Co łączy starą Kociębowską z Grecją i ratę we franku ze strefą euro?
Załącznik:
Polska bieda.jpg
Oglądam sobie telewizor, nie telewizję, a mam taki defekt, że lubię sobie oglądać włączony telewizor, także siłą rzeczy coś tam zawsze widzę i słyszę z programów telewizyjnych. Prawdy tam niewiele, w zamian seria zawiłych kłamstw, które wyglądają na tajemną wiedzę. Ostatnio kłamie się na temat finansów w ogóle, Grecji, Polski i Europy, w szczególe. Wymyśla się niestworzone rzeczy, choćby takie, że się strasznie w finansach zmieniło, tymczasem od debiutu pierwszego banku, precyzyjniej weksla, nic się nie zmieniło.
Weksel dla przeciętnego oglądacza telewizji też jest poza zasięgiem, dlatego postanowiłem wykonać pewną pracę u podstaw. Coś się przydarzyło Grecji, Włochom, Portugalii i dzieje się Polsce? Na poziomie podstawowym, tak żeby i pan Hołdys mógł zrozumieć, opiszę co się dzieje. Pani Kociębowska jest emerytką, ma 1000 złotych emerytury, „na styk” wiąże jakoś koniec, ale każdego dnia widzi w telewizyjnych serialach, że ludziom to się powodzi. Marzy jej się chociaż nowy telewizor, taki, żeby ładniej pokazywał, problem w tym, że telewizor kosztuje dwie emerytury.
Któregoś pięknego dnia przychodzi do pani Kociębowskiej pan Rafał z Providentu. Ładnie skrojony, czarny garnitur, niebieska koszula, żółty krawat, buty typu ścięte noski. Pan Rafał od progu pochwalił panią Kociębowską za ciepły nastrój domowy i sterylne porządki, nie odmówił kawy i ciasteczek, chociaż zna doskonale smak fusów i wafelków na wagę. Po wstępnych uprzejmościach pan Rafał przedstawia ofertę swojej firmy, której misją jest wyciąganie emerytów z biedy, żeby mogli żyć jak ci w telewizji. 2 tysiące złotych, tyle bez problemu może zaproponować pan Rafał pani Kociębowskiej, z chwilą gdy się dowiedział, że dochód klientki wynosi 1000 złotych miesięcznie. Klientkę jak zwykle najbardziej interesuje ile będzie ją to kosztować i tu zaczyna się prawdziwa robota pana Rafała, który musi podać jak najmniejszą kwotę oraz ukryć koszty i pułapki.
Po szkoleniach pan Rafał wie jak to się robi i rzuca następującą kwotą: 33 grosze na godzinę przez rok łaskawa Pani, tylko tyle i już pokazuję skąd się wzięło. 2000 plus odsetki, przez 12 miesięcy, potem przez 365 dni i w końcu przez 24 godziny daje taką właśnie niską kwotę. Drobnym drukiem pan Rafał nie powiedział nic, wszystko drukowanymi literami. A Provident drobnym drukiem pożycza 2000 na 45% w skali roku, co daje 2900. Raty pani Kociębowska będzie płaciła co miesiąc i jak łatwo policzyć zapłaci 242 złote, czyli jedna czwarta dochodów pani Kociębowskiej. Pan Rafał nic nie wspomina o ubezpieczeniu kredytu, karnych odsetkach i tak dalej, wspomina natomiast, że zabezpieczeniem kredytu będzie telewizor, po czym zapomina dodać… i wszystko co do pani Kociębowskiej należy, nie wyłączając własnościowego mieszkania. Pani Kociębowska ledwie wiązała koniec z końcem przy 1000 złotych, jej koszty miesięczne, tak zwane sztywne, czyli prąd, czynsz, gaz i tak dalej, to 550 złotych, 450 zostaje na smutne życie, chciałem napisać zostawało, teraz zostaje 200. Pierwsze dwa miesiące klientka spłaca raty, w trzecim miesiącu musi nastąpić krach i zaczyna się spirala odsetkowa, nie tylko w Providencie, ale w Enei, PGNIG, Spółdzielni Młodość. Po 10 miesiącach pani Kociębowska jest „matematycznym” bankrutem, co oznacza, że gdyby nawet zrezygnowała z jedzenia, nie jest w stanie zapłacić zaległych rat i odsetek.
Roboczo policzmy dlaczego tak tragicznie wygląd los emerytki? Zalega z opłatami na 1000 złotych i Providentowi na jakieś 2100, bo 3 raty rzutem na taśmie spłaciła, ale odsetki u wszystkich dłużników, urosły do 500 złotych. W sumie 3600 złotych długu. Pani Kociębowska jest w rozpaczy i pułapce, wtedy z nieba spada Lukasbank, który proponuje jej 4000 pożyczki, aby wyszła z długu. Pan Zbyszek przedstawił klientce prosty rachunek. Ma 3600 długu, pożyczy 4 tysiące, to jeszcze jej 400 złotych zostanie, prawie będzie na spłatę pierwszej raty. Emerytka nie kojarzy matematycznych faktów, bo jest zauroczona prostymi rozwiązaniami i ma nóż na gardle, prawda finansowa jest oczywiście taka, że Kociębowska ma z chwilą podpisania umowy nie 400 do przodu, ale 9400 do tyłu. Jakim cudem? Ano takim, że 3600 już miała i nie pożycza 4000, tylko na 45% kredytu zadłużyła się na 5800. Miała na starcie 2900 długu w Providencie, co równa się prawie 3 emerytury, od tej chwili ma 9400, co równa się prawie 9,5 emerytury. Kociębowska jest odpowiedzialna, 3600 natychmiast spłaca, pozostaje jej 5800 do spłacenia i naturalnie wpada w tę samą pułapkę, tylko o podwójnej sile, bo rata długu to 484, nie 242. Co się dzieje pod 10 miesiącach?
Prosty rachunek wcześniejsze 3600 urosło do 7200. Przy takim długu i dochodach już nikt nie chce dać Kociębowskiej kredytu, ale na jej szczęście wzięła kredyt u dwóch lichwiarzy, dlatego wierzyciele muszą się teraz bić o swoje. Rozwiązanie dla Kociębowskiej jest proste, musi sprzedać tyle, żeby pokryć długi. Telewizor na wtórnym rynku będzie kosztował nie więcej niż 500 złotych, ma prawie dwa lata i stracił na świeżości. Za te grosze nie uratuje wiele. Obrączka po mężu i kolczyki od ojca, drobne pamiątki może 1000 złotych, też nie ma na co liczyć. Pozostaje mieszkanie, o które się tłuką Provident z Lukasbankiem. Powstaje idea, że może zamiast okradać do szczętu, da się Kociębowską skubać tak, żeby przeżyła. Wszyscy dłużnicy wspaniałomyślnie dogadują się, że obniżą dług o połowę, czyli zostanie 3600. Znamy skądś tę liczbę? Kto nie pamięta, przypomnę, że to jest próg długu, który po raz pierwszy wykończył Kociębowską, zatem ta wspaniałomyślna redukcja nie ma najmniejszego sensu, ponieważ Kociębowska z długu nie wyjdzie, nie ma takiej matematycznej możliwości. Wyjść nie wyjdzie, ale coś tam zawsze będzie płacić przez następne 10 miesięcy i dalej się rzecz jasna zadłużać, czyli de facto wierzyciele znów się odbiją na odsetkach. Przychodzi moment kiedy żarty się skończyły, więcej z Kociębowskiej wydoić się nie da, lichwiarze dochodzą do porozumienia, bo jak nie dojdą, to z sądów przez lata nie wyjdą. Zdradzę też, że ten zabieg z redukcją długów, w przypadku Kociębowskiej jest głęboką teorią, takie długi redukuje się co najmniej odpowiednim firmom i instytucjom, nie cywilom, ale Kociębowska ma szczęście, że trafiła na mnie, bo ja potrzebuję tego wyjątkowego zabiegu do dalszych rozważań.
Mieszkanie Kociębowskiej przepisane na córkę staje się przedmiotem pożądania. Lichwiarze mogą pójść w dwóch kierunkach albo sprzedać albo… udzielić kredytu córce, której dochód to 1500 złotych. Oczywiście cała operacja nie będzie kosztować 7200, bo dojdą koszty manipulacyjne i przed wszystkim kwota na remont mieszkania, gdyż po trzydziestu miesiącach bez ogrzewania M3 wygląda fatalnie i prawie nie nadaje się do zamieszkania. Remont jest warunkiem kredytowania, nikt nie zaryzykuje kredytu jeśli zabezpieczenie popada w ruinę. Córka Kociębowskiej może dostać 20 tysięcy kredytu na 10 lat, a jak nie to mieszkanie pod młotek. Mieszkanie na rynku nieruchomości warte jest 100 tysięcy, zatem żal oddawać, lepiej wyłożyć 20 i zostanie 80. Naturalnie pamiętamy ten mechanizm, przeliczeń z lat na godziny i tak dalej. Córce de facto proponuje się to samo co matce 2000 na rok, przy dochodzie 1500. Córka jakąś szkołę tam skończyła, to się nauczyła na błędach matki, że po 10 miesiącach zrobi jej się dług 1800, o połowę mniejszy niż matce, bo dochód ma o połowę większy, koszty utrzymania te same. Z pomocą przychodzi pan Ryszard z Dombanku i proponuje rewelacyjne rozwiązanie. Niskie raty, śmieszne odsetki, pod warunkiem, że zmienimy walutę kredytu. Córka bierze kredyt we franku po kursie 2 złote, na 5%, co daje przez 10 lat 25 tysięcy z hakiem i ratę 213 złotych. We franku jest to 10 tysięcy, ważna informacja. Mija 10 miesięcy i frank skoczył o 40% w górę, dzięki operacjom finansowym Lukasbanku oraz Providenta, które zarobioną na Kociębowskiej kasę ulokowały w pewnej szwajcarskiej walucie. Córka Kociębowskiej płaci teraz 298 złotych, więcej niż za pierwszym razem płaciła matka.
Dług się rozkręca i co na to Dombank? Cały drży? A niby dlaczego miałby to robić, ma nadal do dyspozycji mieszkanie warte 100 tysięcy i dłużnika, który ma oddać 40% więcej niż pożyczył. Przy tym spokojnie może sobie Dombank pozwolić na stratę nawet do 60 tysięcy, ponieważ wszystko zależy od tego, czy bank będzie chciał od razu sprzedać nieruchomość córki, czy może skusi się na 2000 dochodów syna córki, czyli wnuczka starej Kociębowskiej. Rzecz jasna dotychczasowe raty córki Kociębowskiej Dombank lokował we franku i windował kurs. Rok temu po kursie 2 złote za franka, mieszkanie było warte 50 tysięcy franków. Kurs franka zdążył już urosnąć do 3 złotych i teraz mieszkanie jest warte 33,3 tysięcy franków, tak więc kredytobiorcy nie tylko pakują się w długi, ale w odpowiedniej walucie obniżają wartość swojego mieszkania, pech chce, że tą walutą dysponuje bank kredytujący. Ostatnia nadzieja w najmłodszym pokoleniu. Warunkiem kredytu jest przejęcie długów po babci i matce, no i przydałby się jakiś remont, żeby podnieść standard mieszkania, gdyby nie daj boże rat nie udało się spłacić. Podniesiony standard podnosi wartość mieszkania, przy prawie 40 tysiącach długu, który urósł w prostym rachunku, 10 tysięcy franków razy 3 złote plus oprocentowanie, trzeba jeszcze wziać 30 tyś. na remont. Razem robi się niebezpieczne 70 tysięcy do tego powstanie jakieś zadłużenie na 15 tysięcy i tragedia dla Dombanku, 85 tysięcy w plecy i tylko 100 tysięcy wartości mieszkania. Co najmniej do 130 tysięcy musi syn podnieść wartość mieszkania, a ponieważ dostanie je za 70 tysięcy kredytu oferta i tak jest kusząca.
Standard mieszkania rośnie za kasę kredytobiorcy, którą Dombank pakuje we franka, co powoduje, że frank kosztuje już 3,6. Ile zapłaci bank za mieszkanie warte 130 tysięcy? Po kursie 3,6 zapłaci 36 tysięcy franków, wartość mieszkania wzrosła o 30% w złotych, tymczasem cena dla banku podniosła się o niecałe 10% we franku, bo 33,3 tysiące franków po kursie 3 złote to 100 tysięcy złotych, a 36 tysięcy po kursie 3,6 złotego, to 130 tysięcy złotych. W takich relacjach i układach, bankowi zależy na windowaniu waluty, w której udzielił kredytu, dlatego każdą ratę spłacaną w złotych, będzie pakował we franka i podnosił kurs tej waluty. Położenie dłużnika robi się paranoidalne, bo im więcej spłaca rat w złotych, tym więcej bank kupuje franków i tym bardziej zwiększa zadłużenie klienta. Słowem spłacanie długu zwiększa dług, a w interesie banku nie jest odzyskanie wierzytelności, tylko pogrążanie dłużnika dopóki się da i przejęcie jego majątku za jak najmniejsze pieniądze. Bank pobiera raty w złotych do ostatniego grosza i winduje kurs franka do najwyższego pułapu, tym sposobem ma „silne” pieniądze i tanią nieruchomość liczoną w słabym złotym. Już nie wspomnę, że Kociębowskich jest wiele i ceny mieszkań zadłużonych spadają same z siebie, bo kogo stać na zakup skoro sam ledwie ciągnie.
Zaczynaliśmy od marzeń babci, właścicielki mieszkania wartego 100 tysięcy złotych, która chciała kupić telewizor za 2000 złotych. Marzenie się spełniło i zaowocowało długiem 2900, po 10 miesiącach długiem 3600, potem 7200, a kredyt przepuszczony przez dwa pokolenia podniósł dług do 75 tysięcy złotych i nie wiadomo na czym się skończy. Rodzina przez 2 tysiące straciła dorobek pokoleń, mieszkanie starej Kociębowskiej, które zostało wyremontowane i podniesione w standardzie, ale należy do banku, który ma też u Kociębowskich 85 tysięcy złotych. Złoty interes dla Dombanku, ale też Providenta, Lukasbanku i co najbardziej ciekawie ukryte, dla firm remontujących i sprzedających materiały budowlane, również gazowania i Enea na tym nie straci, bo długi zostały spłacone, bez tego mieszkania po starej Kociębowskiej przejąć się nie da. Widać wspólny interes wszystkich oprócz Kociębowskich, którzy nie mają nic oprócz długu. Machina działa jakby należała do jednego właściciela i często tak bywa. Bank ma rozmaite pomysły na inwestowanie i zadłużanie, dysponuje wieloma bankami, firmami i nawet gazownie z energetyką nie są z tego procesu wyłączone. Przy tym króluje ludowa prawda, że nieważne do kogo co należy, ważne, żeby istniał „wolny rynek”. Głupio się składa, że z reguły długi należą do Kociębowskich, banki, firmy i ostatnio nawet gazownie z elektrowniami do zagranicznych rodzin.
W cyklu najważniejsze jest naciągnięcie starej Kociębowskiej na spełnienie marzeń i nie jest to trudne, bo Kociębowska żyje jak człowiek gorszego gatunku, nie ma potrzebnej wiedzy, w dodatku tej wiedzy nie otrzymuje w całej, uczciwej, postaci, tego co powinna wiedzieć żaden bank jej nie powie. Pierwszy dołek długu popycha w kolejne, aż po wielki dół. Od początku do końca kontrolę nad wszystkim mają banki. Zanim do pani Kociębowskiej przyszedł pan Rafał z Providentu, jego szefowie doskonale wiedzieli po co go tam wysyłają. Pan Rafał musi wyciągnąć, co też Kociębowska ma do sprzedania i na początku tak było, teraz o każdej Kociębowskiej bank wie wszystko, widzi na monitorze, tym się nie musi martwić pan Rafał. Posiadana wiedza trafiła do odpowiednich tajnych folderów i tam się już symulacjami ustala w jaki sposób najkorzystniej obracać długiem.
Zostawmy Kociębowską w spokoju, ona z całą rodziną na pewno ma dość, wróćmy do Grecji, Europy i Polski w przyszłości. Niczym się nie różni Grecja i Polska od Kociębowskiej. Polska zamarzyła o Unii Europejskiej, zamiast telewizora zachciało się Polsce lepszego towarzystwa, ale żeby się tam dostać trzeba się jakoś ubrać, podnieść standard. Córka Kociębowskiej miała wyremontować walącą się chałupę, Polska ma poprawić infrastrukturę, czyli wyremontować nasz wspólny dom, inaczej w UE zostać nie może. Unia daje na to pieniądze, pełniąc rolę Providenta, takiego pozornie bez odsetek, w końcu Polska nie jest, aż taka nieuświadomiona jak Kociębowska, ale żeby tę kasę dostać, najpierw trzeba Unii kasę wpłacić, czystą żywą gotówką w ścisłym terminie. Wpłaca się konkretną kasę i w zamian otrzymuje obietnicę kasy, na pewno nie będzie to 300 miliardów z ostatniej kampanii, ale coś tam będzie.
Ile by nie było, powiedzmy, że 100, nie będą to pieniądze takie jak wpłaciliśmy, tylko różne wizje szklanych domów. Zapłacić UE łatwo, ale żeby wyjąć to trzeba UE udowodnić wiele rzeczy naraz. Przede wszystkim, że naprawdę są nam te pieniądze potrzebne, potem, że za uzyskane pieniądze potrafimy zbudować, następnie, że mamy odpowiednie zabezpieczenia, aby inwestycję dofinansować. W praktyce wygląda to tak, że piszemy tysiące papierów, biznesplanów, zaświadczeń, zestawień. Wszystko to kosztuje, bo nikt niczego nie robi za darmo. Kosztuje sporządzenie dokumentów, dziesiątki poprawek, wreszcie kosztuje nas kredyt, do tych pieniędzy, które nam oddają, gdyż na całą inwestycję nigdy nam nie dają. Polska jest w wiecznej budowie, jak mieszkanie Kocięboskiej naprawiamy zaległości i do tego musimy podnosić standard, to się nazywa dostosowanie do norm europejskich. Do każdej sumy z Providenta, czyli UE, dokładamy kredyty z Lukasbanku, czyli rozmaitych podmiotów z Niemiec, Francji, gdyż własnych praktycznie nie mamy, wcześniej nam wytłumaczono, że to nie jest ważne czyj jest bank, gazownie i firmy budowlane, ważne, żeby była robota.
Ile można budować na kredyt, przekonali się Kociębowscy. Gdy się robi podbramkowo z naszymi finansami, jesteśmy odsyłani do Dombanku, czyli Banku Europejskiego, ten zapewnia nam kredyt hipoteczny. W tej chwili mamy linię kredytową na dziesiątki miliardów, z których nie korzystamy, ale roczna obsługa tej linii to ponad miliard. Grecja już jest Kociębowską, do niej się mówi – sprzedaj wszystko co masz i dalej spłacaj. Wspaniałomyślnie obniżono Grekom długi o 50%, ale pamiętamy, że to nic nie da, ponieważ Grecja jak Kociębowska, choćby nic nie jadła nie ma tyle dochodów, aby spłacić zadłużenie przekraczające dochody Grecji. Z ojczyzną demokracji dzieje się identycznie jak w przedstawionej rodzinnej historii, z tym, że banki nie mogą się dogadać co jest lepsze, rozbicie długu na lata i wciśnięcie hipoteki kolejnym pokoleniom Greków, czy przejęcie ich majątku natychmiast. Kłócą się również o podział strat, ponieważ dla nich jest ważne, czyje są banki, Francuzi się martwią o swoje banki, Niemcy o swoje. Ich dylemat bierze się również stąd, że Grecja sytuację ma identyczną, ale od Kociębowskiej różni się zdecydowanie, Grecja po prostu nazywa Providenta po imieniu, krzyczy, że to złodzieje i naciągacze, awanturuje się, pali samochody, a to się roznosi po całym świecie i robi się niebezpiecznie, zagraża złotemu interesowi. Stąd wahania lichwiarzy, jednak w technice nic się nie zmienia, te same mechanizmy prowadzące do tego samego.
Ktoś tam rzucił, że 65% redukcji długów Grecji i powrót do narodowej waluty byłby lepszy. Byłby, bo wiemy czym się skończył kredyt we franku, a to jest analogia do strefy euro, jakby się kto pytał i dlatego każdy, kto powie coś rozsądnego, będzie zaraz wariatem. Grecja jednocześnie się zadłuża i obniża wartość swoich nieruchomość, gdyż? Gdyż euro w przeciwieństwie do franka leci na pysk. Zatem Grecji zaproponowano strefę euro jak córce Kociębowskiej franka. Grecy płacili swoje długi w euro, a banki lokowały we franku, w efekcie przed zadłużeniem Grecja była warta powiedzmy milion euro i półtora miliona franków po kursie 1,5, a teraz jest warta mniej niż milion euro, bo jest niewypłacalna i wszyscy o tym wiedzą. O ile mniej? Najmniej 20%, co daje 800 tysięcy euro, ale znacznie mniej franków, gdyż kurs do euro to poziom 1,2. Wynik? Za Grecję wystarczy zapłacić nie 1,5 miliona, ale 960 tysięcy franków i to sami Grecy jednocześnie się zadłużyli i pomagali obniżać wartość Grecji. Telewizja krzyczy, że stałaby się straszna tragedia, gdyby tych długów Grecja nie oddała, wszyscy na tym stracimy. Nie żadni wszyscy, tylko nieliczni, oprócz Providentów i Lukasbanków, w efekcie Dombanków nie straci nikt. Natomiast na podtrzymywaniu Grecji w niespłacalnych długach, co właśnie zrobiono, tracą zwykłe Kociębowskie w całej Europie, które teraz będą się składać na Providenta, aż po Dombank, żeby im wyrównać straty. Grecja jest na etapie wnuczka Kociębowskiej, Polska na etapie córki.
Finał chyba nie będzie dla nikogo zagadką. Właściciele Centralnego Banku będą mieli pięknie wyremontowaną Grecję i Polskę, które zadłużone po uszy stracą swój dom, kupiony za szwajcarskie grosze, a kolejne pokolenia zostaną zaprzęgnięte do niemieckich i francuskich montowni, aby za miskę bigosu spłacały wielopokoleniowe długi. Gdyby się stawiali, to umrą z głodu, jak im niemieckie i francuskie elektrownie wyłączą prąd, gazownie odetną gaz, a firmy wyrzucą na zbitą twarz, skoro się nie podoba pracować za 1000 złotych. Ci, którzy są wpatrzeni w piękne telewizory na raty i Polskę w budowie, są prości jak Kociębowska, na nich cudowne przekazy telewizyjne działają jak pan Rafał w żółtym krawacie. Te same komplementy o czystym i ciepłym domku za jedyne 33 grosze na godzinę, w dodatku na koszt Niemców, zatem większe bajki niż się sprzedaje Kociębowskiej. Tani podryw po europejsku ozdobiony nazywa się wyrównanie szans i gwarancja pokoju dla wszystkich białych Murzynów, również prześladowanych płciowo. Na miejscu Niemców i Francji darłbym się dzień i noc, że jak upadnie strefa euro i UE, to będzie wojna, bo dla nich to złotych i samo nakręcający się interes.
Pytanie zasadnicze, dlaczego nie Niemcy i nie Francja, ale polski minister Jan Vincent-Rostowski pierwszy i najgłośniej krzyczał o wojnie, wcześniej o strefie euro. W czyim interesie krzyczał? Kto nie wie, niech jeszcze raz przeczyta, potem jeszcze raz i do skutku, a zrozumie, że nie w naszym interesie. Matka Kurka http://www.kontrowersje.net/tresc/co_la ... trefa_euro
Artykuł zamieścił już Inspektor na portalu w "Artykułach", ale to jest taka lekcja, że warto by znalazła się i na forum. Topik "Władcy Marionetek..." jest jak najbardziej do tego odpowiedni.
Pamiętacie jaki był dług publiczny kiedy ruszał zegar długu Balcerowicza?? 28 Wrz 2010 – 724 mld 259 mln 822 tys. 418 zł
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
06 lis 2011, 12:19
Re: Władcy Marionetek...
Cuda Ćwiąkalskiego
16 listopada, w dniu zaprzysiężenia nowego ministra sprawiedliwości i dwa dni po uchyleniu nakazu zatrzymania Krauzego, prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zatajenia danych w prospekcie emisyjnym akcji TVN SA i działania na szkodę spółki. Dr Mirosław G. od stycznia ma wrócić do pracy w szpitalu MSWiA. Jak się dowiedziała "GP", dyrekcja szpitala MSWiA chce, by nadal dokonywano tam przeszczepów serca i żeby robił to dr Mirosław G. Pomysł ponownego zatrudnienia G. poparł były dyrektor szpitala Marek Durlik, który, jak mówią tutejsi lekarze, opowiada w szpitalu, że wyrządzono G. straszną krzywdę. – Dr G. ma wrócić od stycznia, a lekarze, którzy zeznawali w jego sprawie przed śledczymi, mają być zwolnieni. Dyrekcja chce na razie zatrudnić G. na umowę-zlecenie lub umowę o dzieło. W lutym ma się odbyć konkurs na szefa kliniki. Jeśli G. uda się do tego czasu oczyścić z zarzutów, może wrócić na dawne miejsce – mówi "GP" jeden z lekarzy ze szpitala MSWiA.
TVN w prokuraturze – Po roku śledztwa w sprawie podejrzenia podania nieprawdziwych i zatajenia prawdziwych danych w prospekcie emisyjnym akcji TVN z 2004 r. dostałem z Wydziału VI ds. Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Warszawie krótką informację o umorzeniu. Nie podano jakiegokolwiek uzasadnienia ani nie poinformowano mnie o moich prawach do odwołania się od tej decyzji. Prokuratura mnie nawet nie wezwała, nie przesłuchała – mówi "GP" Stanisław Balcerac z Luksemburga, były udziałowiec ITI, który złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez TVN. Podkreśla, że sprawę przesłała do prokuratury ABW, gdzie złożył zeznania na ten temat. – Skoro ABW uznała, że powinna zająć się tym prokuratura, i skoro wszczęto śledztwo, to chyba były ku temu podstawy – dodaje.
Jednym z elementów zawiadomienia była sprawa dwóch spółek offshore (spółka "offshore" to podmiot, który jest zarejestrowany w raju podatkowym, a prowadzi działalność poza jego granicami) – JHH Eploitatie Maatschappij B.V. i FFMP Finance Holding B.V., które były pośrednikami w odsprzedaży TVN SA praw do dystrybucji amerykańskich filmów. W lipcu 2004 r., trzy miesiące przed wejściem TVN SA na giełdę, otrzymały one od TVN SA 2,2 mln dolarów za odstąpienie od pośrednictwa i za przekazanie praw do dystrybucji filmów amerykańskich bezpośrednio TVN SA. Te dwie spółki zostały opisane w prospekcie emisyjnym TVN SA i w raporcie rocznym TVN SA jako niezależne od TVN i ITI.
– Tymczasem przynajmniej jedna z nich (JHH) była zarządzana przez osoby pracujące dla udziałowców ITI i miała europejską siedzibę w szwajcarskim biurze ITI w Zurychu. Podałem na to dowody, w tym wypisy z rejestrów handlowych. Kiedy zacząłem interesować się bliżej tymi spółkami w maju 2005 r., europejskie biuro spółki JHH zostało pospiesznie zlikwidowane i wypisane z rejestru handlowego, w przeciągu kilku tygodni – mówi Balcerac.
Konflikt Stanisława Balceraca z ITI zaczął się, gdy spółka chciała go "na siłę", jak mówi, usunąć z akcjonariatu.
– Swoje akcje kupiłem na giełdzie luksemburskiej i byłem aktywnym udziałowcem. A oni widać zdecydowali, że holding notowany dotąd na giełdzie w Luksemburgu stanie się holdingiem prywatnym. Jesienią 2004 r. kilku drobnym akcjonariuszom ITI zaproponowało wyjście z holdingu. Nie zgodziłem się. Wtedy zaczęły się narastające presje i naciski, odbierałem telefony, że na przykład dają mi dobę na odsprzedanie im akcji. Później ich prawnik Jean Hoss z Luksemburga napisał do mnie: "ITI uważa, że nie jest pan już udziałowcem ITI". A cały czas miałem ich akcje! Dziwiłem się, że tak się zachowuje poważny koncern medialny. Odsprzedałem w końcu te akcje, pod presją i po pogróżkach od ludzi związanych z zarządem ITI. Ale wcześniej, po walnym zgromadzeniu spółki 30 maja 2006 r., podczas którego miałem "opiekę" dwóch ochroniarzy opłacanych przez ITI (jeden z nich stał za moimi plecami przez cały czas trwania walnego zgromadzenia), zdecydowałem się złożyć zawiadomienie w luksemburskiej prokuraturze i nadzorze finansowym – mówi Stanisław Balcerac i dodaje: – Pamiętam, że kiedy w październiku ub. roku przyjechałem do Warszawy, by złożyć zeznania w ABW, dostawałem dziwne maile od Rosjan, których znam; raptem zaczęli sobie o mnie przypominać, chcieli się spotkać. Może przypadek.
Kapitał z Panamy, właściciele z Antyli Stanisław Balcerac zaczął się interesować genezą ITI. Poszedł do rejestru w Luksemburgu – chciał się dowiedzieć, jak powstała spółka i kto ostatecznie jest właścicielem holdingu. – Obejrzałem dokumenty spółki w luksemburskim Registre de Commerce. Wynikało z nich, że spółka ITI Holdings SA została założona 29.12.1988 r. z kapitałem zakładowym 25 000 000 franków luksemburskich, utworzonym poprzez wniesienie akcji spółki ITI Company International Trading and Investment Corp Panama. Właścicielem prawie wszystkich akcji (24 999) był Joseph A. Ackermann ze Szwajcarii. W radzie nadzorczej 29.12.1988 r. zasiadali: Patrick F. Shortall, Jan Wejchert, Joseph A. Ackermann, Andrzej Wejchert. Startowym kapitałem zakładowym były fundusze z Panamy. ITI Holdings SA jest w rękach kilkunastu spółek offshore. Dlaczego w holdingu należącym, jak podają media, do kilku prywatnych osób i ich rodzin jest aż kilkanaście spółek offshore (dwie są z Lichtensteinu, a reszta z Curacao na Antylach)? Czy prokuratura sprawdzała interesy ITI w Panamie, Antylach, Szwajcarii, Luksemburgu? Widziałem dokumenty rejestracyjne ITI, ale nadal nie wiem, kto jest właścicielem holdingu – kto się kryje za spółkami offshore na Antylach Holenderskich? Kto ma kontrolę nad holdingiem, a tym samym TVN? – mówi Stanisław Balcerac.
Dla widzów TVN to piękna oprawa, przystojni młodzi prezenterzy, ciekawe programy, kolorowe reklamy. Nikt nie wgłębia się w strukturę własnościową stacji i ITI. A może dla przejrzystości życia publicznego warto sprawdzić, jak w składzie rady nadzorczej ITI zarejestrowanej w Luksemburgu w 1988 r. znalazło się dwóch młodych polskich emigrantów z Dublina, Jan i Andrzej Wejchertowie. Co wnieśli do spółki i kto ich skontaktował z kapitałem panamskim, luksemburskimi prawnikami i szwajcarskimi finansistami, którzy zarządzają akcjami ITI?
Jeden z zarządzających to Bruno Valsangiacomo, bankier szwajcarski, główny kasjer ITI. Valsangiacomo w 1991 r. założył w Zurychu FFC Fincoord – firmę specjalizującą się w doradztwie finansowo-ekonomicznym dla przedsiębiorstw będących w kłopotach. Zaangażował go podobno Jan Wejchert. Valsangiacomo jest też doradcą Jerzego Staraka. Valsangiacomo oraz Sieger odgrywają czołowe role w strukturach ITI. – Właściwie nie wiadomo, czy to Wejchert kontroluje Valsangiacomo, czy Valsangiacomo kontroluje Wejcherta? W moich kontaktach z ITI ani razu nie pojawił się Wejchert ani Walter, tylko Valsangiacomo i jego szwajcarscy pracownicy – mówi Stanisław Balcerac.
2 marca 2007 r. "Gazeta Finansowa" w artykule "Imperium Jana Wejcherta i Mariusza Waltera" pisała: "Każdego bardziej dociekliwego obserwatora niewątpliwie zadziwił fakt niezwykle szybkiego wzrostu wpływów Bruno Valsangiacomo oraz Markusa Siegera, dokooptowanego do Rady Dyrektorów Grupy w kwietniu 2005 r. Markus Sieger i Bruno Valsangiacomo są wspólnikami w całym szeregu innych europejskich przedsiębiorstw, formalnie niezwiązanych z ITI. – ITI Holdco N.V. z siedzibą w Curacao, powiązane jest z Janem Wejchertem, Mariuszem Walterem oraz Bruno Valsangiacomo. – ITI Mesamedia Holding N.V. z siedzibą w Curacao, powiązane jest z Janem Wejchertem. – ITI MAWA Holding N.V. z siedzibą w Curacao, powiązane jest z Mariuszem Walterem. – ITI Bruviva Holding N.V. powiązane jest z Bruno Valsangiacomo.
Poza tym, w charakterze ważniejszych udziałowców ITI Holdings SA występuje szereg dziwnych firm, lokowanych, jak przypuszczam, na Antylach lub innych egzotycznych miejscach, których cel i zadania okryte są tajemnicą. Firmy te to: Casa Nobile Holding N.V., Lavender Foundation, Nasturtium Foundation, Velden Corporation N. V., Tom Tom Corporation N.V. (poza nazwą nie ma nic wspólnego z nawigatorami samochodowymi), Staffordshire Corporation N.V. oraz Fairfield Corporation N.V. (nie ma nic wspólnego ze znaną firmą deweloperską o tej samej nazwie). Taka mgiełka tajemnicy może nasuwać różne podejrzenia. Można domniemywać, że są to »firmy słupy«, tym bardziej że w przeszłości Holenderskie Antyle, a szczególnie Curacao, znane były jako miejsca prania brudnych pieniędzy, przerzutu narkotyków i handlu bronią". W czasie trwania kampanii prezydenckiej w czerwcu 2005 r. posiadaczem akcji serii B spółki ITI Holdings, o wartości 360 tys. euro, została Henryka Bochniarz. Właścicielami akcji zostały też inne bardzo znane osoby, pełniące wysokie funkcje w Polsce. Między innymi sędzia Trybunału Konstytucyjnego Mirosław Wyrzykowski, który posiadł akcje na sumę blisko 155 tys. euro. Sędzia Wyrzykowski, były członek rady dyrektorów ITI, był członkiem rady legislacyjnej przy premierze, gdy w marcu 1997 r. TVN dostało koncesję na nadawanie programu telewizyjnego.
Minister wie, ale nie powie Umorzenie śledztwa w sprawie TVN, ekspertyzy dla Dochnala, dla Krauzego, pełnomocnictwo mec. Ćwiąkalskiego jako obrońcy Stokłosy to niejedyne kontrowersyjne sprawy, o których głośno stało się w krótkim okresie rządów nowego szefa resortu sprawiedliwości. Minister Ćwiąkalski powiedział "GP", że zrezygnował z funkcji obrońcy poszukiwanego od 1993 r. Tomasza Wróblewskiego, właściciela przestępczej spółki Bioferm, która oszukała około 20 tys. ludzi na ponad 8 mln dolarów – wielu straciło oszczędności życia, kilka osób popełniło samobójstwo. Wymówił pełnomocnictwo, gdy dostał nominację na ministra. Skoro reprezentował interesy Wróblewskiego, prawdopodobnie miał z nim choćby pośredni kontakt. Tymczasem za Tomaszem Wróblewskim od 8 grudnia 1993 r. jest wystawiony międzynarodowy list gończy, a od 29 marca 2006 r. Europejski Nakaz Aresztowania. – Sprawa Biofermu została zawieszona w prokuraturze 18 września 1998 r. Ale właściciel firmy jest wciąż poszukiwany – mówi "GP" prokurator Bogusława Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Mecenas Ćwiąkalski reprezentował interesy poszukiwanego przestępcy, nie zdradzając prokuraturze, w jaki sposób organy ścigania mogą dopaść ukrywającego się od 14 lat aferzystę. Nie zdradzi tego także teraz jako prokurator generalny, bo, jak sam podkreślał, wiąże go tajemnica zawodowa. Jest to więc ewidentna sytuacja konfliktu interesów. Tomasz Wróblewski jest od kilkunastu lat nieuchwytny, choć w Krakowie tajemnicą poliszynela jest, że można go spotkać na wyścigach samochodowych w Paryżu i w hiszpańskiej Maladze… – Może występuje pod zmienionym nazwiskiem, bo gdy uciekł z Polski, polski konsul w Wiedniu wydał mu paszport na inne nazwisko – mówi jeden z krakowskich stróżów prawa. Dodaje: – Za spółką Bioferm stali ludzie z PRL-owskich służb specjalnych z tzw. ośrodka sztokholmskiego, w tym "wojskówka". Być może dlatego wciąż jest nieuchwytny, bo pomagają mu jego mocodawcy.
Wróblewskiego odnaleźli niedługo po jego zniknięciu we Francji dłużnicy i porwali. Chcieli wymienić go na gotówkę. Żądali 600 tys. marek okupu. Plotka głosiła, że jego były teść, znany kierowca rajdowy i warszawski dealer Opla, Krzysztof K., wynajął detektywa Rutkowskiego, by uratował ekszięcia z rąk porywaczy. Rutkowski dotarł do Wróblewskiego, spotkali się w Moravskim Beruniu, nie opodal Opawy w Czechach. Wróblewski miał przestrzeloną prawą nogę. Byłego właściciela Biofermu zatrzymała nawet wówczas policja czeska, ale musiała go wypuścić, bo… nie było za nim wystawionego listu gończego.
Rutkowski powiedział wtedy dziennikarzom: "sprawdzałem na przejściu granicznym w czeskim Cieszynie, czy założyciel Biofermu jest ścigany za oszustwa. Owszem, jest poszukiwany, ale nie jako przestępca, ale osoba uprowadzona. Każdy policjant, który go odnajdzie na terenie Europy, winien mu udzielić pomocy, a nie zamykać". Czyżby nadal był poszukiwany jako ofiara, bo trudno uwierzyć w taką nieskuteczność Interpolu?
O Biofermie i jego właścicielu głośno było w Krakowie pod koniec 1993 r. Oszustom udało się nabrać tysiące ludzi na współpracę polegająca na produkcji w domowych warunkach suszu białkowego, używanego rzekomo do produkcji kosmetyków. Za 8 mln starych złotych kaucji wypożyczano producentom aktywator, za pomocą którego przerabiali oni mleko. Później okazało się, że substancja rozprowadzana przez Bioferm to zwykły twaróg.
Tomasz Wróblewski w 1993 r. sprzedał firmę i zniknął...
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
22 lis 2011, 20:20
Re: Władcy Marionetek...
Cała prywatyzacja miała przydomek "złodziejskiej"
Zatrzymanie byłego szefa UOP gen. Gromosława Cz., pod zarzutem korupcji i prania brudnych pieniędzy, budzi wielkie emocje. Również u Józefa Oleksego.
Pytany przez Monikę Olejnik w "Kropce nad i" powiedział: Od zarania rozkręcającego się biznesu w Polsce pamiętam go (Gromosława Cz. - red.) jako związanego z radami nadzorczymi. Funkcjonował w otoczeniu biznesu i w biznesie. Za tym idą pieniądze, więc nie widzę powodów, dla których miałby nie brać tych pieniędzy.
Zdaniem Oleksego po 1989 roku tak swobodne funkcjonowanie w biznesie to była rzadkość, ale Gromosław Cz. "miał renomę profesjonalisty i jego środowisko niespecjalnie się temu dziwiło, że po służbie pojawił się w biznesie". Takie kompetencje w początkach gospodarki rynkowej były pożądane. Zwłaszcza w zagranicznych firmach, które mało znały tutejszy rynek. Zakładam, że prokuratura miała mocne dowody. Jeśli niezależna prokuratura podejmuje tego typu działania, to musi mieć świadomość, że musi się rozliczyć z dowodów i zarzutów.
Oleksy, komentując decyzję śledczych o kaucji dla zatrzymanych, dodał: Albo prokuratura zebrała takie dowody, że nie obawia się mataczenia, albo przyjęto zasadę, że w pewnych typach zarzutów w ogólnie nie jest potrzebny areszt.
Były premier postawił również zarzuty służbom specjalnym: Cała prywatyzacja miała przydomek złodziejskiej. Przy prywatyzacji Stoenu pamiętam awanturę, która się toczyła. Polska gospodarka w dobie prywatyzacji i zmian własnościowych nie była dobrze ubezpieczana przez służby. One bawiły się wtedy różnymi inny sprawami - polityką, prowokacjami - stwierdził.
Józef Oleksy przy okazji przypomniał tzw. aferę Olina i udział UOP w tej sprawie. To nie była jego chwalebna akcja, ale on się trzymał z boku. Mówił to w sądzie. Pomimo tego ponosi odpowiedzialność za to, że był obecny w okresie przygotowywania prowokacji i firmował różne posunięcia służbowe z tym związane.
Bloger foros w salonie24.pl pisze:
W programie Moniki Olejnik b. premier z ramienia SLD Józef Oleksy stwierdził, że służby specjalne III RP nie potrafiły dobrze przeprowadzić osłony kontrwywiadowczej procesu prywatyzacji. Oleksy ocenił, że w tym czasie kontrwywiad zajmował się m.in. machinacjami politycznymi. Słowa Oleksego korespondowały z wypowiedzią b. ministra przekształceń własnościowych z SLD W. Kaczmarka, który kilka minut wcześniej stwierdził, że nie wiedział, iż sprzedając cementownię Górażdże Belgom sprzedaje ja Niemcom. Dosyć ciekawa była też enuncjacja Oleksego odnośnie czasu, gdy Gromosław Cz. zajął się biznesem. Pani redaktor wskazała tutaj okres po dymisji Cz. z funkcji szefa UOP, Oleksy to zakwestionował.
W późniejszej wypowiedzi Oleksy przypomniał sobie, że od początków istnienia biznesu w Polsce Cz. kojarzył mu się z radami nadzorczymi. Na pytanie, czy jest w stanie uwierzyć, że gen. Cz. popełnił przestępstwo, o które oskarża go prokuratura Józef Oleksy uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi. Kulisy aresztowania b. szefa kontrywiadu RP ujawnił wcześniej K. Durczok, otóż generał został aresztowany w swoim domu i wieziony przez pół nocy do Katowic, po czym przez 40 godzin przesłuchiwany. Czyżby ktoś starał się pogrozić palcem " mężczyznie wysokiemu, o jastrzębim nosie i przeszywającym spojrzeniu"?
To ciekawa opinia Józefa Oleksego o "złodziejskiej prywatyzacji". Kto by przypuszczał, że padnie ona właśnie z tych ust. A teraz konkurs: wymień 3 największe afery koalicyjnych rządów SLD - PSL. Dla zwycięzców przewidziany pakiet akcji dowolnej spółki Skarbu Państwa.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
25 lis 2011, 19:10
Re: Władcy Marionetek...
Wielka Brytania może wyjść z UE
Eurodeputowany niemieckiej socjaldemokracji Martin Schulz, który w przyszłym roku ma zostać szefem Parlamentu Europejskiego, uważa, że możliwe jest wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE. Jego zdaniem premier David Cameron strzelił "potężnego samobójczego gola". - Wątpię, czy Wielka Brytania na dłuższą metę pozostanie w UE - powiedział Schulz niemieckiej gazecie "Bild am Sonntag", komentując zakończony w piątek szczyt w Brukseli. Londyn zablokował na szczycie wzmacniające dyscyplinę budżetową zmiany unijnych traktatów, dlatego strefa euro i dziewięć krajów spoza niej zapowiedziały zawarcie odrębnej międzyrządowej umowy. - Wielka Brytania jeszcze nigdy nie była w takiej izolacji. Premier Cameron strzelił sobie potężnego samobójczego gola - powiedział Schulz. Jego zdaniem eurosceptycy na Wyspach Brytyjskich będą wywierali presję na premiera Camerona, by całkiem wyjść z Unii. "W razie konieczności UE może działać bez Wielkiej Brytanii, ale Wielka Brytania miałaby większe trudności bez UE" - ocenił niemiecki eurodeputowany. W rozmowie z gazetą "Stuttgarter Zeitung" powiedział on z kolei, że postawa Londynu na szczycie może być "początkiem końca brytyjskiego członkostwa" w Unii. (......) Wyniku szczytu UE skrytykował szef frakcji SPD Frank-Walter Steinmeier. - Telewizyjne obrazki i deklaracje szczytu nie mogą przesłonić tego, że ten europejski szczyt był fiaskiem - powiedział Steinmeier dziennikowi "Die Welt". Jego zdaniem taktyka kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego nie sprawdziła się. - Nie przyjęto automatycznych sankcji (za łamanie dyscypliny budżetowej), a inne uzgodnienia są prawnie sporne. To nie jest dobry sygnał, którego Europa potrzebuje w obecnej sytuacji - ocenił. Komentując szczyt UE sobotnia niemiecka prasa zwraca uwagę na izolację Wielkiej Brytanii i podział Unii, jaki jest ceną za wzmocnienie dyscypliny budżetowej w strefie euro. - Rzadko, bardzo rzadko zdarza się, by szef rządu tak dotkliwie przegrał, jak brytyjski premier David Cameron. Odpowiedź prawie wszystkich krajów UE brzmi: Euro jest dla nas ważniejsze, niż Brytyjczycy - pisze wysokonakładowy "Bild".
~zrak1: EU - Wspolnota Europejska! Czy po wyjsciu WB z EU mozna bedzie nadal uzywac nazwy "Wspolnota Europejska"? Czy Wspolnota to droga tylko w jedna strone? Wspolna waluta okazala sie niewypalem. Przeciez miala chronic przed klopotami. Tymczasem wlasnie kraje strefy euro maja najwieksze klopoty. Obrona ... rozwiń całośćeuro jest wiec chronieniem zla. W czyim interesie? Calej wspolnoty czy tylko bankow? Wszystkich bankow czy niektorych? Jesli upadnie euro to co sie stanie? Wszystkie kraje wchodzace do strefy euro przechodzily przez padniecie ich wlasnych walut. Wiec maja doswiadczenie. Boja sie? Czego?
~Alex: Pusta POlitycznie POprawna gadanina. Jeśli się komuś zdaje, że UK ucierpi na wyjściu z UE to srogo się myli. Cameron nie strzelił samobója, on strzelił karniaka Unii. Wielka Brytania, bez ograniczeń nakładanych przez Moskwę BIS, czyli Brukselę, odzyska siłę i kondycję gospodarczą. Zwiększy się wymiana handlowa z Azją, USA i Ameryką Południową. Im szybciej ta zaślepiona banda euro oszołomów zrozumie, że UE to trup, tym lepiej dla ich rodzinnych krajów. Unia Europejska nie stanowi żadnej konkurencji i jest przerażająco słaba.
~Olo, UK: Brawo, cytaty z samych niemieckich szmatlawcow.... A jakim prawem mam placic ze swoich podatkow na leniwego Greka, Portugala, Wlocha czy Hiszpana??????? To Niemiaszki i Francuzi pierwsi pokazali, ze mozna lamac traktat o wprowadzeniu euro windujac swoj deficyt do poziomu ponad 3%, czego ten traktat zabrania. I nikt nic nie zrobil.... Dlatego poludniowe leniuchy poczuly sie bezkarne i nasladowaly swoich panow.... Panie Premierze Cameron BRAWO, niech sami ratuja to co rozwalili, dodajac, ze Tusk z budzetu bogatej Polski ma zamiar tez do nich dokladac, bo kasy jest od cholery... Pozdrawiam!
~Latarnik USA: Wreszcie ! BRAWO WIELKA BRYTANNIA> Zostalo wam cos z Waszej Wielkosci. W innych krajach jak politykom dobrze to beda siedzieli w tym Bankrucie Europejskim latami ale widze ze u Camerona LICZY sie INTERES Narodu ! Brawo dla Pana Nigela Farage ktory od lat oreduje za wysjciem z EU. EU zislamizowala Wam kraj i w zasadzie najwiekszym przeklenstwem w UK jest jest bycie bialym Anglikiem bo nie ma sie zadnych praw, Nawet Walijskie owce maja wiecej praw. A za bycie patriota czy Krzyz Sw. Jerzego zostaje sie wyzywanym od rasistow ! Brawo. Szkoda ze w Polsce nie mamy takich politykow! Szkoda.
~Miś ze Wschodu: Brawo Cameron! Niemcy nie mogą pojąć, że ktoś nie może słuchać europropagandy i wytartych frazesów! Koniec tzw. społecznej gospodarki rynkowej, euro, europarlamentu jest bliski/przepraszam, euro już padło/, pozostał strach, na kogo spadnie odpowiedzialność? Może na wielkiego Europejczyka Radka Sikorskiego za jego germanofilskie, wiernopoddańcze wystąpienie?
~Trzpiotka: Polska to jedyny kraj,którego władze nie mają pojęcia na czym polega racja stanu.ich Ojczyzny.....Swiadczy o tym dobitnie ostatnia skandaliczna wpadka Sikorskiego, ktorego oświadczenia w imieniu rodaków nijak się mają do preferencji większości. Ale ponieważ naród to ciemna masa niegodna uwagi, jaśnie pan minister uznał za stosowne dać nam lekcję europejskości. To się nazywa włazić bez wazeliny w oczekiwaniu na przyszłe spodziewane zaszczyty. Niemcy chwałą naszego idiotę - bezpaństwowca i to najlepiej świadczy do jakiego stopnia ułatwił im on rozprawienie się z narodami nieprzekonanymi, że bezwzględna hegemonia Niemiec i Francji może uszczęśliwić narody Europy. Te narody mają po prostu lepsza od nas pamięć. Panie Sikorski jak to ma się do Pańskiej obietnicy w sprawie 300 miliardów, które mamy rzekomo "otrzymać" z Unii, ktora ledwie dyszy?
do ~Trzpiotka: zdRadek i wyliniały ryży fryc to kwintensencja radia Erewań teraz będą przekonywac że te 300 mld. euro to nie my mieliśmy dostać tylko mieliśmy dać, a co nie stać nas? jak nie stac to przecież możemy pozyczyć, zawiesi sie wypłacanie emerytur na 30 lat i nam pożyczą. "Fersztejen? Dlaczego nie fersztejen, my wszystko fersztejen. Prosze bardzo Pan spocznie ,Pan usiądzie Pan poczeka, sie załatwi"
====================================
Panie Sikorski jak to ma się do Pańskiej obietnicy w sprawie 300 miliardów, które mamy rzekomo "otrzymać" z Unii, ktora ledwie dyszy? Od razu mówiłem, że te przechwałki Sikorskiego, Tuska, Rostowskiego to jedna wielka ściema!!!!!!!!!!!! Że jak nie dostaną tych pieniedzy to powiedzą: a Kaczyński dostałby jeszcze mniej. ONI BEZ KACZYŃSKIEGO NIE POTRAFIĄ ŻYĆ!!
Koniec Eurokołchozu zbliża się wielkimi krokami. I bardzo dobrze. Na dobrą sprawę to było do przewidzenia. Stalin stworzył Związek Radziecki, który chwiał się jak ten kolos na glinianych nogach aż w końcu padł, a teraz czas na Mumię. Czy przykład Związku Radzieckiego niczego nie nauczyl tych mędrków? Wyobraźcie sobie, że zakładacie na swoim piętrze jakiś Blokland: wpłacacie wszystkie zarobione pieniądze na jedno konto, a później w zależności od potrzeb wydzielacie je poszczególnym mieszkańcom i wybieracie co pół roku zarządcę, który o tym decyduje. Długo by to potrwało? Od kiedy to wspólnota kieruje się logiką? Tak było, jest i będzie, że każdy ciągnie od siebie, a grabie też grabią do siebie. Wykpiono Lenina i Marksa, a uwierzono w Schumana. Ledwie się komunizm skompromitował, to tym mędrkom przyszło do głowy zbudować drugą komunę. Bo komunizm jeszcze trwał, to już planowali i budowali. Za Polske w 39-tym to nie było komu umierać, a za Grecję ktoś chce?! Jedna wielka biurokracja. To komuna w najczystszej postaci. Za 5 lat wszyscy powiedzą: i po co nam było jeść też żabę? A drudzy Francuzi. Anglicy już powiedzieli
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
10 gru 2011, 20:58
Re: Władcy Marionetek...
Jak ktoś chciałby zgłębić znaczenie słowa "kretynizm" od podstaw to polecam program "Państwo w państwie". Tak żenującego poziomu niewiedzy i ignorancji nie widziałem już dawno. Dziś był piękny kawałek o "przedsiębiorcy roku" gnębionym przez UKS i US.
Wiecie może drodzy koledzy z UKS, że jak stwierdził prowadzący, do końca 2010 roku przysługiwała wam specjalna nagroda za zniszczenie podatnika pod nazwą dodatek kontrolerski Na szczęście Szejnfeld (obecny w studio) oświadczył, że on i jego formacja znieśli go walcząc z patologią urzędniczą Szejnfeld popisał się raz jeszcze. Stwierdził, że odmowa wydania podatnikowi zaświadczenia o niezaleganiu w sytuacji istnienia nieuregulowanej decyzji podatkowej to zła wola urzędników urzędu skarbowego. Za coś takiego jego kolega partyjny Vincent powinien zafundować mu szkolenie - ordynacja podatkowa dla przedszkolaków.
Wtórował mu Kopyciński. Mimo emisji fragmentu materiału gdzie prawidłowość decyzji odmowy potwierdza wojewódzki sąd administracyjny chwilę później dodał, że urzędnikom zabrakło wyobraźni. Faktycznie ja też jestem zbyt ograniczony żeby przy istnieniu zaległości podatkowych wydać zaświadczenie o niezaleganiu.
Zatrważający brak znajomości procedur i zasad postępowania administracyjnego, nierozróżnianie instytucji US i UKS a wszystko to pod nadzorem redaktora prowadzącego - jak podaje POLSAT absolwenta Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie chcę się czepiać Poznania ale na litość boską zabierzcie mu ten dyplom bo wstyd.
Dodam, że "przedsiębiorca roku" to właściciel firm przetapiających złom. W firmach były faktury od osoby, która zeznała, że nie dostarczała mu żadnego towaru. Podobnie jak wszyscy w studio nie mam wątpliwości, że wyłącznie złośliwie
____________________________________ "Wszelkie poglądy, opinie czy wnioski wyciągnięte zostały wyłącznie na podstawie obserwacji poczynionych na własnym podwórku, o ile w treści postu nie zostało wskazane wprost, że jest inaczej"
18 gru 2011, 22:21
Re: Władcy Marionetek...
avacs
Jak ktoś chciałby zgłębić znaczenie słowa "kretynizm" od podstaw to polecam program "Państwo w państwie". Tak żenującego poziomu niewiedzy i ignorancji nie widziałem już dawno. Dziś był piękny kawałek o "przedsiębiorcy roku" gnębionym przez UKS i US.
Wiecie może drodzy koledzy z UKS, że jak stwierdził prowadzący, do końca 2010 roku przysługiwała wam specjalna nagroda za zniszczenie podatnika pod nazwą dodatek kontrolerski Na szczęście Szejnfeld (obecny w studio) oświadczył, że on i jego formacja znieśli go walcząc z patologią urzędniczą Szejnfeld popisał się raz jeszcze. Stwierdził, że odmowa wydania podatnikowi zaświadczenia o niezaleganiu w sytuacji istnienia nieuregulowanej decyzji podatkowej to zła wola urzędników urzędu skarbowego. Za coś takiego jego kolega partyjny Vincent powinien zafundować mu szkolenie - ordynacja podatkowa dla przedszkolaków.
Zatrważający brak znajomości procedur i zasad postępowania administracyjnego, nierozróżnianie instytucji US i UKS a wszystko to pod nadzorem redaktora prowadzącego - jak podaje POLSAT absolwenta Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie chcę się czepiać Poznania ale na litość boską zabierzcie mu ten dyplom bo wstyd.
Wstyd? Prawdziwy Platformers nie zna uczucia wstydu. Ja polecam program "Kawa na ławę". Poprzedniej niedzieli oglądałem ten program Rymanowskiego w którym Hofman [PIS] zadał 3 pytania Szejnfeldowi: 1) Polska ma pożyczyć miliardy na niepewne oddanie jako biedniejszy kraj żeby ratować bogatsze kraje, bo one się zadłużały to ja pytam: gdzie tu jest rozum? 2) ratujemy strefę w której nie jesteśmy 3) dopisujemy sie do paktu stabilizacyjnego czyli dodatkowe obowiązki spływają na Polske, a w zamian żadnych dodatkowych praw. Jeśli ktoś na te 3 pytania mi odpowie ale bez tej "euromowy że jest solidarność, o tym jak jest ta solidarność to już Sikorski powiedział w Berlinie: silniejsi mogą, słabsi nie, więc bez tego gadania niech pan powie co zyskamy? " Wiecie co Szejnfeld powiedział na to? Najpierw się zaPOwietrzył, a poźniej zaczął stękać, w końcu wystękał coś takiego "- Co musi być z psychiką ludzi którzy potrafią pod jednym mianownikiem stawiać tragedię smoleńską i kryzys europejski. Co się dzieje w umysłach ludzi, którzy chcą za parę dni wywołać wojnę 13 grudnia, wojnę polsko-polską AD 2011. Trzeba poznać tę psychikę, żeby zrozumieć stanowisko PiS wobec tego co się dziś wielkiego dzieje w UE". Insynuując, że ludzie PISu są psychicznie chorzy. No bo jak brak argumentów, to najlepiej oskarżyć Hofman spokojnie powtórzył: ale niech pan odpowie konkretnie na moje pytania. Szejnfeld: zaraz odpowiem, ale wy z ludzie PISu... Kłopotek [PSL] piał ze śmiechu, Kalisz podpuszczał Szejnfelda 'no niech pan odpowie". A ten swoje. Hofman powtarzał jeszcze kilka razy. Do końca programu nie otrzymał odpowiedział od Szejnfelda. No bo co niby Szejnfeld miał powiedzieć. Że Hofman ma rację? Co za logika? Nie? To mi przypomina tę logikę: - Icek - twoja Salcie zdradza ciebie z całym miastem Phi, 5 tysięcy - co to za miasto?! Co musi być z psychiką ludzi z PO - cytując klasyka - "że nie stać ich na odrobinę honoru, aby przyznać się do błędu".
Zauważcie też manipulację tefałenu: trwa dyskusja między Hofmanem [PIS] a Szejnfeldem [PO] - każdy z nich ma odmienne zdanie. Taki leming słucha i nie wie kto ma rację. Żeby to ułatwić lemingom to tefałen wyświetla u dołu pasek z hymnem pochwalnym Kalisza [SLD] pod adresem Tuska. Przez cały czas dyskusji między Hofmanem [PIS] a Szejnfeldem [PO]. Notabene: zauważyliście jak Kalisz z Millerem ścigają się w peanach POchwalnych pod adresem Tuska [PO]? Ciekawe na co oni liczą?...
Załącznik:
Kawa na ławę.JPG
Kawa na ławę panie Szejnfeld! A nie zamiatanie POd dywan
A pan panie Wjawor co to codziennie zaglądasz na to forum (dzień bez skarbowców to dzień stracony?) co o tym mniemasz? To nie jest plucie. To są FAKTY. Suche FAKTY. Można sprawdzić: http://www.tvn24.pl/12690,1727562,0,1,t ... omosc.html
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 19 gru 2011, 14:06 przez kominiarz, łącznie edytowano 4 razy
19 gru 2011, 13:48
Re: Władcy Marionetek...
KOMINIARZ
...A pan panie Wjawor co to codziennie zaglądasz na to forum (dzień bez skarbowców to dzień stracony?) co o tym mniemasz?...
Kompletnie nie wiem co o tym myśleć
Cytowałeś mój post to przyjmuję, że to do mnie. Jeżeli tak to odpowiedź jest jedna - strzał na poziomie Rasiaka, intuicja na poziomie intuicji politycznej Kaczyńskiego, dedukcja na poziomie Sherlocka Holmesa po trzeciej małpce 0,7 l (chyba, że miał naprawdę mocy łeb). Generalnie kompletne pudło, choć przyznać muszę że pamiętam Wjawora. Głównie z tego, że kiedyś dużo pisał.
Czując się wezwany do tablicy (choć przesłanki nie były słuszne) muszę stwierdzić, że o ile nie przepadam za Hofmanem to swoje racje miał. Program oglądałem i postawione pytanie było warte rzeczowej odpowiedzi. Szejnfeld zaś, jak to zwykle Szejnfeld, zaprezentował poziom, którego nie da się ocenić. Nie da się ocenić bo nie ma co oceniać. Zresztą, czego można oczekiwać od człowieka, który twierdzi, że w ramach walki z urzędniczą patologią zlikwidował specjalne nagrody pod nazwą dodatek kontrolerski. Dalej mnie to serdecznie bawi
____________________________________ "Wszelkie poglądy, opinie czy wnioski wyciągnięte zostały wyłącznie na podstawie obserwacji poczynionych na własnym podwórku, o ile w treści postu nie zostało wskazane wprost, że jest inaczej"
19 gru 2011, 23:43
Re: Władcy Marionetek...
Na złych ludziach można polegać. Ci przynajmniej się nie zmieniają William Faulkner
20 gru 2011, 00:48
Re: Władcy Marionetek...
avacs
KOMINIARZ
...A pan panie Wjawor co to codziennie zaglądasz na to forum (dzień bez skarbowców to dzień stracony?) co o tym mniemasz?...
Kompletnie nie wiem co o tym myśleć :blink: Cytowałeś mój post to przyjmuję, że to do mnie.
Do Ciebie było to:
avacs
Nie chcę się czepiać Poznania ale na litość boską zabierzcie mu ten dyplom bo wstyd.
Wstyd? Prawdziwy Platformers nie zna uczucia wstydu. Ja polecam program "Kawa na ławę".
Słowa: A pan panie Wjawor co to codziennie zaglądasz na to forum (dzień bez skarbowców to dzień stracony?) co o tym mniemasz?... były do Wjawora, nie do Avacsa. Proste Zagląda tu co dzień, jest na bieżąco, komentuje tam nawet wpisy więc na pewno przeczyta. A może nawet i skomentuje? Tutaj oczywiście, bo tam jest zabroniona krytyka panów typu Tusk, Komorowski, Szejnfeld, etcetera.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 20 gru 2011, 11:54 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
20 gru 2011, 11:46
Re: Władcy Marionetek...
Kominiarz miej na względzie złotą myśl: Prawda jest jak tlen, otrzymasz zbyt wiele to się rozchorujesz Jonathan Carroll
20 gru 2011, 12:45
Re: Władcy Marionetek...
silniczek
Prawda jest jak tlen, otrzymasz zbyt wiele to się rozchorujesz Jonathan Carroll
Mali ludzie mają niskie instynkty, więc potrzebują mało tlenu. Kominiarz
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
20 gru 2011, 13:04
Re: Władcy Marionetek...
Tusk zdrajca? Nie, amator
Do indolencji obecnego rządu na arenie unijnej powinniśmy już przywyknąć.
Premier Donald Tusk jest Ryszardem Czarneckim unijnej polityki. Eurodeputowany PiS lubi opowiadać o swoich wpływach w partii. Szef rządu opowiada o swoich wpływach w Europie. Czarnecki szczyci się, iż ma dostęp do ucha prezesa. Tusk szczyci się swoją przyjaźnią z panią kanclerz. Czarnecki poucza tych, którzy rozbijają PiS i polską prawicę. Tusk karci wzrokiem tych, którzy rozbijają jedność Europy. Czarnecki zawsze wie, skąd wieją wiatry, i w odpowiednim momencie potrafi przytulić się do najsilniejszej frakcji w partii. Tusk także posiada tę umiejętność - a jako że w Unii najsilniejszą frakcją jest zawsze Angela Merkel, zatem Tusk przytula się do niej.
Widok europosła PiS, który niezgrabnie odgrywa rolę szarej eminencji swojego ugrupowania, może wzbudzić najwyżej litość. Ale widok premiera RP, który z kolejnego szczytu UE wraca na tarczy, mimo iż wcześniej obiecywał wszystkim złoto i frykasy, wywołuje jednocześnie smutek i irytację.
Wyszło jak zwykle W ostatnich tygodniach zarówno sam Tusk, jak i jego minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski częstokroć podkreślali, iż nasz kraj stanął właśnie przed jedyną i niepowtarzalną szansą. Po latach niewoli, upokorzeń i gospodarczej zapaści w czasach komunizmu, po trudnym okresie transformacji, po żmudnym procesie dochodzenia do względnego dobrobytu wreszcie możemy stać się jednym z najważniejszych krajów Starego Kontynentu i kreować jego przyszłość. Urządzono nawet w tym celu spektakl pod tytułem "Europa mówi Sikorskim". Szef polskiej dyplomacji wygłosił brawurowe przemówienie w Berlinie, udzielił wywiadu CNN, zyskał aplauz w anglosaskiej prasie, a Tusk miał na tej fali tylko dopłynąć do Brukseli i ją oczarować. Niestety, jak mawiał nieodżałowany Wiktor Stiepanowicz Czernomyrdin: "Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle". Najpierw obwieściliśmy, że podpiszemy traktat ustanawiający unię fiskalną (zanim jeszcze ktokolwiek wymyślił doń choćby preambułę), a potem obudziliśmy się z ręką w niebieskim nocniku w złote gwiazdki. Projekt umowy nie pozostawia złudzeń: Polska nadal czeka w przedpokoju i nawet usilne starania premiera, by na zdjęciach ze szczytów występować zawsze w towarzystwie Angeli, na niewiele się zdadzą.
Polska to ma gest Znamienne, iż po powrocie naszej delegacji do Warszawy rządowa narracja się zmieniła - sukcesem okazało się... uzyskanie "statusu obserwatora". Nie będziemy więc pełnoprawnymi członkami "jądra Unii", ale za to będziemy je pilnie "obserwować". Należy docenić upór państwowych urzędników, którzy ratowali w ten sposób twarz. Ale na nieszczęście dla Tuska i jego dyplomatów wspomniany projekt ma tylko osiem stron, jest wyjątkowo klarowny i został sporządzony nie po grecku, lecz po angielsku. Tym samym trudniej było ukryć fakt, że rząd opowiada banialuki.
Nie było mowy o żadnym "statusie obserwatora", nie było mowy o żadnych korzyściach, jakie Polska miałaby otrzymać, przystępując do tego elitarnego paktu. "Nikt nie mówił, że w wyniku umowy zostaniemy dopuszczeni do współdecydowania o kwestiach, które dotyczą strefy euro. By tak się stało, musielibyśmy do niej należeć" - twierdzi teraz europoseł PO Paweł Zalewski. Panie pośle, czy nie pamięta pan, jak prezydent Komorowski deklarował w "michnikowemu szmatławcowi" chęć "bycia w unijnym centrum"? Intrygujące były też wypowiedzi ministra Pawła Grasia. W jednym z poranków radia rynszTOK FM Graś najpierw zachwalał porozumienie i wymieniał korzyści, jakie przyniesie ono Polsce, po czym stwierdził, że nie wiadomo jeszcze, jaką większością powinno być ratyfikowane w Sejmie, albowiem... jego ostateczny kształt jest wciąż nieznany.
W ubiegły wtorek nastąpił kolejny zwrot: minister finansów Jacek Rostowski stwierdził, że Polska będzie się dopiero starała (sic!) o status obserwatora szczytów eurolandu. Jednak Zalewskiego, Grasia i Rostowskiego przebił Leszek Jesień, niegdyś wiceminister w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, a dziś ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W jego opinii z zapisów projektu rzeczywiście trudno wysnuć wniosek, iż Polska będzie "obserwatorem", ale powinniśmy umowę podpisać "w geście solidarności". Czy Leszek Jesień, doktor nauk politycznych, słyszał kiedyś o jakiejkolwiek umowie międzynarodowej, podpisanej przez jakiekolwiek państwo "w geście solidarności"? Nasz "gest" byłby bez wątpienia ewenementem na skalę światową.
Złośliwy żart Sikorskiego Rząd próbował przykryć klapę szczytu wielką fetą z okazji końca polskiej prezydencji, zasypując media informacjami o osiągnięciach MSZ. Atmosfera była do tego stopnia podniosła, że gdy kilku internautów zaczęło sobie z niej żartować ("Bilans prezydencji: Donald Tusk 418 klepnięć po plecach, Radosław Sikorski 372 klepnięcia"), rzecznik ministerstwa nie wytrzymał i w dość niekonwencjonalnym stylu dał wyraz swojej wściekłości na Twitterze. Owszem, w trakcie prezydencji udało się to i owo załatwić. Czy jednak udana mediacja w sprawie sześciopaku oraz mały ruch graniczny z obwodem kaliningadzkim przybliżają nas do "twardego jądra" UE? Czy bączki, truskawki oraz "oficjalne krawaty prezydencji" to jest właśnie to, z czego społeczeństwo powinno być dumne? Bo odnoszę wrażenie, że Tusk tego właśnie by chciał – byśmy najedli się truskawek, puścili sobie bączka na podłodze i nie zajmowali się takimi błahostkami jak "Międzynarodowa umowa o wzmocnionej Unii gospodarczej". I żebyśmy sobie jeszcze porechotali nad wyjętymi z kontekstu słowami Lecha Kaczyńskiego, który też miał ponoć marzyć o federacyjnej Europie.
Tusk tego właśnie by chciał, bo zdaje sobie sprawę, że zbyt duża dawka wiedzy i zbyt rzeczowa analiza jego posunięć mogłyby mu poważnie zaszkodzić. Dlatego woli odpowiadać na pytania typu: "Czy uprawiał pan dzisiaj jogging, panie premierze?" oraz "Kto panu szyje tak wspaniałe garnitury?", niż tłumaczyć się z bajdurzeń na temat "statusu obserwatora". Tusk wie, że wystarczy zdrapać tę cienką warstwę lukru, aby uciszyć samcze pohukiwania i obnażyć nieudolność jego ekipy. Mylą się jednak ci, którzy utrzymują, iż premier zdradza polskie interesy, kupczy naszą suwerennością i składa ojczyznę na ołtarzu "niemieckiej Unii". Nic z tych rzeczy, Tusk nie zdradza ani nie kupczy. Przegrywa, bo jest w sprawach europejskich po prostu niekompetentny. Było to widać już wcześniej, gdy przez kilka miesięcy milczał na temat kryzysu strefy euro, uznając, że to nie nasz problem (dziś zarzuca opozycji, że ta nie przedstawia swoich pomysłów na... wyciągnięcie strefy euro z kłopotów). Tusk ma wiele do powiedzenia w wywiadach z Janiną Paradowską i Tomaszem Lisem, ale na brukselskich szczytach już taki elokwentny nie jest. Między innymi z tego prozaicznego powodu, iż słabo zna angielski. Notabene: minister Sikorski nieustannie przypomina, iż w dyplomacji trzeba posługiwać się tym językiem biegle, bo większość interesów załatwia się podczas nieformalnych rozmów w cztery oczy. W tym kontekście słuszne skądinąd uwagi Sikorskiego brzmią jak złośliwy żart.
Bez walenia w stół Tusk przegrywa na tej arenie także dlatego, że jego głównym doradcą jest wiceminister spraw zagranicznych Mikołaj Dowgielewicz. Człowiek od lat związany ze wspólnotowymi instytucjami, eurokrata par excellence, który przesiąkł brukselską ideologią i nowomową do szpiku kości. To prawdopodobnie od niego Tusk dowiedział się, iż miarą "kompetencji" na salonach UE jest opanowanie standardowego zestawu frazesów o integracji, jedności i solidarności, a nie sztuka czytania prawniczych dokumentów ze zrozumieniem. Tusk nie potrafiłby uderzyć pięścią w stół nie dlatego, że ma zbyt łagodny charakter, lecz dlatego, że nie wiedziałby, w którym momencie. A Dowgielewicz mu nie podpowie, bo dla niego nadrzędnym nakazem jest mityczny, europejski konsensus. Walenie pięścią w stół w repertuarze wiceministra w ogóle nie występuje.
Wszystkie "sukcesy" premiera są niestety odłożone w czasie, więc wyborcom łatwo zapomnieć, co miało być, a co w rzeczywistości jest. Gdy za chwilę dopadną nas astronomiczne ceny energii, mało kto będzie pamiętał, że to m.in. efekt wynegocjowanego trzy lata temu przez Tuska pakietu klimatycznego. Wręcz przeciwnie: jak znam życie, winnymi podwyżek okażą się Antoni Macierewicz i ojciec Rydzyk. Zaś minister Sikorski nie omieszka znaleźć stosownej wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego sprzed nastu lat, by dowieść, że także on wspierał walkę z globalnym ociepleniem. Podobnie może być w wypadku nowego paktu fiskalnego. Politycy Platformy lekceważą wszelkie wątpliwości, twierdząc, że to dopiero wstępny projekt i poszczególne zapisy mogą się zmienić. Czy mamy jednak wierzyć tym samym specjalistom od prawa międzynarodowego, którzy półtora roku temu zgodzili się na prowadzenie śledztwa smoleńskiego na podstawie konwencji chicagowskiej? Którzy nie odróżniają samolotu wojskowego od cywilnego? Czy możemy teraz od nich oczekiwać, iż wywalczą dla nas ów wymarzony przez Tuska, Sikorskiego i Dowgielewicza "status obserwatora unii fiskalnej"?
I wish You a merry Christmas, I wish You a merry Christmas, I wish You a merry Christmas,
and HAPPY NEW YEAR
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
26 gru 2011, 22:55
Re: Władcy Marionetek...
Rząd złodziej? NIE! Reformator!
Dług publiczny to kradzież
Zadłużanie państwa ma także wymiar moralny. Jest bowiem nieuczciwe wobec obywateli i przyszłych pokoleń – pisze ekspert Centrum im. Adama Smitha
Przez jedną kadencję dług publiczny wzrósł o jakieś 300 miliardów złotych, a niektórzy sądzą, że o więcej. Nowy budżet sytuacji nie zmieni, zadłużenie Polski ma dalej wzrastać. Jest to powszechnie postrzegane jako problem gospodarczy i polityczny.
Ale zadłużanie państwa ma też wymiar moralny. Może nawet przede wszystkim moralny, gdyż jest nieuczciwe wobec obywateli i przyszłych pokoleń. Spłata nie jest przecież tak naprawdę problemem "ich", władzy, lecz naszym, jako podatników. To my, każdy pracujący dorosły, będziemy musieli wysupłać dodatkowe 20 tysięcy złotych plus procenty, żeby zapłacić za ubiegłe cztery lata budżetowej lekkomyślności. Rządzący nam na dłuższą metę szkodzą, zadłużenie zahamuje i wzrost gospodarczy, i konsumpcję.
Kto i komu zabiera Zadłużanie państwa nie jest widziane jako kradzież czy ogólniej przestępstwo, gdyż jest oczywiście legalne, choć pozostaje nieodpowiedzialne i szkodliwe. Ta formalna legalność okazuje się pokusą, gdyż i rząd centralny, i samorządy, i rozmaite instytucje, i fundusze państwowe, w tym ZUS i Fundusz Drogowy, chętnie zaciągają pożyczki na spory procent. Ustawowe ograniczenie możliwości zaciągania długów ma tym samym potężnych przeciwników. Nie dotyczy to samej Polski, czy tym bardziej partii aktualnie rządzących, gdyż sytuacja jest taka sama w znacznej większości świata. W USA noworodek przychodzi na świat z 45 tysiącami dolarów długu.
Pożyczanie, tak w życiu publicznym, jak prywatnym, miewa oczywiście sens. Wtedy mianowicie, gdy korzyści, jakie mamy z pożyczki, na przykład zrealizowanie pilnej inwestycji, przewyższają koszty w postaci oprocentowania. Bardzo ryzykowne są natomiast pożyczki konsumpcyjne, które polegają na tym, że wydajemy pieniądze, których jeszcze nie mamy, a za dobra płacimy tym samym więcej, bo do ceny dochodzą odsetki. Zapożyczanie się przez rządy wynika właśnie z nadmiernych wydatków typu konsumpcyjnego, na przykład na pensje urzędnicze i specjalnego typu emerytury. Taka sama jest faktyczna przyczyna wzrostu podatków. Oficjalnie są to pożyczki na inwestycje itp. Jednakże, gdyby administracja wszystkich szczebli nie urosła przez 20 lat trzy- czy czterokrotnie, nie byłoby wcale dziury w budżecie i potrzeby pożyczania! Tymczasem o redukcji administracji i upraszczaniu przepisów tylko się mówi.
Weźmy przykład. Zatrudnienie w administracji rośnie szacunkowo o 25 tysięcy osób rocznie. Koszt jednego urzędnika, jego pensji, związanych z nią składek itp., oraz miejsca pracy to jakieś 100 tysięcy rocznie. Oczekiwane wpływy z tytułu niedawnego podniesienia VAT o 1 punkt procentowy szacowano na 5 – 6 miliardów złotych rocznie. A więc ta podwyżka podatków wynikła po prostu ze wzrostu liczebności administracji przez poprzednie dwa lata! Nie licząc szkody, jaka wynika stąd, że tej sumy nie wyda się na rzeczy pożyteczne. Za obecny dług zapłacą obywatele. Powiększanie długu publicznego staje się więc zamaskowaną formą kradzieży. Tracimy my, korzystają aktualni rządzący, zbędni urzędnicy oraz lobby bankowe, spekulanci pożyczający pieniądze rządom. W skrajnym przypadku może od tego zbankrutować cały kraj. Oznacza to, że zaciąganie pożyczek przez rządzących narusza przykazanie "nie kradnij!" i właściwie powinno być ścigane przez prawo.
Definicja prawna Wyciąganie pieniędzy od obywateli można nazwać kradzieżą nie tylko na zasadzie intuicji czy publicystycznej przesady. Tradycyjna prawna definicja kradzieży brzmi: "Potajemne zabranie rzeczy cudzej z chęci zysku". W przypadku długu publicznego wszystko się zgadza! Potajemne: rząd zaciąga długi, nie informując ogółu, o co tu chodzi, czym naprawdę jest deficyt budżetowy i pokrycie go przez emisję obligacji itd. Jeśli pojawi się informacja o kwocie zadłużenia, nie towarzyszą jej dane o kosztach oprocentowania. Tym bardziej nie dostaniemy kwitu z informacją, ile spadnie na nas samych i naszych potomków. Natomiast mydli się ludziom oczy zapowiedziami, ile to hojna władza przeznaczy na różne pożyteczne cele.
Zabranie: nikt nas nie pyta o zgodę, będziemy musieli przymusowo spłacać poprzez podatki. A jeśli przyjąć, że dług pozwala sfinansować jakieś wydatki pożyteczne, a obywatele, odnosząc z tego korzyści, pożyczanie zatwierdzą, nadal mamy do czynienia z kradzieżą. Wtedy bowiem aktualnie żyjący okradają następne, nieświadome jeszcze niczego pokolenia, którym zostawią rachunek za swoje obecne wydatki. Rzeczy cudzej: przecież rząd spłaca długi naszymi pieniędzmi, a nie swoimi. Nigdy dość powtarzania, że władza niczego nie produkuje, lecz wyłącznie zabiera nasze pieniądze i nimi obraca. Obraca nieefektywnie, marnuje, dlatego gospodarczo szkodliwy jest każdy wzrost wydatków państwowych innych niż na bezpieczeństwo.
Z chęci zysku: gdyż premier, minister, burmistrz, wójt, dyrektor chcą mieć komfort finansowy teraz, zamaskować kryzys i pustki w kasie, wygrać następne wybory. Dbają o tegoroczny budżet, a nie o sytuację rządu, gminy, obywateli za lat kilka i więcej, a tym bardziej nie o następne pokolenia, które będą musiały obecne długi spłacać. To samo dotyczy posłów i radnych, którzy uchwalają budżety. Nie myślą o naszej sytuacji, lecz o korzyściach i życzeniach swojej grupy.
Nazywać po imieniu W czasach, gdy o sukcesie politycznym decyduje piar, dobre wrażenie w telewizji, a przepisy prawa chronią polityków przed ostrzejszą krytyką, specjalnego znaczenia nabiera nazywanie rzeczy po imieniu. Nazwa kradzieży na określenie wielu poczynań dzisiejszych państw może być poczytana za obraźliwą. Trudno. Skądinąd, jak wiadomo, kwitnie upiększanie rzeczywistości we wszelkich dziedzinach przez zmiany nazw. Na przykład podatki na cele socjalne nazywa się składkami. Zwolennik eurobiurokracji, państwa opiekuńczego i polityczno-poprawnej cenzury wobec inaczej myślących nazywa siebie liberałem. Zabijanie dzieci przed narodzeniem otrzymuje nazwę zabiegu, przerwania ciąży czy sztucznego poronienia (czyli za łaciną – aborcji). Bojówkarze zamiast za faszystów podają się za antyfaszystów.
A zatem: przez wysokie podatki, dług publiczny i inflację rządy biurokratyczne okradają obywateli, a przez propagandę ich oszukują.
Inne formy Kradzieżą w ogólnym, potocznym sensie tego słowa można nazwać i inne formy działalności władzy. Podatki nie są nadużyciem, jeśli służą pożytkowi publicznemu. Ale jeśli są przejadane i marnowane przez pasożytniczą biurokrację (nie mówiąc już o korupcji), zbliżają się do kradzieży. Kradzieżą były konfiskaty majątku przez komunistów. Brak reprywatyzacji zbliża się zatem do paserstwa. Następnie kradzieżą jest wywoływanie inflacji przez emisję pustego pieniądza i lewych papierów wartościowych, praktyka powszechna. Inflacja powoduje bowiem utratę wartości pieniędzy, jakie mamy. Analogiczny charakter mają manipulacje stopą procentową: za wysoka (jak obecnie w Polsce) zapewnia nadmierne zyski bankom, za niska oznacza karanie oszczędnych. Cechy oszukańczej piramidy finansowej ma system emerytalny, w którym składkami ściągniętymi dziś spłaca się stare zobowiązania, a płacącym obiecuje, że kiedyś przyszły rząd coś im da. Tylko że ten przyszły rząd nie bardzo będzie miał z kogo ściągać. Rodzice chcieliby mieć więcej dzieci, ale przy obecnym systemie podatkowym ich nie stać. A młodzi podatnicy emigrują.
Nic nowego Te wszystkie formy kradzieży mają oczywiście skutki gospodarcze w postaci znikomego wzrostu gospodarczego w całym świecie zachodnim. Warunkiem zdrowej gospodarki jest bowiem przestrzeganie przykazania "nie kradnij!" – także i przede wszystkim przez rządzących! Wiadomo z historii, że chciwość i rozrzutność władz w sposób nieunikniony towarzyszy instytucji państwa. Jeśli z nią jednak nie walczyć, rządzący nas zrujnują. Cytat: "Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii i panowania, a dokonując potwornych kradzieży, osłaniają je dostojną nazwą majestatu legalnej władzy i rządu, które są w istocie dziełem rabunku".
Są to słowa ze starożytnego komentarza do Dekalogu pióra żydowskiego filozofa Filona z Aleksandrii... Zatem nic nowego pod słońcem (tym razem zdanie biblijne z Księgi Koheleta). A Biblia mówi jeszcze, że król buduje kraj sprawiedliwością, a niszczy uciskiem podatkowym (Księga Przysłów 29,4). A obok (13,22): "Mąż dobry zostawia dziedzictwo wnukom". Dziś zostawiamy im długi.
Autor jest ekspertem Centrum im. Adama Smitha i świeckim profesorem teologii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Napisał m.in. książki "Moralna wyższość wolnej gospodarki", "Biblia o państwie", "Między polityką a religią". Michał Wojciechowski 27-12-2011, http://www.rp.pl/artykul/9157,780911-Dl ... owski.html
Rząd kłamca? NIE! Informator!
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
Ostatnio edytowano 29 gru 2011, 06:54 przez Nadir, łącznie edytowano 1 raz
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników