1. Jeżeli, jak sam to wytłuściłeś, nasza załoga była tak bardzo słaba, mając dodatkową wiedzę odnośnie słabego wyposażenia lądowiska (brak ILS, wieża-rudera nie obsługująca regularnych lotów itd), tym bardziej nie powinna podejmować prób schodzenia w tak gęstej mgle. Załoga powinna była zachować wręcz ponadstandardową ostrożność, mając na pokładzie blisko setkę najważniejszych osób w państwie. 2. Jeżeli założymy HIPOTETYCZNIE (podkreślam HIPOTETYCZNIE), iż doszło jednak do zamachu (bomba, rakieta, Marsjanie itd), to musimy stwierdzić, iż załoga swoją próbą schodzenia do lądowania w tak gęstej mgle, utrudniła wykrycie tegoż zamachu! Bo o ileż bardziej prawdopodobny byłby zamach (defekt itd) gdyby do katastrofy doszło podczas lądowania na normalnym lotnisku (bez mgły, z ILS-em itd). 3. W najmniejszym stopniu nie mam zamiaru umniejszać błędów strony rosyjskiej jak i polskiego otoczenia.
Przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia.
31 sty 2013, 17:42
Re: Katastrofa smoleńska
Generał Błasik jest niewinny
Wojskowa prokuratura stwierdziła, że nie ma najmniejszych dowodów na to, by były dowódca polskiego lotnictwa gen. Andrzej Błasik (48 l.) był w czasie lotu do Smoleńska kimś więcej niż jednym z pasażerów
Nie było kłótni na lotnisku między szefem Sił Powietrznych a dowódcą tupolewa Arkadiuszem Protasiukiem (†36 l.) na płycie lotniska Okęcie. Generał nie wchodził do kokpitu i nie naciskał na pilotów. Nie ma też żadnych dowodów na to, że pił alkohol, co ogłosili Rosjanie w raporcie MAK. Śledczy ustalili, że zarzuty wobec Błasika, które były w polskim i rosyjskim raporcie o przyczynach katastrofy, a także pojawiały się wielokrotnie w mediach, są bezpodstawne.
„Gen. Błasik nie był członkiem załogi, nie realizował też nadzoru służbowego nad pracą załogi. Był tylko jednym z pasażerów" – napisali prokuratorzy wojskowi. Stwierdzili także jednoznacznie, że nie ma żadnych okoliczności, które mogłyby uprawdopodobniać tezę o wywieraniu przez generała nacisków na pilotów tupolewa. Swoją decyzję przekazali wdowie po generale, Ewie Błasik. A generałowa w specjalnym oświadczeniu podziękowała prokuratorom za ich pracę i zapowiedziała jednocześnie sądowe pozwy wobec tych osób, które nadal będą oskarżały generała o naciski na pilotów. Teza o tym, że gen. Błasik nawet w chwili katastrofy przebywał w kabinie pilotów, była wielokrotnie powtarzana przez polskich ekspertów wypowiadających się o Smoleńsku.
Rosyjscy śledczy wyglądający miło i eleganccy niczym agenci FBI w serialu „Z Archiwum X”. Delikatnie zbierają ściereczką ślady z wraku polskiego tupolewa w Smoleńsku. Wieża kontrolna na lotnisku to schludny budynek z całkiem nowoczesnym sprzętem. A współpraca polskich i rosyjskich śledczych od pierwszych chwil po tragedii układa się znakomicie... To wszystko tylko na filmie. Prawda jest zupełnie inna
Zagraniczny film "Śmierć prezydenta" jest ekranizacją zafałszowanego raportu MAK i raportu rządowej komisji Jerzego Millera (61 l.), który także wzbudził wiele kontrowersji. Twórcy paradokumentu nawet nie pofatygowali się do Smoleńska, a na ekranie przekonują, że winę za tragedię ponoszą polscy piloci. Słowem nie wspominają np. o błędach rosyjskich kontrolerów lotu – choć ci „gubili" samolot na radarach, przeklinali i wydzwaniali do Moskwy.
Twórcy filmu przekonują też, że współpraca Rosjan z Polakami w wyjaśnianiu katastrofy była wzorowa. O tym, że film zawiera nieprawdziwe informacje i przeinaczenia mówią nawet członkowie komisji Millera, którzy w nim występują. Niestety, taki obraz poszedł jednak w świat.
1. Rosjanie ściśle współpracowali z Polakami w śledztwie Fałsz! Mimo upływu niemal trzech lat nie przekazali nam nawet dokumentów dotyczących lotniska w Smoleńsku oraz procedur działania ich kontrolerów. Nie dostaliśmy czarnych skrzynek tupolewa, a w Rosji niszczeje wrak samolotu, którego Rosjanie nie chcą nam oddać.
2. Pilot, który odmówił lotu z prezydentem do atakowanej przez Rosjan Gruzji, został surowo ukarany. Nieprawda! Dostał nagrodę. Został odznaczony przez ówczesnego ministra obrony Bogdana Klicha srebrnym medalem za zasługi dla obronności kraju.
3. Na miejscu tragedii Rosjanie znaleźli trzy czarne skrzynki i pieczołowicie je zabezpieczyli. Przekłamanie! Czarne skrzynki były cztery. Jedna w ogóle nie została odnaleziona. Jak powiedział jeden z członków komisji Jerzego Millera, kpt. Wiesław Jedynak, był to rejestrator eksploatacyjny, na którym zapisywane były dane dotyczące przeciążenia, wysokości, prędkości.
4. Piloci popełnili błąd, ignorując sygnały systemu TAWS, który kazał im wzbić się do góry (słynne "Pull up!") Fałsz! System TAWS nie działał na przestarzałym lotnisku w Smoleńsku. Nie „widział" tego lotniska i wysyłał sygnały alarmowe, jakby samolot lądował w polu. TAWS reaguje w ten sposób także na wielu małych wojskowych lotniskach w Polsce albo np. w Afganistanie, dlatego sygnały takie piloci często ignorują.
5. Rosyjscy kontrolerzy pracowali profesjonalnie Wieża kontroli lotów smoleńskiego lotniska pokazana jest jako nowoczesne miejsce. Tymczasem był to walący się barak z psującym się sprzętem. Radary momentami „gubiły" tupolewa. Kontrolerzy zaś nerwowo krzyczeli, przeklinali i co chwilę wydzwaniali do Moskwy. Dodatkowo, dwóch z nich nie miało uprawnień, a żaden 10 kwietnia rano nie przeszedł badań lekarskich.
6. Wszelkie dochodzenia w sprawie są zakończone Nieprawda! W kanadyjskim filmie pojawia się informacja, że wszelkie wyjaśnianie przyczyn katastrofy jest zakończone. Tymczasem polska prokuratura wojskowa prowadzi w tej sprawie śledztwo. Ostatnio badaniom na obecność materiałów wybuchowych poddane zostały próbki z wraku maszyny zebrane przez polskich biegłych. Za miesiąc eksperci badać będą brzozę.
7. Rosjanie skrupulatnie zbierali ślady na miejscu katastrofy Jedna ze scen pokazuje, jak śledczy pieczołowicie zbiera wacikiem próbkę sadzy z wraku tupolewa. Faktycznie jednak takie próbki nie zostały pobrane. Uczynili to dopiero polscy śledczy ponad 2 lata po katastrofie.
8. Stan wieży na lotnisku Na filmie to elegancki budynek. Faktycznie – rozlatująca się buda
1. Rosjanie ściśle współpracowali z Polakami w śledztwie Fałsz! 2. Pilot, który odmówił lotu z prezydentem do atakowanej przez Rosjan Gruzji, został surowo ukarany. Nieprawda! 3. Na miejscu tragedii Rosjanie znaleźli trzy czarne skrzynki i pieczołowicie je zabezpieczyli. Kłamstwo! 4. Piloci popełnili błąd, ignorując sygnały systemu TAWS, który kazał im wzbić się do góry (słynne "Pull up!") Fałsz! 5. Rosyjscy kontrolerzy pracowali profesjonalnie Bzdura. 6. Wszelkie dochodzenia w sprawie są zakończone Nieprawda! 7. Rosjanie skrupulatnie zbierali ślady na miejscu katastrofy Gówno prawda. 8. Na filmie to elegancki budynek. Faktycznie – rozlatująca się buda
9. W filmie lot miał status cywilny Takiego wała! Miał status "M" - military czyli wojskowy.
Takie punkty można byłoby mnożyć. Wystarczy porównać tego propagandowego gniota z faktami z dokumentu Anity Gargas.
Film "katastrofy w przestworzach" emituje National Geographic Channel. Nie mylić z National Geographic. Czy to przypadek, że polska strona tej telewizji jest hostingowana przez Copyright Š Agora SA ? Ps. Proszę admina strony o nie usuwanie postu. Dziękuje. ~bla..bla
Gdyby NG nakręcił film o ukrzyżowaniu Chrystusa to wyszłoby że to winni Polanie. A Chrytusa przed nimi bronili Izraelici...
Spotkałem się z takim komentarzem w necie:
Nic nowego. Za Bieruta kręcili takie filmy o Katyniu, za Tuska - o Smoleńsku.
I jeszcze inny:
śledzę od początku wszystkie publikacje nt. katastrofy bardzo skrupulatnie - zwłaszcza te podawane przez fachowców - i dochodzę do wniosku, że decyzja zapadła siedem miesięcy wcześniej: 1 września 2009 roku na molo w Sopocie...
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
31 sty 2013, 20:45
Re: Katastrofa smoleńska
Rekordowa oglądalność ANATOMII UPADKU
Ponad milion widzów zgromadził w czwartek przed telewizorami emitowany na TV Puls dokument ANATOMIA UPADKU. W swoim filmie Anita Gargas pokazuje relacje nieznanych dotąd świadków katastrofy smoleńskiej. Ujawnia też wiele bulwersujących faktów dotyczących miejsca katastrofy. Powtórka filmu w niedzielę, 3 lutego, o godz. 21.55.
Jak podają wirtualnemedia.pl: "Z danych Nielsen Audience Measurement dla portalu Wirtualnemedia.pl wynika, że „Anatomię upadku” oglądało1,13 mln osób, co zapewniło stacji 6,66 proc. udziału w grupie 4+ i 7,91 proc. w 16-49. Dla porównania, średni udział TV Puls w rynku w okresie od 1 do 30 stycznia br. wyniósł odpowiednio 3,02 proc. i 3,17 proc.".
TV Puls, jako pierwsza ogólnopolska stacja, pokazała wyprodukowany przez GAZETĘ POLSKĄ film. Emisję filmu zapowiedziała też Telewizja Publiczna. TVP chce jednak pokazać także drugi z głośnych ostatnio filmów o Smoleńsku - ŚMIERĆ PREZYDENTA. Jak zapewnia TVP trwają już rozmowy w tej sprawie z National Geographic.
... A już to "Lądowanie w automacie " nie ma dobrego wytłumaczenia. Zastanawiam się tylko jak się czują rodziny ofiar którym wizja zamachowa nie odebrała rozumu i muszą wysłuchiwać wygłaszanych apeli o obronę " Honoru polskich pilotów ". To musi być koszmarne .
Koszmarne jest przekręcanie faktów dlaczego przekręcasz najprostsze fakty jak pogrubione lądowanie w automacie, gdy faktycznie miało to być odejście w automacie. Tak dyskutując wyjdzie absurdalna polemika z której nic nie wyniknie.
31 sty 2013, 21:05
Re: Katastrofa smoleńska
prostownik
Podstawowe pytanie: DLACZEGO pilot podchodził do lądowania w tak skrajnie niekorzystnych warunkach ? .
Prostownik. Podstawowe pytanie: DLACZEGO powielasz bzdury krążące w internecie w rodzaju "podchodził do lądowania, pijany generał, Błasik kłócący sie z Protasiukiem na Okęciu, itd"? Tyle razy to było już wyjaśniane: NIE PODCHODZIŁ DO LĄDOWANIA. Była zamiennik ustalenia czy istnieje możliwość lądowania czy nie ma takiej możliwości. Protasiuk uznał, że nie ma możliwości lądowania. WYDAŁ KOMENDĘ: ODCHODZIMY NA DRUGI KRĄG. Boli Cię, że nie można zrzucić całej winy na pilotów, na generała, na prezydenta i Jego brata? Sprawiłoby Ci radość gdyby dało się obwinić polskich pilotów, polskiego prezydenta, polskich generałów? Tak. Bo dzięki temu odpowiedzialność Tuska, Klicha, Arabskiego, Janickiego, Millera byłaby mniejsza? Nie możesz pogodzić się z faktami?
tommek
prostownik
... A już to "Lądowanie w automacie " nie ma dobrego wytłumaczenia. Zastanawiam się tylko jak się czują rodziny ofiar którym wizja zamachowa nie odebrała rozumu i muszą wysłuchiwać wygłaszanych apeli o obronę " Honoru polskich pilotów ". To musi być koszmarne .
Koszmarne jest przekręcanie faktów dlaczego przekręcasz najprostsze fakty jak pogrubione lądowanie w automacie, gdy faktycznie miało to być odejście w automacie. Tak dyskutując wyjdzie absurdalna polemika z której nic nie wyniknie.
Prostownik zaraz nam "udowodni" , że to było lądowanie. Bo przecież... samolot miał wypuszczone podwozie
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 31 sty 2013, 21:18 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
31 sty 2013, 21:17
Re: Katastrofa smoleńska
tommek
Koszmarne jest przekręcanie faktów dlaczego przekręcasz najprostsze fakty jak pogrubione lądowanie w automacie, gdy faktycznie miało to być odejście w automacie. Tak dyskutując wyjdzie absurdalna polemika z której nic nie wyniknie.
Z tymi "faktami" chyba trzeba zacząć walczyć jak z "polskimi obozami śmierci".
Sonda sms'owa w trakcie dzisiejszego programu Jana Pospieszalskiego "Bliżej" w TVP3:
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
31 sty 2013, 22:16
Re: Katastrofa smoleńska
Kilka dni temu odbyło się spotkanie z członkiem komisji Millera dr Laskiem: Po jaką cholerę widząc, jakie są warunki, ci piloci schodzili tak nisko? - pytał emerytowany kapitan samolotów pasażerskich Jerzy Grzędzielski. Nikt, kto jest na tej sali, tam nie był i nie wiemy, co czuła załoga, pilotując ten samolot - podsumował dr Lasek. Ale zakończył twardym akcentem: - Procedury w lotnictwie są rzeczą najważniejszą. Nie ma czegoś takiego, że można przez 7 sekund słuchać komendy "pull up" i nic nie robić. Dobrze wyszkolona załoga, sprawdzana regularnie na symulatorach, reaguje w takiej sytuacji maksymalnie w pół sekundy. A jeżeli jeden z jej członków się spóźnia, to reaguje drugi.
Jeszcze raz powtarzam, że nie umniejszam błędów strony rosyjskiej, ale w zasadzie zgadzam się z Silniczkiem odnośnie słabości naszej załogi. I co by nie pisać, i jak by,udając superekspertów, nie wymądrzać się, to właśnie opierając się na opiniach ekspertów, trzeba stwierdzić, iż nasza załoga miast ponadstandardową ostrożnością wykazała się ponadstandardową brawurą. Czy ktoś zaprzeczy, że lądowisko (bo rzeczywiście nie można je nazywać lotniskiem) nie miało ILS i było słabo wyposażone, że była gęsta mgła i że o wszystkim tym załoga wiedziała? Czy ktoś zaprzeczy, że nasza załoga otrzymała z wieży informację, że nie ma warunków do lądowania. Czy tak trudno było sobie wyobrazić, iż w tych konkretnych trudnych warunkach, w sytuacji podchodzenia do lądowania (czy nawet tylko zbliżania się do ziemi w celu wysondowania możliwości lądowania) informacje w rodzaju "jesteście na kursie i ścieżce" nie będą wiele warte?
Jeżeli więc ponowię za Jerzym Grzędzielskim pytanie: "Po jaką cholerę widząc, jakie są warunki, ci piloci schodzili tak nisko?",to ewentualni polemiści dyskutujcie proszę nie tyle z anonimowym "prostownikiem", co z pliotem - starym wygą, emerytowanym szefem szkolenia PLL "LOT", kapitanem z 40-letnim stażem, który wylatał 25 tysięcy godzin.
01 lut 2013, 16:21
Re: Katastrofa smoleńska
Po jaką cholerę widząc, jakie są warunki, ci piloci schodzili tak nisko?
Najlepiej byłoby zapytać pilotów, bo tylko oni znają odpowiedź na to pytanie, inni eksperci mniej lub bardziej ważni mogą tylko przypuszczać Równie retoryczne jest pytanie, dlaczego urzędnicy popełniają błędy, siedząc za ciepłym biurkiem, skoro znają (teoretycznie) przepisy?! No dlaczego?!
Procedury w lotnictwie są rzeczą najważniejszą
W lotnictwie tak, ale nie wojskowym. O tych procedurach i ich przestrzeganiu była szeroko mowa przy okazji analizy katastrofy, w tym organizacji lotu, lotnisk zapasowych etc. A nie mówił przypadkiem ów emerytowany kapitan jakie procedury obowiązują w lotnictwie cywilnym przy wyborze lotniska. Jakie lotnisko powinno spełniać warunki, żeby mógł na nim wylądować samolot cywilny?! Lotnisko w Smoleńsku, to pierwszy błąd w procedurze.
Dobrze wyszkolona załoga, sprawdzana regularnie na symulatorach
O wyszkoleniu załogi i symulatorach Tupolewów też była szeroko mowa, więc powtarzał się nie będę. Teraz zmieniamy procedury dotyczące przewożenia VIP-ów (dodałem o tym artykuł na stronie główną). I zmieniamy samoloty, a do Tupolewa nikt już nie wsiada, chociaż po remoncie. I to mówi samo za siebie. Nic dodać nic ująć.
Zostaw więc już prostownik tę załogę w spokoju, bo niczego się więcej w niej nie doszukasz. Luknij trochę bardziej na wschód, bo to co tam zrobili też jest mało zrozumiałe, a w przeciwieństwie do załogi tam są żywi ludzie, od których można się jeszcze czegoś dowiedzieć. Jeszcze ...
01 lut 2013, 17:35
Re: Katastrofa smoleńska
Konferencja na Czerskiej - tak, ale rozmowa z naukowcami - nie. Wystudiowana kontrofensywa autorów raportu Millera.
Specjaliści z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przystąpili do medialnej kontrofensywy. Od tygodnia niemal nie wychodzą ze studiów telewizyjnych. Dziś zdecydowali się na konferencję z udziałem publiczności. Spotkanie odbyło się w siedzibie "michnikowego szmatławca".
Organizatorzy konferencji nie usiłowali nawet ukrywać czemu mają służyć te zmasowane prezentacje. Główny cel – zdyskredytowanie ustaleń zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza.
Co czwarty Polak wierzy w zamach
– rozpoczął spotkanie Jarosław Kurski, wiceszef michnikowego szmatławca
O katastrofie milczą wybitni znawcy tematu, a wypowiadają się ci, którzy z góry wiedzą jak było. Chcemy to zmienić. Chcemy oddać głos ekspertom.
Sala była pełna. Wedle obliczeń gospodarzy przyszło ok. 180 osób. Wśród publiczności znalazło się wielu dziennikarzy, blogerów, ale i kilka osób blisko związanych z pracami zespołu Antoniego Macierewicza. M. in. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40 i mecenas Bartosz Kownacki reprezentujący rodziny smoleńskie.
Spotkanie podzielono na 3 części. Pierwszą stanowiła prezentacja głównych ustaleń komisji Millera. Poprowadził ją Wiesław Jedynak. Główne wątki to: fatalna pogoda, złe wyszkolenie załogi, brak reakcji załogi na ostrzeżenia systemów ostrzegawczych, przełączenie wyskościomierza barycznego na radiowy (aby zniwelować ostrzeżenia Terrain ahead).
Bezpośrednia przyczyna katastrofy było zdaniem ekspertów z komisji Millera zejście samolotu na wysokość poniżej przewidzianego minimum 100 metrów, czego konsekwencją było zahaczenie o brzozę, utrata części skrzydła, "półbeczka" i uderzenie dachem o ziemię. To zdaniem autorów raportu komisji tłumaczy całkowitą destrukcję kadłuba i jego rozpad na tysiące elementów.
Zdaniem ekspertów PKWBL komenda "odchodzimy" wypowiedziana przez kapitana Protasiuka przez długie 7 sekund nie pociągnęła za sobą żadnych działań. W dodatku – nie była to wyraźna komenda, dlatego w stenogramie zapisano ją ze znakiem zapytania.
Równocześnie jednak komisja nie stwierdziła wywierania jakiegokolwiek nacisku na załogę i uznała, że wieża kontroli lotów w Smoleńsku błędnie informowała ją iż samolot jest na kursie i na ścieżce. Tymczasem w rzeczywistości tupolew był dużo poniżej przewidzianego przepisami kursu. Za późno padło też wezwanie do odejścia na drugi krąg.
Drugą część konferencji wypełniło dementowanie ustaleń zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza – ze szczególnym uwzględnieniem teorii wybuchu. Ponieważ do grona prelegentów nie zaproszono żadnego z jego ekspertów – wybrane fragmenty opinii prof. Biniendy, Nowaczyka, dr Szuladzińskiego i innych naukowców badających katastrofę smoleńską odczytywała Agnieszka Kublik.
Zaczęła jednak od kwestii generalnej: Jak badaliście panowie hipotezę wybuchu?. Na co Maciej Lasek zaprezentował następujacy wywód:
Żaden z zapisów z rejestratorów nie wskazał na to, że mogło dojść do wybuchu. Dodatkowo oględziny na miejscu zdarzenia nie okazały, żeby na wraku były efekty fali ciśnieniowej czy wysokiej temperatury, która towarzyszy wybuchowi. Nic nie wskazywało na to, że mogło dojść do podłożenia ładunku wybuchowego przez osoby trzecie. Nie było też śladów materiałów wybuchowych na odzieży.
O tym, że obecność materiałów wybuchowych badano na zaledwie kilku próbkach – już nie wspomniał. Tymczasem Leszek Filipczyk, inżynier lotniczy, dodał:
- Przyczyną nie było zderzenie z brzozą, tylko kontynuowanie podejścia po zejściu poniżej wysokości. Razem z fragmentem skrzydła stracili jedną lotkę, próbowali kontrować, ale to było za mało, samolot zaczął się obracać. Na następnych drzewach stracili statecznik, dalej lotem po torze zniżającym się zderzył się z ziemią w pozycji obróconej. Nie jest prawdą, że w tej pozycji załoga i pasażerowie mieli szanse na przeżycie. Grzbiet jest jedną ze słabszych części samolotu.
Byłem na miejscu wypadku, widziałem rozłożenie szczątków, jest charakterystyczne dla tego typu zderzenia z zmienią, kadłub został rozerwany, ale w wyniku zderzenia z ziemią, nie od wybuchu.
Maciej Lasek dowodził, że teoria prof. Biniendy, że samolot nie zderzył się z brzozą nie może być prawdziwa, ponieważ w drzewie znaleziono fragmenty metalu.Uparcie przekonywał też, że wszystkie szczątki samolotu zostały znalezione jedynie w miejscu upadku. (Podczas gdy liczni świadkowie widzieli i znajdowali odpadające fragmenty jeszcze przed ulicą Kutuzowa).
W ramach obrony prawdziwości raportu komisji Lasek stwierdził, że świadek przedstawiony w filmie "Anatomia upadku", który widział ostatnie sekundy lotu tupolewa i zapewniał, że tuż nad droga leciał on kołami w dół – nie jest wiarygodny. Równocześnie jednak – zdaniem Laska – jego relacja potwierdza ustalenia komisji. A to dlatego, że widział on samolot na niewielkiej wysokości. Mniejszej nizby tego dowodziły obliczenia prof. Biniendy.
Tę część konferencji Maciej Lasek zakończył emocjonalnym oświadczeniem:
Gdyby to był zamach to nasza praca nie byłaby potrzebna,a raport zakończyłby się na połowie strony...
Najwięcej emocji zgodnie z oczekiwaniami wzbudziła jednak trzecia część spotkania w której dopuszczono pytania z sali. Jednak pierwsze kilkanaście minut, zamiast pytań, zajęły oświadczenia emerytowanych pilotów, którzy wygłaszali peany pod adresem komisji.
Gdy doszło do trudniejszych kwestii - czasu zaczęło brakować. Mimo to padło kilka celnych pytań między innymi ze strony malarki- Patrycji Nowak:
Dlaczego państwo stchórzyli i nie wzięli udziału w debacie, gdzie było stu naukowców? Czy wezmą panowie udział w debacie 5 lutego? Co się stało z rejestratorem K3 63? Czemu nie badacie wraku?
Maciej Lasek,w wyraźnej defensywie, odpowiedział:
Nie bierzemy udziału w debatach z politykami
Jakimi politykami ?– reaguje sala.- Było pytanie o ekspertów!
Jeśli pani śledziła tę debatę, to widziała pani jak odebrano głos osobie, która nie zgadzała się z ekspertami na sali. badanie wypadków lotniczych jest odseparowane od polityki, a wypowiedzi profesorów Nowaczyka i Biniendy coraz bardziej przypominają manifesty polityczne. Niestety. Tu może pani wysłuchać opinii ekspertów, którzy byli na miejscu.
Głos z sali:
- Czemu rozmawiacie z nimi zaocznie za pośrednictwem pani redaktor? Jak wam wygodnie to jesteście wolnymi ludźmi.
Lasek:
-Jesteśmy wolnymi ludźmi i badaczami
Bartosz Kownacki, pełnomocnik Ewy Błasik indagował na jakiej podstawie komisja Millera uznała, że obecność generała Błasika w kabinie była elementem "pośredniej presji na załogę.(Wczoraj prokuratura jednoznacznie uznała, że nie ma na to dowodów).
Lasek usiłował tłumaczyć,że to wynikało "kontekstu sytuacyjnego" i jednego wygłoszonego przez technika pokładowego zdania "uwaga generałowie".
Dlaczego przycisk odejścia nie działał ?
Chciał wiedzieć pan Skarżewski, powołując się na opinie trzech pilotów latających na tupolewach.
Przycisk działał, ale jego wciśnięcie nie jest rejestrowane przez rejestratory. Ale żeby zadziałał musiałby być uzbrojony przycisk glisady. A tak się nie stało.
Pytający i ekspert - pozostali każdy przy swoim zdaniu.
Liczne wątpliwości dotyczące rozbieżności co do przedstawionych w raporcie TAWS eksperci tłumaczyli,tym że w momencie ich rejestracji samolot znajdował się w przechyle pod kątem 90 stopni, co wpływało na ich błędne zapisy.
Konferencje zakończono kwadrans po 18-tej,ze względu na ograniczenia czasowe jej uczestników. Maciej Lasek zapowiedział jednak, że niebawem zostanie uruchomiona strona internetowa na której będzie można zadać wszelkie pytania dotyczące katastrofy, zaś eksperci komisji będą na nie udzielać odpowiedzi.
Marek Dąbrowski: dla próbujących bronić swego raportu członków Komisji Millera nadchodzą ciężkie czasy. "Zapisy protokołu powodują katastrofę oficjalnej narracji"
Publikujemy ciekawy wpis inż. Marka Dąbrowskiego, który na swoim blogu komentuje publikację dot. rosyjskiego dokumentu opisującego miejsce katastrofy smoleńskiej:
Jest jeszcze za wcześnie, by w kompletny sposób wypowiedzieć się o wszystkich implikacjach odtajnionego przez „Nowe Państwo” rosyjskiego protokołu oględzin trasy jaką rządowy tupolew przebył w ostatnich sekundach tragicznego lotu, jednak już teraz, po pobieżnym nawet zapoznaniu się z tym materiałem widać, że oficjalna narracja w kilku kluczowych punktach musi lec w gruzach.
Pierwsze ślady uszkodzeń drzew znaleziono w miejscu, gdzie tupolew był kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Brak dokładnych współrzędnych geograficznych pierwszych drzew z obłamanymi czubkami utrudnia ich jednoznaczne zlokalizowanie, ale można przyjąć, że drzewo które komisja opisała jako pierwsze noszące ślady kontaktu z samolotem znajduje się prawie półtora kilometra na wschód od miejsca, gdzie maszyna uderzyła o ziemię. Podobnie jest z drugim drzewem, przyciętym ok. 4,2 metra nad gruntem- znajduje się ono daleko przed bliższą radiolatarnią, w pobliżu której tupolew miał mieć pierwszy kontakt z przeszkodami terenowymi. Nie jest możliwe, aby oba wskazane przez komisję drzewa mogły zostać przycięte przez maszynę lecącą kilkadziesiąt metrów wyżej, nie znaleziono także w ich okolicy żadnych fragmentów samolotu. Dlatego przypuszczam, że ich uszkodzenia mają inną naturę, co w czasie wizji lokalnej nie zostało właściwie zinterpretowane. Jednak ta kwestia jest otwarta i za wcześnie na twarde wnioski.
Natomiast zwraca uwagę brak wzmianki o drzewach, z którymi tupolew miał zderzyć się według komisji MAK i KBWL LP na odcinku między bliższą NDB a brzozą, na której miał stracić końcówkę lewego skrzydła. To pierwszy sensacyjny wniosek z rosyjskiego dokumentu- okazuje się bowiem, iż:
- pierwsze, niskie drzewa, których uszkodzenia komisje przypisały lecącemu zbyt nisko tupolewowi nie zostały przez niego ścięte,
- wnioski z długości sygnału dźwiękowego od bliższej radiolatarni, które wyciągali niektórzy blogerzy, jakoby samolot był nad radiolatarnią wyżej, niż opisano w raportach i nie miał kontaktu z drzewami w jej pobliżu, zostały uprawdopodobnione z najmniej oczekiwanego, bo rosyjskiego źródła pochodzącego jeszcze z dnia katastrofy,
- trajektoria lotu, obliczona w 2011 roku przez mgr Michała Jaworskiego, uzyskała potwierdzenie dla lokalizacji samolotu w pobliżu bliższej radiolatarni.
Nie mniej sensacyjnie wypada porównanie pochodzącego z protokołu opisu brzozy, na której maszyna miała stracić końcówkę skrzydła, z wnioskami do których doszły komisje. Drzewo nie zostało bowiem złamane na wysokości 5 metrów, odrywając przy okazji skrzydło tupolewa, lecz kilka godzin po katastrofie miało tylko ścięty jednometrowy czubek. To zaś oznacza:
- zakwestionowanie bezpośredniej przyczyny destrukcji samolotu podanej w obu raportach,
- kolejne potwierdzenie trajektorii Michała Jaworskiego, który w tym miejscu na podstawie obliczeń określił wysokość lotu z kilkumetrowym, o wiele mniejszym niż państwowe komisje, błędem.
W protokole opisano także zniszczenia pasa drzew przed ulicą Gubienki. W tym miejscu ślady są mniej zbieżne z trajektorią obliczeniową Jaworskiego, chociaż nie wykluczono jeszcze w badaniach możliwości, że drzewa te zostały częściowo połamane wskutek działania strumieni gazów wylotowych z silników samolotu lecącego kilka metrów nad ich wierzchołkami, a częściowo przez duże części odpadające od samolotu.
Należy zwrócić uwagę na opisane przez Rosjan pola szczątków, znajdującego się tak przed, jak i za punktem TAWS#38, a także na rozrzut niektórych części na boki, nawet poza wysięg skrzydeł lecącego samolotu. Chodzi tu choćby o (nieopisany w protokole) fragment poszycia na wierzchołkach drzew, pokazany w raporcie Zespołu Parlamentarnego „28 miesięcy”, który został sfotografowany z jaka-40 jeszcze 10 kwietnia, a nawet niektóre fragmenty maszyny opisane w raporcie MAK. Kawałki samolotu znajdowano o kilka do kilkunastu metrów na boki poza zasięgiem jego skrzydeł. Ponieważ z innych, niezależnych źródeł także wiadomo, że niezinwentaryzowane przez MAK części samolotu były rozrzucone daleko na boki, nie sposób nie skojarzyć tego faktu z możliwą eksplozją wewnątrz skrzydła i dalszym rozpadem samolotu jeszcze w locie, o czym mówią eksperci Zespołu Parlamentarnego.
Dla niektórych osób przywiązanych do rządowej narracji w sprawie przyczyn katastrofy szokiem będzie zapewne ostatni wniosek z omawianego protokołu. Dla mnie nie jest on zaskoczeniem, ponieważ potwierdza zarówno zapisy rejestratorów parametrów lotu, wyniki obliczeń trajektorii mgr Jaworskiego, jak i wypowiedzi świadków, którzy widzieli tupolewa w końcówce lotu nad ulicą Kutuzowa.
Chyba wszyscy oglądaliśmy sugestywny fotomontaż autorstwa Siergieja Amielina, pokazujący jak obrócony o 120 stopni, lecący kołami do góry samolot ścina usterzeniem poziomym gałęzie topoli rosnącej przed ulicą Kutuzowa.
Fotomontaż pokazujący położenie samolotu nad ul. Kutuzowa. Opr. Siergiej Amielin
Temu obrazowi można było jak dotąd przeciwstawić jedynie wypowiedzi świadków, którzy widzieli jak tupolew leciał nad ulicą z przechyłem na lewe skrzydło, ale nie obrócony. Mówili o tym: Nikołaj Szewczenko, Igor Fomin i inni. Jednak w omawianym tu rosyjskim dokumencie znajdujemy dowód, że żadne znajdujące się w tym rejonie drzewo nie zostało przycięte w sposób pokazany przez Amielina oraz MAK i Komisję Millera, przez obracający się samolot.
Taki widok mógł zobaczyć kierowca autobusu, Nikołaj Szewczenko: samolot przelatujący nad ulicą Kutuzowa „jak do lądowania” (podwoziem do dołu), przechylony w lewo i ciągnący za sobą snop iskier. O ogniu za tupolewem wspominał także inny świadek- dozorca z hotelu „Nowyj”, Rustam N. (fotomontaż pokazuje widok na ul. Kutuzowa od północy). Są także świadkowie którzy widzieli samolot w zbliżonej pozycji w tym miejscu także z innych stron, był np. obserwowany z odległości ok. 450 metrów od południa (istnieje taka oficjalna relacja).
Tak wyglądałby samolot widziany przez kierowcę autobusu, gdyby zachowywał się zgodnie z wyobrażeniami twórców raportów: MAK i KBWL LP. Maciej Lasek i Wiesław Jedynak próbują zaczarować rzeczywistość, twierdząc, że wypowiedzi świadków potwierdzają ich raport. Jest wprost przeciwnie: nie trzeba (a właściwie: nie należy) być rządowym ekspertem, by zauważyć, że tupolew znajdował się w tym miejscu w pozycji normalnej, a nie odwróconej do góry kołami, jak chciałyby komisje (fotomontaż)
Dzięki protokołowi wiemy już, że zgodni w swoich relacjach, różni świadkowie mówili prawdę. Rosyjska komisja pisząca protokół widziała bowiem w tym rejonie (czyli przy skrzyżowaniu ulicy Kutuzowa z wyjazdem z autokomisu) topolę, ale jedynie z odłamanym na wysokości 20 metrów wierzchołkiem. Nie wspomniano nic o równych przycięciach niższych gałęzi, co oznacza, że jeszcze kilka godzin po katastrofie nie były one uszkodzone, a więc nie zostało to zrobione przez tupolewa. Należy w tym miejscu przypomnieć, że wkrótce po katastrofie zamknięto w tym rejonie ulicę Kutuzowa, otaczając ją kordonem milicji, zaś objazdy zorganizowano ulicą Gubienki. Z rosyjskich źródeł wiemy, że prace przy okolicznej zieleni prowadzono przez tydzień bardzo intensywnie- w dzień i w nocy.
Omówione przeze mnie zapisy protokołu powodują prawdziwą katastrofę oficjalnej narracji, której najgorliwsi obrońcy zawsze powoływali się na prawdziwość wszystkich śladów uszkodzeń na drzewach. Miały one implikować wymyślone przez nich zachowania samolotu w poszczególnych punktach trajektorii. Okazuje się jednak, że autentyczności dużej części tych śladów zaprzeczyli już 10 kwietnia 2010 roku sami Rosjanie. Wydaje się, że dla próbujących bronić swego raportu członków Komisji Millera i ich medialnych pomocników nadchodzą ciężkie czasy.
zamiennik rekonstrukcji zniszczeń zieleni opisanych w rosyjskim protokole z 10.04.2010 roku. Pomimo że dokument zawiera pewne nieścisłości, stopień jego uszczegółowienia w opisie niepowtarzalnych elementów zagospodarowania terenu pozwala na stwierdzenie, że ani drzewa przy radiolatarni, ani brzoza „pancerna”, ani wreszcie topole przed ulicą Kutuzowa nie zostały przycięte tak, jak pokazano w oficjalnych raportach. To wyklucza zachowanie samolotu według scenariusza Amielina/MAK/KBWL LP.
1. Na tym forum akurat sporo napisano o błędach strony rosyjskiej. A ja już kilka razy napisałem, że nie chcę ich umniejszać. Piałem przecież o fatalnym wyposażeniu smoleńskiego lądowiska (bo lotnisko brzmiałoby nazbyt dumnie). Tutaj dodam tylko, że smoleńska wieża, uwzględniając naszą ułańską fantazję i swoje ograniczenia zamiast zdawkowego komunikatu „brak warunków do lądowania” powinna nawet wbrew utartym zwyczajom podać komunikat „lotnisko zamknięte”. Oczywiście można tę listę skarg i zażaleń szeroko rozwijać, ale jeżeli nie ma sporu – po co powtarzać to co już tyle razy tu zapisano? 2. Pisząc o błędach załogi nie mam zamiaru pastwić się nad zmarłymi, a wskazać, że z czegoś to wynika. Słusznie zauważasz temat szkoleń, niedopracowanie procedur w lotnictwie wojskowym, niewłaściwą organizację lotów. Dodać należy niewłaściwą otoczkę psychologiczną tj. preferowanie brawury zamiast ostrożności.
Pozdrawiam bardzo serdecznie.
01 lut 2013, 19:14
Re: Katastrofa smoleńska
Smoleńsk, czyli Przebudzenie Leminga
Piątek, 13 grudnia 2012:
Cześć, jak leci? What’s up?
Zobaczcie, poniżej Airbus 320-111 ląduje w roku 1988 w lesie. Nie w zagajniku, na polance z rzadkimi drzewkami – nie, po prostu W LESIE:
Zginęły trzy osoby. TRZY. Na sto trzydzieści sześć.
Samolot przelatywał nad małym nieznanym lotniskiem a piloci nie wiedzieli, jak wysokie są drzewa na końcu pasa. Mieli lecieć na wysokości 100 stóp, czyli 33 metrów – ale nie zrozumieli i lecieli na wysokości 33 stóp. Mieli dwa razy przelecieć nad lotniskiem (to był lot pokazowy) i potem wylądować gdzieś indziej. Na pokładzie było 136 osób. Zginęły trzy osoby które nie były się w stanie wydostać na czas: chłopiec który nie był w stanie sam chodzić, dziewczynka która nie potrafiła sama odpiąć pasa, i kobieta, która zawróciła od wyjścia, aby tej dziewczynce pomóc. Wszyscy troje zaczadzili się dymem, a następnie spalili. Nikt z pasażerów nie zginął na wskutek obrażeń odniesionych podczas lądowania. Robili „low-speed pass” z minimalną szybkością 122 węzłów, czyli 225 kilometrów na godzinę. Link do artykułu poniżej:
Z góry zaznaczam, że do niedawna byłem jednym z Was. Byłem „lemingiem”. Albo może tak dawno wyjechałem z Polski, że nie interesowałem się polskimi sprawami. Nawet nigdy nie głosowałem. Teraz chyba zacznę.
O Smoleńsku miałem takie same poglądy – że to musiała być wina pilotów, i że w końcu te dwie „międzynarodowe”, czyli rosyjskie i polskie komisje w przeciągu paru lat wszystko wyjaśnią, że trzeba im dać czas. Że trzeba dać czas ekspertom. Zresztą, samo śledztwo mnie nie interesowało. Od tego byli w końcu specjaliści, którym za to płacą, którzy się tym zajmują na co dzień. Potem... zacząłem zauważać, że zbyt dużo się w tym „śledztwie” nie zgadza. Być może jestem na takie rzeczy wyczulony, bo dobrze pamiętam komunę.
Poniżej następny samolot który wylądował w lesie, tym razem pod Moskwą. Zobaczcie co stało się z lasem, w którym wylądował:
22 marca 2010 roku podchodzący do lądowania w Moskwie TU-204-100 (rozmiary samolotu prawie identyczne do TU-154M którego jest unowocześnioną wersją, tzn. maksymalna masa całkowita z pasażerami i paliwem 103 tony, wysokość samolotu 14 metrów, długość 46 metrów) wylądował awaryjnie w lesie. A właściwie nawet nie tyle awaryjnie, ile się ZGUBILI W NOCY I WE MGLE, i nie trafili na pas. Las (nie zagajnik, jak w Smoleńsku) wykoszony jest na odległości, sądząc z ujęcia, przynajmniej ok. 200 metrów. Pamiętajcie o skali – ten samolot jest długości 46 i wysokości 14 metrów.
Na pokładzie było jedynie osiem osób obsługi. Lądując w nocy i we mgle w lesie (po uprzedniej awarii autopilota, czyli urządzenia, które w prezydenckim TU-154M również się psuło) – WSZYSCY PRZEŻYLI. Poniżej dwa linki z dokładnym opisem wypadku, razem ze zdjęciami z rozłamanym (tylko na dwie części) samolotem i wykoszonym lasem, notabene brzozowym (po zdjęcia zjedź myszką niżej). Nawet się nie spalił. Wg tego samego, znajomego nam MAK-u, cytowanego w artykule, drzewa wokoło samolotu miały ok. 25-30 metrów wysokości. Nie jestem leśnikiem, ale pewnie wiele z nich musiało mieć co najmniej 40 cm w obwodzie. Przy okazji inna uwaga: samoloty startujące i lądujące mają szybkość praktycznie taką samą, np. takie duże pasażerskie odrzutowce jak TU-154M czy TU-204-100 około 250-300 km/h. Wolniej nie mogą LECIEĆ, bo by po prostu nastąpił tzw. "stall" i by straciły nośność i spadły. Generalnie rzecz biorąc, im większa maszyna, z tym WIĘKSZĄ SZYBKOŚCIĄ musi startować i lądować. Airbusy 320 ważą maksymalnie (razem z paliwem i bagażem) ok. 77 ton – są więc lżejsze od Tupolewów 154M jak i 204 – z tego też powodu mogą startować i lądować z nieco mniejszą szybkością.
A tutaj, poniżej, wideo z awaryjnego lądowania innego, rosyjskiego TU-154 w republice Komi, 7 września 2010 roku. W tym samolocie nagle przestało działać zasilanie (wg spekulacji rosyjskich reporterów być może dlatego, że w czasie remontu wstawiono do niego TANIE, PODROBIONE CZĘŚCI – déjà vu?) i wylądował na utwardzonym pasie, po czym go „przeskoczył” i rozpędzony wjechał w las, po drodze kosząc drzewa (co prawda takie mniejsze). Nikomu nic się nie stało, skrzydła nie odpadły, samolot był OK:
Samolot plus drzewa, nawet plus las, nie musi się równać rozpadowi samolotu na tysiące fragmentów i śmierci wszystkich pasażerów. To nie jest wcale tak normalne, jak próbuje wam wmówić MAK i Komisja Millera.
Ale wróćmy do Smoleńska. Nawet jeżeli chodzi o sam moment wypadku – raporty podają dwa różne czasy katastrofy, co nigdy nie zostało dostatecznie wytłumaczone: “The discrepancy among the time of the crash registered by MARS flight recorders (10:41:05.4), ATM-QAR recorder (10:41:04), and when electricity lines were cut by the crashing aircraft a second or two before the final crash (10:39:35) was never explained.[57]”
Różnica wynosi półtorej sekundy, co w tej sytuacji może mieć kapitalne znaczenie. I co? I nic. No, wot, jest różnica półtorej sekundy w odczytach skrzynek... to i cóż. Tylko... czy to jest profesjonalne?
Nawet tak „standardowe” sprawy jak sekcje zwłok zostały wykonane, delikatnie mówiąc, w sposób... nieprofesjonalny. Pomylili zwłoki, zaplombowali trumny, i zabronili je rodzinom otwierać. Zabronili też rodzinom robić nowe sekcje zwłok, które pozwoliłyby na pobranie i zachowanie tkanek, co jest standardową procedurą przy tego typu śledztwach. Jeżeli Rosjanie te tkanki od ofiar pobrali, to czy polscy patolodzy będą je mogli kiedykolwiek przebadać sami?
Bo np. Załącznik nr 13 Konwencji Chicagowskiej na którą się obie komisje powołują mówi wyraźnie, że dostęp do wszelkich badań, łącznie z sekcjami zwłok, przesłuchiwaniem świadków, zbieraniem dowodów rzeczowych na miejscu, itd. powinna Polska mieć praktycznie nieograniczony, a wrak i samo miejsce wypadku powinno zostać zabezpieczone (w tym wypadku przez Rosję), tak by zapobiec dalszemu zniszczeniu wraku, kradzieżom, itd.:
„3.2 Państwo miejsca zdarzenia podejmuje wszystkie niezbędne środki w celu zabezpieczenia dowodów rzeczowych i zapewnienia niezawodnej ochrony statku powietrznego oraz wszystkiego, co się na nim znajduje, przez czas potrzebny do przeprowadzenia badania. Zabezpieczenie dowodów rzeczowych polega na podjęciu środków zabezpieczających poprzez fotografowanie lub przy użyciu innych odpowiednich metod, celem zachowania tych dowodów, które mogą być wycofane, uszkodzone, zagubione lub zniszczone. Ochrona polega na zabezpieczeniu przed dalszym uszkodzeniem, dostępem osób postronnych, kradzieżą i zepsuciem.” I dalej tamże:
„5.25 Uczestniczenie w badaniu pozwala na udział we wszystkich etapach badania pod nadzorem Przewodniczącego Komisji Badania Wypadków, a w szczególności do: a) oględzin miejsca zaistnienia wypadku, b) badania szczątków, c) pozyskiwania zeznań świadków i składania propozycji co do tematyki przesłuchań, d) posiadania pełnego i niezwłocznego dostępu do dowodów rzeczowych, e) otrzymywania wszystkich egzemplarzy dokumentów dotyczących sprawy, f) uczestniczenia w odczytywaniu zapisów na nośnikach informacji, g) uczestniczenia w badaniach prowadzonych poza miejscem zaistnienia wypadku , takich jak: przegląd agregatów, narady techniczne, próby i modelowanie, h) udziały w naradach informujących o postępie w badaniach, łącznie z dyskusjami dotyczącymi analizy informacji, formułowania wniosków, określania przyczyn i zaleceń w zakresie bezpieczeństwa, i i) składania oświadczeń dotyczących różnych elementów badania wypadku.”
Poniżej wywiad ze słynnym amerykańskim patologiem (robi sekcje zwłok, również ofiar katastrof lotniczych, już od 50 lat) dr Michaelem Badenem. Pan Baden punktuje spokojnie, i to zupełnie bezstronnie, co POWINNO BYŁO być zrobione w śledztwie, a co nie było – czego on, jak mówi, zupełnie nie rozumie.
Zupełnie też nie rozumie, dlaczego zabroniono mu zrobić sekcje zwłok dwóch ofiar, których rodziny go o to poprosiły. Nie mógł się nawet przyglądać sekcjom wykonywanym przez polskich patologów. Mówi, że coś takiego (tak samo, jak te zaplombowane trumny) nie przydarzyło mu się jeszcze nigdy w 50-cio letniej karierze patologa, nawet w krajach takich jak Zimbabwe i sytuacjach, gdzie rząd miał zupełnie oczywisty interes tuszowania faktów.
Mówi także o tym, że w ciałach są zawsze dowody tego, co się przydarzyło. Na przykład, jeżeli był pożar na pokładzie, to w płucach przynajmniej niektórych ofiar powinien być tlenek węgla. Jeżeli był wybuch, to jakieś ciała mogą w środku zawierać części bomby albo innych materiałów. Jeżeli samolot po prostu spadł i się rozbił to, po pierwsze, jakieś osoby powinny były przeżyć, zwłaszcza w tylnej części samolotu, bo upadek nastąpił z bardzo niewielkiej wysokości; a po drugie, ciała tych którzy zginęli musiałyby być praktycznie wszystkie rozczłonkowane, bo to jest wtedy bezpośrednią przyczyną śmierci – tzn. praktycznie nie powinno być ciał „całych” – a takie były, co też jest, według niego, bardzo dziwne. Mówi też, że bardzo dziwne jest, co Rosjanie zrobili (pozostawienie na zewnątrz, niedokładne zebranie części samolotu, częściowe zniszczenie), a czego NIE ZROBILI (trójwymiarowa rekonstrukcja) z wrakiem.
I na tym właściwie byłby już STOP, koniec – w kraju takim jak, powiedzmy, Stany Zjednoczone. Jeżeli komisja, badająca najważniejszy bądź co bądź wypadek lotniczy w historii kraju (tak, tak – zginął nie tylko prezydent RP i jego żona, były prezydent, czyli właściwie DWÓCH prezydentów, ale również całe dowództwo, generalicja, i kilkudziesięciu posłów na Sejm i senatorów – coś takiego nie zdarzyło się NIGDY, nawet w czasie 2-giej wojny światowej), nie potrafi poradzić sobie NAWET Z IDENTYFIKACJĄ ZWŁOK, a po udowodnieniu tego faktu nadal nie przyznaje się do żadnych błędów, to zostałaby odwołana.
Bo w końcu, jeżeli nie potrafili poradzić sobie z czymś tak w gruncie rzeczy prostym, mając do dyspozycji próbki DNA (rodziny umarłych nadal żyją, więc nie ma wymówek) – to jak można oczekiwać, że poradzą sobie KIEDYKOLWIEK z rzeczami o wiele bardziej skomplikowanymi, z informacjami z obu czarnych skrzynek (jednej rosyjskiej i jednej polskiej), z danymi systemu TAWS (bo są one właściwie sprzeczne), z określeniem trajektorii lotu podczas tych ostatnich paru sekund, itd.
Jeżeli NIE PRZESTRZEGA SIĘ MIĘDZYNARODOWYCH PROCEDUR – to śledztwo powinno zostać wstrzymane, komisja rozwiązana i zrobiona nowa, która już musiałaby się trzymać tych kilku podstawowych warunków (jak np. dokładne zbadanie wraku, odpowiednie zabezpieczenie go w hangarze, trójwymiarowa rekonstrukcja, dokładne sekcje zwłok włącznie z badaniami toksykologicznymi tkanek np. płuc, mózgu, przebadaniem ciał od wewnątrz jeżeli istnieją na nich jakieś rany / otwarcia skóry gdzie jakieś przedmioty obce mogłyby jeszcze tkwić wewnątrz, itd.). Tylko w taki sposób można mieć szansę dojścia do prawdy.
Jest to właściwie tak jasne i logiczne, że aż zdumiewa mnie, że ktokolwiek mógłby tego NIE zauważać. Nie, zaraz, zaraz, przecież ja sam tego niedawno nie zauważałem...sorry.
Oczywiście, to nie wszystko.
Co z tym ich nonszalanckim niszczeniem dowodów, tzn. rozrywaniem wraku, przesuwaniem jego fragmentów, wybijaniem okien, najpierw zostawieniu go na rok pod gołym niebem a następnie umyciu go...itd. Spójrz tutaj, wybijają okna – po co? Przecież to bez sensu, jeżeli przyjąć, że starają się zabezpieczyć dowody. Być może te okna mogłyby być dowodami w śledztwie – teraz ich rozbite szkło leży sobie gdzieś tam w zaoranym i przekopanym polu. Czy to jest profesjonalne? Zobacz:
W taki sposób nie prowadzi się normalnego śledztwa, a tylko profesjonalne i rzetelne śledztwo może gwarantować trafne wyniki i konkluzje. Dla porównania podaję zdjęcia i artykuł opisujący śledztwo w sprawie wybuchu na pokładzie samolotu PanAm nad Lockerbie w Szkocji w roku 1988, czyli już 22 lata przed katastrofą w Smoleńsku.
Na tym dolnym zdjęciu poniżej widać dokładnie, gdzie wybuchła bomba, tuż za przednią kabiną pierwszej klasy, tam, gdzie powłoka samolotu odgięta jest na zewnątrz.
Ale nie byłoby tego miejsca widać wcale (i nigdy nie znaleziono by zapalnika bomby, który był wielkości małego paznokcia), jeżeli wrak samolotu nie zostałby cierpliwie złożony w hangarze w tzw. trójwymiarowej rekonstrukcji, gdzie szczątki samolotu nakłada się na jego „szkielet”, czyli tak, jak to robią... no właśnie, profesjonaliści:
To ostatnie zdjęcie poniżej przedstawia malutki fragment szarych spodni, ROZERWANYCH W WYBUCHU, który odnaleźli ww. profesjonaliści. Fragment ten był DOWODEM na wybuch. Tak z ciekawości pytanie, mam nadzieję, że nie retoryczne: czy takowe fragmenty spodni, bluzek, i butów zebrali i zabezpieczyli i „nasi specjaliści”? Bo, jak mówią, „diabeł tkwi w detalach”...
W linku poniżej zjedź myszką trochę na dół i zobacz fragmenty walizki, w której był ładunek wybuchowy. Fragmentów tych jest właśnie dlatego tak wiele, ponieważ w środku wybuchła bomba. Sam teraz naliczyłem ich 37 (!). Rozumiesz, ile wysiłku kosztowało, żeby je odnaleźć na obszarze kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, prawda? Ale mimo wszystko je odnaleziono. Nikt ich nie ukradł, tak jak np. fragmentów prezydenckiego Tupolewa w Smoleńsku. Zobacz tutaj, po lewej:
NIE MA I NIE BYŁO TRÓJWYMIAROWEJ REKONSTRUKCJI SAMOLOTU. Nawet nigdy nikt o niej nie wspominał. Przez trzy lata. Czy to jest profesjonalne?
Tutaj, tak zupełnie nawiasem, ciekawostka o katastrofie w Lockerbie: kilka osób przeżyło sam upadek z ok. dziewięciu i pół kilometra (bo na takiej wysokości znajdował się ten samolot gdy nastąpił wybuch niedaleko Lockerbie, Dumfries i Galloway) i zmarło dopiero na ziemi, w obecności ludzi, którzy ich znaleźli:
„The captain, first officer, flight engineer, a flight attendant, and a number of first-class passengers were found still strapped to their seats inside the nose section when it crashed in a field by a tiny church in the village of Tundergarth. The inquest heard that a flight attendant was found alive by a farmer's wife, but died before her discoverer could summon help. Two other passengers remained alive briefly after impact. Medical authorities later concluded that one of these passengers might have survived if he had been found soon enough.[8]” (powyższy cytat, podany za Wikipedią, pochodzi z książki [8] wydanej przez Cox, Matthew, and Foster, Tom. (1992) Their Darkest Day: The Tragedy of Pan Am 103, ISBN 0-8021-1382-6. str. 67.) http://en.wikipedia.org/wiki/Pan_Am_Flight_103
Zapraszam więc was do dyskusji, bo jest ona niewątpliwie ciekawa, coś à la prowadzone obecnie w Londynie śledztwo w sprawie zamordowania w listopadzie 2006 (otrucia za pomocą polonium-210) byłego agenta KGB i, jak właśnie zeznano w sądzie, ówczesnego agenta brytyjskiego MI6, Alexandra Litvinienki. Za morderstwem tym stoi prawdopodobnie właśnie KGB, podległe obecnie prezydentowi Rosji, Putinowi. Link poniżej:
Ale, ale, nie zapeszajmy. Prawdę powiedziawszy mam olbrzymią nadzieję – NAPRAWDĘ! – że będziecie w stanie przedstawić mi MERYTORYCZNE dowody na to, że śledztwo smoleńskie komisji Millera czy też śledztwo rosyjskie MAK-u doszły do stuprocentowo prawdziwych wniosków, i że NIEPOTRZEBNE jest nam śledztwo międzynarodowe, razem z ich profesjonalnymi standardami.
Bardzo proszę, błagam Was, PRZEKONAJCIE mnie, że pomimo NIEprofesjonalnego śledztwa otrzymaliśmy prawdziwe wyniki i konkluzje. Oczywiście, jest to teoretycznie możliwe, choć raczej niełatwe, więc życzę wam powodzenia – bo wasza sytuacja jest trochę podobna do sytuacji faceta który co prawda jechał pijany ale w sądzie stara się udowodnić, że to nie on spowodował wypadek.
Albo, powiedzmy – skoro jesteśmy w towarzystwie akademickim – do sytuacji studenta który pisze pracę magisterską zupełnie nie odpowiadającą normom wyższej uczelni, czyli pisze ręcznie, z błędami ortograficznymi i gramatycznymi, nie podaje wystarczającej ilości źródeł, nie zachowuje odstępów pomiędzy ustępami, nie numeruje stron...no, jednym słowem: NIE ZACHOWUJE ŚCIŚLE OKREŚLONYCH PROCEDUR. Co będzie tego skutkiem wiemy wszyscy: nawet jeżeli jego praca byłaby bardzo ciekawa, zostanie oblany.
Ale, na serio, MAM NADZIEJĘ, że katastrofa wydarzyła się tak jak oni twierdzili: że samolot działał zupełnie sprawnie do samego końca, że wlecieli w ziemię, zahaczyli o drzewa bo się zagapili patrząc na zły wysokościomierz czy ewentualnie ktoś ich do tego (po pijanemu?) namawiał, brzoza odłamała skrzydło Tupolewa, który następnie wykonał akrobatyczną „beczkę”, przewrócił się do góry podwoziem, i spadł, rozbijając się przy tym na tak wiele drobnych kawałków, że wielu nawet nie odnaleziono (na przykład części wnętrza samolotu, wielu foteli, itd.)
Dlaczego? Bo po prostu o wiele lepiej bym się czuł wierząc, że żyjemy w kraju powiedzmy, pilotów-nieudaczników a nie nieudaczników-ministrów, nieudaczników-prezydentów, nieudaczników-premierów, którzy nie potrafią dopilnować śledztwa w sprawie śmierci, w służbie państwa, czyli tak właściwie „na posterunku”, swoich poprzedników i kolegów z „Solidarności” i z Sejmu i Senatu.
Nie wspominam już nawet o tej jeszcze gorszej ewentualności.
No właśnie. Dlaczego wspominałem, że dzisiaj rocznica stanu wojennego? Otóż bardzo proszę wykonać następujący „thought experiment”, czyli „eksperyment myślowy”, od których aż roiło się na zajęciach z filozofii na mojej uczelni: Wyobraźmy sobie, że jest rok 1980, dokładnie 30 lat wcześniej, i polska delegacja leci do Smoleńska, gdzie dochodzi do wypadku i wszyscy giną. Pamięta ktoś jeszcze, co byśmy wtedy od razu myśleli, co byśmy wiedzieli, co byłoby jasne?
Że był zamach, że to nie mógł być przypadek – a w NAJLEPSZYM przypadku, że rosyjski samolot był na tyle źle zrobiony czy niechlujnie wyremontowany (kilka miesięcy przed katastrofą remont prezydenckiego Tu-154M numer 101 przeprowadzony został w Rosji, po którym to remoncie przestał działać autopilot, co zostało niedawno ujawnione; ściślej, działał ALBO autopilot, ALBO telefon satelitarny, więc na koniec zdecydowano, że prezydent nie musi używać telefonu satelitarnego... tak, nie żartuję!). Myślelibyśmy ewentualnie, że nastąpiła awaria, np. silnika który, wybuchając, mógł zniszczyć skrzydło albo jeden ze stabilizatorów (o nich więcej poniżej), albo może wybuchły zbiorniki paliwa w skrzydle, co mogłoby spowodować odpadnięcie fragmentu skrzydła, albo może gałęzie drzew wleciały do silników i spowodowały ich awarię... itd.
Wiedzielibyśmy o tym po prostu dlatego, że Związkiem Radzieckim rządziła komunistyczna mafia która likwidowała przeciwników politycznych, i która mściła się na ludziach którzy im coś zrobili – tak jak dzisiaj na Litvinience. To byli członkowie partii i KGB, którzy się nie patyczkowali.
W razie autentycznych wypadków zaś ci ludzie nigdy nie przyznawali się do winy czy odpowiedzialności – przeciwnie, zasada była właśnie taka, żeby winić tych już nieżywych, czyli pilotów – jak np. w obu największych katastrofach lotniczych PRL-u, które na pewno niektórzy z was jeszcze pamiętają. W obu przypadkach Rosjanie wmawiali Polakom, że zawinili piloci, nawet kiedy już okazało się, że w wyniku zmęczenia metalu wybuchły silniki obu Iłów – 62:
Tak notabene, oba śledztwa udało się zakończyć w okresie około PÓŁ ROKU, pomimo tego, że Rosjanie przeszkadzali, nie dosyłali dokumentów, nie przyznawali się, udawali, że to wina pilotów...
Dzisiaj, 30 lat później, w wolnej Polsce, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w Rosji nadal rządzą dosyć „swojscy” ludzie. Ich „demokracja” wygląda inaczej niż ta zachodnia, a nawet niż ta nasza. Według różnych danych, np. tych poniżej, badań ich własnej Rosyjskiej Akademii Nauk, około 80% najważniejszych polityków i biznesmenów rosyjskich wywodzi się z szeregów samego byłego KGB (już nie wspominając o byłych członkach partii komunistycznej):
“Kryshtanovskaya looked at 1,061 top Kremlin, regional and corporate jobs and expressed surprise at the proportion of "siloviki" she found – "siloviki" being ex-members of the KGB or its domestic successor organization, the FSB.”
Czego ci ludzie nauczyli się przez swoje lata służby w KGB? Jak oszukiwać, szpiegować, kłamać, no i zabijać. I oni rządzą Rosją dzisiaj – tak samo jak przed 30-tu laty.
Siłą rzeczy to właśnie są ci sami ludzie, z którymi stykają się i pracują nasi premierzy (jak Tusk) czy ministrowie spraw zagranicznych (jak Sikorski), czy członkowie komisji (jak Klich i inni). To są ci sami ludzie, którzy prowadzą i są odpowiedzialni za śledztwo MAK-u. Czy myślisz, że tym ludziom należy ufać?
Jak myślisz, czy ci byli pracownicy KGB czują powinność bycia „fair” wobec swoich wyborców (albo nawet w stosunku do wyborców z innego kraju, np. Polski) – czy raczej tak jak kiedyś, wobec swoich kolegów i mocodawców?
Oczywiście, tu mógłbym zacytować Lema: "Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów ". Zgoda, że dużo (może i większość) stron internetowych nie oferuje żadnych poważnych informacji.
Ale, niestety, czego bym nie zrobił, fakty są faktami, a mitologie i religie (takie, jakie niektórzy reprezentują, bo nazwałbym to właśnie pewną religią albo nawet zabobonem, a swoją opinię czerpię z ich słów, mających wymiar nie merytoryczny a mitologiczno-psychologiczno-polityczny, jak: „lud smoleński”, „chory psychicznie”, „skompromitowany”, „niewykształcony”, itd.) właśnie tylko mitologiami i religiami.
Myślę, że ludzi takich jak my jest nawet, początkowo, łatwiej oszukać – bo na tyle jesteśmy już "uspokojeni" wykształceniem, pozycją, pieniędzmi, a poza tym doświadczeniem z komuny i tym, że żyjemy w wolnym kraju (w moim przypadku w innych wolnych krajach), i w końcu tym mnóstwem rzeczy które nam życie wypełniają, jak narty, literatura, rodzina, koncerty, laudacje honoris causa… że nie dopuszczamy myśli, iż niektóre sprawy są (bo po prostu MOGĄ być) przed nami skrywane.
Wypadek w Smoleńsku – NIESTETY – nie mógł się wydarzyć tak, jak się podobno, według tej „oficjalnej” rosyjskiej i polskiej wersji wydarzył – tak wynika z powszechnie dostępnych faktów, nawet z tych przecedzonych z komisji MAK-u (rosyjskiej) czy komisji Millera (polskiej, rządowej). Żeby to zrozumieć nie trzeba być ani ekspertem lotniczym ani pilotem.
To są fakty wynikające z praw fizyki, udowodnione przez wielu specjalistów z całego świata, niestety NIGDY NIE ZAKWESTIONOWANE MERYTORYCZNIE przez ich polskich odpowiedników czy też członków komisji Millera, że nie wspomnę o komisji MAK, pomimo że np. prof. Binienda zaprezentował swoje eksperymenty i wnioski na spotkaniach z profesorami / inżynierami na Uniw. Warszawskim, na UJ, na Politechnice Białostockiej, i jeszcze zdaje się na Uniw. Prymasa Wyszyńskiego; poza tym zapisów w komputerze lotu i zapisów z amerykańskiego systemu ostrzegania przed ziemią TAWS, który był zamontowany na pokładzie, itd.
Tu jeden taki fakt: już PO przelocie nad brzozą samolot znajdował się na wysokości 36 metrów i nie zmienił swej trajektorii lotu (czyli nie mógł w nic uderzyć czy przynajmniej nie mógł uderzyć w nic dużego, nie mówiąc już o tym, że na pewno nie wykonywał w tym momencie tzw. „beczki” i nie spadał na ziemię, bo jego trajektoria lotu byłaby wtedy zupełnie inna) – poza tym, że się wznosił z prędkością 2 metrów na sekundę – takie są dane z TAWS, czyli najnowocześniejszego amerykańskiego systemu „ostrzegania przed ziemią”. Te dane zostały udostępnione przez Amerykanów.
Dane te komisja Millera najpierw utajniła; dopiero kiedy wydostano je (dzięki komisji Macierewicza) od firmy produkującej TAWS, przyznali (tzn. komisja Millera), że dane mówią, iż w momencie ostatniego „raportu” elektronicznego pozycji samolotu, czyli „TAWS-38”, w momencie tuż zanim przestało działać zasilanie i komputer samolotu, 140 metrów po przelocie nad (czy też, jak twierdzi MAK i Miller, zderzeniu ze) sławną brzozą a kilkaset metrów przed miejscem upadku, samolot znajdował się na wysokości 36 metrów, leciał w prostej linii tzn. nie skręcał na lewo ani na prawo, za to wznosił się w górę, tzn. odchodził na tzw. „drugi krąg”.
Ale, pomimo, że dane tego TAWS-a 38 zostały wpisane w załączniku do raportu Millera (i użyte w wizualizacji, tzw. komputerowej animacji – coś zupełnie notabene odmiennego od naukowej SYMULACJI), nie zostały uwzględnione w ich interpretacji zdarzeń: czyli mówiąc po polsku, zostały zignorowane. Pozwól, że zacytuję: „Zapis TAWS #38 zostałby pewnie na zawsze tajemnicą nielicznych, gdyby nie profesor Kazimierz Nowaczyk, który tuż przed prezentacją Millera ujawnił, że dysponuje amerykańskim odczytem z urządzeń pokładowych TU 154M. W obawie przed całkowitą kompromitacją komisja Millera po dwóch miesiącach od wydania raportu, dołączyła wyniki amerykańskiej analizy w formie załącznika, jednak zasadnicza część raportu nie została uzupełniona o te dane, a konkretnie o TAWS #38. [...] Jak wynika z jego [t.j. Nowaczyka] najnowszych badań punkt TAWS # 38 jest prawdziwą kopalnią wiedzy o ostatnich sekundach lotu polskiego samolotu, a także dość precyzyjnie pokazuje, co się wówczas działo z maszyną, a co przeczy ustaleniom oficjalnych raportów. Przede wszystkim komputer samolotu w okolicach TAWS #38 zanotował niebywałą w swej ilości, ale przede wszystkim jakości liczbę awarii. Od godz. 06:40:55,7 aż do końca nagrania dźwiękowego (06:41:01,4) CVR zarejestrował dźwięki o nieustalonym pochodzeniu, zinterpretowane przez IES jako „odgłosy przemieszczających się przedmiotów”.
Jeżeli wziąć pod uwagę dane z raportów TAWS to okazuje się że, zanim nastąpiło coś, co spowodowało wyłączenie zasilania prądu i niekontrolowane spadanie samolotu, czyli aż do ostatniego raportu, tzw. TAWS-38, prezydencki Tupolew nigdy nie zszedł poniżej wysokości 18 metrów. To wysokość 5-6 piętrowego budynku. Innymi słowy mówiąc, nigdy nie mógł uderzyć w brzozę, przynajmniej nie na wysokości 6 metrów.
Poniżej link z bardzo ciekawymi danymi, jak również ze zdjęciem satelitarnym (z naniesionymi punktami TAWS, brzóz, itd.) okolicy lotniska w Smoleńsku amerykańskiej firmy GeoEye; zauważ, że ostatni punkt TAWS-38 (na zdjęciu oznaczony jako TAWS 5) jest kontynuacją idealnie prostej trajektorii lotu. Dopiero za tym punktem dzieje się coś, co powoduje spadek samolotu. Żeby zobaczyć dużą rozdzielczość tego zdjęcia należy znowu kliknąć na link w artykule i dalej już można się tym zdjęciem dowolnie bawić:
Jeżeli chcesz sam sprawdzić odległość jakichkolwiek dwóch oznaczonych punktów na mapie powyżej, to wpisz ich współrzędne (North i West) do kalkulatora odległości który załączam poniżej. Musisz tylko pamiętać, że przy wpisywaniu tej drugiej współrzędnej (czyli „W”) musisz przed numerem dodać „minus”. Poniżej wyliczyłem już dokładną odległość pomiędzy współrzędnymi Brzozy 2 i TAWS 5 (czyli tzw. TAWS-38). Odległość ta wynosi dokładnie 0.14 km, czyli 140 metrów:
Jedynym, popularnym zresztą, jak zauważyłem, sposobem dezawuowania dociekań tzw. Komisji Parlamentarnej Macierewicza i analiz i naukowych wniosków są komentarze typu "chory psychicznie", "niewiarygodny", itd. itp. Jeżeli któryś z tych panów (np. Macierewicz) jest chory psychicznie, to bardzo pragnąłbym zobaczyć tego dowody, np. jakieś wskazania jego lekarza psychiatry. Czy był kiedykolwiek leczony psychiatrycznie? Bardzo proszę o źródła, bo źródeł wymaga każda merytoryczna dyskusja – inaczej mamy do czynienia z kłótnią na podwórku.
Osobiście nie mam ŻADNYCH preferencji politycznych (chociaż, szczerze powiedziawszy, lubiłem Tuska, bo sprawiał wrażenie szczerego i inteligentnego) – natomiast spostrzegłem, że próbowano mnie oszukać, że oszukuje się nas od samego początku, i że z całego tego prawie 3-letniego "śledztwa" nic nie wynikło (pamiętacie, że śledztwa w sprawie katastrof LOT-u w roku 1980 i 1987 trwały po ok. pół roku?). Że nawet nie potrafili dokonać sekcji zwłok tak, żeby było wiadomo, kto jest kim. To są po prostu (w najlepszym przypadku) nieudacznicy. Nawet nie chcę myśleć, kim są w najgorszym...
Ale, nawet jeżeli prezydencki TU-154M UDERZYŁBY w słynną brzozę, to prawdopodobnie by się nie rozpadł.
Oczywiście, MAK i komisja Millera nigdy nie zmierzyła dokładnie, czyli co do centymetra, jak profesjonaliści (a nie "ok. 30-40 cm") obwodu tej słynnej brzozy – ale ją prawdopodobnie ściąłby nawet mniejszy samolot, bo takie duże pasażerskie mają skrzydła i śródpłacie skonstruowane ze stopów tak silnych, jak szyny kolejowe. Zresztą, w środku konstrukcja jest trochę podobna do szyn, proszę zobaczyć poniżej (trzeba zjechać myszą trochę niżej na stronie):
Tutaj znowu fotografia testu pt. "Ile wytrzymają skrzydła Boeinga Dreamlinera?" Widzisz, na ile odgięte są jego skrzydła (7,6 metra!) i nic się nie dzieje? Żeby zobaczyć zdjęcie a nie wideo, musisz zjechać myszą trochę niżej:
To notabene ten sam Dreamliner, którymi ostatnio tak się chwalił polski "LOT" a którego elementy projektował ww. profesor doktor Binienda. Tutaj wywiad z nim na ten temat:
Skrzydła dużego samolotu (poniżej mówię konkretnie o Tupolewie 154M) są strasznie silne, ponieważ muszą utrzymać w powietrzu ciężar ok. 50 tys. kilogramów (taka jest waga PUSTEGO Tupolewa, bez pasażerów!) – natomiast z paliwem i pasażerami ta waga może być (w zależności od obciążenia) nawet do 102 tysięcy kilogramów, czyli po 50 tys. kilogramów na każde skrzydło. To tak, jakby zaparkować ok. 40 samochodów osobowych (albo po jednym czołgu t-72 plus 8 samochodów), NA KAŻDYM SKRZYDLE. Tutaj dane o Tupolewie 154M z encyklopedii, tabela z kilogramami jest na dole:
Jak możesz sam policzyć, samoloty wpadające w wieże World Trade Center, zanim wybuchały we wnętrzach wież (bo tam „zatrzymywały” się już na o wiele potężniejszych, głównych, środkowych kolumnach nośnych, elementach tej typowej dla wieżowców budowy „stalowej klatki”), przecinały przez około 42-43 kolumny zewnętrznych ścian wieżowców.
Tylko że, te ściany nie były normalnymi, „typowymi” ścianami drapaczy chmur, zrobionymi ze szkła, lekkimi, takimi „pokazowymi”.
Obie wieże World Trade Center, skończone w roku 1973, miały ściany zewnętrzne które były jednocześnie ścianami nośnymi, zrobionymi ze stali pokrytej dla efektu wizualnego aluminium.
Każda ściana składała się z 59 stalowych kolumn o szerokości 36 centymetrów (pokryte aluminium, były pewnie szersze, bo na takie wyglądają na wszystkich zdjęciach). Kolumny te „stały” bardzo gęsto, co jeden metr, tak, że okna były dosyć wąskie.
Samoloty, wpadające w obie wieże przecinały – jak widziałeś na zdjęciach powyżej – około 42 do 43 tychże STALOWYCH, 36-CENTYMETROWYCH KOLUMN, już nie wspominając o pokrywającym je aluminium. Zrobionych pewnie ze stali najtwardszej, jaką tylko można było wyprodukować w latach 1972-72, bo wtedy wieże zostały wykończone.
Tak te kolumny wyglądały od wewnątrz, w restauracji „Windows of the World” (zjedź myszką trochę na dół):
Widzisz, jakie te „całkowite”, stalowo-aluminiowe kolumny są szerokie? I każde skrzydło każdego samolotu przechodziło przez ponad DWADZIEŚCIA z nich.
Nie mam pojęcia, czy to te zdjęcia sprowokowały prof. Biniendę do tego by sprawdzić, czy skrzydło TU-154M byłoby w ogóle w stanie się złamać po uderzeniu w 40 – centymetrową brzozę. Może nie, bo Binienda jest naukowcem, a oni pewnie myślą inaczej.
Natomiast te zdjęcia zmusiły mnie do tego, że sam zacząłem o wypadku w Smoleńsku myśleć.
Grupa inżynierów cywilnych z Purdue University opracowała naukową symulację, opierającą się, tak jak i późniejsza symulacja komputerowa Biniendy, na dokładnych danych, tj. szybkości i masy samolotu, liczby i grubości kolumn zewnętrznych i wewnętrznych, ich gęstości, ilości paliwa które eksplodowało, i tak dalej.
Symulacje komputerowe robione są przez sam komputer – zazwyczaj superkomputer – po wprowadzeniu do niego początkowych danych. Innymi słowy mówiąc, to SAM KOMPUTER decyduje, na podstawie wprowadzonych znanych danych jak również praw fizyki, ciężkości, matematyki, itd. co się stanie z modelem samolotu, budynku, skrzydła, itp.
NAUKOWA SYMULACJA KOMPUTEROWA to coś zupełnie innego od tzw. „wizualizacji komputerowej”, takiej jak np. załączonej w raporcie Komisji Millera, bo „wizualizacje” są po prostu dowolnymi animacjami, gdzie o położeniu przedmiotów, modeli decyduje grafik komputerowy. Akurat tak się składa, że na ten temat mogę coś powiedzieć, bo pracowałem w paru filmach jako specjalista od efektów specjalnych. Robiłem właśnie animacje komputerowe.
Artykuł na temat tej NAUKOWEJ SYMULACJI (nie wizualizacji) tutaj:
Natomiast samą tę symulację obejrzeć możesz tutaj:
Zwróć uwagę na to, że ich symulacja potwierdza jeszcze raz to, co pisałem powyżej: że samoloty uderzające w wieże World Trade Center przecinały wszystkie zewnętrzne, stalowe kolumny. Przecinały również zresztą (i na tych znacznie grubszych stalowych elementach się już oczywiście rozpadały) konstrukcję pięter i olbrzymich wewnętrznych kolumn nośnych.
Tak à propos, Tupolewy 154M są podobnej wielkości i masy jak Boeingi 767-200, które wleciały w obie wieże:
Dobrze. Więc teraz wyobraź sobie, że zamiast tych 42 stalowych kolumn – i zamiast całego lasu, jak w wypadkach we Francji i pod Moskwą – stoi jedna brzoza... Jak myślisz, co się stanie?
Nawet jeżeli pomyślisz, że od tej brzozy odpadnie skrzydło TU-154M – to może rozumiesz już, że ludzie tacy jak prof. Binienda czy p. Macierewicz MOGĄ myśleć inaczej – i nie oznacza to wcale, że są, jak to niektórzy określają, „oszołomami”?
Spójrz tutaj, poniżej: pierwszy link to wideo, w którym prof. Binienda odpowiada na pytania w Sejmie. To zresztą tylko część pierwsza konferencji, pewnie jest ich więcej, ale nie miałem czasu ich wszystkich obejrzeć:
Binienda mówi jak opanowany, inteligentny naukowiec i specjalista, nie podnieca się, jest uprzejmy i kulturalny i rzeczowy. Widziałem też jego wcześniejsze symulacje tzw. zderzenia skrzydła Tupolewa z brzozą, z których wynika, że po prostu nie mogło być tak, jak twierdzą Rosjanie i Miller.
Zresztą, prof. Binienda porównuje też katastrofę promu kosmicznego „Columbia” i ich symulację komputerową (zrobioną przy pomocy tego samego super-zaawansowanego programu komputerowego którego użył tutaj do symulacji Tupolewa uderzającego w brzozę) która odkryła i udowodniła powód rozbicia tego statku (czyli kawałek piany izolacyjnej który odleciał podczas startu i uderzył od dołu w skrzydło wahadłowca, wybijając w poszyciu delikatnych ceramicznych płytek dziurę, czego przy starcie promu nie zarejestrowały kamery).
Binienda porównuje śledztwo tamte, rzeczowe, profesjonalne, amerykańskie, gdzie każda z tysięcy malutkich części „Columbii” które zostały rozrzucone na obszarze tysięcy kilometrów kwadratowych została najpierw znaleziona, zabezpieczona, skatalogowana, i na koniec zbadana pod mikroskopem – do obecnego, smoleńskiego (aż płakać się chce patrząc na te porównanie) – jak również pokazuje dlaczego ta sławna brzoza nie mogła oderwać skrzydła:
Niestety, to (pierwsze) wideo jest wysłane przez jakąś telekonferencję ze Stanów, i nie widać za dużo samej symulacji z brzozą, bo coś się „zacina”; więc podaję również następny link z lepszą jakością ale trochę inną zawartością, gdzie nie widać aż tak dużo śledztwa w sprawie rozpadku „Columbii” ale gdzie Binienda pokazuje różnicę pomiędzy animacją a naukową SYMULACJĄ komputerową, i strukturę budowy skrzydła Tupolewa.
Natomiast poniżej daję Ci link do samej symulacji skrzydła przecinającego brzozę, bez porównania do katastrofy „Columbii”:
Pod wideo jest też bardzo rzeczowy artykuł o tej całej historii – to strona University of Akron.
Z tego, co widziałem na następnym wideo, Macierewicz prezentuje się jako inteligentny człowiek, oddany sprawie rozwiązania tej całej zagadki – po prostu oddany prawdzie. Oczywiście w ogóle go nie znam, ale mówi inteligentnie, ciągle cytując fakty. Osobiście wolę Biniendę, bo jego prezentacja jest naukowa, ale Macierewicz przytacza wiele faktów o których wcześniej nie miałem pojęcia. Poniżej link do tego wideo. To jego sprawozdanie ze śledztwa ich komisji. Mówi trochę tak, jakby przemawiał w sądzie:
Tak à propos, ani prof. Binienda ani Macierewicz NIE TWIERDZĄ, że to był zamach – tylko, że sprawy nie mogły się wydarzyć tak, jak utrzymują to oficjalnie Rosjanie i polski rząd. I że niezbędne jest międzynarodowe śledztwo.
Binienda jest notabene nie tylko dziekanem wydziału inżynierii swojego uniwersytetu, ale i redaktorem naczelnym pisma "Journal of Aerospace Engineering", współpracownikiem NASA i Boeinga i laureatem wielu nagród NASA. Jak na razie opublikował przynajmniej ok. 80 pozycji naukowych, z czego całkiem sporo dla NASA. Jego prace były na dodatek cytowane w 573 innych opracowaniach naukowych. Taki natomiast dr. Maciej Lasek, ekspert strony rządowej, ma na swoim koncie około 4 (słownie: czterech) artykułów naukowych. Nie cytował go chyba raczej nikt... oprócz gazet. Linki poniżej:
Oczywiście, Binienda nie musi być dla nikogo autorytetem, bo każdy ma swoje; to rzecz prywatna. Ale te oficjalne próby zrobienia z niego jakiegoś „oszołoma” są śmieszne, bo facet jest specjalistą w swojej dziedzinie – wytrzymałość i zmęczenie materiałów, super-zaawansowane symulacje komputerowe katastrof lotniczych, projekty najnowocześniejszych silników do Dreamlinera (a właściwie osłon tych silników, tak, by w przypadku wybuchu silnika jego części nie były w stanie wylecieć poza silnik i zniszczyć kadłuba, skrzydła, stabilizatorów, bo tak dzieje się bardzo często, np. w obu katastrofach LOT-u w 1980 i w 1987 roku) – innymi słowy, rzeczy jak najbardziej dotyczące obecnej katastrofy.
Nie widzę powodu, dlaczego np. Binienda miałby być w jakimkolwiek stopniu MNIEJSZYM autorytetem niż, powiedzmy, pułk. Edmund Klich, który poci się już rozmawiając (chociaż nawet nagrywając) rozmowę w której na początku naiwnie melduje ministrowi obrony Bogdanowi Klichowi, że wypadek był winą Rosjan:
„Edmund Klich: Że jest odpowiedzialna strona rosyjska? Bogdan Klich: Ze względu na to, że nie zamknęła lotniska, tak. E.K.: Być może to jest, że to jest… Oj, to chyba coś… Jeśli to jest mój meldunek, to ja tutaj… chyba tak nie… to chyba… B.K.: Pan stawia taką tezę, że były to warunki poniżej minimalnych lotniska, które wynoszą widzialność najmniejsza tysiąc, podstawa sto, i wtedy lotnisko powinno być zamknięte dla ruchu lotniczego. A, to jest dokładnie to. E.K.: Tak, już wiem, już wiem. Bazowałem na tym, że w naszych warunkach, polskich, my byśmy to zamknęli, bo my mamy takie procedury, prawda, że byłoby zamknięte. Natomiast, to było... godzina 15, to było na wczesnym jeszcze etapie… B.K.: To jest dla nas zaskakujące (…) Ten dokument nie ma statusu prawnie żadnego. Dokumenty, które nie mają prawnie wiążącego statusu, zawsze mogą gdzieś wypłynąć. W związku z tym sformułowanie przez przewodniczącego komisji takiej tezy na tym etapie (…)jest sprawą… no, kłopotliwą.”
Oczywiście, na szczęście dla obu panów, troszeczkę później minister Klich przekonuje pułkownika Klicha, że ewidentnie się mylił. Tutaj zapis tej taśmy:
Ale, jeżeli chciałbyś podzielić się ze mną jakimiś ciekawymi informacjami na temat któregokolwiek z tych panów, to bardzo proszę, jak zwykle, o źródła.
To są ludzie (mówię tutaj o tych profesorach z zagranicy, bo to nie tylko Binienda ale i inni), którzy ryzykują swoje całe kariery (nie tylko nie zarabiając na tym ani grosza, ale na dodatek poświęcając własny czas i pieniądze) tylko po to, żeby dociec prawdy, bo po prostu zauważyli, że FIZYCZNĄ NIEMOŻLIWOŚCIĄ jest, żeby ten wypadek zdarzył się tak, jak to utrzymuje polski i rosyjski rząd – a przede wszystkim to, że tzw. „śledztwo” Millera i MAK-u jest nieprofesjonalne.
W ten sposób udowadniają, że konieczna jest prawdziwa, profesjonalna, międzynarodowa komisja, która zbada ten wypadek.
Tutaj np. prezentacja prof. Nowaczyka z University of Maryland, która pokazuje punkt po punkcie, nazwijmy to dyplomatycznie, „nieścisłości” raportu MAK – na samym początku porównanie dwóch zdjęć satelitarnych, pierwsze z 11 kwietnia a drugie z 12 kwietnia 2010 roku, gdzie możesz zobaczyć gołym okiem, że Rosjanie przewieźli olbrzymi statecznik rozbitego Tupolewa kilkadziesiąt metrów BLIŻEJ reszty wraku, być może po to, żeby wyglądało, że samolot rozbił się w TYM SAMYM, JEDNYM miejscu, i następnie, w swoim raporcie (MAK) cytują właśnie to DRUGIE, fałszywe położenie tego statecznika (min. 2:08 na wideo):
Tego, JAK się ta katastrofa wydarzyła, jeszcze nie wiadomo.
Natomiast wiadomo, że coś jest skrywane i fałszowane, bo nie zgadzają się fakty; jest olbrzymia niedbałość w najważniejszym śledztwie niepodległej Polski. Tak naprawdę śledztwo to zostało oddane służbom specjalnym Rosji, bo Polacy nadal nie mają bezpośredniego, nieograniczonego dostępu do wraku. I to w sprawie najważniejszego chyba śledztwa, i wypadku, w naszej 1000-letniej historii.
Amerykanie oferowali Tuskowi pomoc w śledztwie od razu po katastrofie – ale im podziękowano, choć to ONI są naszymi aliantami, a nie Rosjanie. Ben Rhodes, zastępca doradcy d/s bezpieczeństwa prezydenta Obamy, stwierdził w maju 2012, że polski rząd w roku 2010 ich oferty pomocy nie przyjął. Dlatego też Amerykanie nie chcą się teraz mieszać do śledztwa smoleńskiego – chociaż nadal gotowi są służyć pomocą techniczną, jednak pod warunkiem, że polski rząd o takową pomoc poprosi:
Jest zbyt dużo takich (i dziesiątki innych) faktów i "zbiegów okoliczności", żeby się zachowywać jak dzieci i udawać, że wszystko jest OK – tylko dlatego, że tak BYŚMY CHCIELI.
Tym bardziej, że w ten sposób tracimy wiarygodność jako alianci Amerykanów, NATO, i poważni członkowie Unii Europejskiej.
Kiedyś trzeba się jednak przyjrzeć faktom, bo jesteśmy obywatelami tej Polski, nawet jeżeli w moim przypadku niezbyt dobrymi (bo nigdy nie głosującymi).
Serdecznie zapraszam do merytorycznej debaty – a to oznacza znajdowanie i podawanie ŹRÓDEŁ – i dla „chorób psychicznych” pana Macierewicza czy kogokolwiek innego, jak i jakichkolwiek innych stwierdzeń czy przekonań czy uprzedzeń.
Tylko bowiem podając i interpretując FAKTY możemy dojść do czegoś rozsądnego. Wszystko inne to, jak wspominałem wcześniej, mitologie i zabobony. Ewentualnie polityka.
A.
P.S. 20 stycznia 2013: Oglądnij sobie ten film poniżej, jak najszybciej, zanim go zdejmą z youtube (bo tego domagają się producenci) : premiera była w kinach w Polsce 16-tego stycznia. Film dok. Anity Gargas pt. "Anatomia Upadku":
Jest w nim cała masa wypowiedzi naocznych świadków, które przeczą oficjalnej wersji wypadku. Zwróć też uwagę na to, co mówi prof. Binienda, o "wycinaniu przesieki" (to jego żart, bo żadnej "przesieki" nie ma, chociaż w/g Millera i MAK-u samolot musiałby praktycznie jechać brzuchem po ziemi) i zobacz na ich zdjęcia i wideo z miejsca obok tej "niesławnej brzozy" – tej brzozy o którą miał się rozbić. DRZEWA OBOK NIEJ NIE SĄ ŚCIĘTE. Świadkowie mówią też o tym, że od samolotu odpadały części (to jeszcze przed brzozą).Właściciel działki na której stoi brzoza, lekarz Bodin mówi, że znalazł jakieś części na drodze, i je położył obok brzozy. I wreszcie najważniejsze chyba: fakt, że ciągle NIE ODNALEZIONO JEDNEJ SKRZYNKI, POLSKIEJ! Chciałoby się dodać: tej, której nikt w Moskwie pewnie nie mógłby sfałszować. Wyparowała. Jeżeli nie było wybuchu (oficjalna wersja) to jak, po upadku z kilkunastu metrów, zaginęła?
2 comments:
Axer January 21, 2013 at 11:38 AM
A widział kolega ex.laming ta symulacje zderzenia samolotu z drzewem ?
a January 22, 2013 at 9:47 AM
@Axer: Dzięki za linka. Bardzo interesujące. Co prawda DC-7 to samoloty o wiele mniejsze od TU-154M, maks. ciężar całkowity ok. 55 ton, czyli prawie dwa razy mniej:
To duża różnica, zwłaszcza, że zwracasz uwagę na te dwa "drzewa" (słupy telefoniczne), z których to pierwsze w eksperymencie odcina koniec skrzydła (ale już bliżej kadłuba skrzydło jest niezniszczone i przecina przez to drugie "drzewo"). Skrzydło rozpada się dopiero później, na górce. Natomiast skrzydła Tu-154M musiałyby być dużo mocniejsze, bo muszą utrzymać w powietrzu 103 tony, nie 55. To mniej więcej taka różnica jak między Mercedesem klasy "S" (1770 kg) a Fiatem Pandą (1150 kg). Jeżeli wjedziesz Pandą na Mercedesa "S" to prawdopodobnie zobaczysz sam, o co mi chodzi Tak nawiasem mówiąc, w tym eksperymencie (sprzed 50 lat), pomimo tego że samolot wleciał w górkę, pasażerowie w środku samolotu mieliby nadal jakieś szanse przeżycia (chociaż minimalne). Z drugiej strony, najważniejsza była właśnie tutaj ta DRUGA GÓRKA, która spowodowała siły rzędu 20 G, bo przy pierwszej (gdzie były siły 15 G), wg narratora, przeżyliby nawet piloci. Oczywiście dużo zależy również od tego czy jest wybuch paliwa (i ile go jest w samolocie), prawda? Chociaż w tym przypadku we Francji, tutaj:
samolot wleciał w drzewa i wybuchł (co widać na wideo), ale zginęły tylko trzy osoby na 136. Natomiast tutaj, po wylądowaniu w lesie i wykoszeniu w nim min. 200-metrowej drogi, samolot NIE wybuchł i nie zginął nikt:
Wydaje mi się, że najbardziej analogicznym przypadkiem byłby ten ostatni eksperyment Discovery Channel, gdzie specjalnie rozbito Boeinga 727, bo to maszyna tylko trochę mniejsza od Tupolewa 154-M. Kokpit został co prawda w dużej części zniszczony czyli piloci nie byli w najlepszej sytuacji (chociaż wcale nie "przemielony" jak twierdził chyba p. Lasek, bo widać go na jednym ujęciu i jest w jednej części); pasażerowie pierwszej klasy prawdopodobnie by zginęli; ale reszta pasażerów / crash test dummies (zwł. tych z tyłu samolotu, co jest normą) miała duże szanse na przeżycie, co zarejestrowano na 38 kamerach zainstalowanych w samolocie:
Ale, Axer: tak naprawdę nie chodzi mi o to, ilu ludzi by przeżyło, a ilu nie (chociaż w tym ostatnim eksperymencie Discovery Channel przeżyłaby większość pasażerów). W obu smoleńskich "śledztwach" jest tyle dziur, tyle niesprawdzonych rzeczy, że nowe, międzynarodowe, niezależne śledztwo po prostu MUSI się odbyć. Inaczej nigdy nie dowiemy się prawdy.
Wszystko wskazuje zaś na to, iż do tragedii smoleńskiej doszło na skutek splotu kilku niesprzyjających czynników wynikłych w dużej mierze z naszego polskiego niechlujstwa oraz pychy (powtarzam jeszcze raz, że nie umniejszam błędów rosyjskich – choć pewnie nikt tego nie zauważy). To my Polacy pozwoliliśmy na to, aby blisko setka najważniejszych w Państwie osób wsiadło do jednego samolotu. To nasze polskie służby dopuściły do tego aby podczas feralnego lotu samolot był pilotowany przez załogę, w której jedynie kapitan posługiwał się językiem rosyjskim. Nasi polscy instruktorzy tak wyszkolili załogę i tak później sprawdzili jej wyuczone umiejętności, że przykładowo na komendę pull-up w feralnym momencie piloci zareagowali po siedmiu sekundach chociaż powinni po pół sekundzie. My Polacy rok przed katastrofą urządziliśmy spektakl pt. „tchórz czy bohater” (dowódca ratujący prezydenta w okolicznościach zbliżonych, tyle że zamiast mgły były działania wojenne, a wtedy przełożony późniejszego dowódcy tragicznej załogi, został owszem odznaczony ale też skierowano sprawę do prokuratury, była poselska interpelacja do ministra - dlaczego promuje się nielojalność, tchórzostwo itd, a do tego jeszcze nagonka niektórych mediów). To nasze polskie służby dopuściły do tego aby samolot lądował (dla superekspertów: sondował możliwość lądowania kilkadziesiąt metrów nad ziemią w gęstej mgle) na źle wyposażonym, wojskowym lotnisku w Smoleńsku. To my Polacy, jako goście (i to nie do końca proszeni), powinniśmy zawczasu sprawdzić wyposażenie lotniska na którym zamierzaliśmy lądować. Jest to jedno z podstawowych zadań wywiadu! Niestety w tym konkretnym przypadku nasz „wspaniały polski wywiad” totalnie zawiódł. Jeśli odpowiednie służby zawczasu wiedziały (a zakładam, że wiedziały) o fatalnym wyposażeniu lotniska pod Smoleńskiem to samo z siebie nasuwa się jedno podstawowe pytanie: kto zgodził się na lot(y) do Smoleńska? Jeśli zaś nie wiedziały to tym gorzej dla nich. To tą właśnie kwestię powinna w pierwszej kolejności rozstrzygnąć prokuratura i komisja śledcza. Teraz zaś, po fakcie, trudno przyznać się do tego, że to my „dumni Polacy” poprzez swój upór oraz niedbalstwo przyczyniliśmy się do zaistniałej w dniu 10.04.2010 r. katastrofy. Stąd coraz to nowe, coraz to bardziej nieprawdopodobne hipotezy zamachu. Tymczasem prawda jest dużo bardziej banalna. Dużo bardziej, dla nas Polaków, bolesna.
02 lut 2013, 08:29
Re: Katastrofa smoleńska
prostownik Dumni Polacy zawalili także sprawę po katastrofie, bo nie skorzystali z pomocy NATO w sprawie jej wyjaśnienie. A mieli pełne prawo ku temu bo Polska jest członkiem NATO (a Rosja nie), na pokładzie był naczelny dowódca sił zbrojnych RP i inni dowódcy tychże sił, były nośniki informacji, na których mogły być tzw informacje wrażliwe (dla Rosjan oczywiście) Dodatkowo Generał Franciszek Gągor był najpoważniejszym kandydatem na stanowisko naczelnego dowódcy sił zbrojnych NATO http://www.fakt.pl/Gagor-mial-byc-szefe ... 076,1.html
No, ale dumni Polacy, zamiast wariantu NATO, wybrali wariant "dobrej współpracy z Rosją" w zakresie wyjaśniania katastrofy. No to teraz mamy, widzimy i słyszymy efekty tej "dobrej" współpracy. A w takiej sytuacji są wszelkie podstawy, żeby mieć wątpliwości, pytać, sprawdzać, dochodzić, analizować. Już wiele rzeczy, poza oficjalnym raportem, wyjaśniono dodatkowo. Co Ci więc przeszkadza, że ktoś ma teorię taką, czy taką. Trzeba sprawdzić wszystkie. Paradoksalnie to sam rząd swoimi decyzjami zgotował sobie taki los.
Polecam wywiad z Holendrem Redbadem Klijnstra: To niesłychane. Mamy w Polsce do czynienia z patologią Tylko się nie zniechęcaj na początku i przeczytaj cały. Warto
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników