Rosną domy z lewej, rosną domy z prawej, a wy jacyś tacy... toż to przecież grzech!
- Przeciętny Polak może nie rozumieć wszystkich mechanizmów odpowiedzialnych za to, że jest mu źle, ale nie jest aż tak głupi, by dać sobie wmówić, że 1,5 tys. złotych brutto to królewska pensja, za którą powinien być dozgonnie wdzięczny włodarzom cudownej III RP. Taki człowiek nie będzie w stanie wejść w polemikę z ekspertami od ekonomii, więc położy uszy po sobie i będzie cierpiał w milczeniu. Ale będzie cierpiał do czasu – mówi Wirtualnej Polsce socjolog Jan Sowa. Autor głośnej i dyskutowanej książki „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” wyjaśnia dlaczego „nikt nie wydyma Polaka tak, jak drugi Polak” i na czym polegają złudzenia naszych konserwatystów i liberałów. Sowa opowiada także m.in. o „piramidzie finansowej zwanej ZUS-em”, o Grekach, którym wciąż żyje się „lepiej niż Polakom” oraz o Pawle Kukizie i „politycznym tsunami”, z którym mamy obecnie do czynienia.
Grzegorz Wysocki: Najpierw cię zdenerwuję.
Jan Sowa: Dajesz.
Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Polska w budowie, bogaci się i rośnie. Jesteśmy zieloną wyspą, prawdziwym gospodarczym cudem w czasach globalnego kryzysu. Polska to szósta gospodarka Unii Europejskiej i 21. na świecie. Według prognoz w 2016 roku mamy być trzecim krajem UE, jeśli chodzi o wzrost PKB. Co więcej – w ciągu ostatnich 10 lat pensje Polaków wzrosły prawie dwukrotnie, a bezrobocie w Polsce jest niższe od średniej unijnej. Nic, tylko się cieszyć. A Jan Sowa jakoś nie potrafi.
(śmiech) „Inna Rzeczpospolita” ukazała się na początku kwietnia i przez pierwszy miesiąc, do wyborów prezydenckich, słyszałem mniej więcej taką właśnie diagnozę. Że nie dostrzegam sukcesu III RP, że nie rozumiem jej problemów, że obiektywne badania pokazują, jak bardzo ludzie są zadowoleni. A nawet że jestem klakierem PiS-u i gram pod nich, bo to właśnie oni roztaczają taki fałszywy obraz współczesnej Polski. (...)
Czytając twoją książkę i słuchając tego, co mówisz, odnoszę wrażenie, że w Polsce jest dzisiaj gorzej niż w Grecji.
Tak. Bo w Polsce jest dzisiaj gorzej niż w Grecji.
Żartujesz.
Nie, nie żartuję. Mimo lat kryzysu i zapaści gospodarczej pensje i emerytury w Grecji są wciąż wyższe niż we wspaniale rozwijającej się, ponoć, Polsce. Zarówno w liczbach absolutnych, jak i relatywnych – Grekom żyje się nawet dzisiaj przeciętnie lepiej niż Polakom. Mamy oczywiście inne problemy niż w Grecji, ale są one gigantyczne. Tylko jeszcze ich nie widać. Natomiast za 1-2 dekady czeka nas Armagedon.
Weźmy piramidę finansową zwaną ZUS-em. Prognozowane emerytury mają być żałośnie małe – szacuje się, że dla mojego pokolenia, ludzi urodzonych w latach 70. XX wieku wskaźnik zastąpienia będzie się wahał w okolicach 20-30 proc., czyli po kilku dekadach ciężkiej pracy dostaniemy około 1 tys. złotych lub nawet mniej, jeśli ktoś był przez dłuższy czas prekariuszem. Co gorsza, w systemie nie ma w ogóle pieniędzy na świadczenia dla nas. Świadczenia dla dzisiejszych emerytów są obsługiwane z wpłat osób pracujących. Już teraz mamy deficyt, ale sytuacja będzie się tylko pogarszać, negatywna dynamika demograficzna i emigracja działają tu silnie na niekorzyść.
Czyli czeka nas katastrofa?
Jest taki dowcip, który wydaje mi się bardzo trafny: pijak wjechał pod prąd na autostradę. Mknie nią, trąbiąc i migając światłami na auta nadjeżdżające z przeciwka. W radiu leci muzyka, pijak zadowolony podśpiewuje pod nosem. Nagle słyszy komunikat: „Uwaga kierowcy, na autostradzie A1 jakiś jeden idiota jedzie pod prąd!”, na co wzrusza ramionami i mruczy pod nosem „Jaki jeden idiota – wszyscy!”.
Więc sytuacja Polski jest podobna: banda zapijaczonych sarmatów (elity) porwała autobus (Polska), którym uradowana z imprezy wjeżdża właśnie pod prąd na autostradę i z radością ze świetnej zabawy oraz z pijackim „Huuuurrrrraaaaa!” na ustach zmierza na pełnym gazie wprost na czołówkę z 40-tonowym TIR-em. Gdy któryś z pasażerów usiłuje im zwrócić uwagę, że perspektywy są słabe, mówią, że to kretyn, bo przecież mają GPS (obiektywne dane makrogospodarcze), który im pokazuje, że wszystko jest świetnie. Tyle tylko, że w pijackim widzie zamontowali go do góry nogami (błędna teoria skapywania) i nie widzą, że jadą pod prąd. (...)
W tym wszystkim elity przeliczyły się w jednym zasadniczym punkcie – wydawało im się, że można rozwiązać problem społecznego niezadowolenia, wmawiając ludziom, że wcale nie jest im źle, że są po prostu nieracjonalni, roszczeniowi, że kierują się niesłuszną zawiścią wobec bogatych itp. Zobacz na pierwsze hasło Komorowskiego: „Polska racjonalna kontra Polska radykalna”. Co to znaczy? Że jeśli nie myślisz, jak Komorowski, to jesteś głupi. To jest nie tylko skandaliczne, ale przede wszystkim błędne.
Bo Polacy nie są tak głupi, jak wydaje się Komorowskiemu i przynajmniej części naszych elit?
Żyjemy w niezwykle skomplikowanym świecie i rzeczywiście przeciętny człowiek może nie rozumieć wszystkich mechanizmów odpowiedzialnych za to, że jest mu źle, ale nie jest aż tak głupi, by dać sobie wmówić, że 1,5 tysiąca złotych brutto to królewska pensja, za którą powinien być dozgonnie wdzięczny włodarzom cudownej III RP. Taki człowiek nie będzie w stanie wejść w polemikę z ekspertami, którzy wyciągną kilka wskaźników i skomplikowanie brzmiących terminów, jak np. konsolidacja fiskalna, więc położy uszy po sobie i będzie cierpiał w milczeniu, ale jednak będzie cierpiał. Nie da sobie wmówić, że jest mu świetnie, kiedy czuje się sfrustrowany. Ale będzie cierpiał do czasu.
Do czasu przejęcia władzy przez Kukiza?
Na przykład. Przychodzi ktoś taki jak Kukiz, mówi: „Dość, kurwa, tego”, i Polak czuje, że wreszcie ktoś zrozumiał jego problemy. Dzięki temu poczuje się odważniejszy i powie: „Właśnie, kurwa, dość tego, dość uczonych gadek pajaców w garniturach, wypierdalać!”. Winę za taki stan rzeczy ponoszą moim zdaniem w 100 proc. elity naszego kraju, które nie potrafiły wejść w jakikolwiek dialog z masami ludzi pokrzywdzonych przede wszystkim przez nasz peryferyjny kapitalizm. I dalej nie potrafią. (...)
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
Ostatnio edytowano 02 lip 2015, 14:14 przez kominiarz, łącznie edytowano 1 raz
02 lip 2015, 14:10
Re: Gospodarka
A co jeśli nastąpi "Grexit"? Warto przeczytać. I poznać prawdę o "katastrofie" bankructwa kraju.
Ciesz się plajtą! Dlaczego bankructwo może się Grecji opłacać? Historia pokazuje, że bankructwo państwa nie oznacza końca świata. W pewnych okolicznościach może być nawet mniej bolesne niż dalsze zaciskanie pasa.
„Z pewnością przykład argentyński pokazuje, że bankructwo to wspaniały pomysł” – napisał na swoim blogu ekonomiczny noblista Paul Krugman. Jego słowa to nie ironia. To statystyka.
Nowe El Dorado
Argentyna ogłosiła niewypłacalność w końcu 2001 roku. Jednocześnie zdecydowano o uwolnieniu kursu argentyńskiej waluty peso, który był przez dekadę sztucznie i na wyrost powiązany z kursem dolara amerykańskiego w stosunku 1:1. Oswobodzone peso mocno osłabło. To spowodowało, że zamrożone oszczędności Argentyńczyków w bankach straciły na wartości, bo ceny sprowadzanych zza granicy produktów automatycznie poszły w górę. Niemal 60 proc. społeczeństwa znalazło się poniżej granicy ubóstwa, a jedna czwarta poniżej skrajnej granicy ubóstwa. Jednak tanie peso spowodowało, że dla cudzoziemców sprowadzanie różnych towarów z Argentyny zaczęło się bardzo opłacać.
Tuż po bankructwie, w 2002 roku, gospodarka kraju mocno się skurczyła. PKB spadł o 10,9 proc. Jak zauważają badacze Werner Baer, Diego Margot i Gabriel Montes-Rojas w publikacji „Bankructwo Argentyny i brak poważnych konsekwencji”, na pewno wynikało to z uwolnienia kursu peso, ale trudno dziś stwierdzić, czy był to również wynik ogłoszenia bankructwa. Wiadomo jednak na pewno, że napędzany tanim peso eksport okazał się paliwem rakietowym dla gospodarki. Już w 2003 roku zanotowano wzrost PKB o 8,8 proc., w 2004 – o 9 proc., a w 2005 – o 9,2 proc. Nieźle jak na bankruta.
Dzięki rozpędzającej się argentyńskiej gospodarce szybko spadało bezrobocie. Gdy Argentyna ogłaszała bankructwo, co czwarta osoba pozostawała bez pracy. Na początku 2003 roku było to już 20 proc., 2004 roku – 14,5 proc., a 2005 roku – 12,1 proc.
Szalejący eksport był oczywiście opodatkowany, a więc coraz więcej pieniędzy wpływało do kasy państwa. O ile na początku 2002 roku deficyt budżetowy, czyli przerost wydatków nad dochodami, wynosił 6,4 proc. PKB, a na początku 2003 roku – 2 proc., to już w 2004 roku udało się domknąć budżet z nadwyżką 0,9 proc. W 2005 roku było to już 3,7 proc. Poza rosnącymi dochodami z podatków zbawienne było pozbycie się największej zmory rozpychającej dziurę budżetową – konieczności spłaty potężnych odsetek od długu.
Ostre cięcie
Na początku Argentyna spłaciła swoje długi pomocowe zaciągnięte w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Na początku 2006 roku dokonano ostatniej wpłaty. Tym samym Argentyna spłaciła swoje zadłużenie wobec tej organizacji przed czasem, dzięki czemu zaoszczędziła na odsetkach. Mniej więcej w tym samym okresie Buenos Aires dogadało się ze swoimi wierzycielami. Było ich blisko pół miliona. Stworzono specjalną giełdę długu, na której wymieniano stare, śmieciowe obligacje na nowe, świeże. Były one warte mniej więcej jedną trzecią starego długu. W pierwszej rundzie w 2005 roku przystało na to 76 proc. inwestorów. Imprezę jednak powtórzono w 2010 roku, dzięki czemu łącznie 92 proc. inwestorów zgodziło się na ten tzw. haircut (ang. strzyżenie). To m.in. dzięki tej giełdzie dług publiczny Argentyny w stosunku do jej PKB spadł ze 139,5 proc. na początku 2004 roku do 45 proc. na początku 2011 roku.
Redukcja długu o 70 proc. to wielkie zwycięstwo Argentyny. Dlaczego większość wierzycieli zdecydowała się na takie ustępstwo? Bo woleli dostać mniej, ale w ogóle dostać cokolwiek. Bankructwo mogło więc się tu przyczynić do tego, że wierzyciele stali się bardziej elastyczni. Badacze Herschel Grossman i John Van Huyck w „Dług jako należności warunkowe…” nazwali to „wybaczalnym bankructwem”. Zarówno kredytobiorcy, jak i kredytodawcy, mają interes w tym, aby negocjować.
Chociaż istnieje oczywiście ciemna strona plajty. Carmen M. Reinhart, Kenneth S. Rogoff i Miguel A. Savastano w „Nietolerancji długu” wykazali, że szanse na niewypłacalność rosną, jeśli dane państwo ma już za sobą taki epizod. Pokazuje to również przykład Argentyny, która od XIX wieku bankrutowała kilka razy. Podobnie Brazylia, Kolumbia czy Wenezuela. Rynki są bardzo ostrożne w udzielaniu pożyczek dawnym bankrutom, a więc takie państwa muszą płacić bardzo wysokie odsetki od kredytów, które zaciągają.
Jednak jak zauważają Baer, Margot i Montes-Rojas, Argentyna poprzez rezygnację ze sztywnego kursu przestała być uzależniona od dużych ilości kredytów, wcześniej były one potrzebne ze względu na konieczność zasilania rezerw walut obcych. Jeśli waluta krajowa leciała w dół, bank sprzedawał swoje rezerwy walut obcych i kupował własną walutę, przez co jej kurs rósł. To dzięki temu udawało się utrzymywać kurs peso do dolara 1:1. Drugi powód zaciągania pożyczek, jakim była spłata odsetek od kredytów, również przestał istnieć.
Naukowcy zauważają również, że nie znajdują potwierdzenia teorie, że bankructwo powoduje odcięcie danego kraju od finansowania na długo. Kredyty do Argentyny zaczęły napływać już w 2005 roku, a rok później osiągnęły już poziom z połowy lat 90. Co więcej, wbrew obawom nawet w najgorszym 2002 roku inwestycje zagraniczne nie ustały.
Dziś gospodarka Argentyny nie rozwija się już z taką prędkością, jak tuż po bankructwie, chociaż nadal jest na plusie. W zeszłym roku kraj znalazł się co prawda w technicznej niewypłacalności, ale nie wynika ona tym razem z tego, że Buenos Aires nie ma pieniędzy, ale z tego, że nie chce oddać pełnej kwoty kredytu tym wierzycielom, którzy nie zgodzili się na haircut. Problemem pozostaje wysoka inflacja sięgająca kilkudziesięciu procent. Rząd akceptuje ją z zaciśniętymi zębami, nikt już nie myśli, aby walczyć z nią stałym kursem peso do dolara...
Zorba pójdzie w tango?
Jak stwierdzili Michael Bordon i Kim Oosterlinck w „Czy polityka wpływa na bankructwo? I czy bankructwo wpływa na politykę?”, decyzja o bankructwie jest czysto polityczna. Zwykle szkodzi tym, którzy ją ogłaszają, ale może też być na ich korzyć – w sytuacji, gdy polityka oszczędności wydaje się wyborcom bardziej bolesna niż bankructwo. Również Puman Chuhan i Federico Sturzenegger w „Epizodach bankructwa w latach 90.” zauważają, że chociaż bankructwo z jednej strony implikuje kryzys finansowy, to z drugiej strony oznacza ulgę dla podatników, bo poziom długu spada. Profesor William R. Zame w jednej ze swoich publikacji stwierdził wręcz, że plajta odgrywa pozytywną rolę w gospodarce.
Takiej ulgi chcą Grecy. Gdy w Argentynie ogłaszano bankructwo, w parlamencie wiwatowano. Ludzie na ateńskich ulicach też mówią o plajcie jak o wybawieniu. Grecy są przekonani, że bankructwo, chociaż w pierwszej fazie bolesne, będzie lepsze niż utrzymujący się od pięciu lat koszmar nazywany polityką oszczędnościową. Jej najbardziej wymownym chyba odzwierciedleniem jest wzrost liczby samobójstw o ponad jedną trzecią. Ze strony społeczeństwa przyzwolenie na bankructwo istnieje. Podobnie, jak kilkanaście lat temu w Argentynie, Międzynarodowy Fundusz Walutowy uznawany jest tu za potwora, a narzucane przez niego reformy i cięcia za kopanie leżącego.
Pytanie, czy model argentyński jest do wykorzystania w Grecji? Wydaje się, że tak, ale przy założeniu wyjścia Grecji ze strefy euro. Ateny, podobnie jak niegdyś Buenos Aires, również nie mogą obniżyć wartości swojej waluty. Dopiero przejście na drachmę spowodowałoby jej dużą dewaluację, dzięki czemu eksport grecki, podobnie jak niegdyś argentyński, stałby się kuszący dla zagranicy. Długi zapewne udałoby się obciąć, bo są zbyt duże, aby mogły zostać spłacone. Aby odzyskać jakiekolwiek pieniądze od bankruta, wierzyciele mogliby pójść na ustępstwa, jak to było w przypadku Argentyny. Problemem pozostaje to, że większość Greków, jak i grecki rząd, chce pozostać w strefie euro. W takim wypadku argentyńskie tango w wydaniu Zorby może się skończyć bolesnym upadkiem na parkiet.
Platforma straszy Polaków Grecją jeśli wygra PIS. Chociaż w opinii wielu, jak powyżej, Polska już jest w sytuacji Grecji. Dopłaty unijne wkrótce się skończą, a zaczną się... spłaty. A kto spłaci ten dług publiczny, który już się nie mieścił na skali "licznika długu publicznego Balcerowicza"? Okazuje się że więc, że straszenie Polaków Grecją to "strachy na Lachy" - bankructwo kraju to wcale nie taka katastrofa. Tak jak w starym żydowskim dowcipie: Mosiek chodzi w nocy po domu i powtarza "co to będzie, co to będzie?". Salcia budzi się i pyta: Mosiek, dlaczego ty nie śpisz tylko chodzisz po domu, coś mamroczesz i nie dasz mi spać. Mosiek mówi: „Salcia, bo pożyczyłem od Icka dużo pieniędzy i nie mam z czego mu oddać”. Salcia podeszła do okna, otworzyła je i krzyczy: „Icek! Mosiek nie odda ci pieniędzy, bo ich nie ma!”. Odwraca się i mówi: „Wracaj, Mosiek, do łóżka, teraz to już jest jego problem”.
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
02 lip 2015, 19:17
Re: Gospodarka
Kopacz podróżuje, pozuje do zdjęć i podpowiada by latem nie żreć dopalaczy, tymczasem gazoport w Świnoujściu od 1,5 roku stoi nieukończony
Kiedy Ewa Kopacz pochłonięta jest problemem dopalaczy, który sama sobie wygenerowała (4 lata temu jej partia uchwaliła prawo umożliwiające dzisiejszy rozkwit branży "dopalaczowej"), strategiczne kwestie dotyczące bezpieczeństwa naszego kraju nadal pozostają nierozwiązane. Gazoport w Świnoujściu miał być ukończony na początku 2014 roku. Mimo, że od tego czasu minęło już 1,5 roku rząd nadal nie potrafi określić kiedy ta kosztująca nas 2,5 mld zł inwestycja zostanie oddana do użytku. To tylko jeden z realnych problemów, z którymi ekipa rządowa nie potrafi sobie poradzić, dlatego przesłania je "walką" z dopalaczami, podróżami po Polsce i innymi sprawami zastępczymi.
Osiem ostatnich lat pokazało, że władza lubi walczyć z problemami, które sama sobie uprzednio wygenerowała. W ten sposób uwaga opinii społecznej może być odwracana od rzeczywistych i realnych problemów, które dotyczą całego kraju. Tak też jest w przypadku dopalaczy. Sprawy by nie było, gdyby w 2011 roku ekipa PO uchwaliła prawo, zgodnie z którym każdy "dopalacz", aby nie był z góry traktowany jako nielegalny, musiałby zostać uprzednio wpisany na listę specyfików dopuszczonych do obrotu (tak np. jest w przypadku leków). Tymczasem rządowa ekipa zaproponowała całkowicie odmienne rozwiązanie. Aby dany dopalacz mógł być uznany za nielegalny, musi być wpisany na odpowiednią listę specyfików zabronionych. W ten sposób służby nigdy nie nadążały za pomysłowymi chemikami, którzy co chwila tworzyli nowe substancje, jeszcze nie wpisane na listę specyfików zabronionych. Dzięki temu obrót "dopalaczami" mógł być formalnie legalny.
Obecny rozkwit branży "dopalaczowej", to najzwyczajniej w świecie pokłosie decyzji władz naszego kraju z 2011 roku. Dzięki temu rząd może rozpocząć nową "wojnę" z dopalaczami, której rzeczywistą rolą jest odciągnięcie uwagi opinii społecznej od kwestii rzeczywiście ważnych i istotnych dla całego kraju.
A taką jest na przykład sprawa gazoportu. Przypomnijmy - terminal LNG w Świnoujściu to flagowa porażka Platformy. Jak w soczewce widać tam wszystkie patologie ekipy rządowej. Warta blisko 2,5 miliarda złotych inwestycja miała być ukończona rok temu, tak aby od czerwca 2014 roku przyjmować skroplony gaz z Kataru i być argumentem w negocjacjach z Gazpromem na temat obniżenia ceny sprowadzanego z Rosji gazu (płacimy najwięcej w Europie). Niestety budowa gazoportu się przedłuża i generuje coraz większe koszty, a strona rządowa nie potrafi określić, kiedy w Świnoujściu będziemy mogli odbierać gaz LNG. Kilka miesięcy temu Ewa Kopacz zapowiadała, że gazoport zostanie uruchomiony "latem 2015 roku". Lato mamy w pełni, ale w kwestii oddania terminala do użytku nic się nie zmieniło. Nadal nie wiadomo kiedy zostanie on ukończony. Eksperci wskazują, że prawdopodobny jest rok 2016, a może nawet i 2017.
W tym kontekście warto przypomnieć, że na ujawnionych w czerwcu ub. r. przez tygodnik "Wprost" nagraniach, były wiceminister finansów w rządzie Tuska, a od 2013 roku wiceprezes zarządu ds. korporacyjnych PGNiG - Andrzej Parafianowicz - w rozmowie ze Sławomirem Nowakiem stwierdził, że podpisane przez rząd Tuska umowy na realizację terminalu LNG w Świnoujściu są bardzo niekorzystne, bowiem pozwalają głównemu wykonawcy - powiązanej biznesowo z Rosjanami spółce Saipem - bezkarnie opóźniać budowę wspomnianej infrastruktury. Podczas nagranej rozmowy pada nawet stwierdzenie, że nasz kraj będzie mógł odbierać gaz z Kataru dopiero w... 2017 roku, czyli z około 3 letnim poślizgiem.
Opóźnienia w realizacji tej strategicznej dla bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju inwestycji mają gigantyczne znaczenie. Wystarczy tylko sobie uświadomić, jak ważne w negocjacjach z rosyjskim gazpromem na temat ceny sprowadzanego gazu jest posiadanie "karty przetargowej" w postaci gazoportu. Oferowany przez Rosjan gaz natychmiast staje się tańszy, kiedy pojawia się argument sprowadzania większej ilości błękitnego paliwa z innego niż wschodni kierunku. Niestety niekompetencja i nieudolność ekipy rządowej doprowadziła do tego, że pomimo 1,5-rocznego opóźnienia nadal nie wiemy kiedy terminal w Świnoujściu zostanie oddany do użytku.
Zamiast tego w telewizji widzimy jak pani premier podróżuje po Polsce, pozuje do zdjęć i podpowiada by latem nie żreć dopalaczy.
____________________________________ "Demokracja to cztery wilki i owca głosujące o obiedzie" R.A.Heinlein
16 lip 2015, 17:30
Re: Gospodarka
"W czyim imieniu działają, bo na pewno nie w interesie państwa polskiego". PiS pyta władze o sprzedaż PKP Energetyka i zawiadamia prokuraturę o przestępstwie
Politycy PiS złożyli zawiadomienie do prokuratury, zwracając się o zbadanie sprzedaży spółki PKP Energetyka. Politycy apelują o niezatwierdzenie transakcji.
Na konferencji prasowej poseł PiS Andrzej Adamczyk poinformował, że w związku z „gwałtownym przyspieszeniem procesu prywatyzacji” PKP Energetyki, brakiem odpowiedzi na pytania, które politycy PiS stawiali w związku ze sprawą sprzedaży tej spółki, oraz w związku z wątpliwościami, jakie ta sprawa budzi, szef klubu PiS i poseł Krzysztof Tchórzewski złożyli zawiadomienie do prokuratury. W zawiadomieniu politycy PiS zwracają się o „dogłębne zbadanie procedury sprzedaży, sprawdzenie ewentualnych zachęt i nacisków na podwładnych dla uzyskania oczekiwanych decyzji w przedmiocie prywatyzacji PKP Energetyka oraz zarządzenia jej mieniem”. Ich zdaniem „gwałtowne przyspieszenie” w procesie sprzedaży PKP Energetyka to reakcja na ubiegłotygodniowe działania PiS, m.in. wniosek o poszerzenie porządku obecnego posiedzenia Sejmu o debatę na temat sensu i skutków sprzedaży tej spółki. Okazuje się, że kupującym jest firma wydmuszka założona przez Pana Gaunta Christiana Guy, będącego prezesem ponad 200 firm, w tym kilkudziesięciu w Polsce. Ta firma jako kupujący podpisała porozumienie ze związkami zawodowymi odnośnie gwarancji zatrudnienia, gdy sama dysponuje kapitałem założycielskim 5 000 zł. Jest to Caryville Investments Sp. z o.o. Pod adresem siedziby Caryville Investments Sp. z o.o. jest zarejestrowanych kilkadziesiąt innych spółek, których prezesem jest ten sam pan Gaunt Christian Guy, którego zastąpił 30.06.15r Przemysław Obłój, stało się to natychmiast po złożeniu interpelacji do pani premier Ewy Kopacz w sprawie prywatyzacji PKP Energetyki. Jednocześnie zmienił się właściciel Caryville Investments Sp. z o.o z Vistra Shelf Companies sp. z o.o. na niezarejestrowaną w Polsce Firmę Edison Holdings S.A R.L. A więc kupcem nawet pośrednim nie jest ogłoszony przez PKP S.A. fundusz CVC Capital Partners z siedzibą w Luksemburgu. Media, pracownicy i MIR zostali oszukani — czytamy w zawiadomieniu. Opozycję niepokoi też, że sprzedanie spółki niesie poważne niebezpieczeństwo dla państwa polskiego PKP Energetyka jest w posiadaniu urządzeń, które w myśl przepisów i dyrektyw unijnych zaliczane są do elementów infrastruktury kolejowej i mają bezpośredni wpływ na prowadzenie ruchu pociągów. Do elementów takich należą podstacje trakcyjne służące do zasilania sieci trakcyjnej na kolei (następuje w nich przetwarzanie prądu przemiennego z sieci energetycznej przemysłowej na prąd stały 3 KV, którym zasilane są pojazdy trakcyjne). PKP Energetyka S.A. jest jedyną firmą w Polsce, która ma takie urządzenia w sąsiedztwie linii kolejowych. Sprzedaż spółki mającej w swoim posiadaniu takie urządzenia będzie powodować przejęcie kontroli przez nowego właściciela nad dostawą energii trakcyjnej, co może prowadzić do dyktatu cenowego. Adamczyk dodał, że w sprawie PKP Energetyka politycy PiS zadają politykom PO i premier Ewie Kopacz pytanie: W czyim imieniu działają, bo na pewno nie w interesie i w imieniu państwa polskiego.
Zapis ustawy o SKOK-ach przewidujący objęcie nadzorem finansowym małych kas SKOK jest niezgodny z konstytucją – wynika z piątkowego wyroku Trybunał Konstytucyjnego.
„Nadzór finansowy nad działalnością małych kas jest niezgodny z art. 22 w związku z art. 31 ust. 3 i art. 58 ust.1 konstytucji” – powiedział przewodniczący składu sędziowskiego TK Andrzej Rzepliński. Poinformował też, że trzech sędziów miało zdania odrębne. Jak mówił w orzeczeniu sędzia sprawozdawca Leon Kieres, ustawodawca przygotowując przepisy o SKOK-ach, powinien dokonać zróżnicowania stosowania prawnych środków nadzorczych nad kasami ze względu na m.in. rozmiar ich działalności. (...) Trybunał w pełnym składzie rozpatrywał wnioski dotyczące wątpliwości związanych z przepisami ustawy o SKOK-ach z 2009 roku oraz jej nowelizacji z 2013 roku.
Prezydent w swoim wniosku chciał m.in., by TK ocenił konstytucyjność zapisanej w ustawie "procedury przejęcia spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej przez bank krajowy, możliwości przejęcia przez bank krajowy wybranych praw lub zobowiązań kasy", a także procedury likwidacji kasy oraz ochrony wierzycieli kasy, w przypadku częściowego jej przejęcia. Przedstawiciele PiS zaskarżyli bardzo wiele artykułów obu ustaw, przede wszystkim przesądzających o przejęciu nadzoru KNF nad SKOK-ami, a także rozstrzygających, że to komisja wyraża zgodę na utworzenie kasy, a nawet zmianę jej statutu. (...) Całość: http://biznes.pl/magazyny/finanse/wyrok ... -ow/hs6g22
____________________________________ Nie jesteś tym, kim myślisz, że jesteś - lecz tym, kim się stajesz, gdy myślisz kim jesteś.
31 lip 2015, 17:13
Re: Gospodarka
Kilka rad dla nowego rządu. "Oczywiście banksterzy i ich tuby medialne będą krzyczeć że się nie da, że nie ma pieniędzy"
Mnione dwie kadencje to rządy nieudaczników, którzy wmawiali Polakom, że jałmużna z Brabancji to ich jedyna szansa rozwojowa, którzy zadłużyli kraj bardziej niż Gierek, a gro poszło na nowe elewacje i ścieżki rowerowe, którzy doprowadzili do katastrofy demograficznej, bo w Polsce zwykłych ludzi nie stać na dzieci, którzy zamordowali innowacyjność. Jesienią będziemy mieli nowy rząd. Oczywiście nie wiemy, czy będzie zmiana jakościowa w rządzeniu, czy tylko zmiana logo. Przypomnę, że ponad dwa lata temu na konferencji prof. Glińskiego prezentowałem główne wyzwania i kierunki reform, prezentacja jest tutaj.
Przypomnijmy kluczowe, pożądane kierunki reform:
1. Wsparcie globalnej ekspansji polskich firm
2 Zatrzymanie kapitału w Polsce poprzez zakaz wypłacania dywidend przez instytucje finansowe, wzmocnienie roli KNF i NBP w nadzorze nad instytucjami finansowymi w Polsce
3. Opodatkowanie banków i zakaz oferowania skomplikowanych instrumentów finansowych, zakaz reklamy wprowadzającej w błąd, zakaz innowacji marketingowych polegających na wprowadzeniu klientów w błąd. To doprowadzi do dramatycznego spadku zyskowności banków, można to wykorzystać, żeby je tanio odkupić od banksterów.
4. Stypendium demograficzne, 1000 złotych miesięcznie na każde urodzone dziecko (tylko dla osób niezamożnych) do 18 roku życia, cel 500 tysięcy urodzin rocznie, zatrzymanie procesu wymierania narodu polskiego.
5. Zmiana systemu wspierania innowacyjności, od edukacji w szkole podstawowej po studia, po zmianę systemu finansowania. Rekomendacje są zawarte w raporcie mojego zespołu ekspertów z 2011 roku, był prezentowany rządowi, ale rząd się obraził za krytykę.
6. Ograniczenie wielkości wydatków publicznych poprzez wdrożenie reform opisanych w opracowaniu mojego zespołu Rola grup interesów w procesie stanowienia prawa w Polsce.
7. Deregulacja gospodarki, proponowana „opcja nuklearna”, czyli unieważnienie wszystkich regulacji reglamentujących obrót gospodarczy z datą 1 stycznia 2017 roku, oraz zobowiązanie właściwych ministrów do ponownego wprowadzenia tych regulacji, które realizują ważny interes publiczny lub są wymagane przez międzynarodowe umowy, poprzedzone profesjonalną OSR.
8. Budowa kapitału społecznego, wprowadzenie szerokiego programu partnerstwa sektora publicznego z organizacjami społecznymi. Tam gdzie to możliwe realizacja niektórych funkcji powinna być przekazana przez administrację publiczną do organizacji NGO (na przykład pomoc społeczna).
9. Reforma struktury rządu, zastąpienie modelu silosowego podejściem zadaniowym i projektowym. Ale nie tak jak zrobił rząd nieudaczników z PO z budżetem zadaniowym, który zwiększył koszty działania państwa a nie dał żadnych korzyści. Jako szczyt absurdu przytoczę przykład, gdy w sprawozdaniu z wykonania zadań budżetowych BOR napisał, że świetnie chronił ważne osoby w państwie. Napisał to miesiąc po katastrofie smoleńskiej.
Te 9 działań to papierek lakmusowy reform. Jak nowy rząd wdroży wszystkie 9, to będzie wielki przełom i wielki skok rozwojowy Polski. Jak wdroży 1-2 to będzie kontynuacja bylejakości. Oczywiście banksterzy i ich tuby medialne będą krzyczeć że się nie da, że nie ma pieniędzy. Pieniądze są, a jak zabraknie, zawsze można dorżnąć II filar, który w obecnym kształcie nie ma żadnego sensu, bo powoli wykrwawia się na skutek działań byłego ministra Sami Wiecie Którego.
Prof. Ryszard Bugaj: Bądźmy szczerzy, tak mały zysk brzmi dziwnie Dlaczego największe sieci handlowe płacą tak niskie podatki?
"Super Express": - Dziesięć największych sieci handlowych w Polsce, o przychodach 110 mld zł, zapłaciło łącznie zaledwie 500 mln zł podatku dochodowego CIT. Jak to odczytać? Prof. Ryszard Bugaj: - To zaskakująco mało... Nieprzypadkowo te sieci są w polskiej polityce chłopcem do bicia. I od dłuższego czasu zastanawiam się, czy nie słusznie. Banki też przecież są w rękach firm zagranicznych. I jednak wykazują spore zyski. - Podobno to jest zupełnie inna sytuacja. - I ja to rozumiem, jest wiele sygnałów, że te sieci handlowe są w fazie ostrej konkurencji, wykaszają się z rynku i jak już na nim osiądą, to sobie zrekompensują... Tyle że bądźmy szczerzy: przy efektywnej stawce 10-12 proc. podatku CIT, zysk 10 największych sieci handlowych wynosiłby 5 mld zł łącznie?! Brzmi to dziwnie. - Sieć Biedronka zapłaciła ponad połowę z tych 500 milionów zł, czyli więcej niż pozostałe dziewięć sieci. A przecież też ostro konkuruje... - Niewykluczone, że Biedronka uznała, że musi powalczyć o dobrą opinię i nieco zrezygnować z optymalizacji, którą też przecież mogłaby bez oporów robić. Sieci wielkopowierzchniowe dysponują metodami, które pozwalają im na tzw. optymalizację podatków. Transfery, operacje z centralami za granicą. Sklepy wielkopowierzchniowe są jednak też w fazie bardziej ostrej walki niż banki. W tej sytuacji pomysł PiS, żeby wprowadzić ten podatek obrotowy, nie jest taki zły, choć na początku się go bałem. - Dlaczego? - Bo bałem się jakiejś radykalnej kwoty,np. kilkunastu procent. Na szczęście propozycje są rozsądne, od 0,5 do 2 proc. Z drugiej strony, dzięki niedawnym zmianom w prawie może być o te podatki bardzo trudno. Słyszał pan o niedawnych zmianach w prawie dotyczących orzekania w wątpliwych sprawach zawsze na korzyść podatnika? - Brzmi super. - Oczywiście, że brzmi super. Ale przecież to nie jest wymyślone dla emeryta, zwykłego Kowalskiego czy małej firmy. To jest pomysł dla wielkich firm grających o poważne pieniądze. One ze swoimi prawnikami lepiej niż przeciętny człowiek są w stanie wykazać, że tę konkretną wątpliwość należy rozstrzygać na ich korzyść. Nie miejmy złudzeń. Nieprzypadkowo Ministerstwo Finansów się tego bało. - Pamiętam, że torpedowało nawet propozycję prezydenta Komorowskiego. - Z plotek wiem, że torpedował to już minister Rostowski, bojąc się właśnie przesadnego uszczuplenia środków w budżecie. Takie hasła są bardzo nośne. Niskie podatki, najlepiej nieskomplikowane i bardzo doprecyzowane. Tyle że to są sprzeczności. Na Zachodzie, gdzie te podatki są bardzo doprecyzowane, zazwyczaj są znacznie bardziej skomplikowane niż w Polsce. Cudów nie ma. - Wielu ekonomistów uważa, że wprowadzenie podatku obrotowego może się odbić na klientach, na których sieci przerzucą koszty wynikające z tej zmiany. - Może tak się stać, ale nie musi. Pamiętam groźby, jakie padały po wprowadzeniu pewnych zmian podatkowych na Węgrzech. Odgrażano się wyjściem z rynku i okazało się, że jednak wszyscy zostali! Z takiego rynku się nie rezygnuje, a groźby to jest zawsze część negocjacji. Co tam Węgry! Widzieliśmy to przecież także w Polsce. Pamięta pan, co mówiono o OFE? Że system padnie, że wszystkie te firmy albo większość się wycofa. Wie pan ile się wycofało po tych zmianach? - Ani jedna. - Właśnie! Bo to jest wciąż olbrzymi rynek, wciąż wielu klientów. Szkoda rynku, na którym są pieniądze. Mamy w Polsce generalnie olbrzymi problem z podatkami. Ciekawym sygnałem dla rządzących powinna być informacja, że w Polsce kupuje się więcej samochodów na firmy niż na osoby prywatne. Tych firm jest ze dwa miliony? A ilu jest dorosłych klientów indywidualnych? - Powiedzmy, że ponad 20 milionów. - A i to, jeżeli odliczyć uboższych i emerytów. I te samochody na firmy średnio kosztują 90 tys. zł, a więc spora część to te luksusowe, ponad 100 tys. I w tym samym czasie zaledwie 2 proc. Polaków łapie się na wyższą stawkę podatkową? Nie tylko sytuacja z sieciami handlowymi jest u nas chora...
1/ Prof. Krzysztof Rybiński: Banki mają pieniądze i się obronią
Prof. Krzysztof Rybiński: W kraju, w którym sprawnie działa system sądowniczy, bank, jeśli oszukał klienta, musi zmierzyć się z pozwem zbiorowym klientów i po prostu taki pozew przegrywa.
"Super Express": - W sprawie ustawy o frankowiczach Ewa Kopacz gra w tej samej drużynie co bankowcy? Słychać coraz więcej takich głosów. Prof. Krzysztof Rybiński: - Zacznijmy od tego, że cokolwiek by z tą ustawą zrobić, to ona nie ma żadnego sensu. Transfer środków - po części z banków, po części od ich klientów - do dużej grupy ludzi, którzy podjęli złe decyzje, nie działa. To bardzo różnorodna grupa, wśród których są tacy, którzy nie mają za co spłacać kredytów, jak i tacy, którzy mimo zmieniającej się sytuacji nie mają z tym problemów. Ustawa tego nie różnicuje i szerokim gestem rozdaje pieniądze wszystkim. Ci drudzy dostaną po prostu prezent od reszty społeczeństwa. Ta ustawa potwierdza też, że Polska nie jest państwem prawa. - Jak to? - W kraju, w którym sprawnie działa system sądowniczy, bank, jeśli oszukał klienta, musi zmierzyć się z pozwem zbiorowym klientów i po prostu taki pozew przegrywa. - To idealizowanie. Wie pan, że szary obywatel w starciu z wielkim bankiem jest bez szans. Może państwo jednak powinno się nad tym problemem pochylić? - Są kancelarie prawne, które mogą reprezentować w ramach pozwu zbiorowego setki takich roszczeń i przycisnąć banki. Jeśli w Polsce się tak nie dzieje, to widać, że fundamenty prawne są kiepsko w naszym kraju osadzone. Sprawy rozwiązują więc politycy i to w najgorszy możliwy sposób. Ja jestem przeciwnikiem tej ustawy. W jakiejkolwiek formie, bo jest bardzo szkodliwa. - Politycy nie odpowiadają na oburzenie ludzi, którzy uważają bankowców za "przekręciarzy"? - Owszem. Bankierzy przez lata sobie nagrabili i nic dziwnego, że ludzie mają tego dość. Mimo to narzędzie, którym się teraz bankom przywala, nie jest dobre. Jeśli chcemy je postawić do pionu, to musimy skorzystać z innych form nacisku. Teraz to wygląda tak, że bankierzy mają duże pieniądze na lobbing i znajdą sobie ludzi, którzy w mediach będą bronić ich interesów, opowiadając o tym, jak to się system finansowy zawali, jak coś się przeciwko nim wprowadzi. Udaje im się przeforsować korzystane dla siebie zmiany i podejrzewam, że z tą ustawą o frankowiczach będzie podobnie. W końcu koszty działań bankowców poniosą głównie zwykli ludzie.
2/ W Senacie mogą pojawić się podejrzenia o szantaż
Rozgraniczyłbym tych, którzy kupowali mieszkanie, żeby mieć gdzie mieszkać, i tych, którzy nabywali nieruchomości, traktując je jako dodatkowe źródło dochodu. Ci drudzy występują jako przedsiębiorcy i jako tacy muszą się liczyć z ryzykiem.
"Super Express": - Ewie Kopacz nie podoba się sejmowa ustawa o przewalutowaniu kredytów frankowych, której koszty w 90 proc. mają ponieść banki. Chce, by te koszty dzieliły się 50/50 i takie rozwiązanie będzie forsować w Senacie. Od razu pojawiły się oskarżenia, że działa na rzecz banków. Jest coś na rzeczy? Prof. Ryszard Bugaj: - Jeśli ustawa zostanie zmieniona w Senacie w takim duchu, jak chciałaby tego pani premier, to pojawią się podejrzenia, że stoi za tym jakiś szantaż. Jakkolwiek byśmy to oceniali, to trzeba przyznać, że posłowie poszaleli i w swoich rozwiązaniach poszli bardzo daleko. W ogóle cała ta koncepcja pomocy frankowiczom, którą przyjęto, nie podoba mi się. - Czemu? - Oczywiście uważam, że jakoś sobie z tym problemem trzeba radzić, ale wydawało mi się, że zostanie to inaczej rozwiązane. Można by przyjąć ustawę, w której określamy, że spread, czyli różnica między ceną waluty a jej kursem, nie może być większy niż 2 proc. Jeśli ktoś zapłacił więcej, to nadwyżkę zalicza mu się do spłaty. Powinna być też przeprowadzona kontrola w bankach, które kredytów we frankach udzielały. Jeśli w umowach kredytowych nie było wyraźnej klauzuli ostrzegającej przed zmianą kursu, to mamy do czynienia z daleko idącą odpowiedzialnością banków. Jest jeszcze jedno, czego nie wzięto pod uwagę. - Co takiego? - Rozgraniczyłbym tych, którzy kupowali mieszkanie, żeby mieć gdzie mieszkać, i tych, którzy nabywali nieruchomości, traktując je jako dodatkowe źródło dochodu. Ci drudzy występują jako przedsiębiorcy i jako tacy muszą się liczyć z ryzykiem. Z tych wszystkich powodów wydaje mi się, że droga do rozwiązania problemów frankowiczów została wybrana niezbyt fortunnie, a na tej drodze posunięto się bardzo daleko. - Wróćmy do oskarżeń o to, że sektor bankowy ma silny wpływ na decyzje polityczne i na kształt debaty publicznej wokół franków. - Generalnie jestem zdania, że banki mają zbyt silną pozycję i ludzie mają rację, że to trochę tłuste misie i trzeba ich pogonić. Ale politycy przesadzili. Być może najlepszym rozwiązaniem byłoby "uwalenie" tej ustawy i rozpoczęcie prac nad nową. Niestety, zbliżające się wybory nie sprzyjają dobrym rozwiązaniom.
Rząd PO-PSL już praktycznie nie rządzi, prowadzi działalność turystyczno-krajoznawczą i kampanię wyborczą
Gambit prezydenta A.Dudy i jego mistrzowskie posunięcie w sprawie referendum wydaje się, że pozamiatało scenę polityczną. Gniew i sprzeciw PO i Senatu, by nie dopuścić jednak Polaków do głosu, tylko pogrąży rządzącą sitwę. Podobno premier E.Kopacz słyszy głosy, być może jest to głos; „tego się nie da zrobić”, nie da się uniknąć gigantycznej klęski wyborczej po 8-miu latach bimbania, marnotrawstwa publicznych pieniędzy, niezrealizowanych obietnic i zwykłych kłamstw. W kraju nad Wisłą rząd już praktycznie nie rządzi, prowadzi działalność turystyczno-krajoznawczą i kampanię wyborczą, która formalnie jeszcze się nawet nie zaczęła. Choć rządowa propaganda z TVN-24 i GW twierdzi, że nasze finanse są zdrowe, PKB rośnie, gospodarka HULA oraz, że ludzie żyją dostatnio i żadnych głodnych dzieci nie ma, czego dowodem mają być zdjęcia wieżowców i oświetlonych mostów, jak i na to, że Polska nie jest w żadnej ruinie, to przecież podobne widoki i klimaty spotkać dziś też można w Grecji, Portugalii, a nawet w afrykańskiej Zambii. Obecna ekipa zostawi następcom w wielu dziedzinach życia społecznego i gospodarczego wręcz spaloną ziemię. Dotyczy to zwłaszcza sfery zadłużenia, które właśnie wzrosło; gdy idzie o Skarb Państwa z końcem czerwca do kwoty 817mld zł i to w wersji oficjalnej. Rośnie również dług zagraniczny, który nie różni się już praktycznie od zagranicznych długów Grecji i wynosi ok. 380mld dol. Ostatnimi czasy „techniczny” MF M.Szczurek, który nie zauważa prawdziwych piramid finansowych w sektorze ubezpieczeniowo-bankowym właśnie poszedł w ślady „Sztukmistrza z Londynu”, byłego MF J.V.Rostowskiego i zaczął zapożyczać polskie państwo we frankach szwajcarskich. Zadłużone w Polsce i to na gigantyczne kwoty jest prawie wszystko, dług publiczny to prawie 900mld zł, dług prywatny firm i gospodarstw domowych to kolejne ponad 900mld zł, zadłużone są drogi i autostrady, poprzez Krajowy Fundusz Drogowy na kwotę blisko 50mld zł, polscy emeryci mają długów na kwotę ok. 19mld zł, młodzi zalegają ze spłatą blisko 1,5mld zł, gospodarstwa domowe mają zagrożone długi na kwotę ponad 40mld zł, samorządy są zadłużone na blisko 70mld zł, firmy budowlane mają długi na ponad 1,3mld zł, a w sądach spory na ponad 10mld zł wraz z odsetkami. Zadłużone są szpitale i jednostki służby zdrowia na ponad 10mld zł. Olbrzymie długi mają spółki Skarbu Państwa, które idą w dziesiątki miliardów złotych. Największej polskiej firmie KGHM grożą straty i możliwość wrogiego przejęcia i to za bezcen i wydaje się, że to nie tylko z powodu przeinwestowania i olbrzymich kosztów w Chile. Sektor węglowy PIS odziedziczy w stanie zapaści - za pierwsze półrocze straty wynoszą już 1,5mld zł - z obietnic premier E.Kopacz na Śląsku nic praktycznie nie wynika - jak zwykle. W Polskim rolnictwie absolutny dramat i to nie tylko z powodu niespotykanej suszy, załamały się ceny mięsa, mleka, rolnicy będą płacić gigantyczne, idące w setki milionów złotych kary na rzecz Unii, a MR M.Sawicki ciągle nie nadąża za biegiem wydarzeń. Zbiory zbóż będą niższe o 10-15 proc., w kukurydzy i rzepaku będzie absolutna klęska, a konsumenci zapłacą drożej za żywność w zagranicznych supermarketach, które jakimś cudem płacą coraz mniej podatku CIT. Lobby lichwiarsko-bankowe przechodzi w Polsce do kontrataku i niedwuznacznie grozi rządowi PO-PSL, że jakakolwiek realna pomoc dla tzw. frankowiczów spotka się z odwetem i zaduszeniem polskiej gospodarki poprzez nie udzielanie kredytów czy finansowanie nowych rządowych długów. Podobno proponowane rozwiązania ustawy restrukturyzacyjnej dla tzw. kredytów frankowych, według rządowych instytucji, ZBP, NBP, MF, KNF i KSF zdestabilizują finanse publiczne i wywołają kryzys. Ale, pożyczanie przez banki tzw. franków, których ludzie na oczy nie widzieli i banki ich nie posiadały - na kwotę blisko 40mld CHF - tą destabilizacją wtedy nie groziło. Ten gigantyczny problem na kwotę blisko 150mld zł zostanie również podrzucony niczym kukułcze jajo rządowi PIS-u i prezydentowi A.Dudzie. Wydaje się, że nie ma większej kompromitacji i większej „kamieni kupy” po 8-miu latach rządów PO-PSL niż w sektorze energetycznym, Polska musi prosić o pomoc Ukrainę będącą w stanie wojny i przede dniu bankructwa finansowego o dostarczenie prądu, bo za rządów koalicji PO-PSL to i Wisła wyschła i prądu zabrakło.
. Wydaje się, że nie ma większej kompromitacji i większej „kamieni kupy” po 8-miu latach rządów PO-PSL niż w sektorze energetycznym, Polska musi prosić o pomoc Ukrainę będącą w stanie wojny i przede dniu bankructwa finansowego o dostarczenie prądu, bo za rządów koalicji PO-PSL to i Wisła wyschła i prądu zabrakło.
Gdyby rządzili w Egipcie to by zabrakło piasku
____________________________________ Videtur et hoc mihi Platforninem non debere esse Poza tym uważam że Platformę należy zniszczyć /Katon starszy/
24 sie 2015, 17:01
Re: Gospodarka
Fatalne dane z Polski! Tak źle nawet w kryzysie nie było
Rozwój polskiego przemysłu wyraźnie zwolnił w sierpniu. Obrazujący to indeks PMI zanotował największy spadek wartości od 2005 roku. Wskaźnik PMI dla przemysłu według najnowszych danych wyniósł 51,1 pkt. Chociaż analitycy przewidywali gorszy wynik względem poprzedniego miesiąca, to jednak skala spadku mocno ich zaskoczyła. Oczekiwano wyniku na poziomie 54,1 pkt wobec 54,5 poprzednio.
"Tempo wzrostu wielkości produkcji, liczby nowych zamówień i eksportu było zdecydowanie słabsze we wszystkich trzech przypadkach. Firmy ograniczyły aktywność zakupową, a zaległości produkcyjne wyraźnie zmalały" - podkreślają autorzy badania z firmy Markit Economics. Jak dodano, zarejestrowano brak presji inflacyjnej, a koszty produkcji wzrosły zaledwie nieznacznie w porównaniu do lipca. Odnotowano też "wznowienie trendu spadkowego dla cen pobieranych za wyroby gotowe".
Analitycy zwrócili uwagę, że sierpień był jedenastym miesiącem z rzędu, kiedy wzrosła liczba nowych zamówień w polskim sektorze przemysłowym. "Jednak tempo tego wzrostu wyraźnie spowolniło w porównaniu do lipca i było najsłabsze w obecnym okresie wzrostów. Ogólnie liczba całkowitych nowych zamówień i zamówienia eksportowe odnotowały w sierpniu tylko niewielki wzrost" - wyjaśnili.
Słaby napływ nowych zamówień w sierpniu wpłynął na poziom produkcji. "Wzrost produkcji został utrzymany, jednak był on najsłabszy w obecnym jedenastomiesięcznym okresie wzrostów. Produkcja była częściowo wspierana poprzez pracę nad zaległymi zamówieniami, jednak i zaległości produkcyjne zmalały w najszybszym tempie od września 2014 roku" - zaznaczono.
Zdaniem autorów raportu, jedyną pozytywną wiadomością płynącą z najnowszych badań był dalszy wzrost poziomu zatrudnienia. "Obecny okres wzrostu liczby miejsc pracy trwa nieprzerwanie od dwóch lat. Tempo wzrostu zatrudnienia nieco wyhamowało, nadal jednak pozostało wyraźne" - napisano.
"W sierpniu koszty produkcji wzrosły tylko nieznacznie. Niektóre firmy informowały o zniżkowej presji na koszty powstałej w wyniku niższych cen ropy i metali. Po pierwszym od trzech lat wzroście w lipcu, w najnowszym okresie badań producenci zredukowali ceny wyrobów gotowych" - czytamy w komunikacie.
Starszy ekonomista Markit Trevor Balchin komentując sierpniowy odczyt wskaźnika dla Polski stwierdził, że "lipcowe i sierpniowe dane wskazują, iż produkcja przemysłowa może wpłynąć w dużo większym stopniu na wzrost gospodarczy w trzecim kwartale". Markit PMI Polskiego Sektora Przemysłowego to złożony wskaźnik opracowany w celu zobrazowania kondycji polskiego sektora przemysłowego. Jest on kalkulowany na podstawie pięciu subindeksów: nowych zamówień, produkcji, zatrudnienia, czasu dostaw i zapasów pozycji zakupionych. Każda wartość głównego wskaźnika powyżej 50 pkt oznacza ogólną poprawę warunków w sektorze.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników