Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: „Afera zdjęciowa”, czyli ostatnia deska ratunku.
Wydarzenia ostatnich dni dobitnie pokazują, że strona rządowa, którą w sprawie Smoleńska reprezentuje zespół Macieja Laska, nie dysponuje żadnymi argumentami na obronę tez zawartych w raporcie Millera.
Pomimo wielokrotnych wezwań do wspólnej debaty, formułowanych nie tylko ze strony szefa Zespołu Parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy TU 154 M Antoniego Macierewicza, ale także ludzi ze świata nauki, takich jak profesor Wiesław Binienda, czy profesor Michał Kleiber, eksperci Donalda Tuska unikają takiego spotkania, zadowalając się zabawą w strzelanie z procy zza węgła, przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów.
Przy czynnym udziale niektórych mediów wdrażane są w życie coraz to nowe prowokacje, mające na celu zdyskredytowanie i ośmieszenie naukowców Antoniego Macierewicza, co w efekcie ma doprowadzić do zniszczenia autorytetu i dorobku Zespołu Parlamentarnego w oczach społeczeństwa, a wówczas wyjaśnienia pana Laska, jakoby nie miał adwersarza na odpowiednim poziomie, mogłyby się okazać bardzo nośne propagandowo.
Aby zrozumieć to, co się obecnie dzieje, warto przypomnieć, choćby z kronikarskiego obowiązku, kilka faktów. Otóż panowie stanowiący powołany kilka miesięcy temu zespół pod przewodnictwem Macieja Laska, nigdy nie badali wraku TU 154 M, miejsca katastrofy, ani feralnej brzozy, gdyż nie byli w Smoleńsku. Nie wykonali też dokumentacji fotograficznej, zarówno samego miejsca katastrofy, jak i poszczególnych elementów samolotu, zaś ich koledzy, którzy przez chwilę byli dopuszczeni do miejsca zdarzenia, wielokrotnie skarżyli się, że uniemożliwiono im wykonanie kompletu niezbędnych badań, bez których orzeczenie, co się wydarzyło, nie będzie możliwe, a przynajmniej obarczone bardzo dużym ryzykiem błędu. W liście adresowanym do ministra Grabarczyka z lutego 2011 roku możemy między innymi przeczytać:
Polski akredytowany nie zapewnił także polskim ekspertom badającym wrak rozbitego samolotu TU-154M możliwości dokończenia prac przed zniszczeniem i wywiezieniem jego szczątków przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej. Działanie to stanowiło niedopełnienie obowiązków nałożonych na Edmunda Klicha w związku z wyznaczeniem go na akredytowanego przedstawiciela przy komisji rosyjskiej oraz działanie na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej poprzez utracenie możliwości przeprowadzenia powyższych badan, z których każde może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy TU-154M. (…)
Jak wynika z powyższego, eksperci sami przyznali, że utracono możliwość wykonania badań wraku, z których każde mogło mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy, co oznacza ni mniej ni więcej, że co najmniej jedno z nieprzeprowadzonych wówczas badań, mogło przesądzić o sformułowaniu przyczyn katastrofy.
Podobnie brzmi informacja zawarta w Załączniku 4 do raportu Millera, z której dowiadujemy się, że oględziny wraku (nie badanie!) wykonano dopiero dobę po katastrofie:
W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań.
W powyższym akapicie sami eksperci w oficjalnym raporcie przyznali, że nie wiedzą, co zawiera rosyjska dokumentacja fotograficzna z dnia tragedii.
Trzeba zatem zapomnieć i ostatecznie rozstać się z nadzieją, że rządowi eksperci kiedykolwiek zasiądą z otwartą przyłbicą do debaty z ekspertami A. Macierewicza.
Jednak zamiennik uniknięcia debaty z naukowcami współpracującymi z zespołem parlamentarnym to, jak się wydaje, nie jedyny powód ostatnich, dość prymitywnych, prowokacji. Innym może być otrzymany z samej „góry” rozkaz ostatecznego rozwiązania kwestii smoleńskiej, a konkretnie przysparzającego kłopoty zespołowi Macierewicza. Rzekoma „afera zdjęciowa” miała pokazać opinii publicznej, że naukowcy ZP fałszują dowody, by dopasować je do tezy o wybuchu na pokładzie TU 154 M. Niestety, jak to w życiu bywa, kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Zespół Laska zarzucił fałszerstwo zespołowi Macierewicza, pokazując na dowód rzekomych fałszerstw zmanipulowane zdjęcie, czym wprowadził w błąd opinię publiczną. Nie przesądzam, czy ta manipulacja, o której zaraz szerzej napiszę, była zrobiona celowo, czy też wynikała z braku elementarnej wiedzy z zakresu budowy skrzydła, jednak patrząc na ofensywę medialną oraz moment, kiedy uruchomiono machinę, pozwala przypuszczać, że była to akcja przygotowywana z pełną premedytacją. Oto w swoim oświadczeniu pan Lasek grzmiał, że prezentowane przez profesora Biniendę zdjęcie, przedstawiające rekonstrukcję slotu lewego skrzydła, zostało celowo zmanipulowane.
Według rządowych ekspertów na podstawie fałszywego zdjęcia profesor Binienda, a za nim ZP, sformułowali tezę o zamachu, co nie jest prawdą. Po pierwsze profesor Binienda nigdy nie użył słowa zamach, po drugie zaś podstawą formułowanych przez niego tez, że brzoza nie mogła przeciąć skrzydła, były wyniki badań i symulacji, a nie zdjęcia.
Cóż widać na owym zdjęciu z prezentacji profesora Biniendy, które postawiło na nogi nie tylko zespół Laska, ale też kilka redakcji? Otóż była to zamiennik odtworzenia całości slotu, poprzez jego rekonstrukcję, do której posłużyły znajdujące się obok elementy tegoż slotu. Przy każdym wystąpieniu było podkreślane, że jest to rekonstrukcja, a nie zdjęcie rzeczywiste, co widać gołym okiem na nagraniach video.
W jaki sposób zespół rządowy usiłował dowieść rzekomego fałszerstwa dokonanego przez ZP Macierewicza?
Pokazując zdjęcie ze swoich zasobów, na którym wszak brakuje kluczowej dla całej sprawy części: slotu właśnie. Na zdjęciu z oświadczenia Laska ten element – slot - jakoś pechowo nie zmieścił się w kadrze, pokazano za to pięknie rozprute skrzydło. Jednak dla mniej zorientowanych przekaz poszedł następujący: Binienda zmanipulował zdjęcia skrzydła, pokazując nienaruszone sloty, a na zdjęciach Laska widać doskonale, że tam była poważna destrukcja. Tyle, że zapomniano dodać i pokazać, że destrukcja dotyczyła skrzydła, a nie slotu, czego ZP nigdy nie kwestionował. Warto nadmienić, że na podstawie nieznajomości zasad perspektywy członkowie zespołu Laska sformułowali nieprawdziwy zarzut o tym, że na zdjęciu, które pokazał profesor Binienda, z tyłu ktoś domalował w Photoshopie połączenie z oderwaną końcówką, zaś taki wygląd jest niezgodny z raportem MAK.
Zapomnieli tylko dodać, że zdjęcie, które pokazywał profesor było robione z niższego punktu obserwacji, niż zdjęcie w raporcie, w związku z czym leżące z tyłu fragmenty skrzydła na fotografii słabej jakości zlały się w jedno.
Nie świadczy to dobrze o ich profesjonalizmie, a wręcz brzydko pachnie ordynarną manipulacją o poziomie obliczonym na statystycznie wykształconego wyborcę Platformy Obywatelskiej.
Trzeba być rzeczywiście w bardzo kiepskiej sytuacji i nie dysponować żadnymi argumentami, aby zarzucać komuś fałszowanie zdjęć slotu, a na dowód rzekomego fałszerstwa tego elementu, prezentować zdjęcia, które slotu nie przedstawiają.
Pozostaje też inna możliwość, o której wspomniałam: członkowie zespołu Laska nie rozróżniają poszczególnych elementów skrzydła i mylą krawędź skrzydła ze slotem.
Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji o jeszcze jednej ciekawostce dotyczącej skrzydła TU 154 M. Kilka tygodni temu upubliczniono w Internecie niezwykle interesujące zdjęcia lewego skrzydła, które potwierdzają wyniki badań profesora Biniendy. Otóż widać wyraźnie, iż slot lewego skrzydła znacząco wystaje poza miejsce uszkodzenia krawędzi skrzydła, co wyklucza możliwość uderzenia w brzozę, gdyż w takiej sytuacji to właśnie slot byłby w pierwszej kolejności uszkodzony, a dopiero za nim krawędź skrzydła. Mówiąc wprost drzewo nie mogło rozpruć skrzydła, nie niszcząc i nie wgniatając do środka skrzydła slotu.
W najbliższych tygodniach można się spodziewać nasilenia ataków na Zespół Parlamentarny A. Macierewicza oraz wysyp prowokacji, a to z uwagi na fakt, że już 21 października 2013 r. rozpoczyna się druga konferencja poświęcona katastrofie smoleńskiej. Naukowcy przedstawią najnowsze wyniki badań oraz omówią wynikające z nich wnioski.
Już dzisiaj można przypuszczać, że jeden z ciosów nokautujących oficjalną wersję katastrofy wyprowadzi profesor Wiesław Binienda, który na spotkaniu w Kanadzie podzielił się informacją, że razem z kolegami z trzech innych amerykańskich uczelni, pod kierunkiem specjalistów z NASA i FAA, wykonał testy zderzeniowe, mające odpowiedzieć na pytanie, jak zachowa się model zbudowany z tego samego materiału, co skrzydła samolotu, w sytuacji uderzenia w warunkach laboratoryjnych w stalową płytę z prędkością odpowiednio dwu i czterokrotnie większą, niż TU 154 M w chwili rzekomego uderzenia w drzewo.
Wyniki okazały się zbieżne z tym, co pokazywały nie tylko symulacje, ale też z tym, co mówili doświadczeni specjaliści od wybuchów, jak dr inż. Grzegorz Szuladziński, ekspert ZP.
Otóż w sytuacji uderzenia, za pomocą specjalnego działa gazowo-próżniowego, nawet z prędkością dużo wyższą, niż miał tupolew (ok. 70m/s), model nie uległ rozsypaniu na drobne elementy (odłamki), ale popękał i uległ zgnieceniom wzdłuż obwodu. Eksperyment profesora Biniendy zadaje kłam oficjalnej wersji, czyni ją niefizyczną, a więc niemożliwą do zaistnienia.
Swoistym corpus delicti, świadczącym o eksplozji, są bowiem odłamki, czyli niewielkie elementy poszycia samolotu, wyrwane z dużą siłą, wielokrotnie przewyższającą tę, której profesor Binienda poddał swój model w laboratorium, o czym wielokrotnie mówił doktor Szuladziński, a tych są tysiące, co widać na wielu zdjęciach.
Trudno oczekiwać, że w tej sytuacji pan Lasek ze swoimi kolegami kiedykolwiek zechcą zagrać w otwarte karty i zasiąść do uczciwej, merytorycznej debaty, bo i po prawdzie, nie mają czego wyłożyć na stół. Król jest nagi.
Poniżej film z najnowszej prezentacji prof. Biniendy:
- Z ubolewaniem stwierdzamy systematyczne i cyniczne wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Doradcy Donalda Tuska wciąż podtrzymują swoje stanowisko oparte na niewiarygodnych odczytach czarnych skrzynek dokonanych przez komisję Tatiany Anodiny i ekspertów Jerzego Millera - czytamy w przesłanym do naszej redakcji komunikacie Zespołu Parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
- Przypominamy, że w odczytach tych zidentyfikowano gen. Błasika jako osobę obecną w kokpicie i wydającą polecenia pilotom, a także odczytano dźwięk uderzenia w drzewo, które pan Lasek zidentyfikował jako świadectwo uderzenia samolotu skrzydłem w brzozę - napisał w oświadczeniu Zespół Smoleński.
Jak przekonuje Antoni Macierewicz, jedyna naukowa i wiarygodna analiza czarnych skrzynek dokonana w Polsce przez Instytut Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna w Krakowie jednoznacznie odrzuca oba powyższe stwierdzenia.
- Ekspertyza ta informuje, że słowa przypisywane przez ekspertów Anodiny i Millera gen. Błasikowi wypowiedział drugi pilot, i że nie ma żadnego dźwięku potwierdzającego obecność gen. Błasika w kokpicie. Z tej ekspertyzy wynika też, że nie odnotowano żadnego dźwięku uderzenia w drzewo, a 0,3 sek. przed przeleceniem samolotu nad brzozą rozpoczyna się trwający do końca nagrania jednorodny dźwięk przesuwających się przedmiotów - czytamy w oświadczeniu.
Jego autorzy "z ubolewaniem stwierdzają" systematyczne i cyniczne wprowadzanie opinii publicznej w błąd przez ludzi odpowiedzialnych za umieszczenie w raporcie Jerzego Millera kłamliwych informacji dotyczących gen. Błasika i bezczeszczących jego pamięć oraz fałszywie identyfikujących przyczyny katastrofy spowodowanej jakoby uderzeniem samolotu w brzozę".
- Oba pseudo fakty pochodzą z fałszywego odczytu czarnej skrzynki. Trzeba podkreślić, że wybór odczytu dokonanego przez Tatianę Anodinę, a nie przez IES miał i ma po dzień dzisiejszy charakter politycznej decyzji, której celem jest zrzucenie odpowiedzialności na stronę polską. Eksperci Donalda Tuska uczynili to choć dysponują wiarygodna ekspertyza IES im. Jana Sehna w Krakowie, sporządzoną w oparciu o najnowocześniejsze metody badawcze przez instytucję cieszącą się międzynarodową renomą. Warto dodać, iż o ile znamy nazwiska i stopnie naukowe ekspertów z IES, którzy dokonywali prawidłowego odczytu czarnej skrzynki to do dzisiaj pan Lasek unika podania nazwiska osoby, która przypisała gen. Błasikowi obecność w kokpicie i wydawanie poleceń - mówi Antoni Macierewicz.
Przypomina, że cała historia wykonywania kopii i ich odczytywania przez ekspertów Millera i Laska "wskazuje na niewiarygodność uzyskanych w ten sposób zapisów".
- Przede wszystkim trzeba wskazać, że czarne skrzynki znalazły się w dyspozycji rosyjskiej już godzinę po katastrofie i władzom polskim odmówiono udziału w ich zabezpieczeniu, przedstawiciele Rzeczypospolitej Polskiej zostali dopuszczeni do czarnych skrzynek dopiero późnym wieczorem 10 kwietnia, już po tym gdy Rosjanie dokonali ich wstępnego odczytu. Cyfrowe nagrania zostały przekazane stronie polskiej dopiero 31 maja 2010 r. w Moskwie i przy tej okazji protokolarnie uznane za autentyczne przez przewodniczącego KBWLLP ministra Jerzego Millera, zaś już w czerwcu 2010 r. biegli z IES stwierdzili, że w nagraniu prezentowanym jako autentyczna i wierna kopia nagrania z CVR MARS-BM brakowało 17,3 sek. nagrania, więc sporządzano kolejne (znów z wadami) a potem następne kopie. Pozostaje otwarte pytanie, dlaczego pan Lasek do dzisiaj opiera się na kopiach, o których wiadomo, że były manipulowane - zaznacza przewodniczący smoleńskiego zespołu.
W oświadczeniu czytamy również, że "opinia Zakładu Kryminalistyki Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Prof. dr Jana Sehna w Krakowie wykazuje, że nie jest prawdą, iż taśma okazana ekspertom IES w czerwcu 2011 r. w Moskwie do badania i skopiowania „nie nosi znamion żadnych uszkodzeń". O stwierdzonych zakłóceniach, zniekształceniach i zaburzeniach nagrania oraz o zniekształceniach taśmy mowa w opinii IES m.in. na str. 33-36, 44-45 i 48-49. Należy też podkreślić, że biegli IES w Krakowie zaznaczyli, iż nie mieli dostępu do taśmy, której oryginalność sami stwierdzili i opierali się w tym względzie na gołosłownym oświadczeniu funkcjonariuszy rosyjskich, niepopartym żadną dokumentacją, ani materiałem dowodowym".
Powyższe oświadczenie to odpowiedź na komunikat Zespołu Laska, który rozesłano rano do mediów. Czytamy w nim między innymi:
"Kluczowym materiałem źródłowym przy badaniu katastrofy smoleńskiej były rejestratory parametrów lotu i rozmów w kokpicie. (...) Bardzo często jesteśmy atakowani przez zespół parlamentarny, na jakiej podstawie wysnuwaliśmy swoje wnioski. Stąd jeszcze raz podkreślamy, że rejestratory to materiał źródłowy, wiarygodny, który znalazł potwierdzenie nie tylko w naszych analizach, ale również jak już teraz wiemy w ekspertyzach wykonanych na potrzeby prokuratury wojskowej. (...) Dane, które komisja otrzymała z rejestratora parametrów lotu, są wiarygodne i prawidłowe. Na ich podstawie polscy eksperci mogli odtworzyć przebieg lotu oraz określić przyczynę katastrofy. Wiarygodność zapisów rejestratorów parametrów lotu i głosów w kabinie potwierdziły także na potrzeby prokuratury wojskowej niezależnie przeprowadzone badania przez biegłych z firmy ATM oraz Instytutu Ekspertyz Sądowych. (...) Komisji Millera często zarzuca się, że zapisy rejestratorów zostały sfałszowane lub nie podają prawdy. Jesteśmy w pełni przekonani, że zapis z rejestratorów pozwolił nam w pełni określić przebieg lotu, a na tej podstawie określić przyczyny katastrofy" - czytamy w stanowisku rządowego Zespołu.
Niezwykle ważny eksperyment. Prof. Binienda: "próbka duraluminium w czasie zderzenia nie rozpada się na odłamki. Dlaczego Tupolew się rozpadł?"
wPolityce.pl: w swoim laboratorium przeprowadził Pan kolejne ważne eksperymenty, ważne również dla sprawy śledztwa smoleńskiego. Mógłby Pan krótko opisać, o co w nich chodziło?
Prof. Wiesław Binienda: W swoim laboratorium mam próżniowo-gazowe działo, dzięki któremu mogę rozpędzać obiekty do dużych prędkości. Obecnie trwa duży program badawczy, który zapoczątkowany został kilka lat temu przez FAA i NASA. Zaangażowanych w niego jest wiele podmiotów, m.in. Ohio State University, George Washintgon University i moja uczelnia. W ramach tego projektu prowadziliśmy eksperymenty. Celem tych badań jest przygotowanie opisu eksperymentalnego zachowania się tego stopu aluminium przy uderzeniach o wysokiej energii. Taki opis zachowania tego materiału jest tworzony na podstawie wielu doświadczeń. Badania te koncentrują się na wielokierunkowym obciążeniu materiałów. Z tego powodu jak również ze względu na skale tych badan są one unikatowe.
Chodzi o odtworzenie warunków, jakie panują w czasie katastrofy lotniczej?
Tak, bowiem kiedy samolot uderza w jakąś przeszkodę to jest rozciągany w wielu kierunkach, a jednocześnie może być ściskany niejako w głąb materiału. Wyniki eksperymentalne tych badań służą bezpośrednio do wyznaczania odkształcania i niszczenia tego materiału przy użyciu programu LsDyna. Za pomocą tak stworzonego modelu możemy symulować zachowanie się jakiejkolwiek struktury. Komputer porównuje punktowo stan naprężeń widoczny w czasie uderzenia do wyników naszych eksperymentów. Dzięki temu możemy otrzymać jeszcze dokładniejsze wyniki, które pokazują, co dzieje się w chwili zderzenia konstrukcji.
Jakie znaczenie dla sprawy smoleńskiej ma realizowany przez Pana projekt?
Jednym z jego elementów jest badanie zachowania próbek zbudowanych z aluminium 2024 –T351, który jest używany do budowy poszycia samolotów. Chodzi o element cienkościenny o grubości podobnej jak poszycie Tupolewa. Próbki te rozpędzamy do dużej prędkości i uderzamy w stalową ścianę. W tych eksperymentach uderzamy tymi próbkami z prędkością 175 do 300 m/s. To dwa do czterech razy szybciej niż prędkość, z jaką Tupolew rzekomo uderzył w drzewo czy w ziemię. Na zdjęciu widać, jak wygląda taka próbka uderzona z prędkością ponad 300 m/s, czyli prawie czterokrotnie szybciej niż prędkość Tu-154M w chwili katastrofy. W naszym badaniu widać, że materiał skręca się, zwija się, gniecie się, ale się nie kruszy. Pomimo tak dużej prędkości materiał się nie rozpada na odłamki.
Co to oznacza, że się nie kruszy?
Z punktu widzenia naukowego materia składa się z cząsteczek. Jeśli mamy do czynienia z materiałem plastycznym, a takim jest aluminium, cząsteczki, struktury materiału przesuwają się jeden względem drugiego pod wpływem sił zewnętrznych. Mówimy, że materiał płynie, czyli odkształca się plastycznie. Im szybciej materiał jest odkształcany, tym bardziej utrudniony jest ruch cząsteczek. Przy bardzo dużych prędkościach odkształcenia dany materiał staje się kruchy, jak szkło. Dla różnych materiałów ta prędkość krytyczna, w której materiał plastyczny zachowuje się jak materiał kruchy, jest inna. Tak więc dla odpowiedniej prędkości uderzenia aluminium również zaczęłoby się zachowywać jak szkło.
O jak dużych prędkościach mówimy?
Okazuje się, że prędkość uderzenia, w której używane na poszycie aluminium zaczyna się zachowywać jak materiał kruchy, musi być większa od 300 m/s. Zgodnie bowiem z moim z eksperymentem prędkość ta musi być większa od prędkość maksymalnej, jakiej użyłem w swoich badaniach, czyli od 300 m/s, ponieważ w moim eksperymencie przy tej prędkości ten materiał nadal zachowywał się plastycznie. Tymczasem oficjalnie mówi się, że w czasie katastrofy smoleńskiej Tupolew kruszył się, jak szklanka przy prędkości 80 m/s. Jeśli tak by było to również w moim eksperymencie już przy prędkości 80m/s widziałbym efekt kruszenia. Jednak nawet przy prędkości 300 m/s. tego efektu nie widać. To oznacza, że w Smoleńsku na samolot musiała działać znacznie większa energia, bowiem cały obszar - począwszy od miejsca 15 metrów przed brzozą do miejsca upadku samolotu - jest usłany drobnymi odłamkami tego samolotu. Jeden z takich odłamków analizował prof. Jan Obrębski.
Pana badania korespondują z dotychczasową wiedzą ekspertów współpracujących z parlamentarnym zespołem badającym przyczyny tragedii smoleńskiej?
Można powiedzieć, że moje wyniki w inny sposób uwiarygadniają to, co mówił dr. Grzegorz Szuladziński i prof. Jan Obrębski. Obecnie ich tezy zostały poparte eksperymentem, który przeprowadziłem w naszym laboratorium.
Czy można wnioskować o tym, jak zachowuje się cały samolot, obserwując eksperyment, w którym wykorzystuje Pan jedynie małą próbkę materiału cienkościennego?
Materiał nie zdaje sobie przecież sprawy, że jest częścią dużego samolotu. On jest zwyczajnie materiałem, bez względu na to czy się znajduje na skrzydle, czy na powierzchni kadłuba, czy w próbce eksperymentalnej. Tak więc bez względu na to, w jakim miejscu konstrukcji się znajduje, zawsze zachowuje się zgodnie ze swoimi własnościami. Rozmiar samolotu nie ma tu znaczenia. Jedynie prędkość, z jaką dany kawałek tego materiału jest odkształcany ma istotne znaczenie. Jeśli ktoś udowodni, że rozmiar samolotu powoduje, że prędkość odkształcenia przy uderzeniu Tupolewa w gałęzie była większa niż 300 m/s. to ja się temu jeszcze raz przyjrzę.
Jakiś czas temu Paweł Artymowicz wskazywał, że Tupolew rozpadł się na tysiące czy miliony kawałków właśnie przez to, że lecąc tak szybko uderzył w przeszkodę. Pana badania obalają tę argumentację.
Moje badania to eksperymentalna odpowiedź na tego typu argumenty. W tym wypadku można zobaczyć, jak taki materiał zachowuje się w praktyce. Nie trzeba wierzyć na słowo. Warto również przypomnieć, w jaki sposób samoloty wbijały się w WTC w czasie zamachów z 11/09. One leciały ponad 2 razy szybciej niż Tupolew i wbiły się do środka budynku. Gdyby samolot przekroczył prędkość krytyczną dla duraluminium to rozbiłby się na zewnątrz WTC jak szklanka. Tymczasem on wbił się do środka budynku, przecinając stalowe kolumny, które są zrobione z materiału trzykrotnie mocniejszego od aluminium. Tak więc również na podstawie tragicznego zamachu na WTC można wysnuwać wnioski, dotyczące zachowania się duraluminium w czasie zderzenia.
Siła złego na jednego tupolewa. Czy ktoś patrzył tej ekipie na jej majstrujące złote rączki?
1. Fragment raportu komisji Millera:
W dniu 08.04.2010 r. podczas lotu dyspozycyjnego samolotu Tu-154M nr 101 na trasie PRAGA – WARSZAWA doszło do zderzenia z ptakiem, w wyniku czego została powierzchniowo uszkodzona osłona radaru. Uszkodzenie to zostało naprawione 09.04.2010 r. przez nieprzeszkolony w zakresie metod i technik napraw elementów i zespołów lotniczych z materiałów kompozytowych personel 36 splt niezgodnie z wytycznymi Ту-154. Руководство по капитальному ремонту”. Naprawa nie miała wpływu na zaistnienie katastrofy...
Tu dodam, o czym raport Millera milczy, ale wiadomo to z innych źródeł – tupolewem wracał wtedy z Pragi premier Tusk.
Niczego więcej o tej naprawie w raporcie Milera nie ma, milczy o niej także raport NIK, dotyczący oceny przygotowania wizyty. Nie wiemy czy zajęła się nią prokuratura.
2. Wystarczy wrzucić hasło „zderzył się z ptakiem”, żeby zobaczyć, że zderzenie samolotu z ptakiem to nadzwyczajne wydarzenie, po którym samoloty albo lądują awaryjnie na rzece Hudson, albo przynajmniej natychmiast zawracają i poddawane są dokładnemu sprawdzeniu. Bo taki ptak uderza ponoć w samolot z siłą dwóch ton.
„Rzeczpospolita” trochę pisała o tej sprawie, rozmawiała z pilotami, od których usłyszała, po zderzeniu z ptakiem należało natychmiast zawracać na lotnisko w Pradze.
Ten tupolew, lecący z premierem Polski, jednak nie zawrócił…
Następnego dnia uszkodzenia zostały błyskawicznie naprawione, bez śladu – i samolot był już gotów na lot do Smoleńska…
3. Naprawy dokonywała ekipa nieprzeszkolona w zakresie metod i technik naprawy elementów i zespołów lotniczych… – ciekawe, nieprawdaż?
W 36 pułku mieli przecież ekipy przeszkolone, ale tej akurat naprawy, w samolocie, którym prezydent nazajutrz miał lecieć do Smoleńska, dokonywała ekipa nieprzeszkolona.
Z raportu Millera dowiadujemy się, w czym ta ekipa była nieprzeszkolona.
A w czym była przeszkolona?
I czy ktoś tej ekipie patrzył na jej majstrujące złote rączki?
Na przykład BOR, z niezawodnym generałem Janickim?
4. Dużo tych zbiegów okoliczności. Zderzenie z ptakiem, ale samolot nie zawraca, a potem zajmuje się nim nieprzeszkolona ekipa… siła złego na jednego tupolewa i to wszystko w przededniu katastrofy…
Gdzie indziej zbadali by gruntownie tę ekipę i tę naprawę, ale nie w Polsce. Po co badać, skoro od razu wszystko było jasne – jak walnęło to się urwało, samolot był za nisko, a ziemia za wysoko…
5. Bo katastrofy smoleńskiej się nie bada, katastrofę smoleńską się wyjaśnia…
Czarna chmura kłamstwa nad smoleńskim lasem. Powielanie sowieckich manipulacji
Praca niezależnych naukowców przyniosła na tyle dużo znaczących faktów przybliżających nas do poznania prawdy o katastrofie smoleńskiej i na tyle dużo elementów podważających w sposób bezdyskusyjny wersję Anodiny–Millera, że należało się z panami specjalistami rozprawić.
„Poszliśmy ścieżką usianą wydobytymi już rzędami trupów i tam, za grubą sosną, za wałem świeżo wykopanego piasku spojrzałem w dół. Straszne. Jeden, dwa, trzy trupy ludzkie robią już ciężkie, przygniatające wrażenie. Proszę sobie wyobrazić ich tysiące, tysiące i wszystkie w mundurach oficerów polskich [...]. Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! [...] Straszne. Ręce i nogi nawzajem splecione, wszystko uciśnięte, jak walcem. Poszarzałe, martwe, szereg za szeregiem, setka za setką, niewinni, bezbronni żołnierze. [...] Wymowność tego munduru robi wrażenie, zwłaszcza na Polaku. Odznaki, guziki, pasy, orły, ordery. Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia” – pisał Józef Mackiewicz, naoczny świadek przeprowadzonej przez Niemców ekshumacji na przeklętej dla naszego narodu smoleńskiej ziemi.
Niemcy ściągają komisje
W 1943 r., kiedy Fortuna już odwracała od Germanów swoje oblicze, starali się oni za wszelką cenę udowodnić, że za mord katyński odpowiedzialność ponoszą Rosjanie. Niemcy spodziewali się, że wkrótce Stalin zrzuci całą winę na nich. Musieli więc pokazać całemu światu sprawców ponad 20 tys. katyńskich strzałów w potylicę. Ściągali do smoleńskiego lasu, kogo się dało, aby wygrać propagandową wojnę z Sowietami. I ugrać na tym nie tylko własny brak odpowiedzialności, lecz także – może nawet przede wszystkim – wsadzić polski kij w alianckie szprychy, rozciąć dziwaczny sojusz, w którym na jednym krańcu był Churchill, pośrodku naiwny Roosevelt, na drugim morderca i cynik Stalin, a pod ich butami armia polska i państwo polskie.
W kwietniu i maju 1943 r. w lesie katyńskim pojawiły się trzy komisje mające zbadać sprawę ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach. Były to: zespół niemiecki, kierowany przez prof. dr. Gerharda Buhtza, dyrektora Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu we Wrocławiu; polska komisja techniczna PCK, która w pierwszym rzędzie zajmowała się techniczną stroną ekshumacji; i Międzynarodowa Komisja Lekarska, czyli lekarze z różnych krajów Europy, znajdujących się w niemieckiej strefie wpływów. Doktorzy z Belgii, Bułgarii, Danii, Finlandii, Włoch, Chorwacji, Holandii, Protektoratu Czech i Moraw, Rumunii, Szwajcarii, Słowacji i Węgier wylecieli z Berlina do Smoleńska 27 kwietnia. I następnego dnia zaczęli pracę. Byli to cenieni w całej Europie specjaliści – niektórzy związani z ruchem oporu, tak jak duński patolog Helge Tramsen, inni posiadali opinię lekarzy o wysokich kwalifikacjach zawodowych i etycznych. O prof. Buhtzu wypowiadał się jego kolega z czasów studenckich prof. Sengalewicz z Wilna: „Jest to uczony na miarę europejską w tej dziedzinie, po drugie człowiek niewątpliwie uczciwy, który w żadnym wypadku nie położyłby swego podpisu pod sfałszowaną ekspertyzą”.
Niektórzy członkowie komisji mieli wątpliwości co do swego udziału w tej akcji, która była przecież na rękę Goebbelsowi i jego zamierzeniom propagandowym. Jednak z drugiej strony szansa na ustalenie prawdy wydawała się sprawą najważniejszą. W tamtym czasie pewnie żadnemu z tych ludzi nie przyszło nawet do głowy, że za jakiś czas będą obiektem nie tylko nagonki i manipulacji, lecz także celem poszukiwań i śledztw. Niewygodne fakty odkryte przez naukowców stały się solą w oku Stalina. A to groziło najgorszymi konsekwencjami.
To nie gierka, to skoordynowana akcja
Kiedy „michnikowy szmatławiec” zaczęła wypuszczać w przestrzeń publiczną zmanipulowane (czasem w tak wyraźny sposób, że aż ocierające się o śmieszność) materiały dotyczące naukowców zaangażowanych w śledztwo smoleńskie prowadzone przez zespół Antoniego Macierewicza, mogło się wydawać, że to kolejna zagrywka salonowego lwa prasowego, który obecnie za swój cel obrał walkę z prawdą smoleńską. Tak jak kiedyś z lustracją i dekomunizacją. Gdy jednak za ciosem poszły ramię w ramię z władzą czwartą władze pozostałe – posłowie partii rządzącej, prokuratura ujawniająca pełne zapisy przesłuchań, a w końcu sam premier z radością ogłaszający wszystkim, że zespół Macierewicza to kabaret, okazało się, że nie jest to żaden przypadek. Ani kolejna gierka medialna na agorze zapełnionej fanatykami będącego u władzy reżimu. To po prostu dobrze skoordynowana, idąca szerokim, „ludowym” frontem akcja. Okazało się bowiem, że praca naukowców przyniosła na tyle dużo znaczących faktów przybliżających nas do poznania prawdy czy też na tyle dużo elementów podważających w sposób bezdyskusyjny wersję Anodiny–Millera, że należało się z panami specjalistami rozprawić. I to w taki sposób, by od razu wykluczyć jakąkolwiek dyskusję czy, nie daj Boże, próbę merytorycznej wymiany argumentów. Klucz tkwi w słowach premiera, w których wspomina on o „kabarecie”. Kiedy bowiem naukowców uzna się za „wariatów” i „komediantów”, jakakolwiek wymiana poglądów z nimi staje się przecież niepotrzebnym wikłaniem „prawdziwych naukowych autorytetów”, jakimi niewątpliwie są pan Miller czy pan Lasek, w dyskusje z „dziwakami” od wytrzymałości materiałów czy fizyki.
Co gorsza, do nagonki na profesorów dołączyli jeszcze rektorzy ich szkół, dając pokaz nie tylko serwilizmu wobec władzy, lecz także zwykłego tchórzostwa.
Zupełnie tak, jakbyśmy coraz głębiej pogrążali się w otchłani epoki, nad którą rozpościerały się wąsy Gruzina z placu Czerwonego. I znowu wydaje się, że nad Tragedią z roku 2010 unosi się duch tej wcześniejszej z 1940 r. Także w historii kłamstwa...
Specjaliści w Katyniu
W 1943 r. Międzynarodowa Komisja dokonała ekshumacji 982 ciał. Rozmawiano także ze świadkami mieszkającymi w okolicy. Badano ubrania, dokumenty i rośliny. Sprawdzano nawet, czy w masowych grobach są jakieś owady (ich brak świadczył o zimnej porze roku, w jakiej dokonano zbrodni). Doktor Orsos, Węgier z budapeszteńskiego Wydziału Medycyny Sądowej i Kryminalistyki, stosował wymyśloną przez siebie metodę dekalcyfikacji kości czaszki – badał warstwy wapnia i na tej podstawie oceniał, kiedy morderstwo zostało dokonane.
W ekspertyzie brano pod uwagę dokumenty znalezione przy ciałach ofiar, a nawet sprowadzono rzeczoznawcę do spraw leśnictwa von Herffa, by zbadał drzewka rosnące na grobach. Ten sprawdził słoje, odległości, a także ciemną obwódkę między słojami a rdzeniem. Na tej podstawie stwierdził, że egzekucji dokonano trzy lata wcześniej. Ten specjalista był leśnikiem. Znał się tylko na drzewach, a ponieważ czas ich rośnięcia miał znaczenie dla wyniku śledztwa, zatem poproszono go, by dokonał odpowiedniej analizy. Nikt go nie pytał, czy kiedykolwiek wcześniej badał masowe groby i czy ma doświadczenie w tej mierze. Bo nie miał. Był za to wysokiej klasy fachowcem w swojej dziedzinie.
„michnikowy szmatławiec” wtedy jeszcze nie wychodziła. Nikt nie napisał tekstu o tym, jak to nie wiadomo dlaczego jakiś leśnik ma wyrokować, kto dokonał mordu katyńskiego: Niemcy czy Sowieci.
Churchill pragnął poznać jak najwięcej szczegółów ze śledztwa. Wysłał do ministra Edena pismo z takimi pytaniami: „Wydaje mi się, że w całkowitej tajemnicy można by poprosić sir O’Malleya, aby wyraził swoją opinię na temat badań przeprowadzonych w Lesie Katyńskim. Jak należy przyjąć argument, że jakiś czas temu na grobach posadzono brzozy? Czy ktoś te brzozy widział?”. Sceptycyzm premiera brytyjskiego nie trwał długo – dość szybko doszedł do wniosku, że owe brzózki, tak jak i inne dowody, mówią niezbicie, że mordu dokonali Sowieci. Inną jednak sprawą były dla niego rozgrywki polityczne, a także utrzymanie ciągle chwiejącego się w posadach sojuszu ze Stalinem. Katyń odsunął się w cień. Za to kłamstwo katyńskie zaczęło żyć i rozwijać się, gdyż Rosjanie rozkręcili cały „szatański cyrk”, aby świat dał się oszukać lub udawał oszukanego, tchórzliwie milcząc.
Smoleńsk, faszyści, komedia dochodzenia – czyli Tusk jak Mołotow
Franz Kadell, niemiecki dziennikarz pracujący dla „Die Welt”, opisał zjawisko wielkiej katyńskiej manipulacji w książce „Kłamstwo katyńskie”. Z jednej strony w tym megaoszustwie brały udział radzieckie służby, z drugiej – zachodnie media i politycy. Gdy dla Brytyjczyków stało się jasne, kto odpowiada za katyńskie ludobójstwo, sekretarz stanu w Foreign Office Alexander Cadogan tak to skomentował: „Obrzydzeniem napawa mnie myśl, że kiedyś we współpracy i po uprzednim porozumieniu z Rosją wytoczymy być może proces »zbrodniarzom wojennym« państw Osi i że może nawet wykonamy na nich kiedyś wyroki, podczas gdy teraz trudno byłoby mi to przełknąć”. Potem, niestety, musiał przełykać, gdyż w trakcie procesu w Norymberdze Sowieci usilnie przypisywali winę katyńską Niemcom. To jednak była tylko część zakrojonej na wielką skalę manipulacji.
Pierwsze działania zostały przez Kreml podjęte praktycznie natychmiast, gdy tylko zorientowano się, że Niemcy ściągają do Katynia licznych obserwatorów, dziennikarzy i naukowców. Wszyscy oni stali się automatycznie obiektem akcji propagandowych.
Około południa, 25 kwietnia 1943 r., minister Mołotow wezwał do siebie polskiego ambasadora i odczytał mu specjalną notę, w której m.in. było napisane: „Wroga Związkowi Sowieckiemu, oszczercza kampania podjęta przez niemieckich faszystów w związku z zamordowaniem przez nich na terenie okupowanym przez wojska niemieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów została natychmiast podchwycona przez Rząd Polski i jest podsycana na wszelkie sposoby przez oficjalną polską prasę. (...) Władze hitlerowskie, popełniwszy na polskich oficerach potworną zbrodnię, grają komedię dochodzenia, w inscenizacji której wykorzystały dobrane przez siebie polskie, profaszystowskie elementy w okupowanej Polsce, gdzie wszyscy znajdują się pod butem Hitlera i gdzie uczciwy Polak nie może się wypowiadać. Zarówno Rząd Polski, jak i rząd hitlerowski wciągnęły do »dochodzenia« Międzynarodowy Czerwony Krzyż, który zmuszony jest do udziału w tej reżyserowanej przez Hitlera dochodzeniowej komedii”.
Jak widać, zasób argumentów, słów i porównań pozostaje ciągle niezmienny… Widzimy go i dziś. Miesza się w tej retoryce wszystko, jak w wielkim kuble pomyj wylewanym na głowy tych, którzy chcą Prawdy o katastrofie z Lotniska Siewiernyj – mamy więc takie słowa, jak „Smoleńsk”, „faszyści” czy „komedia dochodzenia”. Brakuje tylko Hitlera. Ten jednak – co za pech – już nie żyje…
Dziennikarze przerobieni przez Sowietów
W ramach walki propagandowej Sowieci postanowili powołać tuż po wojnie własną komisję katyńską. Nazwali ją tak: Specjalna Komisja do Ustalenia i Zbadania Okoliczności Rozstrzelania przez Niemieckich Najeźdźców Faszystowskich w Lesie Katyńskim Jeńców Wojennych – Oficerów Polskich. Majstersztyk. Sama nazwa wyjaśniała wszelkie wątpliwości. Mam wrażenie, że nasz rząd uczy się od najlepszych, w związku z tym mamy Komisję do Spraw Badania Wypadków Lotniczych w Lotnictwie Państwowym – każde dziecko zrozumie, że katastrofy w Lotnictwie Państwowym to jedynie wypadki.
W każdym razie w komisji radzieckiej zasiedli sami wybitni fachowcy, tacy jak choćby Nikołaj N. Burdenko, osobisty lekarz Stalina, prezes Komitetu Wszechsłowiańskiego generał-porucznik A.S. Gundurow czy przewodniczący smoleńskiego obwodu Komitetu Wykonawczego P.E. Mielnikow. Jak napisał Kadell, „już sam skład komisji mówił za siebie”. Natychmiast rozpoczęto zbieranie zeznań świadków, którzy „na własne oczy widzieli”, jak Niemcy chodzą po lesie i strzelają do Polaków. Wszystkie logiczne argumenty i ewidentne dowody zebrane przez komisje międzynarodowe zostały odrzucone i wyśmiane. Ciepła bielizna na ciałach oficerów? To o niczym nie świadczy, bo pogoda w Rosji jest zmienna. Że dokumenty w kieszeniach kończyły się datami z kwietnia 1940 r.? I cóż z tego, zaraz świadkowie udowodnili, jak to byli przez wojska niemieckie zmuszani do wyjmowania części papierów, aby zostały tylko te z odpowiednimi datami. Kwestia smoleńskich brzóz też mogła być omawiana… Mówią jacyś „naukowcy”, że brzózka nie mogłaby wyrosnąć do takich rozmiarów w trakcie dwóch lat i że nie da się oszukać praw przyrody? Cóż za głupoty! A w ogóle kto badał te brzozy? Jakiś leśniczy. A czy leśniczy może się znać na morderstwach i to w dodatku masowych?
W końcu Sowieci zaprosili do Katynia zachodnich dziennikarzy i urządzili konferencję prasową. Po czym wielu z nich, znamienitych przedstawicieli mediów z BBC, „New York Timesa” czy „Toronto Star” przekonało się na miejscu do niemieckiej winy. Po ich artykułach i wypowiedziach duża część zachodniego świata uwierzyła w kłamstwo.
Zatopić dokumenty
A co z naukowcami? Ci byli dla Rosjan zbyt niebezpieczni. Należało ich jak najszybciej dopaść. Dr Robel z krakowskiego Instytutu Medycy Sądowej miał u siebie pod koniec wojny dziewięć drewnianych skrzyń z dokumentami. Wszystkie zawierały dowody na to, że mordu dokonali Sowieci. Gdy Niemcy myśleli już o ucieczce przed Armią Czerwoną, polscy naukowcy przygotowali plan uratowania dokumentów. Wykonali dziewięć identycznych skrzyń. Chcieli je zatopić w wodzie, by ukryć cenną dokumentację. Niemcy ten plan odkryli i przekazali wszystko dr. Beckowi, niemieckiemu kierownikowi Instytutu. Ten postanowił uciekać z katyńskimi dowodami najpierw do Wrocławia, a potem do Berlina. Tymczasem w Krakowie Rosjanie natychmiast aresztowali dr. Robla. Chcieli zatrzeć wszystkie ślady.
Beck ze skrzyniami dotarł do miasteczka Radeubel, tam kazał je spalić miejscowemu kolejarzowi, a sam uciekł. Człowiek ten wykonał rozkaz. Wkrótce dopadli go czerwonoarmiści i ślad po nim zaginął.
Jednak Sowieci się przeliczyli. W końcu Prawda o Katyniu ujrzała światło dzienne. Powoli wychodzi na jaw także i ta o Smoleńsku.
Historia tak bardzo splotła losy ludzi związanych ze smoleńską ziemią. Tak samo w błocie leżały polskie guziki z orzełkiem – i te z czasów wojny, i te współczesne. Tak jak wtedy, także i teraz ze smoleńskiego lasu sączy się dym. To kłamstwo, które rośnie, kłębi się i strzela w niebo jak wielka czarna chmura.
Jarosław Kaczyński na miesięcznicy: "wielka ofensywa kłamstwa w mass-mediach"
"Miesiąc, który minął od naszego ostatniego spotkania, był przykładem na to, do czego jest się w stanie posunąć ta wielka ofensywa wyjątkowo perfidnego kłamstwa, powtarzanego w sposób intensywny i każdego dnia wypełniającego środki masowego przekazu" - powiedział na dzisiejszym Marszu Pamięci Jarosław Kaczyński.
Brat śp. Lecha Kaczyńskiego rozpoczął swoje comiesięczne przemówienie następującymi słowami: "Dziś mija trzy i pół roku od tego tragicznego dnia. 42 miesiące, z których każdy był inny, każdy przynosił nowe wydarzenia. Z jednej strony złe, bo stało się wiele wydarzeń, które byśmy chcieli z naszej pamięci jak najszybciej wypchnąć. Wróciły te przykłady z naszej historii, które wydawało się już są tylko historią. Te 42 miesiące to także 42 miesiące nieustannych zabiegów o Prawdę, o uczczenie pamięci tych, którzy zginęli, o to byśmy się nie ugięli, byśmy nie ustąpili. By przekonanie tych, którzy głosili, że emocje opadną i sprawa zostanie zapomniana - okazały się nieprawdziwe. Możemy powiedzieć dzisiaj z całą pewnością, że sprawa trwa i będzie trwała do chwili, gdy po pierwsze dojdziemy do Prawdy i po drugie: uczcimy tych, którzy polegli".
Jarosław Kaczyński dodał: "Miesiąc, który minął od naszego ostatniego spotkania, był przykładem, do czego jest się w stanie posunąć ta wielka ofensywa wyjątkowo perfidnego kłamstwa powtarzanego w sposób intensywny i każdego dnia wypełniającego środki masowego przekazu".
Jak stwierdził prezes PiS: "Wystarczy porównać dorobek tych, którzy kłamią, i tych uczonych, którzy zostali zaatakowani. Wystarczy porównać tę nicość i te osiągnięcia, niekiedy wielkie".
J. Kaczyński odniósł się też do dzisiejszej konferencji prasowej Antoniego Macierewicza, będącej odpowiedzią na zarzuty zespołu Macieja Laska: "Ta ofensywa miała miejsce również dziś i dziś została ona przygwożdżona; zostały pokazane zdjęcia, które w pełni potwierdzają tezy prof. Biniendy. A próbowano przekonać Polaków jeszcze raz przy pomocy kolejnego zabiegu, kolejnego chwytu, że mamy tu do czynienia z nadużyciami o kłamstwami. Otóż tak: jest tu system kłamstwa, tyle tylko że po drugiej stronie. Po stronie tych, którzy tak bardzo się boją prawdy, że gotowi są na coraz więcej. Dlatego my też musimy być gotowi, musimy pamiętać, że ten nasz marsz ma trwać. Trzy i pół roku, cztery i pół, pięć lat, a jeśli trzeba to dziesięć! Aż zwyciężymy!"
Padły też słowa podziękowania dla Antoniego Macierewicza: "Trzy i pół roku to nie jest żadna rocznica, ale jednak jest to okazja, by podziękować. Podziękować państwu, którzy przychodzicie tu co miesiąc, wszystkim, którzy biorą udział w tych pochodach. Okazja, by podziękować bardzo serdecznie tym wszystkim, którzy każdego 10. pilnują tutaj Krzyża. Serdecznie dziękuję. Chcę podziękować uczonym, zespołowi Antoniego Macierewicza i przede wszystkim samemu Antoniemu Macierewiczowi".
Gdy tłum zaczął skandować "Antoni, Antoni!", Jarosław Kaczyński powiedział: "Tak, proszę państwa, Antoni. Zaczynał od niczego, a dzisiaj zgromadził wraz z innymi ogromny, miażdżący materiał, który nas zbliżył do prawdy".
Po przywódcy opozycji głos zabrała Anita Czerwińska, szefowa warszawskiego klubu "Gazety Polskiej", który organizował dzisiejsze smoleńskie uroczystości.
"Od kilku tygodni trwa bezprecedensowa nagonka na naukowców badających smoleńską katastrofę. Władze za pieniądze podatnika pomawiają i szkalują najwybitniejszych polskich specjalistów, którzy dobrowolnie, za własne pieniądze zgodzili się szukać wyjaśnienia przyczyn tragedii z 10 kwietnia 2010 r. Do zastraszania naukowców włączył się rząd, prokuratura, a także usłużne media. Wściekle atakowana jest komisja sejmowa Antoniego Macierewicza, a także ostatnio Gazeta Polska i kluby Gazety Polskiej. [...] Naszą odpowiedzią musi być silne i solidarne wsparcie dla naukowców, którzy nie boją się prawdy w tej sprawie, pełne poparcie i pomoc dla tych polityków, którzy poświecili ostatnie trzy lata, by znaleźć prawdziwą przyczynę śmierci prezydenta i towarzyszących mu osób. Stańmy po stronie coraz mocniej atakowanych dziennikarzy i redakcji. Naszą odpowiedzią musi być także jedność. Nie wolno nam dać się podzielić i skłócić.".
Dąbrowski o ostatnim ataku komisji Laska: "manipulacja, jakiej się dopuścili, powinna się skończyć w sądzie".
wPolityce.pl: Ostatnie badania prof. Wiesława Biniendy pokazują, że wystrzeliwane z dużą prędkością (do 300 m/s) próbki cienkościennego duraluminium nie kruszą się na odłamki w czasie zderzenia ze stalową ścianą. Tymczasem my wciąż słyszymy z ust członków komisji Millera i zespołu Laska, że w Smoleńsku tupolew rozpadł się na miliony kawałków, ponieważ z dużą prędkością (80 m/s) uderzył w drzewa oraz ziemię. Czy zatem eksperyment prof. Biniendy obala tezę komisji Laska?
Marek Dąbrowski, uczestnik I Konferencji Smoleńskiej: W mojej ocenie to badanie jest bardzo ważnym przyczynkiem do odtworzenia rzeczywistego biegu wydarzeń w kontekście zachowania się materiału, z którego jest wykonany samolot, przy wielkich energiach i prędkościach zderzenia, szczególnie z miękkimi gałęziami drzew. Należy jednak pamiętać, że sama prędkość lotu nie ma bezpośredniego i intuicyjnego przełożenia na prędkość odkształcenia i niszczenia materiału, z którego jest wykonany samolot. Mówił o tym kiedyś dr Grzegorz Szuladziński, bezskutecznie próbując wytłumaczyć ten brak zależności pewnemu profesorowi astrofizyki, znanemu skądinąd z publicznego obrażania załogi tupolewa oraz generała Błasika na forach internetowych. Wiążące wnioski w kwestii eksperymentu powinni zatem wyciągać wyłącznie fachowcy.
Wyniki badań powinny stać się przedmiotem debaty?
Mam nadzieję, że ten bardzo ważny eksperyment wykonany przez prof. Biniendę stanie się kanwą do dyskusji i uszczegółowienia tematu wpływu kilkunastocentymetrowych gałązek, w jakie miał uderzać tupolew, z powstaniem wielkiej ilości bardzo małych odłamków, z których dodatkowo nity zostały wyrwane od wewnątrz. Dyskusja taka powinna odbyć się wyłącznie w gronie specjalistów od uderzeń przy wielkich energiach i prędkościach oraz od gwałtownych zjawisk, jak np. wybuchy. Przypominam, że znamy z materiału fotograficznego taki właśnie, niewielki odłamek slotu, z którego nity zostały wyrwane na zewnątrz, znaleziony za ulicą Gubienki. Według oceny pana Macieja Laska i jego kolegów z KBWLLP samolot przed tą ulicą zderzał się z konarami drzew o średnicy od 10 do 15 cm.
Jakie wątpliwości ta debata powinna przede wszystkim rozwiać?
Ze szczególną uwagą czekam na opisanie mechanizmu niszczenia tego fragmentu i wyrwania od środka nitów przez Zespół dr.inż. Laska, w którym, nie wątpię, podobnie jak w gronie ekspertów Zespołu Parlamentarnego, znajdziemy specjalistów od zachowania materiałów przy uderzeniach wysokich energii oraz wybuchów. Nie potrafię sobie wręcz wyobrazić sytuacji, że Komisja Millera nie przeprowadziła w tej materii własnych badań laboratoryjnych, analogicznych do tych prof. Biniendy. Sądzę zatem, że dr Lasek, podobnie jak prof. Binienda, pokaże swoje wyniki i będzie okazja, aby je merytorycznie omówić, i kontynuować badania.
Eksperci zespołu Laska wskazują, że odpadanie z samolotu małych elementów w czasie katastrof lotniczych to norma.
To również wiąże się z ostatnimi badaniami profesora Biniendy. Zwykle w narracjach oficjalnych ucieka się od tematu wielkości szczątków i elementów, na jakie rozpadł się tupolew. Często rzeczywiście porównuje się z wyglądem szczątków inne katastrofy lotnicze, gdzie powstały duże ilości odłamków. Tyle tylko, że ignoruje się ich wielkość. Niektóre części samolotu zostały powydzierane z konstrukcji, znaleziono w Smoleńsku tak duże, jak i kilkucentymetrowe fragmenty poszycia. O tych ostatnich doktor Szuladziński w swoim raporcie mówił, że stanowią dowód wybuchu, i bezskutecznie starał się zmusić ekspertów Macieja Laska do refleksji i rozmowy na temat możliwego mechanizmu powstania tak małych odłamków.
Jednak nie doczekał się.
Pan Lasek jest bezradny np. wobec tego odłamka, który badał prof. Jan Obrębski. Ten odłamek nie jest zmiażdżony, ale wyrwany od środka konstrukcji. Ma ślady działania ognia, a także wyrwany zadzior. To oznacza, że wewnątrz było ogromne ciśnienie. To nie są uszkodzenia, które mogły powstać od uderzenia w drzewa.
Skąd to wiadomo? Możemy być pewni?
Od uderzenia w drzewa powstają zmiażdżenia, a także ma miejsce nieregularne wyrywanie materiału. Natomiast na zdjęciach prof. Obrębskiego mamy widoczny bardzo mały zadzior w 2-milimetrowym kawałku blachy oraz rozwarstwienie między dwoma warstwami blachy o tej grubości, którym prawdopodobnie nadmiar gazów pod olbrzymim ciśnieniem wydostał się na zewnątrz. Trudno więc mówić, że takie zniszczenia mogą być skutkiem uderzenia w drzewo. Takich uszkodzeń nie mogło spowodować drzewo. Profesor Obrębski, który jest doskonałym fachowcem od wytrzymałości materiałów, wyraźnie zaznaczył, że w jego opinii ten odłamek powstał w wyniku wybuchu.
Jak manipulowała Komisja Laska w czasie prowokacji przeciwko prof. Biniendzie
Analiza katastrof z udziałem głów państw – nowe ustalenia dr Szonert-Biniendy
Maria Szonert-Binienda przeanalizowała śledztwa prowadzone na przestrzeni lat w sprawach katastrof lotniczych, w których zginęły głowy państw oraz Przewodniczący ONZ. Z jej ustaleń wynika, że we wszystkich przypadkach katastrofy te nastąpiły w sytuacji nasilonej walki politycznej i poprzedzone były nieudanymi próbami zamachu. W kontekście wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku dr Szonert-Binienda przypomina incydent gruziński, gdy ostrzelany został konwój z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Specjalnie dla czytelników portalu nizalezna.pl zamieszczamy obszerne nagranie ze spotkania z dr Marią Szonert-Biniendą oraz prof. Wiesławem Biniendą, którzy w przedstawili nowe i niezwykle ważne prezentacje związane z katastrofą Smoleńską.
W swoim wystąpieniu prof. Binienda zwrócił uwagę na wyniki swoich najnowszych badań nad właściwościami aluminium używanego do budowy poszycia samolotów. Przeprowadzone przez naukowca eksperymenty i symulacje komputerowe wykazały, że nawet przy prędkości wielokrotnie większej niż prędkość samolotu, który uległ katastrofie w Smoleńsku jego aluminiowe poszycie nie powinno rozpaść się na tysiące małych fragmentów, jest to bowiem całkowicie sprzeczne z właściwościami tego metalu.
- Postanowiłem stworzyć model, który będzie badał brzozę silniejszą niż ona była rzeczywiście, a skrzydło słabsze niż ono było rzeczywiście. (...) Jak wytłumaczyć to, że samolot rozsypuje się po drodze jak szklanka, kiedy ten sam materiał ja w laboratorium traktuję z prędkością nawet 4-krotnie większą i on nie chce się rozsypać jak szklanka. To świadczy o tym, że energie działające na ten materiał w tym samolocie musiały być większe od tych, jakie ja byłem w stanie uzyskać w swoim laboratorium - zauważa prof. Binienda.
Z kolei dr Maria Szonert-Binienda przedstawiła obszerną analizę śledztw prowadzonych w przeszłości w sprawach katastrof lotniczych w których zginęły głowy państw oraz Przewodniczący ONZ. Wnioski z tej analizy są doprawdy szokujące. Okazuje się bowiem, że wszystkich przypadkach katastrofy te nastąpiły w sytuacji nasilonej walki politycznej i były poprzedzone nieudanymi próbami zamachu na owe głowy państw. W tym kontekście dr Szonert-Binienda przywołała także „incydent gruziński”, gdy ostrzelany został konwój z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Ponadto dr. Szonert-Binienda zwróciła uwagę, że wszystkie analizowane przez nią przypadki śledztw w sprawie katastrof z udziałem państwowych przywódców charakteryzował pośpiech i próby jak najszybszego zamknięcia dochodzenia. Ponadto w większości przypadków dostrzec można wielką ilość rażących błędów, a niekiedy nawet zafałszowań dowodów w sprawie lub „celowe pomijanie dowodów, które mogłyby wskazywać na zamach, a także utrudnianie śledztwa przez politycznych przeciwników ich ofiar”.
We wszystkich przypadkach wznowienie śledztwa i jego prawidłowe przeprowadzenie, możliwe było dopiero po zmianie układu politycznego w danym kraju - czasami dopiero po bardzo wielu latach.
Turowski przyznaje: "zabroniłem filmować miejsce tragedii. To nieetyczne". Były szpieg mówi również o karetkach na miejscu tragedii oraz "drgawkach agonalnych" ofiar
Tomasz Turowski w rozmowie z portalem wp.pl wraca do sprawy tragedii smoleńskiej. Były szpieg PRLowskich służb, dyplomata w MSZ Sikorskiego przyznaje, że Tu-154M "nigdy nie powinien się znaleźć" na smoleńskim lotnisku. W jego ocenie była inna możliwość.
Oczywiście, można było lądować na lotnisku zapasowym. Po jakimś czasie, patrząc z perspektywy, stwierdziłem, że tragedia była tym większa, że mgła się rozeszła jakieś 40 minut po katastrofie. Gdyby ten samolot wylądował np. w Mińsku, czy w Witebsku, nawet nie wysadzając pasażerów, odczekał 3 kwadranse, to mógłby kontynuować lot i wszystko potoczyłoby się inaczej. (...) Pojawiła się i gęstniała (mgła-red.), jest to zjawisko normalne. W miejscu lotniska jest zagłębienie - parów i jak rośnie temperatura, to podnosi się mgła do pewnego momentu. Potem, jak temperatura jeszcze bardziej rośnie, to mgła się po prostu rozchodzi
- mówił Turowski, przyznając tym samym, że pojawienie się mgły było zaskakujące, a ona była widoczna jedynie w chwili lądowania rządowego samolotu.
Były szpieg wywiadu komunistycznego wskazuje, że "strona rosyjska zapewniła, że mimo iż lotnisko było nieczynne, to w dniach 7-10 kwietnia będzie uruchomione". Jednak lotnisko opisuje w ten sposób:
Jakieś baraczki, które udawały wieże, gdzie byli nawigatorzy pilotujący samolot na odległość. Jakieś urządzenia oświetleniowe - dość prymitywne - pasa startowego. Nie wyglądało to zachęcająco. Jednak przy takich niezbyt przychylnych warunkach parę miesięcy wcześniej lądował tam marszałek sejmu Bronisław Komorowski. Tylko nie było tej nieszczęsnej mgły.
Dalej Turowski relacjonuje chwilę tragedii smoleńskiej.
Dwa elementy mi się nie zgadzały. Najpierw słyszałem dolatujący samolot, a więc słychać silniki. Potem te silniki idą z całą mocą, a więc na logikę, ten samolot włącza rewers - przeciwny ciąg, żeby wyhamować. Następnie, w normalnych warunkach, powinna być słyszalna praca silników, bo samolot kołuje, a tam była przerażająca cisza. Nie było wybuchów, huków, tylko cisza. I to mnie przeraziło. Popędziłem do samochodu, który wcześniej podstawiłem. Dojechaliśmy błyskawicznie do końca pasa i tam przebiegłem kilkaset metrów pieszo w błocie
- tłumaczy dyplomata.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w zeznaniach części świadków informacja o huku się jednak pojawiła. Niektórzy ludzie obecni na smoleńskim lotnisku wskazywali, że w momencie katastrofy słychać było wybuchy. Jednak Turowski ich zdaje się nie słyszał.
W rozmowie z Turowskim robi się ciekawiej.
Turowski kontynuuje:
Obok mnie była pani Emilia Jasiuk - drugi sekretarz ambasady i pani Wioletta Sobierańska - konsul. Nagle pani Jasiuk powiedziała: "Co to za manekiny?" Ja wtedy spojrzałem i zauważyłem, że to są części ciał ludzkich. Ona chciała to filmować, na co powiedziałem jej, by przerwała to filmowanie, bo to jest nieetyczne. To są drastyczne obrazy. Trzeba uszanować ludzi chociażby w perspektywie ich rodzin. To jest niewątpliwie polecenie, które wtedy wydałem. I nie ma nic wspólnego z poleceniem, które było mi przypisywane. (...) Miałem zlecić służbom rosyjskim odebranie kamery Sławomirowi Wiśniewskiemu z TVP i zniszczenie sprzętu, tudzież nagrania. Okazało się, że rzeczywiście ktoś takie polecenie wydał, ale nie kazał niszczyć sprzętu.
Słowa Tomasza Turowskiego budzą zdziwienie. Były komunistyczny szpieg przyznaje, że wydał polecenie, by świadkowie tragedii nie filmowali miejsca zdarzenia. Szkolony przez SB Turowski, który spędził lata najpierw w służbach PRLowskich, a potem w służbach III RP, a także pracował w polskiej dyplomacji powinien wiedzieć, że filmik zrobiony tuż po tragedii smoleńskiej jest dowodem niemal bezcennym. Zabraniając swojej współpracownicy filmowania przyczynił się do tego, że tak ważny materiał nie powstał. I tego błędu już nie uda się być może nadrobić.
Zdaniem Turowskiego natychmiast po katastrofie w Smoleńsku pojawiły się karetki oraz straż pożarna.
Po paru minutach pojawiły się karetki, jeszcze przed nimi strażacy. Na miejscu katastrofy były niewielkie pola palącego się paliwa. Ten samolot tak jakby klapnął w błoto, rozbił się o nie. Stąd nie było może i takiego huku. Uderzył w glebę podmokłą, dlatego też pożar nie rozprzestrzeniał się za bardzo. Rosjanie miejsce katastrofy otaczali żółtymi taśmami, zza których wyszedł pracownik Federalnej Służby Ochrony rosyjskiej FSO. Powiedział, że trzy osoby dawały "żyzniennyje refleksy", czyli bezwarunkowe odruchy życia np. drgawki agonalne. Ale to nie znaczy, że ktoś przeżył. I taką informację przekazałem naczelnikowi wydziału rosyjskiego naszego MSZ, który był na tym lotnisku, panu Dariuszowi Górczyńskiemu. Ale w szoku można różnie zrozumieć wiele rzeczy. W pewnej chwili usłyszałem jak jakiś przechodzący dziennikarz mówi: "Słyszałem, że troje ludzi przeżyło, a Turowski pojechał z nimi do szpitala". Powiedziałem mu, że Turowski to ja i nikt nie przeżył. Ale legenda już poszła
- tłumaczy Turowski.
Dziwią również słowa Turowskiego dotyczące tempa pracy rosyjskich służb w Smoleńsku. Dziś wiadomo, że karetki w Smoleńsku były o wiele za późno, wbrew temu, co sugeruje szpieg-dyplomata. Nikt również nie zainteresował się dostatecznie wnikliwie doniesieniami dotyczącymi trzech osób, które dawały znaki życia. Czy były to rzeczywiście drgawki agonalne, czy mieliśmy do czynienia z czymś innym? Tego nie sprawdzono, ani w dniu tragedii, ani potem w czasie sekcji zwłok ofiar tragedii smoleńskiej.
Tomasz Turowski nie rozwiewa wątpliwości dotyczących tragedii smoleńskiej i rzuca kolejne cień na własną osobę.
Rządowy zespół Macieja Laska podczas dzisiejszej konferencji prasowej ujawnił nie publikowane dotychczas zdjęcia z miejsca katastrofy smoleńskiej. Wśród nich była fotografia udostępniona przez wojskowych prokuratorów. - Jedynym organem uprawnionym, który może dysponować i pozwalać na używanie materiałów Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych jest sąd w Poznaniu - powiedział poseł Antoni Macierewicz w reakcji na konferencje Laska.
To dość dziwne, bo dotychczas śledczy w mundurach nękają osoby posługujące informacjami pochodzącymi z prokuratorskich aktach. No, ale oni nie należą do zespołu powołanego przez premiera Donalda Tuska.
Równie zaskakujące było stwierdzenie Macieja Laska: "badanie katastrofy zostało zakończone". Czyli on już wszystko wie?
Dzisiaj zaplanowana została również debata w Sejmie, na której eksperci zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej przedstawią najnowsze ustalenia. Jak informował przewodniczący zespołu, poseł Antoni Macierewicz, eksperci uzasadnią dotychczasowe tezy oraz przedstawią materiał dowodowy.
Nasz reporter uczestniczący w konferencji zespołu Macieja Laska zapytał, czy weźmie udział w debacie zespołu parlamentarnego. Były członek komisji Millera nie odważy się na konfrontację z niezależnymi biegłymi, a posłużył się znaną już wymówką, że nie chce brać udział w debacie z politykami.
Najciekawszym newsem z konferencji Laska wydaje się to, że w przyszłym tygodniu wreszcie uruchomią- zapowiadaną od miesięcy - stronę internetową, na której przedstawią swoje materiały.
Tuż po konferencji zespołu Laska, z dziennikarzami spotkał się poseł Antoni Macierewicz, kierujący pracami zespołu parlamentarnego, który organizuje dzisiaj w południe debatę z udziałem niezależnych ekspertów.
- Dzisiaj doradcy Donalda Tuska i członkowie komisji Millera, ci którzy nigdy nie byli w Smoleńsku, i nie badali wraku, którzy nigdy nie robili oględzin tego terenu, ci panowie przedstawili szereg zdjęć, o znakomitej rozdzielczości. I powiedzieli, że jest ich 1500. I że zrobiła je komisja Millera, i że oni nimi dysponują - mówił poseł Macierewicz.
- Bardzo dobrze, że te zdjęcia są wreszcie ujawniane. Niemniej doradca Donalda Tuska, który prezentował te zdjęcia jest urzędnikiem państwowym, i to niejako w dwóch rolach. Jako przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, a po drugie jako zatrudniony w Kancelarii Premiera urzędnik do propagowania tez pana premiera dotyczących tragedii smoleńskiej. Ustawa dotycząca tej problematyki mówi wyraźnie. Jedynym organem uprawnionym, który może dysponować i pozwalać na używanie materiałów Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych jest sąd w Poznaniu - wyjaśnia poseł Macierewicz, który zwrócił uwagę, że jest tak po wymuszonej decyzji Sejmu, w którym większość ma Platforma Obywatelska. - Ci panowie zdaje się nie mają takiej zgody. Dobrze się stało, że zdjęcia zostały pokazane, ale prawo powinno być respektowane.
„Oni się nie mylą – świadomie działają na rzecz niewykrycia prawdy o tragedii smoleńskiej.” Macierewicz odpowiada Laskowi
Antoni Macierewicz w odpowiedzi na konferencję prasową zespołu Macieja Laska, na której przedstawiono niepublikowane wcześniej zdjęcia wykonywane od 11 kwietnia 2010 r. na miejscu katastrofy w Smoleńsku, zwrócił uwagę na zadziwiający fakt odnalezienia się tych fotografii po 3,5 latach od tragedii:
Bardzo się z tego cieszymy, że te zdjęcia zostały opublikowane. Ale wydaje się, że prawo powinno być respektowane.
Ta sprawa ujawnia, w jaki sposób, poza prawem, wyłącznie w celu propagandowym współdziałały niejawnie różnorodne organy państwowe na skutek politycznej decyzji Donalda Tuska dla walki z zespołem parlamentarnym i z dążeniem do prawdy i z odkrywaniem prawdziwych przyczyn tragedii smoleńskiej.
Mamy do czynienia ze złamaniem prawa tylko po to, by zakulisowo wprowadzić pewien materiał mający udowodnić tezę Donalda Tuska i uniemożliwić jednocześnie korzystanie z tego materiału innym osobom.
Szef zespołu parlamentarnego podkreślił istotniejszą – jego zdaniem – kwestię, która pojawiła się na konferencji zespołu Laska:
Dowiedzieliśmy się, że tak naprawdę to w ogóle w raportach nie publikuje się zdjęć. W raporcie pana Millera jest kilkadziesiąt zdjęć. Maja one pewną cechę charakterystyczną – mianowicie to są zdjęcia fotoamatora Amielina – rosyjskiego fotoamatora, który je zrobił co najmniej trzy dni po katastrofie, który nie był na miejsc zaraz po katastrofie, nie robił ich w sposób urzędowy, nie wiemy z jakiej perspektywy, z jaką przesłoną, jakim aparatem itd. Nie wiemy o nim nic poza plotkami. Ale wiemy na pewno, że nie są to żadne zdjęcia urzędowe, a wzięto je do polskiego urzędowego raportu.
Chodzi o fotografie wykonane przez Siergieja Amielina, człowieka mającego dobre umocowanie w rosyjskich służbach specjalnych, który rzeczywiście na miejscu katastrofy pojawił się – jak tłumaczy w swojej książce – dopiero trzy dni po rozbiciu się polskiego samolotu, bo wcześniej… nie przyszło mu to do głowy. Dodajmy, że na stałe mieszka w Smoleńsku i w dniu dramatu był w mieście. Dlaczego jego zdjęcia znalazły się w polskim raporcie? Antoni Macierewicz przypomniał:
Pan Miller pytany o to, powiedział, że wzięliśmy zdjęcia Amielina, bo „były lepsze”.
To jak mogło się tak stać, że wzięto „lepsze” zdjęcia Amelina niewiadomego pochodzenia (i bez wiedzy samego Amielina), a posiadano 1500 znakomitej jakości zdjęć, które zrobiła komisja Millera i teraz je publikuje. Czy nie warto byłoby się pochylić nad tym dziwacznym procederem?
Kto zrobił te zdjęcia, które dziś są nam pokazywane?
W raporcie Millera nie ma żadnego protokołu oględzin miejsca zdarzenia czy dotyczącego tych zdjęć. Mamy do czynienia z materiałem urzędowym, który ma pierwszorzędne znaczenie w procesie dowodowym. Jeśli zamieszcza się w nim materiał dowodowy, to musimy wiedzieć, kto je zrobił, kiedy itd.
Macierewicz analizował też zbliżenia zdjęć urwanego skrzydła TU-154M i wskazywał na niewyjaśnione kwestie przez zespół Laska:
Zapytałem – co to jest – te czarne powierzchnie –pan Lasek nie potrafi powiedzieć, skąd te osmolone krawędzie się wzięły? Ten kolor (zielony) w jakiś sposób szczególny w procesie destrukcji uzyskał kolor czarny bądź ciemnobrązowy. Uderzenie w brzozę spowodowało, że one się tak przebarwiły?
Pytam pana Laska, pana Donalda Tuska, pana Millera: co to jest? Dlaczego wewnętrzne poszycie w przełamaniu skrzydła zawiera ciemne, idące do czarnych przebarwienia? Jaka jest przyczyna tego zjawiska? Jeszcze żadne uderzenie w żadną brzozę na świecie nie spowodowało takich zmian.
Podsumowując szef zespołu parlamentarnego powiedział o zespole Laska:
Oni się nie mylą – świadomie działają na rzecz niewykrycia prawdy o tragedii smoleńskiej.
Zdjęcia Laska zostały zrobione po zniszczeniu wraku Tu-154
Przez pierwsze pięć dni po katastrofie smoleńskiej Rosjanie piłami niszczyli wrak samolotu Tu-154M. Kluczowe zdjęcia, które przedstawił dziś rządowy zespół Macieja Laska zostały zrobione 16 i 19 kwietnia 2010 roku już na płycie lotniska w Smoleńsku. Fotografie pokazane przez doradców Donalda Tuska miały pokazać, że skrzydło tupolewa roztrzaskało się o brzozę.
Od 10 do 15 kwietnia 2010 roku rosyjskie służby niszczyły to co zostało z Tu-154M. Piłami, łomami a nawet koparkami samolot był najpierw rozbijany a później bez ładu przeniesiony na płytę lotniska. Maciej Lasek w swojej prezentacji przedstawił zdjęcia wraku z płyty lotniska, ze zbliżeniem na lewe skrzydło. Urzędnik kancelarii premiera nie powiedział jednak, że te zdjęcia, na które powołuje wykonano 16 i 19 kwietnia.
Jako pierwsza proces niszczenia wraku ujawniła we wrześniu 2010 roku Anita Gargas w programie „Misja Specjalna”. Kolejne wstrząsające sceny o tym jak Rosjanie potraktowali rozbitego tupolewa zostały pokazane w „Anatomii upadku” tej samej autorki. Według ekspertów wypowiadających się w filmie przez zniszczenie tupolewa Rosjanie mogli ukryć dowody.
Zobacz zdjęcia jak niszczono tupolewa
(kadr z filmu Anatomia upadku) (kadr z filmu Anatomia upadku) (kadr z programu "Misja Specjalna" TVP)
Zdjęcia, które dziś przedstawił Maciej Lasek, wykonane już po niszczeniu wraku przez Rosjan. Pierwsze wykonano 16 kwietnia, drugie 19 kwietnia 2010 r.
A może ktoś wklei wywiad profesora Rońdy dla TV Trwam. Czy to prawda że ten wybitny ekspert zespołu parlamentarnego Pana Macierewicza kłamał w swoich ekspertyzach?
19 paź 2013, 09:53
Re: Katastrofa smoleńska
Cele i rezultaty tego, co stało się w Smoleńsku, w wymiarze moralnym i politycznym odpowiadają ludobójstwu polskich elit intelektualnych, wojskowych i arystokratycznych dokonanemu przez nazistowskie Niemcy i sowiecką Rosję – oczywiście zachowując właściwe liczbowe proporcje. Dlatego to polskie władze, zanim zrobi to ktokolwiek inny, powinny zadbać o dogłębne zbadanie katastrofy smoleńskiej. Jeśli bowiem Warszawa wykazuje obojętność wobec tej tragedii, dlaczego przejmować by się nią miały inne rządy? Nieprzeprowadzenie gruntownego śledztwa czyni z polskich władz wspólników zbrodni i jest aktem podległości wobec Rosji. To obraza polskiego honoru, wartości i historii. Władze w Warszawie, legitymizując sprzeczną z dowodami rosyjską wersję katastrofy, dokonują aktu kolaboracji, a postawa polskiego rządu i sejmowej większości pokazuje, że Rosja może liczyć na uprzywilejowaną pozycję w polskiej polityce wewnętrznej i zagranicznej. Katarzyna Wielka byłaby zadowolona z takiej sytuacji.
____________________________________ Mów otwarcie i otwarcie działaj, gdy w kraju dobre panują rządy.Otwarcie działaj, lecz mów ostrożnie, gdy rządy są złe...
19 paź 2013, 21:53
Re: Katastrofa smoleńska
10 kwietnia odmienił Jarosława Kaczyńskiego na zawsze. "On już nie jest taki, jaki był"
"Macierewicz się do mnie odwrócił i mówi: prezydent nie żyje, samolot się rozbił. Potem telefon dzwonił jak oszalały. To wszystko było nierzeczywiste. Chciałam się gdzieś schować. Słabo mi się zrobiło. Spotkałam Jarosława na lotnisku. Zupełnie skamieniały z bólu człowiek. Nawet mnie nie zauważył. Stał sam. Podeszłam do niego i tak po przyjacielsku go przytuliłam. Żadnych słów. On już nie jest taki, jaki był. Ja też nie jestem taka sama, jaka byłam" - tak tragiczne wydarzenia, które rozegrały się w Smoleńsku wspomina w rozmowie z Teresą Torańską Jolanta Szczypińska.
W książce "Smoleńsk", która wkrótce trafi na półki księgarń, byli i obecni współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego wspominają jak przeżyli wydarzenia, które rozegrały się 10 kwietnia 2010 roku. Mówią o tym, co działo się w Smoleńsku, na cmentarzu Katyniu, ale także opisują wydarzenia, jakie rozegrały się w kolejnych dniach. Rozmowy, jakie przeprowadziła Torańska pozwalają też stworzyć obraz prezesa PiS oraz to, jak mocno piętno odcisnęła na nim ta tragiczna katastrofa.
Szczypińska, do której wiadomość o wypadku tupolewa dotarła na cmentarzu w Katyniu, przyznaje, że dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że wszystko, co widzi dzieje się naprawdę. "Dotarło, że to się stało. I co teraz? Popatrzyłam na żołnierzy – płakali, młodzi chłopcy. Czyli to nie jest sen. Poszłam w stronę ołtarza, gdzie miała być msza, i pytam księdza, którego poznałam w pociągu: co teraz? Zadzwonił do mnie znajomy i powiedział: wszyscy zginęli. – Ale kto? – pytam. – Nie wiem, mówią, że Jarosław też" - opowiada.
Jednym z pasażerów prezydenckiej maszyny miał także być Jarosław Kaczyński. Ostatecznie jednak został w kraju. Jak przypomina posłanka PiS były premier też chciał lecieć. Ale z Lechem Kaczyńskim mieli taką zasadę, że nigdy nie lecą razem. "Leszek go bardzo namawiał, ale w ostatniej chwili dowiedział się, że stan zdrowia mamy się pogorszył, zdecydował więc, że zostanie. Ja też byłam pewna, że poleciał. I nagle zimno się zrobiło, dostałam trzęsawki, kolega dał mi płaszcz. Czekaliśmy na mszę, ktoś próbował odmawiać koronkę miłosierdzia, ale nie mogłam się skupić. Jakaś pani podeszła do mnie, dała mi taką chustę, bo się wciąż trzęsłam. W czasie mszy dostaliśmy informację, że jak tylko się skończy, to mamy się szybko ewakuować. Nie pamiętam tej mszy. Pamiętam tylko, że pod koniec nagle wzeszło piękne słońce" - dodała.
"Część z nas bardzo chciała zostać – ja, Beata Kempa, Antoni Macierewicz. Rozmawialiśmy o tym z Joachimem Brudzińskim, ale zapadła decyzja, że mamy wracać. Antoni Macierewicz kilka razy ich pytał, czy ma wrócić czy zostać, bardzo chciał zostać. Otrzymał polecenie powrotu. Nikt się nie odzywał, niektórzy płakali. Cisza była, jedna wielka cisza. I odjechaliśmy" - dodaje.
Brudziński: nikt nie odbierał telefonu, wpadłem w panikę, że nikogo już nie ma Inny z bliskich współpracowników byłego premiera, Joachim Brudziński, o tym, co stało się w Smoleńsku dowiedział się, gdy był w hotelu sejmowym. "Raptem Wojtek Olejniczak zaczął płakać. Zobaczyłem w telewizji. Zakrył twarz rękami i płakał. To było zupełnie nieprawdopodobne! Surrealistyczne! Przerażające! Odruchowo zacząłem dzwonić do kolegów ze ścisłego kierownictwa partii. Nie wiedziałem, kto z nich pojechał pociągiem, a kto poleciał. Do Aleksandry Natalli-Świat, Grażyny Gęsickiej, Adama Lipińskiego, Przemka Gosiewskiego… Nikt nie odbierał telefonu. Dosłownie nikt! Wpadłem w panikę, że nikogo już nie ma. Że wszyscy zginęli" - opowiada w rozmowie z Torańską.
"Odkryłem, że wcale nie jestem silnym facetem. Człowiek na potrzeby bardzo zmedializowanej polityki przyjmuje dość atrakcyjną pozę twardziela, który wchodzi w zwarcia, jest wyszczekany, pyskaty, czasem arogancki, nawet chamski, niestety, i nagle w obliczu tragedii pęka jak bańka mydlana. Zobaczyłem w sobie emocjonalną słabość. Jarosław jako jedyny z nas nie rozsypał się emocjonalnie. Zobaczyłem w nim bardzo silnego człowieka, który analizuje sytuację, ocenia, planuje. Tragedia osobista nie odebrała mu umiejętności analitycznego rozumienia tej tragedii" - przyznaje dalej.
Poseł PiS nie ukrywa, że postawa Kaczyńskiego w tamtych dniach mu zaimponowała. "Pomyślałem, że dobrze mieć takiego silnego przywódcę. On nas swoim opanowaniem i spokojem budował. I to, żeśmy sprawnie funkcjonowali, wynikało z charyzmy Jarosława" - wyjaśnia.
Także już w samym Smoleńsku, w kontaktach z administracją Władimira Putina były szef rządu zachowywał się jak mąż stanu. Brudziński podkreśla, że prezes PiS nie przyjął warunków rosyjskiego przywódcy. Nie zgodził się m.in. na spotkanie z Putinem i przyjęcie kondolencji. "To był drugi moment w tym dniu, kiedy poczułem dumę, iż liderem mojego obozu politycznego jest Jarosław Kaczyński. Odmówił. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że Jarosław idzie do niego, a premier Putin siedzi w namiocie, rozparty. I mówi: no, Polaczki przyszli, podożditie do mnie teraz, a ja wam będę współczuł. Bo jak chciał złożyć kondolencje, to mógł stać pod bramą" - tłumaczy.
"Bo Jarosław, jak już pani mówiłem, to pierwsza liga. On się tam zachowywał nie tylko jak brat tragicznie zmarłego prezydenta, ale jak były premier polskiego rządu, i we wszystkim, co robił i mówił, czuć było – użyję mocnych słów – majestat Rzeczypospolitej. On wszystkie ich ruchy analizował. I nie popłynął" - czytamy w książce "Smoleńsk".
Hofman: przez te dni po katastrofie o wielu ludziach dowiedziałem się więcej niż przez kilka lat współpracy Podobną ocenę prezesa PiS z tych pierwszych godzin po katastrofie Tu-154M zachował także Karol Karski. "Strasznie cierpiał, na jego twarzy widać było cierpienie, a jednocześnie wielką godność. Myślę, że on nie miał siły płakać, ból był tak wielki. To był brat bliźniak, oni się doskonale rozumieli, jeden zaczynał zdanie, drugi kończył, wspólnie żartowali. Byli wspaniali w tej swojej jedności" - wspomina były wiceszef MSZ.
"Z dnia na dzień ten ciężar rósł. Przez te dni po katastrofie o wielu ludziach z mojej partii i innych dowiedziałem się więcej niż przez kilka lat współpracy. Niektórzy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli, na szczęście tych było więcej, to jest optymistyczne. Wśród klasy politycznej więcej jest porządnych ludzi niż złych. To dobrze. Ale złych też jest trochę" - wspomina te tragiczne dni rzecznik PiS Adam Hofman.
- Bije od niego nienawiść do Tuska? - pyta Torańska Jolantę Szczypińską na koniec swojej rozmowy. "Skąd to pani przyszło do głowy? To nie jest nienawiść. To jest jeden wielki ból. On ma żal, że robiono wszystko, żeby prezydent nie uczestniczył w tej wizycie 7 kwietnia. Potem zmuszono go, żeby leciał tam 10 kwietnia. Tak traktowano prezydenta" - tłumaczy posłanka PiS. (...)
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
20 paź 2013, 09:28
Re: Katastrofa smoleńska
jolau1976
A może ktoś wklei wywiad profesora Rońdy dla TV Trwam. Czy to prawda że ten wybitny ekspert zespołu parlamentarnego Pana Macierewicza kłamał w swoich ekspertyzach?
Rońda – srońda - patrzcie co nam podpowiada przyroda!
Gdybym pisał od wczoraj o tym, co się w okienku telewizora dzieje, pewnie leżałbym krzyżem i beczał jak kilkadziesiąt blogerów i kilkunastu publicystów, dotąd pochłoniętych informacjami z Zespołu Macierewicza. Piszę od lat i dlatego powtórzę za tytułem: „Rońda – srońda”. Temat, który zniknie po tygodniu, ale lamentów wyleje się na cały rok. A przyroda sama nam podpowiada, że są rzeczy ulotne i pewne, tylko trzeba przyrodę obserwować.
Kim i czym jest Rońda, przy niegdysiejszym zasiadaniu pijanego Błasika na fotelu drugiego pilota? Blef? Przekopaliśmy na metr, nasi lekarze z ich lekarzami… To jest blef i nigdzie nie trafił, do żadnej komisji etyki, do żadnego gremium moralności, a blefująca z ministra dostała awans na „marszałkinia”.
Nikt już dziś nie pamięta prawdziwych „blefów”, dział wytaczanych na świeżo, gdy jeszcze nie wszystkie ciała leżały w sowich grobach? W tamtych czasach Macierewicz miał posłuch na poziomie 5%, ludzi, którzy mówili o „pomyłkach” przy sekcjach zwłok nazywano hienami cmentarnymi. Tematem numer jeden była sztuczna mgła, jakiś filmik ruskiego wulkanizatora i kaseta z Okęcia, na której wyraźnie widać, że nie widać jak Błasik musztruje Protasiuka, ale na pewno mógł musztrować.
Zresztą nie oglądajmy się tak daleko za siebie, spójrzmy dwa tygodnie wstecz. Funkcjonariuszka Kublik napisała paszkwil i on po dwóch tygodniach jest przykryty, żeby było śmieszniej przez ten sam nośnik medialny. Od trzech lat mamy do czynienia z permanentną dezinformacją, będzie w tej sprawie jeszcze setka blefów i nie jeden Rońda, nie jeden Rogalski, bo do takiej sprawy lgną wszelkiego typu karierowicze i męty medialne. Czy Rońda jest kretem, czy też nie jest, kompletnie mnie nie interesuje i za miesiąc nikogo nie będzie obchodzić. Zróbmy eksperyment, spotkajmy się w tym samym miejscu, powiedzmy 20 listopada i zobaczymy, czym będziemy się ekscytować? Gwarantuję, że Rońda nie będzie obecny nawet w didaskaliach. Widzę jakąś niesamowitą skłonność do samobiczowania się. Ojej, Rońda blefował, to jest cios dla całej wiarygodności Zespołu.
Gdzie byli blogerzy i media głownego ścieku, przy blefach: „kopaliśmy”, „on był pijany”, „on naciskał”, „wyraźnie słyszeliśmy generała”? Po właściwej stronie – Macierewicz to wariat, nie ma o czym mówić. Gdzie są prawicowe płaczki? Chlip, chlip, taki wstyd, straciliśmy wiarygodność, taki blef, ło Jezu, ło Jezu. Jaki cios i dla jakiej wiarygodności? Czy Rogalski, Rońda lub ktokolwiek inny może podważyć wiarygodność fizyki, którą ludzkość znała już kilka wieków temu.
Widzę zdjęcie skrzydła, po lewej mamy równiutko odłamany kawałek, z wystającym „zębem na przedzie”, po prawej Sajgon, Hiroszimę, Czarnobyl. To co mnie Rońda i Rogalski, temat na weekend, interesuje. Na zdjęciu nie ma blefu, prawa strona kadru pokazuje, że ktoś rzucił granat, przyłożył z pancerfausta, a nie zamachnął się kijem bejzbolowym wykonanym z brzozowego pniaka. W błocie żadnego śladu po ślizgu, tylko milion pięćset drobiazgów powtykanych jak rodzynki w keksie.
Ostatnie 10 sekund lotu, po „odchodzimy” to pełen spokój w kabinie, jakby piloci milczeniem chcieli powiedzieć, no trudno, nie udało się, najwyżej straciliśmy jedno życie, odegramy się następnym razem. Przyroda pokazuje nam, że tu nie chodzi o wiarygodność jednego, czy drugiego karierowicza, tutaj chodzi o siłę przyrody, odwieczne prawidła, które bezbłędnie definiują zjawiska. Człowiek, który widzi, że nie działają hamulce krzyczy: „zaciągnij ręczny”, „zredukuj bieg”, „uważaj drzewo”, „skręć w lewo”, „puść gaz”. Ruskie płyty CD przekazane do nadwiślańskiego kraju grają na jeden przebój „odchodzimy” i potem kilkanaście sekund „ciszy”, taki performance.
Działając w warunkach mniej więcej takich, w jakich działali ludzie dochodzący do prawdy o śmierci Przemyka i Pyjasa, nie tyle Macierewicz, co Binienda, Szuladziński, Nowaczyk i wielu innych doszło nie do blefu, ale do pokazania cudów przyrody, których jest znacznie więcej, niż te, które wymieniłem.
Przyroda, jako taka, tam na miejscu tragedii pokazuje, że po zderzeniu z jednym kijem, samolot musiałby niczym Alberto Tomba ominąć las innych drzew, a wszystko na poziomie lotów Małysza o jednej narcie.
W przyrodzie jest wiarygodność, natomiast ludzie, jak to ludzie, nie szanują zieleni, wyrzucają śmieci do lasu, kłusują i zatruwają nurt rzeki, którego cofnąć się nie da.
Trzymajmy się tego co mamy, rozumu i matki natury, tutaj jest cała wiarygodność bez najmniejszego blefu. Niech Binienda, Szuladziński i pozostali robią swoje, bo gdyby oni robili coś strasznie głupiego i wbrew przyrodzie, ośmieszyliby się sami. Tymczasem, żeby ich ośmieszyć zatrudniono zespoły, komisje, NPW, wynajęto najlepszy czas antenowy, aktorów, pisarzy, księży, piłkarzy i Marię Czubaszek, na wszelki wypadek. W przyrodzie takie zjawisko nazywa się stroszenie piórek, rykowisko, trykanie i tak dalej. Nie ma cudów, żeby nie popełnić błędów kadrowych i formalnych przy badaniu tak skomplikowanych zjawisk przyrodniczych, ale to nie znaczy, że przyroda przestaje działać, bo jakiś człowiek puścił bąka. Klimat się o tego nie zmieni, wystarczy otworzyć okno i za minutę mamy świeże powietrze, co wszystkim lamentującym gorąco zalecam.
Piękna pogoda, idźcie na spacer, obserwujcie i podziwiajcie przyrodę, a wnioski nasuną się same. Od czasu do czasu jakiś naukowiec się pomyli, palnie głupstwo, takie życie, ale po drugiej stronie nie mamy blefu i pomyłek, tylko rozpaczliwe maskowanie kłamstwa, świadomego kłamstwa. Oni wiedzą, że kłamią i że na kłamstwo są skazani, a to musi się skończyć ujawnieniem prawdy, jak nie dziś i nie jutro, to za 3 lata.
Prawda o kłamstwie zostanie ujawniona z całą pewnością Bo człowiek, tym bardziej Kublik, Michnik, Lasek i Tusk, z przyrodą nie wygrał i nie wygra.
"Gdzie byli blogerzy i media głównego ścieku, przy blefach: „kopaliśmy”, „on był pijany”, „on naciskał”, „wyraźnie słyszeliśmy generała”?" I gdzie są te GóWniane mendia, które cytowały "patrzcie jak debeściaki lądują"? Skąd był ten cytat? Gdzie ta taśma z takim okrzykiem? Michnik schował?
LUDZIE (niektórzy)! Dajecie się różnym Kublikom, Michnikom, Laskom i Tuskom. Oprzytomnijcie!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
20 paź 2013, 16:01
Re: Katastrofa smoleńska
Prof. Rońda odpowiada krytykom. "Będą teraz pluć, szczekać. I bardzo dobrze, niech im piana z pyska leci".
wPolityce.pl: Internet huczy po pana wypowiedzi dla TV Trwam. Mówił pan, że załoga tupolewa zeszła poniżej 100 metrów. To wywołało spore zdziwienie. Co miał pan na myśli? Załoga popełniła błąd?
Prof. Jacek Rońda: W momencie wybuchu samolot był na wysokości 50-60 metrów. Załoga schodziła poniżej 100 metrów nie ze względu na swoją wolę, ale w wyniku m.in. złego naprowadzania. W momencie, gdy na pokładzie tupolewa wybuchły bomby, maszyna była na niższej wysokości niż 100 metrów. W rozmowie na żywo nie wszystko da się szczegółowo wyjaśnić. Ja podtrzymuję słowa, że załoga rządowego samolotu nie miała intencji schodzenia poniżej wysokości decyzyjnej. Samolot został jednak sprowadzony na wysokość 50-60 metrów. Na tej wysokości Tu-154M był w chwili wybuchu.
To nie była jednak intencja załogi?
Nie, to było wynikiem naprowadzania i uszkodzenia samolotu. Być może pierwszy wybuch był na skrzydle, a później dopiero samolot uległ dalszym zniszczeniom. Z tego, co prezentował prof. Kazimierz Nowaczyk, wynika, że tak właśnie było.
Media piszą również o dokumencie, o którym mówił pan w rozmowie z Piotrem Kraśką w TVP. Obecnie w TV Trwam mówił pan, że dokument jest nic nie warty. Jaka jest w końcu wartość tego materiału?
Dopiero po jakimś czasie od otrzymania tego dokumentu okazało się, że on jednak zawiera błędy. Ja się jednak cieszę, że o nim mówiłem w TVP. Ożywiłem w ten sposób pewne kręgi. One będą teraz pluć, szczekać itd. I bardzo dobrze, niech im piana z pyska leci.
Jednak dał pan w ten sposób asumpt do kolejnych manipulacji pańskimi słowami i pracami zespołu.
Ależ panie redaktorze to, co oni z nami robią, to skandal. Ja nie byłem w TVP na spowiedzi przed odejściem z tego świata. Pan Kraśko pogrywał nieczysto, więc ja z nim też. Ja jestem starym lisem, doświadczonym w tych sprawach. Nie mogę pozostawiać bez odpowiedzi takich zagrywek i prowokacji. Kraśko dopuszczał się karygodnych prowokacji. Więc wet za wet...
W komentarzach zdążyły się pojawić sugestie, że pan przechodzi do zespołu Laska, skoro zaczął pan mówić o zejściu poniżej 100 metrów. Wybiera się pan gdzieś?
Pana Laska nie dostrzegam. To jest propagandysta. To, co oni robią, to jest skandal i łobuzeria. Wiemy przecież, kto takie komentarze pisze. To tłumy frustratów. Widzieliśmy wszyscy, co się działo w czasie ostatniego posiedzenia zespołu smoleńskiego. Niech sobie gadają...
Rozmawiał Stanisław Żaryn
ZOBACZ FILM Z WYPOWIEDZIĄ PROF. JACKA ROŃDY DLA TV TRWAM
Smoleński blef, językowy lapsus i sabotowany Skype. Przy tak dużej nierównowadze medialnej trzeba uważać na każde słowo, a nie obrażać się na rzeczywistość
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy mamy do czynienia z nierównowagą medialną, to wystarczy zwrócić uwagę na to, jak wydarzenia ostatnich dni zostały przekazane w głównych serwisach informacyjnych, by zmienić zdanie. Wydawcy i reporterzy największych stacji telewizyjnych nie znaleźli czasu i miejsca na pochylenie się nad kilkoma interesującymi problemami obozu rządzącego.
A przecież mniejsze, często lokalne media donosiły o wydarzeniach, które powinny zainteresować widzów. Szefostwo bydgoskiego Urzędu Skarbowego zastosowało w obronie Pawła Olszewskiego kruczki, które wskazywałyby na to, że poseł jest we wspólnocie majątkowej... z własną matką - wszystko po to, by zatuszować niejasności podatkowe dotyczące sprzedaży mieszkania.
Urzędniczka nie mogła przecież potraktować matki i dobrze zarabiającego syna jak małżeństwa pozostającego we wspólnocie majątkowej. Ale takie właśnie dostała polecenie od kierowniczki referatu
- napisał portal Bydgoszcz24. Bez reakcji.
Ireneusz Raś, będąc w wyraźnie kiepskiej formie fizycznej, bełkocząc, obraża dziennikarza "Super Expressu", a Hanna Gronkiewicz-Waltz łamie przedreferendalne obietnice, przyznając premie swoim urzędnikom i obcinając wydatki na inwestycje - zupełnie przypadkowo - w dzielnicy, gdzie burmistrzem jest jeden z inicjatorów referendum.
A przecież podobnych informacji było więcej. Dlaczego więc o nich nie usłyszeliśmy? Bo druga strona postanowiła przygotować szereg prezentów, mówiąc pingpongowym slangiem - wystawek piłek, z których nie sposób było nie "ściąć", co zresztą media z chęcią zrobiły.
Najgłośniej zrobiło się o sprawie prof. Rońdy, który najwyraźniej nie zrozumiał, że stosując "blef" wobec Piotra Kraśki, wprowadził w błąd nie tylko dziennikarza TVP, ale i miliony osób, które oglądały tę debatę w telewizji publicznej.
Mam dokument poświadczający, że piloci nie zeszli poniżej 100 metrów. (...) Polakom się wydaje, że jedynie dwa wywiady są zaangażowane w katastrofę: polski i rosyjski. Dzisiaj informację kupuje się na rynku. Nic więcej nie mogę powiedzieć
- mówił w trakcie programu przed emisją "Anatomii upadku" Anity Gargas.
Dziś okazuje się, że po prostu "blefował", jak w grze w karty. I przyznaje się do tego, jak gdyby nigdy nic. Nie można było zagrać lepszej piłki dla medialnych sympatyków zespołu Macieja Laska. Redaktor Sobieniowski z "Faktów" nie musiał się nawet specjalnie wysilać.
Widowiskowo zagrał też zespół parlamentarny. Nie mieści się w głowie, że w przygotowywanej od dobrych kilku miesięcy (a i tak przełożonej o tydzień) debacie nie można było zadbać o odpowiednią jakość łącza, sprawdzić programy, za pomocą których nawiązywano połączenie, wreszcie skutecznie zadbać o usunięcie pojawiających się problemów. Naukowcy nie muszą się znać na technicznych aspektach Skype'a, ale zbagatelizowanie ich przez przygotowujących konferencję sprawiło, że zamiast o referatach i zgłaszanych wobec oficjalnej wersji wątpliwościach, mówiło się o dzwoniącym Władimirze Putinie. Medialna złośliwość? Owszem, ale na własne życzenie.
Takich "językowych lapsusów", "Wietnamów", sabotowanych Skype'ów i całej serii potknięć jest więcej; są czymś niezmiennym, wracającym w takiej czy innej formie co kilka dni lub tygodni. Ktoś powie, że mainstreamowe media zawsze znajdą powód, by przyłożyć. Bo zawsze znajdzie się zdanie, które może posłużyć jako pałka bejsbolowa, wypowiedź, którą można wyrwać z kontekstu albo techniczny błąd do obśmiania. Że nie wszystko da się kontrolować i przewidzieć. To prawda. Nie zmienia to jednak faktu, że dostarczanie za darmo armatniego mięsa to oddanie pola walkowerem.
Dopóki nierównowaga medialna nie zostanie choć w małym stopniu zniwelowana, trzeba dbać o każdy szczegół swojego przekazu. Można obrażać się na rzeczywistość albo po prostu profesjonalnie przygotować każdą konferencję, wypowiedź, nawet zdanie. I nie chodzi tu o piarowe sztuczki, a o odpowiedzialność za to co, kiedy i gdzie się mówi. Tylko tyle i aż tyle.
"Prof. Jacek Rońda zachował się bardzo honorowo, grając z szajką złoczyńców".
Wczorajszy dzień był w sprawie smoleńskiej jakiś wyjątkowo emocjonalny: rezygnuje prof. Rońda, wycofuje się Lasek, wycofuje się prof. Kleiber… Mnie ta zbieżność bardzo intryguje - mówi w rozmowie z portalem wPoltyce.pl Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku.
wPolityce.pl: Prof. Michał Kleiber wycofał się z organizacji debaty między ekspertami zespołu parlamentarnego, a zespołem Macieja Laska. Jak pani ocenia ten ruch szefa Polskiej Akademii Nauk?
Ewa Kochanowska: Ja nigdy nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek dojdzie do jakiejkolwiek "konfrontacji" między zespołem parlamentarnym, a zespołem pana Laska. Zespół pana Laska spełniał inna rolę, propagandową, wypowiadał się na temat raportu Millera i bronił go do upadłego. A do spotkania obu komisji nigdy miało nie dojść. Pan Lasek wywoływał tylko zamieszanie, w rzeczywistości jego zespół to listek figowy, który ma zakryć wstydliwe miejsca Platformy.
A jaki jest według pani powód wycofania się z inicjatywy debaty prof. Kleibera?
Z tego, co mi wiadomo to specjalizacja i wiedza pana profesora jest pokrewna z dziedziną, w której specjalizuje się prof. Binienda (przyp. red. - inżynieria mechaniczna). Pan prof. Kleiber bez wątpienia jest w stanie fachowo ocenić badania pana Biniendy i przypuszczam, że w tych badaniach prof. Kleiber znalazł rzeczy, które powinny zostać wzięte pod uwagę przy badaniu katastrofy. Zaznaczam, że są to tylko moje przypuszczenia.
Dlatego się wycofał?
Wydaje mi się, że wywarto na niego kolosalną presję, żeby do żadnej "konfrontacji" nie doszło.
Czyli prof. Kleiber namawiał do debaty, a w rzeczywistości czekał tylko na jakiś pretekst, aby zrezygnować?
Wydaje mi się, że nie czekał na pretekst. Jego intencje były uczciwe, ale nie do zrealizowania w tej sytuacji. Ja na to patrzyłam jak na takie "gry i zabawy". To nie posuwa sprawy do przodu. Wczorajszy dzień był w tej sprawie jakiś taki emocjonalny: rezygnuje prof. Rońda, wycofuje się Lasek, wycofuje się prof. Kleiber… Mnie ta zbieżność bardzo intryguje. Wydaje mi się, że to przesilenie spowodowane zostało między innymi opublikowaniem na portalu niezalezna.pl wszystkich materiałów, których emisje zakłócono na ostatnim posiedzeniu zespołu parlamentarnego. Pan Lasek, który jak wiemy śledzi uważnie wszystkie doniesienia, znalazł tam zapewne coś na co nie miałby odpowiedzi i stąd to zwijanie żagli i kalumnie pod adresem zespołu parlamentarnego. Zespołu, który - podkreślę to po raz kolejny - ratuje honor polskiego sejmu.
A z jakimi oczekiwaniami podchodzi pani do rozpoczynającej się w poniedziałek II Konferencji Smoleńskiej w Warszawie?
Całe to gorączkowe zamieszanie, które towarzyszyło sprawie smoleńskiej w ostatnich dniach, przypuszczam, że miało tez na celu zdyskredytowanie i niedopuszczenie do tej konferencji. Ja wiążę z nią bardzo duże nadzieje i jestem ogromnie wdzięczna naukowcom, którzy swoje prezentacje przygotowali. Oni są dla mnie, żyjącej wciąż w bólu - powtarzając za Krystyną Prońko - "Lekiem na całe zło". Oczywiście będę uczestniczyła w tych wykładach.
Powiązała pani wcześniej z tą konferencją kilka rezygnacji, między innymi profesora Rońdy z przewodniczenia wykładom. To ma związek z jego ostatnimi wypowiedziami, jak pani je ocenia?
Profesor Rońda odezwał się niefortunnie. Szczególnie rodziny w sprawie Smoleńska źle znoszą blefy czy nadużycia. Ale jest tez druga strona tego medalu, o której się nie mówi. Nikt nie przeprosił i nie poniósł konsekwencji za forsowanie wątku rzekomej obecności pana generała Błasika w kokpicie, za całą masę kłamstw, które się rozpowszechniało, np. cztery podejścia do lądowania. Nikt za to nie odpowiedział. Wydaje mi się, że w tej sytuacji pan prof. Jacek Rońda zachował się bardzo honorowo, grając z szajką złoczyńców. Zachował się jak człowiek honoru. My po prostu bierzemy udział nie w tej samej grze, co oni. Tutaj się stosuje bezwzględne środki, używa się wszelkiego rodzaju nacisków, potwarzy, insynuacji. Lasek z kontekstu, nie mając dowodów wysnuł, że generał Błasik był w kabinie i proszę zobaczyć, jak on nakłania teraz do tego zdania opinię publiczną. On nigdy się z tego nie wycofał. Także widać, że stosuje się dwie miary. Bardzo żałuję, że prof. Rońda nie będzie prowadził pierwszego dnia konferencji, bardzo żałuję.
A czy nie ma pani wrażenia, że to zamieszanie ma zepchnąć ciężar zainteresowania gdzieś na bok sprawy katastrofy? Teraz w zasadzie rozmawiamy o tym, dlaczego nie chcemy rozmawiać, z kwestia wyjaśnienia przyczyn katastrofy jest gdzieś daleko. Komisja Laska i media głównego nurtu chyba osiągnęły swój cel?
Mnie się wydaje, że my przywiązujemy do nich zbyt dużą wagę. Dla mnie komisja Laska był od początku śmiechu warta i w ogóle bym z nimi nie dyskutowała, niech sobie występują. Niech sobie kreują swoją rzeczywistość. Zespół parlamentarny zrobił ogromne postępy, zmusił i prokuraturę i wiele innych osób do zastanowienia się nad pewnymi sprawami. A Konferencja Smoleńska, która jest innym, odrębnym ciałem, jest kolejnym takim momentem, w którym staramy się rzetelnie dojść do przyczyn katastrofy. Ja nie mam żadnych oczekiwań ani w stosunku do tego rządu, ani do przychylnej jemu prasy. Ja uważam, że należy ich ignorować. Narobili już tyle zamieszania i bałaganu, że ja się nimi nie zajmuję. Mnie interesuje wyłącznie wyjaśnienie przyczyn katastrofy.
Dlaczego prof. Kleiber wycofał się z organizowania debaty? Taka debata jest niemożliwa w kraju, w którym władza wisi na kłamstwie smoleńskim
Ewidentna wpadka prof. Rońdy - który przyznał się, że kilka miesięcy temu blefował mówiąc o posiadaniu tajnego dokumentu - jest tym bardziej bolesna, że nie wynikała z żadnych ważnych okoliczności.
Jego pierwotne twierdzenie nie miało znaczenia dla rozwoju sprawy smoleńskiej, było prawdopodobnie niczym więcej niż niewłaściwą reakcją na stres medialny i presję. Warto też zwrócić uwagę na klasę, z jaką uznał własny błąd. Przeprosił, złożył rezygnację, odchodzi ze sceny. Potępiający jego zachowanie prof. Michał Kleiber ("wystąpienia prof. Rońdy bulwersujące, a jego zachowanie naganne") zbyt łatwo sięga tak wysoki ton. Mógłby raczej podkreślić, że tak postępować powinni wszyscy ludzie nauki, których Smoleńsk przygniótł. A więc co najmniej cała komisja Millera, skompromitowana 10 razy więcej niż prof. Rońda już samym twierdzeniem o obecności gen. Błasika w kokpicie (to on miał czytać właściwe dane, załoga miała rzekomo nie znać realnej wysokości - to była główna teza millerowców, zaprezentowana podczas finalnej konferencji prasowej).
Cios wymierzony w prof. Rońdę jest efektowny, ale ma jednak charakter marginalny. Zespół Parlamentarny to przecież prof. Binienda, Szuladziński, Nowaczyk. To potężny dorobek, który nawet Macieja Laska skłonił do rejterady. Dziś ogłosił przecież, że nie będzie już polemizował z ekspertami Macierewicza, co oznacza przecież ni mniej ni więcej tylko kapitulację. Chciałoby się powiedzieć: wreszcie! Tak jak wreszcie Lasek przyznał ostatnio, że "oczywiście brzoza została złamana w wyniku kontaktu ze skrzydłem". Piękna wolta, prawda? Co prawda nadal twierdzi, że "jednocześnie skrzydło zostało uszkodzone na tyle poważnie, że odpadło w czasie lotu, na skutek zniszczenia jego struktury", ale jakiś postęp już jest. Już nie twierdzi, że brzoza przecięła skrzydło na pół.
Głosy wzywające do większego profesjonalizmu opozycji, do uważnej samokontroli w obliczu przemocy medialnej, są oczywiście słuszne. Nie zapominajmy jednak, że idealnie nigdy nie będzie. Choćby dlatego, że wielu profesjonalistów, którzy prywatnie myślą to, co Antoni Macierewicz, boi się zaangażować. Dopóki obóz władzy - władzy opartej na miękkim, a czasem i twardym autorytaryzmie - się nie załamie, opozycja będzie ściganą zwierzyną. A ścigana zwierzyna się potyka.
Jednocześnie prof. Michał Kleiber ogłosił, że wycofuje się z propozycji zorganizowania debaty pomiędzy ekspertami zespołów Laska i Macierewicza. "Do tego potrzebne jest choćby minimum powagi i odpowiedzialności wszystkich zabierających w sprawie głos" - stwierdził prezes PAN. Słusznie. Gdyby jednak głębiej pogrzebać, to należałoby stwierdzić: taka debata jest niemożliwa w kraju, w którym władza wisi na kłamstwie smoleńskim. To pierwsza przyczyna. Bo choć teoretycznie rozmowa o Smoleńsku się toczy, choćby w mediach, to ma szczególny, mało poważny charakter. Prorządowe programy informacyjne nadają wielką rangę wpadce jednego z opozycyjnych ekspertów, ale o arcyważnym ustaleniu innego już nie poinformują nawet krótką wzmianką.
Na koniec mała dygresja. Brytyjska policja opublikowała właśnie portret pamięciowy mężczyzny, który mógł mieć związek z porwaniem małej dziewczynki Madeleine McCann 3 maja 2007 roku, w portugalskim kurorcie. Miejscowa (portugalska) policja zawiesiła śledztwo w połowie 2008 roku, uznając, że sprawy nie da się rozwikłać. Jednak w maju 2011 roku konserwatywna minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii Theresa May nakazała Scotland Yardowi przejrzenie wszystkich dowodów. Obecnie sprawą zajmuje się 30 śledczych- tylko tą sprawą! I nie chodzi tylko o medialność zdarzenia, rzeczywiście wysoką. Brytyjskie władze wiedzą, że państwo musi zrobić wszystko, co możliwe, by wypełnić swój obowiązek wobec małej Angielki.
W Polsce, też po 3 latach, władze również wróciły do głośnej sprawy tragedii smoleńskiej. Powołały świetnie płatny zespół ekspertów do spraw... propagandy. Jego zadaniem jest obrona pierwotnych kłamstw.
I tu państwo płaci, i nad Tamizą płaci. Tam detektywom szukającym prawdy, tu propagandzistom.
Zarówno raport MAK, jak i raport komisji Jerzego Millera nie spełniają podstawowych wymogów Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO) – podkreślił dr Bogdan Gajewski z Międzynarodowego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych.
Eksperci zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej przekazali podczas dzisiejszej debaty kolejne wyniki badań dotyczące przyczyn katastrofy, dowodząc jednocześnie, że raport komisji Millera opiera się na „fałszywych danych i interpretacji”.
Z kolei zespół przy KPRM, którym kieruje Maciej Lasek, pokazał dzisiaj niepublikowane wcześniej zdjęcia z miejsca katastrofy Tu-154M – elementy samolotu wbite w brzozę i drewno wbite w urwane skrzydło.
Doktor Bogdan Gajewski z Międzynarodowego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych i pracownik kanadyjskiego National Aircraft Certification zaprezentował wytyczne ICAO, na podstawie których powinny być wyjaśniane i badane przyczyny katastrof lotniczych na świecie. Według niego, zarówno raport MAK, jak i raport komisji Jerzego Millera nie spełniają podstawowych wymogów ICAO i znacząco odbiegają od dokumentów, które opisują przyczyny innych znanych katastrof lotniczych, m.in. nad Lockerbie.
Ekspert zespołu przekonywał, że burty wywinięte na zewnątrz Tu-154M, niezniszczone okna w samolocie, śmierć wszystkich pasażerów, a ich ciała zniszczone przez przeciążenia rzędu 100G, ubrania zerwane z ofiar wskutek fali Macha, odłamki znalezione przy sekcjach zwłok są, według wytycznych ICAO, głównymi wskazaniami, aby uznać, że mieliśmy do czynienia z eksplozją na pokładzie.
Niestety, prezentacja Gajewskiego, łączącego się z Warszawą, była przerywana i wielokrotnie zakłócana przez użytkowników komunikatora internetowego, a komunikaty o przychodzących połączeniach zasłaniały dokumenty przedstawiane na ekranie.
Prof. Wiesław Binienda przedstawił analizy, włączone do międzynarodowego programu NASA, które pokazują, co powinno się dziać ze skrzydłem oraz z całym samolotem, gdyby z prędkością 270 km/h zderzył się z brzozą. Na tej podstawie udowadniał, że skrzydło Tu-154M przecięłoby drzewo niezależnie od wysokości uderzenia. Jak przekonywał, z analizy jasno wynika, że tak duże zniszczenia samolotu byłyby możliwie jedynie w wyniku wybuchu na pokładzie samolotu.
Zauważył też, że w katastrofie w 1975 roku podobnego samolotu Boeing 727 ściął skrzydłem stalową wieżę, która jest wielokrotnie mocniejsza niż jakiekolwiek drzewo. Jak zaznaczył, katastrofę przeżyło dwoje dzieci, a większość ofiar zginęła z powodu pożaru, który wybuchł na pokładzie samolotu.
Z kolei prof. Kazimierz Nowaczyk podkreślił, że według niego lewe skrzydło samolotu zostało zniszczone przed miejscem, gdzie rośnie brzoza. – Jesteśmy w stanie wykazać, że zniszczenie skrzydła nastąpiło ponad 50 m przed tym miejscem, gdzie była brzoza – powiedział. Jak dodał, odpadnięcie końcówki lewego skrzydła nastąpiło w miejscu odnotowania ostatniego, 38., sygnału systemu TAWS (dane systemu ostrzegania przed przeszkodami).
Podczas debaty przedstawiono także 16-minutową multimedialną prezentację na temat rozpadu samolotu. Według prof. Jacka Rońdy, charakter zniszczeń Tu-154M wskazuje na wybuch wewnątrz samolotu.
Rońda podkreślił, że zarówno pęknięcia na skrzydłach, które świadczą o tym, że niszczyła je fala uderzeniowa, jak i brak szczątków kokpitu oraz części podłogi, będącej najsilniejszym elementem w konstrukcji samolotu, są wystarczającymi przesłankami, by badać tę katastrofę w kierunku wybuchu i eksplozji.
Macierewicz apeluje do Tuska: proszę zmienić doradców, bo oni nawet już nie ośmieszają siebie, nie ośmieszają nawet pana, oni Polskę ośmieszają
Poseł Antoni Macierewicz odniósł się na swojej konferencji prasowej do kolejnego ataku na prof. Jacka Rońdę. Pytany o wywiad Rońdy dla TV Trwam Macierewicz tłumaczy:
Dyskredytują siebie i swoją pracę dziennikarską ci, którzy mącą w głowach obywatelom Polski. Jest oświadczenie prof. Rońdy, wskazujące na to, że zmanipulowano jego słowa, a on nie zmienił swojego stanowiska. Zawsze uważał tak, jak wczoraj zostało to sformułowane w oświadczeniu zespołu parlamentarnego, którego prof. był współautorem.
Macierewicz mówił również, że zawiadomił prokuratora generalnego o popełnieniu przestępstwa przez osoby, które zakłóciły w środę prace zespołu, przez "systematyczne blokowanie łączności między Sejmem a ekspertami".
Mam nadzieję, że działanie pana prokuratora Andrzeja Seremeta doprowadzi do tego, iż nie tylko odpowiedzialni za to zostaną zidentyfikowani i ukarani, ale przede wszystkim, że zostaną wprowadzone takie zabezpieczenia, które pozwolą instytucjom Sejmu pracować w pełni swobodnie
- powiedział Macierewicz.
W uzasadnieniu zawiadomienia Macierewicz podkreślił, że podczas prac zespołu eksperci mieszkający m.in. w Kanadzie i USA często przedstawiają swoje prace za pośrednictwem łącz internetowych udostępnianych przez Sejm. Jak zaznaczył, podczas środowego posiedzenia zespołu już w trakcie pierwszej prezentacji jednego z ekspertów "nastąpił atak blokujący łączność i uniemożliwiający prezentację". Atak ten - podkreślił Macierewicz - trwał następne 45 minut.
Działanie to nosiło znamiona przygotowanego i profesjonalnego ataku na działalność instytucji Sejmu i wskazuje, że istnieje możliwość sparaliżowania prac Sejmu
- napisał Macierewicz.
Podczas środowego posiedzenia zespołu prezentacja dr. Bogdana Gajewskiego z Międzynarodowego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych, który łączył się z Warszawą przez Skype'a, była przerywana przez innych użytkowników komunikatora, a komunikaty o przychodzących połączeniach zasłaniały obraz. Pojawiły się także problemy z dźwiękiem.
Poseł PiS odniósł się też do jednego z niepublikowanych wcześniej zdjęć ze Smoleńska, które w tym tygodniu pokazał zespół smoleński przy KPRM. Chodzi o fotografię brzozy, w którą uderzył samolot. Pokazano m.in. metalowe elementy samolotu wbite w drzewo i resztki poszycia Tu-154M wiszące na gałęziach. Macierewicz powiedział, że to zdjęcie jest mu znane, jednak jego zdaniem może ono świadczyć o tym, że doszło do eksplozji, a nie o tym, że skrzydło samolotu uderzyło w to drzewo.
Te pędzące odłamki skrzydła z prędkością 270 km/h zawieszają się na tej brzozie? Na tych gałęziach? Jeśli ktoś mnie chce przekonać, że coś takiego jest możliwe, to naprawdę jest twórcą zupełnie nowej fizyki
- powiedział.
Panie premierze, proszę zmienić doradców, bo oni nawet już nie ośmieszają siebie, nie ośmieszają nawet pana, oni Polskę ośmieszają
- dodał.
Według Macierewicza, "jeżeli kilkadziesiąt metrów wcześniej, dużo wyżej, doszło do eksplozji i poszczególne fragmenty tego samolotu, w tym skrzydła rozpadały się wytracając prędkość (...), to jest możliwe, że taki mały kawałek spadając doleciał i zawisnął wśród gałęzi, to jest możliwe".
Poseł PiS przekonywał też, że analiza dr. Gajewskiego wskazuje, że w przypadku katastrofy smoleńskiej "mamy do czynienia z nieomal podręcznikowym nagromadzeniem tych cech, które obligują do podjęcia badań z punktu widzenia spowodowania tragedii przez eksplozję, ale tego nie zrobiono".
Gajewski zaprezentował wytyczne ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego), na podstawie których powinny być wyjaśniane i badane przyczyny katastrof lotniczych na świecie. Według niego zarówno raport MAK, jak i komisji Jerzego Millera nie spełniają podstawowych wymogów ICAO i znacząco odbiegają od dokumentów, które opisują przyczyny innych znanych katastrof lotniczych.
Wstępna hipoteza zespołu Macierewicza mówi o tym, że przyczyną katastrofy Tu-154M był łańcuch wydarzeń "zapoczątkowany przejęciem naprowadzania samolotu przez ośrodek decyzyjny w Moskwie", a o katastrofie "przesądziła eksplozja w trakcie odejścia maszyny na drugi krąg".
Kiedy zaczęła się "Akcja Smoleńsk"? Rola Tomasza Turowskiego i tajemnicza wizyta Bronisława Komorowskiego w Smoleńsku
Bronisław Komorowski to postać wokół której krąży wiele tajemnic i niewyjaśnionych faktów. Do dziś nie wiadomo gdzie był w chwili tragedii smoleńskiej. [1] Nie wiadomo też, czemu spotykał się juz po tragedii smoleńskiej z rosyjskimi generałami i "łącznikami z Putinem". [2]
Teraz wydaje się, że na światło dzienne wychodzą kolejne nowe fakty. Funkcjonariusz wywiadu PRL, Tomasz Turowski, [3] któremu "zdarzyło się być" jako supertajny agent PRL w przebraniu jezuity na Placu św. Piotra w chwili zamachu na Jana Pawła II i któremu także "zdarzyło się być" jako dyplomata zabezpieczający wizytę polskiej delegacji także na lotnisku w Smoleńsku w chwili śmierci Prezydenta RP, prof. Lecha Kaczyńskiego i całej polskiej elity kilka dni temu udzielił on bardzo ciekawego wywiadu. [4]
Tomasz Turowski przyznał, że kilka miesięcy przed tragedią Bronisław Komorowski lądował na lotnisku w Smoleńsku.
Pana zdaniem jak to lotnisko wyglądało?
- Żałośnie. Jakieś baraczki, które udawały wieże, gdzie byli nawigatorzy pilotujący samolot na odległość. Jakieś urządzenia oświetleniowe - dość prymitywne - pasa startowego. Nie wyglądało to zachęcająco. Jednak przy takich niezbyt przychylnych warunkach parę miesięcy wcześniej lądował tam marszałek sejmu Bronisław Komorowski.(...)
Nie przypominałem sobie żadnej oficjalnej wizyty Bronisława Komorowskiego w Smoleńsku kilka miesięcy przed tragedią smoleńska, więc postanowiłem sprawdzić w archiwum sejmowym.
Z oficjalnych danych wynika, że był w Smoleńsku ale równo rok wcześniej, 10 kwietnia 2009 roku. Rok a kilka miesięcy to chyba różnica. Sam "funkcjonariusz wywiadu PRL" Tomasz Turowski nie był nawet zatrudniony wtedy przez ministra Sikorskiego w MSZ.
Kiedy zaczęła się "Akcja Smoleńsk"?
Kolejną małą sensacją w wywiadzie udzielonym przez Tomasza Turowskiego jest data rozpoczęcia jego współpracy z MSZ. Według oficjalnych, znanych nam wyjaśnień 14 lutego 2010 roku minister Radosław Sikorski zatrudnił w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Tomasza Turowskiego w celu organizacji wizyt polskiej delegacji w Katyniu. 15 lutego 2010 roku został skierowany do Moskwy i wyznaczony przez ambasadora Jerzego Bahra do koordynowania przygotowań do wizyt polskiej delegacji w kwietniu 2010 roku w Katyniu. Data ta oznaczała, że funkcjonariusz wywiadu PRL Tomasz Turowski nie tylko został oficjalnie zatrudniony po pierwszych informacjach o możliwej wizycie polskiej delegacji w Rosji (wrzesień 2009 - spotkanie Tusk-Putin na sopockim molo, które do tej pory było uznawane za początek "Akcji Smoleńsk") [6], [7] ale również po pierwszych informacjach o rozdzieleniu wizyt Premiera RP i Prezydenta RP (słynny telefon Putina do Tuska z 3 lutego 2010 roku).
Alibi znakomite, zważywszy na fakt, że jak podał portal niezalezna.pl, Tomasz Turowski był zaangażowany w przygotowanie wizyty już od 26 stycznia 2010 roku [8]. Jednak interesujące jest to, że w najnowszym wywiadzie T. Turowski informuje, że o skierowaniu do Moskwy wiedział już w lipcu 2009 roku gdy rozpoczął wtedy szkolenia.
Ewa Koszowska: W czasie katastrofy smoleńskiej pracował Pan w ambasadzie w Moskwie.
Tomasz Turowski: Nie zostałem tam powołany z dnia na dzień. Przechodziłem szkolenia od lipca 2009 roku. [9]
W związku z tym, że zatrudnienie Tomasza Turowskiego wiązało się z planowanym skierowaniem go do Ambasady RP w Moskwie w celu organizacji wizyt polskiej delegacji wydaje się oczywiste, że wysłanie funkcjonariusz wywiadu PRL, Tomasza Turowskiego w lipcu 2009 roku na szkolenia należy uznać, za początek planów wizyty polskiej delegacji w Katyniu i lądowania na lotnisku w Smoleńsku.
Pytanie tylko czy od lipca 2009 roku do 14 lutego 2010 roku Tomasz Turowski przy organizacji wizyt w Katyniu pracował za darmo czy w ramach innego rozliczenia.
Co ciekawe w lipcu 2009 roku prof. Lech Kaczyński jako Prezydent RP rozpoczął zainteresowanie planowanymi kontraktami gazowymi Tuska z Putinem, które naraziły Polskę na wielomiliardowe straty. [10]
(... )Prezydent chce znać szczegóły w sprawie kontraktów gazowych. Prezydent zwrócił się do rządu o udostępnienie kontraktu na skroplony gaz z Kataru, oraz instrukcji na negocjacje z Gazpromem - nieoficjalnie dowiedział się ’Wprost". Oba wnioski trafiły na biurko premiera Donalda Tuska.(...) (Wprost, 19 Lipca 2009) [11]
W związku z ujawnionym dzięki determinacji Litwy i niektórych polityków UE faktem, że Polska płaci najwyższą cenę za gaz ze wszystkich krajów UE chociaż jest jednym z największych i najbliższych odbiorców w tym miejscu warto przypomnieć, że 12 kwietnia 2010 nawet michnikowy szmatławiec informuje, że najwięksi przeciwnicy umowy gazowej i zwolennicy bezpieczeństwa energetycznego Polski zginęli w Smoleńsku. [12]
(...) JAK PO KATASTROFIE POD SMOLEŃSKIEM BĘDĄ WYGLĄDAĆ DEBATY O BEZPIECZEŃSTWIE ENERGETYCZNYM? ZE SCENY POLITYCZNEJ ODESZLI NAJGŁOŚNIEJSI ZWOLENNICY ZAPEWNIENIA POLSCE DOSTAW GAZU I ROPY Z RÓŻNYCH ŹRÓDEŁ (...)
Ostatnia szczerość Tomasza Turowskiego musi być pewnie częścią jakiś zakulisowych gier, bo tacy agenci jak 9596 raczej kontrolują co mówią.
Pytanie do dziennikarzy:
Kiedy i w jakim celu Bronisław Komorowski lądował w Smoleńsku?
Kto, kiedy i dlaczego wysłał na szkolenie Tomasza Turowskiego?
Przypisy:
1 Nie wiadomo dokładnie, gdzie w chwili tragedii przebywał ówczesny Marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski. Opinia publiczna poznała dwie wersje, które jednak budzą duże wątpliwości, takie same jak wyjątkowy pośpiech w przejmowaniu władzy przez Komorowskiego. Wersja nr 1 - Trójmiasto. Portale michnikowego szmatławca i TVN na podstawie oficjalnego komunikatu kancelarii marszałka Bronisława Komorowskiego. 10.25 (...)Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski wraca z Trójmiasta do Warszawy - poinformowała kancelaria marszałka.(...) Wersja nr 2 – Mazury, Buda Ruska 14 kwietnia 2010 roku ukazał się Wywiad Bronisława Komorowskiego dla francuskiego “Le Monde”, gdzie ten opowiada, że “(...)w chwili otrzymania wiadomości od Sikorskiego, przebywał…. wraz z synem na urlopie na Mazurach. Poprosił syna o wyprasowanie koszuli, ubrał ciemny garnitur i udał się samochodem do Warszawy(...)”. 24 kwietnia 2010 - Wywiad Bronisława Komorowskiego z J.Żakowskim, w którym dziennikarz pisze : “(...)Kiedy prezydencki samolot rozbił się pod Smoleńskiem, marszałek był w swoim letnim domu w Budach Ruskich na Pojezierzu Suwalskim. Dobre cztery godziny jazdy od Warszawy(...)”
3 http://wirtualnapolonia.com/2011/02/16/ ... e-13-maja/9596 w Watykanie Tomasz Turowski do współpracy z wywiadem został zwerbowany jeszcze jako student. Zainteresował się nim Wydział XIV Departamentu I – najbardziej zakonspirowana jednostka wywiadu PRL – jej szpiedzy byli oficerami SB i „nielegałami” – szpiegami tak zakonspirowanymi, że o ich istnieniu nie wiedzieli nawet rezydenci wywiadu. Nielegałowie nie korzystali przy przekazywaniu meldunków z kanałów dyplomatycznych, a meldunki podpisywali numerami. Numer Turowskiego to „9596”. Rzecz jasna do takiej „służby” trzeba było mieć odpowiednie „predyspozycje psychiczne” i Turowski najwyraźniej je miał. Co więcej – musiał mieć je w zakresie absolutnie wyjątkowym, skoro został ulokowany w Watykanie, gdzie trafił w 1975 roku. Pewnie wtedy nikt, ani sam Turowski, ani jego szefowie nie pomyśleli, jak bardzo zaangażuje się w swoją służbę od 1978 roku. Turowski spędził 10 lat w nowicjacie u Ojców Jezuitów. Tuż przed złożeniem ślubów wieczystych „stracił powołanie”, zrzucił sutannę i opuścił Rzym. Najwyraźniej jego mocodawcy uznali, że Turowski nie wytrzyma celibatu a życie niezgodne z regułą Zakonu może skończyć się zdemaskowaniem i pozwolili mu wrócić. A może uznali, że będzie bardziej potrzebny „na innym odcinku”? Jest faktem, że pracując w Watykanie, Turowski dość szybko zyskał zaufanie i uznanie. Perfekcyjna znajomość języka rosyjskiego sprawiła, że powierzano mu do tłumaczenia tajne dokumenty Sekcji Słowiańskiej Stolicy Apostolskiej. To wtedy nawiązał kontakty z Jezuitami we Francji, gdzie nawet podjął studia. Do dziś nie udało się ustalić, ile informacji przekazał z Rzymu 9596, wiadomo natomiast, że był na Placu Świętego Piotra 13 maja 1981 roku, kiedy Ali Agca strzelał do Jana Pawła II.
Rosyjska agentura ukrywa prawdę o Smoleńsku. Rozmowa z amerykańskim generałem
Nieprzeprowadzenie gruntownego śledztwa czyni z polskich władz wspólników zbrodni i jest aktem podległości wobec Rosji. To obraza dla polskiego honoru, wartości i historii. Władze w Warszawie, legitymizując sprzeczną z dowodami rosyjską wersję katastrofy, dokonują aktu kolaboracji - mówi Walter Jajko, emerytowany generał amerykańskich Sił Powietrznych, były doradca sekretarza obrony USA ds. wywiadu, w rozmowie z „Gazetą Polską”.
Niezdecydowanie Baracka Obamy w sprawie Syrii odbierane jest przez wielu komentatorów jako objaw słabości USA. Czy Rosja, coraz aktywniejsza na Bliskim Wschodzie i w Europie Środkowo-Wschodniej, może wkrótce zastąpić Amerykę w roli światowego żandarma? Rosja nie jest zainteresowana rolą żandarma, lecz umacnianiem swoich wpływów w poszczególnych częściach świata. Dobrym przykładem są tu państwa dawnego Układu Warszawskiego, w których Moskwa od wielu dziesięcioleci chce zapewnić sobie „uprzywilejowaną pozycję”, co jest eufemistycznym określeniem agresywnej kontroli nad tymi terytoriami.
Może jej się to w najbliższym czasie powieść? To zależy w dużej mierze od postawy tych państw. „Bliska zagranica”, pojęcie z upodobaniem używane przez Kreml, powinno być prawdziwe tylko w wymiarze geograficznym, a nie politycznym. Ostry sprzeciw wobec imperialnej polityki Rosji to podstawowy narodowy obowiązek każdego prawdziwego polityka z krajów dawnego bloku wschodniego, od Estonii po Mołdawię. Ważna jest też polityka Unii Europejskiej. W jej interesie powinno leżeć podtrzymywanie i gwarantowanie suwerenności każdego z tych państw oraz obrona ich przed wpływami rosyjskimi. Niestety, unijna dyplomacja ogranicza się często do retoryki, a sama UE jest klubem dyskusyjnym dla biurokratów. Putin może wkrótce potraktować Unię jak niegdyś Stalin papieża, stawiając pytanie: „Ile macie dywizji?”. A odpowiedź instytucji, której Polska powierzyła swoją przyszłość, będzie zatrważająca. Poleganie tylko na Unii i całkowite podporządkowanie się jej strukturom nie jest więc zbyt rozsądne. Źródło realnej siły tkwi w NATO – oczywiście jeśli członkowie Paktu Północnoatlantyckiego zgodzą się, by dominującą w nim rolę odgrywały Stany Zjednoczone, i by przestał on być fasadową instytucją. A to nie jest wcale takie pewne, bo Europa – zajęta swoimi, nieraz zupełnie wydumanymi sprawami – wcale nie kwapi się do polityki konfrontacyjnej wobec Moskwy.
Czy zmiany na Bliskim Wschodzie mają znaczenie dla Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej? Geopolityczne przemiany na tamtym obszarze, których wspólnym mianownikiem jest przecież powrót Rosji jako ważnego gracza regionalnego, są dla Polski bardzo niebezpieczne. Moskwa po serii dyplomatycznych sukcesów czuje się znacznie pewniej, co skłoni ją do bardziej agresywnych posunięć w Europie. Będą podejmowane próby wojen handlowych, naciski polityczne, można spodziewać się też straszenia bazą wojskową w Kaliningradzie. Syryjska kompromitacja Obamy będzie tylko zachęcać Putina do takich działań.
Prezydent Rosji jest też zachęcany do takich działań przez polskie władze, które w kwestii katastrofy smoleńskiej postępują tak, jak tego chce Kreml. Cele i rezultaty tego, co stało się w Smoleńsku, w wymiarze moralnym i politycznym odpowiadają ludobójstwu polskich elit intelektualnych, wojskowych i arystokratycznych dokonanemu przez nazistowskie Niemcy i sowiecką Rosję – oczywiście zachowując właściwe liczbowe proporcje. Dlatego to polskie władze, zanim zrobi to ktokolwiek inny, powinny zadbać o dogłębne zbadanie katastrofy smoleńskiej. Jeśli bowiem Warszawa wykazuje obojętność wobec tej tragedii, dlaczego przejmować by się nią miały inne rządy? Nieprzeprowadzenie gruntownego śledztwa czyni z polskich władz wspólników zbrodni i jest aktem podległości wobec Rosji. To obraza polskiego honoru, wartości i historii. Władze w Warszawie, legitymizując sprzeczną z dowodami rosyjską wersję katastrofy, dokonują aktu kolaboracji, a postawa polskiego rządu i sejmowej większości pokazuje, że Rosja może liczyć na uprzywilejowaną pozycję w polskiej polityce wewnętrznej i zagranicznej. Katarzyna Wielka byłaby zadowolona z takiej sytuacji.
Da się to zmienić? Polskie życie polityczne powinno zostać oczyszczone z moralnej dwuznaczności. Mówię tu o ludziach działających w Polsce na rzecz zabezpieczania rosyjskich interesów: agentach wpływu, szpiegach, sabotażystach poumieszczanych w mediach, na uczelniach, w Kościele, siłach zbrojnych, służbach specjalnych, wymiarze sprawiedliwości i resortach rządowych. Osoby te powinny zostać zidentyfikowane i usunięte ze swoich stanowisk oraz z życia publicznego. To bowiem głównie ich zgubne działania doprowadziły do tego, że Polska zaakceptowała spreparowaną przez Kreml wersję wydarzeń w Smoleńsku, których efektem była śmierć elity obozu niepodległościowego. Nie ma szans, by Polska prowadziła realistyczną i zgodną z interesem narodu politykę zagraniczną, dopóki polskie życie polityczne psute jest przez zdrajców.
Całość wywiadu w tygodniku „Gazeta Polska”
Gen. Walter Jajko – wykładowca nauk o obronności w prestiżowym waszyngtońskim Institute of World Politics, emerytowany generał sił powietrznych USA. Jako żołnierz służył w lotnictwie USA i jednostkach wywiadowczych. Był strategiem i analitykiem ds. Związku Sowieckiego oraz Układu Warszawskiego w amerykańskich siłach powietrznych. W latach 1994–1998 był doradcą sekretarza obrony ds. służb specjalnych, nadzorującym pracę wszystkich agencji wywiadowczych USA. Autor publikacji m.in. na temat służb specjalnych, geopolityki, Rosji, Powstania Warszawskiego oraz udziału polskich lotników w bitwie o Anglię podczas II wojny światowej
„Zarządzenie Tuska to przestępstwo i działanie na szkodę śledztwa smoleńskiego”
Antoni Macierewicz zapowiedział skierowanie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego wobec premiera Donalda Tuska oraz wniosku do prokuratora generalnego o wszczęcie postępowania ws. przekroczenia uprawnień przez prokuraturę.
- Mamy do czynienia z nowymi istotnymi okolicznościami o których zostaliśmy powiadomieni - informacjami ujawniającymi nielegalną współpracę i nielegalne działanie prokuratury na rzecz politycznie uformowanej grupy osób pod nazwą zespołu Laska. W dniu dzisiejszym kierujemy do prokuratora generalnego wniosek o wszczęcie postępowania w związku z przekroczeniem uprawnień i niedopełnieniem obowiązków oraz w związku z nielegalnym przekazaniem przez prokuraturę oraz inspektorat kierowany przez płk. Grochowskiego materiału dowodowego grupie występującej pod nazwą zespołu Laska - oświadczył Antoni Macierewicz.
Ponadto przewodniczący Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M zapowiedział skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego wniosku wobec premiera Donalda Tuska.
- Kierujemy wniosek do Trybunału Konstytucyjnego wobec prezesa rady ministrów Donalda Tuska w związku z bezprawnym wydaniem przez niego zarządzenia obligującego organy administracji państwowej do czynności, do których prezes rady ministrów, nie ma prawa w tym trybie ich obligować, ani ich zobowiązywać, przez co wytworzony został bezprawny stan rzeczy, chaos w państwie oraz cały ciąg działań przestępczych z jakimi mieliśmy ostatnio do czynienia – zapowiedział Antoni Macierewicz.
W ocenie polityka PiS mamy do czynienia z zsynchronizowanym działaniem na szkodę państwa, a przede wszystkim śledztwa smoleńskiego.
- Mamy do czynienia z przestępczą działalnością, której celem jest wprowadzenie w błąd opinii publicznej, ale przede wszystkim wymuszenie na śledztwie fałszywych decyzji i fałszywych działań. To jest działanie na szkodę śledztwa smoleńskiego i to przy pomocy całego aparatu państwowego. Przy pomocy prokuratury i MON, a także przy pomocy niektórych mediół. Mamy do czynienia z zsynchronizowanym działaniem na szkodę społeczeństwa, na szkodę postępowania karnego i na szkodę prawdy o dramacie smoleńskim – tłumaczył Antoni Macierewicz.
Zarówno raport MAK, jak i raport komisji Jerzego Millera nie spełniają podstawowych wymogów Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO) – podkreślił dr Bogdan Gajewski z Międzynarodowego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych.
Komisja Laska od 2 lat bada bezpiecznik i nie jest w stanie zakończyć badania mało skomplikowanego zdarzenia, jakim było wyłączenie bezpiecznika w samolocie, pisze "Nasz Dziennik". Zmora bezpiecznika Dwa lata po awaryjnym lądowaniu Boeinga 767 na Okęciu Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych pod wodzą Macieja Laska nie jest w stanie zakończyć badania mało skomplikowanego zdarzenia, jakim było wyłączenie bezpiecznika w samolocie, pisze "Nasz Dziennik". Jak ustaliła gazeta, przed drugą rocznicą wypadku (1 listopada) samolotu pilotowanego przez kpt. Tadeusza Wronę, PKBWL wyda kolejne oświadczenie tymczasowe, w którym zawrze informacje o aktualnym stanie sprawy. Z pewnością jednak nie będzie jeszcze raportu końcowego. Jak tłumaczy Piotr Lipiec, członek PKBWL, komisja posiada komplet materiałów dotyczących wypadku, a ich analiza dobiega końca. Komisja rozważa też wykonanie jeszcze jednego badania, które jednak stanowiłoby jedynie "udokumentowanie pewnych właściwości mechanicznych". Tego, kiedy pojawi się raport, PKBWL nie jest w stanie określić. - Jak tylko zakończymy badania i będziemy mieli wszystkie wnioski, raport zostanie zakończony i przesłany do USA w celu naniesienia uwag, jeśli takie będą, i dopiero wówczas zostanie opublikowany, mówi Lipiec. http://wiadomosci.wp.pl/kat,9913,title, ... omosc.html
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
20 paź 2013, 21:49
Re: Katastrofa smoleńska
Macierewicz pisze do prokuratury i Trybunału Konstytucyjnego. "Zdjęcia z miejsca tragedii przekazuje się propagandystom, a rodzinom ofiar odmawia się w tej samej sprawie"
Mamy do czynienia z przestępczą działalnością, której celem jest wprowadzenie opinii publicznej w błąd i działanie na szkodę śledztwa w sprawie smoleńskiej
- mówił Antoni Macierewicz na konferencji prasowej poświęconej publikacji zdjęć z miejsca katastrofy smoleńskiej, które kilka dni temu zaprezentował Maciej Lasek.
Przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy poinformował, że złożył dwa wnioski w tej sprawie. Pierwszy z nich skierowany jest do prokuratura generalnego - jak wyjaśniał Macierewicz, chodzi o przekroczenie uprawnień i nielegalne przekazanie zdjęć przez śledczych.
Równolegle składam wniosek do Trybunału Konstytucyjnego wobec prezesa Rady Ministrów w związku z bezprawnym wydaniem przez niego zarządzenia obligującego organy administracji państwowej do czynności, do których premier nie ma prawa ich obligować i zobowiązywać
- tłumaczył poseł PiS.
Na czym polega złamanie prawa, o którym mówi Macierewicz?
Mamy do czynienia z sytuacją, że są one przekazywane w sposób łamiący prawo, nielegalny, czym wprowadza się destrukcję do całego porządku prawnego Rzeczypospolitej. Po drugie zaś w sposób wybiórczy udostępnia się te zdjęcia, a po trzecie osoby, które im się je udostępnia obnoszą się tym, że wykorzystują te zdjęcia w sposób selektywny. To ciąg zdarzeń, które przekracza granice
- ocenił Macierewicz.
Przewodniczący sejmowego zespołu tłumaczył, że czymś niedopuszczalnym jest fakt, że zdjęcia przekazywane są zespołowi Laska, a rodzinom ofiar tragedii - pomimo ich próśb - nie.
Urzędnikom skierowanym do propagandy daje się zdjęcia, a rodzinom nie. Poza bezprawiem mamy do czynienia z okrucieństwem – premier demonstruje, że swoim propagandystom i zezwoli na wszystko, a równocześnie demonstruje swoją przemoc wobec bezradnych rodzin. To okrucieństwo w świetle dnia, co nie powinno mieć w żadnym wypadku miejsca. Także w przypadku moralnym
- przekonywał.
I dodawał:
Prokuratura nie ma wątpliwości, że bezprawnie udzielając tych zdjęć, udzielają to osobie, która ma zamiar manipulować, używać ich do celów propagandowych. (...) Mamy do czynienia z przestępczą działalnością, której celem jest wprowadzenie opinii publicznej w błąd i działanie na szkodę śledztwa w sprawie smoleńskiej
Lasek i jego gra zdjęciami wraku. Co dziś ukrył urzędnik Tuska?
Ukrywanie szczegółowych informacji o zdjęciach przed dziennikarzami, przesyłanie ich prywatnie swoim kolegom oraz selekcja zdjęć wykonanych po niszczeniu wraku przez Rosjan. Taką taktykę przyjął dziś urzędnik Donalda Tuska, Maciej Lasek. Po pytaniu naszego reportera, przyznał że kilka zdjęć przekazał swojemu koledze, jezuicie o. Krzysztofowi Mądlowi, już dwa miesiące temu.
Jak pisaliśmy na portalu niezalezna.pl, o. Mądel już 1 września informował znajomych na Facebooku o kulisach kulisy pracy Macieja Laska, pisząc, że szykuje się "duży tekst grupy Laska przeciw bzdurom Macierewicza", dodając że "łażenie do prokuratury zajmuje im dużo czasu". Po kilku tygodniach od tej deklaracji, "michnikowy szmatławiec" opublikowała utajnioną treść zeznań naukowców, złożonych w prokuraturze wojskowej. Również 1 września o. Krzysztof Mądel - duchowny formalnie niezwiązany w żaden sposób z zespołem z kancelarii premiera - chwalił się, że ma w posiadaniu nieujawniane nigdzie wcześniej zdjęcia wykonane przez biegłych prokuratury wojskowej w Smoleńsku.
Dzisiaj Maciej Lasek z kancelarii premiera przyznał w rozmowie z nami, że sam o. Mądlowi przekazał dwa zdjęcia.
- Jakim sposobem o. Mądel posiadł zdjęcia prokuratury, które opublikował na swojej stronie? Czy to Pan mu je przekazał? - pytaliśmy Laska. - Dostaliśmy te zdjęcia do wykorzystania zgodnie z celem działania zespołu. Celem działania zespołu jest wyjaśnianie przyczyn i okoliczności tej katastrofy. Dwóch zdjęć użyliśmy w trakcie dyskusji[z ojcem Mądlem - przyp. red.], tych dwóch zdjęć się nie wypieramy które były na portalu. Co do pozostałych nie mogę mieć żadnych swoich wniosków, ponieważ to nie są nasze zdjęcia i nie są w naszym posiadaniu - odpowiedział szef rządowego zespołu.
Jakim prawem zdjęcia, które prokuratura nie chciała pokazać pełnomocnikowi rodzin smoleńskich, mec. Piotrowi Pszczółkowski, trafiły do prorządowego kapłana? Na to pytanie urzędnik Tuska nie odpowiedział, przyznał jedynie, że zdjęcia od prokuratorów (które publikuje w mediach akurat wtedy, gdy ma się odbyć debata smoleńska naukowców) otrzymał już "na przełomie sierpnia i września".
Gra zdjęciami wraku i ukrywanie szczegółowych danych przed dziennikarzami
Maciej Lasek po konferencji prasowej przekazał dziennikarzom zdjęcia bez tzw. EXIF'ów, czyli szczegółowych danych zdjęcia takich jak np. data wykonania zdjęcia. Przekazane materiały są jednak wybrakowane. Część zdjęć które dostał o. Mądel, czyli zdjęć wykonanych przez prokuraturę w październiku 2012 r. nie przekazał wcale.
(screenshot jednego z usuniętych już zdjęć ze strony o. Mądla, zachowanych przez internautę @plcerber)
Kim jest o. Mądel, że Maciej Lasek ma do niego większe zaufanie, niż do dziennikarzy? Dlaczego mediom nie udostępnił wszystkich zdjęć które dostał jego kolega? Czy odpowiedzią jest fakt, że odczytując EXIF'y można zobaczyć, że kilka z tych zdjęć wykonano... prostym smartfonem?
(screenshot jednego ze zdjęć, usuniętych już ze strony o. Mądla)
Udało nam się odzyskać zdjęcia wykonane przez prokuratorów, które dostał o. Mądel, razem ze szczegółowymi informacjami takimi jak: oryginalna nazwa, miejsce (współrzędne), data i sprzęt jakim je zrobiono. Dołączyliśmy je pod tekstem w załączniku. Po kliknięciu w nazwę i wyświetleniu się zdjęcia: każdy może je pobrać na swój komputer.
UJAWNIAMY! Przy robieniu zdjęć dla polskich prokuratorów przestawiano części wraku!
Polscy biegli lub obecni na miejscu rosyjscy funkcjonariusze przestawili części lewego skrzydła TU-154M. Portal niezalezna.pl ustalił to, porównując dostępne zdjęcia z badania wraku przez wojskowych prokuratorów wykonane w październiku 2012 r.
Na środowej konferencji prasowej szef rządowego zespołu Maciej Lasek przedstawił dziennikarzom - jak sam twierdził - "niepublikowane dotąd zdjęcia" z badania wraku. Jednocześnie przyznał portalowi niezalezna.pl, że część z otrzymanych od prokuratury zdjęć już wcześniej przekazał swojemu - niezwiązanemu w żaden sposób ze sprawą smoleńską - koledze jezuicie, o. Krzysztofowi Mądlowi.
- Pan Lasek manipuluje zdjęciami, żeby sformułować fałszywy zarzut, który jest fundamentem kampanii politycznej - mówił 10 października br. Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską.
By zweryfikować ten zarzut, porównaliśmy zdjęcia, jakie Lasek w środę przekazał dziennikarzom, i jakie dwa miesiące temu dał koledze-jezuicie. Okazało się, że są to dwa różne zestawy zdjęć, robione w różnym czasie (jedne 9, drugie 11 października 2012 r.), a co więcej na ujęciach tych samych fragmentów wraku, po ich przeanalizowaniu, widać, że części rządowego tupolewa były przestawiane.
Czy przestawili je rosyjscy funkcjonariusze pilnujący polskiego wraku, czy polscy śledczy, podczas robienia zdjęć? W jakim celu? Na to pytanie będzie musiała odpowiedzieć wojskowa prokuratura. Jedno jest pewne: zestawiając zdjęcia z pakietu, który dostali dziennikarze (zrobione 11 października 2012 r.), ze zdjęciem, które dostał o. Mądel (z 9 października), można zobaczyć część, która została zabrana (zaznaczona w czerwonym prostokącie), i cześć, która została zamieniona (zaznaczona w czerwonym kółku).
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie przyznała, że już 2 sierpnia br. przekazała zespołowi Macieja Laska 23 zdjęcia wraku. Lasek opublikował jedynie dwa z nich po ponad dwóch miesiącach – 16 października. – Publikacja wszystkich zdjęć może wprowadzić zamieszanie – stwierdził Lasek.
Zdjęcia z miejsca tragedii przekazuje się propagandystom, a rodzinom ofiar odmawia się wydania materiałów – powiedział Antoni Macierewicz.
Szef parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej złożył trzy zawiadomienia do PG w sprawie przekazania zdjęć zespołowi Laska. W jednym z nich wskazuje na możliwość popełnienia przestępstwa przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie, w drugim przez Inspektorat Obrony Narodowej ds. Bezpieczeństwa Lotów. Trzeci wniosek złożył do prokuratora generalnego, by ten skierował do Trybunału Konstytucyjnego zarządzenie premiera, na podstawie którego wydawane są dokumenty i zdjęcia zespołowi Laska.
Macierewicz oskarża te instytucje o przestępstwo, powołując się na przepisy dotyczące „przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków”.
W środę, 16 października, Maciej Lasek na konferencji prasowej ujawnił 17 zdjęć związanych z katastrofą smoleńską. Dwa z nich pochodzą z materiałów śledztwa, które prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, a wykonane zostały w październiku 2012 r. Natomiast kolejne 15 ujawnionych zdjęć, wykonanych w kwietniu 2010 r. w Smoleńsku, zostało przekazanych zespołowi Laska przez Inspektorat Obrony Narodowej ds. Bezpieczeństwa Lotów.
Dzisiaj Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że już 2 sierpnia 2013 r. Okręgowa Prokuratura Wojskowa w Warszawie przekazała Laskowi 23 zdjęcia z badania wraku we wrześniu i październiku 2012 r. Jednak tylko dwa z nich pokazane zostały na środowej konferencji prasowej.
To nie wszystkie kontrowersje związane ze zdjęciami wraku. Jak ujawnił portal niezależna.pl, w trakcie robienia zdjęć – które posłużyły Maciejowi Laskowi jako dowód na zderzenie samolotu z brzozą – przestawiano części tupolewa.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników