Trzecia czarna skrzynka z TU-154 M zaginęła w tajemniczych okolicznościach.
Wciąż nie wiadomo, gdzie jest jeden z najważniejszych dowodów na to, co faktycznie wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku - czytamy w "Gazecie Polskiej Codziennie". Chodzi o tzw. trzecią czarną skrzynkę - rejestrator K3-63, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Prokuratura wojskowa przyznaje, że nic nie wie na ten temat.
- Nie sposób odpowiedzieć na pytanie o konkretne techniczne urządzenia bez długotrwałej i czasochłonnej kwerendy akt śledztwa - poinformował rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej kpt. Marcin Maksjan.
Przyznał jednocześnie, że z informacji posiadanych przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie „nie wynika, aby wskazane w pytaniach urządzenia poddane były jakimkolwiek badaniom”.
----------------- I jak tu nie mieć wątpliwości co do "oficjalnej" wersji...
17 sty 2013, 22:51
Re: Katastrofa smoleńska
Grzecho
Trzecia czarna skrzynka z TU-154 M zaginęła w tajemniczych okolicznościach. I jak tu nie mieć wątpliwości co do "oficjalnej" wersji...
Oj tam, oj tam. Zwykły przypadek. W Rosji nie taki rzeczy ginęły. Nawet ludzie. I to całymi tysiącami. A co dopiero jakaś skrzynka. W dodatku czarna. U nich skrzynek mnogo. Wcale się nie zdziwię że jak przyjdzie czas (może za 5, może za 10 lat) na oddanie wraku TU-154 to nieznani sprawcy go podpalą
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
17 sty 2013, 23:16
Re: Katastrofa smoleńska
kominiarz
Oj tam, oj tam. Zwykły przypadek. W Rosji nie taki rzeczy ginęły. Nawet ludzie. I to całymi tysiącami. A co dopiero jakaś skrzynka. W dodatku czarna. U nich skrzynek mnogo. Wcale się nie zdziwię że jak przyjdzie czas (może za 5, może za 10 lat) na oddanie wraku TU-154 to nieznani sprawcy go podpalą <_<
Jeden z komentarzy: ~el [11 godzin temu] ja już wiem i mogę się zakładać... wrak tupolewa zostanie skradziony podczas transportu, podczas gdy kierowca będzie płacił za benzynę na stacji benzynowej a jedyny ochroniarz wynajęty przez BOR, który wcześniej pracował przy zamiataniu ulic, akurat będzie wtedy w toalecie... nikt nic nie zauważy... a jak nie daj boże zauważy to już nasi oficerowie służb specjalnych, którzy na zlecenie FSB(czytaj: KGB) zajmują się sprzątaniem po "katastrofie", tutaj także posprzątają... seryjny samobójca nie śpi... po jakimś czasie zamknięte zostanie jakieś niewygodne dla kolegów któregoś z ministrów, złomowisko pod pretekstem zezłomowania tupolewa i przerobieniu go na metalowe blaszki doczepiane do listów... sprawa zostanie umorzona bo właściciel złomowiska powiesi się SAM w celi podczas przesłuchania, w obecności swojego adwokata, żeby byli świadkowie że to było samobójstwo... a szef naszego rządu dalej będzie latał do domku państwowym samolotem, bo teraz jest za co go tankować... a jak znowu zacznie być sucho w baku to zadzwoni do kolegów ministrów i dostawią kolejne fotoradary...
17 sty 2013, 23:23
Re: Katastrofa smoleńska
„Gazeta Polska” porównała raporty MAK i komisji Millera z raportami wysyłanymi do Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). Wniosek: zarówno rosyjskiemu, jak i polskiemu dokumentowi bliżej do politycznych, pseudonaukowych agitek niż do rzetelnych raportów.
Przeczytaliśmy dokładnie kilkanaście raportów dotyczących znanych katastrof lotniczych. Wszystkie te dokumenty – przygotowane w tak różnych krajach jak Korea Płd., Francja, Indie czy Wielka Brytania – łączy profesjonalizm opisywanych badań i rzetelne podejście do sposobu prezentacji treści. Porównaliśmy też raport MAK z innymi rosyjskimi raportami (wysłanymi do ICAO) opisującymi katastrofy lotnicze – nawet przy nich dokument w sprawie Smoleńska wygląda jak meldunek propagandowy.
Tysiące zdjęć, setki badań
Najbardziej uderza skala i forma działań podejmowanych przy wyjaśnianiu katastrof na świecie oraz precyzyjny opis tych czynności zawarty w raportach. Dokument dotyczący tragicznego wypadku francuskiego airbusa lecącego w czerwcu 2009 r. z Rio de Janeiro do Paryża (zginęło 228 osób) dokładnie ukazuje skomplikowany proces wydobywania części samolotu z dna Oceanu Atlantyckiego, w którego wody spadła maszyna, i rekonstrukcji wraku. Użyto do tego specjalnych machin podwodnych i zaawansowanego sprzętu radiolokacyjnego. Z raportu dowiadujemy się, że pod wodą wykonano aż 85 tys. zdjęć – po to, jak czytamy, „aby przyjrzeć się kilkakrotnie każdemu kawałkowi szczątków z różnych kierunków”. Przypomnijmy, że zdjęcia do raportu Millera wzięto z internetu, od prokremlowskiego rosyjskiego dziennikarza Siergieja Amielina, a polscy i rosyjscy eksperci nie potrafili nawet dokładnie zmierzyć fragmentu oderwanego skrzydła Tu-154 (Rosjanie w pierwotnej wersji raportu MAK twierdzili, że jest to 4,7 m, a Polacy – od 6,1 do 6,7 m). Nie mówiąc o tym, że w przypadku francuskiego samolotu wydobyto z dna oceanu czarne skrzynki, przy czym ich poszukiwania dokładnie opisano, podczas gdy w raportach MAK i Millera znajduje się lakoniczna informacja, że rejestrator lotu K3–63 polskiego tupolewa nie został w Smoleńsku odnaleziony. Nie podano nawet, czy podjęto próbę odszukania urządzenia i jakie mogły być powody jego zniknięcia...
W raporcie o katastrofie airbusa jest też przeprowadzona analiza deformacji części samolotu – coś, co w przypadku Smoleńska, wyręczając polskich i rosyjskich ekspertów rządowych, musieli przeprowadzić niezależni naukowcy (m.in. dr inż. Wacław Berczyński i prof. Jan Obrębski) i co pozwoliło im na postawienie tezy o eksplozji wewnątrz samolotu.
Podobnie skonstruowany jest raport sporządzony po wypadku samolotu szwajcarskich linii Swissair nad kanadyjskimi wodami Oceanu Atlantyckiego. Ponieważ do katastrofy doprowadził pożar, autorzy dokumentu odtworzyli ok. 90 proc. przewodów elektrycznych maszyny, liczących – uwaga – ok. 250 km (wcześniej, jak czytamy w raporcie, skatalogowano i opisano każdy z ok. 3 tys. znalezionych na dnie oceanu fragmentów). W raportach MAK i Millera na temat systemu elektrycznego Tu-154 nie znajdziemy ani słowa (o próbie rekonstrukcji tego systemu nie wspominając), choć na Konferencji Smoleńskiej prof. Jacek Gieras, światowej sławy specjalista w dziedzinie maszyn elektrycznych, elektromagnetyzmu oraz napędów elektrycznych, wygłosił dwa referaty wskazujące na konieczność takich badań („Ocena, technika badań oraz możliwość awarii systemu elektroenergetycznego samolotu Tu-154M” i „Hipoteza eksplozji w zewnętrznym zbiorniku paliwa lewego skrzydła na skutek zapłonu elektrycznego mieszanki paliwo-powietrze”).
Nawet Chińczycy nie bali się prawdy
W wyniku oddania śledztwa w ręce MAK i sporządzenia przez Rosjan fałszywych stenogramów rozmów w kokpicie w świat poszła wiadomość, że polscy piloci chcieli za wszelką cenę lądować we mgle. Rosjanie ukryli m.in. fakt, że dowódca Tu-154 kpt. Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania i odejściu na tzw. drugi krąg (Protasiuk powiedział „Odchodzimy”, po czym komenda ta została potwierdzona przez II pilota, mjr. Roberta Grzywnę). Rosyjscy „specjaliści” błędnie odczytali także inne wypowiedzi nagrane w kokpicie. Dotyczy to np. słów: „wkurzy się, jeśli... [niezrozumiałe]... jedna mila od pasa”, które posłużyły MAK do obciążenia odpowiedzialnością za tragedię śp. Lecha Kaczyńskiego. W rzeczywistości w kabinie pilotów padło wówczas zdanie: „Powiedz, że jeszcze jedna mila od osi została”.
W raportach z całego świata, z którymi zapoznała się „GP”, rzuca się w oczy kooperacja różnych państw przy wyjaśnianiu wypadków z udziałem kilku stron – nawet w przypadku tak wrogich wobec siebie jak Chińska Republika Ludowa i Korea Płd. W koreańskim raporcie opisującym katastrofę chińskiego samolotu na terenie Korei, a dokładniej w opisie badań nagrań z kokpitu, czytamy: „Transkrypcja nagrań z rejestratora rozmów (CVR) została dokonana w laboratorium analitycznym KAIB [koreańska komisja badająca wypadki lotnicze – przyp. „GP”] wspólnym wysiłkiem KAIB, CAAC [chińska instytucja zajmująca się katastrofami powietrznymi – przyp. „GP”] i NTSB [amerykańska rządowa organizacja odpowiedzialna za badanie wypadków komunikacyjnych – przyp. „GP”]. Podczas publicznego wysłuchania w Busan w listopadzie 2002 r. zauważono pewne różnice pomiędzy zapisami z wieży lotów a transkrypcją CVR, więc przedstawiciele trzech krajów zgodzili się zwołać spotkanie w siedzibie NTSB, by przeanalizować te rozbieżności”. Po spotkaniu trzy strony pod rozjemczym kierownictwem Amerykanów przedstawiły swoje poprawki, uzgadniając, że zostaną one dołączone do raportu końcowego. Gdyby tak postąpiono podczas prac nad raportem MAK, jego wydźwięk byłby całkowicie inny.
Wspólne badania prowadzono także po katastrofie nad Lockerbie, która – jak się okazało – była wynikiem zamachu terrorystycznego. Dojście do prawdziwej przyczyny tragedii było bowiem możliwe nie tylko dzięki drobiazgowej, trójwymiarowej rekonstrukcji wraku przy użyciu kilkunastu tysięcy elementów (szczegółową analizę ich zniszczeń, wraz z odpowiednimi konkluzjami, zawarto w końcowym raporcie), lecz także szerokiej współpracy międzynarodowej. Raport dotyczący Lockerbie opisuje m.in., jak skrupulatne badania silników przeprowadzone przez amerykańską firmę Pratt and Whitney potwierdziły hipotezę eksplozji w samolocie (w raporcie Millera jedyne zdanie poświęcone możliwości wybuchu brzmi: „nie stwierdzono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego”).
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną różnicę: w raporcie na temat katastrofy tureckiego boeinga, który w 2009 r. rozbił się z winy pilotów w Amsterdamie, zaznaczono, że szkic raportu przed opublikowaniem jego ostatecznej wersji dostały do konsultacji rodziny zmarłej załogi. Kiedy Rosjanie z MAK i Polacy z komisji Millera ogłaszali swoje rewelacje na temat katastrofy smoleńskiej, zawierające bezpodstawne oskarżenia pilotów i gen. Andrzeja Błasika, ich bliscy poznali szokującą treść tych dokumentów dopiero po ich publikacji, wraz z dziennikarzami oraz całą opinią publiczną. I to mimo faktu, że rodziny ofiar prosiły Donalda Tuska, by umożliwiono im wcześniejsze zapoznanie się z zawartością raportu.
Alkoholowa manipulacja Kremla
Jeden z najbardziej znanych, a przy okazji najbardziej lapidarnych fragmentów raportu MAK brzmi następująco: „Dodatkowo w opinii eksperta Nr 37 zawarta jest informacja o wykryciu u Dowódcy SP Rzeczpospolitej Polskiej [gen. Andrzeja Błasika – przyp. »GP«] alkoholu etylowego »we krwi w stężeniu – 0,6‰, co odpowiada lekkiemu zatruciu alkoholowemu, w nerce alkoholu etylowego nie wykryto«. Stąd też wynika, że najprawdopodobniej alkohol został spożyty w czasie lotu”.
Nie dodano oczywiście – z przyczyn propagandowych – że ta niewielka ilość alkoholu etylowego (etanolu) została najprawdopodobniej wytworzona po śmierci gen. Błasika w wyniku procesów gnilnych. O czymś takim jak alkohol endogeniczny, bo tak nazywa się alkohol powstały z powodu rozkładu ciała, w ogóle się zresztą w smoleńskim raporcie MAK nie mówi.
A oto jak niemal identyczną informację podano w kanadyjskim raporcie o wspominanej już wcześniej katastrofie szwajcarskiego samolotu nad Oceanem Atlantyckim: „Nie jest niczym niezwykłym, że w trakcie testów toksykologicznych próbek tkanek ofiar katastrof lotniczych wykrywa się etanol. Pośmiertna produkcja etanolu to wynik działań bakterii i część procesu gnilnego. Obecność etanolu zależy od różnych czynników, jak rodzaj i stan próbek; wpływ warunków środowiskowych na próbki tkanek; czas odnalezienia próbek (...). Aby potwierdzić obecność odpowiednich warunków do pojawienia się tego zjawiska, przetestowano próbki pobrane od osób, które nie mogły spożywać alkoholu ze względu na wiek lub uwarunkowania kulturowe. Na sześć tych próbek pięć dało wynik pozytywny. Szczątki pilotów przebadano na obecność alkoholu i narkotyków; narkotyków nie wykryto. Nic nie wskazywało, by któryś z pilotów spożywał alkohol przed lotem lub w jego trakcie. U obu pilotów uzyskano pozytywne wyniki w badaniach na obecność etanolu; rezultat ten może być wynikiem albo spożycia alkoholu przed śmiercią, albo jego pośmiertnej produkcji. Wyniki uzyskane z próbek pochodzących od innych osób potwierdziły, że istniały warunki do pośmiertnej produkcji alkoholu”. Wymowa tych zdań, wyczerpująco i naukowo opisujących takie same fakty, jest więc zupełnie inna niż w przypadku raportu MAK – nie mówiąc już o zastosowaniu przez Kanadyjczyków badań porównawczych.
Charakterystyczne jednak, że nawet w innych rosyjskich raportach przygotowanych przez MAK fragmenty o etanolu w ciele ofiar wyglądają inaczej niż prymitywny atak na gen. Błasika. W dokumencie poświęconym katastrofie rosyjskiego Boeinga-737 w Permie w 2008 r. znajdujemy taki oto opis wyników badań na obecność alkoholu: „Analiza przebiegła w następujących etapach: 1. Analiza fragmentów ciał pilotów przeprowadzona we wrześniu, 2. Analiza porównawcza niektórych z tych fragmentów przeprowadzona w październiku, 3. Analiza fragmentów ciał stewardes przeprowadzona we wrześniu i analiza porównawcza niektórych z tych fragmentów przeprowadzona w październiku, 4. Analiza porównawcza fragmentów ciał ośmiorga dzieci przeprowadzona we wrześniu i w październiku, 5. Druga analiza ciała dorosłego pasażera (pierwszej dokonano 15–16 września). (...) Średni poziom alkoholu endogenicznego w ciałach pasażerów, którzy nie spożywali alkoholu przed lotem, wyniósł 0,62‰ w wyizolowanych próbkach i 0,23‰ w innych fragmentach. Średni poziom etanolu w wyizolowanych fragmentach (1,08‰) i częściach fragmentów (1,19‰) ciała pierwszego pilota był znacząco wyższy od wymienionych wyżej średnich wartości, co potwierdza obecność alkoholu etylowego przed jego śmiercią. (...) Średni poziom alkoholu w wyizolowanych próbkach i fragmentach ciał` innych członków załogi (drugiego pilota i stewardes) nie przekraczał przeciętnego poziomu nowo wytworzonego alkoholu, co pozwala założyć brak obecności alkoholu w ich ciałach przed śmiercią”.
A zatem podczas badania katastrof z udziałem rosyjskich pilotów MAK trzyma się standardów światowych w analizach toksykologicznych.
Rosyjscy i polscy eksperci od psychologii
Dwa rosyjskie raporty MAK, które czytaliśmy – pierwszy cytowany wyżej i dotyczący katastrofy w Permie oraz drugi na temat wypadku airbusa linii Siberia Airlines pod Irkuckiem w 2006 r. – są znacznie dokładniejsze niż raport smoleński, choćby w kwestii symulacji matematycznych. Żaden z nich nie zawiera również tak jawnych manipulacji liczbami czy wykresami.
Jest jednak wspólna cecha łącząca wszystkie raporty MAK oraz polski raport Millera, a przy tym odróżniająca je od innych tego typu dokumentów na całym świecie. Chodzi o obszerne analizy psychologiczne załogi, służące z reguły do wymyślania różnych procesów zachodzących rzekomo w głowach pilotów i tłumaczących w najbardziej wygodny sposób niewyjaśnione okoliczności katastrof.
W smoleńskim raporcie MAK kwestiom stanu psychicznego pilotów poświęcono aż siedem stron; równie długa analiza psychologiczna znalazła się w raporcie Millera (słynne „tunelowanie poznawcze”, w które wpaść miał kpt. Arkadiusz Protasiuk). Rosyjski raport o katastrofie w Permie prócz opisu stanu psychicznego załogi zawiera również kilka kuriozalnych tabelek, na których przedstawiono w formie liczb i słupków... zmieniający się poziom stresu u pierwszego i drugiego pilota. Tabelki stworzył psycholog, który wsłuchiwał się w nagrania z kokpitu. Z kolei autorzy raportu o katastrofie w Irkucku aż na trzech stronach opisują tajemnicze zjawisko „przedwczesnej mentalnej demobilizacji”, w którą miała popaść załoga samolotu przed wypadkiem.
Porównajmy tę sytuację z raportami wytworzonymi w innych częściach świata. Koreański raport na temat katastrofy chińskiego airbusa nie poświęca analizie psychologicznej załogi nawet jednego zdania. To samo dotyczy francuskiego raportu w sprawie airbusa, który w 2009 r. lecąc z Brazylii do Paryża, spadł do Oceanu Atlantyckiego. Dosłownie kilka słów o „socjopsychologicznych czynnikach”, które mogły zakłócić współpracę załogi, znalazło się w hinduskim raporcie o boeingu, który w maju 2010 r. rozbił się w Mangalore. Hiszpański raport dotyczący wypadku samolotu McDonnell Douglas w 2008 r. to zaledwie kilka zdań „psychologii” – o tym, że pilot mógł przeoczyć sygnał alarmowy, gdyż wykonywał swoje zadania zbyt automatycznie. Kanadyjski raport o szwajcarskim samolocie i holenderski o tureckim – oba cytowane już wcześniej (jak również kilka innych raportów, o których nie wspomnieliśmy w tekście z braku miejsca) – także całkowicie pomijają temat analizy psychologicznej załogi i jej domniemanego stanu mentalnego. Autor: Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski Żródło: Gazeta Polska
____________________________________ Mów otwarcie i otwarcie działaj, gdy w kraju dobre panują rządy.Otwarcie działaj, lecz mów ostrożnie, gdy rządy są złe...
19 sty 2013, 11:17
Re: Katastrofa smoleńska
Druga wojna światowa - Katyń, Miednoje, Ostaszków, itd. a Katyń 2010 - pełna analogia. Kłamstwo, zacieranie śladów, obłuda. A przede wszystkim: sowiecki mord!
19 sty 2013, 12:23
Re: Katastrofa smoleńska
Grzecho
Jeden z komentarzy: ~el [11 godzin temu] ... sprawa zostanie umorzona bo właściciel złomowiska powiesi się SAM w celi podczas przesłuchania, w obecności swojego adwokata, żeby byli świadkowie że to było samobójstwo... a szef naszego rządu dalej będzie latał do domku państwowym samolotem, bo teraz jest za co go tankować... a jak znowu zacznie być sucho w baku to zadzwoni do kolegów ministrów i dostawią kolejne fotoradary...
Moja wyobraźnia aż tak daleko nie sięga, ale taki scenariusz jest możliwy. Dla Platformy Obywatelskiej nie ma rzeczy niemożliwych. Jak trzeb to przewodniczący sejmowej komisji śledczej (PO) potrafi gadać do pustych krzeseł i po przeprowadzeniu głosowania wśród pustych krzeseł dokonać zamknięcia posiedzenia komisji. A w protokole napisać że nie stwierdzono żadnego Mira, Rycha, ani innego Zbycha. A jeśli już był jakiś Zbycho to Ziobro. A co! Ze szwagrem nie takie rzeczy robilim!
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
19 sty 2013, 17:11
Re: Katastrofa smoleńska
Śledczy dopytują o TAWS i FMS
Okręgowa Prokuratura w Warszawie prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej zwróciła się do Stanów Zjednoczonych o uszczegółowienie badań systemu TAWS i FMS. Prokuratura za kilka tygodni podejmie również decyzję o wszczęciu kolejnych ekshumacji ofiar katastrofy pod Smoleńskiem.
Jak czytamy w informacji o aktualnym stanie śledztwa dotyczącego katastrofy samolotu TU-154M nr 101 zwrócono się do Stanów Zjednoczonych o międzynarodową pomoc prawną w dwóch wnioskach. „Przy czym ostatni wniosek skierowano 4 stycznia 2013 r., a dotyczy on uszczegółowienia wyników badań urządzeń TAWS oraz FMS przeprowadzonych w siedzibie ich producenta w m. Redmond (USA) przy udziale przedstawicieli MAK oraz akredytowanego przy MAK polskiego przedstawiciela oraz przedstawiciela Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. Wystąpiła bowiem konieczność uściślenia i uzupełnienia tych badań o informacje związane ze sposobem działania urządzeń TAWS i FMS.“
Śledczy potwierdzili też informację „Naszego Dziennika″, że nie ma odczytu rejestratorów z Jaka-40 i taśm z wieży kontroli lotów w Smoleńsku.
Jak informują, prokuratorzy wciąż oczekują na opinie Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który opracowuje cztery opinie fonoskopijne dotyczące: kopii nagrania urządzenia obiektywnej kontroli pracy grupy kierowania lotami lotniska Smoleńsk Siewiernyj oraz m.in. kopii nagrania pokładowego rejestratora dźwięku z samolotu JAK-40. „Jako pierwsze analizowane jest nagranie z wieży, a dopiero później, po wykonaniu tej ekspertyzy, nastąpi opiniowanie dotyczące nagrania z samolotu Jak-40. Nagranie z rejestratora znajdującego się w samolocie Jak-40, nie jest nagraniem ciągłym w tym znaczeniu, że rejestrator ten w trakcie postoju samolotu na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj w dniu 10 kwietnia 2010 roku był wyłączany.” Jak podkreślają śledczy „niemożność ukończenia opinii dotyczącej nagrań z wieży lotniska Siewiernyj wynika z braku danych m.in. o częstotliwości prądu w sieci elektro-energetycznej Federacji Rosyjskiej z czasu dokonywania kopii tego nagrania, o które to dane Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie zwróciła się do Strony Rosyjskiej we wnioskach o pomoc prawną z dnia 5 sierpnia 2010 r. oraz z dnia 24 października 2011 r.”
Dotychczas strona rosyjska nie zrealizowała postulatów dotyczących przekazania stronie polskiej: „kopii całości dokumentacji dotyczącej lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, jego wyposażenia, osób pracujących na lotnisku 7 i 10 kwietnia 2010 r. (w szczególności członków Grupy Kierowania Lotami).”
A przede wszystkim - jak zaznaczają prokuratorzy - szczątków samolotu Tu-154M nr 101, który uległ katastrofie, wraz z rejestratorami parametrów lotu oraz pochodzącymi z niego innymi agregatami i urządzeniami. A także kopii pełnej dokumentacji procesowej wykonanej w toku oględzin miejsca katastrofy, oględzin urządzeń i wyposażenia lotniska oraz oględzin wraku samolotu, względnie ekspertyz i opinii w tym zakresie, wraz z dokumentacją fotograficzną i filmową oraz pełniej dokumentacji dotyczącej przeprowadzonych w Federacji Rosyjskiej czynności oględzin, identyfikacji oraz sekcji zwłok ofiar katastrofy samolotu TU-154M nr 101 wraz z kopią dokumentacji fotograficznej.
Jak dalej czytamy w informacji NPW strona rosyjska nie przekazała Polsce kopii dokumentacji technicznej, wytworzonej i zgromadzonej w zakładach realizujących czynności związane z przeprowadzonym na terytorium Federacji Rosyjskiej remontem generalnym samolotu Tu-154M nr 101, zakończonego w dniu 21 grudnia 2009 roku.
Prokuratura podejmie również decyzję o wszczęciu kolejnych ekshumacji ofiar katastrofy pod Smoleńskiem.
„W Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie pozostają obecnie do rozstrzygnięcia procesowego dwa wnioski dowodowe o ekshumacje zwłok pochodzące od rodziny śp. Stefana Melaka oraz śp. Tomasza Merty oraz trzeci wniosek w tym zakresie dotyczący jednej z ofiar katastrofy, który wpłynął do prokuratury na początku grudnia 2012 r. Przedstawienie stronom stanowiska prokuratury w tym zakresie, planowane jest w terminie kilku tygodni.″
Pokazano film National Geographic o katastrofie. Na pokaz zaproszono tylko "słusznych" dziennikarzy, którzy wyznają oficjalną, rządową wersję zdarzeń
Odcinek serii National Geographic "Katastrofa w przestworzach", opowiadający o katastrofie smoleńskiej, zostanie nadany w niedzielę na tym kanale. Producenci podkreślają, że chcieli opowiedzieć o wypadku "z punktu widzenia polskiej komisji", która badała sprawę.
Dziennikarze obejrzeli film we wtorek. Podobnie jak wszystkie odcinki tej serii, film pt. "Śmierć prezydenta" odtwarza szczegółowy przebieg katastrofy. Eksperci opowiadają w nim o ustaleniach prowadzonych postępowań, zobaczyć można też komputerową symulację i fabularyzowany przebieg wypadku.
Producenci filmu, Alex Bystram i Ed Sayer, podkreślili po pokazie filmu, że oparli się na ustaleniach zawartych zarówno w raporcie rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), jak i w raporcie polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. Komisji Millera).
To, co próbowaliśmy zrobić, to znaleźć te obszary, gdzie te dwa raporty się ze sobą zgadzają (...)Ale najbardziej chcieliśmy, żeby tę historię opowiedzieć z punktu widzenia polskiej komisji, która badała ten wypadek, ponieważ rozumiemy, jak bardzo czuła jest to sprawa dla Polski
– powiedział Sayer.
W filmie znalazły się wypowiedzi m.in. b. ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera, który przewodniczył polskiej komisji, a także dwóch jej członków - Macieja Laska i Wiesława Jedynaka. O wydarzeniach z 2010 r. opowiada też jeden z rosyjskich ratowników, który był na miejscu katastrofy.
O tym, co nastąpiło po katastrofie, opowiadają dziennikarze: z Polski - Konstanty Gebert, a z Rosji - Siergiej Jakimow. Mowa jest m.in. o pojawiających się w obiegu publicznym teoriach spiskowych, dotyczących przyczyn katastrofy.
W filmie znalazła się informacja o zbrodni katyńskiej i o tym, że polska delegacja udawała się do Katynia, by oddać hołd pomordowanym tam 70 lat wcześniej polskim oficerom.
W filmie mowa jest zarówno o błędach popełnionych przez polską załogę samolotu, jak i rosyjskich kontrolerów lotu. Wspomniano m.in. o pośredniej presji na załogę, wynikającej z obecności na pokładzie wielu ważnych osób, a także z niezachowania tzw. sterylności kokpitu. Mowa jest o obecności w kabinie pilotów dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany. W filmie mowa jest też, że według "niektórych śledczych" wizytę w kokpicie złożył też dowódca polskich Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik.
(Ustalenia dotyczące obecności gen. Błasika w kokpicie zawierał zarówno raport komisji Millera, jak i raport MAK. Według polskiej prokuratury brak jest jednoznacznych ustaleń w sprawie obecności osób postronnych w kokpicie Tu-154M, ale biegli ocenili, że kokpit prawdopodobnie nie był hermetyczny, a drzwi do niego otwarte. W ujawnionym w 2012 r. stenogramie kwestie przypisywane wcześniej gen. Błasikowi przypisano innym osobom, bądź uznano, że nie można ustalić, kto je wypowiada).
W kontekście pośredniej presji na załogę przypomniano, że kapitan samolotu Arkadiusz Protasiuk był drugim pilotem podczas lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Azerbejdżanu w 2008 r., kilka dni po wybuchu walk w Gruzji. W filmie zaznaczono, że siedzący wówczas za sterami kpt. Grzegorz Pietruczuk, który odmówił lądowania w stolicy Gruzji,
nigdy więcej nie usiadł za sterami prezydenckiego samolotu.
Maciej Lasek, obecnie szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, po prezentacji ocenił, że film jest
dobrze zrobiony, bazujący na oficjalnych raportach.
Zaznaczył, że jego "generalny wydźwięk" jest zgodny z tym, co zostało opisane w polskim raporcie.
Wydaje mi się, że większy nacisk jest położony na to, co znalazło się w naszym, polskim raporcie, niż w raporcie MAK, bo wyraźnie wskazuje na błędy tak samo po stronie polskiej, jakie zostały popełnione przy tej katastrofie, jak również po stronie rosyjskiej -
powiedział dziennikarzom.
Wydawca "Skrzydlatej Polski" Tomasz Hypki ocenił z kolei, że film jest bardzo wyważony, wiarygodnie pokazujący od strony technicznej to, co wydarzyło się w Smoleńsku.
Ten film powinni obejrzeć wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób kwestionują to, co oficjalnie wiadomo na ten temat, bo jeżeli obejrzą to ze zrozumieniem, to jest szansa, że wielu z nich przestanie wymyślać jakieś teorie, które nie mają żadnego pokrycia w faktach
- powiedział.
Premiera odcinka poświęconego katastrofie smoleńskiej odbędzie się na kanale National Geographic w niedzielę o godz. 21.00.
Seria "Katastrofa w przestworzach" opisuje najtragiczniejsze katastrofy lotnicze. Pokazuje jak katastrofy, a następnie prowadzone w ich sprawach dochodzenia, wpłynęły przez lata na poprawę bezpieczeństwa lotów. Przez ostatnie 10 lat nakręcono ponad 100 odcinków.
Film zrobiony jest tak, jakby redaktorem naczelnym "National Geographic" był sam rzecznik Graś we własnej osobie. Twórcom gratulujemy odwagi i pasji w poszukiwanie prawdy. Takiej samej, jaką miała Tatiana Anodina.
TRZY PYTANIA do Jana Pospieszalskiego o ukrywanie przed dziennikarzami premiery filmu "Śmierć prezydenta": "Widocznie autorzy mają coś do ukrycia"
To był najbardziej tajemniczy pokaz dla dziennikarzy, o jakim słyszałem - mówi Jan Pospieszalski, którego także nie zaproszono na DZIENNIKARSKI pokaz filmu National Geographic nt. katastrofy smoleńskiej.
wPolityce.pl: Nikt z dziennikarzy tygodnika wSieci, ani z portalu wPolityce.pl nie został zaproszony na przedpremierowy pokaz filmu National Geographic. Relacje z tego pokazu, podkreślmy pokazu dla dziennikarzy przekazują za to Bartosz Węglarczyk, Tomasz Hypki i eksperci komisji Jerzego Millera. O czym to świadczy?
Jan Pospieszalski: Mnie na tym pokazie tez nie było, więc nie wiem kto dokładnie był zaproszony. O tej sytuacji wiele mówi lista tych dziennikarzy, których na pokaz nie zaproszono. Wiem na pewno, że nie została zaproszona Asia Szymańska, która sprawą "Smoleńska" zajmowała się z ramienia Telewizji Trwam, ani nikt z tego newsroomu także nie został zaproszony. Nie wiedzieli też o pokazie ani Katarzyna Pawlak, ani Samuel Pereira, ani Igor Szczęsnowicz z Gazety Polskiej Codziennie. Nie wiedzieli też dziennikarze Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski z tygodnika "Gazeta Polska". Nie zaproszono też nikogo z portalu "niezalezna.pl", wiemy, że z Naszego Dziennika też nikt nie był. Nie było Michała Karnowskiego, ani, jak mówisz, nikogo z tygodnika w Sieci, ani z portalu wPolityce.pl. Nie zaproszono także nikogo z mojego programu "Bliżej", ani Pawła Nowackiego, ani Rafała Dudkiewicza. Trudno mówić o pokazie dla dziennikarzy, skoro brać dziennikarską reprezentował być może ktoś z michnikowego szmatławca albo z radia rynszTOK FM, albo z TVN24. Czekamy na bliższe informacje, wiadomo, że na portalach już ten pokaz jest szeroko komentowany. Jak zwykle w takich sytuacjach uaktywnił się ekspert o nazwisku Hypki i on pełen zachwytu opowiada jak rzetelnie autorzy filmu pochylili się nad sytuacją katastrofy smoleńskiej. Mogę to skomentować tylko tak, że to był najbardziej tajemniczy pokaz dla dziennikarzy, o jakim słyszałem. Widocznie autorzy mają coś do ukrycia, albo nie zależy im żeby ich ustalenia były konfrontowane z tym, co wiedzą dziennikarze, którzy a co dzień zajmują się tą tragedią.
wPolityce.pl: W internetowych przekazach, o których mówisz jest też przytaczana wypowiedź człowieka z National Geographic, że nie zostały wzięte ustalenia zespołu Antoniego Macierewicza, bo to nie są dokumenty oficjalne…
Jan Pospieszalski: To jest bardzo ciekawe kryterium, które przyjęli autorzy tego filmu… Co to znaczy "nieoficjalne"? Antoni Macierewicz powołał oficjalny zespół, który nie jest przecież krypto-śledczym ciałem, tylko oficjalnym zespołem, który funkcjonuje w ramach polskiego parlamentu z ekspertami, którzy mają tytuły naukowe oficjalnych uczelni polskich, amerykańskich i nie tylko. W związku z tym mówienie, że coś jest "oficjalne" lub "nieoficjalne" to jakaś bzdura. Kto ma to kryterium narzucać? Czy autor-reżyser z Kanady będzie decydował, które ciała w Polsce są oficjalne, a które nieoficjalne? To kryterium jest absurdalne i mnie po prostu śmieszy.
wPolityce.pl: Czy wciąż jesteś zainteresowany obejrzeniem tego dokumentu?
Jan Pospieszalski: Jestem zainteresowany, ale jeżeli taką postawę mają jego autorzy to nie sądzę żebym dowiedział się z tego filmu więcej niż z raportu Millera, albo z raportu Anodiny.
Renomowana stacja National Geographic nakręciła film o katastrofie smoleńskiej, którym to zachwycają się już nasze elity i prorządowi dziennikarze. Ci ostatni mieli nawet niebywały przywilej obejrzenia "Śmierci Prezydenta" jeszcze przed wyemitowaniem go na antenie; przywilej, który ominął niestety dziennikarzy prawicowych.
Film został nakręcony w oparciu o raporty MAK i komisji Millera. Prawdopodobnie pominięto w nim odkrycia dokonane przez zespół parlamentarny i naukowców z nim współpracujących. Bogiem a prawda, samo to nie jest jeszcze najgorszym występkiem ze strony producenta i reżysera, bo można by nakręcić w miarę rzetelny materiał opierając się tylko i wyłącznie na tzw. oficjalnym materiale. Okazałoby się bowiem wtedy, jak skompromitowane i śmieszne są te źródła.
No dobrze, ale czemu się właściwie czepiam tego obrazu?
"Film koncentruje się głównie na tym, co wydarzyło się w kabinie pilotów. Według jego twórców to, co się tam działo, w największym stopniu przyczyniło się do katastrofy. (...) Z perspektywy widza stojącego na ziemi widać tylko, jak prawe skrzydło ścina drzewo. – Ta brzoza nie miała żadnego znaczenia, gdy by jej tam nie było i tak doszłoby do tej katastrofy– mówi Alex Bystram, producent filmu." - czytamy na stronie internetowej Polityki.
Oprócz brzozy, która spowodowała katastrofę, ale jej nie spowodowała, mamy jeszcze bardzo istotny z punktu śledztwa watek gruziński oraz drobiazgowe wyliczenie wszystkich błędów popełnionych przez pilotów; błędów, których by oczywiście nie było, gdyby nie ogromna presja ze strony siedzącego na pokładzie prezydenta. Niesamowite napięcie w wieży kontrolerów również zostało tam umieszczone, choć nie wiem po co, bo przecież, jak pamiętamy nawet gdyby siedziały tam małpy, to i tak doszłoby do katastrofy.
Oczywiście to, co mogło zdarzyć się w międzyczasie, czyli przed i po walnięciu w brzozę, zostało pewnie taktownie pominięte, bo wtedy okazałoby się, że tę wspaniałą, oficjalną wersję można sobie o kant d**y potłuc. Gawiedzi (zarówno polskiej, jak i zagranicznej) wystarczy "ląduj dziadu" i watek pijanego generała za sterami samolotu. Oni nie potrzebują głębszej refleksji nad tym, jak samolot w zagajniku ściął tylko jedno drzewo, jak zrobił beczkę na wysokości kilku metrów ze skrzydłem długości 20m, jak rozpadł się na tysiące kawałeczków opadając z niewielkiej wysokości na miękkie podłoże itp. Wszak mówienie o tym jest niemerytoryczne, bo merytoryczne może być tylko paplanie o pijanym generale w kabinie i naciskach.
Gwoli sprawiedliwości - polscy eksperci kwestionują w filmie obecność gen. Błasika w kabinie, przez co twórcy umieścili w kabinie człowieka bez twarzy. Nie wiem, na ile ma to związek z chęcią dochowania rzetelności, a na ile z zamiarem uniknięcia pozwu sadowego. Niemniej jednak, tak sie zastanawiam, czy ten "no face" w kabinie będzie miał chociaż głos i jakieś kwestie do odegrania, bo trochę głupio wciskać ludziom, ze naciski były, ale ze strony nie wiadomo kogo i na dobra sprawę nie wiadomo jakie.
Podsumowując - z filmu będzie płynął przekaz, że katastrofę spowodowało drzewo, którego i tak mogłoby nie być, oraz anonimowe ergo domniemane naciski, które spowodowały katastrofę na pewno. To faktycznie będzie dobra, rzetelna, naukowa produkcja. Nic tylko pogratulować twórcom i spiskowcom, którzy znów triumfują, i złożyć wyrazy współczucia prawdzie i zdrowemu rozsądkowi, bo te po raz kolejny dostały po tyłku.
Hej, ho – trwaj propagando! National Geographic i Millerowcy wzięli do rąk łopaty. Jęli kopać dół. Dla kogo?
Można łapać się za głowę, wyrywać z niej włosy, oburzać, kląć, grzmieć. Są powody, bo władzuchna znów pozwala sobie na drwiny ze sprawy świętej, znów kpi ze spiskowców, puszczając oko do swoich ukochanych pluszaków. Są też inne powody, bo zagraniczna stacja reżimowe ujawnia oblicze organizując propagandowe pokazy filmu dla odpowiedniego audytorium. Rzeczy niepojęte - nerwy uzasadniające. Ale bardziej chce się śmiać niż wkurzać.
Bo prymitywne to wszystko. Marniutkie. Żałosne po prostu.
Na kurs do Urbana by poszli, jak Palikot, to parę finezyjnych goebbelsowskich sztuczek udałoby się może podłapać.
A co tu mamy? Lasek z Hypkim na film zaproszeni mają przygotować grunt baranom niczego nieświadomym? By już teraz wiedziały, co myśleć o filmie, który obejrzą - albo i nie - za dni pięć? "Eksperci" cmokać mają do kamer, jaki to piękny dokument nakręcili fachowcy z Kanady? Tania to zagrywka, szyta grubą, brudną nicią. Kto dziś jeszcze uwierzy takim indywiduom – miłośnicy porannego szczebiotu Paradowskiej czy zapadający w popołudniową drzemkę z Ordyńskim?
Portal polskojęzyczny na podsumowanie zabawnej historii z zamknięto-otwartym medialnym pokazem pisze:
Izabella Siurdyna (pani od PR z korporacji władającej Nat Geo – przyp. MP) wskazuje, że po zamkniętym przedpremierowym pokazie odcinka serii "Katastrofa w przestworzach" pt. "Śmierć Prezydenta" zebrał on pozytywne opinie.
A to heca! Powtórzmy: "zebrał pozytywne opinie". A może jeszcze: "niezależne"? Pani Iza jest w formie. Zaprosili twórców oraz akolitów oficjalnych raportów i chwalą się, że ekranizacja tychże im się podobała. Po prostu mają nas za debili.
Nie sposób nie zapytać wprost – czy ci specjaliści od katastrof lotniczych z National Geographic przytulili dofinansowanie swojej inscenizacji od odpowiednich czynników w Polsce i w Rosji?
Skoro za dobrą monetę wzięli raporty MAK i Millera – oficjalne, a jakże – rozumiem, że w pełni popierają metodologię dochodzenia do przyczyn katastrofy w nich zastosowaną? Uważają za zgodne z międzynarodowymi standardami niszczenie wraku, wielomiesięczne składowanie go w deszczu i śniegu, zarzucenie jakichkolwiek profesjonalnych badań głównego dowodu w sprawie, zaoranie zamiast przebadania miejsca katastrofy itd. A tych głąbów, co składali Boeinga po Lockerbie to wyśmiać co najwyżej są skorzy.
Skoro tak, to wnioskuję o więcej profesjonalnych produkcji National G. W pierwszej kolejności chciałbym obejrzeć historię Aleksandra Litwinienki, w której narratorem byłby Aleksander Ługowoj – człowiek na poziomie, deputowany do Dumy, a przy tym fachura w temacie Saszy, bo sam parę lat w KGB panom służył. Na zamknięty pokaz trzeba by zaprosić np. Jurija Czajkę, żeby stwierdził, czy dokument należycie odzwierciedla ustalenia śledztwa przez niego nadzorowanego.
Aha, zapowiedziałem w tytule słowo o Millerowcach. Krótko, kronikarsko, bo tu nihil novi.
Maciej Lasek już za chwileczkę, już za momencik wystartuje ze swoją nieustraszoną brygadą antyspiskową. Okazuje się, że grono to w zasadzie zaangażuje się w publicystyczną robotę, bo nie zamierzają korzystać z żadnego archiwum. Mają pod ręką raport, którego obrona jest ich zadaniem, więc nie będą grzebać się w papierach. Pewnie nie ma trybu, który by im na to pozwolił, więc oficjalna wersja została ustalona jak następuje:
Wydaje nam się, że wystarczającą podstawą do tego, żeby dawać odpór alternatywnym teoriom, jest oficjalnie opublikowany materiał plus nasza wiedza
- stwierdził pan Lasek. Tak, panie doktorze, wiele rzeczy wam się wydaje.
A mnie się wydaje, że ten zespół to już do niczego potrzebny nie jest. Pan Lasek odbył już takie tournee w ostatnich tygodniach, że w zasadzie więcej bywać i mówić nie musi: Wyborcza, TVN, TVP, Polsat, rynszTOK FM, Radio Zet, Polityka. Kogoś znaczącego pominąłem?
Ciekawsze jest to, że w ramach wyjaśniania, przekonywania i rozjaśniania mroków ignorancji oszołomów, co nie chcą wierzyć w oficjałki, głos zabrało też MON. W końcu jest dysponentem kwitów, jakie pozostawiła po sobie komisja obecnego wojewody.
Grupa blogerów skierowała do resortu (w trybie dostępu do informacji publicznej) 68 bardzo konkretnych pytań. Odpowiedzi udzielił szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów płk Mirosław Grochowski (wiceszef komisji Millera). Brzmiała niezwykle konkretnie:
Dokumentacja (…) podlega szczególnej ochronie, tj. co do zasady nie podlega ujawnieniu.
Smoleński film National Geographic: kłamstwo goni kłamstwo
"Śmierć prezydenta" - film, który w najbliższą niedzielę pokaże kanał National Geographic - to wyjątkowa mieszanka kłamstw i przeinaczeń, które znamy z informacji rozgłaszanych przez Rosjan od pierwszych godzin po katastrofie. W filmie nie wypowiada się nikt, kto krytycznie odniósłby się do wersji MAK i komisji Millera. Za to co rusz mówi się o niesprecyzowanych "teoriach spiskowych", które mają wciąż w Polsce wielu zwolenników.
W filmie National Geographic można znaleźć wszystko, co na temat Smoleńska Rosjanie chcieliby zaszczepić w umysłach odbiorców. A więc jest powtórzona wersja, że lot Tu-154 M był lotem cywilnym, a nie wojskowym. Jest dowódca tupolewa, który ma traumę. "Odpowiedź, dlaczego próbowali lądować, znajduje się w kartotece osobowej Arkadiusza Protasiuka. A tam - informacja o odmowie lądowania w Tbilisi". Chodzi o lot z prezydentem do Gruzji, podczas którego jego kolega, kapitan maszyny, odmówił lądowania i "zapłacił za to wysoką cenę, stracił za to pracę" - choć jak wiadomo, było przeciwnie, kapitan został ostatecznie nagrodzony.
Polski dziennikarz Konstanty Gebert powiela jednak stare przeinaczenia: "Wszyscy wiemy, co spotkało tamtego kapitana" - mówi do kamery.
Wieża kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj to wcale nie rozlatująca sie rudera ze zdezelowanym sprzętem, ale nowoczesny, bijący w oczy świeżością obiekt.
Jest i mgła - ale ponieważ nie wystarczyło, że widoczność była ograniczona do 400 m, Siergiej Jakimow, rosyjski dziennikarz, mówi w filmie: "mgła tak gęsta, że nie było widać własnej dłoni, nie było widać nic".
"W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie" - mówi kpt. Protasiuk, ale widz zaraz dowiaduje się, jaką to porażającą tajemnicę odkryli dochodzeniowcy z Rosji i Polski: nasi piloci byli na tyle słabo wyszkoleni, że kapitan nie wiedział, jak korzystać z automatu. Po prostu piloci nie wiedzieli, iż przycisk uchod nie zadziała, bo lotnisko nie było wyposażone w ILS.
Co więcej, rosyjscy dochodzeniowcy dochodzą do innych wniosków: jeden z członków załogi przestawił wysokościomierz kapitana, by alarm TAWS nie przeszkadzał pilotom w kabinie. To dlatego samolot ściął drzewo na wysokości 11 m, choć w tym czasie załoga była przekonana, że znajduje się na wysokości 20 m.
Wiesław Jedynak, członek komisji Millera (przedstawianej jako grupa dochodzeniowa) mówi: kluczowym dla lotu momentem było wejście szefa protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany do kabiny pilotów. Dlaczego - tłumaczy Maciej Lasek: "uznaliśmy to za presję pośrednią". Co zrobił Kazana? Na wieść o złych warunkach atmosferycznych w Smoleńsku powiedział: "no to mamy kłopot".
"Taka sama presja, jaka udzieliła się załodze, panowała w wieży kontroli lotów" - dowiadujemy się, choć nawet raport komisji Millera nie kryje, że w wieży - odwrotnie niż w kokpicie - panował nieprawdopodobny chaos i panika.
Także przebieg badań okoliczności katastrofy przedstawiony jest, jakby przebiegał według wzorca z Sevres. "Rozpoczynają się mozolne poszukiwania, czy istnieją jakiekolwiek dowody, że samolot był celem zamachowców" - słyszymy, a Jerzy Miller pięknie wyjaśnia, że takich śladów nie znaleziono - choć dziś jest oczywiste, że nie wykonano podstawowych badań.
Kłamstw w tym filmie jest więcej - jak np. to, że odnaleziono wszystkie trzy skrzynki (faktycznie było pięć, z których jednej nigdy nie odnaleziono).
Choć film otwiera plansza, zapowiadająca, że został on oparty na oficjalnych raportach i na zeznaniach świadków - w produkcji National Geographic żaden ze świadków nie pojawia się. Autorzy w żaden sposób nie odnoszą się do hipotezy o wybuchach na pokładzie tupolewa.
"Rosjanie byli mniej skłonni do wzięcia odpowiedzialności niż Polacy, którzy szczerze przyznali się do własnych błędów" - mówi na koniec filmu Konstanty Gebert i konkluduje: "Nie jestem ekspertem, ale ostatecznie muszę sam zadecydować, którym ekspertom - rosyjskim czy polskim - zaufać".
Dąbrowski: wypowiedzi Laska świadczą o tym, że on nawet nie czytał raportu komisji, w której zasiadał, pod którym się podpisał
wPolityce.pl: W odpowiedzi na emisję filmu "Anatomia upadku" uaktywnili się eksperci komisji Millera, z Maciejem Laskiem na czele. Jak Pan ocenia ich wystąpienia?
Inż. Marek Dąbrowski, uczestnik I konferencji smoleńskiej naukowców: Ja nie znam aktywności członków komisji Millera poza Maciejem Laskiem, który rzeczywiście się uaktywnił. On jest wręcz nadaktywny. Pamiętam, że wypowiadał się prof. Marek Żylicz, który poparł pomysł powołania międzynarodowej komisji w tej sprawie. Ci dwaj członkowie są najczęściej występującymi członkami komisji. Wypowiedzi innych nie znam. Wypowiedzi Macieja Laska odbieram natomiast jako kompromitujące. On w niemal każdej swojej wypowiedzi robi dramatyczne błędy. One świadczą o tym, że on nawet nie czytał raportu komisji, w której zasiadał, pod którym widnieje jego podpis. To widać gołym okiem. Dr Lasek się wypowiada w kwestiach, do których nie ma przygotowania merytorycznego. Co więcej, mówi rzeczy, które bardzo łatwo podważyć na podstawie raportu, który sam uwiarygadnia swoim nazwiskiem.
W ostatnich wypowiedziach Lasek podważa m.in. ustalenia filmu "Anatomia Upadku". W nim pojawił się świadek, który mówił, że widział tupolewa lecącego kołami do dołu, w miejscu, w którym jak zaznacza raport MAK i Millera, powinien on już lecieć odwrócony. Maciej Lasek podważał słowa świadka. Kto w tym sporze ma rację?
Świadek, który wystąpił w filmie Anity Gargas, pojawił się już drugi raz w sprawie smoleńskiej. Wcześniej był nagrywany do filmu pt: "Syndrom katyński". To jest ten sam człowiek. Jego wypowiedź w obu tych filmach jest bardzo podobna. Problem polega na tym, że gdy on się wypowiadał w tym pierwszym filmie nie wiadomo było o jakiej ulicy on mówi. Być może dlatego jego wypowiedź umknęła uwadze komentatorów. Obecnie jednoznacznie powiedział, że tupolew leciał kołami do dołu nad ulicą Kutuzowa, co jest jasnym zaprzeczeniem tez dr. Laska. Według komisji Millera jeszcze przed ulicą Kutuzowa samolot miał się obrócić o ponad 120 stopni, co jest nie do pogodzenia ze słowami świadka. Sądzę, że człowiek występujący w filmie Gargas, widział samolot przechylony na lewe skrzydło. W relacjach kilku osób powtarza się, że tupolew leciał przechylony na lewo. Leciał tak nisko, że samochody jadące ulicą musiały zwalniać. Jednak żaden ze świadków nie wspomina o samolocie lecącym kołami do góry. To, co mówił MAK i komisja Millera, nie uzyskała więc żadnego potwierdzenia. Te głosy zostały zignorowane w sposób świadomy. Minister Miller był łaskaw powiedzieć kiedyś, że komisja nie jest od przesłuchiwania świadków, tylko badania czarnych skrzynek. Przy takim podejściu te relacje zostały zignorowane. Komisja wzięła skrzynki, odczytała to, co uznała za stosowne, i uznała, że wszystko jest dobrze.
W jednym ze swoich tekstów przedstawił pan wykres pokazujący gazy wylotowe tupolewa i zasięg ich oddziaływania. Co ta sprawa mówi o oficjalnym przebiegu wydarzeń w Smoleńsku?
Kwestia gazów wylotowych jest sprawą, którą należy dogłębnie zbadać. Ta sprawa wymaga przeprowadzenia symulacji komputerowych, ponieważ chodzi tu o zjawiska dotyczące mechaniki płynów, gazy wylotowe osiągają ogromne prędkości. Żeby stwierdzić, jak wyglądałaby działka Bodina, na której rośnie słynna "pancerna" brzoza, gdyby tupolew leciał tak, jak mówi to Lasek, trzeba prowadzić badania. Jednak pewne jest jedno: słowa Laska, który mówił, że Bodin nie poczułby niczego, gdyby samolot leciał na 14 metrach - czyli jak mówią eksperci Macierewicza - nad brzozą, są nieprawdą. To świadczy o tym, że Lasek nie wie, jak wygląda fala gazów wylotowych po wyjściu z dyszy silnika.
W filmie "Anatomia upadku" pada również pytanie, jak to możliwe, że obok "pancernej" brzozy rosną inne, wyższe drzewa. Gdyby tupolew ściął brzozę skrzydłem to i te drzewa by ucierpiały...
Biorąc pod uwagę jedynie sprawę drzew, nie sposób ostatecznie wykluczyć oficjalnej wersji wydarzeń. Istnieje hipotetycznie możliwość, że tupolew po uderzeniu w brzozę nie urwał skrzydła, że ono się jedynie złożyło, że część skrzydła położyła na drugiej części i wtedy samolot przeleciał nad drzewami nie ścinając ich. Ten problem przeanalizował prof. Marek Czachor na konferencji smoleńskiej. To jest jednak bardzo mało prawdopodobna hipoteza. Na podstawie samych drzew nie można niczego przesądzać. Jednak jest sprawą oczywistą, że tupolew leciał znacznie wyżej niż mówi to raport MAK i Millera. Ustalenia raportu Millera są w tej sprawie nie wiarygodne. Wysokości radiowe, które są podane w raportach, oznaczają, że drzewa powinny być ścięte wręcz niżej niż w rzeczywistości. Sprawa drzew pokazuje kolejny raz fałsz oficjalnych raportów. Tyle wiadomo.
Komisja Millera, strona rządowa nie jest zainteresowana dalszymi działaniami, wyjaśnianiem wątpliwości. Dlaczego?
Warto zaznaczyć na początku, że aktywność medialna członków komisji właściwie kończy się na wypowiedziach Macieja Laska. Inni członkowie się nie wypowiadają. Być może część z nich się dystansuje od jego obecnej aktywności, w tym od pomysłów powołania kolejnej komisji. Trudno przesądzać dlaczego tak jest, ale rzuca się w oczy, że Lasek nie otrzymał żadnego poparcia dla pomysłu powołania nowej komisji. W mediach udziela się na ogół sam lub z prof. Artymowiczem. To jest twarde jądro nowego zespołu Laska. Zapewne aktywność tych dwóch osób wynika z faktu, że uznali oni, iż zbyt długo nie zabierali głosu. Obecnie więc postanowili ratować to z raportu Millera, co jest w ich opinii do uratowania. Tego jednak nie jest wiele. Z raportu zostanie niewiele, gdy dojdzie do konfrontacji z ekspertami. Ja nie widzę szans na pozytywne rozstrzygnięcia dla komisji Millera i Laska. W raporcie Millera jest zbyt dużo błędów, zbyt dużo wykluczających się tez, zbyt wiele spraw zostało pominiętych albo sfałszowanych. Ta narracja nie jest do obrony przed naukowcami.
Maciej Lasek powtarza często, że eksperci pracujący w zespole Macierewicza nie są specjalistami od badań katastrof lotniczych. To uprawnione tezy?
W części przypadków jest to uzasadnione. Jednak pamiętajmy, że dr Lasek też nie badał katastrof dużych samolotów. Co więcej, zespół ekspercki musi się składać z wielu specjalistów, mających doświadczenie w różnorodnych specjalizacjach. W zespole parlamentarnym mamy przecież materiałoznawców, mamy specjalistów zajmujących się analizą numeryczną, mamy specjalistów od wybuchów, mamy eksperta od konstrukcji lotniczych... Konstrukcje lotnicze to nie jest coś nieznanego nauce. To są konstrukcje cienkościenne, które inżynier z doświadczeniem, np. inż. Berczyński, jest w stanie badać w sposób rzetelny. Medialnie takie oskarżenia w ustach Laska brzmią atrakcyjnie. Jednak one są nieuprawnione. Co więcej, komisja Millera nie dysponowała np. pilotami tupolewów. W ich pracach brał udział człowiek, który latał tupolewami jedynie kilka miesięcy. I to widać we wnioskach z komisji Millera. One nie mają nic wspólnego z praktyką latania na tupolewach. Argument Laska jest więc bardzo łatwo odbić. Badanie katastrof jest zadaniem na tyle interdyscyplinarnym, że potrzebni są eksperci od wielu dziedzin. Każdy z ekspertów zespołu sejmowego jest w stanie dyskutować na swoim polu z członkami komisji Millera. Człowiek specjalizujący się w badaniu katastrof lotniczych to nie jest omnibus wiedzący wszystko. Tacy eksperci powinni jeździć na miejsce tragedii, udokumentować stan zwłok i szczątków samolotu, zebrać materiał badawczy. Eksperci komisji Millera tego jednak nie zrobili. Teraz próbują czarować publiczność, że są ekspertami od katastrof, chociaż niczego nie przebadali. Nawet jeśli są ekspertami to ich zdolności zostały zmarnotrawione. Ci ludzie skupili się jedynie na czarnych skrzynkach. I tego jednak nie zrobiono w sposób rzetelny...
NASZA RECENZJA filmu National Geographic. Stek przekłamań i manipulacji. Należy im się medal od polskiego rządu!
Dwa dni po „zasadniczym” pokazie prasowym, na który zaproszono tylko prorządowych dziennikarzy, National Geographic zgodziło się pokazać swoją głośną już produkcję również mediom mającym poważne wątpliwości wobec oficjalnie serwowanych wersji zdarzeń z 10/04. Nawet się temu specjalnie nie dziwię. Ten cyniczny zabieg miał sprawić, by pierwsze opinie, jakie pójdą w świat o tej produkcji, były pełne zachwytów. Tak też się stało.
„Śmierć prezydenta” oglądałem więc w kameralnym gronie – z Anitą Gargas i Bronisławem Wildsteinem.
Podstawowa konstatacja jest taka, że National Geographic i autorom serii „Katastrofy w przestworzach” nie zależy na poszukiwaniu prawdy. Jedynym celem, jaki sobie postawili, jest zekranizowanie dwóch raportów – MAK i komisji Millera oraz podlanie ich propagandowym sosem „michnikowego szmatławca”. Zresztą jedynym „niezależnym” polskim komentatorem wypowiadającym się w tym filmie jest Konstanty Gebert – współpracownik właśnie „GW” (czasem jako Dawid Warszawski).
Oto kilka podstawowych uwag, spisanych „na gorąco”:
- Absolutna jednostronność filmu. Wszystkie ustalenia MAK i Millera zostały uznane za prawdy objawione. Poza Gebertem w filmie wypowiadają się: Jerzy Miller, Maciej Lasek (z komisji Millera), Wiesław Jedynak (z komisji Millera), Siergiej Jakimow (rosyjski dziennikarz), Aleksander Stepczenkow (były kontroler na Siewiernym) i Andriej Kasjanow (ratownik).
Gdy mowa jest o tym, że nie wszyscy wierzą w oficjalne wersje, pada termin „teorie spiskowe”, słowa „zamach” i „morderstwo” - bez najmniejszego odniesienia się do konkretów, do nieścisłości w raportach, do badań naukowców. Stygmat jakichś bliżej nieokreślonych oszołomów jest i to wystarczy. Konstanty Gebert z pobłażliwym uśmiechem wspomina:
Mówiono, że polski rząd wiedział i współpracował z Rosjanami, by pozbyć się konkurenta politycznego.
Takie zdania mają zamknąć temat wątpliwości.
- Dowiadujemy się, że na miejscu w zasadzie błyskawicznie pojawiła się ekipa Polaków, „która będzie pracować u boku Rosjan”. I zaraz po tym, że „dokładna analiza przeprowadzona przez ekspertów z Polski i Rosji wykazuje, że nie ma śladów materiałów wybuchowych”. Przypomnijmy, bo trzeba: Polacy z tymi badaniami nie mieli nic wspólnego. Pierwsze własne badania pirotechniczne przedmiotów z samolotu przeprowadziliśmy kilka tygodni po katastrofie, a wraku – po 2,5 roku. Nie znamy jeszcze ich wyników.
- Redaktor Jakimow tak opisuje smoleńską mglę:
Prawie nic nie było widać. Nawet własnej dłoni ani osoby stojącej obok…
- Kłamstwo dotyczące czarnych skrzynek. W czasie inscenizacji „polski ekspert” pyta: „Rozumiecie, że potrzebujemy wszystkich trzech?” Rosjanin z MAK odpowiada: „To dla nas priorytet”. Dla pewności narrator konkluduje: Tupolew miał trzy rejestratory. A my prostujemy: miał pięć! Z czego jednego nigdy nie znaleziono. Został uznany za doszczętnie zniszczony. Z filmu można zresztą odnieść wrażenie, że poszukiwania rejestratorów trwały godzinami. Jak wiemy montażysta TVP sfilmował je kilka minut po katastrofie.
- Wraca wątek presji na załogę. Przedstawiony jest bardzo skrupulatnie. Mamy więc scenę w której Mariusz Kazana w kokpicie słyszy komunikat od załogi: „Panie dyrektorze, wyszła mgła”. Po chwili Wiesław Jedynak zaznacza, że osoby postronne znajdowały się w kabinie, a narrator wypowiada zdanie:
Zasady bezpieczeństwa wykluczają obecność gości w kokpicie podczas kluczowych momentów lotu.
Problem w tym, że TO NIE BYŁ KLUCZOWY MOMENT! Było jeszcze dużo czasu i wiele kilometrów do lotniska.
Efekt jest jednak osiągnięty. Dodatkowo narrator stwierdza:
Wygląda na to, że obecność na pokładzie ważnych osób miała wpływ na presję.
A skąd to wiadomo? National Geographic przeprowadziło własną szybką analizę psychologiczną załogi?
Nie mogło zabraknąć i tego zdania:
Niektórzy śledczy twierdzą, że generał Błasik też był w kokpicie.
Którzy niektórzy? Tego się już nie dowiadujemy.
- Autorzy stawiają jednoznaczną tezę: to piloci są winni. Bo tylko kapitan mówił po rosyjsku i prowadził korespondencję zamiast skupiać się na przyrządach. Twórcy filmu twierdzą, że załoga nie znała obsługi samolotu próbując odchodzić w automacie, co nie było możliwe na lotnisku bez systemu ILS. Jak wiemy, choćby z raportu Millera, jest to możliwe...
Stawia im się zarzut w jednej części filmu, że próbowali lądować w tak gęstej mgle (nie próbowali), a w innej sam Maciej Lasek mówi:
Po uzyskaniu informacji o mgle należało podjąć decyzję o odejściu na lotnisko zapasowe.
To – dodajmy – prywatna opinia szefa PKBWL. Piloci mieli pełne prawo podejść do lotniska!
Jednoznaczna jest sugestia, że ulegli presji. W wątku „naciskowym” pojawia się oczywiście i wątek gruziński. Gdy słyszymy, że kapitan tamtego lotu „odmówił lądowania na niebezpiecznym lotnisku” widzimy inscenizację lotu z 2008 r., co ma sugerować, że wówczas w powietrzu wywierano presje na załogę. To nieprawda. Zamieszanie z lotem do Tbilisi miało miejsce w czasie postoju w ukraińskim Symferopolu.
Owszem, jest wątek mówiący o nieprecyzyjnych komunikatach kontrolerów, ale potraktowany jako mało istotny i nie mający zasadniczego wpływu na katastrofę. Swoją drogą, smoleńska „wieża” sprawia wrażenie nieźle wyposażonego stanowiska dowodzenia z cywilizacji zachodniej…
Spośród bohaterów zdarzeń z 10/04 z nazwiska wymieni są tylko Lech Kaczyński, Arkadiusz Protasiuk, Mariusz Kazana oraz Andrzej Błasik. Kontrolerzy pozostają anonimowi.
Jerzy Miller mówi co prawda:
taka sama presja (…) jakiej podlegali dowódcy TU-154M, udzieliła się również na wieży.
Ale to raczej atak na polską załogę niż rosyjskich kontrolerów. Nie dowiadujemy się, że stał nad nimi ich przełożony, wprost wydający rozkazy. Gdy pada stwierdzenie, że były kontakty z ludźmi spoza wieży (nie ma słowa o telefonach do Moskwy), to w kategoriach szukania pomocy dla bezpiecznego sprowadzenia samolotu. O konkretnym rozkazie: „sprowadzać” jest cisza.
Kontrolerów ma tłumaczyć to stwierdzenie:
Nie mieli upoważnienia, by zawrócić ten samolot.
W innym momencie ich adwokatem zostaje Miller. Mówi, że fałszywe komunikaty przekazywane załodze „były wynikiem niesprawności aparatury”.
Wątek kontrolerów i zrzucania z siebie odpowiedzialności przez Rosjan znacząco podsumował Konstanty Gebert:
Polacy szczerze przyznali się do własnych błędów.
Własnych? Ci, którzy według rządowych ekspertów popełnili rzekomo największe błędy – nie żyją. A ich rodziny nie życzą sobie, by ktoś za nich do czegokolwiek się przyznawał.
I można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Zresztą w niedzielę będą Państwo mogli sami stwierdzić, jak rzetelnie podeszli do tematu polskiej tragedii narodowej producenci serii z National Geographic.
„Katastrofy w przestworzach” cieszą się dużą popularnością. Ten odcinek jest tradycyjnie atrakcyjnie dobrze zrobiony w warstwie wizualnej. Udaje też, że mówi również o drugiej stronie smoleńskiego sporu (choć de facto nie poświęca jej ani sekundy). Czy więc film przekona międzynarodową opinię publiczną, że do spodu wyjaśniono śmierć polskiej elity? Jest to niestety bardzo prawdopodobne.
I właśnie za to należy się producentom medal od polskiego rządu, albo co najmniej od wojewody małopolskiego.
Ostatnie zdanie narratora brzmi:
Dwa zwaśnione historycznie państwa potrafiły dojść do porozumienia i pracować razem, by osiągnąć wspólny cel.
Ta puenta idealnie wskazuje na zawartość dzieła „Śmierć prezydenta”.
National Geographic w polityce po uszy. Uwzględniając jedynie oficjalną wersję wydarzeń, autorzy zaangażowali się politycznie jak najgłębiej można
„michnikowy szmatławiec” w kpiącym tonie pisze, że „prawicowe media wiedzą przed premierą”, że film „Śmierć prezydenta”, który kanał National Geographic nada w niedzielę, to manipulacja. Kpina wzięta ze standardowego repertuaru, całkowicie nietrafiona, ponieważ od jakiegoś czasu było dość przesłanek, aby wiedzieć, że film będzie opierał się wyłącznie na dwóch oficjalnych raportach – MAK i komisji Millera. A to oznacza, że nie będzie uwzględniał w żadnym stopniu kontrowersji i niezależnych badań. Kiedy w końcu przedstawiciele National Geographic pokazali film także dziennikarzom z bardziej sceptycznych mediów (pierwszy pokaz był tylko dla tych, o których było wiadomo, że krytykować nie będą), wszelkie wątpliwości zniknęły. Relacja Marka Pyzy – od dawna zajmującego się katastrofą smoleńską – pokazuje, jakie uproszczenia i przekłamania znalazły się w filmie.
Nie chcę się tu jednak zajmować detalami, zawartymi w filmie. Zastanawia mnie raczej decyzja szefostwa kanału NG i producentów filmu, aby stworzyć go właśnie w takiej postaci. Oczywiście najprostsza i często powtarzana odpowiedź brzmi: NG zawsze opiera swoje filmy z serii „Katastrofa w przestworzach” na oficjalnych raportach. Powtarzają tę odpowiedź, rzecz jasna, osoby, które do katastrofy smoleńskiej mają określony stosunek: swoje nią zainteresowanie zamknęły na poziomie raportu Millera albo nawet Anodiny. Nie jest to jednak odpowiedź trafna.
Takie podejście w tym przypadku może być ryzykowne z punktu widzenia wiarygodności stacji. Jak można się przejechać, pokazuje – znacznie mniej kontrowersyjny – przypadek słynnej katastrofy concorde’a na lotnisku de Gaulle’a w 2000 r. Oficjalna wersja, na podstawie której nakręcono poświęcony tej katastrofie odcinek, jest powszechnie znana: pasek metalu, który oderwał się od poprzednio startującego samolotu, powoduje rozerwanie opony concorde’a, jej szczątki uderzają z ogromną siłą w skrzydło, w wyniku ciągu dalszych zdarzeń doprowadzając do eksplozji. Jednak dziennikarskie śledztwo, prowadzone w ciągu kolejnych lat przez dziennikarza Observera, wykazało, że sprawa była prawdopodobnie bardziej skomplikowana, a w grę wchodziły także polityczne naciski, aby zamaskować niedbały sposób serwisowania słynnych maszyn. O ile mi jednak wiadomo, autora tamtego pamiętnego tekstu nikt nie wyzywał od oszołomów i zwolenników teorii spiskowych. Co więcej, francuski sąd apelacyjny zaledwie kilka tygodni temu skasował wyrok przeciwko liniom Continental Airlines, od których maszyny miał odpaść feralny kawałek metalu. Jak widać, oficjalna wersja katastrofy także w mniej emocjonujących przypadkach nie musi być jedyną słuszną.
Trzeba ponownie podkreślić, że przypadek katastrofy pod Paryżem był znacznie mniej kontrowersyjny i politycznie uwikłany niż katastrofa pod Smoleńskiem. Starając się zrozumieć, dlaczego kierownictwo NG podjęło taką, a nie inną decyzję, można przyjąć dwa założenia. Pierwsze jest takie, że nie było świadome liczby wątpliwości i kontrowersji, także politycznych, jakie narosły wokół sprawy. To wydaje się jednak niemożliwe. To tło musi być oczywiste dla każdego, kto choćby pobieżnie zajmował się sprawą, a nie zapominajmy, że firma, produkująca serię, została w swoim czasie zasypana protestami w sprawie planowanego odcinka.
Druga możliwość jest zatem taka, że o wątpliwościach, kontrowersjach, niezależnych badaniach wiedziano, ale świadomie postanowiono je zignorować. Jeśli tak, to trudno za dobrą monetę wziąć cytowaną przez „GW” wypowiedź jednego z twórców filmu, Eda Sayera, który stwierdził:
Są tacy, którzy chcą wykorzystać nasz film politycznie. Nie będziemy tego komentować, nie angażujemy się w politykę.
Otóż jest dokładnie odwrotnie. Uwzględniając jedynie oficjalną wersję wydarzeń, a wszelkie obiekcje wobec niej kwitując paru lekceważącymi komentarzami, autorzy filmu właśnie zaangażowali się w politykę, i to najgłębiej jak można.
Powstaje zatem pytanie, co mogli zrobić, aby tego uniknąć. Możliwości było kilka. Jeżeli twardym założeniem serii jest, że musi się ona opierać wyłącznie na oficjalnych raportach, to – dostrzegając ogrom wątpliwości, wyrażanych wobec tychże w tym przypadku – można było po prostu zrezygnować, przynajmniej na jakiś czas, z realizacji odcinka. Zwłaszcza że nadal trwają prokuratorskie śledztwa w Rosji i w Polsce. To najoczywistsza możliwość.
Druga była taka, aby w filmie dać odpowiednie miejsce krytykom oficjalnej wersji. Nie sądzę, aby wielkim kompromisem było oddanie na kilka choćby minut głosu np. prof. Biniendzie. Jeśli głównym kryterium, które zdecydowało o tym, że jedynym ukazanym w filmie komentatorem spoza oficjalnego grona jest Konstanty Gebert, jest znajomość angielskiego, to sądzę, że pracujący od lat w USA Binienda także dobrze je spełnia. Nie wydaje mi się także, aby wielkim kłopotem było znalezienie w Polsce mówiącego po angielsku dziennikarza, który pokazałby pogląd inny niż Gebert. Poza tym parlamentarny zespół Macierewicza nie jest jednak komisją z Koziej Wólki, ale ciałem działającym w ramach polskiego parlamentu.
Tego twórcy filmu również nie uczynili. Trudno mi wobec tego uznać, że ich działanie nie ma określonego politycznego wydźwięku. Muszę też założyć, że oni sami – o ile nie są kompletnymi idiotami – wiedzą to równie dobrze. Pozostaje pytanie, jakie były motywy ich postępowania. Nie mam tu gotowej odpowiedzi. Hipotezy można by mnożyć. Tak czy owak, za sprawą całkowicie świadomej decyzji cieszący się dotąd dobrą renomą kanał dokumentalny postanowił wziąć udział w poważnym politycznym sporze. Szkoda.
"Smoleńsk" - ostatnia książka Teresy Torańskiej ukaże się 3 kwietnia
Katastrofa smoleńska, która zmieniła i podzieliła Polaków, to temat ostatniej książki Teresy Torańskiej pt. "Smoleńsk". Wywiady o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 r. i ich znaczeniu, nad którymi Torańska pracowała do ostatnich dni życia, ukażą się 3 kwietnia. - Ostatnia książka Teresy Torańskiej, pod roboczym tytułem "Smoleńsk" ukaże się 3 kwietnia. Sama Torańska uważała ją za jedną z dwóch, obok "Onych", najważniejszych w swoim dorobku - poinformowała Magda Śniecińska z wydawnictwa Wielka Litera, które opublikuje wywiady zmarłej niedawno dziennikarki.
"Smoleńsk" to zbiór rozmów przeprowadzonych w ostatnich dwóch latach z osobami, które mówią o tym, jak katastrofa smoleńska zmieniła i podzieliła Polskę i Polaków. W książce znajdują się rozmowy z Jerzym Bahrem, Adamem Bielanem, Joachimem Brudzińskim, Anną i Bronisławem Komorowskimi, Ewą Kopacz, Longiną Putką, Ewą Komorowską, prof. Henrykiem Samsonowiczem, Bożeną Mikke i Michałem Kamińskim. - "Smoleńsk" jest nie tyle odtworzeniem samej katastrofy, ile próbą uchwycenia zmiany, jaka zaszła w Polsce po 10 kwietnia 2010 r. Jest też swoistym komentarzem do tego, co dzieje się z dziennikarzami, gdy zaczynają zajmować się polityką - podała Śniecińska.
Torańska w jednym z ostatnich wywiadów - jak cytuje ją wydawnictwo Wielka Litera - podkreślała, że "prasa stanęła na rozdrożu". - Proponuję poważną dyskusję o tym, dokąd zmierza dziennikarstwo i czym powinno być dziennikarstwo w obliczu narastającej ingerencji polityków w wolność słowa pod byle jakim pretekstem - mówiła znana dziennikarka.
"Byłem przy prezesie Kaczyńskim, kiedy szedł do ciała brata. Trzymałem go pod rękę. Ostatnich kilkanaście kroków zrobił sam" - wspomina w książce Torańskiej były ambasador Polski w Federacji Rosyjskiej Jerzy Bahr. Wdowa po wiceministrze obrony narodowej Ewa Komorowska mówi z kolei: "Jeden pan oświadczył, że nie poleci do Smoleńska, bo to ziemia przeklęta, i zapytał: po co więc wieźć tam krzyż. Odpowiedziałam, że właśnie dlatego, żeby się stała mniej przeklęta".
____________________________________ Mów otwarcie i otwarcie działaj, gdy w kraju dobre panują rządy.Otwarcie działaj, lecz mów ostrożnie, gdy rządy są złe...
27 sty 2013, 12:19
Re: Katastrofa smoleńska
Alternatywa KGB dla producenta "Śmierci prezydenta"
Służby rosyjskie pokazały producentowi alternatywę - jeżeli będziecie grzeczni, to dalej będziecie mieli wysokie dochody w Rosji. W tym kraju nic nie może się odbyć bez zezwolenia, a nawet pomocy służb – mówi portalowi niezalezna.pl historyk, publicysta, dr Jerzy Targalski.
Na pytanie dlaczego Cineflix zdecydował się na produkcję filmu na temat katastrofy smoleńskiej, odpowiedzi trzeba szukać w transakcjach, jakich kanadyjski producent dokonał w listopadzie 2010 roku. W szczególności chodzi o umowy z Rosją. Informację ujawniła wczoraj Monika Logwiniuk, Polka mieszkająca na stałe w Kanadzie, która od wielu miesięcy walczy o rzetelność filmu „Śmierć prezydenta”. Jutro (niedziela, 27 stycznia) pokaże go kanał National Geographic. Z opinią, że film wspierający tezy Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), ma związek z wysokimi przychodami producenta na rosyjskim rynku, zgadza się dr Jerzy Targalski.
Czy biorąc pod uwagę fakt, iż obroty producenta filmu „Śmierć prezydenta” firmy Cineflix w Rosji w 2010 r. zwiększyły się o 300 proc., można było oczekiwać pokazania przez nich rzetelnego dokumentu o śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej?
O wszystkim decydują pieniądze. Jeżeli transakcje firmy Cineflix w Rosji w 2010 r. zwiększyły się o 300 proc., to znaczy, że ten kanadyjski producent jest zależny od dalszego wzrostu zysków. A zatem, musiał wyprodukować film na zamówienie. Dzięki temu będzie mógł liczyć na kolejne wysokie zyski, a funkcjonariuszy rosyjscy będą zadowoleni.
Czy takie powodzenie finansowe na rynku rosyjskim jest możliwe bez udziału rosyjskiego KGB?
W ogóle. Zwiększenie w Rosji dochodów w takiej skali nie może się odbyć bez zezwolenia służb. A nawet bez pomocy służb. To one kontrolują to, co się dzieje w kraju.
Ale czy film „Śmierć Prezydenta” mógł powstać na ich zamówienie?
Nie, nie oznacza to, że służby ingerowały w film. Służby po prostu pokazały alternatywę. Jeżeli będziecie grzeczni, to dalej będziecie mieli pieniądze. A już producenci sami się starali wykonać zadanie tak, żeby otrzymać nagrodę. Tu chodzi nie o wykonanie rozkazów, tylko o spełnianie oczekiwań.
Naszym podstawowym źródłem informacji były oficjalne raporty polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - pisze w odpowiedzi na pytania niezalezna.pl producent filmu „Śmierć prezydenta” firma Cineflix. Potwierdza tym samym nasze wcześniejsze publikacje.
Redakcja czekała prawie dwa tygodnie na odpowiedź kanadyjskiego producenta. Pytaliśmy o źródła na których stworzono film. Ciekawe, że odpowiedź nadeszła dopiero po wczorajszej publikacji informacji o wysokiej sprzedaży produkcji Cineflix w Rosji.
„Podczas kręcenia odcinka „Śmierć prezydenta” naszym podstawowym źródłem były oficjalne raporty polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), oraz wywiady z przedstawicielami polskiej komisji” - napisali do niezalezna.pl przedstawiciele Cineflix. - Nie przeprowadzaliśmy niezależnego śledztwa, jak również nie wyciągaliśmy własnych wniosków na temat przyczyn katastrofy lotniczej” – dodali.
„Producentem serialu „Katastrofy w przestworach” była firma Cineflix, jeden z liderów w swojej branży. Odcinek „Śmierć prezydenta” został nakręcony przez ten sam zespół, na podstawie tych samych ścisłych standardów jak wszystkie inne” - stwierdza kanadyjska firma.
Przedstawiciele Cineflix powołują się na fakt, iż po premierze filmu, która odbyła się w Polsce na początku tego tygodnia, film został pozytywnie zaopiniowany przez „niektóre wiodące media”. Wśród nich wymieniono – michnikowego szmatławca, Polska The Times oraz Onet.pl.
Producentom filmu „Śmierć prezydenta” najwyraźniej nie leżała na sercu bardzo krytyczna recenzja na portalu niezalezna.pl, którą napisała obecna podczas polskiej premiery publicystka „Gazety Polskiej” Anita Gargas pt. „Smoleński film National Geographic: kłamstwo goni kłamstwo”.
Czy nie ma granicy bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie to pytanie
Jak można? Jak można? Gdzie jest granica bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie te pytania. Niestety, okazuje się, że nie ma żadnej granicy wstydu. Żadnej.
Nie czuje wstydu Konstanty Gebert, publicysta "michnikowego szmatławca", występujący w filmie w roli jedynego sprawiedliwego i głównego komentatora wydarzeń. Innych komentatorów nie ma! Więc pan Gebert wrzuca do jednego worka wszystkie wątpliwości i szyderczo określa mianem "spiskowych teorii".
Rzuca więc, że w katastrofie zginęło tylu przedstawicieli elit, że "martwił się iż nie damy rady" kontynuować działania państwa polskiego. Ale to akurat niepotrzebny wstyd - przecież dali radę! W ciągu kilku miesięcy po śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników ludzie PO i jej bliscy przejęli całą władzę i do dziś konsumują ze smakiem. Dali, dali radę.
Nie czuje wstydu Wiesław Jedynak, kiedy w informacjach radiowej Jedynki o godzinie 20.00 występuje jako bezstronny recenzent filmu, zachwalając jego obiektywizm, a po godzinie 21.00 w tymże filmie okazuje się jednym z głównych opowiadaczy wersji rządowej.
I nie ma pan Jedynak żadnego z tym problemu!
Nie czuje wstydu scenarzysta pokazując rosyjskich śledczych jako dzielnych agentów a'la FBI, nowoczesnych, fachowych, zatroskanych. Takich:
A jednocześnie nie znajduje miejsca by pokazać prawdziwych rosyjskich śledczych, choćby uchwyconych kilkadziesiąt godzin po tragedii w czasie niszczenia wraku, w tym wybijania szyb tupolewa łomami:
Nie czują wstydu autorzy dokumentu popełniając wiele elementarnych błędów faktograficznych, choćby dowodząc iż były trzy czarne skrzynki i wszystkie odnalezione. Było pięć, jednej do dziś nie odnaleziono.
Nie czują wstydu scenarzyści tak pokazując wieżę kontroli lotów:
W rzeczywistości wyglądała tak:
Nie czuje wstydu pan Maciej Lasek występując w filmie gdzie polski prezydent przedstawiony jest jako burak wymagający od pilotów lądowania w warunkach niemożliwych, polscy piloci jako zabójcy a Rosjanie jako profesjonaliści, którzy za wszelką cenę chcą naszych ratować.
Nie czują wstydu narratorzy czytający kłamliwą opowieść o naciskach na polskich pilotów w czasie lotu do Azerbejdżanu w 2008 roku, w czasie wojny w Gruzji. W filmie przedstawiono to jak dramat pilotów kłócących się z władzami w powietrzu. W rzeczywistości spór miał miejsce podczas postoju na Krymie, a pilot nie miał złamanej kariery, ale dostał jeszcze medal.
Nie czuje wstydu pan Jerzy Miller, którego najostrzejsze zdanie wobec Rosjan brzmi: "Kontrola lotów jest bardzo istotna". Ot, prawdziwy gieroj!
Nie czują wstydu zachodni dziennikarze prezentujący troskę z jaką rzekomo śledczy badali obecność materiałów wybuchowych we wraku. Nie dodają, że pierwsze poważne badanie przeprowadzono 2,5 roku po katastrofie, a wyniki ukryto przed opinią publiczną.
Nie czują wstydu ci sami ludzie gdy pomijają to co z wrakiem zrobiono, gdy nie zderzają postępowania w takich przypadkach na Zachodzie (pieczołowite zebranie szczątków) z tym jak postąpiono w Smoleńsku (dezintegracja nawet ocalałych resztek). Zresztą, pomijają wszystko co niewygodne, nawet niepodważalne ustalenia niezależnych ekspertów i dziennikarzy. Nic. Cisza.
Nikt nie czuje wstydu. Ale najbardziej wstyd za tych przedstawicieli państwa polskiego, którzy najpierw zawiedli w czasie śledztwa, a teraz dalej rozpowszechniają kłamstwa, na cały świat. Po ponad dwóch latach obserwacji ich zachowania można się było spodziewać wszystkiego, ale to jest jednak coś niepojętego.
Czy nie ma granicy bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie to pytanie
Jak można? Jak można? Gdzie jest granica bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie te pytania. Niestety, okazuje się, że nie ma żadnej granicy wstydu. Żadnej. Nie czuje wstydu Konstanty Gebert, publicysta "michnikowego szmatławca", występujący w filmie w roli jedynego sprawiedliwego i głównego komentatora wydarzeń. Innych komentatorów nie ma! Więc pan Gebert wrzuca do jednego worka wszystkie wątpliwości i szyderczo określa mianem "spiskowych teorii". Michał Karnowski http://wpolityce.pl/dzienniki/jak-jest- ... tional-geo
graphic-co-chwila-zadawalem-sobie-to-pytanie
Jak widać na załączonym obrazku dla niektórych nie ma. Też sobie zadawałem takie pytanie i przecierałem oczy ze zdumienia widząc niektóre obrazy i uszy słysząc co chwilę powtarzane "teorie spiskowe" okraszone promiennym uśmieszkiem pana Geberta. Syn, który z niecierpliwością czekał na ten film (tak jak wielu Polaków) zadzwonił zaraz do mnie i spytał oburzony: tata, ty to widziałeś i słyszałeś?! Ano widziałem. I słyszałem. Nie chodzi o to czy ktoś wierzy w zamach czy w przypadek czy w indolencję "najlepszych z najlepszych polskich asów przestworzy popełniający błąd za błędem" i kto ma rację. Bo do ustalenie całej prawdy jeszcze bardzo daleko. Chodzi o to, że tak jednostronny przekaz i takie ironiczne mówienie jest wyrachowane i podłe! Przez 50 lat tak mówiono o tych, którzy nie wierzyli w "niemieckie morderstwo katyńskie".
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników