Pominięto bardzo istotny "fragment". Okupacja od '39 zakończona w 1993 roku
____________________________________ Red Devil powrócił
20 wrz 2010, 07:57
Kącik historyczny
Poseł PO: NSDAP to chyba nazwa jakiejś firmy?
A III Rzesza to pewnie nazwa związku skautów?
Poseł Mirosław Sekuła był dotychczas znany z dwóch rzeczy. Z tego, że przez jakiś czas kierował Najwyższą Izbą Kontroli oraz z tego, że dopchnął kolanem raport w sprawie tzw. afery hazardowej. Szczególnie to drugie może być dla posła Sekuły powodem do wątpliwej dumy.
Jednak teraz poseł Platformy ma szansę stać się znany z kompletnego braku elementarnej wiedzy historycznej i tego, że porządnie zdenerwował mieszkańców Zabrza. Tego samego Zabrza, którego prezydentem chciałby zostać w nadchodzących wyborach.
"Super Express" zauważył, że Mirosław Sekuła rozesłał do swych potencjalnych wyborców historyczne pocztówki. I popełnił przy tym dwa wielkie błędy. Po pierwsze, wysyłki dokonał prawdopodobnie przed oficjalnym startem kampanii wyborczej. A po drugie, zdjęcie na pocztówkach pochodziło z lat 30 i bardzo możliwe, że pan poseł niechcący podpadł pod artykuł 256 Kodeksu Karnego. A wszystko przez to, że na zdjęciu wyraźnie widać, że na jednym z budynków znajduje się napis "NSDAP". Czyli nazwa partii nazistowskiej. Mieszkańców Zabrza to wzburzyło. Ale sam poseł nie widzi problemu. I zalicza kolejną wpadkę. Taka jest historia Zabrza i nie możemy udawać, że czegoś takiego nigdy nie było. To by była zamiennik zafałszowania faktów historycznych. Cały szum wokół tej sprawy to zamiennik podważenia mojej polskości i mojego patriotyzmu. A napis NSDAP na budynku? - Może to szyld jakiejś firmy.
Z pewnością nikt skuteczniej od posła Sekuły nie może podważyć jego polskości i patriotyzmu. Nie mówiąc o kompetencjach. Co jak co, ale nazwę NSDAP powinien kojarzyć każdy, kto zdał maturę. Jak widać dla posła to jest po prostu szyld jakiejś firmy. Temu panu wypada już chyba podziękować.
Moskiewski Sąd Miejski ustalił we wtorek, kto utajnił postanowienie Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji z 21 września 2004 roku o umorzeniu śledztwa w sprawie mordu NKWD na polskich oficerach w 1940 roku. Zabronił jednak ujawnienia danych tej osoby.
Poinformował o tym szef sekcji polskiej stowarzyszenia Memoriał Aleksndr Gurianow, który uczestniczył we wtorkowej rozprawie.
Sąd przystąpił we wtorek do rozpatrywania zażalenia Memoriału (organizacji pozarządowej broniącej praw człowieka i dokumentującej zbrodnie stalinowskie) na postępowanie Komisji Międzyresortowej ds. Ochrony Tajemnic Państwowych. Według Głównej Prokuratury Wojskowej (GPW), to właśnie ten podlegający prezydentowi Rosji organ 22 grudnia 2004 roku zdecydował o utajnieniu jej postanowienia i większości akt śledztwa katyńskiego. Sama Komisja Międzyresortowa temu zaprzecza.
Gurianow przekazał dziennikarzom, że sąd odrzucił wniosek o odtajnienie postępowania, a następnie nakazał stronom podpisanie zobowiązań do niepodawania do wiadomości publicznej informacji o jego przebiegu.
Kolejne posiedzenie sądu wyznaczono na 11 października.
Podpisał ?lojalkę? w stanie wojennym. Zobowiązał się do zachowania w tajemnicy swoich rozmów i kontaktów z SB. Opisał służbom specjalnym, z kim i dlaczego utrzymuje kontakty. Jeden z jego współpracowników był esbekiem, inny zaś ważnym działaczem PZPR, który wiele lat spędził w ZSRR. Te fakty dotyczą Janusza Palikota.
Ten kontrowersyjny parlamentarzysta w swoich wypowiedziach chętnie posługuje się insynuacjami, półprawdami i kłamstwami. Kiedy zaś idzie o jego przeszłość, zachowuje wyjątkową powściągliwość, podając jedynie te fakty, które są dla niego wygodne. Sprawdziliśmy przeszłość Janusza Palikota i początki jego biznesowej kariery. Z ogólnodostępnych dokumentów wyłania się obraz zupełnie inny od tego, jaki Palikot sam przedstawia w mediach.
Różne wersje Janusz Palikot bezpardonowo atakował śp. Janusza Kurtykę, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, który 10 kwietnia zginął w katastrofie smoleńskiej. We wrześniu 2008 r. Palikot w Radiu Zet, mówiąc o zasobach IPN, stwierdził: ?Moim zdaniem trzeba spalić to esbeckie szambo?.
Czy na opinię Palikota miała wpływ zawartość jego teczki znajdującej się w Instytucie Pamięci Narodowej? Nie wiadomo. Jedno jest pewne ? wersje, które prezentuje w mediach na temat przebiegu wydarzeń ze stanu wojennego, różnią się od zawartości dokumentów na jego temat.
(...) Przegrana skłoniła go jednak do zajęcia się polityką na poważnie. Odbył rozmowę z Donaldem Tuskiem i okazało się, że o sprawach najważniejszych myślą podobnie. Nie bez znaczenia był zapewne fakt, że obaj mają opozycyjne doświadczenia z czasów PRL. Palikot, choć o kilka lat młodszy, był w chwili wybuchu stanu wojennego zaangażowany w działalność opozycyjną. Aresztowany, trafił na krótko do zamojskiego więzienia. Z dumą podkreśla, że nie dał się złamać i niczego nie podpisał. Jednak tych, którzy wówczas podpisali, jest w stanie zrozumieć. ? Nocne przesłuchania z lampą świecącą w oczy. W celi wybite okno, a na dworze siarczysty mróz. Trudno było wytrzymać ? wspomina. Dlatego jest za lustracją, ale rozsądną i przeciw wrzucaniu wszystkich do jednego worka (...) ? czytamy w artykule pt. Duży chłopiec w tygodniku ?Polityka? z marca 2007 r.
Tymczasem książce pt. Płoną koty w Biłgoraju sytuację ze stanu wojennego Palikot przedstawia już nieco inaczej:
?(...) W grudniu dostałem instrukcję, aby podpisać dokument o podporządkowaniu się prawu stanu wojennego i działać dalej. Tak też zrobiłem. W konsekwencji zostałem ponownie zatrzymany i aresztowany i trafiłem na komendę w Zamościu, gdzie brutalnie zmuszano mnie do podpisania deklaracji współpracy z SB, grożąc celą z wodą po kolana, nasyłając facetów ? stare ubeckie metody ? którzy mieli napędzić mi strachu. Nie będę ukrywał, bałem się, ale jednak niczego nie podpisałem; po prostu miałem szczęście, bo po czterech dniach SB przestało się mną interesować, po tym jak zmusiło do współpracy mojego kolegę. Bezpieka liczyła, że przy jego pomocy rozpracuje naszą siatkę. Uniknąłem więc hańby dzięki temu, że on się załamał. Jednak kolega przyznał mi się, że podpisał zobowiązanie do współpracy, ja zaś namówiłem go, by powiedział o tym również innym, i to go ocaliło ? nikt go nie potępiał za słabość. Odzyskałem więc wolność wraz z innymi aresztowanymi (...)? ? czytamy w Płoną koty w Biłgoraju.
Jak było naprawdę? Według dokumentów zachowanych w IPN, Janusz Palikot 17 grudnia 1981 r. własnoręcznie napisał tzw. lojalkę, o której wspomina w swojej książce. W dokumencie zatytułowanym ?Oświadczenie? czytamy: ?Ja niżej podpisany Palikot Janusz oświadczam, że w okresie stanu wojny nie będę podejmował działań sprzecznych z postanowieniami dekretu o stanie wojennym. Stwierdzam, że dotychczas nie spotkałem się z ulotkami o wrogiej treści i których nie posiadam?. Podpisano: ?Janusz Palikot?.
Z archiwów wynika, że nie był to jednak jedyny dokument popisany przez niego dla SB. Obecny polityk Platformy Obywatelskiej nigdzie nie wspomina o zobowiązaniu, które według dokumentów znajdujących się w IPN, podpisał w styczniu 1982 r.: ?Zobowiązanie. Ja niżej podpisany Janusz Palikot zobowiązuję się do zachowania w ścisłej tajemnicy treści prowadzonych rozmów oraz utrzymywanych kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa. Palikot Janusz?.
Opisał SB swoją działalność W katalogach zamieszczonych na stronie internetowej IPN znajduje się informacja na temat Janusza Palikota. Czytamy w niej m.in.: ?14 grudnia 1981 roku został zarejestrowany jako osoba rozpracowywana w ramach SOR kryptonim ?Apel? (nr rej 61 27) w związku z podejrzeniem o drukowanie i kolportaż ulotek na terenie miasta Biłgoraj. Sprawę zakończono przeprowadzeniem rozmowy profilaktyczno-ostrzegawczej i w dniu 16.01 1984 zdjęto z ewidencji. Materiały złożono w archiwum wydziału C WUSW w Zamościu pod nr 918/II i zmikrofilmowano, zniszczono w dniu 30.10.1989 r.?.
Dużo więcej można dowiedzieć się z zachowanych dokumentów, które znajdują się w teczce Janusza Palikota. Są tam nie tylko przytoczone powyżej oświadczenie i zobowiązanie, ale także własnoręcznie napisany przez niego tuż po wprowadzeniu stanu wojennego kilkustronicowy dokument.
Jak to możliwe, że nikomu nieznany, biedny chłopak z Biłgoraju w ciągu paru lat stał się jednym z najbogatszych ludzi w Polsce, co umożliwiło mu start w wielką politykę? Kim są ludzie, dzięki którym Janusz Palikot zrobił karierę?
Dorota Kania Całość artykułu w jutrzejszym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska"
P.S. kim jesteś i kogo ze sobą przywlokłeś Panichu z prowincji?
21 wrz 2010, 20:04
Kącik historyczny
W sprawie Katynia potrzebujemy konkretów
Bez pełnego wyjaśnienia okoliczności zbrodni katyńskiej, wskazania i napiętnowania winnych, rehabilitacji zamordowanych oraz przekazania Polsce pełnego spisu ofiar wraz ze wskazaniem miejsca ich pochówku nie ma mowy o prawdziwym polsko-rosyjskim pojednaniu. Niestety, zamiast spełnienia tych postulatów Polska otrzymuje od Rosji kolejne deklaracje i obietnice. A nawet jeśli Moskwa podejmuje już jakieś działania, są to działania pozorowane. Jak powiedział wybitny znawca postsowieckich archiwów profesor Wojciech Materski, sprawiają one wrażenie gry na czas.
Rosjanie uroczyście przekazali nam wczoraj kolejne 20 tomów (ze 116) akt śledztwa w sprawie Katynia. Niestety, wszystko wskazuje na to, że te dokumenty to albo nic nowego, albo rzeczy drugorzędne. Polsce najbardziej zależy na ?liście białoruskiej?, czyli dokumentach dotyczących 3870 osób zamordowanych przez NKWD na terytoriach wcielonych do sowieckiej Białorusi. Do dziś nie znamy ich nazwisk i nie wiemy, gdzie znajdują się ich mogiły. Ujawnienie tego to sprawa niecierpiąca zwłoki. Najmłodsze dzieci ofiar zbrodni przekraczają właśnie siedemdziesiątkę, ale wciąż mają nadzieję, że się dowiedzą, jaki los spotkał ich ojców, i zdążą zapalić świeczkę na ich mogiłach.
Gdy jednak Polacy pytają o ?listę białoruską?, Rosjanie na ogół rozkładają ręce i twierdzą, że dokumenty ?się zgubiły? w postsowieckich archiwach. Wśród znawców przedmiotu podobne słowa wywołują tylko uśmiech. W archiwach tych nic bowiem nie ginie. Wystarczy jedna decyzja Kremla, by bezcenne dla nas materiały trafiły do Polski. A jednak decyzja ta nie zapada, choć ? jak się powszechnie głosi ? mamy polsko-rosyjskie odprężenia. Rzeczywiście, atmosfera na linii Warszawa ? Moskwa się poprawiła. To dobrze, że Rosjanie rozmawiają z nami innym tonem i że otrzymaliśmy te 20 tomów akt. Fatalnie byłoby jednak, gdybyśmy zadowolili się gestami, a zapomnieli o konkretach.
Nie milion zł, tylko 191,5 tysiąca złotych odszkodowania otrzyma Niemka Agnes Trawny, której majątek w Polsce przejął kilkadziesiąt lat temu Skarb Państwa
Tak orzekł Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Zmienił tym samym orzeczenie pierwszej instancji, zasądzające Trawny milion. Chodzi o odszkodowanie za 59 ha ziemi na Mazurach. 70-letnia obecnie Agnes Trawny otrzymała je w 1970 roku jako ojcowiznę.
Gdy w 1977 r. wyjechała na stałe do Niemiec, ówczesny naczelnik gminy Jedwabno wydał decyzję o przejściu tej nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa. Od kilku lat Trawny stara się od odzyskanie majątku lub rekompensatę finansową.
badman Dokładnie, podobną sytuację mamy z gazoportem Niemcy-Rosja, a w środku Polska z podwiniętym ogonem I jakby na to nie patrzeć - Kaczyński miał rację!
Kaczyński każdy ma racje (nawet ten od opery ) Dalekosiężna odmowa wpięcia się się do gazociągu Północnego skutkuje do dziś ...
____________________________________ jan
26 wrz 2010, 11:37
Kącik historyczny
"Dziadek z Wehrmachtu". Kurski przełamał tabu
Pół miliona Polaków służyło podczas II wojny światowej w Wehrmachcie, co najmniej 200 tys. z nich poległo walcząc za III Rzeszę - ocenia Ryszard Kaczmarek w książce "Polacy w Wehrmachcie", która właśnie trafiła do księgarń. "Wypowiedź Jacka Kurskiego o dziadku z Wehrmachtu wywołała przed trzema laty wstrząs na polskiej scenie politycznej, ale sprawiła też, że służba Polaków w armii III Rzeszy nie jest już tematem tabu" - ocenił Kaczmarek.
"Możemy spojrzeć na polskich żołnierzy Wehrmachtu w nowym świetle: jako na ofiary niemieckiej polityki narodowościowej na ziemiach wcielonych do III Rzeszy, ale także jako na żołnierzy niemieckiej armii podczas II wojny światowej, dzielących losy Niemców, zarówno te tragiczne, jak i te niechlubne" - pisze Kaczmarek we wstępie do książki.
Oszacowanie liczby Polaków służących w Wehrmachcie okazało się bardzo trudne. Kaczmarek opierał się na źródłach niemieckich, ale polscy żołnierze, którzy trafili do Wehrmachtu z Deutsche Volksliste DVL (Niemiecka Lista Narodowościowa), byli w dokumentach traktowani jak Niemcy. W dostępnych materiałach nie zachowała się ich pełna liczba. Polski ruch oporu szacował z końcem wojny, że po stronie niemieckiej walczyło nawet 450 tys. obywateli polskich. "Ten szacunek jest bliski prawdy - z Górnego Śląska w Wehrmachcie służyło około 250 tysięcy Polaków, z Pomorza - około 200 tysięcy. To dawałoby 450-500 tysięcy żołnierzy Polaków w Wehrmachcie. Z tego wynika, że co dziesiąty Górnoślązak znalazł się w armii niemieckiej" - pisze historyk.
Powodem, dla którego Polacy wstępowali do wojsk III Rzeszy, był najczęściej obowiązek wynikający z podpisania Volkslisty. Często nie zależało to od poczucia przynależności narodowej danej osoby. Na przykład na Górnym Śląsku obowiązywał przymus wypełnienia ankiety, która była podstawą Volkslisty - były w niej pytania dotyczące rodziny, uczęszczania do niemieckiej szkoły, działalności w polskich organizacjach przed wojną. Tak wypełniony kwestionariusz trafiał do niemieckiego urzędnika i to on klasyfikował daną osobę do określonej grupy Volkslisty. Początkowo tylko osoby z dwóch pierwszych grup Volkslisty, a od 1942 roku również z grupy trzeciej, stawali się automatycznie obywatelami niemieckimi, z czego wynikał obowiązek służby wojskowej. W przypadku odmowy osoba taka mogła zostać oskarżona o dezercję i skazana na karę śmierci, represjom również podlegała jego rodzina.
Polacy w Wehrmachcie traktowani byli jako żołnierze drugiej kategorii. Wielu nie znało nawet języka niemieckiego, nie mogli też awansować. Polityka ograniczonego zaufania do polskich rekrutów w Wehrmachcie okazała się z niemieckiego punktu widzenia słuszna - spośród 450 tysięcy Polaków w Wehrmachcie aż 83 tysiące zdezerterowało i znalazło się w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie, co piąty polski żołnierz przeszedł na drugą stronę frontu. Dane z frontu wschodniego są fragmentaryczne, ale wiemy na przykład o 3 tysiącach żołnierzy, którzy zdezerterowali z niemieckiej armii i znaleźli się w armii polskiej powstałej na terenie Związku Radzieckiego.
Do tej pory funkcjonowały dwie interpretacje służby Polaków w Wehrmachcie. Z jednej z nich wynika, że były to ofiary wojny, którym należy współczuć, a z drugiej - że byli to zdrajcy i kolaboranci. Tymczasem miała miejsce cała paleta postaw, a zdrajców i ofiar było właśnie najmniej - pisze Kaczmarek. Zdarzały się zachowania patriotyczne, ale i przypadki zafascynowania armią niemiecką, bywało, zwłaszcza po ataku III Rzeszy na ZSRR, że polscy ochotnicy do Wehrmachtu zgłaszali się sami, ale częste też były dezercje. Kaczmarek uważa, że najczęstszym motywem podejmowania decyzji była po prostu chęć przeżycia.
Autor książki - Ryszard Kaczmarek (ur. 1959) - profesor Uniwersytetu Śląskiego, zajmuje się historią II wojny światowej na terenach wcielonych do Trzeciej Rzeszy oraz historią Górnego Śląska w XIX-XX wieku. Książka "Polacy w Wehrmachcie" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
W najbliższą niedzielę Niemcy zakończą I wojnę światową. Tego dnia zapłacą Francji i W. Brytanii ostatnią ratę reparacji wojennych zasądzonych im w traktacie wersalskim w 1920 r., informuje "Nasz Dziennik".
To będzie ostateczny koniec I wojny światowej dla Berlina, co mocno podkreślają tamtejsze media. Sprawą otwartą pozostaje problem niemieckich reparacji wojennych za II wojnę światową wobec Polski.
Dr Bogdan Musiał, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej, potwierdził w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że Polska nigdy oficjalnie nie zrzekła się roszczeń wojennych wobec Niemiec. - Nie ma żadnej ustawy na ten temat. To Sowieci podjęli za Polskę decyzję, że jakoby zrzekamy się takich reparacji, wskazał Musiał i dodał, że w 1953 r. ZSRR wyrzekł się roszczeń, ale w stosunku tylko do dawnego NRD, i zrobił to także w imieniu Polski. Nie ma jednak na ten temat żadnego oficjalnego aktu prawnego.
Zdaniem niemieckich prawników, decyzja z 1953 r. jakoby Polska zrzekła się wobec Niemiec jakichkolwiek roszczeń za II wojnę światową, skutkuje tym, że sprawy te zostały definitywnie załatwione.
Musiał podkreślił, że niemieccy prawnicy i politycy stosują bardzo wygodną dla siebie wykładnię prawa, z której wynika, że państwo niemieckie nie ma żadnych reparacyjnych zobowiązań wobec Polski, ale od Polski indywidualni Niemcy już mogą dochodzić roszczeń na drodze prawnej.
Niemcy o żadnych roszczeniach Polski nie chcą słyszeć - zauważył Musiał - ale sami coraz częściej i głośniej zaczynają mówić o swoich stratach kulturalnych związanych z II wojną światową, a także coraz częściej zaczynają się domagać od Polski zwrotu jakoby zrabowanych przez nas ich dóbr kultury, zapominając o zrabowanych oraz perfidnie i z premedytacją niszczonych polskich dziełach sztuki, księgozbiorach i obróconych w gruzy zabytkach architektury.
W 1951 r. komuniści rozpoczęli bezpośrednią bezpardonową walkę z Kościołem. Zapoczątkowało ją aresztowanie pod zarzutem szpiegostwa biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Pod koniec tego roku aresztowano kilkunastu księży w diecezji krakowskiej. W styczniu 1953 r. odbył się ich ?proces?. Zarzucono im ?szpiegostwo za amerykańskie pieniądze?. Trzech księży skazano na śmierć, a pozostałych na wieloletnie więzienie.
W lutym 1953 roku gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku grupa literatów krakowskich, wśród których była Szymborska, podpisała i przekazała władzom oraz ogłosiła ?Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego?. Czego domagali się literaci? Czas był taki, jak pokazała historia, że broniąc księży mogli uratować im życie. Władze komunistyczne wyraźnie się wahały. Potrzebowały ?poparcia społecznego?. Chciały podzielić się odpowiedzialnością.
Czyn komunistów był zbrodniczy i haniebny. Trzeba było być idiotą, by uwierzyć, że w kurii krakowskiej działa amerykański wywiad wykorzystując ją jako swoje narzędzie przeciwko komunistom. Nawet jednak jeśli ktoś, by w to uwierzył to i tak musiałby uznać, że stracenie księży to za wysoka kara.
Literaci podpisani pod rezolucją nie byli idiotami. Byli to przecież ludzie wykształceni, światli, zorientowani, dobrze poinformowani, rozumiejący charakter przemian jakie się odbywały w Polsce i ich kierunek. Byli to też, tak by się wydawało, humaniści stanowiący elity, a więc ludzie, których zadaniem było bronić uniwersalnych zasad, nie zgadzać się na takie działania władz, które by w sposób szczególnie drastyczny były barbarzyńskie, antyludzkie, niesprawiedliwe.
Literaci krakowscy mieli trzy wyjścia. Mogli ostro zaprotestować wybierając drogę podyktowaną przez ich ludzką godność i kulturę, którą reprezentowali, drogę heroiczną, drogę, która byłaby jakoś drogą męczeństwa. Gdyby wybrali tą drogę Bóg i historia nagrodziliby ich sowicie. Za miesiąc umarł Stalin. Represje by się skończyły, a oni w glorii i chwale zostaliby obwołani bohaterami narodowymi.
Literaci ci mogli też postąpić uczciwie i pragmatycznie, dyplomatycznie. Mogli potępić księży, a zarazem domagać się w imię humanizmu darowania im życia. Mogliby, tak przy okazji zastosować parę kruczków, które mogłyby ułatwić władzom komunistycznym postępowanie. Mogliby np. zaproponować następującą formułę: ?Komunizm zwyciężył. Komunizm ma rację. Komunizm jest dobry. Komunizm jest silny i wielkoduszny. Jako taki potrafi wybaczać winy, darować. Zamieńcie księżom wyroki śmierci na dożywocie.?
Literaci krakowscy mogli też milczeć choć z pewnością władze komunistyczne naciskały na nich, by potępili księży. Gdyby literaci krakowscy nie zabrali głosu represje władz w stosunku do nich byłyby najmniejsze. Mogliby stracić swoje ciepłe posadki, otrzymać zakaz drukowania. Nie byłaby to jednak wcale za wysoka cena na honor i wierność podstawowym wymiarom człowieczeństwa, za to, że się nie upodlili, nie zostali wspólnikami zbrodni. Ceny tej, to powinni już wtedy wiedzieć, nie płaciliby w nieskończoność. Zbrodniczy ustrój związany był z osobą Stalina. Ten zaś miał już swoje lata. Jego śmierć musiała pociągnąć za sobą przemiany - odwilż polityczną.
Literaci krakowscy wybrali czwartą drogę. Treść ich wystąpienia była taka, że między wierszami można było wyraźnie przeczytać: ?Wykonać wyrok, przyspieszyć go.? Jednocześnie i to przy takiej okazji, złożyli, wręcz na kolanach, czołobitny hołd i przysięgę wierności zbrodniarzom i faktycznym zdrajcom Polski.
Oto tekst rezolucji: W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną.
My zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny (wytłuszczenie ? S. K.), którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali ? za amerykańskie pieniądze ? szpiegostwo i dywersję.
Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.
Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu ? dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej.?
Rezolucję podpisało swoimi nazwiskami i pierwszymi literami swoich imion 53 osoby. Wśród nich znaleźli się tak znani pisarze i krytycy literaccy jak: K. Bunsch, Wł. Dobrowolski, K. Filipowicz (późniejszy mąż Szymborskiej), A. Kijowski, J. Kurek, Wł. Machejek, Wł Maciąg, S. Mrożek, T. Nowak, J. Przyboś, T. Sliwiak, M. Słomczyński (znany tłumacz Szekspira podpisujący kryminały swojego autorstwa pseudonimem Joe Alex), O. Terlecki, H. Vogler, A. Włodek (pierwszy mąż Szymborskiej).
Wśród sygnatariuszy tej rezolucji znalazł się również Jan Błoński, który kilkadziesiąt lat później zarzucał Polakom, równie kłamliwie, w ?Tygodniku Powszechnym?, ?zbrodniczą obojętność wobec zagłady getta warszawskiego?.
Rezolucję podpisali także: K. Barnaś, Wł. Błachut, J. Bober, Wł. Bodnicki, A. Brosz, B. Brzeziński, , B. M. Długoszewski, L. Flaszen, J. A. Frasik, Z. Groń, L. Herdegen, B. Husarski, J. Janowski, J. Jaźwiec, R. Kłyś, W. Krzemiński, J. Kurczab, T, Kwiatkowski, J. Lowell, J. Łabuz, H. Markiewicz, B. Miecugow, H. Mortkowicz-Loczakowa, W (lub S.). Otwinowski, A. Polewka, M. Promiński, E. Rączkowski, E. Sicińska, St. Skoneczny, A. Świrszczyńska, K. Szpalski, J. Wiktor, J. Zagórski, M. Załucki, W. Zechenter, A. Zuzmierowski.
Rezolucja ta była, powtórzmy to raz jeszcze, zbrodnicza i haniebna. Ci, którzy ją podpisali, podpisali się nie tylko pod wyrokami śmierci dla 3 księży i pod wyrokami wieloletniego więzienia dla pozostałych kapłanów, ale podpisali się również w ten sposób pod pozostałymi zbrodniami stalinizmu. Oni przecież użyli swych nazwisk, swoich autorytetów, by wesprzeć stalinizm, by go wzmocnić, by go usprawiedliwić.
Jej moralnej wymowy nie osłabia fakt, że podpisało się pod nią wielu znanych literatów, że w tym samym czasie wielu innych obywateli polskich, w tym znanych ludzi takich choćby jak Gałczyński czy Tuwim, postępowało tak samo czy podobnie.
Jej moralnej wymowy nie osłabia fakt, że Stalin umarł miesiąc później i wyroków śmierci nie zdążono wykonać.
Szymborska mogła teraz po latach wyrazić żal i skruchę oraz potępienie dla stalinizmu w świetle jupiterów. Mogła przeprosić Kościół i Polaków. Mogła w obecności kamer telewizyjnych złożyć kwiaty na grobach księży, których życie skróciły cierpienia wywołane aktem, który wsparła osobiście. Mogła też, w ramach zadośćuczynienia przekazać niewielką choćby część swojego olbrzymiego majątku na rzecz Kościoła krakowskiego.
Ona zaś bez słowa, z uśmiechem przyjęła z rąk przedstawicieli krakowskich władz samorządowych tytuł honorowej obywatelki Krakowa, tytuł, który, w tym wypadku, był swego rodzaju kpiną i nową hańbą, już nie tylko dla niej.
Szymborska zapisała się w historii Polski i Krakowa nie tylko jako poetka, laureatka nagrody Nobla, ale również jako ktoś kto brał udział w zniewalaniu naszego kraju, eksterminacji polskiego narodu, w działaniach zmierzających do jego zastraszenia, upodlenia, demoralizacji.
Miejmy nadzieję, że tych jej czynów i słów nie powtórzy już nigdy żadna polska poetka.
Piosenka Kazika o artystach dotyczy również literatów
____________________________________ Polak ,katolik,hetero,szczęśliwy.Wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne są zamierzone jakiekolwiek powielanie ich i rozpowszechnianie bez zgody jest zabronione! טדאוש
01 paź 2010, 06:28
Kącik historyczny
Historykowi Tuskowi stojącemu na granicy
60 lat temu Polska Ludowa dokonała odważnej wymiany pieniędzy. Stare wymieniono na nowe, a przy okazji wymieniono ceny. Krótko mówiąc ? najwięcej, bo trzykrotnie, oszukano każdego, kto coś zaoszczędził. Prawdę mówiąc ? działano na granicy prawa - pisze Jan Wróbel.
Na granicy prawa działały również komisje wymierzające w PRL-u tak zwane domiary (podatek wymierzany na oko od ?znamion zamożności?). Na granicy prawa prowadzono również walkę z tak zwanymi cinkciarzami ? prowadzili oni nielegalną działalność, okupując się Służbie Bezpieczeństwa rozprowadzaniem pożytecznych informacji.
Na granicy prawa doszło jeszcze w Polsce zdychającego komunizmu do uwłaszczenia nomenklatury. A w Polsce raczkującej demokracji ? do utworzenia sieci kantorów Aleksandra Gawronika, który wystartował ze swoim biznesem akurat w dniu uwolnienia kursu złotego. Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie na granicy prawa doszło potem w Polsce do niektórych prywatyzacji, co budowało klimat aferomanii.
Nie chcę przez to powiedzieć, że każda akcja gospodarczo-polityczna, którą władza zachwala jako akcję prowadzoną na granicy prawa, musi natychmiast zboczyć w kierunku mataczenia, oszukiwania, tyranizowania i przekręcania. Chcę tylko zwrócić uwagę panu premierowi, historykowi z wykształcenia i pasji, na pewne tak zwane konotacje historyczne.
One to powodują, że polski premier nigdy pod żadnym pozorem i w żadnej sprawie nie może pochwalać działań rządu na granicy prawa, a już zwłaszcza w dziedzinie, która dotyka gospodarki. Mamy w Polsce lepsze tradycje.
Bundestag zleci Urzędowi do Spraw Akt Stasi przejrzenie życiorysów wszystkich żyjących jeszcze członków niemieckiego parlamentu pod kątem współpracy z enerdowską bezpieką. Chodzi o ustalenie, jaki był wpływ Stasi na deputowanych i w jakim stopniu tajne służby NRD wpływały na życie polityczne w RFN. Za uchwałą głosowali przedstawiciele wszystkich partii, oprócz postkomunistów z ?Die Linke?.
Po upadku reżimu Honeckera byli obywatele NRD, aby uzyskać pracę (np. wykładowcy akademickiego), z urzędu musieli zostać zlustrowani. Nigdy jednak nie doszło do lustracji zachodnioniemieckich członków Bundestagu, choć bywali oni nieporównanie bardziej szkodliwi niż wielu agentów Stasi donoszących na kolegów z pracy w świecie enerdowskiej szarzyzny. Choć zlecenie dla instytutu Gaucka formalnie nie jest lustracją, lecz kwerendą archiwalną, na jaw mogą wyjść różne grzeszki polityków RFN. Trzeba było na to czekać 20 lat. Aż tyle czasu ?koalicja wstydu? skutecznie wymuszała milczenie w tej sprawie. Żadna z liczących się partii nie chciała się kompromitować przypadkami współpracy ze Stasi swoich zasłużonych polityków.
W końcu zwyciężyła chęć wiedzy o tym, jak było naprawdę. Niemieccy politycy wierzą, że można ustalić, czy ktoś współpracował z tajnymi służbami NRD czy nie. Nie padają ? tak rozpowszechnione w Polsce ? argumenty, że nie warto dawać wiary ?ubeckim? teczkom albo że ?prawdy nie poznamy nigdy?. Przeciwnie, autorzy niemieckiej ustawy uważają, że lustracja jest naturalnym elementem ładu prawnego w państwie demokratycznym. I wreszcie ? że niemieccy wyborcy mają prawo wiedzieć, czy ich posłowie (byli i obecni) nie nadużyli ich zaufania, kolaborując z enerdowską bezpieką. Bo chodzi o jawność życia publicznego i o zwykłą, historyczną prawdę, kto był kim. W Polsce taki sposób stawiania sprawy często wciąż jest uważany za absurd. To zwolennicy lustracji są atakowani i muszą się bronić, a nie byli agenci. I ? rzecz najświeższa ? już niedługo nigdy do końca niezlustrowane środowisko akademickie będzie wybierać nowe władze IPN.
Tym bardziej warto pokazywać, jak podobne problemy rozwiązują nasi sąsiedzi za Odrą
Słowo wstępne przed koncertem z okazji 66 rocznicy kapitulacji Powstania Warszawskiego, jaki odbył się 3 października w Ożarowie Mazowieckim i 10 października w Rokitnie.
?Czekamy na ciebie czerwona zarazo, byś wyzwoliła nas od czarnej śmierci? ? napisał pod koniec sierpnia 1944 roku Józef Szczepański, pseudonim ?Ziutek?, dowódca drużyny w powstańczym batalionie ?Parasol?, znany również jako autor dziarskiej piosenki ?Pałacyk Michla?, napisanej w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego ? kiedy powstańców ożywiała jeszcze nadzieja. Pod koniec sierpnia nadziei na zwycięstwo już nie było. Groźba ?czarnej śmierci? to znaczy ? śmierci z rak Niemców wydawała się nieuchronna i w tej sytuacji nawet ?czerwona zaraza? wydawała się jakimś wyjściem. Ale okazało się, że nie można liczyć nawet i na to. Mimo nieprzejednanej wrogości między Hitlerem i Stalinem, w Warszawie doszło między nimi do pewnego rodzaju współdziałania. Stalin nie przeszkadzał Hitlerowi w dobijaniu Powstania. Przeciwnie ? starał mu się to ułatwić na wszelkiej sposoby, między innymi odmawiając zgody na lądowanie na sowieckich lotniskach alianckich samolotów, dokonujących zrzutów zaopatrzenia dla walczącej Warszawy. Snop światła na przyczynę takiego zachowania rzucił rosyjski premier Włodzimierz Putin w przemówieniu wygłoszonym 1 września 2009 roku na Westerplatte, gdy powiedział, iż przyczyną II wojny światowej był Traktat Wersalski, który ?upokorzył dwa wielkie narody? W jaki sposób ?upokorzył?. Ano w taki, że w obszarze między Niemcami i Rosją zatwierdził istnienie niepodległych państw, m. in. Polski. A ponieważ politycznym celem Powstania Warszawskiego miało być zademonstrowanie przed światem naszej woli odbudowy Polski niepodległej ? ówcześni przywódcy obydwu ?wielkich narodów?, mimo nieprzejednanej wrogości i prowadzonej między sobą wojny, przecież znaleźli sposoby, by do tego ?upokorzenia? nie dopuścić, a wszystkich, którzy do niepodległości Polski dążyli, wszystkich, którzy o nią walczyli ? zetrzeć z powierzchni ziemi. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy cały dramatyzm wiersza Józefa Szczepańskiego o oczekiwaniu na ?czerwoną zarazę?. Warto dodać, że również alianci, pod wpływem dramatycznych doniesień o mordowaniu wziętych do niewoli AK-owców i ludności cywilnej w Warszawie, dopiero 30 sierpnia ogłosili komunikat o uznaniu żołnierzy Armii Krajowej za integralną cześć Polskich Sił Zbrojnych a więc ? za kombatantów. Dlatego niepodobna odmówić racji Janowi Pawłowi II, kiedy podczas swojej pierwszej podróży do Polski powiedział, że Warszawa została ?opuszczona przez sprzymierzone potęgi?. Tak rzeczywiście było i to jest dla nas jeszcze jeden dowód, że światu nie jest wcale potrzebna Polska niepodległa. Świat bez niepodległej Polski może istnieć i nawet nie zauważy żadnego braku. Polska niepodległa jest potrzebna wyłącznie nam, Polakom ? a jak się okazuje ? i to nie wszystkim.
W sytuacji, gdy nie było najmniejszych szans na osiągniecie żadnego politycznego celu Powstania Warszawskiego, a walka toczyła się już wyłącznie o przetrwanie, dowództwo postanowiło podjąć z Niemcami rozmowy o kapitulacji. W dniu 3 października o godzinie 2 w nocy działający z upoważnienia generała Bora-Komorowskiego płk Kazimierz Iranek-Osmecki i ppłk Zygmunt Dobrowolski podpisali w kwaterze SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bacha, właśnie tutaj, w Ożarowie Mazowieckim, zawieszenie broni. W ten sposób również i Niemcy uznali żołnierzy Armii Krajowej za kombatantów, dzięki czemu uniknęli oni śmierci i mogli pójść do niewoli. Cywilni mieszkańcy Warszawy zostali wypędzeni, najpierw do obozu w Pruszkowie, zaś miasto zostało obrócone w perzynę.
Kapitulacja Powstania Warszawskiego była jakby symboliczną pieczęcią nie tylko na grobie polskiej niepodległości, ale nawet ? na wszelkich o niej marzeniach. Bo kiedy ?czerwona zaraza? w końcu jednak nadeszła, dla żołnierzy niepodległości ani wojna się nie skończyła, ani nie nadszedł kres udręki. Przeciwnie ? teraz była ona tym większa, że wszelkie działania, każde słowo, a nawet myśl ? krótko mówiąc wszelkie przejawy walki o niepodległość Polski były bezwzględnie i umiejętnie tępione nie tylko przez sowieckich funkcjonariuszy Stalina, ale również ? przez rosnące szeregi ich polskich pomocników. Walce tej nie towarzyszyła już żadna nadzieja na czyjąkolwiek pomoc i nawet rozpaczliwa nadzieja na III wojnę światową, która odwróci zły los, okazała się płonna. A jednak nawet w tych warunkach nie zabrakło ludzi, którzy tę walkę podjęli, już to z braku innego wyjścia, już to umiłowania wolności i pragnienia jej odzyskania we własnym, niepodległym państwie. Mimo zamordowania przez komunistycznych kolaborantów co najmniej 20 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej i tak zwanych ?formacji poakowskich? ? z czego co najmniej 8 tysięcy poległo na skutek morderstw sądowych ? mimo masowego terroru, który zapełnił obozy i więzienia dziesiątkami tysięcy patriotów ? w latach 1944-1956 co najmniej 200 tysięcy Polaków w taki czy inny sposób kontynuowało walkę o niepodległość. To byli, a właściwie to są ? bo niektórym przecież udało się przeżyć ? ?Żołnierze Wyklęci?, których w najczarniejszych chwilach ożywiała już tylko jedna nadzieja ? że kiedyś Polska się o nich upomni. Niestety wydaje się, że w pogoni za różnymi błyskotkami ? zapomniała. I dlatego warto o tym obowiązku dzisiaj przypomnieć, domagając się, by 1 marca został ustanowiony Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Szanowni Państwo!
Powstanie Warszawskie zakończyło się bezprzykładną klęską, podobnie zresztą, jak walka prowadzona przez Żołnierzy Wyklętych. Popularne porzekadło głosi, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą. Ale widocznie i od tej zasady są wyjątki ? bo mimo klęski Powstania Warszawskiego, jest ono przedmiotem naszej czci ? nawet ze strony tych, którzy ideę niepodległości Polski jeszcze 20 lat temu czynnie zwalczali, a i teraz robią wszystko, by jak najszybciej ten epizod dziejowy zakończyć. Skąd się to bierze, jaka jest tego przyczyna? Czy może ? jak twierdzą tak zwani ?realiści?, czyli zwolennicy zginania karku przed każdą przemocą ? cierpimy na jakąś psychiczną skazę? Na szczęście aż tak źle nie jest ? bo jest ważny powód, byśmy jako naród do Powstania Warszawskiego i do postawy Żołnierzy Wyklętych nawiązywali. Bo zarówno Powstanie Warszawskie, jak i oni dają naszemu narodowi rzecz bezcenną ? dają nam poczucie miary, dzięki któremu w sytuacjach wątpliwych możemy bez trudu odróżnić dobro od zła, patriotyzm od zdrady, polityczny realizm od kolaboracji. Trudno doprawdy to przecenić zwłaszcza dzisiaj, kiedy w imię jedności narodowej tylu łajdaków nastręcza się nam ze swoją amikoszonerią. Czyż to nie jest wystarczający powód, byśmy i Powstanie Warszawskie i Żołnierzy Wyklętych zachowali we wdzięcznej pamięci?
MSZ: Rosja naruszyła konwencję praw człowieka, odmawiając krewnym ofiar dostępu do akt śledztwa
Rz? dotarła do memorandum, które MSZ skierował do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu we wrześniu. Była to odpowiedź na pismo strony rosyjskiej z marca 2010 r. do Strasburga, w którym Rosjanie odnieśli się do zarzutów zawartych w skardze obywateli polskich na Rosję. 13 krewnych zamordowanych w Katyniu Polaków oskarżyło w maju 2009 r. Moskwę m.in. o utrudnianie dostępu do akt dotyczących zbrodni.
Polski rząd przyłączył się do ich skargi. W memorandum wskazuje, iż Federacja Rosyjska nie przeprowadziła rzetelnego postępowania wyjaśniającego okoliczności zbrodni katyńskiej. W dodatku jej organa utajniły decyzję o umorzeniu w 2004 r. prowadzonego przez 14 lat śledztwa, utrzymując, że jej uzasadnienie zawiera informacje ważne dla bezpieczeństwa Rosji. Nic nie wskazuje, by Rosja chciała spełnić nasze żądania. Czekam na wyrok
Polski rząd w postępowaniu przed Europejskim Trybunałem może jako tzw. strona trzecia przekazywać dokumenty i odnosić się do stanowiska władz rosyjskich. Do jego memorandum Rosjanie mogli (choć nie musieli) ustosunkować się do 13 października. Już na początku liczących 33 strony ?obserwacji? ? jak zatytułowano stanowisko ? polskie władze podkreślają niestosowność używania przez Rosjan w odpowiedzi na skargę krewnych ofiar sformułowania ?wydarzenia katyńskie?. Jak ujawniła ?Rz? w kwietniu, w rosyjskiej odpowiedzi przekazanej Strasburgowi ani razu nie pada określenie ?zbrodnia?. MSZ wskazuje, że są dokumenty potwierdzające, iż bliscy skarżących się na Rosję Polaków byli wśród zamordowanych przez NKWD.
Tymczasem Naczelna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej i tamtejsze sądy, do których najpierw zwrócili się Polacy, twierdzą, iż nie wiadomo, co stało się z tysiącami jeńców obozów w Katyniu, Starobielsku i Ostaszkowie, jakie zarzuty im postawiono ani nawet, czy ich rozstrzelano. Rosjanie kwestionują też dokumenty niemieckie i materiały PCK z lat 40. dotyczące ekshumacji przeprowadzonej po odkryciu masowych grobów w Lesie Katyńskim.
Autorzy memorandum zauważają, że rosyjskie organa śledcze zaprzeczają same sobie. Już w kwietniu 1998 r. pierwsza osoba z występujących ze skargą do trybunału ? Witomiła Wołk-Jezierska ? dostała z rosyjskiej prokuratury wojskowej potwierdzenie, iż jej ojciec porucznik Wincenty Wołk został rozstrzelany w 1940 r. przez NKWD. Jego losy są zatem znane.
A w styczniu 2002 r. podczas wizyty w Polsce ówczesny prezydent Władimir Putin potępił zbrodnię katyńską. ?Padły stwierdzenia o poszukiwaniu w ustawodawstwie rosyjskim możliwości zadośćuczynienia polskim ofiarom represji stalinowskich? ? przypomina rząd w piśmie. Ta zapowiedź nie zmieniła jednak niczego. Polskie władze wytykają Rosjanom inne błędy: krewnym ofiar nie przyznano w rosyjskim śledztwie statusu pokrzywdzonych, a prokuratura wojskowa Federacji ich nie przesłuchała. Nie mieli oni dostępu do większości akt śledztwa (ujawniono tylko 67 ze 183 tomów postępowania), a zamordowanym jeńcom odmówiono rehabilitacji. Od wielu miesięcy Naczelna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej nie odpowiada na wnioski innych krewnych ofiar zbrodni katyńskiej, którzy też chcą wnieść skargę do Trybunału. Często zwraca ich korespondencję tylko dlatego, że adres nie został napisany cyrylicą. Tak stało się np. z listami krewnych zamordowanych oficerów, którzy mieszkają dziś w Kanadzie czy Australii.
Rząd polski wskazuje, że władze Rosji, które naraziły krewnych ofiar NKWD na niepewność co do losu ich bliskich, są winne nieludzkiego traktowania krewnych. A jego zakaz to jedno z najważniejszych ? prócz prawa do życia ? chronionych przez Europejską Konwencję Praw Człowieka uprawnień. Więcej korespondencji stron nie będzie. Teraz strasburscy sędziowie zdecydują, czy rozpocząć rozprawę, czy wydać wyrok bez niej. Nie nastąpi to wcześniej niż za kilka miesięcy, ale ? jak zauważają prawnicy ? postępowanie katyńskie toczy się dotąd w Strasburgu w dobrym tempie. Skarżącym przyznano tzw. szybką ścieżkę rozpatrywania sprawy, m.in. ze względu na wiek osób występujących przeciwko Rosji. Jest wśród nich Ojcumiła Wołk z Warszawy, 93-letnia wdowa po zamordowanym oficerze.
? Teoretycznie zamiast wyroku trybunału nadal możliwa jest ugoda ? mówi dr Ireneusz Kamiński z PAN, jeden z prawników reprezentujących krewnych ofiar. ? Jednak tylko gdy strona rosyjska uzna żądania bliskich pomordowanych oficerów. Żądają m.in. rehabilitacji pomordowanych i udostępnienia całości akt śledztwa. ? Nic nie wskazuje, by Rosja chciała spełnić nasze żądania. Jej stanowisko nie zmieniło się nawet po katastrofie smoleńskiej. Niedawne przekazanie Polsce kolejnych 20 tomów akt śledztwa nie załatwia sprawy. Czekam na wyrok Trybunału ? mówi Witomiła Wołk-Jezierska.
Jak podkreśla wiceminister spraw zagranicznych Maciej Szpunar: ? MSZ nie komentuje stanowisk stron do wydania przez Trybunał wyroku w sprawie.
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników