tym samym dniu Andrzej Seremet wskazuje, że biegli wybuchy wykluczyli. W Niemczech Jurgen Roth publikuje książkę, m.in. sugerującą zamach, zaś media w Polsce wracają do starych tez o brzozie, winie pilotów itd. Jak się w tym odnaleźć?
Witold Gadowski: Sytuacja dot. Smoleńska jest właściwie klarowna. Część ludzi przyjęła tłumaczenia i tezy raportu MAK oraz komisji Millera. I oni w te tezy wierzą. Inna grupa nie przyjmuje tego do wiadomości i tezy te odrzuca. I ten podział trwa, nic się nie zmieniło. Książka Jurgena Rotha jest solidną publikacją, która grupuje i podsumowuje wiedzę, jaką my jednak już mamy. Największą zaletą książki Rotha jest przełamanie pewnego muru niewiedzy. Powstaje szansa, że czytelnik zapozna się z informacjami.
Co dziś pewnego można powiedzieć o tym, co działo się w Smoleńsku?
Nie mamy dziś dowodów, że prokurator Seremet, wykluczając wybuch, ma racje. Jednak nie mamy również niezbitych dowodów, że w Smoleńsku był zamach. Tu się niewiele zmieniło. Minęło pięć lat od tragedii smoleńskiej, a my nadal niewiele wiemy. To jest sytuacja skandaliczna. To jest największy dramat i jednocześnie oskarżenie władz.
Widzi Pan szansę, by wyjaśnić sprawę smoleńską rzetelnie, tak, by Polacy przyjęli w ogromnej większości wyjaśnienia?
W tej sprawie należy ujawnić wszystkie materiały. Trzeba sprowadzić do Polski wrak, musimy mieć dostęp do oryginałów czarnych skrzynek. Trzeba przeprowadzić rzetelne śledztwo, choćby takie, jak w przypadku ostatniej tragedii. Tylko tyle i aż tyle nam potrzeba.
Do tej pory jednak to się nie udawało. Dlaczego?
Sądzę, że to nie wynika ze spisku, ale raczej z tchórzostwa i małości tych, którzy rządzą w kraju. Mamy festiwal tchórzostwa, oportunizmu, strachu, małości. Takich słów należy w tej sprawie używać. Tak należy oceniać polskie władze.
Czy to jest sugestia, że w Smoleńsku doszło do rzeczy najstraszniejszej, czyli do zamachu, czego boją się polskie władze? Czy to sygnał, że ta sprawa obciąża władze?
Tu musielibyśmy wejść w obręb spekulacji. Nie wiemy tego. Trudno oskarżać ludzi bez niezbitych dowodów. Dopóki nie zostaną upublicznione materiały śledztwa, dopóki nie będziemy dysponować bazą dowodową, trudno stawiać komukolwiek zarzuty. Nie można stawiać zarzutu, że ktoś w Polsce przeprowadził zamach, czy „zamówił” zamach w FSB. Nie mamy na to dowodów. To jest sytuacja straszna, dramatyczna. Wydarzyło się coś bardzo złego, co w polskiej historii nigdy nie miało miejsca. I nadal nie mamy o tym żadnej wiedzy.
Część rodzin ofiar tragedii smoleńskiej przekonuje, że czas na międzynarodowe śledztwo. Czy powstanie komisji międzynarodowej jest dziś możliwe?
Gdyby doszło do powołania międzynarodowej komisji śledczej zajmującej się sprawą smoleńską, sprawa 10/04 zyskałaby nowe szanse na rzetelne wyjaśnienie. To byłoby oczywiście pozytywne. Jednak z drugiej strony ta sytuacja byłaby przyznaniem się przez Polskę, że państwo nie działa, że nie potrafi samo prowadzić śledztw. To ma również więc inny, negatywny wydźwięk.
Jednak faktem jest, że państwo nie daje sobie rady.
Musimy pamiętać, że to jest działanie, które w opinii międzynarodowej zostanie odczytane jako dowód bezsilności polskiego państwa. A w sytuacji, w której mamy zagrożenie ze Wschodu, gdy rośnie zagrożenie terrorystyczne, sprawa komisji międzynarodowej osłabi pozycję Polski. Niezależnie od tego, kto rządzi w naszym kraju, wychodzenie z tą sprawą poza Polskę jest dla Polski jednak problemem.
Trudno jednak dziwić się rodzinom ofiar, że mają dość, że chcą w końcu zaufać komuś, a nie widząc realnych szans na prawdę szukają pomocy w międzynarodowym gremium.
Oczywiście, zgadzam się z tym. Jednak uważam, że należy wytworzyć w Polsce taką siłę, która potrafiła będzie wyegzekwować rzetelne śledztwo. To, że obecnie nie mamy takiej siły świadczy o rozkładzie państwa, o rozkładzie rządu oraz wszystkich, którzy ten rząd powinni kontrolować. Jak widać kontrola w Polsce nie istnieje, albo jest bardzo słaba.
Jak to zmienić? Może jednak międzynarodowy nacisk byłby skuteczny?
My, Polacy powinniśmy sami sobie poradzić z tym problemem. A skoro chcemy międzynarodowej komisji, to wysyłamy sygnał podobny do tego, jakbyśmy chcieli innej administracji międzynarodowej, bo w kraju panuje chaos. W polityce nie można się kierować tylko emocjami. Wiemy, że polskie władze nie zdały egzaminu, wiemy, że trwa jakaś maskarada, jednak nie możemy zrzucać z siebie odpowiedzialności za to, że powinniśmy egzekwować wypełnianie standardów. Nie możemy liczyć, że ktoś z zewnątrz przyjdzie i nam tu wszystko uporządkuje.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
11 kwi 2015, 08:59
Re: Katastrofa smoleńska
Znamy wykonawcę smoleńskiego zamachu? Oto nazwisko rosyjskiego generała FSB - FRAGMENT KSIĄŻKI ROTHA
„Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy” – czytamy w dokumencie niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej BND, fragment którego upubliczniła dziś Telewizja Republika.
Ten dokument został opublikowany w najnowszej książce niemieckiego dziennikarza śledczego Jürgena Rotha. Jej premiera odbędzie się jutro w Niemczech. Tytuł polskiej wersji książki, premierę której zaplanowano na maj br. będzie „Tajne akta S”.
Poniżej publikujemy fragmenty udostępnione przez Telewizję Republika.
„Czy w związku z tym powinienem zignorować dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND)? Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczewństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: "Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04 2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy”.
„Chodzi o 3. Wydział FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Do jego podwydziałów należą: Zarządzanie Zakupem Broni, Sprzętu Wojskowego i Specjalnego Wyposażenia oraz Zarządzanie Środkami Operacyjno-Technicznymi.
W dalszej części dokumentu BND czytamy: "Pozostałego przebiegu zdarzeń dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji - mimo podjęcia intensywnych działań - nie udało się wyjaśnić, ponieważ nie można wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł." Jak to bywa ze wszystkimi informacjami BND, można im wierzyć lub nie. Jednak te pasują do układanki z faktów i poszlak, co pozwala sądzić, że powyższe informacje wywiadowcze nie zostały wyssane z palca”.
„Niedawno zmarły deputowany do Bundestagu z ramienia CDU, Andreas Schpckenhoff, były koordynator rządu Republiki Federalnej ds. Niemiecko-Rosyjskiej Współpracy Międzyspołecznej, podczas Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa w lutym 2013 roku mówił: Wiadomo, że istnieją najprzeróżniejsze spekulacje na temat przyczyn oraz odpowiedzialności za katastrofę polskiego samolotu w Smoleńsku. Ale jasne jest, że spekulacje te można wyjaśnić tylko dzięki otwartości i przejrzystości. Postawa Moskwy jest niezrozumiała. Rosjanie otaczają całą sprawę tajemnicą, co skłania do pytania o motywy takiego działania.” Jest to wypowiedź z lutego 2013 roku. Do początku 2015 roku postawa Rosji w tej kwestii nie uległa zmianie”.
Wiele poszlak wskazywało na to, że mogło jednak dojść do jednej lub kilku eksplozji. Tu należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. „Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło.” Następnie wspomniany generał FSB nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S. „Dmytro S. oraz cała jego grupa operacyjna, w skład której wchodzi piętnastu etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU [Służby Bezpieczeństwa Ukrainy]. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Nasuwa się pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. D. do 2011 roku służył w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja ds. spraw bezpieczeństwa. Wydaje się, że D. mógł zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych. Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku TU-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa, - zdaniem autora - umieszczenie w samolocie ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił.” Tyle na temat wiedzy BND na podstawie wypowiedzi dwóch różnych źródeł; przedstawiciela rządu polskiego oraz rosyjskiego źródła z FSB. Oba źródła informują na temat sprawy Smoleńska niezależnie od siebie, nie znając się wzajemnie.
Już pod koniec kwietnia 2010 roku niemiecki wywiad BND wypowiedział się na temat katastrofy smoleńskiej: „Polskie służby bezpieczeństwa sprawdzają obecnie poszlaki przemawiające za świadomym spowodowaniem katastrofy tupolewa polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia pod Smoleńskiem. W tym kontekście podano następujące kulisy wydarzeń. W drugiej połowie 2009 roku rozpoczęły się negocjacje między polskim koncernem energetycznym a rosyjskim Gazpromem na temat nowego kontraktu na dostawy gazu.” Jak dowiadujemy się z dalszej lektury raportu, strona rosyjska postawiła tak wygórowane żądania, że nie były one do przyjęcia dla polskich negocjatorów. BND zwracał przy tym uwagę na ekspertyzę polskiego Państwowego Instytutu Geologicznego, z której wynikało, że Polska być może dysponuje największymi w Europie złożami gazu łupkowego: „Aż nadto, aby uniezależnić kraj od zagranicznego gazu na następne sto lat. Po upublicznieniu przez media treści ekspertyzy, Gazprom a zwłaszcza rosyjski prezydent zażądali pilnego podpisania umowy na dostawy i tranzyt gazu … Ponieważ polski prezydent Lech Kaczyński nie cieszył się opinią przyjaciela Rosji, Putin postawił na Donalda Tuska oraz jego rządzącą partię, Platformę Obywatelską. Tusk od czasu wyboru na premiera uchodził bowiem za polityka przyjaznego Rosji.” Na ile poważnie można traktować te informacje? Czy to stosowana we wszystkich międzynarodowych kręgach wywiadowczych zwykła dezinformacja czy też mamy do czynienia z chłodną analizą politycznych struktur władzy w Polsce dotyczącą wielkich projektów gospodarczych? Wróćmy jednak do eksplozji.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * ?Kto był kim w Operacji Smoleńsk? Spotkania ludzi Putina z urzędnikami Tuska
„Zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D.” - notatkę wywiadu niemieckiego tej treści ujawnia w swojej najnowszej książce słynny niemiecki dziennikarz śledczy Jurgen Roth. Informacje te budzą prawdziwą grozę. Przypominamy, kto z polskich urzędników spotykał się przed katastrofą smoleńską z ludźmi Putina.
Kluczową rolę w przygotowaniu wizyty Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku odegrał Tomasz Arabski, ówczesny szef kancelarii premiera Tuska. To właśnie on był formalnym koordynatorem lotu Tu-154 do Smoleńska. Ale Arabski był też główną postacią w tajemniczych rozmowach między polskim a rosyjskim rządem przed katastrofą.
Negocjacje rozpoczęto już we wrześniu 2009 r. - po wizycie Władimira Putina w Polsce i jego nieoczekiwanym spotkaniu „w cztery oczy” z Donaldem Tuskiem na sopockim molo. „Tomasz Arabski zeznał [...] iż po spotkaniu Premierów w Sopocie, Andrzej Kremer i Jarosław Bratkiewicz z MSZ odbywali spotkania ze swoimi odpowiednikami ze strony rosyjskiej, w których temat uroczystości w Katyniu w 2010 roku był jednym z poruszanych tematów rozmów. Zaprezentowane zeznania Tomasza Arabskiego, jak również inne dowody, wskazane dalej w uzasadnieniu niniejszego postanowienia potwierdzają, iż ze strony KPRM oraz MSZ we wrześniu 2009 roku rozpoczęto starania, aby podczas uroczystości 70 Rocznicy Zbrodni Katyńskiej w Katyniu doszło do spotkania Premiera Donalda Tuska i Premiera Władimira Putina” - napisali prokuratorzy w uzasadnieniu umorzenia cywilnego śledztwa smoleńskiego śledztwa.
Od początku lutego 2010 r., czyli od oficjalnego zaproszenia Tuska przez Putina do Rosji, do gry - jako główny wykonawca poleceń polskiego premiera - wszedł Arabski. Już 4 lutego rozmawiał przez telefon z Jurijem Uszakowem, zastępcą szefa administracji Władimira Putina. W trakcie tej rozmowy miał zostać ustalony termin spotkania obu premierów na dzień 7 kwietnia 2010 r. Notatka z przebiegu rozmowy trafiła, niestety, do akt niejawnych śledztwa.
Tomasz Arabski odbywał też tajemnicze spotkania ze wspomnianym już Jurijem Uszakowem. Były przynajmniej dwie takie rozmowy: 25 lutego 2010 r. w Warszawie i 17 marca 2010 r. w Moskwie.
Jeśli chodzi o spotkanie warszawskie - tajne rozmowy Arabskiego z Uszakowem rozpoczęły się w Kancelarii Premiera, a skończyły w jednej ze stołecznych restauracji. W spotkaniu brał udział Władimir Grinin - ówczesny ambasador Rosji w Polsce, główny uczestnik gry dyplomatycznej Moskwy mającej na celu obniżenie rangi wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Grinin to przyjaciel Putina. Obaj znają się jeszcze z drugiej połowy lat 80. Gdy Putin był agentem KGB we wschodnioniemieckim Dreźnie, Grinin stał na czele sowieckiej ambasady w NRD. Uczestnikami warszawskich rozmów byli również Andrzej Kremer z MSZ, Tomasz Pawlak z Kancelarii Premiera oraz W. Grinin, Dmitrij Polanskij i A. Karbowskij z rosyjskiej ambasady. Podkreślmy, że restauracyjne rozmowy z Uszakowem i rosyjską ambasadą prowadzono w tajemnicy przed prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Jeszcze ciekawsze była wizyta Arabskiego w Moskwie. „Pierwotnie spotkanie Tomasza Arabskiego miało odbyć się w siedzibie Premiera [Rosji], ale ostatecznie odbyło się w restauracji w sposób nieformalny” - wynika z akt prokuratury. Przedtem, jak wynika z harmonogramu wizyty Tomasza Arabskiego w stolicy Rosji, szef kancelarii premiera Tuska zwiedzał przez trzy godziny Plac Czerwony i Galerię Tretiakowską.
Tym razem udział w rozmowach Arabskiego z Uszakowem wziął Igor Sieczin, ówczesny wicepremier, prawa ręka Władimira Putina, szef frakcji "siłowików" (środowiska byłych agentów KGB/FSB) w Rosji. Dodajmy, że za człowieka Sieczina uznawany jest m.in. Aleksander Bastrykin, szef wydziału dochodzeniowego w Prokuraturze Generalnej Rosji, znany ze śledztwa smoleńskiego. W restauracji miały też obok Uszakowa i Arabskiego pojawić się inne osoby, ale tak się nie stało. W dokumentach prokuratury czytamy: „W spotkaniu [...] ze strony MSZ Federacji Rosyjskiej mieli uczestniczyć Władimir Siedych, Zastępca III Europejskiego Departamentu MSZ, i Siergiej Siemionow, Zastępca Kierownika Wydziału Polskiego III ED. Tomaszowi Arabskiemu miał towarzyszyć Piotr Marciniak, Marek Bogacki i Justyna Gładyś. Ostatecznie rozmowy odbyły się w cztery oczy jedynie z udziałem Justyny Gładyś w charakterze tłumacza [...] minister Uszakow odesłał towarzyszących mu urzędników”.
W spotkaniu nie brał udziału ambasador Polski w Rosji - Jerzy Bahr. Oto, co powiedział śledczym: „Odnośnie do wizyty ministrów Tomasza Arabskiego i Andrzeja Kremera w Moskwie Jerzy Bahr zeznał, że w tym czasie przebywał w południowej Rosji na Przedkaukaziu. Po powrocie poprosił pracowników o zrelacjonowanie mu tej wizyty. Okazało się jednak, że Tomasz Arabski zabronił Justynie Gładyś informowania ambasadora o treści swoich rozmów z ministrem Uszakowem w Moskwie. Dla Jerzego Bahra ta sytuacja była zupełnie nienormalna i niezrozumiała”.
Ale i Justyna Gładyś nie słyszała całej rozmowy Arabskiego z Uszakowem. „Świadek [Justyna Gładyś] rozmowę z wicepremierem Sieczynem tłumaczyła całą, natomiast rozmowę z ministrem Uszakowem tłumaczyła częściowo z tego powodu, iż część rozmowy odbyła się w języku angielskim i wtedy była proszona, żeby im nie towarzyszyć” - czytamy w uzasadnieniu umorzenia cywilnego śledztwa smoleńskiego.
Co ciekawe, spotkanie Arabskiego, Uszakowa i Sieczyna odbyło się w restauracji "Dorian Gray" - położonej niedaleko Kremla. Według naszych informacji to częste miejsce spotkań rosyjskich polityków i oligarchów, a także ludzi powiązanych ze służbami specjalnymi. Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl - to właśnie w lokalu "Dorian Gray" spotykali się m.in. dygnitarze biorący udział w gigantycznej aferze korupcyjnej związanej z próbą przejęcia firmy Wołgotanker, powiązanej z koncernem Jukos. Wyroki w tej sprawie (m.in. 9 lat więzienia dla generała policji Aleksandra Bokowa) zapadły miesiąc temu.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Były minister Janukowycza odpowiedzialny za zamach w Smoleńsku? Śledztwo niezalezna.pl
Moskiewski generał FSB Jurij D. „nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S.”, która miała przygotować zamach na polski rządowy Tu-154 M – wynika z dokumentów niemieckiego wywiadu, opublikowanych w najnowszej książce niemieckiego dziennikarza śledczego Jürgena Rotha. Według naszych ustaleń, może chodzić o byłego ministra obrony Ukrainy Dmytra Salamatina.
Roth w swojej książce, premiera niemieckiej wersji której odbędzie się jutro, pisze o Dmytrze S.:
„(…) należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. „Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło.” Następnie wspomniany generał FSB nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S. „Dmytro S. oraz cała jego grupa operacyjna, w skład której wchodzi piętnastu etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU [Służby Bezpieczeństwa Ukrainy]. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Nasuwa się pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. D. do 2011 roku służył w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja ds. spraw bezpieczeństwa. Wydaje się, że D. mógł zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych. Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku TU-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa – zdaniem autora – umieszczenie w samolocie ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił.”
Z kolei o Dmytrze Salamatinie udało się znaleźć następujące fakty:
fot.: mil.gov.ua - Dmytro Salamatin
Urodzony w 1965 r. w Kazachstanie Salamatin, inżynier górnictwa, w latach 90-ch pracował jako doradca w różnych moskiewskich firmach paliwowych. W 1999 r. przeprowadził się na Ukrainę. Jesienią 2005 r. otrzymał obywatelstwo Ukrainy. W latach 2006-2011 był deputowanym do Rady Najwyższej Ukrainy z ramienia Partii Regionów. W czerwcu 2010 roku Salamatin został szefem ukraińskiej spółki państwowej Ukrspieceksport, mający wyłączność na eksport i import broni. W 2011 r. zaś szefem państwowy koncernu Ukroboronprom, łączącym ukraińskich producentów broni.
Z lutego po grudzień Dmytro Salamatin 2012 r. obejmował stanowisko ministra obrony Ukrainy. Jego nominacja wywołała skandal polityczny na Ukrainie. Przede wszystkim krytykowano wybór na tak ważne stanowisko człowieka, który przez lata pracował dla Rosji. Wielokrotnie był oskarżany o związki z rosyjskimi służbami.
– Powołanie na ministra obrony Ukrainy człowieka, który był obywatelem Ukrainy zaledwie przez 5 lat, a wcześniej pracował w rosyjskim biznesie, jest wyraźnym świadectwem albo niekompetencji prezydenta Janukowycza, albo, co jest bardziej prawdopodobne, bezpośrednim i świadomym lekceważeniem przez niego interesów bezpieczeństwa narodowego i obrony – mówił po powołaniu Salamatina w kwietniu 2012 r. deputowany do rady Najwyższej Taras Steckiw z partii byłego „pomarańczowego” prezydenta Wiktora Juszczenki Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona.
Do dymisji Salamatina doszło w atmosferze skandali. Zdążył jednak we wrześniu 2012 r. udać się z oficjalną wizytą do Afganistanu, gdzie spotkał się z ówczesnym prezydentem Hamidem Karzajem. Od razu po dymisji Salamatina w grudniu 2012 r. ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz wyznaczył Salamatina swoim doradcą ds. bezpieczeństwa.
Jak ujawniła w lutym br. francuska gazeta Le Mond, opierając się na danych szwajcarskiego banku HSBC, Salamatin jest właścicielem domu w najdroższej podmoskiewskiej, burżuazyjnej dzielnicy Srebrny Bór w sąsiedztwie z wysokimi funkcjonariuszami FSB Rosji.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Publikujemy fragmenty książki Jürgena Rotha o katastrofie Smoleńskiej: „Umieszczenie w TU-154M ładunków wybuchowych byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił”
Nie ulega wątpliwości, że zachowanie oficjalnych instytucji po katastrofie smoleńskiej, zarówno rządu rosyjskiego jak i polskiego, pozostawiało szerokie pole do snucia domysłów na temat przyczyn zaistniałych wydarzeń. Tym samym wiele teorii spiskowych trafiało na podatny grunt – pisze niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth w prologu do swojej książki o katastrofie Smoleńskiej „Verschlussakte S” (Tajna akta. Smoleńsk), która ukaże się na niemieckim rynku jutro. Według niego bardzo szybko pojawiła się koncepcja, jakoby za katastrofę smoleńską współodpowiedzialny był rosyjski rząd bądź Federalna Służba Bezpieczeństwa FSB, czemu Moskwa jak i polski rząd zgodnie kategorycznie zaprzeczały uznając tego rodzaju twierdzenia za nonsens. Kto sądził inaczej, zyskiwał miano bajarza wykorzystującego ów tragiczny wypadek dla celów politycznych. O to informacje, które Roth uzyskał z raportu źródłowego BND na temat katastrofy: Czy w związku z tym powinienem zignorować dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND)? Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: „Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy TU-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy. Według Rotha chodzi o 3. Wydział FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Do jego podwydziałów należą: Zarządzanie Zakupem Broni, Sprzętu Wojskowego i Specjalnego Wyposażenia oraz Zarządzanie Środkami Operacyjno-Technicznymi. W dalszej części dokumentu BND czytamy: Pozostałego przebiegu zdarzeń dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji - mimo podjęcia intensywnych działań - nie udało się wyjaśnić, ponieważ nie można wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł.” Jak to bywa ze wszystkimi informacjami BND, można im wierzyć lub nie. Jednak te pasują do układanki z faktów i poszlak, co pozwala sądzić, że powyższe informacje wywiadowcze nie zostały wyssane z palca —pisze Roth. I kontynuuje: Niedawno zmarły deputowany do Bundestagu z ramienia CDU, Andreas Schockenhoff, były koordynator rządu Republiki Federalnej ds. Niemiecko-Rosyjskiej Współpracy, podczas Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa w lutym 2013 roku mówił: „Wiadomo, że istnieją najprzeróżniejsze spekulacje na temat przyczyn oraz odpowiedzialności za katastrofę polskiego samolotu w Smoleńsku. Ale jasne jest, że spekulacje te można wyjaśnić tylko dzięki otwartości i przejrzystości. Postawa Moskwy jest niezrozumiała. Rosjanie otaczają całą sprawę tajemnicą, co skłania do pytania o motywy takiego działania.” Jest to wypowiedź z lutego 2013 roku. Do początku 2015 roku postawa Rosji w tej kwestii nie uległa zmianie. […] s. 234-235 […] Poszlaki i relacje naocznych świadków eksplozji: Wiele poszlak wskazywało na to, że mogło jednak dojść do jednej lub kilku eksplozji. Tu należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. „Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło.” Następnie wspomniany generał FSB nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S. „Dmytro S. oraz cała jego grupa operacyjna, w skład której wchodzi piętnastu etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU [Służby Bezpieczeństwa Ukrainy]. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Według Rotha nasuwa się pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. D. do 2011 roku służył w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja ds. spraw bezpieczeństwa. Wydaje się, że D. mógł zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych. Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku TU-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa, - zdaniem autora - umieszczenie w samolocie ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił.” Tyle na temat wiedzy BND na podstawie wypowiedzi dwóch różnych źródeł; przedstawiciela rządu polskiego oraz rosyjskiego źródła z FSB. Oba źródła informują na temat sprawy Smoleńska niezależnie od siebie, nie znając się wzajemnie —utrzymuje dziennikarz śledczy. Już pod koniec kwietnia 2010 roku niemiecki wywiad BND wypowiedział się na temat katastrofy smoleńskiej: „Polskie służby bezpieczeństwa sprawdzają obecnie poszlaki przemawiające za świadomym spowodowaniem katastrofy tupolewa polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia pod Smoleńskiem. W tym kontekście podano następujące kulisy wydarzeń. W drugiej połowie 2009 roku rozpoczęły się negocjacje między polskim koncernem energetycznym a rosyjskim Gazpromem na temat nowego kontraktu na dostawy gazu —odnotowuje. Jak dowiadujemy się z dalszej lektury raportu, podkreśla Roth, strona rosyjska postawiła tak wygórowane żądania, że nie były one do przyjęcia dla polskich negocjatorów. BND zwracał przy tym uwagę na ekspertyzę polskiego Państwowego Instytutu Geologicznego, z której wynikało, że Polska być może dysponuje największymi w Europie złożami gazu łupkowego: „Aż nadto, aby uniezależnić kraj od zagranicznego gazu na następne sto lat. Po upublicznieniu przez media treści ekspertyzy, Gazprom a zwłaszcza rosyjski prezydent zażądali pilnego podpisania umowy na dostawy i tranzyt gazu … Ponieważ polski prezydent Lech Kaczyński nie cieszył się opinią przyjaciela Rosji, Putin postawił na Donalda Tuska oraz jego rządzącą partię, Platformę Obywatelską. Tusk od czasu wyboru na premiera uchodził bowiem za polityka przyjaznego Rosji.” Na ile poważnie można traktować te informacje? Czy to stosowana we wszystkich międzynarodowych kręgach wywiadowczych zwykła dezinformacja czy też mamy do czynienia z chłodną analizą politycznych struktur władzy w Polsce dotyczącą wielkich projektów gospodarczych? Wróćmy jednak do eksplozji […] s. 261-262 Dzikie spekulacje czy zimna kalkulacja? Tymczasem niewyjaśnione pozostawało pytanie, w jaki sposób i przez kogo zostały zdetonowane materiały wybuchowe - o ile takie znajdowały się na pokładzie maszyny prezydenckiej - oraz kolejne pytanie o polityczne motywy zamachu. >Jak dotąd nie można udzielić na te pytania rozstrzygających odpowiedzi. Mamy do czynienia jedynie z politycznymi ocenami. Jeśli wierzyć ustaleniom BND, zlecenie na TU 154M miało być przekazane do rosyjskiej FSB przez wysokiego rangą politycznego przedstawiciela RP. Inne zachodnie służby informacyjne wychodzą z założenia, że akcja była ewentualnie „aktem samowoli” niewielkiej grupy, która niekoniecznie musiała otrzymać rozkaz z góry. Opozycja w Polsce, szczególnie PiS, uważa, że motywem był nieprzejednany sprzeciw prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec rosyjskiego prezydenta, Władimira Putina. Niemiecki wywiad BND pisał w kwietniu 2010 roku: W momencie swojej śmierci Lech Kaczyński pozostawił cały szereg niepodpisanych nowelizacji ustaw i umów handlowych. Wartość jednej z takich niepodpisanych umów opiewała na ponad 50 mld euro, co w przypadku polskich organów bezpieczeństwa musiało rodzić pytanie, czy polski prezydent musiał umrzeć z powodu rosyjskiego gazu? W sierpniu 2009 roku współpracownicy Putina i Tuska po raz pierwszy doszli do akceptowalnego dla »obu stron« projektu umowy na dostawy gazu, który jednak chwilowo został wstrzymany. Z niewyjaśnionych do dziś powodów.” W innym miejscu czytamy: „Fakt, że Putin akurat na grobach Katynia wyciągnął z kieszeni egzemplarz umowy podtykając go Donaldowi Tuskowi pod nos, jest postrzegany przez różnych wysokich urzędników polskich organów bezpieczeństwa jako gest »obraźliwy i szyderczy« Raport kończy się następującym zdaniem: Nie tylko wewnątrz polskich organów bezpieczeństwa stawiane jest, obok wszystkich wymienionych niejasności związanych ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego, pytanie, dlaczego Donald Tusk akurat w Katyniu otrzymał propozycję tak niekorzystnej umowy oraz w jakim celu musiał na nią przystać?” […] s . 263-264 […] Paralele z katastrofą malezyjskiego samolotu pasażerskiego z 17 czerwca 2014 roku są oczywiste. Zależnie od wypadkowej interesów, poszlaki są oceniane jako wiarygodne bądź niewiarygodne. Jeśli instytucje państwowe samodzielnie badają przyczyny wypadku, polityczne wpływy niemal zawsze odgrywają decydującą rolę w śledztwie. To jednak różni katastrofę w Smoleńsku od tej, która miała miejsce na Ukrainie cztery lata później. W przypadku zestrzelenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego istnieje międzynarodowa komisja śledcza, która może pracować stosunkowo niezależnie, co w Polsce od samego początku było wykluczone. Jednocześnie doświadczenia płynące z Rosji, nie tylko w związku z katastrofą MH 17, pokazują, że dezinformacja jest popularną metodą tuszowania kulisów mordów czy zamachów. Polityczne wpływy lub strach przed konsekwencjami wydają się być oczywiste w przypadku wyjaśniania katastrofy prezydenckiej maszyny w Smoleńsku. Profesor Marek Żylicz, członek komisji Millera wyraził to z prostoduszną szczerością: „Nam chodziło o to, żeby nie powodować wojny z Rosjanami, tylko żeby uzyskać maksimum informacji od nich, żeby zakończyć to badanie wypadku Faktem jest, pisze dalej Roth, że dokładnie z tego powodu decydująca kwestia wybuchu na pokładzie tupolewa 154M pozostaje do dziś niewyjaśniona. Zbyt silne są wielorakie interesy polityczne, aby można była rzetelnie wyjaśnić sprawę wybuchu, niezależnie od tego, czy był to zamach czy nie. Niewątpliwie wiele poszlak przemawia za tym, że na pokładzie samolotu musiało dojść do eksplozji. Nie da się bowiem wyjaśnić racjonalnie nienawistnego wręcz oporu wobec tych naukowców, którzy zajmowali się między innymi kwestią wybuchów na pokładzie prezydenckiej maszyny. Jest to zjawisko jedyne w swoim rodzaju w całej Europie. Przecież właściwie nie ma żadnych przeszkód, aby wiarygodność hipotez i wyników badań tych naukowców została zweryfikowana w otwartej dyskusji. […] Wyjaśnianie i tuszowanie: komentarz do smoking gun […] s. 270-271: Decyzja Władimira Putina, aby traktować samolot lotnictwa państwowego z prezydentem RP na pokładzie jako statek powietrzny cywilny dał rządowi w Rosji niemal wyłączny nadzór nad badaniem katastrofy. Tym samym polscy eksperci i śledczy byli w swoich działaniach całkowicie zdani na wolę Rosji, co wywołało wielki niepokój polskich organów bezpieczeństwa. Nie było przecież żadną tajemnicą, że rząd rosyjski potrafi doskonale zadbać o własne interesy. W tym miejscu należy przywołać raport BND z 2010 roku. W dokumencie tym czytamy między innymi, że oficjalne wypowiedzi, według których strona polska ufała stronie rosyjskiej w kwestii śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej, były przyjmowane krytycznie przez polskie organa bezpieczeństwa: „Duża część współpracowników organów bezpieczeństwa żywi głęboką nieufność w stosunku do śledztwa prowadzonego przez stronę rosyjską. […] —podsumowuje dziennikarz śledczy. Ryb Spis treści książki Rotha: JÜRGEN ROTH, „TAJNE AKTA S” Prolog - O skrupułach związanych z zajmowaniem się tragedią smoleńską - Wielki strach - Konieczna retrospekcja pozwalająca spojrzeć w przyszłość - Jak polski prezydent przeszkadzał wspaniałemu światu Kłamać, wypierać, zaciemniać: sowiecka polityka wczoraj i rosyjska polityka dziś - Kariera Władimira Putina - Maszyneria propagandy oraz jej skutki - Polityczne romanse Putina - Koneksje Putina w Niemczech - Proces deziluzji - Rok 2008: nieznany prolog kryzysu ukraińskiego 2014 roku - Pierwsze, zlekceważone sygnały ostrzegawcze - Euromajdan versus polityka władzy - Terroryzm albo kocioł Federalnej Służby Bezpieczeństwa - Zestrzelenie samolotu MH 17 i katastrofa smoleńska - Jak polityczna dezinformacja zaostrza kryzysy Katyń: trauma i jej polityczne następstwa - Wymordowanie elity przedwojennej Polski - Długie milczenie Tragedia czy zbrodnia: katastrofa smoleńska - Niebezpieczna umowa serwisowa - Niedostateczne przygotowana podróż - Niemiłe zaskoczenie dla polskiej delegacji - Naoczni świadkowie katastrofy - Zagadka rosyjskich kontrolerów lotu - Tajemnicze strzały na miejscu katastrofy - Breaking news a rzetelne informacje - Ograbiony wrak i wiele pytań bez odpowiedzi Pozostawieni sami sobie: dziwne doświadczenia rodzin ofiar - Wdowa po wiceministrze kultury - Bojowa pani adwokat - Niedoszłe sekcje zwłok - Wdowa po dowódcy sił powietrznych Przezwyciężanie przeszłości: długie ramię Wojskowych Służb Informacyjnych - Mafijne interesy partnera NATO - Polski prezydent i tajemniczy aneks Spór ekspertów: trudne śledztwo - Samobójstwa, wypadki i zawały serca - Wątpliwe wyniki państwowych komisji badania wypadków lotniczych - Jak polscy naukowcy stali się politycznymi pariasami - Fakty czy ustalanie prawdy? - Polski rząd uświadamia swoich obywateli - Nieudana zamiennik mediacji - Zagadka czarnych skrzynek i rejestratora rozmów w kokpicie CVR Teoria spiskowa czy zbrodnia: wybuchy na pokładzie prezydenckiej maszyny? - Poszlaki i relacje naocznych świadków eksplozji - Wątpliwe ustalenia wojskowej prokuratury - Dzikie spekulacje czy zimna kalkulacja? Wyjaśnianie czy tuszowanie? komentarz do smoking gun Niestety konieczny epilog Książka Rotha ukaże się w Polsce już w maju w wydawnictwie Zysk-i-ska!
Zastanawia mnie jedna rzecz: odczytano 30 proc. więcej informacji, ale jednocześnie pewne rzeczy zostały skrócone, m.in. korespondencja między tupolewem a wieżą. Pamiętam część korespondencji i pewnych rzeczy po prostu nie ma. Zabrakło - stwierdził dzisiaj rano por. Artur Wosztyl na antenie TVN24 o "stenogramie" RMF FM. O sugestiach, że pito alkohol w kokpicie tupolewa mówi: - Niedorzeczność.
- Trzeba wykazać się niebywale złą wolą, żeby powtarzać te same rzeczy. Nagrania czy stenogramy rozmów z kokpitu ewidentnie wskazują, że to nie są tylko rozmowy załogi, ale osoby, która jest z tą załogą w bezpośredniej bliskości. Widać ewidentnie, czytając na przykład ekspertyzę Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, że są rozmowy, które idą w zupełnie innym kierunku. To tak jakby mikrofony zbierały głosy, strzępy rozmów, jakiś wypowiedzi spoza kokpitu. To się tyczy próby zadzwonienia z telefonu satelitarnego - tłumaczył pilot w programie "Jeden na jeden".
Por. Wosztyl odniósł się również do słów ze "stenogramu", przypisanych gen. Andrzejowi Błasikowi „śmiało zmieścisz się”: – To tak jakby ktoś wszedł do saloniku i zobaczył, że siedzi kilka osób w saloniku z panem prezydentem i ktoś powiedział: „śmiało, zmieścisz się”. Wykonałem kilka tysięcy podejść do lądowania i nie spotkałem się, żeby ktoś w jakim kontekście, będąc na ścieżce zniżania się powiedział: „śmiało zmieścisz się”. To może paść jeśli samolot manewruje na płaszczyźnie postojowej samolotu. Latałem z panem gen. Błasikiem. Szkoliłem go na Jaka 40, wykonywałem z nim naloty i nie zdarzyło mi się pan generał był apodyktyczny w kokpicie - mówił.
Wosztyl uważa, że "jest scenariusz, że trzeba kogoś włożyć do kokpitu". - Gdyby gen. Błasik był w kokpicie nie byłoby tak, że piloci nie dopuściliby do tego, że wykonujemy niechlujnie podejście, w sensie takim, że zniżymy się do tej wysokości 100 m bez względu na to czy jesteśmy 100 m nad ścieżką czy nie i odchodzimy na następne zajście. Informujemy pasażerów że nie ma warunków do lądowania i lecimy na lotnisko zapasowe - mówił.
Wosztyl ustosunkował się też do rzekomego picia piwa w kokpicie: - To jest niedorzeczność. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktokolwiek pił alkohol w kokpicie podczas lotu - podkreśla.
RMF FM opublikowało całość nowych „stenogramów” z kokpitu rządowego tupolewa, do którego katastrofy doszło 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Internauci natychmiast wychwycili, że na jednym z dokumentów znalazł się dość poważny błąd, który może być dowodem na to, że „stenogramy” zostały sfałszowane.
Chodzi o fragment zapisów, w którym dwie osoby rozmawiają o godzinie. „Która godzina?” – pyta jedna z osób. „W pół do ósmej” [pisownia oryginalna: zgodnie z zasadami ortografii powinno być „wpół”] – pada odpowiedź. Jednak jednocześnie obok podana jest faktyczna godzina, w której miała odbywać się rozmowa. Jest to godz. 8:07:31! Skąd więc nagle „wpół do ośmej”?
Zdaniem internautów to absurdalne zdanie może być dowodem na fałszerstwo „stenogramów”.
Stawiam, że preparujący dokument wziął min i sek 7:31 za godzinę – napisał na Twitterze G. Gladyszewski. Klasyczny błąd pracujących z plikami „czasowymi, tylko tu konsekwencje większe – jasne wskazanie fałszowania tekstu” – dodał.
„Około 8:07:30 – ktoś nie zauważył ósemki z przodu i sobie dopowiedział. TOTALNA KOMPROMITACJA!” – napisał z kolei lucash.
O wiarygodności owych „stenogramów” mogą też sporo powiedzieć słowa jednego z dziennikarzy RMF FM. Tomasz Skory zapytany w TVN24 o zarzuty prokuratury odnośnie nieścisłości występujących w przedstawionych przez stację „stenogramach”, przyznał, że wynikają one z tego, że materiały były „redagowane”, bo „stenogramy są dość nieczytelne”...
Synowie funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki zajmują się szukaniem przyczyn katastrofy smoleńskiej. Czy ma to wpływ na to, że ustalenia wojskowych śledczych coraz bardziej przypominają raport gen. Tatiany Anodiny z MAK? - pyta w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.
Od pięciu lat wojskowi śledczy szukają przyczyn, dlaczego 10 kwietnia 2010 r. w Rosji zginął prezydent RP Lech Kaczyński wraz z małżonką Marią i towarzyszącymi im przedstawicielami polskich elit. Od pięciu lat Polacy są karmieni rosyjską wersją katastrofy, chociaż tezy protegowanej przez ludzi z KGB gen. Anodiny dawno już zostały skompromitowane przez niezależnych naukowców. A w polskim śledztwie uczestniczą ludzie, którzy pośrednio lub bezpośrednio mieli związki z sowieckimi służbami specjalnymi.
Moskiewskie szkolenie
Pierwszą i jedną z najważniejszych opinii dotyczącą braku obecności materiałów wybuchowych na przedmiotach i ubraniach należących do ofiar katastrofy smoleńskiej wydał Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii. Jak ustaliła „Gazeta Polska”, Roman Jóźwik, szef tej placówki (nominację dostał po dojściu PO do władzy), w okresie PRL był częstym gościem w Moskwie, gdzie przechodził specjalistyczne szkolenia. Świadczą o tym dokumenty, które znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej.
Cała zawodowa kariera Romana Jóźwika była od początku, czyli od 1964 r., związana z Ludowym Wojskiem Polskim – pracował m.in. w szefostwie Wojsk Chemicznych MON w Warszawie. Był również działaczem PZPR – w partii pełnił funkcję kierownika grupy partyjnej. Pod koniec lat 60. Oddział Wojskowych Spraw Zagranicznych Sztabu Generalnego LWP wysłał Jóźwika z misją wojskową m.in. na Węgry, do Rumunii i Moskwy. Był to wyraz docenienia go przez przełożonych ze Sztabu Generalnego – młody porucznik został wysłany do „bratnich wojsk” zaledwie po czterech latach służby wojskowej. Sztab Generalny skierował Romana Jóźwika do Związku Sowieckiego, gdzie przeszedł on gruntowne przeszkolenie. Po trzech latach, w 1979 r., uzyskał dyplom ukończenia studiów doktoranckich Akademii Wojskowej w Moskwie. Po powrocie został zatrudniony w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii. Jóźwik w rozmowie z nami potwierdził, że jako żołnierz Ludowego Wojska Polskiego wyjeżdżał w czasach PRL do Związku Sowieckiego. – Byłem trzy lata tam, na miejscu. To były wyjazdy służbowe – stwierdził. Nie chciał jednak powiedzieć, co tam robił.
Opinia wydana przez biegłych z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii pokrywa się z ustaleniami Rosjan, którzy w ekspertyzie z 12 kwietnia 2010 r. wykluczyli obecność materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M.
Resortowy biegły
Biegłym prokuratury wojskowej jest Andrzej Artymowicz, absolwent Wydziału Reżyserii Dźwięku warszawskiej Akademii Muzycznej, zajmujący się m.in. budową symulatorów dla pilotów wojskowych i cywilnych.
Andrzej Artymowicz opracował m.in. opinie z zakresu dźwięków zarejestrowanych w kokpicie rządowego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Chodzi np. o dźwięk, jaki wydaje samolot po zderzeniu z drzewami. Do zespołu biegłych Andrzej Artymowicz został powołany 25 lipca 2013 r., już po przesłuchaniu ekspertów zespołu parlamentarnego, którym kieruje Antoni Macierewicz. Jako ostatni z ekspertów został przesłuchany prof. Wiesław Binienda – miało to miejsce 28 czerwca 2013 r. Binienda jest autorem ekspertyz przygotowanych dla zespołu Antoniego Macierewicza. Z opracowanej przez niego symulacji wynika, że skrzydło Tu-154M nie mogło się złamać po uderzeniu w brzozę w Smoleńsku. Ekspertyza prof. Biniendy obala tezy rządowego raportu Jerzego Millera, według którego oderwanie się skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą było bezpośrednią przyczyną katastrofy smoleńskiej.
Bardziej znany opinii publicznej jest starszy z braci – Paweł Artymowicz, który obrażał gen. Andrzeja Błasika i kolportował tezę o winie pilotów. 10 kwietnia 2013 r., po emisji filmu Anity Gargas „Anatomia upadku”, był gościem Tomasza Sekielskiego w radiu Agory rynszTOK FM. ? Żeby mówić o wybuchu, to musiałby się on zdarzyć w promieniu nie więcej niż 10 metrów od brzozy. Czyli ktoś musiałby zaminować brzozę. I jeszcze pilot musiałby trafić właśnie w to drzewo – mówił, dodając, że do katastrofy doszło, ponieważ „źle wyszkoleni piloci przekroczyli przepisy”.
Paweł Artymowicz od lat jest profesorem i wykładowcą Uniwersytetu w Toronto. Zagraniczną edukację zaczął pod koniec 1986 r., po wyjeździe do USA, uzyskując tam stypendium. Był już absolwentem Politechniki Warszawskiej, gdzie uzyskał tytuł magistra astronomii.
Wcześniej wielokrotnie wyjeżdżał za granicę, posiadał także uprawnienia pilota wycieczek. Nie miał żadnych trudności z uzyskaniem paszportu i bez przeszkód wyjechał do Stanów Zjednoczonych. W kraju zostali jego młodszy brat Andrzej oraz rodzice. Ojciec braci Artymowiczów wraz z ich dziadem byli związani z systemem komunistycznym.
Stefan Artymowicz, dziadek Pawła i Andrzeja, podczas I wojny światowej został ewakuowany z okolic Augustowa do ZSRS i do 1921 r. mieszkał w Charkowie. Po powrocie do Polski nawiązał kontakt z Komunistyczną Partią Zachodniej Białorusi – za antypolską działalność został aresztowany i osadzony w białostockim więzieniu.
Po sowieckiej agresji w 1939 r. Stefana Artymowicza skierowano na kurs buchalteryjny, a jego 10-letni syn Mikołaj został uczniem powszechnej szkoły rosyjskiej i członkiem „Pionierów”. Jako „utrwalacz” władzy ludowej walczył z „bandami”, czyli Żołnierzami Wyklętymi.
„Za czasów okupacji pasałem trzodę chlewną, następnie zaś zwerbowany przez Arbeitsamt pracowałem przy budowie szosy. W 1945 r. wstąpiłem w szeregi Związku Walki Młodych. Należałem do ORMO. Brałem czynny udział w akcji propagandowej referendum [chodzi o sfałszowane referendum w styczniu 1946 r. ? red.]. W czasie wyborów do Sejmu Ustawodawczego byłem członkiem obsługi punktu wyborczego w Mielniku. Tam również walczyłem z bandą, która zaatakowała nasz punkt wyborczy” – napisał Mikołaj Artymowicz w swoim życiorysie załączonym do podania o przyjęcie do pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
Mikołaj Artymowicz w 1948 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, a następnie do PZPR. Jako student Politechniki Warszawskiej uzyskał stypendium Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – pracę w MBP rozpoczął na początku lat 50., a ślubowanie złożył 15 lutego 1953 r. Z MBP przeszedł do pracy do Zakładów Radiowych im. M. Kasprzaka, będąc jednocześnie aktywnym działaczem PZPR. Był w partii do jej końca.
Związki z wojskową bezpieką
Jednym z prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest Jarosław Sej, który m.in. zajmuje się kontaktami z Komitetem Śledczym Federacji Rosyjskiej. Tymczasem z dokumentów wynika, że jego ojciec, płk Jerzy Sej, odbył specjalne przeszkolenie GRU i był związany z sowieckimi służbami wojskowymi, a po 1990 r. także z WSI, co ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”.
W aktach płk. Jerzego Seja jest dokładnie opisany przebieg jego kariery zawodowej, a także sprawy prywatne dotyczące rodziny. Niezwykle ceniony przez przełożonych, był wielokrotnie nagradzany, m.in. za wybitne zasługi w umacnianiu obronności PRL. Wysokie nagrody pieniężne otrzymał w okresie stanu wojennego – jedna z nich dotyczyła rzetelnej i sumiennej służby. W tym czasie był rzecznikiem prasowym Naczelnej Prokuratury Wojskowej i jednocześnie sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej w NPW. Tuż po zakończeniu stanu wojennego Jerzy Sej został oddelegowany do II Zarządu Sztabu Generalnego (poprzednika Wojskowych Służb Informacyjnych), gdzie został I sekretarzem Komitetu (Politycznego) PZPR. W 1987 r. skierowano go na specjalistyczny kurs GRU (sowieckich służb specjalnych) organizowany przez Ministerstwo Obrony ZSRS.
Z II Zarządem Sztabu Generalnego był również związany Wiesław Maksjan, ojciec Marcina Maksjana, rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wiesław Maksjan służył w 2 Pułku Rozpoznania Radioelektronicznego w Przasnyszu. Pracował w nasłuchu, pełnił dyżury, śledząc sygnały nadawane na częstotliwościach radiowych. Jednostka z Przasnysza, będąca w strukturach wywiadu wojskowego, otrzymywała zadania służące do walki z opozycją antykomunistyczną. Zarząd II Sztabu Generalnego zlecił jej m.in. namierzenie nadajników Radia Solidarność. W dokumentacji Zarządu II Sztabu Generalnego żołnierze służący w przasnyskiej jednostce nazywani są wprost żołnierzami Zarządu II SG. Kadrę pułku dobierano przez specjalną selekcję, a wynagrodzenie żołnierzy tam służących było powiększone o dodatek zwiadowczy.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Artymowicze, czyli antypolska patologia w pigułce i polska „tolerancja” jednocześnie
Było ich czterech: Stefan, Mikołaj, Paweł i Andrzej, zostało trzech, ale rosną kolejni – to Artymowicze, białoruscy wychowankowie sowietów. Zanim media II obiegu pochyliły się nad tą familią, pisałem o wszystkich czterech, szczególną uwagę zwracając na Pawła Artymowicza. Ile razy złapałem tego wnuka białoruskiego bandyty i syna ubeka z MBP na kłamstwie, zapewne on sam nie jest w stanie policzyć. Kłamał na każdym kroku, na temat swojej przeszłości, teraźniejszości, słów wypowiedzianych, słów niewypowiedzianych i podłości, jakich się dopuścił. Kłamiąc i odpowiadając na fakty z życia swojej sowieckiej rodziny jako alternatywę potrafił przedstawiać wersję z dziadkiem, który cierpiał w niemieckim obozie koncentracyjnym. Nie miał oporów, żeby wypierać się swoich słów o „debeściakach” i generale Błasiku, którego nazwał „ch..m”. Do dziś we wrocławskim oddziale IPN czekają na mnie dokumenty, jakie zamówiłem blisko rok temu, ale już nie mam ochoty się w tym babrać, zwłaszcza, że wszystkie istotne dane podała nizelezna.pl i inne portale. Dziś nie Paweł, ale młodszy Andrzej Artymowicz robi na groby polskich pilotów, z tą samą bezczelnością i pewnością siebie. Oni mają to we krwi i w wychowaniu, gdy Paweł Artymowicz łgał jednocześnie straszył sadami i posyłał rozmaite trolle do boju, między innymi 65 letnią babkę ze wsi łańcuchowej, która nie zdała matury i pół życia spędziła w hotelowej recepcji, a w Internecie udaje 40 letnią studentkę. Tak wygląda „ekspert” NPW i cała rodzina „ekspertów”, tak wygląda zaplecze i klakierzy tych „ekspertów”, dlatego nie mogę pojąć skąd się „po naszej stronie” biorą… no właśnie „tolerancyjni naiwniacy”, czy może siedzący okrakiem konformiści, nieustannie apelujący o merytoryczną, kulturalną polemikę. Z kim się pytam? Równie dobrze można rozmawiać z ormowcem o „Fauście”.
Mamy do czynienia z wielopokoleniową patologią sowiecką. Dziadek mordował, ojciec prześladował, synowie robią na groby Polaków. Z nimi nie ma o czym rozmawiać ich trzeba wytępić, oni muszą czuć się w Polsce nikim, a nie panami życia i śmierci. Przecież to jest wszystko postawione na łbie, nieustannie upokarza się i z sadystyczną konsekwencją poniewiera rodziny ofiar, a z białoruskimi sowieciarzami cacka się każda redakcja, każde środowisko odwołujące się do Boga Honoru i Ojczyzny. Chciałbym się zapytać, co białoruski potomek bandyty i ubeka robi w polskiej prokuraturze? Co tu się zmieniło od 1944 roku? Dziadka zastępuje ojciec, ojca syn, za chwilę wnuki sowieckie będą nam wypełniać sądy i ministerstwa? 50 lat tresury sprawiło, że najbardziej podstawowe informacje, które mówią wszystko o „ekspercie’ stały się przedmiotem kpin z jednej i zamordyzmu z drugiej strony. Po 70 latach od końca wojny, nie ma w Niemczech odważnych, którzy z córek, synów, wnuków i wnuczek SS zrobiliby ministrów, szefów policji, prokuratorów naczelnych, czy biegłych od prawdy historycznej. U nas nie ma odważnych, aby krzyknąć, że ten i ów z domu wyniósł nienawiść i pogardę dla wszystkiego, co w Polsce święte. Jednym durnym zawołaniem: „grzebanie w życiorysach” zamyka się gęby hurtowo, ale nie detalicznie. Dopóki zdrowia starczy, jednego po drugim będę wyciągał pod pręgierz, żeby wszyscy zobaczyli z kim mamy do czynienia.
Dlaczego zbir z patologicznej rodziny, który skatował dziecko natychmiast w Polsce staje się obiektem linczu społecznego, a Ich synowie i Ich córki rzygają na Polskę z bezczelnym uśmiechem i żyją sobie w aureoli nietykalnych „ekspertów”? Czyja to jest wina? Nasza! Siedzimy z podkulonymi ogonkami i nie mamy odwagi gęby otworzyć nawet przy rodzinnym stole, nie mówiąc o publicznym głosie sprzeciwu. Artymowicze w Polsce powinni być społecznie wykluczeni, wyśmiani i w walonkach puszczeni tam, skąd przyszli. Nikt tego za nas nie zrobi, dopóki to oni będą dyscyplinować Nas, a nie my ich, jeszcze nie jedna ekspertyza zrobi z Polaków idiotów i niewolników zarazem. Zdjęcie gęby do gablotki, pokazanie palcem, że to właśnie ten – wnuk bandyty, syn ubeka i oszczerca poniewierający Polaków. Nikt mnie nie przekona, że z sowieckim potomstwem można się porozumieć w ramach kulturalnej wymiany zdań, opartej na rzeczowych argumentach. To są tacy sami sołdaci, którzy w 1945 nas „wyzwalali”, tylko teraz niszczą Polskę nie kolbami i gwałtami, ale w białych rękawiczkach dławią wszelką przyzwoitość i plują w twarz wdowom.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Przebieg zdarzeń przedstawionych przez J.Rotha zdaje się mieć „ręce i nogi”….niestety
Nie trzeba było być wybitnym analitykiem, by już pięć lat temu przewidzieć, że sprawa tragedii smoleńskiej nie zakończy się wraz z raportem komisji MAK, Millera, czy nawet ze śledztwem prokuratorskim, ale będzie z wnikliwością analizowana przez kolejne lata nie tylko przez naukowców, polityków, dziennikarzy, czy blogerów, ale także będzie przedmiotem zainteresowania ze strony wywiadów innych państw i stanie się swoistym asem w rękawie w rozgrywce mocarstw. Między innymi w takich kategoriach rozpatruję najnowsza publikację, która dzisiaj ma swoją premierę za Odrą. Jurgen Roth, uznany niemiecki dziennikarz śledczy wydał dzisiaj książkę „Tajne akta S.”, w której zamieścił dokumenty dotyczące wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku, pochodzące, jak twierdzi, z BND, czyli niemieckiego wywiadu. Niemieckie służby pytane przez dziennikarzy o tę sprawę poinformowały, że sprawdzano w archiwum i takich materiałów tam nie ma. Chciałoby się przekornie zapytać, czy aby owe materiały nie są zbyt „świeże”, ciągle w użyciu i dlatego w archiwum próżno ich szukać. Niezależnie jednak od stanowiska niemieckiego wywiadu, który chcąc chronić swoją wiarygodność i „szczelność” musi zaprzeczać takowym informacjom, należy przyjrzeć się temu, co ów dziennikarz chce nam przekazać i potraktować tę wiedzę, jako jeden z elementów, który pełni raczej funkcję uzupełniającą dotychczasową wiedzę, czy może dotychczasowe przypuszczenia wielu osób interesujących się sprawą katastrofy smoleńskiej. Z opublikowanych wczoraj przez TV Republika fragmentów książki Rotha, jak również z dzisiejszych doniesień mediów wyłania się obraz przerażający, odzierający ze złudzeń i stawiający pod znakiem zapytania naszą suwerenność. Już pierwsze informacje wskazują na zamach, jako bezpośrednią przyczynę katastrofy polskiego TU 154 M: „Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy TU-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy”[1] Jednocześnie autor meldunku dla BND z marca 2014 roku, na który powołuje się Roth, donosi, iż przygotowaniem oraz wykonaniem zamachu na polski samolot zajmował się wydział 3 FSB, Służby Naukowo-Techniczne, zaś zlecenie przyszło od wysokiego rangą polskiego polityka. Dalej autor słusznie konstatuje, iż biorąc pod uwagę fakt, iż TU 154 M był polskim Air Force One, samolotem szczególnie chronionym, podłożenie ładunków wybuchowych nie byłoby możliwe bez udziału i pomocy ze strony polskiej. I tutaj nawet ludzie o mocnych nerwach muszą wziąć głęboki oddech, bo czym innym jest domyślać się, czy snuć pewne hipotezy w zaciszu domowym, czy nawet na blogu, a czym innym jest taka informacja ze strony ludzi, którzy zawodowo zajmują się gromadzeniem tego typu wiedzy. Każdy, kto choć przez chwilę zgłębiał zawiłości katastrofy smoleńskiej, jest w stanie bez problemu przypomnieć sobie szereg przedziwnych zdarzeń, zaskakujących zbiegów okoliczności, które miały miejsce zarówno w dniu wylotu, jak i kilka dni wcześniej. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, że przecież polski samolot, którego szczątki, niczym wojenny łup od pięciu lat przetrzymuje Rosja, zaledwie kilka miesięcy przed tragedią wrócił z remontu generalnego, przeprowadzonego przez ludzi Putina w Samarze, bez należytego nadzoru ze strony polskich służb. Już tylko ten fakt w kontekście rewelacji Rotha zapala czerwoną lampkę. Ale na tym nie koniec, bo przecież na kilka dni przed wylotem delegacji prezydenckiej, miała miejsce zmiana konfiguracji salonki numer 3, tak by pomieścić zamiast 8 osób 18. Kiedy w 2012 roku poseł Marek Opioła zadał pytanie Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, czy ta nadzorowała tę przebudowę, uzyskał następująca odpowiedź: „Służba Kontrwywiadu Wojskowego nie była informowana o zmianie konfiguracji wnętrza samolotu TU-154M nr boczny 101 dokonanej w dniu 6 kwietnia 2010 r. ani nie posiada informacji dotyczących zgromadzonego materiału na ten temat”. Jak się później okazało osoby umieszczone w salonce numer 3, głównie generałowie WP, odniosły największe obrażenia, zaś doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, australijski specjalista od wybuchów, współpracujący z Zespołem Parlamentarnym Antoniego Macierewicza, stwierdził, w swoim raporcie nr 491, iż do wybuchu musiało dojść pomiędzy częścią pasażerską, a salonkami, na co wskazują specyficzne zniszczenia tej części samolotu[2]. Być może to tylko przypadek, zbieg okoliczności, zaś sama przebudowa salonki nr 3 jedynie wpisała się w dziwny ciąg wydarzeń, nie mających nic wspólnego z zamachem. Być może. Warto również przypomnieć o skandalicznych wręcz zaniedbaniach w zakresie ochrony prezydenta, o czym wielokrotnie mówili byli funkcjonariusze BOR, między innymi major Tomasz Grudziński. Otóż nie wykonano rekonesansu lotniska, zarówno pod względem fizycznego obejrzenia pasa lądowania, sprawdzenia oświetlenia, sprawności urządzeń na wieży, a także sprawdzenia lądowiska pod względem pirotechnicznym. Nie oddelegowano na Siewiernyj ani jednego oficera BOR, w tym pirotechnika, co jest abecadłem wszelkiej ochrony VIP! Mało tego, nie wykonano rekonesansu tras przejazdu delegacji prezydenckiej oraz czasowych miejsc pobytu, co było praktyką dotychczas zawsze stosowaną przez BOR, łącznie z oddelegowaniem oficera do kuchni w restauracji, w której miała jeść osoba ochraniana. Z kolei 28 listopada 2012 roku tygodnik Gazeta Polska donosił: „Według informacji GP, pirotechnicy przeszli się po prostu wzdłuż samolotu, a zatem jeśli ładunki były umieszczone w skrzydle lub w zabudowie samolotu, to ani spektrometry, ani pies nie miałyby szans ich wykryć […]”.[3] GP przywołała też zeznania jednego z funkcjonariuszy BOR, który powiedział min.: „Sprawdzenie samolotu jest sprawdzeniem pod kątem tego, czy w miejscach ogólnodostępnych, gdyż do takich mamy dostęp, znajdują się przedmioty bądź materiały niebezpieczne. […] Nie sprawdzamy miejsc, do których dostęp mają wyłącznie technicy i mechanicy”. W dniu wylotu polskiej delegacji również nie obyło się bez „niespodzianek”, które u co bardziej dociekliwych mogły zrodzić podejrzenie, że bynajmniej nie były one przypadkowe, ale stanowiły element precyzyjnie ułożonego w czyjejś szalonej głowie planu. Chodzi o awarie monitoringu oraz systemu przepustek na Okęciu, o czym mówił w swoich zeznaniach Sebastian C., pełnomocnik do spraw ochrony informacji niejawnych na wojskowym Okęciu, a które swego czasu przywołał jeden z tygodników: „Problem był z systemem kontroli dostępu. Polegał na tym, że system nie zapisywał na dyskach twardych historii zdarzeń. Nigdzie nie zostało utrwalone, kto wchodził i wychodził z terenu zarówno 1. Bazy Lotniczej, jak i z terenu podległego 36. Pułkowi. System kontroli dostępu działał w ten sposób, że na teren były wpuszczane osoby, które miały przyznane do wejścia uprawnienia, jednak nie zostało nigdzie zapisane, o której godzinie to było i co to była za osoba posługująca się daną przepustką”.[3] Czy tego typu awaria, która de facto uniemożliwiła kontrolę ruchu osób w obrębie wojskowej części Okęcia, mogła w jakiś sposób ułatwić działanie osobom potencjalnie zaangażowanym w spisek przeciwko prezydentowi? Myślę, że to pytanie nie wymaga odpowiedzi. Oczywiście znów możemy stwierdzić, że był to tylko zbieg okoliczności, czy jak kto woli złośliwość rzeczy martwych. Jeżeli jednak były to celowe działania, to informacje z książki Rotha nabierają walorów prawdy. Takich dziwnych sytuacji w związku katastrofą smoleńską, zarówno przed, jak i po jej zaistnieniu było bardzo wiele. Warto w tym miejscu przywołać także zastanawiające zachowania osób odpowiedzialnych za sprowadzanie polskiego samolotu, jak choćby Nikołaja Krasnokutskiego, którego obecność na wieży w Smoleńsku była zagadką także dla członków komisji Millera, czemu dali wyraz na stronie 13 Uwag RP…: „Ustalenia jaki był cel przebywania tak wielu osób na Stanowisku Dowodzenia dnia 10 kwietnia 2010 r w godzinach 8.40 do 10.43” Strona rosyjska nie wyjaśniła.” A rola Krasnokutskiego, jak się okazało, była niebagatelna. Wbrew stanowisku pozostałych kontrolerów, chcących odesłać TU 154 M na zapasowe lotnisko, ów pułkownik zdecydowanie odrzucił ich pomysły i kategorycznie nakazał sprowadzać polski samolot, o czym dowiedzieliśmy się również z polskich Uwag do raportu MAK, strona 109: „Zgodnie z zapisem nagrań (szpula nr 9 kanał 4) brał on czynny udział w prowadzeniu korespondencji radiowej, jak również pomimo kilkukrotnych sugestii KL o przerwaniu podejścia samolotu Tu-154M jednoznacznym rozkazem „Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy” urywa jakiekolwiek dalsze próby KL odesłania samolotu na lotnisko zapasowe”. Kilka minut po tych słowach, o 8.33 czasu polskiego, a więc na chwilę przed katastrofą, Krasnokutski wykonał telefon do tajemniczego generała, którego informował o położeniu polskiej maszyny z prezydentem na pokładzie w następujących słowach: 6:33:52 UTC Krasn: „Towarzyszu generale, podchodzi do trawersu. Wszystko włączone, i reflektory w trybie dziennym, wszystko gotowe”. „Wszystko gotowe” – brzmi raczej dziwnie, zwłaszcza w kontekście fatalnej pogody i świadomości ze strony Krasnokutskiego, iż lotnisko nie jest gotowe na przyjęcie jakiegokolwiek samolotu w tej sytuacji. Zatem, co miał na myśli Krasnokutski i w jakim celu wiedza o położeniu polskiego samolotu była potrzebna tajemniczemu „towarzyszowi - generałowi” na kilka minut przed katastrofą, zwłaszcza, że ów generał nie przebywał ani na płycie lotniska, ani też w samej wieży? To są kolejne pytania, na które do dzisiaj nie ma odpowiedzi, a które nabierają szczególnego znaczenia po premierze książki Jurgena Rotha. Czy rację ma niemiecki dziennikarz, powołujący się na meldunki BND, że była kooperacja polsko-rosyjska? Czy prawdą jest, że jeden z polskich polityków złożył zlecenie na zamach do rosyjskich służb, stając się wieczystym dłużnikiem władców Kremla? Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie dzisiaj odpowiedzieć na te pytania, być może poza bardzo wąskim gronem ludzi na świecie. A jednak przywołane przeze mnie dziwne przypadki, poprzedzające tragedię kwietniową, zadziwiające zbiegi okoliczności towarzyszące wylotowi polskiej delegacji do Rosji zdają się niestety uprawdopodabniać wersję Rotha. Piszę niestety, gdyż chyba nikt nie życzyłby sobie, aby taka wersja okazała się prawdziwą, a jednak musimy brać pod uwagę też taką ewentualność, mając w pamięci słowa prokuratora Jima Garrisona, prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa JFK: „Naruszono podstawowe zasady ochrony, a to najlepszy dowód na spisek – nic nie pozostawiono przypadkowi, nie mógł wyjść żywy. Ktoś odwołał ochronę, ktoś zmienił trasę, ktoś utrudniał sekcję”. [1] http://telewizjarepublika.pl/co-sie-sta ... 19129.html [2] http://martynka78.salon24.pl/417479,nie ... dzinskiego [3]Gazeta Polska: Nr 48 z 28 listopada 2012 [4] http://polska.Syfilisweek.pl/tylko-w—newsweeku—-sekrety-akt-smolenskich,98528,1,1.html Blogerka Martynka
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jak PO przygotowała smoleńską prowokację z generałem Błasikiem. Krok po kroku
Jeżeli chodzi o kolejność docierania do informacji z czarnych skrzynek, jestem głęboko przekonany, że na pierwszym miejscu powinny być rodziny. Też jestem rodziną dwojga poległych i nie chcę mieć tutaj przywilejów. Na pierwszym miejscu powinny być rodziny i ich pełnomocnicy - tak 1 czerwca 2010 r. Jarosław Kaczyński uzasadniał odrzucenie zaproszenia od Bronisława Komorowskiego na RBN. Do dziś kolejne odczyty kopii nagrań z kokpitu służą PO w kolejnych rozgrywkach politycznych.
- Mamy jeszcze dwa granaty, ale odpalimy je po świętach – chwalił się portalowi 300polityka.pl "jeden z kluczowych strategów kampanii PO". Zapowiedź ta padła dokładnie w dniu konferencji prokuratury wojskowej. Piszę nowe w cudzysłowiu, ponieważ ostatnie rewelacje nowe nie są. To jedynie powtórka z "rewelacji" Tatiany Anodiny ze stycznia 2011 r.
O przyczynach i motywacjach ustawienia gen. Błasika w centrum smoleńskiej propagandy kłamstwa mówił otwarcie Igor Mintusow, ekspert od PR współpracujący z MAK . - To była główna strategia. Przyjmowanie takich strategii to wybór polityczny – ujawnił dwa lata po publikacji raportu MAK Mintusow.
KILKA PYTAŃ
Po co czwarta już wersja odczytów z kabiny pilotów rządowego tupolewa? Po co nowe zapiski z nagrań, skoro ostatnią robił krakowski Instytut Sehna, którego profesjonalizmu nikt nie podważał? Czy chodziło o to, by dać płytki "odpowiednim" ludziom, by sporządzili "odpowiedni" stenogram? Mowa tutaj m. in. o resortowym dziecku, Andrzeju Artymowiczu, znanym dotąd jako dźwiękowiec "M jak Miłość". Dziś już chyba bardziej by pasował do produkacji "M jak MAK".
Kto już w dniu konferencji wojskowych prokuratorów (27 marca) mógł zapowiadać poświąteczny "granat"? Mowa przecież o cynicznym zagraniu przez PO nie tylko ogólnonarodową tragedią, ale zdarzeniem, które dla rodzin ofiar (w tym szczególnie dla żony generała Andrzeja Błasika) ma siłę bomby atomowej. Przecież pani Błasikowa o "nowych" rewelacjach "biegłych" dowiedziała się nie od prokuratorów wojskowych, a z telewizji. W jakim dzikim kraju żyjemy, że robi się takie rzeczy?
Którędy i od kogo poszedł przeciek? Czy z prokuratury wojskowej, niezadowolonej, że konferencja z końca marca niewystarczająco się przebiła? Czy raczej od autorów tych zapisków, którzy tyle się starali, nawet piwo do kokpitu wnieśli, a tu zainteresowanie żadne? Odpowiedź na te pytania może uzupełnić odpowiedź na pytanie dużo prostsze: Co obóz rządzący chce taką wrzutką na kilka dni przed 5. rocznicą katastrofy smoleńskiej uzyskać. Podgrzanie nastrojów, zamiennik sprowokowania PiS, by następnie zmotywować wyborców Bronisława Komorowskiego starą metodą straszenia opozycją. Jeśli przy tym uda się sprowokować znienawidzone przez liderów PO rodziny smoleńskie - tym większe zwycięstwo.
PRZEKAZ DNIA PO Z 10 IV 2010: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje kto ich do tego skłonił"
Jeśli chodzi o kwestię autora zapowiedzi o "granacie", pewien trop daje blogerka Kataryna. Pisze o „wyjątkowo obleśnej i podłej postaci”, co dopasowując do rozmówcy 300polityki („jednego z kluczowych strategów kampanii PO”) - daje jedyną możliwą opcję: Michał Kamiński. Jeśli to słynny "Misio", to naturalnie do RMF trafiły przez jego kolegę Konrada Piaseckiego. Dla jasności: na to dowodów nie mam, spekuluję. Ważne jest, że "odpowiednie zapiski" w tym RMF-ie się znalazły i po części oczekiwany skutek przyniosły. Tylko po części, bo ci, których chciano sprowokować, nie dali się. Co więcej: z tego, co się dowiaduję, odpowiedź części rodzin smoleńskich 10 kwietnia to również będzie "bomba", tyle że nie brudna, a wręcz przeciwnie.
Wspomniana na wstępie rozgrywka w kampanii prezydenckiej 2010 r., gdy Bronisław Komorowski zaprosił liderów partyjnych na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, by im "puścić" nagranie z czarnej skrzynki, to tylko jeden z elementów grania Smoleńskiem, które trwa od 5 lat. To o Grzegorzu Schetynie dwóch dziennikarzy rozmawiało dwa tygodnie po smoleńskiej tragedii. Zapis ich rozmowy mówi sam za siebie:
Czy obecny szef polskiej dyplomacji jako jeden z autorów kampanii oszczerstw przeciwko swojemu prezydentowi poniósł polityczną odpowiedzialność za swoje słowa? Spotkał się z medialnym oburzeniem? Ostracyzmem? Nic z tych rzeczy. Od lat działa podobnie jak jego przyjaciel Komorowski pod medialnym parasolem ochronnym.
NIENAWIŚĆ DO GEN. BŁASIKA METODĄ NA WYBORY
Myślę, że w kontekście kolejnego użycia nieżyjącego Dowódcy Sił Powietrznych RP czytelnicy Niezalezna.pl zasługują na pewną informację. Jako uczestnik wspomnianej już konferencji prokuratury wojskowej byłem świadkiem, jak młoda dziennikarka "Faktów" TVN już w swoim pierwszym pytaniu poruszyła ten temat. Dwukrotnie o gen. Błasika dopytywała, a wojskowi z kartki podawali "odpowiednie" informacje. Nie trzeba być wróżką, by zgadnąć, że pytanie dziennikarce przed wysłaniem na konferencję zlecili jej wydawcy. Skąd mieli przeciek, co tego dnia należy "grzać"? Najprawdopodobniej z tego samego źródełka, co słynny sztabowiec PO, ktory zapowiadał "granat" po świętach Wielkiej Nocy.
CZYTAJ WIĘCEJ: ?Blogerka ujawnia, kto dał RMF „stenogramy”. Chodzi o „wyjątkowo obleśną i podłą postać”
Warto tutaj również przypomnieć szczególną nienawiść, jaką do gen. Błasika żywi Kreml. Zdolny dowódcą był ważnym wojskowym nie tylko dla polskiej armii, ale również dla NATO, który w duchu wdzięczności za jego zasługi postawił mu memoriał w bazie wojskowej w Ramstein. To dlatego każde uderzenie w gen. Błasika jest dla Rosjan nie tylko wybielaniem ich win, ale również uderzeniem w znienawidzony Pakt Północnoatlantycki. Warto przy okazji przypomnieć, że również NATO oferowało Polsce pomoc w badaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej. Odpowiedź polskich władz była taka sama jak na inne oferty polskich ekspertów z róznych dziedzin - odmowna.
Przy okazji również w Polsce po 10 kwietnia 2010 r. znalazła się masa powielaczy rosyjskiej narracji, którzy atakowali gen. Błasika. Wśród nich Michał Setlak (niegdyś wyedukowany w Moskwie, w ramach zespołu Laska finansowany przez kancelarię premiera RP), który nazywa go "głównym czarnym charakterem tej historii", czy Paweł Artymowicz - brat słynnego dźwiękowca "M jak Miłość" - który gen. Błasika (przepraszam rodzinę za zacytowanie jego słów) określił mianem "ch...". O wypowiedziach Janusza Palikota, szczerego przyjaciela Bronisława Komorowskiego, nie wspomnę. Im więcej takich wypowiedzi - tym większe zadowolenie włodarzy Kremla.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Andrzeja Błasika nie było w kokpicie. Jego głos rozpoznał kłamca smoleński
Prof. Grażyna Demenko – autorka głównej opinii fonoskopijnej ws. katastrofy smoleńskiej nie ma pewności, czy gen. Błasik był obecny w kokpicie tupolewa. W przeciwieństwie do stenogramu opracowanego przez Andrzeja Artymowicza, który wyciekł do mediów prof. Demenko przyznaje, że nie można jednoznacznie potwierdzić obecności dowódcy Sił Powietrznych RP w kokpicie TU-154M.
„Nie można wykluczyć, że niezidentyfikowany głos wypowiadający pod koniec lotu frazę” - z ustaleń Radia ZET wynika, że taki właśnie komentarz widnieje na dokumencie opracowywanym przez prof. Grażynę Demenko.
To właśnie ona stała na czele powołanego przez prokuraturę wojskową zespołu biegłych, mających za zadanie przeanalizować nagrania zarejestrowane w kabinie TU-154M. Okazuje się zatem, że biegli nie byli w stanie jednoznacznie wskazać na obecność gen. Błasika w kokpicie tupolewa.
Profesor Grażyna Demenko kieruje Zakładem Fonetyki w Instytucie Językoznawstwa UAM w Poznaniu, ponadto zasiada w Komitecie Akustyki PAN i kieruje Zarządem Głównym Polskiego Towarzystwa Fonetycznego.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że dziennikarz Radia ZET Roman Osica pytany o to, kto po czterech latach zidentyfikował głos gen. Błasika ujawnia, że był to... Robert Latkowski - pilot Tu-154M, współautor, obok Tomasza Białoszewskiego i Jana Osieckiego książki „Ostatni lot”.
To właśnie Robert Latkowski wielokrotnie lansował teorię o rzekomej obecności gen. Błasika w kokpicie tupolewa: „Dowódcą tego samolotu był faktycznie dowódca sił powietrznych. I to on dawał decyzję na lądowanie” – twierdził płk Robert Latkowski.
W latach 1986–1999 Robert Latkowski dowodził 36. Specjalnym Pułkiem Lotnictwa Transportowego. W październiku 1995 r. „michnikowy szmatławiec” pisała: „Najwyższa Izba Kontroli zarzuca dowództwu pułku lotnictwa obsługującego prezydenta i premiera przekroczenie budżetu, wskazuje przypadki niegospodarności i bałagan. NIK zaleca ministrowi obrony wyciągnięcie wniosków personalnych wobec dowództwa 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego. Zdaniem kontrolerów, o tym, kto z oficjeli, kiedy i jakim samolotem poleci, decydował arbitralnie dowódca pułku płk Robert Latkowski”. Co najciekawsze, inspekcja w pułku Latkowskiego rozpoczęła się, gdy prezesem NIK był śp. Lech Kaczyński. Nic dziwnego zatem, że w książce „Ostatni lot” został on opisany w rozdziale pod wiele mówiącym tytułem „Naciski »dworu«”.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jorgensen: Smoleńsk to była seria wybuchów, przeprowadzona w celu zabicia wszystkich na pokładzie.
Po pięciu latach od tragedii szereg szczegółów układa się w obraz spójny i jedną całość. Ukazują one wyraźny obraz wydarzeń: wiemy na pewno, z niezależnych badań, opracowań i prac, że to nie był wypadek, ale seria wybuchów, przeprowadzona w celu zabicia wszystkich na pokładzie — mówił w Sejmie Glenn Jorgensen, duński ekspert lotniczy, który prowadzi niezależne badania dotyczące 10/04. Duńczyk wskazuje, że oficjalne raporty MAK i komisji Millera są sprzeczne z prawami fizyki. Tak zwane śledztwo rosyjskie, w tym raport MAK, jest niekompletne, pełne poważnych błędów i całkowicie niewiarygodne — tłumaczył Jorgensen. Dodał, że z badań wynika, iż rządowy tupolew 460 metrów przed uderzeniem w ziemię, na wysokości 30 metrów stracił końcówkę skrzydła, a następnie jego środkową część. Na wysokości 30 metrów nie występują żadne przeszkody, więc samolot stracił skrzydło w czasie swobodnego lotu. Taki przypadek nie został nigdy zanotowany, choć tupolewy 154M przeleciały w sumie miliony kilometrów we wszelkich typach pogody. To prowadzi do jednego, najbardziej prawdopodobnego wyjaśnienia: to skutek użycia materiałów wybuchowych — dodawał duński ekspert.
Rodziny ofiar tracą cierpliwość. Jest skarga do Sądu Najwyższego na wojskowych prokuratorów
Osiem rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej ma dość łamania ich praw przez wojskowych prokuratorów i sposobu, w jaki prowadzą oni postępowanie. Chcą, by najważniejszemu polskiemu śledztwu przyjrzała się najwyższa instancja wymiaru sprawiedliwości. Do Sądu Najwyższego złożona została skarga „na naruszenie prawa do rozpoznania sprawy w postępowaniu przygotowawczym bez nieuzasadnionej zwłoki”. Rodziny wskazują, że mamy do czynienia z przewlekłością śledztwa. Wnoszą, by Izba Wojskowa SN zaleciła prokuratorom m.in.: — Zwrócenie się do Rosji z ponownymi wnioskami o wydanie bądź wypożyczenie rejestratorów z TU-154M głosowego i parametrów lotu oraz wraku samolotu, a także ponowienie wniosków dotyczących pomocy prawnej, które Moskwa ignoruje bądź realizuje opieszale. To skutek wielomiesięcznego nieprzejmowania się polskich śledczych wyraźną obstrukcją Rosjan i niewykorzystywania międzynarodowych przepisów. Opieszałość w realizowaniu przez stronę rosyjską wniosków o międzynarodową pomoc prawną, czy też odmowa realizacji wniosku powinna wiązać się z odpowiednią reakcją strony polskiej. Należy podjąć działania zmierzające do wyegzekwowania realizacji niezbędnych, złożonych uprzednio wniosków. Działania takie powinny polegać zarówno na monitowaniu państwa wezwanego do realizacji wniosków, wskazując i argumentując potrzebę ich realizacji, względnie ponowieniu wniosków niezrealizowanych, z inną niż dotychczasowa argumentacją lub w innym zakresie — czytamy w skardze. — Wydania załączników do pozyskanych w śledztwie opinii. Pokrzywdzeni nie są informowani o zlecanych przez prokuraturę ekspertyzach biegłych i wpływaniu ich opinii (jak w takiej sytuacji ma wyglądać np. gwarantowana kodeksowo możliwość wnioskowania o wykluczenie biegłego?). Często z konferencji prasowych dowiadują się o istnieniu opinii i ich treściach. A dodatkowo, gdy wreszcie doproszą się (nie zawsze) dostępu do ekspertyz, odmawia im się dostępu do załączników, w których jest sedno problemu - np. od lat prokuratorzy nie chcą wydać materiałów źródłowych do opinii firmy ATM, w której znajdują się dane o parametrach lotu TU-154M. A bez tego nie jest możliwe zweryfikowanie opinii i procesowe odniesienie się do niej, co stanowi podstawowe prawo każdego pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym. — Wydania w całości akt śledztwa. Nie dość, że prokuratorzy wedle uznania wydają pokrzywdzonym akta, to często pozwalają je tylko przeglądać w czytelni. A przecież nie sposób przejrzeć np. 2000 stron fachowej wiedzy i na podstawie ledwie notatek złożyć wnioski dowodowe. — Włączenia do akt jawnych materiałów zdeponowanych w kancelarii tajnej, które nie mają nadanej klauzuli tajności. Dlaczego prokuratorzy ukrywają jawne dokumenty w kancelarii tajnej? Z jednej strony wywołuje to uzasadnione niepokoje, z drugiej - narusza prawa pokrzywdzonych, a z trzeciej - wpływa na przewlekłość postępowania, skoro stronom utrudnia się dostęp do materiału dowodowego. Konsekwencją tych działań prokuratorów może być lawina wniosków na koniec śledztwa, co znów je wydłuży. — Zwrócenie się do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, by ten wreszcie określił, kiedy ukończy ekspertyzę genetyczną mającą odpowiedzieć na pytanie, czy prawidłowo zidentyfikowano ofiary katastrofy. Minęło pięć lat, a brakuje tak elementarnej wiedzy! Musi to trwożyć w kontekście dotychczasowych przypadków zamienionych ciał. — Rozpoznania wielu wniosków procesowych rodzin, które śledczy konsekwentnie ignorują. Wymieńmy tylko dwa jaskrawe tego przykłady. Od kilku miesięcy prokuratorzy nie zauważają wniosku o przesłuchanie dwóch biegłych z CLKP, którzy badali próbki smoleńskie na obecność śladów materiałów wybuchowych. Dotychczas śledczy dość szybko reagowali na opinie niezależnych naukowców kwestionujących ekspertyzę i zlecali biegłym jej uzupełnianie. Gdy jednak biegli zostali złapani za rękę - w czasie akademickiego wykładu przyznali de facto, że ich metodologia nie miała prawa doprowadzić do stwierdzenia odnalezienia substancji wybuchowych - i wpłynął wniosek o ich przesłuchanie na tę okoliczność, śledczy zamilkli. Trudno też pojąć, dlaczego do tej pory prokuratura nie rozpoznała wniosku Andrzeja Melaka o ekshumację i sekcję zwłok ciała jego brata, Stefana. Nie ma jakiejkolwiek odpowiedzi od ponad czterech lat! Przypomnijmy, według rosyjskich dokumentów medycznych Stefan Melak miał ponad 20 cm więcej niż w rzeczywistości. Nie zgadzało się też mnóstwo innych danych. Pan Andrzej od pięciu lat nie wie, czy chodzi na grób brata. Ta w skrócie przedstawiona litania problemów generowanych przez prokuratorów w mundurach to nie jest jakieś widzimisię rodzin, lecz dowód na to, jak lekceważone są ich prawa i jak odbija się to na jakości tego śledztwa, co wojskowi kompletnie ignorują. A trzeba pamiętać, że gdyby nie bliscy ofiar uważnie patrzący prokuratorom na ręce, bylibyśmy dużo dalej od prawdy na temat okoliczności tragedii z 10/04. Skarga rodzin to też pierwszy smoleński test dla Sądu Najwyższego - czy potrafi zatroszczyć się o najważniejsze postępowanie prowadzone w Polsce.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * AKO występują z wnioskiem o powołanie Międzynarodowej Komisji do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej
Warszawa, 10 kwietnia 2015 r. Akademickie Kluby Obywatelskie z Poznania, Warszawy, Krakowa i Łodzi występują oficjalnie z wnioskiem o powołanie Międzynarodowej Komisji do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Ustalenia rosyjskiej Komisji MAK i polskiej Komisji Millera pozostają w rażącej niezgodzie z ustaleniami Zespołu Parlamentarnego powołanego przez polski Sejm i ustaleniami Konferencji Smoleńskich zorganizowanych przez polskich uczonych wbrew stanowisku władz. Akademickie Kluby Obywatelskie liczące kilkuset uczonych z różnych dziedzin nauki, w piątą rocznicę tragedii smoleńskiej stwierdzają, iż poza diametralnymi rozbieżnościami merytorycznymi w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, istnieje ogromna liczba faktów wskazujących na niechęć, niezdolność, a nawet na świadome dążenie do niewyjaśnienia przyczyn katastrofy, zarówno ze strony władz Rosji jak i Polski. Jest ich bardzo wiele, przykładowo można wymienić nieprzekazanie Polsce podstawowych dowodów: wraku samolotu, czarnych skrzynek, prowadzenie badań nie na oryginałach, lecz kolejnych, różnych pod względem treści i długości kopiach taśm z czarnych skrzynek, wykluczające się ekspertyzy, co do obecności materiałów wybuchowych, brak sekcji zwłok większości ofiar katastrofy. Wszystko to oraz liczne fałszywe informacje sprawiają, iż bez nadania śledztwu wymiaru międzynarodowego dotychczasowe oficjalne wyjaśnienia nie zostaną przyjęte przez polską i światową opinię społeczną. Dla Polaków traktujących swój kraj poważnie i uczciwie jest oczywiste, iż badania katastrofy, która pozbawiła życia elitę Państwa Polskiego z Prezydentem Rzeczypospolitej na czele, winny być prowadzone w sposób niezwykle skrupulatny, tak by rozwiać wątpliwości odnośnie do jej przyczyn i przebiegu. Ponieważ wszelkie, wręcz podstawowe standardy prowadzenia badań wyjaśniających przyczyny tego wypadku lotniczego zostały złamane, jedyną drogą uczciwego i wiarygodnego dla opinii publicznej, ale przede wszystkim dla nas Polaków wyjaśnienia wszystkich aspektów tej katastrofy, jest zwrócenie się do władz Unii Europejskiej i NATO o powołanie stosownej komisji – wszak zginęli przywódcy państwa członka UE i najwyższe polskie dowództwo NATO. Wystąpienie o powołanie takiej komisji jest wotum nieufności wobec władz państwa polskiego, które wobec tej sprawy zachowuje się całkowicie niezrozumiale: oddało badanie wypadku wrogiemu państwu, bez zagwarantowania sobie możliwości udziału w dochodzeniu, zrezygnowało z pomocy państw sojuszniczych, nie wykorzystało potencjału polskiej nauki i polskich naukowców do wyjaśniania tej tragedii, co więcej, chętnych zniechęcało i szykanowało, nie podjęło merytorycznej dyskusji z ustaleniami niezależnych komisji. Ponadto w obecnej sytuacji politycznej tylko nacisk światowej opinii publicznej działającej na rzecz Międzynarodowej Komisji może doprowadzić do przekazania Polsce wraku i czarnych skrzynek – bez tych dowodów, będących przecież polską własnością – śledztwo nie może zostać przeprowadzone i zakończone. Dzisiaj wyjaśnienie przyczyn katastrofy nie może być traktowane jak wewnętrzna sprawa Polski, bowiem brak wszechstronnego i uczciwego zbadania przyczyn katastrofy oznacza zgodę na złamanie podstawowych standardów demokratycznych zarówno w życiu wewnętrznym Polski, jak i w relacjach z Rosją, na której terytorium doszło do katastrofy. Występując z inicjatywą międzynarodowego śledztwa dajemy wyraz naszej wiary w poszanowanie przez organy Unii Europejskiej i NATO zasad demokracji: kręgosłupa wszelkiej praworządności i ładu politycznego i społecznego w świecie. W imieniu Klubów: Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – Przewodniczący AKO w Poznaniu Prof. dr hab. Ryszard Kantor – Przewodniczący AKO we Krakowie Prof. dr hab. Michał Seweryński – Przewodniczący AKO w Łodzi Prof. dr hab. Artur Świergiel – Przewodniczący AKO w Warszawie
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Smoleńsk niczym miecz Damoklesa wisi nad wieloma głowami w Polsce
Ostatnie medialne wrzutki na temat Smoleńska, których nie powstydziliby się nawet kagiebowscy bandyci, a także wywody różnych indywiduów, udzielających się w rozmaitych mediach, pełne pielęgnowanej od lat wścieklizny, pokazują, iż katastrofa smoleńska zaczyna przypominać rozżarzony węgiel w rękach obecnie rządzącego układu i wzbudza panikę w jego szeregach. Dzieje się tak dlatego, że fakty składające się na całość obrazu tragedii smoleńskiej są jednoznaczne i coraz więcej informacji wychodzi na światło dzienne. Dzisiaj bowiem chyba nie ma w Polsce ludzi, a jeżeli są to w znikomym procencie, którzy by twierdzili, że dobrze się stało, iż rząd Tuska oddał śledztwo Rosji, pozostawiając na wieczne nieoddanie skrzynki i wrak. Nikt chyba też dzisiaj nie powtórzy za prezydentem Komorowskim, że sprawa katastrofy smoleńskiej jest od początku arcyboleśnie prosta. Po agresji na Ukrainę niewielu też uznaje Rosję za państwo wiarygodne i godne zaufania, o czym przekonywali 10 kwietnia 2010 roku Tusk, Kopacz oraz ich urzędnicy. Chyba sam Putin nie zaufałby w takim stopniu swoim służbom, jak zrobiły to polskie władze w tamtym czasie, zakazując choćby otwierania trumien po przylocie do Polski. Aż trudno uwierzyć, ze tacy ludzie jak Komorowski, Kopacz, czy Tusk nadal są czynnymi politykami i o czymś, o zgrozo, decydują, skoro postawili tak błędne, zagrażające bezpieczeństwu państwa diagnozy w 2010 roku, całkowicie lekceważąc kilkusetletnie doświadczenia Polski. Dzięki pracom Zespołu Parlamentarnego pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza wiadomo już bardzo dużo, właściwie można z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć przebieg katastrofy, do której doprowadziła eksplozja na pokładzie. Jednak informacje na temat tego, co się działo tamtego tragicznego dnia płyną także spoza granic Polski. W Niemczech wyszła książka dziennikarza Jurgena Rotha, w której autor powołuje się na dokumenty niemieckiego wywiadu, gdzie pojawiła się informacja na temat wydarzeń z 10 kwietnia. Okazuje się, że osoby będące żródłem informacji dla oficera niemieckiego wywiadu sporządzającego notatkę, znajdowały się, czy nadal się znajdują w kręgach bardzo bliskich rządowi PO oraz w Rosji. Obie osoby nie znały się, a jednak podały tę samą informację: przyczyną katastrofy TU 154 M był wybuch bomby na pokładzie. Smaczku całej sprawie dodaje informacja, iż oficer BND miał zanotować też nazwisko polskiego polityka, który zlecił zamach rosyjskim służbom, o czym mówił w wywiadzie dla najnowszego W Sieci sam Jurgen Roth. Czy to bajka, czy nie bajka myślcie sobie jak tam chcecie…. ,a jednak Roth się upiera, że to rzetelnie zweryfikowana przez niego wiedza. Warto też zauważyć, że jeżeli rewelacje Rotha polegają na prawdzie to w okolicach rządu Tuska, czy może w samym jego centrum znajdowały się w 2010 roku (a może nadal się znajdują?) osoby będące osobowymi źródłami informacji dla wywiadu obcego państwa! Co zatem porabiał polski kontrwywiad? Per analogiam chciałoby się zapytać, czy takich informatorów w okolicach polskiego rządu miały też wywiady innych państw, również tych spoza NATO? Po słowach Rotha media ruszyły do boju i pierwsze kroki skierowały do ….BND właśnie. Wywiad niemiecki zaprzeczył, jakoby posiadał w swoich zasobach meldunek, na który miał powołać się dziennikarz w swojej książce, co od razu stało się newsem numer jeden w polskich mediach. Sam przewodniczący Lasek zapewne odetchnął z ulgą i pytany przez dziennikarzy odparł, ze przecież BND zaprzeczyła. Ale czy aby ta radość nie jest przedwczesna? Kilka dni temu ukazał się wywiad dziennikarza RMF FM z rzecznikiem Niemieckiej Służby Wywiadowczej, Martinem Heinemannem, który pytany o sprawę notatki dotyczącej wydarzeń z 10 kwietnia odpowiedział: Naturalnie przeszukaliśmy całe nasze zasoby kiedy tylko, dzięki dziennikarskim pytaniom, poznaliśmy cytaty z tego rzekomego dokumentu. Do tej pory jednak bez skutku - nic nie znaleźliśmy. Nie chcę jednak spekulować i zapewniać, że to oznacza, że on nie istnieje. Trudno posądzać niemiecki wywiad o brak porządku, a przywołane wyżej słowa ze strony rzecznika BND bynajmniej nie oznaczają, że takiej notatki, czy meldunku nigdy nie było, jak chcą usłyszeć dziennikarze mainstreamowi, czy ludzie z okolic ekipy rządzącej. Wręcz przeciwnie, Heinemann zdaje się puszczać do nas oko i mówić, że owszem coś jest na rzeczy, ale z racji specyfiki swojej pracy nic więcej nie może powiedzieć. Mówi wprost: nie może zapewnić, ze taki dokument nie istniał. Wydaje się więc, że zarówno prace Zespołu Parlamentarnego, działania Rodzin ofiar, w tym najświeższa inicjatywa w postaci skargi do Sądu Najwyższego na działania NPW, ale także wieści zza granicy mogą powodować nerwowość w szeregach władzy i sprzyjających im mediów. To zaś powoduje i powodować będzie coraz bardziej brutalną akcję wrzutek oraz towarzyszące jej dziennikarstwo przeciekowe. Jednak to są działania na chwilę, desperackie boje kukiełek, którymi, jeśli wierzyć informacjom z książki Rotha, ktoś nieustanie porusza , trzymając karty przy orderach. A miecz Damoklesa wciąż wisi na wieloma głowami….
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Jürgen Roth we „wSieci”: Raport BND o Smoleńsku naprawdę istnieje! „To ktoś w polskim rządzie puścił farbę i przekazał taką informację niemieckim służbom”
To ktoś w polskim rządzie puścił farbę i przekazał taką informację niemieckim służbom. Agent BND miał z tą osobą regularny kontakt. Nie wiem, dlaczego dał mi ten raport. Nie każę też nikomu bezkrytycznie wierzyć w zawarte w nim tezy — mówi Jürgen Roth, autor książki „Tajne akta. Smoleńsk” w wywiadzie przeprowadzonym przez Aleksandrę Rybińską. Jürgen Roth w rozmowie z dziennikarką „wSieci” mówi o swojej książce, która właśnie ukazała się na rynku niemieckim. Wyznaje, że ta książka nie jest tylko o Smoleńsku. To, co się tam stało, jest elementem polityki kłamstwa Władimira Putina, którą uprawia on od początku swojego urzędowania w 1999 r. Najpierw Czeczenia, potem wojna w Gruzji, później Smoleńsk, następnie przejęcie Krymu, wojna na Ukrainie. Zestrzelenie samolotu malezyjskich linii lotniczych. Za sprawą tego ostatniego zdarzenia polityka kłamstwa Kremla stała się widoczna dla Zachodu. Nie mógł jej już dłużej ignorować. To skomplikowana układanka, w której Smoleńsk odgrywa decydującą rolę. Jednocześnie jest tylko jednym z elementów szerszej gry. Niemcy wierzą w wersję rosyjską, czyli ustalenia zawarte w raporcie końcowym MAK, bo tylko ta wersja została przedstawiona w niemieckich mediach. Chciałem, by zrozumieli, że jest w tej kwestii dużo niejasności — podkreśla niemiecki dziennikarz. Autor książki mówi też o kontrowersyjnym raporcie BND, z którego wynika, że katastrofa smoleńska była zamachem. Wspomina, że jego źródła przedstawiły tę samą wersję wydarzeń: że na pokładzie Tu-154M doszło do eksplozji. Za przeprowadzenie zamachu odpowiedzialna była jedna z jednostek FSB. W raporcie znajduje się skan dowodu osobistego generała FSB Jurijego D. Ten człowiek rzeczywiście istnieje, sprawdziłem to. I to on miał dowodzić całą operacją. Wiem, że BND twierdzi, iż taki raport nie istnieje i nigdy nie istniał, a oni nie mają żadnych przecieków. Jeśli o mnie chodzi, mogą to powtarzać do upadłego. Raport istnieje, agent BND, który go sporządził, istnieje, jego źródła także istnieją — czytamy. Na koniec wywiadu Jürgen Roth podsumowuje: Ze Smoleńskiem jest trochę jak z Katyniem. To mur zbudowany z kłamstw i manipulacji oraz układów politycznych, który trudno będzie przebić. Na razie mamy tylko spekulacje. I nie dowiemy się prawdy, w każdym razie w ciągu najbliższych 10, 15, nawet 20 lat. A może i dłużej. Pozostanie świadomość, że wokół Smoleńska piętrzą się kłamstwa. Należałoby wyciągnąć z tego polityczne konsekwencje. Ale to już nie moje zadanie — zauważaRoth. O książce Jürgena Rotha „Tajne akta. Smoleńsk” pisze też na łamach „wSieci” Piotr Cywiński. Ani Bronisław Komorowski ani były premier Donald Tusk, ani jego następczyni Ewa Kopacz, ani cała Platforma Obywatelska się nie spodziewali, że sprawą smoleńską może zająć się - akurat przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi dziennikarz z zaprzyjaźnionych Niemiec, i to nie jakiś młody gryzipiórek, ale 70-letni ceniony reporter śledczy Jürgen Roth. I to jak się zajął — pisze Piotr Cywiński.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Smoleńsk w propagandzie obozu władzy - rozmowa z prof. Zybertowiczem
Część wyborców – może nie tak liczna, ale w istocie przesądzająca o zmianie bądź trwaniu władzy – dała się przekonać nader idiotycznej, ale skutecznej narracji, która mówi: za największe patologie w kraju wcale nie odpowiadają rządzący, ale największa partia opozycyjna - z prof. Andrzejem Zybertowiczem rozmawia Jacek Liziniewicz.
Mamy za sobą piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Po raz kolejny dziesiątki tysięcy osób postanowiły uczcić pamięć ofiar katastrofy. Z czego wynika ten fenomen? To wynik przekonania sporej części obywateli, że – w obliczu tak wielkiej porażki państwa i społeczeństwa – trzeba dawać świadectwo. Najpierw struktury państwa zawiodły na wielu poziomach. Bez tego nie doszłoby do tragedii smoleńskiej. Zaraz potem państwo ponownie zawiodło, nie potrafiąc rzetelnie przeprowadzić śledztwa. Zawiodła również spora część społeczeństwa, która dała się nabrać propagandzie głównych mediów.
Jakie były jej założenia?
Część wyborców – może nie tak liczna, ale w istocie przesądzająca o zmianie bądź trwaniu władzy – dała się przekonać nader idiotycznej, ale skutecznej narracji, która mówi: za największe patologie w kraju wcale nie odpowiadają rządzący, ale największa partia opozycyjna. Mam wrażenie, że poziom wiedzy i wyobraźni politycznej części Polaków jest tak niski, iż samo częste pojawianie się polityków głównej partii opozycyjnej w telewizji powoduje zaliczenie ich do obozu rządzącego. Spora część wyborców najwyraźniej nie odróżnia instrumentów, jakimi dysponują partie rządzące, a jakimi opozycyjne.
Pokazała to wrzutka ze stenogramami RMF FM, którą Polacy i media potraktowali bezkrytycznie.
Najpierw Prokuratura Wojskowa na konferencji prasowej w czasie kampanii wyborczej przygotowała przedpole dla wrzutki, wspominając o nowych nagraniach i analizach fonoskopijnych. Potem na chłodno, ze świadomością, że w przeddzień rocznicy Smoleńska i w środku kampanii wyborczej, przy obecnym poziomie mediów i opinii publicznej, nie jest możliwa rzeczowa dyskusja, RMF FM ogłosił stenogramy. Media zaczęły hurtowo komentować stenogramy, zanim ustalono stopień ich wiarygodności. Potem się okazało, że mamy do czynienia z niepełnym materiałem. Czyli, jak było już wielokrotnie w ostatnich latach, interpretowano i nagłaśniano niesprawdzone, wyrwane z kontekstu informacje. To aktywuje określone skojarzenia – bazujące na utrwalonych już stereotypach. Spora część wyborców temat smoleński kojarzy z Prawem i Sprawiedliwością. To, że w tym wypadku temat zainicjował obóz władzy, było dla sporej części społeczeństwa niewidoczne. Część wyborców jest zmęczona Smoleńskiem, kojarzy tę problematykę z awanturą polityczną i zagrożeniem ze strony Rosji. Każde powtórzenie schematu ugruntowuje niechęć do rzeczowego myślenia o jakości instytucji naszego państwa.
Na taki efekt liczy obóz władzy?
Oczywiście. Pokazuje to trwająca kampania wyborcza. Z punktu widzenia świadomych obywateli jest ona przygnębiająca. W dobrze rządzonym kraju kampanię wyborczą wykorzystuje się jako okazję do edukacji społeczeństwa. Nie u nas. W Polsce media nadal próbują politykę obrzydzić. Nagłaśnia się afery (często rzekome) i odsuwa w cień porównywanie programów kandydatów. Umacnia się stereotypy i wzmacnia urazy, w ten sposób manipulując wyobraźnią społeczną.
Wracając do kwestii katastrofy smoleńskiej, 77 proc. Polaków twierdzi, że widzi zaniechania rządu. Co piąty jest przekonany, że wie, co się stało w Smoleńsku. Dlaczego nie przekłada się to na preferencje wyborcze?
To efekt zastygnięcia stereotypów. Według badań dr. hab. Norberta Maliszewskiego większość Polaków jest przekonana, że to Andrzej Duda gra tematem smoleńskim. To wbrew faktom, bo on raczej unika tego tematu. Pamiętajmy, że w Polsce jest bardzo duże przyzwolenie na niską jakość władzy. Wielu Polaków nie jest przekonanych, że PiS stanowi realną i merytoryczną alternatywę, że wniosłoby nową jakość rządzenia. To działa na poziomie automatycznych reakcji umysłu, których nie da się zmienić czysto racjonalną argumentacją.
Wielu komentatorów zauważa jednak zmianę w podejściu obozu władzy do tematyki katastrofy smoleńskiej. Zgodzono się na pomnik, wcześniej samokrytykę złożył Grzegorz Schetyna. Można podać jeszcze kilka przykładów. Jakie są tego przyczyny?
Zmieniła się sytuacja międzynarodowa – dziś już wypada krytykować Rosję. Dalej to wpisanie się w logikę kampanii wyborczej. PO niby ma pokazać, że umie przyznać się do błędów, ale jednocześnie robi to w taki sposób, by wyborcy nie wyciągnęli naturalnego wniosku: by oddali głos na tę partię, która na te błędy od dawna wskazywała. Są też wewnętrzne napięcia w PO. Schetyna swoją wypowiedzią daje sygnał do osłabiania pozycji Donalda Tuska. Ta zmiana retoryki nie wynika z troski o prawdę, ale jest posunięciem politycznym.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Rozwalić prawdę w drobny MAK. Kolejna smoleńska wrzutka. Tym razem więcej niż szpetna. Po prostu haniebna
Emocje związane z 5. rocznicą tragedii smoleńskiej nie opadają. Rządowa wersja wydarzeń z racji braku dowodów oraz niespójności kolejnym grupom Polaków wydaje się niewiarygodna. Coraz więcej naukowców przekonuje, że w Smoleńsku musiało dojść do zamachu, zaś komentatorzy oraz tzw. zwykli ludzie zadają pytania, dlaczego władze do dziś nie sprawdziły, czy przypadkiem nie mieliśmy do czynienia z wybuchem w tupolewie. Do dziś państwo tego nie sprawdziło. Rządowa narracja musi się sypać dość wyraźnie, skoro władze 5. rocznicę tragedii smoleńskiej okrasiły tak gęsto smoleńskimi wrzutkami, które próbują przekonać Polaków, że wszystko o największej narodowej tragedii od dekad już wiemy. Obecnie nową wrzutkę opinii publicznej III RP serwuje za pośrednictwem zasłużonej w tej mierze TVN24. Wrzutka to, co trzeba zaznaczyć, szczególnie szpetna. TVN24 sugeruje bowiem, powołując się na biegłych prokuratury wojskowej, że do tragedii smoleńskiej doprowadziła załoga, czyli ludzie z przypadku, którzy nie powinni siedzieć w kokpicie Tupolewa, których kariera lotnicza była okraszona fałszerstwami i oszustwem. TVN w najgorszym stylu przeprowadziła lincz na polskich pilotach. Dowódca kapitan Protasiuk z zawieszonymi wszystkimi uprawnieniami, bez ważnych dopuszczeń do lądowania. Nawigator pokładowy bez praktycznego przeszkolenia na samolocie Tu-154M i bez uprawnień. Drugi pilot przy niewielkim doświadczeniu. Załoga nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r. — informuje TVN24, powołując się na ekspertyzę biegłych powołanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Biegli mieli ponoć – jak pisze TVN24 - wskazać, że taki dobór załogi nie był przypadkiem (czy to sugestia celowego działania ze strony pilotów?), a jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej był rozkład elitarnego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. TVN24 punktuje następnie załogę, wskazując, że 10 kwietnia 2010 roku, w dniu feralnego lotu do Smoleńska, dowódca załogi Tu-154M, kapitan Arkadiusz Protasiuk miał minimalne doświadczenie jako pierwszy pilot. Drugi pilot, major Robert Grzywna, wykonał w tej roli tylko trzy loty tupolewem. A nalot na Tu-154M nawigatora Artura Ziętka, wykonany z uprawnieniami - wynosił zero godzin i zero minut. Z kłamliwymi tezami znanymi już od lat walczył w kilku tekstach Marek Dąbrowski, wskazując, że załoga Tupolewa miała bardzo duże doświadczenie w pilotażu. Przeanalizujmy dane zawarte w Raporcie Millera, dotyczące pilotów tragicznego lotu do Smoleńska. Otóż tylko na typie Tu-154M mjr.pil. Arkadiusz Protasiuk od roku 2002 wylatał ponad 2906 godzin. Oznacza to, że na samym Tu-154M miał średni roczny nalot ok. 359 godzin, a więc prawie 6 razy więcej niż statystyczny pilot Sił Powietrznych, przy czym ten ostatni na więcej niż jednym typie statku powietrznego — wskazywał Dąbrowski w październiku 2014 roku. Dodawał, że „mjr.pil.Protasiuk średnio pracował w kokpicie tupolewa przez trochę mniej niż godzinę codziennie przez ponad 8 lat!”. Autor tekstu zaznaczał, że równie wielkie doświadczenie miał Robert Grzywna. Również znacznie powyżej średniej znalazł się nalot drugiego pilota, ppłk.pil. Roberta Grzywny. W ciągu niecałych 2 lat służby na Tu-154M wylatał na nich 475 godzin, osiągając średni nalot ok. 259 godzin w roku — czyli ponad 4 razy więcej niż statystyczny pilot Sił Powietrznych. Na tupolewie latał zatem znacznie krócej niż dowódca, ale również dość intensywnie. Jeśli dodamy do tego ponad 1219 godzin wylatanych od 1999 roku na samolocie Jak-40, jego średni roczny nalot zwiększy się do ok. 369 godzin, co jest wynikiem prawie 6 razy lepszym niż w całych Siłach Powietrznych — przypominał Dąbrowski. CZYTAJ TAKŻE: Marek Dąbrowski dla wPolityce.pl: Naloty, czyli o czym „zapomniała” KBWLLP Z jego analiz wynika jasno, że w kokpicie rządowego Tupolewa siedziała elita Polskich Sił Powietrznych, a nie ludzie z przypadku. Niestety z tekstu TVN24 nie można się dowiedzieć, jaka jest rzeczywista liczba godzin wylatanych przez załogę samolotu, który rozbił się w Smoleńsku. Bezrefleksyjnie przekazuje się jedynie wnioski biegłych prokuratury, którzy jak widać czerpią garściami z narracji MAKu i Rosji znanej już od 10/04. Standardy rodem ze Wschodu biegli, a za nimi TVN, jeszcze rozwijają skwapliwie, wskazując, że załoga rządowego tupolewa karierę w 36 specpułku zawdzięcza de facto fali fałszerstw i oszustw, prowadzonych za zgodą dowódców wojskowych i szefostwa inspektoratu MON ds. bezpieczeństwa lotów. Ta część tekstu zaczyna się od wytknięcia mjr. Protasiukowi, że do 36 SPTL przeszedł od razu ze szkoły pilotów wojskowych w Dęblinie, w 1997 roku. A dalej już stawiane są bardzo ostre zarzuty: że mjr Protasiuk nie miał nawet prawa, by rozpocząć szkolenie na bycie dowódcą załogi Tupolewa, że nigdy nie wykonał pełnego programu ćwiczeń w tych szkoleniach, że kurs odbył w trybie przyspieszonym. Mogło to skutkować słabymi nawykami w zakresie pilotowania samolotu i dowodzenia załogą. Tym bardziej, że kpt. Protasiuk miał znikome doświadczenie jako dowódca Jaka-40 (102 godziny w okresie trzech lat) — wylicza TVN za biegłymi. Co ciekawe, nie przytoczono przy tym, że Protasiuk miał w sumie wylatanych ponad 2906 godzin. Zamiast wskazywać na to autorzy tekstu kontynuują swoje ataki na załogę, wskazując, że kpt. Protasiuk nie odbył ćwiczeń z lądowań przy wykorzystaniu nieprecyzyjnych urządzeń, zaś w czasie lotu egzaminacyjnego w lipcu 2008 sfałszowano na jego korzyść dokumentację. Na tej podstawie ówczesny dowódca 36. SPLT rozkazem z lipca 2008 roku „bezpodstawnie nadał kpt. Protasiukowi uprawnienia do lotów dyspozycyjnych i treningowych na samolocie Tu-154 M z lewego fotela w charakterze dowódcy załogi”. Podobne fałszerstwa biegli wykryli w całym procesie szkolenia kapitana Protasiuka — grzmi TVN24. I wylicza, jakie fałszerstwa miał na swojej ścieżce kapitan. To właśnie dzięki nieuczciwości dowódca załogi miał otrzymać „uprawnienia dowódcy Tu-154M, a także do lądowania w minimach atmosferycznych bez precyzyjnych przyrządów: zachmurzenie 8, podstawa chmur 120 metrów, widzialność 1500 metrów”. Podobną serię oskarżeń i insynuacji funduje się majorowi Robertowi Grzywnie, który do 36. SPLT również trafił wprost z Dęblina. I w jego przypadku biegli dopatrzyli się ponoć nieprawidłowości. Jednym z zaniedbań w procesie szkolenia Grzywny miało być „nie użycie zasłoniętej kabiny w czasie szkolenia w chmurach”. Biegli wskazali, że również on nie powinien siedzieć w kokpicie Tupolewa 10 kwietnia. Autorzy tekstu ciągnął również swój wywód wskazując, że „porucznik Artur Ziętek nigdy nie uzyskał uprawnień do pełnienia funkcji nawigatora” i nie powinien mieć zgody na latanie rządowym Tupolewem. Co ciekawe TVN manipuluje przy tym raz epatując, że Ziętek nie miał ani godziny przelatanej z uprawnieniami, by po chwili informować, że odbył niemal 30 lotów jako nawigator, a w Smoleńsku był również 7 kwietnia wraz z premierem Donaldem Tuskiem. Biegli uznali, że „wyłącznie technik pokładowy Andrzej Michalak odbył pełne szkolenie i miał prawo przebywać 10 kwietnia 2010 roku na pokładzie Tu-154M”. Tezy dotyczące uprawień pilotów i załogi rządowego tupolewa również są żywcem przepisane z raportu Komisji Millera, która także wskazywała na błędy formalne i proceduralne w szkoleniu załogi. Problem w tym, że w ty wypadku wiele wniosków jest wyciąganych pochopnie i w sposób bardzo krzywdzący. Pisze o tym szczegółowo Marek Dąbrowski w tekście Uprawnienia: O czym „zapomniała” Komisja Millera. Ekspert wykazał jednoznacznie, że w zapisach dotyczących doświadczenia Protasiuka jest wiele przekłamań, przemilczanych faktów oraz błędów. Wszystko robi wrażenie celowego przedstawiania postaci majora w złym świetle. Jak widać jednak biegli prokuratury, przynajmniej wg narracji TVN24, poszli dalej, wskazując, że karierę wojskową Protasiuk i jego załoga zawdzięcza jedynie fałszowaniu rzeczywistości. TVN24 działa niczym pas transmisyjny zaznaczając, że załoga tupolewa została źle dobrana, ponieważ istniało „wiele nieprawidłowości, które miały miejsce przez lata w 36. SPLT”. Okazuje się jednak, że te nieprawidłowości to nie dowód odpowiedzialności rządu PO-PSL, ale błędów sprzed lat. I znów, jako odpowiedzialnych wskazuje się tych, którzy zginęli. W opinii stawiają oni (biegli – red.) tezę, że proces ten (kryzys w 36. specpułku) zaczął się wiele lat wcześniej - w 2004 roku. 36. SPLT bezpośrednio podlegał Dowódcy Sił Powietrznych - od 2007 roku generałowi Andrzejowi Błasikowi. Jemu oraz całemu kierownictwu sił powietrznych, biegli postawili liczne zarzuty — czytamy w tekście TVN24, w którym wymienia się zarzuty pod adresem tragicznie zmarłego dowódcy Sił Powietrznych, który cieszył się uznaniem i autorytetem nie tylko w Polsce. Wśród głównych zaniedbań wskazuje się, że gen. Błasik nie wyciągnął wniosków z katastrofy CASY, co wygląda na nadużycie. Bogdan Klich jeszcze w kwietniu 2010 roku wskazywał, że „po katastrofie CASY zostały wyciągnięte wnioski”. Zrealizowano wszystkie przedstawione wówczas zalecenia dla Sił Powietrznych.(…) Wszystkie zostały zrealizowane do końca zeszłego roku, łącznie z programem szkolenia oraz zmianami procedur lądowania przy minimalnych warunkach atmosferycznych — powiedział minister obrony narodowej, Bogdan Klich. Jak rozumieć oskarżanie zmarłego gen. pilota Andrzeja Błasika w świetle tych słów? Zdaje się, że mamy do czynienia z kolejnym haniebnym atakiem na zmarłego dowódcę. Takich ataków TVN24 przeprowadza więcej, wskazując, że za tragiczne w skutkach błędy odpowiadają Jerzy Szmajdziński oraz Aleksander Szczygło. Obaj mieli się przyczynić do upadku 36 SPLT. Co ciekawe, w zupełnie innym świetle TVN24 pokazuje Bogdana Klicha, który w tekście jest przedstawiony, jako najlepszy z szeregu ministrów. On zawinił mniej niż ci, którzy zginęli. Ostatnia wrzutka smoleńska z TVN24 robi wrażenie szczególnie szpetne. Nic nie jest napisane wprost, ale sugestia jest jasna: w sprawie Smoleńska zawinili ci, którzy zginęli. To przez ich zaniedbania doszło do narodowej tragedii. Sugerowała to Anita Werner zapowiadając materiał Faktów TVN w tej sprawie. To szczególnie haniebny atak na ludzi, którzy nie mogą się już bronić. Haniebny również dlatego, że dziennikarzom TVN zabrakło zdaje się odwagi, by ocenić tego typu smoleńskie wrzutki. A ich znaczenie w świetle zaniedbań widocznych gołym okiem w śledztwie smoleńskim są niskie. Do dziś polskie państwo nie było w stanie przeprowadzić rzetelnych analiz dotyczących obecności materiałów wybuchowych. Po miesiącach kluczenia i mataczenia wojskowa prokuratura przyznała, że detektory przesiewowe wykryły ślady trotylu na wraku w Smoleńsku. Gdy przeprowadzono badania laboratoryjne okazało się, że – zdaniem znanych i cenionych polskich chemików – CLKP mogło wykryć ślady heksogenu. Jednak do dziś prokuratura nie zdecydowała o przeprowadzeniu dodatkowych analiz, zawieszając tę sprawę na kołku. Dziś nie ma więc żadnych rozstrzygających dowodów, że w Smoleńsku nie doszło do zamachu. Jakie znaczenie ma sprawa uprawień i doświadczenia pilotów, jeśli tak podstawowa dla śledztwa analiza nie została przeprowadzona? Coraz więcej naukowców twierdzi, że w Smoleńsku musiało dojść do eksplozji, że inaczej nie można tłumaczyć tego, co się wydarzyło. Jednak jak widać państwo nie jest zainteresowane sprawdzeniem tej hipotezy. Nie zbadało rzetelnie wraku, nie przeprowadziło ekshumacji i badania ciał na obecność materiałów wybuchowych czy zmian wskazujących na eksplozję. Państwo, zamiast badać rzetelnie, skupia się na wrzutkach, mataczeniu i działaniach pozorowanych. W tej sprawie zawsze może liczyć na pomoc i wsparcie części mediów w Polsce. Wspólnie działają, by rozwalić prawdę w drobny MAK…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Opinia Artymowicza potwierdza wybuchy. Bo to, co usłyszał, nie wygląda na uderzenie samolotu o ziemię…
Oto co odczytał biegły Artymowicz, odnośnie ostatnich sekund lotu: 8,40,54,570 – odgłos przypominający lekkie uderzenie o kadłub. Trwa 0,03 sekundy 8,40,57,031 – seria 3 lekkich uderzeń o konstrukcje samolotu. Trwają 0,6 sekundy 8,40,58,100 – odgłos przypominający silne uderzenie. Trwa 0,133 sekundy 8,40,58,253 - odgłos przypominający niszczenie konstrukcji (trwa prawie 1 sekundę). 8,40,59,353 – odgłos przypominający niszczenie konstrukcji w kolizji dużej prędkości (trwa prawie 1,2 sekundy) 8,41,00,963 – bardzo głośne niszczenie konstrukcji samolotu (trwa o,k 1,7 sekundy) 8,41,02,843 – okrzyk „Jezu” (trwa 0,8 sekundy) 8,41,03,455 – okrzyk „kurwa” (trwa niespełna 0,3 sekundy) 8,41,03,775 – krótkie, ucięte z końcem nagrania bardzo silne uderzenie. Trwa do końca nagrania przez 0,255 sekundy 8,41,03,989 – silny trzask (trwa 0,016 sekundy). 8,41,04,030 – koniec zapisu Niech mi ktoś to wytłumaczy: 8,40,58,253 – Artymowicz lokalizuje niszczenie konstrukcji samolotu. Od 8,50,59,353 zaczyna się niszczenie „w kolizji dużej prędkości”, trwające 1,2 sekundy (dokładnie do 8,41,00,504). A o 8,41,00,963 – zaczyna się bardzo głośne niszczenie konstrukcji samolotu i trwa do 8,41,02,704. A w prawie sekundę później, o 8,41,03,455 czyli już po zakończeniu bardzo głośnego niszczenia konstrukcji samolotu rozlega się ten okrzyk – kurwa… Gdyby było tak, jak głosi oficjalna wersja, to w momencie, gdy samolot runął, kołami do góry, najpierw ryjąc kokpitem w ziemię (vide wizualizacja Pawła Artymowicza) - wszystko musiało się w skończyć w ułamkach sekund. A to jednak trwa długie sekundy. O 8,40,58,253 zaczyna się niszczenie konstrukcji samolotu, a 5 sekund później, o 8,41,03,455 kokpicie jeszcze ktoś krzyczy… Przecież to przeczy tej mechanice, którą znamy z oficjalnej wersji. Uderzenie w ziemię musiało zniszczyć samolot w jednej chwili, a kolejne wybuchy mogły go niszczyć przez kilka sekund. Nie wygląda mi więc, żeby Artymowicz odsłuchał uderzenie samolotu w ziemię…
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Stenogramy Artymowicza świadczą, że samolot był niszczony w powietrzu… List otwarty do Macieja Laska
Muszę jeszcze raz wrócić do stenogramów Artymowicza, bo wszyscy skupiają się na tym, kto był w kokpicie, a tymczasem sensacyjne są zapisy ostatnich sekund lotu. Proszę zwrócić uwagę co odsłuchał Artymowicz: O 8,40,58,253 zaczyna się „odgłos niszczenia konstrukcji samolotu”. Odgłos ten przechodzi następnie, 0 8,40,59,353 w „niszczenie świadczące o kolizji dużej prędkości”, a następnie, o 8,41,00,963 jest to już odgłos „bardzo głośnego niszczenia konstrukcji samolotu”. Niszczenie, bardzo głośne niszczenie… i to wszystko, gdy samolot jeszcze leciał… Przecież, według oficjalnej wersji, z ziemią zderzył się cały, miał tylko urwaną część skrzydła. Moim zdaniem, muszę to powtórzyć dobitnie – Andrzej Artymowicz obalił teorię między innymi Pawła Artymowicza, który na wizualizacji pokazywał ostatnie 4,6 sekundy lotu, od uderzenia w brzozę. Nie było tam żadnej kolizji po drodze, samolot uderzył w ziemię. A Andrzej Artymowicz usłyszał odgłosy niszczenia konstrukcji samolotu, gdy ten jeszcze leciał. I krzyk w kokpicie, już po tym bardzo głośnym niszczeniu. Jestem bardzo ciekaw, jak to wyjaśni wszechwiedzący doktor Lasek, do którego się zwracam poniższym listem otwartym. LIST OTWARTY Rawa Mazowiecka, 18 kwietnia 2015 roku, Pan Maciej Lasek Przewodniczący Zespołu do spraw wyjaśnienia opinii publicznej okoliczności katastrofy smoleńskiej Szanowny Panie Przewodniczący, W swoich publicznych wypowiedziach Pan za wiarygodne stenogramy zapisu czarnych skrzynek tupolewa, podane w opublikowanej opinii biegłego prokuratury, Pana Andrzeja Artymowicza. Pozwolę sobie przywołać kilka kluczowych zdarzeń, z ostatnich sekund lotu, zapisanych w stenogramach p. Artymowicza. a) 8,40,49,585 – komenda „odchodzimy”. Trwa do 8,40,50,314) b) 8,40,54,570 – odgłos przypominający lekkie uderzenie o kadłub. Trwa do 8,40,50,600 c) 8,40,57,031 – seria 3 lekkich uderzeń o konstrukcje samolotu. Trwają do 8,40.57,647 d) 8,40,58,100 – odgłos przypominający silne uderzenie. Trwa do 8,40,58,233 e) 8,40,58,253 - odgłos przypominający niszczenie konstrukcji. Trwa do 8,40,59,170 f) 8,40,59,353 – odgłos przypominający niszczenie konstrukcji w kolizji dużej prędkości, charakterystyczny czas narastania do 46ms, maks. 140 ms, trwa do 8,41,00,504 g) 8,41,00,963 – bardzo głośne niszczenie konstrukcji samolotu, trwa do 8,41,02,764 h) 8,41,02,843 – okrzyk „Jezu”, trwa do 8,41,03,688 i) 8,41,03,455 – okrzyk „kurwa” trwa do 8,41,03,725 j) 8,41,03,775 – krótkie, ucięte z końcem nagrania bardzo silne uderzenie. Trwa do końca nagrania przez 0,255 sekundy k) 8,41,03,989 – silny trzask (trwa 0,016 sekundy). l) 8,41,04,030 – koniec zapisu. Opis ten jest o wiele bardziej szczegółowy i dokładny, w porównaniu z zapisanymi znanymi z odczytu MAK-u (na który powoływała się Komisja Millera, a także z odczytu Instytutu Sehna. Proszę, by posługując się tym znanym i akceptowanym przez Pana stenogramem, zechciał Pan wyjaśnić następujące okoliczności, zapewne doskonale Panu znane. A zatem: Po pierwsze – jaki był dokładny czas kontaktu samolotu z brzozą, tą która ucięła część lewego skrzydła? Który z odgłosów świadczył o tym uderzeniu – czy to było zapisane o 8,41,54,570 „lekkie uderzenie o kadłub” czy któryś z późniejszych odgłosów, oznaczanych jako niszczenie czy też silne niszczenie konstrukcji samolotu? Po drugie - jaki był czas trwania lotu samolotu, od chwili oderwania fragmentu skrzydła, do chwili uderzenia, odwróconego już samolotu, w ziemię? Po trzecie – który z odgłosów, odczytanych przez biegłego Artymowicza, jest zapisem kontaktu odwróconego samolotu z ziemią? Po czwarte – jaka część samolotu miała najwcześniej kontakt z ziemią w chwili jego upadku? Po piąte - ile czasu trwało niszczenie konstrukcji samolotu od chwili jego pierwszego kontaktu z ziemią, do chwili rozpadu jego konstrukcji? Po szóste – ile czasu upłynęło od chwili pierwszego kontaktu samolotu z ziemią, do chwili zapisanego na taśmach, wypowiedzianego w kokpicie słowa „kurwa”? Po siódme – ile czasu upłynęło od chwili uderzenia samolotu w ziemię do chwili końca zapisu czarnych skrzynek? Pytania powyższe stawiam w formie listu otwartego. Z poważaniem Janusz Wojciechowski
Aluminiowy nit w ciele jednej z ofiar katastrofy wskazywał na prawdopodobieństwo wybuchu – w warunkach eksplozji nity są wyrywane i zachowują się jak naboje pistoletu. Jednak w Moskwie nie zrobiono nawet badania RTG ciał ofiar – mówi Glenn Joergensen. Z duński specjalistą i Bogdanem Gajewski, ekspertami zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, rozmawia Mateusz Kochanowski.
Czarne skrzynki i wrak nadal znajdują się w Rosji. Polskie władze mogły prowadzić śledztwo wyłącznie na podstawie kopii przedstawionych przez rosyjskie władze. Czy rosyjskie kopie są wiarygodne?
Bogdan Gajewski (B.G.): Nie, przesłuchałem je na konferencji smoleńskiej w październiku ub.r. ze specjalistką, która miała wystąpienie o komunikacji radiowej pomiędzy kokpitem a wieżą. Na tych nagraniach słychać wyraźny głos, kiedy przelatują nad Mińskiem, można wyraźnie usłyszeć, kto jest w kokpicie i kto co mówi, a kilka minut później zbliżają się do Smoleńska, wszystkie amplitudy spadają do 1/3, wszystko jest niewyraźne, słychać, że nagranie było cięte – częstotliwości nagle skaczą, to są wyraźne ślady manipulacji – nie ufałbym mu ani trochę.
Jestem pewien, że wiele rodzin i krewnych nie otrzymało odpowiedzi na swoje pytania. Rodziny nie mogą prosić o ekshumację zwłok. Należy podkreślić, że trumny z ciałami ofiar zostały zamknięte w Rosji i nie zezwolono na ich otwarcie w Polsce.
Glenn Joergensen (G.J.): Tak, i to jest coś strasznego. Zadałem cztery pytania Donaldowi Tuskowi, jedno z nich brzmiało, dlaczego Tusk zabronił rodzinom otwierać trumny i przeprowadzić badania, które należy zgodnie z prawem polskim zrobić. Ale rodzinom na to nie zezwolono. A dziś władze niechętnie wyrażają zgodę na ekshumacje. Wszystkie ekshumacje przeprowadzone do tej pory wykazały nieprawidłowości.
Należy zauważyć, że przeprowadzono 9 ekshumacji z inicjatywy polskiej prokuratury, odmawiając jednocześnie ekshumacji członkom rodzin. Podczas tych 9 ekshumacji okazało się, że 6 ciał złożono w niewłaściwych grobach, jednego ciała nadal brakuje, mimo że zostało zidentyfikowane przez bliskich w Moskwie.
G.J.: W niektórych trumnach znaleziono niedopałki papierosów oraz gałęzie razem z ciałami. W jednym z sześciu, które otwarto, ze zwłok wypadł aluminiowy nit, a to według ekspertów jest wyraźny dowód na to, że na pokładzie samolotu była eksplozja, ponieważ podczas eksplozji nity są wyrywane i zachowują się jak naboje pistoletu, które mogą znaleźć się w różnych miejscach, łącznie z ciałami pasażerów, i dlatego należy robić prześwietlenia. W Moskwie nie zrobiono zdjęć RTG ciał.
Oficjalnie potwierdzono – były takie oświadczenia z Biura Ochrony Rządu – że w nocy 9 kwietnia 2010 r. otrzymano informację o zagrożeniu terrorystycznym. Czy uważa Pan, że polskie władze powinny były zaostrzyć wymogi bezpieczeństwa czy nawet odwołać lot?
G.J.: Jest o wiele gorzej. Tak jak pan mówi, 9 kwietnia przyszło ostrzeżenie od Interpolu. Dodatkowo w samolocie, którym miał lecieć prezydent, wejście odbywa się przy użyciu karty i jest rejestrowane, w tupolewie system rejestracyjny nie działał. Wiemy, że od godz. 1.30 w nocy przed odlotem, do godz. 4 rano nad samolotem pracowała ekipa serwisowa. Nie wiemy, kto się tam znajdował. Mimo to i mimo ostrzeżenia Interpolu, gdy prezydent zjawił się na miejscu, powiedzieli mu coś w tym stylu: „Wskakuj, nie wiemy, kto był w pobliżu samolotu, ale leć, proszę bardzo”.
Interesującą sprawą jest to, że na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj nie było transportu dla gości. Gdyby piloci wylądowali, pasażerowie wyszliby na pas lotniska, rozejrzeliby się, i zobaczyli, że nie mają jak dojechać do miejsca pamięci zbrodni katyńskiej.
G.J.: Tak, to prawda. Rosjanie twierdzą, że rosyjski samolot Ił, który próbował lądować dwa razy, miał samochody, ale jest to mało prawdopodobne.
Samolot Ił-76 próbował lądować około godzinę przed tupolewem, lecz w końcu zrezygnował. Mimo że nie wylądował, a wiózł środki transportu dla delegacji z Polski, polski samolot i tak dostał zielone światło do lądowania.
G.J.: Tak, ale ił podchodził do lądowania dwa razy. 15 minut przed pojawieniem się samolotu z prezydentem była druga zamiennik i samolot znajdował się na tyle blisko pasa, że mógł lądować, gdyby chciał. Oczywiste jest, że ił miał nie wylądować.
W Polsce co roku prof. Piotr Witakowski organizuje konferencję dotyczącą katastrofy smoleńskiej. Czy mogą Panowie coś o nich opowiedzieć? Do tej pory były trzy konferencje, pierwsza w 2011 r.
B.G.: Tak, zgadza się. Były trzy konferencje, udało mi się uczestniczyć w drugiej i trzeciej. Łącznie w konferencji uczestniczy ponad stu naukowców.
G.J.: Tak jak Bogdan byłem na dwóch konferencjach.
Mówimy zatem o 100 ekspertach z różnych dziedzin i specjalizacji, którzy się spotykają, wymieniają informacjami i dochodzą do takich samych wniosków.
G.J.: Tak, to zupełnie jak puzzle, które układają się w spójny obraz. To symptomatyczne, że spotykają się tam ludzie, których nigdy wcześniej się nie widziało, prezentujący twarde dane z własnych dziedzin, i to wszystko pasuje do obrazu, jaki przedstawił dziś Antoni Macierewicz.
Czy jest coś, o czym nie rozmawialiśmy, a o czym chcieliby Panowie wspomnieć?
G.J.: Tak, chciałbym zwrócić uwagę na rolę Tuska w tym wszystkim. Zastanawiam się, jak można było pozwolić, by Putin wziął sprawę we własne ręce, jak można twierdzić, że mogło to być w najlepszym interesie narodu polskiego? Wiemy, że kwestia ta dzieli obywateli polskich bardziej niż cokolwiek innego, i tym bardziej powinno odbyć się w sprawie katastrofy smoleńskiej niezależne śledztwo. Tylko w ten sposób można zaleczyć rany.
Uważa Pan, że należy przeprowadzić nowe śledztwo?
G.J.: Oczywiście.
Polskie czy międzynarodowe?
G.J.: Myślę, że jak wspomniał Bogdan, mamy wielu bardzo dobrych ekspertów, których można zaangażować, gotowych do takiej pracy, mają wiedzę i doświadczenie, wystarczy stworzyć z nich międzynarodową niezależną grupę mającą pełny dostęp do danych, pozwolić im pracować, i wtedy dostaniemy odpowiedź, co stało się w Smoleńsku. Wtedy będziemy mieli wiarygodny raport.
Pragnę podziękować Panom za dzisiejszy wywiad, i podziwiam...
G.J.: Chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz – bardzo dziękuję za uznanie, ale chciałbym też podziękować wszystkim pracującym nad tą sprawą, ponieważ jest to nie tylko kwestia ważna dla Polski. Jest ona ważna dla całego wolnego świata. W takich sprawach – i im podobnych, jak np. wypadek malezyjskiego samolotu – jest niezwykle ważne dla obywateli wolnego świata, żebyśmy doszli do sedna sprawy.
Poszli w ilość. Naczelna Prokuratura Wojskowa oburzona krytyką jej polityki informacyjnej – nie tylko przez nagle zainteresowaną Smoleńskiem głowę państwa - zasypała naród liczbami: 2700 kontaktów z przedstawicielami mediów oraz osobami prywatnymi. 142 komunikaty i oświadczenia. 34 wnioski o pomoc prawną. 20 konferencji prasowych. 60 odpowiedzi na zapytania instytucji publicznych. Plus liczne wystąpienia wojskowych i generalnego np. w parlamencie. Nie kojarzy się Państwu? https://www.youtube.com/watch?feature=p ... 2Fdi-QxVSk
Liczby NPW są jak ten „pokojowy warkot traktorów”, który ma „na zawsze zagłuszyć wrzawę podżegaczy wojennych”. Z tym licznikiem publicznych wystąpień jest tak samo jak z całym ich śledztwem. Nazbierali około 600 tomów akt jawnych (jakieś 200 stron w każdym) i co najmniej kilkadziesiąt niejawnych. Tylko co z tego, skoro nie potrafią ich należycie uporządkować i sami zapewne gubią się w kilometrach już dokumentów (pewne papiery powtarzają się w różnych tomach, a większość wygląda jak groch z kapustą), do tych najważniejszych nie przywiązują wagi („skręcone” badania próbek na obecność śladów materiałów wybuchowych, które należy powtórzyć), a za miliony produkują kolejne (tak, tak, co najmniej 2 mln zł będą kosztować tzw. audyty dokumentacji medycznej ofiar sporządzane przez biegłych we Wrocławiu, z których każdy zakończy się taką samą konkluzją: „Materiał jest niepełny, czynności w Rosji przeprowadzono z naruszeniem standardów, a obrażenia mogły powstać w wyniku katastrofy lotniczej. Dziękujemy. Do kasy.”) Panowie prokuratorzy nie mają się czym chwalić. Udzielanie odpowiedzi na pytania to ich obowiązek. Problem polega na tym, co w tych odpowiedziach, oświadczeniach, komunikatach przekazują. Weźmy kilka przykładów, by dowieść, że owoce ich pracy z kalkulatorem są funta kłaków warte. 1) Dlaczego prokuratorzy nie brali udziału w oględzinach i sekcjach zwłok w Rosji? 09.12.2010 r., komunikat NPW: Polscy prokuratorzy wzięli udział w tych czynnościach procesowych, które z punktu widzenia interesu polskiego śledztwa były kluczowe. Analiza treści protokołów czynności procesowych z tego okresu, przeprowadzonych bez udziału polskich prokuratorów (…) wskazuje, iż obecność polskich prokuratorów przy tych czynnościach nie była konieczna. 26.09.2012 r. Prokurator Generalny Andrzej Seremet w Sejmie: Zadaniem, które prokuratorom udającym się do Smoleńska i do Moskwy, postawił ówczesny Naczelny Prokurator Wojskowy, było wzięcie udziału w czynnościach prokuratorów Federacji Rosyjskiej, do których zostaną dopuszczeni w wykonaniu wniosku o pomoc prawną. Po przylocie do Moskwy około godz. 14.30 (czasu lokalnego), po przejściu odprawy paszportowej, prokuratorzy wraz z delegacją rządową udali się do Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie przywożone były ciała ofiar katastrofy. Do Instytutu dotarli około godz. 16.30 - 17.00. W Instytucie uzyskano informację, iż rosyjscy lekarze medycyny sądowej w tym instytucie dokonali już oględzin i sekcji wszystkich zwłok. Jaka jest zatem prawda? Uznali, że nie ma potrzeby uczestniczenia w sekcjach, czy też spóźnili się na nie? Te wersje się przecież wykluczają. Akurat ten wątek jest bardziej skomplikowany, bo… ani jedno ani drugie stanowisko nie oddaje prawdy, bo przecież dobrze wiemy, że sekcje wykonywano również po terminie wskazanym przez Seremeta – również bez udziału polskich śledczych. 2) Pamiętają Państwo zamieszanie z unieważnieniem przez Rosjan pierwszych zeznań kontrolerów? Czy nasi dzielni chłopcy musieli uczynić to samo i wyrzucić dokumenty do kosza czy też nie? 19.11.2010 r. Płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej opowiada, że fakty podane w dokumentach muszą być wyłączone ze śledztwa: Na mocy konwencji międzynarodowych będących podstawą polsko-rosyjskiej pomocy prawnej, stanowisko prokuratury rosyjskiej, która unieważniła zeznania dwóch kontrolerów z 10 kwietnia i przysłała ich nową wersję z sierpnia, musi być wiążące. 13.01.2011 r. Prokurator Generalny Andrzej Seremet w piśmie do Naczelnej Prokuratury Wojskowej stwierdza, że pierwotne, unieważnione przez Rosjan zeznania Plusnina i Ryżenki z dnia 10.kwietnia 2010 roku są pełnoprawnym dowodem w polskim śledztwie, a stanowisko Rosjan w tym zakresie nie jest dla polskiego śledztwa wiążące. Mamy dowód, czy dowód musimy wyrzucić? Niech Państwo wybiorą sobie wersję sami, bo stanowiska naszych asów od postępowania przygotowawczego znów wzajemnie się wykluczają. Żeby jednak nie napinać tak atmosfery między prokuraturą wojskową a jej najwyższym zwierzchnikiem, poszukajmy niekonsekwencji w polityce informacyjnej samej NPW: 3) Jak śledczy w mundurach oceniają dokumentację sekcyjną sporządzoną przez Rosjan. 19.11.2010 r. Płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej stwierdza, że nadesłane z Rosji ekspertyzy są bardzo szczegółowe. Prokuratura nie widzi żadnego odchylenia od standardów: takich do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, ani od takich, jakich byśmy oczekiwali. Co się okazało później? Oczywiście coś zupełnie odwrotnego. I na konferencji 18.09.2012 r. ten sam płk Szeląg po ekshumacjach śp. Przemysława Gosiewskiego i śp. Janusza Kurtyki musiał przyznać, że badania ciał potwierdziły nieprawidłowości w rosyjskiej dokumentacji sądowej i lekarskiej. Jak to wytłumaczyć? Chyba tylko tym, że… nieprawidłowości nie są odchyleniem od standardów. 4) Delikatna kwestia, zwłaszcza dla gen. Mariana Janickiego, który w tej sprawie jako pierwszy publicznie kłamał. Ale jego dziś oszczędzamy w szczegółach, niech z ks. Sową pilnuje spraw Krakchemii. Szukamy odpowiedzi na pytanie, czy na lotnisku w Smoleńsku na prezydenta czekał BOR? 19.11.2010 r. Płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej: Prokuratura ustaliła, że na lotnisku w Smoleńsku byli dwaj oficerowie BOR. 30.01.2012 r. rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga (badała tzw. wątek organizacyjny) Renata Mazur informuje: W wydanej na potrzeby prokuratury opinii do jednego z dwudziestu uchybień BOR biegli zaliczyli brak obecności funkcjonariusza BOR na lotnisku w Smoleńsku przed i podczas lądowań samolotu 10 kwietnia 2010 roku i niezorganizowanie ochrony miejsc bazowania samolotów na lotnisku. Dziś wiemy już na pewno – BOR-owców nie było. Szeląg z kolegami po prostu coś źle ustalił. 5) Rzecz wyjątkowo bolesna. Stanowisko prokuratury wojskowej w kwestii nieprawidłowego pochówku ciała śp. Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, 25.10.2012 r. komunikat Naczelnej Prokuratury Wojskowej: Stanowczo odżegnujemy się od doniesień jakoby ustalono, że doszło do nieprawidłowego pochówku Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. 30.10.2012 r. Płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej: Na skutek błędnej identyfikacji ciała zostały pochowane w niewłaściwych grobach. Bez komentarza. 7) I wreszcie wątek, który nadaje się na oddzielną analizę i to poważniejszą niż krótki tekst na portalu. Chodzi oczywiście o labirynt gierek słownych prokuratorów w kwestii obecności na wraku śladów materiałów wybuchowych, czyli najciekawszą, a najbardziej manipulowaną kwestię śledztwa o sygnaturze PO 54/10. 30.10.2012 r. Płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej: Powołani przez prokuraturę biegli, pracujący wraz z prokuratorem wojskowym pod Smoleńskiem, nie stwierdzili na wraku samolotu Tu-154M trotylu, ani żadnego innego materiału wybuchowego… W toku prowadzonych w Smoleńsku czynności, wykorzystywane przy nich urządzenia, wielokrotnie sygnalizowały możliwość wystąpienia związków chemicznych o podobnej budowie do materiałów wysokoenergetycznych. Między innymi, przy wykorzystaniu tych urządzeń, w toku czynności prowadzonych z udziałem biegłych i specjalistów w Smoleńsku, zabezpieczono kilkaset różnego rodzaju próbek (wymazów, próbek gleby, wycinków materiałów z wraku). Sprostowanie lub uściślenie również tej, fundamentalnej dla śledztwa informacji, wydaje się – m.in. na podstawie wcześniejszych przykładów - wyłącznie kwestią czasu. Ciekawe, komu i do czego tak bardzo ten czas jest potrzebny? Świetnie jest zagospodarowany - nieścisłościami i sprzecznymi przekazami w tak ważnym postępowaniu – co skutkuje dzieleniem i niepokojeniem Polaków. Spójrzmy dalej, jak manipulowano w tej sprawie. 10.04.2013 r. w czasie posiedzenia zespołu parlamentarnego mec. Piotr Pszczółkowski informuje, że prokuratura nie zabrała się jeszcze do badania próbek. Ok. dwóch godzin później w specjalnym komunikacie NPW pisze: Trwa proces badawczy próbek. Prokuratorzy zarzucają więc pełnomocnikowi rodzin podawanie nieprawdy. Co się jednak okazuje po kolejnych dwunastu miesiącach? Prokuratorzy przekazują całość dokumentacji z prac Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji do sporządzenia niezależnej opinii naukowcom śp. prof. Krystynie Kamieńskiej-Treli i prof. Sławomirowi Szymańskiemu. Każdy z tysięcy chromatogramów ma datę wykonania. Jaka jest najwcześniejsza? 15 kwietnia 2013 r. (tego dnia zbadano jedną próbkę). Prawdziwe badania zaczęły się 30 kwietnia 2013 r.! Co więc zrobiła NPW w komunikacie z 10.04.2013 r.? Skłamała? A skąd! Zapewne „proces badawczy” obejmuje komisyjne zerwanie pieczęci z lodówki, w której przechowywano próbki, stwierdzenie, że próbki wciąż tam są, zaplombowanie lodówki i sporządzenie protokołu. Był to jakiś proces? Jakiś był. Panowie prokuratorzy, jeśli sobie życzycie, mogę Wam przypomnieć co najmniej tyle podobnych ściem, ile zorganizowaliście konferencji prasowych. W zamian poproszę o choć jedno przyznanie się do kłamstwa, niechlujstwa, zaniedbania, manipulacji. Dogadujemy się?
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników